Przy drodze prowadzącej do Hogsmeade znajduje się drzewo. Jego widok niektórych odstrasza, a niektórych przyciąga. Jednak przechodniu, nie jest to zwykła roślina rosnąca przy dróżce. Podejdź i przyjrzyj się dokładniej. Widzisz tę dziurę w pniu ? Wrzuć tam rzecz, o której chcesz zapomnieć. Bądź ostrożny i pewny swej decyzji. Już nigdy jej nie odzyskasz. Magiczna siła wyrwie ci owe wspomnienie na zawsze. Gdy tylko zajrzysz do środka ujrzysz wielkie, zielone oko, które będzie cię nękać w najgorszych koszmarach. Warto dodać, że jedyna rzecz wyróżniająca je od innych to ogromne rozgałęzienie, które zdoła zasłonić dwójkę ludzi.
Odkąd Enzo chwycił dziewczynę za rękę, zdołał jeszcze przeżyć kilka boleśnie realnych momentów zawahania. Nie był pewien gdzie go zaprowadzi i co z nim zrobi, ale chyba właśnie to pozwalało mu zamykać palce na jej drobnej dłoni i nie czuć obezwładniającej chęci ucieczki. Niepewność przylgnęła do niego niczym lepka mgła, której strzępy ulatywały teraz za nim na wietrze w taki sposób, jakby zrzucał niewidzialną skórę. Ochronną powłokę, która otaczała jego ciało odkąd tylko położył matkę do grobu. Odpływała od niego i na nowo przywoływała Halvorsenowi lekkie poczucie kontroli sytuacji, okrutnie zwodne, skoro przecież nawet sam nie wybierał kierunku marszu. Lubił chyba mamić się podobnymi elementami, a może zwyczajnie nie miał już siły na walkę z samym sobą i ze wszystkim co go otaczało. Pozwalał się prowadzić w stronę błoni i oczywiście wątpił w to czy dojdą w jakieś sensowne miejsce. Nie znał tych terenów. Odkąd tylko przyjechał do Hogwartu nie zapuszczał się na błonia tak często jakby powinien. Zupełnie zmarnował cały ten rok i boleśnie zdawał sobie z tego sprawę. Czy powinien w ten sposób postępować ktoś kto przyjechał na Złotego Sfinksa właśnie po to, aby dać popis z opieki nad magicznymi stworzeniami? Kolejne polegnięcie na pewnym polu aż zanadto wyraźnie dało mu się odczuć. Nie myślał jednak o tym, uważając, że nie ma co zastanawiać się nad przeszłością. Co było to było, a co ma być to zaraz się okaże. Zmienność jego uczuć i zachowania powoli zaskakiwała nawet samego Enzo, ale wcale nie dał po sobie poznać żadnej konsternacji, gdy wreszcie razem z Eiv zatrzymał się przy jakimś dziwnym drzewie. Zlustrował je uważnym spojrzeniem, a potem zerknął na dziewczynę pytająco. - Dlaczego? - spytał, a niewypowiedziane „tutaj” zawisło pomiędzy nimi niczym widmo. Nie znał tego miejsca, więc absolutnie nie wiedział czego powinien się spodziewać. Zaraz jednak ruszył się i podszedł bliżej, ciągnąc Henley za sobą, aby musnąć korę palcami. Może spodziewał się, że to uruchomi jakiś magiczny mechanizm?
Warto było łapać każdą chwilę, bez względu na to ile nam jeszcze czasu zostało, bo było go przecież niewiele, prawda? Eiv liczyła się z tym, że mogło zdarzyć się dosłownie wszystko, a co za tym szło – chciała ten czas spożytkować w jeden z najbardziej właściwych sposobów. Nie było to nic porywającego, a jedynie oczyszczenie się ze zbędnych emocji, które były wyprane. Ona potrzebowała nowego bodźca na to, by stanąć na nogi i ruszyć do przodu, bo przecież nie stało nic na przeszkodzie, by wymazać z pamięci najbardziej przykre i bolesne wydarzenia, które miały związek z Noelem. Tchórzostwem można nazwać jednak to, co zamierzała zrobić, ale nie miała złych zamiarów, bo chciała pokazać Enzo, że można wyjść na prostą, jeśli bardzo się tego chce, Evelyn to wiedziała, a on musiał w to tylko uwierzyć. Czy była dla nich nadzieja? Gdy człowiek traci wspomnienia, prawdopodobnie nic nie jest w stanie przywrócić mu wiary w to, że będzie lepiej. Henley od dawna uczyła się kolorów, słów, zaklęć, ludzi… Powtarzała codziennie po kilka razy formułki, gdyby Henry zechciał jednak jeszcze raz dopuścić się rzucenia obliviate, ale jaka siła mogła powstrzymać inkantację, która w jakimś stopniu robiła z dziewczyny kogoś niezdatnego do życia na kilka dni? Podwójnie pisane listy. Ciągłe robienie zdjęć. Próbowała się odbudować na wiele możliwości, ale wyjście z tej sytuacji było tylko jedno – ucieczka od psychopatycznego ojca. Nie mogła jednak o tym mówić, bo Sweeney chciał żeby to była tajemnic, a pomimo, że i tak gdzieś go wcięło, to Eiv nie chciała nadwyrężać pewnych zasad, które sobie ustalili. Niewiele myśląc, gdy w końcu znaleźli się przy drzewie, ujęła jego dłoń, jakby chcąc pokazać mu, że nic złego go tutaj nie spotka, bo przecież był z nią, c’nie? Posłała mu jeszcze pokrzepiający uśmiech, by zaraz potem nakierować rękę Enzo na korę drzewa, którą mógł badać niczym wprawny lekarz. Była chropowata, może nawet za bardzo, ale była także zimna i przeszywają swym chłodem. To sprawiało, ze odczuwała intensywnie to, co się między nimi wytwarzało, bo choć milczeli, a przynajmniej ona, to emocje i atmosfera stawały się coraz bardziej wyczuwalne i szczelnie wypełniające kanaliki nerwowe. W jej tęczówkach mógł dostrzec wiele różnych rzeczy, ale było tego zbyt dużo, by móc przypisać teraz jakiekolwiek zdarzenie do konkretnych uczuć, które tliły się w oceanie błękitu. Chciała być przy nim, właśnie teraz, bo im dłużej zespalali się na tej magicznej płaszczyźnie, tym ona stawała się innym człowiekiem. -Możesz zapomnieć tu o tym, co rani i co boli… Wystarczy, że odpowiednio chcesz.
Jej słowa odbiły się w jego głowie głuchym echem. Możesz zapomnieć tu o tym, co rani i co boli. Zapomnieć przez drzewo? W pierwszej chwili chyba nie zrozumiał co tak naprawdę to oznacza, gdyż jego mina nawet nie uległa zmianie. Wargi miał drętwe i wcale nie zamierzał ich zmuszać do ruchu. Co miał jej odpowiedzieć skoro sądził, że to jakiś kiepski dowcip? Jego oczy znowu emanowały niejasną pustką, a palce powoli wciskały się w zimną, nieprzyjazną korę. Nie był do końca pewien czy chce jej dotykać. Uczucie było takie, jakby starał się zamknąć dłoń na oddechu śmierci, a to wrażenie sprawiło, że jednocześnie dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa jak i śmiech rodził się gdzieś głęboko w jego piersi. Nie potrafił jednak odnaleźć drogi na zewnątrz i ujawnić się w postaci dźwięku. Zamarł mu na wargach, które ostatecznie wykrzywiły się w czymś, co przy pomyślnych wiatrach można było nazwać uśmiechem, ale zdecydowanie nie budził pozytywnych odczuć. Wreszcie wypuścił głośno powietrze z lekkim świstem, jakby tak naprawdę starał się zagwizdać po czym przeniósł spojrzenie na ich splecone palce. Wystarczy chcieć, huh? Cofnął rękę od kory. Nie chciał dalej czuć tego chłodu i dziwacznej magii, która okalała drzewo. Rozumiał po co go tutaj przyprowadziła i byłby skłonny spróbować. - Nie chce. - wyrzucił z siebie po chwili, na którą składały się pełne minuty. Lekko odchylił głowę i spojrzał na dziewczynę. Jego oczy były zaskakująco chłodne jak na ciepłą barwę brązu, która zwykle je charakteryzowała… przynajmniej kiedyś. - To mnie wiele nauczyło. Przytłacza… - wyrzucił z siebie ostatnie słowo z taką mocą, jakby był Atlasem dźwigającym na swych ramionach cały ciężar świata. - …ale właśnie dzięki temu żyje. Gdybym teraz zapomniał nie dałbym rady żyć dalej. To była najczystsza prawda, którą mógł jej wyznać bez doprowadzania się ponownie na sam skraj przepaści. Wystarczyło, że i tak teraz znalazł się w jej pobliżu. Przepaść zapomnienia. To miejsce napawało go przestrachem, którego nie chciał jej ukazywać. Rozsupłał ich palce i objął się ramionami, cofając się na kilka kroków od drzewa. Zapatrzył się na nie przez krótszą chwilę, jakby ostatecznie oceniał poprawność swojej decyzji, a potem zerknął na niebieskooką u jego boku. - Korzystałaś z tego? - proste pytanie oczekujące równie prostej odpowiedzi, ale czy właściwym było je zadawać? To w końcu coś wyjątkowo osobistego, ale zdaje się, że Enzo niespecjalnie dbał o zachowanie poprawności. Ciekawość górowała.
