C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jedna z bardziej oryginalnych jaskiń w okolicy. Znajduje się niedaleko jeziora, dlatego niektórzy spekulują, że dzięki magii częściowo przebiega pod nim (co tłumaczyłoby dziwne sklepienie zbudowane z „bąbli” przypominających zamarzniętą wodę), ale co jednocześnie jest niemożliwe z geograficznego punktu widzenia. Jednym z dziwnych zjawisk, jakie można w niej zaobserwować jest okazjonalnie zapadająca, nieprzenikniona niczym ciemność. Żadne zaklęcie czy przedmiot nie jest w stanie rozpalić wówczas światła. Łatwo też się w niej zgubić. Pomimo, że jaskinia nie posiada wielu odnóg, każda z nich wygląda niemalże identycznie co pierwsza, dzięki czemu łatwo jest wpaść w iluzję zaplętlenia się korytarzy. Miejscowi opowiadają przyjezdnym, że kto raz wejdzie do jaskini złudzeń, ten nigdy nie będzie w stanie jej opuścić, ale na pewno to tylko niewinne żarty z turystów. Chociaż, czy aby na pewno? Podobno to miejsce czasami wywołuje halucynacje.
NIEobowiązkowa kość k6 do rzucenia na wstępie (zignorowanie efektu tej kości będzie traktowane jak zignorowanie ingerencji MG):
1 - Wszędzie widzisz małe, kolorowe, „chichoczące” rybki. Nie masz pojęcia skąd, gdzie i jak skoro górskie tereny wokół wcale nie sugerują jaskiniowego świstoklika wprost w okolice Wielkiej Rafy Koralowej. Widok ten może być zarówno fascynujący jak i nieco niepokojący. Gdy wyjdziesz z jaskini, przez pół godziny będziesz widział kolorową, półprzezroczystą poświatę okalającą każdy przedmiot, na który spojrzysz. Dopóki trwa ten efekt, w jakiś sposób jednocześnie podnosi cię on na duchu, a może i nawet rozwesela. 2 - Czy tylko ci się tak wydaje czy naprawdę wokół zrobiło się ciemno? Nie, to nie złudzenie. Nie widzisz nawet czubków własnych palców, gdy wyciągasz rękę przed siebie, nic już nie wspominając o dalszej części jaskini. Niespodziewanie słyszysz coś dziwnego. Krzyczące z lękiem dzieci, pojedyncze wrzaski i tupot dziesiątek butów o twarde skały jaskini. Dźwięki te aż mrożą krew w żyłach. Wyjście z jaskini zajmie ci chwilę. Lumos nie jest w stanie rozproszyć tego mroku, więc musisz bardzo uważać, aby nie poślizgnąć się na oblodzonej podłodze. Kiedy wychodzisz, masz wrażenie jakby ktoś dotknął twojego ramienia. Do końca dnia nie możesz pozbyć się wrażenia, że ktoś cię obserwuje. Czujesz też dziwny ucisk na gardle, zupełnie tak jakby ktoś niemrawo starał się cię poddusić. 3 - W pewnym momencie zaczynasz czuć… bryzę? Tak, nie wydaje ci się. Mocny, słony zapach wody dominuje wszelkie inne. Jednocześnie wzrok na chwilę zachodzi ci mgłą, aby po kilkunastu sekundach nadać wszystkiemu efekt rybiego oka. Po kwadransie (dowolna liczba postów) twój wzrok dochodzi do siebie, a zapach morza stopniowo przechodzi w delikatną nutę twojej amortencji. Jeżeli nie jesteś w lokacji sam, czujesz nagły przypływ sympatii do osoby z która przyszedłeś. 4 - Spacerując po jaskini dostrzegasz kolorowe ślady zwierząt na podłodze. Idąc za tym tropem albo po prostu krążąc i zwiedzając wpadasz w pętlę czasu. Chodzisz po jaskini jak po nieprzebytym labiryncie, wciąż i wciąż przechodząc przez te same korytarze. Tracisz w ten sposób mnóstwo czasu i zapewne nerwów również, ale na wyjściu, prawie się o nią potykając, znajdujesz kulę émotif, o którą zgłoś się w odpowiednim temacie. 5 - Przelatuje nad tobą wielki wieloryb, który uderza ogonem w półprzezroczystą taflę lodu stanowiącą sufit. Wieloryb? W dodatku na suficie? Coś musi być z tobą bardzo nie w porządku. Może w jaskini były jakieś dziwne opary, a ty się nimi zatrułeś? Pewnie tak właśnie było, bo do końca dnia widzisz (dosłownie wszędzie) wieloryby (w drobnych szczegółach dnia codziennego np. kelner w restauracji ma długopis w wieloryby). Jednocześnie, do końca dnia będzie ci też towarzyszył efekt felix felicis (przez cały następny wątek pod warunkiem rozegrania go fabularnie tego samego dnia z uwzględnieniem dopatrywania się wszędzie wielorybów). 6 - Na lodzie stanowiącym sufit i gdzieniegdzie na kawałkach skał widzisz runy i bardzo stare pismo obrazkowe. Jeżeli nie jesteś nim zainteresowany, możesz je zignorować i odejść, ale jeśli z jakiegoś powodu chcesz je zbadać, możesz spróbować je odczytać. Po chwili zastanowienia okazuje się, że to wcale nie jest takie trudne, chociaż ułożenie pojedynczych słów w całe zdania zajmuje ci co najmniej trzy kwadranse (mniej, jeśli masz w kuferku więcej, niż 15 punktów z run). Nawet, jeżeli sama konstrukcja runicznego pisma niczym cię nie zaskoczyła to z pewnością poznałeś kawałek lokalnej historii traktującej o polowaniach na niedźwiedzie. Zdobywasz 1 punkt do historii magii / starożytnych run. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Chłopak nie był ślepy i zauważył, że dziewczyna potrafiła być wredna i pyskata. Zwłaszcza dla niego. Potrafiła mu dogryźć jak mało kto. Może dlatego ją polubił tak z czystego serca? Natomiast jeśli chodził o bójki, to nie było mu dane zobaczyć jej w roli głównej. Może to dlatego, że gryfonka nie miała powodu wdawać się w bójki? Może działała rozsądnie albo w ostatnim czasie nikt nie zalazł jej za skórę? Oprócz niego rzecz jasna. On nie dawał jej nigdy spokoju. Na przyjaciół zawsze można było liczyć, prawda? On jej nie dawał spokoju nawet jeśli o to prosiła. Naprzykrzał jej się, nie chcąc jej zostawić samej. W jakim celu miałby to zrobić? By zamknęła się w sobie i w samotności płakała? By było jej smutno kiedy wszyscy są na zewnątrz i dobrze się bawią? Nie zostawiłby nigdy przyjaciół w potrzebie. - No dobra, nie wnikam. Może to i nie moja zasługa, ale wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć- wzruszył obojętnie ramionami. Geny czy nie geny, oboje byli super leniwi. Ciekawe czy jej brat był dokładnie taki sam. Nie było mu dane ocenić, to z dziewczyną trzymał się zawsze bliżej. Jednak było trzeba przyznać że gdyby dziewczyna zadawała się z jakimś kujonem, to jakoś by to na nią wpłynęło. Jednak zadawała się z nim, więc oboje byli leniwymi kluskami. - W takim razie zdajesz sobie sprawę, że to by była wojna?- nigdy nie było dane im się pokłócić na tyle, by wywołać wojnę między sobą. Zawsze im to jakoś przechodziło i nie robili sobie nawzajem krzywdy. Zbyt wiele ich tak naprawdę łączyło. Wspólni znajomi, wspólne zajęcia, wspólny stół gryfów! Po prostu musieli żyć w zgodzie, bo tym sposobem by inni również ucierpieli, a tego nikt nie chciał. Wzruszył ponownie ramionami, obserwując kątem oka dziewczynę. Jeśli chciała go przerazić tym opisem, to jej się nie udało. Wychował się w mugolskiej rodzinie, więc nie takie filmy oglądał. Czytał również równie przerażające książki, które nijak na niego działały. Śmierć była czymś ludzkim. Był nawet gotów umrzeć dziś. Żył z dnia na dzień, cieszył się każdym kolejnym dniem i nie miał absolutnie nic na sumieniu. Wiedział, że dziewczyna nie była czystokrwista wiec i jej pewnie zdarzało się takie coś przeczytać, ale nie był do końca pewien. Nie rozmawiali na takie tematy. - Nie bądź taką pesymistką. Zobaczysz, że będzie dobrze- powiedział zadowolony. Kiedy zaczęła się rozglądać, uniósł pytająco brew. -- Wszystko w porządku?- sam nie zauważył, że chodzą ciągle tymi samymi korytarzami.
