To zjazdy dla odważnych. Jeśli nie potrafisz jeździć, powinieneś zacząć od niebieskiej, a później czerwonej trasy! Jeśli masz doświadczenie, kostki będą ci znacznie bardziej przychylne. Te stoki są naprawdę strome, pamiętaj, że decydując się na rzut, liczysz się z poważniejszymi konsekwencjami.
Uwaga! • wszyscy, którzy potrafią jeździć, rzucają 3 kostkami; • początkujący, którzy napisali chociaż 1 post na niebieskiej trasie i na czerwonej trasie, rzucają 2; • początkujący, którzy zdecydowali się od razu na czarną trasę (lub zrezygnowali tylko z czerwonej, albo tylko z niebieskiej), rzucają 1. • Jeśli nie wypożyczyłeś, a kupiłeś sprzęt, możesz podnieść wynik o 3 oczka.
Kostki:
1-3: Czy jak stanąłeś na szczycie i zobaczyłeś ten kąt nachylenia, przeszedł cię chociaż dreszcz? Jeśli tak, to trzeba było posłuchać tego głosiku w głowie, który krzyczał, że to zły pomysł. Nie zjechałaś z tej góry. Sturlałeś się z niej i to dość popisowo. Złamana noga to tylko jedno z twoich zmartwień. Jesteś po prostu poobijany, nadwyrężony w każdy sposób. Miejscowy lekarz na pewno ci pomoże, a masaż w spa trochę zregeneruję, ale pamiętaj, że do końca wyjazdu dalej ciągle coś cię pobolewa i uwzględnij to przy podejmowaniu jakichkolwiek aktywności. 4-6: Upadłeś dopiero pod koniec góry, ale za to wygiąłeś się w taki sposób, że normalnie nie podejrzewałbyś swojego ciała o takie zdolności. Wydawałoby się, że od zrobienia sobie poważnej krzywdy dzieli cię tylko jeden krok, ale jak widać, twoje ciało było bardziej elastyczne niż sprzedane/wypożyczone ci czarty, bądź snowflow, które się złamały. Tak czy inaczej musisz pokryć koszty naprawy, a jest to całe 50 galeonów. Następnym razem dwa razy się zastanów, czy warto podejmować się takich wyzwań. 7-9 Wjechałeś w nietypowe, ośnieżone drzewo. Uderzenie wydaje się niewinne, przynajmniej z pozoru, ale zmienia całkowicie twój sposób myślenia. Od teraz wydaje ci się, że jesteś zupełnie inną (wybraną przez ciebie!) osobą. Nieważne, czy to twój przyjaciel, wróg, minister magii - utożsamiasz się z nim w stu procentach i nikt nie jest w stanie cię przekonać, że to nie jest twoja prawdziwa tożsamość. Na szczęście efekt utrzyma się tylko w tym i kolejnym wątku. 10-12 Może problemem nie były nawet twoje umiejętności. W zasadzie wyruszyłeś w trasę dość pewnie, tylko niestety, kiedy nagle przy pełnej prędkości czarty, lub snowflow przestają uważać cię za swojego właściciela, sytuacja robi się poważna. W twoim wypadku twój sprzęt dosłownie wystrzelił cię z dala od siebie, a ty poleciałeś twarzą prosto w rosnący niedaleko ognisty hibiskus. Twoja twarz wygląda koszmarnie. Na szczęście w wypożyczalni przyjmują twoją reklamację i poza wymianą sprzętu otrzymujesz również kupon do spa na dowolny zabieg. 13-15: Trasę pokonujesz bez przeszkód, ale chyba straciłeś czujność, bo przy jednym zakręcie pod koniec drogi ewidentnie o coś zahaczyłeś i usłyszałeś cichy pisk. Okazuje się, że potrąciłeś wojsiłkę, zgniotłeś ją. Jeśli masz 5 punktów z uzdrawiania, jesteś w stanie jej pomóc i otrzymujesz 1 punkt do kuferka z tej dziedziny, jeśli nie i nikt w pobliżu ci nie pomoże, musisz zostawić zwierze ze świadomością, że nie ma już dla niego ratunku. Jeśli ci się uda, zgłoś się po punkt w w odpowiednim temacie. 16-18: Nielicznym udaje się pokonać tę trasę bez upadków, a tym, którzy już to osiągną, udziela się niesamowita energia i magia tej góry. Od teraz jesteś obdarzony niezwykłym przeczuciem. Trzy pierwsze kłamstwa, które usłyszysz fabularnie w czasie ferii, rozszyfrujesz bez najmniejszego problemu. Nieważne jak znakomitym kłamcą jest twój rozmówca, wyczujesz ten fałsz niezależnie od okoliczności.
