Zwykły gabinet, jakich wiele. Biurko, do którego poza jego fotel dostawione są jeszcze dwa, równie wygodne. Regały z różnymi książkami o tematyce okołomiotlarskiej. Można tu znaleźć kilka egzemplarzy Quidditch przez wieki, poradnik jak dbać o miotły, kilka starych egzemplarzy magazynów miotlarskich. Na półkach nie brakuje zestawów do konserwacji mioteł, zdjęć składów krajowych drużyn. Na ścianach, pomiędzy różnymi portretami znajduje się również portret pani Hooch, ulubionej profesor Walsha. W rogu pomieszczenia znajduje się obszerna szafa, w której Walsh schował swoje pamiątki, m.in. strój w barwach Katapult, a także zapasowa skrzynia z piłkami do quidditcha. Obok, na niewielkim stoliczku znajduje się zaparzacz do kawy, której aromat miesza się z zapachem pasty do polerowania miotły. Ot, zwykły gabinet.
Jak to jest, że czasami, kiedy ktoś nie chce sprawiać kłopotów innym - próbując, jak na przykład dziewczyna ciągle utrzymywać, że wszystko z nią w porządku, kiedy tak naprawdę na pierwszy rzut oka widać, że nie jest - efekt jest zupełnie odwrotny? Bo przecież kiedy ktoś pyta o to, czy ma jakiś problem, chce dowiedzieć się czegoś więcej, to robi to z troski. A kiedy musi sam dochodzić do tego i dopytywać coraz więcej i ciągnąć za język albo domyślać się to chyba oznacza, że sprawia się mu dwa razy więcej kłopotu, czyż nie? Niektórzy potrafili zrozumieć to, że takie osoby, wolą zwyczajnie ucinać temat, aby nie obarczać innych swoimi problemami, jednak są i tacy, których irytuje sam fakt, że nie powiedzą prosto z mostu co ich trapi, aby dać sobie pomóc. Lucas należał do tej pierwszej grupy osób. Był w stanie zrozumieć to, że jest się na tyle skromną osobą, aby nie wciągać innych ludzi w swoje zmartwienia. Ale to nie zmieniało faktu, że przez to, dążył jeszcze bardziej do tego, aby poznać utrapienie, z jakim trzeba było się zmierzyć. Na twarzy Walsha malowały się tak intensywne emocje, że Lucas miał wrażenie, że za chwilę zwyczajnie wstanie i wyjdzie z pomieszczenia aby nad nimi wszystkimi zapanować. Może dlatego chłopak stwierdził, że odezwie się pierwszy, kiedy jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Bonnie. Jednak nauczyciel szybko dał do zrozumienia Sinclairowi, że nie było to dobre posuniecie, kiedy skierował do niego swoje dość dobitne słowa. Ślizgon odwrócił tylko spojrzenie i postanowił pozwolić działaś Joshowi. Ostatecznie ten i tak zgodził się z jego słowami, jednak chłopakowi w żaden sposób przez to nie ulżyło. W tej chwili miał tylko nadzieję, że zapewnienia, którymi karmi ich Bons, zostaną przez nią urzeczywistnione. Widząc jak dziewczyna bierze słodki wypiek od profesora, trochę go to uspokoiło. Może jednak spełni obietnice i będzie pamiętać o normalnych posiłkach. Usłyszawszy swoje nazwisko i zadanie jakie zostało mu powierzone przez Walsha, skinął głową. - Oczywiście, dopilnuję, żeby zjadła kolację - zapewnił mężczyznę, po czym usłyszał poddenerwowany głosik Bonnie, która już zaczęła protestować. - Akurat dzisiaj jedynym planem jaki mi pozostał jest zjedzenie kolacji, więc nawet jeśli tego nie chcesz to i tak jesteś skazana na moje towarzystwo. - zwrócił się do dziewczyny, z charakterystyczną dla siebie nutką rozbawienia w głosie, po czym posłał jej półuśmiech. Nie miała wyjścia. Nagle Puchonka przystawiła dłoń do ust i nachyliła się do przodu, upuszczając naczynie z wodą na podłogę. Lucas przeniósł wzrok z Bons automatycznie na Josha, który był najbliżej i mógł szybciej zareagować niż on. Chyba jednak dziewczyna tak łatwo nie będzie w stanie wrócić do prawidłowego odżywiania się...
Obserwował zachowanie dziewczyny z uwagą, nie dając się omamić słowami o egzaminach i stresie. Nie jadła. Wyraźnie nie chciała zjeść cynamonki. Nie podobało mu się to, a jeszcze bardziej to uczucie bycia okłamywanym. Niestety, nie miał w tym przypadku pewności, więc nie mógł w żaden sposób zareagować. Pozostawało jedynie obserwować dziewczynę, skupiając się na wszystkich sygnałach, jakie dawało jej ciało, a nie było tego mało. Każde spięcie, grymas na twarzy, opuszczony wzrok. Wyraźnie nie czuła się dobrze, ale podejrzewał, że nie chodziło tylko o fizyczny samopoczucie, ale także o psychiczne. Z lekkim uśmiechem przyjął zgodę Ślizgona, na przypilnowanie dziewczyny. Nie miał mu za złe strofowania Bonnie, ale nie chciał, żeby w tej chwili w gabinecie robiły to dwie osoby. Jeśli już dziewczyna miałaby mieć do kogoś o to pretensje, to wolał, żeby boczyła się na niego, a nie na kolegę innego domu. - No i widzisz, nie miał lepszych planów. Pomyśl o tym, jak o zadbaniu o dobre relacje między waszymi domami i nie rób trudności Lucasowi w wypełnieniu zadania ode mnie - poprosił dziewczynę, uśmiechając się pozornie lekko, tak jak i ton głosu wydawał się względnie wesoły, ale spojrzenie pozostawało poważne. Nie podobał mu się stan dziewczyny i zamierzał w jakiś sposób sprawdzić, czy to rzeczywiście była wina stresu, czy może ma ona problemy z jedzeniem. Nienawidził być okłamywany i błagał w duchu, żeby dziewczyna właśnie tego nie próbowała robić. Wierzył, że byłby w stanie jakoś przejść nad tym do porządku dziennego, ale obawiał sie, że zaufanie, jakim obdarzał każdego na start, zmniejszyłoby się, a tego naprawdę nie chciał. - Słuchajcie oboje… Egzaminy, ważny mecz, spotkanie w sprawie pracy… To są stresujące momenty, ale musicie się porządnie odżywiać. W przeciwnym razie osłabienie organizmu będzie najmniejszym problemem… - westchnął, spoglądając to na jedno, to na drugie. - A jeśli podobna sytuacja miałaby znowu miejsce, dajcie mi znać. Bonnie… Wiesz, że powinienem dać znać twojemu ojcu? - dodał, na koniec patrząc już nieco smutno na dziewczynę. Podejrzewał, że nie będzie chciała go o tym informować, ale Josh nie był pewny, czy to dobre wyjście.
Serce biło jej nierówno. Zrobiło się jej przykro, że troszeczkę, odrobinę okłamuje Josha, który przecież jest przyjaźnie nastawiony. Do tego wszystkiego wstyd przed Lucasem... opuściła głowę tak bardzo, że dotknęła brodą swojego obojczyka i posmutniała. Powinna jeść chociaż ten jeden posiłek dziennie aby więcej ich nie niepokoić. Przecież jak Jess albo Boyd się o tym dowiedzą to mogą sobie coś źle o niej pomyśleć... nie wspominając o rodzicach. - Dobrze, poddaję się, grzecznie pójdę na kolację z Lucasem. - dopiero po chwili zdałą sobie sprawę, że zabrzmiało to jak wspólna randka narzucona przez Josha... miała nadzieję, że jednak nikt z nich tego nie odbierze inaczej spali się tutaj z zażenowania. Wysiliła się na bardzo mało przekonywujący uśmiech, ale aby uciszyć swoje wyrzuty sumienia skłonna była zgodzić się teraz na wiele. Najwyżej spłonie z zawstydzenia w towarzystwie chłopaka i nigdy w życiu nie będzie umiała mu już spojrzeć w oczy, bo przecież obaj mieli prawo ją strofować za jej zaniedbanie. Powinna zrobić sobie jeden dzień wolnego od nauki i diety (och, będzie mogła zjeść dwa posiłki zamiast jednego...), aby wrócić do sił, uspokoić otoczenie i przede wszystkim za nic w świecie nie zdradzać się, że się odchudza. Nie chciała słyszeć zapewnień, że nie musi. Doskonale wiedziała jak wygląda i aż dziw, że w ogóle jakikolwiek chłopak chciał się do niej uśmiechać. - Ja po prostu czuję ogromną różnicę programową między Ilvermorny a Hogwartem. Nie nadążam za nadrabianiem wszystkiego... siedzę po nocach, żeby chociaż egzaminy poszły mi dopuszczalnie. - ukryła twarz w dłoniach, ale nie płakała, po prostu westchnęła głęboko. Przynajmniej nie kręciło się jej już w głowie tak mocno; dzięki ci cudowna stabilności fotela. Przeszedł ją zimny dreszcz, gdy Josh wspomniało informowaniu o wszystkim ojca. - Czy to konieczne? - posłała mu błagalne spojrzenie. - Bardzo trudno było mi namówić rodziców, żeby pozwolili mi się przenieść do Hogwartu. Nie chcę dawać im powodów do żałowania tej decyzji. - smutek nie chciał opuścić kącików jej ust. - Będę bardziej uważać, dobrze? Dasz... znaczy się dostanę profesorze jeszcze jedną szansę? - w swoim spojrzeniu zawarła dużo niemego błagania. Zerknęła na Lucasa prosząc go też bez słów o wstawiennictwo, choć przecież nie miał powodów by tego robić. Mimo wszystko łatwiej byłoby przekonać Josha mając wsparcie w postaci kolegi... który przecież zobowiązał się do odprowadzenia jej na kolację. Razem mogliby być bardziej wiarygodni, a i może jej tatko nie będzie musiał się o niczym dowiadywać... i tak niewiele wiedział na temat jej kompleksów i wiecznej diety. Był dosyć niepoważnym człowiekiem jak na swój wiek, ale mimo wszystko nie chciała zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi. Postanowiła zatem obiecywać milion rzeczy byleby dano jej jeszcze jedną szansę.
