W głębi kuchni znajduje się ukryte przejście, prowadzące do obszernego pomieszczenia wypełnionego charakterystyczną wonią wina i drewna. Zamieszkuje tutaj zbuntowany skrzat, Irek, który postanowił zrobić specjalny magazyn alkoholu dla swoich ulubionych uczniów. Jest on bardzo poczciwym stworzeniem i choć łatwo się denerwuje, to jeśli tylko wie się jak, da się go udobruchać. Pod ścianami stoją zamknięte na klucz szafki z różnymi butelkami, żeby do którejś się dostać, trzeba poprosić o to Irka. Ponadto, czasem są tu organizowane mocno zakrapiane imprezy, ale jedynie dla wybranych osób, więc trzeba się starać żeby na jednej z takich zagościć.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
-A co, przeszkadza ci, że cię tak nazywam? Szczerze mówiąc, jeszcze nikt się na to nie skarżył.- powiedziała i znow upiła trochę z kieliszka. Gdy chłopak się zaksztusił, uśmiechnęła się złośliwie. -Ja? Przesadziłam? Nie. Tylko mówię co widzę. A widzę po twoich oczach, że ci to schlebiło, tylko nie chcesz się do tego przyznać.- powiedziała. I znów łyczek. No tak. Cały Mike, jak zwykle skromny. Szczególnie, gdy powiedział, że i tak jest zbyt mało adorowany. -Za mną? Wiesz, dzięki twoim kolegom Ślizgonom, ostatnio same małolaty. Ale nie martw się, tylko do kolejnej imprezy.- powiedziała i puściła mu oczko. Oj, Karin miała dzisiaj dobry nastrój. Może nawet zbyt dobry, ale co z tego. Ważne, że miała z kim się napić. -A wiesz, ze sama nie wiem? Ale coś mi się wydaje, że po jedzenie musisz iść do tamtej cześci kuchni.- Powiedziała, wskazując na drzwi wejściowe do zakątka Irka.
- Nie no możesz sobie tak mówić tylko czuję się po prostu trochę... nieswojo - powiedział. Była to cała prawda. On nie czuł się wyluzowany gdy ktoś mówi do niego słoneczko. Czuję się jakby byli ze sobą związani. Przynajmniej on miał takie odczucia. - A co się stało? A narzekasz, że tylko małolatki myślą o Tobie? - uśmiechnął się szyderczo. No dobra on woli jak za nim starsze dziewczęta latają. Mike rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Przyszedł tu by się napić, ale jego taki większy cel był to oderwać się od zadania domowego. Spojrzał tam gdzie wskazywała Karin, a następnie spojrzał na nią z uniesionymi brwiami - Więc może pójdziemy tam coś zamówić? Nic dziś nie jadłem... - Była to prawda. Nie było go na żadnym posiłku. A to było do niego niepodobne. On jak miał okazje to jadł do póki nie napełnił całego brzucha. Jednak gdyby nie biegał codziennie na błoniach to by miał spore problemy z nadwagą. No nic. Dopił kieliszek, wstał i odsunął dziewczynie krzesło i wyciągnął rękę. Spojrzał na nią pytająco czy idzie? Bo nie miał zamiaru zostawiać ją tu, a także nie miał zamiaru iść tam sam.
-Oj no dobrze. Ale wiedz, ze ja tak mówię do wszystkich, nie jesteś żadnym wyjątkiem.- powiedziaał beztrosko. No bo taka była prawda. Dla niej nie było ludzi wyjątkowych. Dla niej byli tylko ci godni zainteresowania i ci, którzy w ogóle się nie liczyli. -Co się stało? Powiedzmy, że malolaty chcą doświadczonej kochanki, a starsi twierdzą, ze ich na mnie nie stać. Nie wiem skąd im przyszło to do głowy, ale mam wrażenie, że maczał w tym palce któryś ze Ślizgonów.- powiedziałą kończąd napój. Chłopak zaproponował zmianę miejsca. Nawet odsunął jej krzesło i podał rękę. Popatrzyła na jego dłoń, uśmiechnęła się drwiąco i wstała ignorując ją. -No to chodź.- powiedziała i wyszła z baru.
W to, że Irek był wielki buntownikiem nikt nigdy nie wątpił. Wszak sam, na własną rękę zrobił w zamku prywatny skład alkoholu, który udostępniał tylko wybranym, mówiło się, że dostać wejściówkę do Irka, to jak wygrać los na loterii. Mało kto wiedział o tym miejscu a selekcja osób była wręcz wyborna. Prym w tym miejscu wiedli ślizgoni, którzy mieli najbliżej z wszystkich domów i których w jakimś dziwnym zbiegu okoliczności Irek lubił najbardziej. Może z tego prostego względu, że gdyby był człowiekiem byłby jednym z nich? Kto wie, może tak, może nie, nie rozwódźmy się nad czasami, które się nie zdarzyły. Jedną z głównych i stałych bywalców była Alexis Sky, którą Irek polubił na tyle, że traktował jak własną prawą rękę i nie raz zmęczony, znużony, czy nie w humorze na użeranie się z uczniami zostawiał jej bar pod opieką. Jak można było się domyślać, poza charakterem sympatie Irka Sky zgarnęła za cięty język i lubość do alkoholu. Ktoś powie, nic specjalnego? Widocznie nie dla Irka, a może po prostu potrafiła niezmiernie szybko poprawić humor skrzatowi. Nie wnikajmy. Teraz siedziała gdzieś w jakimś kącie i znudzonym wzrokiem obserwowała wnętrze. Wtem w wejściu pojawił się Riley Salinger, nic dobrego jednak nie mogło go dziś spotkać. Irek szedł w jego stronę z dość niezadowoloną miną. Szykowało się ciekawe przedstawianie. Zaczyna Riley próbując przekonać Irka, kto wie, może skrzat go wpuści, choć bardziej prawdopodobne jest, że wyślę go do domu z niczym, chyba że wstawi się za ślizgonem koleżanka, która siedziała na swoim miejscu, mając zamiar obserwować zaistniałą sytuację. KOSTKI: parzyste: po długim przekonywaniu i końcowym udobruchaniu Irek wpuszcza Cię do baru, choć bardzo niechętnie, wiesz, że nie spuści dziś z Ciebie wzroku. nieparzyste: Irek jest nieugięty. Zdecydowanie nie zgadza się na wpuszczenie Cię do baru. Twoja ostatnia szansa To Alexis, która nie wiadomo czy jest skora do pomocy i czy jest w humorze aby ruszyć się z krzesła. Puszczasz jej błagalne(albo jakiekolwiek) spojrzenie, próbując nim nakłonić do pomocy Tobie
