Przy drodze prowadzącej do Hogsmeade znajduje się drzewo. Jego widok niektórych odstrasza, a niektórych przyciąga. Jednak przechodniu, nie jest to zwykła roślina rosnąca przy dróżce. Podejdź i przyjrzyj się dokładniej. Widzisz tę dziurę w pniu ? Wrzuć tam rzecz, o której chcesz zapomnieć. Bądź ostrożny i pewny swej decyzji. Już nigdy jej nie odzyskasz. Magiczna siła wyrwie ci owe wspomnienie na zawsze. Gdy tylko zajrzysz do środka ujrzysz wielkie, zielone oko, które będzie cię nękać w najgorszych koszmarach. Warto dodać, że jedyna rzecz wyróżniająca je od innych to ogromne rozgałęzienie, które zdoła zasłonić dwójkę ludzi.
Autor
Wiadomość
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Może i tak było, jednak trudno jest mnie przekonać do zmiany zdania w tak poważnych kwestiach. Żyję twierdząc, że rządzi nami przeznaczenie; oczywiście mamy jakiś wkład własny w nasze życie. Wybieramy kim chcemy być, z kim je spędzimy, jak będziemy się spełniać. Jednak po prostu czasem nie możemy w żaden sposób zapobiec temu co ma się wydarzyć. Tym jest dla Ciebie Twój dar, czy tam przekleństwo, jak zwał tak zwał, a u mnie dziedzictwo krwi, czy może raczej wody. - Priorytety - komentuję jedynie Twoje słowa uśmiechając się na poły z rozbawieniem i jedną uncją żalu, którego nie zauważasz skupiony już na naszym miejscu na wróżby. Po prostu jestem szczerze przekonana, że gdzieś w głębi serca tak naprawdę chciałbyś, żeby ktoś dzielił Twoje troski, szczególnie że widać, że Ty po prostu masz ich tak wiele, że przykrywasz je nieszczególnie sprytnie pod swoją wulgarną skorupą. Z chęcią bym ją rozbiła w drobny mak moimi magicznymi dłońmi syreny i próbowała uformować od nowa, ale mam wrażenie, że to nie ja jestem Twoim przyszłym złotym środkiem. Póki co jednak łapiesz moją dłoń, a ja ściskam Twoją, zadowolona że przynajmniej jakkolwiek uczestniczę w tym całym przedsięwzięciu. Kiedy zaczynasz coś mówić pochylam się jeszcze bardziej w stronę ogniska, czując jak niezwykle duszący dym wypełnia mi płuca. Kiedy mówisz o wodzie mam wrażenie, że niemalże czuję unoszący się zapach z oddali, przebijający się nawet przez dym. - To musi być to, zostać przy wodzie - mówię prędko, zamiast być przerażona sytuacją, jeszcze bardziej się ekscytuję. Otwieram szeroko oczy kiedy patrzę co się z Toba dzieje. Kiedy miotasz się dziwnie z bólu, a twoje tęczówki kompletnie znikają mi z pola widzenia. - Max? - mówię jednak bardzo cicho jedynie, nie chcąc ci przerywać; w końcu chyba wiesz co robić. Jednak zamiast siedzieć w miejscu, przenoszę się na kolankach bliżej Ciebie, bo odrobinę się boję, że wpadniesz zaraz głową w to ognisko i tyle będzie po tych wróżbach. Siedzę teraz obok przyglądając Ci się uważnie, zastanawiając się kiedy w ogóle jest ten czas w którym powinnam interweniować? Na razie jedynie kładę drugą dłoń na Twoim kolanie, by w razie czego Cię powstrzymać od tarzania się po żarze.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Przekleństwo. Być może, gdyby znał swoją rodzinę, gdyby spotkał kogoś, kto również władał tą mocą i wiedział, jak do końca panować nad darem, byłoby lepiej. Szkoda tylko, że to nie do końca tak działało, a on wiedział, że właściwie do końca życia będzie nurzał się w tym gównie. Już i tak było o wiele lepiej, przeczuwał to, starał się to jakoś artykułować, ale wciąż za mało, wciąż jeszcze był za daleko, żeby móc powiedzieć, że doskonale wie, co ma, kurwa, robić. Dobrze, swoją drogą, że Melusine nie zaczęła pieprzyć czegoś o skorupie i jej rozbijaniu, bo pewnie rozbiłby jej, przynajmniej metaforycznie, ryj. Nie znosił, kiedy ktoś się próbował dobrać do jego wnętrza, nie potrzebował pierdolenia nad uchem, doskonale wiedział, że ma chujowe życie i tego się trzymał, nie wchodząc w jakąś jebaną polemikę. Teraz zresztą już i tak pozwalał w pełni na to, żeby obrazy zaczęły do niego przychodzić, chciał je rozczytać, tak dobrze, jak to tylko było możliwe. - Woda i dom. Cisza i płacz - wymamrotał, chyba nie do końca świadom tego, co robił. Chciał złapać obraz, jaki miał przed oczami i jakoś go wyrazić, jak czasem próbował, gdy spotykał się z Rose, ale to było najczęściej kurewsko trudne i podobnie jest, teraz kiedy po prostu zapadał się w to wszystko. Miał wrażenie, że leci prosto na ryj do wody, która go dusi, choć podświadomie wiedział, że to dym z pieprzonych ziół zalega całe jego płuca i budzi w nim te pojebane halucynacje. To jednak wiedziała jego podświadomość, cała reszta była bowiem skupiona na tym, co miał przed sobą. Ten domek, pomost? Widział Melusine, to była na pewno ona, a on był przekonany, że to nie chodzi po prostu o to, że dziewczyna właśnie siedziała przed nim. Płakała. Dostrzegł kogoś jeszcze. Ktoś tam był, ktoś tam był. Max nie zdawał sobie sprawy z tego, że cały już drżał, że włosy zaczęły kleić mu się do czoła, że zrobił się blady jak ściana. Nie wiedział właściwie w ogóle o tym, jak chwilowo się prezentuje, aczkolwiek doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak to się skończy. Wynurzył się gwałtownie z tego, co zobaczył, jakby wypłynął w końcu na powierzchnie i zdołał jedynie odwrócić się i zwymiotować, po czym właściwie padł na ziemię, oddychając ciężko i cały się dalej trząsł. Było mu tak kurewsko zimno! Czuł pot, który staczał się kropelkami po jego plecach, w głowie go łupało, jakby ktoś napierdalał tam we wszystkie dzwony, a on starał się złapać w pełni kontakt z rzeczywistością, ale smród szałwii i malwy nadal pchał go w objęcia przyszłości. - Zgaś - wycharczał, bo to było jedyne, na co było go chwilowo stać. Żółć znowu podchodziła mu do gardła i nic dziwnego, że plunął nią ponownie. Domyślał się, że będzie tak balansować na granicy istnienia i nieistnienia, dopóki będzie znajdował się w okolicach ziół. Nie wiedział, co dokładnie miało wpływ na jego pierdolony stan - dym, noc, okoliczności, chuj wie co, może prośba, jaką wyraziła Melusine? Wiedział tylko, że muszą odejść na bok, by mógł odetchnąć świeżym powietrzem, ale na razie nie umiał się nawet podnieść, taki był słaby.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Najwyraźniej nikt nie uczył się Twojego daru i mogło to być dla Ciebie trudne. Niestety nie mogę się przebić przez Twoją ciężką skorupę i trudno mi jakkolwiek Ci pomóc, szczególnie, że nasze kontakty nie są jeszcze na jakimkolwiek wyższym stopniu. Raczej można powiedzieć, że są niesamowicie ubogie. A Twój wulgarny charakter raczej mi nie pomaga w jakimokolwiek zbliżeniu się (oczywiście w sensie spirytualnym, chociaż fizycznym też by mnie nie pociągał). W każdym razie teraz siedzimy przy tym ognisku trzymając się za ręce. Ty odczuwasz coś, czego ja sobie nawet nie mogę wyobrazić. Zafascynowana patrzę na Twoją przemianę. Próbuję Cię mocno trzymać, byś nie runął jakimś cudem prosto w ogień. Aż w końcu padasz, ale na plecy wcześniej wymiotując, cały w drgawkach, blady. Puszczam Cię dopiero kiedy widzę, że bezpiecznie lądujesz, nie w okolicy ogniska. Kiedy tylko charczysz, bym zgasiła ogień szybko rzucam agumenti na tlący się jeszcze dym. W pośpiechu wstaję z miejsca i wychodzę z tej zionącej ziołami pieczary. Wyciągam swoje długie ręce, by niezbyt delikatnie pociągnąć Cię po ziemi, byś zaczerpnął odrobinę świeżego powietrza, bo każdy głupi widzi, że to jest coś co potrzebujesz. Dopiero kiedy wyciągam Cię lekko na zewnątrz przypominam sobie o czarach i prostuję się, by delikatnym zaklęciem wyciągnąć Cię do końca. Siadam obok Twojej głowy i delikatnie kładę ją na swoich kolanach. Wyczarowuje lekki strumień wody z różdżki, zanurzam w nim rękę, by lekko przemyć Twoją twarz jak mogę. Zbieram Ci z czoła strąki włosów, przemywam policzki oraz szyję. Nie przejmuję się wcześniejszymi wymiotami, żółciami, czy cokolwiek w czym przed chwilą jeszcze byłeś. - Już dobrze - mówię spokojnym tonem, jakby przed chwilą nic się nie działo strasznego, przez chwilę jeszcze głaszcząc Cię po włosach lekko, zanim nie zmieciesz mnie bulwersując się z powodu tej odrobiny pocieszenia. - Wygląda na to, że zadziałało - zauważam jeszcze uprzejmie, zakładając, że nastąpi zaraz jakiś Twój wybuch, jak tylko odzyskasz chociaż trochę sił.