To zjazdy dla odważnych. Jeśli nie potrafisz jeździć, powinieneś zacząć od niebieskiej, a później czerwonej trasy! Jeśli masz doświadczenie, kostki będą ci znacznie bardziej przychylne. Te stoki są naprawdę strome, pamiętaj, że decydując się na rzut, liczysz się z poważniejszymi konsekwencjami.
Uwaga! • wszyscy, którzy potrafią jeździć, rzucają 3 kostkami; • początkujący, którzy napisali chociaż 1 post na niebieskiej trasie i na czerwonej trasie, rzucają 2; • początkujący, którzy zdecydowali się od razu na czarną trasę (lub zrezygnowali tylko z czerwonej, albo tylko z niebieskiej), rzucają 1. • Jeśli nie wypożyczyłeś, a kupiłeś sprzęt, możesz podnieść wynik o 3 oczka.
Kostki:
1-3: Czy jak stanąłeś na szczycie i zobaczyłeś ten kąt nachylenia, przeszedł cię chociaż dreszcz? Jeśli tak, to trzeba było posłuchać tego głosiku w głowie, który krzyczał, że to zły pomysł. Nie zjechałaś z tej góry. Sturlałeś się z niej i to dość popisowo. Złamana noga to tylko jedno z twoich zmartwień. Jesteś po prostu poobijany, nadwyrężony w każdy sposób. Miejscowy lekarz na pewno ci pomoże, a masaż w spa trochę zregeneruję, ale pamiętaj, że do końca wyjazdu dalej ciągle coś cię pobolewa i uwzględnij to przy podejmowaniu jakichkolwiek aktywności. 4-6: Upadłeś dopiero pod koniec góry, ale za to wygiąłeś się w taki sposób, że normalnie nie podejrzewałbyś swojego ciała o takie zdolności. Wydawałoby się, że od zrobienia sobie poważnej krzywdy dzieli cię tylko jeden krok, ale jak widać, twoje ciało było bardziej elastyczne niż sprzedane/wypożyczone ci czarty, bądź snowflow, które się złamały. Tak czy inaczej musisz pokryć koszty naprawy, a jest to całe 50 galeonów. Następnym razem dwa razy się zastanów, czy warto podejmować się takich wyzwań. 7-9 Wjechałeś w nietypowe, ośnieżone drzewo. Uderzenie wydaje się niewinne, przynajmniej z pozoru, ale zmienia całkowicie twój sposób myślenia. Od teraz wydaje ci się, że jesteś zupełnie inną (wybraną przez ciebie!) osobą. Nieważne, czy to twój przyjaciel, wróg, minister magii - utożsamiasz się z nim w stu procentach i nikt nie jest w stanie cię przekonać, że to nie jest twoja prawdziwa tożsamość. Na szczęście efekt utrzyma się tylko w tym i kolejnym wątku. 10-12 Może problemem nie były nawet twoje umiejętności. W zasadzie wyruszyłeś w trasę dość pewnie, tylko niestety, kiedy nagle przy pełnej prędkości czarty, lub snowflow przestają uważać cię za swojego właściciela, sytuacja robi się poważna. W twoim wypadku twój sprzęt dosłownie wystrzelił cię z dala od siebie, a ty poleciałeś twarzą prosto w rosnący niedaleko ognisty hibiskus. Twoja twarz wygląda koszmarnie. Na szczęście w wypożyczalni przyjmują twoją reklamację i poza wymianą sprzętu otrzymujesz również kupon do spa na dowolny zabieg. 13-15: Trasę pokonujesz bez przeszkód, ale chyba straciłeś czujność, bo przy jednym zakręcie pod koniec drogi ewidentnie o coś zahaczyłeś i usłyszałeś cichy pisk. Okazuje się, że potrąciłeś wojsiłkę, zgniotłeś ją. Jeśli masz 5 punktów z uzdrawiania, jesteś w stanie jej pomóc i otrzymujesz 1 punkt do kuferka z tej dziedziny, jeśli nie i nikt w pobliżu ci nie pomoże, musisz zostawić zwierze ze świadomością, że nie ma już dla niego ratunku. Jeśli ci się uda, zgłoś się po punkt w w odpowiednim temacie. 16-18: Nielicznym udaje się pokonać tę trasę bez upadków, a tym, którzy już to osiągną, udziela się niesamowita energia i magia tej góry. Od teraz jesteś obdarzony niezwykłym przeczuciem. Trzy pierwsze kłamstwa, które usłyszysz fabularnie w czasie ferii, rozszyfrujesz bez najmniejszego problemu. Nieważne jak znakomitym kłamcą jest twój rozmówca, wyczujesz ten fałsz niezależnie od okoliczności.
Laurel Miskinis
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : litewski akcent, dużo przekleństw, donośny głos
Co ona tu robi? Dlaczego stok jest taki stromy? Oddychanie na tej wysokości było trudniejsze, a przecież zawracała do Annabell. Ślizgała się mocno po śniegu i większość trasy pokonywała niemal na czworaka. Jej głos niósł się echem. Annabell?! - lecz nikt jej nie odpowiadał. Nie widziała ani żywej duszy, a to wpędziło ją już w większy lęk. Deskę, którą wypożyczyła wcisnęła obok jednego z większych kamieni. Utrudniała jej przemieszczanie się, a potrzebowała obu rąk, by przytrzymać się stromego pagórka. Laurel miała tragiczną orientację w terenie, o czym przekonała się już połowa populacji w zamku. Na stok przyszła z koleżanką i mimo jej obecności zjechała gdzieś, gdzie straciła ją z oczu. - JEST TU KTO?! - krzyczała, zapomniawszy, że robi to w języku czesko-litewsko-węgierskim, bowiem raz na jakiś czas wpadało inne słowo, tworzące gwarę, której notorycznie używała w Souhvězdí. Na desce zjechała bardzo nisko, więc za którymś tym pagórkiem powinien zacząć się niebieski szlak. Czemu więc napotykała jeszcze więcej trudności? Zziajana, zmarznięta i już porządnie zaniepokojona nie pozostawała w miejscu nawet chwili. Popełniała błąd, bowiem wówczas zmniejszała szansę odnalezienia siebie przez kogoś bardziej wykwalifikowanego. Wiedziała, że Ann jej szuka i zapewne zawoła kogoś na pomoc. Przeklinała pod nosem, czując się upokorzona własnym pechem. W pewnym momencie pokonała kolejny pagórek i zatrzymała się, siadając na jego szczycie. Z lekkim opóźnieniem rozejrzała się i niemal zemdlała, odkrywszy, że jest w bardzo, ale to bardzo niebezpiecznym miejscu. Powinna jak najprędzej zawracać, zsunąć się z tego zbocza drogą, którą tutaj przyszła. Być może w innych okolicznościach widok zapierałby dech w piersiach, zaś teraz... nagle dostała zawrotów w głowy z przerażenia i szoku, przez co niekontrolowanie przechyliła się... i dzięki niech będą Merlinowi, że miała na sobie kask, bowiem... spadła. Turlała się ze stromego stoku w akompaniamencie głuchego krzyku, wyciskanego z obijanych właśnie płuc. Nie wiedziała gdzie jest góra, gdzie dół; raz po raz jej głowa obita w kask obijała się od kamieni, a kończyny zahaczały niekontrolowanie o prawie każdą napotkaną nierówność. Wydawało się jej, że spadała wieczność, a na końcu czeka na nią śmierć, wszak nie potrafiła się zatrzymać. Obijała każdy możliwy mięsień lecz dopiero za moment miała zrozumieć co to tak naprawdę znaczy "zaboleć". W chwili, gdy próbowała skulić się i osłonić głowę, siła pędu nieznacznie wyrzuciła ją w powietrzu, przez co podczas twardego lądowania wpadła w jakąś szczelinę między głazami. Po chwili po stoku rozniosło się głośne echo krzyku, a w jej uszach dźwięczał charakterystyczny dźwięk łamanej kości, a zmysły promieniująca, przeraźliwie bolesna fala bólu. Przynajmniej straciła cały pęd, ale jej stan fizyczny pozostawiał wiele do życzenia. Leżała skąpana we śniegu, a czuła się paskudnie. W kąciku jej ust pojawiła się plamka krwi, twarz, którą to tak dzisiaj rano podkreślała makijażem była brudna i poobijana, na policzku z pewnością będzie mieć sińca wielkości pięści. Nie była pewna, ale chyba coś było nie tak z jej żebrami - bolały po obu stronach, a oddychanie nie było wcale bezbolesne. Nie mogła się na niczym skupić, bowiem po prostu... bolało, a ona miała naprawdę niski próg bólowy. Z głuchym szlochem podniosła obolałą rękę do góry i otarła śnieg z oczu, a gdy zobaczyła co się dzieje z jej nogą krzyknęła bardzo głośno i to z bólu i z przerażenia. Kość piszczelowa została w pięknym stylu złamana. Na co dzień Lau posiadała silną osobowość, potrafiła odpyskować, kłócić się, energicznie debatować, ale gdy w grę wchodził strach i ból to na wierzch wydostawała się jej kobieca kruchość. Była tu sama, połamana, oblała i nie miała sił się podnieść. Zgubiła się i nikt nie wiedział gdzie się znajduje, a przecież nie miała szans stanąć teraz na nogi. - POMOCY! - krzyknęła z całych sił, walcząc z płaczliwym tonem i dopiero po chwili zorientowała się, że mówi w ojczystym języku. - Czy ktoś mnie słyszy?! - niski próg bólowy nie pozwolił jej na jakikolwiek gwałtowny ruch. Zaciskając zęby z bólu przez dobre trzynaście minut wyciągała spod paska różdżkę. Kolejne siedem zajęło jej poprawne chwycenie jej i wycelowanie w kierunku ciemniejącego nieba. Próbowała stworzyć racę, ale nie udawało się jej wystrzelić zbyt wysoko, bowiem wygasała jakieś trzy metry nad jej sylwetką. - HALOOOO?!!! - otarła policzki i wyczuła na nich łzy. Nigdy nie płakała, ale w chwili obecnej nie potrafiła ich powstrzymać.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Z każdą chwilą Ann była coraz bardziej zaniepokojona, nie, ona była przerażona, kiedy dotarło do niej, że faktycznie zgubiła swoją przyjaciółkę. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, ale nie dawała sobie zawładnąć tymi emocjami. Musiała ją znaleźć, bo najgorsze w tym wszystkim było to, że tylko Helyey wiedziała, że Laurel się zgubiła i, co gorsze, nagle nie widziała żywej duszy. Potrafiła jeździć na czartach, była pewna swoich umiejętności, ale nie można było tego powiedzieć o Miskinis. Merlinie… - LAUREL! – wciąż nawoływała dziewczynę, a jej głos stawał się rozpaczliwy. Stok stawał się coraz bardziej stromy, a ona nawet nie wiedziała czy idzie w dobrą stronę. Obawiała się, że jechała w zupełnie złym kierunku i nigdy w życiu nie znajdzie przyjaciółki i sama się zgubi. Pokonywała kolejne wzniesienia, mając nadzieję, że to dobry kierunek. Pomiędzy zamartwianiem się, modliła się do wszystkich znanych jej bóstw, będąc największą hipokrytką świata. Bowiem Ann w żadne bóstwa nie wierzyła, a wpajane jej ambicje i wartości jasno mówiły, że może liczyć tylko na siebie, a los jest tylko i wyłącznie w jej własnych rękach. Była jednak zbyt przestraszona tym co się stało, więc szła na oślep, przedzierając się w pewnym momencie przez krzaki i wytężając słuch. Przecież nie mogła odjechać aż tak daleko! Czas jej się dłużył niemiłosiernie. Była niemal pewna, że jej nie znajdzie i co gorsza – sama już nie miała pojęcia gdzie jest. Nie potrafiła zrozumieć jakim cudem nie było tam żywej duszy, gdzie ona, na Merlina, się znalazła? Sytuacja wydawała się być coraz gorsza, a Ann była już naprawdę wysoko. Nie miała wątpliwości, że jest na czarnej trasie i bynajmniej jej się to nie podobało. Może innym razem, czułaby adrenalinę buzującą w jej krwi, ale teraz słyszała tylko szumiącą w uszach krew i mocno obijające się o żebra serce. Wypatrywała kogokolwiek, byle tylko zapytać, zatrzymać, cokolwiek! Postanowiła zjechać nieco w dół, była bowiem pewna, że aż tak wysoko Miskinis nie wlazła, a przynajmniej głęboko w to wierzyła. Prawdę mówiąc, nadzieję miała na to, że jechała w dobrym kierunku, co wciąż takiej pewności nie miała. Czuła jak otacza ja ta niesamowita pustka, była sama, tak cholernie wysoko w górach, szukając zaginionej przyjaciółki, która była niewiadomo gdzie i w niewiadomo w jakim stanie. Ona sama miała kłopoty ze zjechaniem w tym miejscu, była doświadczoną czarciarką, jednak emocje brały już nad nią górę, denerwowała się, cholernie się denerwowała. Zjeżdżała ostrożnie w dół, i rozglądała się dookoła, szukając dziewczyny. Proszę, proszę znajdź się. Oczami wyobraźni widziała połamaną dziewczynę, której nikt nie znalazł i… Nie, koniec, nie mogła tak myśleć, musiała się skupić. W końcu coś usłyszała, miała wrażenie, że był to głos Laurel i mogła przysięgnąć, że słyszała litewski. Mocniej odepchnęła się od pokrywy śnieżnej i szybciej zaczęła się zsuwać w dół. Nerwy jej nie opuszczały ani na sekundę, a serce zaczęło wystukiwać nierówny rytm. Jak tak dalej pójdzie, to dostanie zawału, lub arytmii, lub po prostu serce jej stanie na dłuższą chwilę i umrze. Nie to, żeby dramatyzowała, chociaż właśnie tak było. Spojrzała w bok i był to jej największy błąd jaki mogła popełnić. Z impetem wjechała w drzewo, mocno uderzając w nie głową.
