C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jedna z bardziej oryginalnych jaskiń w okolicy. Znajduje się niedaleko jeziora, dlatego niektórzy spekulują, że dzięki magii częściowo przebiega pod nim (co tłumaczyłoby dziwne sklepienie zbudowane z „bąbli” przypominających zamarzniętą wodę), ale co jednocześnie jest niemożliwe z geograficznego punktu widzenia. Jednym z dziwnych zjawisk, jakie można w niej zaobserwować jest okazjonalnie zapadająca, nieprzenikniona niczym ciemność. Żadne zaklęcie czy przedmiot nie jest w stanie rozpalić wówczas światła. Łatwo też się w niej zgubić. Pomimo, że jaskinia nie posiada wielu odnóg, każda z nich wygląda niemalże identycznie co pierwsza, dzięki czemu łatwo jest wpaść w iluzję zaplętlenia się korytarzy. Miejscowi opowiadają przyjezdnym, że kto raz wejdzie do jaskini złudzeń, ten nigdy nie będzie w stanie jej opuścić, ale na pewno to tylko niewinne żarty z turystów. Chociaż, czy aby na pewno? Podobno to miejsce czasami wywołuje halucynacje.
NIEobowiązkowa kość k6 do rzucenia na wstępie (zignorowanie efektu tej kości będzie traktowane jak zignorowanie ingerencji MG):
1 - Wszędzie widzisz małe, kolorowe, „chichoczące” rybki. Nie masz pojęcia skąd, gdzie i jak skoro górskie tereny wokół wcale nie sugerują jaskiniowego świstoklika wprost w okolice Wielkiej Rafy Koralowej. Widok ten może być zarówno fascynujący jak i nieco niepokojący. Gdy wyjdziesz z jaskini, przez pół godziny będziesz widział kolorową, półprzezroczystą poświatę okalającą każdy przedmiot, na który spojrzysz. Dopóki trwa ten efekt, w jakiś sposób jednocześnie podnosi cię on na duchu, a może i nawet rozwesela. 2 - Czy tylko ci się tak wydaje czy naprawdę wokół zrobiło się ciemno? Nie, to nie złudzenie. Nie widzisz nawet czubków własnych palców, gdy wyciągasz rękę przed siebie, nic już nie wspominając o dalszej części jaskini. Niespodziewanie słyszysz coś dziwnego. Krzyczące z lękiem dzieci, pojedyncze wrzaski i tupot dziesiątek butów o twarde skały jaskini. Dźwięki te aż mrożą krew w żyłach. Wyjście z jaskini zajmie ci chwilę. Lumos nie jest w stanie rozproszyć tego mroku, więc musisz bardzo uważać, aby nie poślizgnąć się na oblodzonej podłodze. Kiedy wychodzisz, masz wrażenie jakby ktoś dotknął twojego ramienia. Do końca dnia nie możesz pozbyć się wrażenia, że ktoś cię obserwuje. Czujesz też dziwny ucisk na gardle, zupełnie tak jakby ktoś niemrawo starał się cię poddusić. 3 - W pewnym momencie zaczynasz czuć… bryzę? Tak, nie wydaje ci się. Mocny, słony zapach wody dominuje wszelkie inne. Jednocześnie wzrok na chwilę zachodzi ci mgłą, aby po kilkunastu sekundach nadać wszystkiemu efekt rybiego oka. Po kwadransie (dowolna liczba postów) twój wzrok dochodzi do siebie, a zapach morza stopniowo przechodzi w delikatną nutę twojej amortencji. Jeżeli nie jesteś w lokacji sam, czujesz nagły przypływ sympatii do osoby z która przyszedłeś. 4 - Spacerując po jaskini dostrzegasz kolorowe ślady zwierząt na podłodze. Idąc za tym tropem albo po prostu krążąc i zwiedzając wpadasz w pętlę czasu. Chodzisz po jaskini jak po nieprzebytym labiryncie, wciąż i wciąż przechodząc przez te same korytarze. Tracisz w ten sposób mnóstwo czasu i zapewne nerwów również, ale na wyjściu, prawie się o nią potykając, znajdujesz kulę émotif, o którą zgłoś się w odpowiednim temacie. 5 - Przelatuje nad tobą wielki wieloryb, który uderza ogonem w półprzezroczystą taflę lodu stanowiącą sufit. Wieloryb? W dodatku na suficie? Coś musi być z tobą bardzo nie w porządku. Może w jaskini były jakieś dziwne opary, a ty się nimi zatrułeś? Pewnie tak właśnie było, bo do końca dnia widzisz (dosłownie wszędzie) wieloryby (w drobnych szczegółach dnia codziennego np. kelner w restauracji ma długopis w wieloryby). Jednocześnie, do końca dnia będzie ci też towarzyszył efekt felix felicis (przez cały następny wątek pod warunkiem rozegrania go fabularnie tego samego dnia z uwzględnieniem dopatrywania się wszędzie wielorybów). 6 - Na lodzie stanowiącym sufit i gdzieniegdzie na kawałkach skał widzisz runy i bardzo stare pismo obrazkowe. Jeżeli nie jesteś nim zainteresowany, możesz je zignorować i odejść, ale jeśli z jakiegoś powodu chcesz je zbadać, możesz spróbować je odczytać. Po chwili zastanowienia okazuje się, że to wcale nie jest takie trudne, chociaż ułożenie pojedynczych słów w całe zdania zajmuje ci co najmniej trzy kwadranse (mniej, jeśli masz w kuferku więcej, niż 15 punktów z run). Nawet, jeżeli sama konstrukcja runicznego pisma niczym cię nie zaskoczyła to z pewnością poznałeś kawałek lokalnej historii traktującej o polowaniach na niedźwiedzie. Zdobywasz 1 punkt do historii magii / starożytnych run. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Asteria M. A. Reeves
Rok Nauki : VI
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : Diastema, ostre górne trójki, tatuaże, blada jak truposz
Potrzebowała chwili ciszy i spokoju, z daleka od chichotów, wrzasków, obrzucania się śniegiem i tych wszechobecnych, obrzydliwych mugolaków. Nie wiedziała czego się spodziewać jeśli chodziło o tegoroczny wyjazd - organizatorzy potrafili zaskoczyć, mogli wylądować w dowolnym miejscu na świecie. Ostatnie jednak, o czym mogła pomyśleć, były góry po stronie francuskiej. Nie znosiła ich języka. Pisało się wieloliterowe słowo tylko po to, żeby wypowiedzieć z tego mniej niż połowę, "oui" brzmiało niczym kwiknięcie świni, a do tego żarli ślimaki. No i to Francuzi. Naturalni wrogowie Anglików. Tyle się nasłuchała opowieści, że te żabojady potrafią napluć do jedzenia w restauracji tylko dlatego, że ktoś nie porozumiewa się w ich beznadziejnym języku, a woli używać międzynarodowego, jednego z najbardziej powszechnych języków - angielskiego. Ale przynajmniej mieli śnieg, bo zima tego roku chyba kompletnie zapomniała przyjść. No i lepiej Alpy niż płonące Australijskie lasy czy centrum chińskiej epidemii. Na wycieczkę zrezygnowała z sukienki, w pokoju przebrała się szybko w koszulkę i obcisłe, skórzane spodnie. Nie zamierzała się przeziębiać, bo spędzenie reszty ferii w łóżku byłoby chyba najgorszym co mogłoby ją spotkać. No, chyba, że w tym łóżku miałaby jeszcze kogoś. Albo mogła poćwiczyć zaklęcia na jakiejś brudnokrwistej wywłoce. Opatuliła się szalem, płaszcz sięgał kolan i uwydatniał talię poprzez wiązania na plecach podobne do gorsetu. Czapki tym razem postanowiła nie włożyć, zamiast tego skorzystała z puchatych nauszników, dłonie ochroniła skórzanymi rękawiczkami wyłożonymi w środku miękkim futerkiem. Nie była pewna ile czasu upłynie nim powróci do budynku. Wejście do jaskini kusiło, więc nic dziwnego, że nie opierała się długo i wylądowała w środku. Ślady zwierząt ją zafascynowały, zaczęła podążać ich tropem, próbowała rozpoznać kształt. Nie przychodził jej na myśl żaden stworek, który mógłby takie zostawić, liczyła na to, że wreszcie natknie się na właściciela stóp. Oby nie było to coś niebezpiecznego i głodnego. Co jakiś czas patrzyła też na sklepienie. Piękne bąble wydawały się wręcz nienaturalne, zwłaszcza w takim miejscu. Prędzej można się było ich spodziewać gdzieś