Drzewo pozbawione jest korony, ale za to jego pień wzbudza powszechne zainteresowanie. Wypełnione jest nieustannie poruszającą się w środku... lawą, ogniem, magmą? Nie wiadomo co to jest dokładnie, ale zostało osłonięte skomplikowanymi zaklęciami dzięki którym po dotknięciu nie poparzysz się. Nie da się pobrać próbki tej cieczy magicznej ani w żaden sposób uszkodzić drzewa.
Arli uśmiech trochę zrzedł, kiedy zobaczyła, jak roześmiane lico Brooks zmienia się w kamienne lico wkurwionej Brooks, które widywała na meczach, ale prawie nigdy na treningach. Shit just got personal, yo. Zaklaskała, widząc widowiskowy strzał przyjaciółki, chcąc nieco rozluźnić atmosferę i podleciała do niej, żeby poklepać ją po plecach. - Tego już raczej nie odtworzę. - Przyznała i zajęła pozycję. - Po tym strzale zróbmy chwilę przerwy albo zmieńmy zabawę, bo mi łapa odpadnie. - Dodała jeszcze i odwróciła się twarzą w stronę tłuczka. Oh Neptune. Był bardzo blisko. Poderwała trzonek miotły do góry, cofając się w ten sposób o kilka jardów, wykonała paniczny, chociaż niewątpliwie mocny wymach pałką i aż zamknęła oczy. Usłyszała huk, pałkę wyrwało jej z ręki. A czerwona obręcz zamigotała, sygnalizując trafienie. - WIDOWNIA SZELEJE, ARMSTRONG 11, BROOKS 9! - Wydarła się mimowolnie, zsuwając się z miotły i opadając w zwisie aż do ziemi. Sturlała się na trawę i złapała za brzuch, próbując stłumić śmiech i hiperwentylację. Zerknęła na Jules zaciekawiona, jak pójdzie jej ostatni strzał.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Szkotka trafiła. Znowu. I to w czerwoną obręcz. Czy dziś obudziła się w jakimś alternatywnym uniwersum? Coś tu było nie tak. I choć postawa Szkotki, szczerze mówiąc, napawała ją dumą, bo radziła sobie doskonale, to i tak była zirytowana, choć bardziej na siebie. Gdyby od początku waliła po czerwonych pętlach, zamiast się bawić w te gówniane, zielone, teraz nie musiałaby się zastanawiać, czy przypadkiem nie przegra. Zacisnęła mocno zęby, a szczęka zatańczyła pod skórą. Zmarszczyła brwi, skupiając wzrok na tłuczku, zmieniła ułożenie miotły i uderzyła z całych sił. Tłuczek po raz kolejny przeleciał przez czerwoną pętlę. Wylądowała z cichym szumem przy dębie, oparła miotłę o pień i zaczęła zaciskać pięść, przywracając krążenie w obolałej od trzymania pałka dłoni.
- Świetna robota – pochwaliła przyjaciółkę, podając jej bidon z wodą. – Przyznaj się, że w wolnych chwilach bierzesz lekcje u Antoszki – zażartowała, zdejmując z głowy kask i poprawiając i mokre od potu włosy.
Arla podbiegła do Jules i po prostu rzuciła jej się w ramiona, podskakując przy ty jak wesoły szczeniaczek. Dopiero teraz zeszła z niej adrenalina, która na jakiś czas zastąpiła chyba krew w jej żyłach. Albo, w każdym razie, w jej adrenalinie było trochę krwi. - Ale to było zajebiste, totalnie, ten dreszczyk emocji! - Wyraziła głośno zachwyt i rzuciła Brooks swoją pałkę, sama zaś przełożyła nogę przez miotłę i wzniosła się na jard w górę. - Ale słuchaj, bo mam taki pomysł. Ty na meczu walisz pałką w tłuczki, a ja czy inni musimy ich unikać. Więc może teraz ja sobie polatam, a ty będziesz grzała we mnie? - Zatoczyła ciasne kółko dookoła Brooks i wskazała głową na świrującego w pobliżu tłuczka. - Wiesz, mi się to przyda bardziej niż pałowanie. A ruchomy cel dla ciebie to też lepszy trening. Poderwała miotłę i wzniosła się na wysokość korony drzew. Postanowiła, że będzie latała mniej więcej dookoła drzewa, raz na czas pikując w stronę Julii i na przemian odlatując nieco dalej. Zerknęła przez ramię na tłuczek i pałkarkę. No i pognała przed siebie.
Najpierw uciekająca (latająca dookoła drzewa), teraz Arla, rzuca k100 na swoją pozycję. Następnie atakująca (stojąca z pałką na ziemi), teraz Jula, rzuca k100 na celność odbicia tłuczka. Jeżeli wynik k100 atakującej znajduje się w przedziale +/- 10 od k100 uciekającej, trafia (np. dla 70 uciekającej trafiają 60-80 atakującej). Modyfikatory: za każde 10 punktów z GM atakująca może wykonać 1 przerzut/dorzut - sama decyduje, tzn. może zamienić stary rezultat k100 na nowy, lub może dodać/odjąć nowe k100 do/od starego.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
kostka:83 przerzuty: 4/5 Kiedy już nieco odpoczęły, mogły kontynuować trening. Tym razem to Arla wymyśliła ćwiczenie i choć to nie było skomplikowane, to nie był również łatwe. Dziewczyna zaczęła krążyć wokół drzewa, a Julka, stojąc na ziemi z pałką w dłoni, miała ją trafić. Łatwe i przyjemne, prawda? Nic bardziej mylnego. Szkotka była dziś w wyjątkowo dobrej formie. Dotyczyło to nie tylko odbijania tłuczka, ale również omijania go. Kiedy więc Julia się zamachnęła i posłała w jej kierunku wkurwioną kulę żelaza, ta trafiła prosto w pień. Może to i lepiej? Nawalanie kogoś z tak bliskiej odległości, z pewnością nie było bezpieczne i szczerze mówiąc, nie sprawiało jej przyjemności uszkadzanie osób, które były jej bliskie. A Szkotka była jej wyjątkowo bliska.
Czy ten tłuczek miał uderzyć w to drzewo i Brooks po prostu dawała jej fory? Arleigh miała nadzieję, że nie ma do czynienia z podobnym scenariuszem, bo wtedy byłaby po prostu wkurwiona. Jak już dostać od kogoś tłuczkiem, to od Brooks. Cholera, właściwie to mogłaby dostać czymkolwiek od Brooks i byłaby tym faktem zachwycona. Zmieniła gwałtownie kierunek lotu, krążąc teraz po szerszym okręgu i ruchem przeciwnym do wskazówek zegara. Tłuczek śmignął jej nad uchem, kiedy ruszył na nowo w stronę Julii. Arla nie spuszczała z niego oka i planowała już, w jakim kierunku spróbuje uskoczyć, w zależności od tego, w jaki sposób odbije go Brooksiara.
kostka: trafiam? Bo matematyka, plażo przerzuty: 0/5 Wcale nie dawała przyjaciółce forów. Może uderzała nieco lżej niż zazwyczaj, ale też nie chybiała celowo. Jaki byłby w takim wypadku sens całego treningu? I jak przyjaciółka miałaby się nauczyć omijać tłuczki, skoro te latałyby z dala od niej? Nie, Brooks dawała z siebie wszystko, ale nie zawsze można było trafić. Frustrujące, fakt, ale taki jest quidditch. Wygrywał ten, kto po prostu popełniał miej błędów niż przeciwnik. Czekając na tłuczek, przyglądała się Arli. Ta zaczynała zataczać coraz większe kręgi, co nieco mogło ułatwić Brooks trafienie. I tak było, bo przymierzyła, zamachnęła się i trafiła w szkolną miotłę Szkotki. Na szczęście Walsh rzucił na szkolny sprzęt zaklęcia ochronne, bo w innym wypadku Julka musiałaby fundować szkole nowy sprzęt. Co może nie było takim złym pomysłem? Obecne miotły nadawały się co najwyżej do zwiedzania okolicy z babcią i dziadkiem.