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie do końca wiedział, co się z nim dzieje. Tak działo się właściwie zawsze, bo po prostu odpływał do innej rzeczywistości, więc dobrze, że mimo wszystko Melusine jakoś nad nim czuwała i nie pozwoliła, by wjebał się ryjem w sam środek ogniska, bo to dopiero byłoby chujowe. Nie przejmował się również za bardzo tym, że wlokła go przez jakieś krzaki i tym podobne miejsca, czy to była trawa, kamienie, czy inne gówno, po prostu chciał przestać czuć zapach z ogniska, chciał odpocząć, bo robiło mu się kurewsko zimno i nie do końca chciał się z tym tak naprawdę mierzyć. Drgnął lekko, kiedy poczuł wodę na twarzy, ale to nieco go otrzeźwiło, a przynajmniej częściowo zaczęło zmywać to pieprzone poczucie niestabilności i obrzydzenia do tego, co się z nim działo, kiedy naprawdę przyszłość przychodziła i zaczynała napierdalać sobie radośnie w drzwi. - Masz jakiś... domek nad jeziorem? - spytał, charcząc nadal, bo dym gryzł go wciąż jeszcze w gardło, podrażnione teraz na dokładkę wymiocinami. Nie ruszał się, pozwalał, żeby Melusine polewała jego twarz wodą, starał się oddychać spokojnie, ale mimo wszystko nadal jeszcze drżał, a płuca zdawały się nie pracować tak, jak powinny, jakby coś je blokowało. Kolejny ciężar? To było coś, czego nie rozumiał, do tej pory rzadko kiedy tak naprawdę miał wizje dotyczące osób, które nie były z nim jakoś szczególnie mocno związane, tak więc przeżywał to raczej dodatkowo mocno, bo nie potrafił wyłowić z tego, co widział, czegoś, co jest sensowne, co się z czymś łączy. Może to jednak był pomost nad jeziorem, ale tutaj, w Hogwarcie, a on nie był w stanie tego rozpoznać? Miał wrażenie, że unosił się na wodzie, kiedy patrzył na dziewczynę, że wszystko, co ich otaczało, było rozmyte przez to nieszczęsne jezioro, ale jednocześnie wiedział, że widział coś ważnego, kogoś ważnego, ale obraz był dziwnie nieostry, pewnie z uwagi na to, że nie był w pełni w stanie dopasować odpowiednich figurek do osób, które przewinęły mu się przed oczami. Ale starał się, próbował coś z tym zrobić, próbował jakoś działać i podchodzić do tego poważnie, bo doskonale wiedział, że przyszłość w jakiś sposób do niego przemówiła. - Z pomostem. Albo to było tutaj... - rzucił jeszcze, nieco półprzytomnie, starając się w pełni złapać te pieprzone obrazy, które nijak nie przystawały mu do Hogwartu i na pewno były czymś zupełnie innym. I kim był ten jebany facet na dalszym planie? Musiał być kimś mniej więcej w jego wieku, ale znowu, czy Melusine aby na pewno nie wyglądała tam trochę inaczej, jakby była już starsza? A może to było tylko takie pierdolone wrażenie? Drżały mu dłonie, nad czym nie był w stanie zapanować i poczuł, że robi się lodowato zimny, wiedział, że powinien podnieść się z tej pieprzonej ziemi, ale nie bardzo był w stanie się ruszyć, pewnie chuj by z tego wszystkiego wyszedł, więc po prostu trwał w miejscu, w zawieszeniu, które było dla niego chwilowo najlepsze.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Kładę dłonie na Twojej twarzy, sprawdzam czy wszystko w porządku, szukam oznak możliwej kolejnej tragedii; jakichś niespodziewanych konwulsji, zapaści, ponownego zwymiotowania. Nie miałam pojęcia jak bardzo przeżywasz swoje wizje może nie zmuszałabym Cię gdybym wiedziała. A może i tak bym poprosiła w końcu każdy dar ma jakieś minusy, musimy po prostu z tym żyć, a nie łatwo jest być wyjątkowym. - Mam wielką posiadłość nad jeziorem, a raczej moja rodzina ma, nie można powiedzieć, ze to domek - mówię spokojnym tonem, rozczesując nadal spokojnym ruchem Twoje włosy. Drugą dłoń kładę delikatnie i uspokajająco na Twojej piersi, jakby to mogło Ci jakoś pomóc z oddychaniem. Nie mam pojęcia jakie zaklęcie powinnam rzucić by Ci pomóc. Niestety uzdrawianie było mocno poza moją ekspertyzą. Kiwam głową na Twoje słowa, widząc, że nie potrafisz odpowiednio poradzić sobie ze zrozumieniem co się wydarzyło w Twojej wizji. - Może nabierz trochę sił, pozbieraj myśli - mówię wciąż spokojnym tonem, czekając aż nabierzesz sił. Przez chwilę we dwójkę trwamy tak w zawieszeniu. Jakby ktoś teraz przechodził obok mógłby pomyśleć, że jesteśmy jakąś romantyczną, zakochaną parą gapiącą się na jeziora i przeżywającą słodkie chwile pod gwiazdami. Nawet nuciłam sobie coś delikatnie, już automatycznie głaszcząc Twoją czuprynę. - Idziemy? Dasz radę wstać? Mogę przywołać miotłę? - pytam po jakimś czasie, kiedy wydaje mi się, że Twoje ciało jest w odrobinę chociaż lepszej formie. - Widziałeś tylko domek? - pytam jeszcze kiedy zaczynamy próby ruszenia się z miejsca.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Wszystko, co niezwykłe, ma swoją cenę, to na pewno. Max miał tego dość, nienawidził tego, a jednocześnie wiedział, że szukanie odpowiedzi w przyszłości jest tym, co mu odpowiada, wiedział doskonale, że tylko tam, do kurwy nędzy, jest coś, na co na pewno może patrzeć. Nie chciał się w to w pełni zapadać, ale jednak wiedział, że bez tego chuja może. W tym czasie jeszcze nie myślał poważnie o swojej przyszłości, więc nic dziwnego, że jedyne czego był w stanie się uczepić, to tego pierdolonego przepowiadania przyszłości. Teraz zaś słuchał tego, co Melusine ma mu do powiedzenia, ale w żaden sposób tego nie komentował, po prostu pozwalając na to, żeby myśli i odczucia płynęły, zaś jego pierdolone ciało dochodziło do siebie. Potrzebował tego, również po to, żeby w pełni zrozumieć, co zobaczył i z czym się to gówno wiązało. Odetchnął w końcu głęboko, w dupie mając to, jakby mogli wyglądać z boku i podniósł się ostrożnie, by usiąść. - Po prostu chodźmy, nie latam, bo to mogłoby mnie spotkać w jebanym powietrzu - powiedział tylko, a później podniósł się powoli, bardzo ociężale, bo wcale nie było to takie proste i sięgnął po swoją torbę. Nie zamierzał palić, ani robić niczego takiego, potrzebował teraz tylko świeżego powietrza i jebanego spacerku do zamku, tyle wystarczy. Musiał również opowiedzieć Melusine o tym, co widział, chociaż dobranie słów nie było wcale takie łatwe, jak mu się wydawało, bo właściwie jeszcze nigdy nie przekazywał nikomu tego, co widział. Nie licząc macochy, gdy był dzieckiem. I Rose, która z nim o tym wszystkim rozmawiała jebanymi godzinami. - To wyglądało jak domek nad jeziorem, z pomostem, nie umiem tego dokładnie opisać, ale nie wydawało mi się wielkie. Widziałem to jakby z pierdolonego jeziora, więc wiele ci nie powiem. Byłaś tam ty, na pomoście i wydaje mi się, że płakałaś. Z tobą stał jakiś chłopak. Znam go, na pewno, tylko teraz nie umiem go skojarzyć. Był... wysoki, serio wysoki, włosy miał chyba ciemne i był, no, raczej nieźle zbudowany. Ale za chuja pana nie umiem go do nikogo dopasować, może tobie to coś powie - stwierdził jeszcze, starając się wyjaśnić dziewczynie to, co zobaczył, co oczywiście nie było zbyt łatwe do przełożenia, a jemu pozostawało jedynie starać się oddać to najlepiej. Kurwa. - Chodźmy - burknął w formie prośby, bo naprawdę nie chciał już dłużej sterczeć jak kołek w płocie i powiedział jej wszystko, nie był w stanie opisać nic więcej, bo dla niego to i tak było wszystko, co zobaczył, pozostałe elementy musiała odkryć sama. Miał nadzieję, że teraz już będą mogli wrócić do zamku, a on po prostu, kurwa, pójdzie spać. Był wykończony i raczej było to po nim widać.