daleko na północy (lub południu!), ale tak czy inaczej stanowiły niezapomniany widok. Docierając do każdego rozgałęzienia zaznaczała za pomocą flagrate odnogę, którą wybierała, ale i tak zawsze skręcała w prawo. Zasada labiryntu - zawsze trzymać się tej samej strony. Kiedyś dotrze się do końca, co najwyżej zmaca się każdą ścianę. Wkrótce jednak coś przestało jej się zgadzać, bo ogniste krzyżyki powinny zacząć się pojawiać, jeśli zrobiłaby kółko. A miała wrażenie, że je wykonała. Kolejne oznaczenie, skręt w prawo, następne oznaczenie, skręt w prawo, jeszcze jedno. Powtarzała tą czynność tyle razy, że zaczęła się irytować. Oznaczenia zakrętów nie pojawiały się, jakby coś cofnęło ją w czasie i jakby nigdy ich nie postawiła. A przecież mogłaby przysiąc, że ten konkretny bąbel na sklepieniu widzi już osiemnasty raz! To pewnie przed tym cholerstwem ostrzegali ich w hotelu. Ale nie zamierzała się przecież słuchać durnowatych Francuzików. Na pewno chcieli oszukać Anglików i odwieść ich od najładniejszych atrakcji. Wreszcie odwróciła się i podążyła w stronę przeciwną, jakby chciała zrobić na przekór losowi i trzasnąć go w łeb, żeby przestał ją trzymać za kostkę w jaskini. Nie wierzyła, że się uda, ale wreszcie ujrzała światełko w tunelu. Odchyliła głowę do tyłu i westchnęła z ulgą tylko po to, żeby nagle stracić równowagę. Odzyskała ją, lecz z niemałym trudem. Spojrzała pod nogi na przedmiot, który przypadkowo kopnęła. Jakaś kulka śmiała spróbować dokonać zabójstwa na niej! Schyliła się, potrząsnęła przedmiotem, a następnie schowała kulę émotif do małego plecaka, który dotąd spoczywał niemalże pusty na plecach. Pewnie to komuś wypadło. Cóż, znalezione nie kradzione. Po wydostaniu się na zewnątrz aż musiała odpocząć. A niby ten spacer miał jej pomóc w wyciszeniu się i poddać chwili relaksu. Z braku lepszego pomysłu i niechęci do odmrażania tyłka podczas leżenia na śniegu, zaczęła lepić bałwana. Na pewno pomoże dojść do siebie po tej zapętlonej przygodzie.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie spodziewała się nieco tego, że wylądowali w jakimś całkiem luksusowym kurorcie położonym pośród gór. Ot spodziewała się bardziej czegoś w stylu sporych rozmiarów leśnej chatki niż pełnoprawnego hotelu kilkugwiazdkowego, ale nie miała zdecydowanie na co narzekać. Tym bardziej, że lubiła Alpy. Co prawda częściej bywała w części położonej w krajach niemieckojęzycznych, ale mimo wszystko bywała. Ledwo zostawiła swoje rzeczy w pokoju, a już wybyła na zewnątrz. Nie była tu po to, by lenić się całe dnie w ośrodku. Chciała korzystać z tego gdzie się znalazła. I jakoś trudno było jej się oprzeć wizji zbadania okolicy, która była tak urokliwa. Tym bardziej kusiła ją opcja przejścia się po jaskini, na którą się natknęła w czasie niewielkiego spaceru. Oczywiście jej dłoń niemal automatycznie powędrowała do różdżki, którą wyjęła już zawczasu na wszelki wypadek. Przezorny zawsze ubezpieczony prawda? Tym bardziej, że wiedziała o tym, że ma jakieś dziwne szczęście, że zawsze musi wpaść w jakieś tarapaty, które nie zawsze mogą się przyjemnie zakończyć. I jak się okazało i tym razem prawdopodobnie się w coś wplątała. Wszelkie odnogi jaskini wyglądały zupełnie tak samo. Mimo tego, że Strauss starała się kierować w jednym konkretnym kierunku to miała wrażenie jakby krążyła w kółko. Starała się też zmienić swoją taktykę i co jakiś czas skręcić gdzie indziej lub zaznaczyć w jakiś sposób to, gdzie będzie podążała. Jednak bez skutku. Zdawało jej się jakby utknęła w jednym punkcie. Frustracja narastała. Magia zdawała się zupełnie nie działać w tym miejscu, a ona straciła niemal całkowicie poczucie czasu przez co wydawało jej się, że krążyła tak już godzinami. Może faktycznie tak było? Spokojny marsz momentami zamieniła w całkiem nerwowy chód, bieg nawet, starając się wydostać z całego tego labiryntu-pułapki. I dopiero po dłuższym czasie zakręt, w który wbiegła zdawał się doprowadzić ją do wyjścia. Niewiele myśląc, puściła się w prawdziwy sprint, byle tylko jak najszybciej znaleźć się przed całą tą plątaniną korytarzy. W końcu! Światło! Świeże powietrze! I jakiś okrągły kształt pod butem, który sprawił, że Krukonka niemal straciła równowagę. - Was zum Teufel?! - krzyknęła, starając się utrzymać na nogach, wykonując jeszcze dwa kroki, by jakoś złapać balans. Dopiero po chwili dostrzegła, że w niemalże tym samym miejscu znajdowała się znajoma Ślizgonka. Strauss posłała jej nieco zakłopotany uśmiech po czym podeszła bliżej, trącając przy okazji butem przedmiot przez który o mało się nie przewróciła. - Hej, też zwiedzasz? - spytała całkiem swobodnie, próbując jakoś zbyć fakt, że prawie wywinęła przed nią niemieckiego orła. Tego nie było, prawda? To się jakoś wytnie. Przy okazji dopiero teraz dostrzegła, że przyczyną jej prawie że wywrotki była dosyć niepozorna kula emotif, którą podniosła ze śniegu i podrzuciła dwa razy w dłoni. Ciekawe co to tu robiło?
Nie wiedziała czy to ma jakąkolwiek szansę powodzenia. Zagadywanie go przywodziło czasami na myśl bezmyślne brnięcie na szczyt niezwykle ośnieżonej i stromej góry. Dla kogoś, kto nie wkładał zbyt wiele wysiłku w zrozumienie tego zjawiska, działanie to doskonale wypełniało samo wskoczenie na szczyt przygotowanym świstoklikiem. Dla kogoś innego, miała to być wyjątkowo intensywna piesza wędrówka. Nirah musiała przyznać, że czasem aż chciałaby, żeby cokolwiek w jej życiu nawet na krótką chwilę stało się proste. Nie sądziła, że powinna go przepraszać i iż jakkolwiek zmieniło to ich sytuację. Nie dlatego, że przeprosiny te nie były szczere. Po prostu nigdy nie powinny paść, bo ani ona nie do końca czuła się winna, ani nie miała wrażenia, że faktycznie powinna mu je ofiarować. A jednak w pewnym stopniu czuła, że musi napisać, skoro to zrobiła. Powinna dać sobie spokój po kilku jego pierwszych wiadomościach, ale coś za bardzo cieszyło ją pojawiające się na kartach pismo Morrisa. Głupia jesteś, Anunnaki. Jakbyś chociaż potrafiła uśmiechnąć się wtedy do tej książki, to może byłoby warte twojego czasu. A jednak znalazła go w hotelu i bezmyślnie oraz bez słowa złapała go za (dzisiaj) suchą rękę. Pociągnęła go za sobą żwawo, dokładnie tak jak prowadziła go wtedy w kierunku zamku. - Masz czapkę? - Zapytała, gdy wychodzili na zewnątrz. Nie zamierzała wracać szybko, a po ostatnim razie przekonała się, że Lyall może czasami być trochę niedogrzany. Ona sama miała na sobie ciemny, zaczarowany płaszcz, który rozgrzewał ją na tyle, że nie potrzebne jej były żadne zimowe dodatki. Jednakże jej dłonie zdobiły grube rękawiczki, a buty miała wysokie i ciężkie - idealne do chodzenia po górach. Nie zabrała go jednak w góry, a wręcz w doliny. Przystanęła przy wejściu do jaskini, którą znalazła przed kilkunastoma minutami. - Ufasz mi? - Zapytała, ale uśmiechnęła się w sposób jednoznacznie sugerujący, że nie spodziewała się potwierdzenia. Klepnęła go też lekko w ramię, sugerując mu aby wchodził pierwszy. Nie, nie zamierzała zatrzasnąć mu wyjścia jakimś wielkim głazem. Chciała być po prostu pewna, że nie wykręci się od tego.
