Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Czas było przekierować trochę uwagi na szukających, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam kątem oka, że Morgan radzi sobie całkiem nieźle. Na chwilę straciła środek rozgrywki z oczu i kiedy miała tłuczek do dyspozycji, zamiast celować w obrońce czy ścigającego, skierowała go prosto w gryfonkę. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że znowu trafiła. Widocznie w ciąży, mimo dużo mniejszej sprawności też dawała sobie nieźle radę. Widziała, że przerwała jej w najgorszym możliwym momencie i bardzo ją to uciszyło. Kiedy doszła do wniosku, że kupiła sobie trochę cennego czasu, znowu wróciłam spojrzeniem na rozgrywającego kafla. Musieli wziąć się w garść, bo z bramkami z ich strony było różnie.
Kuferek: 5 +6 Kostka: H, trafiam
Autor
Wiadomość
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Jestem na to gotowa. Naprawdę, jestem gotowa. Rowan powtarzała to sobie w głowie jak mantrę, szczególnie wtedy, kiedy w ostatniej chwili zmienili jej pozycję. Głośno wypuściła powietrze, kręcą głową, jakby próbowała rozluźnić mięśnie szyi. Zacisnęła mocniej dłoń na trzonku swojej miotły, a ręką poprawiła kask – musiała się chronić, skoro zaraz zostanie celem tłuczków. A zdecydowanie nie chciała trafić ponownie na łóżko szpitalne. Heaven nie wybaczyłaby jej gdyby Slytherin przegrał mecz. Spojrzała na drużynę ślizgonów, odnajdując w ich twarzach naprawdę dobrych zawodników. Musieli wygrać z tymi żółtymi, mięciutkimi pusiami. Kto jak nie oni? Gdy głośny gwizd przeciął ciszę, Ro odbiła się nogami od ziemi, wzlatując ponad trybuny w ciepłe, jesienne popołudnie. Mecz trwał już chwilę, a ona latała, wytężając wzrok we wszystkie strony. Jak na złość, cały czas nie mogła dostrzec znicza. Radowało ją tylko to, że i szukająca przeciwnej drużyny ma wyraźny problem.
Wyposażenie drużyny Slytherinu x1 sztuce (+12 punktów) = 13 w sumie
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Na poprzednim meczu totalnie prawie złapała znicza. Gdyby nie ten przychlast z pałą, który ewidentnie się na nią uwziął, to by wygrała. W każdym razie dziś zamierzała wygrać. Co więcej - miała przeczucie, że wygra. To takie specjalne przeczucie, które prawie zawsze się spełniało. Tak często, że to "prawie" można było spokojnie ignorować. Ona na pewno je ignorowała. Zaczęli mecz kiepsko, bo ta bogata piosenkareczka - idolka ewidentnie głuchych - strzeliła im bramkę. Fartem. I trudno - i tak wygrają, kiedy Niamh zaraz złapie znicza.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
On zaś był obojętny w stosunku do Czeszki w ich drużynie. Zaczęli ostatnio podpuadać, więc dodatkowa para ud obejmujących kija zawsze im się przyda. Zważył pałę w ręce. Zdążył zapomnieć, jak to jest czuć jej ciężar przez wakacje. A jeszcze w meczu rozgrzewającym nie brał udziału. Miejmy nadzieję, że jeszcze umie nią machać. Jak to Cherry ujęła - brutalnej siły to Neirinowi nie brakuje, gorzej z techniką. Ale widząc, że Jack zaczyna atakować, on dojrzał tłuczka i posłał go z impetem w stronę obrońcy Slytherinu. Metalowa kula wbiła się w kolano @Gunnar Ragnarsson. Vaughn nie przejmował się tym, że mógł je strzaskać. Charakteryzował się empatią na poziomie cegły. Zdolnościami niszczycielskimi zresztą też.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie wyglądał jak standardowy gracz Quidditcha. Kiedy akcja zaczęła się chwilowo toczyć na drugiej stronie boiska, podleciał miotłą bliżej pętli, opierając się o nią jednym ramieniem. Obserwował przebieg gry, jednocześnie bawiąc się w skręcanie miotły i rotację bioder, tak dla lepszej kontroli nad drzewcem. Co jakiś czas spuszczał wzrok z toczącej się rozgrywki, ale tylko po to, żeby nabrać lepszej stabilizacji i wyczucia do nimbusa. Warunki pogodowe wydawały się nazbyt sprzyjające. Na tyle, że trudność sprawiało mu, że żaden opór powietrza nie próbował go zrzucić z miotły, przez co jego ruchy były zbyt gwałtowne, zbyt silne. Aż walnął trzonkiem raz w pętlę, na linii swojego wzroku wyłapując panią kapitan. Machnął jej ręką, bo mógł, bo niewiele się chwilowo działo na jego połowie boiska. Ale kiedy w jego kierunku pomknął jeden z puchonów, wyprostował się, sciągając łopatki. Nie mógł się przekonać czy udałoby mu się obronić pętlę, bo już chwilę później następny trafił w niego tłuczkiem. Impet odrzucił go wraz z miotłą w tył, a kafel przeleciał przez bramkę. — Ja pieprzę — zaklął po islandzku, bo dostał z siłą uderzenia kopytem buchorożca.