Kiedy poznał Bonnie, wydawała mu się co prawda dość nieśmiałą dziewczyną, jednak bardzo sympatyczną i skorą do pomocy osobą. Zazwyczaj potrafił wyłapać u ludzi ten pierwiastek dobroci, który czasami na pierwszy rzut oka nie można było zauważyć. Miał wrażenie, że puchonka wyraźnie tworzyła wokół siebie barierę, którą uważała za najlepsze rozwiązanie, aby nie trapić innych swoimi zmartwieniami. Jednak ta cząstka niej, w której można było odnaleźć tę skrytą namiastkę dobrego człowieka, widocznie przebijała się przez ten mur, dając niepojęte ciepło jakie biło od tej dziewczyny. Dlatego nie mógł pozostać na to obojętny, kiedy widział, że coś złego działo się z Webber i cieszył się, że spotkał ją na schodach tego dnia, przez co dowiedział się z czym zmaga się brunetka. Podobało mu się to w jaki sposób nauczyciel miotlarstwa postanowił przekonać ostatecznie dziewczynę, aby poszła z Ślizgonem do Wielkiej Sali. Z jej charakterem nie mogła odmówić, po usłyszeniu tego argumentu i w istocie tego nie zrobiła. Uśmiechnął się szerzej, słysząc jej słowa. - W końcu, jako Honorowy Sprzymierzeniec Ślizgonów musisz pokazywać się, z którymś z nas, żebyś nie straciła orderu - zażartował, niewiele myśląc, nawiązując do ich pierwszej rozmowy, kiedy to chłopak chciał przyznać Puchonce właśnie taką odznake. Chciał troche rozładować atmosfere, bo widział, że Bons z każdą minutą coraz bardziej ma dość tej rozmowy, a skoro zgodziła się iść z nim zjeść, to chyba dobry znak. Jednak jego plan się nie powiódł bo za chwilę Walsh zaczął pogadanke na temat tego, że mają sie oboje dobrze odżywiać, nawet jeśli goni ich nauka, treningi czy ważna rozmowa... Świadomy tego, że mężczyzna zwraca się do nich obojga tylko dlatego, aby nie naskakiwać na wystarczająco przytłoczoną tą sytuacją dziewczynę, Sinclair kiwnął ponownie głową, patrząc na profesora. Widząc spojrzenie Bons, które prosiło o wsparcie, po tym jak Josh wspomniał o jej ojcu, nie zwlekał z próbą przekonania mężczyzny, że nie musi trapić ta sytuacja pana Webbera. - Wierzę, że Bonnie dotrzyma słowa, panie profesorze. - odezwał się, zwracając się do niego łagodnie. - Po co denerwować jej tatę? Jest mądrą dziewczyną i myślę, że zrozumiała po tej rozmowie, że to co robiła było bardzo... niemądre. - dodał po chwili, zerkając wymownie na Puchonkę. Miał nadzieje, że było tak jak mówił i dzisiejsza sytuacja na schowach dała brunetce do myślenia.
Młodzi i ich problemy. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Bonnie tak się broniła przed wszystkim. Niechęć do sprawiania problemów? No dobrze, rozumiał to, ale jeśli już ktoś oferował pomoc, to należało ją przyjąć. Tak zwyczajnie, po prostu, należało ją przyjąć. Miał ochotę zacząc prawić im obojgu, choć w szczególności dziewczynie, wykład na temat proszenia o pomoc oraz tego, jak się zachowywać, gdy ktoś nam ją oferował, ale dał sobie spokój. Dość już się nagadał. Skinął lekko głową, kiedy Bonnie potwierdziła, że pójdzie z Lucasem na kolację. Miał nadzieję, że naprawdę coś zje i chłopak nie będzie mu musiał niczego zgłaszać. Z drugiej strony, naprawdę wierzył w to, że jeśli dziewczyna będzie mieć jakiś problem, to zwyczajnie poinformuje go o tym tak, żeby mógł jej pomóc. Byli rodziną, czy to w rzeczywistości, czy tylko przez wzgląd na dom Helgi. Nawet jeśli pomógłby każdemu, to jej w szczególności. - Różnica programowa... Nawet gdybyś musiała powtarzać rok, nikt nie miałby o to do ciebie pretensji. Trudno jest się przestawić po przeniesieniu, więc naprawdę, nie przejmuj się tym aż tak bardzo - stwierdził cicho tuż przed tym, zanim zaczął swoją pogadankę. Nie chciał naskakiwać tylko na nią, więc rzeczywiście, dlatego kierował swoje słowa do ich dwójki, ale nie miał przecież do czynienia z dwójką głupich dzieciaków. Domyślał się, że Bonnie i tak wie, kto jest głównym adresatem jego pogadanki. Westchnął ciężko, zastanawiając się mimowolnie, ile jeszcze osób ma takie problemy i dlaczego. Gdzie leży źródło? Naprawdę to był tylko stres? Czy można było ze zmartwień o oceny doprowadzić siebie do omdlenia? Przyglądał się to Lucasowi, to dziewczynie, gdy nagle połączyli siły i próbowali przekonać go, żeby nie informował jej ojca o problemie. - Dobrze, dobrze, widzę, że nie mam co się spierać o to - odparł z nieznacznym śmiechem, unosząc dłonie ku górze w obronnym geście. - Szczęśliwie za chwilę egzaminy będziecie mieć za sobą, a później będą wakacje. Stres minie i różnica programowa także zaniknie - dodał, uśmiechając się ciepło do Bonnie. Najchętniej przytuliłby dziewczynę, ale zauważył, że nie chciała pokazywać przed innymi, że są rodziną. Szanował to. - Czy jeszcze coś powinienem wiedzieć? - spytał, mimowolnie spoglądając na nadgryzioną, ale wciąż niezjedzoną cynamonkę.
Julia stanęła niepewnie przed drzwiami od gabinetu Walsha. Miała już zastukać i wejść do środka, gdy rozmyśliła się w ostatniej chwili i wbiła tępo wzrok we własne trampki. Nie musiała tu dziś przychodzić. Nikt nie przykładał jej noża do gardła ani nie trzymał na muszce całej rodziny, mówiąc, że ich życie zależy od wizyty u sympatycznego nauczyciela miotlarstwa. Nie musiała przychodzić, co nie zmieniało faktu, że powinna. Po wewnętrznej walce z samą sobą, która w jej głowie trwała całą wieczność, otarła spocone dłonie o materiał jeansowych spodni i uspokoiła oddech. Rozmawianie sam na sam z nauczycielami nigdy nie przychodziło jej specjalnie łatwo, nawet w sytuacjach, gdy nic nie przeskrobała. O wiele pewniej się czuła, rzucając dowcipami z ostatniej ławki. W końcu Krukonka spięła się w sobie i zapukała, a już po chwili znalazła się w środku. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciła uwagę, był ciepły, nieco dymny zapach palonej kawy, mieszający się z intensywnym aromatem wosku do mioteł. Zaciągnęła się nim z przyjemnością, a czując dobrze sobie znane aromaty, momentalnie się uspokoiła. Kto wie, może to właśnie ten zapach sprawiał, że uczniowie byli zawsze tak zrelaksowani przy Walshu?
– Dzień dobry, mogę Panu zająć chwilkę? – zapytała, a kiedy nauczyciel wskazał jej wolne krzesło, ciężko na nim usiadła.
Kiedy nauczyciel usiadł naprzeciwko i wbił w nią swoje przenikliwe brązowe oczy, momentalnie zapomniała, po co tu przyszła. Minęły długie sekundy, nim odzyskała język w gębie. Kiedy już jednak zaczęła, miała wrażenie, że nie przestanie mówić, dopóki ktoś jej nie przerwie.
– Jeszcze nikomu o tym nie mówiłam, bo nie chciałam zapeszać… a może dlatego, że nie chciałam się tłumaczyć z ewentualnej porażki? Nie wiem… w każdym razie po letnich testach w Luizjanie, które poszły mi zaskakująco dobrze, postanowiłam, że jak wrócę do domu, to zapiszę się na testy do kilku ligowych drużyn i wezmę w nich udział. Szczerze mówiąc, nie robiłam sobie specjalnych nadziei, bo wciąż mi wiele brakuje do Strauss czy Callahana, ale w zeszłym tygodniu przyszedł do mnie list z informacją, że się dostałam do Harpii z Holyhead. – Zrobiła sobie krótką przerwę na złapanie oddechu i poukładanie myśli w głowie. – No i w związku z tym, chciałam panu podziękować. Dużo się nauczyłam podczas pańskich zajęć i jeszcze dużo się nauczę, ale przede wszystkim to dzięki panu uwierzyłam, że quidditch to może być dla mnie coś więcej, niż hobby. Tak więc dziękuję. – Skinęła z wdzięcznością i sięgnęła do plecaka.
Z plecaka wyjęła z kolei papierową torbę na prezenty, na której znajdował się Mikołaj w towarzystwie renifera o czerwonym nosie. Tylko taką torbę mogła znaleźć w domu, który przelotnie odwiedziła w ten weekend. W torbie, która nie nadawała się specjalnie do niniejszej okazji, znajdowała się butelka ognistej whisky oraz ciemnozielona koszulka meczowa Harpii z nazwiskiem Brooks i numerem 44.
– Mam nadzieję, że przyjdzie pan kiedyś na mój mecz i nie zapomni jej zabrać. Koszulki, nie whisky. Nie sądzę, żeby można było wnosić własny alkohol na stadion – dodała z uśmiechem. Poczuła się znacznie lepiej, gdy już powiedziała wszystko to, co leżało jej na sercu.
Nie spodziewał się nikogo, więc szykował sobie swoją ulubioną kawę, choć musiał obyć się bez cynamonu. Zapomniał kupić, a nie miał ochoty szukać po szkolnej kuchni, czy raczej prosić skrzatów. Dwa puszki pigmejskie skakały po jego biurku, a Fruzja drzemała przy oknie, w niewielkim niby gnieździe. Ledwie przygotował sobie kawę, zaczął wyjmować cynamonki, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zaprosił do środka, wskazując wolne miejsce i od razu zapewniając, że w niczym mu nie przeszkadza. Zastanawiał się, co ją sprowadza do jego gabinetu, ale nie pytał. Uśmiechał się jedynie lekko, czekając aż zacznie, gestem oferując cynamonki. Zgonił jedynie z blatu biurka puszki pigmejskie, nie chcąc, żeby same dobrały się do słodkości, albo jego kawy. Nie rozumiał dlaczego, ale Alex Junior ostatnimi czasy sprawdzał, czy kofeina jest dla nich odpowiednia. Bezczelny. Słuchając jej, uśmiech coraz bardziej rozjaśniał jego twarz. Czuł się miło, cholernie miło, że przyszła osobiście mu podziękować, choć nie musiała, a także pochwalić się członkostwem w zawodowej drużynie. Na ścianie wisiały już dwa listy, jakie dostał od studentów - Strauss oraz Fitzgeralda. Teraz… Aż wstał z fotela, gdy tylko dziewczyna wyjęła prezent dla niego. Choć alkohol był miłym dodatkiem, który na pewno znajdzie zastosowanie, rozczuliła go koszulka. Machnięciem różdżki wyczarował wieszak w ramce, na którym zawiesił koszulkę. - Po pierwsze, mogę liczyć jeszcze na uścisk? - spytał odrobinę zachrypnięty głosem, więc urwał z cichym śmiechem, aby upić kawy i móc mówić już normalnie. - A po drugie jestem… Wzruszony, że przyszłaś osobiście się pochwalić. Naprawdę, jestem dumny, cieszę się, że udało ci się dostać do Harpii i na pewno przyjdę na mecz, zobaczyć jak sobie radzisz w innych okolicznościach, niż szkolne rozgrywki - dokończył gratulacje, przysiadając bokiem na biurku. - Przypomnij mi, na czym latasz? Nimbus, prawda? W Harpiach też jesteś ścigającą, czy inna pozycja? - zaczął też od razu dopytywać radosnym tonem, wyraźnie podekscytowany wiadomością.
Towarzystwo drzemiącej sowy i pigmejskich puszków dodawało gabinetowi potulnego sznytu, a także dokładało kolejny puzzel w układance o nazwie „Joshua Walsh”. Wysoki i barczysty mężczyzna o siwiejącej brodzie w jakiś naturalny sposób łączył surową aparycję z niezwykle ciepłym i ludzkim wnętrzem, skutecznie wyrywając się jakiemukolwiek zaszufladkowaniu. Kiedy jej koszulka zawisła na wieszaku w ramce, nieco się wzruszyła, a następujący po tym misiowaty uścisk jedynie to wzruszenie pogłębił. Profesor pachniał tak, jak powinien – miotlarską pastą (będącej jednocześnie zapachem jej amortencji) i słodkim aromatem ciasteczek leżących na biurku.
Kiedy ponownie usiadła na krześle, serce jej przyjemnie drżało. Była wzruszona, szczęśliwa, dumna… tyle emocji w tak krótkim czasie! Nie przywykła do tego.
