Wąski i zawsze zatłoczony korytarz, nieopodal recepcji. Trudno tutaj kogokolwiek minąć, a przestrzeń wypełniają jęki, szczekanie, krzyki, gwizdy i inne dziwne odgłosy. Ludzie z dziwnymi urazami siedzą, leżą, stoją lub chodzą, skutecznie ograniczając pole manewru.
Dziewczyna jak każdego poranka w ciągu ostatniego tygodnia przechadzała się korytarzami św. Munga. Nie miała co robić w swojej Sali, dlatego też starała się znaleźć jakieś ciekawe zajęcia gdzie indziej. Tęskniła za Hogwartem, chciała jak najszybciej zakończyć terapię i wrócić tam żeby móc rozkoszować się wspaniałym, szarym życiem. Jednak nie było jej to dane. Przekazano jej informację, że dziewczyna musi pozostać w Mungu przez następny tydzień, na czas obserwacji. Nie chciała, ale nie była zbyt asertywną osobą, żeby kłócić się o to. Nikola nagle zatrzymała się i spojrzała w jeden punkt. Na je twarzy malowało się zdziwienie zmieszane z wieloma innymi emocjami. Nie zważając na to gdzie się znajduje przyśpieszyła kroku i położyła dłoń na ramieniu chłopaka. To był Aaron? TO BYŁ ON?! Zastanawiam się co dziewczyna teraz zrobi, zbeszta go jak Allistair’a za nie dawanie znaku życia, czy jednak nie będzie go dręczyć… Wybrała drugą opcję, przytuliła chłopaka do siebie i zamarła w milczeniu w takiej pozycji. Po chwili odsunęła się i spojrzała na jego twarz zmartwiona. - Nic Ci nie jest? Martwiłam się o ciebie… bardzo… – wyszeptała. Dopiero teraz, kiedy była w stu procentach pewna, że to jest Aaron i że chłopak jest cały i zdrowy, przypomniało się jej, że znajdują się w św. Mungu. W miejscu, w którym jako uczennica nie powinno jej być, to miejsce było ostatnim, w którym chciałaby spotkać kogokolwiek znajomego…
Również ją dostrzegł, ale trochę później, niż ona jego. Zaschło mu w ustach. Zbliżała się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jakby mieszanka zdziwienia, zmartwienia, zdenerwowania i cholera wie, czego jeszcze. Z jednej strony... Tak bardzo cieszył się na jej widok, ale pustka, która go wypełniała zdawała się tłumić jego reakcje i emocje. Przytuliła go. Odwzajemnił się tym samym. Zamknął na chwilę oczy. Nachylił się lekko i pocałował jej włosy. - Nikola... - powiedział cicho. Spojrzał w jej oczy. Jego podbródek zadrżał. - Co Ty... Co tutaj robisz? - Nie wiedział, czy chce odpowiadać, na jej pytania. Nie wiedział, czy chce, żeby dowiedziała się wszystkiego. Wiedział tylko, że powinien, że musi powiedzieć, co się stało, dlatego, że... zależało mu na niej. Wciąż tak bardzo, jak wcześniej. Wpatrywał się w nią ze spokojem. Miał powiedzieć, że nic mu nie jest, że wszystko w porządku? Jeszcze kilka sekund, kolejne spojrzenie - tym razem bardziej uważne - i zauważy, że chłopak nie wygląda najlepiej. - Wtedy... w pociągu... - Rozejrzał się dookoła, krzywiąc nieznacznie. - To nie jest najlepsze miejsce, na rozmowę. O Ciebie też się martwiłem. Bardzo. - Ale z drugiej strony wiedział, że Lunarni jej nie skrzywdzili, bo nie pamiętał, by była razem z nim w ich kryjówce. To podtrzymywało go na duchu. Żadnych plotek... Nikt nie odwiedzał go w Skrzydle Szpitalnym w Hogwarcie. Musiała zadziałać ochrona - możliwe, że Ministerstwo zdawało sobie sprawę z tego, jak bardzo jest cenny i jak bardzo jest zagrożony. Nawet tutaj widział kątem oka, jak ludzie obserwują go z ukrycia, a gdy patrzył bezczelnie w ich kierunku, zdawali się udawać brak zainteresowania. Może to już mania prześladowcza? A może to wcale nie Ministerstwo, ale Lunarni? Ciarki przeszły po jego karku. Bał się. Nie tylko o siebie... Lancaster pomogła mu i mogła teraz być zagrożona. Mogli ją znaleźć, wykorzystać przeciw niemu. Teraz... teraz jeszcze Nikolę. Na pewno zbierali na jego temat informacje. Gdyby coś się stało którejś z nich... Zacisnął dłonie w pięści. Tym bardziej musiał z nią porozmawiać. - Muszę coś Ci powiedzieć... teraz. Im szybciej, tym lepiej. - Tęsknił. Teraz sobie to uświadomił.
Martwiła się. Przypomniała sobie jak rozpaczliwie szukała Allistair’a i Aarona. Pamiętała, jak nie miała siły na nic więcej. Aaron miał większe szczęście niż Allistair. Nikola wyładowała całą swoją wściekłość na puchonie, a krukon ma aktualnie święty spokój. Słysząc jego pytanie spojrzała na niego widocznie speszona, po chwili posłała mu zakłopotany uśmiech i westchnęła teatralnie. - To ja powinnam zadać Ci to pytanie, nie sądzisz? – zapytała pretensjonalnie i pokręciła głową niezadowolona. Nikola spojrzała na niego zdziwiona, kiedy odezwał się do niej ponownie, posłała mu delikatny, uspokajający uśmiech i rozluźniła się już całkowicie. Widziała, że coś jest z nim nie tak, nie zachowywał się naturalnie. Według niej… chłopak zachowywał się jakby się czegoś obawiał i to ją martwiło. No ale przecież nie może go zmusić, by jej powiedział. Jeżeli będzie chciał, to się z nią podzieli z tą wiedzą. Zaśmiała się pod nosem i gdyby tylko mogła to rozczochrałaby jego włosy i spojrzała na niego z szerokim uśmiechem, jednak jest za krótka. Jednak nastał moment, w którym dziewczyna powinna zachować powagę. Spojrzała na niego pytająco oczekując, że to właśnie teraz powie jej o tym, co jest takie ważne.
Nie odzywał się. To fakt. Raczej skupiał się na zupełnie innych myślach i chyba Nikola zrozumiałaby to, gdyby wiedziała wszystko, co się stało. Jakie wieści się rozeszły? Ile z nich dotarło do jej uszu? Czy ona wie, że został porwany? Że uciekł? Jego zniknięcie na pewno stało się tematem wielu rozmów - to naturalne. Podobnie pewnie, jak w przypadku Huana. Takie sytuacje zawsze stanowią najbardziej soczysty materiał, na potężną falę pomówień i historii wyssanych z palca. Teraz mógł powiedzieć jej wreszcie prawdę. Chociaż jej część. Uchylił usta. Krępowała go obecność ludzi. Nawet, gdyby szeptał... Dużo bardziej wolałby, gdyby siedzieli teraz w ustronnym miejscu, gdzie otaczała go niezmącona niczym cisza, wzmacniająca jego głos i skupiająca w pełni jej uwagę. Brzydził się sobą. Zbliżył się do dziewczyny najbliżej, jak się dało, złapał ją za ramiona i nachylił się, by móc szeptać prosto do jej ucha. Wyłapał jej zapach. Zmrużył oczy, gdy pojedyncze kosmki włosów dotknęły jego twarzy. Czuł jej oddech i napięcie, jakby wyczekiwania. - Porwali mnie. Lunarni. Wtedy. - Wydusił cichutko. - Teraz polują na mnie... myślę, że obawiają się, że mogę ich wydać. Oni... - Nie był w stanie dokończyć. Wyprostował się i spojrzał w bok, jeszcze bardziej blady, niż wcześniej. Wciąż czuł się obserwowany. Czy nie szkodził teraz przypadkiem Nikoli? Przecież nie mógł jej zignorować! Nie umiałby! Przejść dalej korytarzem... A może powinien? Odsunął się o krok. Rozejrzał się. To spojrzenie, które posłała mu kobieta z drugiej strony korytarza? Tylko mu się wydawało, czy naprawdę odwróciła wzrok, gdy tylko spojrzał w jej stronę? Śledzi go, czy po prostu się speszyła? A tamten mężczyzna, który ukradkiem zerka na nich znad gazety? Wszyscy mogli teraz im zagrażać. Przełknął ślinę. Jak długo to potrwa? Jak bardzo jest niebezpieczny, dla swojego otoczenia? Nie pomyślał o konsekwencjach, swoich wcześniejszych czynów.
