Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Czas było przekierować trochę uwagi na szukających, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam kątem oka, że Morgan radzi sobie całkiem nieźle. Na chwilę straciła środek rozgrywki z oczu i kiedy miała tłuczek do dyspozycji, zamiast celować w obrońce czy ścigającego, skierowała go prosto w gryfonkę. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że znowu trafiła. Widocznie w ciąży, mimo dużo mniejszej sprawności też dawała sobie nieźle radę. Widziała, że przerwała jej w najgorszym możliwym momencie i bardzo ją to uciszyło. Kiedy doszła do wniosku, że kupiła sobie trochę cennego czasu, znowu wróciłam spojrzeniem na rozgrywającego kafla. Musieli wziąć się w garść, bo z bramkami z ich strony było różnie.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Radość z obronionej pętli nie trwała długo. Wręcz przeciwnie – uszła z niego w ciągu kilku sekund, bo tyle właśnie potrzebował, by zorientować się co wydarzyło się na boisku. W czasie kiedy on zajęty był bronieniem bramki, Hemah musiała oberwać tłuczkiem. Mocno. W część ciała, która dyskwalifikowała ją z gry. Wiedział, że dziewczyna była twarda, gdyby było to jakieś łagodne obrażenie, nie dałaby zrzucić się z miotły. Choć jeszcze przed momentem był na nią wściekły i chyba tylko cudem powstrzymał się od dalszego wykłócania się o Billie (a teraz także i swój własny honor, swoją drogą...), teraz poczuł w żołądku ucisk, a na policzki wyszedł mu rumieniec, który nie był wynikiem ani mrozu, ani wysiłku, a najzwyklejszego w świecie wstydu. Kiedy zrozumiał co się stało, dziewczyna leżała już na murawie, a obok niej kucała Nora Blanc. Chwilę potem zabrali ją, a na boisko wszedł... Gabriel? W roli ścigającego? Powariowali? Nie podobało mu się to, że kuzyn został wystawiony na nową dla niego pozycję, która w dodatku była tak kontuzjogenna. Nie miał jednak na to zbyt dużego wpływu, jedyne co mógł zrobić to po prostu grać dalej. Ale cała ta gra nie potrwała już długo, bo nagle wydarzyło się kilka rzeczy na raz: Vicario wypuściła z rąk kafla, Gabriel poleciał w jego stronę, a Sharker odbił w niego tłuczka, którego kuzyn najwyraźniej nie widział. Gdzieś w tle natomiast rozbrzmiał okrzyk tłumu i choć w pierwszej chwili pomyślał, że krzyczą w ramach protestu – bo i on sam krzyknął, zupełnie tego nieświadomy – mylił się, bo było to następstwo złapania znicza. Nie wiedział nawet do której drużyny należało zwycięstwo; nic go to już nie obchodziło. W głowie wciąż miał widok gabrielowej krwi, jakby na moment zastygłej w powietrzu i jego zbolałej pozycji, jaką przybrał na miotle, jednocześnie tracąc nad nią kontrolę. Poleciał w dół i czym prędzej stanął na twardej, zmarzniętej ziemi, próbując dopchać się do kuzyna, ale jego otaczało już całe grono ludzi. I choć na zmianę krzyczał „Gabriel!” i „to mój brat, puśćcie mnie!”, nie udało mu się go dosięgnąć. W końcu doszedł do wniosku, że to bezcelowe, zresztą i tak Gabriela zabierano do skrzydła szpitalnego. Powinien powiadomić rodzinę, zrobić cokolwiek... a na pewno nie stać tutaj jak kołek, bez mała przymarzając do gruntu.
| z/t
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Sob 14 Gru - 1:34, w całości zmieniany 1 raz
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Chyba zaczynał domyślać się, dlaczego nie grają z uczniami częściej. W ogóle nie mógł już skupić się na grze, przyłapując się na tym, że wzrok zjeżdża mu w kierunku Hemah. I chyba nie był jednym, który bardziej niż grą zaczął przejmować się dzieciakami. Na szczęście nie trwało to długo. Po chwili z trybun rozległo się głośne buczenie, co mogło świadczyć tylko o jednym. Odszukał wzrokiem szukające i faktycznie April trzymała znicza w dłoni. Hal wyobrażał sobie, że będzie bardziej cieszył się z takiego obrotu spraw, ale jeszcze do niego nie docierało, że udało im się pokonać gówniaki. Inny dzieciak miał całą twarz we krwi. Co mecz zdarzały się takie makabryczne kontuzje, ale inaczej patrzył się na to z trybun, a zupełnie inaczej odczuwało się to z bliska. Fakt, że był w przeciwnej drużynie sprawiał, że czuł się trochę tak, jakby sam był za ich obrażenia odpowiedzialny. Wylądował na ziemi, uginając się w pierwszej chwili na nogach i przypominając sobie o obitej nerce. Odzyskał równowagę i lekko skrzywiony, plując co jakiś czas krwią, ruszył w kierunku Nory, szukając @Hemah E. L. Peril. Nie wyobrażał sobie świętowania, dopóki nie upewniłby się, że z małą wszystko w porządku.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Spadanie było czymś, co rzadko doświadcza. Obite ręce, nogi, twarz... Naprawdę wiele trzeba, by zrzucić ją z miotły. A w tym stanie nie mogła nawet nacieszyć się poczuciem nieważkości, kiedy wszystko, na czym organizm się skupia, to ból i panika. Nie było cudownego zawieszenia w powietrzu, nie było dramatycznego slow-motion, nie było powiewających wokół twarzy kosmyków, kiedy ręce wyciągają się za miotłą - pasmem czerni na perłowym niebie. Był hałas, ból, natłok zdarzeń i odczuć. Lot trwał sekundy, ktoś zaklęciem ją złapał, ktoś inny coś mówił. Nie minęło wiele, jak wlano w usta dziewczyny Morphiusa. A potem wszystko straciło na znaczeniu. Przeniesiono ją gdzieś w suche miejsce i póki stan był stabilny, zostawiono celem zajęcia się Gabrielem. Znieczulona i unieruchomiona ścigająca może parę minut poleżeć, ale krwawiący zawodnik już niezbyt. Więcej osób się wokół niej kręciło, ale w tym stanie niezbyt ich poznawała. Uśmiechała się tylko do każdego, leżąc z jedną ręką na twarzy, łokciem przysłaniając sobie oko. Dopiero, kiedy ktoś zatrzymał się na dłużej, zmusiła się do skupienia na nim wzroku. Z trudnościami poznała opiekuna własnego domu. Zakrwawionego. - Moje kości są w tym samym stanie, co pańska twarz, profesorze - rzuciła wesoło, przymykając oczy i trąc je dłonią, zanim ponownie na niego spojrzała. - Quidditch nie wybacza, co? To ja chyba będę kilka dni wyłączona z obowiązków prefekta. Ale panna Blanc mówiła, że będzie dobrze, tylko musi coś tam... Coś ten. Ale ona zawsze tak mówi, nie? I zawsze wszyscy jej wierzą. Dobra jest - mamrotała niekoniecznie składnie, ale z pewnością z błogostanem na twarzy. - Nie sądziłam, że moje pierwsze tak poważne obrażenie... I to na szkolnym meczu. Zabawne, ha? Kto to strzelał? Bo wcześniej to Morris, znaczy, profesor Morris, a teraz... Teraz nie widziałam. Wygraliście? Kto dał wróżbitę na szukającego... Pewnie ta sama osoba, co pozwoliła grać ślepemu - zaśmiała się, przeczesując teraz włosy palcami.
