C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Legendarne miejsce tuż przed wejściem do domu, w którym musi pojawić się każdy śmiałek, który zapragnie przekroczyć jego próg... lub wyciągnąć za niego któregoś z jego mieszkańców. Niech nie zwiedzie Cię przytulny, zachęcający wystrój werandy – kiedy tylko postawisz na niej stopę, z tyłu głowy pojawi się dziwne uczucie, że jesteś obserwowany...
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zatopiona w poduszkach, owinięta szczelnie elijahowskim kocem z czapką na uszach wystawiała twarz do słońca. Jej blada od choroby skóra aż prosiła się o trochę witaminy D, więc zaszyła się na ganku, na huśtawce, której nie pozwoliła nawet na najdrobniejszy ruch w obawie przed rewolucjami żołądkowymi. Faworek wyszedł w interesach z mamą, tata pracował, Elijah był w szkole, a Élé w pracy. Była sama w domu (nie licząc mruczącego kociaka na kolanach), a więc skorzystała z okazji i wyłoniła się na zewnątrz mając serdecznie dosyć leżenia w pokoju. Przez pierwsze dziesięć dni zarażała, a teraz pozostało już tylko wykurować się i stanąć o własnych nogach. Zwinęła poduszkę pod policzek i czytała podręcznik z historii magii, aby chociaż trochę nadrabiać zaległości. Nie miała humoru, bo też od dwóch tygodni nie mogła spotkać się z Rileyem, a utrzymywanie z nim kontaktu przez wizzengera czy sowią pocztę ani trochę jej nie wystarczało. Musiała jakoś siebie pocieszyć, a więc nielegalnie przesiadywała na świeżym powietrzu i próbowała zrobić cokolwiek pożytecznego. Ominęła ją potańcówka w Dolinie Godryka, trening Krukonów, z trzy egzaminy, a na Dzień Matki wyłoniła się z łóżka dosłownie na cztery godziny, a potem zasnęła w łóżku w salonie i to chyba Elijah odnosił ją do jej pokoju. Nienawidziła chorować, bo była wtedy taka... uwięziona i bezużyteczna. Poderwała się do siadu, gdy usłyszała czyjeś kroki. Nikt nie powinien jej tu spotkać, bo jak nic będzie musiała się nasłuchać jakie to nieodpowiedzialne. Wiedziała, że nie zdąży wrócić do pokoju, a więc próbowała przymusić metamorfomagię do posłuszeństwa, aby wtopić się nieznacznie w tło (już kiedyś z tego skorzystała i się jej udało!), jednak zmęczony organizm utrudnił jej skupienie, więc pozostało wytłumaczyć się nadchodzącej... Élé ze swojej obecności na ganku. - Mnie tu nie ma, wydaje ci się, że tu siedzę. - wydusiła z siebie nieco charczącym głosem i posłała jej ciepłe spojrzenie. Miała nadzieję, że nie zostanie stąd wygoniona, bowiem słońce świeciło prosto na jej twarz i akurat ułożyła się bardzo wygodnie.
...Taki już urok miała jej praca, że często zdani byli na łaskę i dobry humor reżysera spektaklu. Tego dnia był kompletnie nie w sosie, nie byli w stanie zaspokoić jego kaprysów ani nawet najmniejszych oczekiwań. Z kilkugodzinnych prób niewiele wyszło - oburzony odesłał ich do domu w połowie dnia. I może byłaby zadowolona z tego przymusowego wolnego, gdyby nie była taką pracoholiczką. Jeśli już wbiła się w ten rytm, jeśli była w trakcie działania i realizowania swoich celów, to bardzo nie lubiła przerywać, a każde wytrącenie powodowało u niej ogromną frustrację. Niedokończone projekty wisiały nad nią jak wielka, burzowa chmura, gotowa strzelić błyskawicą w najmniej oczekiwanym momencie. Gdy tylko wróciła do domu, to od razu skierowała swoje kroki do łazienki, by wziąć szybki i bardzo zimny prysznic, który miał za zadanie zmyć z niej te nagromadzone złe emocje. Pomogło. ...Resztę dnia postanowiła spędzić miło, relaksując się z książką na ganku. Nie miała już ochoty na czytanie skryptu, nie chciała powtarzać dialogów. Zgarnęła więc z pokoju wysłużony egzemplarz Dumbledurke i wręcz zbiegła po schodach na dół. Pożółkłe stronice książki skrywały wiele wspomnień, wiele przemyśleń i interpretacji. Znała tę powieść niemalże na pamięć, ale za każdym razem odkrywała ją na nowo. Nie mogła więc powstrzymać się, by nie zanurzyć w niej nosa już na korytarzu. I szła tak, na wpół nieobecna, po omacku. I dopiero znajomy głos oderwał ją od książki. - Iskierka? - zapytała zaskoczona, kierując wzrok w stronę zawiniątka ulokowanego na huśtawce - Nie powinnaś odpoczywać w łóżku? - dodała tonem pełnym troski, który zatrważająco przypominał ton ich matki. Mimowolnie się skrzywiła. ...Słońce przyjemnie grzało, a sam ganek prezentował się niesamowicie skąpany w wiosennych promykach. Spędzanie czasu w dusznym domu byłoby męczarnią, nawet dla kogoś chorego. Nie mogła więc gniewać się na siostrę, choć bardzo martwiła się o jej zdrowie. Obeszła huśtawkę dookoła i usiadła na wiklinowym pufie naprzeciwko Elaine. Odłożyła książkę na pobliski stolik i spojrzała czule w błękitne oczy swojego kapturka-chorowitka. - Jak się czujesz? Ciepło Ci?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Éléonore musiała być intensywnie zamyślona skoro nie zauważyła tego kokona na huśtawce. Posłała jej blady uśmiech i pomachała jakby potwierdzała, że tak, ten kocykowy naleśnik był kiedyś twoją siostrą. Gdzieś jeszcze tam ona jest, ale najpierw musi pokonać chorobę i stanąć na nogi. - Powinnam, ale korzystam z okazji, że nikogo nie było i nielegalnie kradnę słońce. - zadrżała na dźwięk swojego schrypniętego głosu. Cieszyła się, że Élé jej stąd nie wygania i oszczędziła jej prawienia morałów. Tak bardzo stęskniła się za słońcem iż bólem było przesiadywanie głęboko pod kołdrami w swoim pokoju. Nie potrafiła jednak odmówić rodzeństwu i gdyby ją zagonili z powrotem do łóżka to z pojękiwaniem by się tam udała. Élé brzmiała coraz bardziej jak mama i to chyba znak, że jest już naprawdę dorosła i mogą pożegnać raz na zawsze okres nastoletni, a czas zacząć myśleć o poważniejszych rzeczach. - Ciepło, dziękuję kochana. Samopoczucie różne, ale słońce pomaga. No i w końcu mogę pogadać z kimś innym niż Faworek. Wiesz, że skrzaty są odporne na fassum? Lubię go, ale on mi nie zastąpi siostry. - wyściubiła rękę po samonagrzewający się kubek i zwilżyła spierzchnięte usta herbatą z eliksirem wzmacniającym. Zerknęła na leżącą na stoliku i uśmiechnęła się lekko. - Przejęłam ci huśtawkę do czytania "Dumbledurke". - oznajmiła i posłała jej przepraszający uśmiech. Szkoda, że nie mogła usiąść obok, żeby mogła się do niej przytulić. Powinny jednak zachowywać jakiś dystans i to było dla wylewnej Elaine okropne. - Wcześnie dzisiaj wróciłaś. - stwierdziła i powiodła wzrokiem po jej twarzy. - Coś nie tak w pracy czy po prostu luźny dzień? - tak wiele chciała jej powiedzieć, bowiem potrzebowała poradzić się w jednej kwestii, a potem zapytać co słychać u niej i profesora Voralberga. Miała nadzieję, że kiedyś zaprosi go na obiad do ich domu, ale szczerze mówiąc nie wiedziała na czym stoją w relacji. To było straszne nie wiedzieć zbyt wiele, ale nauka, nerwy i własne problemy niemal ją pochłonęły. Jej bielutki i puchaty kociak wstał z koca, przeciągnął się i przeskoczył na kolana Élé, aby je grzać swoim ciepłem i białą miłością. To zupełnie tak jakby przekazywał przytulasy od niej dla siostry.
...Ostatnio miały dla siebie zbyt mało czasu. ...Éléonore gryzły okrutnie wyrzuty sumienia. Zdawała sobie sprawę, że to w głównej mierze jej wina, że to ona poświęciła się za bardzo pracy i rodzinne relacje zeszły nieco na dalszy plan. Nie miała pretensji do nikogo, prócz siebie. Potrzebowała się zatrzymać choć na chwilę, zwolnić obroty i spędzić trochę czasu z najbliższymi, choćby miało się to ograniczyć do wspólnego milczenia przy kubku gorącego kakao. Brakowało jej tych zwykłych, prostych chwil, odrobiny bliskości. Przecież to rodzina była dla niej zawsze najważniejsza, dlaczego więc teraz postępowała wbrew temu? Może dobrze się stało, że musiała wrócić wcześniej do domu i zastała Elaine na tarasie? Do tej pory nie chciała jej męczyć, ale dziewczyna czuła się już widocznie lepiej, więc może właśnie nadarzała się okazja, by porozmawiać? Lub chociaż pobyć ze sobą, tak po prostu... - A więc teraz jestem Twoim partnerem w zbrodni. - zaśmiała się w odpowiedzi, czując swoiste ciepło na sercu. Choć nadal była zatroskana, a zachrypnięty głos siostry tylko ten stan pogłębiał, to jednak miło było znów wspólnie żartować. ...Odchyliła się lekko do tyłu i sama wystawiła twarz do słońca. Och, tak, było bardzo przyjemnie. Organizm walczący z chorobą potrzebował szczególnie świeżo zsyntetyzowanej witaminy D, a więc Iskierka postąpiła całkiem roztropnie wychodząc na ganek. - Faworek potrafi być równie nadopiekuńczy, co mama. - przewróciła oczami, przypominając sobie swoje własne choroby i całe to przymusowe leżenie. Skrzat świetnie pilnował czarodzieja na zwolnieniu, nie dało się go nigdy oszukać... - Wyglądasz już znacznie lepiej. - dodała po chwili, uśmiechając się i ponownie kierując spojrzenie na Elaine. Mówiła szczerze i równie szczerą nadzieję miała, że wkrótce jej siostra będzie w pełni sił. ...Pokręciła przecząco głową, gdy Iskierka wspomniała o książce i rzekomym zajmowaniu huśtawki. Owszem, miała w planach spędzenie czasu na ganku lub w ogrodzie, ale zupełnie nie przeszkadzało jej to, że wspomniana huśtawka była zajęta. Poza tym widok tego gniazdka, które wręcz uwiła sobie Ela był niesamowicie rozczulający. - Nieprawda, tutaj jest mi bardzo wygodnie. - zapewniła, unosząc prawą dłoń na wysokość serca, co miało potwierdzić jej prawdomówność. ...Miała coś jeszcze dodać, ale w tej samej chwili została zapytana o powód wcześniejszego wyjścia z pracy i... odrobinę się zmieszała. Elaine mogła dostrzec jej zakłopotanie i to, że zgarbiła się nieco, przybierając zamkniętą sylwetkę. Kociak ratował trochę sytuację, odwracając uwagę od posępnej miny Éléonore. Przytuliła białą kuleczkę, czując tę cudowną rozkosz pod palcami, gdy tylko zatopiła je w miękkim futerku. Od razu poczuła się pewniej, jakby samo ciepło ciała kota dodawało odwagi. - Reżyser spektaklu nie był zadowolony z naszej pracy i dał nam przymusowe wolne... - wzruszyła lekko ramionami, bo przecież nie był to szczególny problem. Były inne, istotniejsze, które w końcu musiała poruszyć. Z tyłu głowy miała swoją ostatnią rozmowę z Cassiusem i jego obawy o relacje z Elaine. Ale nie wiedziała, jak ma zacząć... - Przynajmniej mam dzięki temu trochę czasu dla własnej siostry. Dawno nie rozmawiałyśmy tak na poważnie. - dodała na pozór beztroskim tonem, za którym kryła się jednak niepewność. Niepewność wynikająca ze stresu. ...Chyba wyszła z wprawy w temacie poważnych rozmów.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Łabędzie zawsze trzymały się razem, ale nadszedł taki okres czasu, że coś się pokićkało. Dopiero z Elijahem powracała na dawne tory, za którymi tęskniła, teraz pozostawało ukochać Éléonore i nie myśleć o tym, że nie mogła złapać Cassiusa, żeby próbować naprawić z nim to, co zostało tak mocno nadwątlone. - Lubię mieć partnerów w zbrodni. - posłała jej wdzięczny uśmiech, podsunęła kolana pod brodę i objęła je, aby w ciaśniejszej pozie zachować jeszcze więcej ciepła. Nie mówiła już o matczynej trosce, aby nie wywoływać zbyt męczących rozmów dotyczących wiecznych niesnasek między Elą a mamą. Nigdy nie dogadywała się z nią tak jak Eli i Élé, a w okresie choroby dostała jedynie nakaz leżenia w łóżku i stosowania się do recept wydanych przez uzdrowiciela. Odgarnęła włosy z twarzy i przyjrzała się twarzy siostry. Nie była zbyt szczęśliwa i szybko okazało się dlaczego. Żadne wcześniejsze wyjście z pracy wywołane zirytowaniem szefa nie poprawiało humoru. Chciałaby ścisnąć dłoń Élé, ale wizja podnoszenia się z tego gniazdka i wprawiania huśtawki w ruch skutecznie ją zatrzymywały w miejscu. - Ciężko go chyba zadowolić, co? - zapytała w taki sposób, aby Élé nie musiała kontynuować tematu, jeśli nie czuła się przy tym na siłach. Zdradzała swoje przejęcie sposobem przytulania kociaka, a dzisiejsze okoliczności głośno nakazywały... rozmowę. Dużo do opowiadania, zwierzenia się i poradzenia starszej siostry, która znajdzie przecież na wszystko rozwiązanie i pomoże ułożyć myśli. - Wiem. A potrzebuję z tobą porozmawiać, Élé. - spoważniała. - Z tobą, nie z Elim, bo chodzi mi właśnie o reakcję Eliego, która nie będzie raczej łagodna. Potrzebuję twojej oceny czy dobrze robię chyba we wszystkim. Ostatnio straciłam pewność siebie i nie wiem co zrobić, a ty... ty zawsze wiesz co powiedzieć. - była jej ideałem, dziecięcym i nastoletnim wzorem do naśladowania, zazdrościła jej tak wielu rzeczy i zawsze chciała być taka jak ona. Teraz wiedziała już, że musi być sobą i tak też było, co nie znaczy, że zaufanie Élé w wielu kwestiach życia osłabło. Wiedziała, że Élé wie co zrobić z Cassiusem. Miała pewność, że dostanie fantastyczną poradę w kwestii wyprowadzki, której chciała, a której obawiała się z wielu względów.