Autor
Wiadomość
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Prawdę powiedziawszy wcale nie zastanawiał się nad tym czy to przez Moe jego koncentracja siadła na tyle, że potrącił to biedne zwierzę. Nie chciał, bo i tak nigdy nie poznaliby prawdy. Jasne, wywrotka panny Davies nieźle go zaaferowała, ale nie można było wykluczyć i tego, że sam zaraz nie zauważyłby jakiejś nisko uwieszonej gałęzi, wywracając koziołka na śniegu. Z pewnością natomiast nie zamierzał winić dziewczyny za tę serię niefortunnych zdarzeń, bo… po prostu były one niefortunne i lepiej było o nich zapomnieć lub najzwyczajniej w świecie obrócić je w żart. Nie wypytywał jej także nachalnie o stan zdrowia. Wystarczyła mu ta odpowiedź, którą go obdarzyła i która – nie wiedzieć czemu – wywołała uśmiech na jego twarzy. Wcale nie była zabawna, podobnie jak i upadek, ale kto wie… może to była taka jego reakcja obronna na to, co się właśnie stało? Albo po prostu cieszył się, że to nic poważniejszego? W końcu ta wywrotka wyglądała naprawdę groźnie. Na szczęście nie musieli drążyć mało komfortowego tematu, bo oboje zajęli się uderzoną przez niego wojsiłką. Cieszył się przy tym, że trafił na osobę, której los zwierzęcia nie był obojętny i która postanowiła wesprzeć go również swymi dłońmi. – Hę? – Mruknął pod nosem, kiedy wiewiórka uciekła w las, a Gryfonka zbyła jego troskę o los pacjenta, zamiast tego wypytując go o Dunbara i Carmel. Potrzebował jeszcze chwili, żeby dojść do siebie i połączyć te wszystkie wątki. – A. Można tak powiedzieć, czasem pokaże mi jakieś proste zaklęcie. – Rzucił z entuzjazmem na wspomnienie swego kumpla, ale zaraz po tym jego twarz przybrała zamyślony wyraz. Czy rzeczywiście powinien powiedzieć jej o swym niecnym planie? Cały czas zastanawiał się czy czasem Davies, jako dobra przyjaciółka, nie wypapla wszystkiego jego młodszej siostrzyczce. Z drugiej strony… - No… yhm. – Wydukał z siebie zanim zebrał rozbiegane myśli. – Carmel pewnie nie powie tego wprost, ale wyczułem, że chciałaby wrócić na kolejny semestr, więc zagadałem trochę z ojcem. – Przyznał się bez bicia, wierząc że jednak i Moe nie będzie chciała zepsuć tak miłej niespodzianki.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jerry, oprócz bycia naprawdę empatycznym stworzonkiem, doskonale radził sobie z pierwszą pomocą, a niekiedy również z pomocą bardziej zaawansowaną. Cieszyło ją, że na tym się nie kończyło i nie zachowywał swoich sztuczek wyłącznie dla siebie, aby w chwilach grozy stawać się jedynym bohaterem i gwiazdą wydarzenia. Zwykle był nią i bez tego, wystarczyło sobie przypomnieć, co wyczyniał na parkiecie podczas gryfońskiej imprezy. Oby kolejna okazja na takie wydarzenie trafiła się jak najszybciej. Choć w aktualnych warunkach... - W listach wspominała, że ci Czesi byli jacyś dziwni. - przytaknęła, przypominając sobie jakieś pojedyncze wspominki na temat nowej szkoły, do których nie za bardzo potrafiła się wtedy mądrze odnieść. Być może w przyszłym semestrze już nic nie miało zmuszać Carmel do radzenia sobie z nowym otoczeniem, skoro miała na powrót wejść w to stare. - Spadajmy stąd. - zaproponowała, a jej ton zabrzmiał wyjątkowo ponaglająco. Wolała nie dotykać skóry twarzy, choć ta zaczynała ją potwornie swędzieć i ewidentnie wołała o pomoc. Jakikolwiek kontakt z lekarzem byłby mocno wskazany. A ich chwilowo nic więcej tutaj nie trzymało, skoro dla krzaczka nie było już ratunku, a wiewiór, cały i zdrowy, wbiegł w zarośla.