brak kostek
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
To był dzień, na który wyczekiwał z dużą niecierpliwością – pierwszy poważny mecz w sezonie. Bez trudu jednak był w stanie pohamować ogarniającą go z tego tytułu ekscytację, by móc w pełni skupić się na grze i dać z siebie absolutnie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Po wzbiciu się w powietrze jego uwaga pozostawała w pełni skupiona na tym co działo się na boisku. Puchon, który przejął kafla wyrzuconego przez sędzię, spróbował szczęścia i samotnie natarł na ich pętle, ale Ragnarsson bez większego trudu obronił rzut, a piłka powędrowała do będącej bliżej Viv. Ślizgonka również zdecydowała się na samotną szarżę, ale ta jej zakończyła się celną bramką wysuwając ich na prowadzenie. Fitzgerald tymczasem krążył w powietrzu cały czas śledząc z uwagą akcję i szukając idealnego momentu, żeby samemu się włączyć. Kafel ponownie znalazł się w rękach drugiego ściagjącego Hufflepuffu, kolejna szarża na bramkę i niestety tym razem ich obrona dostała tłuczkiem, a piłka przemknęła przez pętlę i wynik się wyrównał. Will lekko się skrzywił, bo na pewno nie na taką okazję czekał, ale bez zbędnej zwłoki zgarnął kafel i wykonawszy ostry zwrot, ruszył czym prędzej w stronę pętli Puchonów; bez trudu udało mu się wyminąć ścigających przeciwnej drużyny i dotrzeć do ich bramek. Starał się zmylić jak najlepiej obrońcę, markując rzut na lewą pętlę, kiedy tak faktycznie wykonał go na środkową.
Kuferek: 15 Wyposażenie: Komplet sprzętu z wyposażenia drużyny (+12) Wolne przerzuty: 2/2 Kostka: 6
Z każdym meczem jej obecność na boisku była coraz mniej odpowiedzialna. Z drugiej strony, kto robił krzywdę pałkarzowi? To oni byliśmy od tego, żeby mierzyć w innych. Nie stresowała się więc zbytnio i bez wahania wzięła udział w pierwszym, poważnym meczu w tym roku. Zamierzała dopilnować, żeby nieszczęsna sytuacja z zeszłego roku nie miała miejsca. Teraz musieli zdobyć puchar, choćby mieli wypruć sobie żyły na boisku. Obserwowała przebieg meczu i czekała na moment, w którym będzie mogła coś zdziałać. Niestety puchoni byli w dobrej formie. Na szczęście oni mieli Vivien, która nadrobiła strzeloną przez nich bramkę. Póki co, szanse były wyrównane. Trzeba było przechylić szalę na swoją korzyść. Nie zapowiadało się na to jednak, kiedy przyjezdna, która postanowiła wspierać przeciwną drużynę, zaczęła celować w bramkę puchonów. Heaven chciała zareagować odpowiednio szybko, ale nie miała warunków, więc tłuczek odbiła w kierunku Matta, licząc, że ten, ze swojej pozycji zdziała więcej.
Kostka - 4 Kuferek - 9 + cały ekwipunek z wyposażenia Slythu (+12)
Ostatnio zmieniony przez Heaven O. O. Dear dnia Sob 19 Paź 2019 - 21:55, w całości zmieniany 1 raz
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Czekał ze zniecierpliwieniem, kiedy wreszcie będzie mógł wsiąść na szkolną miotłę i wzbić się w powietrze, by poczuć wiatr we włosach i usłyszeć głośny ryk ze strony trybun. Nie myślał o tym, czy usłyszy wśród wrzasków i pisków akurat swojego imię, po prostu chciał odwalić jak najlepszą robotę, za którą być może kibice go docenią. W tym celu obserwował uważnie cały mecz, skupiając się nie tylko na ogólnym wrażeniu, ale i na szczegółach, na które większość nie zwracała pewnie uwagi. Kto z przeciwnej drużyny popełnia najwięcej błędów? Kto jest najsłabszym ogniwem, które można by najprędzej z rozgrywki wykluczyć? Odpowiedzi na te pytanie wcale nie były łatwe i trzeba było się głęboko zastanowić nad tym, kogo uderzyć tłuczkiem, jeśli tylko nadarzy się ku temu dobra okazja. Miał nadzieję na celny strzał. Nie tylko po to, by usłyszeć wreszcie Ślizgonów wykrzykujących jego imię lub nazwisko, choć oczywiście to też dodałoby otuchy. Chciał po prostu doprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa, więc wreszcie zbliżył się w okolice najbliższego tłuczka i… zdecydował się zbytnio nie kombinować. Wiedział, że niekiedy najprostsze zagrania okazują się najskuteczniejsze, toteż zamachnął się tylko mocno, posyłając morderczą kulę w kierunku obrońcy Hufflepuffu. Nie przejmował się w ogóle tym, że na tej pozycji grała akurat uczennica z wymiany – na pewno wiedziała na co się pisze. A on miał bardzo czyste i logiczne zamiary. Uniemożliwić jej obronę obręczy.