...Wahała się. ...Z jednej strony właśnie nadarzała się okazja, by poruszyć niewygodne tematy i porozmawiać szczerze, od serca, ale z drugiej... nie chciała jej męczyć. Wciąż osłabiony organizm domagał się czułości, opieki, siostrzanej miłości, a nie wypytywania o relacje z Cassiusem czy też inne, osobiste problemy. Ale przecież to normalne, że nie zawsze jest różowo i beztrosko, prawda? Elaine jest silna, o wiele silniejsza niźli mogłoby się wydawać. Może nie będzie miała jej za złe, jeśli nawiąże do wydarzeń sprzed kilku tygodni? - Och, szkoda słów na to. Czasem dziwię się, że jeszcze nas wszystkich nie wylał. - machnęła ręką lekceważąco, niejako ucinając temat reżysera z przerostem ambicji. Nie była już taka zawiedziona dzisiejszym dniem w pracy - widok ukochanej siostry w połączeniu z obecnością kota na kolanach i wiosennym słońcem pobudził endorfiny w jej organizmie, i czuła się już lepiej na duchu. Choć nadal przygniatał ją ciężar wiszącej w powietrzu rozmowy o uczuciach, o boleściach, o przyszłości... ...I znów Iskierka ją wybawiła. ...To zaskakujące, jak czasami potrafiły zrozumieć się bez zbędnych słów. Elaine pociągnęła temat niczym magiczną nitkę, rozganiając nieco ciemne chmury znad głowy Éléonore i dając jej czystą wizję na kolejny ruch z jej strony. A sama Élé miała ogromną ochotę usiąść obok siostry i wziąć w objęcia, ale... nie chciała burzyć tego uwitego gniazda, nie chciała jej męczyć. Uśmiechnęła się więc czule, szczerze i wyciągnęła swoją lewą rękę by uścisnąć dłoń Elaine. - Sęk w tym, że nie zawsze, ale... - westchnęła głęboko, jakby usiłując zrzucić z serca wielki, zalegający głaz - ale postaram się być dobrym doradcą. - dodała, prostując się odrobinę i uwalniając palce siostry spod swoich. ...Daleko było jej do ideału, a w ostatnim czasie to już w szczególności. W roli starszej siostry wypadała okropnie, nie powinna służyć nikomu za wzór do naśladowania. Elaine patrzyła na nią zbyt bezkrytycznie, a ona sama pogubiła się w swoim życiu za bardzo. Wciąż jednak chciała być dla niej wsparciem, wciąż zrobiłaby wszystko, by jej jakoś pomóc. Cóż, może będzie lepszym teoretykiem niż praktykiem? - O co poszło z Cassiusem? - odezwała się po krótkiej pauzie - Nie chciał mi nic powiedzieć... Wiesz, jaki jest wylewny.- kącik jej ust drgnął lekko, gdy ironicznie zaakcentowała ostatnie słowo - Był jednak bardzo zmartwiony. Widać było, że bardzo żałuje i że chciałby naprawić Waszą relację. Myślę, że... - odkaszlnęła, zyskując dzięki temu odrobinę na czasie - Myślę, że powinnaś dać mu szansę. - mówiąc to, wzięła kociaka w ręce i ostrożnie przeniosła z powrotem na huśtawkę, kładąc go tak, by przytulał się do Elaine. ...Znów był ich swoistym łącznikiem ciepła i bliskości. A przy okazji może zadziała magia felinoterapii i Iskierka spojrzy na zachowanie Cassiusa pobłażliwiej?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zbierała się, aby przypomnieć siostrze o jej niewątpliwych talentach aktorskich, a nawet napomknąć, że jej szef musiałby być starym dziadem skoro nie doceniał gry aktorskiej Élé. Tak, spoglądała na nią bezkrytycznie, nie widziała jej wad, a jedynie ideał, którego śladami chciałaby podążać. Wiedziała jednak gdzie jest granica uwielbiania siostry a podejmowania własnych decyzji. Poza tym tak na dobrą sprawę to nigdy jej nie dorówna. Będzie zawsze jej młodszą siostrzyczką, która nigdy w życiu nie zapanuje nad swoją metamorfomagią i mało tego, nawet już nie próbowała. Między innymi z tego powodu siedziała na huśtawce z włosami koloru mieniącego się między platyną, bielą a szarością. Zamknęła jednak usta i nie skomentowała jej pracodawcy (którego notabene nawet na oczy nie widziała) przystając na zakończenie tego wątku albo też przełożenie go na później. Wierzyła siostrze i ufała jej bezgranicznie, a więc czemu zwlekała z rozmową? Mogła już wcześniej zwierzyć się jej, a więc zamiast biadolić, że tyle to trwało chciała nadrobić zaległości i nie tylko podzielić się z nią swoimi problemami, ale też poznać te, które ją dręczyły i zaznaczyć swoją obecność oraz wsparcie. Wystarczyło zapytać o Cassiusa. Wystarczyło napomknąć jak mu źle z milczeniem, a potem zasugerować, aby jednak z nim porozmawiała. Dać szansę. Do jej oczu napłynęły łzy, bo nie potrafiła ich powstrzymać. Wypłakała tak wiele w ramię Rileya, a ledwie powrócił temat, a jej przygnębienie też. Nie popłakała się jednak, dzielnie przełknęła gorącą falę łez. - Wiem. - wydusiła nieco zmienionym tonem. - Wiem, Élé. Ja wiem, że mu źle, że żałuje i że chce naprawić. Ja to wiem, kochana. - i czuła się źle, że teraz niejako została postawiona (dwukrotnie i nieświadomie) jako osoba, która skazuje kuzyna na cierpienia. - Miałam z nim porozmawiać, ale dopadło mnie fassum. - tylko tyle miała na swoje usprawiedliwienie. - A nie chcę rozmawiać ani przez wizzengera ani przez sowią pocztę. - dodała w gwoli ścisłości. Zraziła się do tej formy kontaktu... po całym tym zamieszaniu. Wsunęła palce w szare teraz włosy i nie miała już wesołej miny. - Po prostu... to tak jakby kłótnia. Przecież go kocham i wiem, że cierpi, ale mnie też nie jest łatwo. - wyszeptała, bo przecież i Dina i teraz Élé mówią o cierpieniu Cassiusa, a nie tego jak się Elaine poczuła, gdy ujrzała tamtą twarz pełną nieludzkiego mordu. Dostała gęsiej skórki i musiała przysunąć do siebie koc ku niezadowoleniu kociaka. - Obiecuję, że z nim porozmawiam jak przestanę przypominać szyszymorę. - pokiwała głową i nawet położyła dłoń na swoim sercu na dowód, że naprawdę planuje to zrobić tylko... choroba nie wybiera, atakuje kiedy zechce. Podniosła wzrok na siostrę i naprawdę chciała się uśmiechnąć, ale chyba jej wargi zapomniały jak to się robi kiedy w oczach pałęta się smutek.
