Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Czas było przekierować trochę uwagi na szukających, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam kątem oka, że Morgan radzi sobie całkiem nieźle. Na chwilę straciła środek rozgrywki z oczu i kiedy miała tłuczek do dyspozycji, zamiast celować w obrońce czy ścigającego, skierowała go prosto w gryfonkę. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że znowu trafiła. Widocznie w ciąży, mimo dużo mniejszej sprawności też dawała sobie nieźle radę. Widziała, że przerwała jej w najgorszym możliwym momencie i bardzo ją to uciszyło. Kiedy doszła do wniosku, że kupiła sobie trochę cennego czasu, znowu wróciłam spojrzeniem na rozgrywającego kafla. Musieli wziąć się w garść, bo z bramkami z ich strony było różnie.
Kuferek: 5 +6 Kostka: H, trafiam
Autor
Wiadomość
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Na mecz przyszła odstawiona cała na puchońsko - nie ważne, że z jej rudymi włosami żółć nie współgrała. Jej podopieczni musieli wiedzieć, że była z nimi - nie ważne czy chodziło o jakieś naglące sprawy, czy po prostu o rozgrywki Quidditcha. Siedziała na trybunach, machając sobie proporcem z wielkim borsukiem. Mecz nie szedł tak źle - żółci strzelili, tak samo jak niebiescy, jednak było widać, że obydwu drużynom bardzo zależy na wygranej. April zastanawiała się w jakim celu drużyna Ravenclawu wystawiła na szukającego ślepego, ale nie podważała pomysłów uczniów. Ciekawiła się tylko jak zdołali przekonać sędziego i pielęgniarkę, że to w ogóle bezpieczne. Poruszanie się po korytarzach Hogwartu to jedno, ale latanie na miotle, gdzie wszędzie dookoła były tłuczki i inni gracze na dość wysokim pułapie to inna kwestia. Będzie musiała o tym poważnie porozmawiać z innymi nauczycielami. Kiedy ślepy złapał znicza tylko wzruszyła ramionami, bardziej przejęła się Niamh, która zaczęła bluźnić, a potem kopnęła współgracza. Poderwała się szybko, chcąc być pierwsza na boisku, zanim zleci się tam cała kadra. W międzyczasie Fabien spadł z miotły, ale szybko został złapany przez Lumiera, nie musiałą się więc tym przejmować. Podbiegła do swojej podopiecznej i stanęła tuż przy niej, podpierając ręce na biodrach. - Zajmę się nią profesorze, dziękuję. - Rzuciła do sędziego, po czym już miała zająć się dziewczyną, kiedy zwróciła uwagę na zbolałą twarz krukońskiego kapitana. Gdzie do cholery podziewała się Nora? Ze zgrozą patrzyła jak Neirin naprawia stopę kolegi, ale uśmiechnęła się widząc jak dobrze mu to poszło. - Vaughn, dziesięć punktów dla Hufflepuffu za pomoc koledze. Według mnie jest okej, ale niech jeszcze pielęgniarka rzuci na to okiem, dobrze Swansea? - rzuciła do mężczyzn, po czym wróciła do swojego małego problemu, który miał piętnaście lat i zdecydowanie zbyt dużo temperamentu. - Niamh... - zaczęła łagodnie, bo nie chciała spłoszyć dziewczynki, a dodatkowo adrenalina z niej zeszła, kiedy zobaczyła, że krukoni nie ponieśli żadnych obrażeń. - To co zrobiłaś, było bardzo niebezpieczne i powinnaś o tym wiedzieć. Gdyby profesor Lumier nie był tak zręczny i nie wyciągnął różdżki w przeciągu kilku sekund mogło to się źle skończyć. - Mówiła spokojnym głosem, zastanawiając się jak ukarać nastolatkę. Nie chciała jeszcze bardziej dołować puszków, więc miała zamiar punkty zostawić w spokoju. Nie mogła jednak nie ukarać dziewczyny. - Z ciężkim sercem,ale muszę na razie odsunąć cię od drużyny Quiddicha. Nie potrafiąc zapanować nad emocjami jesteś zagrożeniem dla innych graczy, a jeżeli coś się stanie na treningu to nawet dla kolegów z drużyny. Masz zakaz grania do końca roku. - Na końcu jej wypowiedzi głos już jej nieco drżał, bo nie była przyzwyczajona do dawania takich ostrych kar. - Do tego masz do mnie przyjść w piątek wieczorem w ramach szlabanu. Omówimy bardziej twoją karę, kiedy już wszyscy ochłoniemy. - Dodała, po czym postanowiła zamilknąć, bo była bliska cofnięcia tego wszystkiego. Ech, nikt nie powiedział, że opiekunowanie to będą same miłe rzeczy.
....Fakt iż był wzburzony, to naprawdę niewiele powiedziane i choć nie dawał po sobie nic poznać, tak wewnątrz gotował się niczym woda na herbatę w mugolskim czajniku. Czyli zapewne za chwilę albo pęknie, albo mu przejdzie. Dzisiejszy ból nogi ograniczał jego możliwości ruchowe, jednakże i tak całkiem szybko zszedł z trybun na dół zmierzając do całego zamieszania znajdującego się de facto jak zawsze na samym środku boiska. Czy oni nigdy nie mogą wylądować bliżej?
....Całe szczęście, że w tym wszystkim profesor Limier zachował trzeźwy umysł i sprowadził chłopaków – pośrednio – na ziemię, zapewniając im w miarę bezpieczne lądowanie. Obserwował jak Elijah i Fabien lądują na niewidzialnej poduszce, skutecznie absorbującą całą siłę uderzenia. Nie myśląc zbyt długo od razu, zamiast w kierunku Niamh, skręcił w kierunku Krukonów. Kątem oka jednak obserwował zamieszanie rozgrywające się wokół.