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Christina wredna i złośliwa bywała dla wszystkich, nie tylko dla tych, którzy w jakiś sposób zaszli jej za skórę. Złośliwość była u niej przejawem sympatii, tak samo jak szturchanie i wbijanie innym łokci czy palców w żebra, a także gryzienie. A że Russell najczęściej sam lubił ją podrażnić kilkoma wrednymi słowami, to odpłacała mu się tym samym. Nie wydawało jej się jednak, by chłopak był tym jakoś szczególnie dotknięty. Gdyby tak było, to chyba by jej unikał, a Kryśka miała wrażenie, że Alvarez lubi jej towarzystwo. Niby zawsze pozostawała opcja, że jest masochistą i dlatego tak często z nią przebywa, ale to też nie bardzo przemawiało do Gremlinowej. Ostatecznie jednak nie widziała powodu, żeby zgłębiać i badać powody, dla których Russell się z nią zadawał. Najwyraźniej swój do swego ciągnie – i na tym poprzestańmy. - Wiem, wiem. Ty na mnie też. Ale porzućmy te porywające wyznania, bo jeszcze nie wytrzymam i się popłaczę ze wzruszenia – powiedziała rozbawiona, znów dźgając go palcem między żebra. To był oczywiście żart. Nie z tym, że może na nią liczyć (bo jeśli o nią chodzi to zawsze mógł liczyć na jej towarzystwo przy jedzeniu czy jakichś przypałowych akcjach), tylko z tym, że się popłacze. Kryśka nie należała do osób wrażliwych, które płaczą ze wzruszenia czy z innego, błahego powodu. Jeśli już, to z żalu, a i tak zdarzało się to bardzo rzadko. Na chwilę obecną płakać nie zamierzała, ale nie lubiła ckliwych gadek. Nawet, jeśli były w formie żartów. - Wojna, powiadasz? Niech się boją postronni, bo zostaną ofiarami – odpowiedziała i parsknęła śmiechem. Z jakichś dziwnych powodów wydało jej się to zabawne. Poczucie humoru u Kryśki zawsze było jednak jakieś wypaczone i nie dla wszystkich zrozumiałe. Śmiała się też dlatego, że doskonale wiedziała, że tak naprawdę żadna wojna w ich wykonaniu nie trwałaby zbyt długo. To pewnie byłoby trochę tak, jakby biły się dwie małe foki – wszyscy mieliby ubaw, a oni po jakimś czasie po prostu zmęczyliby się uprzykrzaniem sobie nawzajem życia. Christina nie chciała nikogo przerazić. Po prostu lubiła obrazować różne możliwe sytuacje i przedstawiać swoją wizję możliwego rozwinięcia się tych sytuacji. A to, że często były to wizje nieco drastyczne i pesymistyczne, było jedynie drobnym szczegółem. I nie brało się to z oglądania jakichś drastycznych, mugolskich filmów, bo jeśli o filmy chodzi, to Kryśka wolała te fantastyczne, zwłaszcza od Marvela i DC. Ona po prostu miewała nieco spaczone i drastyczne oczekiwania wobec przyszłości. - No tak, jasne. Bo zawsze jestem taka radosna i optymistyczna, i w ogóle emanuję szczęściem i rzygam tęczą – powiedziała rozbawiona, kręcąc głową i zerkając na chwilę w górę, na twarz towarzysza. Na ogół nie widziała niczego w różowych czy czarnych okularach, bo była realistką. Wszechobecne zimno i śnieg przechyliło jednak szalę jej myśli nieco na stronę pesymizmu. – Chyba tak… Po prostu mam wrażenie, że kręcimy się w kółko – mruknęła po chwili nieco ciszej, choć w jaskini jej głos był doskonale słyszalny. Nie wykluczała jednak, że tylko jej się to wydaje. W końcu nigdy wcześniej nie bawiła się w grotołaza. Może to było całkowicie normalne? Może tak było w każdej jaskini, nie tylko tych magicznych?
Skinęła głową na wspomnienie o atrakcjach, bo choć początkowo nie do końca to miała na myśli, tak rzeczywiście musiała się zgodzić z Argent w kwestii licznych miejsc oferujących rozrywkę, albo chociaż zupełnie nowe doświadczenia, których próżno było szukać nie tylko w szkole, ale i w pozostałych miejscach, do których miała dostęp (nie, nie było ich szczególnie dużo dopóki pozostawała uczennicą...). - Kamyczki. - powtórzyła zbitym z tropu, przygaszonym szeptem po Krukonce, jednak na okazaną przez nią troskę poniekąd na nowo się rozbudziła. Powstrzymała się jednak od propozycji, aby celowo zgubić się razem. Dodatkowy stres nie był tu potrzebny, niezależnie od tego, jak cieszyła ją bliskość Alise w tej bąbelkowej grocie. - A zatem nikogo tu nie ma, Alicjo. - ucieszyła się na przyjęcie takiej wersji wydarzeń, odsunęła się trochę i nadal trzymając jedną z dłoni dziewczyny powolnym krokiem poprowadziła ją w dalszy spacer. Morski zapach stopniowo zmienił się w woń konwalii, coraz bardziej wypełniający nie tyle jej nozdrza, co głowę i kłębiące się w niej myśli. Jak miała zachowywać się trzeźwo, skoro jaskinia ciągle mieszała w jej uczuciach? - Ja się niczego nie boję. Mam Ciebie. - wypaliła po chwili, przy czym nie była pewna, czy powinna się zatrzymać, czy może iść dalej, jakby to było wyznanie spośród tych raczej oczywistych. Ostatecznie chyba tylko trochę zwolniła. - Usiądziemy? - to mogło zabrzmieć dziwnie, bo Gryfonka wskazała na fragment podłoża, który był równie chłodny, co każdy inny i zupełnie niczym się nie wyróżniał. Być może lepszym pomysłem byłoby dalsze kierowanie się wzdłuż jaskini, ale przez to czuła, że uciekały jej te momenty, w których mogła nacieszyć się towarzystwem Alise.
W żadnym wypadku Alvarz nie był masochistą. To, że lubił towarzystwo Kryski, było samą prawdą. I to nie dlatego, że dziewczyna potrafiła nieźle komuś dogryźć czy szturchnąć. Była po prostu sobą, nikogo nie udawała, ani starała się zmienić. Była autentyczna, a takie osoby cenił najbardziej. Nawet jeśli ktoś był bardzo dziwaczny zupełnie jak on sam. Jednak czy to było w ogóle możliwe? Musicie po prostu przyznać, że Russell był specyficzną osobą. Może nikogo nie gryzł ani zazwyczaj nie szturchał, ale potrafił w momencie złości powiedzieć bardzo bolesne słowa, kogoś pobić, uciec do zakazanego lasu choć wiedział, jakie tego mogą być konsekwencje czy pójść na wyścig niezbyt na tym się znając. Liczyła się dobra zabawa. Chłopak był nieprzewidywalny i radosny. Sam się nie oceniał jakoś bardzo negatywnie. - To byłoby coś nowego- zaśmiał się, zerkając na nią. Nie chodziło mu o to, że mógł na nią liczyć, ale o to, że by się wzruszyła. Nigdy chyba nie widział dziewczyny płaczącej. Już od jej pierwszego roku zauważył, że jest bardzo silną osobą, z charakterem, walczącą o swoje. Przez tyle lat wspólnej nauki nigdy nie widział jej płaczącej. Swoją drogą ciekawe czy by płakała gdyby przypadkiem wbił jej nóż w rękę. Pewnie by go wyjęła ze spokojem i powiedziała stanowczym głosem, że ma to naprawić, bo był lepszym z uzdrawiania i za wszelką cenę próbował leczyć innych uczniów. Zwłaszcza swoje ofiary. Kto by widział coś w tym złego, ot takie zadość uczynnienie czy coś takiego. Profesorzy tego nie pochwalali. - Ja bym tam nie czepiał postronnych, to nas dotyczy- stwierdził, również się śmiejąc. Jakoś sobie nie wyobrażał tej całej wojny między nimi. Sam Russell po maksymalnie tygodniu zapomniałby, o co właściwie ta cała drama między nimi. Czy warto było? Nie, zdecydowanie lepiej jak żyli w zgodzie. Jeśli chodziło o mugolskie filmy, to Russell nie czepiał się tych typu Marvela czy DC. Chłopak kompletnie nie miał zielonego pojęcia, od czego właściwie powinno się zacząć. Wiedział, że to ma kilka części, ale jak i od czego zacząć by wszystko miało sens? To było bardziej skomplikowane. Dlatego też oglądał zwykłe seriale, które były podzielone na sezony lub filmy. Zdarzały się też filmy kilkuczęściowe, ale wszystko było logiczne. Część ta i ta, a nie by się domyślać. - W kółko?- uniósł pytająco brew. Czy to było możliwe? To była jaskinia więc jak mieliby się kręcić w kółko. Chociaż jemu też się zdawało, że te ślady były zupełnie takie same, jak przed chwilą a ta ściana miała takie samo wgłębienie. Nie chciał martwić dziewczyny, ale taka była prawda. Chyba faktycznie kręcili się w kółko. W jak wielkie kłopoty wpadli? Czy to była jego wina, bo chciał iść za tymi śladami? Gdzie w takim razie pojawiło się zwierze? - To co teraz robimy? Jeśli teraz pójdziemy w drugą stronę, to myślisz, że wydostaniemy się- zażartował. Wiedział, że to nic nie da. Nadal będą chodzić w kółko jak ci ostatni kretyni. - Może jakieś zaklęcie? Ponoć jesteś w tym dobra
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kryśka była zdania, że każdy jest na swój sposób dziwny, specyficzny. Russell pod tym względem nie należał do wyjątków, choć też nie był jakoś szczególnie spaczony. Każdy facet w pewnym wieku lubił poobijać twarze innym i czasem nawet oberwać. Każdy mówił czasem więcej niż powinien, czy też postępował czasem wbrew zasad. To było całkiem naturalne. Nie oceniała przez to Alvareza jakoś szczególnie surowo czy coś. Ona sama była mocno dziwnym stworzeniem - - Jeszcze nigdy przy tobie nie płakałam i póki co nie zamierzam tego robić – parsknęła, kręcąc głową i patrząc na Gryfona spojrzeniem „no chyba cię hipogryf stratował, jeśli myślisz, że naprawdę bym się popłakała”. Podejrzewała, że Russell i tak wie, że to żart, ale na wszelki wypadek sprostowała swoje słowa, żeby potem nie było, że Gremlinowa ryczy przy jakichś dziwnych wyznaniach. Co innego nóż wbity w rękę. Tutaj to pewnie łezka by się jej w oku zakręciła, albo i ze dwie. Ostatecznie jednak najpewniej kazałaby właśnie Alvarezowi naprawiać to, co sam spieprzył. - No wiadomo, że wojna byłaby nasza. Ale znając życie i tak ktoś by oberwał rykoszetem – powiedziała, wzruszając ramionami i mocniej wciskając dłoń pod kurtkę towarzysza. W jaskini niby nie wiało, ale oś jej skalnych ścian czuć było nieprzyjemny chłód. W sumie dobrze, że nie prowadzili obecnie wojny, bo ta wycieczka mogłaby skończyć się dosyć drastycznie. A to zepsułoby ferie wszystkim. Jeśli o filmy chodzi, to nawet nie było po co zaczynać z Kryśką dyskusji o tych, które są najlepsze. Miała strasznego wręcz świra na punkcie Filmów i seriali z superbohaterami i żadne inne nie mogły z nimi w jej oczach konkurować. Jakakolwiek próba dyskusji skończyłaby się w tym przypadku klęską. - Mnie nie pytaj. To ty chciałeś iść za śladami – odpowiedziała, rozglądając się po ścianach korytarza. Miała nadzieję, że nie zostaną tu na wieczność. Ciekawe, co stało by się szybciej: ona zagryzłaby Russella, czy on zabiłby ich oboje swoim kolejnym, genialnym pomysłem… - Ja i zaklęcia? Chyba pomyliłeś mnie z jakąś inną Christiną, alvaro za galeona – powiedziała rozbawiona. Po chwili dostrzegła odnogę korytarza, która wcześniej nie rzuciła jej się w oczy. Po chwili namysłu pociągnęła chłopaka w tamtą stronę.