Już tryumfalny uśmiech miał zawitać na jej twarzy, już witała się z gąską, już chciała ogłosić, że wygrała wybory, kiedy życie (i celne oko Julii Brooks) postanowiło ją zweryfikować. Dostrzegła bowiem, że tłuczek posłany przez Julcię leci za nisko, żeby jej dosięgnąć. Czego niestety nie uwzględniła w swojej pilnej obserwacji, to fakt, że kierował się prosto w trzonek miotły. Kilka cali w jedną czy drugą stronę i Arla zbierałaby swoje palce z ziemi. Tłuczek uderzył jednak dokładnie pomiędzy jej dłońmi. Miotła wierzgnęła, gwałtownie obróciła się o 180 stopni, a Arla po prostu się na niej nie utrzymała i gruchnęła w ziemię. Stęknęła i złapała się za brzuch. Nie była w stanie wziąć wdechu, mimo faktu, że upadła na biodro, a na szczęście nie na pysk. Chociaż w chwili trafienia była ledwie cztery, może pięć jardów nad trawą, to prawa fizyki związane z pędem i zwrotem okazały się nieubłagane. Poczuła się, jakby zleciała z dużo większej wysokości. Przewróciła się na plecy i odkaszlnęła w końcu, opluwając się śliną zmieszaną z krwią. - Noooo kurwa za trzy, za trzy, Julcia. - Wycharczała cicho, mając nadzieję, że Brooks ją słyszy, bo głośniej mówić nie miała zamiaru. Ani tym bardziej możliwości. Zamrugała szybko i wzięła kilka głębokich wdechów, podnosząc się do siadu. Z miejsca przypomniała sobie, czemu tłuczek nazywa się tłuczek, a nie puszek. Starła z twarzy pot zmieszany ze źdźbłami trawy i uniosła wzrok na Julcię. - Teraz, to dopiero mam ochotę się zemścić. Chcesz się zamienić? - Uśmiechnęła się półgębkiem, chociaż zaraz pożałowała, czując, jak poszerza wąskie obtarcia na prawym policzku. No nic, przez najbliższy dzień tylko serious Arli.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wysokość, z jakiej spadła Arli była wyjątkowo niegroźna, ale miotlarstwo to nie tylko sztuka latania, ale również upadania. I o ile z lataniem Arli nie miała najmniejszych problemów, to z tym drugim aspektem już tak. Kiedy więc gruchnęła o ziemię, oczy Julii rozszerzyły się ze strachu. Błyskawicznie rzuciła pałkę, zamachnęła się różdżką, spowalniając tłuczek i podbiegła do przyjaciółki.
- Na słodkiego Antoszkę, nic ci nie jest? – zapytała z zatroskaną miną, pomagając przyjaciółce wstać. Kiedy zobaczyła ślinę wymieszaną z krwią, przeraziła się jeszcze bardziej. – Może pójdziemy do skrzydła szpitalnego? Nie powinnaś pluć krwią, to może być jakiś uraz wewnętrzny. Masz wszystkie zęby?
Kiedy jednak Szkotka starła z twarzy pot i uśmiechnęła się, nieco jej ulżyło. Choć i tak była przekonana, że powinny przerwać i pójść do skrzydła. Arla jednak nic sobie nie robiła z urazów. Dzielna dziewczyna chwyciła pałkę, a Julia nie miała wyjścia i po prostu wsiadła na miotłę, by po chwili zacząć krążyć wokół drzewa.
Arla nadal oddychała dość płytko i czuła na podniebieniu charakterystyczny posmak żelaza, ale spadała już miotły nie raz, nie dwa, i chociaż może nie była w tym najlepsza, to znała reakcje swojego organizmu. Przeczuwała, że ból poczuje tak naprawdę dopiero następnego dnia, ale w najgorszym przypadku ulży sobie różdżką, a w najlepszym kieliszkiem. Chwyciła pałkę w obie dłonie, chociaż uchwyt był raczej półtoraręczny i większość pałkarzy grzmociła tłuczki przy użyciu tylko jednej, dominującej ręki, to dłonie Arli był na tyle niewielkie, że mieściły się w wyznaczonym niewielkimi frezami miejscu i umożliwiały jej zadanie ciosu z dodatkową siłą i precyzją. - Yupikayey mothafucka! - Warknęła przez zaciśnięte zęby, podbiegając do tłuczka w dwóch szybkich susach i posyłając go prosto w stronę Brooks. Piłka przeszyła koronę dębu, strąciła i tak już nieliczne jesienne liście, po czym... Huknęło głucho. Czyżby naprawdę trafiła za pierwszym razem?
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
To zdecydowanie był dzień Armstrong. Za co by się nie wzięła (nie licząc spadania), wychodziło jej bez problemu, co było świetnym prognostykiem przed meczem z Puszkami. Jeżeli zagra z nimi tak, jak dzisiaj z Brooks, to zwycięstwo mają w kieszeni. Pomimo faktu, że dopiero, co zaliczyła glebę, ochoczo przystąpiła do pałowania. I oczywiście trafiła. Za pierwszym jebanym razem. Czy zdziwiło to brunetkę? Może trochę. Miała nadzieję, że uda jej się dotrwać do treningu bez żadnego urazu, z tego też powodu zrezygnowała dziś z bludgera. Arla miała jednak inne plany. Przyłożyła jej prosto w dopiero co zrośnięte żebra. Poczuła uderzenie, nawet pomimo faktu, że miała na sobie ochraniacze. Z łez mimowolnie poleciały jej łzy, nieco zachwiało nią w powietrzu, ale zacisnęła zęby i kontynuowała krążenie wokół drzewa. Tym razem leciała jednak dużo szybciej, aby utrudnić Szkotce zadanie.