....- Fabien, Elijah, jesteście cali? – widział co prawda, że jeszcze chwilę temu jeden z Puchonów majstrował coś przy nodze pana Swansea, wolał się jednak upewnić, że wszystko z nimi w porządku.
....- Panie Swansea, dwadzieścia punktów dla Ravenclawu za heroiczny czyn. – rzucił, ot tak, jakby miał rozdawać im cukierki. Jakby nie patrzeć było to lekkomyślne ze strony brata Éléonore, ale z drugiej gdyby Limier nie zdążył zareagować, a i on również to jedyną nadzieją – wychodzi na to – pozostawał kolega rzucający się na pomoc. Całe szczęście, żadnemu z nich się nic nie stało.
....Nie wiedział dlaczego, ale ton panny Jones – tak spokojny i opanowany – drażnił go jeszcze bardziej. Miał ochotę podejść tam i wygarnąć tej małolacie jak bardzo nieodpowiedzialnie i głupio się zachowała, odjąć z pięćdziesiąt punktów za lekkomyślność i dodać jej szlaban w gratisie u niego, ale jednak nie zrobił tego. Nie miał zamiaru wchodzić April w kompetencje, a odsunięcie od drużyny Quidditcha wydawało się być całkiem fair karą. Spojrzał w tamtym kierunku zatrzymując swoje spojrzenie na O’Healy, ale nie odezwał się słowem. W tym momencie nie było już sensu.
....Z tego wszystkiego ocknął go entuzjazm Krukona, który dzisiaj był gwiazdą meczu. Uśmiechnął się delikatnym uniesieniem kącika ust i westchnął, uspokajając się z tych całych nerwów.
....- Gratuluję Wam, to był dobry i szybki mecz. Szczególnie panu, panie Ricœur.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Fabien był bardziej skołowany niż sam Elijah, choć i ten ledwo ogarniał co się dzieje. Niby mu pogratulował, ale to, że naprawdę wygrali i jakie miało to mieć dla nich wszystkich znaczenie, jeszcze wcale do niego nie docierało. Widział znicza w ręku Krukona, ale ledwo łączył ze sobą fakty; zacznie ważniejsze było to, że nic im nie jest... i że Fabien nie jest na niego wściekły, mimo że przecież mógłby być za to całe wystawianie go do gry. To było głupie, lekkomyślne i okrutne z jego strony, ale nie potrafił sobie tego odmówić, skoro chłopak raz za razem spisywał się tak dobrze, jakby był do tego stworzony. Myślał chyba, że przeniesienie go na znacznie mniej kontuzjogenną pozycję przytłumi wyrzuty sumienia, które nachodziły go po meczach, ale tak chyba nie było. Nie zasługiwał na sympatię Krukona, a mimo to miał jej dziś otrzymać więcej, niż mógłby w ogóle przypuszczać. Wpierw jednak podszedł do niego Neirin, oferując uleczenie pulsującej bólem stopy, na co Swansea skinął tylko głową. – Dobry tłuczek – pochwalił Puchona kiedy ten kucnął przy nim, by odprawiać swoje bolesne czary, a potem zagryzł od wewnątrz policzek, czekając aż fala najsilniejszego bólu odejdzie w zapomnienie. Wokół znajdowało się tyle rozpraszaczy, że na szczęście trudno było użalać się nad sobą – profesor Jones wbiegła na boisko, a tuż za nią, wspierając się na lasce, szedł profesor Voralberg i chyba wyglądał nieco mniej betonowato niż zazwyczaj? A może tylko mu się wydawało... – Wszystko w porządku – mruknął i chciał dopytać Fabiena, czy i on na pewno dobrze się czuje, ale wtedy Voralberg zrobił coś, co wprawiło go w osłupienie. Podniósł się z ziemi, a wówczas w osłupienie wprawił go i Krukon, który uwiesił się na jego szyi. Skinął głową Alexandrowi, nie bardzo wiedząc ani co powinien, ani nawet co mógłby w tej sytuacji powiedzieć i skupił się, by metamorfomagią zetrzeć z policzków zdradliwy rumieniec. Zaraz potem uśmiechnął się szeroko, pozwalając dusić się ile tylko tamten będzie chciał; liczył tylko, że nie jest to jakiś zaawansowany plan niespodziewanej zemsty za wszystkie urazy i kontuzje, na jakie go do tej pory naraził. – Już do nas idą – odpowiedział na pytanie o drużynę, ale kwestia Puchonki pozostawała dla niego niewiadomą. Odnalazł ją spojrzeniem, jak zbierała ochrzan od opiekunki domu. – Chyba wyrzuciła ją właśnie z drużyny – dodał nieco mniej pewnie, marszcząc brwi – nie wierzę, że nie odjęli im za to punktów... Odsunięcie O'Healy od gry wydawało się rozsądnym posunięciem, ale mimo wszystko Elijah nie mógł się pozbyć wrażenia, że kara nie była wystarczająca... zdecydowanie jednak nie był w tej kwestii obiektywny, dlatego zamiast drążyć sprawę, poklepał Faba po plecach. – Chodźmy stąd zanim zmarzniemy. Trzeba coś zjeść i zacząć świętować. Profesorze, idzie profesor z nami na piwo? – posłał mężczyźnie coś na kształt uśmiechu kiedy wypowiedział ostatnie, znacznie głośniejsze i skierowane do niego słowa. Nie wiedział czy nauczyciel weźmie jego słowa na poważnie, ale jeśli tak – nie widział problemu, by znalazł się w gronie świętujących. Bez względu na odpowiedź, ruszył w kierunku szkoły.