Zimna Rosja przygotowała go na każdą trudność i każdy sport. W Durmstrangu quidditch był sportem, który wyrabiał charakter, wytrzymałość i dyscyplinę. Hartował nie tylko słabe ciała, umysły, ale także dusze. Nie można było mówić o bólu, wiele razy twarz zalewała się krwią, a kończyny bliskie odmarznięcia przybliżały do śmierci. Tu marzenia chwili wytchnienia nie istniały, tu żyło się cierpieniem. Każdy magiczny sport zimowy nie mógł być tu nieznany. Viserys szybko opanował każdy z nich, ale najbardziej spodobał mu się snowflow. Większość chłopaków śmigała na deskach, chociaż głównie wszyscy woleli miotły. To osiągnięcia w quidditchu wywyższały jego szkołę - Durmstrang. Za nim zjawił się na stoku, uważnie przejrzał mapkę tras. Czarne trasy wydawały się idealne. Nie można było tu mieć do czynienia z amatorami i nudą. Miał nadzieje, że ten masażyk sportowy, na który dostał bon zrobiony przed jazdą, przygotuje go na każdą niedogodność, ból i nawet porażkę, ale to ostatnie nie wchodziło w grę — na razie. Miał zamiar ścigać się ze swoim przyjacielem, a z cwanym @Charlie O. Rowle nie zamierzał przegrać. Nie miał zamiaru dać mu tej satysfakcji. Wiedział, że jeśli się to stanie, nieważne na wynik, oboje będą sobie przypominać i nabijać się nawzajem z siebie; zależy, który bardziej zedrze sobie ryj na tych czarnych trasach. Zjawił się w wypożyczonym sprzętem, mając nadzieje, że nie pisze na nim wypożyczony, ale nie trzeba było niczego naklejać, aby spojrzeć na tą deskę od snowflow — nawet ślepy by zobaczył, że to z wypożyczalni. Brakowało mu tego, żeby ktoś mu to wypomniał " Co Dear nie stać cię na swój sprzęt, tatuś pieniążki przestał dosyłać"? Doprowadzało go to do szału, a w Durmstrangu zdarzali się tacy, przecież nie wszyscy spali na pieniądzach. Dlatego postanowił, że znajdzie sobie jakąś robotę. Nic szczególnego. Ojciec na pewno nie byłby z tego zadowolony, zwłaszcza że Viserys był na ostatnim roku i miał go zdać śpiewająco. Oczywiście Dorienowi tatuś załatwił stanowisko po znajomości, ale Vis uparł się iść na studia, wiedział, że naukę będzie zawdzięczał jedynie sobie. Rozglądał się po przybyłych, nie mogąc nigdzie wyłapać Chalriego. Raczej nie ciężko było dostrzec chłopaka z 1.88 metrów wzrostu wśród tych karzełków. Niektórzy zjeżdżali, a inni czekali jak on. Jeśli jeździ, tak jak jest na czas, to na pewno to wygram. Viserys z tą myślą niemal uśmiechnął się sam do siebie, jednak nikt nie mógł tego zauważyć.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Po drodze do wypożyczalni zgarnął z ośrodka mapę stoku i teraz, wyszedłszy z nowymi nartami z budynku, zaczął się jej przyglądać. Wahał się lekko między trasą czerwoną a czarną, w końcu minął już dłuższy czas od ostatniej wycieczki w góry na narty czy też ich magiczny odpowiednik - czarty, ale... Poczuł dreszczyk adrenaliny, śledząc wzrokiem przebieg czarnej trasy. A, raz się żyje, pomyślał i to chyba całkiem trafne podsumowanie wyboru najtrudniejszej trasy. Popatrzył jeszcze przez chwilę na mapę, aby mniej więcej zapamiętać trasę i ruszył w jej kierunku. Założył swój nowy sprzęt, w pełni gotowy, aby go wypróbować. Ruszył czarną trasą, początkowo ostrożnie, a potem nabierając tempa. Słyszał świst wiatru i czuł szczypiący mróz, któremu co i raz udawało dostać się pod ubranie. Jednak mimo wszystko było mu ciepło, wyposażył się profesjonalnie w sprzęt i odpowiednie ciuchy. Nabierał tempa, a jego ciało przypominało sobie wszystkie posiadane przez niego umiejętności narciarskie. Po kilkunastu minutach radził sobie już tak dobrze, jak kiedyś. Tego chyba się nie zapomina, ciało pamięta ułożenie nóg, którego kiedyś się wyuczyło, wygięcie bioder, wychylenia na boki... Uśmiechnął się sam do siebie, czując jak adrenalina łaskocze go w żyłach. Przebył już spory kawałek trasy, z tego, co pamiętał z mapy to nawet chyba większość. Jechał już pełną prędkością na jaką było go stać, mijając zgrabnie górki i inne przeszkody. Próbował nawet wyskakiwać i całkiem dobrze mu to wychodziło. I... w pewnym momencie coś się stało. Poczuł, że buty odczepiają mu się od czart, które właściwie wystrzeliły go z dala od siebie. Sprzęt zdecydowanie musiał być wadliwy, ale nie to w tym momencie było ważne. Szybował w powietrzu, nie mając zupełnie kontroli nad czym, gdzie upadnie. I, oczywiście, nie mógł wpaść w śnieżną zaspę, których tu było do groma. Zobaczył, że kieruje się wprost w jakieś krzaki i nie mógł nic na to poradzić. Przemknęło mu przez myśl, że powinien znać tę roślinę, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Z impetem wylądował w dziwnych kwiatach i... Poczuł okropny ból na twarzy, jakby poparzył się wrzątkiem. I w tym momencie przypomniał sobie, jaka roślina daje taki efekt. - Ognisty hibiskus - jęknął, jakby to miało zmniejszyć ból i obrzęk. Szybko poderwał się z krzaków i odbiegł kilka kroków dalej. Dominik wyrzucał z siebie wiązanki przekleństw, których raczej na co dzień się od niego nie usłyszy. Nie opanował jakoś specjalnie zaklęć uzdrawiających i chyba musiał to nadrobić. Wziął więc garść śniegu i przyłożył do twarzy. Skrzywił się od paskudnego bólu, ale po chwili poczuł lekką ulgę. Musiał wyglądać... źle. Nadzieja jednak w tym, że czerwone plamy zejdą niedługo, zajmie się tym w pensjonacie i znajdzie kogoś, kto mu pomoże. Zdjął kask i wzburzył włosy. Sięgnął po kolejną garść śniegu, chłodząc bolące miejsca. Oddychał głęboko, wypuszczając powoli powietrze, aby nie zacząć krzyczeć z wściekłości. W końcu nie mógł nic więcej dla siebie zrobić i wyjął różdżkę. Lewitował czarty obok siebie, idąc ponuro w dół stoku, aby dotrzeć do hotelu. W pewnym momencie usłyszał, jakby niewyraźne wołanie i zaraz za jego plecami pojawił się kolejny narciarz, zmierzający prosto w drzewo z zawrotną prędkością. Dominik nawet nie zdążył się odezwać, kiedy dziewczyna (poznał po posturze) z impetem uderzyła w pień. Rowle wydał zduszony okrzyk i natychmiast pobiegł w tamtą stronę. Nadal wydawało mu się, że co i raz słyszy wołanie, ale nie miał teraz czasu się tym zajmować. Podbiegł do dziewczyny i złapał ją za ramię. - Hej, żyjesz?
