Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Weszła do Sali zaraz za Natanielem. Pustej Sali, trzeba dodać. No cóż... nie można się spodziewać tłumów, przecież godzina jest późna. Nawet bardzo. Poza tym... to lepiej. Przynajmniej nie będzie żadnego chaosu, kiedy tu będzie. Nie chciała na to wszystko patrzeć. Na te przerażone miny, kolejne łzy, zaciśnięte pięści czy, tym bardziej, obojętne wzruszanie ramionami. Widziała, że Ślizgon szuka w niej wsparcia. Nie wiedziała, co zrobić. W końcu zdecydowała się na uściśnięcie mu dłoni i spojrzenie mu prosto w oczy, które przybrały wyraz bezgranicznego zaufania do tego, co zaraz zrobi. Patrzyła na jego późniejsze poczynania z bólem serca, ale wiedziała, że to konieczne. Że to jedyny sposób, żeby trafić do nauczycieli. Podeszła w końcu do martwego chłopaka, uklęknęła koło niego i chwyciła go za rękę, patrząc na jego spokojną twarz. - Żegnaj... Niech ci tam będzie dobrze. - Parę łez skapywało jej z policzków, ale wytarła je zaraz rękoma. - Do zobaczenia. Nagle usłyszała stłumiony huk. Z przerażeniem w oczach ujrzała leżącego na schodach Nataniela w dodatku z jego ust wypływała krew. Pierwszy raz od bardzo dawna nie wiedziała, co ma zrobić. - Nie. Nie teraz. Nie tu. - Podbiegła do niego, delikatnie odwracając go na plecy. Zaraz zabiorę cię do Skrzydła Szpitalnego, to niedaleko. Tylko wytrzymaj, dobrze? Nie odpływaj, mów do mnie. Zlustrowała całe jego ciało. Dobra... co teraz? Myśl, idiotko! Myśl! Drżącymi rękoma wyciągnęła z kieszeni różdżkę, a z torby wiszącej jej na ramieniu eliksir Wiggenowy. Skąd to wszystko miała? Jej ojciec jest przewrażliwiony na punkcie zdrowia i bezpieczeństwa. Co miesiąc przysyła jej kilka fiolek eliksirów leczniczych. Ostatnio w ogóle ich nie potrzebowała, więc zostało jej trochę na zapas. - Masz, wypij to. Powinno chociaż trochę pomóc. - Przechyliła buteleczkę i nalała do gardła Nataniela trochę wywaru. - Aresto Momentum - wyszeptała i pojawiły się niewidzialne nosze. Zakręciło jej się w głowie i o mało nie upadła. Udało jej się jednak przytrzymać ściany. - Idziemy. - Posłała nosze w górę, w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Simon ostatnie metry przeszedł jak cień. Gdy przeszedł Sale Wejściową popatrzył w oczy Daniela,po czym ukucnął przy nim zmykając je. "Teraz wygląda jakby spał"pomyślał i dopiero wtedy zwrócił uwagę na napis,i znak. Pewnie zrobił to ten ślizgon który przyniósł tu Daniela. Chłopak jeszcze raz popatrzył na swojego przyjaciela,i szybko udał udał się do Skrzydła Szpitalnego.
Jane ledwo się poruszała, wchodząc do Sali Wejściowej, za Simonem. Ale to, co tam zobaczyła, sprawiło, że wszystkie tamy i zapory runęły. Do jej oczu napłynęły łzy. Nachyliła się nad martwym ciałem Daniele, przykładając policzek do jego klatki piersiowej i zaczęła płakać. Jej serce zdawało się eksplodować bólem. „To się nie dzieje, to się nie dzieje” – powtarzała sobie w myślach. Ale to się już stało. On odszedł. Nie ma go już tutaj. Już nigdy nie przytuli Jane. Już nigdy jej nie pocałuje. A ona już nigdy nie spojrzy w jego błękitne oczy. Tak go kochała. Dziewczyna kątem oka dostrzegła, że Simon odszedł do Skrzydła Szpitalnego. Ale Jane tam nie pójdzie. Mimo, że Elliott pewnie już tam jest. I Nataniel. Właśnie. Dlaczego Ell na nią nie poczekała, tak jak się umówiły? Coś się musiało stać. Jane delikatnie rozejrzała się, poszukując oczyma pełnymi łez Sigrid. Przyjaciółka też powinna się tam udać. I chyba właśnie tak się stało. A Jane? A Jane wróci do Pokoju Wspólnego i będzie płakać dopóki nie zabraknie jej łez. Nie pójdzie do SS. Nie ma ochoty rozmawiać z wrednym pielęgniarzem, ani powstrzymywać łez przed Elliott. Chciała po prostu pocierpieć w samotności. Odsunęła się od ciała Daniela, szepcząc mu do ucha „Kocham cię” i wstała, choć okazało się to trudniejsze niż myślała. Dopiero teraz dostrzegła znak i napis. Nataniel. Zaświtało jej w głowie, ale nie chciała się nad tym dłużej zastanawiać. - Że-gnajjj…. –szepnęła, a głos jej się załamał na drugiej sylabie. Miała wrażenie, że zaraz się przewróci, więc jak najszybciej mogła, uciekła do Pokoju Wspólnego.
Chłopak wszedł do chłodnej sali, czując jeden wielki wyrzut sumienia. Miał na sobie luźne wytarte dżinsy, szary obcisły podkoszulek i kraciastą rozpiętą koszulę. Nieład na głowie był o tyle większy o ile rosło jego zakłopotanie w życiu. Miał wielki mętlik w głowie, nie wiedział już co ma robić, co stanie się w jego życiu. Teraz mógł tylko czekać, czekać na wszystko, co liczy się w jego życiu, mógł tylko czekać na niebieskooką, rudowłosą Margaret. Co ma jej powiedzieć? Jak ma się wytłumaczyć? Zostawił ją przecież bez słowa na kilka miesięcy. Ze złości kopnął pustą, porzuconą puszkę, leżącą samotnie na posadzce. Usiadł na ławce i czekał...
