Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Czas było przekierować trochę uwagi na szukających, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam kątem oka, że Morgan radzi sobie całkiem nieźle. Na chwilę straciła środek rozgrywki z oczu i kiedy miała tłuczek do dyspozycji, zamiast celować w obrońce czy ścigającego, skierowała go prosto w gryfonkę. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że znowu trafiła. Widocznie w ciąży, mimo dużo mniejszej sprawności też dawała sobie nieźle radę. Widziała, że przerwała jej w najgorszym możliwym momencie i bardzo ją to uciszyło. Kiedy doszła do wniosku, że kupiła sobie trochę cennego czasu, znowu wróciłam spojrzeniem na rozgrywającego kafla. Musieli wziąć się w garść, bo z bramkami z ich strony było różnie.
Kuferek: 5 +6 Kostka: H, trafiam
Autor
Wiadomość
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Kości / Litery / Przerzuty:2 Kuferek: 25 Własny sprzęt: sportowe ochraniacze (+1) Wykorzystany sprzęt drużyny: błyskawica (+4) Łączna liczba punktów: 30 Pozostałe przerzuty: 3/3
Mecz powoli się rozkręcał. Obie drużyny miały sporo akcji, zarówno tych dobrych jak i złych. Czuł, że idzie im lepiej, przynajmniej na ten moment, ale nie chciał zapeszać. Nieustannie krążył przy obręczach, bystrym wzrokiem obserwując sytuację. Przy okazji starał się wypatrzeć gdzieś Moe, ale nie było mu to dane, gdyż nagle musiał przejść do obrony. Kolejna akcja. Tym razem była to Keyira. Przyjął szybko odpowiednią pozycję, napiął mięśnie gotów do skoku, a gdy rzuciła poleciał szybko w tamtą stronę, łapiąc w ręce kafla. Kolejna udana akcja! Pozwolił sobie aż na radosny okrzyk. Tak, zdecydowanie czuł się coraz lepiej na tej pozycji. Dzięki niech będą Moe i jej wszystkim treningom, na których wymagała od nich wszystkiego i jeszcze więcej. Zaraz po tym rozejrzał się szybko po otoczeniu i rzucił kafla, podając go Odeyi. Przy okazji dostrzegł kątem oka dostrzegł Moe i... czy ona własnie goniła znicz?
Kości / Litery / Przerzuty:3 ->6 Kuferek: 39 (+1 za tatuaż z runą) Własny sprzęt: - Wykorzystany sprzęt drużyny: miotełka szkolna (+4), google (+1), kask (+1), koszulka (+1), ochraniacze (+1), kompas (+1) Łączna liczba punktów: 49 Pozostałe przerzuty: 2/4
Czy jest coś lepszego niż ta adrenalina w powietrzu, kiedy jesteś sam na sam z obrońcą i czujesz te wibracje w koniuszkach palców, które aż świerzbią, zaciśnięte na piłce, aby oddać rzut? Dla Worthington nic nie było bardziej przyjemnego niż ta chwila. Zwłaszcza jeśli kafel przeleciał przez pętlę, bez szans obrony, przez impet jaki nadał mu specyficzny wyrzut w locie. Jest! I pierwsze punkty wleciały! Tłuczki latały, kafel przeskakiwał z rąk do rąk i choć wszystko miało się okazać dopiero, bo były to zaledwie pierwsze minuty meczu, Ode miała dobrze przeczucia. Kolejna strata piłki ze strony Slytherinu naprawdę ją ucieszyła. Obserwowała kolejne poczynania swoich kolegów z drużyny, aż wreszcie znowu była przy piłce, po podaniu od ich obrońcy. Pare przepychanek po drodze, z rywalami, którzy dawali z siebie wszystko aby tylko przechwycić kafla. Ale nie było tak prosto. Udało jej się od nich uwolnić i zawisnąć na prawym skrzydle boiska. W ostatnim ułamku sekundy przed rzutem, podjęła decyzję o zastosowaniu łomotu Finbourgha. Ryzyk fizyk. Albo się uda, albo... zaliczy spektakularną glebę. Ale naprawdę liczyła na to pierwsze, tym bardziej, że szczęście dzisiaj jej dopisywało.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kości / Litery / Przerzuty:1, 5, D → 5, 5, D Kuferek: 99 Własny sprzęt: full 12+ Łączna liczba punktów: 11 Pozostałe przerzuty: 10/11
Miała dobre przeczucia i najwyraźniej bardzo słusznie, bo zanim na dobre zdążyło się mocniej zakotłować na boisku, Davies miała już na oku latającą piłkę i jej błyskające w powietrzu skrzydełka. Nie obchodziło jej, czy ścigający Ślizgonów oberwał, a potem czy Lou zdążyła zareagować, bo w głowie miała tylko przechwycenie cennej uciekinierki wartej 50 punktów i zakończenia gry. I było tak do momentu, aż rzeczywiście ją dorwała. Nie wykonywała przy tym niczego skomplikowanego - po prostu w pewnym momencie zanurkowała, dodała do pościgu jeden ostry zakręt tuż przed wieżą komentatorską, aby następnie, trochę po gwiazdorsku, porwać znicza w dłoń i wykonać tryumfalną śrubę. Chyba nawet nie zdradzała oznak zadowolenia, bo momentalnie zabrała się z miotłą do Zepha, któremu oberwało się pod sam koniec tego spotkania. - Krzyczałeś z bólu, żeby rozkojarzyć Żmijki? - zapytała z uradowanym uśmiechem, bo ten z czasem najzwyczajniej zakwitł na jej twarzy czy jej się to podobało, czy nie. Przyjrzała się jednak w miarę czujnie obrażeniom chłopaka i przede wszystkim postawiła sobie za zadanie sprawdzić, czy był w jednym kawałku. Bo nawet nie była pewna, czy w ogóle wydał z siebie jakiś odgłos, kiedy dostał. Była wtedy w innym świecie. - Cyd, niezła podpucha! - zachichotała, odwracając się jeszcze do kolejnego ze swoich zwycięzców, całkiem poważnie traktując to, że 'podał' do przeciwnika akurat w chwili, gdy ten idealnie podłożył się pod ostrzał Callahana. To wszystko brzmiało jak plan. A tego dnia każdy wychodził bez pudła.