Nie miała sił krzyczeć o pomoc, kiedy ciałem targał silny ból, kumulujący się rzecz jasna w złamanej nodze. W pewnym momencie dłoń obejmująca trzonek różdżki opadła, gdy Laurel... zemdlała. Stało się przez to, że z jej ciała uciekała cała adrenalina, a szok wywołany reakcją ciała wymusił na niej utratę przytomności. Na szczęście (?) nie trwała długo, bowiem z gwałtownym oddechem ocknęła się, wyczuwszy na twarzy opadające z nieba płatki śniegu. Przemarznięta na wskroś jęknęła płaczliwie z powodu swojej bezradności. Po paru chwilach opieprzyła się srogo, bowiem nie była porcelanową lalką i nie może leżeć tu i się nad sobą użalać. Nie jest dziewczyną z Kalwarii, gdzie garbiła ramiona pod uderzeniem ojca, a była Laurel Miskinis, niezależną i w większości samowystarczalną wiedźmą. Zacisnęła palce w pięść i choć jej policzki ogrzewały i moczyły strumienie łez, to zmusiła wszystkie swoje mięśnie do współpracy i usiadła. Oparła ramię o skałę i dysząc ciężko, przesunęła się bliżej oparcia. Cicho krzyknęła, gdy znów dopadł ją promieniujący ból wyłamanej porządnie kości. Omijała wzrokiem nogę w obawie, iż zapamięta na całe życie jej dziwny kształt - taki nienaturalny. Trzęsącą się ręką uniosła różdżkę do nieba i dukała zaklęcia racy, wystrzeliwując je jak najdalej potrafiła. Jednak nikt nie nadchodził, a ona nie potrafiła sobie pomóc. - CZY KTOŚ MNIE SŁYSZY?! HALOOO KURWA!! - krzyknęła, a gdy dopadła ją myśl, że swoim hałasem może zwabić jakieś górskie stworzenia to aż pobladła i umilkła. Nie wiedziała co ma zrobić. Bała się teleportować, a może... A może patronus? Gdyby tylko tak nie bolało! Zacisnęła mocno powieki i próbowała upoić się uczuciem szczęścia i jednocześnie naładować tym zaklęcie patronusa. Jakże marna iskra wylatywała z krańca jej różdżki! Nie poddawała się, wszak nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Kolejne pół godziny zajeło jej ładowanie czasu szczęściem i po upływie tego czasu wyczarowała jedynie srebrzystą mgiełkę, przypominającą ptaka. Wypchnęła zaklęcie w świat, próbując nakierować je do Annabell. Niestety nie miało szans dotrzeć zbyt daleko, ale podczas lotu wydostawały się z niego słowa : POMOCY. JESTEM RANNA. POMOCY KUŹWA!!!, co bezkształtny gawron (o charakterystycznym akcencie) wykrzyczał jedynie dwukrotnie nim zgasł. Głowa Laurel znów opadła na ramię, gdy na kilka chwil zemdlała. Prawdopodobnie przez utratę przytomności zaklęcie przestało działać. Powinna popracować nad swoją odpornością na ból, a jednak była to jej najwieksza słabość.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Odsunęła się od drzewa i uniosła dłoń do głowy, chwytając się za skroń chronioną przez kask. Merlinie, całe szczęście go założyła, ale przecież nie była głupia, żeby zjeżdżać bez kasku. Przymknęła na chwilę oczy i poczekała, aż lekkie zawroty głowy miną. Chyba nic jej nie było, cóż tak jej się wydawało. Rzecz w tym, że nie myślała już o sobie, jako sobie, była bowiem przekonana, że jest swoim bratem. Uderzenie więc musiało być tylko z pozoru nieszkodliwe, chociaż rzecz jasna ona stwierdziła, że absolutnie nic jej nie jest. Odjechała kawałek i uderzyło ją to, że nie pamięta też co tu robi. Nie widziała żadnych swoich znajomych, a stok był bardzo stromy, domyśliła się więc, że to czarna trasa. W życiu nie wybrałaby się sama na czarną trasę, nie była Annabell, żeby tak wierzyć w swoje umiejętności, mimo że jeździć potrafiła. - Co do kurwy... – mruknęła po węgiersku i rozejrzała się wokół. Dotarł do niej czyiś głos, więc zmrużyła oczy i przeniosła wzrok na osobę, do której należał. - Nie, chyba nie… Rzecz w tym, że nie wiem co tutaj robię, to raczej moja siostra lubi taką adrenalinę. – odparła do mężczyzny, wciąż będąc przekonaną, że jest własnym bratem. Po chwili dotarło do niej coś. Dziwne przeświadczenie, że kogoś szuka i chociaż nie miała pojęcia kogo dokładnie. W duchu wzruszyła ramionami, stwierdzając, że oszalała i znów przeniosła wzrok na swojego nowego towarzysza. - O stary, ale ci mordę przypiekło. – wydusiła z siebie, dopiero teraz zauważając czerwone ślady. - Mogę coś z tym zrobić, matka naciska na zaklęcia uzdrawiające. – dodała jeszcze. Nigdy nie radziła sobie zbyt dobrze z presją rodziców, to Annabell potrafiła wszystko pogodzić i jeszcze mu pomagać, nie zmieniało to faktu, że coś tam potrafił i mógł wyczarować powłokę chłodzącą. - Śnieg to taka ulga na chwilę, fringere na jakiś czas. – wzruszyła ramionami i zanim ten zdążył jej odpowiedzieć wyjęła różdżkę i rzuciła zaklęcie*. Po chwili zerknęła na różdżkę i ogarnęła ją totalna dezorientacja. To była różdżka Annabell, jakim cudem ją miała i jak do cholery ją posłuchała? Uniosła jednak głowę, była pewna, że usłyszała wołanie o pomoc. - Słyszałeś? – zapytała i zaczęła powoli zsuwać się w dół, może jej się wydawało, ale może faktycznie ktoś potrzebował pomocy, ta trasa była chujostwem. - Jestem Ciprián! – rzuciła przez ramię, nawet nie zastanawiając się jak idiotycznie to brzmi z jej ust. Cholerne drzewo.
* FRINGERE Tworzy na jakiś czas powłokę chłodzącą i łagodzącą ból; przydatne przy poparzeniach. dostępność: 5 pkt z uzdrawiania (mam 10 pkt)
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Uff, na szczęście żyła. Dodatkowo, jak na osobę, która przed chwilą przywaliła w drzewo była całkiem ruchliwa. Dodatkowo mruczała coś w innym języku i Dominik zmartwił się, że się z nią nie dogada i nie da rady w niczym pomóc. Na szczęście, gdy usłyszała jego głos to nie dość, że zrozumiała to jeszcze odezwała się po angielsku, dzięki Merlinowi! Patrzył na nią z troską w oczach, chcąc dowiedzieć się czy nic jej nie jest. Mimo, że zaprzeczyła, że żyje to jednak nie wyglądała na martwą. Duchy, które znał był jednak bardziej przezroczyste. Dziwne miał myśli w obliczu takiej sytuacji, ale też przed chwilą przeżył lekką traumę, więc trzeba mu to wybaczyć. Zmartwiło go stwierdzenie, że nie wie, co tutaj robi. Czyżby przy uderzeniu straciła pamięć? Nie zdążył jednak otworzyć ust, bo dziewczyna spojrzała na niego i zwróciła uwagę na jego poparzenia. Zwróciła się do niego per "stary", co było dość dziwne z ust dziewczyny, ale co on tam mógł wiedzieć. Uniósł jednak brew w uprzejmym zdziwieniu. To jednak nie było mądre, bo zauważył (bardzo wyraźnie), że niemal przy każdym ruchu twarzy skóra naciąga się boleśnie. Syknął cicho, nie mogąc się powstrzymać. - Wpadłem w krzaki ognistego hibiskusa - wyjaśnił, chcąc skrzywić się, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, żeby nie potęgować bólu. Po jej reakcji jego nadzieja na małe poparzenia trochę opadła. Wyglądała na pewną siebie, kiedy mówiła o zaklęciu, więc bez słowa poddał się zabiegowi. Gdy rzuciła czar na jego twarz Dominik odczuł cudowną ulgę i w końcu mógł robić głupie miny, nie narażając się na ogromny ból. - Dzięki, jest o niebo lepiej! Muszę się skupić w najbliższej przyszłości na zaklęciach uzdrawiających - mruknął bardziej do siebie, bo zdał sobie sprawę, że trochę zaniedbał tę dziedzinę. - A tobie nic więcej się nie stało? To uderzenie wyglądało dość groźnie. Ale chyba masz pancerny kask - zauważył, bo z zewnątrz chyba rzeczywiście dziewczyna nie doznała uszczerbku na zdrowiu. W tym samym momencie, co dziewczyna uniósł głowę, bo znów wydawało mu się, że do jego uszu dotarło wołanie. Przecież nie mogło mu się przesłyszeć już któryś raz i to jednocześnie z dziewczyną? - Słyszałem - przyznał i zaczął zsuwać się wraz z nią. - Trzeba to sprawdzić, może ktoś też ma na końcie takie osiągnięcia jak my dzisiaj - powiedział ironicznie, bo oboje, jak widać, popisali się brawurową jazdą. Fakt, że w jego przypadku była to wina nart, niczego nie poprawiał. Nadal miał poparzoną twarz. Nagle przystanął na chwilę, kiedy się przedstawiła... Przedstawił? Dominik stał przez moment skonsternowany i dopiero po kilku sekundach ruszył ponownie za swoją towarzyszką. - Em, Dominik... - przedstawił się powoli. - Ciprián? - nie mógł się powstrzymać, żeby nie zapytać. - To imię nadawane chłopcom i dziewczętom? - zapytał uprzejmie. Nie chciał wprost wypalić z pytaniem czy jest dziewczyną, która uważa się za faceta, a może facetem, który wygląda jak dziewczyna. Ciągle schodzili w dół, pozornie bezpieczną trasą, ale Dominik zdawał sobie sprawę, że znajdowały się tutaj również urwiska, szczeliny, dziury i inne niebezpieczeństwa. Czasem miał wrażenie, że znów słyszy odglos krzyków, niejednokrotnie wydawało mu się, że w oddali mignęły mu jakieś światła. Na razie jednak nikogo nie znaleźli, ale dopóki przez dłuższy czas nie będzie panować przeraźliwa cisza, to jest nadzieja, że może ten ktoś jeszcze będzie żył.