- Oby lepszym niż ci uczący cię do tej pory – zażartował w odpowiedzi na słowa Darcy o byciu nauczycielem, bo wciąż był święcie przekonany, że dziewczyna uczęszczała do Ilvermorny; następnie zaś, tak jak zapowiedział, udali się na boisko, zahaczając uprzednio o wieżę Gryffindoru, w której to zaopatrzyli się w okrycia wierzchnie, coby nie zmarznąć na chłodnym powietrzu, a także o schowek, z którego wypożyczyli na chwilę sprzęt; nie planował gry, ale doszedł do wniosku, że pokazanie jej żywych atrybutów będzie bardziej owocne niż samo gadanie. Podczas drogi Boyd nie drążył już poruszanego wcześniej tematu rodziny, bo rozmówczyni jasno dała mu do zrozumienia, że nie ma chęci go kontynuować, co szczerze powiedziawszy bardzo mu odpowiadało, bo on też powiedział już wystarczająco dużo. Zamiast tego pogadali trochę o lekcjach, a potem postanowił niezwłocznie zacząć wprowadzać ją w wątek quidditcha i podczas dystansu z Wielkich Schodów aż po boisko zrelacjonował jej historię tego pięknego sportu, starając się nie przynudzać zbytnio i nie ekscytować szczegółami, które raczej nie wydawałyby się jej interesujące. Dotarli wreszcie na miejsce, skrzynia z piłkami wylądowała na murawie, a Callahan zamilkł na chwilę, zastanawiając się jak najzgrabniej ująć to, co chciał jej przekazać, bo przecież mówca był z niego raczej średni. - No, to tak. Od początku – oznajmił dziarsko, stwierdziwszy, że zacznie od zupełnych podstaw, bo nawet jeśli Darcy je znała, to wiedzę trzeba utrwalać – Mamy siedmiu graczy: trzech ścigających, dwóch pałkarzy, obrońcę i szukającego, i cztery piłki: kafel, dwa tłuczki i znicz. Zaraz se je obczaisz – zapowiedział, otwierając kufer i wydobywając ze środka pierwszą z nich – Duża, czerwona to kafel i zadaniem ścigających jest przerzucić go przez jedną z pętli przeciwnika, których broni… no, obrońca, a za każdy celny strzał drużyna zdobywa dziesięć punktów. Łap – rzucił piłkę w stronę dziewczyny i kontynuował – Jest zaczarowany Arresto Momentum, znaczy ten kafel, nie obrońca, i dzięki temu powoli spada, także nie trzeba po niego zapieprzać na ziemię, jak komuś wypadnie. Sprytnie, nie? No, ale żeby nie było za łatwo, to są jeszcze tłuczki – dodał, ostatnie słowo wypowiadając niemalże z czułością, bo przecież tyle dla niego znaczyły te małe paskudy, po czym przezornie wyjął ze skrzyni pałkę, a dopiero później uwolnił agresywną piłkę – Uwaga! – rzucił entuzjastycznie ostrzeżenie trochę po fakcie i odbił go lekko zanim któreś z nich zdążyło oberwać, by następnie przekazać pałkę dziewczynie. - Dawaj, Hirrland, przypierdol mu i zobacz jakie to piękne uczucie – zachęcił ją, gdy kafel zawrócił i skierował się prosto w ich stronę.
Spoiler:
Rzuć se kostkę i zobacz czy jesteś super pała czy wcale nie: 1,3 - fantastycznie ci poszło, odbijasz kafla z taką siłą i precyzją, że aż sama nie wierzysz. 2,5 - jakoś udaje ci się odbić kafla, ale tak pokracznie, że trafiasz nim w swojego nauczyciela. DZIĘKI. 4,6 - albo masz za słaby refleks, albo za mało siły, ale obrywasz kaflem; przeżyjesz, ale będzie z tego siniak.