5
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Dlaczego zgodzili się akurat w tym roku puścić go na zimowe ferie? Nie miał pojęcia. Podejrzewał, że wiązało się to pokątnie z aresztowaniem wujka Morrisa i wysłaniem swojej skarbnicy tajemnic jak najdalej się da - nie zamierzał jednak darowanemu koniowi w zęby zaglądać. Ab-so-lu-tnie. Poza tym, kto wie, może akurat tak się zdarzy, że mu się noga poślizgnie na wysokim klifie i spadnie w przepaść? Nieszczęścia się zdarzają! ...tak jak wtedy, kiedy młoda puchonka znalazła go przyczajonego przy broszurkach oferujących wycieczki i atrakcje w najbliższych okolicach. Zasadniczo planował najpierw morsować a potem dać się zagnieść jak ciasto drożdżowe w którymś z gabinetów masażu hotelowego spa, ale przecież, no, nie umiał odmawiać. Nie jej. I to było strasznie głupie. Pociągnięty zdążył jedynie rzucić ulotką opisującą lokalną gastronomię na blat i wyszedł na zewnątrz gdzie po raz kolejny w ciszy własnej głowy pozwolił sobie na niewerbalny zachwyt widokiem okolicy. Góry miały w sobie coś, co sprawiało, że przyspieszało mu serce. W odpowiedzi na jej pytanie wyciągnął z kieszeni czapkę z miną, jakby się bał, że gdyby jej nie miał to by mu przywaliła i naciągnął wełniaka na głowę. Miał zwykły męski kożuch, rękawiczek oczywiście brak więc tak długo jak trzymała go za rękę to przynajmniej w jedną nie było mu zimno. Widział w sklepiku z pamiątkami takie płomyki do ogrzewania dłoni, może powinien sobie takowy sprawić? Kiedy zatrzymali się przed jaskinią gwizdnął tylko cicho. - Absolutnie. - pokręcił przecząco głową, klepnięty jednak wszedł do środka. Jaskinia nie przypominała ciemnych i pachnących wilgotnym torfem rozpadlin po których biegał jako dziecko na pustkowiach wyspy Man. Z dziwnym niepokojem śledził błyski światła wędrujące po ścianach. - Jeszcze raz, po co tu przyszliśmy..? Bo spa zamykają o dziesiątej... - burknął niewyraźnie.
Uśmiechnęła się półgębkiem, jak zwykle machinalnie przysłaniając przy tym usta dłonią, zadowolona nie tylko z jego odpowiedzi, ale również i z tego, że wpadł do środka, gdy go ku temu… popchnęła. Dosłownie. Zaraz jednak odsunęła rękę i cmoknęła cicho, płynnie z zadowolenia przechodząc w wątpliwości co do powodzenia tego planu. - Będziesz tu przez najbliższe dwa tygodnie. - Przypomniała mu unosząc wymownie brew w górę. - Jeszcze zdążysz się wygnić i zdrętwieć od bezruchu. - Cóż, patrząc po tym w jakim stanie znalazła go ostatnim razem to może takie lenistwo miało mu posłużyć? Niestety, jej na pewno nie miało. Tak samo jak zrobienie uniku od tematu, o który bardzo chciała go zapytać i (jak miała nadzieję) wreszcie uda jej się zawadzić na tyle mocno, aby zareagował inaczej, niż w pobliżu wierzby bijącej. - Chciałam spędzić z tobą trochę czasu. - Uzupełniła swoją wypowiedź, łaskawie dając mu odpowiedź na zadane pytanie i przechodząc wzdłuż gładkiej, nacechowanej bąblami ściany. Milcząca aura zachwytu otuliła ją bardzo szczelnie zwłaszcza, gdy dostrzegła tuż nad sobą cień jakiegoś dużego, wodnego stworzenia. Nie wydawała się zlękniona, a zaintrygowana. - Może być? - Dorzuciła pytanie, kiedy zamilkł na chwilę i dopiero wtedy odwróciła się ku niemu. Jej skóra była niezwykle wrażliwa na zimno. Zaczerwieniła się na policzkach jak uszczypnięty przez serdeczną ciotkę dzieciak, a gdy tak na niego patrzyła, jej ciemne oczy lśniły od pokrętnej ekscytacji. To pewna odmiana od zmartwienia, które już u niej widział. Postawiła dwa kroki w jego kierunku, patrząc mu w oczy z niewinnością, która z pewnością nie pasowała do jej zamiarów. Nawet nie zwróciła uwagi, że za plecami Morrisa kręcił się właśnie ogromny wieloryb… w każdym razie, nie od razu. - Dzisiaj chyba nie piłeś? Ani się jeszcze nie zgubiłeś… może nawet nie będziesz oglądał się za siebie? - Podpytała, aby wybadać jego dzisiejszy humor. Czy miał śmieszkować czy być poważny? Obstawiała to pierwsze, ale zawsze warto było mieć pewność czy powinna głaskać go pod czy z włosem.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
O słodka Madonno jak on by chciał zdrętwieć i zgnić, to przecież kwintesencja śmierci i najszczersze marzenie Morrisa od kiedy skończył dziesięć lat. Śledził wzrokiem lodowe ściany i jaśniejące na ziemi pasma wijące się wokół wystających z ziemi lodowych stalagmitów. Miał wrażenie, że słyszy w oddali kapanie wody, jednak zbyt melodyjne i rytmiczne, by było zwyczajnym przypadkiem. - Ze mną? - spojrzał na nią z nutą rozbawienia w oczach- A skąd ten zaszczyt. - potrafił być równie złośliwy w komentarzach co ona, choć nie preferował tej ścieżki zachowania. Dochodził jednak do wniosku, że nie da się z tą dziewczyną rozmawiać inaczej niż uszczypliwościami, bo kiedy chciał pokonać ją sympatią sam dostał z karata między oczy. Może być? Rozłożył wymownie ramiona. Nie mu oceniać, mu przecież wszystko pasowało. Był bezmyślny i niewyraźny, był jak galareta, meduza, jak ośmiornica mogąca wpasować się w każdą szczelinę. I tak był zaskoczony, że ich relacja trwałą już tak długo. Podniósł wzrok śledząc cienie wędrujące po ścianach tylko po to, by dostrzec widok iście hipnotyczny. Masywny, lśniący jakby księżycową poświatą humbak płynął leniwie nad jego głową, a on oczarowany jak sześciolatek przyglądał się leniwym ruchom jego ogromnych płetw. Słyszał jej głos, słyszał, że robiła w jego stronę krok, drugi, ale nie mógł oderwać wzroku od tego widoku. Kiedy w końcu na nią spojrzał wyglądał na nieco skołowanego. - Nic nie piłem. Chyba. - bąknął i pochylił się nieco w jej stronę- To zależy, czy Ty też widzisz tego wieloryba..? - zapytał konspiracyjnym szeptem, jakby się obawiał, że wieloryb to usłyszy i speszony ucieknie. Wielki ssak jednak nic sobie nie robiąc z ich obecności sunął przez podsufitową przestrzeń powoli wachlując wielkim jak sportowy namiot ogonem.