______________________
Never love
a wild thing
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Oczywiście zakładam, że Twoje zachowanie i buntownicze podejście do życia jest kwestia tego jak ciężko przeżywasz swoje wizje. Nie wszyscy potrafią się pogodzić ze swoją wyjątkowością i oto zamiast widzieć w tym dar, raczej twierdzą, że to zwykłe przekleństwo. Zakładam, że byłeś jedną z tych osób, ale równocześnie jestem przekonana, że kiedy otrzymujesz już coś takiego, w rzeczywistości nie potrafiłbyś do końca bez tego żyć. Przez chwilę jednak spokojnie odpoczywamy w spokoju po ciężkich przeżyciach z namiotu. Mnie również oczywiście nie obchodziłoby co ludzie pomyślą, uważam się raczej za kogoś mało wstydliwego, szczególnie nawet gdyby faktycznie ktoś wypytywał mnie o życie erotyczne z kimś z kim naprawdę cokolwiek robiłam. - Och, nie pomyślałam o tym - mówię całkiem zaskoczona, że nie przeszło mi to jakoś nigdy przez głowę. Zgadzam się jednak i powoli wstaję z kolan, otrzepując wpierw spódnicę. Kiedy widzę z jaką ociężałością się podnosisz, podchodzę by bez pytania, złapać Cię w pół i pomóc Ci wstać. Pomagam Ci podnieść się do pionu, nawet jeśli byś spróbował wzgardzić moim chudym ramieniem, na którym w obecnej sytuacji można było jednak polegać znacznie bardziej niż Twoich zwiotczałych mięśniach. Dopóki mnie nie odganiasz, a ja widzę że tego potrzebujesz, idę sobie lekko Cię podtrzymując na wszelki wypadek. Wcześniej jednak zostawiam Cię na chwilę samego, by wziąć swoją torbę z ziołami, którą zostawiłam przy ognisku. Otrzepuję się jeszcze raz i ruszamy w stronę zamku. Słucham tego co masz mi do powiedzenia z zastanowieniem. - Chcę kupić sobie sama domek nad jeziorem, jak tylko skończę Hogwart - zauważam na początek wesoło, że miał wizję w której spełnia się moje życzenie. Kiedy jednak mówisz mi o chłopaku wydaję się być odrobinę zmieszana. Najbardziej nie podoba mi się fakt, że miałam znowu płakać przy jakimś chłopcu. Naturalnie szybko myślę, że to pewnie znowu Gunnnar. Ale co on by robił w moim domku. Twój opis nie jest zbyt pomocny. - Ragnarsson? Charlie Rowle? - wymieniam po prostu imiona chłopców z którymi się zadaję. Na jeszcze jedną myśl aż uśmiecham się pod nosem. - A może Callahan? To możliwe, że widzisz kogoś tylko dlatego, że żywisz do kogoś gwałtowniejsze uczucia? - pytam czysto teoretycznie wspominając piękną lekcję zaklęć.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
To nie do końca było tak, to nie tak działało i jego upór, jego zachowanie, jego napierdalanie na wszystko, co ich otaczało nie brało się tylko z tych wizji. Z tego jebanego daru, który dostał po przodkach, o których nawet nic nie wiedział, chociaż bardzo chciałby się przekonać, skąd właściwie pochodzi i co jest jego jebaną przeszłością, bo na razie, tak szczerze mówiąc, to chuja wiedział i chuja czuł. To wszystko jednak nie było czymś, o czym chciałby gadać z Melusine, czy kimkolwiek innym, kto nie był mu dostatecznie bliski. To było coś bardzo osobistego, niesamowicie intymnego i po prostu nie chciał się z tym w żaden sposób pierdolić. Na uwagę Melusine jedynie skinął lekko głową, bo nie miał tutaj nic do dodania, nie było nawet sensu o tym napierdalać, ot, stwierdzenie faktu. Podobnie było z pływaniem, bo mało mu się uśmiechało niespodziewanie pójść na dno, bo nagle przyszłość postanowi napierdalać mu do głowy. Przyjął jej pomoc, aczkolwiek niezbyt chętnie i spokojnie można powiedzieć, że dość mocno się przed nią wzbraniał, w końcu nie chciał jednak wychodzić na jakiegoś pojebanego złamasa. Niemniej jednak wiedział, że dobrze będzie mu się na kimś wspierać, bo jego jebane nogi były niczym dwie pierdolone galarety i nie mógł nic na to poradzić. Odetchnął głęboko i skinął głową, gdy wspomniała o domku, bo to najwyraźniej się zgadzało, co oznaczało, że mimo wszystko trafił, a przyszłość nie była dla niego aż tak zasłonięta. Później zaczęła wymieniać chłopaków, a on przez chwilę myślał, starając się dopasować obrazy do osoby, co aż tak, kurwa, łatwe nie było. - Rowle - powiedział w końcu i brzmiał zdecydowanie. Kiedy zestawił w głowie to, co zobaczył, z tym co wiedział o danych osobach, o danych chłopakach, nie miał już właściwie wątpliwości. Na wspomnienie Boyda aż wywrócił oczami, bo to było w chuj nieprawdopodobne, a później zerknął na Melusine. - Nie. Widzę wszystko i nic, nawet obcych mi ludzi, których nie znam. Kiedy byłem dzieckiem, zobaczyłem swojego nienarodzonego jeszcze brata, chyba nawet nieplanowanego. Nie dokładnie oczywiście, ale widzisz, takiego to jest pojebane - stwierdził jeszcze, ale już w żaden sposób tego nie komentował, po prostu skupiając się na tym, żeby doczołgać się do tego pierdolonego zamku i pójść spać.
Dzień zrobił się całkiem ładny, świeciło słońce, wszystko wskazywało na to, że wiosna jest już w rozkwicie. Dało się słyszeć pokrzykiwanie ptaków, z daleka dobiegały okrzyki uczniów, którzy chyba wypełniali sobie w jakiś sposób swój wolny czas, zrobił się harmider i swoiste szaleństwo. To wszystko było gdzieś w tle, bo tutaj, przy Drzewie Zapomnienia, było o wiele spokojniej. Cokolwiek tutaj robiłaś, @Wiera R. Krawczyk, nagle straciłaś wszystkie ozdoby, jakie na sobie miałaś. Spinki? Kolczyki? Zostało to porwane przez chmarę elfów, które radośnie chichotały, siadając sobie spokojnie na gałęziach drzewa, stroiły się w twoją własność, wyrywały ją sobie z rąk i zachowywały się, jakby były najszczęśliwsze na świecie. Ot, sroki złodziejki! Na taki obrazek natknął się @Felinus Faolán Lowell - cokolwiek tutaj robił. Śmiejące się elfy, czy właściwie co one tam z siebie wydobywały, które szarpały się ozdobami i nie zamierzały przestawać, daleko poza zasięgiem rąk. Co teraz z tym zrobicie?
W razie pytań: Kontakt z @Christopher O'Connor Uwaga: Po waszych postach (jedna tura), pojawię się znowu, z niespodzianką.