– Tak, na „Piętnastce”… Boydenowskiej. Dał mi ją w prezencie, po tym, jak wygrał w Luizjanie Gwiezdną Zamiatarkę – potwierdziła. Miała tę miotłę już od ponad miesiąca, była jej i tylko jej i do tego nieco ją podrasowała goblińskimi witkami, ale wciąż nie potrafiła myśleć o niej inaczej, jak o miotle Boyda. Może właśnie tak powinna ją nazwać? "Boyden". Ponoć niektórzy zawodnicy właśnie tak robią.
Krukonka sięgnęła po ciastko i uszczerbała kawałek, a na jej twarzy mimowolnie pojawił się lekki uśmiech. Skrzaty, które upiekły te łakocie, musiały włożyć w to naprawdę mnóstwo serca i talentu, bo raczej nie posądzała nauczyciela o to, że w czasie wolnym bawi się w cukiernika. Choć z drugiej strony ten mężczyzna, jak już zdążyła się przekonać, potrafił być prawdziwą enigmą.
– Jako pałkarka – poprawiła rosłego Walijczyka. – Już od stycznia przysposabiałam się do pałki, ale po zeszłorocznym sezonie postanowiłam ostatecznie zmienić pozycję. No i się okazało, że do machania kijem mam dużo większy talent, niż do latania z kaflem. A i ile przy tym frajdy!
Kochała quidditcha, ale odkąd wzięła rozbrat z kaflem, coś się zmieniło. Nagle treningi przestały był obowiązkiem, a stały się czymś tak naturalnym, jak poranne nastawienie wody na kawę, a jej miłość do sportu przeobraziła się w coś na kształt obsesji.
– Pan profesor również grał, prawda? Jako ścigający?
Znała odpowiedź. Przeczytała chyba każdy numer „Proroka…”, „Miotły” czy „Tygodnika Szukającego” i to wiele lat wstecz. Na stronach tych czasopism kilkukrotnie trafiła na artykuł opatrzony fotografią Walsha w charakterystycznym, zielono-czerwonym pasiaku Katapult. Nie wiedziała jednak wszystkiego, a poza tym nie oszukujmy, się, historii o quidditchu nigdy jej nie było mało. Wciąż się również zastanawiała, jak to możliwe, że młody i obiecujący ścigający wylądował w Hogwarcie, choć był w kwiecie wieku i powinien w tym momencie szykować się do nadchodzącego spotkania z „Wędrowcami”.
Fruzja, lelek wróżebnik, była urocza jedynie, gdy spała. W innych przypadkach potrafiła krzyczeć na niego o wszystko. Czasem zastanawiał się, co jest z nią nie w porządku, skoro lelki podobno krzyczały tylko na deszcz. Może chodziło o to, że była ona właściwie udomowiona? Oczywiście jeśli pomijało się obecną aurę i nieomal codzienne deszcze. Teraz szczęśliwie spała, a on miał możliwość spokojnie porozmawiać ze studentką, nowym narybkiem Harpii. Uśmiechnął się szerzej, gdy usłyszał na jakiej miotle lata dziewczyna. Sam miał Nimbusa 2015 i był z niego zadowolony. Dodatkowo podobało mu się, że jednak dzieciaki się wspierały i nawet oddawali swój sprzęt, gdy zdobywali nowy. - To dobra miotła. Nie powinnaś mieć z nią problemów, choć podejrzewam, że przyda ci się coś nowego z następnym sezonem. Zależy od jak dawna miał miotłę Boyd - zauważył, kiwając lekko głową, sięgając znów po kawę i popijając ją wolno. Dostrzegł lekki uśmiech na twarzy dziewczyny, gdy tylko ugryzł cynamonki i sam rozciągnął usta w wyrazie zadowolenia. - Prawda, że dobre? Nie rozumiem jak można nie przepadać za cynamonkami… - rzucił swobodnie, choć nie miało to większego znaczenia dla ich rozmowy. Nie powinien tego robić, ale skoro gajowy ich nie widział, Josh odłamał kawałek cynamonki i podał puszkom pigmejskim, pozwalając im na zlizywanie lukru. Jaki pan takie zwierzę? Możliwe. Wrócił szybko spojrzeniem do dziewczyny, słuchając uważnie jej odpowiedzi. - Ach, pałkarka… Musisz mi wybaczyć tę pomyłkę - zaśmiał się cicho, pocierając lekko kark, zaraz też wsłuchując się w jej odpowiedź, kiwając wolno głową. - Prawdę mówiąc zastanawia mnie fenomen tej pozycji. Wielu zawodników uwielbia walkę z tłuczkami i choć rozumiem część z odreagowaniem na piłce i możliwością celowania w przeciwników, tak zastanawiam się, dlaczego jest uznawana często za najlepszą pozycję, na której można najwięcej robić… - dodał z lekkim zamyśleniem, odruchowo bawiąc się bransoletkami na nadgarstku. Zaraz też zaśmiał się szczerze, słysząc jej pytanie. Tak, chyba nie było osoby, która nie wiedziała, że grał, a nawet jeśli, to podejrzewał, że tropem Callahana, zdążyła już go sprawdzić. Nie było też czego tu ukrywać, a sam był dumny, że należał kiedyś do Katapult. Jednakże zawsze, gdy rozmowa schodziła na jego dawną karierę, smutek, czy raczej żal, wkradał się do jego głosu, choć starał się nie dawać tego po sobie poznać. Zdążył polubić obecną pracę i właśnie zaczynał drugi rok w Hogwarcie, co uznawał już za duży progres, bowiem podejmując zatrudnienie w szkole, zakładał, że nie wytrzyma do końca semestru. - Tak, byłem ścigającym. W czasie szkoły czasem zmieniałem pozycję, gdy mieliśmy mecze towarzyskie, ale właściwie od zawsze wrzucałem kafla w pętle - przyznał uśmiechając się szeroko znad kubka.
Julia po chwili zawahania się sięgnęła po kolejną cynamonkę. Były naprawdę dobre, choć na co dzień nie sięgała po słodycze. Tym jednak ciężko było się oprzeć.
- Z tego, co się orientuję, to latał na niej niespełna sezon. A do tego ma takie samo podejście do mioteł, jak ja, tak więc jest w niemal idealnym stanie. Trochę ją podrasowałam goblińskimi witkami i teraz jest jeszcze szybsza - powiedziała z dumą, tak jak matka opowiada o swoim ukochanym dziecku. Miłość to trochę duże słowo, ale czuła do tej miotły to, czego nie czuła do wielu ludzi. Z każdym treningiem czy meczem, rozumiała ją coraz lepiej, stopniowo dążąc do kompletnej harmonii z tym cudownym kawałkiem drewna.
Kiedy Profesor opowiedział o swoim przemyśleniach względem jej pozycji, musiała się zastanowić nieco dłużej. Oczywiście, uważała, że pozycja pałkarza jest tą najlepszą, ale nie sądziła, że taka opinia panuje wśród innych. W jej odczuciu pałkarze byli właśnie tymi najmniej docenianymi na boisku. Ścigający zdobywali punkty, szukający szukali malutkiej piłeczki, często wygrywając spotkania w pojedynkę, obrońcy chronili pętli, popisując się zjawiskowymi paradami. Pałkarze byli zawsze gdzieś w tle, z pozoru odbijając po prostu wściekłe kamulce.
- Wydaje mi się, że pozycja pałkarza jest najtrudniejszą i najbardziej niedocenianą pozycją w quidditchu - odpowiedziała w końcu.- Trzeba być szybkim i zwinnym, żeby unikać tłuczków i być zawsze na czas w odpowiednim miejscu, aby chronić swoich kolegów i koleżanki. Trzeba mieć siłę i wytrzymałość, żeby przez cały mecz odbijać ważące kilkanaście kilogramów tłuczki. I co najważniejsze, trzeba mieć zamysł taktyczny połączony z precyzją, żeby unieszkodliwić odpowiedniego zawodnika w odpowiednim momencie. Można rzecz jasna machać kijem na oślep i celować w kogokolwiek, ale to na dłuższą metę nic nie daje. Po co atakować obrońcę przeciwnika, skoro jego drużyna idzie z kontratakiem? Albo czy jest sens uderzać w kierunku ścigającego z kaflem, który może łatwo zdobyć 10 punktów, skoro ich szukający jest bliski złapania znicza i wygrania meczu? Lubię to, jak wymagająca, nieoczywista i złożona jest ta pozycja. I nie będę ukrywała, że przy okazji można również odreagować na tłuczku. Albo koledze z innej drużyny, który zaszedł ci za skórę. - Uśmiechnęła się nieśmiało, kończąc swój nieco za długi wywód.
- A, właśnie. - Przypomniała sobie nagle. - Pod koniec października Harpie grają z Pustułkami. Będę więc walczyła przeciwko Boydenowi i jego przyjacielowi, temu Irlandczykowi o dziwnym nazwisku ze Slytherinu. Gdyby Pan Profesor miał ochotę przyjść, to wyślę Profesorowi bilety. I nie obraziłabym się, gdyby Profesor podzielił się ze mną jakąś radą, jak mogę pokonać Callahana.
Kiwając głową, wysłuchała słów nauczyciela o jego przygodzie w Katapultach.
- Szkoda, że profesor nie grał dłużej - stwierdziła szczerze. po tym, co widziaqła podczas meczu z nauczycielami była przekonana, że świat quidditcha stracił naprawdę wyjątkowego zawodnika. - Ale z drugiej strony, wtedy nie mielibyśmy z Panem treningów, a ja nie grałabym dla Harpii... - uśmiechnęła się szeroko, a jej duże brązowe oczy przepełnione były szacunkiem i podziwem.