Zawsze wolała spędzać czas w promieniach słońca, najchętniej nad brzegiem morza lub jeziora, chociaż atrakcje wodne były poza jej siły — nie potrafiła pływać. Lubiła, jednak gdy było jej ciepło. Resort w okolicy pasma Mont Blanc był cudownym, bogatym w możliwości rozrywkowe i sportowe miejscem, jednak poza łyżwami, zimowe sporty do niej nie przemawiały, a i ciągły chłód, konieczność wkładania grubej kurtki zaczynała męczyć. Przesunęła wzrokiem po twarzy Moe, uśmiechając się nieco niepewnie na jej dziwny ton głosu, który rozniósł się echem dookoła nich. Była ciekawą dziewczyną, po której łatwo dostrzec można było zmieniające się wewnątrz emocje i Alise miała wrażenie, że były w tym do siebie całkiem podobne. - Tak, tylko my, Morgano. - odparła, zaciskając mocniej palce na jej dłoni i decydując się na odchylenie głowy do tyłu, aby raz jeszcze na bąbelkowe sklepienie zerknąć. Szły spokojnie, spacerowym tempem, podziwiając cud natury, jakim była ta grota. Blondynka co jakiś czas zerkała przez ramię, chociaż wyjścia już dawno nie było widać. Jej orientacja w terenie była tak zła, ze wszystko musiała zostawić w rękach gryfonki. - Uważasz, że stworzono to zaklęciem? No pewnie, że nie! Zawsze Cię obronię! Powiedziała żywo ze śmiechem, obejmując ją na chwilę i żałując, że nie miała ze sobą żadnego aparatu, aby uwieńczyć te momenty kwitnącej pomiędzy nimi przyjaźni. Będzie musiała poprosić Elijah, aby pewnego dnia jej z tym pomógł. Pociągnęła ją delikatnie w stronę jednej ze ścian, gdzie dostrzegła wyryte runy -ledwo widoczne, wciąż wyczuwalne jednak pod palcami. Zacisnęła usta z cichym mruknięciem zastanowienia, odwracając głowę w stronę towarzyszącej jej dziewczyny. - Pewnie! Może spróbujemy dowiedzieć się, co znaczą te runy? Jak myślisz? - wskazała ruchem głowy na ścianę i bezceremonialnie usiadła na chłodnej ziemi — skałach może, po turecku. Była ciekawa, co takiego kryło się w ich starożytnej treści. Może jakaś legenda albo zapomniane zaklęcie? Uśmiechnęła się pod nosem, zachęcona perspektywą przygody. Oparła dłonie na udach, klepiąc miejsce obok siebie, zachęcając ją, aby się przysiadła. - Morgan? Mam do Ciebie baaardzo ważne pytanie! Zaczęła ni stąd, ni zowąd, dochodząc do wniosku, że nie ma sensu dłużej czekać. Planowanie nie było jej w stylu i powinna zostać sobą, jeśli ich rozwijająca się więź miała odnieść sukces.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Pierwsze dni szkolnego wyjazdu minęły tak szybko, że Bruno nie zdążył nawet porządnie wypakować swojego kufra, a już powinien myśleć o porządkach z bagażem i powrocie z ferii. Przerzucał jedynie swoje swetry i skarpety z kupki na kupkę, robiąc tym samym ogromnym rozgardiasz; ledwo ogarniał, które ubrania nadawały się jeszcze do użytku. Atrakcji i zajęć w resorcie było od groma. On sam uczestniczył w nich dość aktywnie, szczególnie biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do sportu jakiegokolwiek. Ale dzisiaj było inaczej. Dzisiaj postanowił zwalczyć nieco zakwasy i rozchodzić zesztywniałe nogi. Górski krajobraz zachęcał do pieszych wędrówek, na brak prostszych szlaków nie mógł narzekać - dookoła było wiele dogodnych ścieżek, które pokonałby z łatwością nie wypluwając przy tym płuc ani nie umierając na zawał z powodu stromego uskoku czy innej przepaści. Spakował więc w mały plecak dwie czekoladowe żaby, termos z imbirową herbatą, zapasową parę rękawiczek i różdżkę, a następnie ruszył w nieznane. Masyw Mont Blanc kusił swoim urokiem, krył w sobie więcej magii niż niejedna komnata w Hogwarcie. I to świeże powietrze! Ledwo Tarly wszedł na szlak i już poczuł się, jakby odkrył dodatkowe pęcherzyki płucne w swoim ciele. Policzki mu się zaczerwieniły od mrozu, kiedy szedł niespiesznie udeptanym śniegiem. Słyszał wiele pochwał o tutejszej okolicy, dużo osób zachęcało do zwiedzania szlaków i tajemniczej jaskini. Nie byłby sobą, gdyby nie spróbował jej odszukać. Niestety nie dostał jasnych wskazówek co do jej lokalizacji, dlatego kluczył i obchodził każdą skałę kilkukrotnie. Trochę się już zmęczył, dlatego zwolnił odrobinę i maszerował spoglądając pod nogi, by z tego zmęczenia nie pomylić kroków czy nie potknąć się o własne odnóża. Nagle usłyszał czyjś trucht. Równomierne dźwięki zwiększały swoją siłę, co niewątpliwie świadczyło o tym, że ktoś się do niego zbliża. Na początku nie przejął się tym i nie odwrócił od razu głowy. Nie pierwszy raz ktoś by go wymijał na tym szlaku. Dopiero po chwili dostrzegł kątem oka znajomą sylwetkę. I aż serce zabiło mu mocniej. Lazar. - O, Lazur! - odpowiedział na przywitanie, może odrobinę zbyt głośno. Zaskoczenie mieszało się na jego twarzy z pewną dozą radości, bo nie potrafił nie uśmiechnąć się na jego widok. On też się zatrzymał, mała przerwa była mu na rękę. Starał się zachowywać normalnie i nie dać po sobie poznać, że właśnie dostaje jakiegoś paraliżu szczęki i laga mózgu. Szyszka? - Szyszka? - kłapnął dziobem zanim zdążył ugryźć się w język. Jego aparat gębowy znów był szybszy niż myśli. Wziął od Lazara maleńki dar drzew i obrócił go w dłoni, oglądając z każdej strony. W tej chwili analizował jego słowa i zastanawiał się, co odpowiedzieć. Ten gest w pewnym sensie go rozbawił, może nawet zrobił mu dzień. Choć i tym razem nie stłamsił zdumionej miny, to miał teraz szansę się zreflektować i nie wyjść na kompletną zmieszaną bułę. - To totalnie moja szyszka. Dzięki, już się bałem, że ją straciłem na zawsze. A ona taka biedna, mała... Nie dałaby rady wrócić do hotelu. - odpowiedział, a kącik jego ust powędrował ku górze. Schował znajdę do kieszeni kurtki i złapał ramiączka plecaka, by zająć czymś ręce. Dostrzegł, że Rosjanin ma podobny problem i... zaintrygowało go to. Do tej pory nie zauważył, by i on krępował się w jego obecności. Ale niewiele mieli okazji do spędzania czasu jedynie w swoim towarzystwie. - Szukam pobliskiej jaskini. Może... może chcesz się przyłączyć? - zapytał niepewnie, ukradkowo spoglądając na twarz chłopaka. Złapał się na tym, że podobały mu się te mocne rysy. Ufał w to, że pytanie nie wybrzmiało dziwnie a jedynie było rzucone "ot tak", bo przecież raźniej spacerować w górach we dwójkę. Piesze wędrówki są w pewnym stopniu niebezpieczne. Można się na przykład zgubić. Jak ta szyszka.