Tak całkiem szczerze mówiąc, to Niamh średnio nadawała się na pozycję szukającego. Wzrok miała co prawda nawet sokoli i potrafiła latać szybko, ale koncentracje miała jak chochlik kornwalijski. Trzeba było dużo szczęścia, by znicz pojawił się akurat tam, gdzie skupiona była jej uwaga. Krążąc nad boiskiem co chwila patrzyła na coś innego - na kibiców, na tłuczki, na zawodników przy piłce, na jakiegoś ptaka nad zakazanym lasem, na własne dłonie. Zagapiona na chmury prawie zderzyła się z drugą szukającą. - Uważa jak lata! - wrzasnęła na @Rowan Kállai i w złości próbowała ją jeszcze kopnąć, przez co prawie sama spadła z miotły. Cholery zielone... Nie umiały grać fair, tylko się musiały rozpychać łokciami i takie tam.
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Remis to chyba najnudniejszy możliwy wynik. Miała nadzieję, że wkrótce się to zmieni – najlepiej dzięki niej samej, łapiącej znicza. Gdzie się ta złota cholera podziewa, na Merlina? Wzleciała ku górze, próbując mieć w obszarze wzroku całe boisko, jednak co jej się wydawało, że coś złotego błyszczy w powietrzu, to ostatecznie okazywał się rozproszony promień słońca. Trzymała się o wiele pewniej na miotle niż myślała, adrenalina rozpraszała strach. Może to dzięki treningom? Kto wie. Tymczasem Rowan zanurkowała w dół, napięła mięśnie i nieprzerwanie szukała tego, co da Ślizgonom zwycięstwo. Zamiast tego, znalazła drugą szukającą, która prawie w nią wleciała. - Dużej straty nie będzie jak spadniesz - odgryzła się, krzycząc niewzruszona, na tyle głośno by ta druga ją usłyszała. Przeklęta puchonka.
Całe wyposażenie drużyny Slytherinu x1 sztuce (+12 punktów) = 13 w sumie Przerzut: 1/1
W jednej kwestii Jack mógł być pewien – komunikacja z Doubravką nie będzie stanowić żadnego problemu. A to wszystko dzięki mamie anglistce, która tłukła jej ten piękny język do głowy tak jak Neirin spałował właśnie ślizgona, którego imienia nie potrafiła sobie teraz przypomnieć. Kafel przeleciał przez obręcz. Kolejna akcja – pierwszego kafla przepuściła, miała wrażenie, że poczuła nawet na sobie czyjś piorunujący wzrok. Naprawdę robiła wszystko co mogła, by go obronić! Musiała się zrehabilitować. Tak więc zacisnęła dłonie na miotle, obserwując uważnie to, co działo się, powiedzmy, na boisku. Byłą gotowa. Pełne skupienie. Już widziała na horyzoncie atakującego ślizgona – tym razem była w stanie zareagować szybciej. Już miała zrywać miotłę i ruszyć ku obronie, gdy nagle poczuła tłuczka na swoim lewym udzie. Siła uderzenia odrzuciła Czeszkę wraz z miotłą w tył nie dając możliwości na zrehabilitowanie się. Tym razem solidne, czeskie przekleństwo zostało wypowiedziane przez Doubrę zdecydowanie głośniej niż poprzednio.
