Ogromna zaczarowana szklarnia dba o rośliny niezależnie od warunków atmosferycznych. Ze względu na to, że właścicielem jest starsze małżeństwo, panuje tutaj prawdziwie rodzinna atmosfera. Pracownicy czują się jak u siebie w domu, z łatwością przechodząc pomiędzy zacienionymi alejkami od roślin zimowych, po te wymagające niezwykle wysokich temperatur. Można kupić tutaj nie tylko świetnej jakości składniki do eliksirów, ale również ozdobne sadzonki.
Mężczyzna poprawił swoją szatę i ruszył w stronę szklarni, nadstawiając wyraźnie ucha na odpowiedzi dotyczące bezpieczeństwa przy pracy z niebezpiecznymi roślinami. Gdyby tylko zaszła taka konieczność, był gotów opowiadać o niedociągnięciach innych zielarzy, któzy starali się pozyskać zgodę Ministerstwa na hodowanie niebezpiecznych roślin, a ostatecznie skończyli jako kompost dla brzytwotrawy. - Ach tak, tak, rodzina Dear rzeczywiście spełnia wszystkie warunki zgodne a ar piętnastym ustawy o posiadaniu i hodowaniu niebezpiecznych roślin magicznych, jednak zgodnie z paragrafem czternastym artykułu piątego tejże ustawy nie ma pani prawa legitymować swoich klientów, co znacznie utrudnia sprzedaż właściwym do tego osobom. Jak w takim razie zamierza pani to sprawdzać? - zapytał, poprawiając okulary na swoim nosie, a samopiszące pióro znieruchomiało czekając na odpowiedź. Doskonale wiedział, że były właściwe zaklęcia i bariery, jakie umożliwały sprawdzenie, czy dany czarodziej ma pozwolenie na posiadanie, czy też pracę z takimi roślinami, ale nie zamierzał podpowiadać. Był tutaj aby sprawdzić przygotowanie do sprzedaży, węsząc jednocześnie za aferą z łapówkami. - Transport magicznych przedmiotów w tym roślin, składników kulinarnych, składników na eliksiry, jest możliwy tylko pod ściśle wskazanymi zabezpieczeniami antymugolskimi, a jeśli przedmioty są niebezpieczne konieczne jest zachowanie szczególnej ostrożności wraz ze wskazanymi w artykule czterdziestym dziewiątym ustawy o posiadaniu i hodowaniu niebezpiecznych roślin magicznych. Jednocześnie, skoro chce pani handlować z firmą zagraniczną, nawet jeśli rodzinną, musi brać pani pod uwage międzynarodowe prawo, a co za tym idzie sposób transportu musi być właściwy dla obu krajów - powiedział suchym tonem, spoglądając raz jeszcze do teczki z dokumentami. Zaraz też odebrał podawane mu dokumenty, sprawdzając ich autentyczność, ale wyraźnie nie mógł doczepić się do czegokolwiek, co było związane ze szkoleniami, więc jedynie skinął sztywno głową, poprawiając ponownie okulary. - Proszę w takim razie opowiedzieć o samej szklarni i zabezpieczeniach - powiedział jeszcze, gdy tylko dotarli przed właściwe drzwi.
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zastraszenie Irvette było ciężkim zadaniem. Czarownica miała nie tylko wiele spokoju w sobie, ale i posiadała wiedzę na temat przepisów, których powinna przestrzegać. Widziała jednak, że nie trafiła na łatwego urzędnika, a ten zdawał się chcieć albo wymęczyć kobietę, albo znaleźć na siłę jakieś uchybienia. Trafił jednak na wartą siebie przeciwniczkę, która nie zamierzała tak łatwo mu na to pozwolić. -Oczywiście, nie mogę robić tego bezpośrednio. Zostanie jednak postawiona odpowiednia bariera, która pozwoli mi uprawnienia sprawdzić. Całkowicie zgodnie z artykułem siedemnastym Międzynarodowej Ochrony Danych Czarodziejskich oraz artykułem czwartym Ustawy o Sprzedaży Roślin Niebezpiecznych. - Zapewniła, nie dając się zbić z tropu. Bariera nie stała jeszcze z prostego względu - czekała aż sama, wraz z pracownikami, będzie miała podobne uprawnienia, by przypadkiem nie zablokować sobie samej dostępu do szklarni. To byłoby niedopatrzenie amatora, na które nie zamierzała sobie pozwolić. -Tutaj mam certyfikat przewoźnika, który potwierdza wszelkie potrzebne zabezpieczenia na handel międzynarodowy, ze szczególnym względem krajów Europejskich. Posiada aktualne atesty skrzyń przewozowych oraz potwierdził możliwość wejrzenia urzędników w rejestr opłat celnych, jeśli zajdzie taka potrzeba. Kontakt znajdzie Pan na załączonej wizytówce. - Podała urzędnikowi wspomniane dokumenty, opatrzone różnorodnymi pięczęciami z różnych Ministerstw w wielu krajach. -Posiadam także zgodę francuskiego Ministerstwa na nawiązanie współpracy, a przesłane im dokumenty zostały zatwierdzone w zeszłym tygodniu. - Podparła swoje słowa kolejnym kawałkiem oficjalnego pergaminu. Trafił miłośnik biurokracji na miłośniczkę biurokracji. -Szklarnia początkowo przeznaczona była do hodowli roślin groźnych, ale przed moim wykupieniem firmy została oczyszczona. Nie wiem, co poprzednia właścicielka planowała tu posadzić, jednak wyraźnie nie zdążyła zmienić struktury nim odeszła. Konstrukcję wzmocniono zaklęciami ochronnymi nie tylko ze względu na właściwości roślin, ale też tak, by nie uległa zniszczeniom od warunków atmosferycznych i zaklęć. Rozsadniki przygotowaliśmy zgodnie z planem zagospodarowania, jaki stworzyłam. - Tutaj podała czarodziejowi kolejny pergamin z rozrysowanymi sadzonkami, które postanowiła posadzić. Każda z nich opatrzona była nazwą i oficjalnym numerem katalogowym. -Rozsadniki zostały podwójnie wzmocnione, a ich wielkość odpowiada zapotrzebowaniom roślin. W dodatku zabezpieczone zostały zaklęciami ograniczającymi, które uniemożliwią rośliną rozrost poza ich granice. - Mówiła spokojnie, prowadząc urzędnika po szklarni tak, by sam mógł się przyjrzeć temu, o czym mówiła. -Szklarnia posiada trzy wyjścia - wschodnie, zachodnie oraz południowe. Wszystkie są jeszcze dodatkowo wzmocnione przed uszkodzeniami, jako że są to najbardziej podatne na uszkodzenia elementy konstrukcji. Do tego zakupiłam odpowiednie magiczne kłódki, i nałożyłam zaklęcia przeciwwłamaniowe, by zabezpieczyć szklarnię przed odwiedzinami osób nieupoważnionych. - Mogła opowiadać o tym godzinami, nie tylko dlatego, że dobrze wiedziała, o czym mówi, ale też dlatego, że była niesamowicie dumna z tego, jak udało jej się to miejsce przygotować.