Każdy ma swój limit szczęścia - o ile szczęściem można nazwać przygrzmocenie tłuczkiem prosto w kontuzjowaną przyjaciółkę - który Arleigh zdawała się w końcu wyczerpać. Chociaż zdawało jej się, że trafiła w Brooks, to ta nie dała tego po sobie poznać i przyśpieszyła - a więc albo dostała, albo było blisko. Arla jednak zgubiła z oczu tłuczka i kiedy usłyszała charakterystyczny świst, ten nie nadciągał z góry ani z przodu, a zza pleców. Obróciła się szybko i w ostatniej chwili odbiła piłkę, ale było to odbicie niechlujne i bylejakie, które skończyło się raczej bólem nadgarstka. Zerknęła na tłuczka, który zatoczył elipsoidalną trasę, mijając Brooks o dobre kilka jardów i natarł ponownie na Szkotkę. Była już przygotowana. Trzasnęła go Immobilusem, a następnie chwyciła go w obie dłonie i wepchnęła do szkolnego kufra. Machnęła ręką w stronę Julki, dając jej do zrozumienia, że tłuczkowanie dobiegło końca. - To może tak tytułem zakończenia... - Zaczęła, chwytając miotłę i podwieszając kufer za jej trzonek. - ...wyścig do bramy Merlina? - Wskazała miotłą odległą o pół mili, największą ze szkolnych bram, ukoronowaną rzędem kamiennych chimer. Przełożyła nogę przez miotłę i czule poklepała Brooks po głowie. - Jeżeli masz siłę, oczywiście. - Uśmiechnęła się i bezwiednie oblizała obite wargi. Chyba skoczy jednak do skrzydła szpitalnego.
Wyścig:
Krótka piłka - prosty wyścig na zakończenie. Jeden post twój z rezultatem, jeden mój podsumowujący i równocześnie zt. Sposób wyliczenia rezultatu: 1. Bierzesz swoje punkty z GM jako podstawę. 2. Kulasz k100 i k6. Wynik k100 dzielisz przez wynik k6 (zaokrąglamy w górę). Rezultat dodajesz do swoich punktów z GM. 3. Kulasz literką na anomalię: Samogłoska - Czy to zmęczenie, czy kwestia obicia tłuczkiem, prawie ześlizgujesz się z miotły przy wyjątkowo niezgrabnym starcie. Odejmij 15. Spółgłoska - Podmuchy wiatru i zimnego deszczu atakują twoją twarz i zamykasz na chwilę oczy. Ups, trochę zeszłaś z kursu! Odejmij 10. Literka J - Czy to myśl o śniadaniu tak cię uskrzydla? Gnasz jak szalona. Dodaj 10. 4. Sumujesz i masz rezultat, im wyżej, tym szybciej docierasz do bramy.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
W końcu pałowanko się skończyło. I dobrze, bo po ciosie w żebra miała zamiar zwinąć się w kulkę i popłakać pod drzewem. Zdecydowanie nie powinna się bawić z tłuczkami w takim stanie, bo jej organizm dawał wyraźne znaki, że jest jeszcze za wcześnie. Mimo to nie dała nic po sobie poznać, żeby nie martwić przyjaciółki. Kiedy ta zaproponowała wyścig, uśmiechnęła się lekko. Jak mogła pomyśleć, że trening skończy się tak szybko? Przecież Armstrong to stara szkocka szkoła treningu, której motto brzmi: „Do końca, albo wcale”. I choć niespecjalnie miała ochotę na robienie czegokolwiek, uznała, że przecież podczas krótkiego lotu nic sobie nie zrobi. A i w szkole znajdą się szybciej. Myśl o gorącej kąpieli i kubku Gwizdkowego „Yin i Yang” dodała jej dodatkowej motywacji. Siadła więc na miotle, rzuciła krótkie: „Kto ostatni ten patałach” i ruszyła w kierunku bramy, zostawiając przyjaciółkę za sobą. Zastanawiała się przy tym, czy też zaraz się nie okaże, iż Szkotka została nie tylko mistrzynią pałki, ale i królową prędkości, która wyminie ją na szkolnej miotle jak gdyby nigdy nic.
Kto ostatni ten Patałach? W takim razie wypadałoby koronować Arleigh Armstrong na pierwszą cesarzową patalachów. Odbiła się od ziemi trochę niezgrabnie, nie uwzględniwszy wcześniej ciężaru kufra zwisającego teraz pod jej miotłą. Kiedy tylko wzniosła się nieco wyżej nad ziemię musiała zwalczyć kilka agresywnych podmuchów wiatru, bo piłkowe pudło działało niczym żagiel i stale ściągało ją na zawietrzną. Ostatecznie jednak udało jej się opanować miotłę - szkoda, że w międzyczasie Brooks pokonała już połowę trasy. Wyklinając pod nosem warunki meteorologiczne i założycieli Hogwartu, Arla dotarła do bramy dobre kilkanaście sekund po przyjaciółce? Czy była zła? A gdzie tam, była zmęczona, a zmęczenie pozbawiał ją chęci rywalizacji, przynajmniej w pewnym stopniu. - No, pięknie, ale teraz lepiej już z buta, bo jak ktoś nas wypatrzy, to zajebie. - Rzuciła do Brooks, zeskakując z miotły. Wspólnie przekroczyły mury zamku.
z|t obie
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Długo się zastanawiała, co ze sobą zrobić. Siedziała już na miotle, leciała w kierunku boiska. I co dalej? Przytomnie uznała, że samo latanie może nie wystarczyć, aby pozbyć się nadmiaru żalu, który ciążył jej w piersi. Poleciała więc po tłuczki i pałkę. Kiedy już wybrała ze szkolnego magazynku skrzynkę ze sprzętem, musiała się zastanowić, gdzie ją teraz zabrać. Wybór nie był ciężki. Co się bowiem lepiej nadawało do obrywania tłuczkiem jak nie niezniszczalny pień. Zgrabnie wylądowała na niewielkiej polance, odłożyła miotłę w bezpieczne miejsce i otworzyła skrzynkę. Najpierw chwyciła pewnie pałkę, a następnie zgrabnymi, krótkimi ruchami wypuściła dwa tłuczki, które wystrzeliły w niebo ze złowieszczym świstem.
Wciąż wpatrując się w niebo, zrobiła kilka kroków do tyłu, tak, że teraz do pnia dzieliło ją może z dziesięć metrów. Złapała powietrze w płuca, szykując się do tego pierwszego uderzenia. Tłuczek nadleciał z innej strony, niż się spodziewała. Miała dosłownie sekundę, żeby przerzucić pałkę do drugiej ręki i uderzyć. Po chwili żelazo trafiło z głuchym łoskotem w uszkodzony pień. Nie miała czasu na świętowanie, bo w jej kierunku nadciągał kolejny tłuczek. I bardzo dobrze, będzie musiała się skupić, a dzięki temu przestanie myśleć o tej cholernej Szkotce.
Arla myliła się. Życie było jak tłuczek. Nieustannie z nim walczysz i często obrywasz, ale ostatecznie to ty masz pałkę, żeby pokazać, kto tu rządzi. Niestety, mało kto chciał brać na siebie odpowiedzialność za własne czyny. Łatwiej było powiedzieć: „to nie moja wina, że się zachlałam. To ta zdzira wyjebała ze szkoły bez słowa”.
To drzewo z pewnością powinno zostać odznaczone jakimś orderem przez Departament Magicznych Gier i Sportów. Ciężko było zliczyć, ilu szkolnych pałkarzy ćwiczyło na nim uderzenia tłuczkami, przez te wszystkie setki lat. Za trzy lata odejdzie ze szkoły, jak pokolenia przed nią i w końcu zacznie dorosłe życie bez lekcji i kółek. Teraz jednak była studentką, która dokładała swoją cegiełkę do zniszczonego pnia. Taki był jej obowiązek w tej szkole.