Mecz był naprawdę wyrównany, a okrzyki publiczności wzmagały nie tylko presję, ale i dodawały motywacji do tego, by grać jeszcze lepiej. Odczuwał to nawet Jonas, który najchętniej zeskoczyłby ze swojej miotły i zajął się czymkolwiek innym, co nie było quidditchem. „Show must go on” – pomyślał sobie jednak, przelatując pomiędzy zawodnikami w zielonych szatach. Przechwycił wyrzuconego kafla i starał się przecisnąć jakoś pod obręcze przeciwnika. Niestety, Ślizgoni stworzyli zwarty oddział, który zdawał się polować na niego. Gdyby był egoistą, pewnie próbowałby dalej i ostatecznie straciłby tę cenną, drewnianą piłkę, ale nie… nie zależało mu na osobistych tryumfach. Właściwie nie chciał tylko, by ktokolwiek miał do niego pretensje, że się nie starał. Niewiele więc myśląc, zaczął szukać wokoło siebie swoich sprzymierzeńców, a kiedy dostrzegł, że Jack nie jest pilnowany przez żadnego z Węży, wyrzucił kafel w jego kierunku. - Dawaj, damy radę! – Krzyknął do niego dopiero po tym, kiedy wykonał cały manewr, nie chcąc wcześniej zdarzać nikomu swoich zamiarów. Wtedy bowiem Ślizgoni na pewno rzuciliby się na Momenta, uniemożliwiając mu skuteczny przechwyt. Wyglądało jednak na to, że nikt nie zdążył zorientować się w sytuacji, a drugi z Puchonów miał swoje pięć minut i mógł przynajmniej podjąć próbę doprowadzenia wyniku do remisu.
Ciężko nazwać ten mecz dobrym. Jakkolwiek się odbiją, tak ślizgoni odpowiadają im tym samym. Może powinni jednak zainwestować nieco więcej w obronę? Jakoś ich odrobinę dłużej i mocniej pogonić po boisku? Jack nie był pewien. Nie był kapitanem. Zazwyczaj chciał po prostu grać i poczuć nieco adrenaliny... nawet jeśli jego zażerający się przekąskami z trybun widok, sugerował coś zgoła innego. Ostatnio jednak wykiełkowało w nim pragnienie wygranej i ubolewał nad każdym przegranym meczem. Gdyby się kiedykolwiek założył o przegraną Puchonów, mógłby sporo wygrać. Niestety za takie czyny, mógłby również zostać oskarżony sabotowanie gry, chociaż jak dotąd nie było meczu, w którym nie zdobyłby przynajmniej jednej bramki. Byłoby co świętować gdyby wygrali, może nawet ktoś załatwiłby dobre jedzenie? Przestał pocierać dłonie o spodnie i odebrał kafel od Jonasa. - Oby. - Odparł, przestawszy przyglądać się cierpiącej na obronie czeszcze - może to ją nieco bardziej zmobilizuje do działania - i wraz z piłką ruszył w stronę zielonych pętli, chcąc nadrobić straty. Oby obrona i tu okazała się wystarczająco dziurawa - pomyślał celując w najniższą z pętli.
Była tak tragicznie dumna ze swoich Puchonów, że to było niepojęte. Czuła się ostatnio jak straszna łamaga i miała wrażenie, że zaniedbuje... cóż, wszystko. Na treningach Os ledwo już wyrabiała, przygotowując się dodatkowo do egzaminu do drużyny narodowej. W szkole nie miała na nic czasu, co dopiero na ukochaną ekipę Borsuków... Ale kiedy chodziło o mecz, nie mogła odpuścić. Już wystarczająco zaległości sobie narobiła, teraz trzeba było się spiąć! Z pomocą uczniów przyjezdnych mieli jeszcze ciekawsze składy. I dzięki temu Wiśnia w końcu mogła zobaczyć @Neirin Vaughn z pałą w ręku, za czym żałośnie się stęskniła. Nic dziwnego, że pół meczu nie zdziałała niczego konkretnego, skoro większość czasu jarała się zawodnikami i pokrzykiwała pochwały. Akcja nadarzyła jej się dopiero przy kolejnym ryzykownym mistrzowskim zagraniu @Jack Moment. - JAAAAAAAAAAAAACK, KOCHAM CIĘĘĘĘĘĘĘ - zawyła radośnie, przeganiając tłuczkiem rzuconego przez Puchona kafla. Czarna piłka przecięła powietrze, zatrzymując się dopiero na twarzy @Gunnar Ragnarsson. Cherry, w przypływie emocji, nawet nie zdołała się jeszcze przejąć tym, że mogła nieco przesadzić z siłą i... no... złamać mu żuchwę, albo coś.