[z/t x2]
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Była tak podekscytowana, że ledwo zdołała wysiedzieć na wyciągu. Gdyby tylko mogła, rzuciłaby się na dół, byle tylko być tam szybciej. Potrzebowała wrażeń – zresztą co to niby była za nowość, zawsze i wszędzie ich pragnęła. — Co tam było? — spojrzała na przyjaciółkę i przekrzywiła głowę — jak się wywróciłaś to coś krzyczałaś — nie omieszkała wypomnieć jej tej wywrotki, choć próżno było doszukiwać się w tym złośliwości; co najwyżej przyjacielskiego przytyku. Przewracał się każdy, bez względu na umiejętności. Sama Carmel miała sporo szczęścia, że wcześniej poradziła sobie z muldami i obyło się bez podobnych wrażeń. Wyciąg w końcu dotarł na górę, a one mogły stanąć na własne nogi i z góry zacząć podziwiać stok, który robił wrażenie już z wcześniejszej perspektywy. — O w ryjek niuchacza... — zaklęła z wrażenia, stając w miarę stabilnie. Uniosła ręce do kasku i założyła gogle, które chroniły oczy przed boleśnie odbijającym się od śniegu słońcem. Właśnie wtedy zauważyła wyjątkowo znajomą sylwetkę. Natychmiast trąciła Davies łokciem i wskazała w tamtą stronę. — To nie Matt? — zapytała, tak jakby to nie ona była jej siostrą i właśnie Moe miała wiedzieć to lepiej. — Matt! — zawołała, by czasem nie pojechał i podjechała do niego dość niezgrabnie – bo i po płaskim terenie. — Co tak stoisz, speniałeś? — uśmiechnęła się i po raz kolejny spojrzała w dół stoku. Gardło delikatnie zaciskało jej się na myśl o zjeździe tą trasą, ale w życiu nie przyznałaby się na głos, że sama trochę się zlękła.
Przewróciła oczami na wspomnienie o 'wypadku', bo nie była to najlepsza część poprzedniego przejazdu, choć przecież niestety najbardziej zapadająca w pamięć. Zwłaszcza, że ukazała jej pewne ciekawe odkrycie. - Gorące źródła. Może z dziesięć metrów od ciągnącej się trasy. - wyjaśniła z takim niedowierzaniem i zaaferowaniem, że nie sposób było posądzić ją o kłamstwa. Już chyba prędzej o zwidy, bo od tych wszystkich przygód podczas zjazdów rzeczywiście człowiekowi mogłoby się coś porobić w głowie. - Pewnie tu siedzi odkąd zaczęły się ferie. - uśmiechnęła się pod nosem, bo Matt należał przecież do osób, które dałoby się całkiem śmiało o to podejrzewać. Pomachała mu, kiedy ten już odwrócił głowę w ich stronę, po czym podeszła w miejsce, w którym ostatecznie cała ich trójka zebrała się do kupy. - Przecież nie ma się czego obawiać. - kiedy już założyła deskę w odpowiedni sposób, zadrwiła z poziomu trudności trasy, po czym bezceremonialnie przechyliła się w bok i flowboard sam ściągnął ją w dół stoku. Na pożegnanie wyłącznie rozłożyła bezradnie ramiona, po czym skupiła się już nie na dwójce rodzeństwa, a na pojawiających się przed nią przeszkodach. Muldy, wyrwy, jakieś korzenie, gałęzie... Miała przed sobą trudne przeżycia, nawet, jeżeli brzmiała początkowo na tak bardzo pewną swego.