Nikola położyła palec na jego ustach uciszając go tym drobnym gestem. Posadziła go na jednym z krzeseł i położyła dłonie na jego ramionach. Pochyliła się w jego stronę i złożyła delikatny pocałunek na jego czole. Przymknęła powieki i przez kilka sekund tkwiła w tej pozycji. W końcu się odsunęła i dopiero kiedy wyprostowała ręce w ramionach otworzyła oczy i spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem. - Spokojnie… – wyszeptała, a jej wzrok nie odrywał się od jego twarzy. Cóż się z nią stało? Dziewczyna, która tak bardzo unikała czyjegoś spojrzenia i zawsze odrywała wzrok, teraz uparcie wpatrywała się prosto w oczy krukona – to nie miejsce, nie czas na to żebyś mi o tym wszystkim opowiadał… – wydukała i położyła jedną z dłoni na jego policzku głaskając go delikatnie. – Wiem, że chcesz mi to wszystko powiedzieć, ale też widzę, że jest to dla ciebie problem, więc się nie zmuszaj, mogę poczekać… najważniejsze… najważniejsze, że żyjesz… – wydukała i pogłaskała go ponownie. Wzięła głęboki wdech i zabrała ręce. - Wiesz… – zaczęła i usiadła obok niego, spojrzała na niego kątem oka i posłała mu szczery lecz smutny uśmiech. – Jednak nieważne… – wyszeptała i wstała. Zrobiła kilka kroków w przód i obróciła się na pięcie robiąc piruet i ponownie zwracając się w jego kierunku. - Nie jestem obeznana w tym miejscu, może jednak chcesz znaleźć jakieś cichsze i spokojniejsze miejsce?
To wszystko co się działo między nimi przez ten okres czasu było nieco brutalne i przykre, zwłaszcza że ponoć byli przyjaciółmi. Nie, nigdy chyba nimi nie byli, skoro on potrafił ją skurwić, a ona napisać do jego eks panienki. Przesada? Być może, ale przecież oboje czuli się rozdarci pomiędzy tym co się stało, a pomiędzy tym jak bardzo się pieprzyło. To był strach, trudne momenty, to było coś przed czym uciekali ludzie pokroju Coco, Kaia czy nawet samego Villiersa. Sentymentalne dzieci, chowające emocje w kieszeń, a co teraz się działo? I Watson, i Youngowi życie wyleciało z rąk. To wcale nie tak miało być. To wcale nie tak miało się skończyć, a może właśnie zacząć? Kwestia tego czy woleli żyć jakby nic się nie stało… Czy chcieli to ciągnąć tak jak wyglądało, a może powinni odpuścić? Nie, to już nie było yolo, stary odjebmy fazuchę, która sprawi, że będziemy jakoś funkcjonować. Nie będzie – naćpajmy się, schlejmy i idźmy się ruchać, jakby nic się nie wydarzyło. Tego nie da się rozegrać w ten sposób. Tu chodziło o coś więcej niż szczeniackie życie, bez ograniczeń, bez zobowiązań. Kai A. Young, Coco R. Watson, Casper Villiers. Niezły z nich trójkącik, co nie? I może większość twierdziła, że Ruda rozjebała przyjaźń dwóch zajebistych kumpli, ale co to miało do rzeczy? Nikt nie znał prawdy i nikt nie miał pojęcia jak było. Nawet ten zasraniec, który nazywał się bratem Rudej. No i właśnie, gryffonka nie miała już siły leżeć na tym pieprzonym łóżku, które sprawiało, że popadała w jeszcze większą stagnację. Smutne, bardzo smutne. Musiała się przejść, nawet nie odpisała Kaiowi na ostatni list, który pisał bodajże wczoraj. Po co miała pisać, żeby przyszedł? Że tak, Villiers był, że wszystko się rozpieprzyło… Po co miała pisać, że dopiero teraz wszyscy się zainteresowali? Nie, to nie miało znaczenia, żadnego. I stojąc przy oknie, w pustym korytarzu gdzie niemal nie było ludzi, a jak się jacykolwiek przewinęli to były to pielęgniarki, lekarze i żeby było śmiesznej – kobiety, które kiedyś będą matkami, ewentualnie schorowane staruszki czy śćpana młodzież eliksirem rozweselającym. Gdyby tylko mogła ich spytać dlaczego ich życie się tak rozpieprzyło, to zabawne ale, odpowiedź pewnie by ją zabolała - przecież była taka jak oni. Czy naprawdę to było normalne, że przejmowała się obcymi, a nie sobą? Coco ogarnij dupę, zacznij być egoistką. Pieprz system, nic nie ma sensu. O co się martwić, że dzieciaka urodzisz? Że Casper odszedł? Że Kai ma być ojcem? Że Cha przyszła się pogodzić? Że Clara próbuje ogarnąć Twoje życie? A może powinnaś myśleć o tym frajerze Oliverku, który Cię wyjebał z domu, i o jego zajebistej siostrzyczce? Pierdol to, mała. Wzrok wlepiony w okno, sprawił, że nie miała pojęcia kto jest za nią, i czy w ogóle ktokolwiek tam tkwił. Nie chciała myśleć, że kolejna osoba mogła tu przyjść. Odwiedzić ją. Nie chciała ludzi. Bała się tego. Przerażało ją, że nie zobaczą jej silnej, zdrowej, atrakcyjnej – widzieli szkielet, który ledwo łączył dni w całość, który miał zaniki pamięci. Patrzyli na żywego trupa, a co jeśli… To smutne.
Nienawidził szpitali. Kojarzyły mu się z tym, że ktoś jest chory, uszkodzony albo umiera. Sam w ciągu ostatniego czasu trafił już tam kilkakrotnie, najpierw zanosząc na rękach o pół głowy wyższego od siebie Kanadyjczyka, a potem trafiając tam poprzez zderzenie z drzewem na tych głupich, nielegalnych wyścigach. Jak mógł wtedy myśleć o czymś innym niż trzymaniu miotły i osiągnięciu celu? Bo cel leciał przed nim, z perłowymi włosami, rozrzuconymi na wietrze. Potem okazał się być najgorszym kapitanem na jakiego zasługiwało Red Rock, bo najważniejszy mecz przeleżał właśnie w szpitalu. Teraz mógł pakować kufry i zabierać swój tyłek z powrotem do słonecznej Australii. jednak dalej tkwił w chłodnych, zamkowych murach, nasiąkniętych wilgocią i pachnących stęchlizną. Dalej uczył się przy blasku świec, kiedy szedł spać było ciemno i kiedy wstawał również było ciemno. Męczyła go już ta deszczowa pogoda i ciągłe zimno jakie jej towarzyszyło. Co poradzić. Siła wyższa. Sam nie wiedział czy został tutaj bo polubił to miejsce (jasne), czy to dlatego że Mathilde, z którą wszystko już chyba było skończone, dalej siedziała tutaj. Nie wiedział nawet co ma dalej w planach, tak bardzo wszystko zjebał. Wiedział o tym. Powodem też mogła być CoCo, z którą spodziewał się dziecka. Uwielbiał Villiersa, ale mimo swoich wszystkich wad i melanżowania był człowiekiem odpowiedzialnym. No dobra, wcale nie był. Niektóre rzeczy jednak wymagały ogarnięcia, na które on potrafił się zdobyć. Nie odpisała mu czy ma ją odwiedzić. Wiedział, że nie musi czekać na pozwolenie. Zaniepokoił go stan rzeczy jaki mu przedstawiła. Mimo, że zdawała się być twardą kobietą, której zlamać się nie da, ludzie wcale nie byli jak góry. Byli jak drzewa, a nawet najmocniejsze drzewo może zostać złamane przez jeszcze silniejszy wiatr. Nie chciał żeby się złamała. Chciał żeby wiedziała, że on będzie przy niej po to żeby ją złapać. Byli przyjaciółmi. Trochę pobłądzili, ale on nie chciał tego wszystkiego przekreślać. Może i nigdy nie mieli zostać parą, ale on postanowił że będzie przy niej trwac, czy ona sama tego chce czy nie. Brawo Kai, w końcu ogarnąłeś dupę, winszujemy. Stawiając niepewne kroki, szedł powoli przez korytarz, wreszcie stając za CoCo Watson, jego przyjaciółką, która nosiła teraz ich wspólne dziecko. Jakie to głębokie. Wysunął niespiesznie w jej stronę rękę, jakby bojąc się że każdy szybszy ruch sprawi, że rozleci się w drobne kawałeczki. Położył dłoń na jej ramieniu, dając wreszcie o sobie znać i złapał mocno powietrze w płuca, sam nie wiedząc co powiedzieć. - Hej CoCo - tak, to zdecydowanie brzmiało dyplomatycznie i jak najbardziej elokwentnie, zapewniając fantastyczny start rozmowy. - Jak się czujesz?- kolejne pytanie, którego nikt nie lubi, a ja już dzisiaj użyłam go dwa razy heheh.