Kuferek: 39 Wyposażenie: cały sprzęt, +12pkt (?) Wolne przerzuty: 4/5 Kostka:5, przerzucona na 1 (trafiam)
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Hej, Ty! Pałkarz Hufflepuffu! — zawołał do @Neirin Vaughn sprowokowany przez siłę uderzenia Puchona w jego kolano. Nawet przez ochraniacze czuł dojmujące pulsowanie, które wskazywało albo na silne obicie, albo skręcenie. Choć Gunnar łudził się, ze nie to drugie. Zresztą, nie o tym teraz rozważał, a o czymś z deka innego. Gwiznął na zawodnika, uznając, że to bardzo dobry moment na przeprowadzenie krótkiej rozmowy rekrutacyjnej. — Nie chciałbyś dołączyć do Koła Fauny?! Ej, RUDY! Nie był pewien czy przez ten cały rozgardiasz na boisku Vaughn od razu zwróci na niego uwagę. Zaraz jednak okazało się, ze wcale nie musiał, bo... przypatrując się mu bliżej dostrzegł jakieś dziwne podobieństwo do jednego ze znanych mu członków koła fauny. — O... już jesteś. — burknął pod nosem już do siebie z rozluźnieniem, zadowolony z tego spostrzeżenia. To dobrze. Ktoś o takiej sile uderzenia przyda im się na kółku. Do bronienia sierot i dam w opałach, bo prędzej czy później Gunnar planował przeforsować w uzgodnieniu z dyrekcją, jakąś wycieczkę do Zakazanego Lasu. Z Neirina byłby dobry troll obronny i argument za zgodą na wyprawę, w razie rozmowy z kadrą nauczycielską. O ile Neirin w tej argumentacji użyty zostałby jako duet ze swoją pałką. Z takim zamachem powaliłby nawet centaura. I to bez użycia różdżki. Zaraz jednak nie w głowie już mu były wycieczki kiedy oberwał kolejnym kaflem. Tym razem w twarz. Przechylił głowę na bok czując jak krew zaczyna mu cieknąć z nosa i toczyć się z ust, ale wypluł ją spomiędzy warg ocierając twarz z pierwszej fali tryskającej breji. Osiadającej się najwięcej na drużynowm stroju, a następnie na piasku pod nim. Z głową uniesioną w górę, charknął wściekly. — Hej, Wisienka! — rzucił z mieszanką spokoju wobec kobiety, a hamowanego rozdrażenienia. — Gdzie mi z tym kaflem? Przecież właśnie rozmawiam!
bez kostek
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Merlinie, jest. W oddali, niczym fatamorgana, znicz wisiał w powietrzu, kusząc swoją kulistością ze skrzydełkami. Liczyły się sekundy, więc Rowan przechyliła się do przodu, sunąć w stronę czegoś, co wydawało jej się wygraną. Z resztą, nie tylko ona, bo kątem oka widziała puchońską ścigającą, lecącą w tym samym kierunku. - Ej, jeszcze się trzymasz na miotle? – Krzyknęła, mając nadzieję, że na sekundę straci ona uwagę, spojrzy w złym kierunku i wtedy – bęc, będzie ją miała. Mknęła więc ile sił w miotle, co by nie zostać upokorzona przez puchonkę. Wiatr smagał ją po twarzy, a sama Ro naprawdę myślała, że leci w stronę znicza. Nawina.
Otworzyła usta, napierając powietrza i byłaby się zapowietrzyła nie mogąc wpaść na żaden tekst, którym mogłaby odpowiedzieć, gdyby wtem dotarło do niej, że wzrok ślizgoniskiej szukającej skupia się na czymś za nią. Znicz! Obróciła się, ale zanim go zobaczyła Ślizgonka już za czymś mknęła. Nimah rzuciła się za nią, wypatrując jednocześnie złotego błysku. W końcu go dostrzegła. Doleciała do starszej dziewczyny, ignorując jej zgryźliwy komentarz (w rzeczywistości nawet go nie dosłyszała przez szumiący w uszach wiatr). Zaryzykowała i spróbowała zalecieć przeciwniczce drogę. Daleko było jej manewrowi do profesjonalizmu i znów prawie przy tym spadła z miotły. Ostatecznie chyba jednak udało jej się rozproszyć uwagę Ślizgonki. Szkoda tylko, że sama też straciła znicz z oczu. Odleciała kawałek dalej zdenerwowana i wtedy przyszła jej do głowy odpowiedź. "Bo tylko wtedy będziesz miała szanse?" Kurde, mogła jej tak powiedzieć...
Byłam lekko zdenerwowana - nie miałam wystarczająco dużo okazji, by popisać się swoją grą, a Puchoni zdobyli lekką przewagę. Wiedziałam, ze muszę włożyć cały swój wysiłek w wyrównanie, dlatego po przejęciu piłki od Gunnara popędziłam w drugą strone boiska. Początkowo chciałam przekazać piłkę Willowi, jednak po chwili doszłam do wniosku, że zwód będzie lepszą opcją. Dotarłam do pętli i zaczęłam swoją grę z obrończynią - liczyłam, że trochę pomoże mi tłuczek, dlatego grałam na cza. Bałam się jednak pędzących w moją stronę Puchonów i nie miałam pewności, że Heaven mi pomoże, więc w końcu zdecydowałam się na rzut.