Wkroczyła sprężystym krokiem do sali. Chciała wyglądać dostojnie i tak, jakby Steve niewiele ja obchodził, choć obchodził ją cholernie dużo. Nie mogła pokazać, że tęskniła i tęskni nadal, że umierała przez ten cały czas. Nawet po tym jak poznała Yavana. Jak zwykle była przeziębiona. Nie mogła tego ukryć. Miała czerwony nos i podkrążone oczy. Póki się nie odzywała, nie było słychać tej okropnej chrypy. Stanęła naprzeciw chłopaka. Splotła ręce na piersi i spojrzała na niego z góry wyczekująco. Zaczęła tupać w posadzkę jedną nogą, jakby strasznie się niecierpliwiła.
Steve miał wzrok wbity w podłogę. Usłyszał, że do sali ktoś wszedł. Spojrzał. Była to Margaret. Piękna i uwodzicielska jak zawsze. Podeszła do chłopaka i czekała. - Cześć - powiedział schrypniętym i niepewnym głosem. Patrzył w postać dziewczyny jak w jakieś bóstwo. Nawet gdy była cholernie zła, była piękna. Na sali było dość mroźno. Było widać jak para unosiła się z ich otwartych ust i nosów. Steve wiedział, że to nie będzie miła, luźna i przyjemna rozmowa.
W dziewczynie już się gotowało. Zaczęła chodzić wzdłuż ławki, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia, a ten tylko na nią patrzył! Oczywiście, że nie wytrzymała. - I co? Na tym to się skończy? - Mówiła cicho, przez zaciśnięte zęby nie przestając chodzić w tą i z powrotem. - Powinieneś się płaszczyć, przepraszać, tłumaczyć! Czy ja aż tak niewiele dla ciebie znaczyłam, że zniszczyłeś moje życie? - Teraz już krzyczała. Usiadła na posadzce i dyszała ciężko. Musiała to z siebie wyrzucić. Teraz było jej odrobinę lepiej.
- Dla mnie nie ma wytłumaczenia. Sama dobrze o tym wiesz. - odpowiedział spokojnie Steve. Kochał dziewczynę. Kochał ją bez granic, ale nie wiedział co ma robić w tej sytuacji. Był bezradny jak dziecko. Jej życie jest zniszczone? Heh. Pewnie gdyby było, nie spotykała by się z pierwszym lepszym dziwakiem. Może po prostu byłem tylko nic nie znaczącą przygodą dla niej?Chciał klęknąć i wykrzyczeć jak bardzo ją kocha, by mu dała jeszcze jedną szansę lecz domyślał się, że i tak ją zmarnuje. Sądził, że nie jest jej wart. - Może najlepiej będzie jak zniknę całkowicie z Twojego życia Koch... Margaret. Wydaje mi się, że tak będzie najlepiej. - Dodał po chwili milczenia. Pomieszczenie było puste. Margaret była wściekła. Steve dobrze o tym wiedział. Wstał. Przeszedł się kilka metrów. Nagle odwrócił się na pięcie i znów usiadł na tej samej ławce. Oparł łokcie na kolanach, a brodę na dłoniach i wzdychnął bezradny.
Margaret była u kresu wytrzymałości. - Nazywasz siebie mężczyzną? - Oburzyła się. - Zamiast robić to, co na mężczyznę przystało to się użalasz nad sobą i wmawiasz mnie i sobie, że nie masz żadnych szans, w niczym. Uważasz to za męskie, skarbie? - Wstała i usiadła na ławce obok niego. Prawie krzyczała, więc nawet nie było słychać jej zachrypniętego głosu. Czekała... Już mu powiedziała jak powinien się zrehabilitować. Ciekawe czy da radę. Chichotała w duchu. Tak, w tym momencie była wredna.
- No to co ja mam zrobić?! - wykrzyczał? - Zwykle tego nie robił, z natury jest ciepłym i spokojnym chłopakiem, ale zdarzają mu się napady nerwów. Czuł się jakby jego duma i męskość spadły właśnie z dwudziestego trzeciego piętra na beton. Ciekawe czy ten palant jest dla niej taki idealny... - Ja już nie daje rady... i raczej już nie dam, wybacz, że tylko zawróciłem Ci w życiu i zmarnowałem Ci kilka miesięcy - wydusił z siebie.
Zacisnęła pięści. Nie zrozumiał, nie zrozumiał, że ma nie odpuszczać, CO ZA IDIOTA! - Do niczego cię nie zmuszę. - Mówiła nawet na niego nie spoglądając. Tylko kilka łez spłynęło prosto na jej spodnie. Miała nadzieję, że Steve niczego nie zauważył. - Widzę, że to jednak nie to. - Teraz już wybuchnęła płaczem. Myślała, że ją kochał i kocha nadal, ale najwidoczniej się pomyliła, była naiwna, tak cholernie naiwna... Wstała szybko z ławki. - Żegnaj! - Powiedziała cicho. Pewnie jej nie usłyszał. Zaczęła szybko przemieszczać się do wyjścia. Może i przeszła jej fascynacja Stevem, bo miłością tego nazwać nie mogła. Znali się zbyt krótko, żeby mówić o tak głębokich i wzniosłych uczuciach. Chciała do tego być może wrócić, ale w tym momencie Gryfon nie dał jej innego wyboru.
- Nie idź! Proszę! Nie! - krzyknął i rzucił się za nią. - Nie możesz! - dodał. Chłopak podbiegł do rozpłakanej rudowłosej i przytulił ją mocno do swojej piersi. - To powiedz mi co mam robić, błagam - zapytał zdezorientowany - Ja nadal Cię kocham. Cholernie Cię kocham! Niestety, nie chce Ci psuć tego, co sobie ułożyłaś gdy nie dawałem znaków życia. Zachowałem się jak kompletny dureń, kretyn, bałwan, mugol, sadomasochista jeżdżący na monocyklu i żonglujący zdechłymi nietoperzami! - dodał i po chwili stwierdził, że to nie było dobre porównanie. Po czym chwycił jej głowę, spojrzał w jej zapłakane błękitne oczy, rozmazane rzęsy i pocałował tak czule jak jeszcze nigdy nikogo nie całował. Po czym dodał. - Teraz jesteś wolna. Idź i ciesz się życiem. Przepraszam jeszcze raz za wszystko. - skończył mówić i wrócił z powrotem na ławkę.
