Innymi słowy miejsce, gdzie poltergeist postanowił kiedyś zademonstrować swoje umiejętności i ukraść z pokoju nauczycielskiego... sofę. Nie dość, że ją zwędził to przykleił do podłoża na Trwałego Przylepca. Jest całkiem wygodna i położona nieopodal Zakazanego Lasu.
Rylan, który zmagał się ze swoją klątwą, to przede wszystkim Rylan niewyspany, wiecznie pochmurny i smutny. Marudzący na wszystko co w tym życiu mu się przytrafia i nieustannie poszukujący snu. Już nawet udało mu się odkryć co lepsze miejscówki na sen. Sypiał w bibliotece, albo czytelni... Udając, że się uczy. No może faktycznie początkowo się uczył, ale szybko opasły wolumin kończył na byciu najzwyklejszą i przy okazji dość twardą poduszką. Sypiał również w Pokoju Beztroski, jak głosiła tabliczka na drzwiach. Podłoga wyścielona w poduszkach sprawiała, że póki nie przybiegły tam szczury miał całkiem wygodne miejsce do odpoczynku. Często też trafiał na błonia... Do różnych miejscówek. Tutaj finalnie ciężko było trafić na towarzyszące mu szczury, bo tak rozległy teren skutkował również tym, że i one miały więcej do roboty. Jednym z jego ulubionych miejsc z resztą była ta jedna pozostawiona kanapa, gdzieś pod lasem. Nie wiedział kto i kiedy ja wyniósł, ale często się przydawała. Do różnych rzeczy z resztą... Czy do spotkania z przyjaciółmi, czy to spisania pracy domowej, na ostrym imprezowaniu kończąc. Tego właśnie dnia chłopak trafił tutaj, ale nie położył się na samej kanapie, a siadając na ziemi oparł o jej oparcie. Bolały go mięsnie, chyba na skutek zmęczenia, a chłód podłoża zdawał się przynosić ukojenie. Kompletnie nie słyszał również podchodzącej od tyłu dziewczyny i dopiero kiedy ta zwróciła na niego uwagę Coulter wstał i kiwnął głową w jej kierunku. - Nah, nah... - Mruknął zaspany. - Nie palę. - Po czym z jego gardła wydobył się stosunkowo niegrzeczny i całkiem głośny odgłos ziewania. - Wybacz... - Poprawił się przecierając swoje oczy. - Młoda jak na trucie swojego organizmu. - Parsknął śmiechem. Nie zamierzał jej prawić morałów, ale jakoś wyjątkowo za papierosami nie przepadał.
A co to za akcent? Francuz? Niemiec? Nudzi mu się czy co? Ach... biedny, zaspany krukon. Dla Ani było wszystkojedno, czy poczęstuje się czy nie, ale dlaczego na samym początku znajomości wytyka jej błędy? I jeszcze do tego się śmiał? No jak on w ogóle mógł,miał szczęscie, że nie było tutaj, żadnej innej osoby. -Młody jak na trucie życia innym- uśmiechnęła się nieco sarkastycznie, ale miła aparycja krukona sprawiła, że w sumie to nie była na niego aż tak bardzo zła. W międzyczasie zjechała go całego wzrokiem i zatrzymała się na jego oczach. Nie jest tajemnicą, że latino gustuje w chłopach o jasnych oczach, jednak te tak bardzo ją zaciekawiły. Musiała poświęcić im trochę swojego wonego czasu. -Nie wspominając o spaniu jak bezdomny, w randomowych miejscach- dodała pewna siebie, mając nadzieję, że zielonooki, nie odbierze tego jako obrazę, tylko zagra z nią dalej w jej ulubionę grę. Ten kolor był.. przestała już się tak wpatrywać, żeby sobie czegoś nie pomyślał, ale chyba nigdy czegoś takiego nie widziała. Chyba powoli sobie go przypominała. I chyba widziała go kiedyś przelotnie w podobnej sytuacji. Tak czy siak, zapowiadała się ciekawa dyskusja. Ten dzień stawał się coraz lepszy... chociaż może jednak wolałaby jakąś szaloną imprezę? -To może skusisz się na żabkę?- spytała, wyjmując dwa opakowania czekoladowych żab z kieszeni. Niby za nimi nie przepadała, ale nie mogło być tak, że @Maximilian Felix Solberg miał więcej kart od niej! To by była prawdziwa obraza jej majestatu. Nie lubiła jeść w samotności, tym bardziej słodyczy, a tak to może być to przynajmniejjakiś ciekawy temat do rozmowy.
Ana musiała być gryfonką. Przynajmniej zdaniem Rylana. Jej buta i pewność siebie, która wręcz biła z jej wnętrza absolutnie pretendowała ją do bycia właśnie w tym domu, do którego trafiła. Niemniej jednak niespecjalnie go to kuło w oczy. Przywykł do tego, że mimo wszystko niektóre cechy przejawiały się wspólnie dla każdego z domów, chociaż mogły występować w różnych aspektach. - Do tego nigdy nie jest się za młodym. - Kontynuował słowna żonglerkę. Jednocześnie starał się ignorować ciekawskie spojrzenie badające nowopoznanego. Sam też zaspanym wzrokiem lustrował dziewczynę uważniej nie wiedząc do końca czy cichy pisk w uszach spowodowany był pobudką, absolutnym niewyspaniem i wycieńczeniem organizmu czy może nadchodzącą wizją. Szczury sprawiły, że znajdował się na absolutnej banicji, a to nie sprzyjało odbieraniu przez niego wizji. W większości te były tak zamglone, że jedynym co praktycznie z nich wynosił był syndrom powizyjny, czyli nieustające ataki migreny. Złapał się odruchowo za skroń rozmasowując ją. - A ciebie klątwa żadna nie męczy? - Posłał jej wzrok spode łba, kiedy ta skomentowała jego poszukiwania utraconego snu. Czekolady grzecznie odmówił. Nie przepadał za słodyczami, przynajmniej tak było do tej pory. Kolekcjonerem też za specjalnie nie był i dlatego chyba nigdy nie wciągnął się w żadne zbieractwo, które na przestrzeni jego lat spędzonych w Hogwarcie potrafiło przejawiać się na różne sposoby. - A teraz na poważnie... Jak twoja klątewka? - Zagaił szukając jakiegoś luźnego tematu do rozmowy.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
W pewnym momencie nieco chętniej idę za Eskilem, bacznie mu się przyglądając. Nie myślę zbytnio nad tym, co się w tym momencie dzieje, ale nie pozostaję do tego pozytywnie nastawiony. Najchętniej bym w ogóle nie szedł, ale skoro wyraziłem wcześniej zgodę, dla świętego spokoju zamierzałem. Posłusznie zatem kroczę nie tylko z chęcią odbębnienia przysługi, w którą to się wpakowałem poprzez chęć wcześniejszego jego zbycia, ale także z niewielkim zaintrygowaniem, jakie to nie przyćmiewało mojej ostrożności. Gdybym tylko wiedział, co się dzieje... Wędruję zatem poprzez drzewa, poprzez chrupiące pod podeszwą butów liście, aż docieram z nim do miejsca, które nieco kojarzę, acz którego nie miałem wcześniej okazji odwiedzać przez fakt, iż nie czułem się specjalnie do tego zachęcony. Gdy dotarliśmy do miejsca, staję nieco pewniej, choć nadal odruchowo próbuję zakładać ręce na klatce piersiowej, co zresztą robię, kiedy biorę głębszy wdech, czując potrzebę zapalenia papierosa. Też powinienem tego unikać. - Dobrze, j-jesteśmy. To tutaj, tak? - pytam się dla pewności, by następnie spojrzeć uważniej dookoła, nie wiedząc, co mogę tutaj zastać. Ból głowy ma dla mnie przez spacer i chłód mniejsze znaczenie, choć nie zniknął, prędzej stając się nieco bardziej przytłumionym. - I co... co tutaj znajduje się ciekawego...? - dopytuję niepewnie, poprawiając materiał kurtki, by odruchowo wyszukać różdżki w mojej własnej kieszeni. Nie czuję się ani bezpiecznie, ani prawidłowo. Zapewne w ogóle nie powinno mnie tutaj być, a wzrokiem jasnoniebieskich tęczówek rozglądam się dookoła, by mieć pewność, że nic na mnie tutaj nie chce czyhać.