Kiedy poczuła, że jest już zgrzana, wyhamowała tłuczki zaklęciem, po czym zdjęła czapkę i kurtkę, które rzuciła w bok. Jej skóra parowała w kontakcie z zimnym wiatrem i deszczem. Wkrótce tłuczki wciąż latały, a ona wyładowywała frustrację na kawałku żelaza. Mięśnie paliły ją z wysiłku, płuca z trudem łapały tlen, a pot spływał jej z czoła równie gęsto, co krople deszczu. Czuła jednak z każdym uderzeniem, że złość zamienia się w ciszę i spokój. Była po prostu zbyt zmęczona, by się wkurzać.
Mimo łez, złości i wściekłości, nadal potrafiła rozumować, jak tłuczek Brooks. Nie zastała jej na stadionie, nie było jej na boisku treningowym, więc trzecim miejscem, do którego skierowała kroki, były błonia i ulubiony pieniek pałkarzy. Nie myliła się. Huk żeliwa ścierającego się z pałką wypłoszył z okolicy wszystkie ptaki i bachanki, a na Armstrong działał jak magnes. Wcisnęła ręce głęboko w kieszenie czerwonego hoodie Wędrowców, z którego jakiś czas temu usunęła logotyp i teraz komplet był neutralny, niczyj, ale nadal ukochany, wygodny i ciepły. Chociaż poradziła sobie z nadrukiem, nie opanowała jeszcze magicznej zmiany kolorów, ale może poprosi o to niedługo Whitelighte'a? Docelowo dresik miał być niebieski. Przecież nie będzie paradować w czerwieni, jak jakaś gryfonka. Kiedy pniak miała już w zasięgu wzroku, od razu dostrzegła też Brooks. Niemalże tańczyła, trafiając w tłuczki raz za razem i chociaż były to ćwiczebniaki, to na Arli i tak cała ta finezja robiła ogromne wrażenie. Nie przyszła tu jednak, żeby ją podziwiać. A przynajmniej nie był to główny powód. Poprawiła na nosie okulary, które znalazła połamane na dziedzińcu. Szybkie Reparo przywróciło im użyteczność i znowu była bezpieczna za niebieskimi szkłami, przygaszającymi bolesne promienie słońca, ale przede wszystkim ukrywającymi niebieszczejące białka oczu. Nadal miała katar, ale tym razem trzymała w dłoni różdżkę wycelowaną w niebo i Imperviusem ochraniała się przed deszczem.
Stanęła na krawędzi poletka wydeptanego przez setki uczniowskich i studenckich nóg. Jesienną cisze mąciły teraz tylko dwa rodzaje dźwięków: głośniejsze ataki pałką na tłuczki i cichsze uderzenia tłuczków w drzewo. A ona stała i patrzyła. I tyle.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nie miała pojęcia, jak długo już tak macha ciężką pałką. Zawsze w takich momentach jak ten, kiedy jej myśli zaprzątała tylko jedna rzecz, zdarzało jej się odpływać. Zapominała wtedy o wszystkim dookoła, a czas zaczynał płynąć w zupełnie inny sposób. O tym, że nie stał w miejscu, świadczyły jedynie płytkie oddechy, coraz szybsze i szybsze. Kiedy kątem oka dostrzegła czerwoną postać zmierzającą w jej kierunku, nie zaprzestała ćwiczeń. Co więcej, zaczęła uderzać coraz mocniej i mocniej, jakby chciała się pozbyć resztki energii z mięśni i emocji z serca. Kiedy postać zbliżyła się wystarczająco blisko, żeby rozpoznać w niej Szkotkę, błyskawicznym ruchem sięgnęła po różdżkę.
- Levicorpus– mruknęła, mierząc w tłuczki, które niemal zawisły w powietrzu. Angielka podeszła do jednego z nich, rzuciła pod nogi pałkę i chwyciła tłuczek, który zamknęła w skrzyneczce. Kiedy w powietrzu unosiła się już tylko jedna żelazna kula, podniosła kij i podeszła do Arli.
- Trzymaj. – Wsadziła jej kij w dłonie i wciąż ciężko dysząc, poszła założyć kurtkę i czapkę. Dopiero kiedy przestała ćwiczyć, zdała sobie sprawę, jak jest chłodno i mokro - Uwaga! – ostrzegła przyjaciółkę, rzucając finite na pojedynczy tłuczek, który ruszył w kierunku Szkotki.
- Może jak się wyżyje, to jej przejdzie. No i przy okazji wytrzeźwieje – pomyślała, nomen omen, całkiem trzeźwo. Terapia tłuczkowa zdała egzamin, bo po dawnej złości i smutku nie było już śladu. Był tylko chłód, ból i morze endorfin wywołanych wysiłkiem.
Czy ona nie wspominała czasem, że życie to nie tłuczek? Jak widać do Julii informacje trafiały dzisiaj wyjątkowo opornie. Uśmiechnęła się półgębkiem, kiedy zobaczyła, że ta unieruchamia i chowa tłuczki, ale kiedy dostała pałkę do ręki, no cóż. Miała ochotę przypierdolić jej tą pałką w garnek. - Czy ty sobie żar... - Nie dokończyła, bo po szlachetnym Uwaga! tłuczek ruszył prosto w jej kierunku. Zadziałały odruchy i nienajgorszy refleks, ale bez szansy na przycelowanie. Stłumiony huk posłał tłuczka niemalże pionowo w górę, hen, w cholerę. Tak naprawdę nie była pewna, gdzie, bo mgliste chmury wisiały kilkanaście metrów nad ich głowami. Dopiero teraz poczuła, że zrobiła sobie coś w nadgarstek. Pałka wypadła jej z ręki, a charakterystyczny świst zwiastował, że tłuczek zawraca. Zdążyła jeszcze posłać Julii wściekłe spojrzenie i zanim ta uniosła różdżkę, wyciągnęła własną, tym razem lewą ręką. Wycelowała w niebo i kiedy tylko zobaczyła cień tłuczka, wydarła się z całą swoją wściekłością. - Evanesco! - I odskoczyła w bok. Tłuczek zarył w ziemię i znieruchomiał. Armstrong zerknęła na niego szybko. Wbił się na całą własną głębokość i ponad przeoraną trawę wystawał teraz tylko niewielki, żeliwny skrawek kuli. Odwróciła się w stronę Brooks i widząc, że ma wyciągniętą różdżkę, nie zdecydowała się na schowanie własnej. Zamiast tego ruszyła w jej stronę, znowu z furią na twarzy. - Nie mogę już kurwa nawet postać w spokoju? - Wydarła się i machnęła obiema rękami, a z różdżki wystrzeliło kilka syczących iskier. - Życie. To. Nie. Tłuczek! - Za każdym razem wymachiwała różdżką nad głową, nie rzucając jednak żadnych konkretnych zaklęć, a po prostu dając tym upust swojej wściekłości. - Chcesz mnie kurwa zabić? - Doszła w końcu do Julii i stanęła nieruchomo dwa jardy przed nią, wbijając wzrok w jej twarz i różdżkę na przemian. Obie dyszały teraz ciężko, Brooks z wysiłku, Arla ze wkurwu. A już była taka spokojna. - Nie możesz na każdy problem reagować spierdoleniem i waleniem w tłuczki. - Powiedziała znacznie ciszej, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Miała ochotę rzucić się na nią, ale nie wiedziała, czy po to, żeby ją w końcu przytulić, czy jednak w celu dokonania mordu. Zrobiła niepewne pół kroku do przodu, ale zawahała się, niepewna, czy nie dostanie znowu w zęby. Czuła jej bliskość, jej ciepło, wściekłość, samotność. Nie przytulała jej od dwóch tygodni, a ona była tu, na wyciągnięcie ręki. Wypuściła różdżkę z dłoni i doskoczyła do niej jednym susem, wsuwając jej własne ręce pod ramiona i wciskając twarz gdzieś w okolicy obojczyków. Splotła palce obu dłoni za plecami Brooks, żeby nie dać się zbyt łatwo odepchnąć. Niczego nie mówiła. Nie chciała, nie musiała, nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Czuła tylko ciepło i bezpieczeństwo, ale bała się, że to wszystko może w każdej chwili prysnąć.