Prawdę mówiąc Salinger nie chciał wracać do Australii. W Hogwarcie było jego życie, tam czekał go powrót do rutyny i rywalizacji z bratem. Dlatego decyzja o pozostaniu w Anglii była jedną z łatwiejszych, jakie kiedykolwiek udało mu się podjąć. Mimo to wciąż nie znał zamku jak własnej kieszeni, chociaż to może trochę nietrafne porównanie, bo nigdy nie wiedział co w nich znajdzie. W każdym razie nic dziwnego, że nie słyszał o sekretnym barze u Irka, skoro nikt go nim nigdy nie powiadomił. A że Riley często bywa wścibski i wchodzi z buciorami wszędzie tam, gdzie nie trzeba, akurat naszła go ochota na spędzenie trochę czasu w pomieszczeniu, na które właśnie natrafił. Tylko upierdliwy skrzat stał na straży i utrudniał mu zobaczenie, co jest w środku. To tylko bardziej go nakręcało - musi zrobić temu małemu frajerowi na złość, a że nie widział innego wyjścia, jak użycie uroku osobistego, którego resztki z pewnością posiadał, toteż próbował dogadać się z nim po dobroci. Ach, jednak ślizgon nie jest tak beznadziejny, jak by się wydawało! Wkrótce został wpuszczony, wcale nie dlatego, że zaczął wychwalać buty skrzata. I nawet nie musiał kłamać, bo naprawdę wyglądały całkiem nieźle w porównaniu do reszty jego ubioru! Irek cały czas go obserwował, co dla Salingera było niezmiernie irytującym zjawiskiem. On ciągle tylko marudzi, to fakt, ale temu skrzatowi na pewno niejeden Hogwartczyk ma ochotę zajebać. W każdym razie skoro Australijczykowi udało się przebrnąć przez ostrą selekcję, nie zamierzał opuszczać tego miejsca tak szybko. Całe szczęście, że nieopodal siedziała jakaś dziewczyna, nie będzie musiał spędzać czasu sam. Zwłaszcza, że wyglądało na to, że tutaj da się jedynie pić alkohol. Którego on przecież osobiście nie cierpiał, fuj! - Nieznośny ten skrzat, prawda? A bar też wygląda ciulowo, ale da się przeboleć. Gorszy właściciel - powiedział Salinger, przysiadając się do Alexis. W trakcie wypowiadania ostatnich słów rzucił zwycięskie, ale i poirytowane spojrzenie w stronę Irka. Jaka szkoda, że nie wiedział o tym, jak często Sky tutaj bywa! Na pewno byłby wtedy trochę milszy w wypowiadaniu się o tym miejscu. Bo Alexis była bardzo atrakcyjna i chyba nawet kojarzył ją z pokoju wspólnego. Nie chciałby już na początku zaprzepaścić szansy na dogadanie się. Tak na marginesie, czy my mamy jakieś relacje?
Alexis lubiła ten bar. W sumie ten i każdy inny w którym podawali alkohol. Bardziej jednak chodziło mi o to, że czuła do niego sympatię, zarówno do baru jak i do właściciela, który pozwalał jej się napić alkoholi procentowych jeszcze zanim legalnie było jej to wolno. Bywała tutaj często, nie aż tak by można nazwać ją alkoholikiem, ale alkusem na pewno. Alexis lubiła alkoho, seks i papierosy dlatego bary były jej ulubionymi miejscami, bo można było znaleźć każdą z tych trzech rzeczy o ile dobrze się szukało. W tej chwili siedziała na jednym z foteli obstawiających okrągły stolik, w najdalszym kącie baru. Jak łatwo można się domyślić, było to jej ulubione miejsce. Dlaczego? Można było z niego zobaczyć dosłownie każdy kąt baru, a zwłaszcza wejście. Przerzuciła nogi przez oparcie układając się w miękkim starym fotelu i zawieszając swój wzrok na wejściu. Irek znalazł nową ofiarę. Kojarzyła gościa, był w jednej z drużyn, które przyjechały na mistrzostwa, spał u nich w pokoju. Przekręciła głowę i uniosła brwi, gdy chłopak wszedł do baru. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że dokonał czegoś dużego, mało kto nieznany przez Irka wchodził do tego baru. Chłopak zaś skierował spojrzenie i kroki w stronę Alexis. - Nieznośny ten skrzat, prawda? A bar też wygląda ciulowo, ale da się przeboleć. Gorszy właściciel - padło z ust chłopaka w tym momencie gdy siadał obok niej. Zastygła ze szklanką przy ustach, a jej brwi automatycznie ruszyły ku górze. Riley chyba nawet nie wiedział, że w tej chwili przed pozostaniem samemu przy stoliku ratował go fakt, że był przystojny, no i Alexis była leniwa. Dlatego też nie ruszyła się z miejsca, ale jej wzrok nie zdradzał jakiś cieplejszych emocji. -Spróbuj jeszcze raz. - powiedziała upijając łyk ognistej ze szklanki, dają chłopakowi jeszcze jedną szansę na rozpoczęcie rozmowy bez obrażania jej ulubionego miejsca.
Rozmowa z pewnością zaczęłaby się inaczej, gdyby Salinger wiedział choć trochę o zamiłowaniu Alexis do tego miejsca. W dodatku był taktowny prawie jak troll górski, więc jeszcze przez chwilę zastanawiał się co powiedział nie tak, zanim się zorientował. Otworzył buzię, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz ją zamknął. Zamiast zacząć rozmowę od nowa, jak na prawdziwego dżentelmena przystało, ten wzruszył ramionami i rozparł się na siedzeniu. - Nie wygłupiaj się. I nie pij tego świństwa, wiesz jak to szkodzi zdrowiu? - zapytał jeszcze, zabierając jej ognistą i wylewając wprost na podłogę. Musiał przecież uchronić ją przed zgubnymi skutkami alkoholu. Gratuluję, Salinger! Teraz na pewno załatwiłeś sobie mnóstwo sympatii od panny Sky. Mokra plama zaistniała tuż obok nich, a pusta szklanka szybko została odstawiona z powrotem na stół. W powietrzu rozniosła się charakterystyczna woń whiskey. Cóż, wygląda na to, że Irek będzie miał dzisiaj trochę sprzątania. - Poza tym nie upijałbym się w towarzystwie tego skrzata. Strasznie dziwny jest. Salinger nie miał zamiaru ukrywać swoich zastrzeżeń względem tego miejsca. Nie chciał również, aby te zastrzeżenia poróżniły go z dziewczyną, ale jeśli będzie to konieczne... Cóż, płakać nie będzie, jest dużym chłopcem. Założył ręce za głowę i omiótł wzrokiem pomieszczenie, wciąż nie mogąc nadziwić się, co taka ładna dziewczyna robi w tak obskurnym miejscu. Chyba najprościej będzie ją zapytać. - Co cię tu w ogóle sprowadza? Nie wolałabyś pobyć na błoniach, kiedy jest taka piękna pogoda i zbliża się wiosna? Idealny czas, żeby polatać na miotle - oczywiście musiał wspomnieć coś o lataniu, bo stąd już blisko do quiddicha, a ten nieodłącznie jest częścią jego życia. Na Merlina, ten Riley chyba nigdy nie da sobie spokoju, nawet jeśli już dawno po ptokach.
