Chodząc po górach można się natknąć na strumyk,. Od późnej wiosny do wczesnej jesieni woda jest przyjemnie orzeźwiająca, w połowie roku zimna. W okolicy strumyka można znaleźć wiele niezbyt często występujących roślin, będących składnikami przeróżnych eliksirów. Może więc warto czasami udać się na poszukiwania?
Trochę bał się tego, co będzie z nim i z Kath. Oczywiście, nie bardzo wiedział, co zrobił źle, bo w końcu jego pocałunek z Masłowską był czystym przypadkiem (do tego dość nieprzyjemnym!). Podejrzewał, że gdyby w gazetce nie pojawił się artykuł o tym zajściu wszystko byłoby okej. Ale nie było. I właściwie nie ogarniał, jak coś tak pięknego mogło się zepsuć w ten sposób. Ogrodnik, jego skarb, jego słońce… nie odzywał się do niego. Chociaż usilnie starał się załagodzić sytuację, pisał listy, stał uparcie przed wejściem do Pokoju Wspólnego Gryfonów… i tak z nim nie porozmawiała. Mówił sobie, że wszystko schrzanił i że jest tak głupi, że powinien iść się z tego leczyć, ale właściwie… nie zrobił nic, żeby stało się lepiej. A przynajmniej nie wystarczająco dużo. Najbardziej zabolało go to, że nie przyszła na spotkanie. Chyba dopiero wtedy uświadomił sobie, że coś się zepsuło i że Ona mu już nie ufa. Czy kocha… miał nadzieję. Ale o ile wcześniej dałby sobie głowę uciąć, że tak… teraz nie zaręczyłby za to nawet palcem. A przecież kiedy się kocha, to na zawsze... Tak mówiła, prawda? Czyżby i to się zmieniło i znów był do tyłu? Szedł ze spuszczoną głową w kierunku bliżej nieznanym. Po prostu przed siebie, mijając kolejne miejsca pełne ich śmiechów i głosów. Chciało mu się płakać, ale obiecał sobie, że będzie tym cholernym prawdziwym mężczyzną i nie okaże słabości, choćby nie wiem co! A czy warto… to już inna sprawa. Nagle stanął jak wryty, przyglądając się dokładnie temu samemu kamieniowi co parę miesięcy wcześniej. Zapamiętał go, bo wtedy poznał Ją. To wtedy patrzył zakłopotany w swoje buty, żeby nie pokazać, jak bardzo oczarowała go nowa znajoma. Podniósł głowę i aż przetarł z niedowierzania oczy. Kathleen, Leen, Słoneczko, Ogrodniku, Melonie, Żelku, Kaktusico, Skarbie… to ty? To naprawdę ty? - Leen? Co ty robisz? – Zaniepokojony zrobił krok w przód. Potem znowu cofnął się, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Wreszcie podszedł do niej, po drodze sięgając po jej płaszcz i nakładając go jej na ramiona i delikatnie odsuwając od krawędzi. A w głowie tylko jedna myśl. Że znów ją widzi, że to naprawdę Ona. Jego dziewczyna. Że może ją dotknąć, że to nie zjawa… że może będzie dobrze.
// trochę za bardzo ckliwy i taki nie Andrzejowy, ale noo ;<
I nawet nie wiedział, jak te jego wszystkie gesty ją.. irytowały? Rozczulały? Wprawiały w osłupienie, zdziwienie, lęk? Bała się tych listów, a jednak jeśli ich nie dostawała to wpadała w dziki szał, rozwalała każdą napotkaną rzecz. Już sama nie wiedziała czego chce. I owszem, jeśli się kocha to na zawsze. Ale ona nigdy nie miała stuprocentowej pewności, iż darzy Puchona tak szczerym uczuciem. Okej, nie był to jakiś tani romans, a wręcz przeciwnie, czuła w nim oparcie, uwielbiała spędzać wspólnie czas, nazywać nowe kaktusy, wpierniczać kolejne paczki żelków, biegać po Zakazanym Lesie, gonić się nad jeziorem, uciekać przed zdenerwowaną bibliotekarką za rzekome zniszczenie książki, którą już dawno pożarły kły czasu. Czy to można nazwać miłością? Nie wiem. Z jej strony chyba tak. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć... Tak, zaraz skoczysz, poczujesz w sobie siłę, adrenalina pomoże ci przezwyciężyć niepewność. Wszystko się ułoży tylko skocz. No, słyszysz co mówię? Skocz, dasz radę... SKOCZ! Co ty robisz? Czy była aż tak zdesperowana, iż słyszała jego głos? Przecież od czego miałaby mieć halucynacje, w dodatku tak realne? Nie, nie, nie. To tylko wytwór twojej wyobraźni, skacz. Tam w dole jest cudowna woda, która rozjaśni ci wnętrze. Rzeczywiście ujrzysz słońce, bo kto, jak nie Mały Czarodziej twierdził, że smutek można rozpoznać po chęci oglądania zachodów? ..pięć, cztery, trzy, dwa... Palce na plecach okrytych zaledwie czarnym sweterkiem, drżenie szczupłych nóg, taniec czekoladowych loków i zdziwienie w oczach. Potrząsnęła głową raz. Dwa, trzy, nie wiem, dużo. Idź sobie, nie niszcz mojego pozornie poukładanego życia, Andrew. Chcę, abyś był, ale.. Nie, idź, wracaj tam. Muszę walczyć sama ze sobą, aby cię przy sobie zatrzymać, a zarazem i odrzucić. Cosiędzieje? - Jeden - jej szept zmieszał się z szumem drzew, a ciche westchnięcie z pluskiem wody. Wystraszona odskoczyła do tyłu, gdy mały wodospad kilka metrów pod nią złowieszczo zabulgotał. Niebezpiecznie zachwiała się na krawędzi, jednak chłopak był szybszy. Może to i dobrze? Dopiero teraz odważyła się na niego spojrzeć. Jak na prawdziwą Gryfonkę przystało. Granat jego tęczówek przeszył ją na wskroś i choć wiał zimny wiatr, to Kath czuła wewnątrz milutkie ciepło. Jakby właśnie co odeszła od kominka w puchatych kapciach, z kubkiem kakao w ręce.
Jennifer przysiadła na skale, wpatrując się w górski strumień. Jakie on ma lekkie życie! Cały czas tylko płynie,i płynie, nie zważając na to co powiedzą inni.Ale, pomyślała po chwili, jakże monotonne! Wtedy wstała, i ruszyła w drogę powrotną do szkoły. Co ją tu przygnało? tak naprawdę, sama nie wiedziała. Po prostu, chyba poczuła potrzebę samotności.