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dając Arli pałkę i chowając jeden z ćwiczebnych tłuczków, nie myślała o tym, że Szkotka zrobi sobie krzywdę przy pierwszym uderzeniu. Chciała jedynie, żeby mogła w łatwy sposób pozbyć się nadmiaru agresji, który w niej siedział. Niestety, ostatnie dwa tygodnie sprawiły, że Arleigh kompletnie zapomniała o miotlarskim rzemiośle i po dziewczynie, która waliła tłuczkami przez wąskie obręcze, nie było już śladu. Została jedynie drżąca chudzina o przećpanych oczkach, w barwach Gryffindoru i okularach przeciwsłonecznych. Szybko zadziało się bardzo szybko. Odblokowanemu tłuczkowi zajęło kilka sekund, żeby dotrzeć do Armstrong. Dla Szkotki było to jednak za mało. Po uderzeniu pałka wylądowała w błocie, tłuczek wystrzelił w niebo, a Brooks przygotowała różdżkę, gotowa zaingerować w każdej chwili. I tak też zrobiła, kiedy kula wbiła się z furią w miękką glebę. Jak bardzo daleko minęła się dziś z własnymi przypuszczeniami. Odbijanie tłuczka nie tylko nie uspokoiło Arli, ale wkurwiło ją jeszcze bardziej. Dziewczyna z nienawiścią wymalowaną na twarzy ruszyła w jej kierunku, drąc się i ciskając zaklęciami.
Nie możesz na każdy problem reagować spierdoleniem i waleniem w tłuczki - That's Where You're Wrong Kiddo– pomyślała, uśmiechając się uszczypliwie. Jak coś działa, to po co to zmieniać? Zresztą, to co robiła, było znacznie zdrowsze od wlewania w siebie kolejnych szklanek ognistej zaprawianej eliskirami i jedzenia kilogramów słodyczy z Miodowego Królestwa. Kiedy Arla do niej doskoczyła, była przekonana, że znów wylądują na trawie, zaplątane w nienawistny krukoński węzeł gordyjski. Arla jednak bardzo płynnie przechodziła ze skrajności w skrajność. Nie było już nienawiści. Na powierzchnię przebiła się tęsknota, którą Szkotka zamanifestowała, przytulając przemoczoną pałkarkę.
Julia odetchnęła z ulgą. Nie czuła się zbyt komfortowo w objęciach osoby, do której żywiła w tym momencie zimną obojętność, ale nie chciała również prowokować Szkotki żadnym gestem czy słowem. Stała więc po prostu w tym deszczu, oddychała ciężko i czekała, aż ta się już ostatecznie uspokoi. Może wtedy, gdy emocje już opadną, będą mogły normalnie i konstruktywnie porozmawiać, bez rzucania sobie wzajemnych oskarżeń. I bez bicia się po twarzach.
W tej jednej, konkretnej chwili, całych ostatnich dwóch tygodni mogłoby równie dobrze nie być. Mogłaby o nich zapomnieć. Mogłaby wszystko to zignorować. Mogłaby, a nawet chciałaby, żeby przepadły wspomnienia o bezsennych nocach, kolejnych butelkach ognistej, ćpaniu z Solbergiem czy choćby przesypianiu wszystkich zajęć. Nawet polityczne wybryki mogłaby sobie odpuścić, gdyby taka miała być cena powrotu do normalności. A jednak, nie potrafiła. Nie mogła. I chociaż teraz była najszczęśliwszą ze szczęśliwych, to wiedziała, że ta chwila, ten ulotny moment zaraz się skończy. A wtedy co? Nie wiedziała. Dlatego trzymała się jej mocno, dysząc z nadmiaru emocji, furii, smutku, szczęścia. Niepokoiło ją nieco to milczenie i straszliwie bolał ją brak jakiegoś gestu wzajemności. Delikatnie odsunęła się od Brooks i złapała ją lekko za rękę, zerkając na nią niepewnie, jak gdyby chciała się zapytać, czy może. - Nikt... - Zaczęła i przerwała, bo znowu złapała się nad tym, że zaczynają buzować w niej emocje. Lekko zacisnęła dłoń Julii we własnej, a drugą rękę uniosła do jej twarzy i położyła jej otwartą dłoń na policzku. - Przepraszam. - To słowo naprawdę nie chciało wyjść jej z ust, a jednak zmusiła się, bo wiedziała, że po prostu powinny się przeprosić. - Nikt mnie jeszcze nigdy tak nie zostawił. - Kontynuowała niedopowiedzenie, gapiąc się prosto w te ciepłe, orzechowe oczy, które teraz wydawały się martwe i nierozumiejące. - Nie wiem. Nie umiałam tak. Zaufałam ci, szujo. - Oparła się czołem o jej podbródek i odetchnęła kilka razy, starając się jak najbardziej uspokoić. Niechętnie oderwała dłoń od jej twarzy. Zsunęła z nosa okulary i wsadziła je do kieszeni. Znowu podchwyciła kontakt wzrokowy i zamrugała szybko. Miała w głębi duszy nadzieję, że wygląda chociaż uroczo. - To jest nic, to minie, to i tak mi się kończy. - Miała na myśli eliksir, bo i faktycznie, precyzyjnie rozplanowała sobie jego zużycie tak, żeby wystarczył jej na całe dwa tygodnie. Chociaż w tej chwili nie wyobrażała sobie śniadania bez kilku kropli. Ale równocześnie, znowu nie wyobrażała sobie ani chwili bez niej.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dwa tygodnie to nie jest czas, w którym można odmienić swe życie o 180 stopni. Ewolucja to długotrwały proces i nie da się go przyspieszyć, dlatego, choć teraz w zupełnie dwóch różnych stanach skupienia, każda z przyjaciółek była w głębi ducha tą samą osobą, co przed czternastoma dniami – Arla emocjonalnym szczeniaczkiem, Julia zdystansowanym i lekko mrukliwym kotem. Oczywiście, był między nimi pewien żal, złość i niesnaski. Arla czuła się urażona nieoczekiwanym zniknięciem, Brooks – nieoczekiwanym przywitaniem. Mimo to, choć zdarzyło się dużo, kiedy stały w tym deszczu w niezręcznym uścisku, zdawać się mogło, że owych dwóch tygodni nie było. Kiedy po raz kolejny usłyszała, jak Arla używa argumentu o pozostawieniu, przewróciła oczami. Tym razem była jednak rozpogodzona.
