Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Ostatnim czasem spacery stały się rutyną dla Clari. Uczucie wiatru na skórze jak i promieni słońca dawało jej, swego rodzaju, poczucie bezpieczeństwa. Bynajmniej zawsze czuła się bezpieczna w Hogwarcie. Zero krzyków, kar i nagan. Zero widoku znienawidzonych dziadków i strachu przed ich gniewem. Mogła żyć spokojnie swoim życiem. Do czasu... Już niedługo szkoła miała się kończyć, a wraz z tym miała wrócić do Rosji. Nie rozumiała tego. Przecież obiecali jej wolność. Czyżby zmienili zdanie? Fakt kontaktu z nimi napawał ją jeszcze większym lękiem, gdyż miała za niedługo urodzić. Mimowolnie objęła swój brzuch rękoma uśmiechając się do siebie. I pewnie dalej tkwiłaby w swoim małym świecie sześcian gdyby nie widok, który momentalnie zwalił ją z nóg. Pod wielkim dębem zauważyła znienawidzoną przez siebie ślizgonkę. I pewnie nie ruszyłoby jej to, gdyby nie znajoma sylwetka leżącą pod nią. Czy to był... Evan?! ale jak...? Czy oni...? Nie, na pewno nie! Przecież... Czyżby znów trafiła na nieodpowiedniego faceta? Najpierw Belphegor, a teraz Evan. Najwidoczniej została rzucona na nią klątwa o której nie wiedziała. Pomimo ciepła panującego na zewnątrz objęła swoje ramiona rękoma zbliżając się po woli do postaci na trawie. Stając kilka kroków od nich miała już stu procentową pewność. To była Evan i Tori. I to jeszcze jak. Pozycja w jakiej leżeli przywoływała na myśl tylko jedno. I wierzcie mi, każdy by o tym pomyślał. - Evan? - z niedowierzaniem wypowiedziała jedno słowo mając nadzieję usłyszeć zaprzeczenie. Jednak jak mógł zaprzecza skoro doskonale go widziała. Ból w jej oczach zmienił się w iskierki złości, które zostały skierowane na dziewczynę - Niby co ty tutaj robisz? Co WY tutaj robicie?! - na chwilę przestała panować nad sobą przez co jej głos podskoczył do góry o kilka tonów. - Jak mogłeś mi to zrobić. - nawet nie zwróciła uwagi, że chłopak śpi. Bo kto by na takie coś zwracał uwagę w obecnej chwili. Mimowolnie zacisnęła drżące dłonie na swojej spódniczce.
Autor
Wiadomość
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Dla każdego innego teoria z Pattonem Crainem w roli głównej mogłaby zabrzmieć jak żart – ale nie dla Swansea, który w zeszłym roku wszedł na zawiłą wojenną ścieżkę z profesorem transmutacji. Na słowa Arleigh zareagował więc nie śmiechem, a wydętymi w wyniku zawiłego procesu myślowego wargami, którymi zacmokał zaraz z zastanowieniem. Łyknął trochę herbatki i zmarszczył brwi. — To niewykluczone — stwierdził w końcu tonem wskazującym na to, że przyjrzenie się całej sprawie uznał za dobry pomysł. Nie spodziewał się wszak po Patolu niczego dobrego, zwłaszcza względem swojej osoby. Po dłuższej chwili zastanowienia tudzież oświecenia w wyniku napicia się herbaty doszedł do wniosku, że rzeczywiście pomyliły mu się skrzynki. Chciał pomóc im poprawić umiejętności, a tymczasem prawie powybijał ich jak mrówki; kapitan roku, ot i co. — Hmm — przysunął się do Arli, trącając ją ramieniem i napił się herbatki, chcąc zatrzymać ją w niepewności na dłużsżą chwilę. — Sam nie wiem... a co, chciałabyś? — zapytał, starając się zachować powagę, choć w obecnej sytuacji było to trudne – wiedział wszak, że owszem, chciałaby i na dokładkę dobrze znał ogrom tej zachcianki. Przede wszystkim miał zaś świadomość, że w dzień meczu Alise miała mieć na głowie inne sprawy...
Nie brała na poważnie własnych sugestii dotyczących Patola, wszak był to żart, a przynajmniej takie były jej intencje. Nie mogła się też domyślać genezy wyjątkowo agresywnego zachowania się tłuczków, nie przyglądała się jeszcze bowiem skrzynce z piłkami, którą Eli przyniósł. Gdyby ją zobaczyła, to może faktycznie coś wydałoby jej się podejrzane - choćby fakt, że skrzynka treningowa jest w raczej kiepskim stanie, jest przetarta i poobcierana ze wszystkich stron, zaś skrzynka meczowa jest jak nowa. Trudno było je pomylić, ale z pewnością nie było to niemożliwe. Spuśćmy więc na niezamierzony sadyzm kapitana krukonów życzliwą zasłonę milczenia. Chciała wziąć udział w meczu, to oczywiste. Eli dobrze o tym wiedział i wybrał kiepski moment na droczenie się. Arla chciała wiedzieć. Musiała wiedzieć. Pragnęła wiedzieć. ...chciałabyś? - Nie, ciołku, właśnie cię chciałam prosić o zwolnienie z drużyny, chcę kurwa poświęcić życie zielarstwu. - Walnęła go pięścią w bark, chociaż różnica wzrostów i siły zrobiła swoje, tzn. Arla nie zrobiła mu prawie nic. - Mów, Swansea, bo jak Hogwart kocham, wezmę ten termos i wsadzę ci go w dupę. - I wyrwała mu termos, dając do zrozumienia, że nie żartuje, chociaż w oczach tliły jej się jajcarskie ogniki.
Zamek wydawał się jeszcze bardziej ponury w obliczu nadchodzącej wiosny, przez co spędzanie czasu w jego wnętrzu przyprawiało ją o ból głowy. Nie mieli zajęć na dziś, więc Norweżka wyjęła z kufra swój łuk oraz strzały, które wsunęła do obszernego plecaka dla niepoznaki i ruszyła w stronę błoni, chcąc odetchnąć. Wciąż nie lubiła Hogwartu, wciąż było tu chujowo i nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Jej towarzysz Darren cały czas spędzał ze swoją babą ku radości własnej, a Morgan miała lepsze rzeczy na głowie niż wałęsanie się z pół wilą. Została więc jej pięknie zdobiona, stara broń, przywieziona z domu. Cięciwa podobnie, jak struny, wykonana była z włosia jednorożca, a groty strzał z księżycowego srebra, a przynajmniej tak mawiał na to jej ojciec. Ubrana w czarne legginsy z wyższym stanem, białą koszulę z nadrukiem — nieco krótszą, burzę srebrnych włosów zostawiła puszczoną luzem, chociaż w kieszeni plecaka miała frotkę, gdyby wiatr zbyt mocno pakował kosmyki w oczy, uniemożliwiając strzelanie. Słyszała o wielkim drzewie na końcu błoni, które było na dziś jej celem i tam właśnie poniosły ją nogi. Z początku go nie zauważyła, podchodząc do pnia i opierając delikatnie o drzewo plecak, kucnęła, rozpinając go i zaglądając do środka. Wtedy też jej uszu dobiegł hałas, a ona zerknęła najpierw na swój dekolt — czy tkwiły tam tłumaczki na sznurku, a dopiero potem wyjrzała zza pnia, dostrzegając siedzącą postać. Oczywiście, że go rozpoznała, o czym świadczył krótki uśmiech na ustach. Nienaturalnie błękitne ślepia przesunęły spojrzeniem po jego profilu, nieco dłużej zatrzymując się na twarzy, jednak nie pozwoliła na nawiązanie kontaktu wzrokowego na dobrą sprawę w obawie przed swoją głupią mocą. Nauczyła się już, że tego typu rzeczy nie dorabiały jej przyjaciół. - Jest i widzący z zielarstwa. - zaczepiła go, przesuwając wzrok na plecak i grzebiąc po kieszeniach, wyjęła z nich dwa lizaki. Bezceremonialnie usiadła obok, trzymając tobołek po lewej stronie, a Maxa mając po prawej, szturchnęła go zadziornie łokciem. Wciąż miał nieco niezadowoloną minę, jednak nie chciała nawet pytać, uznając, że nie powinna się wtrącać. Wolną dłonią wsunęła w ucho jedną z tłumaczek, a potem wyciągnęła w jego stronę, oferując swoje ulubione, nieco kwaśne lizaki. - Uciekłeś przed kamiennymi korytarzami? Ta szkoła to prawdziwa, przytłaczająca pułapka. Pewnie Loki maczał palce w jej powstaniu. Westchnęła ze wzruszeniem ramion, odpakowując swojego lizaka i wsuwając między usta, wydała z siebie ciche mruknięcie zadowolenia. Podniosła wzrok na niebo, stukając paznokciami o materiał plecaka. Miała to do siebie, że podobnie jak magiczne stworzenie, którym częściowo przecież była, umiała w jakiś sposób odróżniać aurę otaczającą człowieka. Po jego słowach, brzmieniu, gestach. Jaki dziś był jej niezadowolony ze swojego daru towarzysz?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie chciało mu się wracać do mieszkania. Miał przerwę pomiędzy zajęciami, musiał jakoś spożytkować ten czas, zająć się czymś, ale zamiast tego leżał pod drzewem, cały czas zastanawiając się nad tym, co zobaczył, gdy z Freddie odjebali najbardziej popieprzoną wizję na świecie, cały czas myślał o tym, co Finn mu powiedział i zastanawiał się, dokąd właściwie, kurwa, zmierza, bo doskonale widział, że jest w tak chujowym położeniu, iż wyjście z niego będzie o wiele trudniejsze, niż przypuszczał początkowo. Owszem, postanowił zrobić kilka rzeczy, które jego zdaniem miały pomóc mu odbić się od dna, postanowił działać, iść naprzód, a nie tylko siedzieć na dupie i żałował, czy tam jęczeć jak pojebany, ale były rzeczy, które go niepokoiły, które powodowały, że nie miał pojęcia, co z nimi zrobić i jak się ich pozbyć, bo przecież nie dało się tak po prostu wyjebać wszystkich przeżyć i uczuć za okno. Albo się dało. To też było możliwe, a on zaczynał mieć serdecznie dość tego, co się z nim działo, tej nieustannej plątaniny, która powodowała, że robiło mu się niedobrze, że chciało mu się, kurwa, rzygać, bo to nie prowadziło w żadne sensowne miejsca i zaczynało go to najnormalniej w świecie wkurwiać, co nie było takie znowu dziwne, gdyby się nad tym poważniej zastanowić. Wiedział, że nie jest sam, ale nie odzywał się, po prostu gapił się wciąż w stronę gałęzi dębu, czekając, aż dziewczyna zorientuje się, że ma towarzystwo, a kiedy się do niego odezwała, parsknął pod nosem, bo mimo wszystko nazywała go w sposób, który nieco go mierził. W tej jednak chwili dotarło do niego, iż może mieć to po prostu związek z tym, iż Finn zawsze widział w nim jasnowidza, nie uzdrowiciela, a to z jakiegoś powodu go wkurwiało. Wszystko zaczynało go irytować, a to też nie było dobre, kto by pomyślał! Zerknął na Astrid kątem oka, a potem przymknął powieki. - Max - powiedział jedynie, po czym spostrzegł, że dziewczyna wyciągnęła w jego stronę lizaka, co nieznacznie go ubawiło, ale przyjął jej prezent, dochodząc do wniosku, że właściwie czemu nie, nawet jakby miało się okazać, że się naćpa albo wydarzy się coś podobnego, nie zamierzał protestować. Wyciągnął przed siebie nogi, po czym wywrócił oczami, bo jej uwaga była na tyle idiotyczna, że nawet nie chciało mu się tego do końca wyjaśniać. - Uciekam przed własnymi myślami - mruknął, wzruszając ramionami, bo oczywiste było, że przed tym uciec się nie dało i mógł sobie co najwyżej splunąć na taką możliwość, co nawet jakoś szczególnie mocno go nie dziwiło. Nie było na to rady, nie dało się powiedzieć umysłowi, żeby przestał pierdolić i dał mu spokój, to było niezależne od niego, jakkolwiek by się nie starał, żeby się to zmieniło i musiał się z tym po prostu pogodzić.