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Ta sytuacja była dziwna, bardzo dziwna nawet jak na niego. Ciprián wpakował się w życiu już kilkukrotnie w niezłe szambo, ale nigdy wcześniej nie znalazł się na stoku z niewiadomych przyczyn, w dodatku będąc całkiem samemu. Nie zastanawiała się jednak nad tym, ponieważ słyszała coś i była przekonana, że ktoś wołał o pomoc. Zsuwała się na czartach po śniegu, nie ryzykując unoszenia się nad nim, nie na tej trasie i nie w tej sytuacji. Jako swój brat poprzysięgła sobie, że już nigdy w życiu nie pójdzie na tę właśnie trasę, choćby mieli jej dać milion galeonów, nie było mowy, nie wiedziała co tam w ogóle robi. - Tak, dobry sprzęt, chociaż o twoim tego nie można powiedzieć. – powiedziała i nieco prychnęła, sam z siebie przecież nie wpadł w roślinę, a i zdążyła zauważyć, że Rowle był bez czart przypiętych do butów. - Całkiem przydatne, o ile nikt cię do tego nie będzie zmuszał. Skinęła tylko głową, na jego słowa, że też coś słyszał, czyli nie miała żadnych omamów, to znaczy innych niż te, które teraz faktycznie jej towarzyszyły. Spojrzała przez ramię na swojego nowego towarzysza i zmarszczyła brwi. Jak to żeńskie? Facet sobie z niej żartował? Dobra, być może była z Węgier, ale to był całkiem cywilizowany kraj, a chyba jasne było, że Ciprián jest imieniem męskim. Może ten hibiskus wywoływał jakieś inne efekty niż tylko poparzenie? Na roślinach się nie znała, to znaczy, w innym przypadku wiedziałaby więcej, ale teraz, myśląc, że jest swoim bliźniakiem, była absolutnie przekonana, że o roślinach nie wie nic. Cieszyła się jednak, że zaklęcie nie wysadziło twarzy mężczyźnie, nie było co prawda trudne, w zaistniałych okolicznościach… cóż, mogło się to różnie skończyć, ale jako Ciprián niespecjalnie wcześniej myślała o konsekwencjach. Gdyby była sobą, nie wątpiłaby w swoje umiejętności, jednak sobą nie była, a raczej była jedynie fizycznie, co mogło nieco konsternować jej rozmówce i nie było w tym bynajmniej nic dziwnego. Dominik mógł sobie pomyśleć wiele w tej sytuacji, aczkolwiek widział, kiedy z niezłą siłą uderza w drzewo, być może domyśli się, że nieco pomieszało jej to w głowie. - Coś ty, męskie. – odparła tylko i zjeżdżała dalej, rozglądając się ostrożnie i wypatrując osoby, która o pomoc wcześniej niewątpliwie wołała. Posuwali się coraz bardziej w dół, Ann miała wrażenie, że minęły już całe wieki i wciąż usiłowała sobie przypomnieć co się stało. Miała w głowie jednak kompletną pustkę, w od uderzenia w drzewo wstecz – nie pamiętała absolutnie nic. Ciekawe jak szybko wróci do siebie, a może to gnębiwtryski pomieszały jej w mózgu już na zawsze? Kilkanaście metrów dalej dostrzegła sylwetkę i wydała z siebie zduszony okrzyk. - Dominik, tam! – zawołała i wskazała palcem miejsce, w którym leżała postać. Nie zważając na niebezpieczeństwo, przyspieszyła i pognała w tym kierunku. Może i nienawidziła presji rodziny na to cholerne bycie uzdrowicielem, ale gdzieś w głębi duszy wiedziała, że należało ludziom pomagać, bez względu na wszystko.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Rzeczywiście Dominik był coraz mocniej skonsternowany tą sytuacją. Zastanawiał się czy to on odczuwa jakieś dziwne skutki uboczne upadku w parzące kwiaty czy może dziewczyna uderzyła się za mocno. Całe to wydarzenie wydawało się jakies abstrakcyjne. Nie sądził, że niewinna wyprawa na stok zakończy się w ten sposób. To znaczy, po pierwsze jeszcze się nie zakończyła i nie zapowiadało się na to, skoro szukali kogoś, kto wpadł w tarapaty, a po drugie mógł się przecież spodziewać, że czarny stok nie będzie najłatwiejszym wyzwaniem. Pocieszał się jednak faktem, że to czarty zrobiły sobie z niego żarty. Och, nawet zrymował w myślach, a to chyba nie był czas na wymyślanie wierszy. Choć patrząc na to, co się działo to nawet nie byłoby najdziwniejsze. - Och, okey - powiedział tylko, nie chcąc wyjść na idiotę. Choć... sam nie wiedział, kto tu tak wychodził. Dziewczyna wmawiała mu, że jest facetem o imieniu Ciprian i nie widziała w tym nic dziwnego. Co więcej, dziwiła się, że on poddaje to w wątpliwość. Przemknęło mu przez myśl, że jest dziewczyną, która czuje się chłopcem i dlatego ta zmiana imienia. Tego typu ludzie jednak chyba upodabniają się wyglądowo do drugiej płci, prawda? Ona za to wyglądała bardzo dziewczęco. Dominik jednak nie drążył na razie tematu, były ważniejsze sprawy. Skupił się na bezpiecznym schodzeniu w dół, aby przy okazji nie zrobić sobie większej krzywdy. Twarz szczypała lekko, ale po łagodzącym zaklęciu dziewczyny, tudzież Cipriana, był to o niebo lżejszy ból. Schodzili dalej w milczeniu, każdy skupiony na swojej sytuacji. W końcu jednak usłyszał krzyk Cipriana i podążył wzrokiem za jego palcem. Nie, nie, nie mógł myśleć o niej inaczej, jak o dziewczynie. Musiała za mocno uderzyć się w głowę. Zmrużył oczy i dostrzegł zarys sylwetki. Przeraził się, rozglądając wokół. To było dość niebezpieczne miejsce i podejrzewał - choć miał nadzieję, że nie ma racji - że osoba ta sporo spadała i obijała się, zanim spadła w tę szczelinę między głazami. Zauważył to, gdy byli już bliżej, bo Dominik momentalnie ruszył za dziewczyną, kiedy puściła się biegiem. Wokół było sporo śliskich kamieni, więc musieli dośc uważać, żeby nie było więcej osób do ratowania. W końcu byli już całkiem blisko, tak blisko, że mógł rozpoznać rysy twarzy poszkodowanej osoby. Wydał zduszony okrzyk. - LAUREL?! - zawołał, a echo jego głosu poniosło się w okolicy. Przyspieszył kroku, minął swoją towarzyszkę i dopadł do dziewczyny. Szybko powiódł wzrokiem po jej postaci - jej noga zakleszczyła się w szczelinie i, Merlinie!, chyba była paskudnie złamana. Mało co zostało w tym momencie z zadziornej, wojowniczej dziewczyny. Jej twarz była brudna i poobijana, a rysy jej twarzy wygładziły się tak, że wyglądała wzruszająco i niewinnie. Wszystko to zauważył w zaledwie sekundę, bo bardziej skupił się na tym, że dziewczyna chyba jest nieprzytomna. Nie chciał nią potrząsać, w końcu mogła mieć jeszcze inne obrażenia. Miał jednak nadzieję, że nie... Nie, nie chciał dokończyć tego, nawet w myślach. - Laurel? - mówił do niej głośno, klepiąc lekko po policzku. Nachylił się nad nią i po chwili głośno wypuścił powietrze z ulgą. Czuł jej lekki oddech na policzki, więc żyła. Odwrócił się do drugiej z dziewcząt. - Straciła przytomność, ale żyje - poinformował ją. Ręce mu się lekko trzęsły, w końcu widok kogoś znajomego w takiej sytuacji był zawsze wstrząsem, ale starał się nie tracić zimnej krwi. - Znasz zaklęcia, które pomogą jej wrócić do przytomności? - zapytał z nadzieją, czując się jak debil. Zdecydowanie musi skupić się uzdrawianiu. Przecież podobne sytuacje - choć nie na stoku - mogą zdarzyć się codziennie!
Laurel Miskinis
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : litewski akcent, dużo przekleństw, donośny głos
Lubiła takie realne sny, kiedy tuż przy twarzy słyszała interesujący ją tembr głosu. Nie zdarzały się aż tak często, a więc miała ochotę napawać się tym dźwiękiem zanim całkowicie się wybudzi. Niestety przeraźliwy ból ciała (kumulujący się rzecz jasna w nodze) przebił się na pierwszy plan sprawiając, że ocknęła się samoistnie, ale z okrutnie przykrym jękiem pełnym cierpienia. Przeklęła pod nosem, zaciskając mocno pięści na trzonku różdżki i dopiero wówczas pojęła, że czuje ciepło... kojarzące się z bliskością drugiej osoby. Otworzyła gwałtownie powieki, a jej piwne tęczówki padły na zamazaną w pierwszym momencie twarz Dominika. - Kurwa, omamy. - jęknęła, a nagle jej wzrok padł na drugą osobę. - Annabel! - poderwała się do siadu... a raczej próbowała, bowiem w połowie drogi zaniemogła i cicho krzyknęła z z powodu naciągających się boleśnie mięśni pleców. Zaciskała mocno zęby, a po jej policzku popłynęła łza. - Znalazłaś mnie. Dominik. Co ty robisz? - wydusiła z siebie, przenosząc wzrok na mężczyznę i nieświadomie przeplatając oba języki. Jej ramiona zatrzęsły się, gdy dotarła do niej beznadziejność sytuacji. Tyle dobrego, że ją znaleźli. Zwróciła uwagę na jego poparzoną twarz, jednak nie zdołała tego w jakiś wybitny sposób skomentować. Skoro tu byli to znaczy, że tutaj nie umrze w konwulsjach i jednak ma jeszcze jakąś przyszłość. Zakryła dłonią usta, by więcej nie wydawać z siebie przykrych dźwięków. Oddychała głęboko i niechcący jej wzrok wpadł na zaklinowaną i połamaną nogę, co sprawiło, że krew odpłynęła jej z twarzy i w ostatniej chwili oparła się o śliski i twardy śnieg, by na niego nie upaść i nie zemdleć. - Wyciągnijcie mnie stąd. Ale zabierzcie ze sobą nogę. Zabierzcie, kurwa, moją nogę. Choćby ze skałą. - wydusiła z siebie nerwowo-płaczliwym tonem, a spoglądała to na Annabel to na Dominika, choć jego wzroku wolałaby uniknąć za wszelką cenę w obawie, że pogrąży się swoim stanem bezbronności i ułomności. Jej ramiona trzęsły się i z zimna, strachu, bólu, szoku, zdenerwowania, zażenowania, tłumionej rozpaczy... wytarła wierzchem ręki policzki i spięta do granic możliwości cicho przeklinała w myślach. Nie chciała wiedzieć co będą musieli zrobić, by wyciągnąć jej nogę. Wolałaby chyba być nieprzytomna, ale znowuż nie chciała by cokolwiek ją ominęło.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Był zaskoczony, że Dear tak nagle sobie o nim przypomniał. Jak zwykle, miał te swoje okresy znikania, do których Rowle zdążył się całkiem już przyzwyczaić i nie robił z tego dramatów. Uwielbiał sport. Kochał stawiać sobie samemu wyzwania, pokonywać granicę i dochodzić do krańca wytrzymałości, więc nic dziwnego, że nie mógł mu odmówić wyprawy na deski — zwłaszcza że chwycił go za serce argument wykorzystania najtrudniejszej z trasy. Przygotował się całkiem nieźle, nakładając ocieplane ciuchy i wkładając na łeb pomarańczową czapkę. Nie mógł niby z Viserysem przegrać, jednak w gruncie rzeczy miał to gdzieś. Po przejrzeniu trasy liczył na jakieś dary od losu, że obydwoje wrócą do resortu cali, bo to przecież nawet połowy ferii nie było, a Charles miał jeszcze trochę planów. Westchnął, wkładając na głowę gogle do czartów, jednak wciąż nie nakładając ich na oczy. Z deską w kolorze pomarańczowym — jak jego ulubione nakrycie głowy — zbliżył się do Deara z tym swoim cwaniackim uśmiechem. Minął jakiegoś szczypiora, posyłając mu niezbyt sympatyczne uniesienie brwi, bo stanął na jego drodze do celu. Przerażające, jak te chłopaki teraz wyglądali. - Siemasz stary. Gotowy na solidny wpierdol? Jak nie ode mnie, to góry nam dowalą. Liczę na atrakcję. - rzucił z entuzjazmem, przybijając sobie z nim piątkę na przywitanie i lustrując go spojrzeniem zielonych, mętnych oczu. Zlustrował go wzrokiem, przesuwając palcami po desce. Wywalone miał, czy jeździli na swoim, czy na wypożyczonym sprzęcie. Obydwoje znali mankamenty wynikające z noszenia dobrego nazwiska, całkowicie rozumiał potrzebę uniezależnienia się, którą ostatnio przyjaciel okazywał. - Jaki mamy plan? Pomijając już późniejsze picie. Tak wiesz, na rozgrzanie. Nie wiem, gdzie Ty się kurwa włączyłeś tyle czasu. Jakaś baba? Zapytał z odrobiną złośliwości, przekręcając głowę i unosząc na chwilę brew. Zaraz jednak parsknął rozbawiony, klepiąc go w ramię. Przesunął wzrokiem po otaczających ich górach, aby zerknąć w dół. Sam nie wiedział, czego mieli się spodziewać po tej sportowej przygodzie poza wspólnie spędzonym czasem. Aż szkoda, że nie było gdzieś niedaleko ładnych dziewcząt, mogliby się popisać swoimi umiejętnościami i mięśniami, bo co na jakiegoś faceta spojrzał, to bliżej było mu figurą do Gabrielle niż do chociażby Cassiusa. Prychnął z odrobiną zażenowania, rzucając deskę na śnieg i poprawiając kurtkę, a także szukając w kieszeni rękawiczek.