- Wcale cię nie zostawiłam, idiotko. – Chciała to powtórzyć po raz kolejny, ale wiedząc, że do Arli ten argument nie przemówi, tak jak za żadnym z poprzednich kilku razy, zdusiła te słowa w zarodku. – Wcale tego nie chciałam. Nie chciałam, żebyś myślała, że cię zostawiam. Po prostu musiałam to zrobić. I bałam się, że jak będę musiała powiedzieć ci to w twarz, to się rozmyślę – przyznała szczerze. Oczywiście, należała do tych osób, które jak coś już sobie postanowią, to robią to mimo wszystko, ale Arla nie była jakąś tam znajomą i wbrew temu, co pewnie sama myślała, miała na dziewczynę z południa naprawdę spory wpływ. Brooks czuła, że Armstrong chciałaby polecieć razem z nią i zgodziłaby się na to. Ale nie o to chodziło w samotnych podróżach, aby mieć kogoś u swego boku. W ten sposób nie jest się zdanym na los i samego siebie. W ten sposób nie układa się wszystkich klocków we własnym umyśle. Takie rzeczy się robi w pojedynkę. Niepewnie położyła jedną dłoń na ramieniu dziewczyny, a drugą pogładziła ją po mokrych włosach. - Chodź, zrobimy ci kawy – zaproponowała, celowo nie poruszając tematu niebieskich oczu dziewczyny. – A potem porozmawiamy jak dorośli ludzie. No i się ogrzejemy.
/zt x2
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Słysząc, co opiekun Stwoarzyszenia Miłośników Przyrody ma dla nich przygotowane na ten miesiąc, Irvette o mało co nie chwyciła się za głowę. W przekonywaniu ludzi do robienia tego, czego od nich oczekiwała była niezła, ale elfy to zupełnie inny rodzaj stworzeń, a do tego kompletnie odporny na hipnozę. Nie wyobrażała sobie jednak nie podjąć się tego wyzwania. Znalazła więc wolny weekend i zabrała się za przygotowania. Magiczne druty, których nauczyła się używać w domu, pożyczyła od siostry i wzięła się za szycie świątecznych, mikołajkowych ubranek dla elfów. Czapeczki szły jej dość gładko, ale kubraczki już nie do końca. Pierwsze sztuki wychodziły krzywo i wyglądały, jakby dziecko z parkinsonem próbowało narysować prostą linię. Poszły więc od razu do kosza, a Ruda zabrała się za kolejne próby. Po kilku godzinach w końcu osiągnęła zamierzony cel i zamiast męczyć się z drutami dalej po prostu rozmnożyła zrobioną już zadowalającą ją wersję. Zapakowała ubranka do torby i poszła szukać istotek. Początkowo nie szło jej najlepiej, ale w końcu zobaczyła kilka żyjątek w okolicy uszkodzonego pnia na błoniach. Bawiły się śnieżkami kompletne nieświadome tego, co ich zaraz czeka. Ruda zakradła się po cichu do nich i szybko rzuciła na elfy Immobilus. Nie krzywdziła ich tym, ale zdecydowanie ułatwiała sobie pracę. Usiadła na pieńku i zaczęła spokojnie tłumaczyć im po co i dlaczego się tutaj znalazła, przy okazji biorąc pierwszego z elfów i ubierając go w strój. Gdy już udało jej się wcisnąć kubraczek na jego ciałko, pokazała pozostałym, że to nic takiego i nawet słodko wyglądają. Kilka ze stworzeń o dziwo nawet sama ustawiła się, by zostać przebranym. Gdy ten etap mieli za sobą, Irv czekało jeszcze cięższe zadanie. Trzeba było jakoś przekonać te urwipącie żeby z uśmiechem na ustach głosiły w zamku Dobrą Nowinę. Zaczęła więc najpierw z nimi rozmawiać, próbując zyskać ich sympatię. Nie była pewna, czy ją rozumieją, ale przyjazny ton głosu widocznie robił swoje, bo istotki coraz bardziej ufnie na nią patrzyły. W końcu, gdy już czuła, że wystarczająco na nie zadziałała, podjęła się próby perswazji. Zaczęła opowiadać im, jak to niektórzy uczniowie potrzebują pocieszenia w święta, bo nie mogą ich spędzić z rodzinami, a takie piękne świąteczne istoty jak one na pewno by im humor poprawiły. Podsycała ich próżność, co chwila wspominając, jak to one na pewno będą jedyną możliwą opcją do tego zadania aż w końcu, jeden po drugim, stworzenia zaczęły zgadzać się na jej prośbę. Obiecały chodzić po Wielkiej Sali i rozdawać świąteczne słodycze tym osobom, które wyglądały jakby potrzebowały pocieszenia. Jeden nawet zadeklarował się śpiewać kolędy, gdy zajdzie taka potrzeba, a przynajmniej tyle Ruda zrozumiała z pantomimy, którą odwalił, w efekcie próby komunikacji. Irvette z uśmiechem podziękowała za aż takie zaangażowanie, choć była pewna, że niektórzy mogą nie być aż tak zachwyceni gdy usłyszą wątpliwie wspaniały głos istotki, która nawet nie potrafiła wypowiadać odpowiednich słów. Zadowolona ze swojego działania Ruda, wzięła elfy za łapki i ruszyła z nimi w stronę zamku, by pomóc im przygotować się do tej niewątpliwie ważnej i radosnej misji bożonarodzeniowej.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Percival odpuścił sobie wyjazd zimowy zorganizowany przez dyrekcję, wracając na te kilka tygodni do rodzinnego mieszkania, chcąc odpocząć od magicznego świata i zachłysnąć się mugolskimi rozrywkami. Tak więc całe dnie spędził na komputerze, przeglądając najróżniejsze informacje ze świata, pogrywając w różne gierki, w pełni się temu oddając skoro ma tak mało okazji na tego typu zabawy. Czas ten minął szybko i trzeba było wracać do szkoły, co młody d’Este nie przyjął negatywnie – czas spędzony w domu w pełni mu wystarczył do zbalansowania zmęczenia jakie przez pewien czas przodowało w głowie chłopaka. Wróciwszy do zamku, Percy miał wiele pomysłów jak zacząć nowy semestr, potrzebował jednak chwile czasu dla samego siebie bez całego tego rozgardiaszu, który dział się w dormitorium po powrocie z Norwegii – każdy miał swoją własną wyjątkową historię o własnych fascynujących przygodach, które Percival z chęcią wysłucha, lecz nie teraz – potrzebował chwili dla siebie, dlatego z wymijającym uśmiechem krótko mówiąc spławił każdego, choć nie jakoś ordynarnie. Gdy mu się w końcu udało uciec z pokoju wspólnego, jego nogi same pokierowały go na błonia, które wciąż uderzały nagłym chłodem przenikającym przez grube warstwy ubrań, które chłopak miał na sobie. Pokonał w sobie myśl zrobienia kroku w tył i wrócenia w objęcia ciepłego o dziwo zamku, wciąż pamiętając, że tam ciężej będzie znaleźć ustronny kącik niż tutaj, tym bardziej, że nie było już tak zimno jak wcześniej, śnieg powoli topniał i niknął w oczach. Percy przewidywał, że w ciągu następnego tygodnia mogło go już nawet nie być. Spacerując po zaśnieżonej łące, jeden konar drzewa wydał mu się wyróżniający na tle innych i nie mowa tu o braku korony drzewa. Emanował on ognistym gorącem, które iskrzyło w środku pnia i to ono zainteresowało chłopaka, który ruszył w jego kierunku. Po drodze jednak poczuł nieprzyjemny dość zapach, przywodzący mu na myśl… właśnie nie wiedział co. Był on na tyle specyficzny, że bardzo ciężko mu było go określić w sposób dokładniejszy niż sam fakt, że woń była śmierdząca. Rozejrzawszy się po zaśnieżonej trawie wokół niego szukając jakiś potencjalnych odchodów, nie znalazł ich, ani niczego innego co mogłoby być rozwiązaniem zagadki nieprzyjemnych zapaszków. Sprawdził nawet swoje buty, doszukując się niefortunnej niespodzianki, na szczęście Merlina jednak niczego na podeszwach nie znalazł. Dopiero pewne brzęknięcie dało mu do myślenia, uświadomił sobie nagle, że ciągle słyszy ciche brzękanie, zwykle bardzo nieprzyjemne przy zasypianiu. Spoglądnąwszy wyżej, zobaczył na tle białego nieba kilka czarnych punkcików latających w jednym obszarze nieco nad bujnymi włosami chłopaka. Wyciągnął on szybko różdżkę, by przegonić te stworzonka, gdy ostatecznie wpadł na lepszy pomysł i za pomocą prostego zaklęcia przyciągnął je wszystkie do pustego słoiczka, który miał w torbie, przygotowany do zajęć z eliksirów, choć i do takich sytuacji sprawdzał się wyśmienicie. Z bliska te muszki nie wyglądały tak pospolicie jak na niebie, zdobył też pewność, że to one stały za nieprzyjemnym zapachem, który go otaczał, ruszył więc w drogę powrotną do zamku, by sprawdzić czym owe stworzonka są, zapominając całkowicie o całym celu spaceru w te miejsce.