- Goblińskie witki? No proszę, widzę, że ktoś tu poważnie podchodzi do miotły – zaśmiał się, ale w jego głosie pobrzmiewały ciepłe nuty, wypełnione zadowoleniem. Nie rozumiał graczy, którzy podchodzili byle jak do swoich mioteł, nie dbając o nie, ani nie dopieszczając lepszą pastą, nowymi obręczami, czy zmianą witek. Kiedy sam latał zawodowo, starał się, aby jego miotła miała wszystko, co najlepsze spośród dodatków oraz środków do pielęgnacji. Obecnie darował sobie ulepszanie jej, ale regularnie dbał o jej wygląd, stąd nieodłączny zapach pasty miotlarskie. - Ale faktycznie, jeśli jest w tak dobry stanie, jak mówisz, no i wygląda na to, że dbasz o nią bardziej niż potrzeba, to powinna ci służyć długo. Jeśli będziesz unikać niepotrzebnych kolizji, a w czasie zawodowych rozgrywek może być różnie. Musisz na siebie zawsze uważać - zauważył, na koniec patrząc na nią poważnie. Utrzymywał to spojrzenie przez dłuższą chwilę, aż w końcu mrugnął do niej swobodnie i ugryzł kolejny kawałek cynamonki. Nie było sensu straszyć dziewczyny co do tego, jak wyglądały mecze, bo podejrzewał, że sama jest tego świadoma. Jeszcze żaden laik nie próbował wziąć udziału w zawodowych rozgrywkach, więc należało założyć, iż każdy posiadał minimalną wiedzę co do różnic między grą w szkole a grą na prawdziwym stadionie. Słuchał uważnie jej wypowiedzi dotyczącej wybranej pozycji, nie kryjąc lekkiego uśmiechu, który niezmiennie trwał na jego twarzy, aby to rozciągnąć się od ucha do ucha, to schować w jednym kąciku ust. Teraz mężczyzna z pełnym zadowoleniem na twarzy wsłuchiwał się w jej słowa, mając potwierdzenie, że nie dość, iż naprawdę kochała grę, to jeszcze miała wszystko przemyślane. Cieszyła go ta rozwaga i świadomość zarówno plusów, jak i minusów pozycji. - Wielu, przynajmniej uczniów i studentów, traktuje pozycję pałkarza jedynie jako opcji dla odreagowania i wyżywania się na przeciwnikach. Podoba mi się, że masz większą świadomość wymagań, jakie ona ze sobą niesie - stwierdził, zanim powiedziała o meczu. Zaśmiał się na jej bezpośrednią prośbę o pomoc w pokonaniu Callahana, unosząc ręce wnętrzem dłoni w jej kierunku. - O nie, nie podpowiadam. Gracie wspólnie na boisku, więc się znacie. Wiesz wszystko, czego potrzebujesz. Jeśli chodzi o mecz, to przyjdę. Ubiorę koszulkę, a twarz wymaluję w barwy Pustułek, żeby nikt nie był pokrzywdzony - dodał wesoło, popijając znowu kawę. Nie zamierzał wskazywać na słabe punkty, zwłaszcza, że w jego odczuciu, nie leżały one w jego technice. Obserwując grę Callahana, Josh dochodził do wniosku, że chłopak wznosi się na wyżyny umiejętności, jeśli ma dobrego partnera na boisku, z którym się dobrze zgrywa. Jeśli dobrze się dogadują prywatnie, widać było szybsze reakcje w trakcie gry. Nie wiedział, czy dogadywali się, czy ustalali jakąś technikę, ale podejrzewał, że jedynym sposobem na pokonanie Boyda na boisku to unieszkodliwienie drugiego pałkarza. Tego jednak nie mógł nikomu powiedzieć, bo cóż, było to cholernie nieetyczne. Pokręcił lekko głową na jej kolejne słowa, czując się dziwnie, co było wyraźnie widoczne w jego spojrzeniu - mieszanina radości, dumy, ale także skrępowania. Nie czuł, żeby jej sukces był tylko jego zasługą, jako profesora, bo przecież była jeszcze dwójka (choć taki Avgust go niezmiernie irytował swoją negatywną motywacją i Merlin świadkiem, że za kolejne "wstyd i hańba" przyłoży mu w twarz). - Grałabyś, bo masz talent, teraz tylko szlifować go dalej - uśmiechnął się i położył na krótką chwilę dłoń na jej głowie. - No ale przyznam, że trochę brakuje mi gry. Mecz we wrześniu mi o tym przypomniał. Z drugiej jednak strony, podoba mi się prowadzenie dla was zajęć i bycie obok, gdy potrzebujecie pomocy, więc chyba naprawdę bycie profesorem było mi pisane - dodał jeszcze, na koniec wzruszając ramionami. Uciekł spojrzeniem na ścianę, gdzie wisiała teraz koszulka Brooks i nie mógł nie uśmiechnąć się szeroko. Był zadowolony ze swojej pracy. Jeszcze tylko mógłby bardziej pomagać im w zwykłych problemach… To jednak nie był temat do rozmowy ze studentką. Wrócił do niej wzrokiem, zaciekawiony jedną kwestią. - Harpie są docelowe, czy celujesz w narodową?
Początkowy lekki stres szybko topniał z każdą minutą spędzoną w gabinecie Joshuy. Jego ciepło i otwartość, a także fakt, że rozmawiali na temat gry, którą oboje kochali, sprawiał, że zaczęła się czuć niemal… swobodnie. Widać to było po jej postawie. Stopa przestała uderzać nerwowo o podłogę, dłonie pocić się tak bardzo, a palce zaciskać nerwowo na udach. Poruszając się po dobrze znanych wodach, zaczynała kwitnąć, a z jej głosu znikała ta ledwo wyczuwalna nutka poddenerwowania.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem, kiedy nauczyciel prosił ją, żeby na siebie uważała, a także wtedy, gdy nie chciał jej podsunąć jakiegoś patentu na Gryfona. Rozumiała go, co nie zmienia faktu, że musiała spróbować. Od kilku dni zastanawiała się, jak przechylić szalę zwycięstwa na stronę Harpii. I po tych kilku dniach, miała więcej wątpliwości i zero odpowiedzi. Największym przeciwnikiem Callahana zdawał się sam Callahan i to od jego dyspozycji dnia i stanu ducha zależało, czy zmiecie ścigające jej drużyny z boiska, czy też nawet się nie poderwie z ławki rezerwowych.
- Mam w takim razie nadzieję, że zapewnimy z Boydenem wyjątkowe widowisko… zakończone wygraną Harpii – uśmiechnęła się ciepło, a jej policzki zaszły odcieniem delikatnego różu.
Zarumieniła się jeszcze bardziej na słowa o talencie, a czując na czubku głowy ciężką dłoń, poczuła się jak mała dziewczynka chwalona przez ojca. Przyjemne uczucie, choć czuła, że trochę nie zasługuje na te słowa. Zdawała sobie sprawę, że nie jest pierwszą lepszą osobą, która wsiadła na miotłę, ale miała świadomość, jak wiele jej jeszcze brakuje. Na razie cieszyła się swoim „miodowym miesiącem”, zadowolona z tego, że ktoś uznał ją na tyle dobrą, by grała w quidditcha zawodowo. Dlatego następne pytanie, wprowadziło niewielki zamęt w jej główce, bo po prostu nie wiedziała, co odpowiedzieć. I co sama o tym myślała.
Harpie są docelowe, czy celujesz w narodową?
Czy marzyła o kadrze narodowej? Oczywiście, że tak! KAŻDY zawodnik marzył o tym, żeby grać dla swego kraju i słuchać przed meczem hymnu. Granie dla własnego kraju było największym wyróżnieniem i dowodem na to, że dotarło się na sportowy olimp. Miała jednak na to marzenie malutką szufladkę gdzieś w otchłani swojego umysłu. To była jej szufladka, jej małe marzenie, z którym nie zamierzała się z nikim dzielić. Wierzyła, że głośne mówienie o swoich najskrytszych pragnieniach przynosi pecha, a tego nie chciała. Poza tym doskonale zdawała sobie sprawę, jak nierealne do osiągnięcia może być jej marzenie. Zawodowców grających w quidditcha były tysiące, a pałkarzy biorących udział w meczu kadry – raptem dwóch. Równie wielkie szansa miała na zadowolenie Patola Craine’a… albo własnej matki. Jedyne, co mogła zrobić, to ćwiczyć ciężej i więcej niż reszta. Tylko tyle i aż tyle. Nawet jeżeli jej się nie powiedzie, będzie mogła z dumą spojrzeć we własne odbicie w lustrze i powiedzieć: „Zrobiłam wszystko, co mogłam”.
Szczerze mówiąc, nie myślę o tym zbyt często– odpowiedziała w końcu, po chwili namysłu- Staram się po prostu skupiać na kolejnym meczu i kolejnym treningu.Ciężko pracuj i jakoś to będzie – pomyślała. – Obecnie mierzę jedynie w powstrzymanie Callahana, bo bez tego nie będziemy miały szans na wygraną.
Wizyta w gabinecie, choć przyjemna, nie mogła trwać w nieskończoność. Nauczyciel miał swoje obowiązki, ona zaś swoje. Podziękowała więc raz jeszcze, uścisnęła na pożegnanie pachnącego pastą miotlarską mężczyznę i z szerokim uśmiechem na twarzy, zniknęła za drzwiami.
Ostatni, kończący sesję z Bonnie i Joshem post wybaczcie, że się wam pakuję między wasze posty, ale chce to skończyć
Od początku nie chciał, aby problem, z którym Bonnie okazało się, że się boryka pozostał pozostawiony samym sobie. To co stało się na schodach było na tyle poważne, że nie mógł powstrzymać się aby przy Joshu nie skomentować zachowania dziewczyny. Sam nie lubił jak ktoś dawał mu reprymendę i nie przepadał kiedy musiał jej komuś udzielać, jednak to co robiła dziewczyna było bardzo nieodpowiedzialne. Jednak nie pozostało mu nic, jak tylko zgodzić się ze słowami profesora, kiedy ten dał im kilka rad oraz próbował przemówić Bonnie do rozsądku. Wiadomo nie będzie jej łatwo teraz zmienić swojego nastawienie, a zaburzenia odżywiania były dość trudną do "uregulowania" chorobą, jednak wierzył, że dziewczyna będzie chciała coś zmienić w tej kwestii. Podziękowali nauczycielowi za rozmowę i wyszli, a Lucas tak jak obiecał zszedł wraz z Puchonką do Wielkiej Sali, aby oboje mogli się posilić. Ostatecznie niewiele zjadła, ale Sinclair miał zamiar jeszcze z nią porozmawiać za jakiś czas i dyskretnie wypytać się o postępy związane z jej "odchudzaniem".