Coco już dawno miała wyjechać. Pozbyć się wszystkiego co ją otaczało. Nawet myślała o jebanym obliviate, które pozwoli po prostu uciec od wszystkich problemów. To było nawet lepsze niż to dziecko. Gdyby w sumie wykorzystała to zaklęcie, może nie zastanawiałaby się czy Kai, czy Casper. Pewność miała? Możliwe. Różnica to tylko dwa tygodnie, a ile lekarz powiedział, że o ile może być pomyłka? Właśnie, o te pieprzone dwa tygodnie. Musiała to wszystko jakoś poukładać. Musiała wyjść na prostą. Nie mogła stać w miejscu, teraz miała coś więcej niż tylko cel w postaci zdania na studia, tu chodziło jeszcze o pójście na studia, a teraz? Jak to wszystko miało się potoczyć? Nie ważne. On tu był. Tamten też. Wszyscy byli, ale zręcznie ją opuszczali, w każdej chwili. W każdej minucie ktoś znikał. Kogo ona się pozbyła? A może kto pozbył się jej, wyrzucając ją zręcznie do śmieci… -Kai… - Szepnęła, gdy tylko usłyszała jego głos i miała ochotę się rozpłakać. Nie odpisywała, nie widziała sensu. Nie powinien jej widzieć w tak kiepskim stanie. To było tragiczne, że ostatnie wydarzenia ją tak zmęczyła. Sama ciąża ją wycieńczała, a co dopiero mówić o kolejnym trymestrze. Wzięła głęboki wdech po czym odwróciła się w stronę chłopaka, zagryzając dolną wargę, która już była w wystarczająco opłakanym stanie. -Wyglądam fatalnie, co nie? – Uśmiechnęła się mimo wszystko. Akurat to była jedyna rzecz, której nikt nie był w stanie wyplewić z „maleństwa”, jak to niektórzy zwykli o niej mówić. Ja to się nawet pokuszę o to, że przez ostatni stres naprawdę trochę jej się zmalało. No ze trzy centymetry na sto procent, i jeszcze te nieszczęsne włosy, które jej wypadały. Dlaczego to faceci nie mogli rodzić dzieci? Strasznie los pokarał tą płeć piękną. Jednak nie o tym teraz myślała, nie o tym, że miała podkrążone oczy, jakieś szmaty na sobie, które pozbawiały ją wszelkich kobiecych kształtów. Nie myślała o braku makijażu, ani o tym, że nie jest pociągająca. Myślała tylko o tym, żeby w szpitalu jej pomogli. Co z tego, że miała się oszczędzać? Chciała, mimo wszystko – donosić tą ciąże. Chciała pokazać, że będzie dobrą mamą, a nie jak to wszyscy odpierdalali, że poda dziecku crack na przemian z ognistą, albo fetę w płynie. No bez przesady. Była melanżowiczką, uwielbiała się zabawic, napić, śćpać, ale kiedy trzeba było przystopować, to mimo że nie umiała tego zrobić, to wiedziała, że trzeba się ogarnąć. Hehs. Kai i Coco tacy ogarnięci, to aż śmieszne, ale przynajmniej mają szansę wyjść na prostą. -Jak bardzo jesteś na mnie wkurwiony? Jak bardzo masz mi za złe to wszystko? Serio, nie daję rady… Nie potrafię tego unieść. Boję się Kai… - I tak, normalna dziewczyna zapewne wtuliłaby się w chłopak, który był jej przyjacielem, a z którym będzie mieć dziecko. Chciałaby tego dotyku, a Coco chciała czegoś zupełnie innego. Wyciągnęła w jego stronę dłoń i kiedy udało się w końcu złapać rękę Younga przeniosła ją sobie na brzuch. Może i nie było wiele czuć, ale przecież to… W jakimś stopniu on będzie obecny przez te kilka miesięcy. On będzie patrzył na to jak jej ciało się zmienia. Jak brzuch rośnie, jak dziecko jest coraz większe. -Young, ja nie wiem… Nie umiem sobie wyobrazić, że tam jest mały człowieczek, wiesz? I on… On… - Zawiesiła głos jakby chciała usunąć ze swojej głowy te wszystkie myśli, które teraz pędziły w jej umyśle i jedna o drugą się zderzały. Nie, nic się nie liczyło. Nie tym razem. Szczerość, bez niej nic nie wyjdzie. -To dziecko powie Ci kiedyś tato…
Dla niego wcale nie wyglądała fatalnie. Była piękna. Nie uważał tak ze względu na to, że był w niej zakochany czy coś. Może trochę przez wzgląd na przyjaźń. Przede wszystkim chodziło jednak o to, że była matką jego dziecka. Już sam ten fakt sprawiał, że roztaczało się nad nią jakieś nadnaturalne piękno, które wychodziło poza wszelakie kanony. Mogła być ubrana w worek, mieć podkrążone oczy, a włosy matowe i twarz bez wyrazu, a i tak była dla niego śliczna. Uśmiechnął się do niej ciepło, jak gdyby w jakiś sposób chciał przesłać jej trochę pozytywnych fluidów. Swoją drogą trochę mu się smutno zrobiło na tą myśl, bo Mattie takie przesyłała. Nieważne w jak beznadziejnym był humorze, ona zawsze potrafiła go postawić na nogi. Potem on zjebał i znalazł się właśnie tutaj, w jakiś nieudolny sposób naśladując swoją byłą w roztaczaniu nad sobą dobrej aury. Problem jednak leżał w tym, że on wcale nie był dobry. Przynajmniej wcale za takiego się nie uważał. - Nieprawda, wyglądasz pięknie. Jak zawsze - wyszczerzył się do niej pocieszająco. Poniekąd ten uśmiech był szczery, jednak w pewnej części trochę wymuszony. Ostatnio rzadko było go stać na uśmiechanie się. Z natury był roześmianym, ale wcale nie wesołym typem. Teraz kiedy on zerwał z miłością swojego życia, jego drużyna przegrała, a on okazuje się że będzie ojcem, świat zawalił mu się na głowę, a słowa ojca odbijały się echem po jego głowie. Nic nie osiągniesz, jesteś nikim. Czy rzeczywiście tak miało być? Jedyny ziomek, przyjaciel, który go rozumiał okazał się skończonym gburem, a on tak jak kiedyś szedł sam z problemami, tak znowu z nimi szedł, z tym że teraz było ich znacznie więcej. - Nie jestem wkurwiony. Za co miałbym być na Ciebie wkurwiony? Zachowujesz się tak jakbyś całą winę brała na siebie. Kurwa CoCo, to jest tak samo moja wina jak i tego frajera Villiersa. No dobra. Może nie w tej kwestii konkretnej, ale dobrze wiesz o co chodzi. Nie możesz robić z siebie wiecznie męczennicy. Życie rucha i tyle. Pech chciał tak, że u Ciebie akurat skończyło się to wpadką - tutaj nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem, rozbawiony swoim dowcipem. Miał nadzieję, że tak jak i jemu udzieliło się trochę pozytywnego nastroju tak też stanie się i w przypadku Watson. Nic nie powiedział kiedy ta wzięła jego rękę i położyła ją sobie na brzuchu. W milczeniu dotykał ją przez materiał szpitalnej koszuli, próbując coś tam w środku wyczuć. Bez skutku. Był tylko facetem. Jemu do takich rzeczy potrzebne były wizualizacje. Jednak wiedział, że gdzieś tam jest mały gość, który w przyszłości okaże się być jego synem bądź córką. Był dumny z tego, że będzie mógł to dziecko wychować, naprawdę. Przysiągł sobie, że nigdy nie będzie takim chujem jakim był jego ojciec, a CoCo nie pozwoli zostać taką osobą jak jego matka, mimo że bardzo ją kochał. Zadbają o nie wspólnie. - Wiem, jestem tego świadom. Ciesze się, wiesz? To dobrze, że trafiło akurat na Ciebie - stwierdził poważnie, głaszcząc ją po tym lekko wydętym brzuszku.
