Te zjazdy są najłatwiejsze. Jeśli to twój pierwszy kontakt z czartami lub snowflowem, to jest właśnie najlepsze miejsce, żeby zacząć. Niebieskich tras na mapie znajdziesz masę, pamiętaj jednak, żeby uważać i nie zabłądzić, bo czasami przecinają się z okolicznymi czarnymi i czerwonymi. Jeśli nigdy nie jeździłeś przed przyjazdem tutaj, pamiętaj, że od tego miejsca musisz zacząć (inaczej los na innych trasach będzie ci mniej przychylny), jeśli już uda ci się pokonać chociaż jedną taką trasę, możesz udać się na czerwoną, a potem na czarną, jeśli starczy ci odwagi.
Uwaga! • wszyscy, którzy potrafią jeździć, rzucają 2 kostkami; • początkujący rzucają 1 kostką; • Jeśli nie wypożyczyłeś, a kupiłeś swój sprzęt, możesz podnieść wynik o 2 oczka.
Kostki:
1. Nie idzie ci najlepiej. Co chwilę upadasz i nie jesteś w stanie utrzymać się w pionowej pozycji nawet przez chwilę. Spędzasz ponadprzeciętnie dużo czasu na walce o utrzymanie równowagi. Nie jesteś w stanie pojechać za daleko, tym samym, nie robisz sobie też większej krzywdy. Za to pośladki masz nieźle poobijane i pewnie dyskomfort będzie towarzyszył ci jeszcze dobre kilka godzin. 2. Jeśli jesteś czarciarzem, twoim głównym problemem jest to, że jedna z twoich czart unosi się nad ziemią, a druga uparcie sunie po śniegu. Tym samym nie jesteś w stanie utrzymać ich w linii prostej i wjeżdżasz w drzewo znajdujące się na uboczu. Uderzenie nie jest bardzo bolesne, ale strzepujesz śnieg z gałęzi, a on dostaje się absolutnie wszędzie. Jeśli jeździsz na snowflowie, przednia część deski unosi się zbyt wysoko i lecisz do tyłu, a zjeżdżając w ten sposób sprawiasz, że śnieg dostaje się pod twoje ubranie. Tak, czy inaczej, to musi być wyjątkowo nieprzyjemne uczucie. 3-4. Prawdę mówiąc, mogło być gorzej. Jedziesz przed siebie i z boku wygląda to nawet, jakbyś coś potrafił. Zaliczyłeś kilka niewinnych przewrotek, ale robisz postępy. Szkoda tylko, że przypadkiem zbaczasz z trasy. Czyżby czarty, albo snowflow cię poniosły? A może nie spojrzałeś na mapę wystarczająco uważnie? W każdym razie, to nie była drogą, którą miałeś wybrać. Rzuć kostką. Parzysta: Oj! Przypadkiem wjechałeś na czarną trasę (LINK!!). Niestety, nie jesteś już w stanie zawrócić. Powodzenia. Nieparzysta: To ślepy zaułek. Na szczęście nie zjechałeś zbyt nisko, ale zawrócić musisz na pieszo. 5. Sama w sobie jazda jest w porządku, ale nie idzie ci najlepiej z hamowaniem. Z wymijaniem niestety też nie. Wpadasz na przypadkową osobę i oboje wpadacie w zaspę. Możesz oznaczyć konkretną osobę, albo jedynie założyć, że wpadłeś na miejscowego. Jeśli potrafisz jeździć, mógł tu zdecydować przypadek, brak umiejętności innej osoby, albo twoje rozkojarzenie. 6-9. Równie łatwo przychodzi ci jazda po śniegu, co unoszenie się kawałek nad nim. Pędzisz przed siebie i jesteś w tym naprawdę dobry. Możesz dodać sobie jedno oczko do wyniku na górze z innym poziomem trudności. 9-12. Nie tylko idzie ci świetnie, ale okazuje się, że niezły z ciebie instruktor. Jeśli jeździsz z kimś mniej doświadczonym, dzięki twojemu towarzystwu, może podnieść wynik swojego rzutu o 2 oczka. Ty sam możesz podnieść swój wynik o jedno oczko na innym poziomie trudności.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Jestem spokojna. Święta w rodzinnym domu sprawiły, że zapomniałam na chwilę o wszystkich przykrych raczej rzeczach, które wydarzyły się w szkole. O braku Theo u mojego boku, okropnej sytuacji ze Ślizgonem. Układałam sobie wszystko w kręcąc się na łyżwach po naszym jeziorze, które koiło moje nerwy i mam wrażenie, że jestem teraz w lepszej kondycji niż byłam w trakcie balu, gdzie nieustannie czułam się źle, co w końcu poskutkowało magiczną chorobą, która uziemiła mnie w domu na dłużej niż zakładałam. Ale na szczęście wciąż mogłam pojechać na ferie. O ile przez ten cały czas nie pisałam do Charliego, to kiedy mignął mi gdzieś w kurorcie, myślałam o tym czy w ogóle wypada mi odezwać się do niego. Mam wrażenie, że nie byłam uczciwa w stosunku do chłopca długi czas i teraz, kiedy wiem co znaczy gdy druga osoba daje Ci mylne znaki, nie wiesz co robić, plątasz się między jednym miejscem, a drugim, wydaje mi się, że muszę jakoś wytłumaczyć swoje zachowanie. Albo coś z tym zrobić. Oczywiście o ile nie jest jeszcze za późno najpierw muszę wybadać co u Rowle'a, ale plusem jest, że przynajmniej udało mi się namówić go do spotkania. Wypożyczyłam jakieś narty koloru różowego, nie z własnego wyboru, a raczej gdyż pasowały najlepiej na moją nogę. Stoję na szczycie stoku dość niepewnie w oczekiwaniu na mojego partnera do zjeżdżania i myślę, że nie lepiej byłoby najpierw pogadać, a potem pojeździć, ale teraz już za późno. Mam na sobie gigantyczny, biały szalik, którym jestem owinięta, mam długi płaszcz koloru błękitnego, na nogach mam coś co wydaje się być jedynie cienkimi rajstopami, w rzeczywistości są one magicznie ocieplane, a na moich nogach sypią płatki śniegu. Mój biały turban również jest wykonany ze znacznie cieplejszego materiału niż zwykle, bo przecież nie zamieniłabym go na zwykłą czapkę. Rozglądam się za swoim towarzyszem, patrząc na piękny biały teren wokół mnie, który wydawał się być bardzo kojący. Miałam tylko nadzieję, że nikt mnie nie potrąci i nie zacznę zjeżdżać sama, bo co jak co, ale moje umiejętności nie pozwalają na samodzielne zwalanie się z górki. Kiedy w końcu widzę chłopca na którego czekałam uśmiecham się radośnie i macham ręką, byś zwrócił na mnie uwagę, mrużę oczy, próbując wychwycić jaką masz minę.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Dotarli pod stok jeszcze zanim w kolejce stanęło milion osób. Kolejka nie ciągnęła się kilometrami, jej długość była całkiem znośna, choć gdyby Bruno nie guzdrał się w wypożyczalni, to byłoby jeszcze lepiej. Opłacili wstęp, założyli kaski i stanęli w kolejnej kolejce, tym razem do wyciągu. Pogoda była wręcz idealna. Był mróz, ale było sucho, a do tego rozpieszczało ich intensywne słońce, które pięknie odbijało się od śniegu. Trochę ten efekt raził w oczy, ale nadal było bajecznie; wymarzona aura do jazdy. Bruno nałożył swoje gogle i kask, wyglądał teraz jak prawdziwy sportowiec (ach, jak pozory mogą mylić!) i już czuł narastającą ekscytację. Wieki nie był na snowflow, nie mógł się doczekać aż wjadą na szczyt. Banan sam wpełzł mu na twarz i ani myślał schodzić. Tak wyszczerzony, popatrzył na swojego towarzysza. - Zima tutaj jest przepiękna! A nie ta, pożal się Merlinie, brytyjska plucha. - zachwycał się na głos. Mógłby się tutaj przeprowadzić. Powietrze było inne, czystsze, w końcu była możliwość odetchnięcia pełną piersią. W końcu nadeszła pora na nich i wjechali na szczyt stoku. Po drodze nie omieszkali podziwiać widoków. Tarly cieszył się jak małe dziecko, dopiero teraz uświadomił sobie to, jak bardzo tęsknił za górami. Gdy znaleźli się już na górze - uszy mu się trochę przytykały, a w głowie odczuwał delikatne zawirowania. Cóż, szybka zmiana ciśnienia. Odkąd przyjechali miał z tym problemy, bo sam resort znajdował się na znacznej wysokości; jego organizm potrzebował chwili, by przywyknąć. - To co, gotowy? - zapytał Matta, samemu siadając na śniegu i przyczepiając sobie deskę. Następnie wstał, trochę chwiejnie, zaczepiając się u małą muldę brzegiem sprzętu, by nie zjechać samoistnie przedwcześnie. Trasa wyglądała łagodnie i malowniczo. Nie powinno mu się nic złego przytrafić...
Zmarnowali trochę czasu w wypożyczalni, więc musiał przyznać, że spodziewał się znacznie dłuższych kolejek. Okazało się jednak, że zdążyli zajść na stok, zanim ludzie zebrali się ze swoich ciepłych, wygodnych łózek. Całe szczęście, bo w całej tej czarciarsko-snowflowej rozrywce najgorsze było właśnie oczekiwanie na wjazd na sam szczyt góry. Z uśmiechem na ustach podążył za młodym Tarly, by opłacić wejściówkę, a następnie założył na siebie kask i sportowe gogle i obaj stanęli w kolejce do wyciągu. - Ty, patrz jaki przystojniak. Na Twojej trzeciej. – Zaczepił swojego gryfońskiego kolegę, wskazując mu obiekt przy pomocy wyimaginowanych wskazówek zegara. Zupełnie przypadkowo wypatrzył totalne ciacho o szelmowskich rysach twarzy i bujnej czuprynie. Inna sprawa, że poza tym małym komplementem, nie zamierzał czynić żadnych dalszych kroków. Nie potrzebował się z nim zapoznawać, ani zyskiwać jego profilu na wizbooku, skoro jego serce biło o wiele mocniej na samo wspomnienie o młodym Anunnakim. Ot, po prostu ocenił ładny okaz niczym okładkę magazynu. - Ej no, bez kitu. Mogłoby spaść trochę śniegu u nas… – Westchnął zaraz, kiedy Bruno mówił o przepięknej zimie, której Londyn nie uraczył co najmniej od kilku lat. – Ale w ogóle ta pogoda, na Merlina. Wygraliśmy życie z tym słoneczkiem. – Dodał z jeszcze większym entuzjazmem, bo rzeczywiście aura niesamowicie sprzyjała szusowaniu po stoku. Nie mogli sobie chyba lepszej wymarzyć. W końcu udało im się dostać na wyciąg i przez tę krótką chwilę mogli podziwiać naprawdę imponujące widoki. Ten masyw górski tak go jarał, że nie mógł się doczekać, aż przyczepi swoje snoflow do butów. Zresztą zrobił to od razu po tym, jak trafili na sam szczyt góry stanowiący jednocześnie początek niebieskiej trasy. Dobrze, że wybrali tę łagodną na pierwszy zjazd. Przynajmniej przyzwyczai się do swojej nowej deski. Na razie podobnie do Bruna mógł jednak ponarzekać na nagłą zmianę ciśnienia spowodowaną sporawą wysokością. No nic, wiedział, że to uczucie zablokowanych uszu niedługo minie. - Nawet nie wiesz jak bardzo. – Odpowiedział rozochocony na pytanie swego kumpla i pokazał mu gestem dłoni, że jak tylko się ogarnie, mogą zjeżdżać na sam dół. – Ahoj, przygodo! – Wykrzyknął jeszcze do niego, kiedy przekręcił się na swoim snowflow i ruszył po śniegu, nabierając coraz to większej prędkości. Oj tak, zdecydowanie tego potrzebował!
