Dużo miejsca, spora odległość od lasu i wyjątkowo krótka trawa - to sprawia, że jest to świetnie miejsce nie tylko do spędzania czasu wolnego (na przykład na kocu), ale też do małych pojedynków na zaklęcia czy ćwiczenia latania na miotle.
Impreza księżycowa:
Księżycowe zakończenie
- Kolejny rok szkolny zakończył się się. Był on trudny i wymagający dla nas wszystkich. Mierzyliśmy się z wieloma niebezpieczeństwami i osobiście jestem dumna z tego w jaki sposób poradziła sobie nasza szkoła. W tym roku puchar domu należy do Gryffindoru, gratuluję owocnego roku! Szczególnie chcę podziękować wszystkim, którzy wspólnie z panem Lancasterem uratowali nasz księżyc! Aby uczcić jego powrót na nieboskłon, zakończenie roku nie odbędzie się w Wielkiej Sali, tylko na błoniach! Dyrektorka klasnęła w ręce, a wszystkie stoły oraz potrawy zniknęły i przeniosły się na błonia. Z oddali zaczęła grać muzyka, zapraszająca wszystkich na zewnątrz. Jako pierwsza z piedestału zeszła sama dyrektorka, odziana w długą, srebrzystą sukienkę. Ujęła pod rękę Pattona Craine'a, który wyglądał na bardzo dumnego z siebie po raz pierwszy od ery dinozaurów. Taka to pierwsza para poprowadziła hogwardzki korowód na błonia.
Te zaś rozświetlone są jedynie delikatnie, większość lamp to przedmioty magiczne, które odbijają światło księżyca. Ten dumnie świeci na nieboskłonie (na szczęście dla wilkołaków - nie w pełni). Wcześniej już wisiała informacja, by wszyscy na zakończenie roku ubrali się w świetliście. Cekiny, brylanty, świecidełka, a może faktyczna poświata albo magiczne mienienie się kolorami - interpretacja mogła być dowolna. Pod rozłożystym drzewem znajdował się parkiet, a dyrektorka poprosiła Archie Darlinga wraz z Anthonym Moosem, by przygrywali im podczas uroczystości. Odrobinę dalej stoją hogwardzkie stoły z jedzeniem, więc uczniowie nadal mogą zwyczajnie usiąść i porozmawiać. Pogoda trafiła się idealna, bo noc po raz pierwszy od dawna jest bardzo ciepła i przyjemna. Zaś rozglądając się po całym evencie, można znaleźć naprawdę wiele niesamowitych atrakcji. Pamiętajcie, że napoje na stołach są jedynie bezalkoholowe, więc jeśli próbujecie przemycać coś innego - robicie to na własną odpowiedzialność, dodatkowo rzucacie literką. Jeśli wylosowujecie samogłoskę - jakiś nauczyciel was złapał i na początku następnego roku czego was szlaban. Możecie uznać, że to półfabularny bądź zaczepić kogoś z kadry by was przyłapał!
Stół z przekąskami
Stoły uginają się pod najróżniejszymi daniami, prosto z kuchni. Skrzaty włożyły dziś bardzo dużo pracy w to, by wszystko wyglądało perfekcyjnie. Każde danie ma w sobie coś magicznego. Rzućcie literką, by dowiedzieć się co wybraliście i jakie są skutki waszej potrawy! Jeśli chcecie wiedzieć co jecie, musicie zajrzeć do spisu. Pamiętajcie, że będą one miały tylko jedną magiczną właściwość, opisaną poniżej. W niektórych literkach są podane dwie potrawy, wtedy zwyczajnie wybieracie którą wolicie by wasza postać zjadła. Nie częstujecie się obydwiema.
Potrawy:
A - Podstępna nóżka - Postać staje się zdecydowanie bardziej gadatliwa niż zazwyczaj. Efekt trwa jeden wątek. | Skaczący garnek - W kolejnym wątku postać może rzucić jedno zaklęcie z poziomu wyżej. B - Plumpki smażone - Działa jak amortencja na jeden wątek dla osób, które zjadły przyrządzoną potrawę. Uczucie odczuwają do osoby obok. | Smocze naleśniki - Każda postać, która skosztuje potrawy, przez dwa posty nieustannie płacze. C - Czarodziejskie Bliny - Danie sprawia, że postać w trakcie jednego wątku dużo częściej myśli o ukochanej jej osobie, niemal każda myśl jest jej poświęcona. Jeśli nie masz ukochanej/ukochanego wybierz sam o kim myślisz. | Stek z kołkogonka - Bąbelki faktycznie wypływają z ust postaci, kiedy mówi. D - Dahl - Przez cały wątek postać jest pełna energii i kreatywnych pomysłów. | Boodog - Twoja postać czuje otaczające je przyjemne ciepło. Przez cały wątek uszy postaci są zaczerwienione. E - Zupa ogonowa z Reema - Zupa znacznie zwiększa pewność siebie na jeden wątek. | Reem w kwiatkach - Przez jeden wątek, postać jest poddana nieznacznym efektom halucynogennym. Wydaje jej się, że niektóre przedmioty falują, inne się ruszają, bądź też zmieniają barwy. F - Płonocę pierożki - Postać przez ten wątek zionie ogniem, a także jest w dużym stopniu odporna na ostre potrawy. | Wściekłe kałamarnice - Do końca wątku, postać jest w stanie wytrzymać trzydzieści minut pod wodą. G - Gram Masala - Do końca wątku postać jest bardziej skłonna do próbowania nowych rzeczy, ryzykowania etc. | Grtis - Postać ma większą skłonność do mówienia o drastycznych rzeczach i lekką chęć do przemocy bądź widoku krwi. H - Hopki Ukropki - Postać ma ochotę na gry zręcznościowe. Sama zręczność postaci również wydaje się większa. | Kurczak z tindą - Postać czuje, jakby jej ciało samo się wyrywało do tańca. Ma wielką ochotę poddać się temu uczuciu i zacząć tańczyć. I - Złocisty feniks - przez jeden wątek, na postać oddziałują efekty eliksiru „Felix Felicis”, choć nie są one tak mocne, jak w przypadku zwykłego eliksiru. J - Omdlały Merlin - Postać przez wątek pachnie jednym ze składników potrawy. | Zapiekane paluszki - Postać do końca wątku ma ochotę coś podgryzać. Jedzenie lub towarzyszy.
Tańcząc z luaballami
Przebudzone istotny magiczne zrobiły wyjątek i dzisiaj również zaczęły tańczyć na parkiecie. Wynurzają się ze swoim nor, wychodzą z zakazanego lasu i uczestnicy imprezy mogą się do nich dołączyć. Jeśli znajdą sobie parę do tańcowania. Każda osoba z pary rzuca literką. Dotycząc was efekty zarówno waszej kostki jak i waszego partnera.
Tańce:
A - Lunaballa zaciąga was na parkiet i razem z wami tańczy, miziając się do waszych nóg. Ewidentnie próbuje połączyć was w bliskim uścisku. Musicie przetańczyć piosenkę nienaturalnie blisko siebie, bo inaczej lunaballa będzie smutno zawodzić, a tego chyba nie chcecie! B - Tańczycie tak niesamowicie, że aż kilka lunaballi was otacza i naśladuje wasze ruchy! Czy jest coś lepszego niż taka przygoda? Na pewno nie! Jesteście tak natchnieni, że macie jeden dodatkowy przerzut na tym evencie. C - Może nie jesteście najlepszymi tancerzami? Niestety podczas tańca wywalacie się niefortunnie, to pewnie wina parkietu! Rzućcie kołem tłuczkowej zagłady, by zobaczyć co sobie uraziliście i poszukajcie kogoś kto ma co najmniej 11 pkt z uzdrawiania, by was naprawił. D - Dziwna magia unosi was w powietrzu i nagle walcujecie sobie nad ziemią. Rzućcie kostką k6, by sprawdzić ile metrów nad ziemią szybujecie przez kolejne 2 posty. E - Tak pokracznie tańczycie, że nadepnęliście na lunaballę... No naprawdę, to trzeba być pierdołą albo potworem! Jeśli możecie co najmniej 10 punktów z ONMS możecie jej pomóc. Jeśli nie - znajdzie kogoś kto jej pomoże. Jeśli pozostawicie ją samej sobie, zajmie się nią profesor Opieki Nad Magicznymi stworzeniami, jak tylko zauważy wypadek. Ale pamiętajcie, że karma wraca. F - Lunaballe, świecący księżyc, niesamowity partner u boku... To wszystko sprawia, że aż chce się żyć! Przez następne dwa posty nie śmiejecie się po każdym wypowiedzianym zdaniu. Najwyraźniej co za dużo księżyc, to jednak niezdrowo. G - Jedna z lunaballi dosłownie próbuje was nauczyć swojego godowego tańca. Pokazuje dokładne ruchy i stara się wam zaprezentować sposób w jaki powinniście machać nogami. Rzućcie k100 - kto będzie miał wyższy wynik dostanie punkt z DA. Możecie też sami ustalić kto miałby lepsze szanse podłapać coś od lunaballi. H - Lunaballa wyraźnie chce, żebyś nie tylko tańczył - ale i zaśpiewał. Napisz, że to robisz i wstaw dwa wersy piosenki, którą wyśpiewujesz, a dostaniesz od niej prezent - liść lulka. I - Magiczne stworzenie coś wyraźnie od was chce. Kiedy się do niego pochylacie lunaballa znienacka liże wasze powieki. Może to słodkie, może niehigieniczne, ale orientujecie się, że widzicie znacznie wyraźnie niż zwykle do końca imprezy! Macie - 10 do wyścigu patronusów, jeśli będziecie w nim uczestniczyć. J - Jedna z lunaballi nie odstępuje was na krok, nawet po tym jak skończyliście tańczyć. Jeśli macie, 2 punkty z ONMS, napiszecie 3 posty na tym evencie, a potem dwie jednopostówki w której się nią opiekujecie - lunaballa może być wasza. Pamiętajcie, że będzie mieszkać w waszym mieszkaniu lub domu rodzinnym, nie w szkole.
Nocna kąpiel
Powróciła do nas woda księżycowa! Po długim zaniku księżycu wielu czarodziei rzuciło się na poszukiwania je i okazało się, że dostała ona jeszcze bardziej magicznych właściwości! W uroczym zakątku postawiona jest klimatyczna balia, do której możecie wejść. Jeśli spędzicie tam odpowiednią ilość czasu czyli mniej więcej 20 minut (w przeliczeniu na czarodziejowe - 2 posty), możecie rzucić kostką, bo do końca eventy i w kolejnym wątku (jeśli jest to po imprezie max. dzień) macie magiczne właściwości. Rzuć by dowiedzieć się jaką genetykę posiadasz: 1 - Hipnotyzer 2 - Pół - wila 3 - Animag 4 - Metamorfomagia 5 - Jasnowidzenie 6 - Legilimencja
Jeśli wylosujesz genetykę, którą już masz - możesz przerzucić kostkę.