// zt dla Lucasa i Bonnie w sumie też
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zadawanie pracy domowej jest łatwe. Ot, rzuca się im temat, narzuca długość odpowiedzi i tylko czekać na wściekłe sowy z listami, albo osobiste wręczenia. Gorzej z ich czytaniem. W takich chwilach Josh zaparzał sobie kawy, która szybko wypełniała jego gabinet zapachem cynamonu, a stojąc w samonagrzewającym kubku długo cieszyła odpowiednią temperaturą. Nie inaczej było tego dnia, gdy w końcu rozsiadł się wygodnie w fotelu i otwierał kolejno wszystkie prace domowe uczniów. Proste pytanie było - kogo chcieliby spotkać ze sław gier miotlarskich i czego chcieliby się od nich nauczyć. Cóż, chodziło o sztuczki, technikę. Z całą pewnością nie spodziewał się tego, co otrzymał od większości i był przekonany, że będzie musiał poruszyć temat tych prac domowych w trakcie następnych zajęć, albo chociaż listownie. Będzie musiał także uważnie wyjaśniać, co mają napisać. Czytając pracę domową @Victoria Brandon nie mógł nie uznać jej przygotowania do tematu, jeśli chodzi o wyjaśnienie, dlaczego wybrała taką sławę. Rzeczywiście Hector Lamont był dość oryginalny, a jego wypowiedź do dziś bawiła wielu, choć zdaniem Josha nie powinna. Wbrew pozorom różnice anatomiczne miały duży wpływ na wyniki meczów i nie bez powodu dbano, aby wszyscy zawodnicy wyglądali niemalże identycznie. Wbrew pozorom odrobinę dłuższe palce mogły zapewnić schwytanie znicza szybciej, gdy leciało się ramię w ramię z przeciwnikiem o takiej samej masie ciała i tej samej prędkości. Niemniej nauka przegrywania z honorem z pewnością byłaby przydatna i to wielu osobom, nie tylko prefekt Krukonów. Uśmiechnął się do siebie, zaznaczając na pracy ocenę i biorąc do ręki następną. @Julia Brooks stworzyła niemalże reklamę swojej idolce, ale i tu Joshua nie był zdziwiony wyborem. Czytał uważnie, szukając, czego dziewczyna mogłaby się nauczyć od Gwenog i niemal zakrztusił się kawą, gdy tylko dotarło do niego, że w gruncie rzeczy Brooks mogłaby być śmiało następczynią Gwenog, jeśli chodzi o sposób wysławiania się na meczach. Pokręcił głową sam do siebie, stawiając na pracy ocenę. Właściwie cieszył się, że zmuszał ich do poszukiwania w książkach różnych postaci, jednocześnie poznając te dzieciaki przez pryzmat wyborów, jakich dokonywali. Czym prędzej chwycił za kolejny list. Krótko zwięźle i na temat. @Alise L. Argent wybrałaby Kruma i choć Josh podejrzewał, że to z powodu jego sławnej kiedyś urody, z uśmiechem czytał o powodzie dziewczyny. Tak, łączenie kariery zawodowej z nauką nie było łatwe i cieszył się, że niektórzy to doceniali. Choć może nie powinien się dziwić, skoro pisała o tym Krukonka. Jakie mógłby dać rady, aby czerpali zabawę z gry? Cóż, Joshua uznałby, że lepiej nie pytać o to Kruma, który należał do większych mruków historii quidditcha. Kolejna ocena została postawiona, a Walsh z zaciekawieniem zerkał na następną pracę domową. @"Percival d’Este" rozbawił go sposobem napisania, ale choć było nieco krótko, w porównaniu z poprzednimi pracami, ta była najbardziej zbliżona do tego, czego chciał się dowiedzieć. Kiwał lekko głową do samego siebie, zapamiętując, aby przyjrzeć się uważniej dzieciakowi na zajęciach. Chciał wiedzieć, czy rzeczywiście był jak gnom na miotle. @Jessica Smith także odpisała w sposób mówiący wiele o niej samej, choć nie do końca odpowiadało temu, co Walsh chciał wiedzieć. Pamiętał jednak, iż dziewczyna nie była zbytnio latająca. Może powinien zapytać ją o to, czy nie chciałaby uczyć się dodatkowo? Korepetycje z latania? @Lucas Sinclair był kolejną osobą, która podeszła bardzo poważnie do zadanej pracy i właściwie zaczynało go to cieszyć. W końcu oczekiwał od dzieciaków, że spojrzą na miotlarstwo nie tylko jak na sport, w którym nie trzeba myśleć, poza strategią. Wierzył, że będą z tego wyciągać naukę na całe życie i okazywało się, że część z nich dokładnie to robiła. Ślizgon wydawał się celować, być może podświadomie, w pracę w Ministerstwie Magii. Ocena została zapisana na pergaminie, a Josh już chwytał kolejną. @Violetta Strauss była jedną z tych osób, których odpowiedzi był ciekaw. Uśmiech poszerzył się na jego twarzy. Takich prac oczekiwał, choć nie mógł powiedzieć, że poprzednie były błędne. Mógł spełnić życzenie Krukonki i znaleźć odpowiednią osobę, która mogłaby im wyjaśnić coś więcej w sprawie wykorzystania potencjału miotły oraz własnego talentu. Co prawda mógł o tym mówić sam, ale podejrzewał, że spotkanie z kimś innym, sławnym, byłoby dla wszystkich ciekawym doświadczeniem. Przysunął do siebie dziennik, w którym notował pomysły na zajęcia, zapisując od razu nowy pomysł. Dopiero wtedy zapisał ocenę na pracy Strauss i sięgnął po kolejną, która wywołała uśmiech na jego twarzy. Miał nie jedną chwilę zwątpienia, czy jest aby na pewno dobrym profesorem, ale czytając pracę domową @Morgan A. Davies zrobiło mu się miło. Choć nie odpowiedziała poprawnie na jego zadanie, rozumiał jej punkt widzenia i nie mógł nie uznać pracy za wykonanej. Ostatecznie, gdy dziewczyna nie uważała nikogo za autorytet w grach miotlarskich, nie mógł wymuszać na niej wybrania kogoś. Praca domowa od @Narcyz Bez była o tyle zaskoczeniem, że nie pamiętał nazwiska chłopaka. Czytając jednak, że niedawno zainteresował się quidditchem, uznał, że najwyraźniej to jest tego powodem. Wybór Wrońskiego był dobrym wyborem, a uzasadnienie zmusiło Josha do ponownego przysuniecia do siebie dziennika. Wymagane były zajęcia skupione na grze szukającego. Rzeczywiście, nawet następne zajęcia były bardziej podyktowane dla ścigających i pałkarzy, dla poprawy celności i odrobiny zabawy, ale zawsze mógł wprowadzić drobne zmiany. Trzeba było upewnić się, że wszyscy wiedzą, iż pozycja szukającego nie jest tak łatwa. Zapisał ocenę i sięgnął po pracę, której od razu zaczął się bać, gdy tylko dostrzegł podpis. @Julius Rauch był tym, który był gotów bronić kolegów głową, gdyby zabrakło mu pałki do odbicia tłuczka i prawdę mówiąc, Walsh bał się o niego za każdym razem, gdy chłopak wychodził na boisko. Nie był głupi, był całkiem zdolny, ale poświęcanie się w takim stopniu było zwyczajnie niebezpieczne. Sama jednak praca była poprawna i wyraźnie przemyślana, zdradzająca jego chęci do zostania w przyszłości kapitanem. Kolejna ocena została postawiona i następna praca wylądowała w dłoni Walsha @Gunnar Ragnarsson... Kojarzył nazwisko, choć nie był pewny, czy widywał go na swoich zajęciach. Josh uważnie wczytywał się w jego pracę, unosząc lekko brwi, gdy tylko dotarło do niego, dlaczego wybrał Sykes. Cóż, kobieta nie była związana bezpośrednio z grami miotlarskimi, czego dotyczyło zadanie, ale rozumiał wybór. Pokonywanie własnych ograniczeń? To także zasługiwało na uwzględnienie na zajęciach, choć nie na tych na początku kwietnia. Wahał się z oceną, nie będąc pewnym, jaką dać, skoro nie odpowiadała na zadane pytanie, ale przynajmniej wciąż dotyczyła sławy związanej z lataniem. Westchnął jedynie, po czym zapisał ocenę. Sięgając po kolejną pracę domową, postanowił upić kawy. To był błąd. Kiedy tylko przeczytał, kogo @Hope U. Griffin ma za swojego idola nie mógł pohamować śmiechu. Nie chodziło o to, żeby nie uważał Boyda za zdolnego zawodnika, ale nie spodziewał się, że stanowi dla kogoś wzór. Wyglądało jednak, że zdołał zdobyć fanów swoją grą i rzeczywiście, to jedno mógł przyznać, chłopak wiedział, jak dążyć do celu. Josh pokiwał lekko głową, czytając dalszy ciąg. Wybór Antoshy nie zdumiał go, ale i tak nieco się skrzywił. Wciąż najwyraźniej tkwiła w nim zadra przez słowa, jakimi drugi profesor uraczył uczniów. W jego odczuciu mężczyzna nie był twardy, a gburowaty. Wyglądało jednak na to, że powinien na swoich zajęciach skupić się także na pokazaniu, że bycie miękkim nie przeszkadza w grze. Aż kusiło sięgnąć po bajkę mugoli - musisz być jak twardy głaz, tak jak on nie ugiąć się… Czasem znów miękka bądź, niczym bambus pozwól się giąć. Tak, zdecydowanie musi im pokazać, że nie trzeba być "twardzielem", aby być dobrym zawodnikiem. Westchnął, rzucając krótkie chloszczyść na biurko, aby pozbyć się rozlanej w napadzie śmiechu kawy i sięgnął po następną pracę. @William S. Fitzgerald także wybrał Kruma, jak panna Argent. Choć o ile dziewczynie imponowała zdolność łączenia gry z nauką, tak Ślizgon wolał poznać tajne sekrety związane z poprawą techniki lotu. To można było załatwić w trakcie zajęć. Kolejna ocena na pergaminie, kolejną wskazówka do notesu. Czas mijał nieuchronnie, liczony w cynamonowych kawach. W końcu Joshua zapisał ocenę na ostatniej pracy i odchylił się w fotelu, przyglądając im się. Parę ocen musiał zmienić, dochodząc do wniosku, że wszystkim da taką samą. Zadanie i odpowiedzi były bardzo subiektywne i nie mógł ich oceniać pod względem poprawności. Jeśli ktoś chciał się uczyć konsekwencji w działaniu, przegrywania z honorem, czy jak wygląda zarządzanie ligą, to miał ku temu wyraźne powody. On sam nie mógł mówić im, że to nie o to chodziło i wstawiać ledwie Zadowalający. W końcu w pracy profesora chodziło o spokojne kierowanie ich we właściwych kierunkach, prawda? Widział jednak, czego mogą oczekiwać od jego przyszłych zajęć i planował dać z siebie wszystko, tym razem wracając do obowiązków z większym przekonaniem, niż do tej pory. Dokończył notatki w dzienniku, spisując ważniejsze uwagi z prac uczniów, po czym wyszedł, kierując się do domu.
oznaczyłam was, gdybyście chcieli wiedzieć, jak właściwie reaguje Josh na wasze prace, co było dla mnie łatwiejsze, niż wysyłanie do każdego listu
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Wcale nie był pewien, czy to jest taki dobry pomysł. Po tym, co odjebał w wakacje, po tych wszystkich bredniach, jakie wtedy opowiadał profesorowi, powinien raczej spierdalać w podskokach i go unikać. Z drugiej jednak strony pamiętał, że ten zapewnił go, że gdyby tylko potrzebował rozmowy, to może do niego przyjść, chociaż chuj wiedział, co może z tego właściwie wyjść. Nie był przekonany, czy starszy mężczyzna będzie w stanie go zrozumieć, czy będzie w stanie udzielić mu prawdzie rady, czy będzie w stanie skierować go ostatecznie na właściwie tory. Może potrzebował kogoś, kto po prostu będzie w stanie nim potrząsnąć, wbić coś do łba, kto będzie w stanie popatrzeć na niego z perspektywy kilku więcej lat, które czasami naprawdę wiele zmieniały. Może po prostu potrzebował kogoś, kto powiedziałby mu, że ma przestać robić z siebie debila, wziąć się w garść i zabrać do roboty, zabrać do tego, czego potrzebował, co planował, nim nagle stał się dziwacznie zirytowany, nim uczestniczył w pożarze, nim okazało się, że nie tylko średnio coś widzi, ale czepiają się go koszmary. Może to była jakaś kara, chuj wiedział, ale prawda była taka, że Max zaczynał się w tym gubić, że nie wiedział za bardzo, gdzie się odwrócić i w co właściwie wsadzić łapy, żeby zacząć poprawnie działać, a nie zachowywać się, jakby mu się coś pojebało w głowie. I właśnie dlatego wylądował pod drzwiami gabinetu profesora Walsha, zastanawiając się nadal, co on właściwie tutaj robił. Było to nieco chujowe doświadczenie, chociaż jednocześnie wiedział, że to było coś, co chciał zrobić, czego po prostu, po ludzku, potrzebował. Nie uważał, żeby o tym całym burdelu mógł rozmawiać z opiekunem, bo tak na serio nie znał go za dobrze, a nikogo innego dorosłego nie kojarzył na tyle, żeby się przed nim wygadać, czy coś. Poza tym Walsh już słyszał jego pierdolenie, wiedział, że wpadł w gówno i najwyraźniej nikomu o tym nie powiedział, co właściwie było równoznaczne z tym, że był kimś godnym zaufania. Maxowi trudno było powiedzieć, czy jego przypuszczenia i dotychczasowe założenia były słuszne, ale w tej chwili nie pozostawało mu nic innego, niż to sprawdzić. Wywrócił oczami, by ostatecznie zapukać, a później wszedł do gabinetu, kiedy tylko usłyszał, że może. Zamknął za sobą drzwi, wsuwając zaraz dłonie w kieszenie spodni, nie wiedząc, co do chuja miałby z nimi zrobić, nie chcąc machać łapami, jak popierdolony wiatrak. Zmrużył nieco oczy, przyglądając się starszemu mężczyźnie, nie do końca wiedząc, co właściwie miałby zrobić albo jak się zachować, by ostatecznie kopnąć jakiś niewidoczny pył na podłodze. - No… mówił pan profesor, że mogę przyjść, jak będę chciał pogadać - mruknął ostatecznie, strzelając spojrzeniami po kątach gabinetu.