Był zaskoczony listem od Melusine. Pięknym kobietom jednak nie odmawiał, nawet jeśli dostał od nich kosza. Był dobry w sporcie i chyba wszyscy o tym wiedzieli, głupio więc było odmówić porządnej czarownicy. Zebrał się więc ze swojego korytarza, na którym sypiał i skorzystał z łazienki znajomych, aby się odświeżyć. Ubrał ciepłe spodnie narciarskie i kurtkę, wciągnął na głowę czapkę i przewiązał zimowe buty, aby na sam koniec upewnić się, że wziął fajki. Wsuwając ręce w kieszenie, ruszył przed siebie, zerkając na zegarek i przyśpieszając kroku, bo do wypożyczalni i stoków miał kilka minut spacerem. Nie chciał się spóźnić, nie powinna czekać na zimnie. Nie trudno było dostrzec Pennifold z jej różowymi nartami w tłumie. Też już miał swoje wypożyczone na nogach, granatowe. Uśmiechnął się i ruszył w jej stronę, mijając bez problemu sunących po dość łatwej trasie ludzi. Stanął obok, lustrując ją wzrokiem i kiwnął głową na przywitanie. - Cześć. Lepiej się już czujesz? Nie wiedziałem, że jedziesz na ferie. - zaczął z klasycznym dla siebie optymizmem i energią, uśmiechając się nonszalancko. Lustrując buzię ślicznej krukonki o głębokim spojrzeniu, musiał przypomnieć sobie, że tak jakby dostał kosza i sobie ją odpuścić. Nie mógł się tak gapić i ciągle wpadać w zachwyt nad jej urodą, bo miał słabość do brunetek, chociaż tak naprawdę teraz najwięcej czasu i najbardziej szalone pocałunki dzielił z blondynką. Zacisnął palce na kijkach, zerkając w dół, a następnie przesunął spojrzeniem po jej nartach. - Gotowa? Umiesz jakieś podstawy, czy zaczynamy kompletnie od zera? Zapytał jeszcze, wzruszając ramionami. Bez różnicy mu to było, tylko martwił się trochę, że słaby z niego nauczyciel. Pamiętał jednak jak przez mgłę zajęcia ze szkółki narciarskiej sprzed lat, modląc się, aby uwzględnił w swoim szybkim kursie narciarstwa najważniejsze rzeczy. Zielone ślepia przesunęły się z twarzy dziewczyny na otaczające ich górskie szczyty, a następnie niebo. Pogoda była na szczęście piękna. Mroźne powietrze wpadało do płuc, jednak nie było śladów nadchodzącej zawieruchy. Mieli szczęście, bo gdyby dopadła ich prawdziwa śnieżyca na feriach, to nie wychodziliby z hotelu.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Patrzę jak zgrabnie suniesz w moją stronę i natychmiast pojawiasz się obok mnie, na co ponownie uśmiecham się radośnie. Kiwam entuzjastycznie na Twoje pytanie. - Tak. Ostatni tydzień był już tylko taki wiesz, prewencyjny, już po prostu nie było sensu wracać. Podobno górskie powietrze ma mi dobrze zrobić - mówię najpierw entuzjastycznie, a potem z powątpiewaniem, bo raczej zazwyczaj wierzę w lecznicze właściwości wody, nie żadnych innych miejsc, czy żywiołów. Patrzę na Ciebie wnikliwie. Nie wydajesz się być zły, obrażony, ani w sumie nie jestem pewna co myślisz o naszym spotkaniu. Jesteś jak zwykle pewny siebie i zadowolony z życia, widocznie gotowy na zwyczajną naukę jazdy. - Dobrze wyglądasz, Charlie - mówię po mojej obserwacji bez przesadnej krępacji i patrzę przez chwilę z wahaniem na stok. - Wiesz, uczyłam się jak byłam mała. Partnerka mojej babci mnie zabierała i uczyła, ale to jakoś nigdy nie była moja bajka. Wolałam łyżwy. A potem już jak była starsza przestała jeździć i nie było komu mi wozić na ferie na stoki. Co mi w sumie nie przeszkadzało - streszczam Ci na prędko jakże ważną historię mojego życia związanego z czartami. - No, w każdym razie zostawiłam kijki, bo i tak nie wiem co z nimi robić. Może po prostu jechać przede mną tyłem, a ja będę powoli sobie jechała tak jak pamiętam? - proponuję przypominając sobie jak to wyglądało jak byłam małym dzieckiem i rozglądam się po tych narciarzach najgorszego sortu, którzy również właśnie w ten sposób jeszcze jeżdżą. Co prawda może i mogłabym sama popróbować, może coś pamiętam, ale zależało mi, żebyś był naprzeciwko mnie. Dlatego wyciągam ręce w Twoją stronę, wcześniej chowając rękawiczki do kieszeni. Po krótkim czasie zaczynam już lecieć odrobinę pewniej. Jestem jednak odrobinę podenerwowana, a na moim policzku kwitnie rumieniec. Mam nadzieję, że uznasz ten stres za spowodowany jazdą oraz zimno smagające moje policzki. - Hej, Charlie, chciałam cię przeprosić - przerywam nagle naszą naukę, chociaż dalej ciapiemy się powoli do przodu. - Nie powinnam była zgadzać się na wyjścia, randki, skoro byłam... mocno uwieszona na czymś innym. Czymś co było tylko moją głupią mrzonką - tłumaczę z zaskakującą szczerością, z dozą pewności siebie, ale równocześnie pokorą w związku z moim błędem, jak potrafiłam. Nawet patrzę Ci w oczy co jakiś czas, kiedy nie boję oderwać wzroku od ziemi. - Oczywiście zakładam, że dałeś sobie ze mną spokój, całkowicie to zrozumiem. Miło mi, że mimo mojego niezdecydowania, wciąż chciałeś ze mną pójść na narty i mi pomóc - skoro już zaczęłam, to nie ma co przerywać. Mogę kontynuować mój wywód, chociaż boję się, że to będzie trochę jak moja jazda na nartach i nie będę mogła go przerwać, a zamiast tego polecę na łeb na szyję. - Mimo mojego zachowania muszę powiedzieć, że ty... byłeś jedną z najprzyjemniejszych rzeczy jakie mnie spotkały w ciągu ostatniego półrocza - mówię dalej i odrywam wzrok kompletnie od nart i tego gdzie jadę. I mój lok wypadł mi spod turbana i zasłania mi widok na Ciebie, więc puszczam Twoje dłonie, które chyba ściskałam zbyt mocno od czasu kiedy zaczęłam mówić. - I chciałam zapyta... Tracę kontrolę nad moimi nartami, które wymijają Cię sprytnie a ja z krótkim piskiem lecę w dół jak szaleniec. Mądrze wyciągam ręce przed siebie, próbuję robić coś z nartami, coś ktoś krzyczy, ja nie umiem się zatrzymać, bo pewnie kiedy mi mówiłeś jak hamować, byłam zbyt przejęta co ja mam powiedzieć. Już czuję, że zaraz spadnę, stoczę się i w tym momencie jakimś cudem łapię się pobliskiego drzewa. Wydawało mi się, że przejechałam tysiące kilometrów, ale widzę, że tak naprawdę mój szybki rajd wydawał się być bardzo długi przez mój strach. Oddycham prędko, trzymając się pnia i rozglądam się spanikowana dookoła. - Charlie? - krzyczę, rozglądając się dookoła, kiedy tylko mam odwagę otworzyć oczy.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Słońce go nieco oślepiało, więc nie rozglądał się na boki. Mrużąc swoje zielonkawe ślepia - dreptał w posuwającej się kolejce po udeptanym śniegu, który skrzypiał mu pod stopami. A sam myślał już tylko o zawrotnych prędkościach, jakie za chwilę osiągną przy zjeździe. Dopiero komentarz kumpla nakłonił go do tego, by spojrzał na godzinę trzecią. Nie był pewny, czy ma zerknąć w kierunku niewidzialnej trzeciej am czy też pm, ale trafił za pierwszym strzałem. Przełamał ból oczu i ukradkowo zlustrował tego przystojniaka. Cóż, skłamałby, jeśli nie uznałby go za dobrą dupę. Ale czy powinien przytaknąć Mattowi? Wahał się, bo nie wiedział, czy to luźne i szczere spostrzeżenie, czy też swego rodzaju test... Ostatnio wiele osób wypytywało go o jego relację z Lazarem, a on czuł się z tym strasznie nieswojo... Chyba za bardzo zaczynało mu zależeć. - Ciekawa twarz. Podoba mi się. - odparł trochę wymijająco, kiwając jednak głową z uznaniem. W istocie - było w tym człowieku coś interesującego. Ale pewnie był hetero. Na szczycie słońce raziło w oczy jeszcze bardziej, ale gogle ratowały sytuację. Bruno nie wyglądał tak świetnie, jak jego towarzysz - jednak wypożyczony sprzęt był mniej atrakcyjny, trochę zużyty, wysłużony. Miał tylko nadzieję, że jest sprawny, a deska nie będzie płatać mu żadnych figli. Snowboard pod tym kątem był bezpieczniejszy, nie miał w sobie magii, nie mógł sam z siebie nawalić. A tutaj mogło zadziać się wszystko. A on, jako typowy nielot, wolał szusować po gładkim śniegu, nie kilka metrów nad. Kilka poprawek w ułożeniu okularów, dociśnięcie zatrzasku przy butach i... byli gotowi do zjazdu. Nie było więc na co czekać. - Do zobaczenia na dole! - zawołał za chłopakiem i odbił się lekko, by od razu nadać tempa swojej desce. Uśmiechnął się sam do siebie, bo znów poczuł się jak dzieciak. Znów czerpał radość z zimy, z wolnych chwil. Rozpędzał się powoli, równomiernie. Szło mu gładko, manewrował między innymi czarodziejami, jednocześnie podziwiając ośnieżone drzewa i pobliskie malownicze szczyty. I wszystko było pięknie. Do czasu...
Nie czuła się pewnie na tej desce. - Błagam, niech ona nie lata, Ann. Umrę jak ona się wzbije w powietrze. - jęknęła, ale założyła kask, rękawice, opatuliła się szczelnie kurtką i tachała za sobą deskę do wskazanego miejsca. - Następnym razem idziemy jeździć na łyżwach albo pogramy w hokeja, umowa? - zagaiła do dziewczyny, zazdroszcząc jej mocno nabytych umiejętności. Sama Lau niby coś potrafiła, ale szczerze powiedziawszy pierwszy raz w życiu miała skorzystać z magicznej deski snowboardowej i to ją stresowało. Nie czuła się pewnie jednak nie mogła przecież zrezygnować. Annabell mogła napomknąć o swoich obawach, wszak była "swoją" i przede wszystkim rozmawiały w obcym języku, więc nikt, kto nie znał mieszanki czesko-litewsko-węgierskiej nie dałby rady rozszyfrować ich wypowiedzi. Usiadła na krzesełku i z pomocą jakiegoś instruktora zamocowała obuwie na desce. Ośmiokrotnie sprawdzała czy dobrze się trzyma, a gdy uzyskała tę pewność mogła zająć miejsce obok Węgierki. - Niedużo ludzi to może nie będzie tak źle. - próbowała dodać sobie otuchy. Zgarnęła włosy pod kask, wcisnęła je nawet za kłonierzyk, aby w trakcie zjeżdżania żaden pukiel nie przesłaniał jej widoku. Ugięła nogi w kolanach, przyjęła odpowiednią pozycję - a co nieco udało się jej zapamiętać i z duszą na ramieniu wystartowała mniej więcej za Annabell. - One latają czy się ze mnie zgrywasz?! - krzyknęła, gdy wpadły już w tor. Nie patrzyła na dziewczynę, po prostu śmigała dalej, choć serce jej tłukło się mocno w piersi, a ona sama czuła, że nogi ma tak zesztywniałe iż powinna najpierw skoczyć do spa, zanim wejdzie na stok. Naprawdę bała się, że deska zacznie lewitować i ten stres poniekąd wpływał na jej umiejętności. Zdała się na intuicję, co też nie było dobrym pomysłem, bowiem zaczęła się oddalać do Annabell w zastraszającym tempie. - EJ! ANNABELL! - krzyknęła i wykręciła, upadając na swoje prawe udo i zjeżdżając kawałek niżej. - ANNABELL? JESTEŚ TU? - krzyczała, ale nie mogła jej znaleźć. Przecież przed chwilą tutaj była. Cholera, czemu zaczęła zsuwać się coraz niżej? Wbiła palce w śnieg i starała się zatrzymać swój zjazd po górze. Nawoływała przyjaciółkę i naprawdę zaczęła się już obawiać, że się nie odnajdą.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Annabell czuła powiew zimnego wiatru na swojej twarzy i była zadowolona, że użyła odpowiedniego kremu. W inny, wypadku miałaby przesuszoną skórę na wszystkie możliwe sposoby, ale nie była przecież laikiem, żeby o tym zapomnieć. Szła w narciarskich butach i odpowiednim stroju po grubej warstwie śniegu, trzymając w rękach całkiem ciężkie czarty. Była naprawdę podekscytowana, właśnie tego było jej trzeba, aktywnego odpoczynku w towarzystwie kogoś znajomego. - Daj spokój, przecież nie odlecisz w kosmos. Nie umiem grać w hokeja. Co to w ogóle jest hokej? – odparła dla Laurel i pokręciła z rozbawieniem głową. Prawdę mówiąc nie miała pojęcia co czuła jej towarzyszka. Sama Ann nie znała innej opcji niż lekko lewitujące czarty, czy też snowflow, było to dla niej normalne. Pokrzepiająco poklepała jednak Miskinis po ramieniu. - Dasz radę, nie stresuj się, to łatwa trasa. – dodała. Gdy obie znalazły się na górze wyciągu, zapięła swoje czarty, tak jak robiła to już wiele razy w swoim życiu. Ann była pewna swoich umiejętności, szczególnie patrząc na tę łagodną trasę, nic trudnego. Ludzi zbyt wielu nie było, to dobrze, nie znosiła tłumów na stokach, miała wtedy wrażenie, że nawet znając swoje możliwości nie da rady wszystkich wyminąć i w kogoś wpadnie, powodując wypadek, który mógł być iście tragiczny w skutkach. Uśmiechnęła się lekko, zamierzała tu spędzić cały dzień, naprawdę. Pogoda na czarty była idealna. Zsunęła na oczy gogle i odwróciła się do Laurel. - Jedziemy, nie panikuj! – powiedziała i powoli ruszyła przed siebie w dół. Nie jechała szybko, wiedziała, że Lau nie była pewna swoich umiejętności, toteż w miarę możliwości zamierzała jej pomóc i na pewno nie pędzić ślepo przed siebie. W pewnym momencie zobaczyła jak dziewczyna nabiera prędkości i ją wyprzedza. - Hej! Nie śpiesz się tak, stok nie ucieknie! – krzyknęła do niej, ale była pewna, że te jej nie usłyszała. Zobaczyła tylko jak skręca zupełnie nie tak jak powinna. Annabell przełknęła ślinę i przyspieszyła, unosząc się nad śniegiem i tym samym jeszcze bardziej zwiększając prędkość. Widziała tylko kierunek, nie miała jednak pojęcia, gdzie Laurel się znalazła. - Cholera, cholera, cholera. – mruczała po węgiersku zupełnie zapominając o innych językach. Nie było dobrze, zdążyła się zorientować, że tutejsze trasy się przecinały. Laurel mogła wylądować na czerwonej, ale co najgorsze – na czarnej. Helyey była przekonana, że to znacznie wykracza poza umiejętności Litwinki. Poczuła jak jej serce mocniej zabiło i zjechała tam, gdzie widziała, że zjeżdża Miskinis. - LAUREL!!! – wydarła się, wracając do czeskiego i zupełnie nie przejmując się krzywymi spojrzeniami przejeżdżających obok niej. Miała to bezapelacyjnie w dupie, zgubiła przyjaciółkę i to mogło się naprawdę źle skończyć. - LAUREL TY CHOLERO, GDZIE JESTEŚ?! Zaczęła mieć wyrzuty sumienia, że wyciągnęła dziewczynę na stok. Okej, ona sama była w tym dobra, ale co jeśli Laurel coś złego się stanie? Merlinie, co ona zrobiła...