______________________
Wiera R. Krawczyk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 176 cm
C. szczególne : rude włosy, piegi, wyzywające stroje
Wiera bardzo się cieszyła, że za oknem zaczęło się robić coraz to przyjemniej. Dziewczyna tak bardzo kochała lato jak mało kto. I to nie dlatego że będzie mogła nareszcie opuścić mury szkoły czy coś w tym stylu. Nic z tych rzeczy. Po prostu uwielbiała nakładać na siebie skąpe ubrania i kiedy to słońce ogrzewało jej półnagie ciało. Kochała też czuć na sobie spojrzenia innych. Czuła się wtedy atrakcyjniejsza niż była w rzeczywistości. Podczas zimy niestety nie miała takich możliwości. Ubierała na siebie ciepłe i przyległe sweterki, bo była strasznym zmarzluchem. Dbała o siebie najbardziej jak umiała, ale mimo wszystko czasami jej włosy się puszyły. Dzisiaj było ciepło i przyjemnie dlatego postanowiła wyjść gdzieś na zewnątrz i pospacerować, póki to była jeszcze okazja. Kto wie kiedy nauczyciele zasypią ich gradem egzaminów, a ona będzie zaciągnięta przez bliźniaka do biblioteki. Oboje lubili razem się uczyć, ale fakt, że byli w osobnych domach tylko utrudniał sprawę. Ubrała się swobodnie i przystępnie. Oczywiście jak to na nią. Latem postara się o bardziej skąpe ubrania. Nie było jeszcze tak gorąco, nie chciała przesadzać. Raz w tym roku już zachorowała. Smocza grypa bywa nieprzyjemna. Zwłaszcza jeśli twoja skóra zmienia kolor. Aż się wzdrygnęła, przypominając sobie to, co działo się nie tak dawno temu. Była tak pochłonięta swoimi myślami, że nie zorientowała się kiedy zniknął jej naszyjnik. Nie mogło być tak. Nie mogła go stracić. To jej wyjątkowy prezent. Przeklęte elfy. Zaczęła podążać prosto do nich, mając nadzieje, że te znów gdzieś nie uciekną z jej błyskotką.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Piękny, słoneczny dzień. Idealny, by znaleźć miejsce do tresowania Equinoxa - kruka o wyjątkowo niebieskich oczach, intensywnie patrzących w stronę wszystkiego, co go zaintryguje i poniekąd ucieszy. Skrzydlata istota trzepotała swoimi czarnymi skrzydłami, próbując ponownie wydostać się z klatki - jak to przystało na młode stworzenie, wymagało odpowiedniej dozy doznań. Felinus natomiast cieszył się czasem wolnym, leżąc na jednym z łóżek, które licznie potrafią udekorować dormitorium; leżał, rozmyślał, przemyślał, analizował. Był tego typu człowiekiem - stawiającym na pierwszym miejscu obiektywne spojrzenie na dusze pozostałych, dopiero potem na subiektywne, z muśnięciem własnym emocji, które w nim drzemały, przykryte pod pierzyną. Ubrany był w czarne spodnie, stanowiące przede wszystkim jego element idealnego wystroju. Wcześniej, gdy miał jeszcze ku temu zwyczaj i powód, stawiał na pierwszym miejscu koszule - eleganckie, aczkolwiek w większości czarne lub w kolorze grafitu. Teraz, gdy był wobec tego całkowicie obojętny, miał na sobie czarną koszulkę z jakimś bliżej nieokreślonym napisem i rysunkiem, połączony wraz z grubą bluzą, która tuszowała jego wychudzenie. To wszystko po to, by kruk nie zahaczył o skórę i nie rozlał niepotrzebnie krwi. Droga do Hogsmeade wydawała się być opustoszała, w związku z czym student postanowił postawić na niej własne kroki i tym samym rozpocząć niejaką tresurę. Wiedział, że potrwa to dosyć długo, zanim skrzydalty się do niego przyzwyczai, niemniej jednak podejrzewał, iż jakaś więź ostatecznie się tworzy. Powoli, z odpowiednim bagażem doświadczeń. Proste polecenia, jakie go uczył, początkowo nie dawały rady - głównie zatem starał się spędzić z nim trochę czasu, jak również pozwolić mu na rozprostowanie skrzydeł. Equinox był mądry jak na swój wiek i zdawał się rozumieć większość rzeczy; jak nie ponad to, czego tak naprawdę oczekiwał Felinus. Droga powrotna, z krukiem siedzącym mu na przedramieniu, zdawała się być zaskakującą odmianą - elfy. Małe, nieinteligentne istoty, które najwidoczniej z czegoś miały sporą zabawę, a w które to podążała jedna z licznych Puchonek - a kojarzył ją, ale nie do końca znał, A z których sporą zabawę zamierzał mieć kruk. - Equinox! - wydostało się z ust Felinusa, który początkowo nie zamierzał angażować się w ten cyrk, co nie zmienia faktu, iż cholerny ptak najwyraźniej go do tego zmusił, rozprostowując swoje skrzydła i lecąc tuż w stronę magicznych istotek, zauważając błyskotkę. A kto wie, czy później, jeżeli uda mu się ją zdobyć, będzie chciał ją oddać. Westchnął.
Tak, dzień był piękny, a elfy wyraźnie rozbrykane i nic sobie nie robiły z tego, że ktoś tam próbował ich dosięgnąć! Dziewczyna musiałaby wejść na drzewo, żeby naprawdę jej się to udało, więc powinna o wiele mocniej pokombinować, tym bardziej że małe stwory zaczęły właśnie nieco szarpać się o jej wisiorek - kto wie, jak długo ten wytrzyma? I w tym wszystkim pojawił się jeszcze ptak! No pięknie. Elfy na pewno nie były skore do tego, by cokolwiek mu oddawać, więc wściekle wzleciały jeszcze wyżej, gdzie znajdowało się doskonale ukryte ich gniazdo, przy którym, jak zaraz sie okazało, roiło się ich jeszcze więcej! Teraz koniecznie musicie pomyśleć, co zrobić, bo elfy znajdują się w koronie drzewa, przy swoim gnieździe, gdzie dalej walczą o wisorek i na dokładkę są w niebezpieczeństwie. A widzicie tę dziurę w pniu? Wiecie, co się stanie, jeśli coś tam wpadnie? Wiecie, co się stanie, jeśli tam zajrzycie? Trafiliście w niezbyt miłe miejsce, więc dobrze zastanówcie się, co robicie!
Nie zamierzał kierować się do Hogmseade, ale nogi same zaprowadziły go pod drzewo zapomnienia. Nie skorzystał z niego ani razu i nie miał na to ochoty również i teraz. To, co go interesowało to drzewo jako takie. Jego niecodzienny wygląd, ogromne korzenie, rozgałęzienia sprawiały, że pragnął je odtworzyć w formie rzeźby, albo wykorzystać przy produkcji biżuterii. Czasem zastanawiał się nad nowymi wzorami spinek do włosów, czy broszek, które chętnie kupowały kobiety. Podejrzewał, że tak majestatyczne drzewo sprawdziłoby się równie dobrze w formie elementu dekoracyjnego. Przyszedł pod nie z zamiarem szkicowania. Rozsiadł się na jednym z korzeni drzewa, wyjmując z kieszeni ołówek i nowiutki szkicownik. Na moment przymknął oczy, podwijają rękawy koszuli, żeby czuć się swobodniej, jednocześnie próbując wyobrazić sobie kształt broszki w którą chciałby wpisać drzewo. Czy może spróbować metalem otoczyć szlachetny kamień i w ten sposób stworzyć podobiznę majestatycznej rośliny. Przypadkiem szturchnął swoje rzeczy, które spadły na ziemię obok niego. Zanim jednak zdołał po nie sięgnąć, usłyszał syk tuż obok siebie. Odwrócił spojrzenie dostrzegając kota. Zwierzę jednakże wydawało się rozdrażnione jego obecnością, wyraźnie niezadowolone, choć Larkin mógłby przysiąc, że kiedy siadał na korzeniu, nie było wokół niego żadnej żywej istoty. - Na mnie syczysz? Pierwszy tu usiadłem… Uciekaj - mruknął jedynie do zwierzęcia, sięgając po swoje rzeczy. Trudno powiedzieć, czy poruszył się zbyt gwałtownie, czy może kot planował pierwszy złapać za ołówek, choć trudno powiedzieć do czego miałby mu się przydać. Niemniej zwierzę machnęło łapą, zostawiając na przedramieniu Larkina ślady po pazurach, wprawiając studenta w niemałe zdziwienie, szczególnie że kot najwyraźniej nie zamierzał się wycofać.