Chciałby powiedzieć, że nie spodziewał się takiego wyniku, ale nie mógł. Dobrze zgrana drużyna zawsze miała przewagę nad zlepkiem indywidualistów. Dodatkowo nie miał zbyt dobrego zdania o kapitan drużyny Ślizgonów. Jednakże spodziewał się większej walki ze strony Fillina. Miał wrażenie, że oddał ten mecz bez walki, co z pewnością było krzywdzące, więc nie mówił tego na głos. Widział, jak Davies łapie znicza, więc odgwizdał koniec meczu. - Siedemdziesiąt do zera dla drużyny Gryffindoru! – krzyknął, uśmiechając się lekko. Był zadowolony, że przez wakacje nie rozleniwili się, a najwyraźniej mecz towarzyski z nauczycielami dał niektórym do myślenia. Sam widział za to, co musiałby przećwiczyć ze wszystkimi na zajęciach. Pogratulował zawodnikom gry, na nieco dłużej zatrzymując się przy Morgan, śmiejąc się, że podobno jej drużyna miała w tym sezonie jedynie wypoczywać. Cieszył się, że tak jednak nie było. - Dziękuję wszystkim za ten dość szybki mecz. Mam nadzieję, że następne pokażą więcej waszych umiejętności – rzucił jeszcze na koniec, spoglądając szczególnie po nowych twarzach drużyn.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ledwo zdążył się tak naprawdę rozgrzać a już było po meczu. Morgan dojrzała złotą piłeczkę wcześniej niż Filin i ślizgoni, z żenującym wynikiem całych zera punktów, zostali ogłoszeni przegranymi. Zawiedziony Max wrócił na murawę wraz z resztą drużyny. Naprawdę liczył, że trochę się wyżyje na tym meczu, a tu kolejny zawód. Poklepał pokrzepiająco szukającego po plecach i uśmiechnął się lekko, jakby przepraszająco do Heav. Może i początek sezony skopali, ale zawsze mogli się jeszcze odbić. Wziął swojego Pioruna na ramię, na drugim opierając pałkę i zaczął powoli iść w stronę szatni. Przedzierał się przez świętujących gryfonów, którzy stali mu na drodze. W tłumie dostrzegł znajomą czuprynę, na widok której jego pałka sama rwała się do wpierdolu. Z mniejszą lub większą premedytacją, przeszedł obok Boyda, zahaczając o niego delikatnie mocno barkiem. -Gratuluję wygranej. - Odwrócił się i z ironicznym uśmieszkiem rzucił do gryfońskiego pałkarza. Nie miał zamiaru bić się na środku boiska, ale nie mógł się powstrzymać od niewinnej zaczepki w jego stronę. Na szczęście otaczający ich tłumek krył ich przed wzrokiem zbyt wielu ciekawskich oczu.
Felinus trochę nie mógł uwierzyć w to, jak w prosty sposób Gryfoni wygrali mecz. Ledwo co mu zdążyła herbata trochę ostygnąć, a rozbrzmiał koniec gry; niektórzy byli wręcz zszokowani tym, jak krótko cały mecz trwał. I w sumie, Faolán, mimo że tego nie okazywał, także był poniekąd zdziwiony; nie bez powodu podejrzewał, że to było po prostu szczęście ze strony Domu Lwa. Nie bez powodu spakował swoje manatki z trybun, żegnając się ostatecznie z profesorem na dłuższy moment, harmonijnym, aczkolwiek w miarę energicznym krokiem schodząc na dół. Na boisko, gdzie powoli uczestnicy całego meczu udawali się w stronę szatni, a gdzie mógł spotkać właśnie Maximiliana. Nie mógł nic poradzić, że nie mógł się powstrzymać przed podejściem do przyjaciela, który najwidoczniej zaczepiał Callahana. Nadal miał przed oczami pojedynek; niezbyt przyjemny, pociągający za sobą różnorakie konsekwencje - mimo wszystko i wbrew wszystkiemu zachowując spokój na twarzy. Poprawiwszy własną bluzę, starał się objąć jednym ramieniem Solberga, aczkolwiek niższy wzrost mu to trochę uniemożliwił. — A co to, a kto to? — zapytał się, uśmiechając się mimowolnie do Ślizgona, kiedy przy nim stał, oddając mu po chwili jego prywatną przestrzeń; jego aura była przyjazna, choć spokojna i poniekąd enigmatyczna. Słowa te brzmiały trochę ironicznie, trochę aktorsko. Nie był nastawiony na bijatyki, a i tak czy siak nie byłby zbyt dobrym przeciwnikiem; pewnie znowu zostałby przemieniony w dramat tapicerkowy, a następnie musiałby ponownie składać własną twarz. Wolałby uniknąć tego dnia jakichkolwiek konfliktów i problemów. — Nawet herbaty nie zdążyłem wypić, a wy już skończyliście. Tak szybkiego meczu to ja jeszcze nie widziałem. — kiwnął z uznaniem głową w stronę Gryfona, którego Max zaczepił. Obawiał się jednak, że jeżeli przedstawiciele Domu Godryka mają w zwyczaju tak szybko kończyć mecze, nie chciał znać ich życia łóżkowego. W sumie, niespecjalnie go to i tak interesowało; wepchnąwszy ręce do kieszeni własnej bluzy, obserwował trójkę. — Jakie plany na spędzenie przegranej, ślizgoński bluszczu? — trącił ramieniem najlepszego przyjaciela, obserwując jego reakcję i pozwalając sobie na to, by kąciki ust podniosły się do góry. Nadal żałował, że nie jest wyższy, bo mógłby wyglądać pouczająco, gdyby oparł się o nowy podłokietnik, co nie zmienia faktu, iż ostatecznie stał, wyciągając dłonie i tym samym zakładając je na piersi.