Darcy U. Hirrland
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : amerykański akcent, blizna na lewym przedramieniu, przygarbiona postawa i czerwona szminka na ustach
Z jednej strony nie spodziewała się, że od razu przejdą do realizacji umowy, ale z drugiej może to i lepiej, że będzie miała to już za sobą. Z natury była osobą, która nie lubi pozostawiać spraw niedokończonych, więc im szybciej zakończy douczanie w tym temacie, tym spokojniejsza będzie. Z zadowoleniem przyjęła fakt, że kładąc się dziś wieczorem do łóżka będzie miała z głowy quidditch i pozostanie jej jedynie wywiązać się ze swojej części układu. Opuściwszy Wielką Salę ruszyli schodami w kierunku pokoju wspólnego Gryffindoru, mijając po drodze zadziwiająco niewielu uczniów. Najwyraźniej młodzież zaszyła się gdzieś, gdzie palił się ogień w kominku i panowała przyjemna, weekendowa atmosfera. Gdy wreszcie dotarli na miejsce, zgarnęli szybko okrycia wierzchnie i skierowali się z powrotem na parter, gdzie znajdowało się wyjście z zamku. Całe szczęście klatka schodowa postanowiła się nad nimi zlitować i oszczędziła im wszelkich nieprzyjemnych niespodzianek. W drodze na boisko Darcy dowiedziała się wszystkiego o historii nieszczęsnego sportu, włączając w to pojedynki między kibicami podczas ostatnich mistrzostw. Opuszczając ciepłe wnętrza szkoły, napotkali suche, grudniowe powietrze i niezbyt silny, ale chłodny wiatr. Para, którą wydychali z płuc tworzyła gęste kłęby wokół ich ust, kiedy ramię w ramię szli oszronionymi trawnikami w stronę boiska. Na miejscu Callahan przypomniał jej zasady quidditcha, te zaczynając od tych najbardziej podstawowych. -Trzech ścigających, dwóch pałkarzy, obrońca i szukający. - powtórzyła, starając się przyporządkować członków ich drużyny do odpowiednich pozycji. W międzyczasie chłopak rzucił w jej stronę kaflem, którego ta złapała dosłownie w ostatniej chwili, boleśnie odczuwając nieumiejętny chwyt w nadgarstku. - I nie ma znaczenia, przez którą bramkę się przerzuci? Wszystkie punktowane są za 10? - zapytała, nie będąc pewna, po co w takim razie bramki ustawiono na różnych wysokościach, jeżeli wszystkie warte są tyle samo. Z niezbyt mądrą miną obserwowała, co począł wyczyniać Callahan. Jej wiedza o tłuczkach sprowadzała się do tego, że są dwa i potrafią mocno przypierdolić. Nierozumiejącym wzrokiem odebrała od chłopaka pałkę, która okazała się dużo cięższa, niż dziewczę przypuszczało. Nieporadnie spróbowała ustawić się w pozycji, która umożliwiłaby jej odbicie piłki, jednak ta zniknęła im z pola widzenia. Stała tak chwilę, czując narastające zażenowanie na twarzy, aż wreszcie zrezygnowała, stając z powrotem prosto i patrząc z wyrzutem na Gryfona. -Wygląda na to, że nam zwia... - nie zdążyła skończyć, bowiem przerwał jej donośny świst tuż przy prawym uchu, a w następnej chwili leżała na murawie, czując pulsujący ból w skroni. -Kurwa.
Nadszedł czas kolejnego meczu. Tym razem zmierzyć miały się ze sobą Hufflepuff i Ravenclaw. Obie drużyny przegrały swoje poprzednie mecze, więc miały o co walczyć. Jak zwykle w dniu meczu przy śniadaniu panowało w Wielkiej Sali równie Wielkie poruszenie. Wszyscy jedli w pośpiechu, by jak najszybciej ruszyć na trybuny i zająć jak lepsze miejsca. Członkowie drużyn natomiast z pewnością byli podekscytowani i zdenerwowani. W końcu wybiła godzina meczu i przy okrzykach niemal całej szkoły zgromadzonej na trybunach, na płytę boiska wyszli zawodnicy. Sędziujący mecz Lazar Limier powitał drużyny, przypomniał im o uczciwej grze, a gdy kapitanowie uścisnęli sobie dłonie, zagwizdał i czternaście mioteł pomknęło w górę. Wkrótce dołączyły do nich cztery piłki i sędzia.
Ostatnie dni nie były dla niego ani trochę łaskawe – źle czuł się sam, źle czuł się w towarzystwie: w zasadzie nie bardzo wiedział czego wymagać od siebie samego i otoczenia. Wydarzenia z ostatnich dni mocno wpłynęły na Puchona, dlatego uznał, że dobrze będzie zmusić się do czegoś innego, niż zwyczajowe lekcje i snucie się po korytarzu. Mecz Quidditcha a nuż dobrze mu zrobi. I faktycznie, jego ekstrawertyczna natura zaczęła się odzywać: gdy tylko zjawił się wśród tylu osób do reszty pochłoniętych zbliżającym się meczem, natychmiast przejął od nich energię i przybrał nieco radośniejsze oblicze. I rozgadał się. - Skopiemy Krukonom tyłki! – na swój zresztą założył szczęśliwe gacie, które miały mu pomóc w lepszym rozgrywaniu. Dobre wyposażenie to podstawa… no, poza bielizną miał jeszcze lepszą, niż do tej pory miotłę, która znacznie lepiej leżała mu w dłoniach. I uwaga! Szczęśliwe gacie poskutkowały, bo gdy tylko usłyszał gwizdek natychmiast porwał się do kafla. Chyba frustracja i zły humor minionych dni dodatkowo dodały mu mocy, bo śmigał między przeciwnikami jak zawodowy pies na agility. Kurde, co. Powinienem wygryźć Hem z narodowej drużyny-… Zdążyło mu jedynie przemknąć przez myśl, gdy rzucił piłkę do pętli.
