Ogromna zaczarowana szklarnia dba o rośliny niezależnie od warunków atmosferycznych. Ze względu na to, że właścicielem jest starsze małżeństwo, panuje tutaj prawdziwie rodzinna atmosfera. Pracownicy czują się jak u siebie w domu, z łatwością przechodząc pomiędzy zacienionymi alejkami od roślin zimowych, po te wymagające niezwykle wysokich temperatur. Można kupić tutaj nie tylko świetnej jakości składniki do eliksirów, ale również ozdobne sadzonki.
Miał farta. Tego dnia państwo Harrisonowie - małżeństwo prowadzące szklarnie - wyjechali, aby dopilnować dostawy sadzonek z Francji, przez co uszło mu na sucho ponad dwudziestominutowe spóźnienie do pracy. To się nazywa szczęście. Zazwyczaj wiedział, że nie może zaspać, kiedy ma dniówkę, ale tym razem po prostu zdarzyło mu się i na szczęście nie będzie miał z tego powodu nieprzyjemności. W większości poważnie podchodził do swoich obowiązków związanych z pracą, jednak w tym przypadku to była siła wyższa. Zadziałała grawitacja łóżka... Szybko więc się przebrał w strój roboczy, który już nosił na sobie wyraźne ślady użytkowania (między innymi plamy po jadzie tentakuli, których nie dało się żadną magią wyczyścić) i wyjął swoją nowiutką parę rękawic zielarskich, by odpowiednio zabezpieczyć dłonie. Wiedział co go dziś czeka. W tyłach szklarni znajdowało się już dwadzieścia pudeł z niewielkimi sadzonkami pykostrąków - to właśnie ich przesadzaniem mieli się tego dnia zająć razem z Garry'm i Damianem. Trójka postawnych chłopaków i dwadzieścia pudeł sadzonek. Musieli sprawnie się z nimi uporać do piętnastej, żeby nie musieć przychodzić już w sobotę i tego dokańczać. To była wystarczająca motywacja dla nich. Dlatego wzięli się za to na poważnie, nadając sobie sowite tempo, przez co Hunt już po godzinie pracy czuł, że łamie go w krzyżu przez niezdrową dla kręgosłupa pozycję, w jakiej się znajdował, kiedy pochylał się nad rabatką. No ale, albo chciało się zrobić szybko, albo bez kontuzji. I niestety ten nadmierny pośpiech zgubił trzech pracowników szklarni, bo nie dość, że zostali dwie godziny po pracy, aby mieć z głowy ogarnięcie sadzonek roślin, to jeszcze czuli się fatalnie, kiedy w końcu przyszło im sprzątać tę część cieplarni, którą zajmowali. Hunter krzywiąc się nieco z bólu, przenosił kolejne pojemniki w odpowiednie miejsce, gdzie pykostrąki miały więcej światła, a kolejna zmiana miała je jutro zacząć nawozić. Cholernie czuł plecy i wiedział, że pewnie to za karę za to, że nie dość, że się spóźnił, to jeszcze chciał zrobić robotę na odpierdziel. Cóż, karma wraca, jak widać... Dlatego przeklinając w myślach dokończył czyszczenie i porządkowanie reszty narzędzi, których używał, by poukładać je w schowku i wyżalić się chłopakom jak bardzo napieprzają go plecy. Pocieszenie było takie, że nie tylko jego, ale już tego dnia nie miał siły na nic i kiedy wrócił do zamku, zwyczajnie walnął się na łóżko i przekręcał raz po raz, szukając pozycji, w której mógłby odpocząć, ale bez tego wkurwiającego, kłującego bólu w grzbiecie.
Gdyby miał powiedzieć co najbardziej lubił w pracy z roślinami, z pewnością jako pierwsze wymieniłby argument: "rośliny czują wszystko co się wokół nich dzieje". Odczuwał to każdego dnia, podczas pracy w szklarni, jak tylko zbliżał się do poszczególnych rabat, które dzieliły konkretne gatunki. Zawsze fascynowało go to, jak to jest, że są w stanie odczytać nawet ludzkie emocje, kiedy nawet sam człowiek nie jest w stanie ich w sobie dopatrzeć i nazwać. Ostatnio miał dość burzliwy okres jeżeli chodzi o emocje, dlatego tym bardziej zadziwiała go intuicja magicznej i niemagicznej flory, z którą pracował na co dzień w cieplarni państwa Harrisonów. Można było powiedzieć, że przebywając w towarzystwie roślin, łatwiej przychodziło mu odgadywanie i zrozumienie własnych uczuć. Nieprawdopodobne, co? Dyptam jest rośliną niezwykle chodliwą jeśli chodzi o branżę zielarską, dlatego też w szklarniach powstają naprawdę pokaźne jej uprawy. Jest dosyć wymagająca jeśli chodzi o glebę - potrzebuje bowiem wapiennej bądź piaszczysto-próchniczej gleby - ale także potrzebuje bardzo dużo światła, aby mogła prawidłowo wzrastać. Jednak jest bardzo cenna, jeśli chodzi o eliksirowarstwo i eliksiry lecznicze. Oprócz działania regenerującego posiada także właściwości odtruwające, wzmacniające, oczyszczające i moczopędne. Tak ogromny zakres działania wymaga więc odpowiedniego starania i przyłożenia się do pielęgnacji tej rośliny. Dlatego Hunter tego dnia zajmując sie nią, zadbał o to, aby odpowiednio nażyźnić ziemię wokół rabat, wcześniej pozbywając się chwastów. To ostatnie także odbywało się w dość nieoczywisty sposób. Albowiem był on w tej chwili w czasie kwitnienia i a mocno nasłonecznionej części cieplarni, przez co jego kwiatostan, jak również liście mogły poparzyła skórę nawet przez rękawice ochronne. Na koniec uruchomił za pomocą różdżki specjalny magiczny mechanizm nawadniający, aby nie tylko ta roślina, ale wszystkie zajmujące tę część szklarni miały odpowiednią porcję wody, potrzebną do wzrostu. Nie minął kwadrans, kiedy miał już wyczyszczone i posegregowane narzędzia oraz wysprzątany cały bałagan, którego narobił podczas tych kilku godzin pracy, by sprawdzając czy wszystko na ten dzień zostało zrobione w specjalnym przeznaczonym do tego celu notatniku, wyjść z cieplarni zamykając ją i oddając klucze właścicielom. Lubił tę robotę, ale jednak czasami była mega wykańczająca i wracał do zamku wypompowany ze wszystkich sił. Pozostawało mu tylko wziąć prysznic i walnąć się na pościel, usatysfakcjonowany kolejnym pracowitym dniem, który wniósł odrobinę doświadczenia zawodowego do jego życia.
|zt|
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Dostał receptę na kilka ziół leczniczych, które mógłby bez problemu wykupić w najbliższej aptece. Niestety jakiś czas temu zraził się do gotowych mieszanek tuż po tym jak jedna z nich miała dodatek, o którym nie było wspomniane w spisie składników. Z tego też powodu dolegliwości George'a pogłębiły się zamiast ustąpić. Dzisiejszego dnia dostał zalecenia na innego rodzaju zioła. Postanowił, że zakupi je z roślin, bezpośrednio ze szklarni, a i samodzielnie je ususzy, aby mieć pewność, że tym razem niczym się nie otruje. Musiał dbać o zdrowie skoro nie wiadomo kiedy może je ponownie nadwyrężyć przy powiedzmy kolejnych wykopaliskach. Został skierowany przez jakąś kobiecinę do tej najbliższej szklarni, w której ma zostać należycie obsłużony. Ubrany w elegancką szatę, ogolony, wyprostowany, dystyngowany udał się z pochmurnego zewnątrz do ciepłej szklarni. Po otwarciu drzwiczek, zapukał kilkukrotnie w wewnętrzną stronę okna. - Dzień dobry...? Jest tu kto? - rozglądał się wśród donic i zastawionych stołów, ale nie dostrzegał póki co nikogo. Ponoć ma tu być jakiś zielarz, więc odchrząknął ponowił zawołanie. - Halo? Wysłano mnie tu do zielarza... - zdjął rękawiczki z dłoni i usłyszawszy cudzy głos, zaczekał grzecznie w miejscu. Wodził wzrokiem po rozmaitych rozmiarów i kolorów roślinach, wszystkie zadbane i bujne, szklarnia była posprzątana, a więc sprawiało to wrażenie profesjonalnej opieki nad roślinnością. Wyciągnął z wewnętrznej strony kieszeni zwinięty w rulon (i zapieczętowany pieczątką świętego Munga) pergamin, będący właśnie receptą, którą zamierzał zrealizować na swój własny sposób. Gdy jego wzrok padł na młodego chłopaka, uniósł lekko brwi lecz zaraz to przywdział grzeczny uśmiech na usta. Oczekiwał kogoś starszego... a więc będzie musiał upewnić się trzykrotnie czy dostanie to, czego właśnie stąd potrzebuje. - Witam. Pan jest tym zielarzem? - zapytał i miał nadzieję, że lekkie niedowierzanie nie było po nim tak widoczne.