Wyścigi patronusów
Co jakiś czas Edwin Harrington zaprasza uczniów na tor przeszkód dla patronusów. Musicie wyczarować swojego pomocnika i przebiec nim skraj zakazanego lasu, po drodze zaliczając jak najwięcej obręczy powieszanych na gałęziach albo lewitujących między drzewami. Oczywiście w jak najlepszym czasie. Nagroda jest warta świeczki, bo wygrany wyścigu otrzymuje własną, spersonalizowaną maskotkę w kształcie waszego patronusa! Za drugie miejsca - macie magiczną lunaballę na pocieszenie. • Rzucacie kostkę k100. Im mniej tym krótszy czas pokonania trasy. Do tego rzucacie k6, by sprawdzić ile obręczy zauważyliście. Za każdą obręcz odejmujecie sobie 6 punktów w k100. Czyli jeśli wyrzucicie 6, odejmujecie sobie aż 36 punktów. • W tym wypadku siła waszego czaru nie ma znaczenia, nie macie więc modyfikatora kuferkowego. Za to odejmijcie sobie 20 punktów z k100 za cechę Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość). • W wyścigu uczestniczą 4 osoby. Koniecznie umieśćcie kod, który mówi o tym, że uczestniczycie w zawodach i napiszcie którą osobą jesteście. Kiedy 4 osoby podejdą do zawodów i macie najniższy wynik - wygrywacie. Edwin prosi byście poczekali i wkrótce dostaniecie waszą zabawkę. Kiedy dostaniecie ją do kuferka - możecie uznać że Edwin wam ją przyniósł. • Atrakcja tylko dla osób, które nauczyły się patronusa. Trzeba było odwiedzić Darrena jak robił ćwiczenia, leniwce.
Kod
Kod:
<zg>Atrakcja:</zg> <zg>Trwające efekty:</zg> <zg>Wyścigi patronusów:</zg>Pozostawiasz to tylko jeśli chcesz uczestniczyć w wyścigu. Wpisz tu: Pierwszy/drugi/trzeci/czwarty uczestnik. Sprawdź osoby nad Tobą by zorientować się który jesteś. Kiedy zobaczysz, że jesteś czwarty - wszyscy mogą rzucić. W kolejnym poście umieście tutaj: swoje k100 - odpowiedni wynik k6 - ewentualne modyfikatory = wynik
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Na pewno miło było przyglądać się temu wszystkiemu, co działo się w przyrodzie. Chociaż z drugiej strony jeśli tylko ktoś przykładałby do tego zbytnią uwagę to mógłby popaść w poważną jesienno-zimową depresję. Być może dlatego właśnie Hawthorne była szczęśliwa, że jednak nie jest aż tak podatna na swoje otoczenie i potrafi je doceniać nawet jeśli przedstawia się dosyć ponuro... Przynajmniej wtedy ma się więcej spokoju. Przede wszystkim cieplejsze pory roku musiała doceniać Faust, bo oznaczało to dla niej, że nie musiała już przesiadywać wiecznie w zamku ze Ślizgonką albo być skazaną na noszenie magicznych szalików, które pomagały jej w utrzymywaniu odpowiedniej temperatury ciała. Jakby nie patrzeć to jednak nie była przystosowana do podobnego klimatu. Nie miała pojęcia czemu właściwie siedziała na tej polanie. Być może dlatego, że nikt inny się tutaj nie kręcił i nie mógł zakłócić jej spokoju? Większości uczniów raczej nie ciągnęło do pustych otwartych przestrzeni o ile nie ubzdurali sobie treningu Quidditcha, co niestety zdarzało się od czasu do czasu w murach tej szkoły. No i była oczywiście ona: siedząca teraz na ziemi i myśląca o pewnej uroczej Krukonce, z którą spędziła walentynki. Od tego czasu praktycznie nie zamieniła z nią słowa, ale nie znaczyło to wcale, że dziewczyna całkowicie wyleciała jej z głowy. Cóż, to chyba nie byłoby w ogóle możliwe. Nie z tym jak pierwszy raz od naprawdę dawna zaczęła się z kimś dogadywać. Może była to i sprawa amortencji, ale Carlton miała w sobie coś wyjątkowego, co sprawiało, że Minie naprawdę miło spędzało się z nią czas. Nawet nie sądziła, że uda jej się przy okazji natknąć na blondynkę w podobnym miejscu. Wpierw jednak rzecz jasna usłyszała syk, który w jej głowie rozbrzmiał niczym całkiem radosne powitanie, na które z wielkim entuzjazmem odpowiedziała Faust. Hawthorne jeszcze przez chwilę wpatrywała się w sunącego ku pytonowi cydręża nim w końcu odwróciła głowę w kierunku DeeDee, która dodatkowo zwróciła na siebie jej uwagę łamiąc jedną z leżących na ziemi gałązek. - Cześć - przywitała się nieco niepewnie, rzucając na bok rwane w palcach źdźbło jakiejś trawy po czym niezręcznie poklepała miejsce obok siebie zupełnie jakby chciała zachęcić Krukonkę do tego, aby usiadła przy jej boku. - Wspólny spacer? Nie miała pojęcia jak powinna zagadać. Nigdy nie była dobrą towarzyszką rozmów, ale miała cichą nadzieję, że Dee to zrozumie i nie będzie miała jej za złe tego, że nie ma pojęcia jak właściwie powinna prowadzić konwersację. Zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności, w których się znajdowały. Co mówiło się do dziewczyny, która prawdopodobnie ci się podobała, ale równie dobrze mogła to być tylko amortencja? Na takie rzeczy chyba nawet tygodnik Czarownica nie miał poprawnych odpowiedzi.
Nie oczekiwała niczego specjalnego z jej strony. Co prawda może w głębi duszy liczyła na chociażby krótkie przywitanie podczas lekcji jednej lub drugiej, tego przesunięcia nawet o kilka milimetrów, by dać jej niewerbalny sygnał, że była mile widziana u jej boku. Może nawet miała nadzieję na przelotnie podarowany jej uśmiech, delikatne muśnięcie dłoni, niby przypadkiem podczas, choćby, sypania ziemi w donice. Przypomniała sobie szybko, że przecież sama wybrała najdalszy możliwy fragment cieplarni, uniemożliwiając sobie tym samym jakikolwiek kontakt z Miną poza tym wzrokowym, którego również z natury unikała. Nie otrzymywała od niej znaków, a sama wysyłała wyłącznie sprzeczne sygnały - kłócące się nie tylko z tym, co mówiły sobie w oranżerii pod wpływem amortencji, ale też z tym, czego realnie pragnęła. Prawda była taka, że po prostu bała się. Obawiała się tej nowości uczuć, które wzbierały w niej przy każdej okazji, gdy tylko sylwetka Miny znajdowała się w pobliżu. Jak wstrętny podglądacz wolała obserwować ją zza rogu korytarza, niepostrzeżenie umykając spojrzeniu jej zielonych jak szmaragdy oczu. Nie umiała do końca poradzić sobie z tym pętającym ją od środka dyskomfortem, który odczuwała w związku z własną nieporadnością. Wstydziła się tego, jak bardzo nie znała samej siebie i z jaką trudnością przychodziło jej zmierzyć się z podszeptami własnej podświadomości. Czuła, jakby pałacem jej umysłu zawładnął jakiś upiór, otwierający coraz to nowe drzwi na przeszłe wydarzenia, krzyczący z luster, wzywając ją tym samym do konfrontacji z samą sobą; do weryfikacji kruszcu, z którego rzeźbiła swoją samoświadomość - jak wielu szlifów jeszcze wymagał, jak niedoskonały był w całym swoim omyłkowym założeniu. Mina kazała jej kwestionować całą siebie. I było w tym coś pociągającego, porywającego wręcz, sprawiającego, że kolana ugięły się jej lekko, gdy dziewczyna poklepała ten zimny kawałek ziemi obok siebie, zapraszając ją do udziału w tym intymnym posiedzeniu z naturą. Otworzyła usta, lecz finalnie zapomniała się przywitać, zbyt onieśmielona faktem, że pozwalała sobie na przejście dzielącego ich dystansu. Wydawało jej się wręcz zuchwałe dołączać do jej przestrzeni, gdy z szybko bijącym sercem mościła się na trawie. - Tak jakby - wydukała, odwracając wzrok na węże, palcami skubiąc namiętnie jedną, wybraną kępkę źdźbeł. - Trochę kiepska pogoda na piknik - zauważyła, tym razem kierując wzrok na niebo zasnute szaroburymi chmurami.
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Prawdopodobnie powinna zachowywać się nieco inaczej w stosunku do Carlton, ale nic w jej zachowaniu nie wskazywało na to, że Krukonka czegokolwiek oczekiwała czy też chciała z jej strony. W takim razie pozostawiła wszystko tak jak było przed tym pamiętnym spotkaniem w oranżerii. Choć może powinna? Z drugiej strony nie miała w zwyczaju wychodzenia z jakąkolwiek inicjatywą. Jeśli tylko ktoś wyraźnie nie chciał jej obecności obok to po prostu sobie odpuszczała. Mina nie starała się w żaden sposób analizować swoich emocji i tego co czuła. Pewnie gdyby tylko zaczęła się nad tym zastanawiać to by oszalała. Łatwiej było nie myśleć i po prostu działać w sposób, który w tej chwili wydawał się jej być odpowiedni. Trzymała się na dystans, bo nigdy nie czuła się najlepiej, gdy ktokolwiek naruszał jej przestrzeń osobistą. Chociaż może było to jedynie przyzwyczajenie, bo już przekonała się o tym, że jednak towarzystwo DeeDee wcale nie było w żaden sposób nieprzyjemne, a wręcz przeciwnie. Tylko, że wtedy jeszcze towarzyszyła im amortencja. Co jeśli bez niej coś ulegnie zmianie i w jakiś sposób zatrze te miłe wspomnienia? Sama nie miała pojęcia czemu właściwie zaprosiła Krukonkę do tego, aby się do niej przysiadła. Było to do niej niepodobne, ale chyba powinna jakoś się przyzwyczajać do tego, że w pobliżu Carlton jednak zdobywała się na gesty, których normalnie nie wykonywała względem innych osób. - Przynajmniej dzięki temu jest tu spokojnie - odpowiedziała, podpierając się jeszcze rękoma i odchylając nieco w tył, aby móc spojrzeć na zachmurzone niebo, które wcale nie wydawało jej się być takie ponure. Chyba po raz pierwszy miała wrażenie, że milcząc wprowadza niezręczną atmosferę. Z jakiegoś powodu czuła potrzebę tego, aby się odezwać. Być może pokazać, że wcale nie zapomniała o tym wszystkim co działo się w Himalajach? No i że przede wszystkim nie rzucała słów na wiatr. - Obiecałam ci wianek, prawda? - zapytała nagle, odrywając wzrok od horyzontu, aby spojrzeć na siedzącą obok dziewczynę. Nie miała pojęcia dlaczego zdecydowała się niespodziewanie na to, aby poruszyć ten temat. Może dlatego, że podświadomie myślała o tym za każdym razem, gdy widziała kwitnące wokół Hogwartu kwiaty? No może i nie do końca podświadomie, bo jeszcze chwilę temu jej myśli całkiem świadomie odpłynęły w tamtym kierunku.