Kuferek: 4 + 6 za miotłę Przerzuty: 1 Kostka: 6
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Pierwszy mecz w tym roku należało zacząć z przytupem. Nie miał pojęcia czy uda im się zmiażdżyć Puchonów, ale rzecz jasna miał na to ogromną nadzieję i prawdę powiedziaswszy – był raczej dobrej myśli. Wiedział, że sporo ćwiczyli, a ostatnie zwady w dróżynie powoli odchodziły w niepamięć. Bardzo liczył na to, że pokojowa herbatka na koniec przedświątecznego treningu trochę ich wszystkich rozluźniła i poprawiła im humory – nawet jeśli była już tylko wspomnieniem. Miłym wspomnieniem. Na boisko wszedł dumnie wyprostowany, prowadząc za sobą przyodzianą na niebiesko drużynę. Przywitał się z Limierem, a potem zatrzymał się przy @”Cherry A. R. Eastwood”, do której z uśmiechem wyciągnął rękę. Który raz miał przyjemność rozpoczynać z nią mecz? Drugi? – Powodzenia – powiedział nieironicznie, a potem dosiadł swojej miotły. Miał na sobie pełny ekwipunek, w tym kask i ochroniacze, bo na obronie były one koniecznością. Wzbił się w powietrze i poleciał na swoją oddaloną od środka boiska pozycję. Chwilami tęsknił za rozgardiaszem, który panował w tamtym miejscu, zwłaszcza na początku meczu, kiedy kafle zazwyczaj trzymały się z daleka od bramki... Zaraz... Miały trzymać sie z daleka, a tymczasem Liam złapał w ręce kafla i leciał do niego z zawroną prędkością, ewidentnie gotów rzucić zaskakująco szybkiego gola. Nie mógł mu na to pozwolić. Skupił się na kaflu i wystrzelił w jego stronę kiedy tylko znalazł się w powietrzu. Ledwo udało mu się obronić, przez moment spanikował, że jednak źle ocenił odległość i nie dosięgnie do piłki, ale na szczęście ostatecznie odbił ją dłonią, złapał i rzucił Rileyowi, który pojawił się tuż przy pętlach. Uśmiechnął się sam do siebie – zarówno do swojej obrony, jak i pulsująco szybko krwi. Kochał to uczucie.
Punkty: 28 w kuferku + 12 za przedmioty (moje z kuferka, nie drużynowe!) Przerzuty 3/4 - został mi jeden! Kostka: 1 → 5 → 5 → 6
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Sob 25 Sty - 19:58, w całości zmieniany 2 razy
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Po ostatnich wydarzeniach w moim pokoju, nie byłem szczególnie pozytywnie nastawiony do gry na boisku. Kiedy pomyślałem o tym, że mógłbym dzisiaj przytulić się do Elaine i spędzić ten wieczór spokojnie to (z całym szacunkiem do gry w Quidditcha), ale dla mnie wybór byłby prosty. Tyle, że Elaine i tak nie miała dzisiaj czasu, a ja nie zniósłbym później nieprzychylnych spojrzeń jej brata, gdybym zdecydował się zignorować ten mecz. Zresztą, całkiem to lubiłem. Tylko od czasu biegania w deszczu i chłodzie, oczekiwałem na ocieplenie jak głodujący na pierwszy posiłek. Kiedy zaś wskoczyłem na miotłę, kompletnie zapomniałem o marudnym nastroju jaki mi dziś towarzyszył. Kafla dostałem zaskakująco szybko. Elijah obronił pierwszy rzut na naszą pętlę, a ja chętnie odwdzięczyłem się puchonom także i swoją próbą trafienia do celu. Wydawało mi się, że całkiem nieźle mi poszło, ale dziewczyna która dzisiaj broniła też nie wyglądała jakby siedziała na miotle po raz pierwszy w życiu.
Punkty: 18 Ekwipunek: Gogle +1, koszulka +1, kompas +1, rękawice +1, Nimbus +6, kask +1 i BIORE OCHRANIACZE z ekwipunku drużyny +1 = +12 Przerzuty: 3/3
Nie mogła się doczekać dzisiejszego meczu. W szatni nieomal podskakiwała w miejscu, kiedy przebierała się w strój sportowy. Nerwy były pozytywne. Nakręcały ją do starania się i do działania. Powodowały, że zamiast martwić się swoim (być może) nienajlepszym występem (wszak nie była w głównym składzie) to nie mogła się doczekać początku gry. Wsiadając na miotłę, poczuła się jak w domu. Uśmiechnięta od ucha do ucha zrobiła kilka fikołków, aby się rozgrzać i zajęła miejsce przy pętlach, czekając na okazję do obrony. Nadarzyła się ona bardzo szybko. Prefekt Ravu dość celnie rzucił w kierunku lewej pętli, ale Anunnaki była jeszcze zbyt czujna, aby przepuścić ten rzut. Obroniła bez większego problemu i podała kafla do ścigającego, który już czekał na przejęcie.
Punkty: 10 i nic nie biorę z ekwipunku, bo braknie innym < /3 Przerzuty: 1/1
4
Bjørn H. Nordhagen
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Blizna na lewej łopatce, włosy w nieładzie, bardzo jasna cera, heterochromia centralna
Lubił Quidditcha, ale branie w nim udział jednocześnie oznaczało zwracanie na siebie uwagi. Pałkarzom nikt się nadmiernie nie przyglądał, ale w tym meczu przyszło mu być tym, który rzuca kokosem kaflem, a to takie osoby były obserwowane najbardziej podczas zmagań na boisku. Stresował się jak cholera i tylko modlił się w duchu, żeby jako pierwszy nie zleciał z miotły twarzą w piach. Tylu ludzi będzie patrzeć, a jeśli coś schrzani to potem go o to obwinią. Najgorzej. Siedząc na miotle tuż przed startem meczu zerknął w stronę trybun Hufflepuffu. Wygrana dobrze by im zrobiła, musiał się skupić na tym, żeby chociaż z jego powodu wysiłek całej drużyny nie poszedł na marne. Tak, skopią Krukonom tyłki. Tej myśli się trzymał przede wszystkim. Byleby tylko Ravenclaw nie skopał tyłków im, bo i taka możliwość istniała. Gdy kafel włączył się do gry, zaczął lecieć w pobliżu Liama, żeby w razie czego móc przejąć piłkę i interweniować. Ten jednak rzucił na bramkę. Niedługo później sam próbował oddać strzał. Ignorował hałas widzów, skupił się tylko i wyłącznie na obręczy. A gdyby tak przeprowadzić jakąś zmyłę?