Zdołał zainterweniować pałą raptem raz, całe szczęście że chociaż skutecznie, i wydawało mu się, że akcja dopiero nabiera tempa, gdy nagle rozbrzmiał dźwięk gwizdka ogłaszającego koniec meczu - Morgan miała znicza, a więc oprócz tego ogłaszającego i ich zwycięstwo. Liczył co prawda na jakiś bardziej zażarty bój, na więcej spektakularnych akcji, może na spałowanie jeszcze kogoś za pomocą dubla z Lou; nie miał ku temu wszystkiemu okazji, ale to nie było teraz istotne, bo liczyła się tylko ich wygrana. W pierwszym meczu. Ze Ślizgonami. Czy mogło być lepiej? Wylądował na murawie, by wziąć udział w radosnych okrzykach i wzajemnym poklepywaniu się po ramionach z członkami drużyny, którzy akurat znaleźli się pod ręką, po czym prędko zaczął przepychać się w przeciwną stronę, do tak naprawdę najważniejszej w tej chwili osoby na boisku, do Fillina. Wiedział, że ziomek będzie wkurwiony, że nie miał okazji się wykazać, dlatego zamierzał chociaż spróbować jakoś go wesprzeć; nagle jakby znikąd zjawił się nie kto inny, a Max, któremu najwyraźniej brakowało adrenaliny podczas meczu, bo postanowił go właśnie pozaczepiać. Było to dość ryzykowne posunięcie, zważywszy na to, że Boyd wciąż miał w ręce pałkarski ekwipunek i prawdopodobnie w jakichkolwiek innych okolicznościach nie zawahałby się go użyć na mordzie Ślizgona. Istniały jednak dwa czynniki łagodzące: był tak szczęśliwy z powodu meczu, że nawet głupia morda i idiotyczne zaczepki Solberga nie były w stanie mu teraz napsuć krwi, a po drugie miał świadomość, że gdyby przyjebał komukolwiek na boisku czymś innym niż tłuczkiem podczas gry, zostałby zdyskwalifikowany z kolejnych rozgrywek. A na to nie mógł sobie pozwolić, nie mógł dać się sprowokować. Nawet jeśli zniewaga w postaci zajebania z bara aż się prosiła, by zareagować wpierdolem. Nie. Nie dziś. Zmierzył Solberga takim spojrzeniem, jakim się mierzą kowboje w westernach przed rozpoczęciem pojedynku rewolwerowego i... odwzajemnił jego ironiczny uśmieszek. - Naucz się przegrywać, Solberg. - poradził mu tylko bardzo uprzejmie. Pełna kulturka. - I pałować. - dodał po chwili, w międzyczasie ignorując bardzo błyskotliwą uwagę Felinusa, która w jego zamyśle chyba miała być jakąś obelgą, ale niezbyt go poruszyła.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Moe śmignęła, a ja za nią, ale niewystarczająco szybko. Czas się zatrzymał, dziewczyna trzymała w rękach trzepoczącą piłeczkę, a ja zawisłem w powietrzu patrząc na to bez wyrazu. Jak to możliwe, że grałem w zawodowej drużynie, złapałem znicza na ich meczu, a tu mnie za każdym razem pokonuje nastolatka. Nie mogę w to uwierzyć. Nie wierzę w to gdy mechanicznie zlatuję na murawę. I kiedy dotykam w końcu nogami gruntu. Ani kiedy kibice Gryffindoru po raz kolejny krzyczą z radości, a Ślizgoni milczą gdzieś daleko, zagłuszeni przez ryk całej reszty. Pewnie się już przyzwyczaili. Nasz mecz był istną porażką, nic nikomu się nie udało i powoli moje niedowierzanie przemienia się we wściekłość. Na siebie, na znicza, na wszystkich innych graczy w mojej drużynie i przeciwnej, na to że Haeven nadal jest kapitanem po tym jak nam okropnie poszło w tamtym roku. Wściekły, zdejmuję kask z głowy i rzucam go na ziemię, nie przejmując się drużynowymi rzeczami. Szybkim krokiem idę w kierunku szatni. Chcę tylko zdjąć z siebie te ubrania, a najlepiej spalić, a potem teleportować się do mieszkania. Albo nie, bo wtedy musiałbym patrzeć na współczujący wzrok mojego przyjaciela, który przy mnie musi ukrywać radość. Wobec tego gdziekolwiek indziej. Kiedy idę przede mną nagle wyrasta Solberg, zasłaniający drogę Boydowi oraz jego cień z Hufflepuffu. Jestem takim samym cieniem dla Callahana jak on jest dla niego, co jest mi często powtarzane, co zwykle mnie nie obchodzi, ale dziś patrząc na ten obrazek czuję jeszcze większą złość wypełniającą mnie. I nie obchodzi mnie co Solberg powiedział, ale kiedy słyszę co do niego mówi Boyd, czuję się po prostu... źle. Gdybym nie był jego ziomkiem też by mi kazał nauczyć się szukać? Może nawet miałby racje. - Dzięki za radę dla Maxa - mówię chłodno kiedy pojawiam się obok nich. Miałem po prostu pójść dalej i tak powinienem zrobić, a nie wyładowywać się na ludziach wokół. - Dla mnie też masz jakąś? - pytam ponuro na głos wypowiadając swoje myśli i poniekąd czekając, żeby powiedział mi to samo. Rozglądam się po trybunach, gdzie wciąż cieszyli się Gryfoni. Wcześniej widziałem Viki na widowni. Czy była zażenowana, że ona jest tak perfekcyjna, a ja nigdy? - Bonnie znowu nie przyszła. Głupio, że moja dziewczyna zawsze ogląda moje porażki, a twoja nie widzi nigdy twoich zwycięstw. Czy ona wychodzi w ogóle z pokoju wspólnego czy boi się, że ktoś jej da wtedy coś do jedzenia? - pytam nieuprzejmie, niemiło i jak prawie nigdy do Boyda. Dodatkowo wpycham w ręce przyjaciela miotłę, którą od niego dostałem. - Równie dobrze możesz jej to dać, taki sam z niej byłby pożytek jak jest ze mnie - mówię jeszcze puszczając prezent od przyjaciela i odwracając się od niego i od reszty, patrząc jeszcze poniekąd przepraszająco na Solberga. W końcu to moja wina, że przegraliśmy. Wracam do prędkiego marszu do szatni.