Jak ona się tu znalazła? Widziała w oddali coraz to bardziej malejących narciarzy, jednak żaden z nich nie zwrócił na nią uwagi. A ona? Zsuwała się coraz szybciej i szybciej, całkowicie tracąc orientację w terenie. Nigdy nie szło jej zbyt dobrze w zapamiętywaniu trasy, a skoro straciła panowanie nad swoją trasą to jeszcze łatwiej przychodziło jej zagubienie się na stoku. Za szóstym razem udało się jej podnieść do pionu i stanąć na desce w taki sposób, by nie zjeżdżać na dół. - Annabell?! Słyszysz mnie? Nie wiem gdzie wrócić! - krzyczała, bowiem wydawało się jej, że słyszała jej głos. Podjęła się próby wyruszenia jej naprzeciw. Pewnie za tym pagórkiem czeka na nią, wystraszona, zaniepokojona i wówczas będą już jechać razem. Przestanie się martwić czy deska przypadkiem nie wzleci w powietrze, bowiem strach potrafił wpłynąć na umiejętności sportowe na tak śliskiej powierzchni. Zdjęła deskę i w buciorach namęczyła się równo, by wspiąć się na pagórek. Jednak nie było za nim ani Annabell ani nikogo innego. Z lewej strony widziała lewitujące gondolki, więc ruszyła w tamtą stronę. - Halo?! Ann! Gdzie jesteś?! - otarła śnieg z twarzy i niestrudzona ruszyła do kolejnego pagórka, tym razem wyrośniętego z jej lewej strony. Niestety tutaj też nie było żywej duszy. Skoro zsuwała się z górki, to znaczy, że musi się odpowiednio wysoko wspiąć, a nuż uda się jej rozejrzeć czy przypadkiem szlak narciarski nie naprowadzi ją na trop. Przeklinała pod nosem swojego pecha. Zjeżdżała raptem kilka minut i już zgubiła nie dość, że Ann, to jeszcze samą siebie, a i nie potrafiła wrócić do miejsca wyjściowego. Zamiast tego wspinała się i ze sporym, naprawdę sporym opóźnieniem zdała sobie sprawę, że pagórki, które pokonywała robiły się coraz bardziej wąskie i strome. Zjeżdżała raz po raz, ale wracała niestrudzenie i wspinała się dalej, ignorując dzielnie narastający ból głowy. Minęło piętnaście minut od ostatniego spotkania z Ann, by zdała sobie sprawę, że nie wie jak wrócić na niebieski szlak...
| zt ja i Annabell XD |
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Zmierzył ją wzrokiem. Wyglądała dużo lepiej niż podczas balu. Jak zawsze była śliczna, piegi obsypywały jej drobną buzię, a turban dodatkowo podkreślał orientalną urodę. Miał do niej cholerną słabość odkąd tylko ją zobaczył w szkole i nie mógł nie westchnąć z odrobiną nostalgii. Był tylko młodzieńcem z burzą hormonów, nie mógł wpłynąć na swoje zainteresowanie fizyczne, chociaż Melusine jawnie nie odwzajemniała jego atencji. Dlatego odpuścił. - Mój ojciec też tak zawsze gadał, że górskie powietrze dobrze robi, więc musi coś w tym być. Ciesze się, że już jesteś zdrowa. - odparł ze wzruszeniem ramion, unosząc dłoń i drapiąc się po policzku. Nie mógł tak się gapić, więc przesunął spojrzeniem po otaczających ich górach. To prawda, on był optymistą. Nie roztrząsał, nie grzebał w przeszłości. Liczyło się tylko tu i teraz. To, że ich poprzednie spotkania wyszły, jak wyszły — nie miały żadnego znaczenia. Nie mógłby być zły o taką pierdołę, nic sobie nie obiecywali i nic mu nie zrobiła. - Tak? Myślałem, że powiesz, że mam za długie kudły. Tak śliczny, jak Ty to i tak nie będę! Wyszczerzył się tak, że pojawiły się mu dołeczki w policzkach. Słuchał jej z uwagą, zerkając w czekoladowe ślepia ciemnowłosej. Kiwnął głową, bo na całe szczęście — on też to zapamiętał w ten sposób. Nie chciałby jej zabić lub połamać, bo byłoby to ujmą na jego męskiej-sportowej dumie. Jakby spojrzał potem chłopakom w twarz? Że nawet o kobietę zadbać nie umie? Przejechał tak, że stał przodem do niej i złapał jej dłonie mocno, gdy je wyciągnęła. W przeciwieństwie do jego były przyjemne ciepłe. - Nie będziesz chyba zawodowo czartować, ale obiecuję, że nic Ci się nie stanie. - powiedział jeszcze ze spokojem i pewnością siebie w głosie, na wypadek, gdyby się bała. Ruszył, nie czując wcale strachu przed jazdą do tyłu na tak łatwiej trasie. Zerkał jedynie pod nogi, aby przypadkiem nie zahaczyć nartą o te różowe, mocno kontrastujące ze śniegiem. Swoją drogą, róż nie był kolorem, który przypisałby krukonce, dużo bardziej pasował do Gabrielle i jej policzków. On była bezkresnym granatem. - Dobrze Ci idzie! Pochwalił ją energicznym tonem, przesuwając spojrzenie od dołu do góry, zatrzymując się na twarzy. Nie kojarzył jej wcześniej z pięknie zabarwionymi policzkami, jednak nawet nie łudził się, że to na jego widok, a jedynie przez chłodne podmuchy wiatru. Niebo na szczęście nadal było czyste i nie przywiało żadnych chmur, więc Charles miał sporo czasu na naukę. Zacisnął mocniej jej ręce, skręcając odrobinę, aby zmusić kolana i nogi dziewczyny do większego wysiłku. - Hę? Daj spokój, piękna. - rzucił szybko, kręcąc głową. Nie lubił takich sytuacji. Źle się czuł, jak go kobiety przepraszały, a poza tym nie była mu niczego winna, bo przecież nie byli w związku. Spojrzał jej w oczy ze spokojem. - Nie masz za co. To była tylko zabawa, nie? Sam za Tobą latałem i Ci nie odpuszczałem, chociaż widziałem, że nie jesteś zainteresowana. Więc się nie przejmuj. Wiesz, jeśli serce Ci kazało iść za mrzonką, to nie było takie głupie. Zawsze trzeba iść za chęcią, impulsem. Dodał jeszcze, parskając zaraz śmiechem na to, jak poważnie brzmiał. Filozof był jednak z niego żaden i tak naprawdę wszystkich tych skomplikowanych uczuć i emocji nie potrafił nazwać. Chciał się bawić, chciał korzystać z życia, ale też po prostu lubił opiekować się innymi i dowodzić. Ot, prosty chłopak. Westchnął z rezygnacją. - Wy baby sobie wszystko tak komplikujecie! Nic mi nie zrobiłaś, żebym Ci nie pomógł. Zawsze możesz na mnie liczyć, powinnaś to wiedzieć. Dodał jeszcze z uśmiechem, gładząc palcami jej dłonie. Wbrew rasizmowi i zadatkom na psychopatę, był całkiem dobrym dzieciakiem dla swoich i dla czarodziejów czystej krwi. Brunet czuł się coraz głupiej przez to, jak dziewczyna się przed nim tłumaczyła, jednak kolejne słowa sprawiły, że nie mógł powstrzymać uśmiechu. Był dumny? Może trochę, ale na pewno pełen satysfakcji. Był łasy na takie słowa, lubił dowartościowywać swoje i tak przerośnięte ego. Nie zdążył jednak się odezwać, kiedy zadziorny lok — na którym swoją drogą zawiesił wzrok, próbując sobie nie wyobrażać, jak te ciemne loki kołyszą się na nagich plecach — był przyczyną katastrofy. Puściła go, przez co poczuł mało przyjemny, ale orzeźwiający chłód na dłoniach i zaraz rozległ się pisk, a Melusine straciła kontrolę nad tym, co robiła. Machała rękoma, pokonując krótki dystans z paniką i łapiąc drzewa po omacku. I chociaż od razu ruszył za nią, wykonywane przez nią gesty utrudniały akcję ratunkową. Gdy krzyknęła, stał za nią, łapiąc jej rękę i pomagając się jej odwrócić i złapał ją za obydwie ręce mocno, upewniając się, żeby narty więcej nie ruszyły ze śniegu i nie pchnęły jej dalej, bo drzew zbyt wiele po drodze już nie miała. Odetchnął, lustrując ją wzrokiem. - W porządku? Nic Ci się nie stało? Nie powinnaś mnie tak nagle puszczać, pomógłbym Ci. - zaczął, aby zaraz uśmiechnąć się nonszalancko i chcąc poprawić jej humor, wzruszył teatralnie ramionami, puszczając oczko. - Pięknie się uratowałaś, nawet nie byłem Ci potrzebny. Może to ukryte talenty do czart? Słuchaj, jak będziesz miała dość, to zawsze możemy zmienić dyscyplinę. Dodał jeszcze dla pewności, żeby wiedziała, że nie musi tu tkwić na siłę, żeby z nim porozmawiać. Korzystając, że łapała oddech, znów pociągnął ją za sobą, wolno ruszając nartami. Sunął bezgłośnie po śniegu, przyglądając się krukonce w milczeniu. Wciąż był ciekaw, o co właściwie chciała zapytać, jednak wyglądała wciąż na zdenerwowaną i przestraszoną, więc nie chciał dopytywać. Czarty nie były dla każdego, więc wcale nie byłby zły i by jej nie wyśmiał.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
No Twoje westchnięcie zerkam na chwilę na Ciebie z lekkim przestrachem. Nie jestem pewna czy to nie znaczy, że przyszedłeś tutaj tylko z czystej kurtuazji, zirytowany faktem, że znowu pojawiam się w Twoim życiu znienacka wymagając atencji, którą najchętniej zostawiłbyś gdzieś daleko. - Nie mogę uwierzyć, że czarty sprawią, że poczuję się lepiej, ale zaufajmy starszym wobec tego - mówię również z westchnieniem, która dla mnie oznacza co innego niż Ciebie. Nawet jeśli nie zrozumiałam dobrze jak jest w Twojej kwestii. Śmieję się na Twoją odpowiedź i na te dołeczki w policzkach. Jak możesz być przy mnie wciąż tak optymistyczny? Nie potrafiłabym być taka jak ty z osobą, która wysyłała mi mylne znaki tak długi czas. Z jednej strony zorientowałam się, że jesteś nietolerancyjny w wielu kwestiach i możesz bywać wtedy nieprzyjemny, jednak ponieważ wciąż nie robiłeś tego w moją stronę, nie pojmuję tego całkowitych realiów. A przecież moja rodzina i jej poglądy doświadczyła wiele nieprzyjemnych sytuacji, więc skoro Ty jesteś tak restrykcyjny, a jednak traktujesz to co Ci wcześniej powiedziałam o moim pochodzeniu w tak neutralny sposób, nie możesz być wcale aż tak ograniczonym umysłem, jak mogłoby się to przecież postrzegać przez niektórych. - Tak? Myślałeś że pierwsze co zrobię to skrytykuję twoją fryzurę? - pytam rozbawiona śmiejąc się z Tobą. Po chwili przystępuję do naszego małego kursu jeżdżenia. Też nie podobają mi się te różowe narty i nie podoba mi się, że przypisujesz je do innego dziewczyny, na szczęście nie czytam Ci w myślach i nie wiem o tym. Jadę więc tak jak potrafię słuchając Twoich pochwał, moim zdaniem nieszczególnie trafnych, bo przecież jako osoba, która kiedyś coś próbowała w tym kierunku, powinnam odrobinę lepiej ogarniać te sprawy. Ale nie chcę mi się kłócić, że wcale nie jestem tak dobra w tym jak mówisz, więc po prostu jadę dalej, skupiona na tym co chcę powiedzieć. A potem zaczynam swój monolog i widzę, że jest Ci z tym niezręcznie, ale nikt nie powiedział że będzie to gładka pogawędka. Dziwię się też, że bez krępacji patrzysz mi w oczy, przyznajesz się do swojej porażki i na dodatek nie obwiniasz mnie za nic, albo udajesz, że tego nie robisz. I jeszcze usprawiedliwiasz moje zachowanie. - Tylko zabawa? - pytam z przekorą, czepiając się jakiegoś słowa, które wypowiedziałeś, byle nie wyjść na kogoś kompletnie durnego, skupioną zbyt mocno na jakichś przeprosinach. I wcale nie wierzę tak naprawdę w Twój śmiech i uważanie tego wszystkiego za głupoty. - Och nie porównuj mnie do innych bab, jak zaczniesz mnie uogólniać nie będę ci prawić już żadnych komplementów - mówię prędko na Twoje słowa, kręcąc pośpiesznie turbanem. Nie wiem też jakim cudem mogłam poprawić Twoje ego aż tak, skoro wcześniej nie byłam zbyt zaangażowana we wszystko, nie spodziewałam się, że te kilka prostych słów z taką łatwością poprawią Twoje samopoczucie. A po chwili już staczam się w dół, beznadziejnie machając rękami, w ostatnim momencie znajdując przystanek w postaci drzewa, gdzie czekam po prostu aż mnie uratujesz, niczym stereotypowa dama w opałach, wbrew temu co wcześniej mówiłam. Twoje ręce są istnym wybawieniem, którego łapię się jak mogę odrywając się od okropnego drzewa, które to wcześniej wydawało mi się czymś cudownym. - Nie, nic - mówię w ciągłym szoku i zestresowaniu, ciesząc się że Ty coś mówisz, napełniając mój niepokój nie do końca w moim mniemaniu prawdziwymi pochwałami. Mimo tego napełnia mnie większa energia kiedy proponujesz inną dyscyplinę. - Tak, spróbujmy z łyżwami. Jestem w tym naprawdę dobra, obiecuję że będziesz pod wrażeniem. Moje zdolności ruchowe są na znacznie wyższym poziomie niż się teraz wydaje - mówię rozbawiona, nie zauważając jakiegoś ewentualnego dwuznacznego podtekstu w moich słowach. Sunę dalej za Tobą próbując skupiać się na stabilnej jeździe. Dopóki po jakimś czasie, trzymania Twoich rąk i poczucia komfortu uznaję, że mogę kontynuować to co chciałam powiedzieć. Ale oczywiście kiedy tylko przestaję się skupiać, moje czarty momentalnie przestają być odpowiednio uległe. - Chciałam zapytać... - zaczynam i znowu moje czarty idą za szybciej niż powinny i wpadam na Ciebie pod naporem siły grawitacji. Przepraszam Cię ponownie i próbuję wrócić na naszą poprzednią pozycję, chociaż muszę przyznać, że Twoja bliskość wydaje mi się znacznie bardziej bezpieczna. - Czy nie chcesz spędzić ze mną walentynek - mówię w końcu, bo nigdy tego nie powiem, próbując jeździć i poruszać osobiste pytanie. - Oczywiście o ile nie masz już planów - dodaję prędko, podnosząc na Ciebie pewne siebie spojrzenie, w którym chcę zawrzeć, że możesz zawsze odmówić jeśli tylko chcesz. Moje czarty nadal się zsuwają w Twoją stronę ponieważ nie mogę się skupić na nich. - Jako randka - dodaję żeby nie było żadnych niedomówień bo moich ostatnich wykrętach. Chcę się zatrzymać słysząc co o tym myślisz, a ponieważ tego nie potrafię po prostu puszczam Twoje ciepłe dłonie i opieram dłonie na Twoim torsie, chcąc Tobie wskazać chwilowe zatrzymanie. - Charlie, jeśli uważasz że to głupie, masz już jakieś plany, bądź nie chcesz wchodzić do tej samej rzeki pełnej trytonów ponownie, musisz po prostu powiedzieć - mówię jeszcze spokojnie. Jedną ręką odganiam w końcu ten lok, który od jakiegoś czasu kręci się po mojej twarzy, a drugą dotykam koniuszkami palców Twojej twarzy i patrzę pewnie w Twoje kocie oczy, szukając odpowiedzi.