Kuferek: 0 Przedmioty: Pożyczone z ekwipunku drużyny – miotła (+6), rękawice (+1), gogle (+1), ochraniacze (+1), koszulka (+1) = łącznie 10 Przerzuty: 1/1 Kostka:6
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Ulżyło mu, kiedy w końcu wysłuchano próśb chłopaka i pozwolono mu nie grać jako obrońca. Tylko po to, aby kazać wejść jako szukający. Czy ktoś w Ravenclawie nie robi sobie z niego żartów? W porządku, jest jasnowidzem, ale nie jest jakimś totalizatorem sportowym, co przewiduje przebieg meczu, aby wygrać. Nie miałby nawet sumienia aż tak oszukiwać. A jednak siedzi tutaj i ze zwieszoną głową wznosi się nad murawę. Kto to widział, wystawiać niewidomego szukającego. Chociaż może jest w tym jakaś logika i taktyka, kiedy nie można liczyć na wypatrzenie drobnej kuleczki, to liczy się, że osoba o czylszym słuchu ją usłyszy. A później Cherry go zabije, jak zejdzie z boiska. O ile jeszcze nie w trakcie gry. Przynajmniej szukający jest rzadziej obiektem do pałowania niż obrońca...
Kuferek: 8 + 12 za sprzęt (11 od drużyny, 1 od Elaine za pożyczone rękawiczki) Przerzuty: 2 Literka: H
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Zwykle nie czuła aż takiej presji. Do tej pory, w tych kilku meczach, w których miała okazję grać, czuła tylko ekscytację i "sportową złość", jak mawiają mugolscy komentatorzy sportowi. Teraz jednak była autentycznie zestresowana, chociaż starała się tego po sobie nie okazywać. Wyposażona w cały sprzęt jakim dysponowała drużyna Hufflepuffu, przyglądała się stojącemu na przecikwo niej na boisku szukającego Ravenclawu. Wiedziała, że on nie może jej się przyglądać, ale nie oddawało jej to otuchy, tak jakby się spodziewała. Przeciwnie, martwiła się co ludzie powiedzą, jak przegra z niewidomym. Trzeba przyznać, że było to dla niej nowe uczucie. Zwykle była pewna zwycięstwa, nawet ze sprawniejszymi od tego ślepaka, teraz jednak było jej jakoś niedobrze. Modliła się tylko, żęby była to kwestia nerwów, a nie jakieś jasnowidzowskie przeczucie. W powietrzu poczuła się już trochę lepiej. Nadal nie była pewna siebie, ale już nie chciało jej się z tego powodu rzygać. Wręcz przeciwnie, była jakby bardziej skupiona niż zwykle.
Może i była ostatnio nieco oderwana od hogwarckiej rzeczywistości, ale to nie miało żadnego znaczenia w obliczu meczu. Cherry jak zwykle entuzjastycznie podchodziła do całej sprawy, już od dobrych kilku dni zagrzewając Puchonów do walki - miała ogromną nadzieję na zwycięstwo. Znała możliwości swojej drużyny i teraz tylko modliła się o to, żeby sprawy nie przesądził pech. - Przyjemność jak zawsze, Elijah - zagadnęła, uśmiechając się szeroko i ściskając chłopakowi rękę. Skinęła mu jeszcze głową na znak odwzajemnienia jego życzenia, a potem już odepchnęła wszelkie grzeczności na bok. Trzeba było skupić się na grze... Zagwizdała głośno, widząc @Liam A. Rivai przy kaflu, od razu podlatując nieco bliżej, by w razie czego osłaniać go przed tłuczkami. Game's on... Drobne potknięcie (w postaci obrony Elio) nie miało większego znaczenia. Oj działo się, działo! - Bjørn, dajesz! - Zawołała do drugiego ścigającego, rzucając się na tłuczka. Dobrze było spałować kogoś, kto nie był ślepy. Gdyby jeszcze ustawienie było nieco lepsze... Machnęła ręką na Neirina, nie potrafiąc zdusić uśmiechu przy posyłaniu mu tłuczka. Lubiła ten duet.
Ekwipunek: własny: koszulka (+1), google (+1), kask (+1), rękawice (+1); szkolne: nimbus (+6); pożyczone (od @Harriette Wykeham): kompas (+1) Pkt w kuferku: 39 (+11 za ekwipunek) Przerzuty:5/5
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Również lubił ten duet. Cherry może nie była mu tak bliska, jak Liam czy Jack, niemniej dogadywali się całkiem dobrze, w dziwny sposób odnajdując wspólny język, kiedy oboje siedzieli na miotłach. Może to wynikać z faktu, że to właśnie ona go szkoli - stricte pod swoje potrzeby. A może po prostu z nietypowej więzi, która ich łączy. W pewien sposób czuł się dziwnie, nie mając Jacka nigdzie na boisku. Był Liam, ale... Gdyby jeszcze był Moment, ich mały team byłby kompletny. Przeciwnicy nie mieliby szans. Nie poświęcał jednak wiele czasu na rozmyślanie o Walijczyku, nie tym razem. I chociaż nie odpowiedział uśmiechem na grymas kapitan, bezbłędnie przejął od niej tłuczka i z impetem posłał go w stronę Elijaha.