Ona również mogła zachować się inaczej niż człowiek żyjący pod kamieniem i zwyczajnie zebrać się w sobie, by wykonać jakiś ruch, jakiś krok, zagadać do niej i przestać chować się za kotarą jasnych włosów i rogiem korytarza. Mogła w końcu porzucić tę swoją chorobliwą nieśmiałość, lecz było jej niezwykle ciężko przeskoczyć nad całą tą życiową rewelacją, którą właśnie przeżywała. Choć nie była dostatecznie rozwinięta społecznie, by wyłapywać wszelkie niuanse relacji międzyludzkich - to, co odczuwała w stosunku do Ślizgonki nie było uczuciem konwencjonalnym. Nie między przedstawicielkami tej samej płci. I choć względem innych ludzi informacja ta nie wywołałaby zmiany jej stosunku do nich, patrząc przez ten pryzmat na siebie samą miała wyłącznie wątpliwości. Wspólne spędzenie czasu, nawet jeśli miało polegać wyłącznie na siedzeniu obok, było już wystarczającym krokiem do przodu dla DeeDee i jej idei rozwijania relacji z drugim człowiekiem. Rzadko kiedy miała możliwość tak po prostu z kimś posiedzieć, bo dzielenie stolika podczas lekcji czy w bibliotece nie liczyło się w kwestii spotkań towarzyskich. Zaproszenie Miny było idealne, niezobowiązujące, ale umożliwiające jej przełamanie tych dziwnych barier, które sama sobie nałożyła. Zupełnie bezsensownie w dodatku. - To prawda - niemal wyszeptała, bowiem głos, który opuścił jej usta, uwiązł jej w gardle w chwili, gdy dziewczyna wychyliła się nieco do tyłu, zadzierając wzrok do nieba. Krukonka wodziła wzrokiem po krzywiźnie jej szyi, w tej chwili lekko napiętej, acz wciąż smukłej. Jej odsłonięta, blada skóra w zimnym świetle przeświecającego przez szare chmury słońca zdawała się być jeszcze bielsza. W dalszej kolejności omiotła spojrzeniem kontur jej żuchwy, ostro zarysowany, przechodzący w wydatną kość policzkową i wypukły łuk brwiowy. Z niego zjechała na płaski grzbiet jej nosa, z którego płynnie przeszła do analizy czerwieni wargowej... Jej pytanie wybiło ją z tego transu, aż się wzdrygnęła, natychmiast przenosząc wzrok na jej zielone tęczówki. - Och - wyrwało jej się, gdy została tak bezpośrednio złapana na gorącym uczynku ewidentnego wgapiania się w nią. - Tak, wianki, pamiętam. Ja Tobie też obiecałam jeden - dodała, gdy już pozbierała myśli do kupy, by móc zwerbalizować jakieś zdanie od początku do końca. - Wciąż mam bukiet - dodała, uśmiechając się nieco kącikiem.
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Chyba po prostu dobrały się zbyt dobrze jeśli o pewne cechy chodziło, bo przez to żadna z nich nie była w stanie wykonać tego pierwszego ruchu czy też po prostu kolejnego i starać się utrzymać wcześniej zawiązaną znajomość w jakiejkolwiek formie. Nie musiały w końcu brnąć w to, co zaczęła Swatka łącząc je w parę podczas walentynkowego szaleństwa. Mogły po prostu kontynuować to wszystko na swoich własnych zasadach chociaż chyba ta jedna randka i amortencja zdążyła już sporo namieszać im w głowach i zaszczepić już jedną konkretną myśl. Wspólne siedzenie we względnej ciszy może nie wydawało się być czymś szczególnym, ale było o wiele bardziej znaczące niż można by podejrzewać. W końcu jeśli z kimś dobrze się milczy to znaczy, że osiągnęło się z nim wysoki poziom komfortu. W innym wypadku cisza była nieprzyjemna i niezręczna, a ludzie chcieli się od niej szybko uwolnić obojętnie jakim sposobem. Przynajmniej Mina nie czuła teraz tego, aż do tego stopnia. Po prostu chciała w jakiś sposób się odezwać i dzięki temu powrócić na chwilę do tych magicznych momentów spędzonych wspólnie w Himalajach. Nawet nie zauważyła tego, że Krukonka zaczęła się w nią wpatrywać. Sama była przez jakiś czas zajęta podziwianiem kłębiących się na niebie szarych chmur i zastanawianiu się czy przypadkiem nie zwiastowały one nadchodzącego deszczu. Choć możliwe było to, że czeka je jedynie mżawka lub kilka mokrych kropel, które spadną na ziemię. Dopiero później, gdy odwróciła się w jej stronę zdała sobie sprawę z tego, że Carlton wyraźnie jej się przyglądała. Nie miała nic przeciwko temu. Byłaby zresztą hipokrytką, bo musiała przyznać przed samą sobą, że coś wyraźnie ciągnęło ją do DeeDee. Były takie momenty, gdy nie mogła oderwać wzroku od tych przepięknych tęczówek przywodzących jej na myśl pyszną ciemną czekoladę. W spojrzeniu blondynki z pewnością było coś magnetycznego, co sprawiało, że w głębi duszy Hawthorne chciała przysunąć się jeszcze bliżej. - Naprawdę go masz? - zapytała, wyraźnie zdziwiona podobnym wyznaniem. - Zaskoczyłaś mnie. Bez jest wyjątkowo krótkotrwałym kwiatem. Bardzo szybko więdnie, gdy już się go zerwie. To był jeden z tych kwiatów, którymi niestety nie można było zbyt długo się cieszyć. Mina sama również zdecydowała się na zachowanie swojego bukietu, a przynajmniej jego części, bo niektóre z kwiatów, które się w nim znalazły włożyła pomiędzy kartki jednej z książek, do której zaglądała raz na jakiś czas. - Chciałabyś mieć polny wianek? - spytała jeszcze dla pewności, sięgając dłonią ku łodydze jednej z rosnących w pobliżu roślin, która wydawała się być obiecującym materiałem, z którego można byłoby zbudować przynajmniej podstawę do misternej kwiecistej korony, na którą z pewnością DeeDee zasługiwała w jej opinii.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
A to podobno przeciwieństwa się przyciągały, prawda? Prawdopodobnie gdyby nie odrobina amortencji i zaaranżowana bez ich udziału randka w ciemno, nigdy nie usiadłyby razem na polanie z zamiarem plecenia wianków. Możliwe, że w ciągu najbliższego roku w ogóle by się do siebie nie odezwały - obie wszak oszczędzały w słowach i nie szukały specjalnie nowych znajomości. I mimo tego, że DeeDee należała do mocnych introwertyków, że bała się wychodzenia z tej strefy komfortu, w której pozostawała anonimowa, niewiele znacząca, miała jakąś wewnętrzną potrzebę, by wpuścić Minę do swojego zamkniętego, ograniczonego świata. Jedyny problem, jaki napotykała na drodze, to komunikacja - nie umiała znaleźć sposobu, by przemóc się i go zainicjować. Na szczęście los tego dnia dał jej szansę. Nie miała problemu, by milczeć. Paradoksalnie wydawało jej się to lepszym porozumieniem, niż zdystansowany small-talk, z którego nic nie wynikało. Nie znosiła mówić o głupotach, produkować dźwięki dla samego ich wybrzmienia. Werbalizowanie każdej myśli wydawało jej się pewnym rodzajem ekshibicjonizmu uczuciowego, dla niej niezwykle obcego konceptu, ponieważ swoje idee i emocje wolała trzymać na wodzy i sądziła, że Mina była pod tym względem podobna. - Zasuszyłam - wyjaśniła, bo jej poprzednie wyznanie faktycznie wybrzmiało nieco niejasno. Nie była roślinnym guru, nie znała się na utrzymywaniu przy życiu kwiatków. O ich zasuszaniu wiedziała już nieco więcej. Oczywiście też nie udało jej się tego zrobić z całym bukietem, bo wręczony jej w oranżerii prezent był dość pokaźny, ale pojedyncze gałązki wylądowały w co poniektórych książkach. - A Ty? - zapytała, zwracając ku niej spojrzenie czekoladowych oczu, w których czaiła się niewinna iskierka podekscytowania, wyraźnie zdradzająca, że w istocie pragnęła tego wianku.