Na lodzie stanowiącym sufit i gdzieniegdzie na kawałkach skał widzisz runy i bardzo stare pismo obrazkowe. Jeżeli nie jesteś nim zainteresowany, możesz je zignorować i odejść, ale jeśli z jakiegoś powodu chcesz je zbadać, możesz spróbować je odczytać. Po chwili zastanowienia okazuje się, że to wcale nie jest takie trudne, chociaż ułożenie pojedynczych słów w całe zdania zajmuje ci co najmniej trzy kwadranse (mniej, jeśli masz w kuferku więcej, niż 15 punktów z run). Nawet, jeżeli sama konstrukcja runicznego pisma niczym cię nie zaskoczyła to z pewnością poznałeś kawałek lokalnej historii traktującej o polowaniach na niedźwiedzie. Zdobywasz 1 punkt do historii magii / starożytnych run. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Alvarez nie był ideałem, a ludzie bardzo często lubili plakietkować inne osoby. Wrzucali wszystkich do jednego worka. Osiłek. Łobuz. Chuligan. Palant. Plastik. Często nie widzieli, co człowiek ma w środku. Widząc jakiegoś ślizgona, już w głowie mieli o nim jakieś wyrażenie, mimo że nie zamienili ze sobą żadnego słowa. Ten świat tak funkcjonował i tyle. Może i Russell był naiwny myśląc, że człowiek z natury jest dobry, ale taki był już. Za tym całym “złem” często kryło się inne dno. Surowi rodzice, koledzy, opinia, chęć czegoś wielkiego, choroby psychiczne. Dla niego było to zrozumiałe, ale nie każdy tak potrafił patrzeć na ludzi. - Oczywiście, twardzielko- zaśmiał się. Naprawdę brzmiało do komicznie. Taka niziutka dziewczyna nazwana twardzielką. Mogła przy nim i całym otoczeniu udawać twardą osobą, która nigdy nie płacze, nie ma swoich problemów i co nie tylko, ale on już swoje dobrze wiedział. Nie zamierzał jej jednak dręczyć, tylko wzruszył ramionami. Nie był typem faceta, który lubi smętne, poważne gadki, ale naprawdę lubił słuchać. Pod tą skorupą też miał serce. Nic na siłę. - Ale to już nie byłaby nasza wina- wzruszył ramionami. Nie chciał teraz myśleć o wojnie, skoro bu było tak dobrze. Miał przy sobie uroczą dziewczynę, którą znał prawie od zawsze. Był na feriach w magicznym miejscu. Życie jak ze snu. Szkoda tylko, że owy sen niedługo się zakończy. Ciekawe czy jak wrócą do Hogwartu, będzie równie przyjemnie, jak teraz. - A ty nie protestowałaś!- udał złego. Przecież nie mogli się zgubić w jaskini. Tysiące ludzi chodziło tą ścieżką przed nimi. Czy możliwe było w ogóle się zgubić? Z nim to już nigdy nic nie wiadomo. Robił najgłupsze rzeczy, a potem się po prostu w brodę pluł. Jedno było pewne- zwalanie winy jedno na drugiego nic nie dawało. - Dobra, pójdę, ale to będzie twoja wina jak coś- powiedział kiedy dziewczyna wskazała jakąś drogę, którą chciała iść. Ruszył jednak posłusznie, mając nadzieję, że jakimś cudem to jest wyjście. Nie miał już ochoty zobaczyć śladów tego zwierzęcia.
Wspólny spacer napawał ją jakąś specyficzną, rozgrzewającą radością, a możliwość spędzenia tutaj czasu z Alise budowała ją bardziej, niż wszelkie narciarskie sukcesy. Choć obie nieszczególnie przepadały za zimą, czy chłodem, wspólne doświadczanie tego miejsca było czymś wyjątkowym, co pozwoliło przynajmniej jednej z nich kompletnie oderwać się od tego, jakie warunki atmosferyczne dyktowały Alpy. - To musi być magiczne. - skwitowała bez zastanowienia, bo przecież cała grota zaprzeczała wszelkim prawom fizyki. Zdarzało jej się oglądać niemagiczne cuda świata, w których istnienie nigdy by nie uwierzyła, bo sprawiały wrażenie odrealnionych, jednak tym razem nie brała nawet tego pod uwagę, by jaskinia była tworem pozbawionym magicznego wpływu. Na obietnicę obrony wyłącznie przystanęła i przytuliła Argent, choć w taki sposób, jakby to Moe chciała ją strzec od złego. Już wcześniej zdążyła polubić Krukonkę, a teraz jeszcze bardziej jej na niej zaczęło zależeć. I powoli dochodziło do niej, że być może powinna o swój dziwny nastrój obwiniać konwaliowo pachnącą jaskinię. - Runy? - upewniła się, spoglądając na dziewczynę, a potem jeszcze przyglądając się ścianie. Rzeczywiście coś na nich było. Nie zdążyła jednak niczego się z nich dowiedzieć, bo Alicja ponownie skupiła na sobie jej uwagę. - Mów do mnie. - odparła z błogim uśmiechem, choć chyba nie była przygotowana na to, co miała usłyszeć. Chociażby w sensie merytorycznym.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kryśka starała się nie oceniać ludzi po pozorach, bo wiedziała, jak bardzo mylne mogą sprawiać wrażenie. Opinię o innych starała się wyrabiać dopiero wtedy, gdy lepiej ich poznała. Nie była jednak tak ufna jak Russell i nie wierzyła w to, że wszyscy z natury są dobrzy. Nie ufała nieznajomym, i choć wiedziała, że często charakter ludzi kreują czynniki od niech niezależne, to była zdania, że niektórzy po prostu są źli z natury. Nie krytykowała jednak podejścia Alvareza. Przecież każdy miał prawo do własnych przekonań i opinii. - Czy ja wyczuwam w twoich słowach ironię, Alvarez? – zapytała, mrużąc mściwie oczy i wbijając mu palec pod żebro. Może i była mała, i do tego wyglądała jak dzieciak, ale nie lubiła być traktowana niepoważnie. A właśnie tak chyba traktował ją w tej chwili Gryfon, co działało na nią jak żarcie w pobliżu książek na szkolną bibliotekarkę – drażniło ja jak mało co. Postanowiła jednak nie posuwać się do poważniejszych rękoczynów i nie ubijać Russella na miejscu. Zawsze mógł jeszcze się do czegoś przydać. - Może nie bezpośrednio. Ale bez obaw. Pozwolę ci jeszcze trochę pożyć – powiedziała rozbawiona, rozglądając się po jaskini. No nie ma opcji, zgubili się. Nie traciła jednak nadziei, że niedługo stąd wyjdą. Nie chciała tu utknąć na zawsze. I wizja uwięzienia w tych grotach odegnała z jej umysłu wizję wojny z Alvarezem. - Bo ten jeden raz chciałam być miła i nie utrudniać ci życia – odpowiedziała rozbawiona, choć prawdopodobieństwo utknięcia w jaskini nie było zbyt wesołe. Z dziwnych powodów miała dosyć dobry humor. Nie przejmowała się tym jednak za bardzo. Może to udawana złość Russella tak ją rozbawiła? Bo co do tego, że udawał, nie miała wątpliwości. Znała go aż za dobrze. - Jasne, całe zło tego świata pochodzi ode mnie – zażartowała, pociągając za sobą chłopaka. Ten korytarz też wyglądał dziwnie znajomo. Ale skupiła się na tym, by w końcu znaleźć stąd wyjście. Ta jaskinia, ze swoimi krętymi korytarzami, zaczęła robić się niepokojąca. Po kilku minutach na końcu tunelu ujrzała światło. Miała jedynie nadzieję, że to nie jest TO światło, które wywinduje ją do lepszego lub gorszego świata. – Patrz, alvaro. Tam jest chyba wyjście – powiedziała do towarzysza, szturchając go w bok. Byli już na tyle blisko, że byłą niemal w 100% pewna, ze to wyjście na zewnątrz. I właśnie wtedy Kryśka potknęła się o coś, co było ukryte pod śniegiem. Prawie wyrżnęła się na twarz, ale na szczęście nadal trzymała się Russella, więc jedynie ścisnęła go mocniej ramionami niemalże się do niego przytulając, dzięki czemu utrzymała się na nogach. Zaklęła pod nosem i spojrzała pod nogi. Coś błysnęło, odbijając światło wpadające z zewnątrz. - Co to jest, na koślawe kolana Merlina? – zapytała, marszcząc brwi i rozluźniając uścisk.