Popatrzyła na niego z dezaprobatą. Powiedział to dokładnie takim tonem, jakby Nirah kiedykolwiek i w jakichkolwiek okolicznościach odmówiła towarzystwa. Nawet największym szkolnym drabom nigdy nie mówiła, żeby się odpieprzyli, chociaż nabijali się z niej chyba przez pół dzieciństwa. Dopiero jak przypadkiem, lecąc na miotle złamała jednemu z nich nos to przestali, ale cóż. Odmowa to nie była, a przynajmniej nie dosłowna. Naturalnie, postanowiła pominąć tę odpowiedź, pozwalając niedopowiedzeniu zawisnąć pomiędzy nimi, tak samo jak on chętnie podzielił się obojętnością w stosunku do jej propozycji. Nie była próżna. Nie chciała, aby mówił jej jak bardzo czegoś chce, w przeciwieństwie do niego, który tą uwagą ugodził ją nieomal równie mocno jak ona zdzieliła go swoim niezręcznym żartem. Jednak warto byłoby wiedzieć czy w ogóle chce z nią gadać czy przyszedł tu tylko dlatego, że akurat było mu zimno w ręce i ona, jako wykwalifikowany, chociaż kościsty grzejnik, napatoczyła się jako pierwsza. Wywróciła wymownie oczami. „Chyba?” To już nawet nie pamiętał? Nie do końca zadowolona z jego odpowiedzi, skłonna była przydepnąć mu stopę, najwidoczniej uznając że chce ją spławić. Uniosła nawet stopę okutą w ciężkie buty, ale nie zmiażdżyła mu palców. Tylko dlatego, że pochylił się, aby coś szepnąć. Zmarszczyła brwi, chociaż dosłyszenie go nie było żadnym wysiłkiem. Jaskinia była bardzo cicha, nie było tu problemu z komunikacją. Dlaczego więc on też coś myślał o wielorybach? To ją nieco skonfundowało. Obróciła lekko głowę w kierunku przeciwległej ściany do tej, na którą on patrzył, ale nie znalazła tam już nic interesującego. Dziwne, dopiero co wydawało jej się…? - Huh… - mruknęła, gdy obróciła się już przez ramię. Zdążyła dostrzec jedynie potężny, rybi ogon znikający po chwili za krawędzią lodowej jaskini. Zmarszczyła brwi. - Cóż, chyba jesteśmy nietrzeźwymi niepijącymi. Paliłeś coś? - Spytała naiwnie, wychylając się bezpardonowo w jego kierunku, aby powąchać jego kożuch. Dlaczego zaskoczyło ją to, że nie śmierdział znów krwią? Przecież nie tylko ona na tej planecie prała ubrania. Przypomniawszy sobie ten incydent aż za mocno, machinalnie spojrzała w kierunku jego nadgarstka.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Nie zdarzało mu się mieć omamów wzrokowych na trzeźwo. Zasadniczo bardzo skrupulatnie wybierał momenty w których stawiał na umysłową nietrzeźwość i choć mogły się pozornemu obserwatorowi wydawać jako przypadkowe, on dokładnie planował w czyim skończy towarzystwie i jakim układzie będzie czynił swoje umysłowe dogorywanie. Gdyby miało się okazać, że był pijany, abo co gorsza naćpany, byłby co najmniej zaniepokojony, że jego towarzyszem surrealistycznej psychozy jest Nircia Anunnaki, bo Nircia Anunnaki była chyba ostatnią osobą przy której w obecnym momencie życia czułby się na tyle swobodnie, by mieć umysłowe omamy. Wiedział bowiem, że nierzadko, a nawet bardzo często kończyły się one przedziwnymi, chorymi wizjami związanymi z jego rodziną, a wolałby już więcej tematu rodziny z puchonką nie drążyć. - Ja nie. A Ty? - znów bąknął, bo wciąż próbował odnaleźć sens tego co widział, albo zdawało mu się, że widział. Kiedy wieloryb zniknął za zakrętem tym razem to Morris złapał za rękę ją i pociągnął za sobą sadząc kroki wielkie jak cyrkowiec na szczudłach. Na całe szczęście dziewczyna niemal dorównywała mu wzrostem więc nie musiała przebierać za nim nogami jak jakiś karzeł. - Musze się upewnić... - mruknął jedynie jako swoje wytłumaczenie, czując, że nie wiedzieć czemu, musi się z tego tłumaczyć. Lodowe ściany niosły echo ich pospiesznych kroków, a choć wieloryb był ogromny nie był w stanie go ani usłyszeć ani w żaden sposób wyczuć nawet by prowokował wiatr. Czy to duch? Majak? Czy zwierzęta po śmierci mogą być zjawami? To i wiele więcej bezsensownych pytań natychmiast zaczęło pączkować w głowie krukona, jak na krukona przystało, zaraz zapałał ogromnym pragnieniem zbadania tego zjawiska.
- Proszę cię - mruknęła w odpowiedzi, niezadowolona niezwykle, że mógłby ją o to podejrzewać. Ale nie dlatego, że czuła się ponad takie zabawy czy uważała, że ćpanie jest dla słabych i znudzonych. Po prostu to było nierozsądne w obliczu tego, że Nirah traktowała swój sport zdecydowanie zbyt poważnie, aby wypadać z formy przez głupie pięć minut z blantem. Poza tym, była niepełnoletnia. Co ona mogła wiedzieć o paleniu poza tym, że… no, było? - Ej - jęknęła, kiedy złapał ją tak niespodziewanie i pociągnął za sobą. Potknęła się nieomal natychmiast, ale nie wywróciła tylko dlatego, że zdołała jakoś nadgonić panicznymi ruchami stóp tych kilka kroków, które prawie wybiły jej zęby. Pozwoliła się zaciągnąć wgłąb jaskini co nie dość, że było niemądre to i całkiem dla niej niezrozumiałe. Nie protestowała jednak ani jednym odgłosem więcej. Ścisnęła tylko mocniej jego rękę, kiedy zaczęła oddychać szybciej. Kiedy jemu wydawało się, że idą, ona musiała biec. Wciąż był od niej o głowę wyższy, a im dłuższe kroki stawiał, tym było jej trudniej. Zaparła się jednak dopiero wtedy, gdy przed oczami zgasło jej światło. - Lyall… - westchnęła na głos jego imieniem, gdy w panice uczepiła się jego ramienia, w ciemności nie zauważywszy, że zaciska palce niemożliwie blisko cierniowej ozdóbki, którą nosił na nadgarstku. Mało brakowało, aby sama się o nią pocięła. - Co takiego jest tu do upewniania się? Ty zabrałeś światło? - Nie bała się ciemności, a przynajmniej dotąd sądziła, że się nie boi. Znalezienie się jednak wewnątrz lodowej jaskini z osobą mówiącą pokrętnie jak sfinks, a w dodatku z jakimś (wyimaginowanym?) wielorybem nie napawało jej zbytnim optymizmem. Nieomal słyszała jak oddycha. Wyciągnęła rękę przed siebie, napotykając nią zimny… kamień? Lód? Nie była wcale pewna.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Im Im dalej biegł tym większy odczuwał stres, bo miał wrażenie, że nie uda mu się znaleźć tego wieloryba. Może to rzeczywiście było przywidzenie? Im głębiej się zapuszczali tym robiło się ciemniej i ciemniej, a wielki stwór najwyraźniej rozpłynął się w powietrzu. Zatrzymał się dopiero, kiedy już kompletnie nic nie widział, choć w ciemnościach wciąż dostrzegał zarysy wielkich lodowych brył. Obejrzał się na puchonkę, czując na karku dreszcz, jeśli będzie tak wzdychać jego imię to pewnego dnia się nie powstrzyma i jej zrobi jakąś solidną fizyczną krzywdę na całe życie. Przełknął ślinę. - ...chciałem... - chrząknął - No już nic, to chyba mi się przywidziało. - poprawił uchwyt palców na jej dłoni jakby chciał, w odpowiedzi na ten potężny uścisk imadła jej ręki, upewnić ją, że nigdzie nie zniknął i sam wyciągnął wolną dłoń w kierunku w którym pamiętał, że jeszcze chwilę temu była ściana. Kiedy jej dotknął miał wrażenie, że coś zaćmiło bladym, błękitnym światłem pod jego palcami, ale równie dobrze mógł mieć znów przywidzenia. - Chodź tu. Tylko uważaj bo się potkniesz... - powiedział ciszej. Śmieszne, że w ciemnościach człowiek nagle czuje potrzebę mówienia cicho. Jakby straciwszy jeden zmysł decydował się polegać na innym, na swoim słuchu który wymagał przecież ciszy, by móc rozszyfrować szelesty czające się tam, gdzie wzrok nie sięga. - Chyba oszalałem... -westchnął jeszcze bezsilnie.
Avdotya A. Grigoryeva
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 154cm
C. szczególne : Blizna pod lewym nadgarstkiem; dość nietypowy akcent (mieszanka rosyjskiego i japońskiego)
Kostka:4 ¯\_(ツ)_/¯ [Asterio i Violu, że tak to ujmę, привет]
Ural. No jak usłyszała, że jadą w jakieś fajne góry to jasne było dla niej, że jadą na Ural. Gdzie indziej człowiek może iść walczyć w klatce z niedźwiedziem? Z tego też powodu wzięła sporo ciepłych ubrań i trochę się zawiodła kiedy okazało się, że jej "Ural" literuje się jako jakieś "Mount Blanc". No kurde. Doshio? Jeszcze po jakimś francusku tu ludzie gadają, a Duns ni w ząb nie wiedziała, o co chodzi z napisami gdziekolwiek. Co ona, lingwista? Żeby to jeszcze po niemiecku było, to pi razy drzwi wiedziałaby, o co chodzi. A tak to weź znajdź toaletę. W każdym razie siedzenie w hotelu, który akurat Hogwartowi wyszedł, nie było szczytem jej marzeń. Szybko podpytała ludzi, dokąd nocą tupta Viola i tak to oto się dowiedziała, że ktoś ją widział jak szła w kierunku jakiś jaskiń. Znaczy nie nocą, a ogólnie. Nie zastanawiając się dłużej ubrała na siebie cieplejszą kurtkę i buty po czym ruszyła ku wejściu do formacji skalnej dość szybko znajdując na drodze jakieś kolorowe ślady. Raczej nie wyglądały jakby je zrobiła Strauss, ale tak czy inaczej musiałaby ruszyć wgłąb jaskini. Może Violka za nimi też ruszyła? W każdym razie wierząc, że w taki sposób trafi jakoś na niemiecką koleżankę, ruszyła za kolorowymi odciskami licząc na to, że nie trafi na coś, co chce ją zeżreć. Tak też szła i szła spacerkiem jedynie pilnując, by nie zgubić śladów. Nie zwracała nawet większej uwagi na widoczki wokół czy cokolwiek innego. Ot, spacerowała sobie w ten sposób po jaskini nie widząc żadnego problemu w tym, że zajęło jej to absolutnie dużo czasu. Na tyle, że zrezygnowała nawet z szukania Strauss i zawróciła odkrywając, że właściwie to nie oddaliła się szczególnie od wyjścia. Well.. That's not what she expected. Zwłaszcza, że przy wyjściu znalazła dwie postacie, w tym Violę. - Znalezienie cię było trochę problematyczne, nie powiem. - rzuciła z wyrzutem idąc w stronę przyjaciółki. Niefortunnie zahaczyła o coś nogą. Te kule émotif to ktoś chyba masowo rozsypał, bo nawet Duns się na jedną napatoczyła. - Nosz kierwa...! - rzuciła stare rosyjskie zaklęcie próbując złapać równowagę i nie zaorać o śnieg. A była dobra w ruską magię. Schyliła się po kulę. - ...będzie do kolekcji. - mruknęła średnio zadowolona. Miała przypominajkę, teraz ma to. Tylko nie bardzo pamietała, co ona robiła, ale mniejsza. Schowała ją w kieszeń po czym podeszła bliżej. - Co to za wiec? - zapytała przenosząc wzrok również na Asterię. Twarz jakaś znajoma, ale chyba nie miały okazji na jakiś dialog. Przynajmniej nie kojarzyła niczego takiego.