Może i rozpoczęłaby się inaczej, gdyby o jej umiłowaniach wiedział. Alexis jednak do osób dzielących się swoimi najskrytszymi myślami i ulubionymi miejscami nie należała. Wolała zachować to dla siebie. Nie była jak te rozchichotane dziewczęta, prowadzające się ze sobą za rączki i po chwili mówiące o swoich największych sekretach. Te największe skrywała głęboko na dnie serca nie dzieląc się nimi z nikim. Wszak nikt przecież nie był w stanie należycie się nimi zaopiekować. Nie wiedziała, czy Riley robi to wszystko celowo, by wyprowadzić ją z równowagi czy po prostu taki już jest. Ale słowa o szkodliwości alkoholu sprawiły, że jej brwi automatycznie w geście wielkiego zdumienia uniosły się ku górze. Chyba każdy wiedział, że Alexis była wielką fanką magicznych alkoholi i papierosów, no może nie każdy. Ale na tym nie koniec, gdyby Salinger tylko prawił te swoje morały, które dla niej nic nie znaczyły, to jeszcze spoko. Jednak nie, on postanowił zabrać jej napój życia. I jak zabranie szklanki w celu uchronienia jej przed tymi szkodliwościami jeszcze zrozumieć mogła, to wylanie alkoholu na posadzkę w lubianym przez nią barze nie. Nie zdąrzyła zareagować, bo Ognista robiła własnie morką plamę na posadzce. Z jej ust wydobył się jęk niezadowolenia i na chwilę ukryła twarz w dłoniach. Następnie spojrzała na Riley'a, którego w te chwili przed oberwania zaklęciem chroniła tylko ładna twarz. -Na błoniach są ludzie. A ludzie, potrafią być irytujący. I wylewają alkohol. A latać wolę nocą. - Odpowiedziała mu może nie normalnie, właściwie nadzwyczaj chłodno. Ale czego się dziwić, jak chłop wszedł, obraził jej bar i jeszcze wylał jej alkohol, na posadzkę, w tym barze.
Pewnego wieczoru po prostu postanowił, że zrobi coś do jedzenia. Pora trochę nie sprzyjała, ale on był zdecydowanie nocnym markiem. W końcu Argentyńczycy nie kłopoczą się z wczesnym chodzeniem spać. To dobre dla mięczaków! Cabrera na pewno nie chciał być mięczakiem. Dlatego wyszedł ze swojego dormitorium, kierując swe kroki prosto do kuchni. Na szczęście nie miał daleko - co za fart, że komnata Hufflepuffu jest tak blisko tego pomieszczenia! Poprosił więc skrzaty, aby pokazały mu, co gdzie jest, a potem zabrał się za pichcenie. Czego? Oczywiście argentyńskiego steka z Kołkogonka z bąbelkowym musem. Co prawda mięso w ogóle nie przypominało mu w smaku tego z jego rodzimych stron, ale trudno. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, jak mawia pewne porzekadło. Zabrał się więc do roboty, która trwała dosyć długo. Kiedy zaś skończył, był całkiem zadowolony ze swojej pracy, tylko... wyszło tego za dużo, niż zakładał, że miało wyjść. No nic. Wziął cały dobytek i zaczął iść w kierunku tajemniczej wnęki. Bo stwierdził, że przecież nie będzie jeść w kuchni, bez sensu. Jak się okazało, jego nogi zaprowadziły go do... jakiegoś baru. Zamrugał gwałtownie, bo nie miał pojęcia, że takie rzeczy mogą istnieć w szkole! Jednak pewien dosyć ordynarny skrzat powiedział mu, że skoro tu dotarł, to trudno, ale generalnie to ma trzymać gębę na kłódkę. Thiago oczywiście przysiągł, że tak właśnie będzie, a potem chciał usiąść przy barze, ale skrzat mu nie pozwolił. Ostatecznie przekupił go nadwyżką żywności, więc usiadł sobie, nałożył solidną porcję na talerz, a potem zaczął ją pałaszować. Zamówił do tego jakiegoś fajnego drinka do popicia i... było fajnie, ale jednak samotnie.
Phoenix nie mogła dzisiaj spać. Naprawdę chciała usnąć, by móc rano wcześniej wstać i pouczyć się znów zaklęć i transmutacji. Nie była jednym z tych talentów, które coś raz czytały czy robiły i już wszystko wiedziały. Jej umiejętności brały się z praktyki, więc codziennie chociaż przez chwilę ćwiczyła, zarówno ciało i duszę. Odrzuciła kołdrę i usiadła na łóżku, przecierając twarz. Śniło jej się, że goniły ją chimery, krzycząc, że beznadziejnie rzuca zaklęcia. Zdecydowanie za dużo się ich uczy, skoro wchodzą już w jej sny. Rozejrzała się po pokoju w ciemności, dostrzegając słabe krawędzie półek i łóżek, oraz słysząc równomierne oddechy śpiących koleżanek. Zarzuciła na siebie jakiś długi sweter i odziała jakieś buty. Kompletnie nie zwracając uwagi, czy jedno pasuje do drugiego. Dłonią ponownie przetarła oczy i ruszyła do wyjścia z dormitorium. -Herbata, albo kakao. Herbata, albo kakao -mruczała do siebie w ojczystym języku idąc przez korytarz do wielkich schodów. Mruczenie to przysporzyło jej obudzenia i ściągnięcia na siebie spojrzenia grubej damy, która zrzuciła na nią kilka nieprzyjemnych epitetów i znów zamknęła oczy. Alexis zaś skierowała się w kierunku kuchni, którą kiedyś udało jej się przypadkiem znaleźć. Weszła tam i poprosiła skrzaty o herbatę, albo kakao. Te jednak nie wykazywały większego zainteresowania nią, jeden tylko wskazał na jakąś wnękę. Dlatego z niezbyt pewną miną Nix ruszyła do niej. To co za nią zobaczyła przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Toż to był bar! W środku szkoły! Normalnie masakra. Podeszła do baru, za którym siedział skrzat o wyjątkowo nieprzyjemnej twarzy i już na sam jej widok się skrzywił. Dał jej jednak herbatę, marudząc pod nosem, że więcej ich tu mogło przyjść, bo po co dać mu spokój. Faraas wzięła gorący napój i już miała usiąść za barem, gdy ten krzyknął na nią, że ma się podziać w innym miejscu, by mu nie przeszkadzać. Obróciła się więc i automatycznie poznała swojego sąsiada, który w tej chwili był tak zajęty jedzeniem, że nie widział świata poza nim. Uśmiechnęła się do siebie i przez chwilę zastanawiała czy do niego podejść. -Obżeranie się po nocach, nieładnie Cabrera. - powiedziała do niego, po tym jak w kilku krokach pokonała dzielącą ich odległość. Przestąpiła z nogi na nogę zastanawiając się ponownie, czy dobrze zrobiła podchodząc. Od przyjazdu nie udało im się spotkać i nie wiedziała jak chłopak zareaguje na jej przemianę. A chciała... chyba chciała mu się spodobać. Głownie dlatego, że kiedyś sama do niego wzdychała i miała też przy okazji już dość bycia koleżanką młodszego brata. o.