Nadal w Puchońskich sztach, z jedynie zarzuconą na siebie zimową kurtką, Rosa spacerowała po błoniach Hogwartu. Ciekawość już wiele razy zaprowadzała ją w nieznane i dość tajemnicze miejsca, które później śniły jej się kilka dni pod rząd, przeważnie w koszmarach, bo takich przerażających miejsc w tej szkole było wiele. A czego było jeszcze więcej? Plotek. Na temat każdego obiektu w placówce, dosłownie. Każdy miał jakąś nadzwyczajną historię według uczniów i w niektóre można było wierzyć, a inne zostawiały wiele do myślenia. Fjerdingen nie była osobą, która brała do siebie każdą ciekawostkę usłyszaną na korytarzu, nie. Zawsze wolała przekonać się na własnej skórze, co jest prawdą, a co zwykłym kłamstwem wymyślonym dla rozrywki. Ile razy pakowała się przez to w kłopoty? Nie wierzyła, że w Zakazanym Lesie żyje wiele groźnych zwierząt. Nie wierzyła, że istnieje komnata, w której wiecznie pada deszcz. Nie wierzyła, że lochy są tak wielkie i można się w nich zgubić. O dziwo w każdym przypadku wychodziła z tego bez szwanku, ale z niezłymi wspomnieniami. Tym razem błądziła po błoniach z niezłym mętlikiem w głowie. Drzewo zapomnienia, bo tak brzmiała jego nazwa... z pozoru zwykła roślina, która nie różniła się od innych drzew w tym lesie, ale jednak jako jedyna skrywała nieco sekretów. Rosa zdecydowanie nie była skłonna uwierzyć, że było ono magiczne. Jednego dnia usłyszała, że potrafi zabrać wspomnienia, a drugiego, że w środku czai się coś okropnego i mrocznego. Chciała dowiedzieć się co jest prawdą... naprawdę chciała. Lecz z drugiej strony zastanawiała się co to drzewo mogło by od niej wziąć? Wspomnienia o ojcu, którego nie miała okazji poznać? O babci, która była ciężko chora? Było tego wiele i przytłaczało dziewczynę, która musiała się z tym mierzyć każdego dnia. Nie myślała trzeźwo i od razu napisała do swojej przyjaciółki by spotkały się na drodze prowadzącej do Hogsmeade. Rosa chciała pójść tam z nią, bo jako jedyna, Aristow była przy niej od... zawsze. Kiedy mieszkały w Norwegii stały się dla siebie strasznie bliskie, a teraz? Było dość podobnie, choć Fjerdingen nie umiała tak po prostu komuś bezgranicznie zaufać... nigdy tego nie potrafiła, w dodatku jeśli tyle się nie widziały. Ale mimo tego uwielbiała tą Puchonkę i mówiła jej naprawdę sporo. Oczywiście Rosa przybyła na miejsce o wiele wcześniej i usiadła pod owym drzewem czekając na przyjaciółkę, miała nadzieję, że podała jej dokładną lokalizację. Przymknęła oczy i włożyła ręce w śnieg, który znajdował się wokół, kochała zimę... kojarzyła jej się z ukochanym domem. Lekko uśmiechnęła się pod nosem i oparła wygodnie głowę o korę. Azalia chyba nie miała w zwyczaju się spóźniać, prawda?
Chyba jednak dość późno się obudziła z opuszczeniem murów Hogwartu, a raczej wiadomość jakąś otrzymała od Rosy przeszła przez ręce pośrednika bo jednak sowa nie była wstanie wlecieć w każdy zakamarek zamku. Ubrała się szybko, zarzuciła szary płaszczyk z kapturem i w pośpiechu opuściła dormitorium niemal jak na wezwanie w jakiejś ważnej sprawie. Cokolwiek to mogło być nie chciała zawieść przyjaciółki. Nawet nie napisała listu zwrotnego, po prostu udała się w wyznaczone miejsce. Nie miała nic do niego, poza tym czym w ogóle było. Drzewo Zapomnienia. Pozytywne jak i negatywne myśli z nim miała. Dlaczego właśnie ono? Liczyła na to, że to miała być po prostu połowa drogi do Hogsmeade, zawitanie do Trzech Mioteł i tam wypicie czegoś gorącego. Oczywiście przewidziała również ten gorszy scenariusz, że coś mogło się stać. Dlatego nastawiona była na oba te przypadki. Miała nadzieję, że Rosa jednak nie będzie czekać zbyt długo i jej ewentualne spóźnienie wybaczy. Bo jednak jako tako godzina ustalona nie była, a jeszcze nie miała pojęcia kiedy w ogóle sowa ten list dostarczyła. Jejku, jejku. Na szczęście dziewczyny znały się na tyle, że były wstanie sobie wybaczać takie wpadki, jeśli tak można je nazwać. Od Stavefjord do Hogwartu. To na pewno nie mógł być przypadek, a zrządzenie losu! Tak też chciała myśleć. Zbliżała się już do Drzewa, im bliżej była tym bardziej przekonywała się, że młodsza Puchonka już jest. Podbiegła do niej, śnieg oczywiście w tym nie pomagał, ale zawsze to coś. -Rosa. Przepraszam bardzo, długo czekałaś? - przywitała się w pospiechu łapiąc oddech. Biegniecie przez takie zaspy nie jest prostą sprawą, męczącą dość, ale to chyba zależy też od dnia. Czasem bardziej, czasem mniej. Aż przypomniała sobie ich wyjścia z murów Stavefjord, widoki były prawie identyczne, ale to prawie robi wielką różnicę. Tak wiele rzeczy je łączyło, oby to trwało i trwało. Cieszyła się wręcz gdy ujrzała tutaj dziewczynę, rok temu. Przestała się czuć jak odosobniona i wspólnie mogły trochę kaleczyć angielski. Bo mimo wszystko Azalia przybyła tutaj dosłownie z podstawami i poza nauką ogólną, szkoliła się po kątach z języka bo jednak ciągłe używanie zaklęć tłumaczących jest uciążliwe, a z czasem nie zwraca się uwagi jak zaczyna się mieszać języki.
Fjerdingen szybko zapomniał o tym co ją otacza, po prostu z zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w tę piękną ciszę, która panowała dookoła. Pewnie gdyby posiedziała w takim spokoju dłużej, to zwyczajnie by zasnęła. A trzeba przyznać, że potrafiła uciąć sobie drzemkę w każdym miejscu, wliczając w to jej aktualnie miejsce, w którym się znajdowała. Na szczęście po krótkiej chwili usłyszała kroki, które sprawdziły, że Rosa automatycznie otworzyła swoje ślepia, a na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Szybko podniosła się do pionu i kiedy Puchonka znalazła się blisko niej, uścisnęła ją i machnęła ręką. -Nie, właściwie to przed chwilą przyszłam- wyjaśniła, wpatrując się w starszą przyjaciółkę. Następnie zerknęła na drzewo, zastanawiając się, czy powiedzieć jej co tutaj robią, czy może wymyślić jakąś wymówkę i oddalić się od tego miejsca? Przeniosła wzrok na Azalię i wsadziła ręce do kieszeni, by nieco je zagrzać. Jasne, była Norweżką, ale to nie oznaczało, że mróz jej nie dotykał... może nieco inaczej go odczuwała, ale marzła tak samo, jak inni- Pewnie zastanawiasz się co tuta robimy?- zapytała i oparła się o drzewo, mając nadzieję, że nic nie wchłonie jej do środka, w końcu legend na ten temat było wiele, a blondynka chyba nie chciała, żeby te najgorsze okazałaby się być prawdziwe. Stuknęła kilka razy palcami o korę, jakby co najmniej liczyła, że roślina jej odpowie, albo da jakiś znak. Po kilku sekundach odwróciła się do przyjaciółki i westchnęła. -Pewnie słyszałaś wiele plotek na temat tego drzewa, prawda?- zapytała, mając nadzieję, że dowie się czegoś jeszcze... to nie tak, że chciała spróbować udowodnić, że ta roślina ewidentnie jest dziwna, ba, chyba nawet nieco się tego obawiała. Ale jej ciekawość przyćmiła wszystko i nie można było powiedzieć w tym przypadku o racjonalnym myśleniu. Nie była osobą, która chciałaby wymazywać swoje wspomnienia, w końcu posiadała ich wiele. Tych gorszy, jak i tych lepszy, każde z nich w jakimś stopniu kształtowało tę Puchonkę i nawet nie wyobrażałaby sobie życia bez któregokolwiek. No właśnie, ciekawość. Wpatrywała się w Azalię, chcą zapytać co o tym wszystkim sądzi, ale chyba nie starczyło jej odwagi, więc zwyczajnie stała i się gapiła. Licząc na to, że blondynka zrozumie, dlaczego się tam znalazły, w końcu była jedną z zaufanych osób Rosy i dziewczyna sądziła, że jeśli ktoś ma jej to wybić z głowy, to musi być Aristow.
Zdecydowałeś zapisać się do Klubu Therii i teraz masz szansę przekonać się, czy okazało się to mądrą czy nierozsądną decyzją! W tej grze spotkać może Cię wszystko - dlatego bądź czujny. Panuje zasada kto pierwszy ten lepszy, dlatego którekolwiek z was może napisać post jako pierwsze. Najważniejsze informacje są tu a zasady tu. Proszę o wklejanie pod postem kodu:
Kod:
<zg>Kostka</zg>: [url=LINK DO LOSOWANIA]LICZBA OCZEK[/url] <zg>Pole</zg>: NUMER POLA <zg>Efekt</zg>: EFEKT POLA
Użycie eliksiru postarzającego o dziwo zadziałało, nikt jej nie złapał, nie wlepił szlabanu, nie odjął punktów. Przynajmniej jak na razie. Musiała podziękować później Ettie, za podarowanie połowy fiolki tego specyfiku. Zawędrowała w końcu do rozłożystego drzewa, za którego gałęziami mogła spokojnie się ukryć. Cóż, idealne miejsce na rozgrywki niemal śmiertelnie niebezpiecznej gry. Szczególnie jeśli przynajmniej jedna z osób pojawiła się tam nie do końca legalnie. Szczerze, nie była pewna, czy na pewno dobrze zrobiła, używając eliksiru i przychodząc na wskazane w dostarczonym dziś liście miejsce. W końcu naprawdę mogła stać jej się krzywda. Jednak wizja nagrody, jak i ciekawej zabawy jakoś ją przekonały, by jednak zgodnie z sugestią Harriette, podejść do tegorocznych rozgrywek. Cóż, w najgorszym przypadku, wyląduje w skrzydle szpitalnym i zgarnie doświadczenie na przyszły rok. Usiadła w przy planszy, która ustawiona była w miejscu prawdopodobnie najmniej widocznym dla ludzi spoglądający z boku na wielkie drzewo. Odetchnęła głęboko. Chyba w końcu zaczęło do niej docierać, że podejmuje się czegoś naprawdę niebezpiecznego. Poczuła, jak jej żołądek zaciska się, a serce lekko przyśpiesza. Wzięła kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Usłyszała czyjeś kroki i szum liści. Po chwili pojawiła się przed nią nie kto inny jak sama Harriette Wykeham. Uśmiechnęła się, starając rozluźnić ciało. Cóż, przynajmniej nie będzie grać z kimś obcym. - Hej - rzuciła dość swobodnym głosem, który nie jak nie odwzorowywał jej stanu ducha. - Coś mi mówi, że los lubi, jak ze sobą rywalizujemy - stwierdziła i zamilkła. Patrzyła na kulę, która miała zaraz ukazać, jakie to niespodzianki zgotuje jej gra. Westchnęła. - Może skoro byłam tu pierwsza, to ja zacznę? - zapytała, po czym wylosowała kostki. Patrzyła, jak jej pionek powoli porusza się po planszy, stając w końcu na odpowiednim polu. Tekst, który się pojawił, nie mówił jej za wiele, tym bardziej zaczęła się denerwować, nie wiedząc, na co się przygotować. Trzymała więc różdżkę, gotowa w każdej chwili jej użyć. Po chwili jej nos zaatakował ohydny zapach zgnilizny. Poczuła, jak robi jej się lekko niedobrze, ale szybko opanowała to uczucie. Rozglądała się na boki, szukając źródła zapachu. Nagle poczuła, jak coś na nią spada i obłazi ją całą. Spojrzała na zielone korniczaki, które uczepiły się każdej części jej ciała. Próbowała je strzepnąć, ale to nie pomogło. Zamiast tego, poczuła jak paskudne istoty zaczynają ją gryźć, pozostawiając uczucie pieczenia na całej skórze. W jej oczach zaczęły gromadzić się łzy, jednak zamrugała parę razy, pozbywając się ich. - Relashio - syknęła, przypiekając stworki gorącym strumieniem. Poczuła nagle wielką satysfakcje, widząc pozwijane, poparzone ciałka. - Piękny początek zabawy - zacisnęła zęby, starając się przyzwyczaić do bólu. - Polecam to pole - stwierdziła niemal żartobliwym tonem. - Twoja kolej - wskazała Ettie kulę i przymknęła oczy. Skrzywiła się. Jeszce do tego towarzyszył im ten smród, który chyba długo nie wywietrzeje.