Poniedziałki w pracy zawsze były trudne i nawet jeśli pół niedzieli przespał, a drugie pół nic takiego nie robił, to na drugi dzień jakoś ciężko było mu się rozruszać. W dodatku do szklarni przyszła nowa dostawa sadzonek jemioły, które to niedługo juz miały wydać owoce drogocennych jagód, potrzebnych do wielu eliksirów. Dlatego Hunter wraz z współpracownikami od razu, jak tylko dotarli na teren cieplarni, zabrali się do roboty. To znaczy zaraz po porannej herbatce i sowitym śniadaniu. Sadząc nowe rośliny zawsze trzeba było się nieźle umorusać, także Dear nie wyglądał wyjściowo po dwóch godzinach roboty. I juz miał iść po kolejną skrzynkę sadzonek, kiedy to słyszał jakieś stukanie o szybę. Szybko odwrócił sie w tamtym kierunku, aby dostrzec z daleka mężczyznę, który coś tam mówił - było widać że porusza wargami - jednak przez szybę cieplarni nie przechodził żaden dźwięk. Dlatego Ślizgon, zrzucił rękawice zielarskie i obtarł jeszcze ręce o fartuch ochronny, by po chwili skierować się do wyjścia ze szklarni, jednocześnie wskazując ręką czarodziejowi, aby zrobił to samo. - Dzień dobry, tak jestem. Czego Pan potrzebuje? Było składane jakieś konkretne zamówienie? - spytał od razu, nie wdając się w zbędne pogaduszki. Na czas rozmowy i ewentualnego szperania w papierach, wsadził rękawice do kieszeni fartucha, na której widniała złota plakietka z jego imieniem i logo firmy państwa Harrisonów. Wpuścił mężczyznę do środka i skierował swoje kroki od razu do pobliskiego mini biura, w którym to mógł poszukać ewentualnej listy zakupów od klienta.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Po wejściu do środka stanął w miejscu dostatecznie oddalonym od stołów. Nie znał się tak dobrze na roślinach jednak wiedzę posiadał wystarczającą, aby zrozumieć, że nie wpycha się rąk tam, gdzie nie trzeba. Uniósł wyżej podbródek i czekał aż umorusany Zielarz do niego podejdzie i się przywita. Zerknął na plakietkę z jego imieniem, co rozpoczęło w jego umyśle proces detektywistyczny. Od razu popatrzył w oczy chłopaka, aby rozpoznać ich kolor - jak to Robin miała przyjemność przedstawienia mu barwnych szczegółów ich relacji (wierząc, że tym samym wpędzi go w zażenowanie), a więc tęczówki powinny być niebiesko-zielone...? Nie miał czasu się przypatrzeć bo chłopak już prowadził go do mini biura. - Pan Hunter, tak? - stanął naprzeciw biurka i rozwinął rulon z receptą. - Nie, nie składałem zamówienia jednak powiedziano mi, że nie będzie problemu z zakupem paru roślin od ręki. Zależy mi na dobrej jakości kilku roślin, czystych i niezmieszanych z innymi. - korzystał z każdej możliwości, aby przypatrzeć się kolorystyce jego oczu czym mógł sprawiać wrażenie lekko przytłaczające - zerkać tak wnikliwie i z takim zainteresowaniem? Złoży przed nim zamówienie i w międzyczasie wybada sytuację. Jeśli chłopaczyna studiował w Hogwarcie to będzie niezawodny dowód, że o tym Hunterze mowa. - Potrzebuję ośmiu płatków krwawego ziela, dwóch kwiatostanów hibiskusa ognistego... - czytał rzecz jasna z pergaminu - ... oraz dwa pęki ślazu. Czy macie to na stanie? - wydawać mógł się być klientem o wysokich wymaganiach, który nie zadowoli się byle czym. - Nalegałbym, aby otrzymać zioła od razu, jeszcze dziś. Czas się tutaj liczy. - a tak naprawdę to nie zamierzał urywać się więcej z pracy po to, aby tu przychodzić. Oczekiwał realizacji usługi w jak najlepszym stopniu i tempie. Kiedy chłopak zapisywał coś czy tam przygotowywał, czasami szedł za nim, ale nie tylko z ciekawości jak wygląda jego praca, ale też z tego powodu, że zamierzał z nim rozmawiać. Klient nasz pan, tak? - Jest pan dosyć młody, jak mniemam, wciąż student? - zapytał swobodnie, jakby to była jedynie łagodna ciekawość obcego mężczyzny.
Przeważnie do cieplarni nie przychodzili klienci z ulicy, bo zazwyczaj zamawiano większe ilości świeżych roślin, których listę przesyłano listownie. W tym większość tych zamówień były z dostawą do mniejszych sklepów zielarskich, dlatego grono osób, które odbierały rośliny osobiście gwałtownie zmniejszało się. Dlatego widok mężczyzny za szybą był dla Huntera dość niecodzienny, ale jednak zdawał sobie sprawę, że może on chcieć odebrać swoje zamówienie bezpośrednio od nich. Przywitał więc klienta, wpuścił go do szklarni, po to, aby dowiedzieć się o jakich roślinach mowa i będąc przekonanym, że wszystko będzie już czekało na niego przygotowane. Jednak kiedy zobaczył trzymany w jego ręku pergamin i usłyszał jak zwraca się do niego po imieniu, uniósł nieco brew. - Zgadza się. Hunter Dear, do usług - przedstawił się uprzejmie, jak nakazywało dobre wychowanie, łagodnie skinąwszy rozmówcy. A kiedy usłyszał, że chce zrealizować receptę bezpośrednio tego samego dnia, uśmiechnął się łagodnie. Z takich zamówień był najbardziej zadowolony, bo sam mógł wybrać dla klienta te najlepsze okazy by dowieść jakości ich usług. - Oczywiście, za chwilę się tym zajmiemy. Mogę? - spytał po tym jak wymienił mu wszystkie rośliny i grzecznie poprosił o listę. Nie zwrócił uwagi na to, że mężczyzna tak badawczo się mu przygląda, bo zwyczajnie skupił sie na swojej pracy, sunąc wzrokiem po tekście zapieczętowanym przez klinike świętego Munga, główkując od czego by tu zacząć. - Naturalnie, skompletuję to Panu jak najszybciej. - zapewnił go, ruszając w kierunku najbliższych rabat, aby przystanąć przy jednej z nich i zakładając na dłonie rękawice, usłyszał kolejne słowa. Przykucnął by przebić się przez gąszcz dorodnych liści ślazu, by przesunąć dłonią po nich, w poszukiwaniu tych prawie dojrzałych. Takie miały najlepsze właściwości. - Tak, jeszcze się uczę. W Hogwarcie mają calkiem rozbudowane zajęcia dodatkowe z zakresu zielarstwa. Bardzo sobie to chwalę. I tez to, że mogę pogodzić zajęcia z pracą tutaj - odpowiedział mu, wyprostowawszy się z dwoma pękami ślazu, które starannie dla niego upolował. Również nie widział nic dziwnego w tym, że czarodziej o to pyta. Chwilę później już przechodzili razem do kolejnej części szklarni, aby zdobyć płatki krwawego ziela. - A może dodać jeszcze proszek z pręcików krwawego ziela? Wczoraj zebraliśmy i ze swojej strony mogę polecić, aby dodać szczyptę do wywaru z płatkami, aby wzmocnić działanie przeciwbólowe - zasugerował, odwracając się w stronę klienta, aby na niego spojrzeć. Takie małe porady powodowały, że od razu zyskiwali zaufanie osób kupujących u nich w cieplarni, kiedy to przekonali się, że rzeczywiście są prawdziwe.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Im dłużej przypatrywał się chłopakowi tym zyskiwał pewność, że detale opisane przez Robin mają tutaj pokrycie. To musiał być ten jej chłopak. Kolor tęczówek był trudny do określenia jednak pasował, jeśli zaufać temu, co George zdążył już zaobserwować. Znakomicie! Powinien oczywiście powiedzieć wprost, że jest wujkiem i ojcem chrzestnym jego dziewczyny lecz uznał, że to byłoby zbyt proste. W zamian za to jak Robin próbowała go zniechęcić do pytań to wypadałoby poznać chłopaka zanim ten odkryłby z kim ma do czynienia. Czuł w kościach, że któregoś razu zostaną sobie oficjalnie przedstawieni. - Pan Dear, miło mi. - nie przedstawił siebie bo nie został o to zapytany, a i jednak jego nazwisko widniało na recepcie, którą to podał oczywiście chłopakowi skoro postanowił mieć wgląd do zapisków. Rad był, że ten zapewniał o prędkości przygotowania złożonego chwilę wcześniej zamówienia. Ruszył za nim spokojnym krokiem i oglądał jego pracę, przyglądając się rzecz jasna jego dłoniom. - W jaki sposób pan oczyści ślaz bez uszkadzania go? - nie chciał ponownie przeżyć zatrucia z powodu źle przyrządzonej mieszanki. Wolał dmuchać na zimne i upewnić się, że otrzyma rośliny pozbawione wszelkich grudek oraz zabrudzeń. Nie był mistrzem zielarstwa, a jednak wiedział jak wygląda roślina dorodna i czysta. Do tego nie potrzeba było specjalistycznej wiedzy. - Czyli, wnioskując, wiąże pan swoje studia i zawód właśnie z zielarstwem? - zapytał cokolwiek wścibsko lecz nie mógł się temu oprzeć. - Słyszałem, że zielarstwo działa wyciszająco na umysł i emocje. - dodał jeszcze, aby załagodzić swoje zaciekawienie, które musiał pilnować, aby nie przybrało zbyt nachalnej formy. Niech panicz Dear uzna, że ma do czynienia z bardzo gadatliwym klientem... którym George rzeczywiście był. Lubił opowiadać, pytać, rozmawiać, debatować. To było dla niego niczym chleb powszedni. Wysłuchał miłej porady lecz nie zamierzał brać wszystko w ciemno. - A czy pręciki z krwawego ziela nie wchodzą przypadkiem w negatywną interakcję z kwiatostanem hibiskusa ognistego? Proszę zrozumieć, samodzielnie ususzę zioła i stworzę z nich wywar pitny. Wolałbym uniknąć zatrucia siebie bądź mego dziecka. - nie miał pewności co do swoich słów, ale przepytywanie chłopaka z tej wiedzy było dlań wygodne. Ile on mógł mieć lat? Osiemnaście? I samodzielnie przygotowywał rośliny? Bez nadzoru swojego przełożonego? Cóż, z tego powodu zamierzał go przepytywać z dosłownie wszystkiego jeśli miał tu zostawić sakiewkę z galeonami i zaufać, że się nie otruje jeśli to wszystko ususzy i zaparzy.