Spać? Och, co za niedorzeczność! Przecież o tej porze dopiero zaczyna się zabawa. Tak się cieszył, że udało mu się wymknąć z dormitorium bez konsekwencji (póki co). Może koneksje z Mathilde pomagały. Nie miał pojęcia. Nie mniej nie chciał spędzić nocy w łóżku, a przynajmniej nie na spaniu czy czytaniu książek. Wolał bardziej kreatywne zadania. Dlatego sobie gotował, a potem jadł. Chciał jednak z kimś pogadać, lecz za każdym razem, kiedy otwierał gębę, skrzat siedzący za barem go uciszał, albo mu ubliżał. Ta angielska kultura. W końcu Thiago dał za wygraną i wzruszywszy jedynie ramionami, kontynował swoje jedzenie. Jak gdyby nigdy nic. Nieświadomy tego, co przyniesie mu za moment los. A raczej kogo. Świat mógł nie istnieć, kiedy wczuwał się w konsumpcję. Wyszło mu to żarcie, wyszło. Wolałby się jednak z kimś podzielić. No, z kimś, kto go doceni, bo tamten skrzat po prostu wpierdzielił wszystko, co Cabrera mu dał, ale tamten w ogóle nie pokwapił się do tego, aby chociaż wydać opinię! Z oburzenia więc ignorował wszystko, co się dookoła dzieje, uznając, że ma to gdzieś i nie zamierza wykazywać zainteresowania dla tego niewychowanego stworzenia. Dopiero kiedy gdzieś obok usłyszał język hiszpański i swoje nazwisko, ocknął się z niewypowiedzianego gniewu objawiającym się ściągniętymi brwiami. Spojrzał na istotę, która chyba do niego przemówiła, z miną zdezorientowania. KTO TO DO KURWY NĘDZY BYŁ? Zastanawiał się, przerzucając w myślach po kolei uczniów Hechiceros, których znał. A że znał ich sporo, to cisza między tą dwójką zdawała się przedłużać w nieskończoność. A on oczywiście jak imbecyl po prostu wgapiał w nią swoje rozszerzone do granic możliwości oczy. Przypominała mu trochę... Phoenix. Ale ona wyglądała jednak inaczej. Grubiej? Być może. Ale on nigdy na to nie patrzył. Zakochał się (tak sądził) w jej charakterze. I choć czasem ludzie dziwnie na nich patrzyli, bo on wyglądał zawsze markotnie i anorektycznie, to jemu to nie przeszkadzało. Dobrze im razem było, znali się od dłuższego czasu, choć głównie na początku faktycznie była koleżanką młodszego brata. Ale nienawiść matki do całego klanu Farãasów wszystko przekreśliła. Nie potrafił znieść tego, że nagle jego rodzicielka jest takim problemem i dziewczyna nie potrafi tego zaakceptować. No cóż. Sam nie wiedział, dlaczego zebrało mu się teraz na wspominki, skoro to na pewno nie była ona. Potrząsnął więc głową, irytując się nieco, iż nie był w stanie skojarzyć tej osoby władającej hiszpańskim. - Czy my się znamy? - spytał w końcu, może mało uprzejmie, choć nie było to jego zamiarem. Po prostu był zły. A brwi wciąż były ściśnięte. A jedzenie nieskończone. Dramat!
Stała. Stała nad nim z parującą herbatą w dłoni i czekała. A sekunda za sekundą mijała. Cisza między nimi zdawała się rosnąć w nieskończoność i dla biednej Nix trwała w tej chwili już całe wieki. A Thiago? Cóż, jej sąsiad oderwał się od jedzenie i wpatrywał w nią z szeroko rozdziawionymi ślepiami. Nic jednak nie mówił. Nie wykonywał też żadnego gestu. Tak, że przez chwilę, trwającą dla niej wieczność, miała wrażenie, że jednak nadal śpi, a to jest po prostu jeden z jakiś głupich znów, w których jej kolega zastygł i się już nie ruszy do końca. Stała tak, a w jej głowie powoli zaczynała się myśl, że zrobiła bardzo źle podchodząc do niego. Że w ogóle zrobiła najgorzej jak się dało. Że w ogóle nie powinna mu się pokazywać, tylko zabrać swoją herbatę i zniknąć gubiąc się w drodze do swojego dormitorium. Akurat wtedy gdy już miała obrócić się na pięcie i wyjść Thiago potrząsnął głową. Cóż, niewiele jej to mówiło, pozwoliło jednak założyć, że nadal żył i dychał i nawet się ruszył. Gdyby nie to, że zapomniała nawet o tym, że wstrzymuje oddech, teraz pewnie by westchnęła. Cabrera był jej sąsiadem od prawie że prehistorycznych czasów. Pamiętała jak ciągnął ją za warkocze i dokuczał jej i swojemu młodszemu bratu. Później złapali kontakt i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jego matka. Dziewczyna w czymś kompletnie jej nie przeszkadzała, a Nix miała dość wykładów wygłaszanych przez nią na temat jej matki i tego jak wychowuje swoje dzieci w rozpuści i wolności. Phoenix nie potrafiła tego wytrzymać. Miała wiele kompleksów, a pani Cabrera dokładała jej za każdym razem. Przestała więc odwiedzać ich dom, choć kontakt z Alvą pozostał na tym samym poziomie z jej bratem było już inaczej. Coś ich poróżniły i z dawnej zażyłej znajomości zostały jedynie rozmowy na korytarzu w szkole. Ale ale, wróćmy do teraz, bo przecież nie o kiedyś a o teraz nam chodzi. Wszak Cabrera w końcu łaskawie dał znak życiowy, a zaraz potem jego usta się otworzyły. Na jego słowa normalnie kopara jej opadła. Właściwie, gdyby była taka możliwość, to pewnie jej szczęka rozwaliłaby się na dobre o podłogę, taka była zdziwiona. THIAGO CABRERA PYTAŁ JEJ SIĘ CZY SIĘ ZNAJĄ? Niedowierzanie spłynęło na nią równie mocno co szok, który znów zaburzył jej funkcje życiowe. Chcąc zakryć dłońmi usta, zapomniała o herbacie, chociaż ta i tak mało ją teraz interesowała więc po prostu puściła kubek, który z hukiem spadł na ziemię, a ona mogła w końcu zatkać te usta dłońmi. No normalnie od samego początku czuła, że to nie dobry pomysł. -opanuj się - mruknęła