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ślizgoni naprawdę mieli pecha co do quidditcha. Na treningach i lekcjach latania szło im dobrze, a gdy tylko przychodził dzień meczu, nagle wszystko się pierdoliło. Stres? A może naprawdę zbyt wielka zbieranina indywidualności, które nie potrafią się zgrać? Możliwości było zbyt wiele, a każda tak samo prawdopodobna. Max nie miał zamiaru tego rozstrzygać. Nie on był kapitanem i nie on powinien zawracać sobie tym głowę. A jednak mimo to, był zawiedziony. To, co powiedział do Callahana nie było stricte związane tylko z ich dzisiejszą potyczką. Za słowami Maxa kryło się wszystko. Jego relacja z Olivią, brak kontroli, kara którą musiał znosić po ostatniej bójce i na dodatek dzisiejsza przegrana. Wszyscy chyba liczyli na więcej czasu i akcji. Jakiś niedosyt było czuć w otaczającej zebranych na boisku ludzi aurze. Ślizgon równie dobrze co Boyd wiedział, że za odpierdalanie maniany w tej chwili grozi im więcej niż tylko szlaban. Mimo wielu rzeczy, które mógł mieć gryfonowi do zarzucenia, nie miał zamiaru sprawiać, żeby odsunęli go od meczy, a przede wszystkim nie chciał tego losu dla siebie. Treningi były jednym, co mu teraz zostało i miał zamiar zrobić wszystko, by nie stracić również ich. Chciał już odpowiedzieć na zaczepkę gryfona, gdy usłyszał znajomy głos obok. Oblicze Maxa nieco złagodniało, gdy posłał słaby uśmiech do przyjaciela. -Ciebie się tutaj nie spodziewałem. Przyszedłeś oglądać naszą piękną porażkę? - Rzucił żartobliwie do Felka, który właśnie próbował go objąć. -Wybacz, jak widać lwy chociaż w powietrzu potrafią zachować honor. - Ostatni przytyk opuścił jego usta. Musiał przyznać, że czerwona drużyna naprawdę była zgrana i stanowiła godnych przeciwników. -Ciepły prysznic i kilka wybuchających eliksirów. Może coś chluśnie mi w twarz i zapomnę o tej farsie. - Rzucił z uśmiechem, gdy Felek zapytał, jak ma zamiar świętować, chociaż bardziej prawdopodobne było to, że skończy w wiosce nad szklanką Ognistej. Wtedy to właśnie pojawił się też i szukający ślizgonów. Od razu było widać, że jest w kiepskim nastroju, a gdy zaczął rzucać słowa w kierunku Boyda, Max uniósł jedną brew i spojrzał na szukającego, jakby nie wiedział co się dzieje. W bojowym nastroju co do swojego nierozłącznego kumpla to go jeszcze nie widział. Szczególnie zdziwił się, gdy ten oddał Callahanowi miotłę. -Daj spokój Ó Cealláchain... - Nie wiedział do końca, co w tej chwili powiedzieć i czy powinien mówić cokolwiek. Nim jednak sformułował jakieś bardziej składne zdanie, Filin spojrzał na niego przepraszająco i ruszył w stronę szatni. Max nie obwiniał szukającego o porażkę. To była ich zbiorowa przegrana, a wiedział bardzo dobrze, że czasem wystarczy pół sekundy, by przesądzić wynik meczu.
Nie sposób było nie dostrzec tego, jak dzień, w którym postanowili Ślizgoni dostać się na mecz, był wyjątkowo pechowy. Ledwo co widownia zawitała na miejscach, ledwo co niektórzy wydostali się z objęć ciepłych dormitorium, a ich trud został nagrodzony złapaniem znicza przez Gryfonów. I o ile nie miał tego za złe żadnej ze stron, o tyle jednak wiedział, że mecz przyjaciela, no cóż, mógł dla niego nie posiadać żadnego satysfakcjonującego odwrotu monety. Starał się obserwować poczynania nad ziemią, starał się patrzeć, jak poszczególne jednostki snują po niebie, co nie zmienia faktu, iż całą szalę zwycięstwa przechylił tak naprawdę szukający, zanim wszystko zdołało się jakkolwiek rozwinąć. Nie chciał oskarżać nikogo; nie bez powodu przybrał maskę spokoju oraz opanowania, kiedy to niefortunnie i nieudolnie próbował objąć Maxa własnym ramieniem. Na nieszczęście Lowella i szczęście Solberga, wzrost tego pierwszego mu to nie umożliwiał; nawet jak stanął na placach, było to niezwykle trudne. Nie bez powodu zatem prawie najmniejszy z tej czwórki odbił się i tym samym machnął ręką na własne starania, by następnie wysłuchać tego, co mają inni do powiedzenia. Obserwując czekoladowymi tęczówkami wszystkich dookoła, wiedział doskonale, że do szarpaniny lub kolejnego mordobicia nie dojdzie. Wszyscy zachowywali obecnie trzeźwość umysłu, wiedząc doskonale o możliwych konsekwencjach tego całego zajścia; ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust, kiedy to usłyszał pierwsze słowa Maximiliana. — No moglibyście się bardziej postarać, co? — mruknąwszy, rzucił ironicznym uśmiechem i trąceniem ramienia, by następnie posłać ten przyjaźniejszy, bardziej szczery, a przede wszystkim trochę przepraszający, zważywszy uwagę na to, że niedaleko pojawił się akurat jeden z graczy z drużyny przyjaciela. — Jedna porażka to nic, a doświadczenie w powietrzu jakieś przy okazji zdobyliście. — powiedziawszy zaskakująco szczerze, poprawił materiał ciemnej bluzy, którą miał na sobie, by następnie zdjąć okulary, o których o mało co nie zapomniał, i schować je do etui. Kroki te były zrównoważone, tudzież harmonijne; przymknięcie pokrowca i tym samym schowanie go do kieszeni były prostymi ruchami dłoni i chudych, długich placów. Nie przejmował się tym, że znajdujący się nieopodal Boyd oraz Fillin wiedzieli o jego schorzeniu. — Znowu, znowu i jeszcze raz znowu? Daj mi tylko wiggenowe przygotować, bo uratować cię zaklęciami może być trudno. — pokręcił oczami, patrząc potem na dramat w postaci oddawania miotły Boydowi oraz przyznaniu się do porażki, jaką to osiągnął Ó Cealláchain; nie spodziewał się aż takiej reakcji. Owszem, przegrana nie należy do najprzyjemniejszych aspektów gier, zważywszy uwagę na to, iż lepiej jest wygrywać, ale co on tak naprawdę może wiedzieć? W Quidditcha nienawidzi grać, w związku z czym ciche westchnięcie opuściło jego usta, kiedy to schował jedną dłoń do kieszeni bluzy, by tym samym pogłaskać kciukiem własną różdżkę. Nie zamierzał jej jednak użyć.