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Urzędnik nie mógł nie uśmiechnąć się lekko, kiedy tylko okazało się, że kobieta zna się na prawie handlowym oraz przepisach hodowlanych równie dobrze, co on. Nie spodziewał się, że znajdzie sposób na sprawdzanie swoich klientów, a kiedy jednak tak się stało, cień uznania pojawił się w jego spojrzeniu, choć równie szybko zgasł. Poprawił swoje okulary, po czym zaczął przeglądać przygotowaną przez Irvette dokumentację, nie mogąc do niczego się przyczepić. Posiadały wszystkie wymagane pieczęci, a także podpisy. Miała w swoich dokumentach również to, o co nie miał zamiaru pytać, co nie było tak ważne, ale nawet i na to zdołała się przygotować. W takim razie potrzebował skupić sie w pełni na jej partnerach, będąc pewnym, że nie wszystko mogła przewidzieć, nie wszystko mogła zabezpieczyć. Nie podobało mu się jedynie, że Ministerstwo Magii z Francji zdążyło już jej odpowiedzieć i dać na wszystko zgody. Tak naprawdę miał przez to w większości związane ręce i niewiele miejsc pozostawało, w których mógł upatrywać niedociągnięć. - Pozwoli pani, że sprawdzę zabezpieczenia - powiedział, ale nie czekał na odpowiedź, wyjmując różdżkę. Rzucił kilka zaklęć, ale żadne z nich nie przyniosło pożądanego efektu, co było widać po zmarszczonych brwiach mężczyzny. Ponownie rzucił kilka zaklęć, a gdy i tym razem nic się nie wydarzyło, schował różdżkę, spojrzał na notatki sporządzane przez samopiszące pióro i własnoręcznie coś od siebie dopisał. - Dobrze, w takim razie wejdźmy do środka. Zmierzę szerokość ścieżki, jaką pracownicy będą musieli podążać, aby zajmować się roślinami oraz przynosić dla klientów właściwe sadzonki. Rozumie pani, że zgodnie z najnowszą nowelizacją Ustawy o Bezpieczeństwie Czarodziejów wymagane są nowe normy dla podobnych do tej szklarni miejsc? - zapytał, będąc przekonanym, że o tej nowelizacji nie zdążyła się dowiedzieć. Czarodziejom nigdy nie chciało się czytać wszystkiego i często bazowali na starych zapisach, wierząc, że nic się nie zmieniło. Kiedy mówił, wyjął z kieszeni samomierzącą miarę i pozwolił jej działać, uważnie sprawdzając wszystkie wymiary.
Widziała te drobne zmiany w jego oczach i była z siebie bardziej niż zadowolona, czego jednak nie pokazywała w żaden sposób, wciąż rozprawiając o ustawach, zaklęciach, roślinach i całej reszcie formalności, jakie musiała wypełnić, by uzyskać zgodę, o którą się starała. Wiele złego mogła powiedzieć o swoim ojcu, a wyszkolił ją dobrze, a charakter kobiety dodatkowo sprawiał, że nie potrafiła zlekceważyć tak ważnego spotkania, przygotowując się na wszystkie możliwe pytania ze strony urzędnika. -Jak najbardziej. - Zgodziła się, z grzeczności tylko obserwując poczynania urzędnika, tak pewna była swojej pracy. Szczerze byłaby niezwykle zdziwiona i ogromnie niepocieszona, gdyby któreś z jej zaklęć zawiodło. Szczególnie dzisiaj. Zaraz też kiwnęła głową i zaprowadziła mężczyznę do środka. -Oczywiście. Przygotowaliśmy ścieżki tak, by spełniały nie tylko bieżącą normę, ale i posiadały przestrzeń nadmiarową nawet przy następnej zmianie Ustawy. Z tego co wiem, nie jest ona jeszcze pewna, ale na ostatniej magikonferencji, Minister wspomniał coś o planach powiększenia tej przestrzeni o kolejne cztery cale, więc dostosowaliśmy ścieżki i pod te wytyczne. - Patrzyła, jak miara urzędnika mierzy jej teren. Czarodziej nie mógł tego wiedzieć, ale Irvette uwielbiała czytać i oglądać magiczne konferencje dotyczące nie tylko jej biznesu, ale i ogólnie pojętej polityki. Uważała, że niewiedza o tym, co się dzieje w czarodziejskim społeczeństwie, to ignorancja, na którą nie powinno być stać nikogo, a już na pewno nie kogoś urodzonego w tak szlachetnym rodzie jak jej. Jaques zawsze do śniadania przeglądał najnowszą prasę, chłonąc wszelkie podobne informacje i był to kolejny nawyk, który dziewczyna po nim odziedziczyła.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hector naprawdę nie miał do czego się przyczepić i widział to z każdą chwilą coraz wyraźniej. Kobieta miała odpowiedź na każde pytanie, jeszcze zanim je zadał, a kiedy myślał, że zdołał ją na czymś przyłapać, okazywała się przygotowana i na to. Było to zarazem frustrujące, ale również godne podziwu i w końcu mężczyzna musiał uznać swoją porażkę, kiedy każde zaklęcie, jakim sprawdzał przygotowaną szklarnię, okazywało się nie działać. Zabezpieczenia były prawidłowo nałożone i działały bez zarzutu, co skrupulatnie odnotował w swoich dokumentach. - Widzę, że stara się pani przewidzieć wszystkie możliwości. Nie spotyka się tego często u młodych przedsiębiorców – powiedział z cieniem pochwały w głosie, rozglądając się po przygotowanych ścieżkach. Wyjął z kieszeni miarę, która sama poleciała zdjąć właściwe pomiary, a samopiszące pióro wszystko notowało pod czujnym okiem urzędnika, który poprawił okulary na nosie, dostrzegając, że Irvette nie kłamała mówiąc o przygotowaniu się na planowane zmiany. Nie było nic, co miałoby przeszkodzić w wydaniu kobiecie właściwego zezwolenia i Hector był o tym przekonany, ale wciąż nie podobało mu się przekazanie wniosku przez departament… Choć przecież mówiła, że planuje zagraniczną współpracę. - Ilu pracowników ma mieć dostęp do tej szklarni? W środku zgodnie z najnowszymi przepisami powinno przebywać zawsze dwóch zielarzy dla zachowania wzajemnego bezpieczeństwa. Widzę, że ma pani skromny personel, choć z pewnością utalentowany i będą przeszkoleni zgodnie z tym, co przedstawiła pani wcześniej, więc pytanie, czy wystarczy pani personelu dla zachowania ich bezpieczeństwa – dopytał jeszcze, po czym wyszedł ze szklarni, aby obejść ją jeszcze dookoła, szukając tym razem problemu w podłożu, na którym znajdowała się szklarnia. Nikt nie chciał korniczaków, ale mogły zalęgnąć się wszędzie. Sprawdzał również, czy nie było wokół szklarni, szczególnie na jej tyłach, śladów hodowania niebezpiecznych roślin już wcześniej.