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Matthew wcale nie zamierzał Bruno testować. Ot, po prostu zauważył naprawdę przystojnego faceta i zdecydował się podzielić z nim swoim spostrzeżeniem, nie mając w tym żadnego większego celu, ani tym bardziej złych zamiarów. W końcu czekała ich jeszcze droga na szczyt, więc mogli przy tej okazji pogadać. Jak już zaczną zjeżdżać ze stoku, nie będzie raczej czasu i możliwości na pogawędki. - I to wysportowane ciało… – Dodał cicho, nie zwracając nawet uwagi na wymijającą odpowiedź swojego kolegi. Wcale nie oczekiwał od niego wylewności, toteż nie zwietrzył w jego słowach niczego podejrzanego. Uśmiechnął się tylko raz jeszcze, po czym usadził tyłek na krześle, podziwiając bielutką scenerię. Kiedy znaleźli się już na górze, założył swoje przyciemniane gogle, by ochronić oczy przed promieniami słońca, które przyjemnie przygrzewały skryte pod kurtką ciało. Ponownie sprawdził również zatrzaski przy butach, by nie sprawić sobie przypadkiem jakiejś niemiłej niespodzianki, po czym odepchnął się od śnieżnej muldy, mknąć w dół. - Weź tak nie zasuwaj! – Wykrzyknął nagle do Gryfona, kiedy okazało się, że chłopak go wyprzedził. Jego samego kusiło, żeby podkręcić tempo i poczuć wiatr we włosach, ale jednocześnie wiedział, że im szybciej zjedzie, tym prędzej będą musieli ponownie czekać w kolejce do wyciągu. Największy minus tego typu rozrywek. Nie zamierzał jednak pozostawać w tyle, więc pochylił się nieco do przodu, próbując dogonić swojego towarzysza. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie wykorzystał znajdującej się na jego drodze hopki. Skręcił więc lekko, by przejechać po niej deską i wyskoczyć w powietrze, wykonując proste ollie.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Na początku jego zjazdu wszystko było w jak najlepszym porządku. Deska gładko prowadziła go wzdłuż przepięknego zbocza góry, ilość śniegu była wręcz idealna. Bruno szusował sobie niespiesznie, ciesząc się jak dziecko. Rozpędzał się miarowo, nie za dużo, bo i po co. Liczyła się przyjemność z jazdy i fun. Wykonywał proste manewry, omijał ludzi. Nic nie zwiastowało zbliżającej się katastrofy... Nie wiedział, czy to wina wypożyczonego sprzętu, czy też jego umiejętności. Znacznie przyspieszył i nie był w stanie opanować prędkości. Snowflow sam ciągnął go w dół, a on czuł, że nie ma władzy nad deską, że nad nią nie panuje. Przez moment mu się to podobało, aż do... pierwszego upadku. Podniósł się szybko i jeszcze szybciej wrócił na trasę, mknąc dalej. Deska odrobinę podnosiła się ku górze, więc skoncentrował się tylko na tym, by nie dać jej odfrunąć. Oblał się zimnym potem i rozłożył ramiona, jakby chciał lądować z telemarkiem. W pewnej chwili wyprzedził nawet Matta, co przyjął z nutą grozy. Usilnie próbował wyhamować lub przynajmniej zwolnić, ale na nic zdały się jego próby, chwilowe upadki niewiele pomagały; ześlizgiwał się w dół, choć stok nie był ani trochę stromy. Spróbował się odwrócić w stronę kumpla, ale zdążył posłać mu tylko zdezorientowane spojrzenie i wydać z siebie dziwny jęk, który brzmiał trochę bardziej jak okrzyk przerażenia. Nie patrzył już, dokąd jedzie. Wydawało mu się, że zbacza z trasy, ale nie mógł być pewny, bo przecież ani razu nie spojrzał na mapę, no bo po co. W pewnej chwili zrobiło się trochę niebezpiecznie, przed sobą miał mniej ludzi, a więcej nieubitego śniegu i pojedynczych drzew, między którymi musiał lawirować. Zagryzł dolną wargę i przymknął jedno oko, gotów na pewną śmierć i bliskie spotkanie z jakimś świerkiem. - M-matt! - zawołał, łudząc się, że jest on gdzieś za nim i jakimś cudem go usłyszy - NIE... MOGĘ... SIĘ... ZATRZYMAĆ! - wykrzykiwał z przerwami to na wywrotkę, to na niepewne ominięcie przeszkody. Przed oczami miał nie tylko podejrzaną trasę, ale i całe swoje marne życie.
Dlaczego kobiety we wszystkim doszukiwały się drugiego dna? Przyszedł, bo chciał, bo ją lubił. Nie było w tym niczego mniej i niczego więcej. Nie czuł do niej absolutnie żadnych pretensji. Najważniejsze, aby każdy przeżywał dni po swojemu i nie żałował podjętych przez siebie wyborów. A Rowle nie czuł straty czasu na lataniu za nią czy na zabraniu ją na bal lub przyjęcie zaręczynowe Emily. - Myślę, że spacer po górach byłby lepszy. - zgodził się z nią, bo sam wolał deskę od czartów. Brunet jednak był typem człowieka kochającego sport, uwielbiał poznawać swoje granice i je pokonywać. Nie było chyba dyscypliny, w której byłby beznadziejny. Miał dryg, szybko łapał — w przeciwieństwie do takiego zielarstwa, opieki nad magicznymi stworzeniami czy wróżbiarstwa. Trudno było przy Melusine się nie uśmiechać? On nie potrafił. Wodziła go za noc, owszem — jednak czy on kiedykolwiek wymagał od niej deklaracji? Nie. Latał, bo chciał za nią latać. Nic go przecież nie zmuszało, no poza jej olbrzymimi pokładami uroku osobistego. Był nietolerancyjny i się z tym nie krył. Nie lubił szlam, brudasów. Jej słowa na przyjęciu o związkach w jej rodzinę też były przerażające, ale głupio myślał, że nie każda z Pennifoldów tak robiła. Nigdy nie widziała go wściekłego, nie miała na szczęście dostrzec emanującej z niego wówczas furii i uderzeń na ślepo, byle tylko coś rozwalić, dać upust adrenalinie poprzez zadanie sobie bólu. Lepiej sobie, niż komuś innemu, chociaż przy mugolach się nie powstrzymywał i nie jednemu mordę obił, przez co ojciec nie raz był wzywany przez dyrekcję. Na szczęście pieniądze załatwiały sprawę. To były jednak inne sprawy. W swoich przekonaniach i sympatii do Voldemorta wciąż zostawał sam i nie miał złudzeń, że tak zostanie. Na ułamek sekundy przymknął oczy, odganiając od siebie negatywne myśli i skupiając się na swojej uczennicy. Wzruszył ramionami, szczerząc się. - No tak, nie byłem dawno u fryzjera i już nie jestem tak nieziemsko męski. Szło jej nieźle, pilnowała się z tym, co robi i pracowała kolanami. Wiedział, że nie każdy miał dryg do sportów i potrzebowała wówczas taka osoba więcej czasu, praktyki. Najważniejsze, to się nie poddawać po upadku i nie zniechęcać, co wielu młodych czartowców niestety robiło. Widziała to zakłopotanie na jego buzi, wymalowane w zielonych tęczówkach. Było mu tak cholernie głupio. Nie był przyzwyczajony do tego, że to dziewczyna go przepraszała i się tłumaczyła. To on był zawsze tym, co zrywał relacje i musiał wygłaszać monologi o tym, jak nie zasługuję i jaki jest paskudny. Nie chciał się przywiązywać, nie potrafił. Każda kobieta na dłuższą metę tego oczekiwała, a on nie wiedział, jak to zapewnić. Nie chciał się angażować, bo nie zniósłby porażki. Bycie wolnym strzelcem było dużo prostsze. Był jednak silnym chłopakiem, więc słuchał i patrzył w te śliczne, brązowe oczy i odpowiadał tak, jak chciał i chyba trochę, jak powinien. Czy może chciał poprawić jej humor? Ciężko było stwierdzić. - Wiesz przecież, że ja nie jestem dobry w relacjach na wyłączność Melu. Słyszałaś plotki, widziałaś te złamane serca. - odparł ze spokojem, chcąc trochę zrobić z siebie gorszego, niż był, aby było jej lepiej. Nie chciał, żeby żałowała lub myślała o tym, że powinna dać mu szansę, skoro za nią biegał i patrzył niczym w najpiękniejszy obrazków. Na jej słowa parsknął śmiechem, kręcąc głową z zaprzeczeniem wymalowanym na twarzy. Nigdy nie porównywał kobiet, które chciał w pewien sposób posiąść i zdobyć. Każda była indywidualną jednostką, wyjątkową w jego oczach na swój unikalny sposób. - Nigdy nie ukrywałem się, z tym że chcę Cię zdobyć. Widziałaś przecież, a ja nie latam za pierwsza lepszą. Mówiłem Ci, że jestem prostym człowiekiem już kiedyś. Nie wiem, skąd to zdziwienie. Odparł ze spokojem, wciąż się uśmiechając i patrząc na nią. Był trochę głupkiem i idiotą, działał po swojemu i zawsze paplał to, co chciał. Nie widział sensu w powstrzymywaniu własnych słów. Miał tylko nadzieję, że nie odbierała ich jako obrazę, bo prędzej ją pokrętnie komplementował, niż obrażał. Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo niesforny, ciemny lok sprowadził apokalipsę i Melusine wpadła na drzewo z piskiem. Zaraz znalazł się jednak przy niej, upewniając się, że wszystko z nią w porządku. Trochę go przestraszyła, chociaż nie dał tego po sobie poznać. Co z niego byłby za instruktor, gdyby połamała się po kilku minutach lekcji? Zacisnął na niej dłonie, mocno, upewniając tym samym, że nie puści. - A więc czarujesz nie tylko w tańcu, ale i na lodzie? Nie mogę się doczekać. Chcesz iść teraz, czy jednak dajesz jeszcze szansę czartom? - zapytał z rozbawieniem i widoczną ciekawością na twarzy. Cofnął jedną dłoń, poprawiając czapkę i zapinając pod szyję kurtkę, gdy chłodny powiew górskiego wiatru wdarł mu się pod ubranie. On zauważył, ale ugryzł się w język. Przez pewną dziewczynę był ostatnio niesamowicie wyczulony erotycznie i w głowie miał koronki częściej, niż potrzebował. Złapał się nawet na zastanawianiu, czy krukonka też je nosi. Ruszyli jednak dalej, widocznie chciała spróbować kontynuowanie jazdy. - Hmm? - podniósł na nią spojrzenie, nawet nie domyślając się, o co mogło ciemnowłosej chodzić. Spojrzał jej w oczy, łapiąc ją bez skrępowania w ramiona, gdy nabrała prędkości i o mało nie sprawiła, że wylądowali w śniegu z nartami u góry. Zacisnął palce na jej talii mimowolnie, patrząc na ułożenie nart na dole, aby przypadkiem się nie wywrócili. Poczuł w nozdrzach jej zapach — znajomy, dobrze zapamiętany ze wspólnych tańców podczas przyjęć. Przełknął bezgłośnie ślinę, pomagając jej wrócić do pionu i zwolnił nieco narty, na chwilę odwracając się za siebie — nie chciałby wpaść na drzewo i się skompromitować, bo się zagapił na to, co jeszcze kilka sekund temu miał w dłoniach. Te pytania spadły na niego jak jakiś dziki piorun. Poczuł iskrę w ciele i zamrugał zdezorientowany oczyma, wpatrując się w nią z dość głupią miną. Przekręcił głowę na bok, nie bardzo odnajdując się w sytuacji, kiedy to ktoś zapraszał na randkę jego. Powędrował za jej dłońmi, gdy w swoich poczuł chłód i grzecznie zatrzymał się, wiedziony niemym poleceniem dziewczyny. Musiała być taka urocza z tym, co robiła? Kręcić tym lokiem, musnąć palcami jego chłodnego policzka, wzbudzić dreszcz na jego czole. - Zabiłaś mnie.