Nawet ktoś z mentalnością Astrid wiedział, że życie na dłuższą metę w stanie doła życiowego i przyszłościowego było bolesne, upierdliwie. Dźwiganie nieszczęść na ramionach, nawet tych zesłanych przez Bogów lub podsuniętych przez mistrza sztuczek, Lokiego — potrafiło doprowadzić do szaleństwa. Dlatego każdy powinien mieć swoją metodę! Im dłużej zerkała w stronę bruneta, tym bardziej była pewna, że był zagubiony. Nie była dobra w tych wszystkich rzeczach, które robiło się dla drugiego człowieka w takich sytuacjach, a metody jej znane z pewnością nie były tymi, które podobałyby się mieszkańcom tego dziwnego kraju. Westchnęła cicho, zaciskając usta na jego parsknięcie, które z pewnością było nazwanie go widzącym. Zdawała sobie sprawę, że mógł zwyczajnie nie znać swojej roli w jej społeczeństwie — tego, jak była ważna i szanowana. Gdy miało się tak widoczne błogosławieństwo Odyna, przychylne oko Norn.. - Astrid. - odparła automatycznie, jak już się przedstawił. Wciąż był jednak gburkiem w jej myślach. Usiadła wygodnie obok, wyjmując łokcie i podając mu jednego, posłała mu nawet zadziorny uśmiech. Odpakowała swojego, wsuwając między usta po zadanym pytaniu i czekała, aż odpowie, jego śladem podążając spojrzeniem ku górze. Słońce leniwie przedzierało się przez białe chmury, zielone listki błyszczały, kołysząc się, na chłodniejszym nieco wietrze, jednak jasnowłosej wcale on nie przeszkadzał. Pogoda była idealna. Na jego słowa natomiast — ona prychnęła. Co to w ogóle była za postawa? Palcami zgarnęła luźny kosmyk za ucho, wbijając wzrok w swoje palce. Nie chciała się mądrzyć, ale bardzo nie lubiła ucieczek przed czymkolwiek. - To bądź wojownikiem i staw im czoło, u mnie się tak robi. Czemu uciekasz, jak tchórz? Jak... tragicznie by nie było, zawsze jest sposób... - wzruszyła ramionami w ten sam sposób, co Gryfon, odwracając głowę w jego stronę i lustrując go spojrzeniem, westchnęła głośniej, wsuwając wyjętego kilka chwil wcześniej lizaka w papierek. Wrzuciła go niedbale w plecak, uświadamiając sobie, że doskonale wiedziała, czego może potrzebować. I mogła mu to dać. Nic tak nie pomagało na umysł, jak wysiłek fizyczny. Adrenalina. Nowe bodźce. Zmęczenie, otępiające ciało i tym samym pokazujące, że żadna głupia myśl, żadne obawy — nie miały nad nim kontroli. On sam ją miał, tylko od niego zależało wszystko. - Ah wy ludzie.. Mówiąc to, wstała dość zgrabnie, wyciągając ręce do góry i przeciągając się leniwie z cichym mruknięciem. Dało się w tym słyszeć wyraźniej jej akcent, chociaż nie było tu cienia pretensji czy złośliwości. Rozejrzała się dookoła, upewniając się, że są sami, aby zaraz stanąć przed nim. Wyciągnęła dłoń w jego kierunku, przekręcając głowę na bok. Poruszyła palcami, chcąc go pośpieszyć. - Będziesz tak uciekał Max, czy stawisz temu czoła? Cała ta energia, emocje... Mogę Ci pomóc, Odyn mi świadkiem. Jak chcesz sobie radzić z życiem, Bogami, swoim darem, kiedy kilka trudnych myśli Cię obezwładnia? - nie brzmiała, jakby z niego szydziła czy się wywyższała, jedynie odrobinę rzucając mu wyzwanie. Pozwoliła sobie na chwilę odnaleźć jego spojrzenie, aby posłać mu jedynie charakterystyczny dla siebie, niebezpieczny i szalony nieco uśmiech. - Zamierzam sprawić, że się uśmiechniesz. No, chyba że się mnie boisz? Bo nie wiem — jestem kobieta albo nie jestem całkiem człowiekiem? Gdy wstał, cofnęła się pół kroku i podeszła do plecaka, wyjmując jedną ze strzał. Wyciągnęła w jego stronę obydwie ręce — jedną dłoń zacisnęła w pięść, w drugiej zaciskała strzałę o srebrnym grocie. Mógł sobie wybrać, miała naprawdę dobry humor. Nie zamierzała go wypytwać, nie zamierzała go w żaden sposób oceniać.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Jego życie wyglądałoby zapewne inaczej, gdyby wychowywał się wśród czarodziejów, gdyby jego rodzina przykładała większą wagę do daru, jakim został obdarzony, a nie nazywała go szaleńcem, nie wysyłała na leczenie psychiatryczne i nie robiła innych, podobnych temu rzeczy, od których chciało mu się już rzygać. Było mu bardzo trudno wyjść z myślenia o sobie, jako o kimś gorszym, a kiedy zrobił ku temu krok, uznając, że zgadza się, by przeszłość była przeszłością, wszystko się pierdolnęło. Teraz miał już jakiś cień planu, zamierzał coś z tym zrobić, zamierzał iść naprzód, ale mimo wszystko nawet jemu trafiały się wciąż i wciąż gorsze dni, ostatecznie jednak zrzucił z siebie to, co najbardziej go bolało, przyznał to na głos, pogodził się z tym, na ile było to możliwe, opracował nawet plan, by w końcu moc przekonać się, kim jest, bo to wydawało mu się niesamowicie ważne w tym całym procesie poznawczym, z którym walczył od dawna. Było lepiej, a skoro już postanowił zacisnąć zęby, powinno być naprawdę dobrze, jednak na razie, tego dnia, znowu czuł się, jakby coś go pierdolnęło, więc nawet nie zdziwił się słowami, jakie wypowiedziała do niego dziewczyna, jedynie przyjął je do wiadomoci, uśmiechając się nieco ironicznie i przekręcając w palcach lizaka, którego przed chwilą od niej przyjął, gdy już się przedstawiła i wiedział przynajmniej, jak powinien się do niej zwracać. - Wiesz, że nawet wojownik może się czasem spierdolić i nie mieć sił nawet na to, by się zrzygać? - parsknął jeszcze, obserwując ją ze spokojem, czując się jak jakaś jebana kłoda, jakby jego umysł i ciało zamarło zupełnie i nie był w stanie w żaden sposób go ruszyć, co było niesamowicie wpierdalające. Więc tak naprawdę jedynie przyglądał się, kiedy dziewczyna na niego spoglądała, kiedy posyłała mu ten uśmiech, który pewnie część osób zmroziłby do kości i spowodował, że chciałyby spierdalać chuj wie gdzie w podskokach, ale dla niego to był jedynie powód do tego, żeby się uśmiechnąć. - Wiesz, że niektórzy uznaliby, że jesteś trochę pierdolnięta, prawda? - spytał bezceremonialnie, kiedy już się podniósł i przez chwilę zastanawiał się, o co jej do kurwy chodziło z tymi rękami, strzałą i całym tym burdelem, ale ostatecznie wskazał jedynie na jej pustą rękę, unosząc przy okazji brwi. Jeśli chciała mu przypierdolić, nie zamierzał protestować, ostatecznie nie należał do osób, które będą odskakiwać, gdy ktoś pakuje im pięść w gębę. Może nawet tego potrzebował, może musiał rozładować złość, jaka się w nim kłębiła - o ile to była złość, bo równie dobrze mógł uznać ją za jakieś pojebane cierpienie, nad którym nie panował. Tak czy inaczej, być może dziewczyna miała rację, może powinien się ruszyć i po prostu pozwolić, by furia wyparowała z niego w sposób, który przecież znał, miał od czegoś te wszystkie blizny na ciele, nie był święty i być może właśnie to było coś, co powinno pchnąć go naprzód.