Postanowił umówić się z nową uczennicą, Dominique, by pokazać jej okolicę nowej szkoły, poopowiadać co nieco o koleżankach i kolegach, których będzie odtąd widywała codziennie na korytarzach i na samych już zajęciach szkolnych. Przygotował się też trochę, by w razie czego być w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytania, które potencjalnie mogły paść z ust nowej osoby w murach Hogwartu. Na spotkanie umówił się osobiście w jednym z najładniejszych miejsc na szkolnych błoniach, czyli przy tajemniczym i przy tym intrygującym miejscu. Drzewo, które było pozbawione korony i wypełnione nieznaną mu cieczą było rzeczą wyjątkową w tej szkole, czymś przy czym można było oderwać myśli od codziennego życia. Czekał oparty o pień, wpatrzony w ruszającą się substancję, na sobie miał luźno zarzuconą marynarkę, włosy lekko rozczochrane, a na twarzy malowało się nie tylko zamyślenie ale i dosłownie lekki makijaż nałożony, by zamaskować zmęczone, podkrążone oczy i dobrze wypaść podczas pierwszego spotkania z nową koleżanką. Gdy po pewnym czasie zjawiła się, Niemiec przywitał dziewczynę z szerokim uśmiechem na twarzy. Chciał by poczuła się jak najbardziej komfortowo, kiedy będą rozmawiali ze sobą. -Dominique, tak? Julius Rauch- przedstawił się równie serdecznie, by pasować tonem głosu do wyglądu. Podał jej przy tym swoją prawą dłoń, by dopełnić formalności, po czym zachęcił dziewczynę gestem ręki, by się z nim przeszła po okolicy. Raczej mu się nie spieszyło, więc miał dużo czasu, który mógł jej poświęcić. -Jak się czujesz w nowej szkole? Poznałaś już kogoś? Podobają ci się nauczyciele i zajęcia?- miał nadzieję, że fala pytań, która wylała się z jego ust, nie utopi Dominique. Nie chciał w końcu jej zniechęcić do rozmowy z nim, ale uważał jednocześnie, że tak podstawowe pytania najlepiej jest zadań na samym początku.
Wszyscy wydawali się całkiem mili. Ten Flinus, Felonus, Feee... No jakoś tak. Na pewno w końcu dobrze wymówi jego imię. To on postanowił jej pomóc w pierwszych dniach w obcej dla niej szkole. Też poznała nowego kolegę z Revenclawu, który również zaproponował jej swoją pomoc. Może dlatego, że była nowa, wszyscy wydawali się dla niej tacy mili? Naprawdę spodobało się jej to, że krukon zaproponował zwiedzenie okolic szkoły. Słyszała, że mury Hogwartu skrywały ciekawe sekrety, ale poza murami również nie można było się nudzić. Dostała konkretne wskazówki jak dotrzeć do uszkodzonego pnia. Była zachwycona tym drzewem, jeśli w ogóle można było je tak nazwać. Nie miało swojej korony, ale w środku poruszała się żywa lawa. Wyglądało to naprawdę niesamowicie. Dlatego, kiedy tylko dotarła na miejsce, wpatrywała się w to zjawisko bardziej niż w kolegę, z którym umówiła się na to spotkanie. - Nie parzy? - Julius opierał się o magmowy pień. Gryffonka myślała, że pień na pewno musi być niebezpieczny, bo wyglądał na taki — piękny i niebezpieczny. - Tak. - Zauważyła, że ciągle to odpowiadała. Tak, tak i tak. Wszyscy poznani też się ładnie przedstawiali imieniem i nazwiskiem, na co ona tylko odpowiadała tak. Miała nadzieje, że nie obrażą się, jak w końcu umknie jej parę imion czy nazwisk. Uścisnęła jego dłoń. Zauważyła, że podał prawą rękę, czyli witali się tu normalnie, a puchon, którego niedawno poznała, na pewno musiał być leworęczny. Ruszyła obok niego, bo w końcu mieli się przejść, a nie wpatrywać w uszkodzony pień, chociaż mogłaby to robić i wcale się przy tym nie nudzić. - Jest taka... nowa. Inna. Tak poznałam kilka nauczycieli, wyglądających na miłych i takiego puchona. Emmm... Lowell! - Ha przypomniała sobie jego nazwisko, które wydawało się jej łatwiejsze niż imię. - Zajęcia jak zajęcia... Chociaż nie macie tu magicznego malowania? W Beauxbatons wszyscy byli tam tacy artystyczni, a tu wiesz, jest tak dziwnie. Inaczej. - Nie znalazła innego słowa niż "inaczej". - Powiedz mi, na jakich nauczycieli powinnam uważać? - Wiedziała, że będzie musiała poznać bliżej grono pedagogiczne. Znajomość profesorów była ważna, jeśli nie chciało się lub chciało przekroczyć granice i nie oberwać za bardzo. Dominique nie należała do osób zbyt potulnych, ale złem wcielonym nie była — po prostu chciała wszystko i wszystkich poznać jak najlepiej. - A po zajęciach? Chodzicie w jakieś ciekawe miejsca? - Sama również lubiła zadawać dużo pytań.