Kości: 1,1,2 + 3 = 7 -> walę w drzewo i jestem kimś innym, odegram w następnych postach.
Zamyśliła się na moment nad tymi całymi gorącymi źródłami, zastanawiając się na ile ten temat wydaje jej się interesujący i przede wszystkim – czy jest bardziej interesujący niż sportowe szaleństwa na stoku. Na dziś zdecydowanie nie miała jeszcze dość, a kiedy się najeździ, pewnie będzie już ciemno. Źródła znajdowały się poza trasą, czyli było tam pewnie ciemno. Co prawda z różdżką w plecaku nie było to nic strasznego, ale i tak nie podobała jej się perspektywa zabłądzenia gdzieś w dziczy. Obie wiedziały, że była do tego zdolna. Nie, jeśli chciała gdzieś grzać tyłek to miała do dyspozycji jacuzzi i saunę w resorcie, a to zupełnie jej wystarczało. Popatrzyła na nią jak na wariatkę kiedy nie tylko powiedziała, że „nie ma się czego obawiać”, ale i wyglądała przy tym na zupełnie przekonaną co do swoich słów. Taka była harda? A wcześniej wcale nie wyglądała na przekonaną, że wie jak jeździć. Skoro Carmel, która miała więcej doświadczenia odczuwała pewien respekt wobec stromości stoku, oznaczało to, że albo Moe jest głupio odważna, albo to ona sama jest cuchnącym tchórzem; żadna z tych opcji nie napawała jej entuzjazmem. — Poczekaj! — nie chciała rozkojarzać przyjaciółki (no i nie oszukujmy się, bardzo miała ochotę zjechać), dlatego rzuciwszy Mattowi pytające spojrzenie, popędziła śladem Gryfonki. Jeśli jej brat będzie chciał dołączyć to raczej za nimi trafi – do góry w każdym razie nie pojedzie. A jeśli chciał przymulać... cóż, jego strata. Choć serce z początku zabiło jej mocniej, szybko oswoiła się z tą trasą; nie czuła strachu, jedynie podekscytowanie. Zaśmiała się i posunęła naprzód, wzbijając się w powietrze na dość długi odcinek trasy. — Ścigamy się? — zawołała do Moe, przekrzykując wiatr.
Kostki:1 5 5 Wynik: 11 (kości) + 3 (sprzęt) + 2 (bonus z czerwonej trasy) = 16
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Choć brzmiała lekceważąco, nie miała takiego podejścia. Sport już dawno zdołał ją nauczyć, że nie było łatwych wyznań, a przy każdym wysiłku należało wytężać przede wszystkim głowę, a później dopiero całą resztę ciała. Może nie dawała tego po sobie za bardzo znać, a i nie była też jakimś mentalnym potworem nastawionym wyłącznie na sukces, jednak starała się przede wszystkim zachować u siebie zdrowy rozsądek oraz radość z tego, że mogła podejmować się kolejnych, coraz trudniejszych kroków. I tym razem zrobiła najwyraźniej na flowboardzie o krok za dużo, bo w pewnym momencie najzwyczajniejsza mulda zdradziła ją na tyle, że odbiło ją w kierunku jednego z drzew, w które przydzwoniła głową, aż zadzwoniło jej w uszach. Odbiła się od pnia i na moment upadła, lądując na plecach w kompletnym bezruchu. Uśmiechnęła się głupkowato sama do siebie. Sam do siebie? - Nic mi nie jest! - wrzasnął, choć jeszcze chwilę się nie podnosił, obserwując wirujące przed oczami gałęzie i namyślając się, dlaczego miał tak dziwną barwę głosu. Może w tej herbacie, którą podawali w hotelu były jakieś dziwne zaklęcia? Albo to te pączki, co wciskali mu w centrum miasteczka z dziwnymi uśmieszkami? Dawno