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Gdyby nie fakt, że szukali kogoś najpewniej rannego, sytuacja ta mogłaby ulegać za skrajnie groteskową. Oczywiście przytrafiła im się seria niefortunnych zdarzeń począwszy od zagubienia Laurel, przez wyrzucenie Dominika z czart, po jej uderzenie głową w drzewo. Jednak fakt, że bez wątpienia była dziewczyną, a wmówić próbowała, że jest swoim bratem – Cipriánem, był całkiem paradoksalny. Mogli jej teraz mówić, że bezapelacyjnie nim nie była, a ona zaprzeczyłaby całą sobą, zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi. Cóż, chyba musieli to przeżyć i teraz skupić się było trzeba na znalezieniu osoby, do której, wołający o pomoc, głos należał. To im się udało, a przynajmniej taką mogli mieć nadzieję, że to właśnie tej osoby szukali, a rannych nie było więcej. Usłyszała krzyk Dominika, a raczej imię, które wypłynęło spomiędzy jego warg i zmarszczyła nań brwi. Coś jej to mówiło, ale musiała podejść bliżej. Nagle wszystko stało się jasne – to była przyjaciółka jego siostry, jeszcze z Souhvězdí. Rozszerzyła oczy, widząc jej nogę i przełknęła ślinę, to naprawdę musiało boleć i nie dziwiła się wcale, że dziewczyna zemdlała, nie wyglądało to zbyt dobrze, na tyle źle, że na jej twarz wystąpił grymas, który powiększył się na słowa mężczyzny. – Wiesz… Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł. – powiedziała i wymownie spojrzała na nogę, która nie dość, że wygięta była pod dziwnym kątem, to jeszcze utknęła. Wybudzanie dziewczyny było niemądre i może jako Ciprián nie była do końca sobą, to nie była głupia, skoro zemdlała, ból musiał być nie do zniesienia. Laurel jednak obudziła się sama i była to chyba najgorsza rzecz jaką mogła zrobić. Ann uniosła wysoko jedną brew. Okej, może i Annabell była jego bliźniaczką, ale aż tak podobni to nie byli, zwalił więc to na okropny ból, który Miskinis musiał dręczyć w tamtej chwili. – Annabell to moja siostra, ale doceniam gest… w twoim położeniu, rzecz jasna. – odparła i podrapała się po karku, ta cała sytuacja była coraz dziwniejsza. Starała się nie patrzeć na nogę dziewczyny, nie znosiła morderczego nacisku swojej rodziny na to całe uzdrawianie, coś potrafiła, musiała w tym paskudnym rodzie Helyey’ów, ale to nie znaczyło, że bez mrugnięcia okiem mogła patrzeć na takie gówna, jak to z nogą Laurel. Annabell by mogła, ale cóż, nie był swoją siostrą, która z wieloma sytuacjami radziła sobie lepiej. Cóż, on miał inne talenty, tak po prostu było. Przeszukiwała swoją głowę, by znaleźć pomocne zaklęcia. Znała kilka naprawdę przydatnych, ale przede wszystkim musieli wyciągnąć jej nogę z tej szczeliny. Annabell może i nie była do końca sobą, ale w takich sytuacjach myślała trzeźwo, właśnie tego była nauczona ona i jej brat. – Ty pomyśl jak wyjąć jej nogę z tej szczeliny, tak, żeby nie rozwalić jej doszczętnie, a ja przypomnę sobie jakieś zaklęcie, które chociaż trochę jej ulży. – powiedziała do Dominika. Duritio mogłoby pomóc, gdyby ta zmiażdżyła sobie dłoń, obszar całej nogi był jednak zbyt duży, chyba jednak Laurel będzie musiała jeszcze trochę pocierpieć. – Na pewno mogę ją usztywnić, ale musi być wolna, nastawić ją też chyba dam radę… Ale to lepiej, żeby zrobił ktoś bardziej wykwalifikowany, bo nie umiem sprawdzić, czy zrobię to dobrze. – mruknęła, znała bowiem zaklęcie nastawienia złamanej kości, ale nie miała pewności, że zrobi to odpowiednio, doświadczenia przy tak rozległych obrażeniach nie miała, a nie chciała narażać Laurel na kolejne łamanie po źle nastawionej kości...
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Dominik po czasie zorientował się, że budzenie Laurel nie było może najlepszym pomysłem, ale chyba chciał wiedzieć, że nie jest z nią jeszcze na tyle źle, żeby nie mogła odzyskać przytomności. Zresztą dziewczyna obudziła się za chwilę, nie wierząc, że ich tutaj widzi. Poznał też w końcu imię dziewczyny, z którą tu przyszedł. I miał pewność, że to na pewno dziewczyna, która za mocno uderzyła się w głowę, myśląc, że jest własnym bratem. Jeśli sama nie wróci do własnej postaci psychicznie, będzie musiał się nią zająć specjalista. Zresztą tak czy siak musi ją ktoś obejrzeć. Mimo kasku, uderzenie było raczej poważne. Dominik złapał ją mocno za ramiona i położył z powrotem do poprzedniej pozycji. - Leż spokojnie, zaraz coś poradzimy - powiedział, rzucając okiem na jej zakleszczoną nogę. Laurka zresztą też to zrobiła i Dominik przeraził się, jak szybko odpłynął jej kolor z twarzy. Zaczęła panikować i Dominik starał się ją uspokoić. Usiadł tak, żeby nie zrobić jej krzywdy i objął jej ramiona. Wyglądało na to, że nic nie uszkodziła sobie tak poważnie, jak nogę. Musiał jakoś dyplomatycznie o to zapytać, żeby wiedzieć, jak nie zrobić jej krzywdy, a jednocześnie, żeby nie spanikowała bardziej. - Czy na coś jeszcze, poza nogą, mamy zwracać szczególną uwagę przy wyciąganiu cię? - zapytał łagodnie, patrząc ze współczuciem na wykrzywioną bólem buzię. Trzymał ją mocno za ramiona, czując jak dziewczyna się trzęsie. Uniósł jedną dłoń i pogłaskał ją po policzku w uspokajającym geście. - Zabierzemy i ciebie, i nogę, bez skały - zapewnił ją. - Damy sobie radę - powiedział pewnie. Gotowy do działania kiwnął głową do Annabell-Cipriana. Zabrał jedną dłoń z ramieniu Laurel i wyciągnął różdżkę. Przeszukiwał mózg w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia. Hm, znał jedno, które jednocześnie mogłoby odciągnąć uwagę Laurel od bólu. - Draconifors!* - skierował różdżkę na głaz i wypowiedział formułę zaklęcia. Podłoże usłane było mniejszymi i większymi głazami i właśnie między dwa takie wpadła Laurel. Dominik skierował różdżkę na mniejszy z nich, bo nie wiedział, jak zaklęcie poradzi sobie z większym. Na szczęście zadziałało i kamień zamienił się w małe, latające smoki, którym Dominik nakazł krążyć w polu widzenia Laurel i wykonywać iście cyrkowe pętle. Noga Laurel była wolna i Dominik spojrzał wyczekująco na Annabell, a do Laurel powiedział: - Skup się na nich - wskazał na wirujące w powietrzu smoki.
*Przekształca przedmioty wykonane z kamienia lub minerału w małe, żywe latające smoki, którymi można przez krótki czas kierować.
Laurel Miskinis
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : litewski akcent, dużo przekleństw, donośny głos
Oczy Laurel były wypełnione złością przeplataną z bólem, a po słowach Annabell to po prostu ogłupiała na moment. - Co ty pierdzielisz, Ann? Weź coś zrób, bo to ciacho się na mnie gapi, a mi się chce ryczeć z bólu jak skończona idiotka. - wypaliła w plątaninie gwary czesko-litewskiej w kierunku przyjaciółki, perfidnie korzystając z faktu, że Dominik nie ma szans tego zrozumieć. W filmach, gdy bohater cierpiał to wszyscy nakazywali mu oddychać głęboko. Laurel też to robiła lecz to nie dawało ani trochę ulgi, a więc wszyscy w filmach kłamali. Tak jak bolało wcześniej tak boli i teraz, a coraz niewygodniej siedziało się jej w tej pozycji. - CHOLERA, NIE CHCĘ ZNÓW MIEĆ JEJ ŁAMANEJ! - podniosła głos, gdy dopadło ją przerażenie na myśl, że miałaby źle nastawioną kończynę. Znów dopadła ją panika, zaczęła oddychać nierówno i bardzo szybko. W idealnym momencie oplotły ją ramiona Dominika, bowiem nie spodziewała się tak dosadnego wsparcia, iż na chwilę wstrzymała oddech, odwracając twarz w jego kierunku. Jej usta drżały od powstrzymywanego płaczu i nieco nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w jego poranioną twarz, jednocześnie próbując zrozumieć czy on faktycznie dotyka drugi raz jej policzka czy to halucynacje. - Nie wiem. Wszystko mnie boli. Plecy. Ramię. Wszystko. - zatrzęsła się, gdy uzmysłowiła sobie, że nie ma na ciele ani jednego miejsca, które nie ucierpiało po tym katastrofalnym sturlaniu się z najgroźniejszego stoku w Mont Blanc. Gdy wyciągnął różdżkę, by zacząć działać to niemal znów zemdlała. - Tylko nie rycz, tylko nie rycz, kuźwa. - z kącików jej oczu popłynęła przeźroczysta łza, zamknęła więc mocno powieki i nie zdawała sobie sprawy, kiedy po omacku znalazła zimną dłoń Dominika, którą ją obejmował. Zgarbiła ramiona i nie chciała słuchać inkantacji, bowiem przekonana była, że zaraz zacznie boleć jeszcze bardziej. Cholernie się bała, bowiem nigdy w życiu nie miała nic złamanego. Unikała krzywd fizycznych, co było zrozumiałe w jej strachu. Skrzydło szpitalne? Jakikolwiek szpital? Omijała szerokim łukiem. Zagryzała dolną wargę tak mocno, aż poczuła na koniuszku języka kroplę krwi. W pewnym momencie nacisk skał zelżał, a jej noga osunęła się nieznacznie na bok wywołując kolejną falę promieniującego bólu. Chciała zemdleć. Naprawdę chciała zemdleć, a zamiast tego skuliła ramiona i przełknęła łzy. Nie odważyła się otworzyć oczu, trzęsła się cała i czekała na kolejne fale bólu, kiedy będą próbowali ją podnieść. - Ann, walnij mnie. - wydusiła z siebie. - Nie chcę być przytomna. Za bardzo... - boli...