...Elaine powinna bardziej uwierzyć w siebie i swoje możliwości. Była wyjątkową osobą, a wciąż brakowało jej odwagi, by to dostrzec. A przecież wszyscy dookoła to widzieli. Widziała Éléonore, która chciała dla siostry jak najlepiej, widział Elijah, który bronił bliźniaczki jak najcenniejszego skarbu. ...Obawiała się tego, że wspomnienie o Cassiusie będzie bolesne, że zaleje goryczą wrażliwe, kruche serce Iskierki. Właśnie dlatego tak długo zwlekała, dlatego odkładała to na później i na później, jeszcze na później... Przełknęła głośno ślinę, gdy zobaczyła, że tęczówki jej drogiej siostry zaszkliły się, że zaszły mgłą bezczelnych łez. Nagle i słońce schowało się za małą, ciemną chmurką, jakby samo nie chciało patrzeć na smutek Elaine. Zrobiło się chłodniej, a po odkrytych ramionach Éléonore przeszedł dreszcz. Stłumiła jednak w sobie odruch otrząśnięcia się, a potem spojrzała niepewnie na siostrę. Ona też chciała w swoim spojrzeniu przekazać jej więcej niż mogły słowa. Chciała okazać jej największe wsparcie, jakie tylko mogła. No ale wyszło, jak wyszło... - Wybacz, nie chciałam sprawić Ci przykrości, naprawdę... - zaczęła, ale coś jej przeszkodziło. Poczuła ścisk w gardle i nie mogła powiedzieć już żadnego kolejnego słowa. Przygryzła dolną wargę i kontynuowała dopiero, gdy Elaine wspomniała o kłótni. Wciąż było to niewiele informacji i wciąż nie miała pojęcia, co ich poróżniło. Co takiego odjebał Cassius? - Próbował jakoś... przeprosić? - starała się mimochodem uzyskać więcej szczegółów całej tej pokrętnej sytuacji i bardzo nie chciała znów wprowadzać Elaine w poczucie winy, czy rozdrapywać ran na jej sercu. Widok poszarzałych włosów sprawił, że poczuła charakterystyczny chłód wewnątrz. ...Czuła, że coś jeszcze trapi Iskierkę. Miała wrażenie, że dziewczyna chce z nią porozmawiać o czymś jeszcze. Nie wiedziała, czego się spodziewać, ale wzmianka o tym, że Elijah by jej nie zrozumiał, sugerowała niejako sprawy sercowe. A więc Riley? On też nawalił? Też ją zranił? Och, faceci! Same problemy, nic więcej. ...Nie mogła patrzeć, jak drży. Nie mogła siedzieć spokojnie na wiklinowym pufie, tak daleko. W głębokim poważaniu miała w tym momencie wszystkie magiczne i niemagiczne choroby! W najgorszym wypadku sama się rozchoruje i reżyser doceni jej brak, gdy ktoś będzie musiał zastąpić ją w najbliższym spektaklu. Wstała więc, dość gwałtownie, a potem podeszła do huśtawki i, znajdując odrobinę miejsca, usiadła obok Elaine. Ostrożnie, by nie zmącić jej spokoju, by nie rozbujać siedziska. Oplotła ją ramieniem i mocno przycisnęła do siebie, składając na jej szaro-platynowym czubku głowy pocałunek. Czuła, że musi to zrobić, sama odczuwała taką silną potrzebę. Przyjemnie było znów poczuć jej bliskość. Z jednej strony grzał ją kociak, a z drugiej ochraniała starsza siostra. A przynajmniej... starał się ochronić. Czy teraz mogła zapytać o te delikatne sprawy? - A jak układa Ci się z Rileyem?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie potrafiła poprawnie nazwać tego co zaszło między nią a Cassiusem. Żadne słowo nie pasowało do określenia tamtych uczuć, spojrzenia, tych cedzonych lodowatym głosem słów. Nie chciała w to wierzyć, ale miała wystarczająco dużo czasu, aby zaakceptować fakt, że bardzo wybielała obraz Cassiusa w swoich oczach. Wszystkim mówiła, że go kocha, namawiała by kochali go tak mocno jak ona i nie zauważała, że ma drugą twarz. Ale czy to zmieniło jej uczucia? Nadwyrężyło, ale nie miało mocy zmiany ich. Otwierała usta i chciała zdradzić o co dokładnie poszło, ale poczuła, że nie potrafi. Żałowała swojego braku wyjaśnienia i rzucenia niepełnego "pokłócenia się". Skinęła głową siostrze, bowiem rozumiała, że nie chciała sprawić jej przykrości. Szepnęła nawet, że nie musi przepraszać, bo to wcale tak nie było, to tylko lekki smutek i przejdzie raz dwa. Może. Kiedyś. - T-tak... ale... och, Élé. - schowała twarz w dłoniach i przełknęła narastającą gulę w gardle. - W liście. Ale to jest tak skomplikowane, że nie umiem o tym mówić. Muszę z nim porozmawiać, żeby wiedzieć na czym stoję. Jeszcze tylko trochę a z nim porozmawiam, obiecuję. To nie tak, że nie chcę tylko nie mogę. - może się powtarzała, ale czuła, że musi to zrobić. Nabrała powietrza do płuc i po chwili drgnęła zaskoczona gwałtownym zerwaniem się Élé na równe nogi. W pierwszej chwili pomyślała, że przyszedł Cassius, a ona wygląda tragicznie do rozmowy z nim, ale szybko się okazało, że Élé chciała usiąść obok. Skrzywiła się, gdy huśtawka jęknęła i się poruszyła. Tak jak tylko pozwalał jej na to kocykowo-poduszkowo-koci kokon oparła głowę o ramię Élé. Od razu poczuła się lepiej i stabilniej. - Dobrze. - odchrząknęła, aby pozbyć się płaczliwego tonu. - Naprawdę dobrze. On chce... i ja też w sumie... żebyśmy razem zamieszkali. - och jaką ona czuła ulgę mogąc o tym powiedzieć! - Wiesz, on już kończy studia... a potem mało będziemy mogli spędzać ze sobą czasu. On praca, ja dalej studia i też pracuję... tylko Elijah coś go nie lubi i obawiam się... obawiam się, że to go bardzo zaboli, że chcę... zamieszkać z Rileyem. - szeptała i choć drżała od wewnątrz to oparcie w Élé i zwierzanie się jej rozwiązywało supeł w jej sercu. To ta magiczna nić między siostrami sprawiała, że łatwo było wprowadzić ją we własne problemy i wierzyć... ba, mieć pewność, że Élé rozwieje jej wątpliwości, załagodzi bolączki i pokaże, że te ciemne chmury nie są tak ciemne jak może się to wydawać. Wystarczy spojrzeć na nie mając u boku siostrę, a świat wygląda zupełnie inaczej.
...Cassius posiadał wady, jak... każdy. Był jednak specyficzny, miał złożony charakter i nie można było odmówić mu nieszablonowości. Elaine dotychczas widziała w nim niemalże ideał, Elijah - wręcz przeciwnie. A Éléonore? Cóż, ona chyba od początku czytała go prawidłowo, może więc dlatego nigdy się nie zawiodła? A może... może miała z nim coś wspólnego? Tę specyficzną szarość na duszy? Co będzie, jeśli i Iskierka ją odkryje? Też tak bardzo się nią rozczaruje, jak Cassiusem? ...Sprawa nie została wyjaśniona, ale chyba tak było lepiej. Nie musiała przecież znać szczegółów, a widok siostry w takim stanie psychicznym był prawdziwą boleścią. Skoro Elaine obiecała porozmawiać z nim, to na pewno to zrobi. Nawet jeśli nie zasłużył na kolejną szansę, to ją otrzyma i wszystko dobrze się skończy. Tak, na pewno tak będzie. - Rozumiem, kwiatuszku. Sama wolę wyjaśniać sprawy osobiście. - uśmiechnęła się, chcąc dodać siostrze odrobinę pewności, niejako podbudować ją na duchu. ...Gdyby jeszcze Riley miał coś za uszami, to chyba weszłaby w koalicję z Elim i razem zrobiliby łabędzi nalot na rezydencję Fairwynów. Gdyby jeszcze on ranił jej najdroższą siostrę, to... Ale pierwsze słowo dotyczące młodego różdżkarza sprawiło, że Éléonore odetchnęła z ulgą. Nie na długo jednak... To, co potem powiedziała Ela, niemalże ją spetryfikowało. Jak to - wyprowadzić się? Ale tak na zawsze? Na stałe? Już? Tak szybko? Ale... ale... ...Nie odezwała się od razu. Wmurowało ją i nie wiedziała, co powiedzieć. Zapadła chwilowa (być może także niezręczna) cisza. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że Elaine jest nie tylko dorosła, ale i odpowiedzialna, w dodatku szczęśliwie zakochana, w stałym związku i taka jest po prostu kolej rzeczy. Riley był raptem rok młodszy od niej samej, a przecież większość z jej znajomych mieszkała już na swoim, ze swoimi partnerami. Nic więc dziwnego, że i oni to planowali. I w jakiejś części Éléonore naprawdę się cieszyła, ale jednak... cichy głosik podszeptywał jej, że właśnie traci siostrę. Swoją małą, ukochaną siostrzyczkę. Jak często będą się widywać, gdy każda odda się swojej pracy, swoim obowiązkom? - Och... - szepnęła, wpatrując się intensywnie we własne kolana - Och. Wprowadzasz się do niego? To su-super. - nie brzmiała przekonywająco, musiała coś z tym fantem szybko zrobić, musiała się ogarnąć - Przepraszam. Po prostu... trochę mnie zaskoczyłaś. - szczerość to zawsze najlepsze rozwiązanie, prawda? Odsunęła się ciutkę i usiadła bokiem, by móc spojrzeć na Elaine, by móc przekazać jej swoje emocje i to, że... w gruncie rzeczy się cieszy. Jej szczęście i spełnienie będzie zawsze satysfakcjonujące. Splotła palce w koszyczek i zaczerpnęła duży haust powietrza. No, dalej! - Cieszę się, że się Wam układa i że wchodzicie na nowy etap związku. Tylko... będziemy tęsknić. Mama się zapłacze, Faworek też. - mówiąc to, uśmiechnęła się i poczuła, że trochę się... wzruszyła - A Elio? Cóż, ciężko znaleźć mu szwagra, który by spełnił jego oczekiwania. - zaśmiała się, odgarniając za ucho nieposłuszny kosmyk. Nagromadzone emocje z wolna opadały i mogła spojrzeć na to wszystko racjonalnie. Naprawdę się cieszyła. Przecież sobie poradzą, nie może być taka nadopiekuńcza. Sama chciałaby się wyprowadzić, mieć swoje lokum i nie żerować na garnuszku rodziców, usamodzielnić się w pełni. Teraz będzie musiała trochę odwlec te plany, bo mama dostałaby zawału, ale... może to i dobrze? Odłoży więcej galeonów. ...Wyglądało na to, że czekają ich wielkie zmiany. Było to ekscytujące.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Poczuła ulgę, że przy Cassiusie została zrozumiana i nie muszą ciągnąć tego tematu. To było ciężkie, a ona była jeszcze zmęczona chorobą, a rozmowa o nim mogłaby doprowadzić do wzbudzenia w niej ogromnego poczucia winy, którego nie pozbyłaby się bardzo długo. Kolejna "ciężka" sprawa wywołała niemały szok i nie powinna się dziwić. W tym odgałęzieniu Swansea to Elaine była najmłodsza i zazwyczaj to nią się opiekowano, pocieszano, dbano aby nikt nie zranił jej uczuć... a tu nagle wyskakuje z informacją, że chciała zamieszkać ze swoim chłopakiem. Och, jakże ona stresowała się tym! Nigdy nie mieszkała sama, nie miała domowych obowiązków (stety niestety była tym rozpieszczona), przywykła do dużej ilości osób w domu, a tu nagle taka zmiana... Skoro sama była w szoku to nie powinna dziwić się reakcji Éléonore. Zgarnęła kosmyk włosów za ucho i popatrzyła spokojnie na siostrę gotowa zarzucić ją wszystkimi swoimi myślami, aby tylko zrozumiała co chodzi jej po głowie. Élé pojmie wszystko, przecież jest taka mądra i cudowna. - Nie, nie do niego. - potrząsnęła głową. Przecież ojciec Rileya ma się nie dowiedzieć, że mieszkają razem, bo inaczej będzie żądać zaręczyn albo ślubu... - Myśleliśmy, żeby w razie czego wynająć a potem kupić coś w Dolinie Godryka. Żebyśmy mieli do siebie blisko... - sprostowała od razu, bo przecież była tak mocno związana z rodziną, że będzie wielokrotnie potrzebowała przyjść tu, wszystkich przytulić i opowiedzieć co u niej. Riley to szanował choć sam miał zgoła odwrotną sytuację z własną rodziną. - Wiem, przepraszam. - wyciągnęła ciepłe ręce spod koca i ścisnęła dłonie siostry. - To "ten jedyny", Élé. Ja nie mam żadnych wątpliwości. - powiedziała to nieco ciszej, jakby zdradzała też siostrze największy sekret. Kochała go tak mocno, że nie wyobrażała sobie świata, w którym miałoby nie być jej Rileya. - Ale będziemy gdzieś blisko. Mama to jest nim zachwycona i pewnie się ucieszy. A Faworek... będę wyciągać Rileya na nasze niedzielne obiady. Wiem, że niezbyt będzie to lubił, ale musi przywyknąć, że muszę mieć was blisko. - na każdy "problem" znajdowała rozwiązanie, bo przecież w jej głowie był to plan idealny. Pozostawała kwestia Elijaha... który zasmuci się tak czy inaczej. Czuła to w kościach i obawiała się tych uczuć. Zawsze byli razem i nagle miało się to jeszcze bardziej zmienić, bo jej się zamarzyło zamieszkać z miłością jej życia... Dorosłość jest trudna. - Nie chcę, żeby Eli myślał, że Riley mnie kradnie. - opuściła barki i przygarbiła ramiona. - Poza tym... poza tym miałam cię zapytać o Alexandra. Czy zrehabilitował się? - zmiana tematu na następny powinna zmazać z twarzy siostry to dziwne zamyślenie a może... zatroskanie? Sięgnęła po kubek ciepłej herbaty i wypiła duszkiem resztę. Wsunęła ręce z powrotem pod koc, bowiem zerwał się chłodniejszy wiatr, a przecież mogła być na ganku tylko i wyłącznie w grubym opakowaniu.
