W głębi kuchni znajduje się ukryte przejście, prowadzące do obszernego pomieszczenia wypełnionego charakterystyczną wonią wina i drewna. Zamieszkuje tutaj zbuntowany skrzat, Irek, który postanowił zrobić specjalny magazyn alkoholu dla swoich ulubionych uczniów. Jest on bardzo poczciwym stworzeniem i choć łatwo się denerwuje, to jeśli tylko wie się jak, da się go udobruchać. Pod ścianami stoją zamknięte na klucz szafki z różnymi butelkami, żeby do którejś się dostać, trzeba poprosić o to Irka. Ponadto, czasem są tu organizowane mocno zakrapiane imprezy, ale jedynie dla wybranych osób, więc trzeba się starać żeby na jednej z takich zagościć.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Jakim cudem z tak radosnej, normalnej rozmowy, przeszli do czegoś takiego? Leo wiedział, że coś jest nie w porządku już w momencie, w którym Padme zamilkła tajemniczo i zajęła się papierosem. Sam dym tytoniowy zupełnie mu nie przeszkadzał, w szczególności taki z intrygującą wiśniową nutką. Vin-Eurico nie był palaczem, ale okazyjnie się czymś zaciągał - o wiele bardziej zawsze zależało mu na sporcie i zdrowiu. Cóż, do alkoholi miał słabość, także co się oszukiwał... - Uhm, pamiętam - przytaknął, coraz bardziej zaniepokojony. Denerwował go ten niechętny uśmieszek, ale jednocześnie Gryfon nie dodał nic więcej, aby nie spłoszyć przyjaciółki. Bolało go, jak mało mówili mu ważni dla niego ludzie, ale Krukonka sama właśnie postanowiła to naprawić. Leo lubił wiedzieć, że ludzie mu ufają na tyle, żeby powierzyć trochę więcej informacji. Obracał nerwowo w palcach pusty kieliszek, obserwując towarzyszkę i słuchając jej uważnie. Przebiegł go nieprzyjemny dreszcz, gdy wyobraził sobie jak musiała się czuć - tak zdradzona przez kogoś, kto powinien zawsze o nią dbać. - Ej, Paddie, nie... - odstawił szklankę tak niedbale, że o mały włos nie spadła za bar. Vin-Eurico chwycił dziewczynę za rękę i przyciągnął ją z powrotem, zamykając w szczelnym uścisku. Nie mógł pozwolić jej tak po prostu wyjść, zapłakanej i w dodatku odurzonej procentami. Może faktycznie przesadził z tym rumem... Zdecydował, że przez chwilę będzie po prostu cicho - bycie dosłownym oparciem było w jego przypadku najprostsze. Chciał dać Naberrie czas na uspokojenie się, na wyrzucenie z siebie wszystkich emocji. Nie szeptał żadnego "już dobrze", czekając aż skończą jej się łzy, a oddech przestanie być tak urywany.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Ilość sprzecznych emocji, które władały nią od pewnego czasu była aż przytłaczająca i przede wszystkim - nieznana. Była w takiej sytuacji pierwszy raz, więc normalnym było, że nie potrafiła się odnaleźć. Uporządkowanie myśli zajmowało brunetce o wiele więcej czasu, wyciągnięcie wniosków drugie tyle, a całe przedstawienie zaczynało się, gdy wracała do prawie pustego mieszkania po długim dniu. Miała wtedy zbyt wiele czasu do rozmyślań i wysnuwania absurdalnych wniosków, tworzenia scenariuszy i listów, które miły nigdy zostać nie napisane. Między innymi do ojca, Ruth, ale też do Leo i kilku innych osób, które odegrały dużą rolę na życiowej scenie w teatrze Padme w minioną zimę. Nie czuła się wcale lepiej z tym, że podzieliła się z kimś tą wiedzą. Uczucie bezradności i wstydu zmieszane z szumieniem w głowie po alkoholu skutecznie utrudniało jej obiektywny pogląd na tę sytuację - nie pomagał nawet fakt, że mogła Gryfonowi po prostu zaufać i mieć niemal stuprocentową pewność, że jej sekret pozostanie bezpieczny. Dała się przyciągnąć za rękę i nie protestowała, kiedy utknęła w żelaznym uścisku ramion Leonarda. Było to zresztą najlepsze co mógł teraz zrobić: nie pozwolić jej wyjść w tak rozhisteryzowanym stanie, w jakim się chwilowo znajdowała. W gruncie rzeczy wypłakała się chyba za wszystkie czasy, a kiedy najzwyczajniej w świecie nie miała już z czego wyprodukować kolejnej partii łez, odsunęła się, spoglądając na mokrą plamę, pozostawioną na koszulce chłopaka. - Nie możesz nikomu o tym powiedzieć, Leo. - Wydusiła z siebie nieco zachrypniętym głosem. - Nikt nie może o tym wiedzieć. Wystarczy, że i tak mam wrażenie, że ludzie ciągle o mnie mówią. - I chociaż nie mówili, stany lękowe nabyte po wyjściu z oddziału odcisnęły swoje piętno w jej głowie. Podejrzewała, że z czasem wszystko się stopniowo unormuje i będzie lepiej - dużym sukcesem było to, że w ogóle wróciła do szkoły i podjęła nową pracę, zbierając się nawet do naprawiania dawnych relacji.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie powinna martwić się tym, że Leo nie dochowa tajemnicy - nie mógł jej jednak winić, gdyby sądziła inaczej. Był lojalny, niestety jej zaufanie już raz stracił. Prawdopodobnie to dlatego teraz poczuł dodatkowy upór, aby słowem nie pisnąć. Potrafił być przyjacielem, poważnie. Musiał teraz to udowodnić Krukonce, która w jego ramionach wydawała się tak niesamowicie drobna. Vin-Eurico przez chwilę czuł się dziwnie, znowu mając ją tak blisko siebie. - Nie powiem - zapewnił ją stanowczym tonem. Nie przejmował się plamą na koszulce. Sięgnął za bar po serwetki, podając kilka ciemnowłosej, aby w razie czego doprowadziła się nieco do porządku. Dobrze, że już przestała płakać - gorzej, że wyglądała na naprawdę załamaną. Gryfon szybko pożałował robienia tak mocnych drinków, które wypiła zdecydowanie za szybko. - Dziękuję, że mi zaufałaś - dodał jeszcze, łagodnie, cicho i przede wszystkim szczerze. Dobrze było odczuć na własnej skórze, że faktycznie miało się to zaufanie od drugiej osoby. Leo pamiętał jak odetchnął, kiedy dowiedział się najważniejszych faktów z życia Blaithin i dalej miał z tyłu głowy myśl o tym, jak bardzo chwilami drażniła go skrytość Ezry. Chciał pokazywać swoim bliskim, że naprawdę mogą mu wszystko powiedzieć. Chciał być tą podporą, której być może potrzebowali. Chciał być po prostu dla nich ważny... - Chcesz iść do domu?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Miała wrażenie, że po tym wszystkim wytrzeźwiała jak na zawołanie. Nie odczuwała już (lub tylko w tej chwili) efektów szybko wypitych drinków, które tylko pomogły jej w wygadaniu się i zresztą, trzymała się całkiem nieźle. Mówiła wyraźnie, z sensem i stała nawet o własnych nogach - chociaż głowę do rumu i tequili miała bardzo słabą, teraz nie wyglądała na szczególnie upojoną alkoholem. Powycierała się chusteczkami, oddychając głęboko, po czym narzuciła na siebie z powrotem sweter. - Już mi lepiej. - Zapewniła cicho, gdy doprowadziła się do względnego ładu, a następnie uśmiechnęła, co prawda słabo, ale szczerze. W ramach zaprezentowania tego, że nie kłamie obróciła się teatralnie, jak modelka na podeście, prezentująca nową kolekcję ubrań. - Na pewno jest lepiej, niż było, gdy dopiero wróciłam. Skoro już poznałeś moją świetną tajemnicę, nie jestem z tym sama. - Dopiero teraz zaczęła dostrzegać plusy wyjawienia Gryfonowi swojego sekretu i przy okazji widzieć w tym szansę na - wreszcie - odbudowanie normalnej relacji. Na jego pytanie pokiwała twierdząco głową. - Nie chciałabym być dzisiaj sama. - Dodała niezobowiązująco, godząc się nawet na odwiedzenie ich - szczęśliwej pary. W zasadzie zgodziłaby się teraz na wszystko, byleby tylko znowu nie przerabiać walki z myślami. Po dłuższej chwili zebrali się, pozostawiając po sobie porządek i spacerem maszerując do Hogsmeade.
zt oboje
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wszystko go bolało. Względnie dobry humor opuścił Mefistofelesa w momencie, kiedy ten przekroczył próg Menażerii u Nanuka i wylądował na ścieżce do Hogwartu. Okazało się, że mimo wszystko spacerek przez pół Hogsmeade, a potem spory kawałek terenu należącego do zamku, to nie jest aż taki drobiazg. Noxowi po prostu nie chciało się przebierać nogami, męczył go każdy oddech, a poza tym drażniący był ten subtelnie zapadający zmrok. Ogólnie, to wszystko było źle - z wyjątkiem trzymanego terrarium z żółto-czarnym pytonem, który zmierzał na spotkanie ze swoim nowym właścicielem. Sam Ślizgon nie zastanawiał się do końca nad konsekwencjami swoich czynów; dopiero kiedy wylądował przed obrazem chroniącym Pokój Wspólny Hufflepuffu, to zorientował się, że niezbyt to wszystko przemyślał. Najwyraźniej w grę wchodziło przeznaczenie, bo zaraz na korytarzu pojawił się @Neirin Vaughn w towarzystwie @Jack Moment. Nox mógł zatem odetchnąć w duchu i podać rudzielcowi terrarium, z wyraźną ulgą przyjmując brak dodatkowego obciążenia. - Chyba nie muszę wyjaśniać? - Palnął, wykazując się przy tym niesamowitymi zdolnościami w kwestii składania życzeń. - Tak mi się data rzuciła w oczy, więc... Myślę, że się dogadacie. Bardzo pilnie potrzebowałem kogoś, kto się nim zajmie - dodał jeszcze, głosem cichym i zachrypniętym, bo na więcej nie było go stać. Miał jeszcze rzucić na odchodne "najlepszego", a potem zniknąć za zakrętem, ale doszedł do bardzo bolesnego wniosku, że nie miał co ze sobą zrobić. Albo po prostu nie chciał nic ze sobą robić? Wizja kolejnej nocy przepełnionej koszmarami wcale nie była kusząca... - Macie jakieś plany? Świętujecie? Bo jeśli nic konkretnego, to znam fajne miejsce... I jestem ci winny piwo - przypomniał Neirinowi, gotów poprowadzić obu panów do sekretnego baru znajdującego się na terenie Hogwartu.