~JW
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Irvette była ciekawa, co dokładnie notuje urzędnik, ale nie robiła nic, by to sprawdzić. Ignorowanie faktu, że pióro czarodzieja ciągle jest w ruchu, było kolejną z zagrywek, które nie tylko pozwalały się jej bardziej skupić, ale również działały w pewien sposób na osobę notującą. Gdyby w czarodziejskim świecie można było studiować psychologię biznesu, to rudowłosa na pewno obrałaby to jako swój drugi kierunek, a może nawet dorabiała sobie, wykładając ten kurs. -Większość z nich szuka pieniędzy i prestiżu, dla mnie to po prostu pasja. - Odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Była bardzo młoda jak na własny interes i wiedziała, że wiele z tego sukcesu zawdzięczała rodzinie. Mimo to, starała się powoli zacząć kroczyć własną ścieżką nawet, jeśli miała prowadzić ona do ślepego zaułka. -Obecnie posiadam czterech zielarzy i jednego w trakcie szkolenia. Razem to pięć osób, które będą mogły dbać o szklarnię i siebie nawzajem nawet, gdyby ktoś zachorował, czy wyjechał na urlop. - Jej kadra była bardzo skromna, ale wszyscy wiedzieli, co robią. Irv zadbała o to, zwalniając osoby niekompetentne i zastępując je nowymi. Jak do tej pory nie żałowała tej decyzji i planowała kolejne zmiany kadrowe w najbliższej przyszłości. Wyszła za Hectorem i choć nie wiedziała, czego szukał w ziemi, to miała kilka mocnych typów. Dobrze, że pozbyli się korniczaków i śladów bo zjadaczu trupów. Zdecydowanie nie było to coś, co urzędnik pokroju Hectora powinien tu spotkać. Znała ten typ człowieka i była pewna, że jedno małe ustępstwo zaprzepaściłoby jej szansę na pozwolenie na kolejne długie miesiące. -Czy jest jeszcze coś, w czym mogę pomóc? - Zapytała, gdy oględziny zostały skończone. Była pewna, że pytań mogła usłyszeć jeszcze przynajmniej sto, ale nie zamierzała sama podrzucać ich Hectorowi.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hector przez chwilę przyglądał się Irvette uważnie, badawczo, nie wiedząc do końca, jak powinien podchodzić do niej. Była niezwykle młoda jak na kobietę biznesu, ale jednocześnie jej wiedza mogłaby wystarczyć dla kilku czarodziejów. Była przygotowana na wszystko, nie można było zaskoczyć jej żadnym pytaniem i co tu dużo mówić - mężczyzna musiał wystawić jej zgodę. Wiedział o tym w chwili, w której kończył pomiary we wnętrzu szklarni. Obchód wokół budynku również niczego nie wykazał, a więc kobieta najprawdopodobniej nie próbowała wcześniej hodować żadnej z niebezpiecznych roślin bez zgody Ministerstwa. - Nie, panno de Guise, to będzie tyle - powiedział w końcu wyraźnie niezadowolonym tonem. Schował notatnik do swojej torby, z której wyjął teczkę. W jej wnętrzu były licencje in blanco, na których wystarczyło jedynie wpisac imię i nazwisko nowego zielarza. Hector stuknął różdżką w licencję na samej górze, a po chwili pojawiły się na niej zawijane litery, które na moment zalśniły szmaragdowo. - Proszę bardzo, jest to licencja, która uprawnia panią do hodowania niebezpiecznych roślin w swojej szklarni oraz ich sprzedaż. Informuję panią, że będą odbywały się kontrole, na początku działalności co kwartał, a później w zależności od potrzeb i decyzji Ministerstwa. Ma pani obowiązek informować nas o każdych zmianach w szklarni, szczególnie o jej powiększaniu bądź likwidacji. W przypadku złamania jakiegokolwiek punktu regulaminu, licencja samoistnie spłonie, a my będziemy od razu wiedzieć o nadużyciu - powiedział sztywno, wręczając kobiecie licencję, po czym pokłonił się, poprawił okulary na nosie i czekał na jej słowa, aby móc się teleportować z czystym sumieniem, że nie musiał niczego więcej wyjaśniać.
~JW
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wizyta urzędnika była długa i dość wyczerpująca, ale Irv ucieszyła się słysząc niezadowolenie w jego głosie. Wygrała i to się teraz liczyło. Mężczyzna nie znalazł żadnego uchybienia, które powstrzymałoby go przed wydaniem jej zgody, a co za tym szło, mogła już na pełnych obrotach ruszyć proces restrukturyzacji. Uwielbiała to uczucie, które nakręcało ją jeszcze bardziej do działania. Musiała jeszcze tylko odprowadzić gościa i będzie mogła świętować sukces. -Oczywiście, dziękuję bardzo. - Odpowiedziała tylko na jego mowę pouczającą, biorąc do ręki dokument. Dreszcze ekscytacji przeszedł przez jej ciało, ale nie dała tego po sobie poznać, zachowując wciąż profesjonalny spokój. Dała do zrozumienia czarodziejowi, że wszystko jest jasne i dopilnuje, by kolejne kontrole przebiegły nie gorzej niż dzisiejsza, po czym odprowadziła go za pole antyteleportacyjne i pożegnała, by zaraz po tym żwawym krokiem ruszyć do gabinetu i rozpocząć ostatni etap przemian w swojej szklarni.
//zt
Rozliczenie lipcowe
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Ruch był dziś niewielki, więc Finn siedział w cieplarni sam. Wprawdzie ostatnimi czasy lubił towarzystwo, ale bardzo cenił też czas sam na sam. A zwłaszcza sam na sam z roślinami. To był bardzo przyjemny rodzaj samotności - niewynikającej z lęku, czy braku sił. Z wszystkimi nudnymi zamówieniami na wieńce i bukiety uwinął się rano, miał więc teraz czas, żeby zająć się tym, co rosło w szklarni. Ze spryskiwaczem za paskiem, stał na drabinie i delikatnie sprawdzał, czy siedzące w wiszących donicach języczniki nie mają pożółkłych liści. Zajęcie to wymagało sporo delikatności, bo języczniki bardzo nie lubiły, kiedy się ich dotykało. Z racji, że był sam, podśpiewywał sobie pod nosem, coś co od biedy można było nazwać piosenką: - B-U-S-Y D-O-N-K-E-Y, busy donkey! - Rozmowy z roślinami ponoć pomagały im rosnąć, a zdaniem Finna, opartym wyłącznie na jego wydaje-mi-się, śpiewanie lubiły jeszcze bardziej. Tylko niekoniecznie jego, a już na pewno nie takie. Teraz go to nie obchodziło. Sobie śpiewał, nie im. - What’s the donkey busy doing? BEING BUSY! Popołudnie typu najlepsze.