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Grymas z twarzy Annabell nie schodził, noga wykręcona pod dziwnym kątem nie była widokiem, który wywoływał na jej twarzy uśmiech, a neutralna mina nie była czymś, co teraz mu wychodziło. Merlinie, po cholerę on w ogóle wlazł na ten stok. Do grymasu doszły jeszcze zmarszczone brwi, kiedy dziewczyna po raz kolejny nazwała go imieniem siostry. O co w ogóle tutaj chodziło? Doszła jednak do wniosku, że Laurel przy upadku musiała się jeszcze mocno uderzyć w głowę. O ironio... – To rycz, myślę, że to nie będzie rzecz, na jaką zwróci uwagę. – odparła. No błagam, w tym wypadku jej łzy będą ich najmniejszym zmartwieniem, a z mentalnością swojego brata, była pewna, że nikogo, by nawet nie zdziwiły. Każdy by ryczał na jej miejscu, umówmy się. – Spoko, nie piszę się na jej nastawianie, ale ją usztywnię. – powiedziała już po angielsku, płynnie przechodząc między językami, którymi posługiwała się Miskinis i wzruszyła ramionami. Angielski nie był dla niego dużym problemem, może i z innych rzeczy od siostry był gorszy, ale w tym sprawnie jej dorównywał, zresztą angielski był łatwym językiem. Nic dziwnego, że bolało ją wszystko, głowa z pewnością też, chociaż trzeba było przyznać, że mu ból głowy zaczął także doskwierać. Zignorowała to jednak, bo przecież przywaliła głową w drzewo, chociaż lekki ból głowy nie był niczym na co warto zwrócić uwagę. – Kurwaaa, chyba nie chcę na to patrzeć. – mruknęła po węgiersku, nie będąc pewną czy Miskinis ją zrozumie. Miała szczerą nadzieję, że nie i nie zacznie przez to bardziej panikować. Ann odwróciła głowę w przeciwnym kierunku i spojrzała gdzieś w niebo. Miała nadzieję, że pójdzie szybko i dziewczyna nie zacznie się drzeć w niebo głosy, powodując jakąś lawinę, czy coś w tym rodzaju. Raczej nie potrzebowali kolejnego zmartwienia. Wróciła wzrokiem do swoich towarzyszy dopiero kiedy usłyszała słowa dziewczyny. Jej oczy się rozszerzyły, widząc latające smoki. Że co kurwa? Zaczęła podejrzewać, że jej własne uderzenie było zbyt mocne, ale kiedy pomrugała nie zniknęły, a Dominik mówił, że poszkodowana Laurel ma się na nich skupić. – Ale fajny numer, musisz mnie tego nauczyć. – powiedziała do Rowle, wodząc oczami za latającymi smokami. – Nie zamierzam cię bić, Annabell by mnie wykastrowała. – odparła do dziewczyny i przypomniała sobie, że jej noga już jest przecież wolna. Musiała się skupić, a te małe smoki ją naprawdę rozproszyły. Nie była do końca sobą i wcale nie chodziło o myślenie, że jest swoim bratem, normalnie się tak nie rozpraszała. Przypomniała sobie odpowiednią inkantację zaklęcia i wróciła myślami do swojego zadania. Wyjęła więc różdżkę, ignorując fakt, że nie była jego. – Ferula. – mruknęła, celując końcem różdżki w nogę Laurel i tym samym musząc na nią patrzeć, paskudna sprawa. Zaklęcie się udało i w mgnieniu oka noga dziewczyny została usztywniona i zabandażowana. Uf...
FERULA Wyczarowuje usztywnienie i bandaże dla złamanej ręki nogi.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Pomyślał, że Laurel jest już w bardzo złym stanie, skoro zapomina mówić po angielsku, przechodząc automatycznie na swój rodowy język. Gdyby wiedział, co tak naprawdę mówiła dziewczyna... Potem, podnosząc znacząco głos, przeszła na angielski. - Spokojnie - uspokajał ją. - Będzie już tylko lepiej, nikt nic nie będzie łamał - powiedział łagodnie, widząc przerażenie na twarzy dziewczyny. Rzucił lekko karcące spojrzenie Ann, w tym przypadku lepiej delikatniej dobierać słowa. Annabell, po prawdzie, nie wypowiedziała na głos słów o ponownym łamaniu nogi, ale Laurel, mimo przerażenia, bezbłędnie wywnioskowała, co tamta miała na myśli. Na szczęście, ramiona Dominika, które objęły spanikowaną dziewczynę, nieco ukoiły nerwy, choć tylko na chwilę. Chłopak wpatrywał się w przerażoną twarzyczkę, której usta wykrzywiały się od powstrzymywanego płaczu. Kto by pomyślał, że w tak krótkim czasie, podczas dwóch spotkań zobaczy tak różne oblicza tej dziewczyny. Jedno - rozjuszona dzika kotka, drugie - bezbronna, przerażona dziewczynka. Choć nawet w tej drugiej postaci potrafiła dosadnie krzyknąć. Kiwnął poważnie głową, domyślając się, że po upadku ma obolałe całe ciało. Nic nie wskazywało jednak, że poza nogą coś jeszcze wymagało bardzo szczególnej uwagi w tym momencie. Skupił się więc na kamieniu, poczuł jednak jej drżącą dłoń na swojej, którą nadal podtrzymywał jej ramiona. Uniósł palce i oplótł nimi jej dłoń, ściskając z otuchą. Potem jednak całą uwagę poświęcił zaklęciu. Na szczęście, zadziałało jak powinno. - Nie ma sprawy, potem wyczarujemy sobie całe stada - uśmiechnął się, rzucając okiem na smoki, którymi kierował. Właściwie to chyba nawet nie musiał, bo Laurel zaciskała kurczowo oczy, więc Dominik schował różdżkę. Serce ściskało mu współczucie, kiedy widział, jakie cierpienia dziewczyna musi znosić. Widać było, że nie nawykła do takich sytuacji i bardzo się boi. Tu nie pomoże żadne weź się w garść, zresztą Dominik nie umiałby nawet zachować się w ten sposób. Objął ją ponownie drugą ręką i nachylił się lekko. - Poradzisz sobie, nawet przytomna. To będzie chwila, potem przejdziemy do hotelu i tam wyleczą cię zupełnie. Ważne, że się znaleźliśmy i jesteśmy tu razem. Damy sobie radę - dodał, patrząc jednocześnie, jak Annabell przygotowuje się do zaklęcia. Uścisnął dłoń Laurel. - Ściskaj mocno, jak będzie bolało, ja to zniosę - uśmiechnął się lekko, choć Laurel tylko w jego słowach mogła usłyszeć śmiech, bo ciągle nie otworzyła oczu. Patrzył jak ranną nogę Laurel pokrywają bandaże. - Pełen profesjonalizm, brawo - powiedział z uznaniem. Najlepsze jest to, że sam przecież znał to zaklęcie, ale gdy przyszło co do czego, to wszystkie wypadły mu z głowy. Postanowił naprawdę skupić się w niedalekiej przyszłości na zaklęciach uzdrawiających. Przypomnieć sobie te najważniejsze, nauczyć się innych. Przecież to tak ważna dziedzina, a miał wrażenie, że w szkole traktowana raczej jako mniej znaczący przedmiot. Jednak to jedyne, co zdążył powiedzieć i pomyśleć, bo nagle poczuł, jak ciało Laurel w jego ramionach wiotczeje. Szybko przeniósł wzrok na jej twarz, której rysy wygładził się, a oczy pozostawały zamknięte. - Zdaje się, że zemdlała z bólu - powiedział do Annabell z lekko zaciśniętym gardłem. Nie jest to lekkie doświadczenie, kiedy widzisz wygiętą pod dziwnym kątem nogę, a ktoś mdleje w twoich ramionach. W opowiadaniach wydaje się to takie zwyczajne, a naprawdę jest to dość wstrząsające. Pierwszym odruchem jest ocucenie za wszelką cenę, ale Dominik powstrzymał się tym razem. Spojrzał na drugą dziewczynę. - Lepiej nie wybudzać? - zapytał. Potwierdził tylko czy dziewczyna oddycha.
Laurel Miskinis
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : litewski akcent, dużo przekleństw, donośny głos
Nie radziła sobie z bólem, ale trzeba przyznać, że czuła się znacznie lepiej wśród ciepłych i męskich ramion, a także wiele znaczyła dla niej obecność przyjaciółki, która już kombinowała jak tu pomóc i co zrobić, byleby oszczędzić jej uwięzienia w tej niewygodnej pozycji. Nie zwracała uwagi na smoki, bowiem bardziej wolała odgrodzić się chociażby wzrokowo od nieprzyjemnego widoku własnej nogi aniżeli próbować skoncentrować wzrok na smokach, które naprawdę wypadały blado przy takim towarzystwie. Nie wiedziała co się dzieje z Annabell ale nie miała sił teraz się wykłócać, że chyba się jej coś pomyliło i musiała wypić jakiś magiczny alkohol skoro gawędzi sobie łudząco podobnie co jej bliźniak. Wydęła dolną wargę i starała się powstrzymać pojękiwania z bólu. - Nawet wiatr mnie boli. - poskarżyła się, bowiem miała do tego pełne prawo. Omijała wzrokiem swoją kończynę, a więc ochoczo uniosła wzrok na nachylającego się Dominika. - To dobrze, że mnie znaleźliście. Jestem zbyt młoda i zbyt piękna by być jedzeniem dla górskich potworów. - chciała brzmieć dumnie, ale zabrzmiało to cokolwiek żałośnie. - Nie chcę tego widzieć. - wydusiła z siebie w kierunku Ann i zakryła oczy, jakby dzięki temu mogła sobie wszystkiego oszczędzić. Nie chciała wyobrażać sobie, że będą ją teraz podnosić, skoro każda komórka jej ciała wyła z bólu. Wczepiła paznokcie w wierzch dłoni Dominika i gdy tylko poczuła, że cokolwiek uciska jej ranną nogę to całą się spięła, zagłębiając pięknie wymalowane czerwienią paznokcie w ciepłą dłoń mężczyzny. Nie zdołała krzyknąć, bowiem zemdlała. Niski próg bólowy, wyziębienie, szok i strach sprowadziły na nią upragnioną nieprzytomność. Była w dobrych rękach, więc nie musiała się już martwić ani bać o następny dzień. Zadbają o nią. Wiedziała o tym. Przez ten czas oszczędzi im akompaniamentu pojękiwań i krzyków z bólu, a sobie poniżania się swoją słabością.