- przyznał bez bicia, zaciskając na chwilę usta, starając się powrócić do obecnej chwili swoim zdezorientowanym umysłem. Miała za dużo pytań, plątał się. Nie potrafił też określić, czego od niego chciała. Złapał ją jednak za rękę i spojrzał jej w oczy z tym swoim nonszalanckim uśmiechem. - Nie obchodzę walentynek, Melu. I obiecałem ten nieszczęsny wieczór spędzić z Cassiusem. Nie mogę dać Ci randki, której pewnie byś chciała, bo jestem kurwa tragiczny w takie rzeczy. I nie jestem pewien, czy jesteś świadoma, o co prosisz, pytając mnie o wyjście. Wypalił całkiem szczerze, nie odpuszczając spojrzeniem. Musiała wiedzieć, nie miał najlepszej opinii i nigdy nawet nie miał dziewczyny. Była mądra, na pewno domyślała się, jak bardzo Charles Rowle nie nadaje się do związków i smyczy. Nie potrafił się zakochać, nie potrafił przekraczać własnych granic emocjonalnych i dostrzec świata w różu czy czerwieni, które sprawiały problemu. Brakowało mu wrażliwości, kobiecej ręki w wychowaniu — na obecnym etapie swojego życia nie potrafił tego wszystkiego zrozumieć, co wiązało się z zakochaniem, przynależnością i oddaniem. Zupełnie, jakby się tego bał. - Mogę z Tobą wyjść, chętnie spędzam z Tobą czas. Nie chcę być potem jednak frajerem, który złamię Ci serce. Jestem absolutnie najgorszą opcją, jaką masz. Dodał jeszcze, wzruszając ramionami i całując wierzch jej dłoni. Miał dystans do siebie i chociaż zwykle jego ego było na takim poziomie, że skręciłby kark, spadając z jego szczytu, nie mógł z nią inaczej postąpić. Ze wszystkich dziewczyn w szkole, tylko za nią biegał tak długo i tylko ona go odtrąciła, dlatego zasługiwała na jakiś szacunek i wiedzę o tym, jak podchodził do relacji międzyludzkich. Chciał się bawić. To wydawało mu się najlepszą techniką na to, aby nikogo swoją agresją i zaburzeniami nie skrzywdził. Jedyna relacja, jaką zbudował z dziewczyną, była tą, którą miał z Gabrielle — której kompletnie nie rozumiał i pozwalał trwać. Był też szalejący za nią William i obietnica, a Rowle zawsze dotrzymywał słowa. - Byłoby mi łatwiej, gdybyś nie była tak piękna albo gdybym Cię nie lubił, serio. Nie wiem, czy dostaniesz ode mnie tego, czego szukasz. Nie chodziło o to, że dał jej kosza — a o to, że chociaż raz — no dwa razy -zachował się wobec baby przyzwoicie. Był jej to winien, zwłaszcza że jak zgodziła się z nim iść na zaręczyny siostry, powiedział jej przecież, że jej nie okłamię.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Kobiety, drugie dno, co jak co ale Charlie uwielbiał uogólniać wiele rzeczy. Gdybym miała jakiś wybór i cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii, to prawdopodobnie byłaby pierwsza rzecz, jaką wypominałabym Ci w charakterze. Tłumię w sobie słowa, że chyba wszystko byłoby lepsze niż czarty, ale nie chcę wyjść na marudę, skoro sama zaproponowałam tą wycieczkę, dlatego kiwam tylko głową i przygotowuję się do jazdy. Silne przekonania, chociaż kompletnie różne było czymś co nas w jakiś sposób łączyło. Z pewnością wkrótce się okaże, czy fajnie jest mieć na coś mocny pogląd, nie chcąc iść na zbyt duże kompromisy, ale w tej chwili nie bardzo się tym przejmowałam. Nie widziałam też Twoich napadów złości, czy agresji, ale przez to jak zachowywałeś się zawsze wobec mnie, nawet nie mogłabym sobie wyobrazić, że byłbyś inny. Coś tam słyszałam o jakichś Twoich wybrykach, ale łudzę się, że ludzie potrafią wydobywać z siebie lepsze cechy przy innych. I również uważam, że ja mogę być takim kimś dla Ciebie. Podnoszę pewnie wzrok, kiedy mi odpowiadasz na moje gadanie, przeprosiny, wytłumaczenia. Jednak kiedy słyszę Twoje słowa, marszczę brwi z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Co z tego? On też chyba słyszał o tym, że zmieniam często dziewczyny, nie zauważając wokół chłopców, ale oto jesteśmy w sytuacji kompletnie nie takiej, w której zazwyczaj dobierani bylibyśmy przez innych. Bardziej mnie martwi inny przekaz, który aktualnie odbieram przez Twoje słowa, ale zdążyłabym bąknąć tylko niemarwe co, zanim nie lecę w dół, a Ty mi nie pomagasz, przez co moja irytacja tym co słyszę na chwilę się ulatania. - Tak, całe ferie spędzam na jeżdżeniu po naszym jeziorze w domu - tłumaczę moje umiejętności i niepewnie wzruszam ramionami na Twoje pytanie. - Nie wiem, spróbujmy zjechać na dół i powiem czy mam ochotę kontynuować tę przygodę - stwierdzam na propozycję łyżew, postanawiając kontynuować póki co przejażdżkę, póki co bez puszczania rąk, tylko na chwilę lądując w Twoich bezpiecznych ramionach i szczerze zastanawiając się, czy nie mógłbyś mnie tak trzymać do końca górki, wtedy przynajmniej wyniosłabym jakąś przyjemność z tego całego czartowania. I kiedy w końcu zadaję Ci pytanie Ty odpowiadasz mi w sposób, który kompletnie nie rozumiem. I teraz mam wrażenie, że Ty kompletnie nie rozumiesz mnie i nagle budujesz wokół siebie jakąś dziwaczną zasłonę, a ja nie mogę dojrzeć o co może Ci chodzić. Dlatego z każdym Twoim słowem prawdopodobnie wyglądam na jeszcze bardziej zdziwioną, jak nie lekko oburzoną i przypomniałam sobie o co miałam zapytać tuż przed moim dzikim zjazdem, kiedy motałeś się między złamanymi sercami, a niewybieraniem pierwszej lepszej. - Charles mam wrażenie, że kompletnie się nie rozumiemy - wypowiadam głośno i wyraźnie to co sobie przed chwilą pomyślałam i przez chwilę zagryzam różowe usta z zastanowieniem. - Albo ty nie rozumiesz co próbujesz mi przekazać - dodaję jeszcze i chwilę zastanawiam się znowu jak brzmi teraz Twoja wypowiedź. - Po pierwsze, byłam z Tobą na randce i nie byłeś tragiczny. Po drugie z tego wynika, że wcześniej nie miałeś problemu, aby nie uwieść i porzucić, ale teraz przez... nie wiem co, bo Cię odrzuciłam? Uznałeś więc, że mnie szanujesz, przez to i oznajmisz, że tak serio do związków jesteś beznadziejny, a wtedy chciałeś tylko mnie wykorzystać. Co by było gdybym już przez ostatnie pół roku zdążyła się w Tobie kompletnie zadurzyć? Złamałbyś mi serce bez większych skrupułów niż teraz? - skracam bardzo trafnie to co najbardziej uderza mnie w Twoim nieprzekonującym mnie monologu. Patrzę na Ciebie czujnie, ze zmarszczonymi brwiami, żeby zobaczyć Twoją reakcję na te skrócone wytłumaczenie Twojego toku rozumowania. Jednak nie chcę słuchać Twoich wytłumaczeń jeszcze, stopuję Cię jeśli chcesz coś na to powiedzieć. - Czemu traktujesz mnie nagle jak jakąś głupią gęś - mój ton jest dość ostry i dumny, bo nie podoba mi się to co wyszło z mojego niewinnego pytania. - Jeszcze żadna z dziewczyn nie odmówiła mi randki w tak pokrętny sposób - dodaję nagle zauważając absurdalność sytuacji, w której to przecież według Ciebie to baby wyciągają jakieś rzeczy z każdej sytuacji. - Rozumiem, że jesteś uwikłany w jakieś toksyczne relacje i trudno ci się z nich wyplątać, czasem człowiek się od danych rzeczy uzależnia - mówię najpierw mając na myśli Twoje powtarzanie o flirtach z innymi dziewczynami i myślę też o tym co ja również robiłam. - Nawet jeśli uważasz, ze teraz mówiłeś mi szczerze o braku stabilności w związkach, w co naprawdę wierzę, że chcesz mnie może chronić, to wobec tego sam siebie oszukujesz - twierdzę z pewnością w głosie, bo co do tego jestem totalnie pewna. - Jednak w życiu większości ludzi jest moment w którym spotykasz kogoś dla kogo uznajesz, że nie warto już niektórych rzeczy kontynuować i człowiek się zmienia. Wystarczy, że dasz temu szansę kiedy czujesz, że może warto spróbować. Jeśli uważasz, że nie jestem taką osobą, po prostu to powiedz, a nie wykręcasz się tym jak kiepsko idzie Ci związkach - mówię w końcu najważniejszą rzecz w swoim przydługim monologu, którą wywnioskowałam. Konkluzja, że sądzisz, że nie potrafiłabym być kimś, dla kogo możesz zachowywać się inaczej, chociaż ostatnie pół roku wydawało mi się, że myślisz inaczej. - Bo ja uważam, że jestem dla Ciebie świetną opcją - dodaję jeszcze nawiązując do Twoich ostatnich słów, niezbyt skromnie być może, ale za to naprawdę szczerze. - Nie proszę Cię o rękę i natychmiastowe pełne zaangażowanie, tylko podjęcie zwykłej próby, bo ja się nie boję Twoich gróźb o złamanym sercu. W tym już wiemy, że obydwoje jesteśmy świetni. Może wzajemnie musimy się co nieco nauczyć. Wszystko co ty myślisz, czujesz, pozostaje przede mną ukryte. Słyszę tylko całą masę całkiem uzasadnionych zmartwień, w które chociaż rozumiem, że możesz całkiem nie niebezpodstawnie wierzyć, ale denerwuje mnie, że nie rozumiesz, że pewnego dnia może być inaczej. Może być tez, że przeceniam zdecydowanie swoją wartość, a ty po prostu delikatnie dajesz mi kosza, ale nie dowiem się co kierowało Twoimi słowami. - A teraz chciałabym, żebyś puścił moje ręce i przez chwilę jechał za mną, dopóki się nie zatrzymam, bo muszę ochłonąć, a Ty zastanów się nad tym co powiedziałam podczas tej przejażdżki i powiedz czy chcesz się wybrać ze mną na łyżwy przed lub po spotkaniu z Cassiusem, czy kiedyś, czy nie - mówię i puszczam Twoje ręce i chociaż zazwyczaj była to seria nieszczęść, kiedy tylko wychodziłam z Twoich ramion, tym razem nie idzie mi tak źle. Może powoli i żmudnie, odrobinę pokracznie, ale jechałam, sama, co jakiś czas machając niespokojnie rękami, aż w końcu zatrzymałam się nie tak daleko do końca zjazdu i zerkam czy nie postanowiłeś po prostu odejść, po moim lekkim oburzeniu i może niesprawiedliwym według Ciebie wybuchu. Nie wiem co czuję, czy słusznie wszystko przedstawiłam, ani czy da się do Ciebie dosięgnąć, czy nie jesteś zbyt pochłonięty swoją wizją samotnego flirciarza, z góry przegranego na relacje. Drapię się powoli po swoim piegowatym nosie, mając wrażenie że dalej czuję Twój zapach, pomimo chłodnego, drapiącego mnie powietrza.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Początkowo cieszył się, że wybrali niebieską trasę, bo po tak długiej przerwie od czart i snowflow wolał sobie przypomnieć z czym to się je. Okazało się jednak, że takich umiejętności się nie zapomina, a kiedy tylko pomknął w dół stoku, poczuł się jak ryba w wodzie. Co rusz nabierał prędkości, by zaraz po tym wyskoczyć na jakiejś śnieżnej muldzie, a potem ściąć trasę w bok, robiąc sobie mały slalom pomiędzy nierównościami, powstałymi prawdopodobnie po upadkach niedoświadczonych sportowców. Czerpał ogromną przyjemność z tej podróży i nie omieszkał skorzystać z możliwości, jakie dawała mu magiczna wersja snowboardu. Dzięki nim nie musiał czekać na kolejny pagórek, by wznieść się w powietrze i przelecieć kilka metrów niemalże tak jak na swojej wysłużonej miotle. Właśnie, ją też powinien niedługo wymienić. Szkoda tylko, że ceny sprzętu miotlarskiego znacząco przewyższały te przyklejone na półkach z zimowym asortymentem. W sumie wcale go to nie dziwiło, quidditch nadal pozostawał bardziej popularną i rozrywką, która zwykle nie wymagała konkretnej pory roku czy warunków atmosferycznych. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy dostrzegł, że Bruno ponownie go wyprzedza. Nie przyszło mu nawet do głowy, że w rzeczywistości wcale nie chciał się ścigać, a po prostu utracił kontrolę nad swoją deską. Znów wychynął do przodu, żeby go podgonić i dopiero, gdy Gryfon zdołał obdarzyć go swym zdezorientowanym spojrzeniem, zdał sobie sprawę z tego, co naprawdę się wydarzyło. Jechał tuż za nim, utrzymując jednak bezpieczny dystans, by przypadkiem nie wjechać mu w tyłek. Jak coś, to Tarly chyba wie jak bezpiecznie upaść? Niestety nie doszacował powagi sytuacji. Jego kumpel chyba za bardzo się przestraszył, bo reagował nazbyt gwałtownie, nie mogąc zahamować czy choćby spowolnić tempa. Zbocze nie było może strome, ale sam pamiętał jak kiedyś wpadł w podobną panikę. Miał szczęście w nieszczęściu, że czarty odpięły mu się wówczas samoistnie od butów, ale póki co deska trzymała się nóg jego gryfońskiego kompana, a on sam zaczął niebezpiecznie zbaczać z niebieskiej trasy. Kurwa. Widział jak chłopak próbuje manewrować między drzewami i wyrwami w nieubitym śniegu, więc śmignął za nim, nie zważając na ryzyko. - BRUNO! – Krzyknął do niego, omijając kolejnego wyrastającego przed nim na drodze świerka. – Wywrota w tył i kieruj deskę do stoku! Spadaj na dupę, jakbyś chciał usiąść! – Starał się kierować do niego w miarę krótkie i proste komunikaty, co wcale nie było łatwe, jeśli chciał mu jednocześnie wytłumaczyć w jakiej pozycji najlepiej pierdolnąć na ten śnieg. Szczególnie, że wokoło roiło się od śmiercionośnych przeszkód. Skupiony na bezpieczeństwie Tarly’ego sam o mało co nie zahaczył o gałąź i odetchnął z ulgą, kiedy ta pozostała daleko za nim. – CHROŃ GŁOWĘ! – Dodał jeszcze, a zaraz po tym sam zastosował się do tych rad i odpiął swoją deskę. Nie chciał kusić losu, więc zaczął schodzić pieszo, mając nadzieję, że jego kumplowi udało się zatrzymać.