...Odetchnęła z ulgą, gdy Elaine wspomniała o dostosowaniu lokalizacji mieszkania pod bliską odległość od rodzinnego domu. Zawsze minimalizowało to szok związany z wejściem w nową sytuację, z rozpoczęciem nowego etapu w życiu. Choć w głębi duszy czuła, że sobie świetnie poradzą i odnajdą w tym wszystkim, to chciała wypytać siostrę o wiele spraw. Obawiała się tylko, że zgasi jej zapał i zasieje jakieś ziarnko niepewności, niepokoju. A tego już nie chciała. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby podcięła jej skrzydła. ...Na krótko zacisnęła palce na jej dłoniach, jednocześnie posyłając jej łagodny uśmiech, już o wiele spokojniej rozmyślając o całej tej przeprowadzce. A gdy Iskierka tak ciepło wyraziła się o swoim chłopaku, gdy Éléonore usłyszała w jej głosie tyle miłości i najczystszego szczęścia, to nie miała już wątpliwości, że jej siostra postępuje właściwie. Elaine potrafiła kochać bezgranicznie, była wyjątkową dziewczyną i najprawdopodobniej trafiła na odpowiedniego czarodzieja. Skoro czuła, że to ten jedyny, to tak musiało być. - Czy Riley zdaje sobie sprawę z tego, jaki skarb ma u boku? - wyciągnęła dłoń w kierunku twarzy siostrzyczki i pogładziła ją delikatnie po policzku. Jej skóra miała już o wiele lepszy odcień niż kilka dni temu; nabierała rumieńców i wyglądała zdrowiej. A może to kwestia miłości? - W takim razie nie mogę się doczekać parapetówki. Kiedy planujecie przeprowadzkę? - dodała, uśmiechając się szerzej. Trzeba myśleć przede wszystkim pozytywnie, czyż nie? ...Rozumiała jej obawy o Eliego. Nie byli jedynie bliźniaczym rodzeństwem, byli też najlepszymi przyjaciółmi, jak jedna dusza rozdzielona na dwa, ciałkiem do siebie podobne, ciała. Spodziewała się, że ich brat będzie czuł rozgoryczenie, że jeszcze bardziej odwróci się od Rileya, ale przecież... przecież nie mógł mieć Elaine na wyłączność. Oboje mieli swoje własne życie i prawo do indywidualności. - Postaraj się nie przejmować teraz Elim. Jeśli będzie trzeba, to z nim porozmawiam. Sam pewnie też niedługo będzie chciał się wyprowadzić, może ze swoją dziewczyną... - zaczęła głośno myśleć. Wiedziała, że Elijah jest w związku z rudowłosą Gryfonką, ale nic poza tym. Z nim też powinna porozmawiać na te tematy. ...A skoro o tych tematach mowa... ...Chłodny podmuch wiatru niejako uchronił jej twarz od przybrania buraczanego koloru. Wystarczyło tylko wspomnienie jego imienia, jego osoby. Ech... - Tak, zrehabilitował się. Jest chyba... dobrze? - skrzywiła się z zażenowania własną wypowiedzią. Z Elaine mogła być szczera, mogła jej o wszystkim powiedzieć, ale nagromadziło się tego tyle, że nie wiedziała, od czego zacząć. I wszystko wydawało się takie pogmatwane - Poznaję go od tej innej strony i jest to... bardzo przyjemne... uczucie. Nie czuję wtedy tej różnicy wieku. - spojrzała niepewnie na siostrę, by dostrzec reakcję na te wszystkie poplątane słowa i nieskładne zdania - Wiesz, że gra na pianinie? I też trochę tańczy. I chciałabym poznać go jeszcze lepiej. Trochę... bliżej. - ciężko przychodziło jej rozmawianie o własnych uczuciach. Problemem nie była jednak Iskierka, a ona sama. Najpierw musiała być szczera po prostu ze sobą. ...A to było najtrudniejsze.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Uśmiechnęła się odrobinę zakłopotana, gdy została nazwana skarbem. Kochała i czuła się przez Rilya kochana, a więc nie pozostawało wątpliwości, że to z nim wiąże swoją przyszłość, a ich związek jest na poważnym poziomie. - Zapewne gdzieś w okolicach jesieni. Muszę tylko... jakoś to zorganizować i oswoić się z tą myślą, bo to takie... wow. Nigdy nie mieszkałam tylko z jedną osobą. Sama rozumiesz. - zawsze było w ich domu tłoczno, gdzieś ktoś hałasował, śpiewał, grał, kłócił się, ganiał, a przeniesienie się do osobnego mieszkania, gdzie będzie sama z cichym Rileyem stawało się niejako wyzwaniem - czy oswoi się z tą zmianą? - Och, kochana, ale jak mam się nie przejmować Elim? Ostatnio tylko jego mam w głowie. - zaśmiała się przez ściśnięte chorobą gardło i zaraz zakasłała zasłaniając usta pięścią. Od razu sięgnęła po kubek i upiła spory łyk herbaty, aby zwilżyć wargi. Chciała porozmawiać z siostrą na wiele tematów, a więc gardło nie mogło jej teraz szwankować. Nie uszła jej uwadze zmiana koloru jej policzków, gdy wspomniała o Alexie. To mówiło więcej niż mogłaby przypuszczać i szczerze powiedziawszy czekała na jej odpowiedź z zapartym tchem, starając się przy tym nie ponaglać jej ani spojrzeniem ani gestem. W myślach wołała "mów! opowiedz mi wszystko!". - A ile on w ogóle ma lat? - nigdy się nad tym nie zastanawiała wszak to jego olbrzymi wzrost rzucał się w oczy, a nie wiek. Poczuła ulgę, że nauczyciel się zrehabilitował i nie musi już na niego tak bacznie spoglądać jak to było dotychczas. Nie miała pojęcia jak się odnosić do jego osoby skoro oboje wiedzieli, że on i Élé mają się ku sobie. To może właśnie dlatego na początku roku szkolnego popatrzył na nią tym dziwnym wzrokiem, który wyłapał każdy Swansea (i oczywiście Riley). - Ojej, naprawdę potrafi grać i tańczyć? - zapytała głośniej niż dotychczas i wyraźnie się ożywiła. W jej oczach psor Voralberg był nieco... sztywny, poważny, surowy, beznamiętny... Domyślała się, że to ta formalna poza, ale trudno było sobie jej wyobrazić go w przystępniejszym wydaniu. - To fantastyczna wiadomość choć nie podejrzewałabym go o to. W szkole jest taki... formalny do bólu i nic nie da się z niego wyczytać. - podzieliła się obrazem jaki ona widuje w murach zamku. - Na ile randek zaprosił cię przez ostatnie dwa miesiące? - padło pierwsze pytanie "kontrolne" niesione ciekawością.
...Do wspomnianej jesieni było jeszcze trochę czasu, co odrobinkę uspokoiło walące serce i kotłujące się myśli Éléonore. Co prawda czas mknął jak szalony, ale przecież Elaine obiecała często odwiedzać rodzinny dom, a obietnic dotrzymywała zawsze. I sama Dolina nie była Londynem, potencjalna odległość działała na plus - unikną nieprzyjemnej teleportacji. - Odpoczniesz od marudzenia wszystkich wokół, będziecie mieć więcej czasu dla siebie. Zobaczysz, będzie fajnie. - dwa kąciki ust uniosły się jednocześnie, zaokrąglając jej poliki - A zanim zdążysz pomyśleć, że miło tak pobyć w ciszy, to połowa rodziny już będzie stała pod drzwiami, spragniona iskierkowych uścisków. - dosłownie widziała już to oczami wyobraźni. I siebie w tej spragnionej połowie rodziny. ...Doskonale wiedziała, że z Elim będzie trudniej. Ale przecież nie ma problemów nie do rozwiązania, nie ma dróg nie do przejścia i nie ma klątw nie do złamania. I na niego jest sposób. Chwilowo jednak temat brata i jego obsesji zszedł na dalszy plan, bo zaczęło się wypytywanie. Które... było miłe, było też... potrzebne. Tak, Éléonore czuła, że potrzebuje wreszcie podzielić się z kimś swoimi uczuciami, a raczej tą niezrozumiałą mieszanino-plątaniną, która przypominała raczej kociołek podczas pierwszej lekcji eliksirów, niźli przekonania dorosłej czarownicy. Choć było jej ciężko ubrać myśli w słowa, to jednak czuła, że ten kamień na sercu zaczyna kruszeć. - Ile lat? - powtórzyła zaskoczona, czując pewne zakłopotanie. By zyskać na czasie, bezsensownie sięgnęła do swojej książki, otworzyła ją na przypadkowej stronicy i, jakby odczytując z niej odpowiedź, utkwiła wzrok w pożółkłych kartkach - Trzydzieści... - długa, oj długa, pauza - ...pięć. - czuła, że się rumieni. Ale przecież z Elaine mogła być szczera. Musiała być. Chciała! - Tak, potrafi! I to całkiem nieźle! - o tak, to dobra zmiana tematu, trzeba podtrzymać temat sztuki i działalności artystycznej. To coś, co Swansea lubią najbardziej. A wiek? Tylko liczba, prawda? ...Zamknęła wreszcie Dumbledurke i wyprostowała bardziej sylwetkę, by popatrzeć w błękitne oczy siostry. Uśmiechnęła się, nieco przepraszająco, bo naprawdę nie wiedziała, jak przedstawić najprościej to wszystko, co się działo między nią, a Alexandrem. Chyba oboje tego jeszcze nie zaklasyfikowali, nie stworzyli definicji. - Chyba nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. - odparła, unosząc na moment ramiona - Nie jesteśmy w żadnym... no wiesz... - związku - Po prostu się poznajemy. - i wzajemną cierpliwość. A przy okazji swoje granice. - Czuję, że to człowiek z wieloma tajemnicami. Nie wiem tylko, jaki procent już poznałam. - drobne zmarszczki wpełzły na blade czoło dziewczyny, kiedy uświadomiła sobie, że nie odczuwa ani odrobiny niepokoju. Powinna? ...Słońce figlarnie to wynurzało się spod chmurzastej pierzynki, to znów chowało pod nią, a ona przypatrywała się siostrzyczce uważnie, sprawdzając czy aby nie traci sił. Ta rozmowa była dość wyczerpująca. Nie za wiele, jak na pochorobowy stan? - Kochanie, może powinnaś już wrócić do środka? - zapytała nagle, po raz kolejny wyciągając rękę w stronę Elaine, by po chwili wierzchem dłoni dotknąć jej policzka. ...Trochę się zasiedziały. Ale... potrzebowała tego. Jak tlenu.