Patrzył na niego i nic nie potrafił poradzić na napięcie odbijające się w chmurnobłękitnych tęczówkach. Może nie wiedział nawet jak wyraźnie widać, że się denerwuje? Gdyby wiedział, na pewno coś by z tym zrobił, cokolwiek, choćby miała to być ucieczka. Pozostawszy jednak w błogiej nieświadomości, przyglądał się Brunowi z wyczekiwaniem i widział wyraźnie w jaki sposób układają się jego usta kiedy wypowiedział to jedno pełne zdumienia słowo. Szyszka? Tak, szyszka. Szyszka, dałeś mu cholerną szyszkę, debilu. Widział, że Bruno nie rozumie co miał na myśli i nie wiedział czy problem leżał w tym, że było to nazbyt absurdalne, czy może znów pomylił coś z angielskim i dodatkowo skompromitował się na polu lingwistycznym – jakby nie dość mu było porażek przy wszelkich próbach nawiązania dłuższej rozmowy z Tarlym. Patrzył jak chłopak bierze tę nieszczęsną szyszkę w ręce i ogląda ją dokładnie, a rodziła się w nim przy tym panika tak ogromna, że zdążył zacząć obmyślać cały plan wybrnięcia z owej sytuacji – bo na happy end absolutnie nie liczył. W momencie kiedy rozważał czy lepiej zaśmiać się, sugerując, że to żart, wytłumaczyć mu co miał na myśli, czy może odwrócić się na pięcie i zwiać, a potem udawać, że ta rozmowa nigdy nie miała miejsca – dokładnie w tej chwili Bruno wszystko uratował, sprawiając, że Rosjanin rozluźnił się choć odrobinę. — Nie każdy bohater nosi pelerynę — potaknął, prostując się niby to dumnie, choć całość była tylko głupim żartem. A może i nie? Może miał jakiś podświadomy cel w tym całym prężeniu się przed chłopakiem? Kto by go tam wiedział. Oderwał od niego wzrok (i całe szczęście, bo zawiesił go na nim na tak długo, że Bruno być może już zaczął uznawać go za creepa) po to, by powieść nim po okolicy i po krótkiej obserwacji unieść kąciki ust w triumfalnym uśmiechu. — Tamtej jaskini? — zapytał, bezczelnie wskazując palcem w tamtą stronę i powoli ruszył w tamtą stronę, licząc, że Bruno pójdzie w jego ślady. — Mam nadzieję, że... — zaczął, ale ugryzł się w język. „...że nie proponujesz tego bo tak wypada” – tak brzmiało dokończenie pytania, uznał to jednak za zbyt żałosne, tak jawnie okazywać mu swoją niepewność. Zrobił dobrą minę do złej gry i postanowił, że nie będzie się tym aż tak przejmował. — że będzie fajnie. To nie jest ta jaskinia, w której podobno ma się zwidy? Liczysz na dobry odlot, ha? — choć jeszcze przed momentem był mocno zbity z tropu, szybko odzyskał rezon i wszedł w rolę pewnego siebie chłopaka, którym zwykł być na co dzień. Nie zawsze było to zgodne z prawdą, ale pozwalało przetrwać... albo zjednywać sobie ludzi. Tego drugiego bardzo zaś teraz potrzebował.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Za każdym razem, gdy Lazar był obok, Bruno dostawał swoistego zaćmienia, paraliżu, a jego mózg borykał się z błędami systemu. Co dziwne, jednocześnie odczuwał wewnętrzne ciepło, a zapach świeżych bucht pojawiał się znikąd. I niczym domino - stymulował kolejne zmysły Gryfona. Lubił jego specyficzny, wschodni akcent i to, jak czasami przekręcał słowa. Lubił te jego ostre rysy twarzy, błękit oczu, który zmieniał się w zależności od natężenia światła, lubił też... Hej, czy on przypadkiem nie dostrzega zbyt wielu detali? Odgonił dziwne myśli jak natrętną muchę. Musi się skupić, by nie wyjść na kompletnego debila, bo jak widać - na nowo przesuwa granicę możliwości zbłaźnienia się i bije własne rekordy. A chciałby wyglądać na kogoś wartościowego w oczach Rosjanina. Tak... po prostu. Zależało mu. - Fakt, czasem bohater nosi ciemnozieloną kurtkę. - uśmiechnął się lekko, a zmarszczki mimiczne wokół jego ust pogłębiły się, tworząc liczne dołki. Mimowolnie zacisnął mocniej dłonie na ramiączkach od plecaka. Delikatne dreszcze przeszyły kark Tarly'ego, gdy napotkał wzrok Lazara. Choć może... to przez to zimno? Przecież był środek zimy, a oni znajdowali się na szlaku. W górach. Wysoko. Tak... - Ooo... - wydał z siebie dźwięk, który brzmiał jak coś pomiędzy zaskoczeniem, a zażenowaniem swoją własną osobą. Naprawdę nie widział tej jaskini? Czy może wyrosła tu nagle, w międzyczasie gdy oglądał szyszkę? Uwierzyłby we wszystko (w końcu żyli z magią na co dzień), byleby tylko nie być taką sierotą. Ruszył za chłopakiem bez słowa komentarza; nie chciał się pogrążyć. - Cóż, przejrzałeś mnie. Dobry odlot nie jest zły. - zaśmiał się w odpowiedzi, kiedy znaleźli się przed samym wejściem do owej jaskini. Nie było bardzo wąskie, praktycznie każdy czarodziej normalnych rozmiarów mógł wejść do niej bez trudu. Bruno wsadził swój łeb we wnękę, zaglądając do wnętrza jaskini. Od razu dostrzegł nietypowe sklepienie, przywodzące na myśl zamarzniętą wodę. Widok zapierał dech w piersiach, nie można było się już wycofać i zrezygnować ze zwiedzania groty. - Byłeś już kiedyś w jakiejś jaskini? - zagadał, przeciskając się przez pierwszy zaułek i wchodząc głębiej. Jego głos odbił się echem od skalnych ścian. Spodziewał się, że zaraz wyleci na niego stado nietoperzy, ale... nic się nie wydarzyło. Jaskinia wyglądała na cichą, opuszczoną. Ale może już to było złudne...
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ekscytacja widoczna w oczach Morgan nieco ją zaskakiwała. Była przesympatyczną dziewczyną, ale podczas spotkania na polanie, krótkich rozmów pomiędzy lekcjami czy wymienianiem wiadomości na wizengerze — nie było wiele wylewności, co Alise wcale nie przeszkadzało. Znajdowała jakąś przyjemność w tym, że różniła się tak bardzo od Carson, nieco łatwiej było jej oddychać. Zgarnęła jasny kosmyk włosów za ucho, posyłając jej krótkie spojrzenie i delikatny uśmiech. Nawet zima z nią nie była tragiczna, a ten bąbelków sufit miał wciąż ten sam efekt pozytywnego zaskoczenia. - Wiesz co? Masz rację, jest magicznie! Przytaknęła z entuzjazmem, nie mając pojęcia, dlaczego intuicja podpowiadała jej, że Davies ma rację. W końcu Alise nie była najlepiej z mugolskim światem obeznana. Wciąż nie rozumiała jego podstawowych zasad, nauki — nawet tego, jak poruszały się ich samochody oraz motocykle. - Dobra jesteś w te rzeczy niemagiczne? Posłała jej zaciekawione spojrzenie, stawiając kolejne kroki, gdy nagle poczuła uścisk i falę ciepła, a także zapachu Morgan, który wpadał jej do nosa. Kolejne zaskoczenie dzisiejszego spaceru nie trwało jednak długo, bo Argentówna zaraz ją też przytuliła, zaciskając palce na jej plecach. Głupio przyznać, ale brakowało jej prostej, ludzkiej serdeczności. Jak brunetka wspomniała wcześniej, świat był pełen nieszczerości, ale też i chłodu. Gdy znalazły się przy ścianie, przesuwała po runach wzrokiem z zaciekawieniem. Nie była specjalnie dobra z tego przedmiotu i chociaż w pierwszej chwili chciała nad tym pomyśleć, ostatecznie wzruszyła ramionami, ciesząc się z towarzystwa Moe. Wolała lepiej ją poznać. Zaśmiała się na jej odważną prośbę, opierając się plecami o ścianę i przesuwając spojrzeniem po jej twarzy, na chwilę przygryzła dolną wargę, czując, jak palce zaciskają się jej w pięści z odrobiną zdenerwowania. Była jednak prostym człowiekiem, szczerym i dość jasno przekazującym swoje oczekiwania i to chyba dawało jej odwagi. - Myślisz, że mogłybyśmy się tak — wiesz, lepiej przyjaźnić? Jesteś cholernie popularna, pewnie masz przyjaciółek na pęczki, ale mogę Ci obiecać, że nie będziesz się ze mną nudziła. Przerwała, uśmiechając się tak, że w polikach pojawiły się dołeczki, a głowa przekręciła się nieco w prawo, przez co kosmyki włosów spływały jej na ramię. Znały się krótko, ale zdążyła bardzo ją polubić.