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Na stok przyszła jednocześnie podekscytowana jak i nieco zestresowana. Nie miała żadnego doświadczenia z czartami, a z nartami naprawdę niewielkie. Raz za dzieciaka ciocia mugolka zabrała ją na niewielki stok zimą, ale jedyne co pamiętała z tego wyjazdu to siniaki na tyłku. Nie liczyła, że tym razem pójdzie jej lepiej, ale może przez lata nabrała jakiejś mniejszej lub większej koordynacji ruchowej i jest jakaś szansa, że się nie połamie. W wypożyczalni sprzętu zastanawiała się chwilę czy wybrać czarty czy snowflow, ale zdecydowała się na czarty. Przynajmniej coś podobnego miała kiedyś na nogach. W takiej przygodzie nie mogłaby brać udziału sama, wiedziała, że z przyjaciółmi zabawa będzie nieporównywalnie większa. Zaproponowała więc wypad na stok @Gabrielle Levasseur, ponieważ dziewczyny dawno się nie widziały i Nans zdążyła się stęsknić za koleżanką. Co prawda widywały się na zajęciach i w pokoju wspólnym, ale nawał pracy w ostatnim czasie utrudniał spotkania towarzyskie. Kiedy nadrabiać zaległości jeżeli nie w ferie? W końcu było trochę wolnego! Wyszła z pokoju ubrana chyba we wszystko co miała, owinięta w swój ogromny szalik, zgarnęła po drodze Gabi, którą musiała wyściskać na powitanie i razem udały się do wypożyczalni, a następnie na niebieską trasę na stoku. - Tak, ta trasa wydaje się w miarę bezpieczna na moje możliwości... - Zaśmiała się stając u szczytu górki, która była polecana dla początkujących, co mogło więc pójść nie tak? - Masz z tym jakieś większe doświadczenie, czy razem będziemy walczyć o życie? - Zapytała zastanawiając się jaka opcja byłaby lepsza. Gdyby Gabi miałą większe doświadczenie mogłaby jej pomóc w nauce, ale jeśli nie to na pewno czeka je więcej śmiechu. No i siniaków, ale kto by się przejmował siniakami!
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Masyw Mont Blanc oferował wiele ciekawych atrakcji, które skupiały się nie tylko w resorcie, ale i urokliwej okolicy tworzącej całe to miejsce. Gabrielle nie byłaby sobą gdyby przebywając w tym miejscu, chociaż raz nie spróbowała swoich sił na jednym ze stoków, które miała do dyspozycji. Już kilka lat temu obiecała sobie, że snowboard czy też jego magiczny odpowiednik będzie kolejnym środkiem transportu na którym nauczy się przemieszczać. I o ile deskorolka nie stanowiła dla dziewczyny żadnego problemu, tak nauka jazdy po śniegu, pędząc wciąż w dół była znacznie trudniejsza niż początkowo przypuszczała. Dlatego kiedy Nancy zaproponowała jej wspólny wypad na stok, bez wahania i z wielkim uśmiechem na ustach zgodziła się. Wiedząc, że im wyżej tym temperatura jest niższa ubrała się ciepło w zabrany ze sobą strój do jazdy ze spacjalnymi goglami, które odbijały światło słoneczne. Panienka Levasseur uwielbiała tego typu przygody, choć kiedy znalazły się w wypożyczalni wydawała się być niezdecydowana. W pierwszej kolejności chciała sięgnąć po czarty, podobnie jak zrobiła to jej przyjaciółka, jednak po chwili zastanowienia wybór blondynki padł na snowflow. Oba te "narzędzia tortur" dla nieprawionego narciarza działały na tej samej zasadzie, a ona zdecydowanie pewniej czuła się na jednej desce. - Myślisz, że łatwiejsza trasa uratuje nasze tyłki przed siniakami? - zapytała w odpowiedzi, uśmiechając się szeroko do brunetki, kiedy znalazły się na szczycie górki. Gab spojrzała w dół, oceniając trasę, którą miały przed sobą i już czuła jakiś taki dziwny niepokoju. Żołądek wywracał się jej ze stresu, nawet jeśli próbowała maskować go nieudolnymi żartami, czuła swego rodzaju respekt do zaśnieżonego pasa, który prowadził jedynie w dół. - Nie jestem pewna, czy moje doświadczenie nam coś pomoże - odpowiedziała, przełykając gule pojawiającą się w jej gardle, na samą myśl, że mają tak po prostu zjechać. To był zaskakujący widok, zwłaszcza na zielonnooką Puchonkę, która raczej rzucała się w wir podobnych przygód, a nie trzęsła ze strachu. Wzięła głęboki wdech. - Jeżdżę na desce, próbowałam trochę jazdy na snowflow, jednak szło mi to średnio, a ty? Masz jakieś doświadczenie - zapytała, w nadziei, że chociaż Nancy udzieli jej trochę cennych rad. - Ale wiem! - powiedziała, unosząc do góry palec wskazujący. - Jeśli czujesz, że tracisz równowagę zawsze próbuj przewrócić się na tyłek, ta część ciała jest znacznie wytrzymalsza niż reszta ciała - oznajmiła, dając koleżance cenną wskazówkę, którą kiedyś dał jej dziadek.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Był prostym facetem. Wachlarz emocji, którymi dysponowała Melusine czy Gabrielle był dla niego nieosiągalny i nawet nie chciał na razie próbować go zrozumieć. Nie czytał w myślach, nie udawał nawet, że to robi. Dla niego najważniejsze było życie w zgodzie ze sobą i z własnym sumieniem, przestrzeganie kilku reguł wpojonych przez ojca i zajmowanie pozycji lidera w towarzystwie. Mocny charakter jednak wcale nie świadczył o jego sile, może odrobinę o ułomności. Jednocześnie uwielbiając podróż w nieznane, czuł dreszcz niepewności na karku za każdym razem, gdy jakakolwiek relacja się zacieśniała. Nie chciał smyczy, nie zamierzał nigdy być porzucony. Westchnął krótko, ruszając w dalszą drogę. Dlaczego się zmuszała do czartów, skoro miała przy tym taką niezadowoloną minę? Nie wściekłby się przecież, gdyby wybrała łyżwy. Jemu to było bez różnicy. Obserwował jej buzię w milczeniu — zaskakujące, jak silną kobietą była przy tym, jak delikatnie wyglądała. Miała w sobie coś czarującego, chociaż na dłuższą metę wiedział, że zasługiwała na kogoś lepszego, niż on. Nie miała pojęcia o mroku, który w sobie nosił. On jednak tej nie znał całej jej historii. Ciekawe, czy zaprosiłaby go na te nieszczęsne zjazdy, gdyby widziała go w takim stanie, w jakim miała okazję Gabrielle? Chociaż i ta druga nie miała pojęcia, do czego tak naprawdę był zdolny. Jego rodzeństwo, Cassius wiedzieli. Nie myślał — ba, nawet nie potrafił myśleć — takimi kategoriami i w taki sposób, w jaki postrzegały to wszystko kobiety. I tak paskudnie uogólniał. Widząc jej minę, sam uniósł brew. Aż tak komicznie wyglądał? Słyszał o jej sukcesach podbojowych, tak, jak ona słyszała o niego. Nigdy mu to jednak nie przeszkadzało, zważywszy, że niczego poza słodkimi chwilami pełnymi fizycznej namiętności nie oczekiwał, bo nie potrafił. Jej irytacja rozpłynęła się niczym topniejący płatek śniegu na jej policzku, spływając niezauważalnie w dół. Na szczęście cała sytuacja z drzewem skończyła się dobrze. Przynajmniej Charles tak się łudził — nie mając pojęcia, co nadchodziło. - Grunt, żeby robić to, co się lubi. - odparł krótko, przesuwając spojrzeniem po jej ramionach i na chwilę zatrzymując się na ich splecionych dłoniach, aby przytaknąć i odrobinę przyśpieszyć, wciąż ją asekurując, łapiąc ją w ramiona, gdy tylko tego potrzebowała lub miała utracić równowagę. Musiała jednak zapytać. Dla Charliego Rowlea sytuacja ta była prawdziwą abstrakcją. I nie miał absolutnie bladego pojęcia, o co jej dokładnie chodzi i co on niby miał zrobić. Nic więc dziwnego, że na ślizgońskiej twarzy malowało się zszokowanie i konsternacja, gdy wpadła w swój monolog, zaczynając notabene od pełnej formy jego imienia, której używał chyba tylko ojciec. Aż zrobiło mu się słabo i trochę zbladł, wzywając w myślach Merlina i wyklinając swoją głupotę. Była dla niego za mądra i za rozsądna, a jednak wciąż czegoś chciała. Miał wrażenie, że jego -w jego opinii — całkiem męska próba wytłumaczenia jej, że to się skończy jej łzami, była całkowicie pozbawiona sensu. Odrobinę spanikował, zaciskając jej dłonie i przełykając ślinę. Kurwa. - Nie dałbym Ci się we mnie zakochać, bawilibyśmy się dobrze bez uczuć? - powiedział mało bystrym tonem, chociaż najzupełniej szczerze, sunąc spojrzeniem po jej rozgniewanej chyba buzi. Aż rumieńców dostała. Melusine miała rację. Chciał ją mieć dla siebie i nigdy się z tym nie krył, jednak za setkami zaprzepaszczonych pocałunków nie kryła się romantyczna historia. Nie był takim chłopakiem, a nawet gdyby próbował kiedyś się takowym stać, nie miałby pojęcia, jak i gdzie zacząć. Na szczęście ugryzł się w język, zanim jęknął marudnie, że po prostu jest babą i nie rozumie jej oczekiwań, bo znów wyszedłby na frajera. Prawda była tak, że on kompletnie się tego nie spodziewał i w przypadku takowych wyznań i zaproszeń na randki, nie bardzo wiedział, co zrobić. Zwłaszcza że to nie była jakaś pospolita gryfonka dobra do zaspokojenia jego potrzeb w kanciapce. Czy ona właśnie nazwała go bardziej skomplikowanym, od baby? Aż usta rozdziawił niczym złota rybka w jednym z ogrodowych stawów. Ja pierdole. Pierwszy raz od dawna zabrakło mu słów. Nie wiedział, co ma zrobić i miał wrażenie, że ani Casssius, ani Ragnar nie mogli mu z tym pomóc. Była cudowną dziewczyną, zaraz po Darcy drugą, za którą trochę więcej latał. I traktował jako solidną porażkę swoje odrzucenie z jej strony. Skąd ta nagła zmiana w krukonce, która wcześniej go przecież nie chciała? Teraz kiedy on sobie dał spokój. Milczał, wpatrując się we własne buty, gdy zdecydowała o samodzielnej jeździe i chociaż prosiła, nie ruszył za nią od razu. Zamiast tego kucnął, przesuwając dłońmi po swoich udach. Materiał narciarskich spodnie, chociaż wydawał z siebie głośny szmer, wcale nie uciszył odbijających się w jego głowie słów brunetki. Mówiła niby jasno i prosto, dla niego cały ten zbiór słów przypominał obcy język. Swoją władczością, wymaganiami i rozkazami, stawiała go w sytuacji, w jakiej żadna dziewczyna wcześniej go nie zostawiła. Bo co go powstrzymywało przed tym, aby rozpalić jej ciało do czerwoności i porzucić zaraz przed tym, jak tknie ten stan jej serce? Nie szukał związku. Nie szukał miłości. Melusine była jednak mądra, na pewno to wiedziała. Przymknął na chwilę oczy, śmiejąc się z siebie pod nosem. Na chuj on w ogóle się zastanawia i gdyba, skoro to w ogóle nie w jego stylu? Chwilowo stłamszone "ja" wydało z siebie jakąś iskierkę, która rozeszła się z ciepłem po jego ciele, dając mu zastrzyk energii. Wyprostował się i skręcił nartami tak, aby sunąć w jej stronę. Nie uciekła daleko. W ciągu kilku sekund znalazł się przed nią, łapiąc ją za ręce i zmuszając do zatrzymania się wprost przed nim, tak, że bez problemu spojrzał jej krótko w oczy, zanim nachylił się i pocałował. Krótko i intensywnie, przygryzając jej dolną wargę. Nie o to mu jednak chodziło, żeby wpaść w nią w fazę przyjemności — chciał mieć pewność, że będzie go słuchała i się po prostu nie odezwie, żeby przypadkiem znów mu nie zamącić głowy ciemnymi lokami. Wyprostował się, zwilżając wargi i koniuszkiem języka pozbył się reszty smaku jej ust ze swoich. -Jesteś mądrą dziewczyną, więc będę grał w otwarte karty. Mogę Cię całować, mogę Cię dotykać, mogę z Tobą rozmawiać, ale ja nie jestem kimś, kto może drugą osobę pokochać. Cokolwiek zrobisz, musisz o tym wiedzieć. Ja nie wchodzę na smycz. - przerwał, uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie sposób. Był chujkiem, doskonale o tym wiedział. Niezależnie, czy ktoś chciałby go zmieniać, czy nie — było przed taką osobą mnóstwo pracy. - Całuję się z wieloma dziewczynami, chociaż Ciebie już długo chciałem pocałować i mieć dla siebie. Lubie Cię. Mam wiele przelotnych chwil, wiele sobie pozwalam. I jest też pewna dziewczyna, która.. No cóż, powiedzmy sobie szczerze, jest dzika i sama nie wie, czego chce, a ja jej pozwalam to sprawdzać. Jest moim kumplem, obiecałem, nie mogę jej porzucić. Nie chcę. A jednocześnie — sama mówiłaś, że jesteś dobra w łamaniu serc i nie boisz się ryzyka. Przerwał, wzruszając ramionami. Był szczery, czasem aż nazbyt i bezpośrednio. Spojrzeniem jednak sunął po jej buzi bezwstydnie, okazjonalnie zerkając na usta. Był samotnym wojownikiem, zawsze taki będzie, nie wierzył w to, że kiedykolwiek mógłby ktoś wykrzesać z niego coś dobrego. O tym też musiała wiedzieć, bo ją szanował i na to zasługiwała. Na dłużej udało mu się uchwycić brązowe tęczówki. Zauważył, że się denerwuje odpowiedzią i reakcją, którą tak temperamentna dziewczyna mogła mu dać. Proponował jej miły czas, chociaż nie wiedział, czy ona tego chciała. - Więc bierzesz z pakietem lub wcale, bo nie mogę Ci niczego romantycznego obiecać, pewnie nawet dać. A na łyżwy chętnie z Tobą pójdę, o ile zaraz nie dostanę w ryj.