Pocałunek bardzo jej się podobał. Steve jeszcze nigdy TAK jej nie całował. Nooo, w końcu coś, cokolwiek. HA! Co z tego, skoro i tak spieprzył to, co zaczął? - Nie mogę ci powiedzieć co masz robić. - Zaszlochała. - Sam powinieneś to wiedzieć. - Wróciła na ławkę. Postanowiła jakoś dogadać się z chłopakiem. - Steve... - Zaczęła i chwyciła jego dłoń. - Uważam, że powinniśmy zostać dobrymi przyjaciółmi. Pewnie i tak z tego wyjdzie przyjaźń poprzez pisanie listów, ale co tam! - Machnęła ręką. - Pragnę mieć z tobą kontakt, ale czuję, że zakochałam się w kimś innym. Wybacz mi. - Spuściła głowę. - Byłam wściekła na ciebie. Nie obchodziłeś mnie już. Byłam prawie pewna, że już nigdy cie nie zobaczę., - Spojrzała na niego czerwonymi od płaczu oczami. - Rozumiesz?
- Nie rozumiem... Ja Cię kocham i czuję, że już tak do końca, na zawsze. - zaczął - Wiesz, że właśnie życie legło mi w gruzach? Umarł mi ojciec, z którym zacząłem się dogadywać, pod koniec jego choroby nawet staliśmy się jakby przyjaciółmi. A teraz to... - kontynuował - Margaret, wybacz, ale ja nie chce się przyjaźnić. Skoro to ma tak wyglądać, że mam patrzeć na "to", wole zrezygnować i cierpieć w samotności, przepraszam. - dokończył jednym tchem. Oczy Stevea się zaszkliły, natychmiastowo oceaniczny błękit zamienił się w turkus. Chłopak nie znosił swoich oczu, bo zawsze można było rozpoznać, kiedy płacze.
Margaret wciągnęła powietrze kilka razy. Musiała być teraz bezlitosna. Skoro nie będzie między nimi przyjaźni to nie będzie nic. On musiał o tym wiedzieć. - To cierp sam. - Powiedziała z uśmiechem. Pocałowała go w policzek, ściskając mocniej dłoń i odeszła. Kiedy tylko się odwróciła, po jej policzkach popłynął potok gorących, słonych łez.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Życie to pasmo niespodzianek, głupich zaskoczeń. Sądził, że zaczyna je od nowa. Wszystko miało być inne. Porzucił Durmstrang, aby zawitać tu, w Hogwarcie. Myślał, że tutaj stanie się lepszym człowiekiem i nareszcie dowie się, kim tak naprawdę jest. Ba, nawet był tego pewien! Teraz wiedział, że miał złudne nadzieje. Przerosła go gra pozorów, w którą pierwszy zaczął się „bawić”. Po długim namyśle doszedł do wniosku, że nic tu po nim. Musi wrócić. Pozwolić, aby ofiary odetchnęły z ulgą, dziewczyny znalazły sobie nowy obiekt westchnień, a przyjaciele wyszukali kogoś lepszego na jego miejsce. Nie pasował tutaj, co właśnie sobie uświadomił. Pozostanie tylko ślad w aktach szkoły, pamięci i psychice niektórych… Co dokładnie skłoniło go do tych przemyśleń ? W zasadzie nie wiadomo. Jedno jest pewne – spotkanie pod Drzewem Zapomnienia. Odrzucił wtedy kogoś, kogo… kochał. Tak, Luke przyznał się do tego we własnych myślach! Ale nie był gotowy, aby Jej to powiedzieć. Jeśli chodzi o wyznawanie uczuć to był tchórzem. Okropnym i wielkim tchórzem. A może to dlatego, że rzadko kiedy coś czuł prócz obojętności i dzikiej satysfakcji z kolejnej wygranej ? Gdy coś kupował to w dwóch sztukach. Z myślą o Niej. Podczas posiłku w Wielkiej Sali (nie)świadomie zajmował miejsce obok siebie. Dla Niej. I nawet gdy szedł do kuchni po kubek herbaty zawsze żądał dwóch. Żeby Ona się napiła. Właśnie to były dowody jego miłości, która z dnia na dzień coraz bardziej uzyskiwała głębszy wymiar i była dojrzalsza. Bo i on zaczął wreszcie dorastać. W końcu kiedyś trzeba. Decyzja została podjęta. Opuszcza Hogwart. Usiadł więc przy kominku w PWG i zaczął pisać list do matki. „Lucy! Wracam do Durmstrangu. Zdarzyło się coś, o czym chcę zapomnieć. Zrozum! Muszę stąd wyjechać. Dlatego w najbliższym czasie zawitam.. w TWOIM PRAWDZIWYM domu. Nie mów Or. Luke” Powinna mu pomóc. Był jej SYNEM. I nie ma nic do rzeczy, że został nim przez przypadek. Jest i nie ma odwrotu. Zaczął się pakować. Powoli wkładał rzeczy do kufra przy okazji je oglądając. Z lekką nostalgią przyglądał się znajomym twarzom na zdjęciach oraz czytał listy. Między inny te od Niej… Wiedział, że nigdy nie zapomni. Gdyby do spotkania doszło kiedy indziej, ale nie 9 lutego! Jak miał się opanować i wyszeptać te dwa słowa, skoro akurat mijało dziesięć lat..? Starannie składał swoje koszulę w kratkę, szukał butów do pary oraz co jakiś czas z hipnotyzującym czarem w oczach mówił do znajomych, którzy wchodzili, aby się położyć, że muszą iść do Wielkiej Sali lub schowka na miotły. A ci ulegali jego manipulacjom. Tak więc gdy już się spakował, wziął klatkę z Cezarem i zmroził ciekawskie spojrzenia w stylu „gdzie tym razem wyrusza Gringott ?” zszedł na dół. Trafił wprost do Sali Wejściowej, gdzie na szczęście nikogo nie było. Mógł w spokoju po raz ostatni zerknąć na ośnieżone błonia Hogwartu, ukradkowo się rozejrzeć czy Jej tu nie ma i wziąć głęboki oddech. Teraz odejdę. Dumny, z lodowatym wzrokiem. Dojdę do Hogsmeade i teleportuję się do matki. Pozwolę L. na lepsze życie. Będąc tu jej nie pomogę. Żegnaj! Żegnaj Hogwarcie, w którym wytrzymałem pół roku. Żegnajcie wszyscy, którzy mieliście zaszczyt mnie poznać. Po prostu „pa!”.