Kostka: 4 i 6, potem nieparzysta 3 Pole: 10 Efekt: zostałam pogryziona przez korniczaki, do końca rozgrywki piecze mnie całe ciało
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Pomysł z eliksirem postarzającym był genialny. Właściwie to nijak nie zabezpieczyła się przed wpadką, mimo, że zapewniała i Fire, i Alice, że tym razem nie będzie z tego żadnych problemów. Jej pewność polegała brała się tylko z założenia, że nawet liczba kłopotów, w które można się wpakować jest ograniczona dla każdego człowieka, a ona ostatnio wpakowywała się w coś za każdym razem, z więc wniosek nasuwał się sam. Albo coś w tym było, albo stało się to za sprawą głębokiej wiary w powodzenie, dość, że bez żadnego problemu udało jej się dostać do rozgrywek i dojść do wskazanej w liście lokacji. Słyszała trochę o tym drzewie i chociaż były rzeczy, o których chciałaby zapomnieć, wizja koszmarów skutecznie powstrzymywała ją od skorzystania z usług. I bez tego cierpiała w nocy. Weszła pod pochyloną gałąź i znalazła tam planszę oraz… Alice. - Szlag! – zaklęła i półżartem-półserio dodała – Czyli chyba nie mogę już życzyć rywalowi śmierci… Wcale nie wyglądasz starzej - usiadła naprzeciwko przyjaciółki uśmiechając się do niej szelmowsko. Wyciągnęła zza pazuchy piersiówkę – Skoro już mamy te siedemnaście lat, to grzech nie skorzystać – pociągnęła spory łyk ognistej i podała ją Ślizgonce – No masz! Dla kurażu! Chwilę po tym Alice rzuciła kości. W napięciu obie obserwowały to co działo się na planszy. Ettie zerknęła na drugą dziewczynę sprawdzając, czy jej cytat z kuli cokolwiek powiedział i w tym momencie poczuły smród zgnilizny. Ettie doskonale wiedziała co to jest. Zmywanie korniczakowego śluzu z dywanu Craine’a zapadło jej dość głęboko w pamięć. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, z drzewa spadła na Alice chmara robali. Szkodniki gryzły rywalkę, a Ettie gryzła się w sobie czy bardziej jest to jej rywalka, czy przyjaciółka. Ostatecznie zdecydowała, że poczeka jeszcze chwilkę, a kiedy sprawa zacznie wyglądać bardziej niebezpiecznie niż obleśnie wkroczy do akcji, Ślizgonka jednak szybko poradziła sobie sama. Z niemrawą miną przyglądała się dochodzącej do siebie przyjaciółce, ale ona zdawał się dzielnie znosić wszystko co ją spotkało. - Grubo… - skomentowała tylko, po czym otrząsnęła się i nie zwlekając sama poturlała kostki. Jej pionek wolno poruszył się po planszy i zatrzymał się dwa razy bliżej niż ten Alice. Jasny gwint! Na kuli pojawił się równie niezrozumiały co ostatnio cytat. - Założę się, że tę grę wymyślił jakiś sfrustrowany grafoman, którego gównianych tekstów nikt nie chciał wydać – mruknęła zła na odległość jaka dzieliła jej pionek od tego należącego od Alice. Zbyt późno zorientował się, że coś ją oplata. Nim rozpoznała diabelskie sidła, ich macki zdążyły opleść się wokół jej ramion. W momencie, w którym chciała rzucić zaklęcie, roślina ścisnęła jej prawe ramię tak mocno, że upuściła różdżkę. Tego jej tyko brakowało… Przecież nie było ją stać na trzecią! Nie myśląc wiele z całej siły szarpnęła lewą rękę. Aż ją zamroczyło, kiedy usłyszała suchy trzask własnej kości. Nagły ból poraził ją tak bardzo, że nie dała nawet rady wrzasnąć. Jakąś chwilę później doszło do niej, że diabelskie sidła już jej nie otaczają. Siedziała chwilę pochylona i dysząc ciężko, przyciskała do ciała złamaną kończynę. - Mhm… - zdołała w końcu wydusić – Wolałam twoje pole. Poczekaj… Wyprostowała się i podniosła z ziemi różdżkę. - Ferula – rzuciła, nie myśląc nawet o jakiś tam zakłóceniach magii i niebezpieczeństwach rzucania zaklęć, na i tak połamaną już rękę. Szczęśliwie nie wyszła na tym źle. Chciała jeszcze rzucić coś przeciwbólowego, ale uznała, że lepiej nie kusić losu. Była pałkarką, na litość Merlina! Miała wysoki próg bólu. W razie czego, wciąż miała też do wykorzystania eliksir uzdrawiający. Najważniejsze, że różdżka nie ucierpiała. - Dobra, jedziemy – kiwnęła na przyjaciółkę.
Kostka: 4 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 36 • z transmutacji - 10 • z uzdrawiania - 5 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 3 • wg statystyki z transmutacji - 1 • wg statystyki z uzdrawiania - 0 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 0 • wg statystyki z transmutacji - 0 • wg statystyki z uzdrawiania - 0
Ettie widocznie była trochę zaskoczona, że to Alice będzie jej rywalką. Rudowłosa za to nawet gdzieś w głębi ducha się tego spodziewała. W końcu to nie pierwszy raz, gdy ktoś je ustawia naprzeciw sobie. Widocznie kogoś to bardzo bawi. Pokręciła głową. - Przepraszam, że tak bardzo psuję ci plany. Jak przejdziesz do kolejnego etapu, będziesz już mogła życzyć komuś odejścia z tego świata - zaśmiała się. Zanim zażyła eliksir, bardzo skrupulatnie przeczytała, jak należy go dawkować, by uzyskać dany efekt, więc nie dziwiła się, w końcu postarzyła się tylko o równy rok. Przyjrzała się gryfonce, chcąc dostrzec, czy za to w jej wyglądzie coś się zmieniło. Oczywiście wszystko było po staremu, ale coś ją korciło, by trochę podenerwować przyjaciółkę. - Ty za to zawsze miałaś takie zmarszczki pod oczami? - zapytała, udając skupienie. Szybko jednak znikło, ustępując szerokiemu uśmiechowi. Poczekała, aż Ettie usiądzie po drugiej stronie planszy, by mogły w końcu zacząć grę. Nie, żeby coś, ale im szybciej zaczną, tym szybciej będą miały te wszystkie przeżycia za sobą. Spojrzała na piersiówkę, która pojawiła się tuż przed jej nosem. Sięgnęła po nią, wzięła porządnego łyka, i oddała właścicielce. Cóż, może i miała dopiero szesnaście lat, ale życie z jej dziadkiem zaoferowało jej kurs picia już na dość wczesnym etapie życia. Może i trochę nachodziło to na patologię, ale przynajmniej nie krzywiła się przy jednym łyku ognistej. A alkohol przy Theri mógł się okazać niezastąpionym dodatkiem do i tak osobliwej rozgrywki. Spoglądała na kulę, która miała właśnie objawić, cóż takiego ma przytrafić się gryfonce. Ten opis był chyba jeszcze mniej zrozumiały niż poprzedni. - Ja za to myślę, że zgarnął za umieszczenie ich w tej śmiertelnie popularnej grze, więcej hajsu, niż za wydanie tomiku wierszy, zapowiadających twoją śmierć - stwierdziła. Zerknęła w stronę Ettie, przy okazji zauważając czające się na nią diabelskie sidła. Chciała krzyknąć ostrzegawczo, ale po pierwsze nie byłby to najlepszy pomysł, a po drugie, i tak było już za późno. Korciło ją, by pomóc przyjaciółce wyswobodzić się z uścisku rośliny, jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić, usłyszała cichy trzask. Sidła odpuściły, a dziewczyna była wolna. - Rzeczywiście, twoje pole było gorsze - stwierdziła, krzywiąc się lekko. Pieczenie skóry dało się nawt znieść, jeśli się o nim zbytnio nie myślało. Chciała jakoś pomóc blondynce, ta jednak szybko się ogarnęła, nastawiając sobie kość. Znów nadeszła jej kolej. Już nawet zapomniała, że ich celem miało być jak najszybsze dotarcie do końcowego pola. Aktualnie bardziej zależało jej na tym, by to wszystko przeżyć z jak najmniejszym uszczerbkiem na zdrowiu. - No to wio - stwierdziła, i rzuciła kośćmi. Ukazał się kolejny tekst "sfrustrowanego grafomana", który postanowiła przeczytać na głos. - Chciałbym jak piorun, uderzyć i zginąć, ale o gwiazdy zaczepić w locie. Nie mów, że teraz walnie we mnie... Nie zdążyła dokończyć, kiedy w drzewo, pod którym siedziały, uderzył piorun. Rozległ się głośny huk, świat rozbłysł jasnym światłem, a do ciągle unoszącego się smrodu zgnilizny, dołączyła jeszcze nutka czegoś spalonego. Szybko sprawdziła swój stan zdrowia, uznając, że poza wcześniej otrzymanym już pieczeniem, oraz palpitacji serca nic jej nie jest. - Żyjesz? - rzuciła do Ettie. Odetchnęła głęboko, jednak po chwili tego pożałowała. - Jej, nasze doznania zapachowe mocno się wzbogaciły - mruknęła i podsunęła kulę gryfonce. Dopiero zaczynały, a już powoli miała dość.