Gdybał. Ciągle tylko gdybał, tworzył scenariusze, które się nie zdarzą i gdyby mogła, zdzieliłaby go po głowie. To nie miało sensu. Żył tu, teraz i powinien skupić się na teraźniejszości, nie rozpamiętywać przeszłość i wybiegać w przyszłość. Nie doceniał swoich umiejętności, to zauważyła od razu i nie mogła pojąć, bo przez powiązanie z Bogami, Aste zaczęła szanować go praktycznie od pierwszej chwili, gdy ruda Gryfonka nawiązała do jasnowidzenia. Miała wrażenie, że ten chłopak potrzebował zimnego prysznica. Ewentualnie dostania po mordzie. Przytłoczony tymi wszystkimi myślami, wizjami innych dróg swojego życia, które już dawno minął... Czuła jego aurę, ale nie siedziała mu w głowie, nie znała jego powodów i myśli. Mogła tylko oceniać na podstawie mimiki twarzy, pewnych bodźców, które jej zwierzęca część zauważała. Był mężczyzną, wojownikiem. I musiał sobie o tym przypomnieć. Może było lepiej, ale jak długo tkwił w tym beznadziejnym stanie? Jak wiele czasu zmarnował? Los widocznie celowo ich ze sobą spotkał, gdy jej potrzebował, a o tym nie wiedział. Może był jej darem od Odyna, który chciał sprawić, aby zrobiła w tym kraju coś dobrego, bo jak do tej pory nie szło jej to najlepiej. A tutaj też Bogowie patrzyli, pamiętała o tym i nie mogła wpłynąć w żaden sposób na swoją niechęć do kamiennego zamku. - To nie jest wojownikiem. Zawsze znajdziesz siłę do walki, jeśli jest ona ważna i wpływa bezpośrednio na Ciebie. - wzruszyła ramionami, wyciągając rękę i rysując lizakiem jakąś runę w powietrzu, uśmiechnęła się pod nosem. Mieniące się srebrem włosy zakołysały się na wietrze, nienaturalnie błękitne tęczówki zalśniły groźnie. - Wszystko zależy od Ciebie przecież. Dodała ciszej, mówiąc chyba bardziej w powietrze niż do niego, chociaż trudno było określić. Odłożyła lizaka, biorąc się do roboty. I nawet się uśmiechnął, wypowiadając słowa, na które pół wila zaśmiała się, kręcąc głową. - Mogę być dzika, wulgarna, głupia, mogę być też... Pierdo..Pierdolnięta? To bez znaczenia, dopóki jestem wolna i sama o siebie decyduje. Reszta nie ma żadnego znaczenia, bo i tak rozliczę się tylko z Bogami ze swojego życia, mój Drogi towarzyszu. Wyjaśniła pewnym siebie głosem, zdając sobie sprawę, jak w tym kraju ją postrzegali. Zwłaszcza przez pryzmat jej wyglądu i tego, jak pod niego się zachowywała. Dała mu wybór. Strzała lub pięść, mając cichą nadzieję, że zdecyduje się na to drugie. Może była niepozorna — śliczna, zgrabna i nieskazitelna, ale umiała przypierdolić. Zaklęcia znała trzy, ale wytrzymałość, siłę, walkę trenowała od najmłodszych lat. Podobnie jak obchodzenie się z orężem, polowanie, tropienie, patroszenie. Wszystko to, co dawało przetrwanie. Widać było na jej twarzy podekscytowanie. Przesunęła leniwie spojrzeniem po jego twarzy, przygryzając dolną wargę, gdy na ułamek sekundy pozwoliła sobie na odszukanie jego oczu. Nie chciała jednak czarować, omamiać, chociaż to też był pewien sposób na zapomnienie. - Mam nadzieję, że się nie boisz. I nie lekceważysz mnie, bo jestem kobietą. - rzuciła, zginając kolana i z jakąś euforią wymierzyła pierwszy cios w jego ramię i tak rozpocząć przepychankę. Miała nadzieję, że dostanie furii. Że się wyżyje, zapanuje w ten sposób nad sobą i własnym życiem, znajdzie ukojenie w przemocy. Nie była pewna, które z nich częściej trafiało, ale jego pięść zostawiała za sobą bolesne pieczenie po każdym uderzeniu. Przypominało to na swój sposób taniec, ta wymiana ciosów, chociaż w bardziej Astrid stylu niż typowo Brytyjskim. - Przed czym uciekasz, widzący? Zapytała, odchylając się nieco, aby nie oberwać w noc, chociaż pięść przesunęła po jej policzku, wywołując jakiś kolejny uśmiech na jej twarzy, błysk ekscytacji w oczach. Czas mu trochę utrudnić. Starała się zmniejszyć odległość, aby podciąć mu nogi kopniakiem i go przewrócić. Jej ruchy były cierpliwe i przemyślane, zamierzała wykorzystać okazję, gdy tylko się nadarzy.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ich sposób myślenia był od siebie zupełnie różny i na pewno nie nazwałby się nigdy wybranym, nie mówiąc o tym, że i do wojownika było mu daleko. Byli niewątpliwie wychowani w zupełnie różne sposoby i podczas gdy ją uczono, by walczyła o swoje, on stanowił ostatnie ogniwo łańcucha pokarmowego, jak chory psychicznie idiota, na którego nawet nie warto było zwracać uwagi. Dlatego też myślał jedynie o tym, by prześlizgnąć się przez życie i nie zastanawiać się nad tym, co dalej, by nie myśleć, nie szukać, nie probować, ostatecznie bowiem to do niczego dobrego nie prowadziło, a przynajmniej z takiego wychodził założenia. Starał się wciąż być lekkoduchem, było jednak wiele spraw, które zaczęły to wszystko zmieniać, popychając go w innych kierunkach i stąd właśnie w jego głowie zagościło tak wiele myśli, tak wiele możliwości, że miał aż chęć zgrzytną zębami, przed czym jednak skutecznie się powstrzymywał, patrząc na dziewczynę z pewną dozą rozbawienia, a jednocześnie uznając, że jej podejście do życia było co najmniej ciekawe. - Kim jesteś, jeśli nie jesteś wojownikiem? - spytał prosto. To nie miało dla niego tak naprawdę realnego znaczenia, po prostu był ciekaw tego, co dziewczyna była w stanie na to odpowiedzieć, czego oczekiwała, co jej przyświecało i dokąd tak naprawdę dążyła. Było w niej coś dzikiego, pociągającego na swój sposób, a ponieważ nie załamywała nad nim rąk, czuł się w jej obecności dość swobodnie. Nawet wtedy, kiedy pierdoliła coś o bogach, była dość urocza, chociaż spodziewał się już, że na tym ta jej słodkość się kończyła i za chwilę po prostu dostanie po mordzie, dokładnie tak, jak mu się należało. Na jej pytanie zaśmiał się cicho, a potem pokręcił lekko głową. - Tylko zjebany do reszty debil ignoruje przeciwnika- odparł, nim jeszcze wymierzyła mu pierwszy cios, reagując na niego właściwie momentalnie, wyprowadzając właściwą kontrę, by uderzyć ją stosownie mocno, nie przejmując się siniakami, czy innymi pieprzonymi ranami, jakich mogli się nabawić. Gdyby tego potrzebowała, mógł w każdej chwili ją wyleczyć, jeśli nie, cóż, będzie zapewne paradowała co najmniej poobijana, ale chuj mu był do tego, robiła, co chciała, więc nie przejmował się niczym, wymierzając jej kolejne ciosy, jednocześnie widząc, jak próbuje zmniejszyć odległość między nimi, starając się również rozproszyć go pytaniami. W bliskim zwarciu miał większy problem, by z nią walczyć, jego ciosy musiały być krótsze i szybsze, ale wiedział również, że jeśli tylko powali go na ziemię, będzie miał nad nią przewagę, bo siłą będzie mógł ściągnąć ją za sobą, bez większego problemu. - Wyborami - rzucił jedynie prosto w odpowiedzi na jej pytanie, bo teraz nie było chwili na uprzejme pogawędki, nie kiedy całe ciało zaczęło go napierdalać gorącem, a mięśnie zaczęły przyjemnie się rozprężać, przypominając mu, do czego dokładnie były zdolne. Domyślał się, że i tak dostanie zjebę, że dokonuje takich ucieczek, ale jakoś się nie przejął, jakby pewne rzeczy przestały robić na nim wrażenie.