Dziwnie było znaleźć się z nim w absolutnej ciemności. Nigdy nie ufała swoim zmysłom na tyle, aby być pewną, że w takiej sytuacji będzie w stanie się odnaleźć. Była przyszłym podróżnikiem, zdobywcą takich jaskiń, ale nie spodziewała się nigdy, że jej pierwsza podróż rozpocznie się właśnie dzisiaj, z osobą którą całkiem niedawno obraziła i w dodatku bez możliwości skorzystania z różdżki. No i sama nigdy nie byłaby aż tak nierozważna, aby włazić w takie miejsce tak zupełnie niespodziewanie i bezmyślnie. - Zapal światło - poprosiła, chociaż naprawdę bardzo chciała tego zażądać. Nie stresowało jej już nawet samo to wbiegnięcie w sam środek istnej plątaniny korytarzy, a sama jego obecność, tak osobliwa i po prostu dziwna. Słysząc go tu przy swoim uchu prawie drgnęła, chociaż przecież wciąż ją trzymał, a następnie zadrżała w naturalnym następstwie tego ruchu, kiedy w zupełnej ciemności uderzyła ramieniem o jego brzuch. - Nie mów tak. To by oznaczało, że też straciłam rozum. - Poklepała jego pierś, chcąc zorientować się w swoim położeniu. Nie wiedziała która z otaczających ich ścian jest tą, której powinni się teraz trzymać. Miała jednak nadzieję, że korzystając z lumos będzie w stanie z powrotem ich wyprowadzić. - Jestem - odpowiedziała, ale w jej głosie próżno było szukać zniecierpliwienia. Nawoływali się szeptami, chociaż przecież czuli swoją obecność. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie czuła. Ogarnął ją dziwny niepokój. Miała wrażenie, że słyszy chlupot wody, chociaż buty miała definitywnie suche. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała jeszcze, w jakimś kompletnie niezrozumiałym dla siebie odruchu, puszczając jego rękę aby objąć go w pasie. Miała wrażenie, że obawiają się dwóch kompletnie różnych rzeczy, ale w chwili kiedy wyobraziła sobie, że już nigdy stąd nie wyjdą, nie mogła pozwolić mu zniknąć. Ręka wydała jej się nagle bardzo pozornym wsparciem. - Przyszliśmy stamtąd? - Zapytała, kiwając głową w jakimś losowym kierunku, czego pewnie nie miał nawet możliwości zobaczyć.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Światło? Nawet mu to do głowy nie przyszło, choćby z tego prostego względu, że nie wziął ze sobą różdżki. - Niby jak mam to zrobić. - westchnął cicho, kiedy na niego wpadła i drugą ręką przytrzymał ją niepewnie, jakby się obawiał, że to zderzenie spowodowane było zachwianiem równowagi, a nie po prostu zagubieniem w ciemności. Naprawdę trudno mu było ocenić cokolwiek, kiedy ledwie widział jej czarny zarys na tle równie czarnego tła.- Ostrożnie... - szepnął jedynie, a gdy objęła go w pasie przełożył ramię nad jej głową chwytając mocno, ale nie boleśnie, materiał jej płaszcza na ramieniu. Nie było w tych gestach zbyt wiele z tej durnowatej czułości, którą ją częstował szczodrze tych kilka dni temu pod bijącą wierzbą. Był sztywniejszy, ostrożny, nieco mechaniczny. Jakby bardziej niż na intymnym obcowaniu z nią zależało mu na ich bezpieczeństwie. Lyall wychował się pośród pojebanych ludzi, ciemność kojarzyła mu się zabawami jakie wymyślała jego babka. - Jak byłem małym chłopcem - zaczął cicho, z pewnym rozbawieniem i niewielkim uśmiechem kwitnącym na ustach w zupełnych ciemnościach- moja babka zamykała mnie w lochach swojego dworku. Miała taką ulubioną czarnomagiczną klątwę... - zawiesił się, czując jak srebrna bransoleta powoli zaczyna zaciskać się wokół jego nadgarstka i westchnął- No po prostu umiem znajdywać drogę w ciemnościach. - uciął krótko tę historię, co było zupełnie bez sensu bo choć zaczynała się ponuro to ton jego glosy wskazywał raczej na przyjemne rozrzewnienie tym nostalgicznym wspomnieniem niż bolesnym wygrzebywaniem z pamięci jakiejś traumy. - Oczywiście. Zaraz stąd wyjdziemy. - zapewnił ją przykładając ponownie dłoń do ściany i sunąc po niej opuszkami palców starał się przypomnieć sobie co widział, kiedy tu zabrnęli. Jakiej faktury była podłoga pod ich nogami, czy szli w dół czy w górę, w którą stronę zawijał się korytarz. Wszystko po to, by w głowie zbudować mapę, którą zamierzał się posłużyć by wyjść na zewnątrz. Dokładnie tak samo, jak podczas wakacji u babki.
Nie rozumiała czemu się na nią denerwuje. Gdyby teraz go widziała, zapewne uraczyłaby jednym z tych swoich sceptycznych spojrzeń niepasujących do szesnastolatki. Były zbyt poważne. Może to i dobrze, że zaginęły w ciemnościach? - Zaklęciem? - Zapytała i co nie dopowiedziała spojrzeniem to z pewnością oznaczyła tonem głosu. Nie denerwowała się jednak na jego niedomyślność, bo ją przytrzymał, kiedy trzęsła się w tej jaskini jak ryba wyrzucona na brzeg. Nie ciągnęła też tego tematu, pozwalając się pouczyć o ostrożności i zamiast szukać słów, jedynie solidnie gryząc wargę. Tak praktycznie, w niczym to miało nie pomóc, ale udawało jej się dzięki temu opanować narastający stres. Nie zwracała nawet uwagi na barwę jego dotyku. Nie rejestrowała więc czy był inny od poprzedniego, bo i w jej muskaniu go palcami nie było absolutnie nic, co mogłoby sugerować mu, że jest w tym geście coś więcej od dziewczęcego szukania oparcia w człowieku większym, wyższym i w założeniu silniejszym. Dokładnie tak samo uwiesiłaby się chociażby na Pazuzu… tylko w tym przypadku pewnie będzie miała o wiele większe wyrzuty sumienia. Kiedy zaczął mówić, jej brwi samoistnie poszybowały do góry i tak już zostały. Nie rozumiała dlaczego słyszy w jego głosie te dziwnie pozytywne tony, kiedy treść tej wypowiedzi brzmiała raczej zatrważająco. Ścisnęła jego ramię trochę mocniej. Zamknęła też na moment oczy, ale nie przyniosło jej to za dużej ulgi. Ucieczka od ciemności w ciemność w założeniu nie mogła być mądra. - Lyall… - szepnęła, a w jej głosie kryło się bardzo dużo czegoś, czego nie potrafiłaby ubrać w słowa. Nie tyle czystego i pustego współczucia, którym obdarzali się zwykle ludzie, którzy się nie znali. Było tam również, tego nie można było jej odmówić, ale o wiele więcej było w tym jednym słowie lęku, że to co mówi naprawdę jest prawdziwe. - Którą? - Zapytała, nie pozwalając mu uciąć tej historii. Klątwę, oczywiście. Nie pytała dlaczego. Chyba wolała nie poznać sedna sprawy, a przynajmniej nie teraz, kiedy nie mogła zajrzeć mu w oczy i być może dostrzec nim w końcu nieco więcej prawdziwych emocji, Nie wiedziała z czym wiążą się jego opowieści, więc to absolutnie naturalne, że pytała. - Ale już… już nie? - Szepnęła też tak cicho, że jej słowa nieomal pochłonął stukot ich kroków. Nie poruszyła się sama nawet o milimetr, pozwalając mu w pełni decydować o swoim losie. No, może wyłącznie mocniej przytuliła się do jego piersi, wspierając o nią głowę.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Poruszył lekko ramionami co prawdopodobnie było zwykłym ich wzruszeniem. - Nie wziąłem różdżki. - przyznał z prostotą- Wyciągnęłaś mnie na tę wycieczkę zanim zdążyłem zahaczyć o swój pokój... - westchnął i choć nie chciał wcale, to jednak zabrzmiało to jak pretensja. By złagodzić brzmienie tego komentarza rzucił jej swój czarujący uśmiech, ale równie dobrze mógł jej wystawić język bo w tych ciemnościach oboje gówno widzieli. Po kilku krokach znów zaczęła szeptać jego imię na co aż zamknął oczy. Obcowanie z tą dziewuchą będzie go kosztowało mnóstwo wysiłku, a że będzie z nią obcował czuł za niemal pewne. Chciał od niej uciec, jak najszybciej, bo stanowczo zbyt łatwo wymykały mu się wyznania o rzeczach o których nie wolno mu było, i to tak naprawdę nie wolno, mówić, a już na pewno nie przypadkowym koleżankom ze szkoły. Teraz miał za swoje. Milczał dalej, twardo jak zaklęty w kamień. Nic nie powie, to mają być fajne ferie, wypoczynek i relaks. Wciąż nie czuł się w pełni sił po ostatnim wykrwawianiu się na ścieżce do bijącej wierzby. - Ale już nie co. -powiedział wesołym tonem- Nie już mnie nie zamyka. - zaśmiał się lekko, chcąc pozytywną nutą zbić ten temat i przekonać magiczny przedmiot zaplątany wokół swojej ręki, że nie zamierza zdradzać żadnych więcej rodzinnych sekretów. - Tutaj powinno być... - zatrzymał się wpatrując w ciemność i popchnął dziewczynę lekko w bok- ...rozwidlenie. Musimy iść w prawo. - wyciągnął rękę przed siebie stawiając dwa pewne kroki naprzód, święcie przekonany, że wie co robi. Zgodnie z oczekiwaniem - natrafił na ścianę i uśmiechnął się tryumfalnie w stronę Nirci - czego ta, oczywiście, nie mogła zobaczyć.