Okolica nie jest może specjalnie malownicza wszak jesień już dawno temu zdołała przegnać z drzew kolorowe liście, które w kontakcie z deszczem i mokrą ziemią zmieniły się w paskudną papkę. Mimo wszystko zapach powietrza jak i otoczenie insze niż zamkowe mury zdecydowanie pozytywnie wpływały na pomysłowość i zawziętość w realizacji drobnego celu - nakłonienie sztywniaka do wypicia kubka miodu pitnego, doprawionego eliksirem pieprzowym. Ten plan miał na celu wpędzenie Krukona w beztroskę i rozluźnienie. Z daleka było widać jaki chodzi spięty, zmarznięty, niemal przezroczysty. To kumpelska troska, prawda? Oczywiście kryła się za tym potrzeba intensywnego przeżywania dnia, przetestowania swojej siły perswazji i przymuszenie chłopaka do wypełnienia jego zachcianki w ramach wygranego zakładu. Rzecz jasna nie będzie go perfidnie namawiał do złego... sęk w tym, że był w stanie zniszczyć asertywność chłopaka na tyle, aby chęć na szaleństwo płynęła prosto z chęci samego Hawk'a... jedynie podsycane drobnym dodatkiem magicznym. - Wiesz, że Irytek przykleił tę sofę Trwałym Przylepcem do ziemi? Krwawy Baron mi o tym opowiadał. - wskazywał panu sztywniakowi, że to miejsce jest fajne. Sofa na granicy z Zakazanym Lasem! Czy to nie zajebiste? Sądząc po minie Krukona to nie bardzo... - Wyluzuj, człowieku, nic cię tu nie zeżre. - poklepał go po ramieniu i usadowił się wygodnie na sofie, wyciągając nogi przed siebie, wcześniej odkładając plecak u swoich stóp. - Siadaj, oddychaj i wrzuć na luz bo w tym tempie za dziesięć lat trwale transmutujesz się w profesora Pattona. - uniósł brwi i przez chwilę siedział tak rozwalony i wyluzowany, niemalże dręcząc biednego chłopaka i uniemożliwiając mu spokojne oddalenie się w swoich sprawach. - Dam ci coś i jak to przyjmiesz to będziemy kwita z zakładem. - puścił mu oczko, wciągnął bezdenny plecak na swoje kolana i włożył do wnętrza ręce... aż po same ramiona. Raz na jakiś czas coś się wewnątrz przewracało, syczało (dwie smocze figurki się kłóciły, jak zawsze), szeleściło (saszetka kociej karmy), przeklinało (stary wyjec od Robin), a potem bulgotało. Zerkał też na Krukona bowiem zauważył, że ilekroć to robi to ten ucieka wzrokiem. W końcu wyciągnął z plecaka tajemniczą beczułkę wielkości połowy szkolnego kuferka. Do samonagrzewającego kubka nalał pitnego miodu (niby dla siebie, co nie?) i dyskretnie, bowiem odwracając się plecami do Krukona, dolał do kubka całą porcję eliksiru pieprzowego. W mniemaniu tego idioty przyszłego eliksirowara dzięki tej miksturze Hawk raz-dwa wstawi się i będzie weselszy, a co za tym idzie będzie zdecydowanie przyjemniejszy w obyciu. Po dłuższej chwili odwrócił się do Krukona z uśmiechem. - To miód pitny. Jak to wypijesz duszkiem to dam ci święty spokój. - och, doskonale wiedział, że się nie zgodzi. To Hawk. On jest jednym wielkim "nie" i "daj mi święty spokój, człowieku". Jednak to Eskil, a jak się uprze to nie ma zmiłuj. Próbował wyłapać wzrok chłopaka, co mu się nie udało od razu bo ten unikał go jak ognia. - Ej, Hawk. - zawołał go, aby tylko na sekundę chociaż zobaczyć kolor jego oczu. I wtedy uderzył - pierwszy raz tak naprędce i spontanicznie. Wpatrzył się w jasne odbicie jego tęczówek i przywlekł na pierwszy plan te uczucia - silne pragnienie i postanowienie, aby chłopak się rozluźnił, uśmiechnął, ucieszył bo przecież można się świetnie bawić, prawda?. Tę chęć wkładał w swoją mimikę i spojrzenie. I faktycznie, po pewnej chwili rysy twarzy Eskila znacząco złagodniały, skóra wydawała się jaśniejsza i zdrowsza, zupełnie jakby padały na niego promienie słońca. Kolor rzęs, oczu i ust nabrał zdecydowanego nasycenia, miał za zadanie uwydatniać aparycję półwila, który zaraz to odezwał się niezwykle przyjaźnie: - No ze mną się nie napijesz, Hawk? - wyciągał w jego stronę dłoń z kubkiem pełnym ciepłego miodu pitnego, który po wypiciu zapewne rozpali przełyk i podbije temperaturę ciała o dobre dwa stopnie. Na moment otoczenie zlało się w jedną wielką ciemnozieloną mgłę, a nie odrywał oczu od Krukona. Próbował zniszczyć jego asertywność.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
To prawda, chodzę spięty, być może nieco zmarznięty. Już widziałem w przyszłości, że raczej nie obędzie się to bez skutków ubocznych, a moje ciało lekko zadrżało, gdy starałem się zadbać o nieco więcej ciepła względem własnego organizmu. Przykrywam się bardziej materiałem, z którego zostało wykonane ubranie; jasnoniebieskie oczy wędrują ku ziemi, starając się odnaleźć w tym działaniu jakikolwiek większy sens. Nie było. Nie ma, zniknął wraz ze zgodą na przyjście do tego miejsca. W przeciwieństwie do niektórych nie potrzebuję łamać regulaminu szkolnego, w związku z czym ciche westchnięcie wydostaje się z moich ust, zamieniając na krótki moment, ułamek sekundy wręcz, w obłok widocznej, białej pary. Przenika po tym czasie w nicość, tak samo, jak mój dzień, który miałem zamiar poświęcić na coś innego. Najwidoczniej ktoś miał wobec mnie inne plany - i nie mam bladego pojęcia, co w tej kwestii uczynić. - Wiele osób o tym... słyszało. - nie rozmawiałem zbyt często z Krwawym Baronem, jako że nie był duchem rezydentem mojego domu, aczkolwiek plotki nie są mi obce - słyszę wiele i naprawdę nie pozostaję z tyłu z informacjami. Nawet jeżeli jestem wycofany, to potrafię selekcjonować informacje, choć niespecjalnie interesuje mnie życie innych. Prędzej skupiam się na sobie, na pracy i na ukończeniu studiów; mój los wiele razy mnie zaskakuje, w związku z czym z każdym dniem dowiaduję się czegoś nowego. Niekoniecznie tego, co sprawiałoby mi ogromną radość. Nie odpowiadam na jego słowa, bo co jak co, ale nieco wiem na temat istot, które żyją w Zakazanym Lesie; nieobce są im struktury opanowane przez człowieka. Wolę pozostać przezorny, aniżeli potem martwić się o jakiekolwiek inne rzeczy. - M-Miałem tylko się przyjrzeć, nie wyluzować... - spoglądam na niego niepewnie, zaciskając nieco dłoń w pięść. Głowa mnie boli jeszcze intensywniej, a wiem, do czego to będzie dążyło; powinienem się udać w swoją stronę, ale podtrzymuję się w przekonaniu, że zanim to nastąpi, zniknę stąd szybciej, niż miałem okazję się tutaj pojawić. Nie przepadam za dotykiem i sztywnieję jeszcze bardziej, nie mogąc w żaden sposób zareagować tak, jak chciałbym, by to wyglądało. Wewnętrzny głos każe mi się wycofać, spinam mięśnie, czuję się tak, jakby nagle coś ustało mi w gardle i wcale nie zamierzało odpuścić. Odruchowo zerkam, czy przypadkiem nie mam jakichś ran na dłoniach, nawet jeżeli nie posiadam ku temu poważniejszego powodu. Przyglądam się, jak ten wyciąga z bezdennego plecaka, w którym ewidentnie znajdują się smocze figurki (nie ma bata, bym nie rozpoznał), tajemniczą beczułkę wielkości szkolnego kuferka, a następnie nalewa ją do samonagrzewającego kubka. Coraz bardziej czuję, jak niepokój próbuje opanować moje ciało, gdy wiem, do czego to zmierza - Nie, nie i jeszcze raz n-nie... - zakładam ręce na piersi, wypowiadając te słowa nieco bardziej stanowczo, co jest do mnie wręcz niepodobne. Nie biorę przedmiotu w dłonie; szelest liści jeszcze bardziej powoduje u mnie ból głowy, a im dłużej stoję, tym bardziej mam wrażenie, że się gorzej czuję. Nie uważam tego za rozluźnienie, wręcz przeciwnie - znam swoje powody, dla których picie alkoholu na terenie szkoły może być złym pomysłem. Studenckie życie wcale mi nie odpowiada, rozluźnienie się także, dlatego początkowo nie daję za wygraną. Dopiero na kolejne słowa, gdy spoglądam na bardzo krótki moment w oczy półwila, czuję się... zobligowany. Nie tylko dla wypełnienia zakładu, ale także po to, by się rozluźnić. Przecież... przecież gdybym tylko nieco wypił, mógłbym nieco bardziej się otworzyć. Wiem jednocześnie, że to, iż stoję zazwyczaj przy ścianie, nie pozwala na zapoznanie od tej bardziej otwartej strony. Takie myślenie uderza we mnie subtelnie, jakoby niesione przez wiatr pieśnią, tak samo słowa, które następnie wydostają się z ust Eskila. Niepewność wobec tego pomysłu odchodzi, mój umysł staje się klarowny, a w smukłych palcach obracam samonagrzewający kubek. - To wcale nie jest zły pomysł. - wtóruję, napawając się nie tylko zapachem, ale też i smakiem; zmoczyłem usta w napoju, by następnie wchłonąć go duszkiem bez krzty zastanowienia, jako że coś wewnętrznie nie pozwalało mi na inne zachowanie. Lekko się uśmiecham, co jest wręcz niespodziewane; gardło staje w płomieniach wieczystych, drażnione przez procenty. Siadam na kanapie, poklepując nieco miejsce, by półwil również dołączył. Staje mi się wyjątkowo ciepło, a efekty wypicia po pewnej ilości czasu odzywają się we mnie, choć wcale tak łatwo nie jest mnie upić jednym kubkiem. - Nieco więcej i może będziemy kwita. - naturalnie proszę o dolewkę, choć nie mam okazji, by wyciągnąć kubek w stronę Eskila; działając pod wpływem uroku, zapomniałem wcześniej o tym, jak się czułem. Odrzucając samopoczucie na dalszy plan, ściszając je kompletnie, pod wpływem ciepła i eliksiru czuję, jak po ustach, a następnie brodzie, spływa szkarłatna ciecz, barwiąc tym samym założone ubrania - niebieską bluzę znajdującą się pod kurtką, jak i szyję. Nagle wcale nie jest mi kolorowo i zaczynam panikować, patrząc z niemym pytaniem na to, dlaczego akurat mam w dłoni kubek. Odrzucam go, wstając nagle i gwałtownie z kanapy, którą wcześniej tutaj przykleił Irytek, przykładając materiał ubrania do powstałej na moich ustach plamy. Metaliczny posmak powoduje, że serce zaczyna mi bić jeszcze szybciej i jeszcze bardziej niespodziewanie, fala gorąca i trudne do powstrzymania myśli przejmują kontrolę nad umysłem, a samemu czuję się wyjątkowo słabo. Nagle nie mam pojęcia, gdzie się znajduję, dlaczego się znajduję i z jakiego powodu postanowiłem wlać w siebie procenty. - N-Nie podchodź. - o mało co nie warczę, wycedzając te słowa przez zęby. Odsunąwszy się, nie zamierzam nikogo tak łatwo do siebie dopuścić, choć wzrok zaczyna mi szwankować, poddając się ogarniającej ciało panice. Nie mogę dopuścić, by teraz jakkolwiek uczeń Slytherinu mi udzielał pierwszej pomocy. Zaciskam drżącą dłoń w pięść, nogi pode mną zaczynają się uginać, a krew nie przestaje płynąć. Wdechy są niespokojne, pozbawione logiki, wręcz chaotyczne. Hiperwentylacja weszła z pełną siłą, a alkohol powodował dwojakie reakcje, gdy trochę trudniej było mi ustać w jednym miejscu.