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Przeciwieństwa się przyciągały, ciągnął swój do swego... W zasadzie ile ludzi tym więcej było opinii. Pewnie, gdyby w trakcie ferii zawędrowały do położonego w Himalajach klasztoru dowiedziałyby się czegoś na temat zachowania harmonii, yin yang i tego, że musiały w jakiś sposób się równoważyć czy uzupełniać. Dla Miny najważniejsze jednak było to czy faktycznie w jakiś sposób potrafiły się odnaleźć w swoim towarzystwie. Zresztą pewnie każdy z wyżej przytoczonych poglądów miał w sobie nieco racji, bo z jakiegoś powodu dobrze czuła się także w obecności Carly, która była tak odmienna od DeeDee. Chociaż akurat do Puchonki nigdy nie ciągnęło jej w taki sam sposób jak do Carlton. Jakby nie patrzeć to nadmierne odzywanie się jeszcze bardziej mogłoby się przyczynić do powstawania iście niezręcznych sytuacji, których chyba obie wolały uniknąć. Zresztą kto by nie chciał? Już o wiele lepiej było zachować milczenie niż palnąć jakąś głupotę i być za to osądzanym. Jeśli zaś chodziło o uczucia to czy nie lepsze były czyny niż słowa? Choć pewnie pewne emocje i myśli ciężko było przekazać w innej formie niż werbalna tak, aby druga osoba je zrozumiała. Hawthorne uśmiechnęła się, gdy tylko usłyszała o tym, co Krukonka zrobiła z częścią jej bukietu. Sama nie miała pojęcia temu ten głupi uśmiech pchał się jej na wargi i nie mogła zwalczyć odruchu unoszenia kącików ust chociaż wydawało jej się to z jednej strony nienaturalne. - Ja też... - przyznała z jakiegoś powodu obniżając głos niemalże do szeptu zupełnie jakby była to jakaś niezwykła tajemnica, o której nikt poza Krukonką nie mógł się dowiedzieć. Zresztą często zdarzało jej się robić podobne rzeczy. W wielu książkach trzymała kwiaty i liście wielu roślin zebrane przy różnego rodzaju okazjach. Chociaż być może te, które otrzymała od Carlton były zachowane w jakimś tomiku, który miał dla niej nieco większe znaczenie. - W sumie... czemu nie? Chociaż nie będę ci robić konkurencji z taką kwietną koroną? - odpowiedziała, owijając wokół siebie łodygi dwóch kwiatów, które jako pierwsze trafiły do projektu wianka, który zaczęła pleść zręcznymi ruchami palców.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Prawdopodobnie wszystko zależało od tego, czego akurat poszukiwało się w życiu. Zrozumienia, czy wyzwania? W osobie Miny materializowały się obie te potrzeby. DeeDee, choć nie do końca była tego świadoma, posiadała wewnętrznie ogromną chęć poznania kogoś nowego i zjednania go sobie, zdobycia kogoś w charakterze przyjaciela, kto pomógłby jej wyrwać się z pochłaniającej ją samotności, do której się tak przyzwyczaiła, że przestała ją dostrzegać. Jednocześnie wychodzenie do ludzi i pokazywanie się im było dla niej trudne, ponieważ nie nawykła do tego aktu odsłaniania siebie i swojej osobowości. Ślizgonka była jednocześnie do niej podobna, ale również bardzo się różniły. Sam fakt przynależności do innych domów sugerował, że wyznawały w głębi duszy nieco inne wartości. Poza tym była od niej starsza o dwa lata i choć siedemset trzydzieści dni w jej głowie nie wydawało się ogromnie długim okresem czasu, w istocie w tym wieku zachodziły w ludziach ogromne zmiany. Choć bardzo chciała się do niej zbliżyć i poznać wszystko lub chociaż część z tego, co kryło się w jej głowie, bała się, że były to zbyt wysokie progi na jej nogi. Potknięcie w tego typu relacji, w której pomału zdawała sobie sprawę, że nie tylko o przyjaźń jej chodziło, mogło być druzgoczące dla jej i tak słabej samooceny. Odwzajemniła jej uśmiech, który wcale nie wydawał jej się głupi - przeciwnie, pięknie się uśmiechała. Cieszyła się, że tym drobnym wyznaniem sprawiła jej przyjemność. Prawie zachichotała słysząc konspiracyjny ton, jakby faktycznie dzieliły się jakąś tajemnicą. Ich pierwszy wspólny sekret, jakież to ekscytujące! DeeDee nie wiedziała, że Hawthorne miała zwyczaj suszenia kwiatów między stronicami książek. Ona sama nie robiła tak praktycznie nigdy, dopiero bez z bukietu od Miny zasłużył na podobne traktowanie. Czy właśnie przypadkiem nadała gestowi Ślizgonki nieco więcej znaczenia, niż faktycznie nosił? Być może. - Już bez niej robisz mi niezłą konkurencję - stwierdziła, nagle nieco bardziej ośmielona, zrywając kilka źdźbeł trawy, by przećwiczyć w palcach splot potrzebny do stworzenia kwiecistej korony. Dopiero gdy utrwaliła w dłoniach ten ruch, zerwała dwa polne kwiaty i zaczęła gmerać łodygami. - Nasze węże chyba faktycznie się lubią - stwierdziła po chwili, bo jej wzrok uciekł gdzieś obok na ponownie splątane ze sobą gady. Niesamowite, że one nie potrzebowały większej zachęty, by sięgać po wzajemną bliskość. Dlaczego jej samej tak trudno było wyciągnąć do Miny rękę?
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Nie miała właściwie pojęcia czego poszukiwała w życiu. Mogłaby być może śmiało powiedzieć, że właściwie niczego. Chciała po prostu przeżyć swoje życie w spokoju i nie sądziła, aby potrzebowała do tego kogokolwiek. Jeśli jednak miałaby wybierać to na pewno postawiłaby na zrozumienie. Brzmiało dla niej o wiele przyjemniej. Nie zamierzała się z nikim użerać, a wszelkie wyzwania brzmiały bardziej jak jakaś kolejna męka i radzenie sobie z czymś niezwykle upierdliwym. Biorąc to pod uwagę to chyba DeeDee była kimś odpowiednim dla niej. Nieważne pod jakim względem na to patrzyły. Może i te dwa lata wydawały się być znaczące w wieku szkolnym i mogły niekiedy decydować o rozróżnieniu gówniarza od pełnowartościowej nastolatki, ale Carlton wydawała się być na tyle dojrzała, że ta różnica po prostu gdzieś znikała zupełnie jakby w ogóle nie istniała. Być może większym zmartwieniem mógł być fakt, że nie będą miały dla siebie w szkole wystarczająco dużo czasu. W końcu poza obecnym rokiem szkolnym Minie pozostał jeszcze tylko jeden jeśli gdzieś nie powinie jej się noga i nie będzie musiała powtarzać którejś klasy. Biorąc to pod uwagę to ich drogi mogły się dosyć szybko rozejść. Sama czuła się dziwnie, bo chyba nikt wcześniej nie był w stanie wywołać na jej ustach podobnego uśmiechu, nad którym nie była w stanie zapanować. Wydawał się być tak naturalny i niezdolny do tego, aby go zwalczyć. Zdawało jej się nawet, że na chwilę jej puls przyspieszył zupełnie jakby wykonała nagle jakiś gwałtowniejszy ruch. Czy naprawdę dzielenie się takim drobnym sekretem kryło w sobie aż tak sporą moc? - Tak sądzisz? Moim zdaniem królowa może być tylko jedna - mruknęła, wzruszając delikatnie ramionami i zajmując się dalszym pleceniem fragmentu korony, która powoli miała powstawać pomiędzy jej palcami. Starała się wybierać do niej te co piękniejsze polne kwiaty, które byłyby w stanie ładnie wpasować się w łagodny typ urody DD. W ogóle czemu o tym wszystkim myślała? Przykładała się do tego o wiele bardziej niż zwykle. Robienie wianku nie było już tak niemalże mechaniczną czynnością, której nie poświęcała większej uwagi. Teraz naprawdę aktywnie starała się myśleć o tym jakie kwiaty najlepiej pasowałyby do Krukonki. - Nie dziwi mnie to. Faust jest bardzo... uczuciowa. Potrafi to okazywać - przyznała, odwracając raz jeszcze wzrok w kierunku węży, które zgodnie ze słowami DeeDee wydawały się być sobą niezwykle zainteresowanie i tkwiły w jakimś skomplikowanym splocie. Zaskakujące jak bardzo zwierzę mogło różnić się od właściciela, bo nawet jeśli Hawthorne w jakikolwiek sposób pragnęła czyjegoś dotyku to tego nie okazywała. Być może też w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo potrzebuje podobnej bliskości i bardziej fizycznych doznań nieważne jak nieznaczące się wydawały. W tej chwili nawet takie siedzenie tuż obok siebie bez stykania się ramionami wydawało jej się w pewien sposób niezwykle intymne. Może po prostu chodziło o to z kim to robiła?
Podszepty serca nie zawsze były zgodne z dogłębnymi przekonaniami noszonymi w duszy i DeeDee przekonywała się o tym siedząc teraz na polanie z Miną, beztrosko plotąc wianki w akompaniamencie szumiącego wiatru, potrząsającego jeszcze gołymi gałęziami, gotowymi na powicie nowych zalążków liści. I w niej samej jakiś pąk zaczął pomalutku wzrastać, delikatnie napierając na tę warstwę wewnętrznego oporu przed przekroczeniem pewnej granicy "lubienia" kogoś. Zawsze sądziła, że to nie było jej przeznaczone. Nie rozumiała tej wszechobecnej chęci dobierania się w pary w młodym wieku, bez znajomości życia i siebie samego. Wszystkie te lata odbywała podróż do własnego wnętrza, zadając sobie rozliczne pytania - kim była, kim chciała być, kim mogłaby się stać, gdyby tylko tego zapragnęła. W tych zagwozdkach nigdy nie umieszczała kwestii z kim chciałaby być tym kimś, kim miała się stać. Nie wynikało to z megalomanii, bo akurat świadomość własnych wad i ograniczeń nie opuszczała jej nawet w snach, co skrupulatnie odnotowywała w swoim dzienniku. Nie były też wynikiem egoizmu, choć ten by jej pewnie nie zaszkodził w życiu. W gruncie rzeczy brak podobnych rozterek brał się z niezwykle niskiego mniemania o sobie w kontekście obiektu cudzego uczucia. Wobec niej nie odczuwano przecież niczego dobrego. Najczęściej obojętność, wielokrotnie niezrozumienie, konfuzję, czasem politowanie, bardzo rzadko współczucie, choć może gdyby otwarciej głosiła swoją tragedię, nieco zmieniłaby te statystyki. Koncept, w którym ktoś lubił jej osobę i dodatkowo czuł się dobrze w jej towarzystwie był dla niej czymś nowym, niemalże egzotycznym. Zainteresowanie ze strony Ślizgonki, tak subtelne i skąpe, ale jednak obecne, było jak fatamorgana - kusiło i wołało, nęciło swoim pięknem, lecz czy finalnie nie było wyłącznie iluzją? Fakt, że nie miały zbyt dużo czasu na rozwijanie swojej relacji jeszcze nie zdążył zagościć w głowie Krukonki, zbyt przejętej faktem, że właśnie splatała źdźbła trawy po to, by stworzyć dla dziewczyny wianek polnych kwiatów. Coś, co obiecały sobie pewnego dnia w przeszłości. Parę razy zastanawiała się, czy cokolwiek z jego przebiegu w ogóle zagnieździło się w sercu Hawthorne, lecz gdy obserwowała jej palce, którymi zrywała kolejne kwiatki, by wpleść je w koronę, zrzucała pomału tę ogarniające ją wątpliwości. - W moim królestwie nie musi - odpowiedziała, a kącik jej ust drgnął w lekkim uśmiechu. Dla niej to doświadczenie również zakrawało o intymne przeżycie, bo chociaż nie miały ze sobą żadnego kontaktu fizycznego, Dee mogłaby przysiąc, że czuła przepływające między ich ciałami pulsy. Ich aury oddziaływały na siebie wzajemnie, wprawiając ich otoczenie w lekkie, niedostrzegalne drgania - miała wrażenie, że wyznaczały one rytm jej własnego serca. Powiodła spojrzeniem ponownie w kierunku węży, gryząc się w język, by nie przyznać, że zazdrościła Faust łatwości w wyznawaniu uczuć. Zajęła się więc pleceniem i na rwaniu kwiatów minęło im kilka dobrych chwil. Parę chmur zdążyło przesunąć się po niebie, poganiane wiatrem przysłoniły na moment słońce. DeeDee podniosła głowę do góry, z lekkim zawodem omiatając szare sklepienie nad sobą. Nie będzie im dane długo cieszyć się z pogody. - Co sądzisz? Ujdzie? - spytała, prezentując jej wianek. Trochę krzywy, miejscami zdecydowanie zbyt ciężki od kwiatowych główek, ale własnoręcznie spleciony specjalnie dla niej. Liczą się chęci, prawda?