Ziewnął, przeciągając się na łóżku. Ciężko rzec czy odwlekał wszystko, czy po prostu wciąż nie miał pomysłu na to jak zabawić Neirina tego dnia. W Hogwarcie chyba nie było zbyt wielu rozrywek, na które mógłby sobie pozwolić w Londynie. Salon gier, jakiś pab... nie przypominał sobie, by coś takiego tu widział. Ma go wziąć na lot na miotłach? Nuda, a i nie wierzył by rudzielec przepadał za dużymi wysokościami. Choćby nie wiem jak piękna była pełnia. Wszystko było głupie albo nie na miejscu. Wszystko poza budyniem. Ten chłopak najwyraźniej nie ma wielkich wymagań. Zupełnie jak Jack. Co by to było gdyby zaprosił go na tort? Na jego własny tort... chyba by go euforia rozsadziła do tego stopnia, że nie mógłby przestać nie wyglądać jak sześciolatek, który właśnie podpalił lupą całe mrowisko. Cóż... Neirin prawdopodobnie też nie wie jak powinno świętować się urodziny. Zatem, razem z Jackiem będą siedzieć i jeść dobre rzeczy póki mu to nie zbrzydnie. Albo nie wpadnie na jakąś inną, równie niemądrą myśl co poprzednia. Opuścił pokój wspólny Hufflepuffu i spojrzał na stojącego przed drzwiami Mefistofelesa. Czy on nie ma swojego domu? Liamowi nie da spokoju nawet w szkole? Na dodatek dzisiaj? To w ogóle bezpieczne? Już miał przegonić tego wytatuowanego romantyka, kiedy ten wcisnął Neirinowi w ręce akwarium z jakimś gadem. Węże żywią się szczurami prawda? Słyszał, że Neirin chciałby mieć jednego. Jednak nie podejrzewał go o rzeczywiste zamiary. Przynajmniej nie teraz. Chcieć, a mieć to dwie inne rzeczy. Za to w drugą stronę, nagle zaczął podejrzewać Noxa dwukrotnie bardziej o próbę pozbawienia siebie szczura. Nic dziwnego że Tostek w ogóle nie wychodzi z jego kieszeni. Kruki, Koty... teraz i węże. Jak biedaczek nie zostanie zjedzony to zemrze na zawał. Wyłapał zmieszany wzrok rudzielca i trącił go łokciem. -Proszę, dziękuję. - Odpowiedział za nich obu. Tacy duzi czarodzieje, a podstawowych 'magicznych' formułek nie znają. - Nie wiem skąd się dowiedziałeś... ale chyba tak. O ile będzie tam też budyń. - Nie, nie zrezygnują z niego tylko dlatego, że Nox ma fajniejszy pomysł. - Chcesz iść? - Zapytał jubilata, w końcu to jego słowo liczy się najbardziej. Jeśli całe to 'fajne miejsce' okaże się totalną padaką, przynajmniej będzie miał na kogo zrzucić zawalenie urodzin Neirina.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Zdobyte na transmutacji fanty już dawno były w pokoju, a oni ruszali właśnie do kuchni. Tak właściwie więcej do szczęścia by mu nie trzeba było. W dormitorium na łóżku leżał dementorek, a obok wielka akromantula, odrobili wszystkie wypracowania, by nic im nie zalegało i mieli iść zjeść budyń wieczorem. Co z tego, że to przypominało traktowanie jak pięciolatka? Zachowuj się, odrób lekcje, a pójdziemy na słodycze... Nie miało znaczenia. Był zadowolony, że zje budyń. Nie spodziewał się po wyjściu zastać przed obrazem Ślizgona, trzymającego terrarium. I to terrarium dla niego. Wziął je, oczywiście. Przyjął bardzo chętnie. Tylko wszystko było dziwnie niezręczne. Co powinien zrobić? Podziękować? Przytulić Noxa? W jakiś inny sposób okazać mu wdzięczność? Popatrzył na Jacka, szukając w nim ratunku, wskazówek albo po prostu pokierowania jak dziecka. Ale Moment to nie był Liam. Rivai zapewne z pięć razy już by obskoczył Mefa, trajkocząc, jaki to nie jest miły, jak nie myśli o innych czy inne podobne. Nei tak nie potrafi. Jack też nie. Ale jednak drugi Walijczyk przytomny był na tyle, aby szturchnąć rudego, przypominając mu o podziękowaniach. Pokiwał głową, ciężko rzec, czy w stronę Mefa czy Jacka, zanim zebrał się nawet na lekki uśmiech. - Dziękuję. Jest wspaniały - tak? Dobrze zrobił? Chyba dobrze... Interakcje takie ciężkie. Przejmował się, bo nie chciał wydać się niewdzięczny czy oschły. Albo urazić czymś Ślizgona. Nie wnikał, czy prezent podyktowany był "bo inaczej by go uśpili, jakbym nie znalazł mu miejsca", czy prawdziwą chęcią sprawienia Neiowi radości, a ten tekst to tyko maskowanie uczuć. Starczyło mu, że ma węża. Zaniósł go do sypialni, stawiając ostrożnie na stoliku. Najchętniej już by z nim został. Ale zdawał sobie sprawę, że gad mocniej od towarzystwa rudzielca potrzebował ciszy oraz spokoju. Możliwości zaaklimatyzowania się w nowym otoczeniu. Lepiej zatem, że zostanie trochę sam. Schowa się w norce, przekona, że nie jest w niebezpieczeństwie. A jak się ośmieli, Nei go przyzwyczai do swojej osoby. Wrócił do chłopaków przed obrazem, zanim pokiwał głową. - Tak. Chodźmy. I weźmiemy budyń - jeśli to blisko kuchni, nie będzie problemu. I proszę, istotnie szli w stronę obrazu patery z owocami. Z głównej części kuchni zgarnęli miski z budyniem (Nei wziął z dżemem, orzechami oraz owocami), a potem ruszyli w bok, ku mniejszym drzwiom. Sprytnie ukrytymi oraz strzeżonymi przez skrzata. Mef próbował go przekonać, ale niewiele to dało. Po chwili ciężkiej rozmowy Ślizgona z Irkiem, Nei wyciągnął łyżkę z ust i kucnął, aby samemu spróbować. O dziwo... Udało mu się. Może to kwestia jego podejścia? Wszak skrzaty to też magiczne stworzenia. Albo faktu, że ma dziś urodziny? Może skrzat ma jakąś słabość do rudzielców? Cokolwiek to było, Irek po chwili zawahania wpuścił ich do barku. - Ty nie bierzesz budyniu? - Spytał Mefisto, kiedy weszli już do środka. Do piwniczko-skrytki, wypełnionej zapachem drewna oraz wina. Klucz do szafek też dostali, a jakże. Jak to tak, urodzin nie oblać? Nie wypada.
Nie chciał się narzucać. Przystanął przed obrazem wyraźnie niepewny - mimo wszystko nie byli z Neirinem jakoś wybitnie blisko. Mefisto nie przywykł do obdarowywania znajomych, a jednak tym razem coś go zbyt mocno kusiło. Może chodziło o to, że dowiedział się o urodzinach Puchona przypadkiem, podczas segregowania dokumentów na szlabanie? Może po prostu był znudzony i chciał się czymś zająć w tę dobę poprzedzającą pełnię? Może chciał się jakoś odwdzięczyć za wszystkie te sytuacje, podczas których Nei z opanowaniem seryjnego mordercy brukał sobie dłonie wilkołaczą krwią? Machnął lekceważąco ręką, bo pomijając swoje „proszę”, to nie oczekiwał żadnego „dziękuję”. Potem po prostu wcisnął dłonie w kieszenie spodni, chyba trochę natarczywie czekając, aż Vaughn odstawi węża. Zmarszczył lekko brwi, niezbyt rozumiejąc fenomen budyniu na osiemnaste urodziny... Ale nie spytał, uznając w duchu, że wychowanków Hufflepuffu nigdy nie zrozumie. Zapewnił ich tylko, że będą mogli sobie wziąć tyle budyniu, ile zapragną, bo kuchnia będzie tuż obok. Irek wykręcał się, jak tylko mógł. Jacyś Gryfoni zrobili ostatnio u niego imprezę i potłukli mnóstwo szklanek; nie ufał wytatuowanemu Ślizgonowi; niepewnie pozerkiwał już chyba nawet na budyń. W końcu Nox przeczesał palcami włosy, czując jak zaczyna tracić cierpliwość - okazję wykorzystał Nei, zapewniając im wejście do sekretnego baru. Magia urodzin? - Nie mój smak - wyjaśnił krótko, nie będąc w rzeczywistości takim łasuchem. Zresztą, teraz to nawet nie mógł patrzeć na jedzony przez chłopaków budyń; mdliło go na widok, zapach i smak wszystkiego, co nie było mięsem. Wziął zatem na siebie zaszczytny obowiązek sprawdzenia szafek z dobrami starego skrzata. Liczył na to, że alkohol w siebie wleje... mięso to nie było, ale no. - Jakieś życzenia? - Podparł się ciężko o szafkę, przeglądając skład i z zadowoleniem stwierdzając, że mieli tu chyba wszystko, na co mogliby wpaść. Od siebie zasugerował jakieś nieznane mu piwo, potrząsając lekko jedną z butelek. Obiecał rudzielcowi, nie?
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Czw Cze 07 2018, 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Wszedł do środka zaraz za nimi. Czy to normalne, aby taki karzełek mógł łamać prawo w Hogwarcie tuż pod nosem dyrektorki? Przecież to dwa kroki od domu Hufflepuffu. Z drugiej strony zastanawiał się co czyniło to miejsce takim wyjątkowym wedle Mefisto. Czyżby alkohol? Darmowy i na dodatek nielegalny? Cóż, to na swój sposób było podniecające. Zresztą tamci dwaj non stop robili jakieś złe rzeczy, niezbyt umiejętnie się z tym kryjąc. Tylko czy na pewno to? Mefistofeles zdecydowanie miał zły wpływ na każdego Puchona z którym przyszło mu wejść w kontakt. Wcześniej Neirin nie miał takich problemów z zachowaniem i nie tracił tylu punktów. Jeśli Irek wpuścił ich do środka to tylko dlatego, że byli w przewadze domu borsuka i na dodatek wzięli ze sobą budyń. Kto normalny krzywo by spojrzał na dwóch chłopców niewinnie dziamiących różowy budyń? Nikt! Zero podejrzeń o kłopoty. Zwykła ciekawość i chwila relaksu w tajnej piwnicy pełnej alkoholu. Co by się mogło stać? W przeciwieństwie do ślizgona... Irek od razu wyczuł jego złą aurę. No i nie wziął budyniu. Jack też by go nie wpuścił na jego miejscu.
Podszedł wolno do stojących w centrum pomieszczenia, skórzanych kanap i rozsiadł się na jednej z nich, na chwilę odsuwając od twarzy miskę z budyniem. Coś uwierało go w kieszeni. Podniósł się i odstawił jedzenie na stoliczek, aby wolną ręką sięgnąć do swojej szaty. Prezent dla Neirina! Zupełnie o tym zapomniał i mało brakowało aby go zniszczył... jednak to chyba nie najlepsza pora na wręczanie? Rudzielec już dostał jeden podarek. Co gorsza do węża to się nie umywało. Może powinien poczekać na stosowniejszą chwilę? Najlepiej taką, w której chłopak nie będzie pamiętał już o posiadaniu gada oraz nie będzie tak rozkojarzony nowym miejscem? Ściągnął z siebie czarną szatę i rzucił ją na oparcie, chowając weń zawinięte w granatowy papier i owinięte złotym sznurkiem pudełeczko. W wewnętrznej kieszonce będzie mu lepiej. Sam natomiast przekręcił się na siedzisku, by zobaczyć co tam wygrzebano z szafek. Prawdę mówiąc to nie znał się na alkoholach. Jak już coś udało mu się wypić to tylko dlatego, że jakiś znajomy to przytaszczył, albo ojciec zostawił. Jedynie wujek Krzysztof legalnie wciskał chłopakowi cydr, stwierdzając że temu i tak za daleko od alkoholu aby uznać ten trunek za coś więcej poza sokiem. Pokręcił przecząco głową. Zero wymagań, ale spore oczekiwania. Niech zatem ślizgon wybierze coś w miarę znośnego. - Jesteś pewien, że możesz tu być? - A my razem z tobą? Zagaił nagle. Nox nie wyglądał na w pełni sił i zdrowia. Tatuaże mogły odwracać uwagę od jego choroby, czy bladości. Jednak nocna pora zawsze będzie niepokojąca w jego towarzystwie.