To chyba było jedyne, co w tym kraju lubiła. Chociaż nie rozumiała toku myślenia jego mieszkańców, pozwalało jej ono dostrzec nowe horyzonty i docenić własną wiedzę oraz tradycje. Gdyby ludzie byli tacy sami, byliby nudni. Gdyby każdy dążył do osiągnięcia ideałów, świat pozbawiony byłby sensu. A ona lubiła rozmawiać, nawet jeśli wydawała się dzika i nieprzyjemna. Interesowało ją wiele rzeczy, miała mnóstwo pytań. Doceniała świat, który stworzył Odyn. Był zagubiony, nie doceniał siebie. Był rozbity. A przecież miał postawę i spojrzenie wojownika! I to był wystarczający powód, żeby go zaczepiła. Jaki był sens prześlizgiwania się tylko przez kolejne rozdziały życia, gdy nie czerpano z nich garściami? - Kapłanem. Tarczownikiem. Widzącym. Śniącym. Lub po prostu pozbawionym honoru głupcem. - odpowiedziała prawie natychmiast, całkiem pewnym głosem, nawet jeśli to wszystko nie brzmiało zbyt sensownie. Wierzyła w to, że każdy miał swoją rolę, ale jednocześnie tylko od nas samych zależało, jak będzie zagrana. Co on zamierzał zrobić ze swoją? Westchnęła krótko, ruchem głowy zgarniając włosy na plecy. Nie zamierzała się litować, użalać. Zamierzała po prostu stłuc go na kwaśne jabłko, żeby otrzeźwiał i wziął się w garść. Ojciec mówił, że wysiłek fizyczny jest najlepszym sposobem na przyciągnięcie zdrowego rozsądku i przykuwa spojrzenie Bogów. Parsknęłaby z rozbawienia i niedowierzania, gdyby na głos użył wobec niej epitetu "urocza", który zdawał się dla Aste wyjątkowo przedmiotowy i Brytyjski. Bywała słodka, gdy chciała — w akompaniamencie całej jej siły, bezczelności, pewności siebie, zawziętości — stanowiło to jednak delikatne zarysowanie, a nie przodującą cechę. - Głupiec. -poprawiła go mimowolnie, szykując się do ciosu z podekscytowanym uśmiechem. Zerkała w stronę jego oczu, przez to częściej niż powinna, chociaż lata włożone w medytacje i samokontrole skutecznie wpływały na kapryśność jej zwierzęcej strony. Adrenalina stanowiła jednak cienką linię, drobną granicę do przeskoczenia, aby popaść w szaleństwo. Harpie lub zmysłowe. Paliły ją mięśnie. Każdy kolejny cios Maxa był silniejszy, zdawać by się mogło, że lepiej wymierzony, ale nie pozostawała mu dłużna. Sparing sprawiał jej radość, pozwolił odpocząć od wszystkich niedorzeczności tej szkoły. Ból ją odrobinę nakręcał i chociaż starała się unikać ciosów mogących go powalić, coraz trudniej było jej się powstrzymać, gdy tak jawnie ją ku temu prowokował. Nie cackał się z nią. Nie bał się celować w twarz, brzuch czy piersi, nawet jeśli była kobietą. I cholernie to szanowała. Jego odpowiedź posłużyła niczym zębatka, uwalniając krótki śmiech. Korzystając ze zwierzęcej zwinności i precyzji, za którą oddała większość swoich umiejętności magicznych, zmniejszyła między nimi odległość, kopiąc go pod kolana i uderzając w brzuch, tak, aby powalić go na ziemię. Nie spodziewała się obrony w stylu pociągnięcia jej za sobą, jednak nie zamierzała przez to przegrać, pośpiesznie łapiąc za jego nadgarstki, siadając mu bezczelnie na biodrach. - To je zmień. Dopóki bije Ci serce, zawsze możesz to zrobić. Nie są to Twoje kajdany. - przerwała, puszczając jego rękę i chcąc wymierzyć kolejny cios, złapała oddech. Nie zamierzała mu odpuścić, zwłaszcza że się szarpał i nie miała aż tak dużo czasu. Posłała mu jeszcze krótkie spojrzenie z zaczepnym uśmiechem. - A jak są, to się ich pozbądź, bo jesteś ich kowalem. I wtedy właśnie jej dłoń, zaciśnięta w pięść, powędrowała w stronę jego twarzy, podczas gdy drugą ręką próbowała zasłaniać własną. Metaliczny posmak krwi od pękniętej wargi, której wcześniej niezauważyła — naruszonej jego ciosem — sprawił tylko, że uśmiechnęła się pod nosem.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max parsknął nieco rozbawiony tym całym jej wyliczeniem, chociaż jednocześnie sprawiał wrażenie zaciekawionego i doszedł do wniosku, że będzie musiał ją o to zapytać, bo mimo wszystko, z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, wydawało mu się to dziwne bliskie jego sercu. Było w tym coś tajemniczego, jak przyszłość, która potrafiła snuć się pomiędzy nimi, było w tym coś dziwnie pociągającego, coś, co go fascynowało i powodowało, że czuł dreszcz. Wiedział, że żeby zrozumieć siebie, musiał w pełni zrozumieć swój dar, a jednocześnie chciał traktować go, jak coś normalnego, jak jakąś całość, jak coś, co jest jego częścią i od czego nie można i nie chce się właściwie uciekać. To było coś, co było jego elementem składowym i zamierzał to gówno w pełni zaakceptować, ale do tej pory mimo wszystko inni mu nie pomagali, cały czas powtarzając mu, jak bardzo jest wyjątkowy i jak mocno powinien to doceniać, podczas gdy była to jedynie gówno prawda. Jednak w tym czymś, w tej mitycznej opowieści ze Skandynawii, czaiło się coś, co do niego przemawiało, choć nawet nie wiedział jeszcze, w jaki dokładnie sposób. - Zatem głupiec odpada - powiedział, kiedy wyprowadził kolejny cios, tym razem z hakiem, nie przejmując się zupełnie tym, że już zdążył jej naprawdę srogo przypierdolić, skoro sama tego chciała, to to dostawała, nie było innej opcji, ani innej możliwości, szli w to razem, niczym w ogień. Jego mięśnie rozgrzały się, zaczęły pracować z przyjemnością, przypominając sobie czas, kiedy wysiłek był dla niego rozwiązaniem większości problemów. Był słodką melodią czegoś, czego naprawdę potrzebował i był przekonany, że to dotyczyło również jego pierdolniętej nieco koleżanki, z którą mimo wszystko był chyba w stanie znaleźć wspólny język, a przynajmniej tak właśnie mu się wydawało. Nie bał się, że zrobi jej krzywdę, nie krygował się i nie pierdolił, jak debil, że kobiet się nie bije, bo skoro sama się do tego pchała, to doskonale wiedziała, na co się pisała, nie zamierzał zatem być w stosunku do niej w ogóle łagodny. Pozwolił na to, by się zbliżyła, domyślając się, co planuje, ale mimo wszystko jej ciosy były pewnym zaskoczeniem, które zdołało posłać go na ziemię. Nie zamierzał się jeszcze poddawać, więc tylko parsknął na jej kolejne uwagi, a gdy spróbowała wymierzyć mu cios w twarz, szarpnął po prostu całym ciałem, wykonując taki ruch, że uwolnioną ręką chwycił ją mocno, by po prostu przygnieść ją do ziemi, przydusić i na moment doprowadzić do tego, by straciła dech i nie była w stanie podjąć żadnych działań. - Bądź kowalem własnego losu? Ktoś nim naprawdę jest? Bo przyszłość mówi coś innego - powiedział cicho, a jego głos brzmiał nisko, mocno ochryple, w końcu jednak nie rozmawiali tutaj grzecznie, a tarzali się wściekle po ziemi, szarpali się i okładali pięściami, aż miło, z czego na pewno zostaną im siniaki i Merlin raczy wiedzieć co jeszcze, ale, kurwa, to było mimo wszystko wspaniałe uczucie, którego po prostu mu brakowało.
Nie lubiła komplikować sobie życie, ale Brytyjczycy bardzo. Może dlatego trudno było znaleźć z nimi wspólny język? Aste cały czas uśmiechała się w jakiś taki nieokiełznany, ale szczęśliwy sposób, który mógł świadczyć o tym, że było jej z samą sobą naprawdę dobrze. Czuła między nimi nić porozumienia, chociaż nigdy nie rozpatrywała swojego daru krwi na równi z jego, bo przecież sam Odyn obdarowywał jasnowidzeniem. Wiedziała, że tutejsze poglądy nijak miały się do religii, ale miała nieodparte wrażenie, że gdyby chociaż na dwa dni przyjechał do jej wioski lub do którejś, która wciąż praktykowała tradycję i wierzyła w prawdziwych Bogów, odnalazłby sens, spokój i akceptacje. Chociaż ta ostatnia do osiągnięcia w pełni wymagała naprawdę dużo pracy i poświęcenia, wiedziała o tym z własnego doświadczenia. Każdy dar mógł doprowadzić do tragedii, ale skupianie się na tym w tak krótkim okresie, jaki mieli na Midgardzie — prowadziło do braku umiejętności czerpania radości z życia. - Nie wiem, nie zdecydowałam jeszcze. Jesteś taki.. Ciemnojasny! Jakbyś miał Lokiego i Thora za plecami! - odpowiedziała ze wzruszeniem ramion, przez co nieco oberwała. Wywołało to jednak krótką salwę śmiechu, gwałtowne odrzucenie włosów do tyłu. Ekscytowała się bójką niesamowicie, a jednocześnie recytowała spis roślin powszechnych w głowie, aby go przypadkiem nie czarować — chociaż w zapachu krwi, potu i przede wszystkim w akompaniamencie bólu, miała paskudną ochotę go ucałować. Strasznie jej takich rzeczy brakowało, nie była stworzona do wytwornych kapeluszy. Wykorzystał jej rozproszenie, położenie ich ciał i chyba jej zamyślenie nad całym jego proroczym jestestwem, odwracając role. Ze zdziwieniem przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, łapiąc oddech i zwilżając językiem usta, pokręciła delikatnie głową z jakimś uznaniem. Mało kiedy przegrywała — nawet w ten sposób, który był tylko chwilowy, bo Gryfonka wcale nie zamierzała się poddawać. Wikingowie nie mieli tego we krwi. Konwersacja z nim zdawała się jednak uderzać w drugie dno, którego do końca nie rozumiała. Próbowała się szarpnąć, poruszyć, jednak chwilowo jej to uniemożliwiał. Pozwoliła sobie więc na krótkie obdarzenie go pociągłym spojrzeniem, czując piekące rozcięcie na wardze. - Max. - zaczęła, poważniejąc na chwilę, bo kwestia ta wydała się jej dość ważna. A gdy w coś szczerze wierzyła, potrafiła tego bronić i jakoś argumentować, chociaż nie zawsze były to wyjaśnienia zrozumiałe dla innych. - Tylko Ty nim jesteś. Twój dar pozwala Ci dostrzec przyszłość najbardziej prawdopodobną, ale wciąż jest szansa, że się zmieni. Przecież każda, najmniejsza decyzja — obranie innej drogi, użycie innych słów, gestów.. Wszystko to sprawia, że perspektywa się zmienia. I los to rozumie. Widzący może mi powiedzieć, że będę miała... Nie wiem, wypadek za dwa dni? A mogę dzień wcześniej się rozchorować i nie wstać z łóżka. Są rzeczy, które się staną, ale są też te — które zmienisz, jeśli w to uwierzysz. Twój Dar jest wyjątkowy, ale jednocześnie, to przekleństwo wiążące z odpowiedzialnością, której nie musisz chcieć.. Przerwała, korzystając z jego zasłuchania się i szarpnęła, uderzając go nieco w brzuch, aby móc kolejny raz i ze swobodą zaatakować Gryfona. Czuła pieczenie, zakwasy. Wiedziała, że jutro będzie bolało ją wszystko, ale nie żałowała nawet sekundy. Kolejne ciosy i szamotanina w ciszy, trochę metalicznego posmaku krwi, gdy tym razem ona nachylała się nad nim, trzymając rękoma jego nadgarstki. - To tak, jak ze mną. Użyteczne, ale jednocześnie paskudnie przeszkadza. Jak widzisz teraz przyszłość? Zapytała, dociskając palce do jego skóry z nieco większą siłą. Dała mu chwilę na odpowiedź, podjęcie decyzji. Mogła zrobić tyle rzeczy — tym razem jednak, zamiast ciosu, nachyliła się i ugryzła go w ucho, dmuchając w nie zaczepnie, po czym wyprostowała się i wzruszyła ramionami, nie puszczając go. Uderzyć, ucałować, podrapać, polizać, a ona zdecydowała się go po prostu ugryźć, w ramach nauczki. Ponoć wilki tak robiły ze szczeniakami, chociaż o tym na głos nie wspomniała. - Widzisz?