Kostka: 4 i 3, potem parzysta - 4 Pole: 17 Efekt: w drzewo trafia piorun, czujemy swąd spalenizny
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Ettie nigdy nie miała nawet połowy rozsądku Alice, toteż nie powinno dziwić, że ona nie odmierzała staranie dawki eliksiru. Nawet nie spojrzała na ulotkę dołączoną do fiolki. Po prostu walnęła sobie setę i zagryzła czekoladową żabą. - To i tak przechodzi, co nie? – odruchowo uniosła dłoń do oczu, żeby zmacać skórę wokół, zanim uświadomiła sobie, że przyjaciółka żartuje. Pierwsza tura nie poszła jej najlepiej. Pomijając już fakt, że złamała rękę, była daleko w tyle i mimo, że z każdym rzutem ryzykowały uszczerbek na zdrowiu, a podobno nawet śmierć, Ettie i tak nie mogła przestać myśleć tylko o tym, żeby przejść linię mety jako pierwsza. Bez ręki, bez nogi, z toporem wbitym w czaszkę, byle jako pierwsza. Przysunęła się bliżej planszy, kiedy Alice rzucała kośćmi i ignorując ból w ręku zaklinała grę szepcząc: „Dwa, dwa…”, a kiedy wypadło siedem bluzgnęła sobie pod nosem, ale poważniej zdenerwować się nie miała czasu, bo Alice zaczęła czytać opis. Spojrzała na przyjaciółkę wielkimi oczami, słysząc „piorun”. Spodziewała się tego co Ślizgonka usiłowała powiedzieć, ale nie odważyła się powiedzieć tego nagłos. Skuliła się, kiedy w drzewo zapomnienia uderzył piorun. W uszach przeraźliwie jej piszczało. Podniosła wzrok na przyjaciółkę, która na szczęście była cała i wyprostowała się, przyciskając prawą rękę do ucha. - Merlinie, chyba ogłuchłam – jęknęła, biorąc od Alice kości. Słuch na szczęścia powoli jej wracał. Rzuciła kości, modląc się o dwunastkę, która pozwoliłaby jej dogonić przeciwniczkę. Szczególnie, że piorun podobno nie uderza w to samo miejsce dwa razy. - Nie no, serio? – załamała się widząc wynik – Dojdę dziś chociaż do dziesięciu? „Jedna kropla zła nasącza jadem całe nasze dobro”… Odsunęła się trochę od planszy, rozglądając za zagrożeniem. O tym żeby spojrzeć pod nogi nie pomyślała, wychodząc z założenia, że to już było. Dopiero kiedy coś smyrnęło ją w kostkę, odskoczyła tak gwałtownie, że potknęła się o własną nogę i lądując na złamanej ręce. Nie wiedziała co było gorsze – ból czy fakt, że leżała teraz przy jadowitej roślinie. Szybko okazało się, że jednak żadne, bo Tentakula wbiła jej się w złamaną rękę, paraliżując ją i wróciła pod ziemię. - Ej, super! – zawołała do Alice z ziemi – Nie czuję ręki! - podniosła się z ziemi i wróciła na pozycję, posyłając przyjaciółce szeroki uśmiech – W sensie, że tej złamanej.
Trochę dziwnie było widzieć, jak bardzo wyprzedzała przyjaciółkę na planszy, ale co miała poradzić. Nie mogła decydować, jakie kostki jej wypadną. Zresztą o to chodziło w grze. By jak najszybciej dotrzeć pionkiem do mety. Po prostu miała dzisiaj szczęście. I szczerze wolałaby, by ją jak na razie nie opuszczało. A najlepiej niech nie opuszcza jej do końca rozgrywek. Większe szanse na przeżycie ich w jednym kawałku, a nie, na przykład w dwóch. Kolejny bezsensowny tekst, tym razem skierowany do Ettie. Na pewno mogły spodziewać się czegoś z jadem. Przynajmniej tyle już się nauczyła, podczas tej rozgrywki. Więc co teraz, jadowite węże? Naprawdę, jej wcześniejsza ekscytacja zaczęła zanikać, prawdopodobnie, przez te ciągle uczucie pieczenia, które powoli zaczynało być męczące. Zastanawiał się powoli nad użyciem eliksiru uzdrawiającego, ale nie miała pojęcia, czy zaraz nie dostanie jakiegoś poważniejszego urazu, dlatego jednak postanowiła się z tym wstrzymać. Przez swoje rozmyślania, nawet nie zauważyła skradającej się Tentakuli. Niemal podskoczyła, kiedy Ettie wylądowała na ziemi, a jadowita roślina, zaatakowała jej rękę. Dość pechową rękę, patrząc, że wcześniej została brutalnie złamana. Zaliczyła pięknego facepalma, słysząc radość przyjaciółki, ze sparaliżowanej a przy okazji znieczulonej, ręki. - Cieszę się twoim szczęściem. Chyba pierwszy raz w historii tej gry, ktoś cieszy się z zaatakowania przez Tentakulę - westchnęła i nie czekając na ogarnięcie się drugiej dziewczyny, rzuciła kostkami. Jej pionek poruszył się o 8 pól do przodu, o ona odczytała kolonijny tekścik z kuli. - Trzęsienia ziemi są grymasami świata - niemal jęknęła, wypowiadając ostatnie słowo. To zdanie mówiło aż za dużo, tylko jak do cholery miała się przygotować na trzęsienie ziemi! Podłoże zaczęło się trząść, niemal przewracając pionki i kulę. Alice skuliła się i osłoniła dłonie rękami, jednak to nic nie pomogło. Ziemia pod nią rozstąpiła się, przez co wpadła do ogromnej dziury, uderzając przy okazji głową o jej dno. Jęknęła cicho, podnosząc się na nogi. Już nawet nie traciła czasu na uspokajanie rozdygotanego serca. I tak zaraz znów miało znaleźć się w stanie przedzawałowym. - Carpe Recractum - wypowiedział zaklęcie znalezione w notesie, który o dziwo spadł razem z nią i rzuciła je w stronę jednej z grubszych gałęzi. Wyciągnęła się dzięki niemu znów na górę i usiadła, zdmuchując z twarzy kosmyk włosów. Podejrzewała, że wygląda jak siedem nieszczęść, ale nie miała nawet ochoty sprawdzać, jak bardzo ma rację. - Widzę, że natura mnie nienawidzi - mruknęła. Co miało być następne? Powódź? Miała ochotę naprawdę paskudnie przekląć, jednak zamiast tego wzięła głęboki oddech i wyczekująco spojrzała na Ettie.
Kostka: 6 i 2, nieparzysta - 5 Pole: 25 Efekt: trzęsienie ziemi, ląduje w powstałej przez nie dziurze
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
- Nie no, serio?! - Ettie nawet nie próbowała kryć irytacji, kiedy pionek Alice posunął się (znów!) o dwa razy większą liczbę oczek niż jej - To gówno jest tendencyjne. Bez sensu. I tak już nie mam szans... Obrażona, nawet nie przejęła się zbytnio zapowiedzią trzęsienia ziemi. Niech się trzęsie! Niech się trzęsie i niech wciągnie pod ziemie tę głupią grę i nawet je obie niech pochłonie - ona już miała to w nosie. Kiedy ziemia zaczęła się trząść zerwała się na nogi, ale zaraz straciła równowagę i potrzymała się planszy. W momencie, w którym zobaczyła chwiejące się pionki, zapomniała o trzęsieniu. Zaciskając mocno ręce na planszy zawiesiła się nad nią, wbijając wzrok w pionek Alice. - No cofnij się! Cofnij! - ten jednak za nic nie chciał się przesunąć, choć tak na dłuższą metę, może to i lepiej. Z jej szczęściem zapewne poleciałby od razu na metę. Po chwili wstrząsy ustały i dopiero wtedy Ette zobaczyła, że jej przyjaciółka zniknęła. - Alice? - rzuciła w przestrzeń. Jak na zawołanie dziewczyna wyskoczyła spod ziemi, siadając z powrotem jak gdyby nigdy nic, mimo że cała była poobdrapywana i uwalana piachem - Wow, z gracją - oceniła - Lot 7.2, lądowanie 9.5. Również usiadła i wzięła do ręki kostki, chociaż nie specjalnie chciała nimi rzucać. Gdyby przynajmniej miała jeszcze szanse na wygraną i całe to piekło miało jakiś sens... - A co ja mam powiedzieć? - skomentowała cichą uwagę Alice - Chcesz się założyć, że teraz wyskoczą na mnie brzytwotrawy? Przynajmniej to bym wygrała. Najpierw Diabelskie sidła, potem Tentakula... Tak jakby flora wiedziała, że w jej dormitorium usychał właśnie fruwokwiat Mariusz i chciała zemsty. Było to trochę nie fair, bo Ettie naprawdę usiłowała utrzymać wygraną w konkursie roślinkę przy życiu. Nie jej wina, że Mariusz nie lubił tego świata. - No kosteczki... - chuchnęła w sześcianiki zamknięte w jej dłoni - Dajcie 17. Rzuciła i spojrzała na wynik z dezaprobatą. Dobrze, żądała niemożliwego, ale mogły się chociaż postarać... Jej pionek przeszedł te swoje marne sześć pól i na kuli znów pojawił się napis. - "Wszystko dzieje się jak w koszmarze: wyrzyguję moje dawno stracone złudzenia, blababla, czarny asfalt, blablabla, wyrok mojej niegodziwości" - spojrzała pytająco na Alice - Zgubiłam się po drugim przecinku - przyznała i w tym momencie rozległ się głośny wybuch. Ettie podskoczyła zaskoczona i natychmiast zerwała się z miejsca celując różdżką w kierunku źródła eksplozji. Za nimi siedziała ogromna sklątka tylnowybuchowa. - Bombarda - rzuciła pierwsze co przyszło jej do głowy, a paskudztwo rozleciało się kawałeczki lądując wszędzie w koło, w tym na dziewczynach. Pewnie mogła wymyślić coś lepszego. - No i nawet zakładu nie wygrałam - skomentowała ponuro ściągając z twarzy resztki sklątki - Ale zawsze byłam lepsza z ONMS niż z zielarstwa... Mogłabyś dać mi jakieś szanse i rzucać jedną kostką - dodała półżartem-półserio, kiedy Alice przybierała się do losowania.