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh starał się spędzać więcej czasu w swoim gabinecie i na błoniach, unikając kontaktu ze zwierzętami należącymi do uczniów i studentów. Nie potrafił też w pełni poradzić sobie z sytuacją w domu, czując, że zaczyna odchodzić od zmysłów. Prześladowało go zranione spojrzenie męża i choć wiedział, że powinien to wyjaśnić, nie wiedział jak, skoro mężczyzna wciąż niczego nie pamiętał. Wszystko robiło się przez to trudniejsze, gdy nie potrafił wytłumaczyć swoich myśli, które opierał na tym, co się wydarzyło. Z tego powodu mimowolnie zaczął unikać męża na tyle, na ile mógł, aby nie zniszczyć wszystkiego jeszcze bardziej - przestał szukać go w zamku, zachodzić do jego gabinetu, albo rozglądać się za nim przy cieplarniach. Siedział w swoim fotelu, spoglądając przez okna na szkolne boisko, próbując rozplanować kolejne zajęcia, ciesząc się, że chociaż w to miejsce nie zachodzą cudze koty. Nie spodziewał się też, żeby ktokolwiek chciał szukać jego pomocy, więc zdziwił się, słysząc pukanie do drzwi, a tym bardziej, kiedy dostrzegł Gryfona i usłyszał jego słowa. - Nie spodziewałem się jednak, że do tego dojdzie, więc domyślam się, że chodzi o coś ważnego - powiedział zupełnie szczerze, wstając ze swojego fotela, aby przejść na drugą stronę biurka, wskazując Maxowi fotel przed sobą. - Chcesz coś pić? - spytał, siadając bokiem na swoim biurku, sięgając po samonagrzewajacy się kubek, z którego unosił się aromat kawy z cynamonem. Zastanawiał się, co takiego mogło sprowadzić Maxa do jego gabinetu, odnosząc wrażenie, że mimo wszystko chodziło o coś, o czym rozmawiali w trakcie wakacji. Jak wcześniej zastanawiał się, czy Ola i Brewer jakkolwiek zapamiętali ich rozmowę, tak teraz był pewien, że tak. - Więc… Jak mogę pomóc? - spytał, gdy ustalili wszystko w sprawie picia i przekąsek, wpatrując się wyczekująco w studenta. Miał nadzieję, że chłopak nie powie mu nagle o chorobie wenerycznej bez współżycia, obrażeniach stóp nieleczonych od miesiąca, czy jeszcze czymś dziwniejszym, na co mógłby zareagować ostrzej, niżby chciał.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nadal był w chuj nieprzekonany do tego, co właśnie robił, a jednocześnie wiedział, że nie było lepszego wyjścia z sytuacji. Nie wiedział, z kim innym miałby jeszcze pogadać, a wydawało mu się, że mimo wszystko z nauczycieli, to właśnie starszy Walsh był człowiekiem, który był skłonny słuchać i potem dopiero opierdalać człowieka z góry na dół. Mogło to być również wrażenie, jakie Max po prostu wyniósł po tym, co się ostatnio działo, ale jednak spróbował zaryzykować, bo olewanie wszystkiego, co mu się w życiu pierdoliło, na pewno nie było najlepsze. Co prawda parsknął pod nosem, kiedy Josh się odezwał, jakby chciał mu powiedzieć, że jeśli tylko chce, to zaraz może stąd wypierdalać w podskokach, a potem usiadł, żeby z pewnym trudem sięgnąć po kubek, musząc przy tej okazji zmrużyć lekko oczy. To było tak naprawdę wkurwiające, ale kryło się w tym coś jeszcze - zwyczajny strach. - No… Trochę rzeczy się zjebało w te wakacje, ale jedna mnie po prostu… Boję się, nie? Tylko żeby pan profesor teraz nie poszedł i nie zaczął tego wszystkim gadać, żeby się nade mną litowali, czy coś takiego - mruknął, marszcząc lekko nos, bo nie do końca wiedział, jak miałby wyrazić to, co się z nim działo. Ostatecznie zatem westchnął i wspomniał wakacje w Luizjanie, ostrzeżenie dotyczące jego daru, utraty wzroku i innych, mało przyjemnych konsekwencji swoich działań, jeśli nie zacznie poprawnie zajmować się tym, co zostało mu dane. Cokolwiek miałoby to oznaczać, bo Max przestał bronić się przed wizjami, przed tym, co go spotykało, starając się żyć z nimi w zgodzie, chociaż wciąż było wiele rzeczy, jakie go blokowały. Teraz zaś dochodziło do tego również jego popierdolone pochodzenie, które mieszało mu w głowie o wiele bardziej, niż cokolwiek innego, powodując, że momentami miał ochotę znowu zacząć wyć z bezsilności. - Nie wiem, dlaczego, ale właśnie… właśnie to wszystko zaczyna się dziać. Widzę coraz gorzej i nie wiem, co mam z tym zrobić i… - stwierdził, a potem wzruszył ramionami, zupełnie, jak dzieciak, który nie widział już żadnych szans na poprawę sytuacji, w jakiej się znajdował, co oczywiście nie było ani trochę dobre, ale Max mimo wszystko nie wiedział, jak miałby sobie z tym poradzić. W jego życiu nie było tak naprawdę nikogo starszego, nikogo dorosłego, więc kręcił się w kółko, starając się jakoś radzić sobie samemu, ale to wychodziło momentami po prostu gorzej, niż chujowo. I zapewne właśnie dlatego uznał, że spróbuje zaufać Walshowi, wierząc w to, że ten za chwilę nie wypierdoli go za drzwi.
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh nie potrafił powstrzymać uśmiechu, jaki pojawił się na jego twarzy, gdy pokręcił głową na słowa Gryfona. Tak naprawdę nie spodziewał się, że chłopak postanowi zaufać akurat jemu. To było najbardziej zaskakujące w tym wszystkim, będąc jednocześnie czymś najważniejszym. - Poszedłbym do kogoś innego co najwyżej wtedy, gdy potrzebowałbyś wyraźnie pomocy innego profesora, ale wydaje mi się, że w tym przypadku nie ma takiej konieczności – powiedział spokojnie, informacyjnie, nie przerywając później Maxowi. Zamiast tego słuchał go uważnie, orientując się, że nie tylko Chris wrócił z wakacji obarczony dziwnym lękiem. Jednak przynajmniej Brewera nic nie próbowało śledzić, czy też nie sprawiał wrażenia, jakby bał się własnego cienia. Ten strach dotyczył czegoś innego, a już po chwili wszystko stało się jasne, wywołując jednak ból głowy u miotlarza. Nie był gotów do udzielania jakichkolwiek porad dzieciakom, ale nie mógł odesłać go z kwitkiem, skoro ten zdecydował się mu zaufać. Słuchając o Luizjanie mimowolnie wspomniał to, co przytrafiło się Alexowi, a także jemu samemu. Wyglądało na to, że tamtejsza magia potrafiła każdemu namieszać w życiu, czy to chwilowo, czy permanentnie. Mężczyzna westchnął nieznacznie, siadając na krześle obok studenta, zastanawiając się nad jego słowami, nad tym co sam chciał powiedzieć, kręcąc kubkiem w dłoniach. - Zacznę od tego, że nie wydaje mi się, aby pogorszenie wzroku miało związek z ostrzeżenie z Luizjany – zaczął spokojnie poważnym tonem. – Mówisz, że zacząłeś robić wszystko, aby nie blokować jasnowidzenia, aby z tym żyć w, powiedzmy, zgodzie. Nie byłoby więc logiczne karać cię za to. Poza tym… Brałeś udział w poszukiwaniu Graala? Chris wrócił z pogorszonym znacznie wzrokiem po jakimś rytuale, więc jeśli brałeś w tym również udział, może tu tkwić odpowiedź na stan twojego wzroku – mówił dalej, zastanawiając się nad tym, co słyszał wcześniej od studenta i tym, co usłyszał w tym momencie. - Oczywiście może to być to być również związane z problemami… rodzinnymi… Jak chyba moglibyśmy to nazwać. Duża ilość stresu, jakiej jesteśmy poddawani odbija się często na naszym zdrowiu. Może to być tylko przeziębienie nagłe, ale może też być coś poważniejszego… Jednak rozumiem ten strach związany z ostrzeżeniem… Od czasu pogorszenia wzroku, miałeś jakieś wizje? – spytał, upijając w końcu kawy z własnego kubka, w duchu prosząc o pomoc w zrozumieniu problemu w pełni zanim udzieli jakichkolwiek rad.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max spoglądał niezbyt ufnie w stronę profesora, jakby spodziewał się, że ten ostatecznie go wyśmieje albo zrobi coś podobnego. Nie miał najlepszych doświadczeń, jeśli mowa o rozmowach z dorosłymi i prawdę mówiąc, nieco obawiał się tego, co może się wydarzyć. Jednocześnie jednak wiedział, że potrzebował pomocy, że potrzebował rozmowy z kimś, kto spędził na tym świecie już więcej czasu i może jednak miał większe doświadczenie, chociaż to też było jebanie względne. Wiele zależało od tego, co miało się na własnych barkach i przez jakie bagna zdążyło się już przeczołgać, jednak Brewer wiedział, że udawanie, że profesor Walsh był przy nim pod tym względem jedynie pieprzonym pyłem, było kompletnym kretynizmem. Dlatego też słuchał tego, co miał do powiedzenia starszy mężczyzna, ostatecznie skinąwszy głową, gdy zapytał go rytuał - w końcu nie miał powodu, żeby kłamać, tym bardziej że drugi Walsh spokojnie mógł powiedzieć Joshowi, kogo tam spotkał. To akurat nie była żadna tajemnica i jakkolwiek Max nie chciał rozmawiać o rytuale krwi, tak kwestie związane z poszukiwaniami świętego Graala aż tak bardzo go nie bolały. Utrata pamięci była nawet dość zabawna, a cała reszta możliwa do przeżycia, poza tym jednym, pierdolonym, drobnym szczegółem, którym była utrata wzroku. Cała agresja i problemy z tym związane, aż tak bardzo Brewera nie wkurwiały, bo po prostu był do nich przyzwyczajony, a od kilku dni czuł się zdecydowanie spokojniejszy. - Nie. Od pewnego czasu mam tylko przeczucia i nic nie widziałem, ale… To gówniane uczucie. Jak wszystko dodatkowo się pieprzy, trochę trudno sobie z tym poradzić i mimo wszystko ciągle pamiętam to ostrzeżenie. I bardziej mnie stresuje ta przepowiednia z Luizjany, niż to… co pan usłyszał. To ostatecznie nie jest coś, co powinno mnie denerwować, to tylko fascynujący dodatek, który raczej może stresować profesora Whitelight, jeśli to kiedykolwiek gdzieś wypłynie. Na jego miejscu też nie chciałbym musieć mierzyć się z podobną historią, bo jest w cholerę gówniana - stwierdził nieco ironicznie, ostatecznie podciągając nogi na krzesło, na którym siedział, sprawiając wrażenie naprawdę zagubionego, chociaż nigdy w życiu nie przyznałby tego na głos, nie chcąc robić z siebie jakiegoś pieprzonego wymoczka. Cały problem polegał na tym, że dokładnie tak się w tej chwili postrzegał, jako skończonego, jebanego słabeusza, który nie umiał sobie za chuj poradzić z własnym życiem, kiedy to tak naprawdę powinno być niesamowicie wręcz proste. Szkoda tylko, że takie nie było i wszystko okazywało się być bardziej popieprzone, niż mogło mu się wydawać. - No i jeszcze ten pieprzony pożar. Jakbym miał ich za mało w życiu - burknął w stronę własnych trampek, przez chwilę szarpiąc za skrawki swoich dżinsów, jakby to miało mu w czymś pomóc, ale oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Byłoby to zresztą śmieszne, gdyby tak prosta czynność zmieniła cokolwiek w jego zjebanym życiu, ale zawsze było warto spróbować.