Egzaminy. Zmora wszystkich uczniów i dowód na to, że czas pędzi nieubłaganie. Moment w którym to każdy powinien skupić się na nauce i jak najkorzystniejszym zaprezentowaniu zdobytej w ciągu całego roku szkolnego wieczy. Na szczęście, to Alec miał już za sobą. Skłamałby mówiąc, że nie stresował się egzaminami. Stresował się jak diabli! Kompletnie nie wiedział, czego powinien się spodziewać po egzaminach prowadzonych przez nauczycieli w Hogwarcie. O ile nigdy nie miał z samymi egzaminami jakichś większych problemów, tak teraz, bez świadomości tego, jak to może wyglądać, czuł się cholernie niepewnie. Przecież jakąś tam wiedzę posiadał, choć przez cały semestr systematycznie przekonywał się, że jest ona odmienna od tej, którą powinien posiadać według kadry nauczycieli Hogwartu. Przed pierwszym testem nie spał całą noc, kompletnie nie mogąc poradzić sobie samemu ze sobą. Jak się okazało, niesłuszne były jego obawy, bo nie dość, że zdał ten konkretny egzamin, to jeszcze całą resztę. Przyszedł czas na uczczenie tego małego sukcesu. Pogoda tego dnia dopisywała, więc bez większego skrępowania po prostu złapał Rosalitę i Aurorę pod pachę. Nie chciał słuchać sprzeciwu i nie zamierzał tego robić. Czas spędzony w towarzystwie siostry nigdy nie był czasem straconym. Rozłożyli się pod wielkim dębem. Alec oparł się plecami o jego pień, wyciągając przed siebie swoje długie nogi i zaplatając je w okolicy łydek. Położył sobie Rosalitę na brzuchu i bez większego zaangażowania brzdąkał kolejne akordy. - Serio egzamin z uzdrawiania był tak trudny jak wszyscy wokół mówią? - zapytał po raz chyba dziesiąty Aurorę. Zerknął w stronę jej kudłatej głowy, nie przerywając swojego brzdąkania na gitarze. Jak tak dalej pójdzie to i ona go niedługo spławi za zadawanie tak bezsensownych pytań.
Ostatnie tygodnie w Hogwarcie z pewnością zaliczają się do tych nerwowych. Widać to na każdym kroku, gdy przechadzając się po szkole prawie nikt nie ma czasu na „rozmowy o niczym”, a Ci najpilniejsi każdą wolną chwilę spędzają w szkolnej bibliotece. Aurora również ostatnie dni poświęciła na naukę, chociaż wydaje jej się, że w nieco mniejszym stopniu niż niektórzy uczniowie - nigdy nie miała z nią większych problemów, a przedmioty, którymi nie była zbytnio zainteresowana traktowała po prostu luźniej. Najczęściej na zasadzie „aby zdać, ale żeby ocena nie była najgorsza z możliwych”. Na szczęście ten najnudniejszy okres w całym roku, czyli uczenie się do końcowych egzaminów jest już za nią, dlatego coraz częściej można ją spotkać na błoniach, które wreszcie może odkryć. Zima nigdy nie należała do jej ulubionych pór roku, a ta brytyjska nie ma nic wspólnego z tymi śnieżnymi obrazkami z pocztówek które kiedyś rzuciły jej się w oko - przeważnie jest jedną wielką pluchą. Nic więc dziwnego, że z tego powodu woli wówczas spędzać każda wolną chwilę przy rozpalonym kominku i nie wystawiać nosa na zewnątrz. Tak też spędziła ostatnie miesiące w Hogwarcie, więc na terenach okalających zamek i w tym śmiesznym miasteczku Hogsmeade była zaledwie pare razy w życiu. I chociaż teraz pogoda jeszcze daleko odbiega od tych, które Aurora uznaje za typowo letnie, chociaż w głębi serca mocno wierzy, że takowe niedługo nadejdą, bardzo chętnie wolny czas spędza na świeżym powietrzu. Dlatego, gdy usłyszała od Aleca, że idą uczcić ich mały, szkolny sukces i nie ma do tego nic do gadania, a sprzeciwu nie uznaje, długo się nie zastanawiała. Nie przeszkodziło jej nawet to, że była w trakcie układania swoich niesfornych włosów, które dzisiaj wyjątkowo nie chciały się jej słuchać. Szybkim ruchem spięła górną część włosów w luźny kucyk, a pozostałą zostawiła rozpuszczoną i pobiegła za bratem, który chwycił swoją gitarę i nawet na nią nie poczekał. A to wredny typ! Szybko go jednak dogoniła, bo już w Pokoju Wspólnym i razem udali się w stronę wyjścia z budynku. A wolne miejsce znaleźli dopiero pod wielkim dębem - uczniowie i studenci wręcz wylali się z zamku po pozytywnie (lub nie) napisanych egzaminach. -Alec, ale zdajesz sobie sprawę, że już się o to pytałeś, nie? Tak z pięć razy? W tym z trzy jak szliśmy tutaj? - Spojrzała na brata z politowaniem i lekko się uśmiechnęła, myśląc sobie jak wyglądałoby ich życie jakby nie mieli siebie nawzajem. Cóż, wówczas jednak napewno by się nie uśmiechała. -A czy był trudny? Trudno powiedzieć, zdałam go na wybitny, ale chyba miałam sporo szczęścia. Chociaż rzeczywiście możliwe, że w Ilvermorny uzdrawianie było na trochę wyższym poziomie. - Dokończyła i lekko wzruszyła ramionami. Przez chwile patrzyła się ślepo na trzymaną w rękach brata gitarę. Prawie nigdy się z nią nie rozstaje. Postać Aleca kojarzy jej się z tym instrumentem niemal od kiedy Aurora kojarzy otaczającą ją rzeczywistość. -A ty zdałes wszystko? Jejku, oczywiście, że zdałes, głupi przecież nie jesteś, ale wszystko poszło po Twojej myśli? -Rzuciła, nadal patrząc na jego zwinne palce, które z taką łatwością operowały strunami, a chwile później kierując krytyczny wzrok na swoje dłonie, które z kolei zawsze w tej kwestii odmawiały jej posłuszeństwa. No cóż, muzykiem to ona nigdy nie będzie. Będzie jednak najlepszą siostrą pod słońcem, bowiem w ostatniej chwili udało jej się chwycić tabliczkę czekolady, którą kupiła pare dni wcześniej w jednym ze sklepów ze słodyczami w Hogsmeade, a która leżała nie otwarta na jej wiecznie niepościelonym łóżku. -Patrz co mam. To jedyna rzecz na którą mi dałeś czas, gdy wyganiałeś mnie z dormitorium. Nie wiem czy zasługujesz.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Sam Alec niespecjalnie przejmował się nauką oraz swoimi ewentualnymi wynikami podczas egzaminów. Podszedł do tego wszystkiego z dosyć dużą dawką spokoju, stwierdzając, że co będzie, to będzie, nie ma co za bardzo wybiegać myślami w przyszłość. Co prawda doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaką przyszłość widzieliby dla niego oraz rodzeństwa rodzice, ale on sam kompletnie nie podzielał ich poglądów. Nie chodziło o to, że ich pomysł na życie był zły, tyle że kompletnie nie wpasowywał się w jego własne spojrzenie na świat. Czyli takie, które nie zmusza do codziennego wstawania i udawania się do budynku Ministerstwa Magii w Londynie, czy MACUSy w Nowym Jorku. Dlatego też uważał, że wiele z nauczanych zarówno w Ilvermorny jak i w Hogwarcie przedmiotów, nie jest mu do niczego potrzebna. Wolał skupić się na tym, co naprawdę go interesowało a jednocześnie nie wymagało miliona egzaminów. Teraz, kiedy zarówno on jak i siostra mieli egzaminy już za sobą, czuł się wolny. Dlatego zaproponował wspólne wyjście i obijanie się na szkolnych błoniach. Co prawda zgadzał się z Aurorą, że to nie jest letnia temperatura, która odpowiadałaby jego prywatnym standardom, ale i tak miło było poleżeć na trawie, bez konieczności zmuszania się do ponownego zagłębiania w książki czy stosy notatek. Zapominał o wszystkim i wszystkich. Kiedy nawet na sekundę czy dwie przymknął oczy, leżąc tak wygodnie wyciągniętym na chłodnej trawie, mógł wyobrazić sobie że znów jest w Ilvermorny, z dala od tej głupiej Wielkiej Brytanii. Jęknął cicho, kiedy usłyszał jej słowa. Chociaż po sekundzie na nowo na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech. Wzruszył lekko ramionami. - Daj spokój. Każdy może zapomnieć. Myślami jestem już... no gdzieś indziej - zakończył kulawo swoją wypowiedź. Bo w sumie taka była prawda. On psychicznie już opuścił Wielką Brytanię. Udał się do rodzinnego Nowego Jorku czy gdzieś indziej, gdzie znów mógłby poczuć się sobą. W zamyśleniu słuchał kolejnych wypowiadanych przez nią słów. Zaśmiał się głośno gdy usłyszał o jej ocenie. - Czego innego mogłem się po tobie spodziewać - stwierdził luźno, choć wewnętrznie czuł dumę na myśl, że poszło jej tak dobrze na tym egzaminie. Nie od dziś wiedział, że jego siostra jest do tego stworzona. I kompletnie nie rozumiał, jak ktokolwiek mógłby tego nie zauważyć. Dalej brzdąkał bez większego zaangażowania coraz to nowe akordy, które to układały się w jemu tylko znaną melodię. Czasami zastanawiał się, czy nie powinien ich zapisywać, jednak cholernie często okazywało się iż zapamiętywał je we własnej głowie i wracał do nich bez najmniejszego problemu nawet po długim czasie. Zerknął na siostrę, gdy zadała mu pytanie i milczał przez chwilę. - Zdałem. A to chyba najważniejsze, nie? Chociaż okazało się, że historia magii, którą mieliśmy w Ilvermorny jest kompletnie inna, niż w Hogwarcie. Rodzice nie będą zadowoleni z tylko PO - nieszczególnie przejmował się tym, co pomyślą, ale już słyszał w głowie to, co do niego dotrze. Że z takimi stopniami na pewno nie znajdzie dobrej pracy, że jego ewentualna kariera polegnie. Raptownie podniósł się do pozycji siedzącej. Bardzo delikatnie odłożył Rosalitę na ziemię obok niego i dopiero wtedy spojrzał z niedowierzaniem na siostrę. - Zabrałaś czekoladę i nic mi nie mówisz?! - skandal! Po prostu skandal w biały dzień. Każdy kto go znał, wiedział, że zawsze był chętny na jedzenię czekolady i to w każdych ilościach. Na jego twarzy pojawił się błagalny wyraz twarzy, gdy Aurora się z nim droczyła. - Oczywiście, że tak! Jeszcze wątpisz?! Przecież gdyby nie ja, to byś się tutaj zanudziła na śmierć, więc wisisz mi z milion czekolad - bardzo precyzyjnie wyjaśnił jej swoje spojrzenie na tą sytuację, robiąc przy tym odpowiednie i znaczące miny. A potem uśmiechnął się ponownie szeroko. - Wiem, że chcesz mi ją dać, więc nie daj się prosić, Ar... - dodał po chwili gotowy na to, aby skosztować przyniesionych przez dziewczynę pyszności.