-Tak jest. W Gryffindorze to będzie tak: ścigający Peril, Irving i Layton, pałkarze Wykeham i ja, obrońca McGregor i szukająca Davies, do tego Dunbar i Swansea na rezerwie - uściślił, nie będąc pewnym, czy te nazwiska cokolwiek jej mówią - Nie wiem, kogo miałaś szanę już poznać, ale jakby co, to wiesz komu kibicować na meczu. Kapitana drużyny chwilowo nie mamy, ale to się pewnie wkrótce zmieni - dodał; miał swój typ na to stanowisko, ale nie wyrokował, kto według niego miałby szanse, żeby je objąć, bo wolal fakty od spekulacji i nie chciał przypadkiem sprzedać jej nieprawdziwych wieści. Darcy, mimo tego że najwyraźniej nie spodziewała się kafla, całkiem przyzwoicie, w ostatnim momencie go złapała, oprócz refleksu wykazując się też logicznym myśleniem. - Dobre pytanie - pochwalił, zadowolony że je zadała, bo to znaczyło, że słuchała tego co mówił - Każda pętla jest warta tyle samo, do tego można wrzucać kafla też z tyłu, no, dlatego obrońca musi być zajebiście szybki i zwinny, żeby ogarnąć wszystkie trzy z każdej strony, a bronić może tylko z przodu, bo jak wsadzi którąś kończynę w obręcz, to jest faul, mówi się na to nicowanie. No, i są różne manewry, ułatwiające obronę, na przykład taki Pro może zapierdalać przed nimi w kształt ósemki, to jest dobre do rzutów karnych, o albo tak se zwisać z miotły, trzymając się jedną ręką i nogą, to się nazywa rozgwiazda - wyjaśnił rzeczowym tonem, starając się przekazać najistotniejsze informacje, bo jakby się nie pilnował, mógłby mówić i do Sylwestra. Oddawszy Darcy pałkę, cofnął się przezornie o krok, by nie ryzykować, że gdy ta weźmie zamach, to trafi w niego zamiast w piłkę; zdawał sobie sprawę, że kompletny brak doświadczenia (i centymetrów w bicepsie) znacznie zmniejszał jej szansę na odniesienie spektakularnego sukcesu w tym starciu, ale mimo wszystko wierzył, że zdoła go uderzyć. No, ale najwyraźniej się przeliczył. - CZUJNOŚĆ, HIRRLAND! - huknął w momencie, gdy zwątpiła w tłuczka i zrezygnowała z podjęcia wyzwania - Czujność to podstawa na boisku! - dodał dziarsko, podchodząc do niej z wyciągniętą ręką, by pomóc jej podnieść się do pozycji siedzącej, a sam przykucnął obok, żeby się upewnić, czy nic jej nie jest. Niby widywał już gorsze przypadki spotkania z tłuczkiem, ale z drugiej strony Gryfonka wylądowała aż na trawie, więc musiała mocno oberwać. Przyjrzał się jej uważnie, choć z wyrazu twarzy ciężko było odczytać ewentualne obrażenia wewnętrzne. - Jak tam, żyjesz? Jest spoko czy chcesz iść do skrzydła szpitalnego? - zagaił, ani szczególnie nie panikując, ani nie bagatelizując wypadku; uznał, że najlepiej niech sama oceni, jak się czuje. On chętnie pomoże, ale jeśli poszkodowana stwierdzi, że wszystko dobrze, to przecież nie będzie jej niańczył. Okazało się, że Darcy jest cała i tylko nabiła sobie guza, opowiedział jej zatem jeszcze trochę najważniejszych rzeczy, darując sobie więcej zadań praktycznych, po czym wrócili do zamku.
/zt x2
Ostatnio zmieniony przez Boyd Callahan dnia Pon 24 Lut - 8:02, w całości zmieniany 1 raz
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Jeszcze Elijah zdobył im punkty. Samej obecności profesora nie zarejestrował tak, jak powinien - zrozumiał, że tu jest, ale nie pojął, co się w zasadzie z tym łączy. Bardzo wolno teraz kojarzył fakty, kompletnie skołowany, ale jednak uśmiechnięty. I chociaż nienawidzi latania na miotle, to nawet jego cieszyło złapanie znicza. Pal diabli, że kompletnym przypadkiem. Sędzia to odgwizdał. A potem stopniowo uśmiech schodził mu z ust, kiedy dotarł doń sens słów kapitana. - Słucham? - Dopytał, nim bezwiednie powtórzył za Swansea. - Wyrzucili ją z drużyny? Coś go ścisnęło w piersi. Jak bardzo empatycznym... Miękkim i po prostu głupim być trzeba, aby poczuć wyrzuty sumienia? Gdyby nie był ślepy, Niamh nie poczułaby się tak bardzo źle z faktem przegranej. Za to byłoby to "fair". Stracić znicza na rzecz niewidomego... Aż za dobrze umiał sobie wyobrazić, jak się poczuła. A jedyny sposób rozładowania emocji w tamtym momencie okazał się po prostu kopnięciem w Fabiena. Zachwiał się lekko, kiedy Elijah odszedł. W pierwszym odruchu wyciągnął rękę i chwycił dłoń @Alexander D. Voralberg, tę, jaka wsparta była o laskę. Dopiero teraz przypomniał sobie, że nie zareagował na pochwałę. Odwrócił głowę w stronę mężczyzny, mniej więcej na jego twarz. Tam, skąd dochodził głos, lekko przy tym rozchylając usta. - Dziękuję, profesorze - zawahał się po tym. - Ale nie powinni wyrzucać tej dziewczyny. To było w afekcie - zaczął cicho, nim zacisnął szczęki. Mięśnie się spięły i chwilę zdawał się przyglądać Alexandrowi. Jakby patrzył na niego w zamyśleniu, czekając na akceptację lub odrzucenie. Poparcie albo naganę. A potem gwałtownie nabrał powietrza, zanim ścisnął lekko jego palce, puszczając chwilę po tym i odchodząc w stronę @April Jones. - Pani profesor - odezwał się cicho, nie wiedząc, co zrobić z rękoma. Zacisnął więc ponownie dłonie na zniczu. - Proszę jej nie wyrzucać z drużyny - powiedział już pewniej. - Bardzo dużo osób przeżywa każdy mecz, są pełne akcji i brutalności. To kopnięcie było pod wpływem chwili. Nie wińmy kogoś za to, że ma emocje - zamilkł po tym na chwilę. - Ja jej nie winię za to, co zrobiła - dodał. Jak bardzo głupim być trzeba, aby bronić kogoś, przez kogo mało się nie zginęło?