mógłby spróbować sobie obiecać, że nie będzie częstował się podejrzaną kuchnią, ale gdzie wtedy byłaby zabawa? Teraz na przykład czuł śnieg w ustach, ten, który spadła na niego z drzewa przy łupnięciu w nie. Choć on akurat nie wydawał się w żaden sposób podejrzany. - Każdy inteligentny człowiek choć raz musi zjeść śnieg. To złota zasada. Byle tylko śnieg nie był akurat złoty... - podsumował swoje osiągnięcia, po czym podniósł się i pokazał światu cały garnitur białych zębów, dumny ze swojej niezłomności i niezrażania się przed wyzwaniem. Swego czasu rozmawiał przekomarzał się przecież w temacie śniegu z Moe, więc teraz czuł się odpowiednio przygotowany merytorycznie na spotkanie z nim.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Może to Souhvězdí zrobiło z niej taką tchórzofretkę? Dawniej nie była taka miękka, ale po semestrze samotności i tęsknoty za rodziną trochę pogubiła się w tym jaka jest, a jaka nie jest Carmel Gallagher. Obwinianie czeskiej szkoły o wszystkie swoje problemy było naprawdę wygodnym posunięciem. Miło było czasem wybielić swoje wady i zrzucić je na różnice kulturowe i inne pierdoły, które tak bardzo wyolbrzymiała. Bo przecież wbrew temu co mówiła, ani Czesi, ani ich szkoła, nie byli tacy źli. Ledwo zdążyła zaproponować mały prywatny wyścig, ledwo naszykowała się do tego, by wejść w karmelkowy tryb absolutnej prędkości... ledwo się obejrzała, a jej przyjaciółka przytuliła drzewo – czołem. Natychmiast zaczęła hamować i zatrzymała się dwa metry dalej, a potem wypięła jedną nogę z deski, żeby mój jakoś podejść w górę. Stok był przeznaczony do podążania w jedną stronę i nawet pokonanie kilku metrów nie miało być łatwe. Nim do niej dobrnęła, usłyszała głośne i radosne „nic mi nie jest!”, na które parsknęła śmiechem i pokręciła głową – ni to z rozbawienia, ni z dezaprobaty. — Moe, głupolu! — krzyknęła, pokonując kilka ostatnich kroków — Pewnie wyrośnie ci po tym taki guz, że trzeba mu będzie kupić oddzielny kask... Wyciągnęła do niej rękę na wypadek gdyby potrzebowała pomocy z wstawaniem i przyjrzała jej się badawczo, oceniając czy rzeczywiście „nic jej nie jest”. — Inteligentny? To może ja też powinnam trochę wszamać... — uśmiechnęła się, choć Davies zachowywała się dość... dziwnie. Długa rozłąka chyba zrobiła swoje i odzwyczaiła się od własnej przyjaciółki; to okropne. — Na pewno nic ci nie jest? Gryfoni by mnie zabili gdyby okazało się, że pozwoliłam kapitan rozbić się na durnym drzewie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Rzeczywiście jego głowa miała ochotę, by spróbować pęknięcia na pół, dlatego jak nigdy cieszył się z tego, że miał na głowie kask. Zwykle bezpieczeństwo, zwłaszcza okupione tak bzdurnym i poniżająco wyglądającym przyzdobieniem głowy otrzymywało drugorzędną rolę w stosunku do tego, by przede wszystkim być gwiazdą wydarzenia i robić wrażenie. - Carmel! Nie zdążyłem Ci powiedzieć! Wyglądasz oszołamiająco! Czeskie powietrze chyba nieźle działa na cerę. - pochwalił przyjaciółkę wracającą z dalekiej podróży, bo widział u niej dużo pozytywnych zmian. Gryfonka nie mogła mieć pewności, czy zignorował jej wspomnienie imienia