Racja. Ostatnio nie wiedział nic. A to „nic” było o wiele większe od tego całkowicie normalnego i codziennego nic, które do tej pory mieszkało w jego głowie. Do tamtego się przyzwyczaił i nawet przestało mu przeszkadzać… z tym w ogóle nie potrafił znaleźć wspólnego języka i chciał, żeby jak najszybciej wyszło uchem z jego czaszki. Byli sobie potrzebni, choć nie do końca chcieli, żeby tak było. Jak personifikacja dobra i zła stojącego po przeciwnych stronach barykady, a jednak tak strasznie od siebie zależnych i tworzących jedną spójną całość. Andrzej potrzebował Kasi jak nikogo innego, chociaż ciągle walczył z tą więzią, nie chcąc stać się jej podległy. Bo to on powinien być panującym, a nie opanowanym… od dziecka mu to wpajano. Bądź zawsze panem sytuacji, nigdy nie daj się podporządkować drugiemu człowiekowi. Bo trzeba mieć władzę, a nie władzy słuchać. Ileż razy słyszał to zdanie od swojego ojczyma czy dziadka? Ileż razy próbowano mu wmówić, że to jest właśnie najważniejsza reguła? Ale przecież on zawsze był tą czarną owcą, która nigdy nie chciała słuchać tego, co się do niej mówiło i zawsze chodziła własnymi ścieżkami, nie zważając na konsekwencje. Czyli niby wypełniał to swego rodzaju przykazanie, co nie? Powinni być z niego dumni, a nie ciągle narzekać na jego głupotę. Ojej, chyba trochę odbiegłam od tematu… miłość ma przecież różne oblicza, prawda? Ich relacja przypominała trochę przyjaźń z gratisem w postaci wzajemnego przyciągania i czegoś, co można by nazwać intymnością. Nie taką czysto cielesną, opartą na dotyku, tylko wręcz przeciwnie stuprocentowo duchową. Bo mimo że Andrzej nie miałby nic przeciwko owej cielesności, całkowicie wystarczało mu przebywanie z Gryfonką. To liczenie przeraża. Nie skacz, poczekaj. Wszystko przecież się ułoży. Skok niczego nie rozwiąże. Tylko odłoży w czasie rozwiązanie tej całej sytuacji. Przestań liczyć, przecież on i tak cię złapie. Zawsze łapał. I pewnie łapać będzie, jeśli mu na to pozwolisz. Nie myśl… czuj. Nie miał zamiaru się stąd ruszać. Nie bez niej. Przecież to przeznaczenie, czy ona tego nie widzi? Greccy bogowie go tu przysłali… żeby wszystko wyjaśnić, przywrócić równowagę. Nie wolno się im sprzeciwiać, Leen. Trzeba ufać i wierzyć, że mają rację. Trzeba poddać się ich rozkazom i pokazać, że jesteś wierna drodze, którą dla ciebie wybrali. Więc nie odpychaj go. Nienienie, żadne jeden. Stop. - Co robisz, Leen? – Spojrzał jej głęboko w oczy, starając się zajrzeć do jej duszy i odkryć wszystko, c w niej siedzi. Co robisz… dlaczego uciekasz… dlaczego, dlaczego… co się dzieje… chciał znać tyle odpowiedzi. Tak po prostu, bez pytania. Chciał, żeby wszystko ułożyło się w spójną całość jak za pociągnięciem magicznej różdżki.
Niewiedza jest słodka. Ale nie w przypadku, gdy w rolę wchodzą uczucia drugiej osoby, która jest dla nas bliska. O wiele bliższa niż powinna bądź też chcemy. Pieprzona miłość, która mąci ludziom w głowach. Częściej negatywnie niż pozytywnie. Jednak może w ich przypadku jest to neutralne? Kto wie. Kathleen zdecydowanie wolałaby wiedzieć, być pewna na sto procent, że to co robią, w co się pakują jest dobre i nie będą w przyszłości załamywać się nad własną głupotą. Chciała mieć pewność, iż nie jest to kolejny błąd, których popełniła przecież już tak wiele. U niej granice się zacierały, kontury nie były wyraźne, a zamazane. Nie potrafiła odróżnić dobra od zła, miłości od nienawiści, intymności mentalnej od fizycznej, chcenia od niechcenia. Szczęścia od smutku. Codziennie próbowała zrozumieć kroki, jakie niepewnie stawała na chwiejnym gruncie. Swoje decyzje, które podejmowała pochopnie. I przede wszystkim sens życia. Dawno temu, na maleńkiej łączce żyła sobie owieczka i baranek. Baranek kochał owieczkę, a owieczka kochała baranka. Wszystko było bajkowe, dopóki nie pojawiła się druga owieczka, niszcząc wszystko, co wspólnie wybudowali. Spokój, chęci, miłość. Baranek zwariował, owieczka zwariowała, winowajczyni uciekła. Owieczka uciekła, baranek zwariował. Baranek uciekł, owieczka zwariowała. Zostali sami z własnym szaleństwem. Tak daleko, a tak blisko. Tak bardzo, a tak niewinnie. Tak mocno, a tak niechętnie. Czy to wszystko ma sens? Nie, bo miłość nie ma sensu. Miłości nie ma. Jest tylko czerwony most, a pod nim woda, kotłująca się jak loczki baranka. Muszę skoczyć, przepraszam. A może przeraża cię sam fakt, iż podjęłam decyzję i postawiłam pierwszy krok? Z e r o. Film się urwał, reżyser przerwał kręcenie. Wodospad wraz z wiatrem ucichł. Było jedynie słychać przyspieszone oddechy aktorów, którzy wyszli ze swoich ról. Życie, życie, życie. Klatka stop. Tak, trzeba ufać i wierzyć. Bogowie wszystko wiedzą. Pokazują mi drogę. Doradzają, jak żyć. Sądzą za uczynki. Każą zrozumieć. No właśnie, zrozum to wreszcie. ZROZUM. - Co robię - powtórzyła za nim ochrypłym głosem. Chrząknęła cicho i zamknęła oczy. Bała się, że Andrew wyczyta co tak naprawdę myśli. Co się dzieje. Czego pragnie. Bała się życia. Boję się o nas. - Chciałabym wiedzieć wszystko, co robię, czego nie, co miałabym robić, co muszę robić, co jest ważne na liście, co się liczy, ale nie wiem nic. Nic nie robię. I to jest najgorsze - szepnęła, jeszcze mocniej zaciskając powieki. Łzy, zdradliwe łzy popłynęły po policzkach Gryfonki. Oznaka słabości. A serce uwięzione w przyciasnej klatce żeber umarło.