Mało go interesowało, co Max i Felinus mają do powiedzenia czy to jemu czy sobie nawzajem i zamierzał właśnie ich zignorować i ruszyć dalej, gdy nagle gdzieś zza Solberga odezwał się trzeci głos. Znajomy, ale zdecydowanie obco brzmiący; spojrzał zaskoczony na przyjaciela, zupełnie zbity z tropu jego reakcją i tym, o co go właśnie pytał. Wiedział, że będzie zdenerwowany przegraną - kto by nie był - ale nie spodziewałby się, że ta złość i rozczarowanie obrócą się przeciwko jego osobie. Mieli za sobą mnóstwo starć na boisku i za każdym razem nie istniała inna możliwość niż to, że tylko jeden z nich może należeć do grupy zwycięzców, co nie było miłe i przyjemne, ale zawsze jakoś udawało im się pogodzić rozpacz jednego z wiktorią drugiego. Jak widać, dziś coś się zmieniło. Nie odpowiedział na pytanie Fillina, nie miał dla niego żadnej rady, nie uważał, żeby przegrana była jego winą - był zdania, że rola szukającego jest tą, która w największej mierze zależy od losu, w końcu znicz była najbardziej autonomiczną piłką na boisku i latał tam, gdzie sam chciał, a nie tam, gdzie ktoś go podał. Że w przypadku tej pozycji talent i warsztat to tylko część sukcesu, bez szczęścia się nie obejdzie. W tym meczu to akurat Moe miała go więcej. Byłby może w stanie przełknąć ten chłodny głos przyjaciela, zarezerwowany dla nielubianych przez niego osób, spróbowałby pewnie odpowiedzieć mu tak, żeby załagodzić sytuację, ale w momencie, w którym ten wywlókł w kolejnej opryskliwej wypowiedzi nie tylko absencję Bonnie (która była wystarczająco przykra już zanim została mu wytknięta) ale i kłopotliwą kwestią jej jedzenia, sam się zirytował. Fillin może i nie potrafił się bić, ale doskonale wiedział, jak wymierzyć policzek słowami. Boyd uważał, że to bardzo imponująca umiejętność - ale tylko wtedy, gdy sam nie padał jej ofiarą. Bo teraz go zabolało, co tu dużo mówić. Oddanie mu miotły - tej nowej, zagranicznej, na którą wydał trzy wypłaty, będącej wyrazem nieskończonej miłości - przelało czarę goryczy. - Ej! Co ty, kurwa? Przegrałeś mecz i postanowiłeś sobie to odbić udziałem w konkursie na największego chuja w zamku? Gratuluję, wygrałeś. Pochwal się koniecznie Victorii. - fuknął równie nieprzyjemnym tonem, dołączając na kilka kroków do szybkiego marszu Ślizgona. Fakt, że Fillin po przegranej ani nie chciał jego pocieszenia ani nie był w stanie ucieszyć się z jego sukcesu, był po prostu jak kosa w żebro. Kosa gorsza niż ta podczas zeszłorocznego finału, gdy ziomek olał go po sromotnej porażce z Krukonami, bo pobiegł do swojej dziewczyny by gratulować jej złapania znicza. Wtedy się nie pogniewał, bo pocieszyła go Bonnie. A teraz? Gdzie ona, kurwa, była? Czemu wszyscy na których liczył albo postanowili go w sekundę znienawidzić albo mieć go w dupie?
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Sob 14 Lis - 21:28, w całości zmieniany 1 raz
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kości:4 Kuferek: 107pkt Własny sprzęt: cały + różdżka (+17pkt) Łączna liczba punktów: 124pkt Pozostałe przerzuty: 12/12
Może i ostatnie treningi nie szły jej jakoś szczególnie dobrze zwłaszcza biorąc pod uwagę jeszcze to, że niedawno uległa kontuzji to raczej nie było zbyt wesoło. Najważniejsze, że choć wciąż była obolała to jednak była w stanie normalnie się ruszać i wsiadać na miotłę. To było najważniejsze. Jak zwykle przed meczem upewniła się czy na pewno jej Nimbus znajduje się w dobrym stanie. Sprawdziła stan witek przy ogonie, napastowała go na nowo, smarując trzonek miotły końcówką niedźwiedziego sadła, które jej służyło dobrze od długiego czasu i uzyskawszy sygnał do wyjścia na boisko, wskoczyła na swojego drewnianego rumaka, by wylecieć na pole gry wraz z resztą Krukonów. Musieli naprawdę dobrze zacząć ten sezon. Przynajmniej na to liczyła. Gra się rozpoczęła, a kafel od razu trafił do jej rąk. Strauss wykonała ostry skręt miotłą po czym rzuciła czekając na odpowiedni moment dokonała przerzutu piłki do znajdującej się w pobliżu Armstrong, licząc na to, że dziewczyna zrobi z niego dobry użytek.