Asteria M. A. Reeves
Rok Nauki : VI
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : Diastema, ostre górne trójki, tatuaże, blada jak truposz
Miała szczerą nadzieję, że będzie piękna, zimowa pogoda i żadnego niespodziewanego, oślepiającego słońca wdzierającego się w każde możliwe miejsce. Może nawet burza śnieżna? Tak, to byłoby super. Tylko wtedy wszyscy musieliby siedzieć z zadkami w budynku co doprowadziłoby do nagromadzenia hałaśliwych purchlaków i rychłej migreny wywołanej jazgotem. Ćwiczenie zakazanych praktyk stałoby się też nieco problematyczne, bo w każdej chwili ktoś mógłby wpaść przez drzwi, choćby najzwyczajniej przez pomyłkę. Akurat kształtowała piękne różki na bałwaniej głowie. Starła je już piąty raz i zaczęła dolepiać od nowa. Tym razem wreszcie zaczął pasować ich ogólny wygląd, co oznaczało, że niebawem zakończy swoje ultra artystyczne dzieło, które w sumie wcale nie było jakieś nadzwyczajnie piękne. Z początku zastanawiała się czy nie ulepić tego kurdupla od mugoloznastwa, a potem zmiażdżyć mu twarz butem, ale ostatecznie wybrała diabełka. „Wyrzeźbienie” mu ryjka nie poszło tak jak chciałaby to zrobić Asteria, ale z artystycznością miała wspólnego tyle co ghul z pięknem. Obróciła się na dźwięk głosu Violi, przypadkowo niszcząc jeden z rogów w połowie. – Vioooo~! – przywitała się. W sumie nie miała okazji jakoś jej zagadać wcześniej, choć miały razem pokój. Ot, w podróży zajmowała się raczej Ślizgonami, a po przybyciu jedynie zostawiła swoje manatki i się przebrała. To miały być dwa tygodnie, musiała się rozeznać w terenie, a na rozpakowywanie się będzie czas później. – Aha. Pointegruję się wieczorem, najpierw szukałam jakichś ładnych widoczków na wizbooka. Musiała nałapać fotek, bo kiedy wrócą do Hogwartu, pogoda dostanie zapewne jakichś kaprysów i cały śnieg postanowi zniknąć. Zresztą, te góry były naprawdę piękne. Kusiło jednak oddalić się od ich kwater, pójść gdzieś ścieżką, a może nawet zboczyć ze szlaku. Chciała już zwrócić uwagę na kulę, kiedy odezwała się następna osoba. Zamknęła rozchylone wargi, żeby jej nikt tam śnieżek nie napchał. – Kuźwa, wy też? Co jest nie tak z tymi kulami – odezwała się wreszcie, kiedy zauważyła, że Rosjanka również zdobyła magiczną kulkę. To na pewno sprawka jakiejś magii. Ktoś ustawił spawn point przy wyjściu i czatował na to, że ktoś wreszcie się wywali i głupi ryj rozwali. Na szczęście one zachowały swoje zęby w całości. – Nielegalne zgromadzenie kółka fajnych czarodziejów. Właściwie byłyśmy dopiero kreską, a teraz nam się zrobił trójkąt – wyszczerzyła zęby. Tak, trójkąty były fajnymi figurami. Do kółka im jeszcze wiele brakowało, ale przynajmniej spełniały pozostałe kryteria.
Nie odpowiedziała. Ona swoją różdżkę zawsze miała przy sobie i nie wyobrażała sobie jak w ogóle mógł jej nie wziąć z sypialni. Nawet w dobie pokoju to brzmiało jak proszenie się o kłopoty. Niczego nie złagodził, dokładnie, ale chociaż zdołał zamknąć jej usta. Na dłuższą chwilę w zasadzie, bo kiedy już nawiązała do jego mrocznej historii, a on odparł jej mniej niż zdawkowo, po prostu nie zapytała jeszcze raz. Kiwnęła tylko głową, co mógł poczuć na swojej klatce piersiowej. Niestety, to chwilowe bezpieczeństwo nie potrwało długo. Popchnął ją w bok, a że była akurat w trakcie rozdzielania się od niego, bo przecież niewygodnie szło się, gdy ktoś uczepiał się ciepie jak małpa. Nie można było powiedzieć, że pchnął mocno, ale jej to wystarczyło. Była lekka, ślepa w ciemnościach jak kret, a w dodatku zaskoczona. Nie zdążyłaby złapać równowagi, kiedy zrobiła przypadkowy, nadprogramowy krok naprzód. Skała usunęła jej się spod stóp. Trzymał ją, tylko to uchroniło ją przed rozbiciem sobie głowy o jakieś skałki wyściełające podłogę jaskini, ale nie powstrzymało jej przed rąbnięciem dłonią w lodową ściankę. Dobrze i tak, że nie czołem. - Na Merlina, to idź. Nie wiem gdzie jest prawo. - Poskarżyła się, chociaż właśnie tego "prawo" się trzymała. Spojrzała z wyrzutem na cień wieloryba, jaki znowu wydawało jej się, że widzi na jaśniejącej lodowej okrywie. - To tu? - Zapytała, machając dłonią w kierunku ściany. Potem w nią klepnęła, sygnalizując które miejsce miała na myśli. Nie mogła zorientować się w terenie za knuta.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Kiedy mu się zachwiała spanikował przez chwilę, bo bohaterowanie w ciemnościach nigdy nie jest udolne, szczególnie jak nie wiesz czy ktoś leci w przepaść, czy sam nie lecisz w przepaść, gdzie są ściany, jak daleko podłoga ani w ogóle co tu się wyczynia. Kiedy złapała równowagę zatrzymał się tuż przed nią, zimnymi łapskami badając jej twarz jakby rzeczywiście przywaliła nią w ścianę, a potem badawczo przesunął wzdłuż jej ramion aż po jej ręce. Była w tym geście jakaś troska, opiekuńczość zupełnie Lyallowi niepodobna, coś czego nauczył się w warunkach w których żadne dziecko nie powinno dorastać. Wpatrywał się uparcie w ciemność szukając jej twarzy, szukając znaków jej zaniepokojenia, nasłuchując głuchej ciszy jaskini. - Chodź. - skomentował krótko jej wypowiedź i objął ją jeszcze raz, tym razem w pasie, przekonany, że jeśli tym razem nogi odmówią jej posłuszeństwa to przynajmniej uchroni ją od krzywdy. Wziąłby ją na barana, ale pewnie przypierdoli głową w stalagmit, a tego wolałby uniknąć. Przez całe to zamieszanie nie wiedział już skąd przyszli, w związku z czym jego taktyczne odkrycie drogi wyjścia na gówno się zdało. Stał tak i myślał i myślał i stał, aż łagodna poświata błękitnego wieloryba nie zamajaczyła w dalekiej ciemności hen hen pod sufitem. Stąd wyglądał na maleńkiego. Jak wielka jest ta jaskinia? - Idziemy za nim? - zapytał niepewnie.