...Przymusowy urlop nie był złotym środkiem na wszystko to, co działo się w ostatnim czasie. Mimo to był najlepszym możliwym wyjściem, a przynajmniej do czasu, gdy ta zawiła, tajemnicza sprawa pozostawała niewyjaśniona. Nawet gdyby Swansea chciała wrócić do pracy, to spotkałaby się z kategorycznym sprzeciwem od szefa, ale też od nadopiekuńczych rodziców. Nie miała do nikogo pretensji, nie po kolejnej nieprzyjemnej historii związanej z teatrem. O ile inwazję magicznych ptaszorów miała już za sobą, to otrucie wciąż tkwiło w jej pamięci niczym uporczywa drzazga. Potrafiła obudzić się w środku nocy, zlana zimnym potem i w przeświadczeniu, że ktoś stoi w drzwiach bądź zagląda przez okno. Potrafiła nagle wybuchnąć płaczem lub nakrzyczeć na biednego Faworka, który przecież niczym nie zawinił. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje, ale niepokoiło ją to okrutnie. Dotąd była wręcz oazą spokoju - zawsze opanowana, nauczona stoicyzmu, czasami wręcz niepokojąco chłodna i zrównoważona. A teraz? Sypała się, kawałeczek po kawałku. Zaczęły dręczyć ją koszmary, nawiedzały ataki paniki, nie potrafiła odgonić czarnych myśli. Zadziało się za wiele złych rzeczy, za wiele w jednym czasie. I nie chodziło jedynie o teatr. ...Było chłodno, nawet jak na brytyjskie standardy. Jesień chyliła się ku końcowi, a zima czekała już za rogiem na znak, że może wparować i się rozgościć. Przez szare chmury przebijały mdłe promienie słońca, które nie miało już siły ogrzewać całej alejki. A mimo to Swansea wyszła z ciepłego salonu na ganek. Co ją podkusiło? Miała już dość i potrzebowała choć minimalnej zmiany otoczenia? Być może... Uzbrojona w gruby, dziergany koc, w samonagrzewający kubek i w wysłużony egzemplarz Przypominajki - zasiadła na huśtawce. Śmiało można było przyznać jej miano serca tej werandy. Gdy dom był pełny i gdy byli młodsi, to zawsze konkurowali ze sobą o to, kto zajmie zaszczytne miejsce na tej huśtawce. Teraz nie musiała z nikim konkurować, bo... nikogo nie było. Oprócz Faworka, oczywiście. Cóż, każdy miał swoje obowiązki i nikt nie mógł pilnować jej przez całą dobę. Poza tym była dorosła i umiała o siebie zadbać, prawda? ...Otworzyła książkę w miejscu, gdzie spoczywał wysuszony, żółty liść miłorzębu japońskiego. Zawsze zapominała o tradycyjnych zakładkach. Szczęśliwie liście przychodziły z pomocą. Upiła pierwszy łyk dyptamowego smakosza, napawając się jego silnym aromatem. Niestety nawet ta kawa nie pomagała na jej stany lękowe i wahania nastroju. Ale... wciąż była smaczna, to zawsze coś. Podsunęła koc pod samą brodę, uprzednio rzucając nań zaklęcie Fovere, dzięki czemu na chwilę zyskał funkcję koca termicznego. I zaczęła czytać kolejne zdania w książce, bo cóż innego jej pozostało. Nie miała żadnej roli do przećwiczenia, żadnego skryptu, żadnego scenariusza do opanowania, nic. Kompletna nuda i bezczynność. Czuła się z tym okropnie, ale nie mogła oszukiwać samej siebie - nie była jeszcze zdolna do tego, by przekroczyć próg teatru. ...Pozostawało więc zanurzyć się w fikcyjnym literackim świecie. Ten wydawał się lepszy niż rzeczywisty, nawet jeśli skrywał w sobie mroczną tajemnicę morderstwa...
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Zabije ją. No, może niekoniecznie od razu przejdzie do tak drastycznych środków, niemniej jednak moment, w którym otrzymał jej list, jednoznacznie wskazujący na to, że nie leży już w szpitalu, o mało nie przyprawił go o migotanie przedsionków. Jakkolwiek ta przesyłka urocza na swój sposób by nie była. Zapewne oglądanie Voralberga łapiącego za najbliższe odzienie wierzchnie, wybiegającego z gabinetu w Hogwarcie było ciekawym zjawiskiem, a kiedy bezceremonialnie pędził po schodach na dół, z wieży, można było mieć wrażenie, że zaraz wyrżnie się po całości i zetrze sobie pół twarzy o kamienną posadzkę. Nic takiego się jednak nie wydarzyło, a on ostentacyjnie wybiegł z zamku, w stronę głównej bramy, mijając kilka osób i rzucając im na odchodne krótkie dzień dobry!, po chwili, tuż po przekroczeniu granicy teleportując się w miejsce, do którego został zaproszony. Chyba żadne z nich jeszcze piętnaście czy trzydzieści minut temu nie myślało, że odpowiedź będzie tak prędka. Wylądował ze świstem na środku alejki w Dolinie Godryka, jak od linijki można rzec w połowie drogi między domem jego, a rezydencją Swansea. Nie, żeby mierzył. Po prostu miał takie nieodparte wrażenie. Piasek wcześniej zalegający na drodze czmychnął jak najdalej od jego sylwetki, a sam mężczyzna praktycznie z miejsca ruszył szybkim krokiem w kierunku drugiego z wymienionych budynków. O dziwo absolutnie nic nie robiąc sobie z faktu, że był on jego nemezis, oazą jego cholernego, niewyjaśnionego lęku i zdecydowanie miejscem, którego nie miał ochoty odwiedzać. Ale nie miał wyjścia. Można rzec metafora smoczej twierdzy, w której musiał odnaleźć księżniczkę. Tylko co lub kto był smokiem? Był trochę zdenerwowany, ba! można rzec nawet wkurzony na jej zachowanie i absolutny brak informacji, tak więc brnął przed siebie dość twardo, zderzając się z rzeczywistością dość szybko. Chwila zawahania złapała go przed samą bramą, kiedy jego dłoń sięgała po klamkę w celu otwarcia jej i wejścia do środka. Spojrzał przed siebie, na rozpościerający się przed nim już nieco pożółkły – z racji pory roku – trawnik, który kończył się tam, gdzie zaczynały się mury białego domu. Jego wewnętrzna walka, choć dla wielu zapewne byłaby co najmniej śmieszna, tak dla niego była czymś zupełnie normalnym i cholernie przerażającym. Zachowujesz się jak dziecko Voralberg. Wolał jednak nie myśleć, co sądziłby potencjalny człowiek, który właśnie go obserwował. Miał jednak szczerą nadzieję, że aktualnie nikt nie przechodzi obok i na niego nie patrzy, z drugiej strony… miał to głęboko w nosie. Teraz zastanawiał się całkowicie nad czym innym, ale sam już nie wiedział czy powinien. I wtedy ją dostrzegł. Siedzącą na swanseowym ganku, czytającą książkę. Była taka spokojna, zupełnie niepodobna do tego… co działo się ostatnio, ale nie chciał o tym myśleć i po prostu wszedł do środka nie spuszczając z niej wzroku ani na chwilę. Zupełnie jakby obawiał się, że przez te ułamki sekund, kiedy straci ją z oczu znów jej się coś stanie. Nie chciał jej wystraszyć, nie zachodził jej od tyłu, nie skradał się. Z daleka mogła usłyszeć, że się zbliżał. Wiedział czym mogło zakończyć się w tym momencie zakradanie się do niej, tak więc element humorystyczny podarował sobie od samego początku. Przyglądał się jej uważnie, zupełnie jakby byłą zagrożonym gatunkiem, nie widzianym od dziesiątek lat i nagle ponownie zauważonym. Jakby chciał dostrzec… czy wszystko jest w porządku. Bo skoro wyszła ze szpitala… - Dlaczego nie dałaś znać wcześniej? – mimo, że zabrzmiał nieco obcesowo, to jego twarz wyrażała głębokie zaniepokojenie i faktyczne, wręcz rozczulające przejęcie. Wyrażała cokolwiek, a wszystko było skierowane ku niej jako jedno wielkie zmartwienie. Powoli podszedł bliżej, rzucając swoją kurtkę gdzieś na oparcie huśtawki i całkowicie pomijając fakt, że nawet jej nie użył, choć machinalnie zabrał ze sobą. Został więc w zasadzie w samej koszuli, ale absolutnie nic sobie z tego nie robił mimo panującej wokół temperatury. O ile zwykle niewiele robił sobie z niższych wartości ciepła, tak teraz zdaje się, że nieco przesadzał. Ale umówmy się, że jego pobyt w Luizjanie pozostawił pamiątkę nie tylko w postaci zabawy z jego wzrokiem. Ostatecznie usiadł obok, dość blisko, ale wciąż nieprzesadnie. Nie spuszczał z niej spojrzenia białych tęczówek, wciąż nie mogąc napatrzeć się na nią po tym, jak nie widział jej przez parę miesięcy. Po tym, jak całkowicie bezsilny nie mógł jej pomóc. I jej chronić. Jedynie co jakiś czas, może nieco nerwowo łypał na drzwi wejściowe od domu, jakby spodziewał się, że zaraz ktoś przez nie wyjdzie. Czekał na jakikolwiek ruch z jej strony, bo choć wcześniej nie było z tym problemu, tak teraz mogło być różnie. A kto jak kto, ale on doskonale wiedział, jak bardzo czasami potrzebna jest przestrzeń osobista.
...Nie czuła zimna. Ani trochę. Może było to zasługą gorącego napoju, może miękkiego koca, a może... po prostu wyzbyła się wszystkich uczuć i odczuć? Wolała tak, aniżeli po raz kolejny ponieść się niepokojącej mieszance, która mogła w każdej chwili wybuchnąć, niczym zapalony dynamit. Twarz miała spokojną, posągową i bladą, czyli właściwie... jak zazwyczaj. Jej oczy wędrowały z jednego skrawka książki do drugiego, z lewa do prawa, miarowo i jednostajnie. Oddychała płytko, niemalże wcale nie unosząc klatki piersiowej. Zdawało się... że nawet wiatr ucichł, pozwalając dopełnić ten stateczny obrazek. Czy wszystko było złudzeniem? Dobre pytanie. ...Nie spodziewała się go tak szybko. Jej zaproszenie było szczere, pełne nadziei i płynąc z głębi serca, jakkolwiek trywialnie to brzmi. Przypuszczała, że gdyby w domu byli rodzice, to nie pojawiłby się wcale, dlatego nawet nie próbowała powiadamiać go wcześniej. Spędziła poza szpitalem dopiero kilka dni, ale sama nie wiedziała dokładnie ile - wszystkie zlewały się w jedność, która była wyjątkowo mglista, szara i nijaka. Zupełnie jak pogoda za oknem! Zobaczyła go już wtedy, gdy zbliżył się do mlecznobiałej furtki. Ostatnio była bardzo wyczulona na nawet najmniejszy ruch, najcichszy szmer czy najdrobniejszy gest. Uniosła twarz, jednocześnie przymykając książkę, a uprzednio upewniając się, że suchy listek spoczywa w prawidłowym miejscu. Uśmiechnęła się lekko. Mimowolnie, spontanicznie, szczerze. I z nieodpartą radością. Zupełnie jakby ktoś rozpalił kominek w zimnym domu. Czekała aż podejdzie, aż się przywita. I... ...Nie doczekała się. Kąciki jej ust opadły, nieco spochmurniała, choć nadal była spokojna i aż do przesady obojętna. Pozwoliła mu usiąść obok siebie, odsuwając się troszeczkę na bok, by miał więcej miejsca, bo przecież huśtawka nie była jakaś ogromna. Grunt, że wytrzymała i solidna. - Mnie też miło Cię widzieć. - odpowiedziała odrobinę zgryźliwie, a w jej głosie słychać było pewien wyrzut. Może nie taki dosadny, jak w zatroskanym tonie Alexandra, ale jednak. Wszak mógłby się najpierw przywitać, czyż nie? Tak zazwyczaj postępują ludzie... - A przyszedłbyś, gdyby w domu byli moi rodzice? - zapytała, odkładając książkę na wiklinową pufę. Rozważała to, żeby napisać od razu, ale uniemożliwiło to kilka czynników, od jej samopoczucia aż po powód opuszczenia Munga. Wiedziała, że się martwi i gryzły ją pewne wyrzuty sumienia, ale przecież nie była w stanie cofnąć czasu, nie miała takich cudownych magicznych przedmiotów, jak Zmieniacz Czasu... - Dopiero co mnie wypisali. I to też... na własną prośbę. Właściwie groźbę. - wzruszyła ramionami. Powinna zostać jeszcze kilka dni w tym przeklętym szpitalu, ale już nie dawała rady. Gdyby dowiedział się o tym od razu, zapewne wyraziłby stanowczy sprzeciw i tkwiłaby tam dalej. Tak to sobie tłumaczyła. I choć dusiła się pośród tych czterech ścian, to jednak wolała rodzinny dom od Munga. ...Nie wytrzymałaby tam ani godziny więcej.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
W jednej chwili zrozumiał swój błąd, widząc jej wyraz twarzy. Zacisnął usta w cienką linię, przez moment nie wiedząc, co powinien powiedzieć i czując się autentycznie zmieszanym. Gdzie w tym momencie była jego zwyczajna, ludzka kultura? Nie sądził, aby jego zmartwienie miałyby w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać jej brak i w pewnym sensie zrozumiał jej rozgoryczenie, tak dobitnie przekazane mu w tonie jej głosu. Odchrząknął lekko, nerwowo pocierając kark dłonią. - Éléonore… to… po prostu cholernie się przejąłem. Nie spodziewałem się i… nie wiedziałem jak się czujesz. Przepraszam. – nie miał dla siebie żadnego argumentu, który mógłby wyjaśnić jego zachowanie, ale być może ten choć trochę załagodzi sytuację. Naprawdę się przejmował, co widać było nie tylko w jego postępowaniu, ale też w mimice czy gestykulacji. A jeśli znała go wystarczająco dobrze – a tak było z całkiem sporą pewnością – to mogła wiedzieć, że w tej sytuacji był całkowicie szczery. Po chwili jednak uniósł do góry kąciki ust i uśmiechnął się nieco pobłażliwie, zupełnie jakby w tym momencie powiedziała coś naprawdę głupiego. Chwycił ją za jedną dłoni obiema rękami i delikatnie ucałował jej wierzch, tuż za kostkami palców, nie zmieniając wyrazu swego oblicza z absolutnie urzeczonego jej osobą. - Oczywiście, że bym przyszedł, jak możesz w to wątpić. - teraz to w jego głosie było słychać nikłe, acz wyczuwalne oburzenie, choć dysonans poznawczy powstał w momencie, gdy kąciki jego ust wciąż były uniesione. – To, że nie jestem… gotowy, aby pojawiać się tu przy każdej możliwej okazji, nie oznacza, że nie staranowałbym drzwi, aby Cię teraz zobaczyć, choćby w środku było pięć pokoleń Twojej rodziny. – dodał, zaciskając mocniej dłonie na jej delikatnej ręce, pulsującej od ciepła. Dobrze wiedział, że w jego przypadku oznaczało to, iż była zmarznięta, ale chyba nie chciał jej w tym momencie prawić morałów na temat powrotu do czterech ścian. - Panno Swansea, a kto mi swego czasu prawił farmazony na temat wychodzenia ze szpitala na własne życzenie? – co prawda ona nie wyglądała, jakby miała za chwilę zejść tu i zemdleć, wykrwawić się bądź całkowicie wyzionąć ducha, niemniej jednak był przekonany, że jej stan nie był najlepszy i to nie tyle, co fizyczny, co psychiczny. – Jestem ostatnią osobą, która będzie Ci prawić na ten temat morały. Ale tak prędko mnie nie się nie pozbędziesz. Jak się czujesz? – spytał z wyraźną troską w głosie, choć ten ton można było uznać za nieco bardziej alexowy, taki specjalnie przeznaczony dla niej. Uważnie obserwował wyraz jej twarzy, jej zmęczenie, spochmurnienie i ogólną osobowość tak bardzo zakłóconą przez ostatnie wydarzenia. Zacisnął zęby, a jego mimika zmieniła się na niego bardziej powściągliwą, choć z pewnością to nie dziewczyna była tego powodem. Poczuł, że zaczynał płonąć od środka, a im dłużej myślał o tym, co przeżyła w ostatnim czasie, tym większy gniew zaczynał poniewierać jego ciało. - Jak znajdę tego gnojka, który Ci to zrobił, to pikujące licho będzie przy tym dla niego najlepszą opcją. – mruknął nie tyle gniewnym co lodowatym tonem, przy końcówce zdania przechodząc w niego niepokojący szept. Zwrócił wzrok na jej dłoń, machinalnie muskaną po grzbiecie opuszkami jego palców. Skupił się na chwilę na strukturze jej delikatnej skóry, a po sekundzie rzucił bezróżdżkowe zaklęcie, aby ją choć trochę rozgrzać. Musiał się na czymś skupić, bo miał ochotę iść do tego cholernego Ministerstwa, znaleźć te całe slm i rozpieprzyć je w proch, byleby zajęli się sprawą ich rzekomych sympatyków. W tej chwili.