Lilyanne Wayland
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : fachowe robienie zdjęć lucjanowi pod prysznicem ♥
Wiedziała, że wyjście z zamku dobrze jej zrobi. Powdycha trochę świeżego powietrza, mózg się jej dotleni i wróci z milionami świetnych pomysłów w bani. Taa, chciałoby się. Na czym jej najbardziej zależało? Na opracowaniu jakiegoś planu, który by spowodował, że Melonik całkowicie wróci do siebie i będzie już wszystko w porządku! Znowu zaczną się śmiać, razem narzekać na nawał zadań domowych, powygłupiają się, rozleją kawę na dywan w PWG... Niestety, nic jej do głowy nie przychodziło. Jedyna rzecz, jaką mogła zrobić to wprowadzenie w życie tajnego planu, który miał na celu złączenie razem Lau i Luke'a, a raczej, przywrócenie tego, co ich łączyło. Szczerze mówiąc myślała, że nie należy się w to wtrącać, ale Kathie baardzo chciała im pomóc. A jeżeli to miało poprawić jej humor, to czemu nie? Lil przyzwyczaiła się do widoku „nocnych” rozmów przyjaciółki z bratem w Pokoju Wspólnym. Nawiązali kontakt, a nawet się w miarę dogadywali! Jak to rodzeństwo. Także nic dziwnego, że gdy pewnego dnia Gryfon wrócił wkurzony i nie chciał z nią gadać, detektyw Kathleen zaczęła się zastanawiać, co się stało. I znalazła uroczą fotografię, która leżała porozrywana na drobne kawałki. Wtedy też podjęła decyzję... Ale panienka Wayland nie myślała, że moment rozpoczęcia misji trzeba będzie wprowadzić tak szybko. Wracała do zamku, kierując się w stronę Sali Wejściowej, a jej oczom rzucił się oczywiście Gringott. Trzeba było mieć go na oku. Choć w sumie... pewnie chciał się przejść, ale skoro Lilyanne już go zauważyła, wypadało się przywitać. Skoro Kath się do niego przekonała... Ruszyła więc w jego stronę, mając zamiar rzucić zwykłe „cześć” i przejść dalej, tym bardziej, że on chyba też ją zauważył. - Co pan tutaj robi? - spytała uprzejmie, przypatrując się mu uważnie. Kathleen wspominała jej, aby bacznie obserwowała, czy jego nastrój nie uległ zmianie na gorsze. Dostrzegła, że obok niego stoi wielka walizka, co normalne nie było. Nie często widywało się go z czymś takim u boku. W ogóle, rzadko kiedy chodził z jakąkolwiek torbą, czy plecakiem! Jedyną jego „towarzyszką” przeważnie była różdżka. Nic poza tym. No, chyba że mamy tutaj liczyć dodatek typu rozchichotane dziewczęta z różnych klas... - Cholera... - szepnęła cicho. - Chyba nie masz zamiaru teraz odejść? - dodała lekko przerażona, tym razem tak, aby Luke ją usłyszał. Lau się przecież załamie! On nie może tego zrobić! Co powie Kath? A biedna Lauren? Czy kiedykolwiek się po tym pozbiera? Przecież ona teraz jest taka nieobliczalna... Nie wiadomo, co jej wpadnie do głowy po takiej wieści. Bo załamać jeszcze bardziej się już chyba nie może. I co ja mam robić?! Myśl, dziewczyno! Em... to może najpierw poczekam na odpowiedź, o! Później się coś wymyśli... W razie czego, będę improwizować... Albo po prostu powiem mu prawdę. Tak, to jest chyba najlepsze wyjście.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
"Powiedz światu ja wracam do domu. Niech deszcz zmyje cały wczorajszy ból. Wiem, że moje królestwo czeka i wybaczyło moje błędy."
Zastanawiał się czy aby na pewno dobrze robi. Przecież są inne wyjścia. Coś się wymyśli, prawda ? Może zostać. Ano właśnie, nie może. Chce, ale obiecał sobie, że nigdy więcej nie posłucha swego serca, które się darło, aby biegł na wieżę. Ale on tego nie zrobi. Przecież.. Obiecał. Ale czy też nie przyrzekł jej, że zawsze będzie pamiętał ? Że nie zapomni. A do jasnej, a nawet ciemnej cholery chciał! Rzucił walizkę i usiadł na niej. Był rozdarty. Nie wiedział co wybrać. Marzył o lepszym życiu, ale najnormalniej w świecie na takie nie zasługiwał. Zostać czy jechać ? Zostać czy jechać ? Zostać czy... Kto śmie akurat tędy przechodzić ? Obejrzał się i kogo ujrzał ? No oczywiście, ta Gryfonka ma talent do pojawiania się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Niech ją.. INFERIUS ZEŻRE! Głupia marionetka Kath. W jego mniemaniu, oczywiście, bo w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Wielokrotnie jej mówił, żeby dobierała sobie znacznie mądrzejszych znajomych, ale go ignorowała i mruczała coś z sarkazmem na temat blondynek. A on wtedy miał ochotę szepnąć, że Lauren nie jest blondynką... Całkowicie zignorował jej pierwsze pytanie. No jak to co robi ? Wy-jeż-dża. Nie cieszył go zbytnio ten fakt, ale cóż. Już postanowił. - Ale to dla ciebie żadna strata, prawda ? - zapytał z kpiną, gdy usłyszał, że ma zamiar odejść. - Powinnaś się cieszyć. Wiem, że wcale nie chodzi ci o mnie. Dbasz o interesy Kathleen oraz pewnej osoby, o której nie chcę nawet słyszeć. To naprawdę miłe, że się o nie troszczysz i takie tam, ale nie pomyślałyście w tej sprawie o mnie - wysyczał. Był zły. Choć.. to chyba za słabe słowo. Czuł wściekłość, która rosła. Co chwilę stawała się większa. I jedynie jej widok mógłby ją ostudzić. - Wy nic nie rozumiecie - w jego głosie było słychać gorycz wymieszaną z żalem. - Zabawiacie się w detektywów, a wiecie tyle co ta cholerna reporterka, która stwierdziła, że śpiewam jakieś pieprzone serenady. Więc bądź łaskawa odejść i przekazać.. uchm mojej siostrze, że spotkamy się w wakacje - powiedział. Czekał na jej odejście. Ale tym razem nie odczuwał żadnego bólu. Bo ona dla niego nic nie znaczyła. Była po prostu człowiekiem, którego Luke najzwyczajniej w świecie ignorował albo irytował. Może gdyby czuł się lepiej to mogliby normalnie porozmawiać. Ale czuł się źle. I radzę, aby go zostawiono w spokoju.