Przyjście z nim w konkretne miejsce wiązało się z przyzwoleniem na wiele działań. Między innymi zachęcanie się do wyluzowania. Obiecał wszak, że uszanuje jego odmowę, ale koniec końców chłopak się zgodził prawda? Nie wlał mu tego siłą do gardła. To przecież tylko kubek miodu pitnego z eliksirem pieprzowym. Co mogłoby się złego stać? Nie miał bladego pojęcia, że Hawk czuje się źle. Może gdyby przyjrzał mu się nieco baczniej to zorientowałby się, że te czerwone policzki to nie są tylko od wiatru ale też od potencjalnie złego samopoczucia. Cóż, to Cleawater. Wielokrotnie ślepy na słabo widoczne oznaki niechęci. Skrzyżowanie ramion? Powtarzane w nieskończoność "nie"? Cały czas był przekonany, że to tylko takie gadanie, aby odpuścił bo jest zbyt wielkim sztywniakiem, aby spróbować dobrze się bawić. Antałek kupił w Norwegii, sprzedano go nieletniej osobie, a więc wychodził z założenia, że nie ma to w sobie tak wielu procentów skoro pozwalano mu to nosić przy sobie i z tego korzystać. Ileż razy popijał sobie ten miód w dormitorium i jakoś nigdy się z tym nie krył. Nie uważał tego za "łamanie zasad" tylko za urozmaicenie popołudnia. Hawk był przewrażliwiony. Z tego też powodu taki Eskil uznał, że przyda mu się rozluźnienie. Dzięki dzisiejszemu pobudzeniu (naprawdę nic nie pił ani nie ćpał) i zawziętości udało mu się sprowokować swoje wilowanie do pełnego posłuszeństwa. Nie napierał też tą zdolnością z pełną mocą. To jedynie zabarwienie sugestii dodatkową porcją charyzmy, którą to odziedziczył po swojej nieszczęsnej matce. Jak widać, była to wystarczająca dawka perswazji, aby Hawk zdołał utrzymać kontakt wzrokowy dłużej niż dwie sekundy, a i zmienić od razu zdanie. Nawet się uśmiechnął, co udowodniło Eskilowi (i całemu światu), że najzwyczajniej w świecie uśmiechnięty Hawk jest... sympatyczny!!! To odkrycie było niesamowite i mogło wzbudzać niemałe niedowierzanie. Tym bardziej się uśmiechnął, klapnął sobie obok niego i ręce splótł na karku. - Warto mnie czasem słuchać, Hawk. Przecież co złego to nie ja, prawda? - i ten oto człowiek zamierzał popsuć taką ułożoną i porządną Doireann. Chętnie pochwali się jej swoim przedsięwzięciem... nie widział w swoim zachowaniu niczego złego. Sam fakt, że nagle Hawk'owi się pogorszyło było skutecznym niszczeniem sukcesu. Dopiero kiedy ten poderwał się do pionu i zakrywał materiałem buzię to Eskil zorientował się, że coś jest nie tak. Pobladło mu się na widok ciemnej krwi. - A tobie co odjebało, że krwawisz? - zapytał, a przez jego głos przedzierało się zlęknienie. Oczywiście od razu wstał i nie posłuchał prośby o zachowanie dystansu. Podszedł do niego bez zwracania uwagi na jego protesty. - Weź koleś nie jojocz tylko siadaj. Nie wiem co ci jest, ale wiem co robić jak się co dzieje złego. - starał się zachować spokój. Felinus zawsze mu mówił, aby nosić przy sobie eliksir wiggenowy, bo może się przydać w awaryjnych sytuacjach. Taka nastąpiła właśnie teraz. Niestety, ta ameba uzdrowicielska (zwana potocznie Eskilem) nie wpadła na pomysł, że nie wypada podawać eliksiru leczniczego potężne rany osobie, która nabyła jakąś wewnętrzną szkodę, prawdopodobnie wywołaną zmieszaniem miodu pitnego z eliksirem pieprzowym. Sięgnął do jego ramienia i zacisnął na nim palce (był od niego niższy, ale przytomniejszy i w pełnym zdrowiu oraz sił) i go sprowadził niemalże siłą z powrotem na sofę. - Jak sobie pójdziesz to wpadniesz do jeziora i się utopisz. SIEDŹ. - nakazał dosadnie i mając na niego oko (sprowadzał go z powrotem na sofę choćby miał uczynić to pięć razy) i wygrzebał z bocznej kieszeni plecaka fiolkę z białym eliksirem. - Wypij to nie będzie krwi. No dalej, bo jak padniesz trupem to mnie o to posądzą. - wcisnął mu do rąk małą i ciepłą fiolkę, już nawet odkorkowaną. Hm, powinien teraz panikować? Coś szwankowało, bo to nie nadchodziło. Trochę się jedynie bał, że ta krew leci i leci, a ten zachowuje się tak jakby niepoczytalnie. Ostatnio to nic nowego w jego otoczeniu...
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Skąd ten posiada alkohol w takiej formie - nie mam bladego pojęcia. Mimo to wystarczyło proste zerknięcie w jego równie jasne tęczówki (aż dziwne, że również nie jestem półwilem, mając jasne włosy i niebieskie oczy), bym zdecydowanie podchodził do tego inaczej. Moja wcześniejsza asertywność złamała się w zaskakującym tempie - wystarczająco do tego stopnia, bym teraz trzymał w swoich smukłych, długich palcach samonagrzewający kubek. Jednocześnie spoglądam na towarzysza tej całej nielegalnej akcji, posyłając mu krótki, acz widoczny uśmiech, który pozostawał jednym z wielu nielicznych, jakie to z siebie wydobyłem na przestrzeni ostatniego półtora roku. Sam siebie dawno nie widziałem w lustrze uśmiechającego się, a co dopiero przy innych. A w szczególności przy Eskilu, który namawiał mnie wcześniej do przyjścia tutaj i, zgodnie z tym, co dyktowała jego charyzma, rozluźniłem się wystarczająco, by mieć gdzieś kodeks studenta wraz z regulaminem szkolnym na czele. Popijam łyki, pozwalam sobie na bardziej otwarte zachowanie, co jest do mnie niepodobne, no ba - nie gubię słów bądź nie zastanawiam się nad doborem kolejnych. Wszystko wygląda na to, jakbym znajdował się w kompletnie innym miejscu, przekrzywionej rzeczywistości, gdzie moja odwrotność pozostawała bardziej wartościowa niż oryginał. Smutne, ale prawdziwe - cień za mną nie kroczy, gdy znajduję się pod wpływem nieznanej mi siły z zewnątrz. Nawet jej nie zauważam, jako że nie mam w ogóle doświadczenia pod tym względem. Uważam zatem, iż zachowuję się tak jak zawsze; szkoda tylko, że słodka rzeczywistość miała swoje pewne, niezrozumiałe dla mnie kolce. Uśmiech nachodzi na moją twarz nieco śmielej, gdy widzę podobną reakcję u Eskila. Otwieram się, nie bojąc jednocześnie konsekwencji własnych działań. Ludzki dotyk przestaje mnie przerażać, choć nie lgnę do niego aż nadto; nie spinam się prędzej, bo nie widzę ku temu żadnego powodu. Alkohol przepala mój przełyk, a przyjemny efekt utrzymuje się przez znacznie dłuższy czas. - Co złego to nie ty. - kwituję, powtarzając jego słowa. Nie mogę dodać niczego innego, skoro czuję się obecnie świetnie - nieco zaczyna mi szumić w uszach, świat nie wiruje, choć utrzymanie wzroku w jednym punkcie staje się dość zabawną grą w kotka i myszkę. Dopiero potem ból głowy uderzył mocniej, a z nosa przedostała się widoczna dla Clearwatera posoka; chuj w dupę bombki strzelił, gdy zaczynam panikować i wyrywam się spod błogosławieństwa i wolnej chwili dla siebie, tudzież relaksu. Odruchowo przykładam materiał ubrania do miejsca, gdzie krew zaznacza kolejne ścieżki i ślady, szum liści przestaje mnie interesować, a fala gorąca z widocznym działaniem postanawia napsuć mi dodatkowo krwi. Nie odpowiadam na pierwsze pytanie, zbyt zaaferowany szukaniem najlepszej drogi ucieczki. Mimo to wstać mi wyjątkowo jest ciężko, kiedy zaczynam się bać, że naprawdę mogę sprawić dodatkowe kłopoty. - D-daj mi i-iść... - mruczę w jego kierunku, nie siadając tyłkiem na kanapie, która ewidentnie stawała się miejscem tutejszego dramatu. Czuję, jak fala gorąca jeszcze bardziej uderza mi do głowy, a ciało opanowuje przerażenie. Boję się widoku własnej krwi - cudzej niespecjalnie. Odruchowo kręci mi się w głowie, a alkohol wcale nie pomaga w zachowaniu rozwagi, kiedy zaciskam dłoń w pięść. Dotyk powoduje przerażenie, nie siadam, a zamiast tego moja wewnętrzna struna zostaje naderwana. Nigdy nie zdarzyło mi się, by ktoś miał okazję obserwować to, co obecnie się dzieje. Z klas wychodziłem normalnie, nie wymagając troski, no ba - czuję się lepiej, gdy wówczas wokół mnie nikogo nie ma. Mogę przemyć twarz i doprowadzić się do porządku, a teraz? Teraz ktoś stara się mi pomóc, ale prędzej powoduje kolejne problemy. - O-odsuń się... - niemal warczę, spinając wszystkie mięśnie do bólu; staję się wycieńczony, a na próbę wetknięcia eliksiru, który i tak by mi nie pomógł, coś we mnie pęka. Podnoszę się raz jeszcze, nie przyjmuję wiggenowego (który na szczęście się nie wylał, a przynajmniej mam taką nadzieję). - Człowieku, mówię, ODSUŃ SIĘ...! - nie uciekam się do rękoczynów, ale reaguję ewidentnie gwałtownie i podniesionym tonem głosu, co powoduje wzrost ciśnienia, a świat znacząco się kurczy, jakoby został nałożony na moje oczy filtr winety. Jestem przerażony, sytuacja wymyka mi się spod kontroli. Nic już do mnie nie docierało; ani słowa, ani logiczne rozumowanie. Oddycha mi się ciężej, odsuwam się jeszcze bardziej od Eskila, a z czasem organizm uznaje, że stres, jakiego doznaję, jest za duży, bym mógł go unieść samodzielnie, nawet mimo posiadania widocznie alkoholu we krwi. Mrok opatula zatem moją sylwetkę, powodując osunięcie się na ziemię, przestaję myśleć, przestaję funkcjonować. Krew nadal leci mi z nosa, posoka zaczyna nieco zdobić liście, a tym samym nie wiem, co się dokładnie dzieje. Świat zewnętrzny przestaje mnie interesować nagle i niespodziewanie.