Kości / Litery / Przerzuty:6 Kuferek: 24 Własny sprzęt: - Wykorzystany sprzęt drużyny: Nimbus, ochraniacze, gogle, koszulka, rękawice ( 8 ) Łączna liczba punktów: 32 Pozostałe przerzuty: 3/3
Była osrana, była obolała, zakwasy nadal jej nie opuściły, ale to się nie liczyło. Liczył się ryk stadionu i to, że mogła w końcu zagrać w pierwszym składzie. Kiedy gra się rozpoczęła, specjalnie trzymała się nisko, żeby dać Violi dojść do piłki w pierwszej kolejności. Ruszyła tuż za nią i zrównała lot, żeby zasygnalizować jej gotowość do przejęcia, kiedy tylko pojawi się dogodna do tego okazja. Ostry zwrot Strauss zaskoczył ją, ale tylko trochę - przerabiały takie sytuacje na treningach. Przejęła kafel, zawróciła w miejscu, wyminęła puchonów dołem i poderwała miotłę tuż przed lewą obręczą. Nie zastanawiała się zbyt długo. Po prostu rzuciła w sam środek.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Kości / Litery / Przerzuty:1 → 5 → 4 Kuferek: 63 +1* = 64 pkt. Własny sprzęt: „Błyskawica” z leszczynowymi witkami z goblińskimi obręczami (+7 GM), Sportowe rękawice (+1 GM) Wykorzystany sprzęt drużyny: Kask (+1 GM), Gogle (+1 GM), Kompas (+1 GM), Ochraniacze (+1 GM), Koszulka Quidditchowa (+1) Łączna liczba punktów: 77 pkt. Pozostałe przerzuty: 5/7 *Runa Algiz
Co tu dużo pierwszy prawdziwy mecz w sezonie był dla Ignacego nie lada wyzwaniem, jeśli chodziło o trzymanie nerwów na wodzy. Nie dość, że do ostatniej chwili zamartwiał się, czy uda im się ściągnąć wszystkich zawodników na boisko, to jeszcze w ostatniej chwili dostał na domiar złego informację, że Cassian z jakiegoś powodu nie miał możliwości pojawienia się na meczu, aby im kibicować. Cóż może to i lepiej? W razie czego nie będzie przynajmniej świadkiem ich sromotnej porażki, jak to miało miejsce podczas meczu towarzyskiego z kadrą nauczycielską. Na szczęście chłopak nie miał zbyt dużo czasu na rozmyślania, ponieważ niedługo po rozpoczęciu rozgrywek Violetta zaczęła lecieć w jego stronę, jednak z niemałym trudem udało mu się obronić bramkę. Piłka została podana dalej.
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Nie jestem całkowicie pewny, jakim cudem się w to wplątałem i jaka myśl przyświecała mi, gdy na ostatnią chwilę dopisywałem się do drużyny Puchonów. To musiało być na jakiejś fali pewności siebie, po tym jak udało mi się przełamać i zgłosić na zajęciach albo jak sam z siebie zagadałem do kogoś nowego. Chyba liczyłem, że będę miał okazję lepiej zapoznać się z zasadami gry i być na przynajmniej jednym treningu. Albo że tak naprawdę nigdy nie będę miał okazji faktycznie grać, a tylko nacieszę się, że moje nazwisko gdzieś tam się znalazło? Zapomniałem, że warto byłoby przed tym wszystkim sprawdzić terminarz. Powiedzmy sobie szczerze - żaden ze mnie sportowiec, a w dodatku stresują mnie wystąpienia przed liczbą osób większą niż dwa. Staram się zatem nie myśleć, jaka wielokrotność dwójki będzie tego dnia znajdowała się na trybunach, bo wtedy mógłbym wcale nie dotrzeć na boisko. Zamiast tego skupiam się na pozytywach. Na przykład na tym, jakie to miłe, że Nancy podarowuje mi pełny sprzęt, dzięki czemu nie muszę się martwić, że sam niczego nie mam. Szczególnie podobają mi się ochraniacze. Cieszę się też, że nie jestem jedynym ścigającym w drużynie - odpowiedzialność nie spada tylko na mnie, ale rozkłada się równomiernie po trzech osobach, nie to co przy obrońcy czy szukającym. Bycie szukającym to chyba najbardziej niewdzięczna funkcja, jak tak o tym myślę, bo łatwo na taką osobę można zrzucić winę. To przecież całe pięćdziesiąt punktów! Gra rozpoczyna się szybko, więc żołądek nie zdąża mi jeszcze podejść do gardła. Nawet nie wiem jakim cudem kafel tak szybko trafia w moje ręce. Bez zastanowienia rzucam więc go dalej, do @Aleksandra Krawczyk, nawet nie podejmując się przedarcia do pętli.
Kości:4 Kuferek: 0 Własny sprzęt: - Wykorzystany sprzęt drużyny: Nimbus 2015, kask quidditchowy, para rękawic z cielęcej skórki , para gogli, kompas, aestaw ochraniaczy, koszulka quidditchowa czyli wszystko Łączna liczba punktów: 10 Pozostałe przerzuty: 1/1
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Kości / Litery / Przerzuty:5 -> 1 Kuferek: 45 Własny sprzęt: Błyskawica z leszczynowymi witkami z goblińskimi obręczami (+7), sportowe rękawice ochronne ze skórki cielęcej (+1) Wykorzystany sprzęt drużyny: - Łączna liczba punktów: 53 Pozostałe przerzuty: 4/5
Stresowała się, jak przed każdym meczem i było to chyba zupełnie normalne. Nie chciała niczego zepsuć i po prostu chciała wypaść jak najlepiej, zwiększając szanse na wygraną puchońskiej drużyny. Była tym bardziej nakręcona, że to miał być pierwszy mecz, na którym miała latać na swojej własnej miotle - nowiutkiej Błyskawicy ze zmienionymi witkami i obręczami. Nic więc chyba dziwnego, że skakała z podekscytowania już od samego rana, jednocześnie denerwując się coraz bardziej im bliżej było spotkania. W końcu jednak godzina zero wybiła i gra się rozpoczęła, niestety od szybkiego przejęcia kafla przez Krukonów. Nie ma jednak tego dobrego, co by na złe nie wyszło i Ignacemu udało się obronić atak na pętle. Piłka wylądowała w rękach Narcyza, który następnie podał jej, a ona niewiele się zastanawiając, postanowiła oddać rzut na bramkę. Z nadzieję, że się uda.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Pierwszy mecz w tym sezonie (no, w każdym razie dla Krukonów i Puchonów) był dla każdego z nich niemałym przeżyciem, a dla kapitana bez mała kwestią życia i śmierci. O ile na początku roku szkolnego mógł wydawać się nieco mniej zaangażowany w sprawę quidditcha, tak w momencie wychodzenia na boisko roznosiły go emocje, grożąc natychmiastowym wybuchem. Uścisnął dłoń @Nancy A. Williams, uśmiechając się do niej szeroko. — Powodzenia! — powiedział, a potem wystartował w powietrze, zajmując miejsce na bramce. Jak zwykle nie trzeba było długo czekać na rozwój wydarzeń i tym razem to jego drużyna wiodła prym. Dokładnie tak, jak ćwiczyli! Dobrze było wiedzieć, że długie i męczące treningi na coś się przydały. Armstrong popędziła na pętle przeciwnika jak strzała i tylko elegancka obrona Mościckiego mogła ją powstrzymać. Puchoni nie pozostali dłużni i już po chwili musiał przygotować się na obronę... ta poszła jednak gładko. Złapał piłkę i z bijącym mocno sercem podał ją do Violki.