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Walsh słuchał uważnie chłopaka, wciąż nie mogąc wyjść ze zdumienia, że ten naprawdę wolał z nim porozmawiać. Z drugiej strony mieli wielokrotnie okazję do różnych rozmów, nawet dzieciak był u niego w domu, więc w jakimś stopniu znali się. Jednak w tym momencie nie powody, dla których Brewer mu zaufał były najważniejsze, a to, co chłopaka dręczyło. Wyglądało na to, że nie chodzi jedynie o ostrzeżenia, jakie usłyszał, gdy byli w Luizjanie, dotyczące jego daru, ale także czegoś więcej. W pewnym stopniu Josh miał wrażenie, jakby rozmawiał teraz z chłopcem, naprawdę z dzieckiem, nie zaś studentem, który czuł się osamotniony, zagubiony. Nie wiedział nawet, w którym momencie otoczył chłopaka ramieniem, zaciskając na moment palce na jego barku w niemal ojcowskim geście. Nie chciał przekraczać granic, których pewnie powinien się trzymać, jako profesor, ale chciał zwyczajnie okazać mu swoje wsparcie. - Zacznijmy od tego, że jeśli sprawa twojego powiązania z rodem Whitelight stresuje Camaela, to jego problem. Jeśli jest to coś, co cię w jakiś sposób dręczy, nurtuje, spróbuj to rozwiązać, bo naprawdę, takie rodzinne bagna potrafią mocno wpłynąć na to, jak się zachowujemy i jak postępujemy. Coś o tym wiem i uwierz mi, nie chcesz prostować wszystkiego będąc po trzydziestce - powiedział prosto, wycofując rękę, aby zaraz przesunąć nią po brodzie, zastanawiając się nad tym, jakich słów powinien użyć, żeby przekazać chłopakowi to, co myślał. Temat nie był łatwy, był niesamowicie delikatny i nie chciał zawieść zaufania Maxa. - Nie jestem ekspertem w dziedzinie wróżbiarstwa, czego nie muszę ci raczej przypominać… Więc sugerowałbym, żebyś w temacie daru porozmawiał z kimś bardziej kompetentnym… Choć wydaje mi się, że może przypadkowo się blokujesz, przez to, czego się obawiasz. Tak jak się dzieje z zawodnikami, którzy chcą dać z siebie wszystko i tak bardzo skupiają się na tym, że muszą złapać kafla, że muszą wbić go w pętlę, że nie dostrzegają nadlatującego tłuczka. Być może pozwalasz, aby chęć, żeby wszystko było, jak należy, blokowała cię podświadomie - mówił spokojnie, uśmiechając się nieznacznie do studenta, nim usiadł bokiem, starając się patrzeć przed siebie, chcąc dać Brewerowi odrobinę przestrzeni, choć siedzieli obok siebie. - Pożar… Chyba pora o tym porozmawiać? - spytał cicho, zastanawiając się, czy Max jakkolwiek próbował to przepracować. Pamiętał rozmowę z Avalonu, jego pytania o miłość, pamiętał słowa o pożarze. Wszystko to tworzyło obraz dużego chaosu, jaki musiał panować w głowie chłopaka, a który można było opanować jedynie rozmową, a z różnych przyczyn Josh nie był przekonany do odsyłania chłopaka do psychologa.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie wiedział, co ma zrobić. Na krótką chwilę po prostu go sparaliżowało, poczuł się, jakby ktoś go mocno pierdolnął i nie miał pojęcia, jak miał się zachować. Nikt nigdy nie zachował się w stosunku do niego tak, jak w tej chwili profesor i chłopak miał wrażenie, że coś w jego głowie zaczęło całkowicie odpierdalać, chociaż nie wiedział do końca, co. Być może chodziło o to, że nie miał takiego wzorca, takiego wsparcia, jakie nagle dostał, może chodziło o to, że gdzieś podświadomie uważał, że na coś podobnego nie zasługuje, a może o jeszcze jakieś inne gówno, którego po prostu nie pojmował. Jakkolwiek by nie było, na chwilę zamknął mordę, pozwalając na to, żeby Walsh po prostu mówił. - No… Ale to ja mu się wjebałem i zacząłem wywracać mu do góry nogami życie - mruknął, nie do końca przekonany, spoglądając ponownie na swojego nauczyciela, nie wiedząc, czy powinie go pytać o to, co mówił, o te kłopoty rodzinne, czy inne gówna. - Chciałbym tylko… Moja baba była jedną z nich i chciałbym wiedzieć, co właściwie się stało, że nic o tym nie wiem, ani nic. Nie tylko ja, bo profesor też nie ma pojęcia, o kim właściwie mówię i to jest naprawdę pojebane. Brewer skulił się nieco bardziej na krześle, starając się usiąść wygodniej, ale z całą pewnością sprawiał wrażenie dzieciaka, który się gdzieś zgubił, sprawiał wrażenie, że był młodszy, niż był. Ostatecznie był teraz właściwie dorosłym mężczyzną, ale czuł się tak gównianie, tak chujowo i tak niepoważnie, że to było aż nie do pojęcia. Nie umiał sobie znaleźć miejsca, ciągle rozbijał się jak ćma od ścian, szukając źródła światła, które widział, a jednocześnie nie miał najmniejszego nawet pojęcia, skąd to tak naprawdę pochodziło. Podrapał się teraz po brodzie, zastanawiając się nad tym, co mówił profesor, jakby starając się to złożyć w jakąś logiczną całość. - To w ogóle możliwe? Ludzie serio mogą coś takiego odwalić? - mruknął. - Mam namiary na jasnowidza w Londynie, ale jakoś tak mi… No nie wiem, mam mu się po prostu wpieprzyć do domu i powiedzieć mu, żeby mi pomógł? Żeby mnie uczył? A teraz na dokładkę jeszcze trzymają się mnie jakieś durne klątwy, czy co to jest i wszystko zrobiło się takie w cholerę beznadziejne - dodał, przekrzywiając lekko głowę. Avalon rzucił na niego naprawdę wiele gówna, z którym starał się sobie obecnie poradzić, ale to nie do końca mu wychodziło. Nie miał pewności, że stanie na nogi, że nie potknie się gdzieś po drodze, że nie zrobi czegoś popieprzonego w trzy dupy. Chciał jakoś sobie poradzić, chciał przeskoczyć pewne bariery i ograniczenia, tylko problem był taki, że coś podobnego było w chuj skomplikowane, a on nie bardzo umiał znaleźć wsparcie. - No… Wie pan przecież, o co chodzi. Pożar domu Finna. Potem mu do reszty odjebało - mruknął.
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh widział, że jego gest musiał albo być zaskoczeniem dla Maxa, albo był nieprzyjemny, ale postanowił nie pytać o to tym momencie. Jedynie starał się to zapamiętać, aby spróbować dowiedzieć się więcej w późniejszym czasie. Słuchał kolejnych słów studenta, coraz mocniej widząc, jak bardzo chłopak stracił na pewności siebie, albo jak bardzo do tej pory udawał. To nie było dobre, a miotlarz z własnego doświadczenia wiedział, jak ciężko może być, jeśli nic się z tym nie zrobi. - Nie pakujesz się jemu w życie z butami. Nie jest twoim ojcem, ani bratem. Byłby krewnym i to jego problem, jeśli nie zachowa się, jak przystało na dorosłego. Ty z kolei masz pełne prawo dowiedzieć się prawdy o swojej rodzinie. Nie musisz nikogo za to przepraszać i nawet nie próbuj. Sięgnij po to, co twoje i sam zdecyduj, czy będziesz Whitelightem, czy nie, oni ze swojej strony podjęli decyzję, z tego co mówisz – powiedział spokojnym, choć stanowczym głosem. Wiedział, że mógłby opowiedzieć chłopakowi o swoich problemach rodzinnych, jako przykład, że nie na wszystko ma się wpływ, ale można samemu zdecydować o tym co dalej, ale szybko doszedł do wniosku, że nie był to dobry moment. Niewiele później zaśmiał się cicho, choć gorzko, zapewniając studenta, że ludzie potrafią wiele rzeczy sobie wmówić, bądź ukierunkować swój sposób patrzenia. Wysłuchał jeszcze jego słów o jasnowidzu, kiwając powoli głową, mimowolnie zastanawiając się nad sposobem sprawdzenia rzekomego jasnowidza. Ostatecznie nie tylko w mugolskim świecie wielu było oszustów i naciągaczy. - Myślę, że warto, żebyś do niego poszedł i rzeczywiście powiedział wprost, że potrzebujesz pomocy. Postawisz sprawę jasno, bez zbędnego owijania w bawełnę. Co się tyczy blokowania samego siebie… – mówił dalej spokojnie, sięgając po różdżkę, aby wyczarować kilka świetlistych drzew, licząc na to, że chłopak je dostrzega, o co od razu dopytał. – Pewien mugol opisał to na przykładzie narciarzy. Zobacz, gdyby jechać między drzewami, nie wolno uderzyć w drzewo. Masz dwa wyjścia, możesz powtarzać sobie ciągle nie uderz w drzewo, ale po chwili będziesz się tak na nich skupiać, że nie będziesz widzieć nic innego. Jednak możesz wziąć przykład z narciarzy i skupić się tylko na drodze, powtarzając sobie podążaj ścieżką. Nie będziesz wtedy skupiać się na przeszkodach, a na swojej drodze do celu. Analogicznie – nie myśl o tamtej przepowiedni, nie szukaj oznak, że się sprawdza, tylko skup się na swojej drodze, na tym, żeby swodobniej odbierać wizje, czy żeby jaśniejsze były – wyjaśnił swoje słowa, uśmiechając się lekko, machnięciem różdżki pozbywając się świelistych drzew, które w trakcie jego monologu poruszały się coraz szybciej ku nim, imitują zmianę okolicy w miarę jazdy na nartach. Temat pożaru nie był łatwy, ale konieczny do poruszenia, tego jednego Josh był pewien. Widział, jak zareagował Max na wspomnienie o tym, pamiętał jego pytania i utwierdzał się w przekonaniu, że gryfon nie poradził sobie z tamtymi wydarzeniami. - Powiedz mi, jak wyglądają twoje wizje? Są konkretne, wiesz dokładnie czego dotyczą, kiedy to, co widzisz może się wydarzyć? – zapytał spokojnie, uśmiechając się łagodnie do chłopaka. – Jeśli nie, nie możesz mieć do siebie pretensji. Nawet jeśli widziałeś pożar, masz pewność, że wszystko co widzisz, tego dotyczy? Może nie chodziło o ogień faktyczny, co o to, co się stało z Finnem. To, jak sam siebie wypalił, jak zaczął niszczyć właściwie samego siebie. Pamiętaj, że był chory, choć za późno wszyscy się o tym dowiedzieliśmy.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Ale równie dobrze może się okazać, że jest moim kuzynem - stwierdził nieco idiotycznie, po czym wzruszył ramionami, nie do końca wiedząc, jak ma o tym wszystkim mówić. - Podjęli. I to tak, że raczej chuja wiadomo, kim była moja babka i nie wiem, czy cokolwiek o niej wiadomo, czy w ogóle się czegoś dowiem, ale chciałbym jednak to wiedzieć. Nagle okazuje się, że jestem kimś innym, niż myślałem całe swoje życie, idiotyczne, prawda? To zupełnie tak, jakbym naprawdę NIC o sobie nie wiedział - dodał jeszcze, by później odchylić się lekko w tył na krześle, wciąż sprawiając wrażenie zdecydowanie bardziej zagubionego, niż do tej pory. Ukrywanie swoich prawdziwych uczuć szło mu naprawdę dobrze. Właściwie był w tym jebanym artystą, mógłby dostać Oskara za to, jak świetnie sobie radził w przekonywaniu wszystkich dookoła siebie, że jest wyluzowany, że nic go w życiu nie obchodzi, że generalnie to wszystkim chuj głęboko w dupę. Tak naprawdę był w cholerę pogubiony, był wciąż dzieckiem, którym do tej pory właściwie nie miał się kto zająć i chociaż jego macocha przez wiele lat robiła wszystko, żeby go wspierać, nie miała tak naprawdę pojęcia o świecie magii. To zaś oznaczało, że nie była w stanie o niego tak naprawdę walczyć. Pewnie dlatego Max słuchał uważnie tego, co profesor miał do powiedzenia, mrużąc oczy, by przyjrzeć się lepiej tej całej wizualizacji, odnosząc wrażenie, że robi mu się niedobrze. Budziło to w nim jakiś pojebany lęk, nic zatem dziwnego, że za chwilę spocił się jak mysz, nie do końca wiedząc, co ma ze sobą zrobić, ani jak się zachować. W końcu zamknął oczy, biorąc głęboki oddech, jednocześnie przyznając, że wiedział, co miał na myśli profesor, mając pewność, że faktycznie był to lepszy sposób patrzenia na sprawy, które sprawiały mu problem, które go martwiły albo powodowały, że wszystko w jego życiu się rozpierdalało. - Czasami wiem. Czasami nie wiem. Za pierwszym razem… widziałem dokładnie moment jego śmierci i po prostu postanowiłem go uratować. Widziałem, jak umiera kobieta, która po części mnie wychowywała. Ale widziałem również dziwne obrazy i niebezpieczeństwa, które nigdy się nie sprawdziły. Żyję przeczuciami, żyję ze świadomością, że w każdej chwili coś może się wydarzyć. I… Nie. Moje wizje są bardziej konkretne, nie są tak metaforyczne, jak u niektórych osób, są obrazami, często bardzo, ale to bardzo wyraźnymi, które pokazują coś dokładnie tak, jak ma wyglądać. Były mocno pojebane, kiedy próbowałem je sam wywołać, ale to pewnie dlatego - stwierdził, próbując wszystko wyjaśnić, chociaż jednocześnie wiedział, że tego nie robi. - Naprawdę uważa pan, że nie mogłem nic zrobić? Nawet później…?