Dla niego. Dla niego. Dla niego. Oczywiście, że była dla niego piękna, przecież jakby mówił coś innego to na pewno dostałby w mordę. No w końcu się ruchali, tak? I właśnie… To było ciekawe zjawisko. Stali teraz na wprost siebie, nie przejmując się tym wszystkim, owszem – może trochę, ale nie o to chodziło. Byli przyjaciółmi, potrafili po seksie patrzeć sobie w oczy, a do tego jeszcze normalnie rozmawiać. Właściwie to nawet mogliby pomyśleć kiedyś o czymś więcej, ale wiesz na czym polegał ich problem? Rozjebaliby przyjaźń jakąkolwiek próbą rozwinięcia związku. Przecież oni tego nie chcieli. A może… Nie, to w ogóle nie powinno się dziać. Zbyt absurdalne myśli, i zbyt dalekosiężne. -Kai, spróbowałbyś powiedzieć coś innego, to bym Ci jebła… - No taka elokwentna Coco, która w tym momencie patrzyła na niego w taki sposób jakby totalnie była zćpana i spita. Może i oczy rudej były rozbiegane, ale tylko dla tego, że naprawdę była zmęczona. Mało spała, jeszcze ta kłótnia z Kacprem, wizyta de Lurien, te pieprzone listy. Clara… Wszystkiego było za dużo. A Coco chciała tylko spokoju. Wytchnienia. Chciała normalnie przeżyć te parę dni, nie myśląc o tym co się dzieje wokół. I właściwie dzięki Youngowi to dostała. Przyszedł i nie miał do niej pretensji. Przyszedł i nawet powiedział, że ślicznie wygląda. Przyszedł, i… -Nie zachowuje się jak męczennica, ani nie biorę na siebie całej winy. Chodzi mi o to, że ja pierdolę… Najpierw Twój… No wiesz, związek. Potem Twoja znajomość z Villiersem. Teraz akcja z dzieckiem. Serio, chodzi mi o to, że nie pozbawię Cię praw rodzicielskich jeśli chcesz wychowywać tego malucha, ale umówmy się. Masz swoje życie, ja swoje… Jak to sobie wyobrażasz? – Wywróciła na swój charakterystyczny sposób oczami, ale nie dlatego, że ją wkurzał czy coś. Po prostu może obawiała się nieco, że któregoś dnia zniknie, bo znudzi go tacierzyństwo. -Ach, tak… Gdybym się nie okazała tępą dziwką to nadal byś mnie rżnął. – I tu wymierzyła mu lekki cios w ramię, bo przecież wspomnienie tamtych listów ją niesamowicie bawiło. Wyzywali się jak najgorsi wrogowie, a teraz? Teraz zostali postawieni w chorej sytuacji, z której było wiele wyjść, ale żadne nie było na tyle liczne by móc to jakkolwiek ogarniać. Po co? -Kurwa mać, no Young! Nie zrobiłam sobie dzieciaka sama! – Parsknęła śmiechem. Brawo dla kapitana, który ją rozbawił! Zresztą… Jakby nie patrzeć, w seksie było tak, że w tym całym był ambaras żeby dwoje chciało naraz. A wtedy właśnie tak się to potoczyło, że skończyli razem, uprawiając miłość. A teraz co? Tkwili tu, w szpitalu, czekając na to jak urodzi się ich mała pociecha. I na pewno to będzie śliczna blondyneczka. Ja już to wiem! -Naprawdę? Powiedz to jeszcze raz i mi to udowodnij. Właśnie teraz… Udowodnij, że cieszysz się, że to ja będę matką Twego dziecka. – Oj, nie udawaj, że Kai nie będzie wiedział o co chodzi. Każda dziewczyna tego potrzebowała, a odkąd… Odkąd miała w głowie tą wizję gdy Casper przyszedł do własnego mieszkania, i pachniał inną kobietą aż przyprawiał ją o mdłości. Jak mógł. Właśnie wtedy! Wtedy gdy go potrzebowała, wtedy gdy się nią zaopiekował… Był z inną. Skąd niby ten zapach perfum? I gdyby tylko wiedziała, że tamtego wieczoru między nim, a tamtą dziewczyną do niczego nie doszło, może nie byłaby tak rozżalona. Zawsze czuła się jak druga, wtedy jej to udowodnił. A może wcale nie była druga, tylko nawet piąta… A może szósta? A może kurwa w ogóle jej nie było. Tak, w życiu Kacpra jej nie było. Już nie.
Przez ten motyw znowu przewija mi się przez myśl mój fantastyczny książę i wcale nie mówię tutaj o jakiś sprawach sercowych tylko o pewnym nauczycielu, Prince'ie Scott'ie (yyy kurde tutaj mam mindfucka bo nie wiem czy poprawnie napisałam, ale to nieważne przecież!), który na pewno gdzieś się teraz dobrze bawi z jedną z uczennic hehe. W każdym razie on również przechodził taką sytuację, w której cholernie zależało mu na kimś z kim tworzył naprawdę porządną przyjaźń. Zupełnie nieistotnym elementem jest to, że przyjaciółka była przynajmniej o 10 lat młodsza, naprawdę! On również wahał się na granicy i chyba w ogólnym rozrachunku zjebał przyjaźń i ukręcił się iście po angielsku, nie dając nigdy więcej o sobie znaku życia. Przykre wiem. Założę się, że Kai mimo plotek krążących o nim typu 'Kai jeść, Kai napierdalać' (naprawdę, nie zdziwię się jak niedługo padnie hasło pod tytułem KRZYCZ KAI), bardzo by nie chciał stracić tak cennej przyjaciółki jaką była dla niego CoCo. Niech nikt nie pierdoli, że skoro się ze sobą przespali to nie mogą już być przyjaciółmi, bzdura! Dziwne rzeczy na tym świecie się dzieją, a pojęcie fuckfriend w drugim członie zawiera friend, co o ile dobrze pamiętam znaczy przyjaciel, co nie? Proste i wytłumaczalne! Jednakże śmiem twierdzić, że ta dwójka bardzo ładnie się ze sobą komponuje, a ich dziecko będzie na pewno prześliczne! - Hoho, stara, dobra CoCo wróciła. Zero kultury - wyszczerzył się, wyciągając do niej rękę żeby potarmosić jej włosy na czubku głowy. Ot taki przyjacielski, wręcz ziomalski gest. Niech ta Watson wreszcie się nauczy, że on nie rzuca słów na wiatr. Jak ma wpierdolić to wpierdoli, a jak ma trwać przy kimś do końca to tak zrobi. Wszak już na samym wstępie swoich związków, zwykł uprzedzać o niefortunnych ich skutkach. Laski jednak są głupie, bo każda wierzy że takiego Younga zmieni. A to peszek! - Po prostu - wzruszył ramionami. [/b]- Nie wyobrażam tego sobie. Będzie jak będzie. Jedyne co wiem, że Cię nie zostawię i jak będę musiał kurwa powtórzyć to jeszcze raz, osobiście Ci ogolę głowę na łyso, a Ty nawet nie będziesz w stanie wyjęczeć słowa protestu. To jest jedyna groźba, jaką w tym momencie zważywszy na Twój stan moge dysponować i nie zmuszaj mnie do wymyślania kolejnej [/b]- stwierdził z iście grobową miną chociaż w środku cały trząsł się ze śmiechu. Z jednej strony był zły na dziewczynę, że tak bardzo w niego wątpiła, kiedy w tym samym momencie gdzieś tam pewna perłowowłosa dziewuszka wierzyła w niego z całych sił. Na tym właśnie polegał paradoks. Z drugiej strony jednak bawiła go cała ta sytuacja z niedowierzaniem, więc zrobił tak jak zwykł zawsze robić. Przyjął to dystansując się do tego i nie skąpiąc żartu. Zignorował wzmiankę o tępej suce, bo nie warto drążyć tematu było i spojrzał jej głęboko w oczy, zmęczony już tym wszystkim. Miał ochotę wytargać ją za kudły i przytulić mocno do siebie żeby wreszcie przestała się zadręczać tymi problemami i je dogłębnie analizować. - Cholera CoCo...- wychrypiał, już zupełnie jej nie zważając na to gdzie się znajdują i o czym przed chwilą rozmawiali. W kilka sekund znalazł się przy niej i pewnym gestem przyciągnął do siebie, złączając ich wargi razem w zdecydowanym pocałunku. Jedną ręką wplótł się jej we włosy, nie dając jej możliwości podjęcia żadnej innej decyzji, niż ta którą podjął za nich oboje. - Mam nadzieję, że to Ci na razie wystarczy - stwierdził sucho, kiedy się w końcu od niej odsunął na kilka centymetrów, jednak nie na tyle daleko żeby nie było czuć panującego napięcia. Bo na pewno było.