Niewiedza tak naprawdę nigdy nie jest słodka. Bo to, że czegoś nie rozumiemy, nie sprawia, że problemy znikają. Tak jak skok, to tylko unikanie ostatecznego rozwiązania, przełożenie go w czasie. Nie ma ludzi głupich, są tylko tchórze niepotrafiący stawić czoła temu, co siedzi w ich głowach. Bo zdecydowanie wygodniej jest być idiotą niż człowiekiem inteligentnym. Miłość to esencja cierpienia połączonego z nutką przyjemności i dużą dawką opium. Na początku jest pięknie i cudownie. Potem pojawiają się pierwsze problemy, które są dopiero początkiem tego, co nas czeka na dalszej drodze. Dlatego trzeba być silnym. Trzeba wierzyć we własne możliwości i brnąć dalej w to bagno, bo przecież na końcu MUSI być jakaś nagroda. A czy… a czy im się to uda? I czy w ogóle to jest miłość? Podobno, kiedy zaczynają się wątpliwości, miłość się kończy. Ale to nieprawda. Nie dla nich. Będą wyjątkiem potwierdzającym regułę. To nie tak, że granice zawsze są takie same. Nie stoją ciągle na tej samej pozycji. Popatrz na bieg historii, ileż to razy trzeba było poświęcić coś, na rzecz czegoś zupełnie innego i krawędź naszego terytorium przesuwała się w jedną lub w drugą stronę. Nasze decyzje zmieniają nasze życie i nie musimy wszystkiego odróżniać. Wystarczy żyć. I być pewnym, że to, co robimy jest jak najbardziej słuszne. Zwątpienie burzy wszystko, co budujemy. Nie można być zamkiem z piasku kruszącym się przy każdym powiewie wiatru. Trzeba być skałą. Nie. Miłość jest. Pojawia się i znika jak kameleon, ale jest. Jeśli nie wiadomo do końca, o co chodzi, to chodzi właśnie o nią. Nie próbuj jej złapać, przyjdzie, kiedy będzie miała na to ochotę. Nie próbuj jej szukać, sama cię odnajdzie. Z miłością jest jak z przeznaczeniem. Niby nikt w nią nie wierzy, ale wszyscy i tak mają nadzieję, że gdzieś tam jest. Że przekseruje ich życie na właściwe tory. Nie musisz. Nic nie musisz. Powiedz po prostu, że tego chcesz. Pierwszy krok? Chyba ten do tyłu. Dwa kroki do przodu, jeden w tył. Nie zajdziesz z tym daleko. Już niedługo kolejny dzień. I znowu ta sama, nieprzyjemna rola. Gra w życie. A czy ktokolwiek w ogóle wychodzi ze swojej roli? Wszyscy są aktorami jednego teatru. Jeśli ktoś nie okaże się dobry w tym, co robi, dyrektor usunie go ze sceny. A przedstawienie… przedstawienie musi trwać dalej. Nie chcę psuć twoich wyobrażeń, Leen. Ale Bogowie nie wiedzą nic. Stworzyli coś, co wymknęło się spod kontroli, nic nie rozumieją, nie wiedzą więcej niż my sami… może nawet mniej. Jak zapanować nad chaosem? - To odkryjmy to razem, Kath. Odnajdźmy odpowiedzi na nasze pytania. RAZEM. Jeśli nie my, to kto? Nikt nam nie pomoże. Ale mamy siebie. To wystarczy, nie sądzisz? – Nienawidził patrzeć na czyjeś nieszczęście. A jeśli płakała najbliższa mu osoba… katorga, ból i tortury. Podnosząc delikatnie jej buzię, starł kciukami łzy. Nie płacz, Leen. Nie płacz.
A jeśli w jej głowie zadomowił się obłęd, nie potrafiła sobie z nim poradzić, uciekała, to w takim razie była tchórzem? Tylko dlatego, że wolała poczekać aż jego czas minie? Ucieczka to pojęcie względne. Każda jest jakoś uzasadniona, wytłumaczona na swój dziwny sposób, usprawiedliwiona, spowodowana siłami wyższymi. Niekoniecznie zawsze warto oceniać negatywnie uciekających. Nikt nie jest idealny. A już z pewnością nie Kathleen, która co rusz się potyka. Miłość, miłość, miłość. Co ona wnosi w nasze życie? Nie da się jej wytłumaczyć, sklasyfikować, opisać, rozłożyć na czynniki pierwsze. Rozszyfrowywanie tego uczucia to syzyfowa praca, nie warto się zagłębiać w jej struktury. Ona wyniszcza. Jest piękna jak kaktus, ale ma kolce. Taka zielona, niesie nadzieję na lepsze jutro. Ale jeśli wbije swoje szpony prosto w serce to cierpimy. Tak cholernie, bardzo, niewyobrażalnie mocno. Więc po co w nią brnąć? Po to, aby się zranić, poczuć ból? Masochizm jest skrajnością. Miłość jest skrajnością. Miłość jest bólem. A może i niczym? Granice powinny być jasno wytyczone. Co wolno, a co nie. Dokąd można błądzić, a gdzie już trzeba zawrócić, poszukać wyjścia z tego labiryntu. To oczywiste, że one się zmieniają, wraz z rozwojem naszej duszy, narodzinami kolejnych myśli, pomysłów, idei. Ale czy warto czekać aż linie przesuną się o milimetry w przód lub tył? Nie, bo życie upływa, czas umyka, ludzie znikają. Nie ma wehikułu czasu. Nie cofamy się, nie przeżywamy niczego dwukrotnie. Trzeba być szklanym łabędziem, który twardo stoi na półce, ale przy potężniejszym wstrząsie upada i tłucze swoje skrzydła, niszczy marzenia. To nasza mentalność, tym różnimy się od bogów. A jakie są te właściwe tory? Ciągłe i bezowocne szukanie własnego ja? To nie ma sensu, należy znaleźć inne wyjście. Może wystarczy sam dzień i noc? Uczucia niszczą spokój. Burzą mury. Czynią człowieka bezbronnym i delikatnym. Delikatność nie przybliża drogi do nieba. Chcę skoczyć. Rozumiesz? Skoczyć, chcę skoczyć. Krok naprzód. Pierwsza samodzielna decyzja, bez udziału miłości. To jest oddział zamknięty, proszę pani. Zakaz wstępu. Aktorzy ze spalonego teatru, których łączy udawanie. Nicość. Pustka. Żal, że nie mogą być sobą. Zrzuć ten gorset, odwieś płaszcz na miejsce, a załóż swój stary, potargany kapelusz. Przedstawienie kiedyś się skończy. Pomóż mu. Przyspiesz ten proces. Chaos to nic innego, jak próżnia. Bezkształtna materia, której nie można objąć. Lepiej ją wypełnić. Czymś zimnym. Może wygasłym słońcem? - Nic nie sądzę - rzekła hardo, cofając się o dwa kroki. Jak najdalej. Im dalej tym lepiej. Nie, nie rób tego. Burzysz mój układ. Teatralną nienawiść do ciebie. Słodki smutek w oczach. - Nie mogę chodzić nad ocean bez ciebie w myślach. Ale jak pójdziemy razem to się utopię. Co jest lepsze: wodne bunkry czy dziko galopujące myśli nie do ogarnięcia? - spytała Puchona, patrząc na niego wilgotnymi, czarnymi węgielkami. Mnie też to niszczy, Andrew. Autodestrukcja jest wpisana w nasze życie.