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Wszyscy powinniśmy być z nim obeznani. Bez wiedzy o ich świecie totalnie nie doceniamy tego, jak wygląda nasz. Magia jest naprawdę... Bajeczna. - odparła na pytanie Argent, nie musząc namyślać się ani przez chwilę. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak bardzo szarym mógł wydawać się dla czarodziejów ich świat, jeżeli nie znali tego drugiego, w którym monotonia i powtarzalność rzadko były przeplatane czymś wyjątkowym, magicznym wręcz. A może w tym przypadku to ona była nieco spaczona, skoro wciąż każdy element magicznego świata tak bardzo ją cieszył i zaskakiwał? Przez sześć lat trudno było jej to sobie jakoś rozsądnie połączyć. I to nawet nie działało na tej zasadzie, że przestała doceniać cuda niemagicznej cywilizacji, wręcz przeciwnie. Pozostawała w ciężkim szoku, że osiągnęli to wszystko, co tak dobrze znała, zupełnie bez znajomości zaklęć. - Hej, ja... - zaczęła nieco oburzonym i zmieszanym tonem, bo słowa Alise wpędziły ją w jakiś niekomfortowy róg bycia jakąś szkolną gwiazdeczką, co to wybierała sobie przyjaciółki, które z rozkoszą skakałyby wokół niej. - Gadasz straszne głupoty. Przyjaciółko. - skrytykowała ją, po czym mocno przytulając ją, dała do zrozumienia, że Krukonka nie musiała się w żaden sposób wkupiać do grona jej bliskich znajomych jakimikolwiek staraniami, czy byciem na siłę rozwijającym się nieustannie kłębkiem przygód. Wystarczyło bycie sobą - o ile nie było się skończonym dupkiem. Skończonych dupków lubiła trochę mniej.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Westchnęła, rozkładając bezradnie ręce. Doskonale wiedziała, o co chodziło gryfonce i aż oblała się solidnym rumieńcem wstydu, że jej doświadczenie ze światem mugolskim było tak małe. Jej rodzice trochę się go obawiali, dostrzegając w nim tak wiele niebezpieczeństw płynących z braku pojęcia o jego działaniu. - Powiedz to tym wszystkim konserwatystom. Mnie się wydaje, że ich świat jest bajeczny. Właściwie, czy to nie jest ta sama zasada, co z włosami? Wiesz, jak masz kręcone, to chcesz mieć proste i na odwrót. Uśmiechnęła się w jej stronę. Była zafascynowana opowieściami Boyda o tych wszystkich miejscach i całej nauce, której sensu i działa nie potrafiła ogarnąć za pomocą mózgu tak przyzwyczajonego do magii. Morgan była bardzo życiową dziewczyną, całkiem krukonkę kupiła słowami na polanie i od tamtego czasu miała wrażenie, że mogła być tą dziewczyną, z którą chciała się dzielić wydarzeniami ze swojego życia, nawet jeśli te nie były specjalnie ekscytujące. Widząc minę Moe, przygryzła dolną wargę niepewnie. Nie chodziło o negatywny wydźwięk, wręcz przeciwnie. Zdaniem Alise, brunetka miała w sobie coś tak elektryzującego, co przyciągało do niej ludzi i gdy raz ją poznali, chcieli przy niej zostać. Chodziło o bycie dobrym człowiekiem, nie o królową popularności. Uśmiechnęła się na jej słowa, obejmując mocno i czując wewnątrz iskrę ekscytacji. Oparła brodę o jej ramię, patrząc na nią z błyskiem w błękitnych tęczówkach. - Wcale nie! Jesteś po prostu kochana. Tylko teraz, to już jesteś na mnie skazana Morgan. Myślę, że jesteś dokładnie tym głosem, którego mi w życiu brakuje. Westchnęła cicho, nieco poważniej. Argentówna była niesamowicie szczerym i słownym człowiekiem, który jeśli się już w coś angażował, robił to w całości. Była lojalną przyjaciółką, a sama potrzebowała kogoś, kto czasem by ją wysłuchał czy przeszedł się do szkolnej stajni, aby pojeździć konno. Mogła ją tego nauczyć. Jedną dłoń zsunęła, łapiąc ją za rękę i cofając głowę, uśmiechnęła się. - Ciesze się, że się zgodziłaś. Możemy odpuścić te runy czy baaardzo jesteś ich ciekawa? Po chwili odwróciła głowę w bok, patrząc na zakrytą znakami ścianę. Wolałaby dowiedzieć się o dziewczynie czegoś nowego niż poznawać techniki łowienia ryb czy dzidy. Wyglądały na stare. Jeśli jednak gryfonka miała inne plany, to oczywiście, że jej nie zostawi.
To, że każdy miał prawo do swoich przekonań, to było prawdą oczywistą. Nikomu nigdy nie zamierzał narzucać swoich racji. To nie było w jego stylu. Ile osób na świecie tyle mogło być opinii. Nie zamierzał z tym dyskutować, bo miałby szanse marne tuż na starcie. - Trochę tak - gdy tylko to powiedział, poczuł jej palca między żebrami. Mimowolnie jęknął i trochę odskoczył. Oby odbyło się tylko bez siniaków. To nie byłoby zbyt fajne, ciężko też było się przyzwyczaić do czegoś takiego. Popatrzył na dziewczynę oskarżycielskim wzrokiem. Mogłaby przestać. Zawsze ją traktował nieco ironicznie, drażnił się z nią, bo się przyjaźnili i wiedział, że może sobie pozwolić na trochę więcej niż przeciętni ludzie. Czy zamierzał kiedyś zmienić dogryzanie gryfonce? W żadnym wypadku. Kiedy dziewczyna się denerwowała była naprawdę urocza. - O, jaka łaska z twojej strony - zadrwił z niej, uśmiechając się. Nie pierwszy raz mogli sobie pozwolić na tego rodzaju żarty. Fakt, zgubili się, ale czy to był powód, by od razu wpadać w panikę. Russell przyzwyczaił się do tego, że cały czas się gubił. Nie ważne gdzie, nieważne z kim. Zawsze błądził i jakoś zawsze cało z tego wychodził. Wierzył, że i tym razem mu się uda. Zresztą nie był tutaj sam. Kryśka to była zaradna dziewczyna. Kiedy dziewczyna go pociągnęła w zupełnie nieznanym kierunku, nie zareagował nijak. Nie wiedział, czego mógłby się spodziewać. Nie wiedział, czy wie do końca, co robi, ale to była jej decyzja. Jego decyzją (i to niezbyt najlepszą) było pójście za śladami zwierzęcia. - Nie powiedziałem, że całe zło pochodzi od ciebie.- prychnął i również zauważył jakieś światło. Czy to aby na pewno było wyjście? Jeśli tak to na pewno nie to samo którym tutaj przyszli, ale to na pewno było jakieś wyjście. Kiedy dziewczyna się o coś potknęła, musiał się powstrzymać, by się nie zaśmiać. Takie sytuacje zawsze go rozbawiły, ale jeśli dziewczynie stałoby się coś poważnego, to chyba by sobie nie darował. - Popatrz, to są kule emotif. Wiesz, jak one działają?- puścił jej oczko i podniósł obie i jedną jej podarował. - najwidoczniej ktoś się spieszył tak do wyjścia, że zgubił to - powiedział i szarpnął dziewczynę do przodu, tam, gdzie myśleli, że jest wyjście.