Uśmiechnęła się, słysząc ocenę jej wydostania się z tej przeklętej dziury. Co jak co, ale Ettie potrafiła poprawić jej humor i wyciągnąć z najgorszego doła. - Czemu tak nisko za lot? - zapytała, udawanym oburzonym tonem. No bo dziewczyna niech sama spróbuje, wygramolić się z ponad 3-metrowego dołu i to jeszcze będąc całą obolałą. Nie takie proste. Zaśmiała się, słysząc narzekanie Gryfonki. Rzeczywiście, jakoś cały czas mają problemy z naturą i jej istotkami. Coś tendencyjne te pola. Może przynajmniej pojawiłby się jakiś demon dla odmiany, czy pal licho coś innego. Uniosła brew, parząc na liche próby Ettie wybłagania u kostek większej liczby. No cóż, przyjaciółce nie szło najlepiej, nawet się Alice zrobiło jej trochę żal. No bo co to a zabawa, gdy jedna ze stron, wygrywa z tak znaczącą przewagą. Gdzie ten dreszczyk niepewności? Harriette na odwal przeczytała kolejny cytat, który mówił niewiele. Naprawdę, te teksty robiły się coraz bardziej irytujące i sprawiały, że Alice przestawała zwracać na nie uwagi. Bo ile można czytać o swojej przyszłej, możliwej zagładzie w tym poetycki stylu? Nagle coś huknęło. Alice szybko spojrzała w stronę, z której dochodził hałas. Niemal jęknęła, widząc sklątkę tylnowybuchową. No jeszcze tego im do szczęścia brakowało. Zanim jednak zdążyła podzielić się tą uwagą z Grryfonką, ta rzuciła zaklęcie, powodując, że sklątka wybuchnęła, a jej szczątki zostały rozrzucone po okolicy. Strzepnęła ohydne kawałki stworzenia ze swojej głowy i rąk. Po tym wszystkim zajmuję łazienkę w dormitorium, nie ma innej opcji. Nie dość, że zdawało jej się, że śmierdzi, to jeszcze dobrze widziała, jak bardzo była brudna. Na jej oko co najmniej godzina moczenia się w wannie. - Za twój popis umiejętności daje 8/10. Wyglądało epicko, ale stworzyło taki syf, że musiał odjąć te dwa punkty - stwierdziła z przekąsem. Zastanowiła się chwilę, słysząc niby to w żartach propozycję dziewczyny. W sumie, była już blisko mety, więc czemu by nie. - Dobra, rzucę jedną kostką - wzruszyła ramionami, po czym wyrzuciła oczka. Jedynka patrzyła na nią lekko upiornie, ale ona nie przejęła się tym za bardzo. I tak była już daleko. Pionek leniwie przesuną się na następne pole. Miała właśnie odczytać teksty, gdy poczuła, jakby jakiś dziwny ucisk w sercu. Patrzyła na wyrzucone oczko. Jedno. Samotne, niezbyt wyczekiwane, dla większości osób mogłoby nie istnieć. I nie wiedząc, dlaczego ona poczuła się właśnie jak ta przeklęta jedynka na kostce. Zbędna, niepotrzebna. Bo szczerze, dla kogo była niezastąpiona, dla kogo była nieodzownym elementem życia? Dla rodziny? Śmieszne. I tak przez większość jej życia ją ignorowali, skupieni na jej cudownym, starszym rodzeństwie. Jej mogłoby nie być, ba pewnie wtedy by byli szczęśliwsi. Nie musieliby na nią marnować czasu. A rodzeństwo? Przecież gdyby nie ona, mogliby dostawać wszystkiego więcej, nie musieliby się z nią dzielić, mieliby święty spokój i nie musieliby się nią opiekować. Mieliby większą wolność. Dla przyjaciół? Ta, ciekawe dla kogo? Luth? Alice tylko zawadzała, w końcu Luthien była o rok starsza, i to ona musiała wprowadzić ją ze wzgląd na to, że wcześniej się znały, w szkolny świat. Musiała się nią zajmować. A bez niej miałaby więcej swobody. Max? Sama nie wiedziała, czemu chłopak w ogóle się z nią zadaję, przecież do niczego mu nie była potrzeba, sam miał wielu cudownych przyjaciół. Na co mu jeszcze ona? Marnowała tylko jego czas. Ettie? To Alice się do niej przyczepiła i teraz tylko zawraca jej głowę. Przecież Gryfonka miała tylu znajomych, tylu przyjaciół. Ślizgonka była jej zupełnie zbędna, jeszcze do tego potrafiła ją irytować, a teraz jeszcze sprawiała jej przykrość, ogrywając ją w Therię. Reszta znajomych? Oh, błagam, nie dość, że muszą ją ciągać na imprezy, to jeszcze znosić czasem jej emocjonalną obojętność czy dogryzanie. Po co im ona? O nauczycielach nawet nie wspominała, nie była w niczym geniuszem, oni nawet jej nie zauważali. Po co więc była, po co się urodziła, po co istniała, czemu w ogóle miała czelność egzystencjować? Tylko przeszkadzała, tylko marnowała czas innych. Była zbędna, niepotrzebna, nieprzydatna. Samolubnie trzymała się swojej marnej egzystencji. Na jej twarzy widniała przerażająca pustka. Jedna jedyna łza, spłynęła po jej twarzy, gdy naprawdę zdała sobie sprawę, że nikt jej tu nie potrzebuje. - Po co w takim razie żyję? - szepnęła i spojrzała na różdżkę. Powinna zniknąć. A to przecież takie proste. Jeno zaklęcie, a świat się od niej uwolni. I tak będzie lepiej. Dla wszystkich innych. Ona tylko zawadza. Sięgnęła po różdżkę i wymierzyła ją w swoje gardło. Już zaraz. Otworzyła usta, by wypowiedzieć zaklęcie, jednak pierwsza głoska utknęła jej w gardle. Nagle jej oczy rozszerzyły się w szoku, a ona odrzuciła różdżkę jak najdalej od siebie. Zamarła, zdając sobie sprawę z tego, co chciała zrobić. Zabić się. Odebrać sobie życie. Poczuła nagły przypływ paniki, nie mogła pojąć, co się właśnie stało. Nie mogła pojąć, jakim cudem dotarły do niej takie, a nie inne myśli. Theria przestała się liczyć, liczyło się tylko to, że chciała ze sobą skończyć, nie mając tak naprawdę powodu. Wzięła głęboki wdech i drżąco wypuściła powietrze. Miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Schowała twarz w dłonie, chcą się choć trochę uspokoić.
Kostka: 1, potem nieparzysta, masz Etka xD Pole: 26 Efekt: life is brutal i chcę się zabić :')
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
- Aleś pazerna! – oburzyła się na żarty – 7.2 to dobra nota za to twoje wymachiwanie kończynami. Odegrała krótką pantomimę, będącą satyrą lotu Ślizgonki i ze złośliwym uśmieszkiem przeszła do własnego rzutu. Pokonawszy sklątkę usiadła z powrotem przy planszy. - To było celowo – skomentowała ocenę przyjaciółki – Nie dostrzegasz piękna tego abstrakcyjnego dzieła? – szerokim gestem wskazała rozpierduchę, którą stworzyła. Podobała jej się ta opcja z wystawianiem sobie ocen, za swoje wyczyny. Odwracało to uwagę od tego, że z każdym ruchem ryzykowały śmiercią i od tego, że sromotnie przegrywała. Zaskoczyło ją to, że Alice naprawdę zamierzała rzucić jedną kostką. Przez moment nie była nawet pewna czy naprawdę tego chce. W końcu, gdyby nawet jakimś cudem wygrała, będzie musiała żyć ze świadomością, że nie było to zbyt sprawiedliwe. Z drugiej strony, gdyby nie to, gra zapewne skończyła po tym rzucie, a przecież dopiero co zaczęły grać. Ettie raczej bardziej zależało na wygranej niż dobrej zabawie z gry, ale kiedy dotarło do niej, że w Therii wygrana bardziej świadczy o szczęściu niż o umiejętnościach, trochę przeszło jej zamartwianie się przegraną i bardziej doceniała samą grę. - Haha, witaj na planecie przegrywów – zaśmiała się, widząc wyrzuconą przez Alice jedynkę. Ale dziewczyna nie odpowiedziała, tylko gapiła się smutno w kostkę. Ktoś tu chyba pożałował swojej decyzji… Jeszcze bardziej zastanawiał fakt, że nic się nie działo. Żadnych huraganów, buchorożców, szarańczy ani gradobicia. Ettie rozejrzała się i nic nie widząc odczytała napis na kuli. „Największa nadzieja wyrasta z bezsilności”. Spojrzała na Alice. Nic jej to nie mówiło. - Myślisz, że zepsułyśmy grę, rzucając jedną kostką? Alice odpowiedziała pytaniem, które zupełnie zbiło Gryfonkę z tropu. Aż tak przejęła się tym, że coś popsuły? To miał być żart? A może to gra tak na nią wpływała! Szlag! Trzeba było rzucać dwoma! Widząc, że przyjaciółka przykłada sobie różdżkę do gardła, skoczyła w jej kierunku, zrzucając ją na ziemię. Wyciągnęła jej różdżkę z dłoni i przytuliła, oplatając wszystkimi kończynami, trochę dla samego przytulenia, trochę po to, żeby uniemożliwić jej ruch. - Jak zastanawiasz się nad sensem życia, to ja mam fajną teorię – prawie wykrzyczała spanikowana - Wstrzymaj się z tym samobójstwem, przedyskutujmy to najpierw! Nie miała pojęcia co miała robić! Zazwyczaj nie traciła zimnej krwi, w kryzysowych sytuacjach, ale to były proste, cielesne kryzysowe sytuacje, którym można było przyłożyć z buta, albo okiełznać zaklęciem. To teraz ją przerastało. Nigdy nie rozmawiała z nikim z myślami samobójczymi. Nie miała pojęcia jak to robić.