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Mogłaby się naprawdę długo zastanawiać nad tym wszystkim i przesadnie analizować, ale prawda była taka, że po prostu siedzenie z DeeDee w dosyć komfortowej i przerywanej jedynie od czasu do czasu ciszy było dla niej niezwykle przyjemne. To wszystko wydawało jej się po prostu właściwe w jakiś sposób i nie miała ochoty na to, aby zastanawiać się nad tym jakie było tego wszystkiego znaczenie. Po prostu rozkoszowała się jej towarzystwem i tyle było jej potrzebne do szczęścia. Jeden prosty, głupi wianek, który mogła pleść z nadzieją na to, że spodoba się on dziewczynie. Nie wybiegała zanadto w przyszłość. Czemu miałaby to robić? O wiele przyjemniej było po prostu tkwić w tym jednym niezwykle miłym momencie. Cieszyło ją po prostu to, że mogły być razem i niejako kontynuować to, co zaczęły jeszcze w tej oranżerii... Choć tam zdecydowanie zbyt mocno zaczęły poddawać się działaniu amortencji. Chociaż były jeszcze momenty, gdy Mina spoglądała na Krukonkę i zastanawiała się czy jakimś cudem odrobina eliksiru wciąż nie znajdowała się jeszcze w jej organizmie. Nigdy nie wyglądała za bardzo w przyszłość. Nie miała pojęcia, co chciałaby robić po ukończeniu szkoły, jakie były w zasadzie jej marzenia i ambicje. Coś, co wybiegałoby poza pragnienie świętego spokoju i niekończącego się zapasu herbaty. Być może jednak pragnęła jeszcze czegoś podobnego do tego momentu. Może chciała w przyszłości spleść jeszcze więcej wianków dla Carlton? Każdy z nich mógłby składać się z innych coraz to nowszych kwiatów, które później mogłyby częściowo zasuszać w księgozbiorach. Może jednak coś wyraźnie kryło się za tym wszystkim. Z jakiegoś powodu komentarz Dee oraz delikatny uśmiech, którym ją obdarzyła sprawiły, że Hawthorne spuściła głowę, chcąc skupić się na akcie plecenia własnego wianka. Z jakiegoś powodu nie potrafiła jednak powstrzymać własnych kącików ust od wędrowania w górę. Czuła, że było to wszystko niezwykle infantylne, gdy mówiły o sobie jak o dwóch królowych, które miałyby wspólnie władać jakimś królestwem. Wydawało jej się to niezwykle urocze i nie mogła zaprzeczyć, że czuła na taką myśl pewną dziecięcą niemalże radość. Z pewnością byłoby im o wiele łatwiej, gdyby którakolwiek z nich miała choćby część otwartości Faust, która sprawiała, że bardzo łatwo nawiązywała z innymi kontakt nawet z pewną barierą językową. W końcu nie tylko węże ją lubiły, ale także spora część uczniów. Potrafiła zaskarbić sobie serca i okazywać otwarcie swoją sympatię. W przeciwieństwie do Miny, której przychodziło to z największym trudem. W niemalże całkowitej ciszy skupiała się na tym, aby zapleść jak najlepiej ze sobą łodygi kolejnych kwiatów. Ciasno i mocno tak, aby korona nie rozpadła się przy najlżejszym dotyku. Naprawdę nie robiła tego wszystkiego od dawna, ale miała nadzieję, że wciąż potrafiła stworzyć koronę wysokiej jakości. Słysząc pytanie Krukonki, odwróciła się w stronę jej i jej dzieła, które może i nie wyglądało na wysoce profesjonalne, ale na pewno widać w nim było jej chęci i starania. To jej wystarczyło do tego, aby serdecznie się uśmiechnąć. - Jest przepiękny - odpowiedziała i zabrzmiało to szczerze. Naprawdę podobało jej się to, co widziała przed sobą. Sama również podniosła własny wianek, aby zaprezentować go dziewczynie. - A co sądzisz o moim? Starała się używać drobniejszych kwiatów, które nie byłyby zbyt ciężkie i stworzyły solidną konstrukcję.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Będzie się zastanawiała pewnie cały przyszły tydzień, jak do tego wszystkiego doszło? Jaka magiczna siła pchnęła je ku sobie i jak długo to wszystko miało potrwać? Czy już zawsze będzie tak jak teraz? Czy któregoś dnia Mina obudzi się bez jakiejkolwiek pamięci o wspólnie plecionych wiankach? Miała tendencję do płynięcia z nurtem myśli, nawet teraz siedząc na polanie w głowie kręciły się wszystkie możliwe zębatki. Spoglądała od czasu do czasu na Minę, nie wierząc do końca, że faktycznie była obok niej. Może powinna sięgnąć ręką i dotknąć jej ramienia? Może powinna zaplątać palce w jej blond włosy, by poczuć pod opuszkami ich fakturę i przekonać się, że rzeczywiście jest realną osobą, a nie wyłącznie jakąś wróżkową halucynacją? Oczywiście nie zrobiła nic, po prostu wyplatała dalej wianek. - Idealny - stwierdziła, patrząc na splecioną przez Ślizgonkę kwiecistą koronę. Naprawdę jej się podobała. Była delikatna - zupełnie nie taka, jak wyobrażała sobie dzieło Hawthorne. Czy podświadomie przypisywała jej szorstkość i niedostępność? Posłała jej pytające spojrzenie, chcąc wymienić się wiankami, wszak tworzyła swój specjalnie dla niej. Nie było im jednak dane nacieszyć się nimi wystarczająco, bo w sekundzie, w której korony wylądowały na ich głowach, chmury na niebie rozwarły się, upuszczając na polanę kilka dużych kropli deszczu. Zapowiadało się na niego w sumie od samego początku dnia, toteż DeeDee nie była w żadnym wypadku zaskoczona. Jedynie może rozgoryczona, że akurat teraz miała rozpętać się ulewa. - Powinnyśmy się schować - stwierdziła, ponieważ siedzenie pod wysokim drzewem nie należało do najlepszych pomysłów podczas burzy. W akompaniamencie głośno spadających kropli i pojedynczych pomruków nieba, pozbierały swoje rzeczy i prędko uciekły do zamku, w którego murach już trudno było im znaleźć tak dobre, ciche porozumienie. Echo kroków innych uczniów i chłód kamiennej posadzki skutecznie ostudził jakikolwiek zapał w sercu Krukonki. Pozostało jej czekać na kolejną okazję, gdy będą mogły znaleźć się z Miną sam na sam.
Lily bardzo potrzebowała odciągnięcia myśli od swoich rodzinnych smutków, a trening pod komendą Terrego zdawał się do tego wprost idealny. Kiedy przyszła, zobaczyła że chłopak jest cały zestresowany, dlatego postanowiła nieco mu pomóc się wyluzować i sięgnęła po czar wili w jego najbardziej subtelnym, poprawiającym samopoczucie wydaniu. Absolutnie nie próbowała oczarować dzieciaka, chociaż był tak słodki, że chciało się go schrupać. Nie, nie i jeszcze raz nie. To była bardzo pozytywna magia, mająca na celu wywołanie uśmiechu i osłabienie rumieńców, a także nieco rozproszenie uwagi chłopaka, by przestał się skupić na zamartwianiu się nadchodzącym treningiem. - Terry! - posłała @Terry Anderson jeden ze swoich piękniejszych uśmiechów i chwyciła kafla, podrzucając go wesoło w górę. - Trening przed śniadaniem, serca nie masz, kapitanie! Ale jeśli ktoś będzie marudził, obiecuję się tym zająć. Na potwierdzenie swoich słów zrobiła krzyżyk na piersi, niczym bogini Eris, a potem spojrzała w stronę zamku, by zerknąć, kto jeszcze zamierzał dołączyć. Później zaś wróciła spojrzeniem do Terencjusza, ciekawa z jaką reakcją spotka się określenie go kapitanem. W gruncie rzeczy była ciekawa, czy rzeczywiście zamierzał być kapitanem. Jeśli tak, ona nie miała nic przeciwko. Tym bardziej, że sama nie planowała rzucać się w wir przywództwa.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Powrót do szkoły póki co był dla Val łaskawy. Okazało się, że studia nie są aż tak dramatycznie różne od tego, co już znała, toteż stwierdziła, że nie zamierza tym razem odpuszczać sobie quidditcha. Przyzwyczaiła się już do tego, że po maratonie z książkami wybiera się na długie przebieżki na błonia w celu podbudowania formy. Że lata sobie na miotle, ćwiczy sobie refleks, buduje siłę i mięśnie… bo czy wszystkie te rzeczy nie były w pewnym sensie pożądane u aurorów? Gdy dotarła na miejsce puchoniej zbiórki zobaczyła Lilkę. Pomachała jej z uśmiechem, mając szczerą nadzieję, że nie będzie gniewać się o ostatnią imprezę, gdzie się nie popisała. Pierwsze wrażenie Val było jednak takie, że Blackwood była wręcz pogodna. To chyba dobrze, nie? Prawdę mówiąc, Lloyd nigdy nie była pewna, czego spodziewać się po koleżance z domu. - Siemanko - przywitała się z nieśmiałym uśmiechem, związując i tak krótkie włosy w kucyk. Zerknęła pobieżnie na Terencjusza, myśląc sobie, że choć nie widziała go dwa miesiące to było niemal jak wieki. I że urósł. - Jak tam nastroje? Co tam dzisiaj dla nas przygotowałeś? - Zapytała, patrząc na niego wielkimi oczętami skrytymi pod brązowymi soczewkami. Szczerze mówiąc, była wobec Andersona pełna podziwu. Nie dość, że został prefektem to jeszcze najwyraźniej aspirował na miano przyszłego kapitana.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Sam nie do końca wiedział, co w niego wstąpiło, że włączył się w tę dyskusję o puchońskiej drużynie quidditcha, która zrodziła się pod szkolną tablicą ogłoszeń, bo przecież nigdy wcześniej nawet nie interesował się zbytnio tym sportem. Musiał jednak przyznać, że było coś urzekającego w wytrwałości Puchonów, którzy rok w rok walczyli o Puchar mimo wybrakowanego składu, więc i gdy tylko dowiedział się, że Terry (nie będąc nawet kapitanem!) organizuje trening, coś momentalnie się w jego głowie przestawiło. Zanim się zorientował już przekonywał @Ced Savage, że nawet jeśli żaden z nich nie interesuje się quidditchem, to regularne treningi z drużyną będą zdecydowanie efektywniejsze niż samodzielne motywowanie się do aktywności fizycznej. Wypunktował mu korzyści takich treningów, niepoparte niczym oprócz jego wyobraźni, które wpłyną pozytywnie na jego kondycję i siłę, mimochodem rzucając też coś o tym, że sam udział w treningach nie oznacza jeszcze przymusu uczestnictwa w meczu - bo i, w przeciwieństwie do Ceda, nie interesował go wcale wpis do CV. Zdecydowanie bardziej zależało mu na tym, by nie musieć niczego deklarować na przyszłość. Tylko tego mu brakowało, by potem rozczarować całą grupę za jednym zamachem. - Już myślałem, że wymiękniesz - rzucił z cichym śmiechem, odbijając się od bramy wejściowej, gdy tylko dostrzegł Ceda, od razu podając mu papierową torbę z ukradzioną z kuchni jagodzianką. Do tego momentu, co chwilę zmieniał zdanie, czy pójdzie na trening, jeśli Savage jednak nie pojawi się w umówionym miejscu, nie do końca wciąż potrafiąc pojąć dlaczego ten pomysł wydał mu się w ogóle kuszący. Całą drogę na polane poświęcił jednak na to, by wszelkie wątpliwości zagłuszyć tym, że będą tam przecież sami Puchoni. Co złego może się stać? - Cześć, możemy jeszcze dołączyć? - podpytał od razu, nieco mocniej zaciskając splecione na torsie ramiona, gdy uśmiechał się ze spojrzeniem przemykając po zebranym na polanie towarzystwie, nim nie złapał nim stabilniej samego organizatora. - Mamy pewne zaległości w temacie, ale szybko się uczymy.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Oczywiście, że Aneczka nie zamierzała aktywnie uczestniczyć w treningu. Nie bez powodu miała zwolnienie z zajęć fizycznych, mimo że jej rodzina była wręcz zawodowo z nimi związana, jako twórcy mioteł i szerzej pojętych środków transportu magicznego. Była jednak prefektem, w dodatku prefektem naczelnym, o czym mówiła dumnie błyszcząca na jej piersi odznaka. A pewna puchoneczka potrzebowała wsparcia, którego Brandon z radością jej udzieliła. - Jeśli będziesz miała jakiekolwiek pytania, albo nie będziesz wiedziała gdzie znaleźć salę, zgłoś się do mnie. Jeśli nie będzie mnie w pokoju wspólnym, zawsze możesz mi wysłać sowę... O właśnie, masz sowę? Ale staram się też regularnie sprawdzać wizzengera. Zapewne będzie łatwiej, w końcu niemagiczni również go używają, a sów niekoniecznie. Panna Brandon prowadziła @Aiyana Mitchelson na miejsce treningu, opowiadając przy okazji o rozmaitych sprawach szkolnych i ogólnomagicznych, z którymi wychowana w mugolskim świecie dziewczynka mogła mieć problem. Oczywiście był to temat rzeka, a jedna poruszona kwestia otwierała kilka kolejnych, ale od czegoś trzeba było zacząć. Kiedy wreszcie dotarły na miejsce spotkania, Ania uśmiechnęła się życzliwie do zabranych i przedstawiła im nową koleżankę. - Witajcie, kochani! Przyprowadziłam Aiyanę, która w tym roku dołączyła do naszej czarodziejskiej społeczności. Część z was chyba już zdążyła ją poznać, prawda? Yanko, to są Terry, Lily, Valerie, Gael i Ced - przedstawiła wszystkich na wszelki wypadek, a potem zwróciła się do @Terry Anderson. - Przyniosłam ze sobą też posiłek regeneracyjny w ramach wsparcia drużyny! Zostanę na czas treningu, żeby w razie czego służyć pomocą medyczną. Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko! Z torby, która mieściła zadziwiająco dużo (przynajmniej w oczach takiej Aiyany, która z zaklęciami powiększającymi nie miała zbyt dużej styczności) wyciągnęła koc w puchońskiej kolorystyce, który rozłożyła zaklęciem, kubki, dzbanek, który napełniła aquamenti, ale też termos z ziołową herbatą i kilka przekąsek, w tym trochę czekoladowych żab, które miały zawodnikom dodać energii.