Mawiano do Eskila by jednak był bardziej empatyczny. Proszę, starał się. Zainteresował się samopoczuciem kolegi! Oczywiście miał w tym swój własny cel (nie bez powodu jest uczniem domu Slytherina) ale poniekąd dbał o rozluźnienie krukońskiego sztywniaka. Metody miał cóż, dosyć inwazyjne. Zachował się dosyć nie fair w stosunku do Hawka aczkolwiek to miało służyć czemuś dobremu, a jak wiadomo - cel uświęca środki, prawda? Prawda?! Więc jakim cudem zamiast większego uśmiechu Krukona i wyraźnej naturalności napotyka jakiś problem? Przecież chciał dobrze… z ręką na sercu zapewni wszem i wobec, że intencje miał czyste. Jedynie pomagał koledze przełamać swoje wewnętrzne opory, całkowicie lekceważąc jego zwielokrotnione "nie". Do Eskila trzeba mówić raz a porządnie, same konkrety a nie słabe i niekończące się zaprzeczenia. Chciał mu pomóc, zaprowadzić na sofę, wyleczyć to coś, co mu dolega… a odbijał się od jego… złości? - Próbuję ci, kurwa, pomóc. Dociera czy nie dociera?- syknął w odwecie na jego warkot ale bądź co bądź sprawiło to, że przestał go aż tak nagabywać. Skoro chce tu sobie krwawić to niech krwawi! Zachowywał się jak rozpieszczona księżniczka. - Ogarnij się, chłopie bo wyglądasz jakbyś spotkał potwora…- ale ten zbladł jeszcze bardziej i zemdlał. Po prostu. Eskil ogłupiał i mrugał, gapiąc się na tę scenę i niedowierzając, że jest rzeczywista. - Co, teraz mogę podejść czy też nie?- burknął i kucnął przy nim, szturchając go w ramię. - Ej, Hawk, nie zgrywaj się. To nie fair.- może sobie z niego żartował i zjadł czekoladkę z bombonierki Lessera? Kurczę, mógł mu dać antidotum na krwawienie z nosa, powinien jeszcze mieć w plecaku… Kiedy zorientował się, że Hawke wcale się nie zgrywa i faktycznie zemdlał to musiał zrozumieć, że trzeba sprawdzić pomoc. Sprawdził najpierw dwa lusterka dwukierunkowe - jeden połączony z Lucasem, a drugi z Robin. Żadne z nich nie odpowiadało, najwyraźniej trzymając lusterka gdzieś poza zasięgiem. Szybko wyciągnął wizzengera i chaotycznym pismem poinformował… Murphy'ego, że pilnie potrzebuje jego pomocy, żeby nikomu nic nie mówił i żeby przybiegł tutaj jak najszybciej. Ledwie postawił kropkę i wysłał wiadomość Gryfonowi, a potem stanął nad nieprzytomnym Hawkiem i przygryzł kącik ust. Hm, jak go ocucić? Szybko posprzątał - antałek, kubek i wiggenowy trafiły z powrotem do plecaka, a zaklęciem usunął z ubrania Hawka plamy krwi. Na twarzy wciąż był brudny ale cóż, na to nie ma już sił. - Ej no, nie zgrywaj się, wstawaj.- próbował go cucić, nawet poklepał go po policzkach ale ten sobie cicho oddychał i nie zamierzał się ocknąć. Trzeba go odprowadzić do skrzydła szpitalnego tak, aby nie wzbudzić zainteresowania nikogo z kadry. Do tego potrzeba wybitnej pomocy - w tym przypadku Murphy. Czekał na niego i jednocześnie wyglądał czy pędem nie nadchodzi.
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Ślęczałem akurat nad esejem do Fairwyna — a poprzez esej mam na myśli niezapisany arkusz pergaminu, który przyozdabiałem szlaczka na marginesie, zupełnie pozbawiony motywacji, żeby opisywać działanie różdżki, cośtam cyprys, cośtam magia żywiołów... bla, bla, bla, niemal usypiam, starając się wymyślić wstęp, więc cieszy mnie wiadomość od Eskila, który prosi, żebym się szybko przemieścił poza zamek. Nie ma sprawy! Wszystko tylko nie ta parszywa praca domowa. Przeskakuję po kilka stopni na raz, zbiegając z wieży i dziarskim krokiem przemierzam błonia, rozglądając się za kumplem. Dostrzegam jego jasną czuprynę z daleka i macham pogodnie na przywitanie, zanim nie podchodzę bliżej. W pierwszej kolejności dostrzegam jego zafrasowaną twarz, zanim mojego spojrzenia nie przykuwa druga osoba — która się nie porusza. Mój uśmiech stopniowo blednie, a mięśnie tężeją, kiedy podchodzę do centrum całego zamieszania. — Co tu się... — próbuję zapytać, ale nie kończę, a moje brwi podjeżdżają wysoko do góry. — Eskil — mówię, obserwując chłopaka na sofie. — Powiedz, że on żyje — mówię błagalnie i na szczęście dostrzegam ruch klatki piersiowej nieprzytomnego chłopaka. Przynajmniej tyle. Przecieram dłonią czoło, bardzo intensywnie myśląc. — Co tu się odjebało? Mam wezwać pomoc? — pytam w końcu, chociaż mam przeczucie, że to ja tu jestem pomocą. A biorąc pod uwagę fakt, że Clearwater raczej wie, że jestem bezużyteczny z zaklęć i uzdrawiania, nie wróży to niczego dobrego. — O ja jebię — wzdycham z rezygnacją. — Powiedz, że mamy chociaż jakiś plan — najlepiej racjonalny, ale... realistycznie podchodząc do rzeczy, tego się akurat nie spodziewam. Przy Eskilu to częściej ja byłem głosem rozsądku, co samo w sobie jest już absurdalnym stwierdzeniem. — Trzeba chyba go do Skrzydła przetransportować jakoś — proponuję niemrawo, bo to się wydaje najlogiczniejszą opcą.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dawno nie ucieszył się na widok Murphy'ego tak jak to było dzisiaj. Co dwie głowy to nie jedna. To nic, że nie dostanie w nim wsparcia magicznego, chodzi o nadszarpnięte morale! Zupełnie jakby to on tu potrzebował pomocy a nie nieprzytomny Krukon. Byłby wyszczerzył się na widok kompana jednak cóż, okoliczności nie sprzyjały wesołym pogawędkom. - Żyje, żyje tylko postanowił stracić przytomność. A ja chciałem tylko żeby dobrze się bawił. To nazywa się "zgon", co nie?- podrapał się po potylicy i kombinował co zrobić, aby się nie narobić i chłopaka uprzytomnić. Zdawał sobie sprawę, że istniało zaklęcie przywracające trzeźwość, ale nie znał dokładnie inkantacji, a i już dosyć Hawk dzisiaj wycierpiał. - Ty jesteś moją pomocą. - oznajmił uroczyście, podchodząc do Gryfona i zrównując się z nim. Obaj stali sobie i patrzyli na nieprzytomnego studenta. Obrazek iście komiczny a jaki prawdziwy. - No jasne, że mam plan. Mam podróbkę peleryny niewidki. Jakby go zakryć całkowicie i odholować do skrzydła szpitalnego to może nikt by się nami nie zainteresował.- przedstawił swój plan i na dowód rzeczowy, począł wyzwanie wyciągania z bezdennej otchłani plecaka śliskiego srebrnego materiału, który z jednej strony był niewidzialny. Zajęło mu to kilka chwil, w akompaniamencie "to gdzieś tu leżało, zostaw, nie gryźć, paszoł won, o, to kanapka z wczoraj, ups, to chyba butelka, o, mam!" aż w końcu wyciągnął na światło dzienne pelerynę niewidkę. Nie była oryginalna ale działała przez pewien okres czasu. - Sęk w tym, że on jest za długi. Trzeba mu upchnąć jakoś nogi żeby się zmieścił. Może go skulić i spetryfikować, a potem lewitować? Nie może się obudzić w trakcie transportu bo szajba mu odbije.- mówił naprawdę poważnie. Gotów był podwinąć nogi Hawka pod jego brodę i tak go spetryfikować, aby łatwiej było go transportować. Podał pelerynę kumplowi, aby chociaż dokonał pomiarki. Bądź co bądź ten przedmiot magiczny robił furorę! - No i musimy go udźwignąć zaklęciami… bo chyba nie będziesz chciał się zmienić w woźnego i udawać, że idziesz dać mi szlaban?- kolejny plan, kolejna alternatywa. Chłopak mógł wybierać co sobie chciał, a ze Eskil w pełni wierzył w jego zdolności metamorfomagiczne… cóż, z tej dwójki to nie Clearwater stanowił rozsądek. On był jedynie pomysłodawcą - miał nadzieję, że bardzo barwnym.