Kiedy inni pracownicy ciągle walczyli z sadzonkami jemioły, jemu przyszło obsłużyć dość wymagającego klienta, jak miał się później przekonać. Staż w sklepie zielarskim, w którym pracował wcześniej naprawdę wiele go nauczył. Między innymi cierpliwości jeśli chodzi o rozmowę właśnie z ludźmi tak bardzo dociekliwymi. Rozumiał, że każdy oczekiwał jak najlepszej jakości, jednak jeśli chodzi o rośliny i zioła trzeba wziąć też pod uwagę fakt, że nie na wszystko mają wpływ ludzie. Niektóre okazy są zwyczajnie słabsze przez co zwyczajnie nadmiernie się kruszą przy procesie suszenia, świeże rośliny też bywają kapryśne i czasami zdarzają się nie tyle błędy pracowników pielęgnujących je, co po prostu niezależne od nich czynniki. Dlatego słysząc pytanie z ust pana Walkera - tyle dowiedział się z pergaminu, który miał przed sobą - uśmiechnął się nieco szerzej, sięgając po rękawice ochronne, które za moment wylądowały na jego dłoniach. - Wie Pan, w dzisiejszych czasach posiadamy zaklęcia, które bardzo ułatwiają pielęgnację roślin. W tym istnieją takie, które pozwalają pozbyć się wszelkich zabrudzeń z rośliny w zaledwie kilka sekund, bez najmniejszego uszczerbku na jej cennych częściach - wyjaśnił pokrótce, bardzo spokojnym i łagodnym tonem. W końcu pytanie mężczyzny wynikało zapewne z jego ciekawości, a nie z chęci przyłapania go na niewiedzy. Chociaż wielu ludzi widząc młodego czarodzieja na takim stanowisku wątpiła w wiedzę z zakresu zielarstwa, którą posiadał. Nikt jednak nie wiedział, że Hunter odkąd skończył sześć lat, pomagał rodzicom w szklarniach i ciągle obcował z magicznymi roślinami, dlatego też nabył odpowiednie informacje wcześniej niż niektórzy starsi od niego stażem pracy zielarze. - Tak właśnie planuję. Nie wyobrażam sobie swojej przyszłości w innym otoczeniu. I ma Pan rację, to niesamowicie wycisza, jeżeli oczywiście się to kocha. Ale chyba każdy ma swoje hobby, które go relaksuje, prawda? - nigdy nie przeszkadzała mu jakaś tam prywatna, niezobowiązująca rozmowa, a kiedy jeszcze pracowała w sklepie, nawet wolał kiedy się w nie wdawał, bo mógł poznać dodatkowe preferencje klientów, a to z kolei było niezmiernie ważne do analizy rynku dla firmy jego ojca. Huntera zawsze ciekawiły tego typu koligacje między potrzebami osób kupujących ich produkty, ponieważ można było to w jakiś sposób przełożyć na działania przedsiębiorstwa i przez to zwiększyć sprzedaż. Nim się obejrzał, miał już dwa pęki ślazu, które za pomocą jednego machnięcia różdżką powędrowały na tacę, znajdującą się w rogu pomieszczenia. Poszli dalej. - Nie, znam receptury na eliksir pieprzowy, którego jednym z głównych składników jest właśnie hibiskus, a niektórzy eliksirowarzy dodają dodatkowo do niego kwiatostany z krwawego ziela, aby dać mu działanie przeciwbólowe - wyznał mężczyźnie, zgodnie z tym co zaobserwował swego czasu w pracowni, gdzie tworzono wywary na zamówienie, znajdującej się na zapleczu sklepu zielarskiego. Obydwie te dziedziny - zielarstwo i eliksiry - były ściśle połączone i przez to Hunter wiedział wiele na ten temat. Jednak trzeba było ciągle poszerzać swoją wiedzę, jeśli chodziło o lecznicze wywary, bo wiele roślin było używanych bardzo uniwersalnie. Dlatego Hunter pochylił się nad grządką, aby zacząć wybierać najlepszej jakości płatki krwawego ziela, tak aby zadowolić klienta, stojącego nad nim. - Zapewniam Pana, że jest to całkowicie bezpieczne, a wynikają z tego jedynie korzyści. Czy może... zdarzyła się Pani kiedykolwiek taka sytuacja, w której padł Pan - lub też pana dziecko - ofiarą zatrucia na skutek niekompetencji pracownika zielarni? - spytał po chwili, odwracając głowę w kierunku pana Walkera, bo dopiero teraz przyszło mu na myśl, że może rzeczywiście zraziły go wcześniejsze doświadczenia i dlatego teraz tak dopytuje...
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Nie ma co ukrywać, był pracoholikiem. Swoją pracę wykonywał z nadgorliwą dokładnością i tego też oczekiwał od innych. Nie tylko od swoich podwładnych - a odpowiadał za całe biuro rzeczoznawców - ale też od osób od których cokolwiek nabywał. Dla niektórych instytucji (choćby szaty Madame Malkin) bywał strasznie irytujący bowiem czepiał się najmniejszych szczegółów i domagał się poprawek. Widząc młodego chłopaka w szklarni nie trudno było więc mu powątpiewać czy aby uzyska tu profesjonalną obsługę. Głównie przez fakt, że go rozpoznał po podsuniętych informacjach od Robin sprawiał, że dopytywał go w sposób łagodny i ciekawski. W innym przypadku nie zająknąłby się nawet na ten temat, a po prostu po nabyciu odpowiednich roślin udałby się do konkurencji, aby sprawdziła czy wszystko zostało dobrze wydobyte, zapakowane i zaczarowane. Miło też jest wyciągać z niego informacje i tym samym poznawać młodzieńca. Wydawał się dosyć spokojny jak na swój wiek. Czy nastolatek nie powinien interesować się imprezami, a nie roślinami, które niekiedy uchodzą za strasznie nudne? - Wierzę panu aczkolwiek pozostaje kwestia czy te zaklęcia są rzucone prawidłowo. - rozejrzał się po szklarni jednak nie napotkał nikogo wystarczająco "starszego", aby w razie czego móc awaryjnie posilić się doświadczeniem kogoś o większym stażu pracy w szklarni. Póki co nie mógł się do niczego doczepić. Obserwował poczynania chłopaka i wszystkie wykonywane były z pewnością siebie i precyzją. To przemawiało na jego korzyść. - Dosyć nietypowe zajęcie dla młodej osoby. - wymamrotał sam do siebie, a więc równie dobrze chłopak mógł tego nie usłyszeć, a sam Walker nie zamierzał rozwijać tej wypowiedzi. Skinął głową na znak, że zgadza się z kwestią indywidualnego hobby. Czyżby pan Dear był oazą spokoju? Nie chciało mu się wierzyć, żeby oaza spokoju miała dać radę z takim temperamentem jaki posiada Robin. Coś mu się tutaj nie zgadzało albo chłopak po prostu stawiał teraz na profesjonalizm i swoją swobodę ukrył poza wzrokiem obcych. Hmm! - Sęk w tym, że ja nie dążę do uwarzenia eliksiru, a zrobienia naparu. Jak wiadomo, inaczej składniki zachowują się w długo gotowanej wodzie a inaczej gdy są po prostu nasączone wrzątkiem. - to nie tak, że mu nie wierzył. Dociekał. Sprawdzał wiedzę ze wszystkich stron. Póki co Dear dawał radę bez większego problemu. - Tak, dokładnie tak. - przytaknął wobec jego zapytania. - Zakupiłem u domorosłego zielarza wysuszony już pęk różnych ziół. Po przyrządzeniu okazało się, że jedno z nich zostało podane w zbyt mocnej dawce przez co przez dobre dwa dni nie byłem w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa bowiem tak mi przypaliło krtań. Szczęście, że nie podałem tego dziecku. - wyjaśnił, dzięki czemu chłopak mógł mieć teraz większy obraz tego, że Walker nalegał na pełen profesjonalizm nie bez przyczyny. - Sam pan zatem rozumie, że muszę poprosić o dołączenie do tego zamówienia formularza dotyczącego daty zasiania ziół jak i również datę ich wydobycia z sadzonek. To przezorność. - i zabezpieczenie. Nie mógł pozwolić sobie na kolejny uszczerbek na zdrowiu. Nie zniesie zwolnienia lekarskiego!