...Wiedziała, że się przejął. Zdawała sobie sprawę z tego, że się o nią martwił. Jak, o zgrozo, wszyscy dookoła! Miała tego powyżej uszu. I miała przy tym ogromne wyrzuty sumienia, że... w ogóle w ten sposób myślała, że tak to odczuwała. Rozumiała każdy gest w jej stronę i każde słowo. A mimo to nie mogła tego ścierpieć. Dlaczego? Powinna teraz odczuwać radość, może nawet wzruszenie, to charakterystyczne topnienie serca, gdy stał przed nią taki, wręcz obnażony ze wszystkich masek, wyzbyty z tej betonowej ściany. Szczery, przejęty, prawdziwy. Powinna. A czuła... dziwną pustkę, rozgoryczenie i bezsilność. Gdzieś spośród tej mieszaniny podłych emocji przebijał się promyk szczęścia - mogła go wyczuć. Jednak był on zbyt nikły, niedostatecznie wyraźny. I to też ją dobijało. Jakby nie była sobą. ...Dlatego zmusiła się do krótkiego uśmiechu i skinięcia głową, gdy ujął jej dłoń, gdy złożył na niej delikatny pocałunek i gdy przeprosił. Chciała zrobić więcej, naprawdę, ale... nie umiała. Łatwiej było odpuścić, spróbować zmienić temat. Przecież nie chciała go zranić, tak jak i on nie chciał zranić jej. - Spokojnie, ostatnio dom stoi prawie pusty. Do pięciu pokoleń trochę brakuje. - może tym razem jej uśmiech był szerszy? I... niewymuszony? - A co do wychodzenia ze szpitala... Ja przynajmniej zdałam się na pomoc ojca, a nie wsiadałam w Błednego Rycerza. - wywróciła oczami, nie mogąc powstrzymać się od wypomnienia mu tego nierozsądnego zachowania. Nawet jeśli, wbrew pozorom, tak bardzo się nie różnili. Cóż, przygarnął kociołek garnkowi. ...Z odpowiedzią na kolejne pytanie nieco zwlekała. Choć nie kryło się za nim nic niepokojącego, to jednak nie odezwała się od razu. Z pomocą przyszedł wciąż ciepły dyptamowy smakosz, którego w tym momencie musiała się napić. Wzrok zawiesiła na ściankach kolorowego kubka, zupełnie jakby doszukiwała się głębszego sensu w tym nieregularnym wzorze z kolorowych plam. A przecież ani trochę nie były absorbujące, nie w przypadku naczynia, które znajduje się na wyposażeniu kuchni już jakąś dekadę. - Czuję się... dobrze. - zawahała się, jednocześnie marszcząc czoło - Nie powinnam narzekać, odzyskałam siły, minęły mi zawroty głowy. Tylko czasem dręczą mnie dziwne myśli i... - znów urwała, odruchowo kołysząc kubkiem i mącąc napój - Ech, nieważne. Nie chcę się nad sobą użalać. - odstawiła kawę, wyprostowała się i naciągnęła koc wyżej. Koc, który zaczynał tracić swoje wyjątkowe, magiczne właściwości... - Dziękuję, że przyszedłeś. - pozwoliła mu na dotyk, pozwoliła na rzucenie rozgrzewającego zaklęcia. Na wszystko w tej chwili by mu pozwoliła, byleby tylko się nie zamartwiał i poczuł, że jest mu wdzięczna. Bo była, ale nie umiała tego odpowiednio okazać. ...Nie chciała, żeby myślał o zemście czy o wymierzaniu sprawiedliwości. Wolała zapomnieć o tych incydentach, powrócić do normalności i nigdy więcej o tym nie wspominać. Było to trudne, bo wciąż czuła lęk, a sytuacja polityczna nie uległa żadnej poprawie. A gdy wspomniał o pikującym lichu... przeszedł ją dreszcz. Zwaliłaby na zimny wiatr, ale podświadomie doskonale wiedziała, że to nieprawda i że wciąż dokładnie pamięta tamto zajście. Choć otrucia bała się bardziej, to krzyki ludzi i plamy krwi wryły się w jej pamięć dosadnie i głęboko. - Nie chcę żebyś się w to mieszał. Jest ich za dużo, będą gnębić wszystkie czystokrwiste rody. Skoro otrucia, napaści, podpalenia i niszczenie sztuki nie jest dla nich czymś strasznym i nieosiągalnym, to nie cofną się też przed... gorszymi rzeczami. Może wparowanie do teatru pikującego licha nie było przypadkowe. - spojrzała mu prosto w oczy, mając nadzieję, że wyczyta z nich więcej i że zrozumie, że zwyczajnie się o niego boi. Tak jak i o resztę swojej rodziny. - A jak czuje się Joshua? Nie miałam... nie miałam kiedy do niego napisać, a to paskudztwo nieźle go poharatało. - zapytała, zdając sobie sprawę, że potwornie zaniedbała wszystkie kontakty i wszystkich ludzi, na których jej zależało. ...Nie zasługiwała na tyle opieki i atencji, jaką otrzymywała.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Choć nie było tego po nim aż tak widać, to był nadzwyczaj czujny w jej towarzystwie. Nie rozglądał się, ale doskonale wiedział co działo się wokół i był przygotowany na każdą ewentualność, zupełnie jakby obawiał się, że za chwilę zza rogu wyskoczy kolejny napastnik chcący ją skrzywdzić. Przyglądał się jej uważnie, jakby każda, nawet najmniejsza część jej ciała miała mu dokładnie powiedzieć co się działo i jak się czuła. Nie to, żeby właśnie o to chodziło, niemniej był gotowy na każdy jeden ruch z jej strony, aby jej… sam nie wiedział, pomóc? Wesprzeć? Czy był do tego zdolny? Chyba nie był najlepszą jednostką do tego typu rozmów i przeżyć, chociaż kto go tak naprawdę w tej chwili wiedział? - I…? I co? To nie użalanie się Éléonore, to normalna rozmowa. Z… ze mną. Pamiętasz? – jego jasne oczy skupiły się na kołysanym przez nią kubku. – Chciałaś, abym był. Więc jestem, czy Ci się to podoba czy nie. - przez moment w zamyśleniu go obserwował, wiedząc, że niesamowicie się o nią martwił. Nie chciał tego pokazywać, ale nie potrafił. Chyba nie pamiętał momentu w swoim życiu, w którym nie umiał zachować dla siebie niektórych odczuć i choć wiedział, że tym ją bardziej strofował, tak nie potrafił się powstrzymać. Trzymał jej dłoń, delikatnie, subtelnie, nie mając zamiaru póki co jej puszczać. Nie teraz. Chciał, aby czuła jego bliskość, żeby wiedziała, że był tutaj. Dla niej. Nawet jeśli wiedziała, że się martwił, to miała to wiedzieć. I bynajmniej nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów. - Ja… – zastanowił się przez chwilę, próbując ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć w odpowiedzi na jej słowa. Głupie słowa. Oblizał wargi językiem i spojrzał na chwilę gdzieś w bok próbując uspokoić swoje myśli. Odetchnął raz, drugi, trzeci i ponownie na nią zerknął, tym razem nie spuszczając wzroku z jej jasnoniebieskich tęczówek w tym momencie ani na chwilę. – Joshua czuje się świetnie. – choć na chwilę wtrącił ze zmianą tematu, tak wkrótce wypuścił powietrze ze świstem i puścił jej rękę, zupełnie jakby go oparzyła. Wstał i odszedł kilka kroków na tym zdradzieckim ganku, przecierając dolną część twarzy dłonią w zdenerwowaniu. Krążył w tę i we w tę niczym zwierzę w klatce i czując jak coraz bardziej przebiera w nim gniew wymieszany ze zdenerwowaniem. Ostatecznie zatrzymał się naprzeciw niej. - Wiedziałem o tej truciźnie już jakiś czas temu, pisałem Ci o niej. Ja miałem ją w rękach. Zniszczyłem. – stwierdził, nie kontrolując słyszalnego załamania w swoim głosie. Nerwowo przeczesał palcami włosy i odwrócił się na chwilę. Ten temat straszliwie go mierzwił i to bynajmniej nie dlatego, że nastąpiły jego skutki, które doprowadziły go do tego momentu. To przyczyny były tu największym problemem. – Chroniłem ten dom, Twoją rodzinę. Pilnowałem Cię jak mogłem. Nie spodziewałem się, że zaatakują teatr. I to dwukrotnie. – głos lekko mu się załamał, kiedy o tym mówił. Zaangażował przecież również Talię, aurorów, ostrzegł też Elijaha. - Zrobiłem co mogłem w tamtej chwili, ale i tak cię nie ochroniłem. Ja… przepraszam.. - zatrzymał wzrok na jej oczach i choć jego mimika wyrażała pewną powagę, tak jednak dało się w niej dostrzec również zalążki wyrzutów sumienia. Cierpiał straszliwie ze świadomością, że jej nie pomógł i dał ją tak poważnie skrzywdzić. Zresztą nie tylko ją, w końcu jego przyjaciel również oberwał. Wolał się nie zastanawiać co by się stało gdyby zginęła… prawdopodobnie wykończyłby pół świata w poszukiwaniu jej oprawców, ale wolał o tym nie myśleć, ponieważ ogarniał go autentyczny gniew. Nie spuszczał z niej wzroku. – Więc jak sama widzisz, już jestem w to zamieszany. Nie pozwolę, aby to się powtórzyło, choćby pod tym domem mieli koczować aurorzy, a ja miałbym tym szumowinom poskręcać karki. Jednemu po drugim, w zależności od tego ile by ich się okazało. – w jego głosie zabrzmiał lodowaty chłód, dotąd raczej niespotykany w trakcie ich relacji. Jego mimika zmieniła się, nie było w niej widać już żadnego załamania czy słabości. Był zawzięty i wiedział bardzo dobrze, że zrobi to co musi, aby ją ochronić. Zależało mu na niej. Dwa razy to zdecydowanie za dużo, a zasadnicza różnica była taka, że już nie był ślepy. - Byłoby łatwiej gdybyś… – ze mną zamieszkała. Nie odważył się jednak tego powiedzieć wprost. Ale taka była prawda. Jego dom był zabezpieczony setką zaklęć, nie to, co rezydencja Swansea, a nie był w stanie utrzymywać ich aż tylu. Nie musiał przed sobą dodawać, że wolałby mieć ją przy sobie częściej, z różnych względów, nie tylko tych bezpieczeństwa. Przełknął ślinę i choć wciąż na nią patrzył, tak przez dłuższą chwilę się nie odzywał szukając subtelniejszych słów. – Gdybyś była przy mnie.