Kości / Litery / Przerzuty:2 Kuferek: 70 Własny sprzęt: full za +12 Wykorzystany sprzęt drużyny: niet Łączna liczba punktów: 82 Pozostałe przerzuty: 8/8
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kości:1 po dwóch przerzutach Kuferek: 107pkt Własny sprzęt: cały + różdżka (+17pkt) Łączna liczba punktów: 124pkt Pozostałe przerzuty: 10/12
Akcje na boisku były szybkie i niezwykle skuteczne chociaż obrońcy wykazywali się naprawdę sporym refleksem i przechwytywali kafle bez większych problemów. Elio skutecznie obronił rzut Krawczyk, która postanowiła wykonać szarżę na pole bramkowe, a piłka znów znalazła się w posiadaniu Krukonów. Strauss przechwyciła podanie od obrońcy i rozeznawszy się szybko w sytuacji na boisku zdecydowała się na to, by samodzielnie przypuścić atak na obręcze. Wyminęła zręcznie znajdujących się w pobliżu przeciwników i zbliżając się do pola bramkowego wykonała rzut na jedną z pętli, licząc na to, że uda jej się zdobyć pierwsze punkty w tym meczu.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kości / Litery / Przerzuty:1 Kuferek: 73 Własny sprzęt: Nimbus 2015 aka "Boyden" + leszczynowe witki z goblińskimi obręczami (+6 GM) (+1 GM), Kask quidditchowy (+1 GM), Magiczna koszulka quidditchowa (+1 GM), Gogle quidditchowe (+1 GM), Rękawice sportowe z cielęcej skórki (+1 GM), Sportowe ochraniacze (+1 GM), Różdżka Fairwynów - serce testrala, grab, 9 i pół cala (+5 GM) = 17 Łączna liczba punktów: 90 Pozostałe przerzuty: 9/9
Wylatując na boisko, czuła dobrze znaną mieszankę strachu i ekscytacji. Pałka w dłoniach drżała jej od nadmiaru adrenaliny, a wrzawa na trybunach przyprawiała ją o gęsią skórkę. Kochała to uczucie. Wkrótce rozpoczęli, a kafel trafił w ręce kruczków. Pierwsza błyskawiczna akcja została powstrzymana przez Mościckiego, a następnie drużyna Puchonów ruszyła z dynamicznym kontratakiem, brawurowo zatrzymanym przez El Capitano. Kiedy zobaczyła, że Viola zbliża się w kierunku pętli przeciwnika, zacisnęła dłoń na pałce i ruszyła za nią, zmniejszając odległość do lecącego w jej kierunku tłuczka. Wyhamowała gwałtownie, zaparła się mocno o podnóżek miotły i uderzyła w kierunku Ignacego, licząc, że wyśle go na tamten świat ułatwi Strauss zadanie.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Kości / Litery / Przerzuty:5->1->5->3 Kuferek: 79 pkt Własny sprzęt: miotła (+6), rękawice (+1), ochraniacze (+1), koszulka (+1), gogle (+1) Wykorzystany sprzęt drużyny: kompas (+1) Łączna liczba punktów: 90 pkt Pozostałe przerzuty: 6/9
Myślała, że nic nie jest w stanie zestresować jej bardziej niż ostatni mecz w poprzednim sezonie. Walczyła o honor Puchonów, znajdując się na boisku po raz pierwszy w życiu. Kompletnie nie spodziewała się, że ten mecz wzbudzi w niej jeszcze większe emocje. Od tego zależało jeszcze więcej, a dodatkowym utrudnieniem był fakt, że pierwszy raz miała grać przeciwko Strauss. Wyleciała na boisko, z trudem przełykając gulę w gardle i od razu podleciała do @Elijah J. Swansea by uścisnąć mu dłoń i życzyć powodzenia. Ten gest o dziwno nieco ją uspokoił, uśmiechnęła się do kapitana Krukonów i odleciała na swoją pozycję, by bronić swoją drużynę przed tłuczkami. Niestety początek meczu był tragiczny. Nie potrafiłą się skupić, złapała się na tym, że kilka razy jej spojrzenie uciekło w kierunku @Violetta Strauss, zamiast nieustannie śledzić tłuczek i szybko za to zapłaciła. A w zasadzie zapłacił @Ignacy Mościcki, którego nie dała razy obronić. Spóźniła się, pałka ledwie musnęła tłuczek, nie zmieniając jego trajektorii. Zaklęła głośno, wściekła na siebie i potrząsnęła głową, starając się pozbyć nieodpowiednich myśli. Była kapitanem! Na Merlina, nie mogła się ta łatwo rozpraszać!
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Mecz był dla włoszki czymś niesamowicie ważnym. Nancy ano nikt inny z drużyny nie mogli jeszcze wiedzieć, że to najprawdopodobniej ostatni występ w jej wykonaniu w tym roku. Nie zamierzała jednak mówić tego nie pytana. Chciała jak najdłużej rozkoszować się uczuciem podniebne fruwania. Przygotowała się odpowiednio. Upewniła, że nic nie grozi jej ani tym bardziej jeszcze komuś. Starannie przygotowała wcześniej sprzęt. Teraz pozostawało wyjść na boisko i zrobić wszystko, co w jej mocy, aby puchoni wygrali ten mecz. Wiedziała, że mogą tego dokonać. Wystarczyło pokazać tak świetne zagrania jak na treningu. Silvia wiedziała, że drużyna borsuków jest w najlepszej kondycji od lat. W końcu miała sposobność aby wsiąść na miotłę i pokazać, na co ją stać. Kiedy usłyszała gwizdek, odbiła się mocno nogami od ziemi i wystartowała w powietrze. Na początek zrobiła kilka leniwych pętli wokół boiska, upewniając się, że cały sprzęt działa odpowiednio i nic się złego nie dzieje. Uważnie obserwowała akcję na boisku i nie podobało jej się to, co widziała. Krukoni obejmowali prowadzenie, ale wiedziała, że mogą to wygrać. Musieli to wygrać! Nie widziała żadnej innej możliwości...
