Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz - 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Pędem poleciała do Sali Wejściowej. W końcu z sowiarni było tu parę pięter. Umówiła się z Henrym; miała nadzieję, że będzie to spokojne spotkanie, które nie skończy się kłótnią. Westchnęła. Zauważyła jakąś nauczycielkę i ducha. - Dzień dobry - skinęła głową i odeszła kawałek dalej. I wtedy go znalazła. - Henry!
No, teraz mogła się poczuć w pełni usatysfakcjonowana - wreszcie otrzymała klarowną odpowiedź na swoje pytanie. Ale hohohoo, Emil nie powinien mimo wszystko zapominać z kim tańczył - Amélie nie bez powodu mianowała siebie koszmarną, paskudną złośnicą! Brak pasji nie był złośliwą uwagą, ale jej okazanie postanowiła odeprzeć drobną, kobiecą złośliwością. Zanim poczuła się za bardzo roznamiętniona, pochwyciła jego ręce tak, że z powrotem ułożyła je na talii. -Dziękuję. - przyznała z uśmiechem. No, dużo lepiej. Gdyby powiedział to zanim jego ręce za bardzo się rozbiegały, pewnie zareagowałaby troszkę łagodniej..
Zmarszczył lekko brwi, odrobinkę urażony, czy też zawstydzony. Hum! Złośliwie podwyższył nieco ułożenie rąk, tak aby być w stu procentach poprawnym... ...i przy każdym powrocie móc muskać nadgarstkami jej biust. Hohoho. -Przyjemność po mojej stronie. -odparł z łagodnym uśmiechem, wirując coraz szybciej i szybciej. Duchom nie sprawiało to żadnych problemów, za to Amelie mogło zakręcić się w głowie.
Amélie boleśnie, choć na wpół świadomie przekonała się o sensie słów Emila. Prawdziwy mężczyzna pozwala kobiecie odnieść wrażenie, że to ona decyduje, wówczas gdy jest wprost przeciwnie. Gdy już odczuła swój "triumf" i zadowolenie z obrotu spraw, który kazał jej myśleć, że Emil postanowił się jej usłuchać i nie wykraczać poza wszelką poprawność, postąpił tak przemyślnie, że mimo wszystko w pewien sposób zdała sobie z tego sprawę. Przekonała się jednak, jak wielką była hipokrytką. Nie dość, że tym razem nie zareagowała na jego zachowanie w żaden sposób, to jeszcze się to jej spodobało!!! Skandal! Zachowywała się niemal, jakby nie była człowiekiem, gdyż wirowanie wytrzymywała bardzo długo. No. Mimo wszystko do czasu. Ostatecznie padła na niego, przyciskając się do niego mocno. Narzucał naprawdę duże tempo!
O...ojej! Aż westchnął cicho, mimo wszystko nieprzyzwyczajony do tak dużej bliskości, do bijącego serca przy swoim martwym i pustym, do....do tak cudownej kobiety przy swej piersi... Przystanął, odruchowo ją obejmując. Zerknął w dół i napotkał spojrzenie Amelie i jej usta jakoś tak dziwnie blisko. Zastygł, zdezorientowany.
Widząc idącą w jego kierunku kuzynkę uśmiechnął się szeroko i odepchnął od ściany również ruszając w jej kierunku z rozłożonymi ramionami. - Jesteś! Miło Cię widzieć Kathleen. - zawołał rozpromieniony przytulając swą kuzynkę. - Ale mi się za Tobą tęskniło, mam nadzieję, że jesteś zdrowa, bo teraz wszyscy chorują, a do tego Marvolo ostatnio strasznie mnie irytuje, ależ on jest głupi. Ale chciałaś o czymś porozmawiać, to gdzie się wybierzemy? - zapytał w końcu zwalniając uścisk i puszczając dziewczynę.
Tymczasem ona wypadła z jego objęć, odeszła parę kroków do tyłu i ukłoniła się nisko, dziękując tym zgrabnym gestem za taniec. Zawirowała jeszcze w powietrzu w ładnym piruecie i ponownie znalazła się u jego boku. -Na niebiański błękit, nie przypuszczałabym, że Monsieur tak wyśmienicie tańczy! - przyznała uchachana. Jednej z uczennic grzecznie odpowiedziała na przywitanie krótkim "dzień dobry", po czym ponownie zwróciła się w stronę mężczyzny. -Uwielbiam taniec, słyszał Monsieur, że zbliża się nam bal z okazji Halloween? - jakże chętnie udałaby się tam w jego towarzystwie! Albo.. Albo w towarzystwie Morpheusa. Ale on niestety nie umiał tak wspaniale tańczyć. No i miał ŻONĘ. Jego strata.