A jak inaczej nazwać kogoś, kto zamiast walczyć czeka, aż wszystko przejdzie? Bycie neutralnym, to przyłączenie się do sił zła. Problemy trzeba rozwiązywać, a nie czekać, aż jakimś cudem same się rozwiążą. Poza tym… co to za wygrana, jeśli wróg wycofa się sam z siebie. Oczywiście, jeśli komuś zależy tylko na przeżyciu, taka droga jest prawidłowa. Ale jeśli ktoś chce z tej sytuacji coś wynieść, poczuć magiczny zastrzyk satysfakcji… musi przeciwstawić się swoim słabościom. Uciekają słabi. Pole bitwy nie będzie płakać za jedną jednostką, ale co, jeśli posypie się cała armia? Bo nie jest gotowa, bo trzeba jeszcze poczekać, bo a nuż przeciwnik zmieni zdanie i podpisze pokój. Miłość jest częścią nas. Nie wyrwiesz jej z siebie, choćbyś bardzo tego chciał. Zakorzeniona gdzieś głęboko w sercu tylko czeka, żeby pozbawić się tchu. Uplata płuca, najpierw dając drogocenny tlen, potem rozrastając się coraz bardziej i zamykając jego dostęp. Ale przecież bylibyśmy bez niej niczym. Jest antidotum na wszelką truciznę, sama będąc trująca. Paradoks. Ale przecież to nic dziwnego. Całe nasze życie jest jednym wielkim paradoksem. Dążysz do szczęścia, a kiedy przyjdzie, uciekasz. Kochasz, ale boisz się być kochaną. Nic na tym świecie nie ma sensu… na pierwszy rzut oka. Ale przyglądając się temu wszystkiemu bliżej… może go dojrzymy? Może kiedyś ktoś znajdzie jakąś prawidłowość? A czy jasno wytyczone granice nie byłyby dla nas więzieniem? Gdyby nie można było podążać w danym kierunku, mimo usilnych starań… gdzie tu sprawiedliwość? Niech będą elastyczne, niech znajdą się ludzie, którzy będą je poszerzać i uwypuklać. Niech ktoś odważy się wyjść z bezpiecznego terenu w nieznane. Kto wie, może znajdzie tam swoją utopię? A może i odwrotnie, porwą go bramy piekieł. Ale czy nie uczymy się na błędach? Trzeba próbować. Brnąć w marzenia. Nie można bać się własnych myśli, nie można opierać się tylko i wyłącznie na rozsądku. Oczywiście… trzeba być w jakimś stopniu ostrożnym, żeby nie spalić sobie skrzydeł w słońcu i nie upaść na samo dno jak Ikar. A jak bez swojego „ja” odnaleźć swoje ideały? Jak dążyć ku wyznaczonemu celowi, nie znając własnej psychiki? To wykonalne. Nie można żyć samym szczęściem, tak już świat został uformowany i nic na to nie poradzimy. Nie zawsze ma się to, co się chce. Obudź się i przestań się wygłupiać, proszę. On nigdy nie udawał. Robił wiele rzeczy, ale zawsze był sobą. Przedstawienie musi trwać. Do końca. Trzeba je należycie skończyć, publiczność będzie zawiedzona, jeśli przerwą po drugim akcie. Jeden z aktorów również. Wszystko ma się toczyć swoim torem, nie można nic przyspieszyć. Przykro mi. Możesz próbować. Może ci się to uda. - Ja to wiem – szepnął cicho, wpatrując się w jej cudowną buzię. Kiedy się odsunęła… bańka nadziei prysła, przywołując wcześniejsze wątpliwości. To, co wydawało się przed chwilą całkiem możliwe i bardzo bliskie, teraz oddaliło się od niego o lata świetlne przez te dwa kroki w tył. – A więc nie idźmy nad ocean. Chodźmy w góry. Będziemy bliżej słońca. Przecież je kochasz, Leen.