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Tutaj Jack miał rację. Neirin do tej pory bywał olewawczy i niechętny do nauki, ale nie odwalał takich akcji, jak po spotkaniu Mefisto. Czy to kwestia bycia w domu węża czy bardziej charakteru wilkołaka, ciężko rzec. Nie od dziś jednak wiadomo, że żółci najlepiej trzymają z niebieskimi, a zapoczątkowane to było jeszcze przez założycielki domów. I chyba tylko z Krukonami Puchoni nie sprawiają problemów. Acz przekonaliśmy się już, ze nawet zostawieni sami sobie, wychowankowie Helgi potrafią narobić szkód. Wszak nie zostawia się borsuka samopas i nie oczekuje się parkietu oraz mebli w jednym kawałku. - Nie lubisz malin? - Często Neirin widział Mefisto z czerwonym lizakiem w ustach, nie zdając sobie sprawy, że jest o smaku nie słodkich owoców, a krwistej wołowiny. Sądził zatem, że skusi się na różowy budyń z syropem czy dżemem. Który amator letnich przysmaków by nie wziął sobie malinowego deseru? Jak widać Nox nie był jednym z nich. - Czy wilkołaki nie lubią owoców? Możesz zjeść też surowe mięso - jak to dobrze, że te tematy poruszone zostały dopiero teraz, a nie przy Irku. Inaczej skrzat dwa razy by przemyślał, czy na pewno "chłopcy niewinnie ciamkający różowy budyń" są tak niewinni, jak się wydają. Rozejrzał się po pomieszczeniu, chodząc po nim, póki Mefisto nie zwrócił jego uwagi własnym pytaniem. Rudzielec odwrócił się i pokiwał głową, widząc butelkę piwa. Niech będzie. Podobnie jak Jack, nie znał się na alkoholach zupełnie. - Pełnia jest jutro. Ale chyba Mefisto nie czuje się za dobrze. Możesz pić? - Przedpełniowe napięcie raczej nie jest okolicznościami sprzyjającymi alkoholizmowi. A może wręcz przeciwnie, procenty łagodzą efekty rosnącej tarczy Księżyca? Ślizgon chyba wie najlepiej. Neirin podszedł do części barku, gdzie ulokowano szklanki oraz kieliszki maści wszelakiej, stawiając miskę z budyniem na kontuarze. Nie sięgnął jednak po naczynia, zbyt zaabsorbowany tym, co znalazł na blacie. Przysunął sobie notatki, chwilę studiując ich treść. Leżała też tu kartka A3 i kilka markerów permanentnych. Brystol usiany był kolorowymi cyferkami. Najwyraźniej ktoś zapisywał punktację i postępy w grze. Ale jakiej? - Znalazłem grę - rzucił w eter, biorąc kartki i podchodząc do Jacka. Stanąwszy za skórzaną sofą, oparł się łokciami o jej oparcie. Wyciągnął następnie rękę, podając odręczne notki Momentowi. - Spójrz? - To coś wartego uwagi?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wszystko wskazywało na to, że Bennett miała rację i Mefistofeles faktycznie sprowadzał ludzi na złą drogę - co gorsza, robił to całkiem... nieświadomie? Jakimś cudem nie docierało do niego, że miał aż taki wpływ na swoje otoczenie. W końcu Dolina Godryka i cholerne trolle to był zupełny zbieg okoliczności, a czy wcześniej wiele się wokół niego działo? Pomijając zaciąganie do Łazienki Prefektów, straszenie w Zakazanym Lesie... Chyba sam już nie pamiętał, czym mógł zawinić. Nie brał dalej pod uwagę, że być może powinien odrobinę przystopować. Znaczy - chyba tragedii nie było, nie? - Hm? Lubię - odparł, początkowo niezbyt rozumiejąc do czego to miało nawiązywać. Dopiero po chwili zorientował się, że chodziło o nieszczęsny budyń; potrząsnął lekko głową. - Wybiorę owoce ponad jakiekolwiek słodycze... Po prostu nie mam ochoty - wyjaśnił, chcąc na tym już poprzestać. W ogóle jakoś lepiej mu było, kiedy nie myślał o słodkim budyniu. - Podczas pełni? Nie... Podczas pełni nie jemy owoców... - Wystarczyło drobne wspomnienie o mięsie, by Nox poczuł w ustach nadmiar śliny. Nie zamierzał jednak robić skrzatom kłopotu poprzez wydziwianie odnośnie przyrządzania czegokolwiek (najchętniej faktycznie złapałby coś surowego...) - podobnie, jak nie zamierzał chłopakom psuć atmosfery towarzyszącej zajadaniu deseru. W torbie zawsze miał jakieś lizaki, w razie gdyby już zupełnie nie mógł wytrzymać. Nikt nie protestował, więc stanęło na piwie. Mefisto musiał z ręką na sercu przyznać, że tego po prostu nie znał - nie miewał zbyt wielkiej okazji do testowania czarodziejskich trunków. Na imprezach z otwartym barem częściej serwowano bardziej wyrafinowane alkohole, z kolei normalnie chłopakowi łatwiej było zdecydować się na coś mugolskiego i taniego. Otworzył butelki przy pomocy otwieracza, który oszczędził mu walki z różdżką; ciężko stwierdzić, czy przy tych zakłóceniach zaklęcia nie potłukłyby szkła. Podniósł średnio przytomne spojrzenie na Jacka. Jak to, czy może tu być? Teoretycznie żaden z nich nie powinien korzystać z baru na terenie szkoły... Odpowiedź Neirina naprowadziła Ślizgona na właściwy trop, co zaraz skwitował bladym uśmiechem. - Spokojnie, skarby. Odrobina zmęczenia - prawda była taka, że czuł się całkiem tragicznie. Poza fizycznymi aspektami zbliżającej się pełni, to zadręczał się psychicznie. Nie mógł zapomnieć o poprzednich wydarzeniach i nie mógł uspokoić się na samą myśl, że coś z tamtej historii może się powtórzyć. Nie czuł się bezpiecznie - ani ze świadomością, że kłusownicy mogą posunąć się tak daleko, ani z tą, że on sam może posunąć się tak daleko. - Zresztą, w razie czego, to Neirin do perfekcji opanował Firehutchcatch. - Podał im piwo, mrugając do rudzielca, chociaż w rzeczywistości najchętniej by go rozszarpał za samą znajomość tego koszmarnego uroku. Zdusił w sobie całą niechęć, mimo wszystko ponad własną chwilową wygodę przekładając zapobiegnięcie ewentualnej tragedii. Nie potrafił ich bardziej uspokoić, bo zakłócenia magiczne nieźle go chwilami zaskakiwały. Mogli jednak zauważyć, jak bardzo na dystans się od nich trzymał, jakby niepewny swoich własnych odruchów. - Raczej nic to nie zmienia... - Alkohol ani nie pomagał, ani nie szkodził. Jedno co, to kiepsko byłoby biegać na kacu, ale w czarodziejskiej społeczności nie było to problemem, którym Nox mógł się przejmować. Podczas gdy Puchoni zajęli kanapę, wilkołak pozostał przy barze, siadając na jednym ze stołków i obracając w palcach chłodną butelkę. Uprzejmie zainteresowane spojrzenie wbił w Vaughna, który najwyraźniej znalazł coś ciekawego. Gra by się chyba przydała, bo na chwilę obecną Mefisto nie czuł się jak dusza towarzystwa, gotowa na rozkręcenie szalonej zabawy. Licząc na drobną zmianę nastroju, upił kilka łyków piwa.
Słuchał Mefistofelesa w milczeniu, stwierdzając że i tak gorzej nie będzie. - Alkohol podobno perfekcyjnie znieczula. Jednak wolałbym tutaj nie wybuchnąć. Neirin, żadnych podejrzanych zaklęć. Nie tylko ogniowych, chciałbym jeszcze kiedyś móc wejść do kuchni bez problemów. - Brakowało aby alkohol pogrzebał ich dorosłe życie, jeszcze zanim zdążą stać się prawdziwymi alkoholikami. Młodzieńcze podpijanie trunków się nie liczy. - Masz ochotę na grę? - pociągnął łyk z butelki. Cierpkie. Trochę mocne ale dobre. Nie jest przyzwyczajony do picia czegokolwiek. Wujek go rozpuścił cydrem i winem, przez co Jack przyswoił sobie że alkohol winien być słodki. Wiskey nigdy mu nie pozwalał spróbować, samemu popijając jakąś białą wodę. Czymkolwiek była, zawsze po tym wychodził zdrowo rumiany, weselszy i chwiejny. Chociaż lubił swojego dziadka to nigdy do końca go nie rozumiał. Czemu wolał pić to zamiast whiskey jak jego ojciec? Przejął plik kart od Neirina i przyjrzał się im uważnie, po chwili czytając na głos zasady aby Mefistofeles również mógł się z nimi zapoznać. Zabrzmiało odrobinę niepokojąco. Opuścił, instrukcje i rozejrzał się po reszcie upewniając się, że to tylko jego uprzedzenie do ślizgona wywołuje weń takie uczucia. Wszak to on ściągnął ich w to miejsce. - I jak? Pasuje wam to? Ile kolejek proponujecie? - Osobiście Jack najbardziej przywiązał się do punktu trzeciego. Galeonów nigdy dość. Rozłożył karty z instrukcjami na blat, by każdy mógł mieć do nich wgląd. To Neirina urodziny. Jeśli zdecyduje się grać, Jack nie będzie oponował.
Instrukcja:
Biorąc do ręki kartę z instrukcją zauważasz, że czaszka na rewersie oznaczona jest pierwszą literą twojego imienia. Odwracasz na drugą stronę i... nic tam nie ma. Zdawało Ci się? Pocierasz kciukiem wspomnianą wcześniej czaszkę, zauważając iż karta zaczęła się lekko błyszczeć. Spoglądasz z zaskoczeniem ponownie na avers, aby przeczytać pojawiające się nań litery, które znikają zaraz po odczytaniu. Najwyraźniej zadania wciąż się zmieniają...
WICKED
1. Pocałuj następną osobę na której zatrzymała się butelka. 2. Przegryw, oddajesz jedną rzecz którą masz na sobie i wrzucasz do kosza fantów. 3. Przegryw i wygryw, oddajesz 5 galeonów następnej osobie na której zatrzymała się butelka. 4. Złap za krocze następną osobę na której zatrzymała się butelka. 5. Łap markera i narysuj coś na skórze następnej osoby, na której zatrzymała się butelka. 6. Musisz założyć na siebie jedną rzecz z kosza fantów. Parzysta - jedna rzecz twojego kolegi. Jeśli nie ma - coś z męskiej garderoby. Nieparzysta - jedna rzecz twojej koleżanki. Jeśli nie ma - coś z damskiej garderoby.
- W grze może uczestniczyć maksymalnie 6 osób. - Masz dwa dni na odpis od odpisu ostatniej osoby w grze. Jeśli tego nie zrobisz stracisz swoje punkty. - Jeśli odmówisz wykonania któregoś z zadań, musisz wyciąć na swojej skórze krzyżyk jeśli nie chcesz stracić punktów. - Wygrany ma prawo zmienić jedno zadanie w grze. - Przegrany otrzymuje wyzwanie od reszty uczestników aby móc pozostać w grze – musicie wybrać jedno, bądź rzucić kostką jeśli propozycji jest więcej. - Wyzwanie musi być wykonalne dla danej osoby i może trwać maksymalnie jeden dzień – jedną fabułę/lekcję. - Na start każdy ma 6 punktów - tyle sztuk ubrań powinniście mieć na sobie. - Każde zadanie to jeden punk więcej lub mniej. - Gra kończy się jeśli ktoś straci wszystkie swoje punkty, bądź któraś osoba zdobędzie ich 12. - Rzucacie dwiema kostkami, pierwsza na zadanie i kolejna na osobę. Nie ma przerzutów.
Kostki graczy: Mefisto - 1,4 Neirin - 2,5 Jack - 3,6 Jak wypadnie na was samych to rzucacie jeszcze raz.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Wyrwało mu się ciche "oh", które miało być odpowiedzią na praktycznie całą kwestię owoców oraz alkoholu. Chłopak mógł mówić, co chciał, Neirin i tak nie sądził, by Ślizgon czuł się na tyle dobrze, aby przesiadywać w barze. Rudzielec nie należy jednak do osób nadmiernie matkujących innym, a jak już matkuje, to zazwyczaj nikt tego nie chce. I potrafi narobić gorszych problemów własną pomocą niż istniało, zanim zaczął się angażować. Tym zatem lepiej dla studenta, że rudzielec postanowił nie ciągnąć kwestii jego zdrowia. - Wolałbym nie rzucać go w pomieszczeniu. Alkohol jest łatwopalny. Ale nadal jesteśmy umówieni na nałożenie na niego Adolebit - przypomniał, biorąc od blondyna piwo. Mefisto zaraz po tym wycofał się na zauważalną odległość, co nie umknęło spojrzeniu chłopaka. Pozostawił to jednak bez komentarza, bo szybko Jack odciągnął jego uwagę własnymi komentarzami. - Wiem. Ale jeśli Mef się na nas rzuci, wątpię, czy nawet rezygnując z używania zaklęć, zdołamy jeszcze kiedyś wejść do kuchni - upił łyk gorzkiego płynu, jaki po słodkim budyniu wydawał się jeszcze bardziej... cierpki? Ale miał w sobie pewien interesujący, głęboki smak. - Zapewne dlatego, że jeśli nie rozszarpie nas na miejscu, to odgryzie kończyny. Może być je ciężko przyszyć, jak będą za mocno zgryzione. Wyrwać głodnemu psu kość z pyska graniczy z cudem - i gdzie te jego resztki taktu? Na pewno nie tutaj. Wysłuchał zasad gry, biorąc brystol oraz kolorowe mazaki. Odstawił butelkę na moment na kontuar, zanim wypisał ich imiona kolorowymi markerami, poświęcając parę minut na dobranie koloru dobrego dla każdego. Zapatrzył się na wybrane barwy, układając je od najciemniejszego do najjaśniejszego. - Jak las przy plaży - skomentował, nim zabrał się za pisanie na pustej stronie kartonu.