Twój fantastyczny książę? Jak dobrze, że nie ciepnie na coś takiego jak kompleks fantastycznego księcia, tylko na ten moment Heinekene’a i cierpię, że tak szybko się kończy. Mało tego, uważam, że taki alkohol jest bardziej praktyczny niż facet. Umówmy się, ten zawsze znajdziesz – facet jak czasem przepadnie to nawet po miesiącu nie jesteśmy w stanie go odszukać, a jak wróci? To robi maślane oczka i ma nadzieję, że rozsuniemy nogi. Nie przypomina Ci to czegoś? Mnie właściwie też nie, ale mam takie głębsze rozkminy – sama rozumiesz, nie? I żałuję cholernie, że mam te dziwne fazy na myślenie o czymś więcej niż tylko nasze pokrzywdzone przez los i życie postaci. Jakby nie patrzeć „KRZYCZ KAI!” – byłoby czymś fenomenalnym, i zupełnie nie rozumiem dlaczego dostrzegam w tym podobieństwo z „KRZYCZ TRYBSON!” – strasznie frajerskie, nie sądzisz? Przecież Kai nie był tępakiem, ani nie był skurwiałym osiłkiem, który rucha blond pindzie – tamta przecież miała perłowe włosy, i oni to raczej chyba się kochali, a tu? Mamy przykład typowego samca, który myśli, że jest zajebisty, o ile jesteśmy w stanie stwierdzić iż T. myśli czymkolwiek więcej niż tylko: „KRZYCZ TRYBSON!” Nie ważne. Who cares. If u know what i mean, i te sprawy – kurwa, zdaję sobie sprawę, że leje wodę, ale wiesz jak jest. Obiecałaś mi wczoraj długiego posta, a mnie naszła jakaś taka dziwna wizja, że muszę porozkminiać cały dzisiejszy dzień i go przeanalizować z perspektywy biernego gracza. Tak, ten dzień był gorzej niż tragiczny. Nie ważne, kto by się tym przejmował? Jednak właśnie – wracając do fabuły, która nieco się skomplikowała, bo umówmy się, że te… Prawie cztery miesiące temu żadna z nas nie planowała dziecka. Mało tego, nie było go w ogóle w planach, ale jak widać życie rucha. I Kaia oraz Coco wyruchało podwójnie. Bardziej szkoda mi Younga, bo jednak trzeba przyznać, że Watson była kobietą, a przynajmniej na taką się kreowała. No dalej Young, potwierdzisz to? -Ej to nie tak, że nie mam kultury, serio! Po prostu, no spróbowałbyś powiedzieć coś innego, to naprawdę zrobiłoby mi się przykro i co? Złamałbyś mi serduszko, a już raz ktoś obiecał, że tego nie zrobi. – Zrobiła minkę w podkówkę, bo jednak samo to wspomnienie sprawiało, że jej serce pękało. Nie, to nie tak, że była to tęsknota, choć w dużym stopniu na pewno. W jej życiu było dwóch, których kochała całą sobą. Oliver, który zjebał. Casper, i który… Tak, wierzyła w jego przemianę, jak w nic innego. Wierzyła we wszystko, co miało związek z nim, i gdyby tylko miała świadomość, że też jest dla niego ważna. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, co? Nie, właściwie to nic nie potoczyłoby się inaczej, bo przecież wszystko zostało zniszczone, przez debilizm i porywczość. Żałosne? Nie, prawdziwe. Smutne i prawdziwe. -Dobrze będzie, zobaczysz! – Uśmiechnęła się i tym razem zaskakujące było to, że uśmiechnęła się szczerze, bo… Może i nie do końca wierzyła w swoje siły, i z pewnością je przeceniała, ale mimo wszystko. Zaufała losowi, zaufała temu, że Kai jednak nie uciekł, i dalsze rozmysły przerwał jej w dość intensywny, ale jakże przyjemny sposób. Zabawne nawet, że przez kilka chwil myślała, że to ktoś inny, ale wiecie co? Pieprzyć to. Nie warto patrzeć na to co było, trzeba iść do przodu, a teraz miała przy sobie Kaia Younga, który jest kapitanem Red Rock, który będzie ojcem jej dziecka… Chociaż czy chodziło właśnie o to? Nie. Był jej przyjacielem. -I załóżmy, że na razie mi to wystarczy… - Puściła mu oczko, a na jej twarz wpełzł bardziej zadziorny uśmiech. Świdrowała go nawet na wskroś szarymi tęczówkami. Dziwne, cholernie dziwne. Naprawdę – fuckfriend? Co z tego, i tak nikt ich nie ogarnie. Oni sami nie ogarniali, a co dopiero ktoś trzeci. Zabawne? Skąd! Po prostu oni żyli tak jakby miało nie być jutra, i to chyba było lepsze niż rozpaczanie z powodu ciąży. Szkoda tylko, że ona sama nie wierzyła, że to wszystko się dobrze skończy, ale musi być silna. Dla niego. Właśnie teraz. Nie może się załamać, i nie może mu pokazać ani chwili dłuższego zwątpienia. Na co więc jeszcze czekała? Właściwie to kurwa na zbawienie, które nadeszło szybciej niż mógłby się Australijczyk spodziewać. Po prostu podeszła i przytuliła się do niego jakby to wszystko było początkiem czegoś nowego. -Będzie dobrze, ej, zobaczysz!
Boże ja o jednym Ty o drugim. Przecież wyraziłam się jasno, że o sprawy sercowe nie chodzi! Mój książę jeździ subaru, a Prince (o którym była mowa, no wiesz prince - książe, język angielski?) latał na miotle. Tak zdecydowanie to ich od siebie odróżniało. Może masz rację z tym piwem, bo piwo nie pójdzie na koncert dzień później kiedy Ty od tygodnia masz bilet na te, który jest dzień wcześniej. takie tam rozkminy o życiu. Mam nadzieję, że chociaż znowu zgubi portfel albo nie wiem, w ryj dostanie. Co do 'KRZYCZ KAI' to nie oszukujmy się, ale byłby najlepszą dupą w ekipie z czaro i założę się, że wszystkie pod nim krzyczałyby Kai! W końcu ostatnio się trochę chłopiec rozbrykał, więc kto wie co by się działo. Nieważne jednak, może kiedyś do tego dojdzie, teraz Young ma być odpowiedzialny, a przynajmniej próbuje. Żadne więc szkoda bardziej Kaia, bo Kai to zaradny chłopiec i sobie poradzi, poza tym co jest lepszym wabikiem na kobiety niż seksowny mężczyzna, samotnie wychowujący dziecko, któremu próbuje dać wszystko co najlepsze. No CoCo, nie poleciałabyś na to? Ok, Watson może i by na to nie poleciała, bo sama miała w głowie takie wariacje, dla których gubiła orientację, jednak nie wierzę że żadna z nas nie próbowałaby w jakiś sposób zaopiekować się tym zagubionym chłopcem z innej bajki! - Naprawdę nie chcę Cię w tym momencie obrażać, ale tylko idiota wierzy w coś co mówi Casper Villiers, zwłaszcza kiedy tyczy to się łamania serca. No chyba, że potwierdziłby prawdziwość słowa złamać, to wtedy jasne, nawet bym Ci przybił piątkę. Bujasz się zresztą z tą jego siostrą i chyba widzisz jak ją traktuje. Gorzej niż twój brat Ciebie. Uwierzyłabyś swojemu bratu na słowo jakby obiecał, że nie złamie serca jakiejś biednej pannie? No błagam, wystarczy mi znajomość historii z tą całą Julią, Jenny czy jak jej tam było - mruknął, wywracając oczami, no bo jaka ta Gryfonka była naiwna, wierząc że cieszący się złą sławą Ślizgon obieca jej dozgonną miłość. Aż mu się jej zrobiło szkoda, więc na chwilę wykrzywił twarz w dziwnym grymasie, bo głupio mu tak, że na nią naskoczył. Objął ją w następnej kolejności swoim muskularnym ramieniem i przycisnął do siebie nieco niezdarnie. - Villiers to dupek. Daj sobie z nim spokój...- dodał zaraz, błądząc wzrokiem po ścianie. Sam nie wiedział czego tam szukał. Może odpowiedzi na to, dlaczego tu stoi i czemu wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Miał być tylko chłopcem, który nie osiągnie niczego, a teraz nie dość że spadał bardzo szybko w dół, to jeszcze po drodze robił taki rozpierdol, że było to kompletnie nie do ogarnięcia. Spojrzał na nią swoimi stalowoszarymi oczami i rozchylił usta w uśmiechu. W sumie to dobrze było mieć tą całkiem rezolutną CoCo przy sobie. I wcale nie planował robić z niej kobiety swojego życia, ale każdy kto twierdził że Watson pomyli mleko z kokainą kiedy będzie karmić dziecko, był w błędzie. Tak na dobrą sprawę, czy ktoś w ogóle ją znał? Kto ogarniał kim jest CoCo Watson? Ej, Kai czy Ty ją znasz? Może odrobinę lepiej niż co poniektórzy, a może się mylisz. - Jasne, że będzie. Póki masz tak zajebistą dupę jak ja przy sobie, co mogłoby być źle? - wyszczerzył się do niej i złożył jej buziaka na czubku głowy. - Foka, ja już muszę lecieć. Wiesz, szkoła, życie i te sprawy. Obiecaj, że odezwiesz się do mnie jak tylko Cię wypuszczą - stwierdził nieco nawet za szybko, odsuwając się od niej i żegnając nieporadnie. Czasami ciężko dojrzeć kiedy się kończy granica przyjaźni.
Tya, dopiero co sama była w tym szpitalu a teraz musiała tu przyjść jeszcze raz. Jednak tym razem to nie ona się połamała, co prawda podczas walki oberwało jej się zaklęciem, ale jakoś się ogarnęła. Co było później? Nie wiedziała, można by uznać że po prostu zaginęła w akcji iż nie ogarnęła faktu, że Lunarni znów coś odpierdzielają i tym razem gniew niebios był skierowany w Sunny. Nie miała pojęcia dlaczego, jednak była wkurzona, że nie mogła nic na to poradzić. Gdyby nie ten list od brata Sun zapewne nie dowiedziałaby się o tym wszystkim skoro dziewczyna straciła pamięć. Swoją drogą ciekawe czy ta w ogóle ją pamięta. Nie pozostało jej nic innego jak skierowanie się do szpitala aby porozmawiać o tym wszystkim z Gabrielem. Oczywiście nie było mowy o tym, że Jul opowie o zgromadzeniu do którego chcąc czy nie chcąc dalej należały. Kiedy to była już w szpitalu rozejrzała się, nie miała pojęcia jak wygląda brat Sunny więc postanowiła, że postoi chwilę na korytarzu i może ten sam ją zauważy.