Tak. Kochamy, żeby zranić. Jesteśmy kochani, aby zostać zranionym osłem z oklapniętymi uszami ze smutku. I pyszczkiem wykrzywionym w grymasie niezadowolenia bądź bólu. Sami wbijamy sobie kolce. Wystarczy powiedzieć to destrukcyjne słowo kocham. Nic się nie kocha, bywa tylko przywiązanie i przyzwyczajenie. A Kath? Bała się przede wszystkim tego, że to ONA kogoś zrani. Nie że sama poczuje ukłucie w okolicy serca, nie będzie potrafiła oddychać i jeść, wyłączy wszystkie funkcje życiowe umożliwiające pozornie ułożoną egzystencję. Kochała, by poczuć cokolwiek. Wszystko wydawało jej się lepsze od pustki. Zapełniła płuca drogocennym tlenem, a żyły nową dawką krwi, pobudzanej przez.. obsesję na czyimś punkcie. Jestem Ikarem. Słowa te odbijały się w jej głowie jak piłeczka i pozostawiały bolesny ślad w miejscu odbicia. Była nieostrożna, brnęła w marzenia, parła do przodu nie zważając na dzikie protesty Dedala. Ale kto był jej przezornym i cichutkim pomocnikiem? Kto jej pokazał magię skrzydeł, a więc automatycznie wystawił na pokuszenie i.. ŚMIERĆ. No kto? Kto, kto, kto? Cisza na sali, żaden widz siedzący na zakurzonym krześle nie odważy się zgłosić i powiedzieć "to ja jestem twym Dedalem". Wtapia się w tłum i bezwstydnie udaje zaciekawioną publiczność. A Gardner tonie.. Powoli spada w otchłań czarnego i nieznanego oceanu, krztusząc się własnymi myślami. Zawsze mam to, co chcę. Nie pamiętasz? Udowodnię ci. Jutro, dziś, wczoraj, za rok. Nieważne... - Góry? - spytała zdziwiona, a jej malinowe usta ułożyły się w okrągłe "o". O tym nie pomyślała. Tak bardzo skupiła się na ukochanym oceanie i przerażającej wizji, że tonie, iż nie spostrzegła wysokich gór otaczających miasto. Tego drugiego wyjścia. Miejsca, gdzie kończy się spektakl, a zaczyna prawdziwe życie bezbarwnego aktora. Kulisy. Góry, góry, góry! Drgnęła lekko i otulona iskierką nadziei ostrożnie wyciągnęła do niego rękę. Zaraz potem szybko ją cofnęła, zanim ich palce się złączyły. Jeden milimetr, tyle brakło. Zrobiła to odruchowo, znów ze strachu. Cholerna myśl, że umrze. - A jeśli spadniemy? Stoczymy się jak dwie niewinne kulki i roztrzaskamy o ostre skały, kończąc w niewielkim strumyku na dnie przepaści. Na jej twarzy było już widać wszystko. Każdą emocję, wszystkie uczucia. STRACH. Niewyobrażalnie wielki, blokujący ruchy, hamujący miłość. Wpatrywała się w niego, nie bardzo wiedząc co ma robić. Boję się o księżyc i słońce. Że wygasną. O ten szaleńczy wulkan. Że zgaśnie. O naszą miłość. Że spłonie. Nie zorientowała się nawet, kiedy myśli stały się słowami. Były już nie tylko jej, ale i jego. Słyszał to. Poznał największe obawy. Podbiegła do niego i wtuliła się jak małe dziecko po kilkudniowej rozłące z ukochaną mamą. - Za dużo straciłam, aby być odważną - wyznała cicho, klnąc na siebie w myślach, że przenigdy nie zachowywała się jak prawdziwy Gryfon. Stanę wtedy na "raz!" ze Słońcem twarzą w twarz. Dobrze cię mieć.
Tego pięknego dzionka, kiedy słonko tylko raz na jakiś czas było przysłaniane chmurkami, bodajże kukulusami (nie znam się na tym, w sumie to nawet nie wiem czy tego się przypadkiem przez C nie pisze, ale oj ta oj tam), pan Odważny Gryfon przywędrował nad górski strumyk niedaleko Hogsmeade. Na ramieniu niósł swój nowy nabytek - super wędkę, w ręku szarawe wiadro na rybki co je niedługo złowi, było też pudełko z różniastymi haczykami i przynętami. Bo miał zamiar dziś supersmaczyn obiad złapać. W białej bluzce z krótkim rękawkiem i narzuconą na to byle jak szatą wierzchnią, przeskakiwał z kamyka na kamyk, coby nie pobrudzić swoich śnieżno-białych adidasów. Tak, drogie panie, NIE MIAŁ TRAMPEK, bo mnie osobiście już mdli, od chińczyków na ulicy w czerwonych trampkach, a nie chcemy przecież, żeby przez to, że Twan podąża za wszechobecną modą, go znienawidziła. Pan gryfon z fryzurą jak ta lala, usiadł na dużym kamioku i położył wędkę obok, zaczął przygotowywać wszystko i wcale nie było po nim widać, że pierwszy raz będzie wędkować! Nawet żadnej książki nie przeczytał, tylko jak wracał do domu na święta i wakacje to widział jak starsi panowie z długimi brodami to robią, więc pomyślał, że on też by mógł. Bo to w sumie fajna zabawa jest. Otworzył pudełko z haczykami i zastanawiał się którego użyć.
Cóż mam powiedzieć, panienka Lillyanne Sangrienta siedziała nad strumykiem już jakiś czas. Na sobie miała czarne spodenki i białą tunikę. Jej wysokie skarpetki, które tak zawsze z umiłowaniem nosiła właśnie leżały na kamieniu wraz z białymi baletkami. A ona? Chodziła po kamieniach utrzymując równowagę. Wcześniej ćwiczyła sobie. Często tutaj przychodziła, by się uspokoić i oczyścić umysł. Dzisiaj było tak samo. Ale wracając. Chodziła po tych biednych kamyczkach co jakiś czas stając na jednej nodze i chcąc utrzymać równowagę. Logicznie rzecz biorąc to co się stało, w końcu musiało się stać. Poślizgnęła się i wpadła do strumyka. Woda rozprysła się na wszystkie strony i dorwała również biednego Gryffona, który niczego się nie spodziewał. Ale był też plus owego wypadku. Jedna z ryb wypadła wraz z wodą. Leżała teraz niedaleko Twana szamocząc się przeraźliwie. Lilly wstała i spojrzała na chłopaka. - Aaa! Przepraszam! To było niechcący! – powiedziała, a raczej krzyknęła zdenerwowana. Podbiegła do niego, a raczej chciała podbiec, gdyż przez nieuwagę poślizgnęła się i ponownie wylądowała w wodzie. Ojej… niezdara z niej była nieziemska…
Właśnie uznał, że ten największy to nie bardzo, bo pewnie takich wielkich ryb co by się na niego złowić raczej tu nie ma, a znowu te malutkie to też nie, bo jednak wolał złowić jakaś większą, kiedy było PLUSK i całe jego buty szlak trafił. No proszę! Jakby czegoś innego ochlapać nie mogła, tylko akurat śnieżnobiałe adidasy. Biada ci, dziewczyno! Twan zrobił wielkie oczy i nawet nie zwrócił uwagi na rybę, bo przecież miał ją złowić dopiero, a buty to buty i są najważniejsze (no może nie najbardziej, ale w obecnej chwili z pewnością tak było). - Achhhhhhh, moje buty! Jak mogłaś! Jak mogłaś, się pytam?! - spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami, w których raczej była złość niż przerażenie, chociaż to drugie pewnie trochę też. Nic go w obecnej chwili nie obchodziło go, że dziewczynka (w której jeszcze nie rozpoznał tej, którą pocałował na ostatniej piżama party) cała wpadła do wody, bo zdjął buty, wyjął różdżkę próbował jakoś je wysuszyć, co marnie mu szło. Przede wszystkim dlatego, że nie pamiętał formułki (czemu one musiały być z łaciny, nie można było zrobić prosto - po angielsku?), więc zaczął na nie chuchać i dmuchać i jeszcze miał nadzieję, że słonko trochę pomoże. Skarpetki też zdjął (białe!) i położył na kamioku, żeby one się broń boże nie zmoczyły/zabrudziły.