Nic nie mógł poradzić na to, że zaraził się pasją do magicznej flory od rodziców, których to zielarstwo było całym życiem. Dlatego też sam poszedł w tę stronę bo zwyczajnie taki rodzaj zajęcia na co dzień sprawiał mu przyjemność. Wiele wiedział, a jeszcze więcej zostało jeszcze przez niego nie odkryte, dlatego właśnie zaczął pracować w innych przedsiębiorstwach, które pozwoliły mu zobaczyć inną stronę tejże branży. Bo jednak samo hodowanie roślin nie wystarczało, jeśli chciało się pozostać na rynku, który rządził się różnorakimi zasadami, nie do końca przez wszystkich rozumianymi. I nie, nie było to dla niego nudne. Bo gdyby tak właśnie mu sie zdawało, pewnie zaraz znalazłby sobie zupełnie inne zajęcie, bardziej jego zdaniem ekscytujące. A tak pielęgnacja roślin i obcowanie z nimi przynosiło mu prawdziwą satysfakcje, a dodatkowo mógł na tym zarabiać, pnąc się od najniższego szczebla - od sprzedawcy, przez zielarza, aż w przyszłości byłby przygotowany, aby stanąć przy ojcu, który doskonale radzi sobie z przedsiębiorstwem zajmującym się handlem hurtowym i importem zagranicznych roślin. Imprezy owszem, nie były mu obce, ale przecież nie tylko nimi człowiek żyje, prawda? Widząc, jak George rozgląda się po przeszklonym pomieszczeniu, wyraźnie kogoś szukając, przekrzywił lekko głowę, a uśmiech nieco mu zbladł. - Jeżeli Pan potrzebuje to mogę zawołać zaraz kierownika, ale on powie Panu to samo co ja - odezwał się po chwili, nieco już wyprowadzony z równowagi, bo wcześniejsze jego słowa wyraźnie wskazywały na to, że nie wierzy iż Hunter wykona swoją pracę jak należy. To już go trochę ugodziło. Potem zabrał się za zbieranie dla niego roślin, choć z tyłu głowy wciąż miał myśl, że facet pewnie patrzy mu ciągle na ręce. Starał się ją ignorować, jednak jego pytania, ciągle podążały w jednym kierunku. - Zależy jak kto na to patrzy - odpowiedział zdawkowo, nie chcąc wdawać się już w dyskusję na temat tego co kto lubi. Gość powoli go nieco irytował tymi sugestiami. Owszem, cierpliwość miał i starał się jej pokłady wykorzystywać w pracy z - powiedzmy sobie szczerze i otwarcie - upierdliwymi klientami, jednak ile można było być miłym i uprzejmym? Czasami po prostu człowiek pękał. - Napary mają jeszcze mniejszą interakcje pomiędzy składnikami, w porównaniu z wywarami jakimi są eliksiry. Także nie ma się Pan o co martwić - powtórzył ponownie kładąc nacisk na ostatnie słowa, które miały go po raz któryś już z kolei uspokoić. Ton jego głosu był stanowczy, ale nadal łagodny i grzeczny. Po prostu przekazywał mu informacje, które sam znał na temat ziołolecznictwa. Usłyszawszy jego historię, trochę inaczej popatrzył na Walkera. Kiedy miało się złe doświadczenia, zdecydowanie człowiek stawał się bardziej podejrzliwy i dociekliwy w późniejszym czasie. - Dobrze, więc. Jeszcze przejdziemy do drugiej cieplarni po hibiskusa, a potem zapiszę Panu dokładne dane dotyczące każdej z roślin. - oznajmił, sięgając po mniejszą saszetkę, w której delikatnie ułożył wyliczoną ilość płatków krwawego ziela, a następnie lewitował je na tacę. - A proszę mi jeszcze powiedzieć: nie jest Pan może uczulony na hibiskusa ognistego? Bo ta reakcja, którą Pan opisuje trochę przypomina alergię... Kiedyś moja siostra zażyła eliksir przeziębienie, właśnie z dużą dawką hibiskusa i przez to także miała silną reakcje, podrażnione mocno gardło i krtań. - przyszło mu na myśl i podzielił się tym z mężczyzną, bo choćby w jego przypadku to nie było to, to warto było skonfrontować te dwa przypadki. A jego siostra wtedy rzeczywiście wymagała specjalistycznej opieki, zwłaszcza, że miała zaledwie osiem lat i też ledwie mówiła.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Naciskał. Z początku subtelnie, a potem niekontrolowanie coraz bardziej aż zostało to odebrane negatywnie. Nie dziwił się. Zdawał sobie sprawę, że łatwo szło mu się zapędzić i wywierać presję. Często borykał się z tą cechą kiedy wymagał od pracowników więcej niż powinien, a wówczas musiał powściągać swoje pedantyczne i ambitne zapędy na rzecz bycia po prostu człowiekiem, który potrzebuje czasem zwolnić tempo. - Dziękuję, póki co nie jest mi potrzebna obecność kierownika. - odpowiedział cokolwiek uprzejmie, wszak mógł rozglądać się z ciekawością po cieplarni, a niekoniecznie za innym pracownikiem. Sam wzrok mógł zostać zinterpretowany na wiele sposobów choć pan Dear okazał się umieć czytać z mowy ciała. To dobrze. Kolejne słowa z zakamuflowanym już zmęczeniem sugerującym, iż od parunastu minut czepia się dokładnie tej samej rzeczy i potrzebuje do tego tysiąca zapewnień, że to, co jest na recepcie absolutnie nie powinno wywołać mieszanki wybuchowej, a tym bardziej szkodliwej dla zdrowia. Ta nieufność! Czasami pojawiała się w najgorszych momentach. Nie kajał się w żaden sposób, a jedynie wygiął usta w spokojnym uśmiechu. - W porządku, skoro zapewnia pan, że nie ma czym się martwić... - formularz o który poprosił był dostatecznym zabezpieczeniem w razie nieplanowanych powikłań o nieznanym źródle. Cały czas podążał za Zielarzem, lubiąc obserwować cudzą pracę. Pod tym względem był hipokrytą - do swojego zawodu dopuszczał jedynie Łamaczy Klątw i ewentualnie stażystę, jeśli już naprawdę musiał. Nie lubił rozpraszania, a sam właśnie to czynił. Wychodził z założenia, że pracownikowi to nie przeszkadza skoro się na ten temat nie zająknął. Podążał zatem za nim spokojnym krokiem. - Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia. - zmarszczył krzaczaste brwi zaskoczony taką sugestią. - Mój uzdrowiciel nie stwierdził żadnej alergii choć nawet nie badał moich objawów pod tym kątem. - to oznaczało... niekompetencję?! Przy takich sytuacjach żyłka na skroni pulsowała. Widać było po Walkerze, że bardzo nie podoba mu się myśl zaniedbania przez kogokolwiek obowiązku. Skoro zielarz był w stanie podsunąć pewną teorię to uzdrowiciel powinien pomyśleć o tym w pierwszej kolejności. - Muszę przyznać, że to mądre słowa. Dziękuję, panie Dear. Z pewnością sprawdzę czy to nie podchodzi pod uczulenie. Dotychczas byłem przekonany, że mój uzdrowiciel jest kompetentny... muszę to sprawdzić. - ostatnie zdanie mówił już sam do siebie, czym też zdradzał jak cholernie ważna jest dla niego usługa wykonana w stopniu perfekcyjnym skoro za coś płacił, a zarabiał ciężko i długo (choć z przyjemnością). Oczekiwał jeszcze wydobycia kwiatostanu hibiskusa ognistego, rad, że idzie to tak sprawnie jak zostało mu obiecane. Jeśli szklarnia się sprawdzi będzie się tu deportować częściej. W ten sposób można zyskać stałego klienta.
Nie wnikał jaką kto wykonuje prace i dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej. Jednak każdy był człowiekiem i nawet jeśli był młody czy nawet popełniał błedy nie należało patrzeć na niego z góry. W końcu każdy się kiedyś uczy, pan Walker zapewne też kiedyś miał niespełna dwadzieścia lat i również nie był wszechwiedzący. Na jego odpowiedź skinął głową, niezwykle rad, że nie będzie musiał zawracać głowy szefowi, który najprawdopodobniej ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż doradzanie klientowi, co należało do obowiązków zielarzy pracujących w cieplarni. Starał się, aby nie było po nim widać, że słowa mężczyzny go poruszały jednak było to nieuniknione, bo musiał dobitnie po raz kolejny zależność go, że zioła przepisane przez uzdrowicieli a zakupione w ich szklarni nie zabiją go... Tym bardziej powinien wierzyć w rzetelność wykonywanej przez Huntera pracy, po tym jak nie opuszczał go na krok i widział, że zbiera dla niego - i na jego oczach - potrzebne mu rośliny na zioła. A potem przyszła mu na myśl alergia, kiedy usłyszał o palącym gardle. Mężczyzna wyglądał na nieźle zkonsternowanego. Czyżby o tej ewentualności nie pomyślał? Przy jego przezorności i zapobiegliwości? - Myślę, że wartałoby wziąć to pod uwagę i przynajmniej zrobić pod tym kątem diagnostykę. Chyba magomedycy nie zawsze zlecają takie badania na wyrost. - powiedziawszy to lekko wzruszył ramionami, bo jednak nie znał się na takich rzeczach, jedyne co powiedział mu co zaobserwował w swojej rodzinie. Może uzdrowiciel wcale nie miał podstaw aby sprawdzać czy George ma uczulenie? Tego nie miał pojęcia, ale zawsze mogło się zdarzyć tak, że po prostu to przeoczył. - Mam nadzieję jednak, że to tylko niedopatrzenie specjalisty, bo alergie są dość... upierdliwe w życiu codziennym. I proszę, mamy komplet wszystkiego. Teraz tylko spiszę Panu wszystkie informacje i można pakować. - oznajmił, wychodząc z jednej z mini szklarni, gdzie zerwał dwa hibiskusy, oczywiście przez specjalne, grube rękawice, aby nie poparzyć dłoni. Potem zaprosił Walkera do biura, aby dopełnili formalności związanych z zakupem, zaraz po tym jak przeszedł się po rabatach, aby wpisać w arkusz odpowiednie daty, o które prosił mężczyzna. Miał już w takim razie wszystko: rośliny, dokładne szczegóły związane z sadzeniem, nawożeniem, nawet poziomem nawodnienia oraz wystawiony rachunek.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Ukradkiem zerknął na zegarek, który to nosił od wielu lat na lewym nadgarstku. Nie spędził tu dużo czasu a zamówienie miał już niemal kompletne. Trzeba przyznać, że chłopak zna się na rzeczy i potrafi obchodzić z trudnymi klientami. To też pewna forma testowania go - czy jest odporny na stres i czy posiada wystarczająco dużo cierpliwości, aby przypadkiem nie powiedzieć co się aktualnie myśli na temat klienta. Chcąc nie chcąc, chłopak faktycznie wiedział po co tu jest, jak działać i jak się zachowywać. To całkiem ciekawe odkrycie choć dalej nie mógł uwierzyć, że taki stoik dałby radę nadążyć za Robin. Najwyraźniej wiele jeszcze nie wie. - Zapewne tak się stanie. - pokiwał głową, nie chcąc się już zagłębiać w to jaką mógłby urządzić pogadankę uzdrowicielowi, który powinien myśleć o wszelkich dodatkowych badaniach, które pomogłyby rozwikłać zagadkę czemu tak ciężko przechodził czas po zażyciu zbyt dużej dawki kwiatostanu hibiskusa ognistego. Podążył za chłopakiem kiedy ten już zapakował zamówienie i zgodnie z prośbą klienta, wszystko zanotował w formularzu. Uiścił odpowiednią opłatę, nie biorąc rzecz jasna reszty, odebrał receptę, woreczki z roślinami i ukłonił się delikatnie. - Dziękuję panu bardzo, panie Dear. Do rychłego zobaczenia. - uśmiechnął się półgębkiem i udał w kierunku wyjścia ze szklarni. Niechaj uzna to za obietnicę, że jeszcze tu przyjdzie. Oj, coś czuł w kościach że do tego czasu sam panicz Dear zjawi się w progu jego mieszkania. Już on o to zadba. Deportował się na pobliskiej ścieżce.