do siebie w myślach, by po chwili jeszcze raz to sobie powtórzyć, ale warcząc. Opuściła dłonie i spojrzała na kubek. Cóż, czuła że Irek zaraz porządnie ją opieprzy, ale jakoś w tej chwili miała to tak bardzo gdzieś. Wzięła jeszcze jeden głęboki oddech, żeby nie popaść w paranoje, czy w cokolwiek innego w co teraz popadała. W ogóle nie spodziewała się takiej reakcji. Thiago tak nią ją zaskoczył, że na początku nie mogła w ogóle słowa wypowiedzieć. Otworzyła kilka razy usta jak karp, próbując coś powiedzieć, ale poza powietrzem z jej ust nic nie wyleciało. Dopiero ponowne opieprzenie się w myślach i chrząkniecie pozwoliło na wydobycie się kilku słów w ich rodzimym języku. -Sąsiadki nie poznajesz? Muszę przyznać, że Alva szybciej sobie z tą zagadką poradziła. - no tak, ale Alva WIEDZIAŁA o obozie "pulchny brzuszek", wszak sama jej go poradziła. Co do jej rodzeństwa już nie była tego taka pewna. Przecież pamiętała, że wymogła na koleżance, by nikomu o tym nie mówiła. Zdziwiona, jednak nadal była zdziwiona, że Thiago jej nie poznał. W jakimś stopniu nawet urażona i to na tyle, że co trzecia myśl dotyczyła opuszczenia tego miejsca i nie wdawania się więcej w dyskusję z Cabrerą.
Cóż. Nix się zmieniła, bardzo nawet. Ciężko mu było ją rozpoznać, szczególnie, że przez długi okres nie mieli ze sobą kontaktu i próbowali jakoś ułożyć swoje życia, uważając, że po prostu ich związek nigdy nie dojrze do skutku. Nie, żeby był maminsynkiem, ale zdanie matki było dla niego bardzo ważne. Dlatego nie rozumiał, czemu dziewczyna ma mu to za złe. Zresztą, to faktycznie nie było już istotne, bowiem to się zdażyło kiedyś. A teraz próbował ją jakoś przypisać. Do któregoś ze znanych mu nazwisk, imion, twarzy... ale żadne oświecenie nie następowało. A niby miał taką fenomenalną pamięć. Do liczb, do dat, do zamierzchłych historii. Widocznie nie pokrywało mu się to z pamięcią fotograficzną czy czymś takim. Patrzył więc uważnie na osobę, która zdecydowanie powinna być dla niego znajoma. W końcu słowa "sąsiadka" i "Alva" zlepiły się w jedną całość. Jednak wnioski, które mu się nasunęły były dosyć przerażające. Dlatego wpatrywał się w gryfonkę z jeszcze większym zdziwieniem, czując, że to wszystko mu nijak nie pasuje do jego układanki. Z wrażenia aż zapomniał o tym, że jedzenie mu stygnie, a kubek Faraas upadł z łoskotem na ziemię. W końcu postanowił oczyścić to wszystko zaklęciem, ale zdenerwowany skrzat sam zabrał się do roboty, psiocząc na dwójkę nocnych marków, którzy zachowywali się niedopuszczalnie. Oburzające. - Wiesz, przypominasz mi taką jedną Phoenix. Ale nie możesz nią być. Nie wiem co z nią zrobiłaś, ale tamta Nix nie była tak próżna, aby robić się na wypacykowaną dziewczynę - stwierdził w końcu na głos, nie odnotowując, że mogło to zabrzmieć co najmniej niegrzecznie. Jednak chyba się zdenerwował, szczególnie, że trzymała to w jakiejś głupiej tajemnicy. Po co? Aby ją wszyscy teraz oklaskiwali? Och.
Trzeba było iść. Trzeba było zabrać herbatę i spieprzać stąd póki sie jeszcze dało, a nie wpadać na jakiś głupi pomysł podchodzenia do Cabrery- mruczała do siebie w myślach, nadal stojąc nad chłopakiem. On zaś nie jadł już, tylko próbował połączyć ją z jakimś nazwiskiem. Irek zaś sprzątał pod jej nogami kubek psiocząc na to, jak bardzo mu Ci przeklęci studenci nie dajążyć i o ile lepszy byłby Hogwart bez nich. Właściwie to słuchała go jednym uchem, nawet bardziej słuchała, bo musiała bo stał zaraz przed nią. Jej wzrok nadal uparcie wpatrywał się w znajomego Argentyńczyka. Kiedy jednak jego usta otworzył się, była właściwie pewna, że źle zrobiła podchodząc do niego. Powinna w ogóle trzymać się od niego z dala tak długo, jak to było tylko możliwe. Zabolało. Cholernie zabolało to co powiedział. Myślała, że ją zna. że rozumie, że wspiera. I że mimo iż ich drogi trochę się rozeszły nadal mu zależy i się troszczy. On jednak jedyne co zrobił to ją ocenił, obraził i zranił. Otworzyła usta, chcąc mu coś odpowiedzieć, ale nie bardzo wiedziała w tej chwili co. Nie ukrywała wyjazdu na obóz, by dostawać teraz owacje na stojąco. Ukrywała ten fakt, bo nie sadziła, że uda jej się dokonać tego, czego dokonała, właściwie przez większość czasu była sceptycznie nastawiona to tego pomysłu i nie wierzyła, że da się go realnie zrealizować. Więc TAK, nie powiedziała o tym nikomu i trzymała to w głupiej tajemnicy. Ale NIE, nie po to, by teraz ktoś miał ją oklaskiwać. Przestąpiła z nogi na nogę onieśmielona i zraniona. Czuła się, jakby ktoś mocno sobie z niej zażartował. Mogłabym napisać, że nie spodziewała się takiej rekacji. Ale w sumie sama nie wiedziała jakiej się spodziewała. Założyła kosmyk włosów za ucho i w końcu zebrała się by coś powiedzieć swoje niebieskie oczęta lokując w spojrzeniu chłopaka. - Wiesz, a ty przypominasz mi takiego jednego Thiago. Ale nie możesz nim być. Nie wiem co z nim zrobiłeś, ale tamten Thiago mimo że wyglądał identycznie nie był takim dupkiem. - odpowiedziała mu, wykorzystując po cześci jego własne słowa. W głowie zaś powtarzała sobie jak mantrę, że ma tu nie ryczeć, bo ten idiota nie jest wart ani jednej łzy. Ale doprawdy nie sądziła, że jedna z niewielu osób, której chciała zaimponować okaże sie tą, która ją tak dotkliwie zrani.