To się działo zbyt szybko. Ona też nie zauważyła z kim ma do czynienia. Kiedy chłopak podniósł głos skuliła się nie podnosząc wzroku. Przestraszyła się. Nie chciała tego, nie zrobiła tego specjalnie. Była po prostu nieostrożna, a to, że zawsze potykała się o własne nogi, to chyba nie jej wina, ne?! Nie powinien się tak złościć. W jej oczach automatycznie pojawiły się łezki, które musiała powstrzymać za wszelką cenę. Była Gryffonką, która ma być odważna, ne? Więc czemu zawsze boi się i płacze? Musi się zmienić, dla dobra Gryffindoru! Wstała niepewnie nawet nie spoglądając na chłopaka. Co teraz? Wzięła głęboki wdech spoglądając na siebie. Wyglądała jak zmokła kura, woda zlała się z niej jak z wodospadu… (dziwne porównanie…) Westchnęła i zrobiła kilka kroków w stronę chłopaka nadal nie podnosząc spojrzenia. - Ano… przepraszam… - wyszeptała niepewnie – nie chciałam… - jeżeli się dało, to powiedziała to jeszcze ciszej przegryzając wargę i kuląc się delikatnie. Ahhh jaka ona jest niezdarna! Aż mi wstyd za nią!
Nguyen był zajęty, że hej swoimi butami. Ostatecznie upewnił się, że stoją stabilnie na samym czubku kamienia, w miejscu jak najbardziej nasłonecznionym, więc może w miarę szybko wyschną (w końcu nie były jakoś tam bardzo przemoczone...) i zwrócił głowę i całą swą sylwetkę do dziewczyny. Patrzył tak na nią prze jakiś czas i właściwie, jak już mu złość przeszła, a trzeba przyznać, że nastąpiło to wyjątkowo szybko, to szkoda mu się jej zrobiło. Przecież Twan był dobrym chłopakiem, tylko czasem się złościł za bardzo. Prawda? - Dobra wybaczam ci. Chociaż muszę się jeszcze zastanowić, to zależy czy po moich butach będzie widać, że tak je oszpeciłaś - powiedział wspaniałomyślnie, gapiąc się na chińczyckę, ale ona ciągle patrzyła no wodę czy coś tam, więc kontakt wzrokowy był niemożliwe. A ryba wciąż szalała na ziemi, więc Twan poszedł do niej i próbował ją wziąć w ręce, ale skubana się wyślizgnęła i plusnęła do wody. - A niech to! I po rybie, trzeba będzie serio łowić. Nie ma obijania się. Umiesz wędkować?
Dziewczyna zakłopotana stała w wodzie. Co miała zrobić? Bała się trochę i głupio jej było! Ale kiedy powiedział, że jej wybacza była nieziemsko szczęśliwa. Jednak nie podniosłą wzroku. Nadal jej głupio. - Jeszcze raz przepra… - nie dokończyła, gdyż do wody wpadła ryba, która pognała w jej stronę. Odruchowo uderzyła w tafle wody sprawiając, że ryba ponownie wyleciała z wodą na zewnątrz - …szam… - dokończyła. Dopiero teraz zorientowała się co zrobiła – aaa przepraszam, to był odruch! – powiedziała prawie natychmiast. Dlaczego przychodziła nad strumyk? Ćwiczyła swój refleks, zwinność i inne pierdoły. Za wszelką cenę chciała się pozbyć swojego kalectwa, które poznał chłopak, ale jakoś nie wychodziło. Za to trening sprawiał, że w ten właśnie sposób łowiła jedzenie. Nie miała wędki, a po treningu zawsze była głodna. Mogła wziąć coś z zamku, ale zawsze zapominała. Wykorzystała fakt, że ryby zawsze uciekają do przodu przy uderzeniu o wodę i puf… udało się ją wyłowić. Zaśmiała się zakłopotana i chciała wyjść z wody, ale prawie nadepnęła na płynącą rybę i przestraszyła się dziwnego uczucia na stopie. Wylądowała w wodzie po raz kolejny. - Nie… nigdy nie łowiłam ryb… ale mogę się nauczyć… - wydukała śmiejąc się zakłopotana. W końcu udało jej się wydostać z wody. Obejrzała się od góry do dołu i posłała chłopakowi szeroki uśmiech. - Poczekaj proszę! – krzyknęła i pobiegła gdzieś… a tam słychać było kolejny plusk i charakterystyczne „Yyyyyyy”. Kiedy wróciła do niego miała na sobie długą bluzę sięgającą do kolan. Nadal była boso. Podeszłą z uśmiechem wykręcając włosy spięte w wysoki kucyk. Widocznie wiele razy jej wyprawa się tak kończyła i nauczyła się nosić coś na zmianę.
- Eeeee... - gapił się na to co się działo, bo właściwie to nic nie rozumiał. Co to za ryba była, hm? Bez sensu, kompletnie bez sensu, po kiego grzyb on przytaszczył z sobą wędkę i to wszystko skoro, jak się okazywało, można było łowić ryby niczym niedźwiadek - samymi rekami? Ok, może nie był taki sprytny, zręczny, ba! nigdy nie wpadł na taki pomysł. Wziął rybę, tym razem ostrożnie, żeby nie uciekła, ale równocześnie uważając, żeby nie pobrudzić bluzki i wrzucił ją (rybę, nie bluzkę) do wiaderka. - Aha - powiedział do siebie, usiadł na kamieniu i znowu zajął się wędką. Przymocował w końcu ten haczyk niewiemjak, w życiu nie wędkowałam, podobnie jak Twan, ale może udawajmy, że coś z tego wyjdzie, rozwinął tym czym jakimś kręciołkiem żyłkę i zarzuuuucił. Ok, to teraz CHYBA trzeba czekać. Słysząc kroki, odwrócił się i spojrzał na dziewczynę. Też się uśmiechnął. - Och, chyba już się spotkaliśmy kiedyś, gdzieś... - Odwrócił wzrok z powrotem do wędki i rzeki. Ogólnie to chyba powinni byli się znać, bo obydwoje byli z gryffindoru i szóstego roku... no ale! Przeczytałam właśnie w kape, że Lil jest tu dopiero od piątej klasy, więc okej, jest jakieś wytłumaczenie.