//nie kulam na razie,bo to w sumie taka sytuacja, że nie za bardzo można sobie jak gdyby nigdy nic wrócić do gry ;p
Przez cały ten czas, gdy Theria na nią wpływała, nie zauważała nawet, co się dzieje. Nie słyszała słów Ettie, nie zauważyła jej, gdy ta się do niej przybliżyła, nie poczuła, że przyjaciółka ją przytuliła. Była tylko Alice i jej myśli. Myśli, które niemal nie doprowadziły do jej śmierci. Wszystko jednak odeszła, a ona odczuwała jedynie szok, przerażenie i nadal kłębiący się gdzieś wewnątrz smutek. Dopadły ją mdłości. Chciała popełnić samobójstwo. Powtarzała w myślach to stwierdzenie, nie mogąc pojąć, jak do tego mogło dojść. W końcu odwzajemniła uścisk Ettie, czując, że jeśli zaraz nie dostanie jakiegoś oparcia, to rozpadnie się na kawałeczki. Wstrząsną ją dreszcz strachu, wzmocniony tłumionym przez nią szlochem. Niemal mogła poczuć dotyk swojej różdżki na gardle. - Chciałam rzucić w siebie avadą - szepnęła, musząc komuś o tym powiedzieć. Wyrzucić to z siebie. Jej głos brzmiał tak obco. Nie był tym zwykłym radosnym lub całkowicie opanowanym. Drżał, z targających nią emocji. Nie dość, że chciała się zabić, to jeszcze chciała to zrobić najgorszym z zaklęć czarnomagicznych. Oderwała się od Gryfonki i spojrzała na swoje ręce. Najgorsze było to, że pamiętała to, o czym wtedy myślała. I wiedziała, jak wielką głupotę zrobiłaby, zabijając się z tak błahego powodu. Wiedziała, że nie jest zbędna, wiedziała, że są ludzie, którzy jej potrzebują. Chociaż wtedy, podczas działania gry, nie mogła tego do siebie dopuścić. Wzięła kilka głębokich wdechów. Już jest dobrze, już nie chcesz się zabić, te myśli odeszły. Spojrzała na przyjaciółkę. Musiała napędzić jej niezłego stracha. - Przepraszam - stwierdziła, czując się przez to winna. Naprawdę musiała wywołać panikę. Objęła wzrokiem planszę. Chciała jak najszybciej zakończyć tę grę i móc porządnie ochłonąć. Przemyśleć to wszystko, uspokoić myśli. I wybaczyć sobie taką głupotę. - Grajmy dalej, im szybciej skończymy, tym lepiej - rzuciła i sięgnęła po swoją różdżkę, chcąc przygotować się na następne wyzwania. A potem chyba położy się w łóżku. Miała tej rozgrywki naprawdę dość.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Chwilę trawiła to co powiedziała jej przyjaciółka, po czym trąciła ją lekko kolanem. - Nie dałabyś rady Avadą - stwierdziła pokrzepiająco. Do tego trzeba chyba było mieć już jakiegoś czarnomagicznego skilla. No chyba, że Theria dokładała jakieś zdolności od siebie. Ona też powoli wracała do siebie. To nie były tantakule i pioruny, to było już zdrowo pogrzane i ponad jej siły. Chyba... Skrzywiła się, kiedy Alice ją przeprosiła. Nie lubiła być przepraszana za nic. Nawet bardziej niż samej przepraszać za nic. - Daj spokój - machnęła ręką - To ta gra. Podeszły do planszy. Mimo wszystko zapał Ettie nie osłabł, chociaż domyślała się, że Ślizgonka ma pewnie trochę dość. Nie zwlekając rzuciła kostkami. Otworzyła szerzej oczy widząc na jednej z nich sześć oczek. Tyle to nie rzuciła jak dotąd przez całą grę. Gdzie te świetne kostki były wcześniej. Pionek poruszył zbliżając się w końcu do Alice, a na kuli pojawił się niemożliwy do interpretacji napis. Nic nowego. Ette w napięciu oczekiwała na efekt, kiedy poczuła, że ją rozdyma. Sięgnęła po różdżkę, ale wypadła jej z nadmuchującej się ręki. Dobrze, że nie czuła tej lewej, bo pewnie bolałaby teraz jak wszyscy diabli. Po chwili była już zupełną kulką, a jej różdżka leżała gdzieś na trawie. Chciała po nią sięgnąć, ale była zbyt okrągła. Cóż... trzeba było zapomnieć o godności. Przechyliła się i jak piłeczka poleciała na ziemię, tocząc się po niej w stronę różdżki, w końcu ją złapała i rzuciła na siebie przeciw zaklęcie. Wróciła do gry, poprawiając rozciągnięty sweter. Dobrze przynajmniej, że nie miała na sobie nic co by jej popękało. - Może rzucaj już normalnie - stwierdziła, siląc się na obojętność. Tak naprawdę nadal zależało jej na wygranej, mimo że była zmęczona. Teraz, kiedy faktycznie miała na to szansę, nawet bardziej niż wcześnie, ale nie chciała zmuszać przyjaciółki, która pewnie miała już dość.
Kostka: 2,6, nieparzysta Pole: 22 Efekt: Nadmuchało mnie, a teraz jestem zmęczona do końca gry
//sory, że tak byle jak, ale mi się udzieliło Etki zmęczenie najwyraźniej ;/
Stwierdzenie Ettie, że nie dałaby rady zabić siebie Avadą, jakoś nie podniosło jej na duchu. Rozumiała, że dziewczyna chciała ją pocieszyć, ale dopiero co opuściły ją myśli, że jest bezużyteczna, a teraz jeszcze wyszło, że nawet nie potrafiłaby się zabić. Szybko jednak wygoniła te myśli ze swojej głowy. Naprawdę musiała się ogarnąć, bo sama siebie miała już w tym momencie dość. W końcu wiedzie całkiem szczęśliwe życie, wszystko jest dobrze. Ettie w końcu sięgnęła po kostki i rzuciła. Pionek po raz kolejny poruszył się do przodu, kolejny cytat zaczął widnieć na kuli. Jakoś Alice przestawało to obchodzić, nie liczyło się dla niej która z nich wygra. Widząc puchnącą przyjaciółkę, bardziej się zmartwiła, mimo iż normalnie na ten widok zaśmiałaby się i rzuciła jakimś ironicznym tekstem. Zastanowiła się jedynie przez chwilę, co się dzieje z organami, podczas zamieniania się w żywą piłkę, ale nawet to nie zdołało ożywić jej myśli. Czuła się przygnębiona, w jej duszy szerzyła się jakaś niewytłumaczalna pustka, żołądek dalej miała ściśnięty. Miała wrażenie, że nic jej aktualnie nie może rozbawić, jakby całe jej poczucie humoru uciekło i nie za bardzo miało po co wracać. Czuła się niczym pusta skorupka, targana smutkiem, której wszystko było obojętne. Odetchnęła z ulgą, gdy Gryfonce udało się doturlać do różdżki i powrócić do normalnych rozmiarów. Jednak serce znów jej się zatrzymało, gdy nadeszła jej kolej, by rzucać. - Myślę, że tak będzie lepiej - odparła beznamiętnie i rzuciła. Na każdej z kostek wypadła czwóra. Razem osiem. Pionek ruszył się, jednak przebył tylko cztery pola, zatrzymując się na tym z numerem 30. - Wygrałam - sierdziła, biorąc głęboki wdech. Nie miała siły na cieszenie się z tego faktu. Raczej zdawała sobie sprawę, że to oznacza kolejne rozgrywki w tę przeklętą grę. - Chodźmy już stąd, nie chcę nawet patrzeć na tę planszę - stwierdziła, i wstała, kierując się w stronę zamku.
Kostka: 4 i 4, parzysta 2 Pole: 30 (a nawet ponad) Efekt: Wygrałam
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Podnoszę różdżkę odrobinę wyżej, by oświetlić nam drogę, którą idziemy. A raczej jej brak, bo przedzieramy się właśnie przez wyjątkowo długie trawy, które nie były już od dawna podcinanie. Szuram długą fioletową spódnicą, przedzierając się przez nie i równocześnie poniekąd torując drogę. Miejsce, które wybrałam jest zdecydowanie dalej od samego zamku i mówi się, że ma pewne magiczne właściwości, co uznałam za dużą zaletę. Księżyc świeci jasno na nasze sylwetki, kiedy podchodzimy coraz bliżej gigantycznego drzewa. Aż gaszę na chwilę różdżkę i zatrzymuję Cię, pokazując jednorożca, który stoi nieopodal drzewa. Proszę żebyś został, bo przecież te stworzenia nie lubię mężczyzn i chcę podejść bliżej, by dotknąć pięknego zwierzęcia. Jednak każdy mój krok niepokoi istotę, aż w końcu zaczyna gnać od nas jak najdalej, pozostawiając mnie samą. - Ostatnio do niczego nie mam ręki. Zwierzęta uciekają, moja roślinka nie rośnie jak powinna i na dodatek zalęgły się w niej robaki... - słyszę, że zbliżyłeś się do mnie, więc żalem komentuje moje ostatnie zdarzenia. Odwracam się jednak, by ponownie przywołać entuzjazm na twarz. - Co myślisz? Czujesz, że jest magiczna? Ma niesamowitą aurę, nie sądzisz? - pytam nadgorliwie rozglądając się wokół. - Tam dalej jest niewielkie rozgałęzienie między drzewami, możemy tam usiąść? Albo rozpalić ognisko? - paplam dalej i kieruję się nas bliżej drzewa. Mam wrażenie, że coś przemknęło obok mnie więc podryguję i łapię za Twój rękaw automatycznie, podskakując lekko. - Mam wszystko o czym mówiłeś - dodaję jeszcze na temat ziół, próbując zamaskować swoje wcześniejsze podrygiwanie i klepiąc prędko ręką, którą przed chwilą Cię szukałam, po brązowej torbie. Mam dziś na sobie mój turban z migoczącymi gwiazdami, gdyż uznałam, że wpasowuje się tematycznie. Dzięki niemu odrobinę wyraźniej widać ekscytację wymalowaną na mojej twarzy. Ale również lekkie zaniepokojenie, może jednak powinnam była wybrać jakieś spokojniejsze miejsce, nie z tyloma duchami przeszłości. - Musisz mi wszystko tłumaczyć, bo ja nie mam pojęcia o niczym, dobrze? - proszę jeszcze, bo chociaż kiedyś planowałam rozwijać wróżbiarstwo, by sprawdzić jak połączyć je z moją wodną tematyką, do tej pory nie udało mi się tego zrobić.