Gabriel kręcił się po korytarzu, czekając na dziewczynę jego siostry. Nie miał pojęcia, jak ta cała Julia mogła wyglądać, ale gdy tylko pojawiła się na korytarzu, od razu poznał, że to była ona. Przypominała mu Ariadne – ten sam wyraz twarzy, kolor włosów… Sunny podświadomie znalazła sobie kopię swojej byłej, mimo że jej nie pamiętała, bo zabawili się Zaklęciem Zapomnienia? Zresztą nieważne. Wyciągnął ręce z kieszeni i podszedł do niej szybko. - Julia, tak? – Zapytał, posyłając jej zdawkowe spojrzenie. Nie był w najlepszym humorze, bo jego siostra ucierpiała, a ojciec wyżywał się na nim, jakby Gabriel mógł cokolwiek zdziałać. A nie mógł, bo przecież był wtedy w Riverside. - Musimy porozmawiać, nim dopadnie cię mój ojciec, bo on nie będzie zbyt miły, skoro chodzi o Sunday – odparł, odciągając ją na bok, żeby przypadkiem pan Grimes nie wyjrzał przez szybę w drzwiach sali. Nie miał ochoty na tę rozmowę, bo wiedział, że w pewnym momencie już nie wytrzyma i wybuchnie, akurat w towarzystwie nowopoznanej dziewczyny, miłości jego siostry, ale nie miał innego wyjścia. - Słuchaj, sprawa jest prosta – zaczął, nie przejmując się swoją bezpośredniością. – Wiesz, co się stało mojej siostrze?
Czuła się trochę dziwnie, chodząc po Mungu i szukając @"Xaviera Whitforda" po godzinach pracy. Oczywiście czułaby się jeszcze dziwniej, gdyby przekraczała próg jakiegoś gabinetu nie jako Electra O'Keeffe, Uzdrowicielka od urazów pozaklęciowych, która przyszła z koleżeńska wizytą, ale jako Electra O'Keeffe, kobieta, która miała problemy z panowaniem nad swoimi emocjami. Stwierdziła, że rozmowa na neutralnym gruncie na razie będzie lepszym pomysłem. Zawsze uważała, że sama doskonale wie, co dla niej najlepsze, co jej pomaga, co tylko rozsierdza, ale teraz... To stawało się coraz bardziej intensywne, a Electra była zmęczona ciągłym kontrolowaniem swojego stanu emocjonalnego. - Dzień dobry. - Chciała wyglądać na pewną siebie, ale ton jej głosu trochę temu zaprzeczał. Właściwie czuła się wyjątkowo niekomfortowo - długo rozważała wszelkie za i przeciw, zanim postanowiła chociaż porozmawiać z mężczyzną. Jako uzdrowicielka wiedziała, że jest on właśnie po to, żeby pomagać, ale Magiopsychiatria sama w sobie nie brzmiała zbyt zachęcająco. W ogóle myślenie o zapisaniu się na terapię napawało ją pewnym wstydem. To wyglądało zupełnie tak, jakby nie radziła sobie z własnym życiem. - Mogę zająć kilka minut? Odchrząknęła zmieszana. Nawet nie wiedziała, jak się do niego zwracać. Kolegom po fachu zazwyczaj mówiła jednak po imieniu, ale on był dużo starszy, dużo bardziej doświadczony. Był przede wszystkim wyższy rangą. I nie przychodzisz tu nawet jako uzdrowicielka przypomniała sobie i westchnęła. Jak to lubiła mawiać jej siostra - raz bachance śmierć. - Mam pewne problem... natury psychicznej. I po prostu no, zaczęłam zastanawiać się, czy może nie potrzebuję jakiejś pomocy. - Ostatnie słowo niemalże wypluła z odrazą. - Od kogoś doświadczonego. Ale... nie wiem. Najpierw wolałabym się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego, jak to w ogóle wygląda, więc... Jej niezręczność była niemalże namacalna, a to irytowało ją jeszcze bardziej. Nie potrafiła wyciszyć swojego umysłu, mimo że wiedziała, że postępuje właściwie. Ale przecież nie powinna się dziwić - to właśnie brak kontroli nad emocjami przecież ją sprowadzał. Cóż z tego, że zazwyczaj była to złość?
To będzie bardzo długi proces. Jednak na dzień dzisiejszy skończył. Wiedział, że ten przypadek będzie równie trudny jak ten, którym zajmował się kilka lat temu. Śpiączka, zanik pamięci, wewnętrzne hamulce powstrzymujące wspomnienia... Tak, jego konik. Dzisiaj zamierzał ją odwiedzić, dawno tego nie robił... Unikał tego miejsca jak ogień, mimo, że pracuje w tym samym budynku. Jednak dostanie się te kilka pięter wyżej stanowiło niemalże wyzwanie. Posiedzi tam, może nawet się odezwie. Nie będzie na nic liczył, z tym skończył już dawno temu. Może jeszcze kiedy wierzył, że istnieje sposób na wyjście z tej sytuacji. Na poprawę jej stanu. Westchnął i schował dokumenty do teczki, kiedy jego osobę zaszczycił jakiś głos. Odwrócił się i spojrzał na uzdrowicielkę, której imię znał jednak nigdy nie miał okazji zamienić z nią słowa. Oczywiście z wiadomych przyczyn. Bo Xavier nigdy tego nie robi. Kontakt z innymi pracownikami Św. Munga ma jedynie wtedy, kiedy jest to konieczne lub kiedy pacjenci są do niego przekierowywani. Korelacje między pracownikami nie leżały w jego zawodowych ambicjach. Wysłał kobiety, spokojnie jej się przyglądając i analizując każde jej słowa. W końcu było to istotne w tej sprawie. Niezrozumiałe było dla niego to, że postanowiła podzielić się tymi informacjami z nim na korytarzu. Poza ścianami jego czy jej gabinetu. Przecież mogła go powiadomić, że ma się u niej zjawić i tam mogłaby wyjaśnić całą sytuację. Czułaby się swobodnie będąc w otoczeniu sobie znanych rzeczy. Uniósł delikatnie brwi. -Po pierwsze, nie udzielam rad poza godzinami swojej pracy, chyba, że jest to sprawa związana bezpośrednio z moimi pacjentami. Po drugie, proszę głęboko odetchnąć. Po trzecie, metody mojego leczenia są dosyć specyficzne dlatego zajmuje się tylko naprawdę ciężkmi przypadkami.-Powiedział spokojnie. Chciał aby kilka kwestii zostało wyjaśnionych przed całym procesem, który będzie ich czekał. -Nie zdradzam również swoich metod leczenia, gdyż dla większości często wydają się być dosyć... Mhm, nieodpowiednie.-Dodał spokojnie, poprawiając sobie krawat. Spojrzał jeszcze raz na kobietę.-Jednak możemy porozmawiać na temat Pani przypadku. A ja udzielę odpowiedzi na pytania, które na pewno się pojawią. Jednak rozmawia ta odbyć się musi w nieco bardziej prywatnej atmosferze. Chyba nie chce Pani aby szczególy Pani zdrowia psychicznego doszły do personelu?
Nie polubiła go. Być może była to kwestia tego, że wręcz emanował chłodem i dystansem, a ona nie lubiła takich ludzi. Może z góry była do niego uprzedzona. Może szukała wymówki, żeby zostawić tę sprawę, a jednocześnie móc powiedzieć, że "próbowała". Może, może, może... - Z tego, co sobie przypominam, nie prosiłam jeszcze o żadną radę tyczącą się konkretnie mnie. - burknęła trochę wrogo, zaplatając ręce na piersi w obronnej pozycji i cofając się o krok, jakby odrzucona jego osobą. Dostosowała się jednak do jego drugiej rady, choć wiedziała, że w jej przypadku mało da. Jakby głupie zaczerpnięcie oddechu miało mieć jakiś magiczny, zbawienny wpływ. To potrafiła za to zdziałać złość - gdy występowała do ataku jakoś łatwiej przychodził jej dobór słów niż gdy starała się być uprzejma. - Ale właśnie dlatego, że pańskie metody są "specyficzne" i "nieodpowiednie" mam duże wątpliwości, jeśli chodzi o jakąkolwiek współpracę. Dobrze wiedziała, że to on robi jej łaskę tym, że wciąż wysłuchiwał jej nie wnoszących niczego do sprawy wyżaleń. Mogła im obojgu to ułatwić i dostosować się do tego prostego życzenia. - Dobrze, racja. Korytarz to może nienajlepsze miejsce, jakie mogłam wybrać... - Zmarszczyła nos i wyciągnęła różdzkę. - Muffliato. Teraz trochę lepiej, prawda? Miała jeszcze pod ręką zaklęcie Tumbus . Teoretycznie działało na osobę, która znajdowała się w jakimś pomieszczeniu. Była ciekawa, czy w takim przypadku uniemożliwiłaby mężczyźnie wejście do jakiegokolwiek pomieszczenia czy odniosłoby się to tylko do tego, że nie mógłby opuścić Munga. Stwierdziła jednak, że skoro szukała pomocy, takie działanie mogłoby zostać negatywnie odebrane. Ale szczerze? Electrę mało obchodziło, czy jakaś pielęgniarka przypadkiem usłyszy, że ma problemy z agresją. I tak większość osób zapewne sądziło, że wydrapywanie ludziom oczu to jej ulubione zajęcie - w końcu była częściowo wilą. - To co, może Pan ze mną porozmawiać czy olewamy sprawę? - dopytała, nawet nie zauważając, że przeszła na trochę protekcjonalną formę "my".