Słyszała już od matki, że czarodzieje cenią sobie miotły, jako jeden ze środków transportu. Kobieta nie poinformowała jej jednak, że istnieją wszelkiego rodzaju gry miotlarskie, w tym tak bardzo popularny quidditch. Miała spore braki w wiedzy, nawet jeśli jej rodzicielka starała się to wszystko nadrobić. Niestety braki w edukacji powstałe latami, ciężko było naprawić w zaledwie kilkanaście dni. - Mam, nazywa się Astra. Mama mi wyjaśniła, że to najczęstsza forma komunikacji wśród czarodziei... Nic jednak nie wiem o wizzengerze. Co to takiego? I jak to się stało, że mu-mu... niemagiczni korzystają z magicznych rozwiązań? Czy nie jest to do końca magiczne? Macie tu technologię? Macie Internet? Istnienie takiego połączenia między dwoma światami, dla dziewczynki wydawało się wręcz niezwykłe. Czuła jednak pewien zawód na myśl o tym, że taka rewelacja po prostu gdzieś jej umknęła. Z drugiej strony... - Nawet jakbym chciała skorzystać z wizzengera to nie mogę. Telefon mi padł... Co prawda została poinformowana o pewnym konflikcie pomiędzy technologią, a magią. Mimo wszystko przyzwyczajenie zrobiło swoje i tak też telefon dziewczynki zawędrował wraz z nią do szkoły. Leżał przez to gdzieś na dnie torby, niezdolny do wysłania najprostszej wiadomości. W zasadzie to nie działał wcale. Może potrzebowała po prostu bardziej czarodziejskiego telefonu. O to też miała w planach zapytać. Cóż, @Anna Brandon padła ofiarą nadmiernej ciekawości pierwszoroczniaczki. Chwilą wytchnienia mogło okazać się przybycie na polanę. Uśmiechnęła się do wszystkich przyjaźnie. Część twarzy już znała, śmiało można byłoby powiedzieć, że nawet większość z zebranych Puchonów. - Cześć wszystkim - przywitała się z nimi. Osobny uśmiech otrzymał @Terry Anderson, w końcu to z jego inicjatywy stawiła się na ten trening. - Przyszłam, tak jak obiecałam - zakomunikowała wesoło. Miałą nadzieję, że nie czekali na nią zbyt długo. Była bardzo ciekawa tego, jak ten cały quidditch wyglądał. Nie miała jeszcze okazji, aby poznać typowo czarodziejskie sporty, dlatego z niemałą chęcią postanowiła zjawić się na treningu. No i też ze względu na Terry'ego. Nawet gdyby nie wykazywała aż takiego zainteresowania, zdecydowanie przyszłaby tutaj także dla tego Puchona. - Woah! Masz bardzo pojemną torbę! - zawołała, z zafascynowaniem obserwując, jak @Anna Brandon wyciąga coraz to nowe przedmioty. - Jest ciężka, kiedy to wszystko nosisz?
Nie miał pojęcia, jak to się stało. W jednym momencie przegląda sobie tablicę ogłoszeń, w drugim już dyskutuje z Gaelem na temat puchońskiego treningu, a kilka godzin później przemierza błonia w kierunku polany. Wzdryga się tylko ledwie dostrzegalnie na głos puchona obok siebie, ale szok wynagradza mu wręczona jagodzianka. Chociaż bardziej niż ona, łagodzi go chyba przyjazny śmiech Gaela, bo jagodziankę mimo krótkich podziękowaań chowa do kieszeni bluzy. Ma dziwne wrażenie, że jedzenie przed samym treningiem to nienajlepszy pomysł. — Miałem nadzieję, że Ty wymiękniesz i wtedy będę miał wymówkę, żeby nie przychodzić – żartuje, ale fakt, że jego rozbawienie nie sięga ani ust, ani oczu, sprawia wrażenie, że te słowa brzmią jednak jakoś tak bardziej poważnie, bez tej rozbawionej nuty. — Ale jesteś… Czy w jego głosie brzmi… zawód? Ced ostatni raz ogląda się za ramię na zamek, gdzie w przyjemnej piwnicy Hufflepuffu było chłodno i sympatycznie. Teraz sympatycznie jest tylko przez obecność towarzyszącego mu puchona, ale im bliżej polany się znajdują, tym bardziej nerwowe stają się Cedowe ruchy, a zwyczajowy spokój, jakim emanuje, zostaje przez nie zastąpiony. Ostatecznie jednak jest już za późno, żeby się wycofać. — Naprawdę? – pochyla się do latynosa i pyta go o to konspiracyjnie, bo Ced wcale szybko się nie uczy. Nie Quiddicha, pamięta, że lekcje latania wspomina dość niekomfortowo. — Tak, mamy dużo… pasji. Ostatecznie tak nazywa przed Terrym brak naturalnego talentu. Uspokaja go jednak widok Ani, dobry medyk to dobry start. Kiedy jednak wzrok pada mu na Aiyanę, która prawdopodobnie nie miała jeszcze nawet lekcji latania, długo wpatruje się w małą puchonkę, zastanawiając się, jak uprzejmie jej powiedzieć, czy jest pewna, że chce się tu znajdować i jak jej przy tym nie narobić wstydu. Ostatecznie jednak wydaje się mu na tyle mocno rozentuzjazmowana, jak to pierwszoroczniak, że wzdychając, trąca zaczepnie łokciem Gaela. — Mamy nowy cel, zrób wszystko, chroń młodą, gdyby co. Sam jeszcze nie wie przed czym, ale brzmi to jak dobry plan. Lepszy niż trening Quidditcha.
Co tu dużo mówić, tęsknił za quidditchem, bo choć rok temu dołączył do drużyny z pobudek mniej niż słusznych, to jednak zdążył naprawdę polubić wspólne treningi i adrenalinę obecną podczas meczy. Pierwszy raz w Hogwarcie poczuł się częścią jakiejś grupy, co sprawiło, że jego piąty rok był trochę bardziej znośny niż poprzednie. Cieszył się też z powrotu do regularnej aktywności fizycznej – od zawsze był stworzeniem nadpobudliwym, więc możliwość wyładowania energii w konstruktywny sposób okazała się niemalże zbawienna, szczególnie tuż przez sezon egzaminacyjnym.
Z przykrością przyjął więc wiadomość, że w tym roku nikt nie zgłosił się na kapitana ich szkolnej drużyny. Co prawda rozumiał, że wiązało się to z dodatkowymi obowiązkami, niemniej wydawało mu się, że gra była warta świeczki. W normalnych szkołach ludzie zabijali się o pozycję kapitana czy to drużyny piłkarskiej, czy koszykarskiej, ale Hogwart nie był przecież normalną szkołą. Brak kapitana miał jeszcze jedną istotną wadę – brak treningów. Abstrahując od jego osobistych sentymentów, prędzej czy później będą musieli rozegrać pierwszy w tym sezonie mecz, a bez regularnych ćwiczeń ich szanse na wygraną diametralnie spadały. Nie chcąc, by gracze wypadli z wprawy – w końcu i tak mieli za sobą dwumiesięczną przerwę – szesnastolatek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce… może nawet zbyt ochoczo.