Moe, czy po prostu je przekrzyczał, choć pewnie bliżej było do tego drugiego. - Może mojego guza też wyślę do Sou... Ez... no, tam. - zasugerował, łamiąc sobie język na nazwie szkoły. W końcu z jego inteligencją, zwłaszcza popartą zjedzeniem śniegu, nawet, jeżeli guz miałby choć cząstkę jego błyskotliwości, powinien wszystkie przedmioty zdać na najwyższe oceny. Ha! - Carmel... Przystojniak. Geniusz. Król parkietu. Ciacho. Mów jak chcesz. Ale kapitan? Nie, nigdy. - poprawił przyjaciółkę wręcz ganiąco, kiwając na nią przy tym palcem. - No dalej, Carmelku, jedziemy. Mam na Ciebie czekać na dole z herbatką? - ponaglił ją do jazdy, bo boląca głowa nie była w stanie powstrzymać go od czarnej trasy, którą przecież powinien pokonać z zamkniętymi oczami. Nie było zbyt wielu wyzwań, co do których byłby w stanie zwątpić w swoje siły po jakimś pierwszym, lichym niepowodzeniu.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Zamrugała, nieco zszokowana tym nagłym wyzwaniem, ale zaraz uświadomiła sobie, że to musi być jakaś kpina, więc po prostu zachichotała, podłapując ten żart. Ujęła swoje, bądź co bądź pyzate policzki w obie dłonie i nawet uszczypnęła je delikatnie, szczerząc się do Jerrgan. — Że co, że krasne? Jak na prawdziwą Czeszkę przystało? Nabawię się przez Ciebie kompleksów, głupku, będziesz mi opłacać terapię. — pogroziła jej palcem, zupełnie nie potrafiąc zachować przy tym poważnej miny. Zresztą po co tracić czas na powagę, kiedy miało się przed sobą ferie, które miały być dobrą zabawą? — Souhvězdí — poprawiła ją, używając wyuczonego czeskiego akcentu. Jeśli czegoś jej tam nauczono, to właśnie tego jak wymawiać tę cholernie skomplikowaną nazwę. Rany, jakby nie mogli się nazwać jakoś normalnie. Knedlikowo, albo kopiec Krtka. Cokolwiek co da się po ludzku przeczytać. — Przystojniak, hm? No tego bym ci nigdy nie odmówiła. Brzmisz zabójczo znajomo, to jakiś rebus? Kalambury? — Przymrużyła oczy, podejrzliwie wpatrując się w twarz przyjaciółki. Wiedziała, że ton w jakim wypowiadała te słowa i sama ich treść brzmiały jej wyjątkowo znajomo i miała odpowiedź na końcu języka, ale nie potrafiła jej odnaleźć. Nie tak łatwo przyrównać przyjaciółkę do pewnego gryfońskiego pacana kiedy człowiek wcale się nie spodziewa, że może zajdzie taka potrzeba. — Dobra, Davies, no to dawaj. Mi dwa razy nie trzeba powtarzać — i rzeczywiście – nie trzeba było. Ledwo dokończyła to zdanie i założyła gogle z powrotem na twarz, a już mknęła w dół, robiąc to z taką łatwością, że zupełnie zapomniała, że są na czarnej trasie i może powinna się trochę bać.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Czuł się dumny, że mógł poprawić humor Carmel i dziewczyna tak dobrze przyjęła jego komplement. Niekiedy kończyło się to przedwczesnym końcem rozmowy i obitą gębą, więc teraz cieszył się z przyjemnej odmiany. - Z takim uśmiechem to Ty się nie martw o płatności. - poszedł za ciosem, choć chyba jeszcze bardziej niezręcznie, niż wcześniej. Czyżby dzisiaj jakoś nie był sobą? No dalej, Jerry, przecież potrafisz. Nie miał zamiaru narażać się na śmieszność, jaką wywołałaby próba powtarzania nazwy tej przeklętej