Nawet jeśli wydawało mu się, że zdobył kilkoro bliższych znajomych w Hogwarcie, to wciąż czuł, że jego ekstrawertyczna natura przygasła na tyle, że zamiast prób zdobycia dla siebie jakiejkolwiek uwagi wolał schować się w znajomym mieszkaniu Raffaello, by poczekać tam na niego, aż ten skończy swoją zmianę w Bibliotece. Był całkiem pewny tego, że Bibliotekarz w jeden wieczór jest w stanie wynagrodzić mu trudy samotności, a i cały dzień nudnych zajęć, jeśli tylko odrobinę się postara. I to właśnie o tym rozmarzył się beztrosko, gdy klucze do łabędziego mieszkania brzęczały mu okręcane na palcu przez pierwszą część drogi do Hogsmeade, a jednak w pewnym momencie zatrzymał się gwałtownie, dając rozproszyć się sceną odgrywaną przy drzewie, które zawsze omijał szerokim łukiem. Głowa sama przechyliła mu się w bok, gdy tylko dostrzegł niezbyt wyrównaną walkę i zanim zdołał to przemyśleć już szedł w stronę nieznanego sobie Krukona, chowając klucze do przewieszonej przez ramię torby, którą wypełniały bardziej napoczęte przekąski niż faktycznie przydatne do nauki przybory. - Co z Tobą? Kotu dajesz się pomiatać? - zagadnął, trzaskając w chłopaka rozbawionymi iskierkami z oczu, zanim pewnym ruchem różdżki nie zawiesił kota w powietrzu prostym Wingardium Leviosa. - To jakiś Twój kolega-animag? - podpytał ciekawsko, zbliżając się coraz bliżej, by złapać kocisko za skórę na karku, chcąc tym uciskiem uspokoić miotające w ślepych atakach łapy, w pierwszej chwili uzyskując jedynie pogorszenie sytuacji w postaci ostrzegawczego burczenia. - Niee, za tępe ma spojrzenie na człowieka - orzekł, blefując zupełnie, ale też chcąc sprawdzić czy drobną bezczelnością nie zmusi animaga do ponownej przemiany przy zupełnym braku reakcji ze strony mruczka stwierdzając, że jego strzał musiał być trafny. - Masz jakąś kanapkę w torbie czy coś? Bo raczej by się nie przypierdolił tak bez powodu - podpytał, przeskakując spojrzeniem od uspokajającego się kota na atakowanego jeszcze przed chwilą Krukona, zastanawiając się jeszcze, który z nich okaże się ciekawszy. Wiedział już na pewno, który z nich jest bardziej dominujący.
Larkin drgnął, słysząc czyjś głos niedaleko, aby po chwili przyglądać się uważnie Gryfonowi, który posłał kota w powietrze, po chwili chwytając go za kark. Nie wyglądał jakby był właścicielem stworzenia, przez co już zyskiwał dodatkowe punkty. Jeśli czegoś LJ nie znosił bardziej od luster to właśnie kotów. Zawsze były do niego uprzedzone, choć można byłoby również stwierdzić, że zwyczajnie podzielali niechęć. Jednak był to pierwszy raz, gdy zupełnie obcy mu kot zaczął na niego syczeć i zaatakował go. - Gdybym miał znajomego animaga, nie wybrałbym takiego, co zmienia się w kota. Nie lubię ich i pewnie to wyczuł - odpowiedział LJ, spoglądając uważniej na swojego wybawcę zastanawiając się, czy on tak poważnie pyta o kanapkę w torbie, czy nie. Sięgnął po swoje rzeczy, sprawdzając, co mógł chcieć kot, czy raczej co mogło mu przeszkadzać, odnajdując jedynie niewielka buteleczkę, do której przelał wcześniej nieco terpentyny. Wystarczyło, żeby nią poruszył, a zapach uderzył prosto w jego nos. - Kanapki nie mam, ale podejrzewam, że nie spodobał mu się ten zapach. Terpentyna - stwierdził ostatecznie, od razu tłumacząc czym jest płyn. Uniósł spojrzenie na Gryfona, zastanawiając się mimowolnie, skąd chłopak wiedział, jak podejść do kota. Gdyby to było źrebię, Larkin nie miałby najmniejszego problemu z tym, jak powinien się zachować i co zrobić, ale w przypadku futrzastych zachowywał dystans. Schował terpentynę do torby, sięgając po swoją różdżkę, aby wycelować w zadrapanie, rzucając proste vulnus alere. - Co z nim zrobisz? - spytał spoglądając na Gryfona w trakcie leczenia zadrapań. Jakkolwiek za kotami nie przepadał i przez moment myślał nad wrzuceniem go do dziury w drzewie, tak doszedł do wniosku, że jeśli byłby to czyjś zwierzak… To właściciel i tak nie pamiętałby już o nim. Więc chyba żadna strata, prawda? Chyba że byłaby to Paskuda. Jedno skojarzenie kota z pewną blondynką i Larkin przerwał działanie zaklęcia zbyt rozproszony. Zmarszczył na moment brwi, decydując się przestać myśleć w tej chwili o jakichkolwiek kotach.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Zamknęła wizbooka, gdy dogadali tę podstawową kwestię w postaci potencjalnego miejsca spotkania, po czym wyciągnęła z ust palec, nerwowo przygryzany, bo dzisiejszy dzień od samego startu przyprawiał ją o zawrót głowy. O ile poprzedni był równie ekscytujący co stresujący, dzisiejszy był wyłącznie niepokojący, jako że nie miała pojęcia, co na nią czekało. Odczytana przy śniadaniu notatka od profesora Williamsa wisiała nad nią jak błyskająca gilotyna, psując jej humor i szargając nerwy. Musiała podzielić się tym z Maxem, bo choć nie byli w tym samym domu, jechali na tym samym wózku i obojga czekały konsekwencje ich niedawnych akcji. Opatuliła się płaszczem i puszystym szalikiem, wychodząc z zamku tego chłodnego, październikowego południa, kierując swoje kroki ku bramie wejściowej na teren zamkowy. Przeprawa przez błonia nie zajęła jej dużo czasu, bo po pierwsze szła w szybkim tempie, by rozgrzać się bez potrzeby rzucania na siebie zaklęć, a po drugie niecierpliwiła się, by ponownie go zobaczyć. Po eliksir oczywiście. Stanęła przy wielkim, rozłożystym drzewie, opierając się plecami o jego pień i wypatrując znajomej, postawnej sylwetki. Zaplotła ręce na piersi, a jedną nogę zgięła w kolanie i oparła podeszwę wysokich, czarnych kozaków o chropowatą korę. Przez chwilę wydychała powietrze, by poobserwować delikatną mgiełkę skraplającą się tuż przed jej oczami, mieniącą się w złotych promieniach słońca, które na chwilę wyjrzało zza ciemnych chmur.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie do końca mu się uśmiechało pojawiać dzisiaj w Hogwarcie. Ledwo co skończył pić i pewnie gdyby nie Kate, to chlałby dalej, ale jak już zaproponował, to musiał słowa dotrzymać. Nie chcąc aż tak ryzykować, ogarnął sobie świstoklik, który zabrał go w jedną z bocznych uliczek Hogsmeade, gdzie mógł się kulturalnie jeszcze wyrzygać. Dopiero wtedy ruszył powoli w stronę Hogwartu, zastanawiając się, czy będzie musiał w ogóle włazić do środka, ale uznał, że jak już pofatygował się tak daleko, to chociaż da znać Swansea, że go dzisiaj nie będzie, żeby kumpel nie szukał go niepotrzebnie. Szedł i palił, bo pić nie miał co, aż w końcu dostrzegł pod drzewem sylwetkę Kate. Wziął głębszy oddech i podszedł do niej, bo przecież po to tu był. -Siema. - Uśmiechnął się lekko, pochylając się, by pocałować ją w policzek na przywitanie. -Nie musiałaś tak daleko wychodzić. - Wziął ostatniego bucha i wyrzucił peta gdzieś za siebie, żeby zaraz oprzeć się o drzewo, bo ziemia nie była aż tak stabilna dla niego, jak być powinna i zaczął grzebać w torbie, szukając odpowiedniej fiolki, którą kilka chwil wcześniej zgarnął ze swojego laboratorium w podziemiach "Luxa".