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Chciała zrobić to już w powietrzu, ale prawie zleciała z miotły, za to kiedy tylko stanęła na ziemi, wyszarpała swoje ramię z uścisku Limiera. – SAMA PÓJDĘ! – wrzasnęła mu w twarz, ale nigdzie nie poszła, bo trener się zatrzymał, a sama nie wiedziała gdzie. Po chwili zrozumiała czemu stoją w miejscu, w ich stronę szybkim krokiem zmierzała @April Jones. Niamh ani trochę nie spuściła z tonu, bo niby czemu miała by się bać tej niziutkiej, łagodnej kobietki. Tyle, że babce się nie śpieszyło i zanim zwróciła się bezpośrednio do niej, ciśnienie i tak odrobinę z niej zeszło. – Niamh – poprawiła warknięciem wymowę opiekunki, choć pewnie nikt prócz niej nie wychwycił różnicy. – No i dobrzu, takie miało być - wyburczała pod nosem, dłubiąc czubkiem buta w murawie. Właściwie to nie planowała zwalać krukona z miotły. Nic nie planowała, chciała mu tylko wkroić, a przecież nie zdechł i w ogóle nic mu się nie stało, więc o co była ta cała awantura? Tak jakby pierwszy raz na meczu quidditcha ktoś z miotły zleciał. Co za różnica, czy doprowadził do tego tłuczek, czy inny zawodnik? Nagle do nich dotarło, że to niebezpieczny sport... – Przynajmniej by był prawdziwa kaleka. On taki ślipy jak i ja - dodała jeszcze ciszej i niewyraźniej. W środku znowu zaczęło się w niej gotować i może jeszcze by nad tym zapanowała, skoro obok zleciało się tylu nauczycieli, ale usłyszała obok głos tego zapchlonego kanciarza, który się jeszcze śmiał za nią wstawiać. – A KTO SIĘ CIEBIE PYTAŁ O ZDANIE, BARABOLCU CHĘDOŻONY?! – ryknęła w jego kierunku. - W DUPIE MAM WASZ QUIDDITCH I TWOJE WYBACZANIE TEŻ! SZUTKI JAKIE, NIE GRA! ON PEWNIE NAWET NIE ŚLEPY! - najchętniej rzuciła by mu w twarz kamieniem, żeby udowodnić, że się uchyli, ale się powstrzymała, głównie dlatego, że nie miała pod ręką kamienia. Zamiast tego najmocniej jak umiała rzuciła o ziemię drużynową miotłą i ignorując wszystkich wokół ruszyła w stronę szatni z nadzieją, że nikt nie będzie jej zatrzymywał. Chciało jej się płakać, a prędzej by ich wszystkich pozabijała niż pozwoliła im patrzeć na swoje łzy.
Jak to mówią pogoda na mecz jest albo dobra, albo lepsza. Dzisiejsza wypadała jakoś tak pomiędzy tymi dwoma. Wiał wprawdzie nieprzyjemny zimny wiatr i padał lekki deszcz, ale przynajmniej nie nie waliło gradem. Jak na wyspiarskie warunki, można by ją nawet określić jako lepszą. Obie drużyny weszły wraz z sędzią na boisku, po namokniętej murawie. Na szczęście nie musieli stać na niej zbyt długo. Limier przypomniał graczom o zasadach uczciwej gry i nie przeciągając zagwizdał na początek meczu. Czternaście mioteł pomknęło w górę, a po wypuszczeniu piłek, dołączył do niech także sędzia.