Kuferek: 8 + 6 za miotłę drużyny Przerzuty: 1 Kostka: 1
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Sytuacja podczas tego spotkania była bardzo dynamiczna i trudno było powiedzieć kto ma przewagę. Ledwo oddał kafla w ręce Rileya, a ten pomknął jak błyskawica na drugą stronę boiska, wywołując tym samym uśmiech na twarzy kapitana Krukonów. Dokładnie tak jak im zawsze powtarzał – nie czekać na obrót sytuacji, a samemu się do niego przyczyniać. Lepiej atakować niż bronić. Fairwyn oddał całkiem niezły rzut, ale niestety obrończyni pętli po stronie Puchonów wykazała się refleksem, który pozwolił jej na obronienie bramki. Żałował tylko, że nie może obejrzeć sobie tego z bliska. Boisko było puste bez Elaine, ale starał się nad tym nie zastanawiać. Wiedział, że nie miała możliwości żeby pojawić się na tym meczu, dziadek był nieubłagany i jasno powiedział, że potrzebuje jej dzisiaj w galerii. Musieli sobie jakoś radzić. Miał nadzieję, że zgarną ją później na zwycięskie piwo. Nim się obejrzał, Bjørn już leciał w jego stronę i tym razem niestety nie dane mu było bronić. Choć przygotował się i miał naprawdę dobrą okazję do powstrzymania piłki przed przeleceniem przez jedną z obręczy, tłuczek wycelowany przez Neirina był nieubłagany – nieubłaganie celny i nieubłaganie bolesny. Trafił do prosto w stopę i fakt, że miał na sobie przecież buty nic a nic mu nie pomógł – zabolało go jak cholera i przysiągłby, że coś tam chrupnęło. Ból zdekoncentrował go do tego stopnia, że kafel przemknął się między jego rękoma i dał Puchonom pierwsze punkty.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie mogła się doczekać tego meczu. Głównie ze względu na to, że od jakiegoś czasu miała przymusową przerwę od Quidditcha i straciła szansę na to, by brać udział w ostatnim meczu. Teraz jednak mogła na spokojnie wziąć udział w meczu przeciwko Puchonom. Zgarnęła cały sprzęt dostępny w szatni Krukonów poza kompasem miotlarskim, bo ten dostała na święta od Lazara (za co będzie mu dozgonnie wdzięczna). Tak samo była wdzięczna Morgan, która pożyczyła jej swoje rękawice. Złota dziewczyna z niej. Warto jednak się przyjaźnić z innymi miotłozjebami. Dosiadła tego pięknego Nimbusa, który był niczym mokry sen każdej nastolatki interesującej się Quidditchem i pogładziła drewno, z którego wykonany był jego trzon, nasmarowany niedźwiedzim sadłem prosto z syberyjskiej tundry. Musiała dbać o sprzęt nawet jeśli był on własnością szkolną. Wyleciała na boisko, gdy tylko mecz się rozpoczął i zajęła odpowiednią pozycję pośrodku boiska. Gra się rozpoczęła, tłuczki zaczęły śmigać, a kafel krążyć między zawodnikami. Dopiero w momencie, gdy Puchoni nieszczęśliwie przerzucili kafla przez ich obręcz, piłka trafiła w ręce Strauss, która natychmiast skierowała się w kierunku pętli przeciwników, przerzucając po drodze kafla do Rileya.
Kuferek: 18 (podstawka) +12 za sprzęt drużyny, pożyczone rękawice i własny kompas Przerzuty 3/3 Kostki:5
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Pierwszy atak na pętlę nie powiódł się. Szkoda, liczyłem na to, że chociaż podczas tego meczu uda mi się wbić cokolwiek do pętli. Miałem celne rzuty, ale zwykle niewystarczające do ogrania obrońców z innych drużyn. Chyba powinienem poćwiczyć trochę z Elio rzuty w te skrajne pętle. Jeśli wyrobiłbym w sobie rękę do celowania w sam róg, może wreszcie byłbym bardziej przydatny. Chorobliwa chęć strzelenia w końcu tego gola kiedyś miała mnie zgubić. Tymczasem miałem właśnie swoją okazję. Dostałem kafla od Violetty. Spróbowałem wyminąć ścigających Puchonów, którzy znikąd pojawili się przede mną, ale nie widziałem żadnej luki przez którą mógłbym oddać strzał. Poszukałem wzrokiem postaci Strauss. Widząc, że nie odleciała zbyt daleko i upewniając się, że patrzy, oddałem jej kafla ponad głowami żółtych.
Przerzuty: 2/3
3->2
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Nie widziała tego gówna nigdzie, a chciała złapać go jak najszybciej, żeby mieć to przeklęte, nieznane jej uczucie za sobą. W międzyczasie obrońca krukonów dostał tłuczkiem i Hufflepuff zdobył gola. Kafel jednak szybko przeszedł na drugą stronę boiska. Szukający kruków podawali między sobą piłkę, a przy pętlach Huffu krążył ich pałkarz, z pewnością czekając na okazję. I w tym momencie zobaczyła błysk. Jej ciało zareagowało szybciej niż świadomość. Już leżąc na miotle i mknąc w kierunku znicza uświadomiła sobie doniosłość sytuacji. Już była blisko, już go prawie miała... i ta pierdolony, ślepy pietuch zacisnął dłonie na piłeczce. Nawet nie widziała skąd nadleciał, ani jak to zrobił. Poczuła wzbierającą w niej wściekłość! - TY LUGO ZGNIŁA, GNIDO ŚLEPA, BAJSTRUKU PIERDOLONY! - wrzasnęła i doleciawszy do chłopaka sprzedała mu kopniaka w biodro - TAK CI RYŁO OBIJE, ŻE CI WZROK WRÓCI, WSZAWA ZDECHLINO! - darła się dalej. Sukinkot musiał jakoś oszukiwać, bo to było niemożliwe.