Gdyby nie to, że wakacyjny wyjazd zbliżał się wielkimi krokami, a Hunterowi zależało na tym, aby dorobić sobie jeszcze kilka brakujących godzin przed samym urlopem, to zapewne siedziałby w przydomowej cieplarni i zajmował się roślinami, które ojciec przywiózł z prywatnej uprawy za granicą. Jednak jakim by Ślizgon nie był dupkiem i lekkoduchem, trzeba było mu przyznać, że jeśli chodzi o pracę był sumienny, słowny i bezproblemowy. Dlatego nawet jeżeli był jeszcze nie spakowany do wycieczki, pojawił się tego dnia w Londynie, w szklarni państwa Harrisonów. I naprawdę miał nadzieję na spokojny dzień, gdzie robiłby co do niego należy, bez większych komplikacji i w swoim tempie. Jednak życie to nie koncert życzeń, gdzie można spodziewać się dnia bez wrażeń. Ten zdecydowanie takim nie był. Jak tylko zaczął rozprowadzać nawóz do donic z tentakulami, które od zeszłego tygodnia zdawały się być dość pokaźne, zauważył coś bardzo dziwnego. Światło jednej z lampy, zawieszonych na sklepieniu wysokiego sufitu szklarni, zaczęło się obniżać i lewitowac niezależnie od całej konstrukcji prostego klosza, praktycznie nad głową jego kolegi, który zajmował się kawałek dalej różecznikiem. Nim jednak zdążył się obejrzeć czy też krzyknąć do niego, płomień z lampy opadł gwałtownie na ściółkę przygotowaną do dalszych prac, a ta zajęła się ogniem. Przeklął pod nosem i syknął z bólu, bo w tym samym momencie tentakula dziabnęła go w rękę. A kiedy znowu podniósł wzrok na miejsce podpalenia, dwukrotnie zwiększyło swoją powierzchnię. Dobył więc prędko różdżki, aby od razu wyczarować strumień wody z jej końca, który skierował natychmiast w stronę ognia. I dopiero kiedy razem z kolegą zaczęli gasić płomienie, które z każdą sekundą coraz bardziej i łatwiej zdawały się rozprzestrzeniać na stoliku, widać było efekty. Odetchnął z wyraźną ulgą, kiedy zobaczył tępy kłąb dymu, unoszącego się z kupki spalonej ściółki i kilku narzędzi. Nie był w stanie nawet wyrazić słowami tego jaki kamień spadł mu z serca, kiedy opanowali ogień. Merlinie, wystarczyła chwila nieuwagi! Do końca dnia chodził jak struty i ciągle tylko rozglądał się wokoło, jakby szukał czyhającego niebezpieczeństwa, które mogło się pojawić w jego otoczeniu. Nic nie mógł poradzić na to, że to dziwne podpalenie tak go uwrażliwiło. Gdyby zajęła się duża część, albo nawet cała cieplarnia, nie tylko szkoda byłoby mu dobytku właścicieli, ale przede wszystkim tych wszystkich roślin, do których zawsze podchodził jak do żywych istot. Cieszył się, że wszystko dobrze się skończyło.
|zt|
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Post pracowniczy Sierpień 2021 Xanthea stanęła w wejściu do szklarni i wzięła głęboki oddech dla uspokojenia emocji. O tak. Wszystko, jak okiem sięgnąć, należało do niej. Magiczne, szklane pawilony, bujna roślinność wewnątrz, ziemia, narzędzia… No czyż to nie było piękne?! Co za wspaniałe miejsce! Całość robiła wprost oszałamiające wrażenie. Kobieta uśmiechnęła się jeszcze raz i weszła do środka. W tej chwili szklarnie były zamknięte dla kupujących. Nie było też pracowników. Godzina była bardzo późna, ponieważ Xanthea potrzebowała spokoju, by przyjrzeć się wszystkiemu, co było obecnie jej własnością. A poza tym… Cóż. Chciała sprawdzić jakie są możliwości dyskretnego rozszerzenia listy oferowanych przez szklarnie składników, o te niezbyt mile widziane w świetle prawa. No, to do dzieła. Poprzedni właściciele bardzo dbali o to miejsce, to nie ulegało wątpliwości, ale Xanthea miała ambicje na zrobienie jeszcze więcej. A w tym celu musiała dobrze poznać obecny stan rzeczy. Wzięła notatnik i zaczęła zapisywać spostrzeżenia. Dyptam. Bardzo ładne okazy, ale było ich zdecydowanie za mało. Kobieta zamierzała korzystać z własnych hodowli, a akurat dyptam schodził jej w hurtowych ilościach. Pokrzywy też przydałoby się więcej… Do poprawy. Przeszła dalej, przyglądając się stanowisku z pykostrąkami. Och! Gotowe do zbiorów! Koniecznie trzeba się tym zająć. Hmmm, mogłaby do tego oddelegować któregoś z pracowników. O właśnie, to jej przypomniało, że musi koniecznie zrobić spotkanie pracownicze, żeby poznać lepiej ludzi, którzy będą troszczyć się o jej dobytek, poznać umiejętności, mocne strony i to, na ile może faktycznie na nich polegać. Nigdy wcześniej nie miała pracowników. No ale poradzi sobie, prawda? Bo kto jak nie ona! Przeszła do następnego pawilonu i zamyśliła się. Ileż tu było kwiatów. Tak, to zdecydowanie było piękne miejsce. Tyle pnączy, kojącej zieleni, temperatura idealna do wypoczynku… Ach, zaczął ją kusić pewien pomysł, który wymagał solidnego przeliczenia, czy w ogóle się opłacało w to inwestować. A gdyby tak poszerzyć działalność szklarni o małą, uroczą herbaciarnię? Wśród zbiorów miała całkiem sporo składników do ciekawych naparów. Na stolikach obok menu mogłyby stać katalogi roślin, albumy z propozycjami aranżacji ogrodów… Może przychodziłoby więcej ludzi, by po prostu odpocząć, a przy okazji nabraliby ochoty na przyniesienie odrobiny tej zieleni i piękna do swoich ogrodów i domów? Tak. To zdecydowanie było warte rozważenia. Rozejrzała się uważnie. Żeby jej plan mógł zaistnieć, musiała stworzyć przestrzeń wolną od roślin niebezpiecznych. Same piękne, niegroźne okazy, które nie zaatakują odpoczywających i nie przysporzą jej problemów w postaci kontroli, kar za zatrucie czy poniesione szkody. Wszelkie czyrakobulwy i mimbulusy musiały zostać przeniesione w inne miejsce. A może zwiększyć urok tego miejsca, dodając jakieś fontanny i… Ach, ale to wszystko wymagało galeonów, a ona była w tym momencie zadłużona. Nie mogła chwytać wszystkich srok za ogon jednocześnie. Xanthea do końca przeglądu szklarni rozmyślała intensywnie o swoim pomyśle, aż ostatecznie wyklarowały jej się priorytety. W pierwszej kolejności zwołanie pracowników, przydzielenie im zadań i ustalenie możliwości. A potem ułoży plan rozwoju swojej roślinnej inwestycji. [z/t]
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
@Xanthea Grey Klątwa: wiecznie aktywna, czarodziej stale odczuwa dokuczliwy chłód.
Nie był pewien, czy dobrym pomysłem jest takie samodzielne zabieranie się za robotę, bo w gruncie rzeczy nie miał jeszcze okazji porozmawiać z Camaelem na temat podjętej przez siebie decyzji rozpoczęcia praktycznej nauki animagii. Wiedział, że nie ma szans załatwić tej sprawy bez jakiegoś wsparcia i wydawało mu się, że tylko rozbija się pomiędzy znajomymi, od każdego zgarniając dla siebie choćby najdrobniejszą pomoc... ale Merlinie, nie mógł nawet czuć się z tym źle, skoro tak bardzo poddał się trawiącemu go już od lat zamiłowaniu do tej nietypowej dziedziny Transmutacji. Idąc do Szklarni nie wiedział jeszcze, że znowu przyjdzie mu omawiać sprawy z kimś znajomym. Początkowo miał być to tylko spacer, bowiem Raffaello podjechał do Londynu pociągiem z Hogsmeade - może nie było to szczególnie standardowe, ale czasem trzeba było nieco przymusić się do bierności, a właśnie zamknięcie w środku transportu pozwalało bibliotekarzowi na złapanie oddechu. Przespacerował się, zapalił, a później wreszcie wszedł do pachnącego najprzeróżniejszymi roślinami lokalu, by lawirując pomiędzy nieznanymi sobie okazami odnaleźć jakąś ladę, albo coś podobnego; w pewnym momencie i tak zatrzymał się, odruchowo wąchając zasadzoną gdzieś na boku lawendę, do której miał ogromną słabość. A kiedy uniósł znad niej spojrzenie... - Xanthea? - Zdziwił się szczerze na widok znajomej twarzy, której nie widział chyba wieki. Jakie szczęście musiał mieć, by nawet przy załatwianiu tak randomowej sprawy wpaść na kogoś, za kim oglądał się jeszcze za czasów nauki w Hogwarcie? Trzeba jednak przyznać, że wyszedł z tego cudowny zbieg okoliczności, bo po znajomości łatwiej było dostać więcej informacji - Raffaello chętnie wypytał właścicielkę szklarni o magiczne właściwości liści mandragory, ale także o same w sobie mandragory, by nieco lepiej zrozumieć dlaczego są tak kluczowe w procesie zostania animagiem. Ostateczna odpowiedź wydawała się prosta: był to składnik do eliksiru, który przez miesiąc zbierał esencję i wytrwałość czarodzieja.