Przeklinał sam siebie, kiedy w sobotę bladym świtem musiał zwlec się z łóżka, by przygotować wszystko, czego będą potrzebowali podczas ćwiczeń. Co to w ogóle za nieludzka godzina i dlaczego sam sobie to zrobił?! Jojcząc pod nosem wziął prysznic i ubrany w strój sportowy wyszedł z zamku wprost na ostre, wrześniowe słońce. Pogoda póki co ich rozpieszczała, jednak nauczony doświadczeniem Terry spodziewał się, że lada dzień upały zostaną zastąpione przez wichury i ulewne deszcze. Nie żeby marudził – kochał jesień. Pomagając sobie zaklęciami przetransportował worek pełen kafli na polanę, gdzie zabrał się za majstrowanie przy piłkach. Nigdy nie organizował żadnych zajęć, miał więc szczerą nadzieję, że pomysł, na który wpadł nie okaże się totalną porażką. Zdążył właśnie nakładać ostatnie zaklęcia, kiedy na polanie zaczęli pojawiać się Puchoni. Chłopak odetchnął z ulgą, widząc tyle znajomych twarzy, przez moment bowiem bał się, czy ktokolwiek w ogóle pojawi się na treningu. - Cześć Lils! Super, że jesteś! – uśmiechnął się do @Lily Blackwood, czując jak na sam widok koleżanki nabiera więcej pogody ducha – O rany, uważaj! – zawołał, widząc jak dziewczyna sięga po jeden z kafli i beztrosko podrzuca go w powietrze. Całe szczęście piłka pozostała w jednym kawałku, na co szesnastolatek odetchnął z ulgą, rumieniąc się lekko – Są zaczarowane. – wyjaśnił, jednak nim zdążył powiedzieć więcej obok nich pojawiła się @Valerie Lloyd. Przywitał się, po czym obrzucił przyjaciółkę uważnym spojrzeniem – Coś się zmieniło. – zawyrokował – Zmieniłaś fryzurę?
Witał się ze wszystkimi, z każdą kolejną pojawiającą się na polanie osobą uśmiechając się nieco szerzej. – Żaden problem, to nie olimpiada. – zapewnił poznanego na uczcie chłopaka (@Gael Camilton) i idącego tuż za nim Ceda (@Ced Savage). Nie planował dziś żadnych wymagających ćwiczeń, nie będąc pewnym, czy po tak długiej przerwie sam byłby w stanie je wykonać. Zresztą ten trening i tak miał być tylko zapychaczem, Terry miał bowiem szczerą nadzieję, że wśród zebranych na polance osób znajdzie się choć jedna chętna objąć funkcję kapitana drużyny. Ucieszył go widok Ani (@Anna Brandon), u boku której kroczyła dziewczynka, która jak zakładał musiała być ich świeżym borsuczym nabytkiem. - Cześć, no jasne, chociaż mam nadzieję, że się nie przyda. – posłał jej nieśmiały uśmiech, by chwilę później odśpiewać w duchu litanię na jej cześć, kiedy jego wzrok spoczął na przyniesionych przez dziewczynę czekoladowych żabach. Jednak zanim to… - Hej, jestem Terry, miło Cię poznać na żywo. – posłał jedenastolatce (@Aiyana Mitchelson) serdeczny uśmiech – Mega się cieszę, że przyszłaś, chociaż nie wiem, czy wsadzanie Cię na miotłę jest najlepszym pomysłem. – zerknął w stronę siedzącej na kocu Ani, jakby szukając u niej potwierdzenia – W każdym razie tak jak obiecałem, po treningu mogę oprowadzić Cię po zamku jeśli chcesz. Ale póki co powianiem chyba zaczynać, póki jeszcze nikt niczego nie wysadził w powietrze. – puścił jej oczko, uśmiechając się szeroko, a następnie wyszedł na środek polany, chcąc tym samym zwrócić na siebie uwagę zgromadzonych. - To jeszcze raz siema wszystkim, fajnie że udało wam się wstać o takiej pojeb… - urwał i zerknął na jedenastolatkę - …porąbanej godzinie. Tak jak pisałem na ogłoszeniu, nie mamy jeszcze kapitana drużyny, więc gdyby ktoś z was chciał się zgłosić to droga wolna. Poza tym brakuje nam szukającego, pałkarzy i jednej ścigajki, więc w zasadzie jest nas mniej niż więcej. – zatrzymał wzrok na chłopakach, którzy oficjalnie nie byli jeszcze członkami drużyny – To chyba tyle ze spraw organizacyjnych, przechodząc więc do samego treningu, pomyślałem sobie, że może zaczniemy od czegoś w miarę łatwego i niewymagającego, bo nie wiem jak wy, ale ja całe wakacje nie miałem miotły w ręku. Plan jest taki: widzicie ten stos kafli? – wskazał na piłki, zupełnie jakby ktoś mógł przeoczyć ich obecność – Będziemy je sobie podawać w powietrzu, nic więcej, żeby sprawdzić celność i… no takie ogólne rozruszanie. Ale żeby nie było nudno, to trochę je podrasowałem. – zarumienił się, a w niebieskich oczach pojawiły się podekscytowane iskierki – Chodzi o to, żeby jak najszybciej pozbyć się piłki, którą ktoś do was rzuci, bo im dłużej będziecie ją trzymać, tym większa szansa, że… wybuchnie. Ale spoko, to nie bomba, więc nic złego nie powinno się stać, ewentualnie skończycie z różowymi włosami. – wyszczerzył zęby, po czym sięgnął po miotłę – To co, zaczynamy?
Mechanika:
Podajecie między sobą kafel, który ma określone „życie”. Osoba, która łapie piłkę, rzuca k100 i odejmuje wylosowany wynik od aktualnego poziomu „życia” kafla. Jeżeli poziom „życia” kafla osiągnie 0 (lub mniej) kafel wybucha i nakłada na osobę, która akurat miała go w rękach wybrany efekt (kość litery).
Efekty::
A - kafel był w środku wypełniony czekoladą, która teraz znajduje się na twojej twarzy B - trudno powiedzieć, co było wewnatrz piłki, ale twoja miotła zaczyna wariować. W następnym pościeodejmujesz dodatkowo 10 pkt C - płyn wewnątrz piłki zafarbował Twoje włosy na wybrany przez Ciebie neonowy kolor, który będzie się utrzymywał co najmniej do końca treningu D - to jakieś czary? na twoim nosie pojawiły się szybkie oksy. W nastepnym poście jesteś super szybki i odejmujesz o 10 pkt mniej niż wynika z twojego rzutu (ale nadal min. 1) E - wybuch piłki najwyraźniej bardzo Cię rozbawił, do końca treningu nie jesteś w stanie opanować chichotów. W następnym poście odejmujesz dodatkowo 1 pkt, w kolejnym 2 pkt itd... F - z kafla wylało się na ciebie coś okropnie śmierdzącego, może to dobrze, że nie jadłeś śniadania... G - po wybuchu zaczęła Ci się sączyć krew z nosa. Możesz wylądować i poprosić Anię o pomoc (tracisz kolejkę), albo odjąć dodatkowo 15 pkt od wyniku kafla w następnym poście H - z kafla wypadły dwie mniejsze piłki, które za kilka sekund wybuchną! lepiej szybko wybierz dwie osoby, którym podasz mini-kafelki (wybrane przez ciebie osoby wykonują rzut literą, ale jeżeli któraś z nich wylosuje H pomija efekt kostki - piłka wybucha, ale nic się nie dzieje) I - dmuchawce, latawce, wiatr... czujesz się tak wyśmiecie, że masz ochotę śpiewać. I robisz to. Do końca treningu. J - game over. Wybuch trochę zamroczył Ci w głowie. Musisz wylądować, zjeść czekoladową żabę (wylosuj kartę) i dopiero wtedy możesz wrócić na trening.
Kafli jest cały stos, więc jeżeli jeden wybuchnie, kontynuujemy grę z następną piłką. Sami wybieracie, do kogo podajecie, chociaż w pierwszej kolejności prosiłabym o wybór osób, które jeszcze nie napisały co najmniej 2 postów.
Każdy kafel ma początkowo 100hp, ALE ponieważ @Lily Blackwood jednym już się pobawiła, to pierwszą rundę zaczyną ona z kaflem już na poziomie 91 pkt.
Terry nie jest najrozsądniejszą osobą, dlatego możemy uznać, że jeżeli się uparłaś, to pozwolił Ci wziąć udział w treningu. Uwzględnij w pierwszym poście (min 500 znaków), że zanim pomknęłaś w górę chwilę ćwiczyłaś z miotłą na ziemii, do momentu, aż nie poczułaś się na niej wystarczająco pewnie. Wtedy w każdym poście oprócz wylosowanej k100 odejmujesz dodatkowo 15 pkt (bo uznajemy, że przez brak doświadczenia podania zajmują jej trochę dłużej niż innym).
Alternatywnie: Rzucasz 2k6 i jeżeli na obu kostkach wylosujesz ten sam wynik, to uznajemy, że opanowałaś podstawy latania na miotle. Do tego czasu nie możesz brać udziału w treningu (tzn jesteś na ziemii i tam ćwiczysz), ale potem będą obowiązywały Cię te same kostki co resztę. Rzucać możesz dowolną ilość razy, ale każdy rzut to jeden regulaminowy post (min 5 linijek).
Kod:
<zgss>Kafel:</zgss> 100 - [url=LINK]wynik k100[/url] <zgss>Efekty:</zgss> wypisz nałożone na siebie efekty
Lily podrzucała beztrosko kafla, nie przerywając, póki Terry nie krzyknął "uważaj!" wprawiając ją w konsternację. Rzuciła kaflem wyżej, żeby krócej dotykał jej rąk, w międzyczasie słuchając, co miał do powiedzenia kapitan, który... Jednak nie był kapitanem! - Jeszcze się nie zgłosiłeś? Niemożliwe! Myślałam, że dlatego przygotowujesz trening. - wypowiedź Lily była swobodna i lekka, a uśmiech zdawał się przekonywać Terencjusza, że byłby idealnym przywódcą ich borsuczej drużyny. Nie był jednak jedyny. Valerie też doskonale by się nadawała na kapitana, a dodatkowo miała większe doświadczenie. Tylko czy przy jej obecnej sytuacji życiowej byłaby gotowa brać sobie na głowę nowe zobowiązanie i związaną z nim presję? Nie mogła powstrzymać przekornego uśmiechu, kiedy przypomniała sobie, jak dzielnie śmigała razem z Ike w szopie na Podlasiu. Mokosz była doskonałą miotłą, nawet jeśli jako Chmurnik miała swoje wady. No, ale trening się zaczął, a do niej należał pierwszy ruch. W oko wpadła jej sylwetka Ceda, który zaprosił ją na żądlibus-party, dlatego to do niego podała piłkę jako pierwszy rzut. Chciała zobaczyć na ile mieszkanie w camperze mu służy, a na ile zaśniedział przez całe wakacje.