Lubił kiedy był taki uśmiechnięty i miał szczęście, że Gryfon był na tyle podobnym człowiekiem, że często dawał mu okazję do oglądania tegoż zjawiska. Wywoływał w nim na tyle ciepłe uczucia, że miał ochotę po prostu go przytulić – ot tak, bez podtekstu, bez celu, a dla poczucia ciepła, które od niego biło. Nie zrobił tego jednak, za bardzo bojąc się jak zostanie do odebrane. Nie chodziło o to co wypada, bo na to nigdy nie zwracał uwagi, ale komfort Bruna... cóż, z jakiegoś powodu była to zupełnie osobna i zdecydowanie ważna dla niego kwestia; to zabawne, że nieświadomie non stop go z niego wytrącał. Odruchowo odwzajemnił ten uśmiech i dopiero po chwili pomyślał sobie, że z boku musieli wyglądać strasznie głupio, kiedy tak stali i szczerzyli się do siebie bezrozumnie. — Na przykład jak na imprezie? — popatrzył na niego kątem oka, przygryzając policzek żeby nie wybuchnąć śmiechem. Lubił wspominać gryfońską imprezę, poza tym, że z powodu magicznego trunku bełkotał przez pół wieczoru, była naprawdę udana. Tańczyli i byli po prostu sobą, czuli się przy sobie dobrze (i zapewne pomogły im w tym duże ilości alkoholu). Tym bardziej nie rozumiał jak mógł dopuścić do tego, że potem zaczęło robić się niezręcznie i, choć zwykle nie zdarzało mu się to często, w tej kwestii był gotów wziąć na siebie całą winę. Wszedł do środka i rozejrzał się dookoła, podziwiając nietypowe wnętrze jaskini. Była gładka, jakby zrobiona ze szkła, lodu lub kryształu. Piękna. Nie potrafiąc się powstrzymać, wyciągnął rękę ku górze i stając na palcach, sięgnął urokliwego „sufitu”. — Niesamowita — powiedział cicho, do siebie i przede wszystkim – po rosyjsku. Potem otrząsnął się z tego powoli i szybko podążył za Brunem, który zdążył go wyprzedzić. — Nigdy w takiej jak ta. Wydaje mi się, że słyszałem, że kto tu wejdzie, już nie wyjdzie. Może będziesz na mnie już wiecznie skazany. Zamilkł na moment, pozwalając, by jedynym co rozbrzmiewało w jaskini był odgłos ich szurających kroków odbijający się od gładkich ścian. W jego odczuciu nie było to niezręczne, chłonął atmosferę tego miejsca – wilgotne, zimne powietrze, charakterystyczny ziemisty zapach, estetyczne sklepienie Zatrzymał się przy rozgałęzieniu korytarzy i w końcu wybrał ten na lewo. — Bruno? — odezwał się w końcu, zwracając twarz w jego stronę — Czy... hmm... — przesunął palcami po nieuładzonych włosach, odgarniając je do tyłu, aż w końcu to z siebie wydusił. — Czy między nami jest nieręcznie? — zawiesił się na dwie, góra trzy sekundy i natychmiast się poprawił — niezręcznie. Cóż, jeśli do tej nie było niezręcznie, to chyba właśnie zaczęło, wkroczyli bowiem w nieprzebraną ciemność, tak gęstą, że nie widział nawet zarysu kroczącego przy nim Bruno. Jedną rękę wyciągnął, by złapać go za ramię, drugą wyciągnął różdżkę zza pazuchy kurtki i trzykrotnie spróbował rzucić lumos; bezskutecznie.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Wspomnienie gryfońskiej imprezy sprawiło, że coś w środku chłopaka zaszurało, zadudniło i połaskotało jego najwrażliwsze receptory. Ściągnął mięśnie szczęki, by nie uśmiechnąć się głupkowato, już po raz kolejny podczas tej rozmowy. Wypił wtedy sporo i to alkoholu, którego na co dzień wolał nie spożywać. Unikał wszystkiego, co nie było winem, ale przecież jak było za darmo, to tylko głupi by wybrzydzał. Jednak w tej ognistej było coś jeszcze... Coś, co się nawet goblinom nie śniło. Niewiele pamiętał z późniejszego przebiegu tej dzikiej wixy, ale na początku na pewno dymiły mu uszy, a potem zaczął świecić się jak łuna ciągnąca się za Prawie Bezgłowym Nickiem. Pamiętał też, że dużo tańczyli, a potem poszli zjarać blanta. Razem. Z pewnością było miło, ale co jeszcze się wydarzyło, że z powodu tychże wspomnień jego podświadomość narzucała mu na ryj tak szeroki uśmiech? I wywoływała ciepło rozlewające się po całym wnętrzu? - Taaak... - odpowiedział, rozciągając to słowo do granic możliwości, przez co wybrzmiało karykaturalnie i ultra brytyjsko - Ale wolałbym już nie mieć czajnika z uszu. - dodał ten suchy żart i zastanowił się przez chwilę, czy nie powinien teraz wyciągnąć termosu z herbatą, by uchronić ich od dehydratacji. Sklepienie jaskini wprawiało Gryfona w osłupienie. Zastanawiał się nawet, czy kiedykolwiek widział coś równie pięknego. Nie spodziewał się, że właśnie tak będzie wyglądać wnętrze groty. Spodziewał się ciemnych, ponurych skamielin. A tutaj... jak w krainie lodu. Postąpił kilka kroków naprzód, by przejść z wąskiego korytarza na szerszą przestrzeń jaskini. Okręcił się dookoła własnej osi z głupio odgiętą do tyłu szyją. Wyciągał głowę w górę i z nieustannym zachwytem wlepiał oczy w sufit. Dopiero słowa Rosjanina wyrwały go z tego transu. Parsknął lekko śmiechem, nie biorąc tych słów na poważnie. Kto by wierzył w takie brednie, przecież rozkład tej jaskini jest prosta jak budowa kociołka! - Mówisz? Huh, przyznam, że to całkiem przyjemna wizja wieczności. - rzucił, wyjątkowo szczerze i odważnie, nawet jak na niego. Jak na niego w towarzystwie Lazara. A potem zerknął na niego z ukosa, chcąc dostrzec reakcję i potencjalną zmianę w wyrazie jego twarzy. Przed nimi znajdywało się rozwidlenie. Tutaj zaczynały się przysłowiowe schody, bowiem trzeba było zapamiętać kolejność swoich wyborów, by... faktycznie nie utknąć w tajemniczej jaskini na wieczność. Weszli w lewy korytarz, który nie był już taki jasny i błyszczący. Był ciemny, zimny i... odrobinę przerażający. Lecz nie to w tym wszystkim zmroziło Tarly'ego. Nie wiedział, co odpowiedzieć Lazarowi, ale coś musiał. Chwila szczerości, chwila odkrywania przed sobą swoich najskrytszych myśli. Na Merlina, czy to wina tego miejsca? Poczuł ciepło jego dłoni i przełknął ślinę tak głośno, że w obecnych warunkach mogły to dosłyszeć skryte gdzieś nietoperze. Te w Wuhan. - Niezręcznie? - powtórzył, by zyskać na czasie. Swoją drogą wpadki językowe Rosjanina były bardzo urocze, a Bruno (jako Brytyjczyk z dziada-pradziada) zawsze reagował na nie pozytywnie; były dla niego czymś egzotycznym. - Wiesz, ta lekcja zielarstwa i cała amortencja... - zaczął, bez planu, ładu i składu - Czasem zastanawiam się, czy ona... - urwał, widząc, że proste zaklęcie, które z pewnością pomogłoby im w eksplorowaniu jaskini, nie działa - Hej, co jest?! - zawołał z trwogą i w pośpiechu sięgnął do plecaka, by wyciągnąć z niego swoją różdżkę. Jaskinia złudzeń pełną gębą.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Skinęła jedynie głową i uśmiechnęła się po słowach Argent - rzeczywiście coś w tym było, że każdy ze światów oferował zupełnie co innego, do różnych rzeczy przyzwyczajał, wiele innych wybijając z głowy. Pewne kwestie jednak nie zmieniały się. Oba środowiska były, przy wszystkich swoich zaletach, cholernie niebezpiecznymi. Tego jednak nie zdecydowała się powiedzieć na głos. Zamiast tego, obiecała sobie, że dołoży starań, aby blondynce oszczędzić przekonania się o tym na własnej skórze. Czy byłaby w stanie ją chronić na każdym kroku? Zapach konwalii jasno dawał do zrozumienia, że nie było innych możliwości. - Taki wyrok mi odpowiada. - szepnęła jej do ucha w odpowiedzi, jeszcze zanim Krukonka odsunęła się. A sam rosnący następnie dystans między nimi bardzo ją ukłuł. W jej oczach pojawił się mało widoczny odcień złości, który szybko miała zamiar zastąpić. - Runy są o polowaniach na misie. - zbyła zagadnienie związane z zapiskami na ścianach, bo była na tyle zaznajomiona z tymi symbolami i ich rozszyfrowywaniem, że to powoli przestawało w ogóle być dla niej jakimś większym wyzwaniem. Poza tym, z jednej strony być może chciała tym zaimponować Alise (albo chociaż udowodnić, że pomimo braków wiedzy z ONMS znała się na choć jednej innej rzeczy od mioteł), z drugiej - runy, choć przeczytane mimowolnie, nie były największą atrakcją tej jaskini. I nie, bąbelki na suficie też nie. - Dość o chłodnych ścianach. - zarządziła, po czym, jakby opętała ją potrzeba ciepła i bliskości, mocniej objęła dłonie przyjaciółki, aby następnie zbliżyć swoją twarz do jej. Zamknęła oczy, jakby nie chcąc zdradzać, co w tej chwili się w nich znajdowało nawet sobie. I pocałowała Alise - w policzek. Być może powstrzymując się przed czymś zgoła innym w ostatnim momencie. Kiedy ponownie rozchyliła powieki, znów była uśmiechnięta. Niewinnie, jakby to nie ją skłaniało w kierunku Krukonki. I jednocześnie jakoś nikczemnie, jakby właśnie zrobiła coś zakazanego, za co nie miała ponieść konsekwencji.