Nie szło im najgorzej, ale niestety byli trochę do tyłu w stosunku do puchonów. To był dość ważny strzał i jej rola była równie istotna. Przyjezdna chyba broniła całkiem nieźle, więc jedynym sposobem, żeby coś ugrać, było wytrącenie jej. Akurat nie było z tym problemu, bo kiedy odbiła z całej siły tłuczek, powędrował prosto w jej strone. Tym razem miała dobre ustawienie i nie musiała bawić się w żadne podawanie. Trafiła dziewczynę prosto w łydkę, z siłą na tyle dużą, żeby wytrącić ją z równowagi. Oby to było wystarczające. Remis to oczywiście było za mało, więc zerknęłam na Rowan, zastanawiając się, czy jest chociaż blisko złapania tego znicza. Moment byłby odpowiedni. Miała nadzieje, że Niamh jej nie uprzedzi.
Kostka - 6 Kuferek - 9 + cały ekwipunek z wyposażenia Slythu (+12)
Udo ją bolało… i to bardzo. Całe szczęście, że pałkarz trafił właśnie w tę część ciała. Jakby to była szczęka – jak w przypadku ślizgona – czy ręka mogłoby się skończyć mniej ciekawie. Mimo bólu była dalej zmobilizowana, skupiona i gotowa do działania z nadzieją, że następnym razem uda się jej obronić strzał. No i znowu – akcja, kafel w rękach Puchonów… Jonas, otoczony przez zielonych, postanowił podać do Jacka, a ten wykonał celny rzut na obręcz. Dobra robota! To ją tylko jeszcze bardziej zmotywowało. Skupiła się na atakującym, który miał tłuczka, bacznie obserwując jego działania. Drobne palce Doubravki znowu zacisnęły się na kiju, poprawiła pozycję na miotle (choć nie kręciła tak fajnie bioderkami jak obrońca przeciwnej drużyny) i modliła się w duchu, żeby tym razem nie dostać z tłuczka. Leciała na nią ta sama dziewczyna co poprzednio. Chyba Puchnowe barwy dodały jej +20 do pogardy do Ślizgonów. Przez myśl jej przeszło „nie tym razem, blondyno”. I zapewne tym razem się by udało (była o tym święcie przekonana!), gdyby nie tłuczek. Po raz kolejny, tym razem trafiający ją w łydkę. Jeżyk syknęła z bólu i zacisnęła ręce oraz uda na miotle – uderzenie wyprowadziło ją dosyć mocno z równowagi, ale całe szczęście udało się jej utrzymać na kiju. Niestety na obronę strzału brakło jej czasu. Nic nie powiedziała tym razem. Zacisnęła usta w wąską linię i wróciła na pozycję.
Tempo meczu zdawało mu się zbyt szybkie i z czasem przestawał w ogóle ogarniać, co dzieje się na boisku. Nie oszukujmy się, nie palił się do treningów poza tymi, które organizowane były przez kapitana drużyny, a brak regularnej gry kompletnie wytrącił go w równowagi. Chcąc zorientować się w sytuacji, spojrzał na tablicę przedstawiającą wynik meczu, co właściwie było z jego strony dużym błędem. Zamiast interesować się punktami, powinien raczej baczyć na kafel, a ten został akurat wyrzucony przez obrońcę Hufflepuffu w jego stronę. Zareagował ze znacznym opóźnieniem, co jak łatwo się domyślić, nie poskutkowało spektakularnym sukcesem z jego strony. Jakimś cudem musnął kafel dłońmi, ale nie utrzymał się w jego posiadaniu, bo po chwili przejął go jeden ze Ślizgonów, a Jonas pozostał z niczym. Mimo że zwykle starał się nie używać niecenzuralnych słów, tak tym razem przeklął przez nosem. Wiedział bowiem, że wina spoczywała na jego barkach i to jemu przyjdzie się po meczu tłumaczyć ze swojego kompletnego zdezorientowania w tej minucie meczu.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Słysząc gwizdanie oraz nawoływanie swojej osoby, z pewnym zaciekawieniem podleciał bliżej. Możliwe, że z odległości @Gunnar Ragnarsson nie dostrzegł jego rysów ani nie skojarzył rudego z członkiem FF. Z bliska jednak podobieństwo się rzucało. - Mm - zakręcił kółko wokół obrońcy, pozwalając na przejęcie kafla i kontynuację gry po ataku na Islandczyka. - Ciekawy moment na wciąganie nowych członków. Planujesz gołymi rękoma zabić smoka? Piszę się - skomentował. Dyrekcja jednak, istnieje bardzo duża szansa, że będzie mieć wiele do powiedzenia w tej kwestii. Wiele przeciw. Na sam dźwięk imienia Neirina się krzywią, przypominając sobie, jak poszedł walczyć z trollami, wilkołakiem albo rozbierać uczniów na lekcjach. Przykładem grzecznego ucznia nie był. Ale skoro przeżył trolla górskiego, to prawdopodobnie centaura także. - 'Scuse me for a moment - złapawszy pewniej pałkę, odleciał kawałek od Gunnara. Zamachnąwszy się, posłał siarczysty cios prosto w obojczyk @William S. Fitzgerald. Ścigającemu nie zaszkodziłoby nawet gdyby wybić kość ze stawy barkowego lub strzaskać obojczyk. Nie zaszkodziłoby, oczywiste, z punktu widzenia Huffu. Rudzielec oparł pałkę miotłę i podleciał ponownie bliżej obrońcy Slythu. - Gdybym miał różdżkę, to bym ci to wyleczył. Ale Cherry by mnie wypatroszyła łyżeczką od herbaty za leczenie w czasie gry.