Wcale nie było to dla niego wybawieniem, przez ostatnie miesiące i wcale, przesiadując w szklarni nadprogramowo nie próbował zająć sobie wolnego czasu, aby tylko nie mieć okazji spotykać się z ludźmi. Nie było tak... Wmawiał sobie, że spędza w pracy jeszcze więcej czasu niż wcześniej, bo zwyczajnie tego chce i dbanie o rośliny to jego misja. Owszem, od zawsze taki cel przyświecał jego zawodowej części życia, jednak tym razem był również ukryty powód zaczątków jego pracoholizmu. Ale Dear nigdy, przenigdy się do tego nie przyzna. Na zapleczu zawsze każdy z pracowników szklarni miał obrzydliwie dobry humor... Dla niego było to wręcz nie do zniesienia, kiedy przechodząc na drugi koniec pomieszczenia musiał słuchać tych śmiechów-chochów i zastanawiać się, czemu ludzie mają tak dobre samopoczucie. Co prawda pogoda na zewnątrz dosłownie rozpieszczała Londyńczyków, a lekki wietrzyk jedynie delikatnie orzeźwiał. Jednak według studenta nie było najmniejszych powodów do tego, żeby choćby kącik jego ust uniósł się do góry. Skrzywił się lekko, kiedy koleżanka do zaczepiła, trącając w żartach łokciem jego bok, po czym posłał jej ponury uśmiech i czmychnął z powrotem na szklarnię, gdzie czekało go jeszcze troche roboty. Nie minęło jednak kilka minut, w ciągu których zaczął karmić tentakule chropiankami, kiedy usłyszał, że ktoś wszedł do cieplarni. By to szlag... I nikt z zaplecza się nie ruszy, znając życie. Śmiech jednego z kolegów zanosił się aż ku wejściu, więc na bank nie słyszeli. I on musi się poświęcić i obsłużyć klienta. Eh, a tak tego ostatnio niecierpiał. - Witam, w czym mogę Pani pomóc? - wyklepał standardową regułkę, pojawiając się przy jasnowłosej dziewczynie. Na oko, była w jego wieku, ale nie kojarzył jej ze szkoły, więc chyba musiała być przyjezdnia. - Potrzebuje Pani czegoś konkretnego? - dorzucił jeszcze, ściągając rękawice, aby sięgnąć po spis roślin, które są dojrzałe i udostępnione do sprzedaży na ten moment.
Ostatnie tygodnie uparcie ignorowała paskudną pogodę, tak czy siak spędzając czas w ogrodzie lub na spacerach po Dolinie Godryka i Hogsmeade. W końcu co to dla dziewczyny z A l a s k i, prawda? Zimno i wiatr to właśnie jej żywioły. A jednak. Zaczerwieniony nos sugerował, że w końcu Ariadne przypłaciła swoją nieostrożność lekkim katarem. Nie rozwijało się to na szczęście w nic poważniejszego, ale dziewczyna co jakiś czas markotnie pociągała noskiem. Może to też kwestia Halloweenowej nocy, kiedy przebywała na zewnątrz aż do rana. I tak jasnowłosa długo nie usiedziała w domu. Poczekała tylko na lepszą pogodę, kiedy nawet słońce (!) ponownie ociepliło Anglię. Ubrana w płaszczyk i kaszmirowy szalik otulający szyję, wyszła na ulice Londynu bez konkretnych zamiarów gdzie się udać. Dostrzegła szyld szklarni i podreptała w tamtą stronę ochoczo. Każda chwila spędzona przy roślinach to dobra chwila. Uwielbałla o nich czytać, patrzeć na nie, słuchać o nich, opiekować się nimi - dla jasnowłosej były to bardzo odprężające i satysfakcjonujące zajęcia. Ponadto, widok ziela bujnie rosnącego za szybami wychodzącymi na ulicę przypomniał Ariadne o czymś ważnym. Nie zdążyła nawet rozejrzeć się po pomieszczeniu, kiedy już pojawił się obok niej sprzedawca. Drgnęła nieco, zawsze czując się dziwnie, gdy chciała jedynie przejrzeć towary, a ktoś już chuchał jej nad karkiem, śledząc każdy ruch. No może trochę przesadzała, ale niektórzy ekspedienci bywali nieznośni. - Dzień dobry. - przywitała się uprzejmie, unosząc wysoko podbródek, bo dzieliła ich wielka różnica wzrostu. Poprawiła ramieniem torbę wiszącą u jej boku, nienachalnie zerkając na nieznajomego. - Chyba nie... Chociaż... Wow, czy to tentakule? - zapytała nagle z żywym zainteresowaniem, wpatrując się w te mięsożerne rośliny. Do tej pory jeszcze nigdy nie zajmowała się czymś groźnym. Trochę obawiała się, że zrobi krzywdę sobie albo roślinie. Ale jeśli zechce naprawdę coś w dziedzinie zielarstwa osiągnąć to prędzej czy później zetknie się z czymś takim. - Ma Pan jakieś poradniki o uprawie roślin w szklarni? Albo ogólnie coś mi Pan doradzi...? Zbliża się sezon, a zakupiłam rezydencję w Dolinie i w ogrodzie stoi taka stara szklarnia, może by ją wykorzystać. Wysłała chłopakowi bardzo niepewny uśmiech, zawstydzona tym, że niepotrzebnie od razu się rozgadała. Pewnie miał masę roboty i tylko zabiera mu czas. Ariadne wiedziała, że to nie jest typowa prośba od klienta, bo tu po prostu przychodzono kupować składniki. Ale cóż, warto spytać! Najwyżej zostanie odprawiona z kwitkiem. Bardzo chętnie kupiłaby różne sadzonki, ale pustka w portfelu zmuszała dziewczynę do rezygnacji ze swoich marzeń. Na szczęście niedługo wypłata.
- Zgadza się - odparł dziewczynie, automatycznie przenosząc wzrok na drapieżną roślinę, o której wspomniała. Nieco uniósł brwi, słysząc jej prośbę, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że musi mieć do czynienia z osobą, tak samo zafascynowaną magicznymi roślinami, jak on sam. Przez chwilę milczał, co jasnowłosa mogła odebrać jako dziwaczne zachowanie, a w dodatku przyglądał się jej dłużej niż powinien... Przestał dopiero, kiedy zbeształ się w myślach za to, że znowu doszukuje się w tęczówkach obcej kobiety tego czekoladowego odcienia oczu, których obraz tak często jeszcze wraca w jego podświadomości i snach. - Prze-przepraszam. Co mówiłaś? - lekko zachrypł i nawet się zająknął, co często mu się nie zdarzało, ale o dziwo przypomniał sobie pytanie, które zadała. - Książek poświęconym tylko i wyłącznie tentakulom jest naprawde niewiele. Zazwyczaj są to pozycje zagraniczne i nie wiem czy je gdziekolwiek znajdziesz... - wytłumaczył, po czym rzucił szybkie "chwilaa" i odwrócił się by przejść kilka kroków do stolika, na którym miał rzuconą swoją starą skórzaną torbę. Wyjął z niej niewielki plik czasopism, po czym zaczął jedna po drugiej kartkować stronice Zielnika Niedzielnego.- Nie wiem czy to nie było w poprzednim numerze, chociaż... - mruczał pod nosem, szukając odpowiedniego artykułu, aż w końcu znalazł w spisie interesujący go tytuł i podał gazetę dziewczynie. - Ale mam nadzieje, że wiesz, że jak Cię złapią na domowej hodowli, to o małej grzywnie się nie obojdzie? Chyba, że powiesz, że hodujesz na sok. Podobno zaczęli badania nad tym, że odpowiednio rozcieńczony, może pomagać przy leczeniu pufkozy. Słyszałaś o tym? - rozgadał się, mimowolnie wciągając się w temat, a od zawsze o roślinach mógł rozmawiać godzinami. I chociaż jego wyraz twarzy nadal nie odzwierciedlał wyrazu osoby super zadowolonej z życia, to znacząco ożywił się, kiedy okazało się, że ma do czynienia z kimś podobnym sobie.
Starała się nie odczuwać odrobiny zawstydzenia, gdy chłopak próbował zajrzeć Ariadne głęboko w oczy. Na próżno szukać w nim odcieni czekolady, bo tęczówki lśniły słonecznym złotem. W końcu uciekła wzrokiem gdzieś na bok, przyglądając się doniczkom wystawionym na sprzedaż. - Uprawa roślin w szklarni... - powtórzyła, natychmiast ujawniając w głosie troskę, gdy odezwał się słabszym głosem. Może nie czuł się dobrze? Po chwili jednak chyba odzyskał rezon, co uspokoiło jasnowłosą. Szybko zorientowała się, że doszło do nieporozumienia, ale nie chciała przerywać zielarzowi. Najwyraźniej nie pracował tu tylko z powodu pieniędzy. Musiał naprawdę interesować się roślinami, czym od razu zyskał sobie sympatię Ariadne. Jego pasja od razu udzieliła się dziewczynie, która zapomniała na moment o swoich problemach ze swobodnymi rozmowami z obcymi ludźmi. Uwielbiała słuchać, gdy ktoś mówił z pasją o swoich zainteresowaniach. - Naprawdę? - otworzyła szeroko oczy, słysząc tak ciekawą nowinę i wlepiając zaraz potem wzrok w podaną gazetę. - Uwielbiam kiedy takie groźne rośliny uczymy się wykorzystywać w magii leczniczej. W gruncie rzeczy ja głównie na tym się skupiam, to znaczy wykorzystywaniu roślin w magii i eliksirach, które dotyczą uzdrawiania. - wyjaśniła szybko z wyraźnym entuzjazmem. Aż jej się słowa odrobinę poplątały. Przez chwilę studiowała artykuł, następnie popatrzyła ponownie na tytuł dziennika, aby go zapamiętać. Wkrótce uśmiechnęła się do pracownika, ukazując niezbyt równe ząbki. Podeszła bliżej, aby móc oprzeć się ramionami o ladę. - Ale kompletnie się nie zrozumieliśmy! Nie chodziło mi o hodowlę tentakul, a o ogólną hodowlę roślin w szklarni. Jestem aurorką i staram się nie łamać prawa, które strzegę. Pozwoliła sobie nawet na krótkie parsknięcie śmiechem. Poza tym mogła przysiąc, że w gruncie rzeczy żadnych zakazów odnośnie hodowli tentakul czy innych groźnych roślin nie było. Ariadne na razie dopiero raczkowała w temacie zielarstwa i z pewnością mnóstwo nauki dopiero przed nią. Czuła, że ten wysoki chłopak dużo lepiej się na tym zna, więc chętnie zasięgnie jego opinii. - Na pewno chciałabym wyhodować tojad, zarówno białousty, jak i mocny, a oba lubią chyba letnie temperatury, prawda?