- Masz trudne imię - skomentował Noxa, nim wyprostował się i wziął szklankę. Przelał do niej piwo wyjątkowo nieumiejętnie, robiąc sporo piany. Na przyszłość musi pamiętać, że leje się po ściance. Niemniej efekt osiągnął - miał pustą butelkę. I chociaż musiał teraz ratować piwo przed rozlaniem oraz upijać pianę, wraz uważał to za sukces. Kiedy butelka była już pusta oraz sucha - wytarł bowiem jeszcze jej szyjkę - położył naczynie na podłodze mniej więcej na środku, między kanapami i zakręcił nim. Studiował chwilę po tym treść karty wziętej od Jacka, zanim wstał. Butelka wskazywała Mefisto. Podszedł doń i bez słowa chwycił chłopaka za krocze. - Strasznie daleko stoisz. Chodź bliżej - niewygodnie tak kręcić, jak jeden na kanapie, drugi w jakimś odległym kącie baru, a Nei na podłodze między nimi. Zatem niewiele myśląc, przyciągnął Noxa bliżej. Za to, co akurat trzymał - czyli za jego męskość. Puścił go dopiero przy jednej z kanap, biorąc mazaczki, kartkę, szklankę i siadając znowu na dywanie. Odhaczył sobie jeden punkt więcej, po czym napił się piwa. - Kręcisz butelką - upomniał studenta.
Ta "troska" była doprawdy rozczulająca, ale Mefistofeles wiedział swoje i skoro nie uciekał do wygodnego łóżeczka, to tragedii nie było. Czuł się osłabiony, nie miał szalenie dobrego humoru i wiele czynności wymagało od niego więcej wysiłku, niż normalnie - ale nie było tak źle. Radził sobie, po wielu latach przyzwyczajony do tego dziwnego okresu przed pełnią. - Nie mogę się doczekać - oznajmił, trochę ironicznie. Ogólnie jak najbardziej popierał wszelkie eksperymenty, również z tymi bardziej niebezpiecznymi czy nieprzewidywalnymi zaklęciami... No i podobało mu się też naginanie własnych granic wytrzymałości, a cholera - Firehutchatch był dla niego wyzwaniem. I pomimo tego jakże pozytywnego nastawienia, to i tak zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco na wspomnienie zamknięcia w płonącej pułapce. Pojedynek wspominał tak, jakby dział się przed laty; tam w grę wchodziło głównie zaskoczenie. Ostatecznie przecież Mefistofeles miał różdżkę, miał trzeźwy umysł i nie znajdował się w jakimś potwornym zagrożeniu. Tamta sytuacja... Cóż, była nieprzyjemna. Nie była tak traumatyczna, jak leśne tortury, którymi uraczyli go kłusownicy. - Nie - wtrącił do tych rozważań, jeszcze trochę zamyślony i wyraźnie nieobecny. Dopiero po chwili spojrzał raz na jednego Puchona, raz na drugiego. Napił się piwa. - Jak wam odgryzę kończyny, to i tak będę bardziej zainteresowany wami, niż tymi kończynami. - To akurat było całkiem proste, a przynajmniej w jego głowie. Nie chodziło o bawienie się kostkami, a raczej maltretowanie ofiary; to ona go przyciągała. Skrzące się życie, pulsująca krew, wola walki (lub kompletna uległość po poniesieniu porażki?)... Przecież nie atakował dlatego, że chciał się pożywić. Przeniesienie uwagi na znalezioną przy barze grę było dobrym pomysłem, bo przynajmniej odchodzili od dziwnych, niepokojących tematów, za które Irek zapewne najchętniej by ich wyrzucił. Nox słuchał zasad z zainteresowaniem, przekrzywiając lekko głowę na wzmiankę o wycinaniu na skórze krzyżyków. Ciekawe zatem jak drastyczne mogłyby być pytania, skoro ktoś o zdrowych zmysłach miał posunąć się do takiego rozwiązania? Dla Mefisto brzmiało to niemal jak nagroda; mimowolnie spuścił wzrok na swoją rękę, szukając na niej idealnego miejsca na nową bliznę. - Za to nazwisko proste - nie miał nic przeciwko ludziom, którzy mówili do niego "Nox". Sam lubił używać nazwisk... A chociaż swoje imię uwielbiał, tak nie wciskał go ludziom niepotrzebnie. Mefistofeles, Mefisto, Mef. Mefi. Cokolwiek. Podniósł wzrok na Neirina, który bez słowa do niego podszedł, zaraz po odczytaniu czegoś z karty. Nie pytał, kulturalnie czekając i pozerkując tylko na butelkę leżącą na podłodze; oczywiście, szyjka wskazywała właśnie jego. - Och, okej - wyrwało mu się, gdy drgnął nieznacznie, zaskoczony takim obrotem spraw. Uśmiechnął się nawet pod nosem, wlepiając niemal wyczekujące spojrzenie w swojego towarzysza - już, to tyle? Koniec? Mógł zabrać rękę? Polecenie uznał za zupełnie puste i zdawkowe, a jednak Vaughn miał go w garści. Mefisto podążył za nim, śmiejąc się cicho; chyba nie było warto jakkolwiek się opierać. Dłonią odruchowo podparł się na ramieniu rudzielca, jakby chciał go zapewnić, że dobrze, idzie. Samodzielność odzyskał przy kanapie, ale nie na niej usiadł, a na dywanie - miał bliżej do butelki, którą powinien zakręcić. Szturchnął ją stopą, biorąc kartę i machnięciem ręki informując Neirina, że potrzeba czegoś więcej, aby zapomniał o zasadach tak prostej gry. Upomnienie nie było konieczne, jeszcze. Pocałuj. Gdyby wychowankowie Hufflepuffu przyglądali mu się niebywale uważnie, mogliby dostrzec w zielonych tęczówkach zawahanie. Mefisto obrócił kartę kilka razy w palcach, przeciągając chwilę z podjęciem decyzji. Nie było w tym pomieszczeniu osoby, którą rzeczywiście bardzo chciałby pocałować - ale przecież tylko się bawili. Niewinna gra nie powinna mieć większego znaczenia dla któregokolwiek z nich, z całą pewnością nie po zakończeniu wieczoru. Z prostą myślą "nad czym ja się zastanawiam" wychylił się w stronę Neirina, żeby móc chwycić go za krawat i przyciągnąć w swoim kierunku. Najwyraźniej coś odpowiadało im w tym niedelikatnym prowadzeniu się i bezpośredniości, bo Nox również niczego nie wyjaśniał. Przyklęknął, trzymając rudzielca przy sobie tak, aby móc w końcu złożyć na jego ustach pocałunek. Nie był czuły ani subtelny. Mefisto pocałował Puchona z całą swoją pewnością i odpowiednim zaangażowaniem; skoro już wypełniał to zadanie, to rzeczywiście chciał poczuć smak Neirinowych ust. Pozwolił więc na starcie z miękkimi wargami, nie puszczając krawatu ani na sekundę i tym samym odrobinę go zacieśniając. No proszę, budyń jednak mu nie przeszkadzał - a przynajmniej jego słodki posmak. Odsunął się po tej nieszczególnie długiej chwili, pożegnalnie jeszcze chwytając dolną wargę chłopaka pomiędzy zęby; nie drażnił ani siebie ani jego, powoli rozciągając usta w wyzywającym uśmiechu i kończąc zabawę. - Wszystkiego najlepszego? - Mruknął, po czym wreszcie wrócił na swoje miejsce, sięgając po kartkę z punktacją. Nie chciał, żeby przypadkiem Jack poczuł się zbyt samotny - dobrze, żeby teraz butelka przechyliła się w jego stronę. Z drugiej strony, przynajmniej solenizant był zabawiany. Zaczęli ciekawymi zadaniami...
Mefisto - 6 7 Neirin - 6 7 Jack - 6
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Właśnie, jeszcze. A zważywszy, że dwoje z tu obecnych borsuków nie było zbyt aktywnymi alkoholikami - cóż tu dużo mówić, do tej pory prawie nie pili, może poza Jackiem - prawdopodobnie szybko zaczną się mylić i plątać, zaś instrukcja stanie się najbardziej pożądaną kartką papieru w okolicy. Ewentualnie gra zrobi się wyjątkowo dzika, gdzie każdy robi co chce i kiedy chce, nie zważając już na butelkę czy zasady. To prawdopodobnie lepiej, że temat ataku wilkołaka odszedł nieco na bok. Jack nie wydawał się czuć zbyt komfortowo w zaistniałej sytuacji. Liama ciągnęło do Mefa, Nei to... to Nei, a Moment jako jedyny z tej trójki zachowywał sporą rezerwę względem Ślizgona. Rudzielec umiał to zrozumieć. To naturalny odruch kogoś, jak się dowie o likantropii, aby odciąć się od potencjalnie niebezpiecznego osobnika. Zdrowy rozsądek wręcz. Można podejrzewać Neirina o brak trzeźwej oceny sytuacji albo Liama o skrajną głupotę, ale Jacka? Zachowanie szatyna akurat jest usprawiedliwione. Nieco mniej fakt, że jakoś podejrzanie szybko dobił do połowy swojej butelki piwa, ale może to kwestia tego, że miał więcej doświadczenia od Neirina? Zapatrzony na sytuację na kanapie, zwrócił uwagę na Mefisto dopiero, kiedy został przyciągnięty. Istotnie byli niedelikatni. Krawat zacisnął się na szyi Walijczyka, nieco ograniczając mu zdolność łapania oddechów. Tym mocniej ta jeszcze została zmniejszona przez usta Ślizgona, które znalazły się na jego wargach. Przymknął nieco oczy, pozwalając się całować. Wychylając w stronę studenta i wspierając ręką o posadzkę. Może to i lepiej, że pocałunek nie był zbyt długi? Krótki, intensywny, smakujący gorzkim piwem, słodkim deserem oraz... mięsem? Rozchylił powieki, kiedy zadanie zostało wykonane, a Mefisto chwilę po tym dopisał sobie punkt na liście. Walijczyk za to oblizał końcem języka usta, nie mogąc pozbyć się osobliwej mieszanki smaków. Zdecydował się koniec końców na zmycie ich piwem. - Oryginalnie składasz życzenia - skomentował, nim poluźnił krawat i zgodnie z zasadami samemu zakręcił butelką. To, co mu wypadło, okazało się dość łagodnie w porównaniu z wcześniejszymi wyzwaniami. Zdjął krawat całkiem, rzucając go następnie pod bok, aby inny szczęśliwiec mógł go w razie ubrać. Pchnął po tym butelkę raz jeszcze, aż jej szyjka nie zatrzymała się na Mefisto. Teraz on losuje. Wzrok Puchona ponownie powędrował ku Jackowi. I chyba jego przyspieszone tempo spożywania trunku się wyjaśniło. Raczej nigdy nie był amatorem podobnych zabaw. Prawdopodobnie potrzebuje "wprowadzić się w klimat" mocniej niż bawiąca się obecnie na podłodze dwójka.