Kostki do roślinki na kóko, rzut II: 4,6= 0 punktów xd, nadal mam 2[/quote]
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Pewnie niektórzy powiedzieliby, że zachowywali się kurewsko nieodpowiedzialnie, ale Max miał to w dupie. Głęboko w dupie, mówiąc dokładnie, bo nigdy nie przejmował się takimi bzdurami. Już jako dziecko widział, że przestrzeganie reguł nie prowadzi do niczego dobrego, ojciec, czy raczej ten złamany, pierdolony kutas, karał go zawsze, niezależnie od tego, jak postępował. Teraz więc przynajmniej wiedział, że jeśli się stara, to może coś na tym ugrać, jeśli nie - to dostanie wpierdol. Przejmował się tym? Nie bardzo. Od kiedy zmarła Rose może nieco więcej, ale wychodził z założenia, że już i tak znajduje się w głębokiej dupie, więc cokolwiek więcej zrobi, niczego nie zmieni. Inna sprawa, że pewnie gdyby opowiedział swoją łzawą historię Dyrektorowi, to może dotarłoby do nich, że nie wszystko jest takie cudowne i piękne, jak im się wydaje. Melusine nie musiała go prosić, błagać, czy cokolwiek takiego, po prostu uważał, że i tak stchórzy, a skoro już postanowiła tutaj przyleźć, co traktował jako akt odwagi i skończonego zjebania umysłowego, to proszę bardzo, mógł jej pokazać, jak się wróży, nie miał co do tego najmniejszych nawet wątpliwości. Nie wiedział tylko, po chuj jej to było, jak również nie miał pojęcia, co jej odpierdala, że opowiada mu o jakiejś pieprzonej roślinie. - Wydup z niej ziemię, czy coś - powiedział wzruszając lekko ramionami, bo temat byłby mu całkowicie obcy i nie czuł się z nim choćby w minimalny sposób związany, wiedział jedynie, jakie zioła pali się, by skupić się na wróżbach, ale już ich hodowanie było dla niego czarną magią. Taki, kurwa, żarcik, bardzo mało śmieszny. Rozejrzał się po okolicy, kiedy wskazała mu w miarę odpowiednie miejsce, a później skinął głową i przykucnął. - Jeśli chcesz wróżyć z tych badyli, to potrzebujemy na pewno ogniska. Za chuj nie wiem, czy to wyjdzie, więc powiedzmy, że mam trochę innych zapasowych rzeczy - stwierdził i wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i paczkę papierosów wiśniowych, w której świeciły już niemalże pustki, ale nie był w stanie się teraz powstrzymać. Zapalił jednego, zaciągnął się głęboko i wywrócił oczami. - Jakieś hokus-pokus na poduszki, czy coś? W to jestem chujowy, więc musisz nam pomóc - stwierdził i zaczął zbierać gałązki, by faktycznie przygotować odpowiednie ognisko, zaś papieros zwisał z kącika jego ust, tląc się nieznacznie.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Uważam, że kiedy chcesz poszerzać swoje horyzonty i szczerze odkryć coś nowego, a nie zwyczajnie nabroić, to nie powinno się tego zabraniać innym. Tak jak teraz. Może pozornie chodzenie po ciemnych błoniach, by uczestniczyć w niesamowicie rozwijającym rytuale jest ważne dla naszej wszechstronności! Oczywiście wydawać się może odrobinę niebezpieczne, szczególnie dla jednej ze stron, ale Max nie tłumaczył mi bardzo dokładnie jak to wygląda. A nawet jeśli to tłumaczył, to jego zdania zawierają zwykle tak wiele wulgaryzmów i przekleństw, że zakładam, że w jakiś sposób wszystko zwykle wyolbrzymia przez to słownictwo. I nie zrozumiałabym kompletnie dlaczego uważasz za głupie, że chcę iść z Tobą wróżyć. Chyba każdy chciałby spróbować czegoś takiego, gdyby miał możliwość! Człowiek jest z natury przesadnie ciekawy, szczególnie jeśli chodzi o rzeczy niepojęte, tajemnicze i oczywiście dotyczące jego osoby. - Dzięki za radę - mówię zanim nie ruszam dalej na przód; wcześniej nawet rzucam zdziwione spojrzenie, że udzielił jakiejkolwiek odpowiedzi, zakładając że moje narzekania polecą w eter, albo zostaną skwitowane olewczym parsknięciem. Bardzo zadowolona z siebie i znalezionego miejsca, wraz z wiecznie niezadowolonym Maxem, dochodzimy do drzewa i czekam rozemocjonowana na dalsze instrukcje. Na każde Twoje słowa patrzę na Ciebie bez kompletnego zrozumienia. Nie wiem nic o wróżeniu, więc nie mam pojęcia czy te badyle to dobry sposób na przepowiadanie czegoś czy nie. Dlatego rozkładam z irytacją ręce na oznakę, że ja przecież nie mam pojęcia o czym mówi. Przyglądam Ci się też z uwagą, bo zakładam, że pokażesz mi te zapasowe rzeczy, a zamiast tego wyciągasz papierosy na co kręcę głową. No ręce opadają. W końcu dostałam jakieś sensowne zadanie. O ile je dobrze zrozumiałam; ale i na nie się krzywię lekko. - Okej, ale nie jestem za dobra z transmutacji - mówię, bo przecież wiedziałeś, że zielarstwo jest moim konikiem, w każdym razie wobec tego zamiast wyczarować zwykłe poduszki, robię nam je z liści, rozrzuconych wokół drzewa, paroma sprawnymi ruchami. Na tyle mnie najwięcej stać. Patrzę jak zbierasz patyki i rozglądam się po okolicy, by przywołać w końcu Accio kilka większych badyli z daleka. - Co teraz? - pytam chłopaka, kiedy wydaje mi się, że stosik drewienek jest już odpowiedni.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Pewnych rzeczy nie dało się robić w biały dzień i bez pojebanych skojarzeń. Astronomia, czy nawet właśnie wróżbiarstwo, miały to do siebie, że ciemność je przywoływała, w jakiś sposób wzmagała, a przynajmniej dokładnie takiego zdania był Max, który mimo wszystko trochę w temacie siedział i doskonale wiedział, jak obchodzić się z kartami, fusami od herbaty, a ostatnio zaczął się nawet interesować wróżeniem z wnętrzności, co było niewątpliwie wyższym poziomem wtajemniczenia, ale w końcu coś takiego również warto było opanować. Nie przejmował się zupełnie tym, że jest pieprzony środek nocy i za chwilę ktoś może ich po prostu przyłapać, nie zamierzał się również bawić wtedy w jakieś zjebane tłumaczenia na temat tego, że to była randka, czy chuj wie co. Trudno zresztą byłoby za taką uznać palenie malwy i próby wyczytania z niej czegokolwiek więcej, niż smrodu, bo na pewno nie pachniała nazbyt elegancko, a przynajmniej tak zakładał, bo z nią jeszcze do czynienia nie miał zbyt wielkiego. Wszystko jednak się może zmieć, prawda? Gdy głowa pełna marzeń, czy jakoś, kurwa, tak. - Możesz pewnie jeszcze wpierdolić do niej jakiś nawóz, ale lepiej poszukaj kogoś, kto się na tym serio zna - stwierdził jeszcze i wzruszył lekko barkami, w ogóle nie przejmując się jej spojrzeniami. Mogłaby się na niego gapić nawet jak na jebanego gumochłona, niewiele go to obchodziło. Miał ją za nieco szurniętą, a fakt, że próbowała się czegoś o nim dowiedzieć, był dla niego wręcz przekomiczny, może więc właśnie dlatego uznał za wyborne zabranie jej na te nocne wróżby, kiedy można sobie jaja odmrozić, czy coś podobnego. No, w jej wypadku to co najwyżej cipę, więc właśnie z tego powodu poczynił uwagę o poduszkach, by ostatecznie klapnąć na dupę i skupić się na ognisku. - Podpalamy - rzucił jedynie, chyba nieznacznie rozbawiony tym, jak Melusine się zachowywała i posłał jej ten swój anielski uśmieszek, jednocześnie niemalże dopalając papierosa, którego nieco słodkawy zapach unosił się w powietrzu. Upewnił się, że drzewo leży tak, jak powinno, a później wyciągnął różdżkę, rzucił proste zaklęcie i patrzył, jak szczapy powoli się zajmują. - To daj towar, zobaczymy, czy centaury faktycznie coś w tym widzą, czy to jedno wielkie pierdolenie. Zawsze możemy się pobawić tarotem, jeśli okaże się, że to tylko jakieś pierdolenie upalonych koniowatych - dodał po chwili i rozsiadł się wygodnie, przeciągając się jeszcze, aż kości lekko mu strzeliły. Poprawił arafatkę, a następnie nieco się skulił, przyjmując jedną z tych póz, które łatwo można było określić, jako pełne nonszalancji.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Oczywiście, noc z pewnością jest znacznie lepsza niż wróżby, klimatyczna i w ogóle w mojej opinii jakoś noc wspomaga wszystkie czary. Nie wspominając już o astronomii przecież, to tam oczywista oczywistość. I świetnie, że się na tym znasz, bo ja nie mam o niczym zielonego pojęcia, tak naprawdę równie dobrze możesz robić sobie ze mnie jakieś żarty, pewnie i tak bym uwierzyła we wszystko. Z pewnością nie byłabym jednak fanem wróżenia we wnętrznościach, chyba że ewentualnie jakiejś padliny, na pewno nie po zwykłym polowaniu. Ja też się nie przejmowałam jednak sytuacją, bo byłam zbyt podekscytowana możliwością prawdziwego wróżenia. - Okej, zrozumiałam - mówię unosząc do góry dłoń, by próbować go powstrzymać od komentarzy roślinki, szczególnie że próbował szkalować moją wiedzę na temat zielarstwa, za siłą mojej niewielkiej pięści, wbijam mu ją ramię, z pewnością wręcz uszkadzając kość. Po chwili jednak wykonuję wszystkie przydzielone mi zadania, od zrobienia jakichś kiepskich poduszek z krzaków, układając też wcześniej przyniesione gałązki tak by było to jak najwygodniejsze ognisko. Kiedy widzę, że ty się bardzo wygodnie rozsiadasz, również rozkładam poduszkopodobne siedzenie i delikatnie siadam na nim po turecku. Wyciągam dłonie by odrobinę rozgrzać dłonie od tego mrozu i też zastanawiam się, czy zaraz nie spalimy całego drzewo, kiedy z ognisko buchnęło na początku wesoło. Kiwam głową na słowa Maxa, sprawdzając czy aby na pewno wszystko bezpiecznie podpala. Przez chwilę siedzę spokojnie wdychając papieroski chłopca i dym z ogniska. I dopiero jego słowa wybudzają mnie lekko i wyjmuję z torby jakieś zielska o które mnie prosił. Nie mając pojęcia co z tym robić, więc po prostu podając chłopakowi. - Musimy koniecznie też pobawić się tarotem - mówię radośnie klaszcząc w dłonie i już mając pytać o szczegóły, kiedy przypominam sobie, że najpierw chcemy zająć się tym bardziej zielarskim sposobem wróżenia, który mnie zdecydowanie bardziej interesuje. - Co mam robić? - wypytuję, bo bardzo chce aktywnie uczestniczyć we wszystkim, chociaż nie mam pojęcia jak, mam nadzieję jednak, że cokolwiek mi wymyślisz, żeby mi tu nie łamać serca, siedzeniem z pustymi rękami.