Zapisała się do drużyny jako rezerwowy pałkarz. Właściwie nie wiedziała dlaczego to robiła, ale impulsy zawsze były pozbawione większego sensu. Chciała zwyczajnie grać dalej w baseball... Tak, czy owak, była rezerwowym pałkarzem. Palkarzem! A tu proszę, mecz, pełna mobilizacja, lądujesz jako ścigająca. Wiedziała, że wujek będzie na meczu, więc nie wypadało odmówić. Gwizdek, miotły w górę, kafel w górę... Nie zastanawiała się nad niczym. Choć nie była to jej pozycja, nie chciała być ostatnią ciemiengą. Pochwyciła kafel i pomknęła w stronę pętli, unikając pozostałych zawodników po drodze. Zamachnęła się i rzuciła kaflem w stronę pętli, wkładając w to całą siłę. Jak już grała, to nie zamierzała się obijać.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Skąd się wziął na tym boisku... nie miał pojęcia. Może to była kwestia rozpierającej go energii ze względu na zbliżającą się pełnię, a może po prostu chodziło o niezaprzeczalną siłę perswazji ślizgońskiej kapitan? Tak czy tak, Mefisto przyświecała całkiem prosta myśl - załatwić to jak najszybciej i możliwie jak najbardziej fizycznie boleśnie, a nie psychicznie. Z całym swoim maksymalnym wyjebaniem nie interesował się kompletnie około-quidditchowymi dramatami, tak więc teraz też nieszczególnie przejmował się składem ani innym takimi sprawami. Po prosto wsiadł na miotłę i podleciał do tych poręczy, do których Węże chyba miały tragicznego pecha, skoro kolejny raz w desperacji łapały Mefistofelesa. Nie nudził się ani chwilę, bo ścigająca Gryffindoru już w pierwszych minutach leciała w jego stronę z kaflem. Początek okazał się być nie tylko mocny dla czerwonych, ale też zielonych - Nox obronił bez większego problemu.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Każdy jeden mecz w Pucharze traktował z należytą powagą, ale do starcia z Gryfonami zwykle podchodził jakby z minimalnie większą; być może ze względu na odwieczną rywalizację między nimi, która może obecnie nieco się zacierała, ale wciąż gdzieś była obecna. Nawet zdecydował się odłożyć swoją wierną Błyskawicę na bok i skorzystać z drużynowego Nimbusa 2015, żeby nikomu nie ustępować. Pogoda ani nic nie były w stanie zabić jego entuzjazmu dzisiejszym meczem, gdy wraz z resztą drużyny stawił się na boisku. Gwizdek, kafel poszedł w górę i ruszyli. Czerwonym się poszczęściło i ich ścigająca przejęła kafla, ruszając od razu na bramki. Na szczęście postawiony na pozycji obrońcy Nox stanął na wysokości zadania i obronił rzut. Will uniósł kącik ust w uśmiechu, przejmując kafla i zrobiwszy ostry zwrot, ruszył na pętle Gryfonów. Niestety po drodze zrobiło się zbyt gorąco, żeby ryzykować dalszą samotną szarżą, więc zdecydował się podać kafla do Harvey, która akurat znalazła się w pobliżu.
Ostatni raz na boisku znalazłam się całkowitym przypadkiem - nasza szukająca zaniemogła, a ja byłam jedyną alternatywą. Miałam nadzieję, że nic podobnego nie wydarzy się ponownie, jednak nie mogłam opuścić tak emocjonującego meczu. Chciałam grać przede wszystkim dlatego, że pragnęłam zwycięstwa. Nie mogłam uwierzyć, że Gryfoni mogli tak potraktować własnego opiekun oraz że Ślizgoni nie chcieli wykorzystać takiej okazji. Musieliśmy wygrać, żeby wysunąć się na prowadzenie. Wsiadłam na drużynową miotłę już na samym początku gry - tym razem nie weszłam z ławki w połowie, więc wzięłam sobie cały komplet przedmiotów ze schowka. Wzbiłam się w powietrze, kiedy tylko dźwięk gwizdka rozległ się po boisku i ruszyłam za kaflem. Była to całkiem nowa pozycja, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Tłum trochę mnie onieśmielał, ale starałam się nie zwracać na niego uwagi i bardziej się skupić na grze, szczególnie przez to, że pogoda była paskudna. Chwilę po rozpoczęciu dziewczyna, której nie kojarzyłam rzuciła w światło naszej bramki, jednak nasz obrońca dobrze się spisał i odbił piłkę, którą złapał nasz ścigający. Ruszyłam równo z nim w stronę pętli Gryfonów, a chwilę później Will skierował piłkę w moją stronę i w moich ramionach znalazł się Kafel. Niestety, musiałam go oddać parę sekund później, bo blisko mnie byli gracze przeciwnej drużyny. Miałam nadzieję, że nasz ścigający doleci do pętli i zdobędzie pierwsze punkty.
Gra od pierwszych chwil była zażarta - musieliśmy walczyć z całych sił, skoro Gryffindor na miejscu swojej ukaranej szukającej umieścił profesjonalną graczkę, a my mieliśmy przeciw niej szukajacego, który nie był w pełnej dyspozycji. Wiedziałam, ze muszę sobie jak najwięcej odbić - to był mój ostatni sezon i zależało mi na zdobyciu pucharu, a poza tym miałam ochotę przytrzec nosa Gryfonom po akcji z Cromwellem. Przejęłam piłkę od Harvey i pomknęłam w stronę pętli skupiajac się jak najbardziej - miałam nadzieję, ze współpraca ścigających przebiegnie sprawnie, a obrońca Gryfu będzie mniej sprawny niż Mef.
W końcu ostateczny mecz. Co jak co, ale dzisiejszym moim występem wyjątkowo zestresowany. Oczywiście udawałem, że wszystko gra, jak zwykle. Marudzę tylko na drobne sprawy takie jak nieodpowiednia kawa z rana, czy nieodpowiednia pogoda na granie w quidditcha, żeby potem jakoś usprawiedliwić, gdyby cokolwiek mi nie wyszło Ze spokojnym, wręcz chłodnym wyrazem twarzy słucham wszelkich rad na pogadance przed meczem. Przybijam piątki z ludźmi z którymi dzisiaj gram i ustawiam się do wychodzenia. Gdybym nie był z natury bardzo blady, dziś ktoś mógłby stwierdzić, że jestem bardzo poważnie chory, patrząc na mój poważny wyraz bladej twarzy, przypominającej odcienie świeżo pomalowanej ściany. Stoję wraz z innymi i nawet ledwo do Boyda się uśmiecham, jakoś bardzo krzywo, nie chcąc okazać szczególnego zestresowania. Wzbijam się w powietrze, zaciskając mocno dłonie na trzonku miotły. Nie ma co myśleć o nauce, dziewczynach, sprawach wewnętrznych przeciwnej drużyny, ziomkach krążących wokół. Ze skupieniem robię powolne kółka wokół boiska.