Jakie to było obce. Przestała na moment oddychać, kiedy dotknął jej twarzy. Nawet nie dlatego, że zrobił akurat to, ale po prostu ją zaskoczył. Tego zdziwienia nie ujęła jej też faktyczna delikatność z jaką to zrobił i zmrużenie oczu, jakie ona sama do tego dołączyła. To było dziwne, ale bardzo miłe. Sprawiło, że jej niemiły komentarz wydał jej się zupełnie nie na miejscu, a jednak trudno jej się dziwić, skoro najwidoczniej zgubili się w ciemnościach. Jak daleko biegli, że nie potrafili teraz wyjść? Wypuściła powietrze nieomal dosłyszalnie, ale nie zrobiła nic więcej poza oparciem urękawicznionych dłoni o jego ramię. Za bardzo ją zamurowało, zwłaszcza w obliczu tego jak różny potrafił być teraz od wcześniejszych chwil, w których też ją trzymał, ale jakoś tak inaczej. Zauważyła to dopiero teraz, kiedy różnica faktycznie się pojawiła, ale nie wypomniała mu tego. Czuła, że nie powinna. Miała nadzieję, że majaczyła. Błękitne wieloryby nie istniały, o tym była przekonana. Nie były takie wielkie, zimne i dziwne. Nie mieszkały w jaskiniach. No, nie były do diaska magiczne. A jednak oboje coś dzisiaj widzieli w tym mroku i ciemności, groźnych ostrych skałach chrzęszczących im pod stopami. I to nie tylko zatroskanego Morrisa Puchonka miała na myśli. - Już raz za nim poszedłeś… - wyraziła zwątpienie co do słuszności jego planu, ale cholera, chyba nie mieli żadnego innego. Ona przynajmniej nie miała. Pozbawiona czarów była tutaj kompletnie nieużyteczna. W dodatku potykała się jak ofiara losu. Szybciej by stąd wyszedł jakby ją zostawił. - Chodźmy. - Zachęciła go, kompletnie wbrew temu co sądziła o takim postępowaniu. Ten wieloryb w jakiś dziwny sposób budził w niej lęk. Odetchnęła nieomal słyszalnie, robiąc bardzo niepewny i nieśmiały ruch, gdy spróbowała wybadać stopą metr przed sobą, jednocześnie zmuszając go, aby postawił krok razem z nią, skoro trzymał ją w pasie. - Lyall? - Zapytała, niespodziewanie nawet dla samej siebie. Pożałowała tego pytania jeszcze zanim je zadała, ale nie potrafiła ugryźć się w język. - Twoja babcia lubi bransoletki? - Bezmyślnie… a jednak innych poszlak nie miała.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Stali więc, jak turyści, patrząc w falującą w oddali błękitną iluminację wieloryba, w ciemności i milczeniu. On ważył w głowie całkiem słuszną uwagę, którą rzuciła, już raz za nim poleciał nadgorliwie i jak na tym wyszli? Jak błąkający się po przedmieściach Londynu, pijani polscy bezdomni. - No to chodźmy. - mruknął wcale bez entuzjazmu, ostrożnie krocząc za nią. Mając za drogowskaz jasną plamę w oddali skupiali się jedynie na tym, by nie wpaść nogą w żadną rozpadlinę. Z czasem blask wielkiego ssaka zaczynał trochę rozświetlać im drogę, co było pocieszające tylko w połowie, bo choć widzieli gdzie idą dalej nie było wiadomo w którą stronę do wyjścia. Spojrzał na nią gdy wymówiła jego imię bo jakoś dziwnie zabrzmiało mu ono, ten ton, obcy, nie taki jak zazwyczaj. Zmrużył oczy w odpowiedzi na padające pytanie i poruszył żuchwą jakby przeżuwał odpowiedź na nie z wielkim rozmysłem smakując jak ją wymówić. - Tak. - powiedział w końcu- Myślę, że nawet bardzo. Mógł jedynie strzelać czy dodała dwa do dwóch, czy to było jakieś kuriozalnie przypadkowe pytanie. Mógł też tylko płasko odpowiedzieć na jej ciekawość, bo ostatnie na czym mu zależało, to mdlenie w lodowej jaskini z latającą halucynacją wieloryba nad głową. Choć Anunnaki była sprawna fizycznie szczerze wątpił, czy byłaby w stanie wyciągnąć stąd jego nieprzytomne, bezwładne cielsko. Wyszedłszy zza parawany stalaktytów zwolnił kroku marszcząc brwi. - Chyba tędy do wyjścia... - westchnął, bo już kolejne rozwidlenie zdawało się być prawidłowo, magicznie oświetlone przez te przedziwnie jarzące się bryły.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że Asteria znalazła sobie całkiem konstruktywne i artystyczne zajęcie, budując całkiem pokaźnego i uroczego bałwanka, który zdecydowanie nie mógł jej się kojarzyć z niczym nieprzyjemnym lub diaboliczny. Ot po prostu niewinna dziecięca zabawa, która sprawiała, że w samej Strauss budziła się dusza dziecka, które chciało podejść do Ślizgonki i zarzucić niezwykle pięknym i równie uroczym pytaniem Willst du einen Schneemann bauen?, które zdecydowanie dla niektórych nie brzmiało jak rozkaz rozstrzelania. Fakt, że trafiły razem do pokoju cieszył ją niezmiernie. Tym bardziej, że oprócz tego razem z nimi wylądowały także Dunia i Gabrielle. W skrócie sama miała niezwykle dobre relacje ze wszystkimi swoimi współlokatorkami i tylko czekać, aż ci czterej jeźdźcy apokalipsy czegoś nie zaczną odczyniać. Musiały się tylko dobrze zaaklimatyzować i już dramy gotowe. Nikomu się nudzić nie będzie. - Jakbyś potrzebowała jakiegoś fotografa to zawsze z chęcią pomogę - zaproponowała, chowając nieokryte rękawiczkami dłonie do kieszeni. Cholera było tu zdecydowanie zimniej niż w Hogwarcie i powinna zadbać o to, by nie łazić w podobnym ubiorze po Alpach, które różniły się od szkockich klimatów. Ledwo zdążyła zagadać do Asterii, a w polu widzenia czy też słyszenia już pojawiła się Dunia, jej rosyjska towarzyszka. Wyglądało na to, że ona również o mało się nie wywaliła przez kolejną podejrzaną kulkę, która najwyraźniej czyhała na jej życie. - Czuję, że to jakiś prank, albo szedł tędy kupiec obwoźny i zgubił towary - rzuciła, wzruszając przy okazji ramionami. Nie wiedziała tylko czemu miałby to być jakiś dobry prank albo czy w ogóle kupcy obwoźni jeszcze jakoś funkcjonowali w dwudziestym pierwszym wieku. Wyglądało nieco jak profesja wymarła, ale kto wie? Może w alpejskich miasteczkach panowała zupełnie odmienna kultura i ludzie łazili jeszcze ze swoimi towarami, by je sprzedawać. Słysząc słowa o trójkącie fajnych czarodziejów, o mało nie wybuchnęła śmiechem, zerkając w stronę Asterii. No ładnie, ładnie. Czy ona tu coś sugerowała? W każdym razie nie miała nic przeciwko. Przynależności do fajnych czarodziejów oczywiście, bo wszystko się sprowadzało jedynie do tego i niczego więcej. - Tak jakoś wyszło, że się zbiegłyśmy. Chyba żadna z nas nie chciała pierwszego dnia przesiedzieć w pokoju - odpowiedziała, nie bardzo wiedząc co jeszcze mogłaby dodać w tej kwestii. - Zawsze możemy się przejść gdzieś razem... zobaczyć czy nie ma w okolicy czegoś ciekawego. Bo szczerze tej jaskini mam już nieco dosyć - stwierdziła, wskazując kciukiem w kierunku miejsca, z którego przed chwilą wyszła. Za długo się tam szlajała. Za długo...