Tak Lil była eee dziwna? To chyba za mało by opisać ją. Po prostu była inna i nieprzeciętna. Ale czy to było pozytywne to zależy od osoby, z którą się spotykała. Dopiero teraz przyjrzała się chłopakowi. Wydobyła z siebie odgłos zachwytu i podeszła do niego. - Yh! Na piżamowej imprezie Cornelii Somerhalder, przy grze w butelce i jeszcze widziałam Cię w domu wspólnym Gryffonów! – powiedziała dumna, że pamięta skąd go zna. No cóż. On jej widzieć zbytnio nie mógł… bo ukrywała się przed wszystkimi. Zawsze starała się wychodzić ostatnia, albo pierwsza, dlatego gdy pytamy jakiegoś Gryffona o Lillyanne Sangrienta, to nie bardzo ją kojarzy. Ale cóż… Dziewczyna usiadła obok niego i spoglądała na wędkę. - Nigdy nie łowiłam… nie jestem chyba cierpliwa, by coś takiego robić – powiedziała z szerokim uśmiechem wpatrując się w tafle wody i wyczekując, aż ryba podpłynie.
No patrz! Lily była dziwna, Twan był dziwny, aleeeż się dopasowali. Idealnie wprost. Ale teraz to Twan grał tego dorosłego (w sumie to po czarodziejsku nim był, tak samo jak dziewczyna, ale oj tam), wypiął nawet dumnie pierś, co prawda nieznacznie, ale jednak coś! - No przecież! - wykrzyknął z równym zachywtem, dostosowują się do gryfonki. - To była jej impreza? Łał, nie spodziewałbym się tego po niej, ale wiadomo, prawie kobieta musi pokazać, że jest fajna. - Ostanie siedem słów ledwo słyszalnie wymruczał pod nosem, jakby mówił do samego siebie. A szum rzeczki tylko w tym pomagał. - Nie pamiętam... nie pamiętam co potem było to dziwne. Ta impreza była dziwna, jak wszystko z jej udziałem - westchnął do słonka oświetlającego jego urocza twarz. - To przecież łatwe, nauczę cię - powiedział wesoło, nie dają po sobie poznać, że przecież on też ie potrafi. - To znaczy, jak już się wrzuciło to to z haczykiem to trzeba czekać, aż ryba złapie... nic trudnego. Ach, tylko jeszcze przynęta! Zupełnie o tym zapomniałem. Wyciągnął zaraz tamto coś z wody i na haczyk zaczepił wijącego się robaka z puszki i znowu zarzucił wędkę jak najdalej, bo miał nadzieję, że na środku będzie więcej rybek. - No i teraz trzeba czekaaać i czekaaać. Nic trudnego. Ale wiesz, właściwie to nie trzeba jej nawet trzymać. Ja często to robię taką podstawkę, co można na niej wędkę oprzeć i wtedy właściwie można robić co się chce, byle jej z oczu nie spuszczać, bo może wiatr wiejnąć czy coś... - prawił bajki o tym, co tyle razy obserwował. Jakbyś znalazła jakiś patyk, bo ja teraz przecież wędki nie mogę puścić, z taki rozdwojonym końcem, co wygląda jak sporo przedłużona proca to ci pokażę!
To spotkanie było dziwne, ponieważ oni byli dziwni. Ciekawie. - Pocałowałeś mnie kiedy graliśmy w butelkę – powiedziała z szerokim uśmiechem. Tak pamięta to dokładnie, zdziwiła się, no ale cóż miała zrobić? Myśląc tylko o tym pocałunku odruchowo oblizała usta. - Łatwe? – spytała niepewnie. – Naprawdę nauczysz mnie? Yay! – krzyknęła zadowolona. Usiadła przed nim z szerokim uśmiechem, i wpatrywała się w niego słuchając go bardzo uważnie. Przyjrzała się wędce i spoglądała na niego z zachwytem. W pewnym momencie z jej ust wymknęło się jedno charakterystyczne dla niej słówko. – nyuuu – dziewczyna spojrzała jak chłopak nabija biednego robaka na haczyk i zarzuca wędkę. Wstała zachwycona. – Nyuu! Niesamowite! – powiedziała – ja bym tak nie umiała! Jej zachwyt nie był udawany. Nigdy nie widziała jak ktoś łowi w ten sposób ryby. Już prędzej widziała niedźwiedzia, który wyrzuca te wodne stworzonka za pomocą łap. Uśmiechnęła się szeroko i pobiegła do lasu. Zniknęła albo było ją słychać bardzo dobrze… - Uuuu! – (chodzi o początkowy dźwięk ^^) kolejny dziwny dźwięk. Po chwili wróciła chłopaka trzymając stertę patyków. Zrzuciła je wszystkie na ziemię i zaczęła szukać odpowiedniego. W końcu znalazła i podała mu. Reszta patyków leżała sobie spokojnie. Może zrobią ognisko?
Tak, tak dokładnie. Nie ma to jak podsumowanie wszystkiego. Teraz wszystko jasne, czyż nie? Jesteśmy weseli, zatańczmy z tej radości dookoła głazu! - Aaaaa, no tak. To byłaś ty. Rzeczywiście - na chwilę wyszczerzył zęby, rażąc ich białością. Ach, cóż to było za kolor. - Byłbym zapomniał, że to ty. Wiesz cały ten wieczór... zapomniałem, zapomniałem... ale fajnie cię poznać, naprawdę. Och, tak ci się podobało? - zapytał, zerkając na jej usta, uśmiechając się przy tym cwanie. - Pewnie, łatwe, jak nie wiem co. Właściwie, wystarczy patrzeć, od razu zakapujesz i na następny raz będziesz wszystko mogła sama robić. - Uee? - powiedział do samego siebie, kiedy dziewczyna zniknęła na jakiś czas. O, jaką kupę znalazła! pomyślał sobie, jak tylko wróciła. Bo rzeczywiście, sporo tego było i Twanowi też przyszło na myśl,że fajnie byłoby z tego wszystkiego ognisko zrobić. Tymczasem wziął patyk od Lilki, wbił ostrożnie w ziemię, a na na rozwidlającym się końcu oparł wędkę tak, żeby pozostała w dokładnie takie pozycji jak wtedy, co ją sam trzymał, bez pomocy patyka. Podniósł się ze swojego siedziska. - Ta daaa i gotowe! Widzisz, nic łatwiejszego. Więc co, z tych patyków robimy ognisko, żeby rybę potem na niej upiec?