W twórczym szale popełniła błąd. Zbiła ukochany wazon babci, w którym stały różowe piwonie, nadające nieco kolorytu drewnianemu domkowym, w którym przeważały bluszcze i zielona roślinność. Wyrzuty sumienia szarpnęły sercem ciemnowłosej Francuzki, mimo iż duch powtarzał nieustannie, iż nie miało to większego znaczenia; dla niej miało, bowiem nienawidziła być powodem utraty tego, co plasowało się w roli cennych zdobyczy. Późnym popołudniem opuściła domostwo na skraju Doliny Godryka, ruszając przed siebie. Nie znała celu, ani drogi, dlatego nim dotarła do odpowiedniego miejsca, minęła dobra godzina. Wierzyła, że nie jest jeszcze za późno, wszak czas ulatywał przez palce, a ona ewidentnie potrzebowała mapy, dzięki której miała szansę znaleźć się w odpowiednim przybytku. Pragnęła rozwiązać swój problem i nikomu nie zawracać głowy, powracając tym samym do pracowni, gdzie mogła kontynuować kolejne dzieło. Dzieło pełne nierównych linii i niedoskonałości, jakby nie potrafiła się na tym w zupełności skupić. Weszła niepewnym krokiem do cieplarni, słysząc czyiś śpiew, co od razu zmusiło ją do uśmiechu. Sądziła, że jest to dość zabawne, bo sama mruczała wiele piosenek w trakcie niektórych czynności, a teraz miała szansę dostrzec w tej roli kogoś zupełnie obcego. Dała mu więc czas, dopiero po chwili zbliżając się nieco bardziej i postanawiając zakłócić spokój młodego mężczyzny. - Przepraszam - mruknęła nieco niewyraźnie, odchrząkając nieco pod nosem. - Przepraszam... Nie chciałabym przeszkadzać, ale muszę zdobyć kilka kwiatów... Mogę prosić o pomoc? - uśmiechnęła się nieznacznie, żywiąc nadzieję, że trafiła na specjalistę.
Powinien był się spodziewać, że ktoś w każdej chwili może wejść. Może inaczej - on się tego spodziwał, ale naiwnie sądził, że zorientuje się, kiedy to nastąpi, na tyle szybko, by się zaknąć. No nie wyszło. Słysząc czyjś głos, odwrócił się w jego stronę, tak szybko, że drabina zachwiała się delikatnie. Złapał się jej kurczowo, cudem utrzymując się ją w pionie. Szczęście w nieszczęściu, zastrzyk adrenaliny, który w efekcie dostał, pomógł zapomnieć o zażenowaniu. - Nie ma sprawy - zapewnił. Głośno i pewnie - tak jak dawniej nigdy by nie mógł w obecności obcej osoby. Gdyby role były odwrócone i to on musiał o coś poprosić w sklepie, mogłoby być inaczej, ale teraz był "u siebie" i robił to, co lubił i umiał najlepiej. Zeskoczył z drabiny i zgarnął włosy z twarzy. - Do usług! - Odstawił spyskiwacz na drabinę i uśmiechnął się do dziewczyny. - Będzie bukiet, czy doniczka?
Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy pracownik cieplarni nie zauważał jej, pozostając pochłoniętym przez muzykę. Ciekawiło ją nawet, cóż to za piosenka, bowiem nigdy nie słyszała tej melodii, przy tym nie rozpoznając słów. Kącik ust Clementine drgnął ku górze, jakby chciała dać czas nieznajomemu na realizację siebie w twórczym transie, lecz wreszcie musiała przerwać. Potrzebowała kwiatów, które pragnęła zwrócić babci i być może dokopując do różowych piwonii kolejną roślinę doniczkową? Wydawało się to względnie uczciwe, wszak Francuzka nadal żyła wyrzutami sumienia, które trawiły jej wnętrze. - Uhm... Właściwie... Może bukiet? - dopowiedziała niepewnie, rozglądając się po wnętrzu i szukając najpiękniejszej kompozycji, która miała zachwycić ducha. - Mógłbyś coś doradzić? Niefortunnie potłukłam flakon i tak jak udało się go uratować, to niestety... Kwiaty nie przeżyły - wyjaśniła powody swojego przyjścia, wzdychając z rezygnacją. - Wzięłabym też coś zielonego, co długo żyje i nie jest podatne na moje zapominalstwo - dodała z rozbrajającym uśmiechem. I choć dbała o florę w domostwie, zdarzało jej się zapomnieć o tak ważnej potrzebie, jaką była woda i podlewanie zbiorów Marii.
Sam nie widział, co śpiewał. Natknął się na to gdzieś w Internecie i podśpiewywał od tamtej pory, ilekroć był zajęty. Muzyka była w każdym razie bardzo chojnym określeniem. - Hm - skwitował jej opowieść. Mimo zwięzłego komentarza, jego twarz wyrażała szczere zainteresowanie. Można by się spodziewać, że to flakon gorzej zniesie rozbicie, niż siedzące w nim kwiaty, ale w końcu żyli w magicznym świecie. Żyjąc praktycznie wśród mugoli, często zwracał uwagę na takie paradoksy, obawiał się jednak, że musi śmiać się z nich sam. Dla czarodziejów zupełnie naturalnym było, że żywy organizm jest trudniejszy do odratowania niż jakiś tam przedmiot, który można naprawić jednym zaklęciem. Z drugiej strony mugole mieli szarą taśmę, która też była całkiem magiczna. Zatarł ręce, słysząc, że prosi go o radę. Nic tak nie gasiło jego entuzjazmu w pracy jak ludzie proszący o bukiet róż. Basic af. Najczęściej byli to faceci, których nawet nie dało się zachęcić, to włożenia więcej serca w bukiet, bo zachowywali się, jakby od zastanowienia się nad tym, jaka kompozycja kwiatowa im się podoba, miały im zniknąć jaja. - To zacznijmy od tego drugiego. Prostsza sprawa - wyjaśnił. Ruszył w kierunku innej cieplarni, dając jej znak, żeby poszła za nim. W tej, w której stali, było stanowczo zbyt wilgotno dla roślin, którymi była zainteresowana. - Wiesz już, gdzie chcesz ją postawić? - zagadał po drodze. - Jak daleko od okna, jaka ekspozycja, kominek w pobliżu, takie tam? Przystnął na chwilę, uświadomiwszy sobie, jak sam by się poczuł, gdyby jego ktoś tak przyatakował pytaniami. - Nie musisz wiedzieć, jak coś - zapewnił szybko, rumieniąc się. Chciał dać jej poczucie, że dopasuje się do jej preferencji, ale teraz nie był pewien, czy nie poszedł za daleko.
Przyglądała się nieznajomemu, młodemu mężczyźnie, jakby chcąc odkryć odpowiedź na pytania, które mogły paść. Nie znała się na tych cholernych roślinach, jednocześnie odpuszczając myśl za każdym razem, kiedy wyobrażała sobie gęste pnącza zdobiące salon, schody, a nawet jej sypialnię. Maria dbała o każdy szczegół chaty w Dolinie Godryka, wciąż mając koneksje niemal w całej Anglii, dlatego nawet skrzaty doglądały pomieszczeń, które należało pielęgnować z największą starannością. Clementine czasami dochodziła nawet do wniosku, że babcia żałowała, że sprowadziła ją do siebie, choć... Nigdy nie dała jej tego odczuć. Francuzka jednak rozmyślała o tym tak często, że powoli zaczynała w pewne rzeczy wierzyć, jakby były jedynymi-prawdziwymi. - Uhm... Wiesz, gdybyś przyszedł do mnie, to uznałbyś że siedzisz w bardzo analogicznej cieplarni - stwierdziła bez zastanowienia, bo faktem było, że domostwo pani Noiret było dość bogate we wszelką florę. - Podejrzewam, że będzie przy oknie, a te sięgają od ziemi do sufitu, więc będzie jasno i przytulnie, ale na pewno nie postawię go blisko kominka - wyjaśniła, wyobrażając sobie idealne miejsce, które mogła wykorzystać do tego, by postawić nową zdobycz - przeprosinową. Podziwiała otaczającą ją roślinność tego miejsca, nie umiejąc samej wybrać pośród gęstwiny łodyg i liści. Były zachwycające i gdyby tylko miała do nich rękę, wykupiłaby zapewne połowę tego przybytku. - Bardzo się staram wiedzieć wszystko, ale nie zawsze mi idzie... Sądzisz, że one nie umrą w drodze do domu? - dopytała nieco niepewnie, obawiając się własnej niezdarności, która wielokrotnie dała już o sobie znać.