Ucieszył się w serduszku, widząc, że zaprezentowana jej przez niego jedna z wielu atrakcji na błoniach podoba się dziewczynie. Samemu widząc to miejsce po raz pierwszy był zafascynowany tym jak wygląda to miejsce na tle innych wybryków natury w okolicy, zwłaszcza wierzby bijącej, która była dokładnym przeciwieństwem tego miejsca. -Nie, chcesz dotknąć?- odsunął się odrobinę, by zrobić nowej koleżance miejsce, tak by ta mogła bez przeszkód i bez krępowania się sięgnąć w stronę tego zjawiskowego drzewa. Wiedział, że nic jej nie grozi, ponieważ miejsce to było obłożone licznymi zaklęciami, a jedno z nich powodowało właśnie, że ciecz nie była w stanie poparzyć nikogo. -Felnius!- podpowiedział energicznie i z uśmiechem. Dobrze było wiedzieć, że jego kolega ma się na tyle dobrze, by pomagać nowym uczniom obeznać się ze zwyczajami szkoły i ogólnie zorientować się w układzie pięter i sal. Samemu miał z tym problem gdy po raz pierwszy zawitał w mury tej szkoły rok temu. Dobrze było też usłyszeć, że poznała już kogoś z kadry nauczycielskiej i miała dobre wrażenie. Relacje z kadrą pedagogiczną były czymś ważnym dla samego Juliusa, czy to tutaj, czy kiedy jeszcze uczęszczał do szkoły w Niemczech. -Są zajęcia artystyczne, często w szkole, ale jak jest cieplej to wychodzimy na świeże powietrze i malujemy sobie. W zeszłym roku mieliśmy zajęcia nad tutejszym jeziorem.- sam nie był orłem jeżeli chodziło o działalność artystyczną i szczerze mówiąc nie do końca był obeznany z magicznym światem kultury, jeżeli chodziło o tę gałąź. Może dzięki nowo zawartej znajomości posiadł by większą wiedzę w tym zakresie i kto wie, może któregoś dnia samemu zrobił by coś przyjemnego dla oka. Do tej pory nie wychodziło mu to za bardzo, jak chociażby drewniana figurka dinozaura, którą podarował Vitce pod koniec zeszłego roku szkolnego. -Zdecydowanie nie powinnaś drażnić Pattona, staruszka od transmutacji no i opiekuna Ravenclawu, Voralberga. Reszta myślę, że jest bardziej skłonna do przymknięcia oka na niektóre rzeczy, oczywiście, jeżeli się nie przesadza.- samemu miał nieprzyjemne doświadczenia jeżeli chodziło o Patola, to w końcu on dał mu szlaban podczas wtargnięcia na bal. A nauczyciel zaklęć, to w sumie był wyrozumiały pracownik szkoły, może trochę bardziej surowy niż pozostali, ale na pewno był sprawiedliwy i potrafił docenić dobry uczynek, a co bardziej rzutowało na niego na plus, to fakt, że zawsze wstawiał się za swoich podopiecznych, nieważne jakie przewinienia by popełnili. -Można odwiedzić Hogsmead, jest tam kilka knajp, a tak to nie za bardzo. Samemu dużo czasu spędzam na boisku do quidditcha i w dormitorium.- Niemiec zachowywał idealny balans pomiędzy molem książkowym, który każdą wolną chwilę poświęcał na czytaniu o robieniu różnych mikstur a wysportowanym młodzieńcem, którego rozrywała energia, którą z kolei wyzwalał właśnie podczas treningów czy już samych meczów.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Powszechnie znany wszystkim był fakt, że Mulan podobnie jak brat zafascynowana była magizoologią, która stanowiła chyba jej największą pasję. Nic więc dziwnego, że swój czas poświęcała poszerzaniu swojej wiedzy w tym zakresie. Zwłaszcza jeśli przy okazji mogła jeszcze nawiązać kontakt z językiem chińskim, którego nie chciała zaniedbać. Robiło się coraz cieplej dlatego też postanowiła, że zaszyje się na błoniach, aby tam zająć się lekturą nowej książki poświęconym fantastycznym zwierzętom, na które można było natrafić w Azji, zwłaszcza na jej południowo-wschodnich krańcach. Większość ludzi zdawała sobie sprawę głównie z istnienia takich stworzeń jak Zouwu czy Kappa, które były niezwykle popularne. Głównie za sprawą tego, że zostały one opisane w książce Newta Skamandera, którą czytała tak wiele razy. Tym razem jednak skupiała się na mniej popularnych gatunkach, które były natywne dla takich miejsc jak chociażby tak bliskie jej sercu Chiny. Rozsiadła się na błoniach, przewracając kolejne strony zapisane mniej lub bardziej skomplikowanymi znakami Hanzi. Całe szczęście, że w nawiasach podane były łacińskie nazwy nadane wielu stworzeniom dzięki czemu później mogłaby odszukać jak dokładnie brzmią one w języku angielskim. Chwilowo jednak wystarczało jej jedynie to, że potrafiła rozpoznać dane zwierzę na podstawie jego wyglądu. Przyglądała się uważnie szczegółowym ilustracjom zamieszczonym w książce oraz żywym fotografiom, które wykonane były w magicznym rezerwacie. Najbardziej jednak ciekawiły ją nie tyle opisy charakterystycznych cech fizycznych danych zwierząt i bardziej szczegółowe specyfikacje związane z ich rozmiarami czy wagą, a raczej opisy ich zachowań. Chciała poznać bliżej zwyczaje tych zwierząt i dowiedzieć się przede wszystkim o tym w jaki sposób żyją oraz jaką mają dietę. Zaczytywała się w podobne informacje z żywym zaciekawieniem. Jej oczy podążały za każdym wytłoczonym ciemnym tuszem na miękkim papierze znakiem, chłonąc kolejne słowa, które w jej głowie przetwarzały się na konkretne wiadomości. Interesujące także były dla niej wspomnienia o tym jakie magiczne właściwości oraz zdolności mogły mieć poszczególne stworzenia, na które niestety często polowano w celach pozyskania składników, z których wykonywano nie tylko wszelkiego rodzaju eliksiry i maści, ale także talizmany. Mulan nie miała zamiaru omijać żadnego z kartek swojej lektury, która pochłonęła ją całkowicie. Nie omijała nawet sekcji poświęconych zwierzętom, które już wcześniej znała, uznając, że zawsze może dowiedzieć się o nich czegoś więcej i poszerzyć już posiadaną wiedzę. I faktycznie udało jej się doczytać nieco więcej o zwyczajach godowych chińskich ogniomiotów oraz dowiedzieć się paru ciekawych rzeczy na temat rozwoju małego smoka w jaju jeszcze przed wykluciem, co wiadome było dzięki szczegółowym badaniom prowadzonym w regionie Guangdong, w którym szczegółowo nadzorowano wzrost tych majestatycznych stworzeń w nadziei na zwiększenie ich liczebności. W końcu jednak poczuła jak zaczęło jej się robić niezwykle zimno i postanowiła, że chyba najwyższa pora wrócić do zamku i być może podprowadzić coś z kuchni, aby się rozgrzać. Tam mogła też w nieco bardziej komfortowych warunkach kontynuować lekturę.