Nie rozumiał uprzedzenia Jacka względem jego osoby. Zazwyczaj kompletnie nie zwracał na to uwagi, jednak kiedy ostatecznie byli postawieni gdzieś obok siebie, to drażniąco odczuwał to w każdej sekundzie. Nie miał pojęcia czy chodziło o jakąś zazdrość, czy może faktyczną niechęć wywołaną ślizgońską likantropią... Może po prostu miał za złe te wszystkie niebezpieczne sytuacje, w których jego przyjaciele znaleźli się wraz z Mefisto? Nox nie wiedział jak zapewnić kogoś, że nie ma złych intencji. Śmiało mógł przyznać, że zarówno Liama jak i Neirina szybko polubił - inaczej, ale to akurat nie było istotne. Powinno raczej liczyć się to, że żadnemu by krzywdy nie chciał wyrządzić. Kątem oka zerknął na Vaughna, jakby chciał się upewnić, że wszystko w porządku. Zadanie wykonał z godnym podziwu zaangażowaniem, w razie gdyby czarodziejska gra i to zamierzała jakoś ocenić. Kolejne zadanie wykonane zostało szybciutko - Nei pozbył się krawatu, który przed chwilą tak pięknie przysłużył się Mefistofelesowi. - Moment, sugeruję sięgnąć jednak po coś mocniejszego - sam ledwie miał czas na upicie kilku łyków swojego piwa, bo zaraz zorientował się, że pusta butelka znowu wskazuje na niego. Może coś się popsuło? Niezbyt wiedział jak można było zasabotować tego typu grę, ale we własne szczęście to już w ogóle nie wierzył. Może gdyby Jack nie siedział na kanapie, to nie omijałaby go cała zabawa? Teraz pewnie powinien się cieszyć, że Neirin ograniczył się do zdjęcia krawatu. O wiele bardziej niezręcznie potoczyłaby się sytuacja, gdyby przeskoczyć w grze trochę do przodu i pozbawić Puchona, dajmy na to, spodni. Przez głowę Noxa i tak przemknęła myśl o rozcięciu skóry na ręku, ale nie chciał poddawać się pokusie aż tak szybko. Szli łeb w łeb i chyba trochę chciał jeszcze ponadużywać tego swojego... szczęścia. - Hm, to było pozytywne "oryginalnie"? - Zainteresował się, trochę po czasie. Siedział na tyle blisko Neirina, że wcale nie musiał łazić po tej podłodze albo szczególnie się wychylać, by sięgnąć do jego spodni. Przesunął palcami po materiale, a następnie ułożył dłoń na jego kroczu... może trochę zbyt stanowczo? Ale hej, przynajmniej nie organizował mu spacerków. - Bo wiesz, tak prawdę mówiąc, to dopiero zaczynamy świętowanie. - Puścił mu oczko, powoli zabierając rękę. Korzystając z tego, że na chwilę (miał nadzieję) nie uczestniczył w grze, to ruszył się dalej pobuszować pośród szafek, wytrwale kończąc swoje piwo.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Tak szybko chcą wyciągać coś mocniejszego? Z drugiej strony, gra wymagała jednak wiele zaangażowania. Prawdopodobnie zbyt dużo, aby zgodzić się na podobne poświęcenia na trzeźwo. Czy o byle piwie. Zatem po prostu przyjął do wiadomości, że Nox zamierza rozkręcić zabawę. - Czyżbyś też chciał? Myślałem, że akurat ty nie potrzebujesz - rzucił zaczepnie w stronę Ślizgona, popijając własne piwo. Nie podejrzewał, aby gra była oszukana. Z resztą, to jego butelka. Sam ją przygotował. Może po prostu Jack znalazł sposób na obejście zasad? Może ta dziwna gra z jeszcze dziwniejszej karty nie wyłapuje osób siedzących na sofie i uznaje, że uczestniczą tylko rezydenci podłogi? Zatem trzeba do tajemniczego Wicked zejść aż do poziomu wykładziny. Nie dziwne, patrząc po typie wyzwań, jakie rzuca. Zdecydowanie nie jest to rozrywka dla intelektualistów. - Zaskakujące "oryginalnie" - i zgaduj sam, co przez to Neirin rozumie. A może wszystko, bo z rozumieniem uczuć u niego ciężko. Z przeżywaniem ich także. Oczy otworzyły się minimalnie szerzej, czując sugestywny dotyk na kroczu. Może rzeczywiście Mefisto zbyt mocno naparł, odznaczając na spodniach Walijczyka własną dłoń. Prawdopodobnie mścił się za wcześniejsze pociągnięcie. Nie dziwota, raczej prowadzenie za tę smycz nie należy do najprzyjemniejszych. Powinien Vaughn dla tego psiaka zorganizować inny łańcuch, za który może go ciągać. - To obietnica czy groźba? - Spytał jeszcze, zanim chłopak wstał i odszedł w stronę barku. Chyba rzeczywiście potrzebuje nieco płynnej odwagi. Powiódł za nim spojrzeniem, zastanawiając się nad czymś. Mefisto do tej pory wydawał mu się pewny siebie, acz teraz rozważał, czy to nie jest tylko osobliwa maska. Widział go już na granicy psychicznego rozpadu, widzi go teraz w tej niezbyt mądrzej grze w wyzwania. I zaczyna mieć wrażenie, że nie jest do końca szczery. Pytanie, czy względem samego siebie czy ich tu obecnych? - Kto udaje, kto zakłada maskę? Co za straceniec prosi wciąż o łaskę? - Zanucił cicho, patrząc na piwo we własnej szklance. - Co za skurwysyn wciąż wyciąga ręce? - Sięgnął do butelki, kręcąc nią kolejny raz. Tym razem szyjka wskazała Jacka. Rudzielec powiódł wzrokiem za naczyniem, zawieszając go na chłopaku. Ten zdążył dopić już własne piwo, bawiąc się teraz wyzerowaną butelką. Neirin odstawił szklankę, zanim uniósł się na kolana, dłoń kładąc na udzie Momenta. Drugą rękę ułożył na siedzisku, przenosząc nań ciężar unoszącego się ciała. Wspiął się następnie na sofę, kolano dla podparcia umieszczając między nogami Jacka, a rękę z uda przenosząc na oparcie za chłopakiem. Ujmując go za kark wolną dłonią, przyciągając do siebie i łącząc teraz ich usta w pocałunku. Może odrobinę zbyt długim. Może nieco zbyt pełnym zaangażowania. Może zbyt napierając na Jacka i dociskając go do mebla. Ale nie chciał być gorszy niż Nox. Przesunął rękoma po szyi Puchona, kończąc na policzkach szatyna i odsuwając się dopiero po dłuższej chwili od jego warg. W tym pocałunku gorycz mieszała się ze słodyczą, zagubienie z pewnością siebie. Ale nie ugryzł go w wargę, jak to zrobił Mefisto rundę wcześniej. Nie pokazał własnej zadziorności, zresztą, bądźmy szczerzy, tej nawet nie posiadał. Jedynie patrzył na Jacka, zawieszony parę centymetrów od jego twarzy, czując na ustach jego gorący oddech. - Chodź do nas - poprosił cicho, ledwie poruszając ustami, nim zabrał ręce z rozgrzanych przez alkohol - albo pocałunek? - policzków Momenta, schodząc zeń płynnie na miejsce obok.
Złe czy dobre intencje, Jack nie należał do ufnych osób. A przynajmniej nie wykazywał nigdy jakiejś wewnętrznej potrzeby integracji z kimkolwiek i kiedykolwiek. Dopiero znalezienie sobie przyjaciół pośród tysiąca innych uczniów odrobinę go zmieniło i sprowadziło na ziemię, wprowadzając nieco ogłady w jego życie. Przy tak betonowej taktowności, na pewno było to nie lada wyzwaniem. Prędzej ktoś wyzwie go od dupka, aniżeli uzna za sympatyczną osobę. Nic dziwnego, że kiedy jego przyjaciele zaczęli znikać i przychodzić z dziwnymi traumami, bliznami czy podobnymi uszkodzeniami, poczuł się odrobinę zagrożony, i niekoniecznie chodziło tutaj o wspomniane pastwienie się nad jego truchłem. Mefistofeles był w szkole, co znaczyło że nauczyciele mu ufają. Rodzice również skarg nie zgłaszali... skłonny byłby uwierzyć wręcz, że jego wilkołactwo to wyolbrzymiona bajeczka. O ile blondyn nie byłby takim wyrośniętym, odziaranym gościem. To wszystko po to aby po przemianie, nie latać na golasa i przynajmniej sprawiać wrażenie odzianego? Zagryzł lekko zęby na butelce, za chwilę wystukując cicho jakąś melodię palcami. Neirin dobrze zauważył, że Jack niebywale szybko opróżnił swój trunek. Im trudniejsze dylematy przed chłopakiem stały, tym mocniej zapominał się w sobie, pochłaniając wszystko co przed nim - niczym chipsy lub słodycze na które non stop naciągał Liama. Nie znał swoich limitów i nigdy nie dane mu było na własnej skórze doświadczyć skutków upojenia alkoholowego - próchnicy też nie. Przy tym tempie zapewne na efekty nie będzie trzeba długo czekać. - Mocniejszego? Co masz na myśli? - Spojrzał w ich kierunku przelotnie. Przecież nawet nie wyzerowali swoich butelek? W przeciwieństwie do nich, Moment miał na to sporo czasu. Nie musiał co chwila robić sobie przerw na wymianę śliny, czy masaże między nogami. Może jedynie raz się po tyłku podrapał, co niekoniecznie przeszkodziło mu w piciu. Odsunął pustą butelkę od swoich ust, stwierdzając że teraz sam się obsłuży. Zabawa trwała i nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie miał brać w niej udział, pozostając biernym obserwatorem już do końca. Odrobinę tylko zniesmaczonym, za każdym razem gdy dochodziło do większych zbliżeń... czy to może cierpki posmak wygazowanego piwa tak wykrzywiał mu usta? Chyba odpuści sobie spijanie resztek z dna przy następnej kolejce. W tedy zapewne okaże się, czy ucieka wzrokiem bo mu piwo nie podeszło, czy może dlatego, że tamtych dwoje tak lubieżnie obściskuje się na podłodze, na jego oczach. Wyolbrzymił coś? Nie wyglądało to raczej na dziewicze cmokanie w policzek. Zadania naprawdę kazały im robić to z taką intensywnością, czy jednak winien był zgubny wpływ procentów? Nie wiedział. Co gorsza, powoli zaczynał obawiać się tego, co może jeszcze nastąpić... i wykrakał! Jego kolej na zabawę. Neirin wyrósł przed nim, wraz zasłaniając butelkę skierowaną dokładnie w kierunku Jacka. Kiedy to zdążyło się stać?! Został pociągnięty w przód, nim zdołał odnaleźć w głowie odpowiednie słowa do protestów. Nie zrobił nic, zaledwie odrobinę unosząc swoje dłonie w górę, w odruchu bezsilności. Neirin naparł nań, zlizując wszelkie przekleństwa i złowróżenie prosto z języka, nie pozwalając się choćby jednej ze skarg - która mogłaby zepsuć tę chwilę - wydostać na zewnątrz. Nieco sparaliżowany uciskiem między nogami oraz długimi, szorstkimi od blizn palcami, przesuwającymi się po jego policzkach, spojrzał na rudzielca zupełnie bez słowa. Prawdopodobnie po raz pierwszy z tak niewielkiej odległości, mogąc przyjrzeć się jego szarym tęczówkom oraz nieregularnej, jasnej linii, rysującej się wokół źrenicy. Nim jednak zdążył rozpoznać w nich jakiś znajomy kształt, chłopak odsunął się na bok. - Przecież jestem z wami cały czas. - Może nie w pełni duchem, ale fizycznie na pewno. Odzyskał mowę. Jakieś czary? Wstał natychmiast, dopiero teraz czując jak bardzo był rozgrzany. Musiał ochłonąć, przejść się, cokolwiek! Wypieki same rzucały się na jego twarz, jak po ostrym treningu. Maraton miłosny. Odstawił swoją butelkę na bok i nieco ciężko uderzając kolanem o posadzkę, zakręcił ich prowizoryczną ruletką. Niech wypadnie coś i bawcie się dalej. Tak jak poprzednio bez mojego udziału. Gwałtownie puszczone w ruch szkło, zagrzechotało cicho, by ostatecznie uderzyć szyjką w stopę Mefisto. On? Jack nerwowo sięgnął po kartę z instrukcjami, zapominając już co za głupoty były na niej wypisane. Nie trwało długo jak jego problem z wypiekami się skończył. Pobladły, zaczął szukać w karcie możliwości ominięcia, bądź rezygnacji z wylosowanego zadania. Jest! Naciąć się? Tylko czym? Niewiele myśląc obrócił kartę w palcach, jak prawdziwy krupier, po czym wyciął sobie na wnętrzu dłoni zgrabny znak X. - Tsk... - Wysokie dzisiaj miał ciśnienie. Krew polała się wyjątkowo obficie, przy pierwszym niezbyt wprawnym ruchu. Zacisnął zmaltretowaną rękę w pięść i rzucił zabrudzoną kartę ponownie na stół. - Twoja kolej. Niczego Ci nie zapłacę. Ani teraz, ani później. - Odparł krótko, wstając po raz kolejny i odchodząc do barku. Zabawne, że ze wszystkich zadań jakie przygotowała dla nich gra, Moment wylosował akurat to jedno. Idealnie najgorsze. Musi znaleźć sobie teraz jakąś szmatkę, czy coś... Szkoda plamić ubrania. Wystarczająco ich brudzi podczas meczów. - Dajcie mi chwilę. Zaraz wrócę. Podjął się buszowania po barku. Zaglądając również do kilku szafeczek. Poza kolorowymi trunkami i syropami, były tu również fantazyjne, barwne kieliszki oraz owoce. Może by tak z nich skorzystać? Wszak chcieli coś mocniejszego, a Moment aktualnie nie miał już czym zwilżać sobie gardła. Ciekawe jak nauka eliksirów, sprawdza się przy sztuce barmańskiej? Przyciągnął w swoją stronę, metalową tackę i zajął się tworzeniem mikstur, spychając zupełnie na dalszy plan wydarzenia sprzed ostatnich czterech minut. Potrzebował tego. Chociaż wciąż wyjątkowo rozkojarzony, w całkowitym poważaniu miał jakiekolwiek zasady BHP oraz czystości, na ściankach niektórych naczyń, pozostawiając odciśnięte ślady krwi, bądź bezceremonialnie pokapując posoką do rozlanych dopiero co mieszanek. Kto by się tam przejmował szczegółami. Ważne, że ładnie wyglądało. Nawet kostka lodu się znalazła, by nieco złagodzić jego ból. - Proszę. Możecie pić przy każdym nowym rzucie. - Nie wiem jak wyszło, ale najwyżej otrujemy się wszyscy razem. Zajął swoje miejsce - tym razem na przeciwko Noxa i Vaughna - stawiając drinki na stoliku, tuż obok kartek z punktacją. Spojrzał nań przelotnie. Wyglądało na to, że przez te wcześniejszą izolację zostawał w tyle. Zapewne nie pierwszy i nie ostatni raz.