Ojej. Szkoda. Poczuł się rozczarowany, a co gorsza-sam nie wiedział dlaczego. No nic. Bądź twardy, mężczyzno. Zresztą jej komplement wszystko mu wynagrodził. Rozpromienił się. -I wzajemnie, ostatni raz kilka wieków temu trafiłem na tak wyśmienitą partnerkę. -również się skłonił, szarmancko, pod samą ziemię. Skinął głową uczennicy, po czym uniósł brwi z namysłem. Czy to była...aluzja...aby... -Jeśli tylko wpuszczają duchy, bo może mamy przewidzianą jakąś funkcję dekoracyjno-przerażającą, może zechciałaby się tam mademoiselle ze mną udać? -słowa wypłynęły z jego ust zanim w ogóle zdążył się porządnie zastanowić.
Wyraźnie się ucieszyła. Dopiero teraz poczuła się wyjątkowa, kilka wieków temu! To długo! Ciekawe kim była tamta kobieta.. I czy miała jakiekolwiek szanse na to, by ją przegonić. Na jego propozycję niemal podskoczyła. -Mais oui, bien sûr! - potwierdziła natychmiast. Potem niestety nie wyglądała już na tak szczęśliwą. Właśnie sobie o czymś przypomniała. -Ale.. Ale podobno pary będą losowane. Niemniej, liczę bardzo na to, że uda mi się przetańczyć z Panem niejeden taniec. Albo jeszcze lepiej, trafimy do jednej pary. - uznała, nieświadomie zaczynając rozważania na temat możliwości oszukania systemu losującego.
Cóż, jej praprapra..prababka. Tak czy siak, Amelie zdecydowanie miała powód do dumy! Rozpromienił się, ale i jemu zaraz mina lekko zrzedła. -Oj tam, zabawy dla uczniaków. Oszukamy jakoś system losujący, a jeśli nie, to i tak porwę mademoiselle na większość wieczoru. -zapowiedział rycersko, z łobuzerskim uśmiechem.
-Dziwne. To będzie koszmarnie nieeleganckie faux pas wobec partnerów, którzy zostaną nam przydzieleni, a mimo to nie mam nic przeciwko. - uznała z rozbawieniem. A tak poza tym, nijak nie przyszłoby jej do głowy, kim była jej poprzedniczka. Choć odpowiedź, wydawałoby się - była bardzo banalna.
Roześmiał się cicho. -Myślę, że nam wybaczą. Inaczej nasze stosunki dosłownie bardzo się...oziębią. Amelie nie mogła tego wiedzieć, ale lodowate przeniknięcie przez ducha należało do bardzo nieprzyjemnych doznań. -Tak czy siak, sprawiła mademoiselle, że - po raz peirwszy od dawna -nie mogę się doczekać balu.
- Henry, mi również - rzekła, delikatnie wyrywając mu się z uścisku. Nie ma to jak opiekuńczość. Przewróciła niezauważalnie czarnymi ślepiami i spojrzała na chłopaka. - Ładny beret! Nie, jestem zdrowa. Niestety - mruknęła. - Zapisałam się na OPCM, a ani razu jeszcze nie było lekcji! - zirytowała się. - Co powiesz na Trzy Miotły ?
- Dziękuję. - rzekł w odpowiedzi na pochwałę jego beretu. - Pewnie nauczyciel jest chory, tak? - zapytał jeszcze przekrzywiając głowę na bok, a kiedy zaproponowała miejsce uśmiechnął się szeroko i pokiwał łbem. - Dobrze, właściwie napiłbym się czegoś. Chodźmy. - i wystawił do niej ramię by go chwyciła i by mogli ruszyć.
Am by nigdy w życiu do głowy nie przyszło, że ten uroczy, miły.. No, młody duchem.. Nie, to znowu dziwne w obliczu obecnej sytuacji. Że ten miły mężczyzna mógłby podejść tak gniewnie do każdej osoby, która śmiałaby mu ją odebrać. To w sumie.. Miłe. Ale straszne. I chyba by tego jednak nie pochwalała. -Ja również nie mogę się doczekać i mam nadzieję, że uda nam się na niego zjawić i spędzić go wspólnie bez żadnych problemów. - uznała z szerokim uśmiechem.
Uśmiechnął się rozbrajająco. Albo i z problemami, ale problem będą mieli ci, którzy spróbują im ten wieczór zawrócić. -Dokładnie. -uznał, nie chcąc wdawać się w specjalne dyskusje. -A tymczasem, mogę jakoś pomóc mademoiselle w odnalezieniu się w wielkim, złym i złośliwym Hogwarcie? -zaproponował szarmancko. Bo znając ją, zaraz znowu się zgubi. Kobiety!