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Z braku reakcji Dominika wywnioskowała, że kompletnie nie znał czeskiego i węgierskiego, właściwie to na swoją korzyść, bo Laurel trochę bredziła, jej zdaniem. Być może normalnie by tak nie myślała, ale w tym momencie stwierdziła, że dziewczyna lekko dramatyzowała. Chociaż szczerze – kto na jej miejscu by nie dramatyzował? Postawić się w jej sytuacji do końca nie mogła. Jeździć potrafiła i mimo że wciąż nie do końca wiedziała, co do cholery robiła na czarnej trasie, to cichy głos z tyłu głowy mówił jej, że Miskinis nie była zbyt dobra w czarty. Annabell kilka razy miała połamane kończyny, ale na własne życzenie. On nigdy nie bawił się w takie ryzyko, chociaż super odpowiedzialną osobą też nie był. Cieszyła się w tamtych chwilach, że wiedziała o wyścigach siostry i trochę jednak w uzdrawianie potrafiła. Nigdy w życiu nie przyzna tego na głos, ale kocha swoją siostrę i wiele jej zawdzięcza, więc mimo że o tym, że jego siostra się ściga, dowiedział się przypadkiem, to kilka galeonów w rękę zawsze wpadało i mógł jej trochę pomóc przy uszczerbkach na zdrowiu. W takich momentach był zadowolony, że nieco uzdrawiających zaklęć znał. Teraz pomagała Laurel i robiła to chyba tylko ze względu na Ann, aczkolwiek sama nie chciała schodzić, a zdążyła zauważyć, że Dominik był chyba do niej przywiązany, czy coś w tym rodzaju. Nie wnikała, dopiero co poznała gościa, a i dziewczynę ledwo kojarzyła. Absolutnie nic nie zrobiła sobie ze spojrzenia Rowle, którym została obdarowana. Nic takiego nie powiedziała, Laurel chyba była trochę przewrażliwiona. Przecież Ann od razu powiedziała, że zna zaklęcie, ale nie zamierza jego używać. Głupia nie była, nawet jako swój brat, czego będąc sobą absolutnie, by nie powiedziała. Przewróciła oczami na wzmiankę o tym, że Miskinis jest zbyt piękna i młoda, żeby umierać. Laski… Zresztą, przy tym całym zamieszaniu do śmierci było jej daleko, zaraz noga będzie całkowicie opatrzona i ani się nie wykrwawi, ani nic innego. Jakoś ją uratują, są tu we dwójkę. Skinęła głową na słowa Dominika. Była z siebie zadowolona, że wszystko poszło bez większych komplikacji. Chociaż nie miał swojej różdżki. Starała się o tym nie myśleć, bo wtedy cała ta sytuacja stawała się jeszcze dziwniejsza. – Dzięki, chociaż moja siostra mogłaby bardziej pomóc. – odparła i wzruszyła ramionami. Taka była prawda. Annabell była od niego lepsza, chociaż przyznawał to z niechęcią, to nie było żadnych wątpliwości. Noga Laurel wciąż była pod dziwnym katem, ale teraz nie groził jej jeszcze większy uraz. Tak więc ze spokojem już mogła na nią patrzeć, bez większego grymasu, chociaż ten nadal błąkał się po jej twarzy. Było już lepiej. – Jeśli oddycha, to bez większego sensu, tak przynajmniej nie czuje bólu, a już wiemy co jej jest i teraz musimy tylko wymyślić jak do cholery stąd z nią zejść. Jakby była przytomna wyszłoby na to samo, bo wątpię, że zeszłaby o własnych siłach. – powiedziała. Naprawdę nie wiedziała jak niby mają stąd sami zejść. – Ja… ja nie pamiętam jak się tu znalazłem, ale może ty wiesz czy można tu zawołać jakąś pomoc? Może czerwone iskry czy coś… – myślała na głos, jednocześnie zadając pytanie Dominikowi i przyznając się, że coś było nie tak, bo naprawdę nie wiedziała co tam robiła.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zmiana trasy zapowiadała się na dobrą decyzję. Obydwoje trafili na nią w pełnym pędzie, z wcześniejszą rozgrzewką na co najmniej jednym innym stopniu trudności. Moe szybko odczuła rosnące wyzwanie, bo droga w dół stała się bardziej kręta, naszpikowana przeszkodami, a przede wszystkim znacznie węższa. Zdawała sobie sprawę, że czarne trasy właśnie tak powinny w pierwszej chwili wyglądać - jak miejsce, które w ogóle nie nadawało się na dopuszczanie w nie turystów. A jednak teraz obydwoje mknęli dzielnie przez biały puch i walczyli o życie. Albo co najmniej o nie załadowanie się twarzą w jakąś nienaturalnie nisko wiszącą gałąź. Przez to, że tutaj nie dało się aż tak pędzić, dystans między nimi mocno zmalał, jednak nadal rozmawianie nie byłoby ani łatwe, ani rozsądne. Ubolewała nad tym. Być może przez chwilowe skupienie na czymś innym nie zdała sobie sprawy z tego, że jedna z jej czart samoistnie odpięła się, zahaczyła o wystający korzeń i została w tyle. Z połową kompletu naprawdę trudno było zachować jakąkolwiek kontrolę nad wydarzeniami, bo hamowanie, czy zmiana kierunku jazdy wychodziły dość solidnie poza jej wachlarz możliwości. Skończyło się na tym, że i drugą czartę zgubiła na niewielkiej muldzie, a impet potknięcia sprawił, że na chwilę znalazła się w powietrzu. Lądowanie było zwieńczone bliskim spotkaniem z jakąś czerwoną, bliżej niezidentyfikowaną przez nią roślinę. Niestety taką, która wywoływała spore oparzenia, a wpadnięcie na nią twarzą nie było niczym przyjemnym. Wyrzuciła z siebie ciche, choć zbolałe jęknięcie, na co jedna z zagubionych czart postanowiła wjechać jej w plecy, bo najwyraźniej nie pasowało jej zostawanie w tyle. Szkoda, że obie sztuki nie były w tym równie zgodne. - Taki ładny krzaczek był. - wyrzuciła z siebie, kiedy po chwili odzyskała przynajmniej część wcześniejszego zapału. Odsunęła się od rośliny i wpatrywała się w nią smętnie przed zdecydowaniem się na wstanie. Wolała nie skupiać się na tym, jak wyglądała jej pokąsana kwiatowym żarem twarz, tylko otrzepać się i być może postarać się o to, aby otrzymać jakąś pomoc. Wypluła śnieg i kawałek listka, które po całym tym wypadku znalazły jej się w buzi.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie potrafił nawet opisać uczucia, którego towarzyszyło mu, kiedy zbaczał na czarną trasę, zgodnie ze wskazaniem drewnianej tabliczki. Nie miał jeszcze okazji przetestować najtrudniejszego ze stoków, więc nie mógł się doczekać, aż wreszcie spotka się twarzą w twarz z wyzwaniem. Nie musiał zbyt długo czekać, by zrozumieć dlaczego szlak został oznaczony smolistym kolorem. Droga nagle stała się znacznie węższa, pojawiało się na niej coraz więcej zakrętów, a także przeszkód w postaci muld, zasp, czy wszechobecnych krzaków i nisko zwisających gałęzi. Trzeba było wznieść się na wyżyny czujności, by przypadkiem nie zaryć głową w śnieg. Nic więc dziwnego, że chociaż oboje zwolnili tempo i zmniejszył się dystans pomiędzy nimi, tak woleli jednak nie dekoncentrować się żadnymi rozmowami. Niestety to nie uchroniło ich przed niespodziewanym wypadkiem gryfońskiego dziewczęcia. Odwrócił wzrok dosłownie na chwilę, w idealnym momencie, by dostrzec, że jedna z czart odpięła się od buta jego towarzyszki. Ten widok zaś sprawił, że o ile wcześniej pokonywał trasę bezproblemowo, tak teraz nie potrafił skupić się na niczym innym jak na wsparciu swojej przyjaciółki, przez co powoli tracił ogląd na trasę. Spoglądał tylko w jej stronę, zaciskając mocno kciuki, by ta nie zrobiła sobie żadnej większej krzywdy. Sunąc po śniegu nie mógł bardziej jej pomóc, a gdy dziewczyna została wyrzucona w powietrze, miał wrażenie, że serce mu stanęło. Lądowanie go ominęło, bo sam przy jednym z zakrętów zahaczył o coś, a do jego uszu dobiegł cichy pisk. Przeklął głośno, by wreszcie przechylić się w bok i doprowadzić do względnie bezpiecznego upadku. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że Moe wpadła na krzak hibiskusa, a on z kolei totalnie zgniótł wojsiłkę. - Wygląda na to, że oboje jesteśmy na bakier z tutejsza florą i fauną. – Wydusił z siebie niechętnie, spoglądając na pobojowisko, jakie po sobie pozostawili. – Wszystko w porządku? – Zapytał zaraz również, chcąc upewnić się, że poza nabraniem kolorów na twarzy, pannie Davies nie stało się nic poważnego. Chyba wszystko było z nią w porządku, czego zdecydowanie nie można było powiedzieć o ledwie dyszącej wojsiłce. Odpiął swoją deskę od butów, wiedząc że musi poprosić przyjaciółkę o pomoc… co nie było łatwe, zważywszy na to, że sama przecież nieźle rąbnęła o zbocze. – Przytrzymasz ją chwilkę? – Rzucił do Moe, obdarzając ją maślanym wzrokiem, a zaraz po tym wyciągnął zza paska swoją różdżkę i skierował jej koniuszek na wiewiórcze futerko, stosując dość proste, acz skuteczne zaklęcie uzdrowicielskie. Nagle zwierzę poruszyło uszami i czmychnęło w głąb drzew, a on odetchnął z ulgą. – Myślisz, że udało mi się ją naprawić? – Mruknął nadal niepewny, nie mogąc wyjść z szoku po wydarzeniach, które rozegrały się w ostatnich sekundach ich wspólnego zjazdu.
Paznokcie Laurel wbiły mu się mocno w dłoń i Dominik nawet zdziwił się, jaką siłę ma ranna dziewczyna. Wyraźnie ogarnął ją niemal paniczny strach, zerknął nawet czy nie rozcięła mu skóry na dłoni, ale jeszcze nie było tak źle. Choć ślad pewnie pozostanie przez parę następnych godzin. Nie powiedział jednak ani słowa, w końcu sam się zaoferował. Chciał, żeby się uspokoiła i zniosła jakoś zabiegi, które jej serwowali. Na słowa Ann pomyślał, że szkoda wobec tego, że dziewczynie wydaje się, że jest swoim bratem, a nie prawdziwą Annabell, która mogłaby bardziej pomóc. Nie dość, że on poparzył twarz, Laurel złamała nogę to jeszcze Annabell uderzyła się w głowę tak, że zmieniła tożsamość. Już nie wystarczyły dwa pierwsze przypadki, które dziewczyna mogłaby poskładać dużo szybciej do kupy. Nie, przekorny los postawił na ich drodze An, ale złośliwie zamienił jej osobowość. Istne pasmo szczęścia! Laurel zemdlała i Dominik pokiwał głową, zgadzając się z Ann. Zrobił zatroskaną minę, rozglądając się bezradnie dookoła. Powoli pokręcił głową. - Nie natrafiłem nigdzie na informację o wzywaniu pomocy, choć, rzeczywiście, powinienen to sprawdzić przed wyruszeniem na czarną trasę - mruknął, plując sobie w brodę. Nie sądził jednak, że ta wycieczka skończy się w ten sposób. Znał swoje umiejętności i był pewny, że sobie poradzi. I właściwie miał rację, ale nie mógł przewidzieć, że sprzedadzą mu wadliwe czarty. W każdym razie, nie do końca odpowiedzialne było to, że nie sprawdził możliwości wezwania pomocy. Rzucił okiem na zejście z trasy. - Właściwie... - zaczął niepewnie - to może dalibyśmy radę jakoś zejść. Jesteśmy już chyba dość blisko końca. A lepiej nie ryzykować z teleportacją z Laurel w takim stanie, tak myślę, a lewitowanie zaklęciem też nie brzmi mi na dobry pomysł. Może spróbujmy przejść samodzielnie kawałek, a jak znajdziemy się bliżej ludzi to spróbujemy z czerwonymi iskrami? - zaproponował, sam nie do końca przekonany do tego pomysłu, ale co mieli robić? - Och, właściwie moglibyśmy wysłać patronusa, gdzieś do hotelu - myślał głośno, mówiąc do siebie. - Albo bardziej nowocześnie wołać o pomoc na wizzbooku - wzruszył ramionami. - Myślę jednak, że damy sobie radę - stwierdził optymistycznie. Ostrożnie wydostał się spod Laurel i wstał energicznie. Potem pochylił się i uważnie, tak, żeby jej bardziej nie uszkodzić, wziął na ręce. Nie ważyła dużo, więc z doniesieniem dziewczyny na miejscie nie będzie problemu w tym względzie. Gorzej z drogą. - Spróbujmy jednak - dokończył myśl na głos i ruszył przed siebie. Zatrzymał się jednak i odwrócił do Annabell. - Mógłbym cię prosić o zabranie moich czart? Lewitując je obok siebie czy coś? - poprosił, bo nie dałby rady jednocześnie nieść Laurel i czart, nawet za pomocą różdżki.