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Tarot i pora dnia również miały znaczenie, chociaż całkiem sporo osób to wyśmiewało. Tak samo nastrój, o czym właściwie nikt nie chciał gadać, ale to wszystko, kurwa, było prawdą, a Max doskonale sobie zdawał z tego sprawę. Poza tym poświęcił naprawdę wiele czasu na zgłębianie tajemnic wróżbiarstwa i tego wszystkiego, co się z tym wiążę, spokojnie mógł zatem powiedzieć, że mimo wszystko był jakimś pieprzonym ekspertem, czy coś podobnego. Owszem, mógł na zawołanie spojrzeć na jebane fusy na dnie jakiejś zasranej filiżanki, ale to mimo wszystko nie do końca tak działało, tak samo jak nie do końca mógł kontrolować swoje wizje, aczkolwiek było z tym już i tak o wiele lepiej, niż przed laty, gdy na rozkaz pewnego kutasa, walczył z tym zawzięcie, doprowadzając się do migrenowych bóli głowy, wymiotów i co tam jeszcze jebany Merlin chce. To nie było jednak ciekawe, ani dla niego, ani dla Melusine, w końcu on długo siedział w tym gównie, a ona nie musiała wiedzieć, jak to jest. - Może znajdź jakąś seksowną Puchonkę i zapłacz jej żałośnie w ramię, to ci pomoże - rzucił jeszcze, gdy go uderzyła, specjalnie odwalając jakąś pieprzoną pantomimę na temat tego, jak bardzo go to bolało, a potem w pełni skupił się na tym, co robili. Wcale nie przejmował się tym, że mogą ich tutaj złapać, to go w gruncie rzeczy chuja bolało i koło chuja mu latało. Zawsze mógł powiedzieć, że przyszłość napierdalała mu tak w głowę, że musiał się przekonać, o co chodzi. Na razie jednak odebrał od dziewczyny przyniesione przez nią zioła, starając się przypomnieć sobie, co ma z nimi zrobić, a później podpalił je powoli, czekając na to, aż dym zacznie unosić się w górę. - To pomyśl, o co chcesz zapytać tarota, to w tej zabawie jest najważniejsze, bo jak nie będziesz precyzyjna, to ci nawet chuja na czole mogę przepowiedzieć - stwierdził, a później odchylił się lekko w tył i zaczął przyglądać się powoli temu, jak dym wygląda. Wciągnął głęboko powietrze, pozwalając na to, by zapach ziół wkradł się w jego płuca, ale na razie jeszcze nic nie widział. Wiedział, że musi poczekać, jeśli chce cokolwiek tam dostrzec, tym bardziej że robił to na kurewskiego czuja i nie był pewien, czy właśnie nie wsadza głowy w jakiejś jebane szambo. Jak można było odczytać z dymu przyszłość, to właściwie była pewna tajemnica, ale z przyjemnością chciał ją odkryć. Odetchnął jeszcze raz, bardzo głęboko, a dym zaczął lekko gryźć go w płuca i gardło, wtedy właśnie zorientował się, że faktycznie coś może widzieć. - Patrz - powiedział i wskazał jej na dym. On wiedział, jak reagować na przyszłość, kiedy więc zaczęła mu się powoli ukazywać, pozwalał jej, by przepływała obok niego. Coś tam było, jakiś kształt, tylko jeszcze nie umiał go do końca określić, coś się poruszało, tylko co? Odetchnął znowu głęboko, mając nieco dość tego pierdolonego dymu, ale domyślał się, że to musi mu pomóc. Musiał się, kurwa, upalić.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Zakładam, że Twoja wiedza o wróżbiarstwie równała się mojej z zielarstwa (no, przynajmniej zazwyczaj, kiedy nie psułam roślinek). A może była i jeszcze bardziej rozległa, w końcu miałeś wrodzony dar, a to na pewno na coś wskazywało. Myślałam o tym, że to tak trochę jak ja z pływaniem i wodą; przez dziedzictwo jesteśmy skazani na pewne rzeczy i o ile w moim przypadku jest to bardzo pozytywne, to jeszcze nie miałam pojęcia jak uciążliwe jest w twoim. Oczywiście słyszałam, że wizje są często ciężkie i męczące, ale nie miałam pojęcia jak bardzo mogą być. Na szczęście może dziś mi się pozwolisz o tym przekonać. - Znajdę bez problemu. Ty zaś przez swoje gadanie, nie będziesz miał żadnego ramienia do wypłakiwania się - grożę Ci z rozbawieniem kiedy tylko pomyślę jak płaczesz nad swoim życiem, szukając pocieszenia w jakichś obcych ramionach. Patrzę z uwagą jak bierzesz moje zioła, niecierpliwie kolebiąc się na mojej zielarskiej, niezbyt wygodnej poduszce. Przynajmniej teraz, przy tym ognisku, było chociaż odrobinę cieplej. - Okej, pomyślę - obiecuję entuzjastycznie kiwając głową. - Mam nadzieję, że nie przewidzisz mi żadnego chuja na czole, to byłoby durne - zauważam jeszcze cicho, bawiąc się patyczkami na ziemi, które wypadły z ogniska i rzucam je z powrotem. Również wdycham ziółka i przymykam oczy, jakby w ten sposób mogły mnie nawidzić jakieś wyraźne wizje. - Powinniśmy się złapać za ręce, czy coś? - pytam jeszcze otwierając jednak oczy i wyciągając dłoń, jakbyś jednak chciał mnie za nią złapać. Kiedy zaś mówisz patrz wlepiam spojrzenie w dym i wyszukuję jakichś specyficznych znaków. Nie bardzo wiedząc jednak na co patrzeć. Szumi mi odrobinę w głowie dziwnie, ale może to po prostu od wdychania tego całego zielska?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ci, którzy twierdzili, że posiada wielki, niesamowity dar i powinien być za niego wdzięczny, nie mieli z pewnością pojęcia o tym, gdzie się wychowywał, jak to wyglądało, do czego to prowadziło i jak problematyczne było zapanowanie nad wizjami, jakie wdzierały się do twojej głowy bez żadnego pozwolenia. Owszem, wiedział i słyszał o tym, że z czasem, gdy się nad tym pracuje, istnieje cień szansy, że można z tym jakoś żyć, walczyć, że można jakoś iść naprzód, ale on czuł się skrępowany, czuł, że pętają go jeszcze więzy, a każdy ból głowy, był dla niego niepokojącym sygnałem, chociaż doskonale wiedział, że jeśli wizja nadchodzi, to po prostu dostaje wtedy niczym obuchem w łeb i nie można nic na to poradzić. Na razie jeszcze tego nie czuł i trudno powiedzieć, czy miało to nadejść tej nocy, ale kto wie? - Znajdę jakieś, z którym będę mógł chlać - stwierdził na to, całkowicie niepoważnie i mrugnął do niej. Nie myślał o tym wszystkim w tych kategoriach, nie myślał raczej tak o przyszłości, wystarczyły mu przygody na jeden wieczór, a szukanie miłości nie było tym, o czym myślał tak naprawdę o czym marzył, czego chciał. Bo i na chuj mu takie coś? Tylko by sobie bardziej swoje pokurwione życie komplikował, a to nie tak miało wyglądać. Nie do końca rejestrował pytania Melusine, bo skupił się już na czymś innym, podświadomie jednak ujął jej dłoń w swoją, mając wrażenie, że dym faktycznie zaczyna mu coś pokazywać, cos jak deski? Co to było? Woda? Jezioro? Potrząsnął głową, a potem wziął znowu głęboki oddech, pozwalając na to, żeby dym faktycznie w pełni wypełnił jego płuca i rozlał się po nim jakąś gorącą falą. Jeśli pieprzone centaury widziały coś, kiedy były całe zjarane, to w gruncie rzeczy on również mógł coś dostrzec, było to niewątpliwe. - Woda... Coś jak jezioro? Nie - rzucił, cały czas skupiając się na tym, w co próbował ułożyć się dym. Nie miał pojęcia, o co pytała dziewczyna, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo jeśli powie jej, co dostrzegł, sama będzie wiedziała, do czego to dopasować albo przynajmniej, z czym należy to połączyć i gdzie szukać odpowiedzi. I wtedy się zaczęło. Max syknął, gdy postrzał bólu przeszył jego głowę, chwycił znowu gwałtownie dech, a zapach szałwii i malwy w pełni wypełniły jego płuca, niemalże przyduszając go. Nie wiedział, jak wygląda, gdy to wszystko się zaczyna, więc nie zdziwiłby się, gdyby Melusine zobaczyła teraz białka jego oczu albo cokolwiek podobnego. Wiedział, że jeśli odpuści w tej chwili, to chuj z tego wyjdzie, bo po prostu jedynie zamknie się na jakiś czas. - No dalej, no chodź, kurwa... - wyszeptał półprzytomnie, czując, że zaczyna oblewać go zimny pot, a coś przed jego oczami próbuje się zdecydowanie wyklarować. Widział to, zaczął widzieć to już w dymie, ale co było dalej? Odpowiadaj! Dalej, zasrana przyszłości, co tam je? Oddychał szybko i drżał cały, starając się w pełni skupić, a dym spokojnie ich okadzał.