Tym razem odleciała od Ślizgonki, niepogodzona z tym, że pomysł na odszczekanie przyszedł jej do głowy tak późno i nie mogła go już wykorzystać. Trochę korciło ją, żeby trochę jeszcze pomęczyć przeciwniczkę, żeby nadarzyła się kolejna okazja, ale nie mogła mieć przecież pewności, że znów powie coś w tym stylu. Tym razem starała się skupić na szukaniu znicza, ale i tak szło jej to gorzej niż lepiej. Tym razem miała jednak szczęście. Zakrztusiła się powietrzem, które zaczerpnęła gwałtownie, gdy w połowie boiska, akurat tam gdzie patrzyła błysnęło coś złotego. Nie sprawdzała, gdzie jest druga szukająca - pochyliła się nad miotłą i śledząc błysk, ruszyła za nim w pogoń, licząc na to, że tym razem jej nie ucieknie.
Nie wiedziałam dlaczego zgodziłam się być rezerwowym w drużynie Quidditcha. Może to dlatego, że nasza Kapitan była w ciąży i nie mogłam jej odmówić? Poza tym bardzo chciałam, żeby Ślizgoni w tym sezonie wygrali Puchar Quidditcha, jakoś tak uderzyła we mnie rywalizacja po wcześniejszym roku, kiedy zwycięstwo w pucharze domów przeszło nam koło nosa. Kiedy tylko weszłam na boisko i usiadłam na ławce zaczęłam się modlić, żeby nic się nikomu nie stało i żebym nie musiała wejść na boisko. Prawie mi się to udało, zaczęłam wręcz się odstresowywać i bawić wraz z tłumem ciesząc się z każdego punktu zdobytego przez drużynę węży, kiedy nagle... OMM, nie mogłam uwierzyć, kiedy zobaczyłam jak nasza szukająca zderza się z szukającą Puchonów, a po chwili ktoś mnie pakuje na miotłę. Zdążyłam tylko ubrać ekwipunek drużyny, a po chwili byłam już w powietrzu, starając się nie myśleć o tym ile ludzi na mnie patrzy i skupić się tylko na tej małej złotej piłce, która gdzieś krążyła.
Ekwipunek: drużyny (+12)
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Puchońska obrończyni, w której rolę wcielała się jedna z przyjezdnych, nawet nie miała szans zareagować na jego rzut, kiedy tłuczek posłany przez duet ich pałkarzy skutecznie ją znokautował, a kafel bez najmniejszych przeszkód przemknął przez środkową pętlę. Will zadowolony uniósł kącik ust, kiedy z powrotem odzyskali przewagę, niewielką wprawdzie, ale zawsze jednak lepiej to wyglądało niż remis; nie skupiał się jednak na tym ani chwili dłużej – jego uwaga ponownie zwróciła się na to, co działo się na boisku; akcja nie stała wszak w miejscu, a oni nadal mieli tu mecz do wygrania, więc zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić, by spocząć na laurach. Piłka wróciła w ręce Rosenberga, ku któremu ruszył by poprzeszkadzać w kolejnym natarciu na ich pętle i przy odrobinie szczęścia być może też odebrać kafel. Tego nie udało mu się uskutecznić, a w dodatku tak wyszło, że drugi ścigający Puchonów pozostał niekryty i po przyjęciu podania od razu zaatakował bramki, a potem nastąpiła mała powtórka z rozrywki, czego rezultatem była, cóż, utrata przewagi. — A niech to — prychnął pod nosem z wyraźnym przekąsem. Trzeba było być jednak dobrej myśli, bo wszystko jeszcze dało się odrobić, no i był jeszcze przecież znicz, który na obecną chwilę dałby im wygraną. Ale chyba szukające nawet się do tego nie zbliżyły, więc zabawa trwa dalej. Viv przejęła kafla i poleciała ku pętlom, skutecznie wbijając kolejną bramkę po tym jak Ježekovą znów grzmotnął tłuczek. Kafel trafił do Puchona, ale ten popisał się refleksem szachisty i Fitzgeraldowi udało się wykorzystać okazję, żeby zwinąć mu go niemal sprzed nosa. Długo jednak się nim nie nacieszył, bo zaraz poczuł jak tłuczek z ogromnym impetem przyrżnął mu prosto w bark. Aż nim szarpnęło i lekko obróciło na miotle, a kafel siłą rzeczy wyleciał mu z rąk. — Kurwww… — wycedził przez zaciśnięte zęby, starając się opanować ból promieniujący od okolic obojczyka. A bolało jak diabli, choć chyba wszystko miał jednak miejscu. Chociaż chyba bardziej bolesna była utrata piłki na rzecz Puchonów, ech.