Coś się zmieniło – powiedział Terry. Och słońce, nawet jak nie wiesz, jak bardzo zmieniło się wszystko. Val zdusiła jednak to w sobie. Zarówno chęć zapalenia papierosa, jak i smutek związany z problemami, przyćmiła żar gniewu w swoim sercu i przykryła go popiołem udawanej obojętności. To nie był czas i miejsce na nadrabianie takich zaległości. Pokusiła się więc o dosyć lakoniczną odpowiedź. - Tak, fryzurę – zaśmiała się bezceremonialnie, choć przecież nie skłamała. Włosy, soczewki na oczach, sposób ubierania się, myślenia i bycia. Ot, co – nic nie było takie same. Trochę się bała jak na to wszystko zareaguje Terry, szczególnie na jej zapędy do wyrobów tytoniowych i nie tylko. Wkrótce potem na polanę przyszło więcej Puszków: wysoki przystojniak o latynoskiej urodzie (czy Val go kojarzyła? Jeśli tak to mgliście, a chyba powinna, skoro trzymał się z Cedem) no i sam Ced, na widok którego na twarz Lloydówny wstąpił uśmiech. Podczas, gdy panienka Brandon (która nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności została naczelnym) przedstawiała Aiyanę, Val jej wesoło pomachała – miała nadzieję, że dziewczyna kojarzy ją z Lab-medu. Z kolei gdy Terencjusz prawie przeklął podczas inauguracyjnej przemowy, zdusiła w sobie chichot i tylko posłała Lily znaczące spojrzenie.
Potem hopnęła na miotłę i przez chwilę śmigała w powietrzu. Nie latała jakoś fantastycznie, ale przyzwoicie, poza tym być ś c i g a j ą c ą więc kto jak kto, ale ona to akurat w podawaniu kafli powinna być relatywnie dobra. W każdym razie po zrobieniu ze dwóch kółek zgarnęła jedną z piłek i spojrzawszy się w stronę nieznanego jej z imienia (zła pamięć, wyparcie, kto wie?) chłopaka, podała mu kafel, ciekawa jakie niespodzianki naszykował dla nich Terry.
Kiwnął bezgłośnie na stwierdzenie Lily, że w sumie nic nie stało na przeszkodzie, żeby Terry objął pozycję kapitana, chociaż byłoby to chyba dość wymagające zważywszy na to, że oboje w tym roku otrzymali pozycję prefektów, które wydawały się bardzo czasochłonne. Ced odczuł to bardzo wyraźnie szczególnie w kontekście spotkań z przyjaciółmi z innych domów. Koncepcja przyjaźni z krukonem i gryfonką nagle wydała się większym wyzwaniem, nawet pomimo tego, że mieszkali w jednym kamperze. Właśnie o tym myślał, kiedy wzniósł się na miotle w powietrze, żeby nie myśleć o wysokości i tym, że w ogóle zdecydował się trenować ciało w ten sposób. Kiedy jednak Gael zasugerował, że powinni wesprzeć drużynę, trudno było się wycofać. Pierwszy kafel, który pomknął w jego kierunku zaskoczył go do tego stopnia, że na chwilę go zmroziło. Dla niego to trwało wieczność, w jego głowie, ale prawda była taka, że chciał się pozbyć kafla tak błyskawicznie, jak to było możliwe, więc miało się wręcz wrażenie, jakby prawie go odbił, a nie przytrzymał, rzucając go w kierunku @Terry Anderson.
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
Zabawne, jak dwa zupełnie zwyczajne słowa potrafią utknąć w pamięci, jeśli tylko uderzą w odpowiednie nuty. "Ale jesteś...". Gdzieś tam na tyłach swojej świadomości obracał je nieustannie, przekręcał, przeinaczał i porównywał do innych, raz po raz dochodząc do wniosku, że nie może dać po sobie poznać, że miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nie mogło mieć. Nie pierwszy raz i nie ostatni rozczarowuje kogoś samą swoją obecnością. To tylko słowa. Dlaczego pomyślał, że jagodzianka pomoże? Czy nie lepiej by było zostawić drużynę quidditcha w spokoju?Co jeśli zrobi komuś krzywdę? Czy powinien zapytać się o imiona osób, których nie kojarzy? Czy faktycznie da radę się tego nauczyć? Czy "to nie olimpiada" miało sugerować, że i tak nie spodziewa się po nich niczego przyzwoitego? Czy nie lepiej byłoby, gdyby zwyczajnie go tu nie było? - Co? - wyrzucił z siebie tępo, gwałtownie uciszając brzęczące mu w głowie obawy, by powrócić do rzeczywistości i zerknąć na Ceda w próbie wyłapania sensu jego wypowiedzi. - A, mhm, jasne... ochronę małych dziewczynek też mogę potrenować, czemu nie - przytaknął, ale nie bez konsternacji, bo sam raczej w życiu by na to nie wpadł, wychodząc z założenia, że jeśli jakieś dziecko wyglądało na zachowane w dobrym stanie, to wystarczyło się do niego nie zbliżać i wszystko powinno pozostać w normie. Z większą ciekawością obejrzał się za dziewczyną, która nie zamierzała jednak uczestniczyć w treningu, zaraz od niej przeskakując spojrzeniem po dwóch pozostałych Puchonkach, nim jego uwagi nie ukradło przejęzyczenie Terry'ego, przy którym niezbyt dobrze ukrył swoje rozbawienie, na siłę ściągając kąciki ust w dół.
Kafel: 26 - 48 = PUFFF Efekty: I - masz ochotę śpiewać. I robisz to. Do końca treningu.
- Powodzenia - mruknął tylko w stronę Ceda, przyklepując to życzenie dłonią na jego barku, nim obaj nie wskoczyli na swoje miotły, próbując przypomnieć sobie, jak w ogóle utrzymać się w powietrzu. Potrzebował zrobić trzy solidne rundki wokół polany na wbicie się w dawno zapomniany rytm sztuki latania, ale już pod koniec pierwszej dał zaskoczyć się podanym do niego kaflem. Trudno, by miał do kogokolwiek pretensję za to, że piłka wybuchła mu prosto w twarz, bo choć przejął ją dość sprawnie, to całe wieki zajęło mu złapanie po tym równowagi na swojej miotle, ale o dziwo... nie miał też pretensji do siebie, mając wręcz zaskakująco dobry humor. - A la nanita nana; nanita ella nanita ella; mi niña tiene su...eño? huh... - urwał, aż ściągając brwi w dezorientacji, bo i kompletnie nie potrafił pojąć dlaczego nagle zaczął nucić kołysankę z dzieciństwa, gdy podleciał już w dół po nowy kafel. Mruknął z namysłem, opamiętując się na moment, niezadowolony z tego nietypowego dla siebie zachowania, ale ledwie podał piłkę do @Lily Blackwood, a już złapał się na tym, że znów zaczął nucić piosenkę dalej, nie potrafiąc opędzić się od niej nawet i przy kolejnym okrążeniu - nie tylko mimowolnie wygwizdując jej melodię, ale i dostosowując do niej tempo swojego lotu.
Kafel: 56 - 87=PUFFF! Efekty:G - po wybuchu zaczęła Ci się sączyć krew z nosa. Możesz wylądować i poprosić Anię o pomoc (tracisz kolejkę), albo odjąć dodatkowo 15 pkt od wyniku kafla w następnym poście
Lilka nie spodziewała się, że tak szybko w ruch pójdzie drugi kafel, w dodatku sądziła, że naraz ma śmigać tylko jeden. Z tego powodu kiedy w jej rękach wylądowała nowa piłka, bezmyślnie stanęła jak ten słup soli, aż kafel zrobił pufff! I zniknął. Za to pojawiła się krew cieknąca ciurkiem z nosa półwili. - T-terry, to wybucha na groźnie - zauważyła w lekkim szoku i zaciskając palce na nosie, żeby zatamować krwawienie. Poszło jej kiepsko, więc po prostu wylądowała obok kocyka z PPM (Puchońską Pomocą Medyczną) i poprosiła pannę Brandon o pomoc. Odechciało jej się łapania kafla, mimo że trening jej się bardzo podobał. Ale no, co za dużo to niezdrowo. - Wszystko w porządku, ale już ćwiczcie beze mnie! - krzyknęła do pozostałych, żeby się nie martwili, a potem z żałosną minką szepneła do "pielęgniarki". - Aniu, to leci coraz mocniej... Dasz rade czy mam iść do pani Finch?
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Wzbił się w powietrze, po raz pierwszy od dwóch miesięcy czując się lekki jak piórko i w akompaniamencie dudniącego w uszach wiatru wykonał dwa okrążenia dookoła boiska. Cudownie było znów latać, nawet jeśli tylko rekreacyjnie. Kiedy już na nowo przyzwyczaił się do miotły i złapał w powietrzu równowage, mógł w pełni skupić uwagę na treningu który przecież prowadził. Na pierwszy rzut oka wszystko szło dobrze - nikt nie upuścił kafla, a podania były celne, choć może nie tak szybkie, jak być powinny. Było to jednak pierwsze spotkanie po wakacjach i chłopak sam zaznaczył, że mają się dziś przede wszystkim rozruszać. Na prawdziwe trenowanie przyjdzie jeszcze czas, kiedy znajdzie się kapitan z prawdziwego zdarzenia.
Na pierwszy wybuch nie musiał długo czekać, od razu też pojął, jaki efekt wylosował Gael. Uśmiechnął się, kiedy doleciało go echo nuconej przez chłopaka piosenki - miał naprawdę ładny głos, a słowa w obcym języku brzmiały zaskakująco melodycznie. Mniej sielankowa okazała się sytuacja Lilki, która natrafiła na wybuchową odmianę krwotoczka truskawkowego. Terry zmarszczył brwi, widząc jej zaniepokojoną twarz. Czyżby przesadził? Przed treningiem testował wszystkie kafle i upewniał się, że oprócz lekkiego krwotoku z nosa graczom nie powinno nic dolegać - w gruncie rzeczy nie powinni nawet nic poczuć poza sączącą się z nosa mazią. Już miał do niej podlecieć, kiedy w jego ręce trafił jeden z kafli. Niemal instynktownie podał do @Valerie Lloyd, z którą wspólnie grali na pozycji ścigających. Pozbywszy się piłki, zniżył lot, by upewnić się, że Lily nic nie dolega. - Hej Lils, wszystko w porządku?
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
W pierwszej chwili nawet się uśmiechnął, faktycznie czując drobną satysfakcję z tego, że nie był już jedynym, któremu kafel wybuchł prosto w twarz, ale kąciki ust szybko opadły mu w dół, gdy tylko dostrzegł strużkę czerwieni cieknącą z nosa Puchonki. Serce od razu zadudniło mu w piersi paniką, bo i tak oto ledwo rozpoczęli trening, a on już zdążył odhaczyć jedną ze swoich obaw. Zaklął po hiszpańsku, z serii tych przekleństw, których nie ośmieliłby się nawet przetłumaczyć na angielski, błyskawicznie zlatując na ziemię z takim impetem, że aż wyrył butami wgłębienia w ziemi. - Uderzyłem Cię? - podpytał, z miotłą w ręce podbiegając do @Lily Blackwood, by z wygiętymi w poczuciu winy brwiami przyjrzeć się jej z mniejszej odległości. - Nie za dużo tego leci? - rzucił zdezorientowany, zerkając przelotnie na @Anna Brandon, by zaraz i tak wrócić spojrzeniem znów do samej poszkodowanej, niby wyciągając rękę w stronę jej pleców, ale wcale jej nie dotykając - raczej przygotowując się na ewentualną konieczność podtrzymania dziewczyny. - Nie zemdlejesz? Mogę Cię zanieść do skrzydła.