Choć nie było złych odpowiedzi na jego pytania, to rozumiał, czemu mogła się tak poczuć. On po prostu chciał jej dobrać jak najlepszą roślinę, to możliwych warunków, elewentualnie podpowiedzieć, jak je ulepszyć. On sam w swoim pokoju miał za ciemno i za sucho, ale od czego były zaklęcia? Do tego trzeba było mieć jednak czas, a dziewczyna prosiła o coś, co z grubsza samo o siebie zadba. Oczy zabłysły mu, kiedy porównywała swój dom do cieplarni. - Zazdro - zdołał tylko wydusić. Gdyby był odważniejszy, powiedziałby, że musi go kiedyś zaprosić. Ale nie był, do tego był chłopem, a ostatnie czego chciał, to żeby ktoś go wziął za taniego bajeranta albo creepa. - No i świetnie, szerszy wybór. - Uśmiechnął się. Na spokojnie mógłby znaleźć coś, co lubiło ciemności, ale słonecznolube rośliny dawały większe pole do popisu i trudniej było je przesuszyć. Dotarli do cieplarni, w której rosły głównie sukulenty. - Nikt nie wie wszystkiego - zapewnił ją. - Grunt to się nie poddawać*. Nie wyobrażasz sobie, ile roślin ja uśmierciłem - przyznał, zanim się zastanowiał. Natychmiast zaczął tego żałować, niepewny jak przyjmie to klientka. Odruchowo sprawdził też, czy w cieplarni nie było jeszcze jakiś pracowników. W Hogwarcie mało uczyli o roślinach ozdobnych, więc większości musiał dowiedzieć się sam. Często metodą prób i błędów. Do tego długo zupełnie nikt tej jego pasji nie wspierał, bo była "bezużyteczna". Nie wspominając o tych roślinach, które nie przeżyły okresu, w którym planował skończyć ze sobą. Tych było mu najbardziej szkoda. Zresztą z każdym kolejnym uschniętym liściem, utwierdzał się wtedy w przekonaniu, że zasługuje na to, co planował. - Był okres, kiedy myślałem, że nie nadaję się do uprawy rośin i nie powinienem mieć żadnych. - Skoro już zaczął się zwierzać, to równie dobrze mógł kontynuować. - Ale ta cała zielona ręka to kit wciskany po to, żeby gatekeepować rośliniarstwo. Nie potrzeba żadnego talentu, tylko chęci i pracy. A to towarzstwo tutaj - wskazał szerokim gestem rośliny w cieplarni - w wiekszości nawet tego nie potrzebuje. Transportem się nie przejmuj, zabezpieczymy tak, że nawet teleportacja jej nie zaszkodzi. O ile nie napotkasz w drodze do domu głodnej kozy, roślinie nic nie bedzie. Finn był raczej małomówny, szczególnie przy nieznajomych, ale rozmowy o roślinach skutecznie rozwiązywały mu język. W ciągu jednego dnia pracy potrafił powiedzieć więcej niż poza nią przez tydzień. - No dobra, do rzeczy! - Zaczął oprowadzać klientkę wzdłóż stołów w cieplarni. - Tu masz aloesy. Tylko tego ci nie polecam. - Wskazał sporych rozmiarów aloes uzbrojony, kuszący pięknymi kwiatami. - Jeżeli interesuje cię wykorzystanie to tu jest aloe vera - masa zastosowań od eliksirów leczniczych, po domowej roboty kosmetyki. Niby bardziej wymagający, ale jak przez miesiąc o nim zapomnisz, to nic mu nie będzie. Trochę jest z nim problemów, jeżeli chodzi o stanowisko, bo nie lubi przeciągu. Za to massawana - zaprowadził dziewczynę do dalszych doniczek - jest prosta w obsłudze jak cep. Tylko że wyłącznie do ozdoby. Podobnie juvenna, aka tygrysi ząb - Uniósł dłonie jak pazury, czego natychmiast się zawstydził i schował ręce za plecami. - Rośnie szerzej niż wyżej. Wybarwia się różnie w zależności od ilości słońca. - Kontynuował chwilę sztywno, ale zaraz mu przeszło, bo doszli do aloesów niskich. - A to mój aloesowy faworyt! - Podniósł niewielką doniczkę i podał dziewczynie. - Trzymałem kiedyś z 10 takich w dormitorium. Rośnie nie więcej niż 6 cali. Po przeglądzie aloesów zabrał ją do stołów z kaktusami, gdzie również nie brakowało różnorodnych gatunków i odmian. - Mimbulus Mimbletonia - Wskazał lekko pulsującą roślinę - W przeciwieństwie do kolegów nie ma kolców, ale chwila nieostrożności i opluje cię odorosokiem. Osobiście wolę już kolce. Następnie przyszła kolej na grubosze. - Łatwe, ale zdaniem niektórych, dla odważnych - tłumaczył. - Magiczne właściwości nie potwierdzone, ale uważa się, że przynoszą szczęście. Więc wyobraź sobie, jak siada na psychę, kiedy taki zacznie umierać. Szczególnie, że naprawdę niełatwo je zabić. Najbezpieczniejsza i moim zdaniem najfajniejsza jest żyworódka. - Niemal podbiegł do kolejnych doniczek. - Pierzasta ma mnóstwo właściwości leczniczych, ale nie dlatego, jest taka ekstra. Tu masz hybrydę zwaną matką tysiąca. Widzisz, te małe "listki" na liściach? Z każdego wyrośnie kolejna. - Na potwierdzenie swoich słów, podniósł doniczkę, w której pod dużą rośliną, rosło conajmniej kilkanaście małych sadzonek. - Czaisz, ile to szczęścia? - Nawet jeżeli grubosze nie przynosiły szczęścia magicznie, Finnowi sam widok bejbi żyworódek od razu poprawiał humor. Odstawił roślinę na miejsce i wyprostował się. - Mam jeszcze jedną propozycję, ale w innej szklarni - powiedział. - Tylko uprzedzam, że jest spora.