Nienienie, nie zaproponował jej tego, prawda? Poczuła się teraz tak słabo i nieporadnie, tak koszmarnie kobieco! To źle! Była dużą dziewczynką! Powinna sobie radzić! To dobrze. Mogła poczuć w nim oparcie i być docenianą jako kobieta. Argh. Życie było wszędzie usiane ciężkimi wyborami. -No, jeśli Monsieur w ten sposób oferuje mi swoje ramię i pomoc.. Jak mogłabym Panu odmówić? - spytała z niewymownie rozkoszną miną.
Uśmiechnął się lekko, niemal jakby przejrzał jej myśli. Koszmarnie kobieco, ha. W rzeczywistości do cna rozbroił go rozkoszny uśmiech Amelie. Wyprężył się i wysunął rękę, oferując jej swoje ramię. -Przyjemność po mojej stronie. Zatem, dokąd zmierzamy?
Drobna ręka kobiety delikatnie przesunęła się tuż pod jego ramieniem aż w końcu znalazła się w stabilnym uścisku. Właściwie droga do celu ich podróży była jej znana, ale jakoś świadomość, że Emil ją tam odprowadzi przysparzała jej sporo radości. -Zatem zmierzamy do mojego gabinetu. - w którym oczywiście będziesz mógł zostać na.. Na.. chwilę/małe co nieco.
Skinął z powagą głową, chociaż nie do końca dowierzał, że Amelie nie jest w stanie trafić tam sama. Ale to tym milej! -Oczywiście, mademoiselle! Zatem pierwsze kroki musimy skierować do lochów... -cierpliwie objaśniał jej drogę, w sumie wyłączywszy myślenie a włączywszy rozkoszowanie się jej bliskością. Ach, Ty głupi, zakochany duchu.
Reilly pojawiła się w Sali Wejściowej opatulona w wielki, ciepły sweter, sięgający do połowy ud. Rękawy ma nieco za długie, ale to akurat w obecnej sytuacji jest ogromnym plusem. Granatowe rajstopy znikają w długich kozakach. Mimo swojego ubioru, chłodne powietrze i tak sprawiło, że po jej ciele przeszedł dreszcz. Skąd? W zamku jak to w zamku... Nie było aż tak zimno, jak dziewczyna to odczuwała. Gówno to i w puchu zmarznie - fuknęła na siebie w myślach. Założyła ręce na piersi, po czym wsunęła dłonie pod pachy. Obróciła się wokół własnej osi w celu zorientowania się, czy jest gdzieś w pobliżu Sydney. Rusz się dziewczyno.
Odczekawszy trochę i nie doczekawszy się Syd, wróciła do dormitorium, kląc pod nosem na wszystko wkoło.
Charles zjawił się w sali wejściowej w celu oczekiwania na Czubka, z którym niedawno się umówił. Rzeczywiście było chłodno; na szczęście jego ciepły sweter w paski (! kolorowe, jakże by inaczej) odpowiednio go ogrzewał, w związku z czym na razie nie musiał się irytować, że czekając, drży z zimna. Przestąpił kilka razy z nogi na nogę, zastanawiając się, gdzie też u licha podziewa się Sydney. Zapomniała? Ee, wątpliwe.
Wpadła szybko do sali wejściowej. W biegu zapinała czarny płaszc po ktorym miała zielony sweter. Jej rude loki opadły na twarz gdy się zatrzymała. Rozejrzała się wokół szukając wzrokiem kuzyna. Zabije mnie normalnie za te spóźnienie. Pomyślała i wkońcu odnalazła wzrokiem tego, którego szukała.
No, nareszcie! Jego oczom ukazała się płonąca ruda czupryna Sydney, zmierzającej ku niemu szybkim krokiem. - Towarzysz Tortuga! - wykrzyknął radośnie (sam nie wiedział, skąd wytrzasnął takie określenie) i zaczął biec ku niej z otwartymi ramionami. Wszak czuł silne powiązanie emocjonalne z caaaałą rodziną! Haha.
- Charlie! - wykrzyknęła i podbiegła do kuzyna. Rzuciał sie mu na szyję i go wyściskała. - Miło Ciebie widzieć. - powiedziała śmiejąc sie nie wiadomo czemu.
Odwzajemnił uścisk dziewczyny, jednocześnie okręcając się dookoła, co sprawiło, że ich powitanie wyglądało niczym z ostatniej sceny komedii romantycznej. Ha! - Ciebie też... troszkę, tak minimalnie - sprostował, szczerząc zęby. To dziwne, ale Sydney budziła w nim podejrzanie pozytywne emocje. - To gdzie się wybieramy? Czeka cię wyczerpująca odpowiedź na serię pytań "Co słychać?", uprzedzam.