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Zastanawiał się, czy właśnie tak zginie. Bruno Oscar Tarly, syn Zeldy i Marcusa, umrze zagrzebany w śniegu od uderzenia w stuletni świerk przez jakąś przebrzydłą deskę i to wątpliwej jakości... Po prostu świetnie! Nie zabił się przez tyle lat, a tutaj - na stoku - czeka go taki marny koniec? Oczywiście przesadzał, ale czarne myśli goniły go z taką samą prędkością, z jaką on teraz zjeżdżał w labiryncie iglaków. Deska unosiła go chwilami na kilkanaście centymetrów nad ziemię, czasami więcej, co przyjmował z trwogą. Czuł, że pobladł. Prawdopodobnie kolor jego skóry aktualnie zbliżał się odcieniem do śnieżnej pokrywy. Usiłował coś zrobić, ale nie mógł. Nie dało się. Jedyne, co był w stanie robić, to zmieniać nieco swój kierunek jazdy, no i trochę spowolnić tę pędzącą lawinę nieszczęść. Zapierał się deską na tyle, na ile mu ona pozwalała. Szurał po śniegu, rozbryzgując pozlepiane białe kule na wszystkie strony. Cieszył się, że ma na sobie kask i gogle. Kiedy już stracił nadzieję, że Matt usłyszy jego krzyk... on usłyszał jego głos. I była to ambrozja dla jego odstających uszu. Uśmiechnął się nawet, a sprzed oczu zniknęły wizje rychłego Sądu Ostatecznego. Starał się robić to, co nakazywał mu kumpel, ale nie za dobrze mu to wychodziło. - Staram się! - odkrzyknął, rozbryzgując jeszcze większą ilość śniegu. Zaraz wjedzie w jakąś zaspę jak dzik w sosny. Klął pod nosem i zaczął rozważać plan złapania się jakiegoś konaru. W pewnej chwili poczuł, że... wraca mu władza nad deską. Nie wiedział, czy był bardziej uradowany, czy zaskoczony tym faktem. Nie wahał się jednak ani chwili i wykorzystał okazję, by wyhamować i celowo wywrócić się na swój chudy tyłek. Zarył deską w śniegu i... odetchnął z ulgą. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że wjechał w jakiś ślepy zaułek. Dobrze, że nie zboczył na Czarny Szlak, wtedy to już na pewno byłoby po nim. Odpiął to ustrojstwo od swoich nóg i dźwignął się na kolana. A potem wstał i otrzepał się ze śniegu. W tej samej chwili zobaczył biegnącego ku niemu Matta. Uśmiechnął się z wdzięcznością. - Żyję. - powiedział lakonicznie, bo tylko na tyle miał siłę. - Dzięki. - dodał z nieukrywaną wdzięcznością w głosie. Był taki zmęczony tą walką o przetrwanie, że nie miał siły na kolejny zjazd ze szlaku, choćby miał być już bezpieczny i normalny. Podszedł więc do chłopaka i oparł mu rękę na ramieniu. - Ja na dzisiaj już pasuję. Potrzebuję kufla grzańca. Następnym razem kupię tę cholerną deskę. Na tę ktoś chyba rzucił jakiś urok. - wskazał wzrokiem winowajczynię całego zajścia. Gdyby totalnie nie potrafił jeździć na snowflow, to prawdopodobnie zakończyłby swój zjazd na najbliższym drzewie. Zebrał swoje itemy i ruszył ciężkim krokiem w górę. - Idziesz? Ja stawiam. Wybacz, że tak wyszło, następnym razem będzie lepiej. - zachęcił go gestem i postąpił jeszcze kilka kroków naprzód. Cóż, żeby dostać się na dół i tak musieli jeszcze kawałek zjechać. Szczęśliwie obyło się bez większych problemów.
|zt. x2
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Czy zaprosiłabym Cię na czarty wiedząc dokładnie co w tej chwili się u Ciebie dzieje? Cóż, wyszłam z założenia, że z pewnością ruszyłeś do przodu i robisz jakieś głupoty, ale też myślałam, że zawsze je robiłeś, nawet gdy lekko latałeś za mną. Może gdybym wiedziała, że to coś intensywniejszego nie byłabym tak przekonana o swojej dzisiejszej racji jak jestem teraz, ale nie ma co gdybać, skoro nie możemy tego w żaden sprawdzić. Nie sądzę jednak, że przejęłabym się nieznajomą osobą bardziej niż sobą. Jestem niestosownie wysoko ponad wszystkich, jeśli chodzi o wykaz osób, na których mi zależy. Czy zaprosiłabym Cię znając Twoje silne wady? Czy ty byś przyszedł gdybyś wiedział wszystko o mnie? Po co zadawać sobie pytania. Jeśli na początku znajomości byśmy tylko je stawiali, wtedy nie moglibyśmy rozwinąć rozsądnie żadnej relacji. Och, a te czarty chciałam naprawdę sprawdzić, czy może nie są takie złe jak myślałam, zazwyczaj jestem niezła w sportach, nie taką niedojdą. A potem zaczynam swój monolog, a Ty wydajesz się być szczerze nim lekko przerażony i nieswój, ja jednak postanawiam kontynuować, przeć do przodu, oburzona na Twoje, w moim mniemaniu, złe odpowiedzi na pytania. I nieprawdziwe. A ty chcesz usilnie wmówić mi jak prosty jest i jak bardzo niczego Ci nie potrzeba. - Nie można się dobrze bawić bez jakichkolwiek uczuć - mówię jeszcze ostro i prycham na Twoje nie dam Ci się zakochać, jakby to było w Twoich rękach. Szczególnie, że jak mówiłam wcześniej, wcale o to nie dbałeś wcześniej, może już wtedy się zakochałam i jedynie wodziłam za nos, żebyś nie stracił mną zainteresowania? W końcu skoro jestem tak mądrą dziewczyną jak myślisz, może mogłam coś takiego uknuć. A Ty teraz stoisz z rozdziawioną buzią i chociaż mówię do Ciebie w tak prostym języku, wszystko wydaje mi się logiczne, to ty pozostajesz w swoim prostym rozumowaniu, czego ja jeszcze nie pojmuję. Może i mam skomplikowane uczucia jako kobieta, ale jednak póki co udaje mi się bardzo łatwo przekazać co chcę. Chociaż tego dnia, nie jak przy wcześniejszych naszych spotkaniach. Dlaczego akurat teraz, nie wiesz i nie sądzę, że dopóki się z Tobą nie zrozumiem jest dla mnie jakikolwiek sens wszystko tłumaczyć. A teraz powoli oddalam się od Ciebie. Bardzo powoli. Niezbyt z wyboru. Dlatego kwestia dogonienia mnie należy jedynie przez Ciebie i z pewnością jest dość banalna. Ale daję Ci czas na przemyślenie moich słów i udaje mi się uspokoić, zanim nie podjeżdżasz do mnie. A ty mącisz mój spokój nagłym pocałunkiem. Nie całowaliśmy się nigdy wcześniej i jestem całkowicie zaskoczona Twoim gestem, jeśli chciałeś żebym skupiła się na tym co mówisz, to osiągasz coś kompletnie odwrotnego. Zastanawiam się co to miało znaczyć. Tak krótki, pośpieszny i intensywny pocałunek, cóż to mogłoby być. Wyraz przelotnej namiętności? Całkowitą zgodę z moimi słowami i Twoje magiczne nawrócenie? Czy może to po prostu pożegnanie. Marszczę ciemne brwi na ten przejaw czułości i podnoszę dłoń, by bardzo delikatnie dotknąć palcami ust, a nie ocierać je ordynarnie, co przez chwilę się zastanawiałam, kiedy myślę, że to pożegnanie. Ty uśmiechasz się do mnie, a ja ze zdziwieniem unoszę do góry brwi, zastygając w miejscu. Moje brwi z każdym Twoim słowem są coraz wyżej, dopóki nie dosięgają granicy, w której musiałyby najechać na mój turban. Zaś słysząc o dziewczynie na chwilę zaciskam usta i ze zrozumieniem kiwam głową, a przynajmniej mam nadzieję, że tak to odbierzesz. - Nigdy nie powiedziałam, że możesz mnie całować i dotykać - zauważam na początek, bo masz w sobie niesamowitą pewność siebie, że powalisz mnie na kolana, a ja będę szlochać w kącie samotnie. Wyczuwasz zagrożenie tylko z Twojej strony, nie traktujesz poważnie faktu, że ja mogłabym Cię zranić. Może to i dobrze. Dla mnie. Jakkolwiek oschle nie brzmią moje słowa, kładę dłoń na Twojej klacie uspokajająco, starając się spojrzeć Ci w oczy co nie jest trudne, kiedy przeszywasz mnie wzrokiem, szukając mojej reakcji na Twoje słowa. - Jesteś na smyczy, Charlie - oznajmiam Ci oczywistą rzecz na początek, żebyś przestał się łudzić, albo chociaż o tym pomyślał. - Sam ją sobie stworzyłeś i sam zabierasz sobie wolność. Twoja smycz to twoje ograniczone uczucia, więc bezmyślnie biegasz wokół kołka, sądząc, że każde kolejne okrążenie, to Twoja wolność. A tak naprawdę jesteś w tym samym miejscu, to tylko ułuda, nie prawdziwy horyzont- próbuję ubrać w słowa to co chcę powiedzieć i mam nadzieję, że mnie rozumiesz, mimo że powtarzasz jak prostym chłopcem jesteś. Nie odrywam od Ciebie spojrzenia i podnoszę dłonie, by położyć moje chłodne ręce na Twoich ciepłych policzkach. Wzdycham głośno i przymykam oczy. - Słyszysz? Kiedy śnieg skrzypi to kojarzy mi się z szumem wody. Kiedy niespokojnie odbija się od mojej kładki na jeziorze. Woda, bezkres, smagające powietrze, poczuj to - otwieram swoje oczy i kciukami zachęcam się do zamknięcia swoich. - To jest po części moja wolność. Ale ta prawdziwa, gdzie możesz zrobić ze swoimi uczuciami co tylko zapragniesz, sprawia, że możesz w końcu prawdziwie odetchnąć w sposób jaki jeszcze nigdy tego nie robiłeś - mówię spokojnym głosem, delikatnie dotykając kciukiem Twoich rzęs, byś nie otwierał jeszcze oczu. - Ja wierzę, że odważysz się kiedyś prawdziwie odetchnąć. A czy będę obok czy nie, to już twój wybór - mówię jeszcze i przybliżam Twoją twarz do mojej i składam usta do pocałunku. Nieśpiesznego, nienachalnego, całuję cię jak delikatne fale, które słyszę teraz w głowie przez moje porównania. Dotykam końcami palców Twoich ciemnych włosów, na chwilę zatapiam się w pocałunku, powolnym i delikatnym, ale równocześnie czułym. Po dłuższej chwili nieśpiesznie oddalam się od Ciebie i opuszczam w końcu dłonie z Twoich policzków. Krzyżując jeszcze nasze spojrzenia. Moje brązowe oczy mogą wyrażać znacznie większy żar niż spokój, którym próbuję się teraz zasłonić. Dopiero teraz jednak przypominam sobie, że jesteśmy znajomymi na stoku pełnym ludzi, jakkolwiek nie czujemy się teraz sami ze sobą. - Jesteś ogniem, prawda Charlie? Moim zdaniem potrzebujesz spokojnej wody, nie zaś rozdmuchującego Cię powietrza. Jeśli jednak czujesz, że jest inaczej, całkowicie to rozumiem. Obietnice są bardzo ważne - mówię odnośnie dzikiej, nieznanej mi dziewczyny. Uśmiecham się delikatnie na Twoje wymagania i pakiety, które tak naprawdę nie do końca działają na Twoją korzyść. - Chodźmy na łyżwy, ale musisz wiedzieć, że tworzą one pewne ograniczenia - mówię i delikatnie pukam palcem po swoich ustach, ze wzruszeniem ramion. - I ja mam też swoje pakiety - dodaję przekornie już i próbuję wyruszyć w dół stoku. - Ścigamy się? Uważaj, bo miałam dobrego nauczyciela - ostrzegam i ruszam z moim oszałamiającym tempem w dół stoku, by ruszyć na bezpieczniejsze dla mnie tereny sportów zimowych.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Czarty różniły się od nart właściwie wyłącznie tym, że w powietrzu pełniły poniekąd funkcję miotły. Moe nie potrzebowała zbyt wiele czasu na to, aby oswoić się z 'nowym' narciarskim sprzętem, więc pokonała zaledwie kilka długości tras najprostszego z poziomów trudności, aby następnie przejść w przecinające je czerwone zjazdy. Na czartach czuła się równie mocno, co na łyżwach chociażby, co do których obiecywała sobie, że w któryś dzień i na nie przyjdzie czas, żeby zamarznięte jeziora nie były wyłącznie kuszącą propozycją, a atrakcją, z której miała zamiar z pełną premedytacją skorzystać. Kilkanaście minut samotnych praktyk przerwał jej ostatecznie Matt, wołający w stronę trudniejszych wyzwań. Przystała na to właściwie bez namysłu, bo sama od początku brała pod uwagę skierowanie się na czerwone trasy z pominięciem tych niebieskich. Ale ich zaletą okazało się to, że nabrała przekonania, że magiczny sprzęt narciarski nie będzie miał przed nią już żadnych tajemnic i nie zaskoczy w jakimś krytycznym momencie dodatkową funkcjonalnością.