"Idę w dół ku granicy, a to rozdziera mój umysł. Balansując nad przepaścią wciąż idę sam..."
Potrzebował tej pięknej, czarnowłosej dziewczyny, a raczej już kobiety, która potrafiłaby mu pomóc. Ale nawet nie śniła o tym, że on ją do końca zaakceptował. Że pokochał ją za wady, których ma multum. Za to, jaka jest. - Więc po prostu odejdź. Ty w stronę Pokoju Wspólnego Gryfonów, a ja pójdę bulwarem utraconych marzeń...
Lilyanne Wayland
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : fachowe robienie zdjęć lucjanowi pod prysznicem ♥
Czy opuszczenie Hogwartu było dobrym rozwiązaniem? Z pewnością nie. Przecież wieść o tym, że Luke wyjeżdża dotarłaby i do Lau, która nie miałaby już po co żyć. Człowieku, ty byś ją całkowicie wykończył! Naprawdę tego chcesz? Nie sądzę. Sumienie nie dałoby ci spokoju. A wspomnienia pozostaną w tobie na zawsze. Żaden sposób na nie już nie działa, prawda? Każdy zasługuje na normalne, szczęśliwe życie. Tylko dlaczego niektórzy sami sobie zabraniają z niego korzystać? Dobra, ja rozumiem, że niektórzy mają skłonności masochistyczne... ale bez przesady! - Czy ja wiem... Z jednej strony żadna, bo nie jesteś dla mnie kimś ważniejszym, ale z drugiej, cholernie zraniłbyś Kath, i osobę, na której ci zależy, choć nie chcesz się do tego otwarcie przyznać, ot co. - odparła spokojnie, nie zważając na jego ton. Nic dziwnego, że miał ochotę ją roznieść. Po pierwsze, prawie wcale się nie znali, po drugie, twierdził, że Lil o niczym nie ma pojęcia, no i po trzecie... po cholerę się wtrąca?! Usiadła na jednym ze schodków i położyła ręce na kolanach, patrząc na Gryfona oraz zachowując czujność, bo nie wiadomo, kiedy postanowi ją potraktować avadą. Niby starszy, a jaki głupi! - Oj, Gringott... Naprawdę myślisz, że opuszczenie zamku pozwoli ci zapomnieć? Przecież i tak jej nie widziałeś na terenie Hogwartu od miesiąca! I to w niczym nie pomogło, prawda? Nadal przewija się w twych wspomnieniach, czy tego chcesz, czy też nie. Z naciskiem na nie. Ale... naprawdę chcesz pozbawić siebie szansy na coś pięknego? - spytała, całkowicie ignorując wzmiankę o sobie. Niech sobie ponarzeka, a co! I nie miała zamiaru odejść. Nawet, jeżeli byłaby tu torturowana. Gryfonka miała raczej przyjacielską naturę i chciała pomagać, dlatego też w tym momencie całkowicie przestało jej przeszkadzać to, że Luke jej nie lubi i nie chce jej dłużej oglądać. Z nim jednak trzeba było rozmawiać inaczej, nie jak z dziewczyną. Trzeba było jasno wszystko określić, aby dotarło. - Tchórz. Prawdziwi mężczyźni nie uciekają, gdy dzieje się źle, a próbują to naprawić. Wymiękasz? Na Merlina, oboje zawiniliście! Czemu nie możecie spróbować? - spytała, wstając i unosząc hardo podbródek. - Spróbujcie jeszcze raz. Ostatni. Nawet jeżeli wam nie wyjdzie, to będziecie mieli świadomość, że się staraliście, nie poddaliście się od razu. Że walczyliście do końca, wykorzystaliście wszystkie szanse. Ona ciebie potrzebuje. Siedzi całymi dniami zamknięta w wieży, nie odzywa się do nikogo, tylko pisze. Nie jest już dawną Lauren Mallory... Musisz jej pomóc, Luke. A pomagając jej pomożesz też sobie - pierwszy raz wypowiedziała na głos jego imię. Zawsze zwracała się do niego po nazwisku, ewentualnie ten Gryfon. Czy to nie dziwne? Przecież to są dojrzali, inteligentni ludzie. A jak się pogubili! Potrzebują siebie nawzajem, aby normalnie funkcjonować, i co z tego? Oboje zachowują się jak dzieciaki, udają, że jest inaczej i cierpią. - Zaryzykujcie. Ona tak ciebie kocha... - dodała cicho, kiedy przed oczami stanął jej widok Krukonki podczas gdy ta cierpiała po akcji w lodowej komnacie. Jak więc musiała się czuć teraz?