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Poświęciłaby ten czas oczekiwania na jakąś wartościową refleksję, ale jej umysł pracował teraz na takich obrotach, że ciężko było jej się złapać jednej myśli i przytrzymać ją na dłużej, by wysnuć z niej cokolwiek poza panicznym przeświadczeniem, że świat się kończył. Oczywiście było to wszystko nader koloryzowane i pewnie za chwilę znów miała wejść w fazę kompletnego nie dbania o to, co Williams zamierzał jej powiedzieć w gabinecie po lekcjach. Nerwowo zmieniła ułożenie nóg, finalnie żadną z nich nie opierając się o pień drzewa, za podparcie zostawiając wyłącznie plecy. Zaczęła jedną nogą przekopywać leżące przed nią suche listki, to na prawo, to na lewo, aż w końcu znalazły się poza zasięgiem jej stopy. Potrzebując kolejnego zajęcia, rozpoczęła drążenie w chropowatej korze dziury, raz po raz uderzając w nią piętą. W końcu zobaczyła go i jej serce na moment zabiło szybciej w jakimś dziwnym poczuciu, że dzisiejsze spotkanie po wczorajszym zajściu będzie musiało być dziwne. Najpierw oderwała się od drzewa, chcąc wyjść mu naprzeciw, ale potem jednak opadła na nie z powrotem, zorientowawszy się, że w sumie lepiej będzie poczekać, aż chłopak do niej zrówna. - Cześć - odpowiedziała mu z równie lekkim uniesieniem kącików ust, a w przywitaniu tym zawarła tyle powietrza, jakby odetchnęła z ulgą widząc jakikolwiek uśmiech na jego twarzy, nawet ten najmniejszy. Nachylając się, owiał ją zapachem papierosowego dymu, przez co nieznacznie zmarszczyła nos. Grymas ten zniknął jednak, gdy ponownie spojrzała mu w oczy, chcąc wyczytać z nich zdecydowanie więcej, niż Max był w stanie pokazać. - Musiałam się na chwilę urwać. Im dalej, tym lepiej - odparła, wciąż nieco nerwowo uderzając w pień drzewa obcasem buta. - Trzymasz się? - zapytała, nawiązując do wymiany zdań z ubiegłej nocy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
On miał zdecydowanie lepszy humor za sprawą spędzonej nad butelką nocy. Owszem, fizycznie czuł się chujowo, ale psychicznie nie czuł się wcale, a to było dla niego wystarczające. Listy od O'Malleya były dla niego niepotrzebne i szczerze nawet nie wiedział, czy zostawił je gdzieś na ladzie, spalił, czy wypadły mu z kieszeni, jak włóczył się po ulicy. Nie miało to znaczenia tak samo jak ich treść. Miał zamiar odbębnić co jego i nie patrzeć po raz kolejny na to wszystko, a jak go wyjebią, to trudno. Wypity alkohol sprawił, że zielone tęczówki błyszczały nieco, a mimika nie była tak kontrolowana jak zazwyczaj. Uśmiech sam cisnął mu się na usta, które już tęskniły za dotykiem filtra, albo chłodnego szkła. Potrzebował jednak tej chwili odpoczynku i dobrze o tym wiedział. -O której masz do niego iść? - Zapytał, wyciągając w końcu z torby fiolkę, której zaczął się przyglądać, by wywnioskować, czy to ten eliksir, którego szukał. Okazało się jednak, że nie, więc zaczął grzebać dalej. -Ja? - Spojrzał na nią, po czym prychnął lekko, rozbawiony. -Wręcz zajebiście. - Wzruszył lekko ramionami, w końcu znajdując szkło, którego szukał. Lekko jaśniejszy kolor eliksiru mówił mu więcej, niż jakakolwiek etykieta, którą mógłby przykleić, gdyby nie fakt, że dawno już tej praktyki zaprzestał. -Trzymaj. Powinien ładnie się wchłoną. Dwa łyki mniej więcej zapewnią Ci działanie na godzinę. Jak chcesz mieć spokój do jutra, wyzeruj całość od razu. - Podał jej fiolkę, nie mogąc powstrzymać się przed dodaniem instrukcji niezależnie od tego, czy dziewczyna tego potrzebowała, czy też nie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Obserwowała go z lekką trwogą w sercu, bo dostrzegała te małe niuanse mogące mówić o tym, że jego "dobre samopoczucie" wynikało z tego, że sam wlewał w gardło, kto wie, może nawet przed godziną? Zacisnęła na moment usta, jakby fizycznie potrzebowała powstrzymać je od komentowania tych kwestii, bo skarciła się w myślach za wystawienie wstępnego osądu. Był dorosły i mógł robić wszystko, co mu się podobało. Może jego sposobem na poradzenie sobie z tą sytuacją było sięgnięcie po kieliszek. Z perspektywy czasu Kate pewnie wolałaby miły stan nieważkości, niż ciążące jej w umyśle zmartwienia. Wiedziała jednak, że w kontekście odbywania dziś szlabanu zbyt szeroki uśmiech na jej twarzy wcale nie złagodziłby ponoszonych konsekwencji. Zamiast tego czekała więc, aż Solberg wyciągnie z tej swojej przepastnej torby właściwą fiolkę. - Po zajęciach - powiedziała w pierwszej chwili i dopiero wypowiadając te słowa zorientowała się, że przecież nie znał jej planu zajęć. - Po osiemnastej - dodała więc, uzupełniając informacje i przyglądając się jego dalszym poczynaniom. - Widzę właśnie - skomentowała to jego rozbawione prychnięcie i wzruszenie ramion lekkim uśmiechem. Oczy jej się zaświeciły, gdy wyciągnął ku niej właściwą fiolkę. Wyjęła lewą dłoń ze splotu na ramionach, by przejąć od niego szkło, a po tylko częściowym wysłuchaniu jego instrukcji, odkorkowała ją i bezpardonowo wypiła od razu całość. - Jednak kokos? - rzuciła pytająco, czując rozchodzący się po języku, znajomy smak egzotycznego owocu. Pewnie nie poświęcił temu wyborowi więcej niż ułamek sekundy, ale skubany celnie trafił. - Smaczny. Nie wiedziałam, że robisz je w innych wariantach smakowych. Lepszy, niż ten ziołowy - powiedziała, zakorkowując fiolkę i wyciągając ją w jego kierunku pytającym gestem, czy chciał ją z powrotem. - Powinnam już się czuć spokojniejsza? Bo jakoś na razie nic się nie zmienia - dodała, na poły żartując, na poły poważnie wyrażając swój obecny stan ducha. O ile eliksir niedługo nie rozwinie swoich możliwości, emocjonalny rollercoaster gotowy był zabrać ją na spiralę paniki w związku z faktem, że nie czuła spokoju ducha.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prawdą było, że od jakiegoś czasu sięgał do szkła o wiele za często i o wiele za intensywnie, niż powinien, jeśli w ogóle można było tak powiedzieć. Zapijał rzeczy, żeby nie wspomagać się eliksirami, albo co gorsza prochami, które już teraz bez przerwy wołały go do siebie. Wiedział, że jeden źle postawiony krok i znów się potknie i robił wszystko, by do tego nie doprowadzić, choć z dnia na dzień było to dla niego trudniejsze szczególnie, że brak snu, którego regularnie sobie odmawiał, wcale nie pomagał mu w tej sytuacji. -No to jeszcze chwilę Cię przetrzyma... - Mruknął, zastanawiając się nad dawkowaniem eliksiru, który zaraz miał jej wręczyć. Południe już minęło i pewnie Wielka Sala wciąż pachniała jeszcze lunchem, ale do wieczora wciąż mieli jeszcze kilka godzin. Czas, który Max chciał spędzić wszędzie, byle nie w tych murach. Ciągnęło go do domu... -Co? - Głos Kate wyrwał go z zamyślenia i zaraz też znów się roześmiał. -Nie będzie mi jakiś smarkacz przecież psuł humoru na kilka dni. Było, minęło, odjebie się co tam nam rzucą i trzeba wrócić do życia. Nie ma co się zatrzymywać. - Istniała duża szansa, że nie wierzył we własne słowa, ale bardzo chciał tak właśnie działać. Oglądanie się za siebie było bolesne bardziej niż zadane sobie wczoraj przez niego rany, których jeszcze nie zdążył zaleczyć, bo nie będzie celował w siebie różdżką, gdy w krwi dominują mu promile. Smutek i tęsknota przemknęły przez jego twarz, gdy patrzył, jak Kate wlewa sobie do gardła zawartość fiolki. Mógłby przysiąc, że na chwilę poczuł na języku ten charakterystyczny smak, a w głowie tak pożądaną pustkę. Niestety dla niego była to tylko iluzja. -Jakoś mi do Ciebie pasował. - Odpowiedział lekko, posyłając jej swój uśmiech numer pięć. -Bo siedziałaś całe życie zamknięta w tej swojej wieży. - Nie mówił tego złośliwie, ale faktem było, że zaczął sprzedawać zmodyfikowane smakowo eliksiry już gdzieś w piątej klasie, jak udało mu się wyprodukować pierwszy i nie umrzeć po testach. Poniekąd to dzięki temu Lockie zaopatrywał się