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Przymykam na chwilę czy, uśmiechając się mimowolnie z rezygnacją. — Tak po prostu wziął i postanowił? Zniewaga — mówię, próbując przynajmniej obrócić to w żart, bo jak można śmiać się albo plakat, to już lepiej się śmiać, co nie? A ja już znam swojego kumpla i podejrzewam, że jego standardy dobrej zabawy nie dotyczą wszystkim. Ale nie mam też zamiaru prawić mu morałów. — I to taki pierwszorzędny zgon — stwierdzam, przeprowadzając inspekcję nieprzytomnego krukona — a przez inspekcję mam na myśli to, że nachlam się niżej, żeby się upewnić, że tego ruchu klatki piersiowej sobie nie wymyśliłem i tym faktycznie oddycha. Kiwam tylko głową na potwierdzenie moich przypuszczeń ze strony ślizgona. — A jak się go podniesie, to się nie zwinie lekko sam z siebie? — zastanawiam się, drapię się po głowię, po czym postanawiam to sprawdzić, więc wyciągam przed siebie różdżkę i rzucam wingardium leviosa, ostrożnie manewrując ciałem Krukona, którego kończyny zwisają bezwiednie. — Weź spróbuj go przykryć, przymierzmy, jeśli się nie obudzi i nie wyprostuje nóg to może nie będzie tragedii — zastanawiam się głośno. Jeszcze nie do końca dociera do mnie absurd tej sytuacji, i dobrze, bo jeszcze zacząłbym się śmiać i ściągać na nas uwagę uczniów, a ten moment lepiej odwlec do momentu, kiedy już się ze wszystkim uporamy i nieznany mi chłopak zostanie bezpiecznie przetransportowany pod opiekę pielęgniarki. — No mógłbym kogoś poudawać, ale jakbyś uprzedził mnie wcześniej, to bym się przebrał na tę okazję — mówię, wskazując na swój szkolny mundurek, z którego jeszcze nie zdążyłem się przebrać. Co prawda średnio mi na razie wychodziło upodabnianie się do innych ludzi, zwłaszcza takich, których nie znałem bardzo dobrze, ale gdyby nie strój, to mógłbym podjąć taką próbę, zwłaszcza ze w tych okolicznościach, o ile byśmy się nie natknęli na żadnego nauczyciela, wystarczyłoby pewnie pobieżne podobieństwo. Chociaż kto wie? Pewnie nieprzytomny student mógłby zwrócić niepotrzebną uwagę gapiów. — Eee... masz jakieś zaklęcie na to, żeby się nie obudził? — pytam. Ja z zaklęć na zawołanie potrafię sobie przypomnieć ewentualnie moje ulubione calviorio, które się teraz raczej nie przyda.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- Wypił tylko jeden kubek miodu pitnego z Norwegii... nie wiem jak można mieć tak słabą głowę. Może to przez to, że dodałem tam też eliksir pieprzowy? Miał zionąć ogniem, a padł trupem. Chyba coś źle obliczyłem. - podrapał się po łepetynie jakby zastanawiał się czy naprawdę wina leży w jego wybitnych zdolnościach eliksirowarskich... nie powinno! Paliło się jointy z glicynią błyskawiczną, wywoływało się cechy harpii na światło dzienne "z ciekawości" i choć krew się lała to było zajebiście! Czemu teraz to się nie sprawdziło? - No zobacz jak mu zwisają te kończyny. No jak idiocie. - skoro Murphy nie przejął od niego peleryny niewidki to sam ją rozpostarł na całą szerokość i na próbę zakrył krukońską głowę, tułów i nogi. Opatrzeć go? A po co? Nie chciał więc niech leży taki z brudną twarzą, a co. - Ech, czemu te krukony wszystkie takie wysokie? Wdali się w Voralberga czy co? - pokręcił nosem bowiem choć większość Hawka "zniknęła" to widać było połowę jego nóg, a to nie wchodziło w grę. - Wiesz co, musimy go związać i jakoś wyciszyć głos. Serio. Jak on się nam obudzi w trakcie transportu to albo się szarpnie i spadnie i rozwali głowę, albo zacznie wrzeszczeć. Wiesz jak ciężko było go tutaj zwabić? - brzmiał jak seryjny morderca, który właśnie żali się koledze po fachu jak to ciężko jest odnaleźć odpowiednią ofiarę. Najwyraźniej ta rola mu odpowiadała. - Weź go połóż i pomóż mi. Znasz ten czar co tworzy linę? Jak mu zwiążemy nogi i ręce to nie wierzgnie i nie spadnie jak się obudzi i nie będzie widać jego nóg. - przyklęknął przy leżącym już na ziemi Krukonie i przyciągnąwszy do siebie plecak szukał tam czegoś co mogłoby posłużyć za knebel. Pochwali się Doireann- nie użył magii do kneblowania a szukał mugolskiego sposobu! O to chodziło jej z tym rozleniwianiem i czegoś-tam mięśni? Najzabawniejsze jest to, że nawet gdy Hawk leżał na trawie to w większości był niewidzialny z powodu pokrycia go peleryną niewidką. Tak więc obaj stali nad kawałkiem kończyn leżących u ich stóp.
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Mąż marszczę brwi na wspomnienie tylko jednego kubka alkoholu, bo to by świadczyło o faktycznie żenująco słabej głowie, a na wspomnienie eliksiru pieprzowego kiwam głową, jakbym się spodziewał takiego efektu po tej mieszance, chociaż nie mam pojęcia, czy to faktycznie przez to, czy może ten typ na przykład akurat tak miał. — Najwyraźniej — stwierdzam, po czym wzdycham z rezygnacją, widząc wystające spod zdawałoby się niczego nogi. — Co nie?! Nie rozumiem, po co — mówię, jakby krukoni mieli jakiś wybór, a moja reakcja ma mniej wspólnego z tym, że mój plan się nie powiódł, a więcej z faktem, że się w tej szkole czułem liliputem ze swoim wzrostem. Przytakuję Eskilowi, woląc sobie nie wyobrażać, co by nas czekało, gdyby któryś z wymienionych scenariuszy się sprawdził. — Czekaj... zwabić? — pytam zdezorientowany, bo sądziłem, że krukon się po prostu okazał takim kozakiem, który opowiada, że jest w stanie sam wypić całą butelkę ognistej w kwadrans i nic nie poczuć, a na koniec imprezy zawsze rzyga pod stołem, ale najwyraźniej się w swoich przypuszczeniach o jego czynnym udziale w tym zdarzeniu trochę minąłem z prawdą. — Albo wiesz co... potem mi opowiesz, bo się jeszcze zestresuję i spierdolę — stwierdzam jednak po chwili. Chyba nie chciałem wiedzieć, w jakiej konkretnie akcji brałem właśnie udział, dopóki nie przeprowadzimy jej już bezproblemowo. Teraz byłem jeszcze bardziej zdeterminowany, żeby wszystko poszło jak po maśle, i żebyśmy mogli się z tego zaśmiewać już dzisiaj wieczorem, a nie dopiero za tydzień, no i oczywiście żeby nie zostawiać kumpla w potrzebie, nawet jeśli pakował mnie w coś, za co mogłem dostać po dupie od Williamsa i od Marli pewnie też. Zapominam zakończyć zaklęcie i gdy kumpel pyta o konkretny czar, z automatu wyciągam rękę, żeby się w zastanowieniu podrapać różdżką w skroń, przez co ciało krukona zaczyna gwałtownie lecieć na drzewo. — O kurwa — wykrzykują, szybko zmieniając jego trajektorię i z mocno bijącym sercem ostrożnie odkładam go na sofę. — Uff... dobra, yyy... immobilus? — rzucam i... chyba nic się nie dzieje. — Nie, to chyba nie to. To nie znam, ale czekaj. — Pochylam się, żeby wyciągnąć sznurówkę z buta i transmituję ją tak, żeby była wystarczająco długa i mocna. — Vincula — dodaję do tego, a rękawy krukona zawiązują się na plecach, unieruchamiając jego ręce. Teraz mogę obwiązać jego kostki i powiększoną sznurówkę zaczepić o rękawy na plecach, tak żeby nogi kolegi Eskila były cały czas zgięte. — Zdziała? Zdziaaała — stwierdzam z machnięciem ręki po czym parskam nerwowym śmiechem, zasłaniając dłonią oczy. — Ja jebię, co my odpierdalamy... masz ten kenebel? — Staram się skoncentrować na razie na zadaniu, żeby później przypadkiem ze śmiechu krukona nie władować w jakieś drzewo albo, co gorsza, ucznia lub nauczyciela. Czekam aż Clearwater poczyni honory, zanim nie podnoszę znowu chłopaka zaklęciem.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Po dłuższej chwili zastanowienia mógł podejrzewać, że jak tylko Hawk odzyska przytomność to zacznie unikać swego ulubionego półwila. Realizację wygranego zakładu przeciągnął grubo poza granicę zdrowego rozsądku. Wyszczerzył się od ucha do ucha do kumpla kiedy ten poprosił o przełożenie wyjaśnień na termin kiedy pozbędą się nieprzytomnego Hawka. - Co złego to nie ja.- zachichotał i przyglądał się Gryfonowi, który z pomocą zaklęć transmutacyjnych i własnej sznurówki stworzył całkiem dobrą linę. Nie pomagał mu w związywaniu Krukona tylko założył plecak na plecy i z opartymi o biodra rękoma obserwował poczynania Mruphy'ego. - Związujesz go tak jakbyś miał już w tym doświadczenie. Chcesz mi o czymś powiedzieć, przyjacielu?- zażartował, kładąc przy tym dłoń na jego ramieniu i zaśmiał się ze swoich słów. Nie miał nic krztyny wyrzutów sumienia na myśl, że mógł wciągnąć go w spore kłopoty. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Przyjaźń z Eskilem to automatyczne tolerowanie jego tendencji tworzenia chaosu. Poza tym nie oszukujmy się - w odwrotnej sytuacji pomógłby Murphy'emu bez zadawania pytań, w i z bananem na twarzy. - Nie mam knebla, ale w razie jakby stękał to rzucę na niego Drętwotę. To też przecież paraliżuje głos. Dobra, dawaj go. - kiedy Hawk był względnie związany to poprawił na nim pelerynę niewidkę, zasłaniając go na tyle, że ten zniknął im z pola widzenia. Wyciągnął swoją różdżkę i zamyślając się na moment, przytknął jej kraniec do dolnej wargi. Po chwili wyciągnął z bezdennego plecaka… książkę. Książkę Doireann. Dzisiejszego poranka podała mu ją, aby na jutro przeczytał któryś rozdział (czego nie zamierzał robić bo cóż, ma tu ciekawsze rzeczy do roboty) i położył ją na brzuchu Hawka, który wciąż był niewidzialny. - Będziemy udawać, że lewitujemy książki.- dołożył jeszcze dwie, które wyglądały jak nowe (nieużywane) i oto na brzuchu Krukona leżały trzy podręczniki, mające imitować lewitację. - Dobra, użyj może "Locmotor" i będziemy gadać o tyłku Morgany, aby nie wzbudzać podejrzeń. Zachowuj się naturalnie! - skoro już Mruphy miał wprawę w unoszeniu (i upuszczaniu) Hawka to jemu zostawił to w interesie, gotów w razie czego asekurować. Różdżki swej nie chował na wypadek potrzeby unieprzytomniania Hawka. - Zajebiste popołudnie, co nie?- poklepał Gryfona po ramieniu i… ruszyli do zamku. Czas odholować chłopaka do skrzydła szpitalnego bez wzbudzania podejrzeń świata.