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Więc miałem rację. Tylko o nie ci chodzi - mruknął z pogardą. Nie miał zamiaru słuchać jakim to on jest egoistą. - Ciekawi mnie to skąd ty to wszystko wiesz. Masz zdolności czytania w myślach ? A może nauczyłaś się legilimencji ? - zapytał z kpiną. Mistrzem legilimencji był ON. I właśnie teraz jej użył. Dokładnie wpatrywał się w oczy dziewczyny i starał się nie psuć tego kontaktu wzrokowego. Zamarł, gdy usłyszał, że jest masochistą. Przestał się ruszać, ze wzrokiem nadal utkwionym w nieco przerażoną Lilyanne. Ach, więc również ma jakieś dziwne wyrzuty sumienia, że go zaczepiła. Słusznie, słusznie. Też uważał, że postąpiła ryzykownie odzywając się do niego. Że co ?! Jestem starszy, ale głupi ?! Za chwilę popełnię pierwsze morderstwo! Przecież jest taki piękny, mądry i w ogóle, prawda ? Ciekawi mnie jak Gryfonka potrafi uodpornić się na jego czar. To niebywale trudna rzecz, a ona jako tako ją potrafi. - Do jasnej cholery, musisz się wtrącać w nasz… W moje życie ? Sprawia ci to przyjemność, gdy widzisz jak się męczę słysząc jej imię ? Czy po prostu nie możesz się zamknąć choć na chwilę i pomyśleć jak ja się… Zresztą, nieważne. – Złapał się za głowę i zamknął oczy. Miał dość ponurych myśli Autumn (no co ? Jeszcze nie wiedział, że zmieniła nazwisko). Chyba na złość przewijała w głowie twarz Lauren. Spokojnie, odpręż się. Zaraz ten koszmar się skończy. Wyjadę i wreszcie będę miał spokój. Uważam, że zdecydowanie powinien chodzić na jogę, jak dajmy na to.. pani Kilyk. O, to takie ładne nazwisko! Skakanie na piłeczkach, koncentrowanie się na doniczce i wdychanie czegoś. A dzięki temu przepływałaby przez niego energia witalna i siła życiowa! Och, koniecznie muszę go na to zapisać. No ale dobrze, wróćmy do rozmowy. - Bo nie możemy. Koniec tematu – rzekł cicho. Nie miał zamiaru już nic mówić. Lepiej milczeć. On nigdy nie będzie miał wyrzutów sumienia, że mógł się odezwać, a tego nie zrobił. Miał mózg, który nadawał na zupełnie innych falach. Chyba dzięki temu był taki wyjątkowy. I przez to nie potrafił się dogadać z ludźmi… Mimo wszystko uważnie słuchał jej słów. Może akurat powie coś mądrego ? Nie, nie. To niemożliwe. Czy ona naprawdę wypowiedziała przed chwilą jego imię ? Aż się zdziwiłam. Nie mniej niż sam Luke. Milczał, gdy prosiła, aby spróbowali. Milczał, gdy wyzywała go od tchórzy. Milczał nawet kiedy powiedziała, że ona nie jest już taka sama. Ale nie potrafił milczeć, gdy usłyszał, że go kocha. Wiedział to, ale sam fakt działał na niego elektryzująco. - Wiem. Właśnie dlatego nie możemy dalej próbować. A ty dowiodłaś, że nie potrafisz słuchać i nic nie rozumiesz – zmroził ją wzrokiem. Wstał i stanął naprzeciwko niej. – Podaj mi dwa powody, dla których mam zostać – poprosił zażądał i oczekiwał odpowiedzi. Liczył na to, że nawet ta głupia zołza powie mu dlaczego warto pozostać w Hogwarcie. Bo on już nie miał wątpliwości co do swojego wyjazdu. Taka mała, a jednak potrafi coś zdziałać. Podjął nową decyzję - jeśli mu odpowie i poda dość mocne argumenty to zostaje. Pff, nawet niech nie myśli o podziękowaniu. Dla niego liczyła się teraz inna osoba.
Lilyanne Wayland
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : fachowe robienie zdjęć lucjanowi pod prysznicem ♥
- Dziwi cię to? Czemu miałabym się o ciebie martwić? Wtedy to dopiero byś mnie wyśmiał! - mruknęła z przekąsem. No błagam... A czy on by się o nią martwił? Czy obchodziłoby go cokolwiek, co byłoby związane z Lilyanne? Nie. Więc w czym problem? Co prawda chciała, by mu się tam poukładało, bo nie była jakaś mściwa, ale większego znaczenia to dla niej nie miało. Za takie traktowanie, jakie on jej serwuje, miałaby go wychwalać w niebiosa? Zlitujcie się... - Z tobą rozmawiać o legilimencji nie mam zamiaru. Radzę sobie bez tego, nie tak, jak niektórzy (tu nie ma żadnej aluzji, K!). Jestem po prostu... uważną obserwatorką i tyle. To bardzo przydatne. - dodała, wzruszając ramionami. Łoho, biedna dziewczyna nawet nie zauważyła, że nawiązała z nim kontakt wzrokowy! Trzeba go będzie zaraz szybciutko zerwać, hue hue hue. Podłe z niej dziewczę. Ale nie pozwoli sobie grzebać w mózgu! Toż to naruszenie jej prywatności, helooł? Pani Kilyk byłaby oburzona tymże zachowaniem! Luke jest piękny, mądry i w ogóle? Na pewno nie mądry. Jej zdaniem, oczywiście! Mą osobę proszę w to nie mieszać, ja dalej tutaj myślę, jak go podejść na tym moście w taki sposób, aby ze strachu nie zwiał! Ale wróćmy do Luksa i Lil. Dziewczyna uważała, że gdyby Gringott był taki mądry i wspaniały, to na pewno nie postąpiłby w taki sposób. Znowu kierował się swoimi czterema literami! Wredny egoista. Tyle, że teraz postanowił sobie jeszcze wmówić, że tak będzie lepiej i dla niej! Błagam... Gdzie się znajduje ten jego idealny mózg? I gdzie ta jego cała mądrość i wspaniałość? Żenua, Luks, po prostu żenua. - Nie muszę, ale chcę. - udzieliła jakże elokwentnej i w ogóle powalającej odpowiedzi. No normalnie mistrz ciętej riposty! No dobra, ale teraz żarty na bok. To poważna sprawa. - Czemu miałabym myśleć o tym, jak się czujesz? A czy ty kiedykolwiek pomyślałeś o tym, jak czuje się ktoś inny? -spytała z przekąsem, tym razem rzucając aluzję. No popatrzcie... Nie, że uważam, iż Lil jest godnym jego przeciwnikiem, ale próbowała w tej chwili być taka, jak on. I co? Czy podobało mu się takie traktowanie? On tak robił innym cały czas! I miał to szeroko i głęboko gdzieś, gdzie nie należy w żadnym wypadku zaglądać. Czyżby zaczęła kierować nim nagle żądza mordu? To by był artykuł na pierwszą stronę. Albo umieściliby to w jego szkolnej biografii! Zaraz obok śpiewania serenad po przedawkowaniu Ognistej, hy hy! I znowu wracamy do pani Kilyk! Proszę więcej nie podważać tu jej autorytetu, to oburzające! Ona po prostu ma dobre serducho i mówi, że należy się wyciszyć, aby w twym ciele mogła się wytworzyć niewidzialna energia życiowa o nazwie czi! Znaczy się, Chi. Dzięki tym ćwiczeniom możesz zostać Mistrzem Feng Shui i żyć w głębokiej harmonii z naturą, a im swobodniejszy przepływ energii Chi, tym twój organizm jest zdrowszy! Same zalety, no nie? - Ale ty jesteś cholernie uparty! W ogóle nie rozumiem twojego toku rozumowania. - pożaliła się, marszcząc czoło i krzyżując ramiona. - Umiem słuchać! Nie wmawiaj mi, że nie, bo od tego czasu, jedyne co zdołałeś mi powiedzieć to to, że nic nie rozumiem i że nie ma już dla was szansy. Staram się rozmawiać z tobą jak z kimś cywilizowanym i nawet nie wiesz ile wysiłku mnie to kosztuje. A ja wcale nie jestem taka głupia, zła, pusta i durna, za jaką mnie uważasz! Skoro mam swoje zdanie, to nie jestem chyba już tak do końca beznadziejna, co? - zaczęła się buntować, co jest dziwne, bo takiej natury nie miała. Cholera, takie są właśnie efekty. Chce pomóc wszystkim naokoło i co? Tylko się na nią wydzierają, czy też zlewają. - Pierwszym powodem jest osoba, która siedzi na górze i ledwo żyje. Jeżeli to ci nie wystarczy, to jesteś naprawdę skończony. - odparła krótko, siadając z powrotem na schodku. Chce jeszcze jakieś? Proszę bardzo, mogłaby coś wymyślić, ale skoro to mu nie wystarcza, to naprawdę nie ma już dla niego ratunku. Wyzbyłby się jakichkolwiek odruchów ludzkich! - Przemyśl to jeszcze. Zostań. Chociażby do jutra.