...Sama nie wiedziała, czego w tej chwili chce, czego oczekuje od niego, od świata, od siebie samej. ...Być może gdyby była całkiem sama, to posypałaby się o wiele bardziej. Jak kryształowa waza z hukiem rzucona na parkiet. Jej psychika rozpadłaby się na milion małych kawałeczków i nie dałoby się jej skleić żadnym sposobem. Zostałyby trwałe dziury i prześwity mrocznych wspomnień. Teraz było już nieźle. Na początku radziła sobie gorzej, bezsenne noce były czymś normalnym, a myśli - gdyby miały swoje kolory - pochodziłyby z palety ciemnych szarości aż do głębokiej czerni. Nie wiedziała więc, co ma mu odpowiedzieć na stwierdzenie tej oczywistości. Nie wiedziała, czy powinna się odzywać. W ustach jej zaschło na dobre, a dyptamowy smakosz nie pomagał. Mimo chłodu czuła, że wzrasta w niej jakiś ogień. Aż puścił jej dłoń i odsunął się. A potem zaczął kręcić niespokojnie. Nie tylko słyszała jego ciężkie kroki, ale mogła wyczuć złowrogie drganie desek, zupełnie jakby stare drewno przekazywało wszystkie negatywne emocje. Cały niepokój. Co się stało? ...Uniosła podbródek, starając się wychwycić jego twarz, spojrzenie, choć nie było to najłatwiejsze. Wiedział? Zniszczył? Ale... co właściwie? Kiedy? Poczuła dziwne ukłucie w żołądku, a ogień w środku niej buchnął, jak gdyby ktoś dorzucił drwa. - A więc... - głos miała dziwnie drżący - A więc ktoś to planował od dawna? To chcesz przez to powiedzieć? - widziała jego zdenerwowanie i roztrzęsienie, słyszała, czuła. Powinna powiedzieć coś mądrego, ale... nie umiała. Zaczęło szumieć jej w uszach, serce przyspieszyło, wzrok stał mętny. Nie wszystkie słowa do niej docierały... Usłyszała jednak te najważniejsze. Nie musiał przepraszać. Nie powinien. ...Odwzajemniła spojrzenie i żywo pokręciła głową. Podobno dobrze jest rozmawiać o problemach, przepracować przykre zdarzenia z przeszłości, ale nie chciała tego teraz. Nie była jeszcze na tyle znieczula, by sobie z tym poradzić. A myśl o tym, że dręczą go wyrzuty sumienia, w dodatku tak niesłuszne, sprawiała, że czuła się podle. Bardzo podle. - To nie Twoja wina, Alex. - powiedziała łamiącym się głosem, ale zaraz odkaszlnęła, usiłując to jakoś zatuszować, choć odrobinę. Wstała, zawijając się kocem i przystanęła przy brzegu huśtawki. Jego kolejne słowa zabrzmiały dobitnie i o wiele wyraźniej. Jej umysł od razu wytworzył obrazy, bardzo realistyczne i... krwawe. Zacisnęła oczy i pokręciła głową szybko, energicznie, z determinacją, jak gdyby chcąc się ich pozbyć. Alexander był jakiś taki... inny. - Nie, proszę. Nie mów tak. Nie... mów... I n-nic nie rób. Proszę. - postawę ciała miała zamkniętą, ręce na klatce skrzyżowane. Robiło się coraz bardziej gorąco. ...Nie wyczuła drugiego dna w kolejnym zdaniu. Wciąż miała przed oczami okropne sceny. Jej mózg buntował się, wyobraźnia szalała i dochodziły omamy dźwiękowe. Zaczęła drżeć zupełnie mimowolnie, niekontrolowanie. Wyimaginowany ogień zaczynał siać spustoszenie, aż w końcu... coś w niej pękło. - Nie byłoby łatwiej. Zrozum! - krzyknęła, a głos załamał jej się kompletnie. Nagle do oczu napłynęły łzy i nie próbowała ich nawet powtrzymać. Ciepłe, ogromne krople zsuwały się po policzkach, jedna za drugą. Skapywały na jej obojczyk, tworząc słoną smugę rozpaczy. - Ja... ja... - łkała, usilnie próbując złapać dech i nie zapowietrzyć się. Zupełnie jak mała, bezbronna i roztrzęsiona dziewczynka. - To przeze mnie. To ja ściągam na wszystkich te nieszczęścia! - choć może absurdalne, tak teraz wydawało się jej jedynym wytłumaczeniem całego zła i problemów. Teraz było to dla niej oczywistością. - Nie chcę, żebyś... Żeby moja rodzina... n-nie... - drgawki opanowały jej ramiona i dłonie, które kurczowo trzymała skrzyżowane. Opatulała się nimi ciasno i kuliła jak spłoszone zwierzę. Nie mogła opanować płaczu, nie mogła opanować głosu. Niekontrolowany, nagły wybuch przerósł ją i przygniótł, niczym ogromny głaz. Serce chciało się wyrwać z piersi, oddychało się jej ciężko. Gdyby tylko mogła to zatrzymać... ...Co się, do cholery, z nią działo?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
To wszystko zdawało się być jedną, wielką paranoją. Niekontrolowaną farsą, na którą nikt nie miał wpływu i z którą nikt nic nie mógł zrobić. Sprawy nabierały coraz szybszego tempa, a ani aurorzy, ani Minister Magii, ani nawet sama partia polityczna odpowiedzialna za ten syf nie była w stanie nic z tym zrobić. Jakby tego mało wszystko wymykało się spod kontroli i zaczynało dotykać nie tyle co jego, co jego najbliższych. Czy powinien dziękować, że Joshua – zupełnie tak jak i on sam – był czarodziejem półkrwi? Nie uchroniło go to przecież przed oberwaniem rykoszetem w teatrze. Czy miało to więc jakiekolwiek znaczenie, kiedy cierpieli wszyscy bez względu na swój status? A on sam? Pośrednio również go zaatakowano, zaszantażowano i z powodu jego wyboru ucierpiał ktoś niezwykle dla niego ważny. A inni? Jeśli chodziło o czystej krwi Talię to zdawał sobie sprawę, że mogło jej grozić niebezpieczeństwo, ale przecież rozmawiał z nią i nie brzmiała jakby ktoś śmiał jej grozić jakimkolwiek pierdoleniem o jedynej słusznej idei. Miał nadzieję, że nie ukrywała przed nim niczego co mogłoby sprawić, że jej nie pomoże, ale to raczej nie było w jej stylu. Była w stanie co prawda sama wyjść z najgorszych tarapatów i jeszcze zajarać po wszystkim najgorszej jakości papierosa. Się dobrali. A co z Whitehorn? Shercliffem? Czy im również groziło niebezpieczeństwo? Zapewne. Nawet w Hogwarcie nie było bezpiecznie, ale z kolei to nie była jakaś nowość. Choć może do tej pory nie na taką skalę, pomijając wydarzenie z 98’ roku. I Éléonore. W tak krótkim czasie zaatakowana dwa razy, nie mówiąc już o tym, że spłonęła również galeria Swansea. A teraz patrzył na nią bardzo czujnie mając usta zaciśnięte w cienką linię i zastanawiając się nad tym co oni jej zrobili. Bynajmniej nie miał tu na myśli ataku pikującego licha czy też otrucia, a bardziej kwestię psychologiczną, której do tej pory nie był w stanie nikt zanalizować i wyleczyć. Z drugiej strony przecież z własnego doświadczenia wiedział, że traumy nie dało się ot tak wykurować, do tego był potrzebny czas. Mnóstwo czasu! A i często nawet i on nie pomagał. Patrzył na nią, taką słabą, kruchą i pozbawioną tej swojej łabędziowej pewności siebie, którą tak w niej lub…kochał. Czuł buzujący wewnątrz jego ciała gniew z powodu tego jak ją złamali. Miał ochotę teraz dopaść każdego, jednego człowieka odpowiedzialnego za tę farsę i pokazać mu gdzie jego miejsce w szeregu w momencie, kiedy krzywdził niewinnych ludzi. Miał wrażenie, że całkowicie nie kontrolowałby się, kiedy dopadłby jednego z nich, a to mogłoby okazać się zgubne. Być może miała rację, być może nie powinien zajmować się tym samodzielnie tylko zaczekać aż winowajców dopadną aurorzy. Ale ile można było czekać. Nie odzywał się już przez dłuższy czas, jedynie się jej przyglądając i analizując jej coraz bardziej niepokojące zachowanie. Centymetr po centymetrze podążał a nią swoimi źrenicami i patrzył jak zamyka się w sobie. Nie mógł powiedzieć, że było to niepokojące. Bardziej słusznym stwierdzeniem było to, że go to zwyczajnie, po ludzku przerażało. Nie zmienił wyrazu twarzy kiedy na niego krzyknęła, nie zrobił kompletnie nic. Miał wrażenie, że nawet wstrzymał oddech. Ani drgnął, wciąż wpatrując się w nią ze swoją typową, voralbergową czujnością. Z niewidocznego zaskoczenia ocknął się dopiero po chwili, a dostrzegając jej łzy natychmiast podszedł do niej i przyciągnął do siebie, obejmując ją ramionami i przytulając do piersi. - To nie Twoja wina, a nikomu z nas już się nic nie stanie. – powiedział spokojnie, ale dobitnie, twardo wypowiadając każde, jedno słowo tak, aby na pewno do niej dotarło. Trzymał ją mocno, nie dając jej w tym ataku paniki wyrwać się ani na metr i żałując, że nie znał żadnego zaklęcia uspokajającego. Choć trochę. On sam oddychał bardzo spokojnie, a jego gniew powoli przeradzał się w smutek z powodu jej stanu. Odczuwał kompletną bezsilność. Czuł jak materiał jego koszuli moknie od jej łez, ale absolutnie nic sobie z tego nie robił, pozwalając jej wypłakać się na tyle, na ile potrzebowała. Nie do końca był pewien czy jego bliskość jej pomoże czy jeszcze bardziej ją rozjuszy, ale to jedyne co miał aktualnie pod ręką i jedna z niewielu rzeczy, które mógł jej aktualnie zaoferować co jedynie wprawiło go w lekki niepokój. Zwykle do wszystkiego używał magii, a teraz musiał skorzystać z… siebie. To było okropnie dziwne uczucie, szczególnie że sam przed sobą nie odczuł najmniejszego ku temu oporu. Oporu, aby to zrobić. Aby ją dotknąć po to, by jej pomóc. - Spokojnie. Nie będziemy już o tym rozmawiać. – mruknął nieco ciszej. Na usta rwało mu się jeszcze będzie dobrze, ale doskonale wiedział, że w takich sytuacjach byłyby to całkowicie bezsensowne, czcze słowa. Wolał milczeć i trwać w tym uścisku, czekając cierpliwie aż dziewczyna się uspokoi. Nie mógł zrobić nic więcej.