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Joshua westchnął ciężko, po czym parsknął krótkim śmiechem, pocierając dłonią kark. Doskonale rozumiał o czym mówił Max, a przynajmniej mógł sobie to wyobrazić, co zaraz powiedział na głos. Zaraz też zakręcił kubkiem w dłoni, bijąc się z myślami, aż poddał się, kręcąc głową. - Lepiej, że takich rzeczy dowiedziałeś się teraz. Spróbuj znaleźć odpowiedzi na wszystkie dręczące cię pytania i zdecyduj co chcesz zrobić z tym dalej. Jednak pamiętaj o jednym – ty nie jesteś im nic winien, gdyby zaczęli coś podobnego mówić. Ostatecznie czystokrwiste duże rody bywają dziwne – zaznaczył, spoglądając poważnie na studenta. – Ja dowiedziałem się przed wakacjami, że mam siostrę, a matka nie przeczytała żadnego z listów, które do niej wysyłałem. To nie do końca ta sama sytuacja, wiem, ale chodzi mi o to, że wiem jak skołowany możesz być. Jeśli masz możliwość poznać odpowiedzi, zrób to i nie patrz na innych – dodał, czując, że trochę się plącze w tym, co chciał powiedzieć i słowach, których próbował użyć. Dalsza część rozmowy nie wyglądała lepiej, ale miotlarz miał wrażenie, że akurat ten Max rozumiał bardziej, co chciał przekazać, niż jego imiennik. Dzięki temu Josh swobodniej tłumaczył swoje słowa, tworząc zobrazowanie problemu, jednocześnie przyglądając się studentowi. Pokiwał głową do samego siebie, słysząc zapewnienie, że dzieciak zrozumiał, o co mu chodziło w sposobie patrzenia na problem, z którym się mierzył. W ten sposób należało spoglądać na wszystko, ale nie było to łatwe, o czym mężczyzna doskonale wiedział. Słuchał Maxa, gdy tłumaczył, jak wyglądały jego wizje, czując jak robi mu się z jednej strony żal chłopaka, a z drugiej rodził się w nim podziw dla Gryfona, duma. Było to dość nieoczekiwane i stanowczo trudne to pełnego zrozumienia w tym momencie, niemniej Josh spoglądał na chłopaka inaczej, niż wcześniej, dostrzegając coś więcej niż tylko bunt, olewanie wszystkiego wokół i zapał do wróżbiarstwa. - Przykro mi z powodu tej kobiety - powiedział od razu, dopijając kawę. - Widziałeś pożar, ale nie znałeś dokładnej daty. Rozumiem, że czujesz się odpowiedzialny za swoje wizje, ale jak już mówiłem - nie masz wpływu na wszystko. Możesz informować innych o swoich wizjach, ale nie odpowiadasz za to, co się stanie. Jeśli chodzi o Finna… - urwał, czując gorycz na wspomnienie własnej porażki. - Nie wiem, czy pożar wybuchł przypadkiem, czy sam do niego doprowadził. On był świadom swojej choroby i mógł szukać pomocy. Z tego co mi wiadomo, nie robił tego. Odpowiedzialność za niego nie leży na twoich barkach Max, nigdy nie leżała. Bez względu na to, czy byliście razem, czy nie. Pamiętam, jak on się zachowywał, był u mnie w domu i odmawiał rozmowy. Nie mogłeś nic zrobić. W tamtym czasie choroba przejęła nad nim kontrolę, a obawiam się, że trwając przy nim, sam mógłbyś źle skończyć - powiedział, spoglądając uważnie na studenta, będąc przekonanym, że jego dotyczyły pytania o miłość.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
W miarę, jak starszy mężczyzna mówił, Max coraz szerzej otwierał oczy, zastanawiając się, co tutaj się do chuja odpierdalało. Miał świadomość, że jego życie było skomplikowane, ale wyglądało na to, że miał szczęście spotykać innych, równie problematycznych ludzi, którzy także pakowali się w bagno, a on nawet nie wiedział, co miałby z tym zrobić. Teoretycznie - nie musiał na to w żaden sposób reagować, ale ciągle znajdowało się w nim jakieś takie dziwne, w chuj pojebane poczucie winy, jeśli czegoś nie robił. Czymkolwiek na dokładkę to coś miałoby być, bo szczerze mówiąc, nie miał najmniejszego pojęcia. Dlatego też szybko wypił zawartość swojego kubka, nie komentując w żaden sposób wyznania profesora, dochodząc do wniosku, że to nie było warte zachodu. Na dokładkę nie wiedział, co miałby mu powiedzieć. Wszystkie te pierdolone formułki o współczuciu i innych gównach w ogóle nie chciały mu przejść przez gardło. Na całe szczęście nie mieli możliwości, żeby o tym pogadać, bo musieli skupić się na czymś innym. Czymś, co ostatecznie spowodowało, że Max wstał, czując, że chyba to było w tej chwili za dużo. Za wcześnie? Sam nie wiedział, ale miał wrażenie, że coś go zaczęło palić. Wiedział, że musi zacząć działać, że musi zacząć żyć, że musi faktycznie z pewnymi kwestiami się pogodzić, bo nic innego mu nie zostało. Coś go parzyło i zdał sobie z tego sprawę, kiedy wstał i nieoczekiwanie pokręcił głową, z trudem łapiąc głębszy oddech, jakby miał jebaną ochotę przyjebać starszemu mężczyźnie albo zrobić coś równie mądrego. - Ja… To chyba jest jeszcze w chuj za wczas, żebym naprawdę o tym gadał. Było jak było, ale… Ja też wcale mu nie pomogłem - stwierdził, ale po jego napięciu widać było, że chociaż częściowo niektóre rzeczy ułożył, chociaż najwyraźniej ta rozmowa mu pomogła, tak w tej chwili nie był w stanie przełamać samego siebie. Musiał zmienić swój sposób myślenia, swój sposób postrzegania świata, a jednocześnie czuł, że nie był na to jeszcze gotowy. Ani trochę, ani ociupinę, ani minimalnie i to właśnie powodowało, że miał ochotę zacząć zgrzytać zębami. Nic zatem dziwnego, że rzucił profesorowi nieco rozpaczliwe spojrzenie, w którym mieszało się dosłownie wszystko. - No… To dziękuję - mruknął, dodając, że kiedy tylko będzie miał okazję, faktycznie porozmawia z Camaelem i spróbuje skontaktować się z jasnowidzem, o którym mówił, żeby ruszyć naprzód, a nie tylko sterczeć w miejscu, jak jakiś pierdolony kołek. Nieco niepewnie skierował się do drzwi, obijając się po drodze o napotkane przedmioty, czując, że serce dość mocno mu biło i chociaż wiedział, wiedział, że Walsh ma rację w kwestii Finna, nie do końca umiał to przyjąć. Choć minęło tyle czasu, chociaż nakłamał Skylerowi, że wiedział, że tak było najlepiej, to ciągle bolało i ciągle czuł się w jakimś stopniu winny. Był, cóż, nieco jebnięty, ale potrzebował więcej czasu.
+
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh przyglądał się Maxowi, gdy ten wstał, zastanawiając się, czy jednak znów nie powiedział kilku słów za dużo, czy nie był to kolejny raz, gdy za bardzo naciskał, aby o czymś rozmawiać. Jednocześnie wiedział, że starał się być ostrożny w tym temacie, o którym nie wiedział wszystkiego, czego był świadom. Dostrzegał jednak również, jak emocje zaczynają buzować w chłopaku, jak wszystko w nim się miesza i nie musiał mówić, aby miotlarz wiedział, że nie był jeszcze gotów do rozmowy na ten temat. - Kiedy będziesz gotów, możesz zawsze przyjść porozmawiać. Jeśli będziesz chciał, mogę spróbować zorganizować inną opcję rozładowania emocji, bez konieczności latania na miotle - powiedział z uśmiechem, ale jego ciemne spojrzenie było przepełnione ostrożnością oraz troską. Daleki był od współczucia, czy litowania się, jednak miał złe przeczucia co do chłopaka. Obawiał się tego, co może się stać, jeśli w końcu nie wyrzuci wszystkiego z siebie, jeśli nie znajdzie właściwego wsparcia. Dobrze wiedział, że w jego wieku wolało się rozmawiać z rówieśnikami, a wyglądało na to, że Brewer nie miał dodatkowo nikogo pośród dorosłych, skoro przyszedł do niego. Był pozornie sam, a to nigdy nie przynosiło niczego dobrego. Josh przez ułamek sekundy rozważał zgłoszenie Maxa do Huxleya, aby miał na niego oko, ale niemal w tym samym momencie zrezygnował z tego pomysłu. Coś podobnego mogłoby złamać zaufanie, jakim Gryfon go obdarzył, a tego zdecydowanie nie chciał. - Czekam na wieści, czy ten jasnowidz jest naprawdę tak dobry, jak słyszałeś - powiedział jeszcze na pożegnanie, obserwując chłopaka, gdy ten wychodził. Miał złe przeczucia i gdyby tylko mógł, posłałby za nim kogoś, aby go obserwował. Jednocześnie znów czuł, że to za dużo, jak na niego, że zdecydowanie pozycja ścigającego była lepsza niż bycie profesorem, a do tego opiekunem jednego z domów. Zabawne było to, że przychodzili do niego inni uczniowie i studenci, jakby Puchoni nie mieli problemów, albo nie ufali mu. Odetchnął ciężko, po czym sam wyszedł z gabinetu, czując, że musi się przejść. Liczył na to, że spacer pomoże mu znaleźć rozwiązanie z sytuacji, w której znalazł się Brewer. + /zt x2