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Czarodzieje naprawdę w tym roku oszaleli na punkcie zaczarowanych gwiazd betlejemskich. Christopher nie miał pojęcia, skąd właściwie wzięła się ta nieoczekiwana miłość, bo chociaż miał świadomość, że roślina ta faktycznie była symbolem Świąt Bożego Narodzenia, to jednak nie widział w niej niczego niezwykłego. Być może dlatego, że zdawał sobie sprawę z tego, iż była niebezpieczna dla zwierząt i nie zamierzał żadnej z nich trzymać w domu. Wyczulił na to również Josha, więc był pewien, że w pobliżu ich domu nie znajdzie się choćby jedna gwiazda betlejemska, ale to nie oznaczało, że nie mógł pomóc w ich hodowli. Słyszał o tym, że większość szklarni w kraju miała problem z tym, żeby faktycznie poradzić sobie z realizacją zamówień, więc bez większego zastanowienia, postanowił w sobotę wybrać się pod Londyn, by tam wspomóc swoich kolegów po fachu. Szklarnia była naprawdę przestronna, jednak wypełniona po brzegi przez ludzi, którzy uwijali się przy pracy, najwyraźniej faktycznie potrzebując pomocy. Niektóre rośliny wymagały przesadzenia, innym brakowało nawozu, jeszcze inne należało tak naprawdę dopiero zasadzić albo w inny sposób wspomóc w rozwoju. Wyglądało to niemalże jak wielka, nieco szalona fabryka świętego Mikołaja, która pełna była tylko i wyłącznie jednego gatunku roślin. Walsh pokręcił aż lekko głową, a później wraz z grupką osób chętnych do pomocy, skierował się do osoby zarządzającej całym tym bałaganem i wysłuchał wszystkich poleceń. Nie zamierzał w końcu błąkać się pomiędzy tymi wszystkimi roślinami, starając się pomóc to tu, to tam, bo to nie miałoby najmniejszego sensu. Było tutaj po prostu zbyt wiele gwiazd betlejemskich, by można było się pomiędzy nimi miotać, starając się przy każdej z nich zrobić dosłownie wszystko, co było wymagane. Ostatecznie Christopher zajął się zatem kwestiami związanymi z odpowiednim nawożeniem wszystkich tych gwiazd betlejemskich. Niektóre z nich musiał przenieść w inne miejsce, pozwalając im na to, by jeszcze nieco wyrosły, inne okazywały się zniszczone, przechowywane w zbyt niskiej temperaturze albo nadmiernie wybujałe. Ostatecznie bowiem w szklarni panowała temperatura odpowiednia do tego, by pohamować nieco ich rozwój i pozwolić na to, by rośliny zakwitały stosunkowo nisko. Dokładnie takie bowiem cenili sobie czarodzieje, nie żadne inne, nie wielkie okazy, a te, które rozkładały kwiaty właściwie tuż ponad zwieńczeniem doniczki. Oczywiście, były piękne, to nie ulegało wątpliwości, ale mimo to ich masowa produkcja nie do końca podobała się zielarzowi. Nie zamierzał jednak narzekać i zamiast tego upewniał się, że przygotowany nawóz był właściwy dla roślin, że jego stężenie nie było zbyt wysokie, mieszał go z ziemią, część zostawiając u samej góry, lekko rozrzucony. Pracy było bardzo wiele, a on sporo musiał zrobić własnoręcznie, wiedząc, że nie mógł wymagać od właścicieli szklarni dosłownie wszystkiego. Kiedy więc przyszykowany nawóz się skończył, zapytał jedynie, gdzie znajdzie kolejne pojemniki z odpowiednimi składnikami i zaraz zabrał się do pracy, odmierzając właściwe ilości poszczególnych elementów potrzebnych mu do właściwego odżywienia roślin. Zmieszał je starannie, by otrzymać dokładnie to, czego potrzebował, a później wrócił do swojego stanowiska, by podjąć się ponownie swojego zadania, upewniając się, że każda gwiazda betlejemska, nad którą pracował, jest w odpowiednim stanie. Czas uciekał mu o wiele szybciej, niż się tego spodziewał, zdążył się cały ubrudzić, ale nie przejmował się tym, koncentrując się jedynie na powierzonym mu zadaniu, widząc postęp, jaki powoli, powoli zbliżał go do końca pracy. Wiedział, że sam świata nie zbawi i nie uda mu się uratować świąt, dzięki wypuszczeniu na rynek odpowiedniej ilości zaczarowanych gwiazd betlejemskich, ale widział równie dobrze, że faktycznie to, co robił, pomagało właścicielom szklarni. Zdziwił się nieco, gdy na koniec dnia pracy został obdarowany jedną rośliną, ale oczywiście podziękował za nią, uśmiechając się przy tej okazji. Wiedział, że będzie musiał wybrać się w takim razie do swojego gabinetu w zamku, żeby na pewno żadne ze zwierząt nie dobrało się do tej nieszczęsnej rośliny. Było mu jednak miło, że jego praca została w ten sposób doceniona.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Pękające pod naciskiem napierającego żywiołu było głośne. Smród płonących roślin drażnił nozdrza i gardło, powodował łzy. Było duszno, gorąco i niebezpiecznie, gdy z oddali rozbrzmiały strażackie syreny, wiozące ze sobą nadzieję, że ogień nie wyrządzi większych szkód. Ale straty były ogromne, niewiele było ognioodpornych gatunków roślin, niewiele z nich przetrwało. Szło było wszędzie, warunki w szklarni więcej nie spełniały już swoich funkcji, ale czy miały po co? Zwęglone rośliny nie ocalały szaleńczych i smoczych płomieni, a wodne zaklęcia Czarodziejskiego Pogotowia Ratunkowego wcale nie poprawiły sytuacji. Szklarnia była w opłakanym stanie, a właściciel zdruzgotany. Prócz dymu, w powietrzu dało się czuć opary spalanych roślin, które mogły przynieść ze sobą różne skutki, niekoniecznie dobre, niekoniecznie złe. Jedno było jednak pewne – w najbliższym czasie próżno było szukać tu sadzonek i składników eliksirów.
Skutki i efekty
@Irvette de Guise, @Billie J. Swansea – kolejnego dnia przychodzicie do pracy i zastajecie zaledwie szczątki szklarni, pracodawca za to cieszy się, że Was widzi i ociera łzy, że już sam nie będzie musiał ratować tego, co być może jeszcze zostało. Ale ostrzega Was! W powietrzu unoszą się opary różnych roślin, bądźcie ostrożne. Musicie rzucić kostką i wylosować jaki efekt spalanych roślin Was dotyka.
Ingerencja ta jest traktowana jak każda ingerencja Mistrza Gry i brak reakcji w ciągu dwóch tygodni skutkować będzie utratą połowy galeonów. Reakcja na tę ingerencję musi być minimum postem na 2tys znaków (oczywiście post może być znacznie dłuższy lub być wątkiem) i należy oznaczyć @Ruby Maguire. Po spełnieniu odpowiednich warunków możecie dodatkowo rozliczyć reakcję na ingerencję jako post/wątek pracowniczy.
Rzuć kostką literką: A – przypadkiem następujesz na diabelskie sidła, które oplatają Twoją kostkę. Pamiętaj, żeby się nie szarpać, teraz Twoja zielarska wiedza się przyda, zanim przepływ krwi zostanie odcięty od stopy. B – jesteś trochę nieuważna, kiedy wpadasz na szczątki jadowitej tentakuli, niestety zostajesz roślina wstrzykuje swój jad w Twoją rękę, koniecznie musisz jakoś temu zaradzić. C – pierwsze co słyszysz po wejściu do szklarni to przeraźliwy krzyk i doskonale wiesz do czego on należy. Młoda mandragora gdzieś tam leży zagubiona i przyprawia o ból głowy. Rzuć dodatkową kostką k6, wynik oznacza liczbę wątków, w których będzie Cię męczył ból głowy. D – jakby za mało było ognia tutaj w ostatnim czasie, zdaje się, że jakaś płomiennica drzewna ocalała i co gorsza – pluje na Ciebie ogniem. Zakręć sobie kołem tłuczkowej zagłady, żeby wiedzieć gdzie obrywasz. E – przyszło Ci gonić skaczącą bulwę! Prędko musisz ją dogonić zanim narobi w szklarni jeszcze większego spustoszenia niż widzicie. Uważaj jednak na siebie, może stanowić zagrożenie również dla czarodziejów, więc różdżka w górę! F – szklarnia to ciekawe miejsce i jest tu wiele roślin, nawet takich o wątpliwym pochodzeniu, jakim jest brzytwotrawa. Nie jesteś aż tak ostrożna jak powinnaś, ale co się dziwić, skoro jest tu tyle poprzewracanych i popękanych donic. Roślina rani Cię i zaraża brzytówką, o której możesz poczytać tutaj. G – wchodzisz do tej części szklarni, w której są trudne i niebezpieczne rośliny, a jedną z nich jest karmazynowy szeptnik, jeśli nie posiadasz cechy eventowej silna psycha, przez kolejne trzy wątki będą Ci towarzyszyły różne szepty, które tylko Ty słyszysz. H – czy to szczęście? Szczęście w nieszczęściu, ale udało Ci się pozyskać składnik, który może mieć wiele zastosować, a jest nim krylica. Możesz wybrać w jakim stadium rozwoju się znajduje, w zależności od Twojego zapotrzebowania, w wyborze kieruj się spisem. I – na Merlina, zaraz obok Ciebie wybucha czyrakobulwa! Jesteś cała pokryta jej wydzieliną i przez kolejny wątek śmierdzisz naftą i ropą i niczym nie jesteś w stanie pozbyć się tego zapachu. J – gdzieś tutaj musiał być oprylak, którego opary unoszą się w powietrzu. Nie dość, że teraz jesteś na totalnym haju. Dodatkowo rzuć dodatkową kostką k6, wynik oznacza liczbę wątków, w których będziesz mieć nieodpartą ochotę, by zapalić coś nielegalnego.