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Termin jej przyjazdu miał wypaść dopiero za dwa dni. Kiedy jednak otrzymała wiadomość o wolnym miejscu we wcześniejszym pociągu to nie zwlekała nawet chwili. Miała serdecznie dosyć Czech, a tęsknota za rodziną była nie do zniesienia. Czyż łabędzie nie trzymają się razem? Podróż była długa, męcząca, a pogoda przyprawiała o palpitacje. Znosiła to jednak dzielnie bowiem efekt końcowy miał przejść jej najśmielsze oczekiwania. Nie mogła doczekać aż wszystkich uściska. Nareszcie zobaczy Elijaha, Élé, tatę, Faworka... tak, mamę też, jednak z nią nie miała tak dobrego kontaktu by usychać z tęsknoty tak jak za rodzeństwem. W chwili obecnej pozostała jej ostatnia prosta do domu. Taszczyła za sobą wielką walizkę bowiem transportowała ją za pomocą magii dobrą godzinę i różdżka musiała odpocząć. W myślach słyszała już głos Eliego pytającego go dlaczego nie dała znać wcześniej, wyszedłby po nią, pomógłby... Uśmiechnęła się. Na tym polegają niespodzianki. Szerokim łukiem wyminęła rezydencję Fairwynów i przejściem skrótowym dostała się do ogrodu ich wielkiego domostwa. Od razu zauważyła, że Eliego nie ma w domu - miał zasłonięte zasłony, a zazwyczaj gdy jest w domu to okno potrafi być otwarte i pół dnia. Przez pewien czas taszczyła walizkę po trawie, a więc nie dało się jej od razu usłyszeć. Wyłoniła się zza rogu i przystanęła jak wryta widząc plecy jakiegoś mężczyzny oraz oplatające go ramiona. Który ze Swansea postanowił obściskiwać się na ganku? Gabryś też jest wysoki ale nie aż tak! - Uhm... wiem, że to bardzo nieodpowiednia chwila, ale stoicie przy głównym wejściu do domu i tego niestety nie obejdę. - odezwała się swoim melodyjnym głosem i wyszła z ogródka, aby zatrzymać się z walizką już na chodniku. Dawała im kilka sekund na potencjalne odskoczenie od siebie. Utrzymywała na sobie dodatkowy wizerunek; zamierzała pozbyć się go dopiero po wejściu do domu jednak cieszyła się, że się z tym nie pospieszyła. Kiedy odkryła, że tym mężczyzną jest profesor Voralberg to wybałuszyła na niego oczy. Co, jak, czemu, WOW! Przeniosła wzrok na siostrę i widząc jej zapłakaną twarz poczuła jak jakaś część jej duszy rozrywa się właśnie na strzępy. - Élé! - zachłysnęła się powietrzem i z pobielałymi włosami pokonała kilka schodków, aby znaleźć się tuż obok nich. Gotowa była wyściskać siostrę za wszystkie czasy jednak nie robiła tego dopóki Voralberg ją trzymał. Na wszystkie klątwy świata, nauczyciel Zaklęć obejmował jej siostrę! Na ich ganku! Tak bardzo była niedoinformowana, że zrobiło się jej głupio. Sięgnęła po dłoń siostry i ścisnęła ją mocno, choć teraz posłała pytające spojrzenie nauczycielowi. - Co się stało? - zmarszczyła brwi jakby podejrzewała, że to on jest przyczyną łez Éléonore. Powinna kulturalnie go powitać i użyć do tego jego profesorskiego tytułu jednak w chwili obecnej znajdowali się na terenie prywatnym. To znak, że spotkanie jest nieoficjalne. - Dlaczego płaczesz? Coś cię boli? - przeskakiwała wzrokiem z jednego na drugie. - Czy ktoś zrobił jej krzywdę? - pytała teraz Alexandra. Sytuacja była niezręczna jednak póki nie pozyska niezbędnej wiedzy to nie może się zastanawiać nad tym co wypada, a co nie.
...Nie panowała nad sobą i swoimi emocjami. Kompletnie. Nawet nikły, niepozorny bodziec mógł być jak wiadro oliwy dolanej do ognia, jak zapalona zapałka wrzucona w suchy stóg siana. Granica jej wytrzymałości psychicznej była cieniuteńka jak krucha warstwa lodu na ogromnym jeziorze w słaby mróz. Jeden krok i wszystko pęka. I wpada się w głęboką, czarną toń. A potem zimno ogarnia cały organizm, zabiera z płuc całe powietrze, paraliżuje. Jej odporność była jak podziurawiona bariera magiczna, jak słabe zaklęcie chroniące. Jak tama, która puszcza i wylewa się za nią ogromna fala wzburzonej wody. I nic jej już nie powtrzyma... ...Nie chciała płakać, nie chciała krzyczeć, nie chciała nikogo zranić. Nie umiała jednak powstrzymać łez, nie umiała się uspokoić. Ogarniała ją niepojęta panika i niezrozumiały lęk, złość, rozgoryczenie. Czy niebo poszarzało? Czy zebrały się na nim czarne chmury? Tak poetyckie i złowieszcze zarazem, przywodzące na myśl zły omen... A może to zwykłe złudzenie? - M-mylisz się... - wydyszała mu w ramię, poddając się i nie oponując, choć na początku jej sylwetka była bardzo spięta. Pozwoliła mu jednak na dotyk i to, by ją objął. Wciąż dygotała, choć zimny wiatr i temperatura na ganku nie były tego przyczyną. Ale jednak nie odsunęła się, nawet nie próbowała się wyrywać. To już było coś. ...Nie oczekiwała od niego niczego, nie śmiałaby, no a przecież w tym stanie nie myślała logicznie. Dlatego dopiero po chwili dotarło do niej, że przełamał swoją barierę i że ogromnie się dla niej poświęcił tym (na pozór) niewielkim gestem. Starała się uspokoić i całą swoją energię poświęciła na powstrzymanie strumienia bezsensownych łez. Czuła się okropnie z tym, że sprawia jej to tak wielką trudność, a kac moralny wstępował na scenę. Oddychała nierówno, jakby właśnie wydostała się spod powierzchni wody. Drżała jednak coraz mniej, chłonąc jego kojące ciepło, jego zapach i... bliskość. Po raz pierwszy od dawna poczuła się po prostu... bezpiecznie. Była mu wdzięczna za ucięcie tematu i choć wciąż była w rozsypce, to zdołała wydusić spomiędzy spazmów dreszczy ciche dziękuję. I niosło ze sobą ono wiele znaczeń. ...I wtedy usłyszała znajomy głos. ...Dźwięki walizki były dla niej tak odległe i mgliste, że nie powiązała ich ze zbliżającym się czarodziejem lub czarownicą. Ale kolejne sygnały były już bezpośrednie i nawet w jej obecnym stanie uzmysłowiły dość dobitnie to, co się odłabędzia. Tak, wyswobodziła się z jego uścisku dość gwałtownie, ale nie odskoczyła jak poparzona. Czuła się trochę jak po narkotykowym zjeździe, a każda sekunda w jego objęciach była zbawienna. O wiele cenniejsza niż najmocniejsze zaklęcie leczące. Ale gdy rozpoznała Elaine - poczuła, że musi się zmobilizować. Choć nie chciała udawać, nie chciała oszukiwać własnej siostry, to jednak ostatnie czego chciała, to wpędzać ją w zmartwienia już od progu. Tak dawno się nie widziały! Tak tęskniła... - Iskierko, kochanie. - uśmiechnęła się lekko, machinalnie unosząc dłoń do twarzy i ocierając jej wierzchem pozostałe łzy. A potem podeszła do siostry i objęła ją mocno, najmocniej jak umiała. Jak dobrze, że tu była... - Już nie, już wszystko dobrze. Po prostu... chwila słabości. - miała nadzieję, że choć odrobinę uspokoi Elaine - Jak podróż? Nie wiedziałam, że wracasz już dzisiaj. - zmieniła temat, starając się utrzymać neutralny i pogodny ton głosu. ...Ale nawet posiadając warsztat teatralny nie było to najprostszym zadaniem. Szczególnie mając obok siebie dwie tak bliskie osoby.
Ściskał ją naprawdę mocno. I to bynajmniej nie w kontekście fizycznym, ponieważ nie chciałby jej zmiażdżyć, ale jeśli mowa o kwestii mentalnej, to chciał pomóc jej jak najbardziej potrafił. Nie miał pojęcia czy przytulenie jej było wystarczającą asystą w tym jakże trudnym momencie, ale mimo wszystko jej nie puszczał nawet jeśli chciała się uwolnić. W jakiś sposób zdawał sobie sprawę, że pierwszy odruch mógł być nie do końca kontrolowany czy też świadomy, stąd też taki, a nie innych ruch z jego strony. W najgorszym przypadku dostanie reprymendę za to jak się zachowuje, choć będąc całkiem szczerym to nie sądził, aby w tej sytuacji miało zadziać się cos takiego. Był nad wyraz opanowany, stojąc tak na chłodnym ganku i wtulając się w delikatne działo dziewczyny. Jego spokojne bicie serca mogło być nieco w tej sytuacji zaskakujące – kiedy to jeszcze przed chwilą zdawał się być całkowicie rozemocjonowany – ale to, co zrobił wpływało dobrze również na niego. Oparł podbródek na czubku jej głowy, bynajmniej nie próbując opierać na niej ciężaru swojego ciała, ale tak po prostu, by objąć ją jeszcze bardziej. Kącik ust zadrżał mu, kiedy usłyszał ciche dziękuje z jej strony i choć nie miał czasu na jego interpretację na kilka sposobów, tak jednak chyba zrozumiał to główne przesłanie. - Wiesz… – zaczął, ale nie dane było mu skończyć, kiedy do jego uszu dotarł wysoki i dość znajomy głos. Nie oderwał się od razu od Éléonore, a jedynie spokojnie odsunął się od niej, kiedy i ona to zrobiła. W końcu nie będzie tu odmerliniał nie wiadomo jakich scen. Choć jej odejście było gwałtowne, to w jakiś sposób odczuł swoistą ulgę – może i aż tak jej dotyk nie był dla niego przekleństwem, ale chyba potrzebował jeszcze trochę czasu na tak… odważne… gesty. Jego białe tęczówki zwróciły się w kierunku nowoprzybyłej dostrzegając tam nikogo innego jak młodszą ze Swansea, Elaine. Taaak… to by było na tyle z braku rodziny na łabędziowym M4. Wiedziała? Z drugiej strony czy było to aż tak ważne? W końcu jeszcze nie tak dawno jej powiedział, że przyszedłby tu gdyby go potrzebowała, bez względu na wszystko. Przyjrzał się młodej Krukonce i nie odezwał ani słowem, pozwalając im na chwilę wspólnej czułości. W zasadzie nie reagował na niewerbalne pytania kierowane w jego osobę ze strony młodszej z sióstr, pozostając całkowicie neutralnym na to co się działo. Skoro nie wiedziała, to chyba nie jemu dane było tłumaczyć co i jak. Po prostu stał, czekając i zastanawiając się, czy Éléonore będzie na tyle odważna, aby powiedzieć jej co i jak już na wejściu, ale skoro tego nie zrobiła, to pozostawał niewzruszony, co jakiś czas zerkając na Elaine, choć dużo częściej po prostu, z ludzkim przejęciem patrząc na stan swojej partnerki i zastanawiając się, czy powinien wkroczyć. Ale chyba nie było takiej potrzeby.