szkoły, ale po stwierdzeniu o brzmieniu 'znajomo' nieco się obruszył. Jak długo trwała ich rozłąka, że zdążyła o nim zapomnieć? Halo, najprzystojniejszy Gryfon świata domagał się uwagi. - Oj, już ja Ci przypomnę, jak zabójczo brzmię. - nie tylko to zresztą robił zabójczo, ale Carmel przecież była niepełnoletnia i obiecywał sobie, że w jej kierunku będzie się hamował. Niezależnie od tego, czy byli na szkolnym korytarzu, trybunach, czy stoku narciarskim. Kiedy rozpędził się w dół i usłyszał wspomnienie o 'Davies' trochę się wściekł. Być może Gallagher wiedziała o czymś, o czym nie powinna a on już nie pamiętał? Mała złośnica. Już on jej pokaże na dole. - Dunbar! Jeremy Dunbar, na pikujące rogogony! - przedstawił się chyba całemu stokowi, bo to on, nikt inny, śmigał teraz czarną trasą i był w tym największym specjalistą od czasów, gdy był najlepszym szukającym jeszcze w poprzednim roku szkolnym. Potem był jeszcze najlepszym ścigantem na dumbaderach... A nie, to już nie on.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
I znów miała ochotę zamrugać, w takie to osłupienie wprowadzała ją non stop jej własna przyjaciółka. Albo miała dzisiaj wyjątkowo dobry i skory do żartów humor, albo za mocno uderzyła się w tą swoją głowę. Może powinna walnąć jej raz jeszcze, tak dla wyrównania? Może z drugiej strony, po przekątnej. Z dwoma guzami wyglądałaby jak mała górka kózka. — Płatności? Weź się... jesteś okropna — niby się wykrzywiła, niby zniesmaczyła tym szowinistycznym żartem, ale w gruncie rzeczy wcale tego tak nie traktowała. Gdyby to powiedział taki Jerry to może i mogłaby uznać, że koleś nie ma pojęcia co plecie i trzeba go jakoś uświadomić, że zachowuje się jak zwykła świnia, ale Moe? Wierzyła, że ma w sobie więcej rozumu i godności człowieka niż wszyscy Ślizgoni razem wzięci. Skrzyżowała ręce na piersi, obdarzając ją czujnym, badawczym spojrzeniem, ale nic w końcu nie powiedziała. Od tej całej karuzeli śmiechu zaczynało jej się nieco kręcić w głowie i prawda była taka, że chętnie by już z niej wysiadła. Bo o ile sama nie lubiła brać rzeczywistości zbyt poważnie, o tyle powoli zaczynało się to robić męczące. Nie mogłaby powiedzieć choćby zdania – ba, jednego słowa – na poważnie? Chciała spędzić z nią czas, a miała wrażenie, jakby gadała nie z Morgan, a jakimś pajacem. Na przykład Dunbarem. Dunbarem, który kilka chwil potem postanowił przedstawić się wszystkim obecnym na stoku. Obejrzała się przez ramię, dochodząc do wniosku, że do reszty zwariowała. — Moe, przestań już! To było śmieszne jakieś pięć minut temu! — wydarła się, coraz bardziej rozdrażniona. Ona się tu o nią martwi czy jej czaszka była wciąż w jednym kawałku, a ta stroi sobie głupie żarty odkąd tylko się zatrzymały. Rozejrzała się za Mattem, bo może jego obecność coś by tu pomogła, ale albo coś zatrzymało go na górze, albo dawno był już na dole. I ona wkrótce tam dojechała – zgrabnie zakręciła na samym dole i poczekała chwilę na przyjaciółkę, którą przypadkiem zostawiła w tyle. Minę miała raczej naburmuszoną. — Idziemy do pielęgniarki. A potem na kakao. — Rozporządziła tonem nieznoszącym sprzeciwu. I tak też zrobiły.