Nie musiała go lubić. Nie musiała go nawet szanować. Nie należała do grona osób, które mogłyby czuć wobec niego cokolwiek. I on sam niewiele by się przejął gdyby uczucia ów kobiety skierowane zostały w inny kierunek. Był po prostu rzeczowy. Wszelkie kwestie powinny być z góry zaznaczone i wypowiedziane aby w późniejszym okresie nie było niedomówień. Bardzo poważnie podchodził do swojej pracy. Wiele lat czekał na to aby metoda, którą stosuje w leczeniu pacjentów w ogóle się przyjęła. Nie miewał rzucać słów na wiatr, jeżeli już miało dość do konwersacji miała ona odbyć się na poziomie. Szczególnie jeżeli chodzi o pracę. Był osobą chłodną i zdystansowaną, nikt nie powiedział, że wszyscy są idealni, prawda? -Przyszła do mnie Pani informując, że być może potrzebuje Pani pomocy psychiatrycznej. Wyjaśniłem jedynie jak wygląda to z mojej strony.-Powiedział spokojnie.- I skoro ma Pani wątpliwości co do naszej współpracy czemu odbywamy tę rozmowę?-Wzruszył lekko ramionami, jakby zastanawiając się nad jej słowami. Chyba dobrze zrozumiał, prawda? Czy jednak potrzebował troszkę bardziej szczegółowego wyjaśnienia gdyż jego rozumowanie było dalekie od tego, co działo się w tym momencie. Tak, użycie na nim jakichkolwiek zaklęć to bardzo rozsądne wyjście. Była dorosłą kobietą a skoro znalazła stołek na jednym z magomedycznych miejsc, to znaczy, że jednak miała coś w głowie. W tym momencie po prostu czekał na rozwój całej sytuacji. Choć te niespełna pięć minut dało mu wiele do wywnioskowania. Jak wspominał. To była jego praca a ona w żaden sposób nie starała się niczego ukryć. Ba. Wręcz nagminnie starała się pokazać iż naprawdę coś nie gra. -Teraz chyba możemy przejść na bardziej profesjonalne tony, nie uważasz? -Wyprostował się i odstawił teczkę na bok, aby było mu wygodniej.-Jeżeli chcesz, proszę, kontynuuj .-Powiedział spokojnie, jakby dając jej znać, że może mówić dalej o problemie, który ją gnębi. Owszem, prościej byłoby po prostu otworzyć jej umysł i to wyczytać. Jednak postanowił dać jej szansę.
Pokiwała powoli głową, przyjmując jego słowa i spuszczając nieco z tonu przy następnym zdaniu: - Właśnie po to, żebym się tych wątpliwości pozbyła. Mężczyzna nie mógł się spodziewać, że komukolwiek pozwoliłaby na przetrząsanie jej myśli i wspomnień bez wcześniejszego podejścia rozpoznawczego. Electra nie była osobą wyjątkowo ufną. A właściwie w ogóle. Wzięła głęboki oddech, trochę uspokojona tym, że mężczyzna postanowił jednak jej wysłuchać. - Szczerze mówiąc, chodzi o to, że mój problem jest nie tylko psychiczny, ale w dużej mierze genetyczny. Jestem półwilą. Termin "gniew harpii" na pewno jest panu znany, prawda? - zatrzymała się na moment i sprawdziła jego wyraz twarzy. Electra była przyzwyczajona do tego, że ludzie reagowali na to dosyć emocjonalnie... nie żeby po tym mężczyźnie spodziewała się choćby mrugnięcia okiem. - Wiem, że to niewykonalne, żeby pozbyć się tego całkowicie, ale... Musi być jakiś sposób na osłabienie gniewu. Na opanowanie go nawet w krytycznych sytuacjach. Mężczyzna twierdził, że specjalizował się w przypadkach trudnych. Ale czy beznadziejnych? Bo w mniej ogólnych słowach prosiła przecież o ingerencję w skłonność, spowodowaną niczym innym jak genami. - Ten gniew jest jak... wilkołactwo, które może obudzić się w każdym momencie - podjęła, starając się wytłumaczyć to na najlepszym przykładzie, który przyszedł jej do głowy. - Nie panując nad sobą, mogę kogoś skrzywdzić. Wilkołak może chociaż użyć eliksiru tojadowego, a ja? Nic. Nie istnieje rzecz, która mogłaby mnie uspokoić, kiedy wpadnę w ten gniewny trans. Pracując w Mungu Electra często nie miała żadnego wpływu na osoby, z którymi musiała przebywać. Pacjent był pacjentem. I właśnie to najbardziej ją przerażało - fakt, że któregoś pechowego dnia ktoś może powiedzieć o jedno słowo za dużo, po którym zwykłe zaciśnięcie pięści i zagryzienie języka do krwi nie będzie wystarczające.
Nie spodziewała się chyba, że przy pierwszym ich spotkaniu już zacząłby penetrować jej umysł. Była to bardziej złożona część terapii. Musiała jednak zdawać sobie sprawę, że nie sprawiłoby to dla niego żadnego problemu. Wejść i przejrzeć niezauważalnie zakamarki jej umysły. Jednak patrząc na wysoką chwiejność emocjonalną nierozsądnie byłoby tego dokonać. Wiedział, że osobniki tego typu są nieco bardziej wyczulone od pozostałych przedstawicieli rasy ludzkiej. Mogliby wyrządzić dużo krzywd gdyby coś poszło nie tak. A ta sprawa była dosyć bardziej delikatna i może dlatego postanowił wysłuchać jej dalej. Jej przypuszczenia były słuszne. Jego reakcją było lekkie zmrużenie powiek, które miało oznajmić, że rozumie i aby kontynuowała. Najwidoczniej coś zaciekawiło go w tej historii o niemocy kontrolowania temperamentu wili. I w jednej sprawie się myliła, owszem, zajmował się przypadkami trudnymi ale to z beznadziejnymi miał najwięcej do czynienia. -Jesteś pół wilą.-Stwierdził spokojnie. W tym momencie w jego głowie powstało bardzo wiele scenariuszy i pomysłów, które mogłyby dotyczyć jej przypadku. Krew wili płynąca w jej żyłach była o wiele silniejsza. Nic dziwnego, że ta druga część znajdowała się poza wszelką kontrolą. W jego karierze tylko kilka razy spotkał się z osobnikami jej pokroju. Jeżeli chodzi o naturę psychiczną zwykle wolały zajmować się tym we własnym gronie, rodzinnym najlepiej. Dlatego tak bardzo ważne było uświadamianie ich od dzieciństwa o swoich możliwościach. Jednak tego nie musiał jej mówić. Skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej, wysłuchując jej i analizując przyjęta informacje. -Z racji tego, że jesteś pół wilą, ta druga część może silniej walczyć z tą ludzką i dlatego masz problem z kontrolą. Musiałbym wykonać kilka rozeznań aby bardziej zrozumieć Twój przypadek. Dobrze, że przyszłaś do mnie. Potrzebujesz kogoś, kto będzie potrafił zareagować na ewentualny atak Twojego gniewu.-Spojrzał na nią, pozwalając sobie na moment obserwacji i szybkiej, jak na te warunki, analizy.-Musiałbym spojrzeć również w Twoją przeszłość gdyż być może to właśnie tam tkwi odpowiedź na wiele pytań, które się nasuwają. Będę musiał wiedzieć jak wyglądał proces dorastania... I tu pojawia się największy problem. Aby nie doszło do komplikacji musisz mi zaufać i pozwolić wejść do środka, nieważne jak wielkie będziesz miała wątpliwości.-Wyprostował się. Jego twarz wykrzywiał grymas zamyślenia.-I może trwać to bardzo długo zanim zdołamy dojść do odpowiednich wniosków. Nie lubię przyjmować czegoś do czego mam wątpliwości.-Dodał spokojnie. Ponownie przeniósł na nią swoje spojrzenie. I wykonywanie jego poleceń będzie zdecydowanie wskazane.