Trochę zaszalał tego dnia, kiedy odkrył że skrzaty z okazji letnich upałów zaczęły serwować do posiłków mrożoną kawę w fikuśnych szklankach, ze słodkim syropem - była to opcja znacznie bardziej kusząca niż jakieś tłuczone ziemniaki, dlatego jakoś tak wyszło, że to słoneczne popołudnie rozpoczął z pustym żołądkiem, znacznie przekroczoną dzienną dawką kofeiny we krwi i przypływem trudnej do spożytkowania energii. Mógłby ją przekuć w coś produktywnego, na przykład naukę, ale nie miałoby to wiele sensu, bo ostatni egzamin miał już za sobą i to chyba nawet całkiem przyzwoicie zdany; postanowił więc wybrać się na spacer po błoniach. Taki porządny, długi, relaksujący, taki po którym położy się do łóżka przyjemnie zmęczony i dotleniony - i nawet udało mu się część tego planu zrealizować, śmigał dziarskim krokiem pośród traw i drzew, obszedł nawet kawałek jeziora, przy którym znalazł coś na kształt niewielkiej, całkiem uroczej plaży, było bardzo miło, aż wreszcie wyczaił w jakichś zaroślach piękną kępkę polnych kwiatków, powąchał, pooglądał, i wpadł mu do głowy pomysł, żeby sobie kilka uszczknąć, gdzieś przykucnąć i zwieńczyć to spotkanie z naturą ukręceniem sobie jakiegoś wianka, bo czemu nie. I wtem! Sielankowy plan został brutalnie przerwany pod koniec zrywania kwiatków, gdy zupełnie znienacka wyfrunęła spośród nich cała chmara, cała wataha, całe potężne stado krwiożerczych trzmieli czy innych bąków. Nie wiedział dokładnie co to były za dranie, bo był człowiekiem z miasta, nie wiedział też czy rzeczywiście są krwiożercze, ale gdy rzuciły się w jego stronę ze złowieszczym, wibrującym "bzzzzzz" nie pozostało mu nic innego, niż wymamrotać coś w stylu "ociepanienagaciehelgimerliniedopomóż", wziąć nogi za pas, puścić w niepamięć marzenia o pięknym wianku i chyżo uciekać jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Mordercza zadyszka i kiepski stan kolan nie pozwoliły mu niestety dotrzeć za daleko - raptem w okolice pobliskiego srogiego dębu, pod którym zobaczył dwójkę wylegujących się uczniów. Początkowa trwoga, że ktoś zobaczy tę kompromitację, szybko zmieniła się w ulgę, gdy rozpoznał, że bujna czupryna należy do siostry, a postawna sylwetka i gitara - do brata. W porządku, oni tysiące razy widzieli go już w znacznie gorszych sytuacjach niż podczas spierdolki przed stadem owadów. -POMOCY HALO ALEC AURORA GONI MNIE JAKIEŚ GÓWNO JESTEM PRZEKONANY ŻE MAM UCZULENIE NA ICH JAD TAK SAMO JAK NA MILION INNYCH RZECZY RATUJCIE ALEC OSŁOŃ MNIE GITARĄ - darł się już z daleka, biegnąc w ich stronę i miał szczerą nadzieję, że cokolwiek zrobi rodzeństwo, będzie to coś co skutecznie odpędzi od niego te straszne bzyczące potwory i pozwoli mu na zaprzestanie ucieczki, bo czuł, że jeszcze chwila tego sprintu i serce wyskoczy mu z piersi.
Aurora komentarzami rodziców na temat ewentualnej ścieżki zawodowej zarówno jej jak i Alec'a i Ace'a przestała się przejmować już dawno temu. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego tak bardzo zależy im na powielaniu przez ich własne rodzone dzieci ich własnej kariery zawodowej, a tym bardziej nie potrafiła pojąć dlaczego nie są dumni z tego, że każdy z młodych Taylorów ma na siebie jakiś pomysł. A jak nie, to przynajmniej wie czego nie chce robić, czyli pracować w szeregach Ministerstwa Magii czy amerykańskiej MACUSie. Niemal każde rodzinne spotkanie, obiad, imprezę czy zwykłe spędzanie wolnego czasu w rodzinnym domu w salonie wieńczyła rozmowa z ich trójką na temat tego jak ważny jest wybór dalszej ścieżki i dlaczego praca w ministerstwie jest ważna, "fajna" i warta zainteresowania. Aurora szczerze nie mogła już tego słuchać. Rozbawionym wzrokiem spojrzała na nieco rozmarzonego brata, który chwile wcześniej przecież sam przyznał, ze myślami jest już gdzieś kompletnie indziej. Wiedziała gdzie. W domu. Bo to Ameryka była, jest i będzie ich domem. I chociaż Aurora powoli przyzwyczaiła się do obecnego stanu rzeczy, a Ace niemal od początku ich pobytu tutaj, sprawia wrażenie jakby był zupełnie zadowolony z przeprowadzki, Najstarszy z rodzeństwa wydaje się najbardziej dotknięty tą gwałtowną i z pewnością dużą zmianą w ich życiu. -Rodzice powinni być zadowoleni z każdego z nas. Przestań się tym tak przejmować, bo ile można. Nie rozumiem dlaczego nadal próbują wmówić przede wszystkim sobie, że ktokolwiek z nas pójdzie w ich ślady. Przecież Merlin mnie jeszcze nie opuścił, żeby pakować się w takie nu…- -Przerwała nagle, gdzieś w oddali widząc biegającego po łące ucznia, który na pierwszy rzut oka wydawał się jej kompletnie obcy, jednak po nieco dłuższym i uważniejszym spojrzeniu stwierdziła, że w ich stronę biegnie i krzyczy nikt inny jak... –Ace? Co on robi... -Szybkim ruchem wstała z trawy i otrzepała spodnie, po czym podeszła do najwyraźniej lekko poddenerwowanego, nadal biegnącego w ich stronę chłopaka. Z jej perspektywy Puchon wyglądał groteskowo – nie widziała pół owada kryjącego się za jego plecami i myślała, że…w zasadzie nic nie myślała, patrzyła się jedynie na rozgrywającą się właśnie scenę i powoli wyjęła różdżkę, bo miała dziwne przeczucie, że lada moment i będzie jej potrzebowała. A kiedy do jej uszu doszły błagalne wołania brata, głośno się roześmiała, bowiem z przykrymi incydentami ze zwierzętami i Acem w roli głównej byli razem z Alec’iem zaznajomieni jak mało kto. Cóż, nie pierwsza taka sytuacja i z pewnością nie ostatnia. -Avis – Rzuciła po chwili, a wraz wypowiedzianymi słowami z końca jej różdżki wydostało się stado małych ptaków, z wyglądu przypominających kanarki, które jak jeden mąż skierowały się w stronę atakującego chłopaka stada i skierowały ich trajektorię lotu na przeciwny niż do tej pory kierunek. –Żyjesz? -Wciąż się śmiejąc podeszła do już ledwo dyszącego chłopaka, mając nadzieje że zainterweniowała na tyle szybko, że nie będzie świadkiem zejścia Ace’a z tego świata. Nie wie co miałaby wówczas powiedzieć rodzicom, którzy przecież z utęsknieniem (a przynamniej tak pisali w listach!) czekają na ich wakacyjny powrót do domu. -Trzymaj i nie gadaj. -Rzuciła Alec’owi tabliczkę czekolady, którą wcześniej zostawiła na rzuconej byle jak kurtce jeansowej, a Ace’a za rękę przyprowadziła do ich małego „obozowiska”. Już dawno nie mieli okazji posiedzieć w trójkę, Puchoński brat (przynajmniej jej) znikał co chwila z oczu i ostatnimi czasy za nic nie mogła go złapać. Trzeba korzystać z okazji, że sam postanowił do nich zawitać, nawet jeżeli zrobił to całkowicie niechcący.