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie miała pojęcia, co zastanie, gdy jak zwykle szykowała się do pracy w podlondyńskiej szklarni. Dopiero gdy dotarła na miejsce, jej oczy rozszerzyły się z przerażenia na widok ruiny, która jeszcze wczoraj była kwitnącym zbiorem przepięknych roślin. Wparowała do środka i od razu natknęła się na właściciela, który ze łzami w oczach zaczął opowiadać Irvette o tym, co się stało. Ślizgonka była przerażona. Rośliny były dla niej całym życiem i ciężko było jej patrzeć na te zgliszcza, ale wiedziała, że nie ma sensu rozpaczać, tylko trzeba wziąć się do roboty i spróbować uratować każdą, nawet najmniejszą sadzonkę, dla której była jeszcze nadzieja. Odłożyła swoje rzeczy na zrujnowane zaplecze, ubrała rękawice i ruszyła między popiół i gruz, by spróbować jakkolwiek przywrócić to miejsce do życia. Na samym początku ruszyła tam, gdzie rosły najrzadsze i najdelikatniejsze rośliny. Wiedziała, że pospolite rumianki i mięty będzie dużo łatwiej sprowadzić, czy wyhodować niż mniej popularne okazy. Choć właściciel zaczął już jakieś porządki, wciąż było jeszcze wiele do zrobienia i wypatrzenie roślin, którym udało się przetrwać pożogę, wcale nie było łatwe. Irvette co rusz rzucała więc zaklęcia, by uprzątnąć delikatnie popiół, czy inne zgliszcza, po czym na kolanach wpatrywała się w ziemię, by nie tylko znaleźć te okazy, które przetrwały, ale również, by sprawdzić, czy jakie nasiona lub cebulki dały radę uratować się pod grubą warstwą ziemi, jaka chroniła je, nim jeszcze zdążyły w ogóle wyrosnąć. Na szczęście kilka takich roślin się znalazło i dziewczyna zaczęła czuć się nieco lepiej. Prawda, nie była to jej szklarnia, ale czuła się nie tylko odpowiedzialna za tutejsze zbiory, ale też wiedziała, że jest to okazja na naukę radzenia sobie w jednej z kryzysowych sytuacji. Zbierała więc, co mogła i po odgruzowaniu danej powierzchni nawilżała glebę, nawoziła, przesadzała uratowane sadzonki i przechodziła dalej. Czuła, jak męcząca jest to robota, ale nie miała zamiaru się poddawać. Niestety, gdy przeszła do jednej z sekcji, jej szczęście zdawało się wyczerpać. Jedna z drzewnych płomiennic wyraźnie przetrwała katastrofę, ale musiała wyczuć w postaci rudowłosej ślizgonki zagrożenie, bo gdy ta tylko się zbliżyła do rośliny ta zaczęła pluć w dziewczynę ogniem. Na szczęście de Guise miała jeszcze refleks i zdążyła uskoczyć z pola rażenia, ale jeden z płomieni dorwał jej prawego buta, przeżerając się przez ochronną warstwę i parząc kobiecie stopę. Irv od razu przerwała pracę i poszła opatrzeć ranę, ale mimo zaklęć leczniczych i eliksiru łagodzącego, uraz spowolnił jej dalsze czynności. Dziewczyna wciąż jednak pracowała na pełnych obrotach i nawet nie zauważyła, że już jakiś czas temu minął jej standardowy dzień pracy. Urabiała się po łokcie, ale była świadoma, że sama nie jest w stanie ogarnąć całego tego bałaganu w jeden dzień. W końcu musiała więc odpuścić, gdy głód i zmęczenie zaczęły naprawdę mocno dawać jej się we znaki. Jeszcze chwilę porozmawiała z właścicielem, po czym obiecała, że następnego dnia pojawi się wcześniej, by znów zrobić jak najwięcej się da i myśląc wciąż o tym, jak wspomóc zrujnowaną szklarnię, spakowała się i powróciła do Hogwartu.
Praca w szklarni przynosiła jej wiele radości - zawsze z uśmiechem na ustach wchodziła do tego miejsca, mając wrażenie, że zapachy, kolory i szorstki dotyk ziemi wypełniały ją inspiracją. W wolnych chwilach lubiła wyciągać szkicownik i pospiesznymi pociągnięciami pędzla odwzorowywać kwieciste główki wyciągające się do słońca. Nie spodziewała się, że ten dzień będzie w jakikolwiek sposób odbiegał od normy, a jednak serce jej zamarło, gdy tylko ujrzała podlondyńską szklarnię - a raczej to, co z niej pozostało. Wokół niej unosił się nieprzyjemny zapach spalenizny i zwęglonych roślin, a powietrze było ciężkie i duszne. Wszędzie, gdzie spojrzała, dostrzegała zniszczenie i chaos. Szklane okna były rozbite, a szkło leżało na podłodze w setkach kawałków. Rośliny, których zazwyczaj dotykała z miłością i troską, były teraz tylko spalonymi resztkami, pozostawionymi bez opieki, na które już nikt nie miał zwrócić uwagi. Billie poczuła się przygnębiona na samą myśl, że jeszcze wczoraj te rośliny były pełne życia i piękna. Billie bez namysłu zbliżyła się do właściciela, wyciągając dłoń i klepiąc go delikatnie po plecach; zauważyła, że jego twarz zaciśnięta była w bólu, a jego oczy wciąż pełne były łez. Czułą się nieco głupio, że nie miała do powiedzenia wiele więcej niż tylko proste i ciche "przykro mi", ale miękki głos rozbrzmiał tak dużym przejęciem, że nie wątpiła, że mężczyzna jej wierzył. Starsza para zajmująca się tym miejscem zawsze dawała jej wiele ciepła, sprawiając, że czuła się w tym miejscu tak, jakby należała do rodziny. A jednak smutek, który sama czuła, znaczył tak niewiele wobec bólu, który musiał rozdzierać mężczyznę oglądającego zniszczenie swojego dobytku. Wiedziała, że musi zrobić co w jej mocy, aby pomóc, dlatego bez zbędnej zwłoki złapała za rękawiczki i wzięła się do pracy. W pierwszej kolejności ruszyła do alejki, w której może nie było najcenniejszych okazów, ale do której sama miała ogromny sentyment. Zaczęła zbierać odłamki szkieł i donic, zaklęciami zgarniając popiół. Pamiętała przestrogę, aby uważać, bo szklarnia nie była teraz zbyt przyjaznym miejscem, ale Billie zawsze miała tendencję do zamyślania się, więc wcale nie było potrzeba wiele, aby jej myśli uciekły z tej przestrzeni. Pogrążona w myślach, nie zauważyła, że w pewnym momencie nastąpiła na diabelskie sidła, a te natychmiast oplotły ciasno jej kostki. Pisnęła w zaskoczeniu, automatycznie próbując się cofnąć, przez co sidła zacisnęły się jeszcze mocniej. - To nie było zbyt mądre - mruknęła sama do siebie, zaraz licząc pod nosem do pięciu, aby się rozluźnić i nie postępować pochopnie. Przecież tyle razy opowiadała klientom, w jaki sposób radzić sobie z diabelskimi sidłami, gdyby coś poszło nie tak. Nakierowała więc różdżkę na roślinę, przyzywając Lumosem światło, by zmusić ją do wycofania się. - No już, puszczaj - poprosiła, aż w końcu sidła się wycofały. Billie czuła jednak, że to znacząco spowolni jej pracę; ból w kostce nie zniknął całkowicie i musiała teraz uważać, aby przypadkiem nie zrobić sobie dodatkowej krzywdy. Nie zamierzała jednak odpuszczać ani się skarżyć, więc ramię w ramię pracowała dalej aż do późnego popołudnia. Kładąc się wieczorem spać wciąż nie mogła uwierzyć, że przez długi czas już nikt nie zakupi tam roślinnych okazów. Ale wiedziała też, że w końcu szklarnia stanie na nogi, a sadzonki się odrodzą - musiały. @Ruby Maguire
[zt]
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea przybyła do szklarni w czwartek o umówionej godzinie i przygotowała wszystko na rozmowę z Irvette. Herbata, ciasteczka, schowane w teczce dokumenty sprzedaży. Wszystko zapowiadało się idealnie. Xan bardzo lubiła tę dziewczynę. Pracowały razem od kilku lat, zawsze była z niej zadowolona, nigdy też nie miały większych niesnasek. Grey widziała w dziewczynie ogromny potencjał i naprawdę była szczęśliwa, że to ona przejmie szklarnię, którą Xan darzyła obecnie wielkim sentymentem i w którą włożyła sporo pracy. Mimo wszystko to nie było to. Kobieta wiedziała, że nie chce spędzić w tej szklarni reszty życia i chociaż kochała rośliny, swoją przyszłość dostrzegała obecnie gdzie indziej. - Witaj Irvette! - przywitała pogodnie @Irvette de Guise gdy ta pojawiła się na miejscu. - Siadaj proszę. Bardzo się cieszę, że możemy się dzisiaj spotkać. Herbaty? Przyjemniej omawiać interesy przy mocnej Earl Grey.