Z jednej strony spokój i brak okazywania uczuć przez mężczyznę był mocno dekoncentrujący, z drugiej zaś nawet obiecujący. Nie musiała martwić się o jego reakcje, nie musiała obawiać się, że jakoś negatywnie ją oceni - bo nawet jeśli tak się stanie, ona nawet się nie dowie. Nie pozwoliłby sobie na coś takiego i tej jednej rzeczy była pewna. Poza tym, gdyby przekazał jej swoje umiejętności przynajmniej w połowie, prawdopodobnie Electra stałaby się bardziej stabilna niż legendarne Obeliski Przydziału. Chyba warto było zaryzykować. - Wszystko to rozumiem. Na razie mój środek ciężkości, jeśli chodzi o psychikę, lata swobodnie jak huśtawka. Zauważyłam... Ale co znaczy "rozeznań"? - Wiedziała, że po kilku minutach rozmowy nie mógł mieć przygotowanego konkretnego planu działania, ale chciała się dowiedzieć przynajmniej jak to działało na ogół. Dla Electry sprawa wbrew pozorom była bardzo prosta. Wątpliwości miała, owszem. Jednak w jej wypadku istniały tylko dwie drogi - albo mogła pogrążać się w tym wszystkim coraz bardziej i radzić sobie na tyle, ile wytrzymywała... albo mogła spróbować zrobić cokolwiek. Skinęła więc sztywno głową, próbując nie czuć aż tak ogromnego odrzucenia na samą myśl, że ktoś miałby poznać całą jej historię... Szczerze to mało chlubną. Nie była z siebie dumna i naprawdę nie chciała wracać do tej przeszłości. - Jeśli do tego dojdzie to nie przez zaufanie, ale przez konieczność. Jestem w stanie w pewnych sytuacjach się wycofać - sprostowała natychmiast. W tym wypadku zamierzała być jak najbardziej sceptyczna. - Ale mam nadzieję na wzajemność. Wszystko, co być może zamierzali, miało być długotrwałym procesem i Electra nie chciała być tylko biernym pacjentem, słuchającym poleceń. Mogła współpracować, ale na określonych zasadach, w których chodziło również o pewne partnerstwo. O'Keeffe nie miała może doświadczenia, nie była jednak głupia i zupełnie nieobeznana. - To oznacza wstępne "tak", w razie wątpliwości - dodała, zastanawiając się, czy wkrótce będzie tego żałować.
Nie pozwoliłaby sobie na negatywne oceny przez niego? Nie sądziła chyba, że będzie to kolorowy proces, w którym nie dojdzie do spięć. Sądząc po reakcjach kobiety, po tym, że nie sposób jest jej się kontrolować... Cóż, będzie to wyzwanie. Dla niego i dla niej. Ale przecież nie mógł pozwolić aby to go powstrzymało, prawda? W tym momencie nie stanowiła tylko ciekawego obiektu badań. Poniekąd stała się jego pacjentem, oczywiście, nie ubliżając jej uzdrowicielskim zdolnością. Podzielić się umiejętnościami? Którymi. -Nie mam zbyt często do czynienia z osobami Twojej natury, dlatego wolę najpierw poszerzyć zakres swojej wiedzy.-Powiedział spokojnie, w końcu nie było to nic zaskakującego. -Będzie to bardziej złożony proces niż zazwyczaj. I będzie wymagało Twojej pracy przede wszystkim. Bo nie zrobię niczego, czego sama być nie chciała.-Dodał i poprawił garnitur, jakby się nad czymś zastanawiał. Jego zadaniem nie było ocenianie jej czy jej przeszłości. To co zrobiła, co zrobi jest dla niego obojętne jednak konieczne aby udało im się dokonać czegokolwiek. Jego praca właśnie polegała na tym, aby dowiedzieć się jak najwięcej, poddać analizie zdobyte informacje i pomóc zrozumieć kwestie, które dawno temu zostały nie rozwiązane i odrzucone. Bo to zwykle małe szczegóły mają największe znaczenie. -Nie zaczniemy od penetrowanie Twojego umysłu. Zaczniemy od rozmowy. Na zaufanie przyjdzie czas i uwierz mi, konieczność nie ma tutaj nic do rzeczy. Twój umysł jak i ciało musi mi pozwolić. Jak sama pewnie doskonale wiesz, wszystko co nas powstrzymuje i pobudza jest właśnie tutaj.-Skierował jeden palec w kierunku głowy, po chwili wzruszył lekko ramionami. Musiała wiedzieć, że pracować będą na jego zasadach. Jednak wszelkie wątpliwości, obiekcje może nawet propozycje były mile widziane. Nie była jego typowym pacjentem, posiadała wiedzę i umiejętności magomedyka. Więc też forma ich relacji będzie zupełnie inna. Nie spodziewał się, że będzie ślepo szła za każdym jego poleceniem, nawet jego pacjenci wykazują się inicjatywą. Nawet sam zaleca aby tak się właśnie działo. Bo to znacznie polepsza wyniki ich pracy. -Na nasze następne spotkanie znajdź miejsce, w którym będziesz się czuła dobrze. To w jakimś stopniu pozwoli Ci się rozluźnić a mi pomóc naszej współpracy -Powiedział spokojnie. Jak mówił, najpierw zaczną od rozmowy, do cięższych spraw zabiorą się później. Mógł jednak przypuszczać i wiedział, że kobieta również mogła, że będzie to wyczerpujące. -Czy jest coś, co chciałabyś jeszcze wiedzieć?-Spytał i chwycił swoją teczkę. Nie chciał jej poganiać, po prostu chciał wiedzieć czy kwestie, które były najważniejsze zostały już wyjaśnione. Jego spokojnie ponownie osiadło na jej osobie. Czekając na jakąkolwiek reakcje.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Wędrował między oddziałami, szukał spoczynku, chciał zwyczajnie zapomnieć, kiedy to zakasał rękawy, przygotowując się do kolejnego dyżuru. Przyszedł przed czasem, obserwując pierwsze spalenie feniksa w swoim życiu. Musiał uważać, nie mógł pozwolić na to, by cokolwiek poszło źle - odpowiednio przygotował zatem Euthymiusa do zabiegu, w wyniku czego wszystko zakończyło się szczęśliwie. Szczęście? Nie wiadomo. A może zwyczajna opieka nad ptakiem, kiedy to poprzedni właściciel miał go kompletnie gdzieś przez tę drobną wadę? Wyłonił się w gabinecie z popiołów, parę dni temu - od teraz był za niego odpowiedzialny, tudzież wolał siedzieć w gabinecie, doglądając odpowiednio tego, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Dopiero po zajęciu się przypadkiem ataku hipogryfa przed robotą na czarodzieja i poskładaniu go do kupy mógł powrócić do własnych czterech ścian, zamykając drzwi za sobą i zwyczajnie oddając się opiece nad magicznym stworzeniem. No cóż, więcej do roboty nie miał; obecnie, albowiem kilkanaście minut wystarczyło, by następnie mógł oddać się rutynie pracy; jedynej rzeczy, którą miał. Siedział zatem spokojnie, dopełniając papierki i tym samym oddając się w pełni chwilowemu odpoczynkowi. Oparł twarz o dłoń, wzdychając głęboko i tym samym przejmując opiekę nad feniksem. Życie było nudne, dla niego - kompletnie nie istniało. Aczkolwiek... czy miał jakiekolwiek inne wyjście? Zdjął na chwilę płaszcz, pozostając w koszuli z długim rękawem; tyle mógł zrobić. W pomieszczeniu panowała w miarę przyjemna temperatura, zaś na biurku - względny porządek. Zmęczone spojrzenie uzdrowiciela nie miało nic innego do roboty jak zwyczajnie zniknąć za powiekami. Grę czas rozpocząć.
Gdyby nie zwykła, ludzka uprzejmość, z pewnością nie zapamiętałaby drogi do Szpitala Świętego Munga.
Choć z biegiem czasu podstawowe informacje o własnej tożsamości zdawały się powracać do odmętu poruszonych magiczną ingerencją myśli, o tyle szczegóły wciąż zdawały się jej umykać; drogi prowadziły donikąd, imiona z przeszłości nie przywodziły za sobą obrazów twarzy, a serce zdawało się latać jej w piersi, odbijać od żeber, od każdego do każdego, lekkie, uwolnione. Czym był ten okropny ciężar, który do tej pory zakotwiczył je w klatce, sprawił, że przestała się uśmiechać?
Czym było wspomnienie, którego najbardziej jej brakowało?
Prowadzona przez starszego jegomościa niemalże pod rękę, ukłoniła się czarodziejowi już pod drzwiami szpitala. Nie powinien przecież tracić nań tak dużo czasu, gdy wszyscy magowie przygotowywali się powoli do świątecznych celebracji i uwijali się między stoiskami na zewnętrznych marketach Doliny; nie mogła mieć na sumieniu jego karpia, girland... W szampańskim wręcz humorze udała się zatem tam, gdzie prowadziły ją znaki i stosunkowo uprzejme pielęgniarki. Choć patrzyły na nią nieco podejrzliwie, na rzędy białych zębów uwidocznionych w beztroskim uśmiechu, Nimue nie zwracała uwagi na skazy w ich uosobieniu - zamiast tego podziękowała jedynie wyuczonym, niemniej przesadzonym, dygnięciem - i z impetem walnęła pięścią w drzwi prowadzące do gabinetu uzdrowiciela, do jakiego ją skierowano.