Kostki: chujowe
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Okej. Jest spokojnie. Lata sobie, nic go póki co nie atakuje. Zewsząd dochodzą krzyki, może nawet posłuchać ich i nie martwić się o tempo gry. Nic Krukona nie obchodzi poza tym, aby latać sobie kawałek nad innymi i w tej części, w jakiej nie dzieje się najgorsza akcja i prawdopodobnie nie ma tłuczków. Gro czasu wychodziło mu to idealnie. A potem uderzyło go niemiłe wrażenie, że zaraz wpadnie na znicz. Wait, what? Nie spodziewał się żadnego tyrgnięcia z przyszłości, bo nie szukał jej, po prostu egzystując na boisku. I taki był jego plan, dotrwać spokojnie do gwizdka. To było pewne, że szukający Hufflepuffu złapie złotą piłeczkę, pytanie tylko, ile goli się niebieskim uda nabić do tego czasu. A potem wydarzyło się za dużo rzeczy na raz. Nieświadomie przyspieszył, wpadając dosłownie na znicz. Mało subtelnie, z ujemną gracją, wpierdolił się na złotą piłeczkę, która zaplątała się w jego ubranie. Oburącz zaczął się oklepywać, zanim nie złapał jej w dłonie. I nie zamarł po tym. - ...Oh, fuck me - wyrwało mu się, jak nigdy nie przeklina. Był w takim szoku, że nie umiał użyć innych słów, czy w ogóle pomyśleć o tym, aby cokolwiek logicznego powiedzieć. Po prostu wisiał w powietrzu, trzymając w zaciśniętych palcach trzepoczącą piłeczkę, czując, jak serce mu wali, a głowa pustoszeje ze wszelkich myśli. I nie spodziewał się zupełnie tego, co nastąpi później. Hałas z trybun i gwizdek to jedno, ale wyzwiska tuż przy uchu oraz gwałtowne kopnięcie to co innego. Wyrwało go to z odrętwienia w ten bardzo negatywny sposób, sprawiając, że zachciał się na miotle. A później po prostu z niej zsunął, nie mogąc złapać trzonka, zbyt zaaferowany trzymaniem znicza. Przyciągnął go do piersi, jakby chronił największy skarb. On go chyba już nigdy nie odda. Nawet, kiedy leciał w dół, czując zimno wiatru oraz surrealistyczne wrażenie, że to spadanie nie jest w sumie takie złe. Niedowierzanie wyparło z jego umysłu nawet strach przed zderzeniem z ziemią.
Mecz przebiegał spokojnie - jak na mecz quidditcha oczywiście. Wszyscy grali ładnie i czysto. Hufflepuff zdobił jedną bramkę po uderzeniu obrońcy tłuczkiem. Swansea na szczęście nie był mięczakiem i nadal trzymał się na miotle. Krukoni przejęli piłkę i lecieli w stronę pętli przeciwników. W tym momencie jednak zobaczył ruch w innej części boiska. Szukający najwidoczniej mili oczy (no a przynajmniej jedno z nich) na zniczu. Obserwował ich, jednocześnie kątem oka kontrolując sytuację przy pętlach. Po chwili jednak mógł już przestać zwracać uwagę na kafla - Arathe-Ricœur trzymał znicza w dłoniach. Limier zagwizdał na koniec meczu. Było to może niespodziewane, ale wiedział już, że chłopak potrafi zaskoczyć. Bardziej nie spodziewał się zachowania O'Healy. Gwizdnął ponownie, gdy dziewczyna kopnęła kolegę, przeciągle, licząc na to, że samym jego dźwiękiem przywoła puchonkę do porządku. Po chwili jednak wypluł gwizdek i wyszarpał różdżkę z kieszeni. Arathe-Ricœur spadł z miotły. Szybko rzucił w ziemię zaklęcie, zapewniając faulowanemu zawodnikowi bezpieczne lądowania i czym prędzej podleciał do wywrzaskującej zrozumiałe tylko dla siebie wyzwiska drugiej szukającej. - O'Healy, dość! - ryknął, łapiąc dziewczynę za ramię - Na ziemię! Odeskortował nabuzowaną smarkulę na ziemię. Rozumiał, że na meczach ludzi ponosiły emocje, ale istniały pewne granice. W ich stronę biegła już z trybun @April Jones. - W samą porę, profesor Jones! - zawołał w stronę opiekunki Hufflepuffu - Proszę się zajęć swoją podopieczną. Nie dało się ukryć, że był zdenerwowany. Tego typu szczeniackie zachowania psuły dobry klimat, który budowały wydarzenia sportowe i nie zamierzał ich tolerować.
KONIEC MECZU Hufflepuff 10: 50 Ravenclaw
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Uczucie porażki związane z przepuszczonym golem przez pierwszych kilka sekund było nawet bardziej przytłaczające niż ból wiążący się z bezpośrednim spotkaniem jego stopy z tłuczkiem. Skręciło bezlitośnie jego wnętrznościami, podnosząc poziom stresu... a kiedy dotarło do niego w pełni jak wielką krzywdę wyrządził mu pałkarz Puchonów, skręciło go jeszcze bardziej – na tyle mocno, że śniadanie podjechało mu pod samo gardło, grożąc, że zaraz na dobre opuści jego żołądek. Zaklął w myślach i zacisnął zęby, ale nie mógł pozwolić sobie na opłakiwanie przepuszczonego kafla – trzeba było grać dalej. Kafel przejęła Violetta i podała go do Rileya, ale anim sytuacja zdążyła się porządnie napiąć, cały mecz przerwał... gwizdek! To mogło oznaczać tylko jedno – KTOŚ ZŁAPAŁ ZNICZA! Elijah gorączkowo powiódł wzrokiem po boisku, próbując odnaleźć owego szczęściarza i dosłownie zamarł, widząc, że jest to nikt inny jak Fabien. Fabien Arathe-Ricœur. Cholerny niewidomy Krukon, któremu zawdzięczali całą masę zwycięstw. Dobrze, że nie zamarł na zbyt długo, bowiem, zaraz stało się coś zupełnie nieoczekiwanego – szukająca Puchonów coś krzyknęła, po czym kopnęła chłopaka, który... ewidentnie wyglądał jakby miał zlecieć z miotły. – KURWA MAĆ – wrzasnął i bez wahana popędził w stronę Fabiena, który przez ten czas zdążył zupełnie puścić się swojego nimbusa i zaczął spadać, spadać, spadać.... – FABIEN!!! – wrzasnął dziko, zachłystując