Nasłuchiwała tłumaczeń Finnegana z dozą fascynacji. Nie spodziewała się kompletnie takiego obrotu spraw, dlatego nie przerywała, gdy oprowadzał ją po cieplarni, a jej oczy biegały pośród roślin, które zachwycały swoim kształtem, wielkością i kolorytem. Niektóre bardziej - inne mniej, nie była wszak znawczynią, a odnalezienie właściwej wydawało się graniczyć z cudem, choć w rzeczywistości musiała zaufać pracownikowi, bowiem to on był tutaj ponadprzeciętnym specjalistom. - Jak chcesz, to zapraszam do Doliny Godryka, będziesz mógł się zająć wszystkimi roślinkami, a ja za to zapłacę - zaproponowała z uśmiechem, bo być może ta lekcja miała przynieść Francuzce ulgę w znajdowaniu metod i sposobów na niezabijanie wiekowych roślin babci? Kto wie, pewnych zasad należało jednak przestrzegać, dlatego też Bardot odnajdywała się niemal idealnie w roli opiekunki domu, choć często zderzała się raczej z uchybieniami, aniżeli skutecznością swych działań. Uśmiechnęła się na wyjaśnienie dotyczące "ręki do kwiatów" i transportu, bowiem to stanowiło dla niej największą zagwozdkę. Przez chwilę nawet odnosiła wrażenie, że jest przeceniana, bo prędzej była w stanie odnaleźć się w sklepie malarskim, aniżeli pośród aloesów, filodendronów czy innych palm. Gdyby się temu przyjrzeć - miała nawet problem z identyfikacją jadalnych grzybów. Kiwała więc z uznaniem głową, gdy Finn cały czas pokazywał kolejne okazy, a ona nie umiała zdecydować, który byłby najlepszy. Z zachwytem przypatrywała się rozłożystym liściom i cienkim łodygom zielarstwu, jakie przed nimi się znajdowało, bo decyzja odnośnie dzisiejszej wyprawy do cieplarni, którą założyła Irvette, była jedna i jednogłośna. Musiała zabrać wszystko, co stanęło na ich drodze. - Ooo, w takim razie chodźmy tam, bo tutaj podejrzewam, że wybiorę każdą z zaprezentowanych roślin - stwierdziła rozbrajająco szczerze, nie mogąc doczekać się tego, co czekało ich w dalszym pomieszczeniu. - Z ciekawości, jesteś florystycznym maniakiem? Bardzo to doceniam, wszak ja nie mam do końca pojęcia, o czym mówimy, a brzmi to mądrze, więc chciałabym to po prostu zrozumieć - powiedziała zgodnie z prawda, mając nadzieję, że Gilliams nie będzie żywił względem niej urazy.
Propozycja dziewczyny, by zajął się jej roślinami, wywołała bardzo żywiołową reakcję, na którą nie był przygotowany. - Chętnie! - wypalił, a dopiero potem zaczął rozważać, czy aby na pewno tego chciał. Nie lubił nowych miejsc i co do zasady unikał odwiedzania obcych ludzi. Teaz jednak głupio byłoby się z tego wycofać. Może to i dobrze? Gdyby tak faktycznie odmawiał zawsze wtedy, gdy czuł się niekomfortowo, nigdy w życiu nie wyszedłby z domu. Nie raz już dużo zyskiwał, idąc gdzieś, gdzie bał się iść. - Nie krępuj się - roześmiał się, gdy przyznała, że nie potrafi wybrać jednej rośliny, z tych, które już jej pokazał. - Może zostanę pracownikiem miesiąca. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy zadała pytanie o jego pasje. Jeszcze nie wiedziała, ale trafiła z określeniem idealnie. - Jeszcze jak - przyznał, otwierając przed nią drzwi kolejnej cieplarni. W niej panował bardziej tropilny niż suchy klimat, a rośliny były zdecydowanie bardziej kolorowe. - I dlatego zabieram cię gdzieś, gdzie są kwiatki. Duża część obecnych tam roślin wymagała już jakiejś wiedzy i uważności, tym razem więc nie ciągał jej po całej cieplarni, ale od razu zaprowadził do konkretnej doniczki. - Jak masz jakieś pytania, to wal śmiało - zapewnił ją po drodze. - Po to tu jestem. - Zatrzymał się przy roślinie, przypominającej ogromą fasolę z różowymi kwiatami. - Pykostrąk - przedstawił kolegę, obmacując równie różowe jak kwiaty strąki. Wybrał jeden, zerwał delikanie i wyłuskał z niego błyszczące nasiono. Podał je dziewczynie. - Rzuć je na ziemię - zachęcił.
Uśmiechnęła się zupełnie szczerze, kiedy dostrzegła jego reakcję. Była zdumiona, ale nie zamierzała studzić zapału, bo i z jakiego powodu? Dla niej pomoc przy kwiatach zdawała się być nieoceniona, toteż wyczekiwała możliwości spotkania z osobą, która znała się na tym zdecydowanie lepiej niż ona sama. Miała tendencję do uśmiercania wszystkiego, co wymagało odrobiny opieki. - W takim razie muszę poznać tylko stawkę i termin, kiedy będziesz wolny - powiedziała zupełnie szczerze, mając nadzieję, że dobiorą odpowiedni dzień, zaś Finn da jej przestrzeń, by zrozumieć te liściaste pnącza, które zdobiły cały dom ciemnowłosej Francuzki. Nie było to wszak zbyt skomplikowane, ani trudne, ale na pewno jawiło się jako coś, czego musiała się w pełni nauczyć. Może nie miała zostać fanką flory, tak jak stała się wręcz maniaczką transmutacji, ale podstawowa wiedza wydawała się być wystarczająca, by nie doprowadzić domostwa do ruiny. - Ooo, w pełni zasługujesz na ten tytuł, tylko wiesz... Żeby ci woda sodowa do głowy nie uderzyła od tego - puściła mu oczko, śmiejąc się pod nosem. Nie znała pracy. Nie miała pojęcia, jak to jest na coś ciężko pracować. Ojciec zazwyczaj dawał jej wszystkiego czego chciała, choć od powrotu z Podlasia - Olivera traktowała jak największe zło konieczne i kogoś, kogo musiała nienawidzić. Oblicze Bardot rozpromieniło się, gdy wspomniał o kwiatach. Każda dziewczyna lubiła przecież patrzeć na zachwycający widok dziwnych struktur, niezrozumiałych - zawiniętych liści i kolorytu, który zmuszał do podziwu. Z wyczekiwaniem wręcz podążała za Gilliamsem, aż wreszcie jej oczom ukazał się wspaniały widok, który na moment odebrał gryfonce swobodę uśmiechu. - Czy są tutaj jakieś niebezpieczne gatunki? - zmrużyła oczy, bo choć nie miało to wielkiego znaczenia, a ona nie była na nic uczulona - starała się dowiedzieć wszystkiego. - Domyślam się, że nie, ale... Jeśli tak, to co je wyróżnia? - taksowała uważnie pomieszczenie, szukając czegoś, co mogłoby ją bez reszty zafascynować. Nie zamierzała się wszak ograniczać, jeśli chodziło o upiększenie salonu czy własnej pracowni. Propozycja natomiast zdziwiła ją niemało, gdy zatrzymali się przy pykostrąkach. Patrzyła na chłopaka podejrzliwie, po czym parsknęła śmiechem. Przyjęła mały podarek, obracając go kilkukrotnie w palcach. - Serio? A co się wydarzy? Wiesz... Wolałabym nie wysadzić nas w powietrze - zażartowała, mając nadzieję, że roślina nie była śmiercionośną bronią.