też u niego. Oryginalne receptury w większości były nie do przełknięcia i wiedział to każdy, kto choć raz musiał coś z tego badziewia wypić. Spojrzał na wyciągniętą w jego stronę fiolkę, jakby stał przed niemożliwą do podjęcia decyzją. -Weź ją sobie. - Powiedział w końcu, machając ręką. Miał ich pod dostatkiem, a posiadanie łatwego do rozbicia pustego szkła, nie było obecnie dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę, jak łatwo jego dobry humor mógł ulec zmianie. -Daj mu chwilę na rozbieg. Poczujesz, jak zacznie działać, a reklamacji nie zakładam. - Wyprostował się nieco bardziej czując, jak znowu robi mu się sucho w gardle, a wzrok opada na usta dziewczyny. Eliksir, który jej dał, przez modyfikację smakową działał z lekkim opóźnieniem, ale to była kwestia kilku minut. Owszem, miał też takie, które siekały od razu i to z potrójną mocą, ale te, ze względu na ich nieprzewidywalność i prawdopodobnie niepełną legalność, trzymał w dużej mierze tylko dla siebie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Nie wiedziała nic o istocie trapiących go zmartwień, ani nawet o wyjątkowo silnie wciągającym go wirze autodestrukcji, choć w tej drugiej kwestii zaczynała dostrzegać sygnały, które jednak uparcie decydowała się ignorować. Posiadała wykształcenie wyższe w szukaniu innym wymówek tłumaczących ich nie do końca zdrowe lub zgodne z konwenansami zachowania, niejednokrotnie okłamując przy tym samą siebie. Max nie musiał nawet specjalnie udawać (nie to, żeby w ogóle zamierzał), bo Kate miała już całe naręcze gotowych do wręczenia kredytów zaufania. Może to wyjątkowa sytuacja, może nie daje po sobie poznać, jak naprawdę to na niego wpływa, może chodzi o nią, a może wcale nie ma to z nią nic wspólnego? Patrzyła, notując w głowie te obserwacje, łącząc je z treścią odbywanej z nim w nocy rozmowy, nabierając coraz większego przeświadczenia, że jego sprawami do dokończenia faktycznie były butelki z alkoholem, a nie sprawy biznesowe; ale milczała, nieskora do podjęcia tematu. Nie ten czas, nie to miejsce, nie jej rola. - Czekanie na to jest męką samą w sobie, co dopiero sam szlaban - powiedziała, spuszczając na chwilę wzrok na buty, nim spojrzała gdzieś w bok, w kierunku szkoły. - Siedzę dziś w tych klasach i załamuje mi się czasoprzestrzeń. Jednocześnie patrzę na zegarek i nie mogę uwierzyć, że czas płynie tak wolno, ale gdy mija kolejna godzina przerażam się, że tak mało mi zostało - podzieliła się jeszcze swoimi surrealistycznymi odczuciami, wracając wzrokiem do zieleni jego tęczówek. Naprawdę wydawał się być w dobrym humorze. Zazdrościła mu poniekąd, nawet jeśli tylko wyjątkowo dobrze udawał. - Nie ma co się zatrzymywać - powtórzyła po nim i prychnęła cicho, jakby z niedowierzaniem, że mówił jej takie rzeczy. Możliwe, że za jakiś czas sama doszłaby do takich wniosków, ale obecnie pragnęła czym prędzej zażyć eliksir spokoju i odciągnąć na moment głowę od natrętnych myśli, które raz po raz wracały do nękania jej. Brak wiedzy o czających się w jego wnętrzu demonach nie pozwolił jej połączyć pojawiającej się w jego oczach tęsknoty z samym faktem tak raptownego wychylenia pełnej fiolki. Wyłapała ten wzrok, zsuwający się z jej oczu na błyszczące czerwienią usta, delikatnie zwilżone i prawdopodobnie noszące na sobie resztki uspokajającego wywaru. - Chciałeś, żebym dobrze smakowała - rzuciła zaczepnie, uśmiechając się nieco w odpowiedzi na ten jego średnio przekonujący uśmiech, który jej sprezentował. Zaraz jednak poprzedrzeźniała go bezgłośnie, gdy wytknął jej życie pod kamieniem, czy tam w wysokiej wieży, jeśli chcemy używać eufemizmów. Wiedziała, że zajmował się wytwarzaniem eliksirów. Solberg i kociołek to skojarzenie, którego uczyli już pewnie w pierwszej klasie. Po prostu do tej pory nie miała potrzeby korzystać z jego zasobów. Kiwnęła głową ze zrozumieniem, gdy kazał jej jeszcze poczekać na efekty. - Ile wiszę? - zapytała, chowając fiolkę w dłoni, którą następnie przeniosła do kieszeni płaszcza. Oparła tył głowy o szorstką korę, patrząc na niego z nieco nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby w oczekiwaniu. Tylko na co?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jej milczenie było dla niego wygodne. Nie musiał zaprzeczać oczywistością, uciekać się do manipulacji, które miał wyćwiczone od dzieciństwa, ani w żaden inny sposób dążyć do zniszczenia nie tylko siebie, ale i tej relacji. Mógł udawać, że Kate nie widzi tego wszystkiego, a przez to udawać, że problem nie istnieje. Bo i owszem, wciąż wierzył, że to tylko chwilowa słabość, a jutro obudzi się i nie będzie go ciągnęło dalej do wszystkiego, do czego ciągnąć go nie powinno. Niestety na ten moment, żaden poranek nie przynosił tej ulgi tak samo, jak żadna noc nie przynosiła mu upragnionego snu. -Powinnaś zająć się czymś, co lubisz, zamiast siedzieć w męczarniach na lekcjach. To nie pomaga i zanim przyjdzie osiemnasta, będziesz miała wrażenie, że postarzałaś się trzydzieści lat. - On z kolei był mistrzem unikania wyrzutów sumienia. Nie potrafiłby tak jak Kate, po prostu siedzieć i czekać. Nie, on działał, rozpraszając się na każdym kroku, a gdy konsekwencje w końcu go doganiały, pozwalał im się poniżyć, brał na kark wszystko, co los dla niego zaplanował, bo wiedział, że na to zasługuje, po czym ponawiał ten szaleńczy wyścig, nie dając sobie chwili wytchnienia, chwili na tak potrzebne mu wyleczenie ran...- Dokładnie. Zapnij wrotki i odczep hamulce. - Uśmiechnął się szerzej, przypominając sobie pewien lunapark. Przez chwilę przyglądał się Kate w milczeniu zastanawiając się, czy by się tam z nim odnalazła. Było coś w tym, że przez niego wpadała w kłopoty, co sprawiało, że chciał jeszcze bardziej testować te jej granice, zobaczyć do czego byłaby naprawdę zdolna, gdyby odpowiednio nią pokierować. Gdyby.... Włożył połamaną dłoń między swoje ciało a drzewo, dociskając ją do kory, by falą bólu przywołać się na ziemię. Zakończenia nerwowe zareagowały od razu, choć nie pozwolił sobie na więcej niż nikły grymas. Zaczął oddychać znów nieco spokojniej, choć trochę żałował, że wypity wcześniej alkohol znieczulił go w pewnym stopniu na podobne bodźce. -I bez tego smakujesz. A ja nie przepadam za kokosem. - Ciężko było mu się zmusić, by przenieść wzrok na jej oczy, ale ostatecznie to zrobił, uznając to za jakiś swój prywatny sukces. Powinien zapewne pójść, skoro załatwili już to, po co się spotkali, ale to nie było dla niego takie łatwe, a każda sekunda rozmowy z Kate sprawiała, że jeszcze bardziej bał się zostawać sam ze sobą. -Daj spokój. - Przewrócił oczami, nie mając zamiaru brać od niej niczego w zamian. Już ustalili, że pieniądze nie miały dla niego wartości, a też nie potrzebował innej formy rekompensaty. To tylko jeden głupi eliksir. Jeden mniej, kuszący go praktycznie codziennie swoją obecnością w specjalnie chłodzonej szafce w podziemiach "Luxa"...