[zt x3] +
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Czerwiec kojarzy mi się ze szwendaniem się po okolicy i żeby tradycji stało się za dość, to właśnie uskuteczniam. Spaceruję, będąc po prostu ze sobą i dla siebie, łapię w loki każdy możliwy podmuch wiatru (który jest na wagę złota, zważywszy na panujące temperatury), cieszę się gorącymi promieniami słońca na skórze i tańczącym na niej cieniem, kiedy zbliżam się do drzew i zarośli. Oddycham głęboko i po prostu jestem. W swojej wędrówce docieram aż na skraj Zakazanego Lasu, gdzie znajduje się porzucona przez Irytka skórzana sofa, klasyczne miejsce, z którym wiązało się wiele różnych historii. Postanawiam przycupnąć i napić się wody z owocami, którą noszę ze sobą w zabezpieczonym zaklęciami termosiku i... na Merlina, omal nie siadam na maleńkim stworzeniu. Tak mało brakło, żebym go nie zauważył! Zamiast więc usiąść, podrywam się do góry, przerażony tym, co mogło się stać i wzdycham z ulga, że jednak się nie stało. Potem kucam przy sofie, tak żeby lepiej przyjrzeć się stworzeniu. Wystarczają krótkie oględziny, aby wiedzieć, że jest to elf, a jego obrażone brzęczenie tylko umacnia mnie w tym przekonaniu. Mimowolnie się uśmiecham, choć najpewniej jestem właśnie obrażany. — Przepraszam, nie chciałem na Tobie prawie usiąść — mówię do niego – a właściwie niej, bo niewątpliwie jest to dziewczynka – łagodnie, uśmiechając się do niej. Mam wrażenie, że już ją kiedyś widziałem, że jest to ta sama elficzka, której spodobał się mój model smoka, ale właściwie nie mam żadnej pewności. Stworzonko wygląda na umęczone upałem. — Chcesz się napić? — proponuję, choć nic nie wiem o elfiej diecie i sięgam po wspomniany termos, aby napełnić nakrętkę wodą. Stawiam ją przy elfie i chichoczę, bo jest niewiele niższa niż spragnione stworzenie. Zachęcam ją, podsuwając nakrętkę w jej stronę i chyba trafiłem w dziesiątkę, bo ta najpierw przegląda się w nieco mętnej od owoców tafli, a potem zanurza w niej małą rączkę i nabiera wody, którą następnie wypija. Siedzę tak przy niej przez chwilę, czekając, aż zaspokoi swoje pragnienie, a potem patrzę jak wznosi się w powietrze i pobrzękując, odlatuje.
Zastanawiacie się, dlaczego ze wszystkich miejsc akurat to zostało wybrane na lokację waszego pojedynku. Być może szkopuł tkwił w nazwie? W końcu byliście tak blisko Zakazanego Lasu, że wręcz kusiło do złamania paru zasad. Ale lepiej, żeby dzisiaj się ich tu trzymać, bo patrzy na was oko surowego sekundanta. Stoi nieopodal kanapy zwędzonej z pokoju nauczycielskiego czujny i skupiony. Ręce ma skrzyżowane na piersi, a między palcami trzyma różdżkę.
1. Przypominamy, że obowiązują nas zasady pojedynków i ligi szkolnej. Używanie czarnej magii dyskwalifikuje uczestnika i niesie za sobą konsekwencje fabularne. 2. Rzucamy w przeznaczonym do tego temacie. Inne rzuty nie będą uwzględnione. 3. Pojedynkujący rzucają literę, kto ma bliżej "A", zaczyna. 4. Obowiązują modyfikatory wynikające z cech eventowych i przerzuty wynikające z zasad podstawowych. 5. Obowiązuje zasada "Jesteś za silny". 6. Pojedynek na tym etapie rozgrywa się do jednego celnego trafienia i wymaga jednego posta opisującego przebieg spotkania. 7. Obowiązują rzuty na widziadła. Rozgrywacie je w poście poniżej przed rozpoczęciem pojedynku. Mechanicznie nie wpływają na jego przebieg, choć mile widziane jest opisanie strat moralnych. 8. Liczy się stan kuferka w chwili rozpoczęcia się pojedynku.
Termin na napisanie posta to 25.05.2024, godz. 20:00. Postać która do tego czasu nic nie napisze (choćby o tym, że czeka na przeciwnika) przegrywa walkowerem.
<zg>Kuferek:</zg> # Zaklęcia, # Transmutacja <zg>Magia dominująca:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Magia poboczna:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Litera:</zg> [url=link]#[/url] - potrzebne tylko do pierwszego posta, potem można usunąć tą linijkę. <zg>Potencjał magiczny:</zg> wpisz <zg>Średnia potencjału:</zg> wpisz (średnia potencjału twojej postaci i przeciwnika), można usunąć tę linijkę po pierwszym poście i ustaleniu progów. <zg>Progi:</zg> #pkt/#pkt/#pkt <zg>K100:</zg> [url=link]#[/url] <zg>Skuteczność magiczna:</zg> <zgss>Obrona:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zgss>Atak:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zg>Pozostałe przerzuty:</zg> Y/Z <zg>Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji:</zg> wpisz
Widziadła:H - nie Kuferek: 100 Zaklęcia, 100 Transmutacja Magia dominująca: Transmutacja Magia poboczna: Zaklęcia Litera:H Potencjał magiczny: 150 Średnia potencjału: 97 Progi: 117 pkt/ 147 pkt/ 187 pkt K100: Skuteczność magiczna: Obrona: - Atak:37 + 150 = 187 Pozostałe przerzuty:3/3 Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: -
Victoria nie wiedziała, czego powinna spodziewać się po tym pojedynku, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego musieli znaleźć się akurat na miejscu, gdzie nieustannie ktoś dopuszczał się jakiegoś łamania regulaminu. Żart w stronę prefektów? Prawdę mówiąc, nie była pewna, ale również nie czuła z tego powodu jakichś większych emocji, po prostu przyjmując to do wiadomości. Zerknęła kątem oka na pilnującego ich sekundanta, a następnie na Jamiego, starając się przypomnieć sobie, w czym ten był dobry i jak sobie radził w czasie zajęć. Wiedziała, że musi zadziałać szybko, jeśli chciała go pokonać, bo nie był pierwszym lepszym przeciwnikiem, aczkolwiek odnosiła wrażenie, że bardziej interesowały go kwestie związane ze zwierzętami i roślinami, niż pojedynki, ale mogła się mylić. Działać trzeba było bez zawahania, a pojedynek, który odbyła przed rokiem w czasie rekonstrukcji, pokazał jej, że nie można być aż nazbyt łagodnym, gdy mowa o walce. I łagodna nie zamierzała być nawet przez moment. - Powodzenia - powiedziała prosto, gdy już pokłoniła się Norwoodowi, a później, gdy tylko dostała tę możliwość, bez zbędnych ceregieli sięgnęła po zaklęcie, które było nie tylko użyteczne, ale mogło jej dać zwycięstwo bez chwili zawahania. Crura nie było pozornie groźnym zaklęciem, nie miało w sobie niczego z walki, ale skutecznie uniemożliwiało trzymanie różdżki, gdy nagle ręka zamieniała się w nogę. Trudno było wtedy zrobić cokolwiek sensownego, nie mówiąc o rzucaniu zaklęć. A to jej wystarczyło, prosta transmutacyjna sztuczka, pozwalająca na prędkie wyeliminowanie przeciwnika, a następnie sprowadzenie go całkowitego parteru. Cóż tu dużo mówić, walkę należało wygrywać szybko.