Zdecydowanie zbyt szybko przystał na tę “wizytę domową”. Jakimś cudem założył chyba, że będzie to robił pro bono i dopiero, bo dopiero kiedy spytała o terminy i cennik zorientował się, że nie ma pojęcia, czy to jakoś uzgodnić z pracodawczynią, czy robić dorywczo. Czy jakby to zrobił w swoim czasie za hajs, to czy to będzie uznawane za okradanie pracodawcy z potencjalnych klientów? W sumie nie miał nic lepszego do roboty w tym czasie, może mógłby wyciagnąć więcej pieniędzy, a do tego nie musiałby się przejmować tym, jak i z kim ustalać pracę u klienta. Ale jakby się ktoś, kurde, dowiedział i miałby przypał? - Będę to musiał jeszcze ustalić - odpowiedział niepewnie z nadzieją, że zabrzmiało to naturalnie, a nie jakby się wymigiwał. Głupio mu było, że się tak entuzjastycznie zgodził, by potem kluczyć. Jak siebie znał - a znał się już całkiem nieźle - wyróżnienie uznałby za niezasłużone i stresował tym, że musi pracować lepiej, żeby nikt się nie połapał. Pracował nad tym, ale mimo wszystko jego głowa była jeszcze bardzo dobrze chroniona przed falami wody sodowej. Nie zamierzał się tym w każdym razie dzielić, więc tylko uprzejmie się zaśmiał. Całe jego szkolne życie, wszyscy mu powtarzali, żeby nie narzekał i że zobaczy, jak miał dobrze, kiedy pójdzie do pracy. No i chuja wiedzieli, ci co tak gadali. Zdawał sobie sprawę z tego, że miał to szczęście, że jego praca była też jego pasją, chociaż nawet mimo tego doświadczał związanych z nią trudności. Ale, na Merlina, w życiu nie porównałby tego do katorgi, jaką była szkoła. Gdyby w pracy trafił na taką kurwę, jak Patton Craine, to po prostu rzuciłby wypowiedzeniem. Po pracy nie musiał robić dodatkowych zadań, ani przygotowywać się do głupich testów. Kiedy czegoś nie umiał, to mu pokazywano jak to zrobić, a nie wstawiano trolla. Ludzie rozmawiali ze sobą na równi bez względu na wiek, czy poziom wykształcenia. Gdyby szkoła była bardziej jak praca, pewnie nie miałby aż tak porytej bani. No i przede wszystkim miał się z tego pieniądze. Jakby go ktoś pytał, polecałby pracowanie bardzo gorąco. - Nie, o ile nie będziesz ich jeść. - uspokoił ją, puszczając do niej oko. Cieplarnie z niebezpiecznymi gatunkami nie były otwarte dla klientów. Ani dla Finna z resztą, bo nie miał jeszcze licencji. Szczerze mówiąc nawet mu na niej specjalnie nie zależało. Niebezpieczne gatunki nie fascynowały go jakoś bardziej od innych. Każda roślina była wyjątkowa i ciekawa na swój sposób. Wbrew obiegowej opinii nie trzeba było narażać zdrowia i życia, jeżeli chciało się podnieść sobie poprzeczkę i zająć uprawą bardziej zaawansowanych roślin. Taki aloes uzbrojony miał praktycznie zerowe wymagania w porównaniu do nudnej alkoazji, na którą wystarczyło krzywo spojrzeć, żeby całkiem zdechła. Poza tym mordercze rośliny przestawały być tak zachwycające, kiedy miało się okazję poznać z nimi od środka i gdy przygoda ta kończyła się dożywotnią udręką. Skoro już jednak aspirował do tego pracownika miesiąca, to rozejrzał się po cieplarni w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby być groźne. - Bieluń dziędzierzawa - wskazał bez większego entuzjazmu. - Jest na tyle uprzejmy, że śmierdzi, bo większość roślin jednak przed sobą tak dosadnie nie ostrzega. Silnie toksyczny. W sumie to dobrze go znać, bo się wysiewa często sam w ogródkach itede. Spochmurniał, gdy zażyczyła sobie, by zdradził, co robi nasiono pykostąka. - No weź… - Kto jak kto, ale Finn rozumiał, że nie każdy lubi niespodzianki, jednak wywieranie na ludziach wrażenia przy pomocy roślin było, jakby nie patrzeć, jego pracą, a poza zawsze był lepszy niż opis. -Jak ci powiem, to nie będzie takiego efektu. - Nie chciał za bardzo naciskać, ale nie było łatwo mu się odpuścić. Także dlatego, że było mu głupio, że w ogóle to zaproponował i gdyby się wycofał, musiałby już z tym żyć, a tak mógł jeszcze liczyć na to, że pykostrąk, swoją zajebistością, przykryje źle pierwsze wrażenie. -Możesz mi zaufać - zapewnił, a ponieważ zabrzmiało to w jego uszach zbyt poufale, dodał żartem: - Nie słyszałaś? Jestem pracownikiem miesiąca.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Gdyby tylko Clementine wiedziała, że... Irvette jest właścicielką cieplarni, a jak do tej pory nie połączyła wątków, ani nazwiska dawnej znajomej, to byłoby dużo łatwiej zniwelować rozterki Finnegana, ale niestety. Ciemnowłosa Francuzka była równie skołowana i zaskoczona swoją bezpardonową propozycją, toteż nie przypuszczała, że chłopak powinien to komukolwiek zgłosić, choć na pewno nie podlegałoby to działaniu nieuczciwej konkurencji, bo i z jakiej racji? Umówmy się jednak, Bardot niewiele wiedziała o pracy, a jeszcze mniej o prawie. - Jasne, możesz wysłać mi sowę - zaproponowała od razu, gdy wszelkie ustalenia będą już za Gilliamsem, dzięki czemu bez obaw będzie mógł podjąć się zlecenia w jej domu, a właściwie domu babci Marii. Serce zakołowało w piersi dziewczęcia, gdy raz za razem podziwiała piękne rośliny. Mogłaby je docenić, zachwycić się bardziej, ale robiła to na tyle, na ile pozwalało jej sumienie. Nie miała pojęcia o pnących się do nieba łodygach, ani o tych znajdujących się bardziej w skupisku. Sądziła, że zielarstwo jest niezaprzeczalną sztuką, podobnie do tego, co sama robiła, ale... Czy była w stanie powiedzieć, że bezwarunkowo wie - czym chciała się faktycznie zająć? Tworzyła sztukę, malowała, jej projekty potrafiły znaleźć się na manekinie, bez konieczności angażowania modelek, ale gryfonka wydawała się dość mocno zagubiona, gdy raz za razem rozważała własną przyszłość, która nadal stała pod znakiem zapytania. Parsknęła śmiechem na odpowiedź Finna. Oczywiście, że nie zamierzała niczego zjadać, ale rozumiała, że zdarzyły się tu wcześniej sytuacje, które wręcz pokazywały ten absurd, gdzie ludzie zajadali się smacznymi roślinami, które ostatecznie okazywały się trujące. Życie było niezbadane, a jak widocznie sporo idiotów wciąż chodziło na tym łez padole. - Okay, postaram się niczego nie spałaszować, o ile nie będzie wyglądało pysznie i smacznie - zażartowała przekornie, ruszając jeszcze bardziej w głąb następnego pomieszczenia, równocześnie ciesząc oko wszystkim, co tutaj ich otaczało. Nie umiała nakreślić emocji z tym związanych, ale szczerze cieszyła się z obecności w ów miejscu, bowiem rzadko kiedy miała okazję być skonfrontowana ze znawcą tematu. W pewnym sensie było jej nawet głupio, że połowy rzeczy kompletnie nie rozumiała. - Na szczęście nie mam go w ogródku, ale gdybym miała i zacząłby śmierdzieć, to przyznaję... Pozbyłabym się go bez zawahania - mruknęła bardziej do siebie niż do sprzedawcy, bo może był przeciwny uśmiercaniu roślin? Szkoda, że akurat dziędzierzawiec, mimo pięknego wyglądu - nie zachwycał niczym więcej. Z drugiej strony - Clementine pragnęła mieć w pobliżu roślinność, która naprawdę cieszy oko i pozwala na to, by nie szkodzić otoczeniu i jej delikatnym nozdrzom. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy w tak uroczy i kompletnie niespodziewany sposób ją przekonywał. Nie miała serca mu odmawiać, dlatego od razu posłusznie wykonała zadanie przed nią postawione, a gdy upuściła pykostrąki na ziemię, te zamieniły się w piękne kwiaty. Oczy dziewczyny rozbłysły z wesołością, jakby kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że było to możliwe, a jednak... - WOW! Genialne! - rzuciła z wesołością, bo jednocześnie zapragnęła posiadać tę roślinę u siebie. - To też wezmę, jeśli to nie problem, pracowniku miesiąca - i również puściła mu oczko, bo przecież z cieplarni wyjdzie obkupione do takiego stopnia, że już nikt nie będzie mógł podważyć jej rozrzutności.