Punkty: Nimbys 2015 (+6), kask (+1), rękawice z cielęcej skórki (+1), gogle (+1), koszulka quidditchowa (+1), ochraniacze (+1) i kompas miotlarski (+1) = 12 pkt + 18 z kuferka = 30 pkt 3/3 Literka: D
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Zmiana pozycji wciąż ją mierziła. Zmiana roli także. Było coś nienaturalnego w tym, że to ona ma wystąpić do uścisku dłoni, to ona powinna zagrzać drużynę do walki oraz od niej zależą losy meczu. Za szybko i zbyt gwałtownie to wszystko nastąpiło. Niemniej umiejętność pracy pod presją i wysoka adaptacja do nowych warunków brzmią ładnie nie tylko w liście motywacyjnym. Wbrew pozorom są też dość użyteczne w życiu. Zatem trzeba z sytuacją handlować, prawda? W szatni oparła miotłę o ramię po tym, jak już ubrała się w sprzęt do gry. - Wiem, że czujecie się potraktowani niesprawiedliwie. Wszyscy chcielibyśmy, aby Moe, nasza kapitan, dziś z nami tu była. Niestety, pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Możemy tylko się nie załamać. Dziś mam ten zaszczyt być zastępcą Moe i będę pełnić tę funkcję jak najlepiej tylko mogę. Więc słuchajcie! Dajmy naszej kapitan powód do dumy i pokażmy jej, że pomimo przeciwności losu, umiemy dać z siebie wszystko! Nie bez powodu jesteśmy Lwami! Do boju Gryffindor! Miała nadzieję, że to wystarczy. Brzmiało - przynajmniej dla niej - dość dobrze. Posłała im jeszcze zadziorny uśmiech, unosząc miotłę, zanim wyszli na boisko. - W zastępstwie - mruknęła do sędziego, zanim stanęła przed @Heaven O. O. Dear, nie przestając się uśmiechać. - To co? Niech wygra lepszy? Po uścisku dłoni ciężko jej było nie wyrwać się, aby polecieć za kaflem. Miała to zbyt mocno wyrobione. Co chwila więc upominała samą siebie, by skupić się na zniczu. Założyć gogle, nie dać oślepić się promieniom oraz być czujną. Krążyła wokół boiska, czując się... Co najmniej dziwnie na tak statycznej pozycji.
Kuferek: 61+12 = 73 Przerzuty: 7/7 Kostka: B
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Długo czekał na mecz z Gryfonami, który był dla nich wyjątkowo ważny w perspektywie walki o szkolny puchar quidditcha. Był podekscytowany, a kiedy tylko usłyszał głośny gwizdek sędziego, odepchnął się butami od podłoża i wzniósł się nieco wyżej, od razu poszukując wzrokiem krwiożerczych tłuczków. Miał nadzieję, że podczas tego meczu zdoła nimi potraktować kilku lwich zawodników, uniemożliwiając im tym samym zyskanie cennych punktów, bądź obronę własnych obręczy. Trzymał również kciuki za pozostałych graczy z własnej drużyny, by ostatecznie to starcie zakończyło się sukcesem Slytherinu. Otuchy w tym wszystkim dodawała mu w szczególności jego młodsza siostrzyczka, którą zupełnie przypadkowo wypatrzył na trybunach. No, teraz to już na pewno nie mógł zawalić. Wypominałaby mu ewentualne błędy do końca roku szkolnego albo i dłużej. Wreszcie rzucił mu się w oczy jeden z tłuczków, więc pochylił się na swojej miotle, by znaleźć się w jego zasięgu. Następnie zamachnął się mocniej swoją pałką, ale zamiast posłać kulę wprost w McGregora, odbił ją wpierw do panny Dear. Stwierdził bowiem, że dziewczyna ma znacznie lepszą linię strzału i o wiele łatwiej będzie jej wykluczyć właściwą reakcję gryfońskiego obrońcy.
Ten mecz stresował ją bardziej, niż ten który grała będąc w ciąży. Może trochę w inny sposób, wtedy po prostu obawiała się ewentualnych konsekwencji, teraz bała się, że nie jest w dość dobrej formie. Niby doszła już do siebie po ciąży, ale to nadal nie była ta forma, którą powinna mieć i doskonale o tym wiedziała. Robiła dobrą minę i zamierzała dać z siebie wszystko, ale w duchu modliła się, żeby nie nawalić po całości. Stresowała się, bo dawno grała swój ostatni mecz i nie wiedziała co to będzie. W dodatku Pazuzu postanowił wyjechać merlin wie gdzie zaraz przed meczem, a liczyła, że trochę sprawdzi się w prawdziwej akcji i przede wszystkim wesprze ich w takim ważnym meczu. Tak naprawdę mimo braku Moe na boisku drużyna dalej była całkiem mocna, chociaż Heaven nie przyznałaby tego na głos. - Oczywiście. Ale nie traćcie wiary - uścisnęła rękę Hemah z uśmiechem. Nawet ona nie czuła się do końca komfortowo z tym, że nie ściska ręki Moe. Mimo wszystko cóż, to była strata gryfonów i przynajmniej trochę zmniejszała stres. Pozostało mieć dużo wiary w Fillina. Skupiała się na grze, ale nie próbowała wchodzić w drogę Mattowi, doskonale wiedziała, że to on dzisiaj jest w lepszej formie. Dopiero kiedy potrzebował kogoś do podania, odbiła natychmiast, ale wciąż była za daleko, więc przekazała mu to tylko dalej.