fogs5 - brak psot widziadłaE - tak scenariusz11 - sprawiedliwość Kuferek:#42, #3 Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Litera:J Potencjał magiczny: 43 Średnia potencjału: 97 Progi: 117pkt/147pkt/187pkt K100:52 Skuteczność magiczna: Obrona: 52+43=95 - nieudana Pozostałe przerzuty: 2/2 Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: -
Jak to mówią, jak nie urok to… Szczęśliwie młody fogs tego dnia nie narobił mu żadnych problemów, ale za to musiał mierzyć się z halucynacjami. Nie dość, ze wokół niego zrobiło się nagle ciemno, to później poczuł na sobie grad ciosów, w efekcie czego na miejsce pojedynku przyszedł już nieco obolały. Widząc za to z kim przyjdzie mu się mierzyć, miał ochotę się zaśmiać. Znał możliwości Victorii i był pewien, że nie zdoła jej pokonać, choć zawsze istniała szansa, że akurat tego dnia była słabsza z jakiegoś powodu. - Zdecydowanie mi się przyda - odpowiedział jej, ustawiając się do pojedynku. Różdżka w górę, ukłon, sygnał do startu i nagle jego ręka zamieniła się w noge i nie był w stanie rzucić prawidłowo żadnego zaklęcia. Musiał przyjąć z pokorą porażke, choć nie było to łatwe. Kiedy jego ciało wróciło do normy i uznano koniec pojedynku, mógł jedynie podnieść się i z krzywym uśmiechem skłonić lekko Victorii. - Dzięki za pojedynek, o ile można to tak nazwać. Mam nadzieję, że wygrasz ligę, żeby przegrana nie smakowała tak gorzko - powiedział całkowicie szczerze, po czym uśmiechnął się nieznacznie kącikiem ust.
Zwierzę:szpiczak Łapanie:3 na kości, ale za punkty ONMS ma 4 Modyfikatory: przerzut za nastrój, ale na to samo xD Sukces / Porażka
Kiedy dotarli w miejsce psot, okazało się, że zamieszkała tam gromadka szpiczaków. Ania uznała, że najlepiej będzie zastawić pułapkę z mlekiem w roli głównej, z kolei Tim uparł się na łapanie siatką. Nic dziwnego, w końcu miał na koncie dwa sukcesy z jackelope właśnie dzięki siatce, a Ania zaledwie jeden. No ale skoro wtedy przynęta była skuteczna, to czemu teraz miałoby być inaczej? Puchonka przygotowała całkiem zmyślnie zamaskowany transporterek, który zostawiła otwarty. W środku umieściła miseczkę z mlekiem, a potem schowała się za kanapą, cierpliwie czekając, aż jakiś szpiczak skusi się zapachem mleczka. Kiedy to nastąpiło, zatrzasnęła transporter zaklęciem i zgarnęła złowionego zwierzaka, poszukując Tima. - Ja swojego złapałam - pochwaliła się miłości swojego życia, poszukując spojrzeniem jego kolejnej zdobyczy. - A twój, Misiu? Masz go? Była pewna, że gryfon odniesie na tym tle kolejny sukces, dlatego zdziwił ją brak gryzoniowej zdobyczy w rękach Seavera.
Zwierzę:Szpiczak Łapanie:4 Modyfikatory: nie Sukces
Tym razem pewność siebie go zgubiła, a taktyczne podejście Ani sprawdziło się świetnie. Uparł się jak ostatni osioł, że szpiczaka też złapie w siatkę, ale skubany był na to za szybki. W końcu Tim się poddał. - Nie, kochanie, siatka to jednak był zły pomysł. No trudno, jakoś przeżyje. Wiesz co, może zabiorę tego twojego, a ty poszukaj innych. Jako prefektka powinnaś mieć dobry wynik, ja nie muszę. Zgarnął jej transporter i ruszył w kierunku polany. Ale kiedy tak szedł, zobaczył jeszcze jednego szpiczaka. Pomyślał, że spróbuje Aneczkowej metody, w końcu nie miał nic do stracenia, a mogło się udać. I faktycznie! Zwierzak zwęszył mleko i sam wszedł do transporterka, Gryfonowi pozostało jedynie zamknąć klapkę. Jego samopoczucie, nadwątlone niedawną porażką, wróciło do promiennej normy. Jego dziewczyna była niesamowita, nawet jeśli chodziło o łapanie szpiczaków. Ciekawe, ile jeszcze zwierzaków złapie.
//ZT x2
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
O Lyssie wiedział tyle, że imię i nazwisko jej matki widział kiedyś w Proroku Codziennym. Nie czytał dokładnie artykułu ale pamiętał, że chodziło o coś związanego z wieloma małżeństwami i podejrzanymi zgonami współmałżonków. Nie znał dziewczyny na tyle aby móc powiedzieć coś więcej. Nie opierał się zatem gdy przydzielono go do pary właśnie z Lyssą, a nie na przykład z Cedem czy Imogen. Dobrze będzie dowiedzieć się o niej czegoś więcej a Trevor Collins lubił poznawać ludzi. Podszedł do tego luźno więc umówił się z dziewczyną na dzisiejsze popołudnie. Skoro mieli ćwiczyć czar "Icalius" to wolał to zrobić na naturalnej glebie i z dala od ciekawskich młodzików. Do zaklęć ofensywnych podchodził bardzo ambitnie i był to w głównej mierze najważniejszy dla niego przedmiot. Dźgał różdżką wyciągniętego ze schowka zardzewiałego manekina treningowego. Koło, na którym był umieszczony, skrzypiało przy każdej napotkanej nierówności drogi. Manekin powoli przesuwał się we wskazaną stronę; raz na jakiś czas przesuwał go z powrotem na ścieżkę gdy ten miał zaraz zjechać z górki i wywinąć orła. Zwolnił kroku i odwrócił się przez ramię słysząc czyjeś kroki. - O, siemka. - to nie kto inny jak Lyssa. Posłał jej powitalny przyjazny uśmiech. W wyrazie jej twarzy wydawało się być coś wyciszającego. Dziwne. - Udało mi się znaleźć w schowku tego zardzewiaka. Pokój Życzeń miał mnie w poważaniu więc nie dałem rady znaleźć nic lepszej jakości. - wskazał manekina. Dźgnął go ponownie i pospieszył, a koło posłusznie przyspieszyło obroty. Wydawał z siebie metaliczny dźwięk obijających się o siebie śrubek. - Nie wiem jaką ma prędkość ale dla "Icalius" nie musi szaleć. Wzięłaś może podręcznik? - jak zawsze nie miał problemu z rozmową, nawet z osobą teoretycznie nieznajomą. Po paru minutach znaleźli się w końcu przy starej czarnej sofie. Te miejsce zawsze go bawiło, lubił tu przychodzić. Manekin zatrzymał się siedem metrów przed nimi i nieznośnie skrzypiąc, odwrócił w ich stronę. - Mamy trzy popołudnia aby poćwiczyć te zaklęcie. Profesor Papadakis zapowiadała, że potem wjedzie kolejne do opanowania więc cóż... nie wiem jak ty ale trzeba się do tego przyłożyć. Potrzebuję minimum Powyżej Oczekiwań. - podszedł do sofy i zdjął z siebie szary sweter, rzuciwszy go na oparcie przyklejonego do ziemi mebla. Został w klasycznie czarnych hogwardzkich spodniach, śnieżnobiałej koszuli i przekrzywionym krukonim krawatem. Podwinął też rękawy do łokci. - Proponuję kilka razy na manekinie a potem na sobie nawzajem. Co myślisz? - wyciągnął z kieszeni spodni ścierkę i począł wycierać jałowcową różdżkę z odcisków palców. Z tego co profesor mówiła zaklęcie było z półki dla średniozaawansowanych choć niejeden student mówił, że to raczej już wyższa półka. Dla Collinsa było to w sam raz aby poćwiczyć i sprawdzić jak szybko opanuje czar.