Pokiwał głową, gdy umówili się na kontakt w sprawie ogarnięcia roślin w domu dziewczyny, zbyt zdruzgotny świadomością, że myślenie o zorganizowaniu tego, będzie mu w najbliższym czasie psuło spokojną egzystencję, by zorientować się, że nie ma pojęcia gdzie klientka mieszka, a nawet jak się nazywa. Póki byli w cieplarni, był w stanie zapomnieć o wszytkich - dawnych i przyszłych - zmartwieniach. Roślinne aranżacje w istocie były sztuką, choć Finn nigdy w życiu nie pomyślał o sobie jako o artyście. To była domena jego siostry. Carson robiła wszystko od gry na instrumentach, przez rysunki, po fotografię, podczas gdy Finn po prostu dobierał kwiatek do kwiatka. Coś, co - jego zdaniem - potrafiłby zrobić każdy, kto miał działające oczy. Jedynym, co go wyróżniało, była wiedza, co to za kwiatek. Przy czym, mając świadomości, ile jeszcze nie wie, uważał się za laika. Chociaż od skończenia szkoły, nie obchodziło go praktycznie nic, co nie miało związku z roślinami i tylko temu poświęcał swój czas, to za mało miał lat i godzin w dobie, żeby wiedzieć choć połowę tego, co by chciał. - Byle w rękawicach - ostrzegł na wszelki wypadek przed bieluniem. Mógł go bronić, że ogólnie jest medycznie przydatny, ale w końcu nie był zielarzem, więc sobie odpuścił. Chociaż możliwe, że gdyby jemu wysiał się bieluń w hipotetycznym ogrodzie i dobrze się komponował, to nie przejmowałby się zapachem. Był bardziej wzrokowcem. Przycisnął do twarzy pięści, chowając na nimi szeroki uśmiech, kiedy dziewczyna żywiołowo zareagowała na odpalonego pykostąka. To wcale nie tak, że puściły mu hamulce, bo w rzeczywistości miał ochotę skakać ze szczęścia. Trudno było przy tej roślinie zareagować inaczej, a jak jeszcze było z kim to szczęście dzielić, to już w ogóle. Szybko przejżał doniczki i wybrał jego zdaniem najładniejszego. - No dobra, to teraz bukiet. - jak gdyby nigdy nic, ruszył w stronę wyjścia z cieplarni, kiwając klientce, żeby poszła za nim. Trochęją ciągał wte i we wte, ale rośliny, z któymi byli teraz, nie były do cięcia. - Masz jakieś preferencje? - spytał. - Duży, mały, jakieś konkretne kwiaty albo kolory? - bardzo starałsięnie zasypywać jej tym razem zbyt dużą liczbą pytań.
Doświadczenie, które tworzyła dzięki Finneganowi było całkiem przyjemne dla nich obojga. Clementine otrzymała szansę nauczenia się czegoś więcej, zaś Gilliams zmuszony był jej w tym towarzyszyć. Zachwyt ciemnowłosej Francuzki był jednak nie do opisania, bowiem chłopak miał ewidentny talent, a swoim entuzjazmem potrafił zarażać w najmniej oczekiwanej chwili, dlatego też Bardot przyglądała mu się z wyraźną fascynacją, uśmiechając raz za razem, jakby sama była gotowa wejść w zielarstwo, choć... Prędzej wszystkie rośliny w tej cieplarni umarłyby śmiercią naturalną. Cóż za ironia, że artystka nie potrafiła dbać o zieleninę, jaka ozdabiała większość domów i mieszkań. - W takim razie sugerujesz, że powinnam jeszcze zaopatrzyć się w rękawice? - zagaiła z wesołością, bo już po chwili fascynowała się widokiem pykąstroków, które niewątpliwie przypadły jej do gustu. Mogłaby mieć to nietypowe cudo u siebie i za każdym razem reagować tak samo, bo ktoś nie cieszyłby się z tak prozaicznego rozwiązania, jakim były wybuchy i ukazywanie się pięknego oblicza małych kulek? Ano właśnie - to mogło przypadać do gustu niemal wszystkim, w co głęboko starała się wierzyć. Ruszyli dalej, a ona ciągle z zapartym tchem przyglądała się następnym okazom, które wyrastały niemal na ich drodze. Zapomniała nawet na kilka chwil o swoim towarzyszu niedoli, zwracając się do niego dopiero w momencie, gdy sam zadał pytanie o bukiet. - Och, najlepiej polne i kolorowe, wiesz... W mojej pracowni potrzeba trochę kolorytu innego niż ten, który jest na obrazach, a do salonu mogę wziąć białe kwiaty - wyjaśniła z uśmiechem, zastanawiając się - ile to wszystko będzie kosztować, choć z drugiej strony... Czy nie od tego miała ojca? Oliver lubował się w płaceniu za zachcianki córki. - To co... Jesteśmy umówieni, tak? Mieszkam w Dolinie Godryka; ostatni dom po prawej obok lasu, a ja nazywam się Clementine Bardot - przedstawiła się jeszcze, pozwalając młodemu mężczyźnie na skompletowanie całego arsenału roślin, które miały stać się ozdobą chatki babci Marii.