Szlag by to wszystko… Zdążył podać do Heaven, która była idealnie na linii strzału, ale zanim rzeczywiście dziewczyna podanie to odebrała, sytuacja na boisku zdążyła już ulec diametralnej zmianie. Pani kapitan mogła zaryzykować, ale zamiast tego wolała pokierować morderczą kulę ponownie w jego stronę. Cóż, dobrze że miał się na baczności i zdołał się z nią bezsłownie porozumieć w tym chaosie. Niestety nie miał okazji do wypracowania sobie lepszej pozycji do uderzenia. Rzucił więc wymowne spojrzenie do swojej koleżanki z drużyny i przesunął głowę w kierunku czerwonego obrońcy, wskazując jej na swoje zamiary. Zaraz po tym wziął głęboki zamach i posłał do niej tłuczka, żeby podkręcić jego siłę i pozwolić pannie Dear zwieńczyć ich wspólne dzieło i wykluczyć skuteczną obronę Pro ze scenariusza.
Jak się okazało, to nie był koniec jej udziału w tej akcji. Nawet po podaniu, Matt był zbyt daleko od Pro, więc Heaven szybko podleciała w okolicę bramki i przejęła od niego tłuczek. Miała nadzieje, że celność jej nie zawiedzie i nawet nie zastanawiała się, w co konkretnie trafić, waliła na oślep, byle tylko wytrącić go z równowagi. Na szczęście to się udało, bo tłuczek poleciał prosto w nogę Pro i zdecydowanie mu przeszkodził. Odetchnęła z ulgą i to też dodało jej sporo pewności. Może to był dobry znak? Odleciała kawałek, gotowa na kolejną konieczność ataku.
Sytuacja zdecydowanie nie należała do najlepszych już przed rozpoczęciem meczu. Zawieszenie Moe było dla nich ciosem, który raczej nikomu się nie spodobał, zwłaszcza Pro, ale wcale nie cieszyło go to, do czego finalnie doprowadziło. Rezygnacja ich opiekuna ze sprawowanej funkcji była dla niego przykrym ciosem. Bardzo lubił i cenił sobie starszego profesora. Jakkolwiek nie zgadzał się z wystawioną przez niego karą, tak nigdy w życiu nie pomyślał, że tak się to skończy. Miał ochotę z nim pogadać, pocieszyć...? Trudno było to ubrać w słowa. Po prostu chciał się upewnić, że będzie wiedział, że rudzielec jest z nim. Szczerze wątpił w to, aby miało to dla nauczyciela większe znaczenie w tej chwili, pewnie nawet nieszczególnie dobrze kojarzył McGregora, ale i tak... Cóż, w tej chwili pozostało mu skupić się na meczu. Grali w pewnym osłabieniu. W końcu Hemah musiała zastąpić brakujące miejsce szukającego, z racji czego ścigający mieli poważne braki. Wierzył jednak, że pomimo tego uda im się to jakoś ogarnąć. Na jego barkach spoczywało znacznie więcej odpowiedzialności niż ostatnim razem. W końcu grali dzisiaj przeciwko Ślizgonom, a pojedynek tych dwóch zawsze budził dużo emocji, a jeśli już o emocjach mowa to właśnie nadarzyła się okazja, w której to jemu ciśnienie momentalnie podskoczyło, widząc nadlatującego ścigającego przeciwników, któremu udało się uniknąć czerwonych i ruszyć na obręcze. Spiął się i przygotował do obrony, a gdy kafel ruszył w jego stronę wyskoczył, próbując go złapać. W tym samym momencie poczuł rwący ból prawego uda, który skutecznie zachwiał jego równowagą. Dopiero po chwili zrozumiał, że był to tłuczek, wystrzelony w jego stronę przez kombinację pałkarzy przeciwnika. Co gorsza, stracili bramkę. Zawiódł w tak cholernie ważnym momencie. Splunął z irytacją, po czym, zaciskając zęby z bólu, wrócił na swoją pozycję. Mecz się jeszcze nie skończył, a on nie zamierzał powtórzyć takiej sytuacji.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Starała się jak tylko mogła, rozglądając we wszystkie możliwe strony. Latała wokół boiska jak sęp ponad wypatrzoną padliną, próbując nie tracić skupienia na własnym zadaniu. Jednak nie była w stanie długo się oszukiwać – czuła, że gra na niewłaściwej pozycji. Choć nie chciała zawieść drużyny i wykonywała obowiązki szukającego jak najlepiej potrafiła – spojrzenie co rusz uciekało jej do kafla, a adrenalina buzowała ilekroć piłkę przejmowała drużyna przeciwna. Dlatego utrata punktu nie umknęła jej uwadze. - Cholera. – szepnęła sama do siebie. Szybko jednak upomniała się i wróciła do poszukiwań. Mimo wszystko jej ruchy były nerwowe, a sama Hemah nawet nie zauważyła, że przyspieszyła. Przywykła do zupełnie innego, agresywniejszego stylu gry.