Mefisto - 67 8 Neirin - 678 9 Jack - 6
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Aż głupio było się bawić z takim sceptycznie nastawionym widzem. Mefistofeles nie dziwił się, że Jack miał średnio dobry humor, skoro butelka tak uparcie go omijała - nie to, żeby zadania były jakieś powalające. Nic odkrywczego się nie wydarzyło, oddane zostały za to uroki pijackiej gierki za znajomych ze sporym dystansem wobec samych siebie. - To nie jest potrzeba - odparł, wzruszając łagodnie ramionami. Pewnie, że umiał się bawić bez alkoholu - nie było w tym nic trudnego. Rzecz w tym, że Nox wcale nie pił jakoś szczególnie często (i choć brzmiało to żałośnie, to zwykle przeszkadzał mu brak towarzystwa) i skoro już wpakowali się do sekretnego szkolnego baru na świętowanie urodzin, to nie było co wybrzydzać. Zresztą, odrobina więcej luzu nie przeszkadzała, w szczególności nie przed cholernie stresującą pełnią. Cichy głosik z tyłu głowy nieustannie upominał Ślizgona, coby tylko nie przesadził. Kac to jedno, ale zwiększająca się widoczna powierzchnia Księżyca powodowała u niego takie humorki, że lepiej było nie pozbywać się resztek zdrowego rozsądku. - Po części chyba i to, i to... - Szybko wrócił na swoje miejsce, zniechęcony jakby odrętwiałymi kończynami. Zdecydowanie lepiej siedziało się bezczynnie, niż łaziło; nie pozostało nic innego, jak dokończenie swojego piwa. Mefisto bawił się jednym z mazaków, nie ukrywając zaskoczenia, gdy obserwował wspinającego się na kanapę Neirina. Chyba nawet zamarł na chwilę w bezruchu na widok tego pocałunku - no, jak już Moment został włączony do zabawy, to tak solidnie. Drobny uśmiech wpełzł na wargi Noxa, nienachalnie przyglądającego się ładnej scence z udziałem siódmoklasistów. Lubił Puchonów. Miał nie komentować, ale gwizdnął żartobliwie z uznaniem, kiedy miał już pewność, że nikogo nie speszy (a przynajmniej nie na tyle, by cokolwiek przerwać). Piwo mu się skończyło i pomimo, że butelka tak mało subtelnie na niego wskazała, to zamierzał trochę się ruszyć. Miotał się po pomieszczeniu, toteż teraz wpadł mu do głowy pomysł rzucenia Accio... Nie zdążył sięgnąć po różdżkę, bo w tej samej chwili Jack wpadł na pomysł wymigania się od postawionego przed nim zadania. Mefisto wlepił spojrzenie w kartę rozcinającą skórę na dłoni; wzdłuż kręgosłupa przebiegł go przyjemny (niepokojący?) dreszcz, gdy tylko zielone tęczówki prześlizgnęły się po wyciekającej z rany pierwszej kropli krwi. Była piękna. Taka pełna, początkująca niewielką kaskadę rozcinającą naturalny obraz dłoni. Kolor wydawał się idealny, soczysty - pomimo wszelkiej odległości, Mefistofelesowi wydawało się, że czuje zapach apetycznej posoki. Z drugiej strony, podniebienie drażniło mu wspomnienie smaku, zatem to po prostu wyobraźnia robiła swoje, nie pozwalając skupić się na niczym innym. - Co? - Nie zrozumiał słów Jacka, podobnie jak on sam mógł teraz zostać niezrozumiany - chrypa zniekształciła głos, zaś odchrząknięcie zabrzmiało trochę jak warknięcie zniecierpliwionego zwierzęcia. To on potrzebował chwili, skoro tak uparcie spoglądał za Jackiem, niezdolny do sięgnięcia po kartę. Nie obchodziło go jakie zadanie zostało porzucone; niewiele go teraz obchodziło. Wyluzuj, Nox. Złapał kartę i odczytał instrukcję, zaskakująco prostą. Posłusznie założył puchoński krawat, niezbyt współgrający z tym ślizgońskim. Mefisto i tak bardziej zaaferowany był tym, że pobrudzona karta pozostawiła na opuszkach jego palców odrobinę czerwieni. To na nią patrzył, gdy kręcił butelką - szyjka wskazała Neirina. - Jakaś trucizna? - Zainteresował się, nie mając pojęcia czy Moment uchodził za dobrego barmana. Chętnie sięgnął po pierwszy lepszy kieliszek, żeby zwilżyć czymś ściśnięte pragnieniem gardło. I tak wiedział, że to nie na alkohol miał taką palącą ochotę. Zbliżył już naczynie do ust, gdy dostrzegł odrobinę podejrzanej czerwieni spływającej po ściance i mieszającej się z trunkiem - nieznaczna ilość, ale jakże zachęcająca. Ślizgon zgarnął językiem to, co jeszcze nie zniknęło w tajemniczej mieszance. - No proszę. Wiesz, co lubię - resztę wypił szybko, jakby chciał wypalić delikatny posmak krwi tańczący na podniebieniu. Musiał czekać do kolejnego rzutu, by zbadać zawartość kolejnego kieliszka? Szkoda, że Jack nie zaciął się mocniej, uwalniając więcej krwi.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Jack bardzo szybko uciekł, zsuwając się na wykładzinę i kręcąc butelką. Neirin nie spodziewał się jednak, że chłopak wybierze samookaleczenie ponad oddanie paru galeonów. Krew spłynęła po skórze, a wzrok Walijczyka uciekł w stronę Noxa. Jak on zareaguje na zapach posoki? Czy to wystarczy? Przyglądał się wilkołakowi niczym egzotycznemu zwierzęciu, sprawdzając jego poczynania. Ochrypłe niby-warknięcie nie uciekło uwadze rudzielca, skupił się jednak chwilę na Jacku. - Umiesz robić drinki? - Czy po prostu mieszasz to, co ładnie ze sobą kolorystycznie wygląda? Nie podejrzewał nigdy chłopaka o podobne umiejętności, z drugiej strony Jack potrafi zaskakiwać ludzi. Zwykle swoim nietaktem i gburowatością do pary z narzekaniem na wszystko, ale to też się liczy. Może wyjątkowo teraz okaże się to pozytywna niespodzianka? W końcu nietuzinkowa okazja, urodziny ma się tylko raz do roku. On sam nie miał wewnętrznego zawahania czy to trucizna. Ufał Jackowi. Spojrzał tylko, jak Mefisto pije, albowiem sam nigdy podobnych szotów nie miał przyjemności spożywać. W tej samonauce wychwycił, jak Nox zlizuje coś z krawędzi i odruchem spojrzał na własny kieliszek. Jego szkło nie miało wyraźnej kropli posoki, było jednak parę czerwonych odcisków. - Myślałem, że tylko wampiry lubią krew - odezwał się niezbyt głośno, zanim wychylił własny alkohol na manierę podobną do Mefistowej. Pożałował tego w momencie, w którym gorąco spłynęło w dół jego przełyku, a w głowie się lekko zakręciło. Czy to Jack zrobił drinki takie mocne, czy to jego rude, nieprzyzwyczajone do picia ciało się odzywa? Ale napój nie był gorzki. Słodycz soku skutecznie zabijała posmak alkoholu; po piersi chłopaka rozlało się przyjemne ciepło. Zakrył jedynie usta, aby cicho kaszlnąć. Odstawił następnie kieliszek i zakręcił stopą butelką. Tym razem nie musiał patrzeć na kartę, aby wiedzieć, co mu wyleciało. Już miał podobny wyniki wcześniej. I tylko dłoni uniesionej do ust nie zabrał, niezauważenie rozgryzając sobie skórę na wnętrzu dłoni. Alkohol dodaje może nie tyle finezji, co niebezpiecznej kreatywności. Nic dziwnego, że pisarze tak chętnie po owy sięgają, nurzając się w morzu procentów w poszukiwaniu natchnienia. Rudzielec doświadczył podobnego, tak pożądanego przez artystów stanu nagłej weny, jaka połączona z jego brakiem zahamowań podsunęła ten ryzykowny manewr. Ukłucie bólu i metaliczny posmak na języku utwierdziły go w przekonaniu, że skóra uległa zębom, wypuszczając czerwień na usta chłopaka. Wstał po tym, podchodząc do Noxa. Zatrzymując się nad nim, aby kucnąć i unieść jego głowę. Koniec języka zaczepnie przesunął się po wargach Ślizgona, drażniąc go subtelnym posmakiem posoki, zanim usta złączyły się w pocałunku. Nie trzeba było długo czekać, aby wilkołak uczynił go agresywnym oraz zachłannym. Zupełnie, jakby walczył o każdą kroplę krwi, którą spijał z warg rudzielca. Neirin jednak miał przewagę pozycji, schodząc do klęczek i napierając nań, stopniowo zmuszając do odchylenia się w tył. Do momentu, aż niewiele brakowało, by Nox padł na podłogę. Pomogła mu w tym ręka Walijczyka. Poraniona dłoń znalazła się na piersi studenta, wpierw muskając ją subtelnie palcami, potem przylegając całym śródręczem, zanim gwałtownie pchnął Mefisto na posadzkę. Kończąc pocałunek mało subtelnym uderzeniem jego łopatkami o wykładzinę. Zupełnie, jakby łaska się skończyła, a "dość" było zaznaczone ostro i stanowczo. Patrzył jeszcze chwilę z góry na wilkołaka, napierając dłonią na jego mostek, zanim podniósł się, przenosząc ciężar na tę jedną rękę. Dociskając Noxa do podłogi, aż Walijczyk wstał całkiem, wracając na sofę. Tyle tylko, że teraz usiadł na podłokietniku.
- To nie tak, że jakoś szczególnie ją piję - zaczął ostrożnie, niezbyt wiedząc jak wyjaśnić chłopakom dziwną potrzebę zatopienia zębów w czyimś ciele i skosztowania ciepłej, czerwonej posoki. Krwawienie oznaczało osłabienie i Mefisto - a raczej czający się w nim potwór - lubił to wykorzystywać. Nic dziwnego, że uwadze nie uciekło jego czujne spojrzenie zawieszone na Jacku, o spijaniu niehigienicznego trunku nie wspominając. Jakimś cudem po prostu łaknął tego smaku, podobnie jak mięsa... - To skomplikowane. - Kłamał? Dla niego wydawało się oczywiste, ale nie w taki sposób, by mógł przedstawić to słowami. Machnął lekceważąco ręką, by zaraz potem przesunąć nią po włosach; odgarnął skręcone kosmyki do tyłu, próbując jakoś rozproszyć swoją uwagę. Wierzył, że alkohol trochę ułatwi sprawę. Uniósł spojrzenie z zaciekawieniem, chyba nie dowierzając, że karta kolejny raz podyktowała wykonanie pocałunku. Jeszcze bardziej zaabsorbowała go czerwień odznaczająca się na wargach Puchona, niemal niemożliwa do zebrania jedynie z kieliszków. - Co ty...? - Zaczął bez zrozumienia; odpowiedź uzyskał szybko, gdy drażniący dotyk języka Neirina przywołał znowu rozkoszną słodycz dobrze znanego smaku. Mefisto wychylił się bez zastanowienia, łapczywie spijając co tylko mógł - to nie był taki pocałunek, jak wcześniej. Teraz zupełnie stracił rozum, chcąc wychwycić jak najwięcej i nie dbając o to, czy w ogóle dostarcza chłopakowi choć odrobinę przyjemności. Drażnił go stabilny uścisk, w którym utknął; sam nie był w stanie zebrać myśli na tyle, aby jakoś się osiemnastolatkowi postawić. Chaotyczne gesty nic nie dawały. Był stanowczo zbyt zależny, koncentrując się jedynie na tym specyficznym aspekcie prowokowania go krwią. Dusił frustrację, chociaż jeszcze przez chwilę próbował walczyć o złudne poczucie kontroli. Szumiało mu w uszach od alkoholu i emocji. Drżące dłonie chciał zawiesić na materiale puchońskiej koszuli, ale zsunęły się i błądziły chwilę. Ostatecznie palce zahaczyły się o szlufki spodni Neirina, przyciągając go bliżej; zupełnie tak, jakby narzucana przez niego bliskość nie wystarczała. W końcu poleciał do tyłu, wyraźnie niezadowolony. Ciężkie uderzenie wydusiło z Noxa ciche sapnięcie - przymknął powieki, czekając. Ucisk na klatkę piersiową podduszał, ale to nie było problemem; zapomniał jak się oddycha. Dopiero zwiększenie dystansu pozwoliło mu na zorientowanie się, że niemal dyszy, puste spojrzenie wlepiając w sufit. Gorąco. Chciał rzucić jakimś ciętym komentarzem, ale zupełnie nie był w stanie. Zamiast tego powoli podniósł się do pozycji siedzącej, próbując przywołać na twarz tę swoją standardową, beznamiętną maskę. Sprawdził położenie Jacka, Neirina, wziął kartę i zakręcił butelką, odczytując pojawiające się instrukcje. - Nie wiem czy mam drobne... - Przeszukał kieszenie, by w końcu znaleźć w jednej monetę o nominale dziesięciu galeonów. Rzucił ją rudzielcowi. - A żebym ja wiedział, że oczekujesz zapłaty...