Ostatnio zmieniony przez Lilyanne Wayland dnia Sro Kwi 20 2011, 20:14, w całości zmieniany 1 raz
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Tak. Miała całkowitą rację. Wyśmiałby ją. Ale tak bardzo chciał, aby choć raz ktoś się o niego zatroszczył. I od czasu do czasu zapytał czy wszystko w porządku. Owszem, ona go nie obchodziła. I tu tkwił problem – jego nikt nie obchodził. Miał każdego człowieka gdzieś. Jemu właśnie o to chodziło. Aby był wychwalany. Aby go uwielbiano. Aby życie stało się piękniejsze. Ale Los wybrał mu zupełnie inny scenariusz. Stracił posadę reżysera własnego życia. Teraz kierował nim ktoś inny, zupełnie obcy. I nie miał już prawa głosu. Zagubił się w kłamstwach. - Bo nie masz o niej najmniejszego pojęcia – odparował. A właśnie, że aluzję wyczułam! ON najzwyczajniej w świecie nie potrafi dokładnie obserwować ani odczytywać uczuć. I pragnie władzy. W końcu jako Pan Życia i Śmierci musi sobie jakoś radzić, prawda ? Ha! A problem w tym, że Lilka nic nie wie o jego mrocznych zdolnościach, więc jest nieświadoma faktu, że Luke bezkarnie ogląda sobie jej myśli. A z mostu już wrócił, nie zawracaj sobie głowy podchodami. Zdenerwował się i szuka „chętnego”, który wyprasowałby mu jego koszule w kratkę. O, zgłaszasz się na ochotnika ? Wynagrodzisz mu wszystko, hy hy. Pani Kilyk również nic o tym nie wie. I całe szczęście, skoro mają razem chodzić na jogę! A egoistą był, owszem. I wcale tego faktu nie ukrywał. Przecież nie było sensu. I dalej twierdził, że tak będzie lepiej. W końcu ktoś wychowany na narcyza nie ma szans, aby być radosnym optymistą, który pomaga innym! Tutaj trzeba powiedzieć, a raczej napisać „no heloooł”. - Ach, chcesz – westchnął teatralnie. – Wspaniale! Widzę, że z tobą jest jeszcze gorzej niż myślałem – zakpił po raz któryś w czasie tego spotkania. Tak go właśnie postrzegali ludzie – kpiącego z wszystkich rzeczy. I nie mylili się. – Żeby udowodnić sobie i innym, że nie jesteś egoistką – dodał. Hue, i kto tu jest mistrzem ciętej riposty ? Oczywiście, że Luke! Potrafił normalnie rozmawiać, ale nie z osobami takiego pokroju jak Lilyanne. Sama nie wiem co ten chłopak ma tutaj na myśli, ale cóż. Nie wnikajmy w to, okej ? – Ba! To jest chyba zupełnie jasne. Mało kto mnie obchodzi, jestem hipokrytą i sadystą – wymienił po kolei opinie, z jakimi spotykał się najczęściej. – Wspaniała charakterystyka, doprawdy. – Bił od niego sarkazm. Uważał zupełnie inaczej. Ludzie kłamali, bo go nie znali. Wymyślali sobie fałszywe bajeczki i plotki, żeby wyzbyć się ze swojego nędznego życia nudy. A w rzeczywistości było inaczej. I dowiecie się później. Przy najbliższej okazji. Taa, pani Kilyk została mym autorytetem. Szkoda, że w moim otoczeniu nie ma tak wspaniałej kobiety, która „żyje w głębokiej harmonii z naturą”. Obecnie jest naprawdę mało takich ludzi. Nieee, ja wcale nie kpię! Absolutnie. Gdzież bym śmiała ? Pff. - A ty natomiast myślisz, że rozmowa z tobą sprawia mi przyjemność – prychnął. – A z upartością już spotkałaś się nie raz – rzucił aluzję, która sugerowała, że jego siostrzyczka odziedziczyła tę cechę właśnie po nim. Nie ma to jak rodzina, co ? Tak, tak. Zaczynała mu już poważnie działać na nerwy. Wyłączył się, aby przez chwilę nie słuchać jej wywodu na temat tego, jaka to jest buntownicza. Prawie jak te żółwie ninja z bajki, hy hy. "Pierwszym powodem jest osoba, która siedzi na górze i ledwo żyje. Jeżeli to ci nie wystarczy, to jesteś naprawdę skończony." Słowa te ledwo do niego dotarły i zrobiły niemałe spustoszenie w jego umyśle. Jesteś skończony… Zmrużył oczy. – To wszystko ? – spytał obojętnie. Jesteś skończony. Znów wpadał w jakiś dziwny stan. I wtedy ujrzał sowę – doskonale mu znaną. Jesteś skończony! Wstał i podszedł do ptaka. Brutalnie wyrwał z jego nóżki list i zaczął go czytać – wbrew rozumowi. Z każdą literką krew odpływała mu z twarzy. Po przeczytaniu był blady jak.. No dobra, użyję tego głupiego porównania - jak trup. JESTEŚ SKOŃCZONY! Wiedział już, że Autumn trafiła w czuły punkt, ale nie dał tego po sobie poznać. W końcu potrafił się maskować. Ponownie usiadł na walizkach i z przerażeniem wpatrywał się w mokrą od łez kartkę. I to nie były łzy Luke'a. On NIGDY nie płakał. A właśnie miał na to ochotę. Samobójstwo, samobójstwo, samobójstwo, samobójstwo… Przeze mnie. Rzucił przelotne spojrzenie na walizki, Cezara, a potem na Lily. – Pilnuj tego – warknął i biegł. Przed siebie. Tkwił w swoim świecie pełnym porażek i bólu. Nie wiedział co ma zrobić. Oboje szli w mroku i pustce. Ona odnalazła swój cel. A on ? Nadal błądził i prosił, aby do niego dołączyła. Nie chciała odczuć jego obłędu oraz nicości, w której żył. Nie pomyślał jednak, że istnieje ktoś, kto boi się pustki…