Laurel Miskinis
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : litewski akcent, dużo przekleństw, donośny głos
Podniesienie jej niestety zmniejszyło głębokość jej nieprzytomności sprawiając, że po prostu jęknęła, ale wciąż z zamkniętymi powiekami. Czy to za sprawą siły grawitacji czy podświadomych potrzeb przechyliła głowę w taki sposób, aby oprzeć policzek o chłodną kurtkę Dominika. Raz na jakiś czas do jej świadomości przedostawał się jasny niczym słońce ból spowodowany rozległymi siniakami i obiciami, nie wspominając oczywiście o głównym źródle - okropnie połamanej nodze. Coś tam się jej śniło, ale nie była pewna czy to jawa czy faktycznie jedynie wyobrażenie. Słyszała głos Annabell jak przez mgłę. - Trolle... znajdź... trolle... - wymamrotała cicho, a więc można nawet uznać, że wiatr zagłuszył jej nieskładny szept. Jedno było pewne - miała dość sportu na najbliższe pół roku. Nie zdarzyło się jej jeszcze nigdy, aby miała mieć coś tak porządnie połamanego. Stroniła od sytuacji mogących wywołać u niej ból fizyczny. Miała w sobie jakąś odwagę i zadziorność, ale jej główną wadą był właśnie ten strach. Każdy inny na jej miejscu zapewne zacisnąłby zęby i zachował jasność umysłu, a i jakimś cudem wyczarował silnego patronusa mogącego sprowadzić pomoc aż z resortu. Ona nie. Teraz wyglądała na niewinną i kruchą dziewczynę, a nie na temperamentną wariatkę, co przeklina ostro jak szewc. - Stanik. Załóż... stanik... - wydawało się jej, że właśnie miała wręczyć trollicy ogromny różowy, koronkowy biustonosz. Wypowiedź wyrwana z kontekstu mogła poważnie zaniepokoić i podsunąć obawę, że i ona oberwała w głowę zdecydowanie zbyt mocno. Leżała sobie w ramionach Dominika i raz na jakiś czas zapadała głębiej w nieprzytomność, a gdy nie daj Merlinie nią szarpnęło, wybudzała się na kilka sekund z jękiem.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
13-15: Trasę pokonujesz bez przeszkód, ale chyba straciłeś czujność, bo przy jednym zakręcie pod koniec drogi ewidentnie o coś zahaczyłeś i usłyszałeś cichy pisk. Okazuje się, że potrąciłeś wojsiłkę, zgniotłeś ją. Jeśli masz 5 punktów z uzdrawiania, jesteś w stanie jej pomóc i otrzymujesz 1 punkt do kuferka z tej dziedziny, jeśli nie i nikt w pobliżu ci nie pomoże, musisz zostawić zwierze ze świadomością, że nie ma już dla niego ratunku. Jeśli ci się uda, zgłoś się po punkt w w odpowiednim temacie.
Dodatkowo: samonauka, liczba słów: 3551
....Kilka razy jeszcze skorzystał z opcji jazdy po czerwonej trasie, aby dopiero po upewnieniu się, że jest odpowiednio przygotowany, i że podoła, pojawić się na szczycie tej czarnej. Stanął na krawędzi oddychając mroźnym powietrzem i przez kilka pierwszych minut podziwiając rozciągające się wokół widoki, z tej perspektywy tak piękne i zachwycające. Zadowalał go jednak najbardziej fakt, że w tym miejscu było tak mało ludzi – mało kto odważył się zjeżdżać po tak stromej i niebezpiecznej trasie, a jemu w tym wszystkim bardzo to odpowiadało. Będzie mógł naprawdę dobrze się rozpędzić i nie musieć martwić się, że jak nie zdąży zahamować to nie zderzy się z nikim poza drzewem lub innym kamieniem. ....Przechylił swoją deskę i dość niekontrolowanie rozpoczął swoją wędrówkę w dół, dając się rozpędzić desce dość mocno. Czuł powiew mroźnego wiatru na swoim nosie, jako jedynym nie schowanym pod grubą chustą i goglami snowboardowymi. Jego oddech był tak spokojny, że można było pokusić się o stwierdzenie iż w zasadzie poza ruchem nie wydaje innych oznak życia. ....W końcu jednak przejął stery, kierując swój sprzęt w odpowiednie miejsca, co by nie wybić się zbyt lekko, albo z kolei zbyt mocno i nie wylądować ze złamanym karkiem. Wszystko musiało być odpowiednio wyważone. Odbił się raz, drugi, ale mimo wszystko nie próbował jeszcze żadnych salt czy innych akrobacji, a już na pewno niejedynie za pomocą siły własnych mięśni. Jak już, to musiał robić to za pomocą magii – ale z drugiej strony w zasadzie czemu nie? ....Skupił się dość mocno na swojej jeździe, czekając do momentu, w którym złapie całkowite, fizyczne panowanie nad deską mimo prędkości jaką udało mu się wytworzyć. Kiedy się udało, wyszukał wzrokiem odpowiedniej muldy do wybicia i tam skierował swój transport, w istocie odbijając się i lądując w powietrzu, gdzie spróbował utrzymać przez chwilę deskę ze swoim ciężarem kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Pierwsza próba nie powiodła się, co skończyło się niechybnym lądowaniem na ziemi, o mało niezakończonym całkowitą wywrotką i wylądowaniem w śniegu. Serce zabiło mu mocniej i odczuł skutki wzrastającej w jego organizmie adrenaliny. ....Zatrzymał się na kilka sekund choć było to dość trudne – deska zsuwała mu się powoli ze stoku z powodu różnicy poziomów. Oddychał już dość ciężko, z grymasem na twarzy rozglądając się po dalszej trasie – niewiele muld nadawało się do podobnej próby, ale musiał spróbować – w końcu przyrzekł sobie, że będzie ćwiczył magię bezróżdżkową w trakcie tego wyjazdu. Ruszył dalej i ponowił swoją próbę, tym razem z dużo lepszym skutkiem – snowflow utrzymał się kilka centymetrów ponad powierzchnią. Puścił. ....Wszedł dość mocno w kolejny zakręt i od razu dostrzegł miejsce, w którym miał idealną sposobność do wykonania podobnego manewru, a być może nawet i czego więcej. Nakierował sprzęt na dość wysoką muldę i przyspieszył, wybijając się z niej i wspomagając swoje pół-salto magią, która odśrodkowo obracała deskę razem z jego nogami i utrzymując go przez chwilę powietrzu. To chyba jednak był zbyt skomplikowany manewr jak na tak krótką jazdę i zakończył się jego wywrotką, przy okazji z pasażerem na gapę. ....Mimo pierwszego szoku dość szybko zerwał się słysząc cichy pisk. Jeden z jego butów był już wypięty, więc mógł swobodnie zatrzymać się i spojrzeć co się dzieje. Jego białe oczy dostrzegły leżącą nieopodal wojsiłkę, którą najwyraźniej potrącił. Szybko zbliżył się do stworzenia i nawet niewiele myśląc od razu rzucił na nią zaklęcie leczące szybko doprowadzając ją do porządku, może nie tyle psychicznego co fizycznego. Mruknął coś pod nosem na temat zapomnienia o tym, że przecież w każdej chwili mogło mu wyskoczyć na drogę coś gorszego niż wojsiłka, ale nie było to godne cytowania. ....Zapiął z powrotem but przy desce i od razu pomknął dalej. Nie próbował już robić salt, ale utrzymywanie deski w powietrzu wychodziło mu z każdą próbą coraz lepiej. Momentami mógł utrzymać się w powietrzu nawet kilka sekund, co zważywszy na jego wagę i fakt, ze to on sam był na podnoszonej desce było swego rodzaju sukcesem. Z czasem wykorzystywał każdą kolejną muldę która nadawała się do tego typu próby i większość z nich wychodziła dość pozytywnie. Był zadowolony. Mógł kończyć na dziś.[zt]
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Seria niefortunnych zdarzeń dobiegała powoli końca, ale Annabell wcale nie czuła się lepiej. Myślała, że jeśli już znajdą poszkodowaną, opatrzą jej rany i własne i zaczną schodzić, to poczuje się lepiej, ale tak nie było. Kiwnęła głową na słowa Dominika, zdając się na niego, to co potrafiła już zrobiła, teraz czuła ogromną potrzebę zrzucenia odpowiedzialności na kogoś starszego. Kiedy cała adrenalina z niej uszła, poczuła się jak małe dziecko, które potrzebuje pomocy i oparcia w kimś innym, a fakt, że nie czuła się sobą i do jasnej cholery nie pamiętała jak znalazła się na czarnej trasie sprawiał jej ogromnego bólu głowy, czuła się okropnie, więc już nic nie mówiła, wciąż sądząc, że jest swoim bratem. Nie chciała się wykłócać, że to idiotyczny pomysł, i powinni wystrzelić iskry ze wszystkich trzech różdżek, była pewna, że ktoś by to zobaczył. Nie chciała jednak już dłużej myśleć i po prostu zdała się na Dominika, jakoś sobie poradzą. Podniosła jego czarty i lewitowała obok siebie i zaczęli powoli schodzić w dół stoku. Cały czas próbowała sobie przypomnieć co się stało przed uderzeniem w drzewo, jednocześnie skupiając się na tym, żeby się nie przewrócić i jechać na tyłku na sam dół tego stromego stoku. Poradzą sobie, tak jak Rowle mówić, co do tego nie było wątpliwości. Ignorowała mamrotanie Laurel i w głębi naprawdę jej współczuła. Niemniej jednak do końca ostało im naprawdę niewiele drogi i już niedługo zajmą się nimi prawdziwi specjaliści, do których jej było jeszcze daleko.
z/t dla mnie, Dominika i Laurel
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Obydwoje zaliczyli dość nieciekawe przypadki, jednak Moe poniekąd miała świadomość, że gdyby nie ona - czy może jej zawodny w tej sytuacji sprzęt - zapewne pokonaliby trasę do końca bez żadnych niespodzianek. Najwidoczniej jednak nie to miało się wydarzyć. Na jego słowa odnośnie fauny i flory podniosła zaciekawione, ale i zmartwione spojrzenie, jakby wzrokiem starając się znaleźć coś, co jeszcze miało ucierpieć przez ich wygłupy. Dopiero po chwili okazało się, w czym był problem. - Na szczęście mam na sobie dużo warstw. - zbyła jego pytanie, choć gęba piekła ją do tego stopnia, że miała ochotę wydrapać się po niej do kości. Potrzebowała czegoś łagodzącego na już, ale zanim miało do tego dojść, pomoc niezbędna była dla kogoś jeszcze. - Oh. Biedna. - skomentowała krótko, wyciągając dłonie w kierunku poturbowanego zwierzątka. Na widok Gallaghera, który postanowił poczarować jakąś szybką pierwszą pomoc dla niej, zmarszczyła brwi. Ucieszyła się, gdy wiewiór podniósł się energicznie i oddalił się od swoich oprawców. - Bierzesz korepetycje od Dunbara? I co z Carmel? - pierwsze pytanie było chyba bardziej pochwałą jego umiejętności i nie oczekiwała na nie żadnej rzeczowej odpowiedzi - chyba, że zgadła. Istotniejszym była sprawa siostry Matta, o której wspomniał na samym początku, a o którą nie była przez cały ten czas go wypytać. Nawet do zaleczenia poparzeń nie spieszyło jej się tak bardzo, jak do wiedzy na temat Mel-Mel i jej domniemanego powrotu do Hogwartu.