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie do końca rozumiał kwestię krwi. Czy kojarzyła się z wolnością, czy posiłkiem, może zaspokajała pierwotną potrzebę agresji? Wszak wilk w zamknięciu skowyczy, pragnąc zbiec do lasu. Im bliżej pełni, tym więcej zwierzęcia w tym siedzącym przed nim człowieku. Zjawisko niespotykane oraz przez to interesujące. Szał, czerwienią zakrywający umysł wraz z pojawieniem się na niebie pełnej tarczy Księżyca. Przekonał się jednak, że cokolwiek we krwi było, działa na Mefisto. I to działa mocniej niż płachta na byka. Pobudzając, drażniąc, doprowadzając go na skraj obłędu. To niebezpiecznie, drażnić wilkołaka własną juchą tuż przed pełnią. Nikt jednak nigdy nie mówił, że Neirin jest osobą rozważną. Ciekawość czasem pchała go do naprawdę ryzykowanych działań. Złapał monetę, chowając ją zaraz do kieszonki. Grosz do grosza jak to mawiają, a zbierze się kokosza. Galeon zatem do galeona, a... A mniejsza. Schylił się bez słowa, sięgając po kolejny kieliszek i kręcąc butelką. - Z wrażenia, że musisz płacić, zapomniałeś wypić? - Wychylił własne naczynie, zmylony słodyczą alkoholu. Wciąż jednak był procentowy i wciąż rzucał się na umysł, plącząc i tak skołowane myśli rudzielca. Ale teraz przełknąć było dużo łatwiej. Ciepło nie wywołało takiego szoku, zamiast tego rozpływając się po piersi chłopaka i przynosząc ze sobą przyjemne rozluźnienie. Spojrzał na wynik rzutu, nawet pomimo lekkiego szumu w głowie wiedząc, na co padło. Zaczynał uczyć się tej gry na pamięć. Oblizał usta, ale z podłokietnika się nie ruszył. Zamiast tego skrzącym od alkoholu wzrokiem powiódł po najbliższej okolicy. Jest. Butelka zostawiona przez Jacka. Schylił się, częściowo kładąc teraz na oparciu mebla. Wyciągnął rękę, zaczepiając palcami o zimne szkło i powoli, powoli przyciągając je do siebie. Naczynie obracało się trochę w miejscu, zanim uległo opuszkom rudzielca, dając się po tym złapać pewnie na szyjkę. Ręka dzierżąca butelkę zatoczyła gwałtowny półokrąg, uderzając denkiem o stolik przy sofie. Ostry, przeszywający trzask pękającego szkła rozległ się w barku, a skrzące się w półmroku odłamki posypały na drewno, zakrywając je kryształkami. Nierówne powierzchnie odbijały światło, rzucając na ściany rozedrgane odblaski, uspokajając się z wolna. Tako, jak odłamki przestały grzechotać, jak też iskierki na ścianach oraz twarzach zebranych uspokoiły się, zamierając. Neirin wypuścił z dłoni szyjkę, biorąc w palce jeden z większych, szklanych kawałków. Przesunął po jego krawędziach opuszkiem, szukając najostrzejszej; przenosząc sobie szkiełko przed twarz i przyglądając się mu w zaciekawieniu. Zaraz po tym przekręcił się na oparciu, wyciągając rękę i nacinając przedramię. Nie miał wyczucia, obdarzony stępionym zmysłem bólu. Rana była brzydka, trochę zbyt głęboka, o nierównych, poszarpanych krawędziach. Krwawiła, a ciemna posoka spływała na jasną skórę. Ale nie zrobił krzyżyka, jak mówiły zasady. Jeszcze nie. Albo nie zamierza w ogóle? Na razie patrzył z zainteresowaniem jak kropelki spływają po wnętrzu kończyny na jej grzbiet, a potem strumyczkiem w stronę palców. Wyciągnął je, rozczapierzając, kierując dłoń w dół. Czerwone ścieżki znaczyły teraz grzbiet i wnętrze ręki, okalając palce. Parę kropel zatrzymało się na opuszkach palców, rosnąc wolno i wzbierając. Nie skapnęły jednak. Wisiały tak, czerwone i dorodne niczym dojrzałe czereśnie, czekające, aż ktoś je zerwie. Przeniósł spojrzenie z własnej rany na Mefisto. Unosząc się lekko z oparcia, ostrożnie, aby nie strącić żadnej z kropel. Zachęcając go do podejścia. Pora w tej grze w szaloną butelkę zrobić nieco przerwy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Krew była smaczna. Mefisto nigdy nie analizował, dlaczego wilkołaki ciągnęło do czarodziejów - w końcu przypadki pogryzienia mugoli uważane były za niesamowitą rzadkość. Zwierzęta również wcale tych bestii nie interesowały. Nie chodziło tutaj z pewnością o jakiś głód, bo przecież nikt nie zostawał zjadany... Było coś w tym upolowaniu, ugryzieniu, rozszarpaniu. W tej słodkiej krwi zlepiającej pysk, w ciele rozrywanym ostrymi kłami. I kusiło go to nawet teraz, kiedy jeszcze siedział zamknięty w swojej ludzkiej postaci. Sam był zafascynowany własnymi odruchami. Nigdy wcześniej nie działało to na niego tak mocno... i nie wydawało mu się, żeby największy wpływ na zaistniałą sytuację miał alkohol. O wiele bardziej prawdopodobne wydawały mu się zmiany, które zaszły po rzeczywistym zaatakowaniu kłusowników. Tak jak przeżywał pełnię mocniej, tak jak się przejmował, tak jak wszystko go bolało... Tak też lgnął do pojedynczych kropelek krwi, rzeczywiście przypominając jakiegoś zdziczałego wampira. - Za dużo zasad... Pić, kręcić, płacić - zażartował jedynie, grzecznie sięgając po kolejny kieliszek. Ten już nie wyglądał jakby ktoś umarł przy tworzeniu, a Mefistofeles uznał to za dobry znak. Po prostu napił się, krzywiąc nieznacznie. - Znowu? - Butelka miała jakąś prywatną awersję do Jacka, czy coś? Uparcie go omijała, utrzymując zabawę pomiędzy Ślizgonem a solenizantem. Trochę głupio to zaczynało wyglądać i w zielonych tęczówkach można było bez problemu dostrzec niepewność. Mógł jakoś zrezygnować? Bawił się pustym kieliszkiem, patrząc jak Vaughn rozbija butelkę. Najwyraźniej jemu nie wystarczała karta do nacięcia niewielkiego symbolu na ciele; ciekawe, że ten rzeczywisty masochista jako jedyny nie robił sobie żadnych ran. Próbował nie patrzeć na przedramię Puchona, szukając czegoś niebywale intrygującego w pustym naczyniu. Wtedy jednak kątem oka zarejestrował, że dzieje się coś więcej. Poderwał się błyskawicznie, spoglądając na ściekające po ręku chłopaka strużki krwi. - Kiepsko tak wykrwawić się we własne urodziny - wyrzucił z siebie cicho. Zachęcający ruch Neirina sprawił, że Nox odskoczył gwałtownie w tył, potykając się o butelkę i niemal lądując z powrotem na podłodze. Cudem utrzymał równowagę, przełykając głośno ślinę. Bał się. Istniało zbyt wielkie ryzyko, że mocniejsze impulsy jakoś zagrają wspólnie z zakłóceniami magicznymi i ich rozmyślania odnośnie wilkołaka w barze staną się rzeczywistością. Zresztą, prowokowanie do takich zachowań również nie brzmiało rozsądnie, skoro po jednej pełni Mefisto dostrzegał aż takie zmiany. To możliwe, żeby po tylu latach tracił nad sobą kontrolę? Nie kusiło go wcale proste zlizanie krwi z palców Puchona - nie, to byłoby dziwne, prawda? I wcale nie łaskotały go dziąsła. Wcale nie patrzył na nierówną ranę, którą chętnie by jeszcze pogłębił. - To ma się liczyć jako ten krzyżyk? - Własny głos zabrzmiał dla Mefisto obco, ale brnął dalej w to nieznaczne zagadywanie. Wykorzystał okazję i odniósł kieliszki do baru, chcąc zwiększyć dystans i trochę rozjaśnić sobie umysł. Uciekał, wyraźnie niechętnie.