Kości / Litery / Przerzuty:A Kuferek: 72 Własny sprzęt: gogle, kompas, miotła, ochraniacze Wykorzystany sprzęt drużyny: biorę kask i rękawice (+2) Łączna liczba punktów: 83 Pozostałe przerzuty: 8/8
Nie była jakoś szczególnie podenerwowana, ani podekscytowana. To prawda, że wychodziła na boisko pierwszy raz w sezonie, ale ostatnio wiele ćwiczyła i wiedziała doskonale, że teraz nie grają o finał, więc nie panikowała aż tak mocno. Poza tym wydawało jej się, że są dość zgraną drużyną, co jedynie dodawało jej pewności siebie. Wiedziała, że może polegać na pozostałych i raczej nikt nie postanowi jej zabić, jeśli coś pójdzie nie tak, jak pójść powinno, nie mogła w końcu być idealna. Przygotowała się jak należy do tego meczu, upewniła się, że sprzęt nadal jest w idealnym stanie, dokładnie tak jak w chwili, kiedy do niej trafił, a później, kiedy było trzeba, wzbiła się po prostu w powietrze i rozpoczęła się rozgrywka. Na razie nie działo się nic wielkiego. Przynajmniej dla niej, bo pod nią toczyła się już najwyraźniej zażarta walka, ale Victoria nie bardzo zwracała na to uwagę, wypatrując złotego blasku, który pokazałby jej, gdzie dokładnie znajduje się znicz. Oczywiście zerkała kontrolnie dookoła, by upewnić się, że nic jej nie zagraża, ale jej zadanie polegało na czymś innym. Wzbiła się dość wysoko, by z góry poszukiwać uskrzydlonej piłki, co jakiś czas spoglądając także na Silvię, by sprawdzić, czy ona czegoś przypadkiem nie dostrzegła. Na razie jednak nie widziała niczego szczególnego.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Kości / Litery / Przerzuty: --- Kuferek: 63 +1* = 64 pkt. Własny sprzęt: „Błyskawica” z leszczynowymi witkami z goblińskimi obręczami (+7 GM), Sportowe rękawice (+1 GM) Wykorzystany sprzęt drużyny: Kask (+1 GM), Gogle (+1 GM), Kompas (+1 GM), Ochraniacze (+1 GM), Koszulka Quidditchowa (+1) Łączna liczba punktów: 77 pkt. Pozostałe przerzuty: 5/7 *Runa Algiz
Ignacy przez pierwsze minuty meczu był nawet z siebie zadowolony. W końcu udało mu się wybronić pierwszy rzut na obręcze już na samym początku, co w porównaniu z jego poczynaniami z poprzedniego meczu można było uznać za całkiem spore osiągnięcie. Niestety szczęście najwyraźniej nie miało zamiaru trzymać się go długo, ponieważ niedługo później, pomimo zaciekłej obrony ze strony Nancy, oberwał tłuczkiem w lewy bark, co skutecznie uniemożliwiło mu jakikolwiek ruch mający na celu zablokowanie gola, który niebawem wleciał na konto Ravenclawu, zapewniając im 20 punktów. Po doprowadzeniu się do względnego porządku, czemu towarzyszyło rzucanie raz ciszej raz głośniej kurwami i pierdoleniami, Ignacy wrócił na stanowisko, licząc, że nie skończy po tym meczu na intensywnej terapii przez Julię Brooks.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Kości / Litery / Przerzuty:3 na 6 Kuferek: 0 Własny sprzęt: - Wykorzystany sprzęt drużyny: Nimbus 2015, kask, rękawice, gogle, kompas, zestaw ochraniaczy, koszulka, czyli to co trzeba, żeby mieć swój 1 przerzut Łączna liczba punktów: 10 Pozostałe przerzuty:już nie mam
Co ja tu robiłam? Dobre kurwa pytanie. Raczej gracz ze mnie taki sobie zawsze był, głównie dlatego, że mogłam mdleć przy wizjach, ale coś tam pykałam jak byłam w swoim domu, bo rodzeństwa miałam od cholery, a rodzice mi na wszystko pozwalali, mimo że raz czy dwa ratowali mnie przed upadkiem, kiedy zaczynałam bełkotać coś o przyszłości. W każdym razie okazało się, że ktoś coś nie mógł grać w Huffie, nie mam pojęcia co się wydarzyło, ale nagle zostałam zarekomendowana przez Violę kapitan drużyny Huffu, atrakcyjnej brunetce, o której pomyślałam, że wygląda trochę jak moja znacznie ładniejsza wersja. I tak oto kilka dni po powrocie do szkoły już brałam udział w meczu Qudditcha. Jak na ironię w drużynie przeciwnej były wszystkie mi bliskie osoby, a w mojej obecnej znałam wszystkich tyle o o ile. Ledwo się przywitałam, jebłam łokciem Vilkę i uszczypnęłam w ramię Julkę na szczęście, a już musiałam wzbijać się w powietrze razem z resztą. Oczywko wcześniej powiedziałam nauczycielom, że jak coś to może umrzeć i ktoś tam podobno na mnie patrzył, cobym nie umarła podczas jakiejś wizji czy coś. Szybko się okazuje, że drużyna Puszków jest całkiem niezła i zgrana (na oprócz mnie, dopiero dołączyłam). Ale nie za wiele z tego wychodzi, bo i tak tracimy jako pierwsi punkty. - NO DO KURWY - krzyczę grzecznie i elegancko na ten widok i przejmuję kafla od Ignacego. W adrenalinie rzucam się do boju, chcąc strzelić gola. Mknę jak pierdolona rakieta mając w piździe wszystkich (nawet członków drużyny do których nie podaję) i sekunda dwie, oto jestem przy bramce. - HEJ CHUJU! - krzyczę do siwego kapitana Kruków, mając nadzieję, że w ten sposób sprytnie go rozproszę.