Być może poczuł się zraniony, że nie powiedziała mu o niczym. Niby byłoby jej ciężko, skoro się ciągle kłócili, aż w końcu postanowili, że każdy powinien żyć swoim życiem. Poza tym... nie rozumiał tego pędu w kierunku bycia wychudzonym dziewczęciem z magazynów o modzie. Tak strasznie mu to do Phoenix nie pasowało, że aż cała sytuacja zepsuła mu humor i apetyt na jedzenie. Po prostu siedział, zastanawiając się, dlaczego to wszystko się tak potoczyło i gdzie popełnił błąd. Był zawiedziony tym, że chyba źle ją przez ten cały czas oceniał. Cóż. Niby mniejsza ilość kilogramów była zdrowa dla organizmu, ale czy to powód, aby robić z siebie... nie wiedział kogo. Nie umiał sprecyzować. Wiedział jedynie, że ma przed sobą kogoś innego i nie wiedział jak z tego wybrnąć. Ostatecznie więc westchnął zrezygnowany, sięgając po swojego niedopitego drinka, aby z kolei pochłonąć go w całości, duszkiem. Na trzeźwo chyba nie wymyśli niczego konkretnego. - Widocznie zawsze nim byłem. Bo ja się nie zmieniam ot tak, w dodatku kryjąc to przed całym światem - mruknął, bardziej do siebie, niż do niej. Sięgnął do kieszeni spodni po papierosy, by jednego odpalić swoją różdżką schowaną pod nogawką, w bucie. Musiał się odprężyć, pozwolić nikotynie przedzierać się przez jego żyły, do mózgu, aż zazna spokoju. Popatrzył jeszcze sceptycznie na Nix, po czym wstał od baru. - Czas na mnie - dodał krótko, a potem skierował się do wyjścia, zapominając o jedzeniu, o wszystkim. Chciał stąd wyjść, nie wiedząc, że już niebawem opuści te mury na zawsze. Życie, prawda? Bardzo boli.
Matt stronił od alkoholu. Nie lubił imprez. A zwłąszcza hałasu, który temu towarzyszył. Męczył go gwar rozmów. Mimo tego, że potrafił podtrzymać rozmowę i zagadać kilka osób to jednak stronił od tego. Po kolejnym wyczerpanym temacie zawsze czuł niedosyt. Lubił rozmawiać, ale nie lubił ludzi. Zwłaszcza jak nie potrafili zaoferować mu ciekawej konwersacji. Czuł się, jakby wygłaszał mowy, a inni tylko go słuchali. To właśnie najbardziej bolało Matta. Że ludzie byli bierni w rozmowach z nim, nie zaskakiwali go, nie podważali jego słowa. Może dlatego, że trzymali go na dystans. A jakakolwiek rozmowa była traktowana jako przypadek, którego specjalnie nie powtórzą. Matt jednak czasami odwiedzał sekretny bar u Irka. Siedział w kącie i palił papierosy. Obserwował ludzi i uważał się za lepszych od nich. Miał poczucie wyższości, bo nie dawał się podporządkować swoim instynktom. Nie ślinił się na widok półnagich kobiet. Dlatego był traktowany jak wyrzutek. Bo nie poddawał się presji społeczeństwa. Ale wiedział, że to nie jest złe. Dlatego tylko siedział i obserwował. Palił papierosa za papierosem. Czasami coś zamawiał. Dzisiejszego wieczoru Matta miał wyjątkowo dobry humor. Zamówił sobie ognistą whisky i usiadł w kącie, który wielu kojarzyło z tego, że siedzą tam najbardziej nieśmiałe osoby. Każdy omijał to miejsce szerokim łukiem. Dlatego zazwyczaj nie miał problemu z zajęciem tam miejsca. Popielniczka powoli się zapełniała, a Matt ciągle patrzył i obserwował. Czy można powiedzieć, że był dziwny?
Co Billie robiła w takim miejscu, a do tego o tak późnej porze? Otóż, zwiedzała. Tak po prostu. Dziarskim, wesołym krokiem przemierzała korytarze Hogwartu po to, by w pewnym momencie trafić... Do baru? Przeszła przez kuchnię, otworzyła jakieś drzwi i trach! Rozejrzała się dookoła, a ujrzawszy tłum ludzi, popijających alkohol i palących papierosa za papierosem, doszła do wniosku, że rzeczywiście trafiła do jakiejś imprezowni. Westchnęła ciężko, wydęła dolną wargę, dając upust swojemu rozczarowaniu, po czym z impetem wskoczyła na krzesło, stojące przy barze. Oczywiście, nic nie zamówiła, bo za bardzo bała się efektów ubocznych alkoholu, choć za każdym razem, kiedy widziała ludzi, którzy pod wpływem procentów tak dobrze spędzali czas, zaczynała wątpić. Również tym razem owa myśl przeszła przez głowę Billie, ale ruda już po paru chwilach ją odpędziła i z dezaprobatą pokiwała głową. Rozejrzała się natomiast po sali, a kiedy natrafiła wzrokiem na chłopaka, siedzącego gdzieś z boku, który palił fajkę za fajką, uniosła lekko brwi. Już parę chwil poźniej siedziała koło niego i oparłszy łokcie na stole, uśmiechnęła się szeroko. - Nie, że cię podrywam, czy coś. - Rzuciła wesoło, nie myśląc wiele, po czym zabębniła palcami w ławę i westchnęła cicho.- Ale odrzuca mnie reszta towarzystwa. - Dodała, wskazując głową na te wszystkie roznegliżowane laski, które przyprawiały ją o mdłości. - Zero szacunku do siebie, nie? A w ogóle, jestem Billie. - Wyciągnęła dłoń ku nieznajomemu, mając nadzieję, że nie spławi jej jakąś wymyśloną na poczekaniu wymówką, albo co gorsza, paroma nieprzyjemnymi słowami.