- Żadna trucizna. - Rzucił nieco urażony tymi domniemaniami. No chyba, że nie odgadł któregoś zapisu na butelce i źle wykorzystał znajdujący się wewnątrz płyn. To też bardzo prawdopodobne. Niemniej, przed wylaniem czegokolwiek zdążył posmakować lub przynajmniej powąchać zawartość butelek. Wszak operował głównie na swoim wyczuciu smaku. Był wybredny, nawet mimo tego iż przez większość czasu zapychał się słodyczami, co prędzej wskazywałoby na zanik jakiegokolwiek poczucia smaku, aniżeli zwiększone zdolności kulinarne. Krążą plotki, że już pizza i ketchup psuje podniebienie. Ale nie u Jacka. Wyczułby nawet jeden groszek pośród zmielonego bobu, gdyby owy przypadkiem się tam znalazł. Także... póki naprawdę nie chciał nikogo otruć, nie było powodu do obaw? - Co lubisz? Skąd mam niby... - Spojrzał w kierunku uniesionego naczynia i skrzywił się nieznacznie, widząc reakcję Mefistofelesa. Wcale nie planował robić mu przyjemności. Na dodatek takiej. Odwrócił się by dobyć zabranej, do zatamowania krwi z dłoni, szmatki z mrożonego szampana, po czym kieliszek po kieliszku jął czyścić czerwone ślady z naczyń. Tego co nakapało do trunku już nie tykał, ale chociaż z wierzchu powyciera. Niech mu wilkołak tak nie obrzydza tych napitków. Były całkiem dobre i szkoda je teraz wylewać. - Na zdrowie. - Wycedził przez zęby, zaabsorbowany pracą. Tymczasem Neirin, cokolwiek mu wypadło, miał wobec ślizgona nieco ambitniejsze plany niż ledwo zakropiane posoką trunki. Moment aż podskoczył, wylewając na siebie zawartość jednego shota, gdy szklana butelka pozostawiona przezeń na kanapie, zbiła się z hukiem zasypując cały stół i podłogę odłamkami szkła. Czy to dziwne, że Jack odruchem ratował jedzenie? Znaczy się alkohol? Skierował swój wzrok w stronę kolegi puchona, trzymając w dłoniach przyniesioną wcześniej tacę. Co go tak nagle wkurzyło? Też nie chciał oddawać galeonów? Krew zaczęła ściekać potokiem po ramieniu rudzielca, barwiąc jego bladą skórę cienkimi ścieżkami. Przecież Neirin nie jest masochistą? A przynajmniej Jack tak sądził o swoim bladym koledze. Oderwał wzrok od tego widoku, dopiero w momencie gdy Nox zaczął się dziwnie zachowywać. Połączenie faktów nie było trudne. Chociaż Wilkołak przed chwilą miał zupełnie inne zdanie na temat krwi. Czy to za dużo? Robiło się niebezpiecznie, a on nie miał zamiaru wynosić Neirina na plecach w razie katastrofy. Odstawił ostrożnie tacę na bok, po czym wstał otrzepując się z odłamków szkła. Cicho zachrzęściło mu pod butami, gdy podszedł do rudzielca. Powinien coś powiedzieć? A może dać im obu w pysk na otrzeźwienie? To się kiepsko skończy jeśli poniesie ich taka finezja. - Neirin... - Złapał chłopaka za szczękę, uciskając nieco jego policzki. Spojrzał mu w oczy, chociaż już nie w ten sam sposób co podczas tego jedynego pocałunku, jaki brunet musiał na siebie przyjąć. - Nie chcę kontynuować tej gry w szpitalu. Nie wybiegaj poza listę zadań. - Zażądał twardo, rozluźniając uścisk i zsuwając dłoń z jego twarzy. Nie był do końca święty, pozostawiając rudzielcowi na twarzy delikatną, brunatną smugę własnej juchy. Niemniej, jego rana powoli wysychała, zaś tutaj mieli prawdziwy wodospad. - Nie ruszaj się. - Rozkazał, ściągając szelki z ramion i rozpinając swoją koszulę. I tak była już mokra i brudna - lepiła się od kolorowego płynu z drinków. Więcej jej już nie założy. Przedarł ją na pół i jedną jej część zanurzył w wodzie, pozostałej z roztopionego lodu, mrożącego szampana. Wrócił do puchona, powoli stawiając kroki na ostrych odłamkach, jeszcze bardziej je krusząc. Sprawiały wrażenie kolorowego żwiru. Jednak nie był to przyjazny żwir. Zawsze, gdy spacerował nad wybrzeżem i podnosił z piasku idealnie wyszlifowane przez wodę szkiełko, łapała go melancholia. Próbował odgadnąć skąd owe kawałki wzięły się nad brzegiem morza. Czy była to część czyjegoś święta? A może nigdy niewypowiedziane słowa, wetknięte wraz z listem w butelkę? Smutki i żale jakiegoś marynarza? A może czyjaś młodość? Cokolwiek to było, czas idealnie ukazywał jak mocno potrafi wygładzić czyjeś wspomnienia oraz urazy. Nic już więcej nie zaboli, nic cię nie skaleczy. Wręcz przyjemnie obracało się takie artefakty w dłoniach. Podłoga zarysowała się, kiedy Jack klęknął przed Neirinem aby wpierw schłodzić i wyczyścić mu rękę z zakrzepów. Wpierw dłoń wraz z opuszkami. Następnie ujmując ją i przecierając wyżej, oczyścił skórę wokół rany. Wciąż krwawiło. Jednak skaleczenie nie wyglądało na bardzo groźne. Byle nie wdało się zakażenie. Szczęściem cięcie było poza zasięgiem głównych tętnic. Czy to znaczy, że rudzielcowi tak do końca jeszcze alkohol nie wypłukał szarych komórek? Uniósł dłonie, zacisnąwszy opatrunek z suchej części koszuli na jego przedramieniu, po czym wspiął się do jego ucha, podpierając na jego kolanach. - Powinieneś pomyśleć życzenie. Wydaje mi się, że przegrałem. - Odsunął się za chwilę i odwrócił, zabierając ze sobą kubełek wody z lodem. - Posiedź tu chwilę. Skierował teraz swoje kroki w kierunku Mefistofelesa. Chciał być w miarę cicho. Tak jak podchodziło się do dzikiego zwierza. Niestety ciężko o bezszelestny chód, kiedy szkło powbijało Ci się w podeszwy. Może to i lepiej? Mniejszy szok? Nie miał pojęcia jak mocno i czy w ogóle wilkołaki w ludzkiej formie mają wyczulone zmysły. Chciał go jednak szybko wyrwać z tego dziwnego amoku w który wpadł. O ile wpadł… Reakcja, była tak pół na pół zadowalająca. Żarty zdaje się, nieco wymknęły się spod kontroli i niedoszły morderca odszedł na stronę, aby tam rozważyć swoją moralność. Jack miał zamiar odrobinę pomóc mu w ogarnięciu swej osoby. - NOX – bez ostrzeżenia, wylał nań wiaderko zimnej wody z lodem. Jeśli spojrzeć na to z większej odległości, wyglądało jakby Moment prosił się o porządny wpierdol. Ze swoją posturą przy jego tężyźnie, naprawdę wyglądało to jak drażnienie złego. Oczywiście nie miał zamiaru mu matkować, więc wypowiedział się dość krótko, nie unosząc wcale głosu - Jeśli twój przyjaciel by się wykrwawiał, też wpadłbyś w takie dylematy? - Raczej wiedzieli na co się piszą. Przynajmniej Jack miał taką nadzieję. Neirin i Liam mieli z Mefisto nieco więcej kontaktów. Powinni zdawać sobie sprawę z tego, że szczucie krwią tego koleżki to nie najlepszy pomysł. - Trzeba tu posprzątać. - Rzucił sugestywnie i odwrócił się, mamrocząc coś pod nosem. Było widać, że wcale nie chce rozpoczynać tej czynności. Co najwyżej łaskawie mogąc się do kogoś przyłączyć i mu pomóc.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Wzrok przesuwał się od krwi do twarzy Mefisto. Rudzielec uniósł powoli rękę, sprawiając, że krople spłynęły znów na kostki i śródręcze. W pewnym momencie jednak parę z nich uwolniło się w końcu i spadło na wykładzinę, znikając zaraz w gęstym włosiu. - Czemu to jest coś złego? Wyglądałoby bardzo estetycznie na nagrobku - uznał, zamyślony patrząc na ciemniejącą czerwień na ułożonej w łódeczkę ręce. Szybko jednak jego uwagę skupił na sobie Mefisto. Chłopak mało nie zabił się o butelkę, co było niezrozumiałe dla rudzielca. Nie tego chciał? Świeżej krwi? Czemu teraz zerwał się tak, jakby był... Przerażony? Czy to strach? Tak szybko uciekł, tak daleko... - Krzyżyk tak nie wygląda - odpowiedział i miał właśnie podnosić się mocniej do siadu, aby podążyć śladem wilkołaka. Drażnić go dalej krwią, zobaczyć, co zrobi, kiedy się Neirin zbliży. Kiedy pęknie? Nie dane mu jednak było testować granic wytrzymałości likantropa, szybko bowiem znalazł się przy Walijczyku Jack. Szklane odłamki zachrzęściły, gdy szatyn się zbliżył, chwytając rudzielca za twarz. Istotnie to spojrzenie było inne. Twardsze, wymagające. Czarne, jak sama noc. Granica między źrenicą a tęczówką zatarła się całkowicie, zlewając oczy Momenta w plamę atramentu. Neirin nie umiał powiedzieć, czego brakowało we wzroku Jacka, a co było wcześniej, niemniej to starczyło, aby choć spróbował względnie wytrzeźwieć. Zamknął zatem oczy, biorąc dwa głębsze wdechy, a potem otwierając je znowu i patrząc na poczynania chłopaka. Jak opada na kolano i zdejmuje własną koszulę. Wyciągnął zdrową rękę, przesuwając nią po włosach Momenta. Zaczepiając palcami o kosmyki, odgarniając je i burząc ich ład. Do chwili, aż nie został ujęty za dłoń. Zacisnął własną, dając się bez protestów opatrzeć. Kątem oka obserwował, jak Jack zbliża się do jego ucha, owiewając je ciepłym oddechem w czasie szeptu. - A obiecujesz, że je spełnisz? - Spytał, niechętnie po tym rozluźniając palce i dając się Puchonowi odsunąć. Aż jego samego przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy był świadkiem wylania zimnej wody na Mefisto. Uniósł się do siadu, patrząc jeszcze przelotnie po opatrunku, zanim rozejrzał się za własną różdżką. Wziął ją w ogóle z pokoju? Chyba nie. Nie pamięta. Po co by mu była w kuchni z resztą? Mieli tylko poprosić o budyń i wracać te kilka kroków do pokoju wspólnego Hufflepuffu. Wobec tego zsunął się bardziej na siedzisko z podłokietnika i dostał marynarkę Jacka. Wyciągnął z kieszeni jego tarninową różdżkę, po drodze macnąwszy ze dwa razy pudełeczko z prezentem. Nie zwrócił jednak na nie uwagi, bo nie było kijaszkiem. Kiedy miał już różdżkę, wstał z sofy, podchodząc do barku oraz stojących tam chłopaków. - Silverto - mruknął, osuszając Mefisto. Tarninowa różdżka okazała się nadzwyczaj posłuszna, spełniając zaklęcie od razu. Powinien coś powiedzieć. Jakoś ich uspokoić. Ale co miał? Nie potrafił łagodzić sporów. Zamiast tego sięgnął trochę wody z barku i zmył nią resztkę krwi z ręki, oczyszczając skórę poniżej rany. Samego opatrunku nie ruszał, nie czując się zbyt na siłach rzucać zaklęć leczących w tym stanie. Nie było z resztą potrzeby. Nie czuł, aby była. To tylko rozcięcie. Nieco głębokie, ale jak to Jack ocenił - Neirin nie był na tyle zamroczony, by poderżnąć sobie żyły.
Jedno trzeba przyznać - Jack nieźle wstrzelił się w sytuację, przejmując kontrolę nad zwariowanym biegiem wydarzeń. Mefisto chętnie dopadł do baru i o niego też się podparł, oddychając szybko i płytko. Przynajmniej miał chwilę na zebranie myśli; tych rozszalałych, rozcieńczonych spożytym alkoholem i przytłumionych głupimi instynktami. Nie miał pojęcia czemu Neirin uznał, że drażnienie wilkołaka przed pełnią to dobry pomysł. Czy na samym początku tego spotkania nie debatowali odnośnie pozostawienia go w spokoju? Nikt nie chciał testować Firehutchcatcha w pomieszczeniu. Nikt nie chciał ryzykować... a przynajmniej tak wydawało się Ślizgonowi. Obserwował w milczeniu, jak Moment ratuje sytuację i doprowadza Neirina do porządku. To było trochę bolesne, patrzeć tak ze świadomością, że sam nie byłby w stanie zrobić tego samego. Po prostu milczał i czekał - nie tyle co na swoich towarzyszy, a raczej na moment, w którym jego własne serce przestanie się tak szaleńczo rozbijać po klatce piersiowej. Mógł śmiało stwierdzić, że z każdą chwilą było coraz lepiej. Nie nazwałby się "niedoszłym mordercą" (pomijając fakt, że rzeczywiście mordercą był), przecież nawet w tej swojej chwili słabości nie planował nikogo aż tak skrzywdzić... Chyba... ogólnie to wcale niczego nie planował, to się po prostu działo... - Kurwa - podsumował, gdy ten durny Puchon wylał na niego wiadro lodowatej wody. Jak przed chwilą był spokojny, tak teraz szlag go trafił; wpatrywał się w chłopaka ze szczerą nienawiścią, zapominając o całej sytuacji z Neirinem. Tego dzieciaka już do reszty pojebało? CZY ICH WSZYSTKICH JUŻ DO RESZTY POJEBAŁO? On się odsuwał, robił uniki, starał się po prostu nie narażać na niebezpieczeństwo ani siebie, ani nikogo innego... Ale nie, oczywiście, wychowankowie Hufflepuffu wiedzieli lepiej! Co jest złego w wejściu do Zakazanego Lasu? Czemu by tak nie drażnić wilkołaka krwią? A może po prostu oblać go wodą, jak będzie wkurwiony? Zdusił w sobie żmudne zapewnienia, że ciężko odpowiedzieć na to pytanie Jacka, bo nie ma zbyt wielu osób, które nazwałby przyjaciółmi; zresztą, nie wiedział też o jaki dylemat chodzi, bo trzymanie się odległość to jawne "ej, nie zrobię ci krzywdy". Parsknął ciężko, wyjmując różdżkę i zaciskając na niej palce tak mocno, jakby próbował je sobie wyłamać. Moment odwrócił się do niego tyłem i rzucenie teraz jakiegoś mało przyjemnego zaklęcia było banalnie proste... Formułki przelatywały mu przez głowę i brakowało subtelnych ruchów nadgarstka, żeby przekleństwa spłynęły na siedemnastolatka. Aquasudo już tańczyło mu na końcu języka, gdy znikąd obok pojawił się Neirin. Jednocześnie z jego Silverto, Mefisto rzucił proste Chłoszczyść - w ten sposób nie wyglądał jak debil sterczący z różdżką i kombinujący co by tutaj zrobić. Nie była mu potrzebna pomoc. W końcu był suchy, a równie szybko zniknęły wszystkie odłamki szkła, plamy krwi czy alkoholi. Student wsunął różdżkę do kieszeni spodni, wziął jeszcze jeden głębszy wdech i wymusił niewielki uśmiech, którym uraczył Vaughna. - Cóż, świetnie się bawiłem, ale na mnie już chyba pora. Dzięki. - Wyszedł z pomieszczenia szybko, żeby już nie wdawać się w jakieś dyskusje; nie zorientował się przy tym, że nie oddał Puchonowi jego krawata. W tej chwili zupełnie nie potrafił się tym przejmować - zmęczony i dalej poddenerwowany chciał zaszyć się w jakimś bezpiecznym kąciku, gdzie nikt nie będzie go tak wyprowadzał z równowagi.