Ostatnio zmieniony przez Trevor Collins dnia Pią Wrz 13 2024, 20:12, w całości zmieniany 1 raz
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Nie lubiła, kiedy nauczyciele zadawali im prace zespołowe. Abstrahując od oczywistego braku sympatii, którą darzyli ją rówieśnicy – ze wzajemnością – ten sposób nauki był dla niej zwyczajnie mało efektywny. Dziewczyna najlepiej absorbowała wiedzę we własnym zakresie, w towarzystwie książek i w tempie, które sama sobie ustalała. Nie miała za grosz cierpliwości, by tłumaczyć innym coś, co dla niej było banalnie proste, a i cudze objaśnienia rzadko kiedy okazywały się dla niej pomocne. Koniec końców i tak kończyła więc z nosem utkwionym w podręczniku, tyle że zajmowało jej to dwa razy więcej czasu. Nie miała jednak wiele do gadania, bowiem w tej szkole realizowano zasadę, że uczniowie i łubduki głosu nie mają. Kiedy dowiedziała się więc, że następne ćwiczenia będą musieli wykonywać w parach, przygotowała się na nieproduktywne popołudnie pełne irytacji i uszczypliwości. Jedynym pocieszeniem mógł być fakt, że przydzielono jej do pary Krukona, a Ci przynajmniej zazwyczaj byli w stanie skupić się pracy zamiast trajkotać o pierdołach przez trzy godziny. - Hej. – rzuciła beznamiętnym tonem – Niezłe miejsce do ćwiczeń. – skwitowała, omiatając wzrokiem coraz gęściej rosnące drzewa. Reszta ich klasy ćwiczyła na błoniach, część z nich mijała nawet idąc na spotkanie z Collinsem, który najwidoczniej postanowił wybrać dla nich spokojniejszy i bardziej postronny teren. - Hogwart ma uczniów w poważaniu? Nowe nie znałam. – prychnęła przewracając oczami. Nie było tajemnicą, że jak na jedną z najsłynniejszych szkół magii na świecie, placówka miała raczej dyskusyjne podejście do nauczania czy kwestii bezpieczeństwa. Ani trochę nie zdziwiło jej, że nauczycielka kazała im ćwiczyć zaklęcia ofensywne bez przygotowania czy choćby odpowiednich przyrządów. Z rękami w kieszeniach kurtki podeszła do manekina i trąciła go butem. - Nada się. – orzekła, kiedy kukła nie rozpadła się na kawałki. Kiwnęła głową w odpowiedzi i poprawiła zwisającą na ramieniu torbę, wewnątrz której znajdowało się opasłe tomiszcze. - Fiu fiu. – zagwizdała zawieszając na chwilę wzrok na czarnej wysłużonej sofie, która była w tu prawie tak samo nie na miejscu, jak Heartling czuła się na studiach. Kącik jej ust drgnął i niemal uniósł się w półuśmieszku, na kolejną uwagę chłopaka. Dlatego lubiła Krukonów. – Tylko Powyżej Oczekiwań? – mruknęła, odkładając swoje manatki obok Trevorowego swetra i przeciągnęła się – Brzmi jak plan. To co, nie przedłużajmy? – kiwnęła głową w stronę manekina na znak, że może zaczynać, samej związując włosy w węzeł na czubku głowy.
Nie miał pojęcia czy przydzielono mu kogoś o podobnym poziomie umiejętności więc wolał założyć, że narzucona para potrafi cokolwiek. Mieli ćwiczyć w parach lecz ostatecznie oceny będą nakładane indywidualnie. Według zaleceń powinni trenować "Icalius" na sobie nawzajem jednak wolał najpierw to nagiąć i spróbować na manekinie. Wychodził z założenia, że nieumiejętnie rzucony trudny czar może wyrządzić więcej krzywd niż pożytku. Dopiero niedawno pani Finch wypuściła go ze skrzydła szpitalnego po feralnej wycieczce w zbrojowni i nie planował trafiać tam nie wcześniej niż po pełni. Nie znał tego czaru więc dla własnego komfortu wolał przyswoić go na poziomie treningowym. W następnej kolejności mogą przejść do żywszych ćwiczeń. - Młodziki boją się tu przychodzić. - skomentował wybór takiego a nie innego miejsca. - Poza tym na świeżym powietrzu ćwiczy się lepiej. - dodał wszak zamknięcie się w czterech ścianach komnat lekcyjnych byłoby demotywujące. Póki jest pogoda, warto z niej korzystać. - Mogę zerknąć do podręcznika? - rzecz jasna nie wziął własnego, będąc zajętym szabrowaniem po schowkach. Gdy już mógł zerknąć do tomiszcza, przeczytał uważnie instrukcję. Pamiętał z demonstracji na lekcji lecz wolał upewnić się czy pamięć go nie zawodzi. - Najwyraźniej nie jestem godny wejścia do pokoju życzeń. - wzruszył ramionami gdy jeszcze wspominała o nieprzystępności szkolnych murów. Nie uważał aby Hogwart robił na złość uczniom lecz bywał kapryśny a efekty magiczne dotkliwe. Rozmasował swoje ramię w które jeszcze niedawno była wbita dwustoletnia halabarda. Zarejestrował znaczącą zmianę jej wyglądu gdy związała włosy. - Powyżej Oczekiwań to minimum. - uśmiechnął się lekko przypominając wypowiedziane przed chwilą słowa. Im więcej tym lepiej. W przedmiocie zaklęć był piekielnie ambitny. Wyciągnął z kieszeni zwyczajny ludzki marker i nakreślił nim grubą i wyrazistą linię tak na wysokości górnej części felgi koła. - To jest optymalny zasięg pnączy. Jeśli uda nam się je wyczarować do tej wysokości to jest sztos. Z tego co mówiła profesor pnącza muszą być grube i ciasne. Jedno z nas rzuca "Icalius" a drugie zmusza manekina do ucieczki dowolnym zaklęciem - jeśli nie da rady zwiać, kolejny sztos. - prezentował swój plan, zerkając raz na jakiś czas na Ślizgonkę aby sprawdzić czy ma jakieś "ale". - Jak tam wyglądał ten ruch nadgarstka? - zapytał gdy przeciągał manekina nieco dalej od sofy. Dla bezpieczeństwa wyrwał mu z metalowej ręki zardzewiały miecz. - Panie mają pierwszeństwo. - wyrzucił starą broń gdzieś w krzaki i zrobił dziewczynie miejsce przed manekinem. Skoro miała największy dostęp do podręcznika to niech demonstruje.
można rzucić np. po 3 razy i uwzględnić od razu w jednym poście wyniki k6: 1-2 pnącza są cienkie, ledwo sięgają do połowy koła, manekin z łatwością ucieka; 3-4 pnącza atakują tylko jedną stronę koła i znacząco opóźniają ucieczkę manekina, 5-6 - pnącza tak mocno ściskają koło manekina, że ten upada z hukiem;
Lyssa Heartling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : burza loków, anorektyczna budowa ciała
Wychodziła z założenia, że nie jest jej powinnością nauczanie innych, toteż zazwyczaj nie zastanawiała się nad tym, jaki poziom wiedzy prezentowali jej rówieśnicy, nawet wtedy – a może szczególnie wtedy, gdy była zmuszona z nimi pracować. Nie zwykła oglądać się na innych, wykonując to, co do niej należało, by jak najszybciej mieć z głowy całą te farsę, za którą uważała prace grupowe. Jeżeli więc ktoś nie nadążał za jej tempem – too bad. Krukon wydawał się jednak zmotywowany, by opanować zaklęcie i zrobić to jak najlepiej byli w stanie, a ambicję i rzeczowość dziewczyna potrafiła docenić. Przystąpiła więc do działania znacznie mniej zirytowana niż kiedy szła na spotkanie z Collinsem. Kto wie, może to popołudnie nie będzie całkiem zmarnowane? - Oni boją się własnego cienia. – przewróciła oczami, przypominając sobie lękliwych pierwszoroczniaków, którzy pałętali się gdzieś na okolicy jej bioder. Lyssa nie przepadała za Hogwartem, ale bynajmniej się go nie bała – sam zamek nie był w stanie zaszkodzić jej bardziej niż przebywające w nim osoby, a z tymi nauczyła się sobie radzić przez siedem spędzonych w tych murach lat. – Ciężko byłoby wyczarować pnącza wewnątrz. – skomentowała, choć nie miała pewności, czy zaklęcie faktycznie działało tylko na świeżym powietrzu – Większość wybiera błonia. Nie była mistrzynią small talku, poczuła się więc nieco pewniej, kiedy przeszli do faktycznej nauki. Wyciągnęła z torby podręcznik i otworzyła go na odpowiedniej stronie. Czytała rozdział poświęcony zaklęciu „Icalius” jeszcze przed wyjściem, niemniej nigdy nie zaszkodzi przejrzeć instrukcję jeszcze raz. Wczytywała się akurat we fragment dotyczący odpowiedniego akcentowania trzeciej sylaby, kiedy Krukon skończył przygotowywać manekina do ćwiczeń. Bez słowa obróciła książkę w jego stronę, wykorzystując chwilę by podwinąć rękawy przydługiego swetra, który choć mało praktyczny, skutecznie ukrywał wystające kości. - Godny? – prychnęła lekceważąco – Brzmisz jak Gryfon, oni non stop mówią coś o honorze, powinności i byciu godnym. – przewróciła oczami – To po prostu stara zrzędliwa magia i tyle. – skwitowała, bo ani trochę nie wierzyła w podobne bzdury. Pokój życzeń czasem się otwierał, a czasem nie – zdecydowanie więcej miało tu do gadania szczęście niż cokolwiek innego. W skupieniu obserwowała, jak chłopak zaznacza markerem wysokość, na którą powinny sięgać wyczarowane przez nią pnącza, wbrew pozorom słuchając tego, co miał jej do przekazania. Mówił z sensem, nie było więc powodu, dla którego miałaby go zlewać – koniec końców przyszli się tu czegoś nauczyć i głupotą byłoby odgrywanie obrażonej nastolatki, jak to co poniektórzy mieli w zwyczaju. - Musi być zdecydowany, inaczej pnącza będą wiotkie, ale nie zapominaj o płynności ruchów, w końcu pracujesz z żywą rośliną. – wytłumaczyła, odwzorowując gest, który nauczycielka prezentowała na zajęciach. – Wszystkie zaklęcia, które mają jakiś związek z naturą lubią płynność, balans. – dodała, wzruszając ramionami. Zauważyła to podczas pobytu w szpitalu, kiedy zwróciła uwagę, że zaklęcia rzucane przez lekarzy i pielęgniarki cechowała nie tylko dokładność i precyzja, ale także pewna gładkość i zgrabność ruchów. - Jak tam chcesz. – przygotowała różdżkę i zajęła pozycję naprzeciw manekina – Pokaż co potrafisz. Po chwili kukła zaczęła poruszać się w jej stronę, Lyssa jednak zachowała spokój, skupiła się na otaczających ją pnączach, na przemieszczającym się celu, wymierzyła i rzuciła zaklęcie. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy manekin zatrzymał się, a następnie wywrócił, łomocząc przy tym niemiłosiernie. - Chyba jeden zero, co? – odgarnęła niesforny kosmyk z twarzy i cofnęła zaklęcia, by przy pomocy kolejnego ustawić kukłę z powrotem do pionu – Kiedy będziesz gotów.