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Znajdowali się w na tyle niewygodnym położeniu, że dokładanie do tego równania kolejnych elementów nie mogło przynieść im korzyści. Ani jemu, ani jej. Pamiętała, jak szeptał jej w pubie, że dopiero się odnalazł i patrząc na niego w tej chwili zastanawiała się, czy oszukał wtedy ją, czy samego siebie, by wydawał się być daleki od znalezienia. Choć może to wyłącznie pozory? Wciąż nie była pewna wszystkiego, co jej mówił i co jej pokazywał. Przekazy te często różniły się od siebie, przez co musiała bardzo szybko orientować się w sytuacji i zmieniać postawę, by nie nadepnąć na jedną z min, które rozsiewał wokół, grożąc rychłą eksplozją. Uniosła nieznacznie jedną brew na tę wzmiankę, że powinna zająć się czymś, co lubi, bo z jednej strony była to całkiem trafna rada, lecz z drugiej posiadała pewien mankament w postaci jej mózgu. Jej wiecznie pracującego, przetwarzającego, nie zamykającego się mózgu, który z najprzyjemniejszej rzeczy na świecie uczyniłby katorgę, zsyłając na nią falę nieproszonych myśli. Nie była w stanie na poczekaniu wpaść na aktywność, która pomogłaby się jej od tego oderwać. Może jedynie powtórka rozrywki z Solbergiem w roli głównej. Ale tego mu nie powiedziała. - Nie umiem tak - przyznała po prostu, lekko wzruszając ramionami. Jakkolwiek szalone było to, czego dokonali wczoraj, posiadała w sobie dość duże pokłady pokory i stawiana w sytuacji spornej z jakiegoś rodzaju autorytetem, nie zwykła specjalnie buntować się. Na tym mogła polegać różnica między nimi, bo Max w Hogwarcie nie miał nikogo, kogo mógłby nazwać tym mianem. I miał dodatkowo inne rzeczy, do których mógł wrócić - chociażby Luxa. Bo co innego miała Kate? Ministerstwo, w którym siedziałaby pod okiem matki? - Ktoś by mnie musiał na tych wrotkach popchnąć - zaśmiała się tuż po nim. Mierzyła się z nim tymi spojrzeniami, gdy tak po prostu patrzył na nią i się nad czymś zastanawiał, z tym uśmieszkiem pod nosem i błyskiem w oku. Bezwiednie westchnęła cicho, tuszując to potrzebą wzięcia głębszego oddechu w ten rześki, październikowy dzień. Przypatrywała mu się na tyle uważnie, że dostrzegła ten przebiegający mu po twarzy cień, gdy oparł się o drzewo. - Rozumiem, czyli to raczej asekuracyjne działanie, żeby Cię nie kusiło - odparła, żartobliwie ironizując. Ta delikatna zmiana w jego minie nie dawała jej jednak spokoju, toteż mimowolnie odwróciła głowę, zerkając w kierunku pokiereszowanej dłoni. - Nadal boli? - zapytała, wracając spojrzeniem do jego oczu, szukając w nich odpowiedzi, a także jakichś oznak przyzwolenia. - Mogę... Mogę Ci ją poskładać - zaproponowała, choć pamiętała, jak niechętny był, gdy proponowała podobną pomoc przed transmutacją.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdecydowanie miała trudniejsze zadanie, jeśli o tym myślała. Max działał jak zawsze, nie przejmując się tym, czy osoba, z którą rozmawia okaże negatywne emocje, czy raczej wszystko przejdzie gładko. Musiał się nauczyć tak patrzeć na świat, a teraz, gdy wszystko względnie się układało, było już za późno, by tak po prostu wyplenić stare nawyki. Widać wciąż brakowało mu jakiegoś elementu, który by utrzymywał tę układankę w całości, bo gdy już myślał, że osiąga sukces, coś zawsze ponownie ciągnęło go w dół i niestety zazwyczaj był to on sam. Nie sądził, że jego rada zostanie uznana za mądrą, więc nieco inaczej odebrał jej uniesioną brew. Nie nazwała go jednak debilem, czego się pewnie najbardziej spodziewał, a to już był jakiś postęp. -Każdy tak umie. Po prostu nie chcesz. Za bardzo się przejmujesz tym, co wypada, a co nie. - Wzruszył ramionami, bo uważał, że to ludzie sami sobie narzucali ograniczenia, co w jego wypadku miało swoje plusy i minusy. Bardzo łatwo potrafił wyluzować, ale też ciężko było mu później postawić się do pionu. Nie był ani trochę osobą, od której powinno przyjmować się jakiekolwiek rady i miał nadzieję, że Milburn jest tego świadoma. -Słuchaj, droga jest prosta. - Zaczął konkretnie, wkładając zdrową dłoń do kieszeni. -Po prostu zamiast tam, zacznij iść tu. - Wskazał najpierw głową na Hogwart, a następnie na Hogsmeade, skąd sam się tu pojawił. Może samo opuszczenie terenu szkoły niczego nie zmieniało, ale był to już pierwszy krok, a za nim mogły postąpić kolejne. Mógł jej nawet w tym pomóc, co w pewnym stopniu pomogłoby im obojgu. A przynajmniej taka myśl przeszła mu przez głowę w tym momencie. -Też nie to. Uwierz mi Milburn, oddałbym teraz wiele, by Cię pocałować. - Słowa same opuszczały jego usta i choć były zgodne z prawdą, to gdyby był trzeźwy, zapewne zostawiłby je dla siebie. Nie bez powodu docisnął więc mocniej znajdującą się między jego ciałem, a drzewem dłoń, wzmacniając gruntujące go w rzeczywistości bodźce. Niestety Kate była trzeźwa i spostrzegawcza i widziała więcej, niż chłopak chciał. Zacisnął mocniej szczękę, gdy usłyszał jej pytanie i przeklął w myślach. -Niezbyt. - Nie zamierzał się przyznać, a fakt, że alkohol go znieczulał sprawiał, że poniekąd mówił prawdę. Był przyzwyczajony do bólu i odczuwał go nieco inaczej niż ci, którzy czuli go dużo rzadziej. -Nie trzeba, serio. Zajmę się tym, mówiłem. - Schował dłoń do kieszeni, co też nie obyło się całkiem bezboleśnie. Miał wrażenie, że jedna z kości pękła tak, że wbijała mu się w nerw i to właśnie to wywoływało te dziwne fale paraliżującego bólu, przy odpowiednich ruchach. Był pewien, że będzie w stanie sobie to jakoś złożyć, a w najgorszym wypadku pójdzie do Brewera, którego swoją drogą i tak miał prosić o pewną drobną przysługę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Całkiem nawet lubiła tę jego bezpośredniość. Mówił co myślał (zazwyczaj) i robił, co chciał, pozostając w ruchu, by nie rzec w biegu, który może nawet byłby godny podziwu, gdyby nie zbierał tak przykrego żniwa. Jak to jednak bywa z ludźmi ambitnymi, posiadają oni również swojego wewnętrznego sabotażystę, tylko czyhającego na pierwsze potknięcie, by za fraki ściągnąć nieszczęśliwca na samo dno. I grunt w tym, by się połapać, jak w nim nie utonąć. Jej uniesiona nieznacznie brew teraz powędrowała wraz z drugą do pary już całkowicie w górę, słysząc jego kolejne słowa. Prychnęła z lekkim niedowierzaniem, odwracając na chwilę wzrok, po czym ponownie wróciła nim do twarzy chłopaka - tylko po to, by zirytować się jeszcze bardziej, bo nie sprawiał wrażenia, jakby żartował. - Nie jestem jak każdy - odezwała się w pierwszej chwili, zaraz jednak wywróciła oczami na wydźwięk, jakiego nabrały jej własne słowa. - No i patrz, przez Ciebie brzmię jak jakaś pick-me girl - skomentowała, nie umiejąc powstrzymać cisnącego się na usta śmiechu, któremu pozwoliła wybrzmieć na moment. - Naprawdę zazdroszczę Ci, że tak potrafisz. Może kiedyś się tego sama nauczę - dodała, odgarniając włosy za ucho, bo nagły, nieco porywisty wiatr szarpnął nimi, przez co wpadły jej w oczy. Zamrugała gwałtowniej, wypędzając spod rzęs ostatki kosmyków. - Nie wiem natomiast, czy przejmuję się za bardzo - nie odpuściła tematu, bo właściwie... Chyba pokazała mu wczoraj, jak czasem niewiele potrafiło ją obchodzić, szczególnie w obliczu ognia, który wzajemnie wzniecali. Odwróciła głowę we wskazanych przez niego kierunkach, udając, że nigdy w życiu by na to nie wpadła i patrząc na niego z nieskrywanym rozbawieniem. Nie mogła nie przyznać, że kusił ją tą perspektywą zerwania się ze szkoły, szczególnie jeśli miała w niej siedzieć i gnić tak, jak robiła to od rana. Błysnęło jej w oku, gdy skinęła brodą w kierunku Hogsmeade i spytała: - Czyli tam czekają mnie lepsze perspektywy? - Kto wie, może miał jakiś pomysł? Gdy tylko wypowiedziane przez niego słowa wtargnęły w jej uszy, kilka motyli w brzuchu zatrzepotało skrzydłami, a ona sama bezwiednie uciekła na moment wzrokiem, dziwnie onieśmielona tym otwartym wyznaniem. Poluzowała lekko szalik, pod którego puchem nagle zrobiło jej się ciepło. - Ja też... - Wiele by dała, by powtórzyć to, co już zaczęli. Tym razem jednak po prostu patrzyła na niego wielkimi, zielonymi oczami, opierając się ciągle w tym samym miejscu, teraz już nie uderzając w pień piętą. Ciężko powiedzieć, czy to przez początki działania eliksiru spokoju, czy może raczej wpływ intensywności, z jaką na siebie zerkali. Ugryzła się w język, by nie złapać go za słówko i nie powtórzyć tego mało przekonującego "niezbyt". Merlin jeden wiedział, jak pokiereszowana w środku była ta ręka, która już od zewnątrz nie wyglądała zbyt dobrze. - Nie wierzysz, że potrafię? - zapytała, doszukując się tym pytaniem istoty jego ciągłego bagatelizowania cierpienia. Myślał, że go to uszlachetnia? Czy może nie ufał jej umiejętnościom w rzuceniu kilku zaklęć?