Kuferek: 15 Wyposażenie: Komplet sprzętu z wyposażenia drużyny (+12) Wolne przerzuty: 2/2 Kostka: -
Kolejny rzut i kolejny strzał. Zrobił pętlę, by jeszcze zerknąć na swoje dzieło, nim jego uszu nie dobiegł pisk Cherry. Dreszcz przebiegł go wzdłuż kręgosłupa, słysząc te słowa. Nic tak nie potrafiło wybić faceta z rytmu jak kobiece wyznanie miłosne. Czy Cherry nie przesadza? Jeszcze jedna akcja i rzuci w niego pierścionkiem? Brrr... Chyba nie był na to gotowy. Zresztą, patrząc po ślizgonach nie można być do końca zadowolonym. Spójrzmy chociażby na zieloną panią kapitan. Upasła się jak świnia i dalej lata na miotle, spuszczając im łomot. Dobrze, że w ogóle oderwała się od ziemi. Co gorsza, ponownie stracili kafel, ryzykujac tym samym kolejną utratą punktów. Robiło się strasznie dramatycznie. Jakoś dostał ponownie piłkę w ręce i ruszył na bramki. Więcej punktów! Potrzeba im więcej punktów, zanim ktoś złapie znicza i wszystko zepsuje.
KUFEREK: 27 WYPOSAŻENIE: sprzęt drużyny (+12) WOLNE PRZERZUTY: 1/3 KOSTKA:5 -> 6 (przerzut i strzał)
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Kolejny raz w ciągu tej gry oparł się ramieniem o bramkę. Tym razem nie w celach relaksacyjnych, a żeby zatamować krwawienie z nosa. Może jednak powinien założyć ten kask… Wspierając się już połową ciała o bramkę, parsknął dziwnym, niewyjaśnionym śmiechem. To było w sumie całkiem zabawne, że jedyny moment, w którym wykrwawiał się w powietrzu, czując coraz silniejsze drętwienie całej twarzy, był tak naprawdę jedynym najcieplejszym wspomnieniem, jakie miał zapamiętać w Hogwarcie. Dawno nie czuł się tak blisko domu, jak teraz, czując metaliczny posmak krwi w ustach i słysząc donośny krzyk Diny z trybun. Śmiał się, aż trzęsły mu się ramiona, choć tamował ten charkliwy dźwięk, przez który krew z nosa zalewała mu gardło. W końcu jednak musiała przestać lecieć i kiedy to nastąpiło oderwał się ramieniem od metalowego łuku pętli, wcierając ślady uderzenia w rękaw drużynowej koszulki. Dużo zdążyło się zadziać pod nieobecność Neirina. — Jeśli macie tu smoki…możemy próbować ubić nawet hordę — uśmiechnął się półgębkiem, ale zaraz zaprzestał, czując, ze to niesmaczne, kiedy z gęby toczyła mu się moment wcześniej krew. — Luz, po meczu możesz postawić mi piwo — zaproponował, ale w ramach żartu, bo chociaż nie przelewało mu się w galeonach, nie próbował niczego wymuszać na puchonie. — Orient! — krzyknął, bo przez ramię Neirina dojrzał, jak puchon mknie w jego kierunku. Szarpnął gwałtownie miotłą, aż mu się z niedokrwienia w głowie zakręciło, ale zamiast doskoczyć do kafla, przepuścił go przez pętle i jeszcze zrobił bączka wokół niej, tracąć panowanie nad miotłą. — Niezła taktyka rozproszenia, Vaughn. Nie wydawał się przejęty. Troche zawiedziony, że się zastał w grze, ale… zdecydowanie niezaniepokojony faktem, ze przegrywali. Liczyła się dla niego akurat dobra zabawa. A teraz rozmawiało mu się i grało przezabawnie.