Kuferek: 61+12 = 73 Przerzuty: 7/7 Litera: G
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Może i nie pograłem za wiele we wcześniejszych meczach, ale teraz jak jestem to elegancku, nie na kacu, skupiony i takie tam ważne sprawy, które na pewno pomagają w byciu świetnym sportowcem, więc nie ma co się do mnie pruć! Mam kończyny sprawne, a jeśli ktoś chciał być na mojej pozycji mógł od razu do niej startować. W każdym razie dziś jestem i rozglądam się jakże pilnie po boisku, sokolim okiem próbując wypatrzeć jakieś znicze, nie znicze. Obok nasi pałkarze urządzają sobie jakieś szalone podania, wykonując świetne zwody, które najwyraźniej sprawiły, że drużyna przeciwna straciła punkt, bo obrońca sam nie wiedział co i jak. A ja wciąż wyszukuję sobie znicza, wypatrując jakiegoś znicza, jakiegoś błysku i zerkając na przeciwniczkę czy właśnie nie wyruszyła w dziką pogoń.
3/3 koskta: G
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Naprawdę nie lubiła innych pozycji niż pałkarz, ale to nie usprawiedliwiało jej. Skoro ścigająca grała na pozycji szukającej i zastępowała kapitan, to i ona musiała dać z siebie wszystko. Dodatkowo słyszała francuskie okrzyki Hala i nie mogła go zawieźć. Na szczęście miała dobra miotłę, pożyczoną od drużyny. Zlapala kafla, ale przez nieudany wczesniejszy rzut, teraz postanowiła podać drugiemu ścigającemu. Jak pomyślała, tak zrobiła i kafel poszybował ku drugiemu Lwiątku. Ten nie był jej dłużny i ku niezadowoleniu Lou ponownie miała kafel w dłoniach. Nie czekała i postanowiła, dla zmylenia Ślizgonow, podać znowu do kolegi z drużyny.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Wzleciał z ławki rezerwowych, bo mecz szedł opornie. Wystarczył cynk od Morgan i mógł śmignąć w powietrze na posadzie ścigającego. Znał podstawy, ale mniejsze doświadczenie sportowe nadrabiał dobrą mobilnością, a więc miał zamiar dzisiaj to wykorzystać. Pochylił się nisko nad Nimbusem i uważnie rozglądał się za tłuczkami i kaflem. Kątem oka dostrzegł przymierzającą się do podania Loulou, a więc zajął pozycję równoległą, ale jakieś dwa metry niżej. Okazało się, że dobrze zrobił, bowiem po chwili odchylił się na miotle, gdy w jego rękach znalazł się kafel. Przyspieszył i starał się manewrować miotłą tak, aby nie dać się zbić tłuczkiem ani wybić sobie kafla. Pamiętał nauki Morgan, a więc nie zwalniał nawet na moment. Przybliżając się do bramek, w ostatniej chwili przechylił się w prawą stronę całym ciałem i rzucił kaflem do pętli. Zdobył gola, a więc wyszczerzył się i popisowym slalomem wrócił na pozycję i pomachał do Loulou z kciukiem uniesionym w górę. Wystarczy wpuścić Dunbara na boisko i udało się chociaż zremisować.
Kość: 6 Kuferek: 6 (+6 Nimbus)
Ostatnio zmieniony przez Jeremy Dunbar dnia Sob 7 Mar - 21:34, w całości zmieniany 1 raz
Sookie Booreh po cichutku cieszyła się, że kapitan nie mogłą zagrać w tym meczu. Było to oczywiście bardzo niefortunne i dziewczyna miała wyrzuty sumienia, ale nie mogła powstrzymać myśli, że gdyby nie to, że musieli przerzucić ścigającą na pozycję szukającego, to pewnie nigdy by nie zagrała. Była na ostatnim roku, więc był to dla niej ostatni gwizdek. Bała się, że nie jest zbyt dobrze zgrana z resztą drużyny, ale okazało się, że całkiem nieźle wychodzą im podania. A przecież ta druga też byłą nowa. Nie było to może to samo co strzelanie do bramki, ale i tak byłą z siebie dumna.
Punkty: 42+5 za rzeczy z kuferka+6 za miotłę drużynową=53 Przerzuty: 2/5 Kostka: 3 > 5 > 4
Nadeszło wreszcie wyczekiwane, ostateczne starcie ze Ślizgonami; niby mecz jak mecz, dzień jak co dzień, a jednak emocje były dużo większe, mobilizacja pełna, a motywacja ogromna, w końcu był to dom, z którym najbardziej rywalizowali i nawet nieograniczona miłość, jaką darzył szukającego przeciwnej drużyny nie była w stanie zredukować jego pragnienia, by podczas rozgrywki zmieść ich wszystkich z powierzchni ziemi i wygrać tak brawurowo, żeby ze wstydu poszli się wszyscy schować w kanciapie na miotły. Mecz zaczął się imponującą szarżą Loulou na pętlę Ślizgonów, a jej atak niestety został skutecznie odparty przez ich obrońcę, skutkiem czego kafel znalazł się po ich stronie, tak samo zresztą jak tłuczek, który zieloni pałkarze zaczęli podawać do siebie, odwlekając moment ostatecznego strzału – jak się okazało chwilę później, prosto w gryfońskiego obrońcę. Krążył po boisku, przypatrując się rozgrywce, w tym godnemu podziwu golowi zdobytemu przez Dunbara, i śmigającym dookoła piłkom, aż wreszcie nadarzyła się okazja, by i on mógł zająć się tłuczkiem: zamachnął się więc solidnie, celując jednak nie w przeciwnika, a w Hariette, do której wykonał podanie, oceniając szybko, że biorąc pod uwagę odległość i położenie to będzie najlepsza opcja.