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Naprawdę mogli się w końcu odprężyć. Alec nie wiedział, jak to wyglądało w przypadku reszty rodzeństwa, jednak dla niego egzaminy były naprawdę wyczerpującym doświadczeniem. Dlatego z rozkoszą doświadczał tych chwil, kiedy razem z Aurorą mogli od tak, bez żadnego widma nauki nad głową, odpocząć w swoim towarzystwie. Nawet jeśli temat ich rozmowy wszedł jak zwykle na tory tego, jak to rodzice mogą być niezadowoleni z decyzji, które rodzeństwo zdecydowało się podejmować w swoim życiu. Niby nie powinien tak się tym przejmować i wiedział, że siostra ma w stu procentach rację, jednak nawet kiedy chciał się od tego uwolnić, to gdzieś z tyłu głowy tkwiła myśl, że robi źle. W końcu nikt nie lubił zawodzić cudzych oczekiwań i pod tym względem Gryfon nie był w żaden sposób wyjątkowy. - Ja to wiem i ty to wiesz, ale jak widać oni nie dopuszczają do swojej świadomości - mruknął pod nosem, dalej bez większego zaangażowania brzdąkają na swojej gitarze. Podniósł wzrok na siostrę dopiero wtedy, gdy w połowie zdania przerwała swoją wypowiedź. Zaniepokojony zmarszczył nieco krzaczaste brwi, by po chwili podążyć za jej spojrzeniem w odpowiednim kierunku. To, co zobaczył miało już na zawsze wyryć się w jego pamięci. Pędzący w ich kierunku Ace, jakby za chwilę miał wyzionąć ducha. Nim zdążył pomyśleć, co robić, to Aurora już to robiła i działała. Również wstał na równe nogi (ówcześnie delikatnie odkładając gitarę na bok), ale nim zdążył wpaść na pomysł, jakiego zaklęcia użyć, to dziewczyna pokazała, że jej mózg pracował na najwyższych obrotach. Dlatego kiedy ona rzucała zaklęcie to Alec tylko bez większego przekonania i z konsternacją wymalowaną na twarzy, podrapał się różdżką po czubku swojej głowy. Przyglądał się bratu, który wyglądał nieciekawie. - No powiem ci, że chyba właśnie pobiłeś swój życiowy rekord w prędkości na ćwierć mili- stwierdził z uznaniem kiwając głową w stronę brata. A potem wybuchnął głośnym śmiechem. Teraz, kiedy kryzys został zażegnany to mógł to uczynić, prawda? Śmiał się nawet kiedy Aurora rzuciła w niego czekolada, przez co nie złapał jej i ta uderzyła go w bark. Pochylił się aby ją podnieść, dalej się śmiejąc. Pokręcił głową z niedowierzaniem po czym zaczął łamać tabliczkę na odpowiednią ilość części. Owszem, kochał czekoladę, ale przecież nie zamierzał pożreć jej samemu, kiedy obok siebie miał rodzeństwo. - Ale trzeba ci przyznać, że zawsze miałeś dobre wejście - wyszczerzył się w stronę brata, siadając na wcześniej zajmowanym przez siebie miejscu, po czym wpakował sobie do ust od razu dwa tafelki czekolady. Z lubością przymknął oczy, kiedy smakołyk zaczął powoli rozpływać się w jego ustach. - Na Merlina, skąd masz to cudo? - zwrócił się w stronę siostry, jednak przez czekoladę w ustach, słowa te zostały nieco zniekształcone. Ale pewnie i tak wiedzieli, o co mu chodziło...
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Zadanie klubu miłośników przyrody, które ostatnio mieli szczęście z Christianem wspólnie wykonywać, było czymś niesamowicie inspirującym dla Jenny. Dziewczynka absolutnie zakochała się w latających stworzeniach i oświadczyła Christianowi, że nie spocznie, póki nie dowie się o nich wszystkiego. Spędziła w bibliotece całą przerwę, omijając lunch, żeby znaleźć odpowiednią lekturę i na jej szczęście misja ta się powiodła. Nie zdążyła oczywiście zrobić żadnych notatek, bo dopiero zaczęła interesować się tematem, jednak znalezienie materiałów do nauki było już czymś, na czym można pracować. Zegar wybił koniec przerwy. - Ja mam - rzuciła pospiesznie do kuzyna, który jak zwykle jej towarzyszył, a potem pobiegli na zajęcia. Nie mogła usiedzieć spokojnie aż do końca zajęć, aż wreszcie zabrzmiał dzwon i Jenna pociągnęła Christiana na błonia. Szukała jakiegoś odosobnionego miejsca i znalazła. Wielki rozłożysty dąb nadawał się idealnie. Wdrapała się na gałęzie i wśród jesiennych liści rozłożyła książkę. - Mam "Skrzydlate konie, poradnik opiekuna". W bibliotece jest wszystko. Tu jest rozpiska i... Zobacz, ich jest więcej! Jest cała masa rodzajów! O rany... Zaczęła wertować książkę, żeby wyłapać najbardziej charakterystyczne rzeczy, o których warto pamiętać. - A Ty jaką znalazłeś? Wyciągnęła sobie zeszyt i długopis, żeby mieć na czym sporządzać notatki, po czym zagłębiła się w lekturze, żeby mieć o czym za chwilę opowiedzieć Chrostianowi.
Latające konie zafascynowały go tak samo jak Jenn, więc bez marudzenia poszedł z nią szukać wiedzy na ich temat, pomimo tego, że burczało mu w brzuchu. Jakoś dotrwał do końca i pognał z kuzynką do nowego miejsca, które znalazła. A był nim wielki dąb. Strasznie fajne miejsce, żeby się schować i spokojnie poczytać. No i zjeść zaległą kanapkę z dżemem. Oczywiście jadł z daleka od książek, więc zanim wyciągnął swoją, skończył jeść i dokładnie oczyścił dłonie. - Ja znalazłem coś takiego, "Skrzydlate wierzchowce. Przewodnik po latających stworzeniach magicznych." Chyba nieźle pasuje do twojej, u mnie jest więcej ogólnych rzeczy i stworzeń, a ty masz więcej szczegółów o samym opiekowaniu się takimi zwierzętami. - Otworzył swoją i zaczął kartkować wstęp. - O tutaj jest, że są inne koniopodobne, na przykład hipogryfy, czyli pół orły, pół konie. Albo orło-lwy i Testrale, ale te są jakieś dziwne, nie bardzo rozumiem, o co z nimi chodzi, bo niby są, ale ich nie ma, czy tam ich nie widać. Też muszę przeczytać i zaraz powiem. - Chris był pochłonięty tematem, jak mało którym w szkole, więc nie zauważył kolejnego cienia dłoni, który tym razem pojawił się na jego własnej dłoni. Zaczynał chyba się przyzwyczajać. Zaczytał się w książce, żeby dowiedzieć się, czym były te testrale, bo wyglądało na to, że są wyjątkowymi stworzeniami, a chciał zrobić na Jennie jak największe wrażenie. No i sam był strasznie ciekawy, jak to z nimi jest.
Jenna oderwała się na chwilę od swojej książki, zaciekawiona tym, co mówił Christian. - Testrale? Pierwszy raz słyszę o czymś takim. Byłoby super jakbyś o nich doczytał i o nich opowiedział. Ja mam tutaj informacje o tym, że skrzydlate konie są stworzeniami stadnymi, i że nie powinno się trzymać tylko jednego. Powinny być minimum dwa, żeby miały towarzystwo, a jak nie możemy mieć drugiego konia, to powinna być chociaż koza i parę innych stworzeń. No ale MY to i tak musielibyśmy mieć dwa, prawda? W końcu będziemy na nich jeździć i latać razem. To było dla niej zupełnie oczywiste, że będzie miała te pegazy razem z Christianem, no bo nawet jak będą dorośli, to muszą cały czas trzymać się ze sobą. W końcu byli przyjaciółmi, a nie jakimiś tam znajomymi z roku. No i oboje lubili zwierzęta, choć Christian dłużej, niż ona. Jenna dopiero odkrywała piękny świat magicznych i niemagicznych stworzeń. - I tutaj jest opis różnych opcji. Są stajnie zamknięte, w których konie są trzymane w boksach. Boks musi mieć określone wymiary, tak żeby koń mógł rozłożyć przynajmniej jedno skrzydło do czyszczenia. Wtedy trzeba codziennie rano je wyprowadzać, no ale ma się nad nimi kontrolę. Można też trzymać na wybiegu otwartym, ale... Jeszcze nie znalazłam informacji o tym, co je właściwie powstrzymuje przed odlatywaniem... może jakaś magiczna bariera? Jak myślisz? Może zaraz doczytam. I znów pochłonęła ją lektura. Siedziała w milczeniu, uważnie zagłębiając się w tekst, co jakiś czas przerywając, by odnotować jakieś istotne fakty.