Tak bardzo chciałaby w tym momencie być naćpana. Mknęło ku niej to przerażające poczucie, że faktycznie traci rozum. Nie tyle w tym miejscu co po prostu przy nim. Nie żeby zdarzyło się jej to pierwszy raz. Nie dało się ukryć, że z ich dwojga to on lepiej odbijał piłkę rozmowy, składniej pisał czy potrafił odpowiedzieć bardziej kąśliwie, ale to i tak nie zdarzało jej się często. Normalnie też pozwoliłaby się komuś prowadzić, ale nie wieszałaby się na nim tak rozpaczliwie. Nie pozwoliłaby się przede wszystkim chwycić w talii, bo to miejsce było w jej wyobrażeniu zbyt kobiece i intymne dla jej samej, aby dotykał ją tam jeszcze ktoś poza jej braćmi. Przyzwyczajona do sportów kontaktowych nie bała się tego, ale nie bez powodu nie uprawiała tańca towarzyskiego. A teraz szła tak naprzód i po prostu łamała sobie nad tym głowę. Kiedy zaczęła się tym wszystkim aż tak przejmować? Chyba przecież nie teraz, nie po jego szczątkowych prawdach, które zaczynała zbierać jak drogocenne kamienie? Obawiała się, że tak jej odpowie, ale nie pytała już o nic więcej. Ta historia warta byłaby rozwinięcia, a jednak miała wrażenie, że nie jest chętniejszy do zwierzeń bardziej, niż ostatnio. Ani tym bardziej, oświetleni błękitną aurą, nie nastrajają się do tego pozytywniej. Przemilczała więc wszystkie wątpliwości, które jeszcze chciałaby pojąć. Dzisiaj chyba nie krwawił… dlaczego? Jeśli bransoletka zaciskała się tak ciasno, dlaczego dzisiaj było inaczej? Widząc jak zaczyna robić się jaśniej i jaśniej, zaczęła oddychać spokojniej, ale ostatecznie uspokoiła się dopiero wówczas, gdy zobaczyła jak z półmroku wyłania się wyjście. Trzymając jego łokieć, wyrwała się do przodu, aby znaleźć się tam jak najszybciej. Czuła na sobie spojrzenie, zupełnie tak jakby obserwowały ich ściany… lub jakieś niebieskie wieloryby. Nie zwolniła dopóki nie wyciągnęła go na zewnątrz. - Trzeba było iść na masaż… - oznajmiła z poczuciem porażki, ale i z przeogromną ulgą barwiącą jej głos. Jednocześnie uświadomiła sobie dopiero teraz, że tak naprawdę to cała drży. - Jeśli nie są darmowe, to kupię ci co najmniej trzy.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Zaplątali się oboje w przedziwną relację kompatybilności łamanej przez zupełną obcość. Szereg zgadywanek zabarwionych przypadkowymi komentarzami, nieumiejętnie czytając z siebie nie mając pojęcia jakim językiem jedno czy drugie jest napisane. Relacja oparta na niczym zupełnie, wczepiona w tkaninę codzienności jak rzep, twardo trzymając się faktury ściegów, a teraz i on sam już nie był pewien, czy chciał tego rzepa odrywać. Wyprostował skostniałe palce puszczając w końcu jej talię i potarł o siebie dłonie po czym wsadził je w kieszenie. Z pewną niewypowiedzianą wdzięcznością przyjął ciszę, która nastąpiła po tej krótkiej wymianie zdań o bransoletkach. Czy to to miejsce? Czy jaki czort sprawił, że było mu jakoś wyśmienicie dobrze, że to co mówił było słuszne, że czuł się wygodnie. Pokręcił aż z niedowierzaniem głową by odgonić od siebie tę myśl, bo przecież, no jakżeby inaczej - w życiu nie może być dobrze. Dał się pociągnąć w stronę wyjścia bo i sam już miał serdecznie dość tej jaskini. Był nieprzygotowany na błąkanie się w ciemnościach, a bycie nieprzygotowanym w przypadku jakiegokolwiek chyba krukona było bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem. - To może idźmy? Niektóre są za darmo... - mruknął unosząc nieco ramiona. Ze zdziwieniem przyjął fakt, że na zewnątrz, pomimo ujemnych temperatur, wciąż było cieplej niż w tych paskudnych ciemnościach w których się zgubili chwilę temu. Przyglądał się przechodzącym obok uczennicom, które właśnie zmierzały zwiedzać jaskinię i z pewnym zmieszaniem zauważył, że jedna z nich miała... kurtkę w wieloryby? Uniósł pytająco brwi patrząc na Nircie i wskazał mijającą ich dziewczynę kciukiem. Chyba serio zwariował.
2 x zt
Avdotya A. Grigoryeva
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 154cm
C. szczególne : Blizna pod lewym nadgarstkiem; dość nietypowy akcent (mieszanka rosyjskiego i japońskiego)
Trójkąt fajnych czarodziejów, a raczej czarodziejek, brzmiał właściwie jak sama nazwa mówi - fajnie. Nie mniej dziwnie słuchało jej się o trójkątach od kogoś, kto na pierwszy rzut oka przypominał Izumi Konate z Lucky Stara, zwłaszcza przy tym bałwanku. Te przemyślenia zostawiła jednak dla siebie dobrze wiedząc, że pewnie nikt nie zaczai, kim jest Konata i dlaczego tak, a nie inaczej. Znaczy no, to przez włosy Asterii, wiadomo, ale jeszcze ktoś pomyśli, że ją wyklina po japońsku czy coś. Nie mniej uśmiechnęła się. Trójkąty zawsze były zabawne, w taki dość dziecinny sposób. No... ten. Dobre żarty opowiadają, czy coś. - Jak już o prankach mowa, to wykręciłabym jakiemuś Halowi. Z drugiej strony nie wiem, czy chcę mieć z nim dużą styczność w ferie... - mruknęła niezadowolona dalej będąc mocno salty po ostatnim ich spotkaniu. Nosz cholera jasna, jak dobrze nie być w Griffindorze. - W każdy razie spacer po okolicy brzmi w porządku. Tylko... - zerknęła raz jeszcze na dzieło Asterii w stanie średnio głębokiego zamyślenia. - Ten bałwan jest już skończony? - zapytała zaciekawiona. No bo jeśli coś jeszcze jest mu potrzebne, a ona na bałwanach się nie zna... Dobra, znała, ale nie śnieżnych. W każdym razie szkoda by go było zostawić niekompletnego. A czy był kompletny czy nie to nie wiedziała.
Asteria M. A. Reeves
Rok Nauki : VI
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : Diastema, ostre górne trójki, tatuaże, blada jak truposz
One coś odwalą. Na tysiąc procent. Nie była pewna jak rozrywkowa jest druga połowa pokoju, ale pewnym było, że z samą Strauss tworzyły mieszankę wybuchową. Jeśli będzie trzeba, to na pewno sprowadzą na złą drogę dwie duszyczki i wciągną w swoje harce. A było się co psocić. Natrzeć kogoś śniegiem, podkraść ubrania z szatni w spa, zepchnąć kogoś z urwiska, może zagonić na ten niezbyt miło wyglądający, rozbujany most nad przepaścią. Nie było mowy, że wszyscy wrócą do Hogwartu cali, zdrowi i bez urazu choćby na psychice. Pokiwała głową na słowa o fotografie. Chętnie sobie urządzi jakąś sesję w górskich klimatach, a z towarzystwem było zdecydowanie lepiej niż ustawiać aparat i wspierać się magią przy każdej próbie wykonania zdjęcia. Mogła bez wstawania strzelić całą serię jedynie nieznacznie poprawiając pozycję, a do tego doszłyby uwagi, które pomogą znacznie bardziej niż wracanie do urządzenia i myślenie samemu jak wyjść śliczniej na fotce. Ale to na potem. Musiała przegrzebać kufer, rozwiesić się, wybrać odpowiednią kreację. Może napisze do matki, żeby podesłała coś ładnego? – W ogóle tym drętwiejcom starym trzeba wyciąć jakiegoś pranka. Tyle ich się tu nazłaziło jakby to było sanatorium dla starców – mruknęła zerkając w stronę, w którą znajdował się cały ośrodek. Też kiedyś będzie w ich wieku, ale jak na razie utrzymywała, że jest wiecznie młoda i piękna. Do czasu aż pomiędzy farbowaniami znajdzie siwego włosa albo jakąś zaginioną zmarszczkę pozostałą po jej nadmiernej mimice twarzy. Miała jednak wrażenie, że pół hogwarckiej kadry zabrało się z nimi na wycieczkę. Jakby tego było mało, dostrzegała też takich, którzy z uczeniem nie mieli nic wspólnego. Obróciła się w stronę śnieżnej figury i odsunęła jeszcze kilka kroków. Krytycznie skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła się mu przyglądać. Zmrużyła oczy, wydobyła z siebie ciche "hmm". – Przydałyby mu się jakieś ślepia, bo nie widać tych wydrążonych dziur. Nadałaby się krew mugolskiego dzieciaka, chociaż prędzej znajdziemy chyba kamienie – odezwała się wreszcie, gdy oceniła swoje częściowo okrągłe, a częściowo kanciaste dzieło. Uznała, że nawet mu ładniej z utrąconym kawałkiem rogu. I nieźle wyszedł jej ten garbaty nos. Wyszczerzone zębiska, przy których dłubała nadając im odpowiedniego kształtu też przydałoby się jakoś ubarwić, ale aż tak się z tym chrzanić nie zamierzała. Zresztą, ktoś go zaraz rozwali.