się mroźnym styczniowym powietrzem. Zahamował, widząc, że znalazł się na równi z chłopakiem i liczył, naprawdę liczył, że uda mu się go złapać. Ale się przeliczył. To znaczy – jasne, dobrze wymierzył i Fabien poleciał prosto na jego miotłę, ale niestety nie oznaczało to, że był w stanie jakkolwiek go zatrzymać. Złapał go z całych sił, ale miotła przechyliła się do przodu i choć spowolniła spadającego Krukona, zrzuciła z siebie nadmierny ciężar w postaci obu panów. Teraz nie tylko Fabien mknął w stronę murawy – towarzyszył mu uczepiony go Elijah... i choć nie wyglądało na to, by mieli się pozabijać – podleciał na nimbusie stosunkowo nisko – to wiedział, że najpewniej obaj się połamią. Połamaliby się... gdyby nie Limier, który uchronił ich przed tym zaklęciem. Swansea zacisnął mocno powieki i otworzył je dopiero kiedy poczuł, że się zatrzymali, a nic nie zabolało go bardziej niż pulsująca bólem stopa. Jeszcze przez moment nie wypuścił Fabiena z objęć – był na to zbyt zszokowany. Po chwili odsunął się nieco od krukona, po to żeby przyodzianymi w skórzane rękawiczki dłońmi objąć jego twarz. – F-fabien, do jasnej avady. Złapałeś go. Złapałeś pieprzonego znicza – z ekscytacji miał wyższy niż zazwyczaj głos. Bez zastanowienia ucałował chłopaka w zimny policzek i przytulił go, klepiąc po plecach. – Gratulacje. Wygrałeś dla nas mecz. Dziękuję. Dopiero po tym puścił go już na dobre i zainteresował się swoją stopą, która wymagała natychmiastowej pomocy. Siedział na śniegu i ani myślał wstać, zbyt świadom jak bolesne mogłoby być to przeżycie.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Gwizdek był dość nieoczekiwany. Cóż... To okazał się bardzo szybki mecz. Walijczyk zwolnił i zważył pałkę w ręku, wyłapując wzrokiem, że to nie ich szukający trzyma w rękach złotą piłeczkę. Heh. Mówi się trudno. Może to i lepiej, że Jacka nie było. Nie tylko Niamh by skopała Fabiena, gdyby Moment pojawił się dziś na boisku. Rudzielec zleciał na murawę, lądując w warstwie śniegu. Oddał komuś miotłę, zanim rozejrzał się za pielęgniarką. Musiała w chaosie opieprzania Niamh gdzieś się zapodziać. Albo na trybunach ktoś zemdlał w szoku i należało się nim zająć. Cokolwiek wstrzymało Norę, nie miało znaczenia. Podszedł do leżących i przytulających się Krukonów, upuszczając pałę w śnieg. Zamiast tego wydostał ze spodni różdżkę, patrząc z góry na kapitana niebieskiej drużyny. Klęknął przy stupce stopie @Elijah J. Swansea i wymamrotał zaklęcie uzdrawiające. Kości strzeliły, strzyknęły, a potem wróciły na swoje miejsca, zrastając się zgoła boleśnie. Ale trwale. A potem ból zniknął i Neirin wstał. - Oszczędzaj stopę przez kilka dni. Więzadła mogą puścić, jeśli będziesz ją przeciążał - przestrzegł go jeszcze, nim skinął głową. - Gratulacje - i zgarnął pałę, opierając ją o ramię oraz odchodząc w stronę Cherry.
/ zt
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Lot naprawdę nie był przerażający. Nie myślał o niczym, czując, jak zimny wiatr szarpie mu ubranie. Piłeczka trzepotała w jego rękach, zawieszony został w idealnej nicości. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wysoko jest i kiedy w zasadzie nastąpi zderzenie z ziemią. Za sekundę, za minutę, może nigdy? Może będzie tak unosił się w zimnym powietrzu, aż nie wyrwie się z otępienia wywołanego faktem złapania znicza. Ktoś gdzieś wykrzyczał jego imię, tłum na trybunach szalał. A on sam nie myślał o niczym. Dopiero czyjeś ręce sprawiły, że drgnął. Bezwładne do tej pory ciało wykręciło się, odruchy zaskoczyły i spróbował uczepić się @Elijah J. Swansea, koniec końców ściągając go ze sobą. Tyle by było z rycerza na białym nimbusie. Oboje poszli prosto na dno. Dopiero teraz zaczął prawdziwie się bać. Ale nie było po co. Nie było czasu na panikę. Uderzyli w miękką, wytworzoną zaklęciem poduszkę, zwalniając oraz koniec końców osiadając na zimnym śniegu. Oddychał ciężko, czując przy sobie czyjeś ciepłe ciało. Jak czyjeś ręce go ciasno obejmują, jak przytulają mocno do piersi. Wtulił się w Elijaha, rozluźniając. W dziwny sposób poczuł się bezpiecznie. - – F-fabien, do jasnej avady. Złapałeś go. Złapałeś pieprzonego znicza. - I did? - Spytał, skołowany, nareszcie pojmując, co się stało. Szorstkie rękawiczki objęły jego twarz, gorące usta docisnęły się do zmarzniętego policzka. - I did... - Uśmiechnął się tak debilnie szczęśliwie, wyglądając teraz niesamowicie uroczo. Z rozwianymi włosami i czerwonymi polikami, roześmiany i surrealistycznie oderwany od rzeczywistości. Aż oczy z szarych zrobiły mu się popielate, jaśniejąc o kilka tonów. Zaśmiał się, oddychając głęboko. Poczekał spokojnie, aż stopa Elijaha zostanie wyleczona, zanim powoli się podniósł, cały czas ściskając w ręku znicz. Nie odda go. Nie ma szans, by go oddał. Nie po to złapał. - Wygraliśmy! - Kiedy kapitan sam stanął na - już zdrowe - nogi, rzucił się mu na szyję. Dla niego to podwójne osiągnięcie. Nie tylko nie umarł na tej miotle, to jeszcze nie przyniósł wstydu drużynie. Nic dziwnego, że teraz zalewała go ekstaza. Aż z tej radości zaczął dusić chłopaka, puszczając dopiero po dłuższej chwili. - A co z resztą drużyny? Co z tą, która mnie zrzuciła? - Dopytał, trzymając jedną dłoń na barku Swansea. Czuł się tak lepiej.