Był środek nocy, kiedy Ainslee zachciało się pić. Nie, nie ognistą whisky, ani nie piwo kremowe. Chciała wypić szklankę wody. Zwykle na jej szafce nocnej stała szklanka z wodą, na wszelki wypadek, ale dzisiaj najzwyczajniej w świecie zapomniała jej przynieść. Próbowała zasnąć, ale nie dała rady. Westchnęła. Będzie musiała przejść się do kuchni. Niechętnie wstała - na nogi włożyła puchate kapcie, a na krótką koszulę nocną zarzuciła jasny szlafrok. Nie wiązała go. Ziewnęła. Próbując nie obudzić koleżanek z dormitorium, wyszła na schody, a potem z Pokoju Wspólnego Ravenclawu. Czuła chłodny wiatr na swoich odkrytych kostkach. Skąd na tych korytarzach brał się wiatr to naprawdę nie wiedziała. A jeśli ktoś zostawiał otwarte okno na całą noc, to miał nierówno pod sufitem, ponieważ przez takie nocne eskapady z otwartym oknem na korytarzu słodkie Krukonki mogły zachorować na jakieś zapalenie oskrzeli czy coś takiego i nawet szkolna pielęgniarka (będąca czarownicą) nie mogłaby jej uratować. Mniejsza o to, że słodkich Krukonek nie powinno być na korytarzu w środku nocy. Jakieś... pięć minut później Ainslee znalazła się w kuchni, nieprzytomnym wzrokiem omiatając całe pomieszczenie. Szklanki. Tutaj. Kran. Tutaj. Woda. W szklance... Wypiła całą, ale na wszelki wypadek napełniła naczynie jeszcze raz. Już miała wychodzić z kuchni, kiedy potknęła się o bliżej niezidentyfikowany obiekt (widelec?) i padła jak długa, otwierając jakieś tajemne drzwi za sobą. Woda się rozlała, a szklanka potłukła. Ainslee skwitowała to jedynie zmarszczeniem brwi. Czy ona zawsze musiała być taką niezdarą? Ehh... Dobrze, że nie rozlewała atramentu z kałamarza na świeżo napisane wypracowania. Tyle wygrać. W tym samym momencie zorientowała się, że nie jest sama. - Co do... - zaczęła, ale chwilę potem zaniemówiła. Zaczerwieniła się i od razu poderwała z podłogi, zasłaniając swoją krótką koszulkę nocną szlafrokiem. Poprawiła rozwiane włosy jedną ręką w momencie, gdy zauważyła, że drzwi się za nią zamknęły. Jak je miała otworzyć, do jasnej cholery? I było tu tak dużo ludzi... Imprezowiczów. Robiło jej się niedobrze od tego dymu papierosowego unoszącego się w powietrzu. I w piżamie nie czuła się zbyt dobrze wśród krótkich spódniczek innych czarownic. Bała się kogokolwiek zapytać, jak się stąd wychodzi (niby nic trudnego, ale dla kogoś tak aspołecznego to nie lada wyczyn), dlatego przycupnęła sobie obok jakiegoś chłopaka i dziewczyny. Było widać, że dziewczyna trochę się narzuca. - Chłopcy to gołębice, bardzo łatwo je spłoszyć - rzuciła, jednocześnie nie patrząc na dziewczynę. Założyła nogę na nogę. Udawała, że wszystko jest w porządku. Jednak nie, nie było. Chciała spać. A od tej muzyki bolała ją głowa. Była panią sytuacji. Tak.
Matta najbardziej drażniły wstawione dziewczyny, które uważały go za desperata. Nie znały go, więc sądziły, że siedzi tam i czeka, aż któraś z dziewczyn już zbyt pijana sama do niego przyjdzie. Często wysłuchiwał, że jest zboczeńcem, że i tak go żadna nie zechce. Ale czy mógł się przejmować opiniami ludzi, którzy tak naprawdę wiedzieli o nim tyle samo co on o genetyce gnomów? Oczywiście, że nie. Szybko sobie radził z takimi osobnikami. Jeden czy dwa uszczypliwe żarty i odchodzili wyklinając go od idiotów. Schlebiało mu to, nie mógł zaprzeczyć. Tak samo poczuł się kiedy do jego stolika dosiadła się jakaś dziewczyna. Niby wyglądała jak wszyscy inni w tym lokalu, ale sama uważała się za dużo lepszą. Czyż nie zachowywała się podobnie do niego? Z tą tylko różnicą, że on był lepszy i tego nie okazywał. Nie zdążył odpowiedzieć na jej pytanie, nie zdążył nawet wyciągnąć ręki, żeby się przedstawić, a miejsce obok zajęła jeszcze jedna osoba. Pięknie, jak przez ostatnie dwa miesiące miał spokój to nagle dwie, na jego oko nawet małoletnie, dziewczyny w stanie niejednoznacznie wskazującym niewielkie ilości alkoholu przysiadły się do niego, a on, o dziwo, nie zdążył nawet żadnej z nich zrugać. Popatrzył na obie dziewczyny i na jego twarzy można było zobaczyć grymas. - Wy się jakoś zmówiłyście? Jak to jakiś zakład to powiedzcie, że Wam się udało i patrzyłem na Wasze piersi przez cały czas. - powiedział w końcu wysilając się na prawie perfekcyjnie wyćwiczoną obojętność. Mimo swojej udawanej wyższości spojrzał na strój jednej z nich. Pidżama. Na pewno przegrała zakład i teraz ktoś postanowił sobie z niego zażartować.