Weszła do Sali zwarta i gotowa. Była ubrana dość cienko jak na taki wiatr na zewnątrz, ale jak wiadomo uwielbiała chłód. Stała przy ścianie, rozglądając się dookoła i wypatrując Scotta. Ręce wcisnęła mocno w kieszenie płaszcza i nuciła w myślach jedną, z zasłyszanych ostatnio piosenek, kiwała się w jej rytm w przód i w tył tak nieznacznie, że raczej nikt nie mógł tego zauważyć. Ostatnio się nie wysypiała, nie wiedziała dlaczego, nawet parzyła dla siebie co nieco, ale nic jak do tej pory jej nie pomogło, niestety. wyglądała dzisiaj jak zmora. Miała podpuchnięte oczy i co chwilę otwierała buzię, żeby ziewnąć, a była zbyt leniwa, żeby zasłonić usta ręką.
Biegł szybko w stronę Sali Wejściowej był tam umówiony z Margaret, ale był już spóźniony. Jak mogłem o tym zapomnieć pytał się w myślach. Prawda była taka, że Scott prawie cały ten dzień spędził w dormitorium czytając książkę i grając na gitarze przez co zapomniał o planowanym spotkaniu. Gdy tylko uświadomił sobie o tym, że jest umówiony zaczął się szybko szykować i pobiegł na miejsce spotkania. Kiedy już dotarł zauważył, że Margaret już jest i na niego czeka. - Przepraszam za spóźnienie –powiedział cicho i dopiero po chwili spostrzegł jak wygląda. Miała dzisiaj chyba niezbyt spokojna noc pomyślał, ale nic nie powiedział nie chcąc jej przez przypadek urazić.
Margaret zobaczyła nadbiegającego Scotta, z daleka pomachała mu, słabo się uśmiechając. On chyba jednak jeszcze jej nie zauważył, więc postanowiła grzecznie czekać i uśmiechać się, żeby wyglądała na wyspaną i wypoczętą. - Nic nie szkodzi, nie czekałam długo. - Powiedziała radośnie. Tak było w istocie, stała tutaj może z pięć minut. - Co powiesz na mały spacer? - Podniosła jedną brew do góry. - Ty wybierz miejsce. - Dodała szybko. - W końcu ty tu jesteś mężczyzną. - Wyszczerzyła się. /wątek nieaktualny/
Weszła cicho do Sali Wejściowej, pamiętając o planach rozmieszczenia eliksiru. Poza tym otrzymała list od Aleksandra. Nie mogła przecież zawalić. Pamiętała mapę... Tak jej się wydawało. Przymknęła oczy i zaczęła szeptać do siebie. Oparła się o ścianę. Teraz nikogo tutaj nie było. Tak, pamiętała wszystko. Na jej twarzy pojawił się chytry uśmiech. Wyjęła różdżkę i flakon z eliksirem. - Wingardium Leviosa - Mruknęła, nie odrywając się od ściany. Rozmieściła tam kilka małych flakonów. Były prawie niewidoczne. Wydawało jej się, że ona dostrzega je tylko dlatego, że wie, że tam są. Popatrzyła szybko na swoje dzieło. Pokiwała głową na znak, że wszystko jest dobrze, odwróciła się na pięcie i wymaszerowała do dormitorium napisać list do Mistrza i czekać na dalsze instrukcje. Była tak podniecona tym, co ma się dziać, że uśmiech z twarzy nie schodził jej ani na chwilę.
Tak nie mógł się doczekać. Stał praktycznie w progu drzwi wejściowych i ze zniecierpliwieniem stukał palcami w parapet pobliskiego okna. Nie miał pojęcia jakim cudem jakaś niewielka sówka przyleci tu z tak ciężkim prezentem, jaki właśnie miał być mu dostarczony. A może będzie to cała brygada sów-listonoszy? Gdy wyobraził sobie scenę nadlatującego minimum tuzina puchaczy, pokręcił tylko szybko głową w celu rozwiania tej wizji. Nie, nie, nie Dorian. Nikt nie byłby taki głupi. Na pewno mają jakieś inne sposoby. Pomniejszanie przesyłanych przedmiotów, na przykład. Lecz któż by mógł tego dokonać? Jego matka? Chyba tylko poprzez rozłożenie danej rzeczy na tysiąc kawałków. W końcu była przecież mugolką. A z resztą, po co mu się nad tym zastanawiać. Najważniejsze, że będzie go miał. Swój ukochany, nowiusieńki gramofon. Nareszcie będzie mógł wykorzystać te stale chowane pod łóżkiem winyle. Rock and roll rules! O mało co nie zaczął skakać po holu grając na wyimaginowanej gitarze. Ale się opamiętał. Ktoś mógłby mieć z niego niezłą, tak zwaną, bekę. A tak w ogóle, stary... to zacznij myśleć nad swoimi żartami. Brygada sów? Listonoszy? Naprawdę? Prychnął, wyrażając dezaprobatę w stosunku do własnego poczucia humoru i ponownie zwrócił się w kierunku okna. Wypatrywał.