Hodowanie pegazów to był bardzo dobry plan. Tak, zdecydowanie chciał kiedyś polatać na nich razem z Jenną. Tylko pewnie trzeba mieć całą masę pieniędzy. Ale kiedy już będą wspaniałymi czarodziejami, to na pewno będą zarabiać wystarczająco, żeby kupić sobie pegazy, może więcej niż dwa. Przerwał te marzenia, żeby poczytać o testralach. Im dłużej czytał, tym bardziej był zasępiony. Z opisu wynikało, że to bardzo sympatyczne stworzenia, chociaż wyglądają dziwnie. Ale pewnie nigdy ich nie zobaczy. To znaczy, chciałby, ale nie chciał spełnić warunku ku temu. - One są bardziej magiczne niż inne latające wierzchowce. Nie można ich zobaczyć, jeśli się nie widziało czyjejś śmierci i się z nią nie pogodziło. Chciałbym kiedyś je zobaczyć, ale nie chce, żeby ktoś umierał. Wystarczy mi obrazek w książce. O zobacz - Tu Christian pokazał kuzynce ilustracje. - Wyglądają na bardzo wychudzone, trochę jak charty i mają smocze głowy. No i latają na tych nietoperzowych skrzydłach. - Chłopak miał mieszane uczucia i to było widać. - Może jest jakiś inny sposób, żeby je zobaczyć. Jeśli jest to go znajdę. A w ogóle, to z nimi jest trochę jak ze szczurami. Przez to jak wyglądają, ludzie uważają, że przynoszą pecha. A przecież żadne zwierze nie przynosi pecha. Pecha przynosimy sobie sami, jeśli nie uważamy wystarczająco. Tak mówi tata, a on sporo widział, więc jest mądry. - Teraz zasępił się jeszcze bardziej. A co jeśli to będzie tata, albo mama? Jeśli to ich śmierć zobaczy? Nie, niemożliwe, będą żyli jeszcze bardzo długo.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna momentalnie przeskoczyła uwagą z opisu ściółki w boksach na opis stworzeń, o których słyszała totalnie po raz pierwszy. Z każdym słowem Christiana jej oczy robiły się coraz większe. Odłożyła swoją książkę i przelazła na gałąź obok kuzyna, żeby móc mu zajrzeć przez ramię. - Jak wychudzone charty z głową smoka? Nie piszą o czymś jeszcze? Pokaż. Jenna wczytała się w akapit dotyczący wyglądu, żeby lepiej zrozumieć to, jak prezentowały się te niesamowite stworzenia, których żadne z nich na własne oczy przecież zobaczyć nie mogło. - Tututu... O. Testrale przypominają czarne konie, ok, to powiedziałeś. Dalej... Podobno widać im przez skórę prawie każdą kość. Tu jest coś o... A. Ich oczy są puste, białe i pozbawione źrenic. - Jenna zaczęła na głos czytać adekwatny fragment. - Stworzenia te posiadają długą czarną grzywę i ogon oraz smoczy łeb. Christian! Smoczy! Czyli chyba jednak są niebezpieczne! Nie mogę tu nic znaleźć o zębach... Ale jest o... Posiadają olbrzymie, czarne, błoniaste skrzydła pozbawione piór. Skrzydła te z wyglądu przypominają skrzydła nietoperza. Wyprostowała się nieco i sapnęła z wrażenia. To było naprawdę coś. - Myślisz, że naprawdę może być jakiś inny sposób? Znaczy no... W książce nie piszą nic o innym sposobie, prawda? Jakby był, to chyba by o tym powiedzieli... Sama nie wiem, może trzeba spytać jakiegoś nauczyciela?
- No przecież powiedziałem, że mają smocze głowy - chłopak trochę się obruszył. Ale szybko mu przeszło. Faktycznie skrócił opis tych fascynujących zwierzaków to jednego zdania. Nigdy nie był dobry w mówieniu, dlatego pokazał jej książkę. Zajrzał jeszcze raz, żeby się upewnić czy dobrze przeczytał. - One są padlinożerne, czyli muszą mieć kły. Czyli z końmi nie mają aż tak dużo wspólnego. Chyba tylko kształt. Konie gryzą, to testrale pewnie też, ale to musi bardziej boleć, jeśli faktycznie mają zębiska. Trochę go zaskoczyła ta informacja, ale z drugiej strony w padlinożercach nie było nic złego. Może przez porównanie z koniem tak go to ruszyło. Ale przyszło mu do głowy coś innego. - Skoro one są niewidzialne, to co się dzieje z mięsem, kiedy jedzą? Też znika, a jak tak, to w jakim momencie. Bo jeśli po dotknięciu pyska, to można by tak coś ukryć. Albo gorzej, nie znika, dopóki się nie strawi i lata w powietrzu. Brrr - Nie, ta wizja mu się zupełnie nie spodobała. - Chyba masz racje, gdyby był jakiś sposób, to w tej książce by było napisane. Wiesz co, one fascynujące, ale trochę straszne. Nie wiem, czy chciałbym je hodować. Ale jednak chciałbym zobaczyć. Kiedy Jenna je opisywała, brzmiało to groźniej, niż kiedy sam czytał. Ciekawe, na czym to polegało. Ale jak wspomniała o białych oczach, to Chrisowi przeszły ciarki. Może nie chcę, aż tak ich zobaczyć.
Ostatnio zmieniony przez Christian Hastings dnia Pon 27 Wrz - 22:27, w całości zmieniany 1 raz
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna też zaczęła sobie wyobrażać powoli trawione, stopniowo znikające mięso i aż się wzdrygnęła. - Fuj... Nie, myślę, że jednak jedzenie musi znikać w pysku. - powiedziała stanowczo. - No bo wiesz. Nie wszystko, co się trwi, jest wchłaniane przez organizm. Musielibyśmy widzieć wszystko, co się dzieje w ich jelitach i... Zachichotała cicho, bardzo ubawiona pewną myślą. - Widzielibyśmy lewitujące kupy, Chris! Wiesz co, a ciekawe, czy kupa testrala, jak już ją zrobi, też jest niewidzialna. Można wdepnąć w klocka i nawet o tym nie wiedzieć. Coś by śmierdziało, a my nie wiedzielibyśmy co! Bleeee, to jest obrzydliwe. Ale ciekawe, nie? Spojrzała na kuzyna z iskierkami w oczach. Widać było, że wspólna nauka daje jej masę radości, tym bardziej, że przedmiot nauki był porywający. - No dobrze. To ja to zapiszę, żebyśmy mieli notatki na później, a ty zobacz co to są te hipogryfy. Strasznie mnie to ciekawi. O gryfach kiedyś czytałam, ale takie wiesz, mugolskie bajki. Hipogryfy brzmią jak hipopotamy... Nie no, wiem, że hippiczne rzeczy to od koni, ale sam rozumiesz, to tak brzmi. Dobra. To Ty czytaj, ja piszę o testralach. Jak podniosę tak kartkę, to będziemy mogli czytać różne strony jednocześnie. I zabrała się za sporządzanie notatek. Rozpisywała uważnie wszystkie informacje, które uzyskali, porządkowała je i klasyfikowała. Lubiła porządek, bo już dawno sie przekonała, że dobre usystematyzowanie informacji zwiększa szansę na ich poprawne zapamiętanie. - No dobra. To jak z tymi hipogryfami?
Tak, wizja latających kup, albo lepiej niewidzialnych tez go rozbawiła, bardziej niż powinna.- to by było mało przyjemne, zdecydowanie. - Chris chichotał. Ale opanował jakoś wesołość i zabrał się za czytanie o kolejnym gatunku, czyli hipogryfach. Opis wyglądu był dużo przyjemniejszy niż u testrali. Chociaz nadal połączenie orła i konia brzmiało dziwnie. - tu jest napisane, że hipogryf jest mniej więcej takich rozmiarów co koń. Ma głowę, przednie kończyny i skrzydła orła, a tylne kończyny, i zad konia. Jakoś nie umiem sobie tego wyobrazić. Nawet jak patrze na obrazek to mi nie pasuje. O i jeszcze, że dziób hipogryfa zwykle ma stalowoszarą barwę, a oczy pomarańczową. Ma potężne, dobrze umięśnione skrzydła, przez co potrafił latać z dość dużą prędkością. Może mieć umaszczenie ciemnoszare, różowawe, kasztanowe, kruczoczarne albo brązowe - Christian przerwał na moment, żeby doczytać kolejną ciekawostkę. - One są bardzo dumne i trzeba je traktować z szacunkiem, bo mogą się rozzłościć. Zanim się podejdzie, trzeba się ukłonić i cały czas patrzeć w oczy bez mrugnięcia. Dopiero Kiedy hipogryf odda ukłon, można do niego podejść, ale lepiej poczekać aż sam podejdzie. Za to są bardzo lojalne, kiedy już się zdobędzie ich zaufanie. Wymagają odpowiedniej wiedzy eksperckiej, żeby się nimi zajmować. Pegazy w sumie też, ale chyba są mniej, groźne jak się wkurzą. Przed hipogryfem mógłbym nie uciec - Popatrzył na swój mundurek noszący ledwie widoczne ślady po spotkaniu ze zirytowanym pegazem. Nadal go lubił, ale będzie musiał zacząć go zmieniać na coś innego, na zajęcia, na których mógłby się mocno ubrudzić.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna skończyła spisywać notatki o testralach akurat wtedy, kiedy Christian znalazł odpowiedni fragment do przeczytania o hipogryfach. W żołądku jej zaburczało, dlatego wyciągnęła z kieszeni mundurka jabłko i zaczęła się przysłuchiwać, jednocześnie zaspokajając najmocniejszy głód. - Zauważyłeś, że wszystkie magiczne stworzenia, o których do tej pory czytaliśmy, rozumieją czarodziejów? Czarodziejów czy ludzi ogólnie...? No, w każdym razie chodzi mi o to, że testrale rozumieją jak sie je pyta o drogę, a hipogryfy, jak się je obrazi. To takie trochę przerażające, nie? No i sowy też rozumieją, jak się im mówi, do kogo jest list. Usadowiła się wygodniej i znów spojrzała Christianowi przez ramię. Jakiś czas czytała, zastanawiając się nad tym wszystkim, a potem ponownie sięgnęła po zeszyt, żeby wszystko spisać. Odnotowała cechy orle i końskie, informacje o kolorach i te wszystkie inne ciekawe rzeczy. - Strasznie dziwne jest to kłanianie się. W ogóle to myślałam, że pegazy to najbardziej niesamowite magiczne konie, a tymczasem one są takie... Najbardziej zwyczajne, nie? Bo to po prostu konie, ale bez skrzydeł. No i... Nagle wydała z siebie okrzyk zdumienia. - Ale ja jestem niemądra! Christian! Przecież rdzeń mojej różdżki jest zrobiony z pióra pegaza! Dlaczego ja o tym nie pomyślałam? Jak to czytałam, a już w ogóle jak ją kupowałam, to to wszystko wydawało mi się takie zupełnie abstrakcyjne... Wiesz, na zajęciach z Opieki koniecznie musimy spytać nauczyciela o te wszystkie rzeczy. Nawet o kupę testrala! Zapytamy! Obiecaj, że zapytasz! Dopisała jeszcze kilka zdań do notatek, a potem znów się wyprostowała. - Dobra. To może teraz wreszcie o samych pegazach? Widziałam, że są jakieś białe, one mają jakąś inną nazwę. I te gniade, które są na polanie, też mają jakąś nazwę. Przeczytasz na głos?