[z/t -> czerwone trasy]
Kości:5, 6 +2 (przypadkiem rzuciło mi się trzema kośćmi, ale w dowolnej ich kombinacji wychodzi 12 i więcej więc )
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
- Myślę, że nic nie uratuje naszych tyłków, ale jest większa szansa na brak połamanych kończyn. - Zaśmiała się nerwowo. Od czegoś trzeba w końcu zacząć. Już czuła, że po zabawie na stoku wizyta w spa będzie wręcz obowiązkowa. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jutrzejszego poranka z zakwasami i siniakami. Co prawda jeszcze nawet nie ruszyły z miejsca, ale coś jej mówiło, że będą one nieuniknione. Obserwowała zjeżdżających ludzi, większość osób na stoku ewidentnie była początkująca, co chwilę ktoś się przewracał, tylko kilka osób śmigało pewnie w dół odrywając się co jakiś czas od ziemi. - Raczej marne. Raz czy dwa miałam mugolskie narty na nogach, ale to dawno i nieprawda. - Machnęła lekceważąco ręką. Takie doświadczenie to żadne doświadczenie. Ledwo pamiętała jakiekolwiek podstawy. - Mam nadzieję, że podświadomie pamiętam przynajmniej jak się hamuje, ale hamowanie na tyłku to zawsze dobry sposób! - Powiedziała naciągając czapkę głębiej na uszy. - No, nie ma co tak stać i myśleć! Miło cię było poznać moja droga, ale czas na dół! - Poklepała Gabi po pokrzepiająco po plecach i powolutku, czart za czartem, zaczęła przesuwać się w stronę stoku, aż w pewnym momencie poczuła, że jedzie. Pisnęła cicho trochę z radości, trochę ze strachu i zamachała rękami łapiąc równowagę i już kilka metrów niżej zaliczyła pierwsza glebę. Pozbierała się z ziemi, otrzepała ze śniegu i odszukała przyjaciółkę wzrokiem i pomachała do niej z szerokim uśmiechem! Nie było aż tak tragicznie. Wzięła głęboki wdech i ruszyła dalej w dół, mniej lub bardziej pokracznie, ale jakoś tam utrzymując równowagę. Z każdym kolejnym metrem czuła się coraz pewniej, mimo jeszcze kilku przewrotek na trasie. W pewnym momencie jednak zauważyła, że wszyscy narciarze gdzieś zniknęli, a przed nią wyrosła ściana lasu. Spróbowała wyhamować, ale za mocno się rozpędziła i wylądowała na tyłku. - No pięknie... Gabi?! - Krzyknęła w przestrzeń licząc na to, że Puchonka jechała za nią. Wypięła czarty wzdychając ciężko i zaczęła powoli wspinać się w stronę, z której przyjechała. Szło zdecydowanie za dobrze, coś musiało pójść nie tak. Miała tylko nadzieję, że się nie zgubiła i zjechała z trasy tylko kawałek.
Obdarzyła puchońską koleżankę szerokim uśmiechem, ukazując rząd białych zębów. W skrytych za goglami zielonych tęczówkach zamigotały rozweselone iskierki. - Tu się z tobą zgodzę - przyznała, sama myśl połamanej nogi czy ręki wywoływała w niej zdegustowanie. Co prawda były zaklęcia, dzięki którymi można było uleczyć proste złamania, jednak Gab nie czuła się na tyle pewnie, aby podjąć się rzucania jakiegokolwiek z nich; najpewniej coś by pomyśliła i uzyskała zupełnie odwrotny efekt do oczekiwanego. - Mówią: jeśli masz miękkie serce to musisz mieć twardą… tyłek - zaśmiała się, cytując jedno z tych mugolskich powiedzeń, którymi swego czasu dziadek katował ją cały miesiąc, gdy spędzała u nich miesiąc wakacji, zaś to jakoś szczególnie przypadło jej do gustu. Może dlatego, że sama była osobą odznaczającą się miekkim serce? - Możemy to dziś sprawdzić, a później zafundować sobie wizytę w spa. Korzystałaś już z darmowego bonu? - zaproponowała, unosząc prawą brew, która i tak była niewidoczna, lecz miała za zadanie podkreślić, że ostatnią częścią jej wypowiedzi było pytanie. Gabrielle nie miała jeszcze okazji skorzystać z żadnego masażu, chociaż wizyta w spa była bardzo kuszącą obietnicą zrelaksowania się. Zazwyczaj Levasseur wybierała rozrywki wymagające więcej wysiłku, jednak czasem warto było się zwyczajnie porozpieszczać. Gabrielle poprawiła czapkę oraz rękawiczki, które chronić miały ją przed panującym - tu u góry - mrozem. Z każdym oddechem czuła jak płuca wypełnia lodowate powietrze, wywołując delikatny dyskomfort i ból, gdy nabrała go więcej niż powinna. Z rozchylonych ust wydobywały się coraz gęstsze, wyraźniejsze obłoki pary, które znikały na tle białego krajobrazu. Wszystko to sprawiło, że Gabrielle uśmiechnęła się szerzej, co sprawiało, że w jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Wszystko to co czuła, uświadomiło jej, że żyła, a to sprawiało jej najwięcej radości wywołując jednocześnie ogromną satysfakcję. Przez pewien czas - po "rozstaniu" z Elijahem - zwyczajnie egzystowała, a zmiana która tak nagle zaszła w niej w przeciągu ostatnich kilku miesięcy była zaskakująca - przede wszystkim dla niej. - To już jakieś doświadczenie - przyznała, chcąc w ten sposób pocieszyć koleżankę, która wydawała się być wręcz przerażona wyzwaniem, które właściwie postawiła sama sobie. Dla Levasseur po części też było to wyzwanie, jednak ona miała więcej doświadczenia, wciąż przecież poruszała się na swojej deskorolce, a przecież ona wcale nie różniła się od snowflow, który przypięty był do jej stóp. Na tej i na tej desce manewrować musiała przy pomocy całego ciała. Skrzywiła się delikatnie już czując jutrzejsze zakwasy. Zdecydowanie należy im się dziś jakiś masaż. - A to nie jest tak, jak z jazdą na rowerze? - zapytała niepewnie, choć czy mogła porównywać te dwie różne aktywności? Nauka jazdy na rowerze w porównaniu z czartami to był mały pikuś! - Połamania nóg! - powiedziała w odpowiedzi, uderzając dłonią w kask, kiedy uświadomiła sobie jak musiały te słowa brzmieć w odczuciu Nancy - Tak się tylko mówi. Na szczęście! - krzyknęła jeszcze za nią, kiedy ta po prostu zaczęła sunąć w dół, Gabrielle poszła za jej śladem. Wpierw sunęła po śniegu starając się złapać równowagę, a kiedy wyczuła już w czym rzecz, bez problemu zaczęła unosić się kawałek nad ziemią, czując jak nabiera rozpędu. Policzki szczypały ją od nagłego, wzmożonego zimna, lecz skutecznie ignorowała to uczucie skupiając się całkowicie na jeździe i tym uczuciu, które jej ona dawała. Zupełnie jakby szybowała na miotle w chmurach. Zatracając się w tym doznaniu, dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę, że straciła z oczu panienkę Williams. Ogarnęła ją chwilowa panika, mimochodem zatrzymała się, ryjąc odrobinę deską w śniegu, zdjęła gogle starając się wzrokiem odszukać przyjaciółki, jednak zanim ją zobaczyła, najpierw usłyszała jej krzyk. Nie bacząc na nic, ruszyła na odsiecz. Wbity pod wpływem ruchu śnieg smagał jej twarz, wywołując ból. - Nancy, Nan. Wszystko dobrze?! - zapytała z wyraźną paniką i typową dla siebie troską w głosie, kiedy znalazła się przy Puchonce.
Kostki: 6-9. Równie łatwo przychodzi ci jazda po śniegu, co unoszenie się kawałek nad nim. Pędzisz przed siebie i jesteś w tym naprawdę dobry. Możesz dodać sobie jedno oczko do wyniku na górze z innym poziomem trudności.
Jeśli powiedzenie dziadka Gabi było prawdziwe to obie Puchonki chyba musiały mieć stalowe zadki. Wyglądało na to, że są bezpieczne i żadne zmrożone, śniegowe hałdy nie mogły im zagrażać! Taki mądry dziadek to skarb! Na myśl o spa aż się jej cieplej zrobiło. Powróciło do niej wspomnienie wprawionych dłoni wykonujących tak relaksujący masaż, że człowiek mógł się rozpłynąć z rozkoszy. Uśmiechnęła się błogo i chyba nawet lekko westchnęła. - Brzmi perfekcyjnie! Raz już byłam na masażu, był nieziemsko przyjemny, ale dodali mi do olejku eliksir odmładzający... Czy naprawde wyglądam tak staro, że pomyśleli, że mi się przyda? - Zaśmiała się na to wspomnienie. Ktoś inny na jej miejscu mógłby się poczuć urażony, ale Nans widziała w tym jedynie powód do śmiechu. - W każdym razie mam jeszcze jeden kupon, więc trzeba to wykorzystać! Przed startem już w zasadzie wiele do niej nie docierało i nawet nie zdążyła się przejąć tymi połamanymi nogami bo jej adrenalina skoczyła. Później już był tylko pęd, wiatr i śnieg - w różnej konfiguracji. Raz pod nogami, raz za kołnierzem czy na twarzy. Żałowała, że nie ma takich fajnych gogli jak Gabi. Może gdyby się w taki sprzęt zaopatrzyła nie musiałaby zamykać co chwilę oczu i nie przegapiłaby właściwego zjazdu i nie drałowałaby teraz pod górę na piechotę. Trasa pokonywana w tą stronę do tego w tych ciężkich, niewygodnych narciarskich (czarciarskich?) butach wydawała się milion razy dłuższa niż w przeciwnym kierunku. Już po paru krokach zasapała się i wydmuchiwała z siebie wielkie obłoki pary niczym rogogon węgierski. Przez chwilę bała się, że naprawdę się zgubiła, ale na szczęście przybyła pomoc! Na widok blondynki ucieszyła się jakby jej rok nie widziała! - Żyję! - krzyknęła machając ręką - Po prostu ta trasa wydała mi się ładniejsza, ale nie polecam, za dużo drzew... - Zaśmiała się wskazując ręką za siebie. Zebrała siły i przyspieszyła kroku by dojść do stoku. Na szczęście nie odjechała aż tak daleko i po chwili już była na rozwidleniu, które wcześniej jakoś przeoczyła. - Strasznie skomplikowana ta trasa... Ja nie wiem jak się można w tym połapać! - Zażartowała ze swojego gapiostwa. Mimo tego małego incydentu nie straciła zapału, a wręcz rozochociła się do dalszej jazdy. Tym bardziej, że zdążyła zauważyć, że jej towarzyszka radzi sobie bardzo dobrze, nie miała zamiaru się w tym miejscu poddać i popsuć zabawy koleżance. - Ale to jest świetna zabawa! A tobie jak dobrze idzie! Zjezdżamy na dół a potem sprawdzamy inna trasę? - Zapytała podekscytowana. Pewnie, że dalej się stresowała, ale czarty dawały jej tyle radości, że mogła o tym na chwilę zapomnieć. Poza tym kiedy będzie kolejna taka okazja? Trzeba było korzystać!