Nie minęło parę minut, kiedy do stolika dosiadła się kolejna dziewczyna, a już chwilę później rzuciła komentarz, który sprawił, że na twarz Puchonki wpłynęły rumieńce. Och, do diabła, co ta Billie wyprawia?! Powinna od razu wrócić do dormitorium i pójść grzecznie spać, a nie urządzać nocne zwiedzanie i włóczyć się po jakichś ukrytych barach. Swoją drogą, skąd ten pub się tu w ogóle wziął? - Mhm, wiem, tak... - Wymamrotała w odpowiedzi na słowa dziewczyny, po czym machnęła ręką i przeklęła siebie w myślach. Kiedy dotarło do niej, że rumieni się od dobrych paru sekund, popadła w jeszcze większe zakłopotanie i westchnęła ciężko. Cała Breckenrige, doprawdy! Gdy chłopak, do którego tak bezmyślnie się dosiadła, zaczął mówić, zmarszczyła brwi i utkwiła w nim zdziwione spojrzenie. Jednak już parę chwil później wpadła na genialny pomysł, by wprowadzić delikwenta w błąd. Przybrała więc zupełnie poważny wyraz twarzy, by rzucić krótkie. - Tak, to zakład. - I wzruszyć ramionami zupełnie tak, jakby to był fakt oczywisty. - Obrałyśmy sobie ciebie jako ofiarę, cieszysz się? - Odwróciła głowę w jego stronę, wykonując przy tym zamaszysty ruch ręką. A nie byłaby sobą, gdyby czegoś tej nocy nie zepsuła. Nie zepsuła, nie stłukła, nie pomieszała. Przecież to Billie, mistrzyni wszelkich katastrof! Toteż przez swoją nieuwagę, acz z godnym sobie rozmachem, wytrąciła chłopakowi papierosa z ręki, zrzucając go prosto na sweter. Jej własny sweter. Minęło dobre parę sekund, zanim ruda zorientowała się, co właśnie zaszło i strzepnęła peta z ubrania, na którym niestety została już dziura. - Ups... - Szepnęła, robiąc zmieszaną nieco minę, po czym zdobyła się, by spojrzeć na chłopaka, który właśnie stracił przez nią fajkę. - To ten, wiesz... Odkupię ci... - Wymamrotała, jakby nie przejmując się tym, że właśnie uszkodziła swoją górną część garderoby. Istotnie, ubrań miała na pęczki. Zresztą, ruda była znana z tego, że przekładała dobro drugiej osoby nad swoje, co często miało nieprzyjemne dla niej konsekwencje, ale o tym kiedy indziej. - W sumie... Znacie jakieś zaklęcia na to? - Zapytała, wskazując na dość sporych rozmiarów dziurę, wypaloną papierosem, po czym uśmiechnęła się lekko.
Ainslee nie piła alkoholu. W ogóle. Ani trochę nie przypominała swojej siostry, która rozbierała się przed siódmoklasistami i studentami z Hogwartu przy lada okazji, gdy tylko zawitali w Trzech Miotłach, podając im piwo kremowe, a potem zdobywając zaproszenia na prywatki, na których pełno jest ognistej i innych drinków. Nie. Ainslee była idealnym dzieckiem dla swoich rodziców - oczytana, grzeczna, przynosząca na świadectwie same P. Nawet na SUMach miała same P... Mniejsza o to, to nie było ważne w tej chwili. Najbardziej ważne było to, że AINSLEE NIE PIJE ani tym bardziej nie brała udziału w zakładach. Samo podejrzewanie jej o coś takiego było zbrodnią! Wstydź się, Matcie Cunningan! Gdy Ainslee opanuje legilimencję i oklumencję, będziesz miał przechlapane. Zobaczysz. A na kolejną wzmiankę chłopaka na temat piersi, obruszyła się troszeczkę. Ona nie ma chłopaka chyba z jednego powodu - po prostu by z nim nie wytrzymała. Chłopcy są tacy głupi. A jej przyszły mąż i tak będzie wydziedziczony. Więc głupi. Gordon zamierzała skwitować wszystko milczeniem, niech sobie rozmawiają między sobą, ona była tu tylko przypadkiem, ale kiedy ta dziewczyna zaczęła ją wplątywać w jakieś intrygi (!), nie wytrzymała. Po prostu musiała coś powiedzieć. Była śpiąca, więc można uznać, że niepoczytalna. Przecież w zwykłej sytuacji Ainslee wpuściłaby to wszystko jednym uchem, a wypuściła drugim. Tak? Tak. - Przepraszam bardzo, bo ja nie wiem, o czym ona mówi - powiedziała, zadzierając nosek do góry. Odwróciła głowę w stronę dziewczyny. - Może mnie uświadomisz? Była pewna, że żadnego zakładu nie ma, sądząc po wcześniejszym zaskoczeniu dziewczyny. Panna Gordon była dobrą obserwatorką, o ile oderwała się od książek... A właśnie, ciekawe, czy w następnym rozdziale Maurycy oświadczy się Aurelii. - Jeśli ktoś może być ofiarą, to tylko ja - burknęła Ainslee, krzyżując ręce na piersiach. - Nawet nie miałam pojęcia o tym miejscu, a teraz nie wiem, jak stąd wyjść. W ogóle co to za miejsce? Ludzie, o tej porze się ŚPI! A ty, pięknisiu, chyba masz za duże mniemanie o sobie - zwróciła się do chłopaka. - Jeśli myślisz, że specjalnie dla ciebie jakiekolwiek dziewczyny robiłyby z siebie kretynki, to się mylisz - tak zakończyła swój wywód. Była zła. Nawet jeśli bredziła bez sensu, miała do tego prawo. SPAAAAAĆ. W tym momencie ta dziewczyna zrobiła coś okropnie głupiego po raz drugi. Ainslee nie zdążyła nic zrobić. Wymamrotała pod nosem ciche przekleństwo. Miała ochotę pacnąć się w głowę. Co ona tu robiła... Nie powinno jej tu być. A zaraz nakryje ich wszystkich nauczyciel (znając szczęście Gordon), po czym wszystkim odejmie punkty, przez co straci punkty zarobione dzisiaj na zaklęciach. Co za perfidna noc, jezu... Ainslee wyjęła z kapcia różdżkę na prośbę dziewczęcia. - Reparo - rzuciła od niechcenia. Zadziałało. Sweterek jak nowy. - Ty chyba na serio go bardzo lubisz, skoro chcesz mu odkupić fajki za zniszczony sweter. Nie zrozumiem dzisiejszych nastolatek. Odezwała się dzisiejsza nastolatka.
Matta Cunningana najbardziej irytowało to, jak inni byli skłonni oceniać rówieśników. Jedno zdanie, jedno zachowanie budowało w ich oczach całego człowieka. Nieważne jaki byłby później. Ludzie zaczęli traktować pierwsze wrażenie zbyt ważnie. Czuł, że tak samo było w przypadku dziewczyny, która właśnie próbowała go oczernić. Że niby on myślał, że jest ważny? Może i tak, ale nie w tym aspekcie, który brała pod uwagę obca mu czarodziejka. Nie znała go. Jakby tak było nigdy nie nazwałaby go pięknisiem, ani nie insynuowała tego typu rzeczy. - Po pierwsze. - zaczął Matt walcząc ze sobą, żeby nie wyśmiać ich i wyjść. - Nie jestem pięknisiem. Po drugie. Nie wyciągaj pochopnych wniosków, bo nie każdy jest taki pobłażliwy. Po trzecie. Sama nie jesteś lepsza. Twoje ego jest dużo większe niż suma tych wszystkich dziewczyn razem. - dodał na koniec zgryźliwie. No co? Mogła go nie prowokować. Matt nie miał zwyczaju kulić ogona i płaszczyć się przed byle małolatą, która uważa się za najmądrzejszą.