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Morgan miała w sobie coś niesamowitego — rozmowa z nią pełna była komfortu, dawała uczucie bezpieczeństwa. Zupełnie tak, jakby znały się od zawsze, tylko po prostu nie rozmawiały ze sobą kilka lub kilkanaście dni. Świat czarodziejów i magii zawsze wydawał się Alise tym łatwiejszym i mniej skomplikowanym, gdzie problemy rozwiązywało się za pomocą machnięcia różdżką. Czary ułatwiały życie codziennie, leczenie, opiekę nad zwierzętami. Zmieniały wszystko. Mugole mieli znacznie trudniej, a jednocześnie byli w jej oczach bardziej ambitni i wytrwali, osiągając wszystkie te niesamowite rzeczy ciężką pracą i wiedzą. Niestety, młodzież coraz bardziej się rozleniwiała, nowe pokolenia czarodziejów miały mniej szacunku do swoich tradycji, obowiązków i dziedzictwa. Błękitne ślepia znów przesunęły się po twarzy gryfonki, a na ustach dziewczyny pojawił się łagodny uśmiech będący odpowiedzią na szept, od którego przeszedł ją dreszcz. Fala gorącego powietrza na płatku ucha zawsze działała w ten sposób. - Mhm, wszystko ustalone i teraz apelacja nie jest możliwa, Moja Morgano. - oznajmiła oficjalnie werdykt, puszczając jej oczko i bezceremonialnie łapiąc jej dłoń, aby zacisnąć na niej palce. Przy jej własnych, dłonie Davies wydawały się strasznie ciepłe. Skupiona na tym odkryciu, a także na runach, nie zwróciła uwagi na iskierki złości w tęczówkach towarzyszki. - Jesteś świetna w runach, tak szybko sobie poradziłaś! To głupie zapiski. Lubię misie, po co je zabijać. To znaczy, ja wiem, pewnie je jedli, ale nadal.. Mają tu sporo ryb, są też duże populacje dzików i saren. Odparła ze wzruszeniem ramion, nie przyznając się wprost, że przejrzała wszystkie nowinki na temat tutejszej fauny, aby zweryfikować, czy ma szanse spotkać lodowego smoka. Na samą myśl o mitycznym gadzie w oczach rozbłysła jej jakaś ekscytacja, a bujna wyobraźnia wędrowała już na sam koniec sieci tunelów jaskiniowych, gdzie przecież mogły znajdywać się jakieś jaja lub nawet drzemiąca bestia. Smoki mogły spać wiele lat. Kiwnęła głową, wracając do rzeczywistości i odwróciła twarz w kierunku gryfonki, również ściskając jej dłonie. Z odrobiną rumieńca obserwowała, jak zamyka oczy i przysuwa się do niej, dając jej niesfornego całusa w policzek, na który niczym sobie tak naprawdę nie zasłużyła, a jednak wywołał przyjemne ciepło gdzieś w środku. Czyli wcale nie udawała tego, że chce się z nią przyjaźnić! - A to za co? - zapytała cicho, lustrując ją spojrzeniem i zaraz uśmiechnęła się, nie chcąc pozostawać dłużną. Bez Ciebie skrępowania przysunęła się, dotykając ustami jej policzka, zaczepnie następnie dmuchając na ucho. - Ja Cię też, nieśmiałku. Zaraz grzecznie odsunęła się, idąc jej metodą i przyjmując niewinny wyraz twarzy, na jaki ją było stać, przesunęła palcami po dłoniach dziewczyny. Miała nadzieję, że to piękny początek normalnej, silnej więzi. Pospacerowały jeszcze trochę, a potem zrobiło się tak ciemno i tłoczno, dziwnie, że obydwie zdecydowały o opuszczeniu jaskini. W asyście wesołych rozmów i trzymania się za lub pod rękę, wyszły z tego niesamowitego miejsca, zostawiając bąbelkowy sufit za sobą.
/zt x2
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Przymrużył szarobłękitne ślepia, przyglądając mu się przeciągle – z uwagą. Tak jakby miało mu to pomóc w wyczytaniu czegokolwiek spomiędzy jego słów, czegoś, czego pozornie tam nie było. — Znudziłbyś się — oznajmił z powagą, która nie mógłby towarzyszyć przekomarzankom. Był spokojny i skupiony, ale krótką chwilę po tym – zupełnie przecząc swoim słowom – uniósł kącik ust, który już od kilku sekund rwał się ku górze i odwrócił głowę w drugą stronę, by schować w pełni rozkwitły uśmiech przed swoim towarzyszem. Mówił o nim... czy o samym sobie? Nie znał Bruna na tyle dobrze, by móc właściwie wnioskować, czy mógłby żyć w takiej wieczności. On sam... cóż, nie wiedział. Miałby problemy, był o tym święcie przekonany, ale skąd miał wiedzieć, czy aby nie są możliwe do przezwyciężenia, skoro nigdy dotąd tego nie próbował? Mógł odetchnąć z ulgą, bo to były tylko głupie żarty, które nie obligowały go do wygłoszenia komentarza, ale przecież powinien w końcu odpowiedzieć sobie na te pytania – choćby dla własnego świętego spokoju. W innym wypadku będzie zawsze stać w miejscu. Nie wiedział czemu zebrało mu się na tak szczere pytanie w najgorszym możliwym do tego momencie. Czy tego typu rozmów nie powinno się prowadzić w miejscu, z którego łatwo uciec, jeśli któraś ze stron poczuje się niekomfortowo? Z drugiej strony... czy rozmawiając o czymś takim, można było czuć się w pełni swobodnie? Pokiwał głową, gdy Bruno wspomniał o zielarstwie – jego również to martwiło. Tamta lekcja była intensywna, ale trzeba pamiętać o dużej ilości amortencji, jaką wtedy nieopatrznie rozlał. To równie dobrze mógł być Matt... prawda? Gdyby pocałował wtedy Matta, co by się wydarzyło? Z kim rozmawiałby teraz w lodowej jaskini, czując, że pierwszy raz gubi się w rozumieniu swojej relacji z drugą osobą? — Czy ona co? — Pociągnął go za język, choć okoliczności były znacznie mniej sprzyjające rozmowom niż przed momentem. Czy mógł jednak pozwolić na to, by głupia niespodziewana ciemność przeszkodziła mu w próbie rozwiązania swojego problemu? Znieruchomiał. Przekrzywił głowę, nasłuchując dziwnych dźwięków, których wcześniej tutaj nie było. — Też to słyszysz? — Zapytał ciszej niż do tej pory, w odruchu przysuwając się bliżej. Ktoś chyba płakał albo krzyczał, jakieś... dziecko? Czy jaskinia próbowała go przestraszyć? Chyba jej się udało, bo kiedy usłyszał tupot stóp w niedalekiej odległości od siebie, pchnął Bruna na ścianę jaskini, przyciskając go do niej zaraz własnym ciałem. Nie wiedział co było tu razem z nimi, ale liczył, że ich nie zauważy i po prostu pójdzie dalej. Serce waliło mu w niespokojnym rytmie, oddech miał nierówny, bo raz po raz wstrzymywany, by nasłuchiwać dziwnych kroków. Bał się – i pierwszy raz nie potrafił skłamać, że jest inaczej.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Choć pewne myśli trapiły go od dawna i czaił się na rozmowę z Lazarem niczym wygłodniały, bezdomny pies na porzuconą kanapkę, to jednak nie mógł odnaleźć się w tej dziwnej rzeczywistości. W głowie miał mętlik, a każde potencjalne słowo wydawało się niestosowne, niepasujące. Nie miał kompletnie pojęcia, co powinien powiedzieć. Rosjanin próbował wydusić z niego to, co kotłowało się gdzieś w jego wnętrzu, a Bruno... był w kropce. Czuł swój marznący oddech, czuł narastające napięcie. Jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji. I ta ciemność. Cholerne jaskinie... Zrobisz raptem jeden krok, a przepadasz w nicości na wieki. Oczekiwał przyjemnego spaceru? Przeliczył się. - Po prostu myślę, czy gdyby to była tylko amortencja, to teraz... - nie byłoby tak niezręcznie. Chciał dokończyć, ale coś go blokowało. Był na siebie przeraźliwie zły, wściekał się wewnętrznie na swoje ułomności i przeklinał ten dodatkowy chromosom, który najwidoczniej posiadał. A gdy już miał dokończyć, Lazar zbił go z tropu kolejnym, niespodziewanym pytaniem. Ale co miał słyszeć? Był przekonany, że otaczała ich niemalże grobowa cisza. A potem wszystko zadziało się nad wyraz szybko. Przywarł do twardej ściany, pchnięty przez chłopaka. Nie opierał się, był zbyt zaskoczony. Rękę z różdżką wychylił zza jego pleców, wytężając wzrok, by dostrzec cokolwiek w tym mroku. I nic. Cisza, ciemność. Byli tak blisko siebie, że słyszał przyspieszone bicie serca Rosjanina, że czuł ciepło bijące od jego skóry, że... - Pieprzyć amortencję. - mruknął, z nagła zaciskając palce na ramieniu Lazara i przysuwając go jeszcze bliżej. Serce zabiło mu mocniej, gdy ich wychłodzone wargi spotkały się i gdy z ogromną dozą namiętności przywrócił swoje wspomnienia z tej przedziwnej lekcji Zielarstwa. Wszystko to było jak impuls, a on sam miał wrażenie, że obserwuje tę scenę z widoku trzeciej osoby. Nie posądzał się o to, że przejmie inicjatywę, że zrobi ten krok. Nie myślał racjonalnie, ale czy wcześniej próby takiego myślenia wychodziły mu na dobre? Wystarczyła chwila, wystarczył jeden stanowczy gest, by odpalić ten lont prochowy. Stracił poczucie czasu, przestał orientować się w przestrzeni. A gdy już znaleźli sposób, by szczęśliwie wyjść z jaskini, to żaden z nich nie był pewny tego, co właściwie wydarzyło się w środku... Ot, Jaskinia Złudzeń.