Dookoła głazu? Czyś ty oszalał? Dookoła… GŁAZU?! A nie lepiej rozpalić ognisko zatańczyć taniec ognia i wezwać deszcz?! Wróć… coś pokręciłam… ale mimo wszystko nie sądzisz, że tak lepiej?! A nie…. Phi… Dookoła głazu… Szczerze mówiąc nie wiem co to za różnica głaz czy ogień, ale na pewno jakaś jest, skoro sam fakt, że mamy tańczyć dookoła GŁAZU. Ale nieważne. Dziewczyna posłała mu szeroki uśmiech. Jest dobrze, ma już dobre relacje z chłopakiem. Chyba zapomniał o swoich butach i nie jest już tak zły. Miejmy nadzieje, że żadne zwierze nie podwędzi mu tych białych bucików i nie zniknie. No cóż, ona miała takie szczęście, że raz jej stanik zaginął w tajemniczych okolicznością… nie dopytuj się nawet dlaczego go nie miała na sobie!! Przyniosła górę patyków! Wielką stertę patyków! A dlaczego? Nie wiedziała jak wygląda proca… Może i mieszkała i żyła jak mugol, ale nie bawiła się takimi rzeczami, zresztą nigdy nie słyszała o procach, wiec to nie jest jej wina! Kiedy wędka stała i sama z siebie łowiła ryby Lillyanne wpatrywała się w nią zachwycona. - Niesamowite! – powiedziała nagle. – A ona nie spadnie? A ryby w ogóle na to łapią się? Tak! Zróbmy ognisko! Dawno nie jadłam smażonej rybki na ognisku! – wydukała rozentuzjazmowana. Zacząła przeszukiwać stertę patyków i wyciągnęła dwa mniejsze, trochę ostrzejsze. Spojrzała na Twana w ciszy. - Właśnie! Gdzie moje maniery! – wyskoczyła ni stąd ni z owąd. Wstała i dygnęła przed nim jak jakaś księżniczka i z szerokim uśmiechem powiedziała. – Nazywam się Lillyanne.
Oj tam, jestem (Twan jest) po prostu oryginalny. Poza tym... popatrz, to naprawdę ładny głaz! No. Owszem, zapomniał przynajmniej jak na razie, bo z Twana to dobry chłopak było, kiedy tylko ktoś/coś nie wyprowadzało go z równowagi. W końcu, gdyby miał być potworem próbującym wykończyć wszystko co stanie mu na drodze, niewątpliwie trafiłby do innego domu! Takiego Slytherinu, chociażby, a aktualnie wcale go tam nie widzę. Jest idealnym gryfonem, nie sposób zaprzeczyć. Uśmiechał się teraz i myślał, że dziewczyna jest całkiem spoko, tak trochę niezdarna, ale właściwie to mu to nie przeszkadzało. Przypominała mu trochę Angie, nie wiedzieć czemu. - Pewnie, że się złapią, to dokładnie tak, jakbym sam ją trzymał, tylko, że nie trzymam. Co do spadania to nie wiem, jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło, więc może nie, ale jak wiatr wiejnie... nic nie wiadomo, dlatego nie oddalamy się za daleko, żeby mieć na nią oko. - Udawał eksperta, hehehe. - Ja tez nie, jak tylko uda się coś złowić to nadrobimy te starty. Umiesz... wiesz... jak to się zwie? No, usunąć łuski i to wszystko czego nie potrzeba jeść w rybie. Łołoło, przyznał się, że tego nie umie, no ale trudno by było udawać, że wie jak rybę przyrządzić, z łowieniem sprawa była o wiele łatwiejsza, no i przede wszystkim nic się nie działa jak źle wyszło. Co tam, że to Twan był facetem i on powinien pamiętać o wszelkich manierach! Zazwyczaj tego nie robił, bo przecież był tylko sobą, a nie jakimś tam dżentelmenem, chociaż jak juz Lily tak dygnęła, to on wziął jej łapkę i soczyście ją ucałował, a potem wyszczerzył się szeroko. - A ja Lily. Eee... znaczy Twan - zakłopotał się na chwilę, że taką głupią gafę popełnił, ale opanował się szybko i znowu zabłysnął bielością zębów. - To może zróbmy to ognisko, jak ryby się łowią - zaproponował. Czy gdzieś tam nie miało być kupki ogniskowej co ją Lilka ułożyła, czy już mi się myli?
Oryginalny? Hmmm to czemu skądś kojarzę słowa: „to naprawdę ładny głaz!”. Ale nie ważne. Może osioł, ze Shreka jest dla niego kimś wielkim i naśladuje go, by pokazać jaki jest cudowny i olśniewający, jak… osioł. Dziwnie to zabrzmiało, nie sądzisz? Lillyanne słuchała go z wielką uwagą. Wpatrywała się w wędkę, w niego, a później w wodę i westchnęła. Chciałaby coś umieć robić dobrze, jednak gdy chłopak spytał ją o robienie rybek spojrzała na niego zachwycona. W jej oczkach pojawiły się delikatne iskierki, które tańczyły zachwycone ożywiając szmaragdowy kolor. Umiała! I mogła się na coś sprzydać! - Yh! Potrzebuje jedynie noża i mogę pozbyć się łusek i jej wnętrzności i głowy… Ale równie dobrze można tylko pozbyć się łusek i uważać, by nie wgryźć się da… - zamilkła. Blee! Tak na pewno nie zrobią. Potrzęsła głową zaprzeczając samej sobie. - … obiorę je – wydukała zakłopotana. Później gdy się przedstawiła chłopak odpłacił jej tym samym. No prawie tym samym. Z jej ust wydobył się chichot. Zasłoniła usta wolną ręką i wydukała. - Miło mi Cię poznać Twan – na jego późniejsze słowa przytaknęła i zaczęła układać patyki. Chyba nie układała na ognisko… a jak układała to się wszystko rozwaliło, o!
Rety, no. Oczywiście, że Twan był fanem Osła ze Shreka. Jakżeby inaczej? Skoro do któregoś roku życia został wychowany jak kompletny mugol, a i później, kiedy nie przebywał w Hogwarcie, często korzystał z ich technologii (no i przecież Korea! oni tyla mieli tych bajerów), to musiał znać wszelakie popularne bajki. Tak więc Osioł, to Osioł, nie sposób go nie uwielbiać. - Ym, a ten... bez noża się nie da? - zapytał ostrożnie, nie widząc czy to co mówi jest bardzo głupie. - Może... nie wiem, jakimś patykiem? Bo niestety żadnego nie mam. O, albo jeszcze kamieniem, na pewno znajdzie się jakiś ostry. Ustawiał ognisko, upewnił się, że nad owym miejscem nie ma żadnych gałęzi, coby się mogły podpalić, nawet dookoła ustawił kamulce, takie jak są przy profesjonalnych ogniskach. Myślał tylko jak upiec rybę i w końcu uznał, że może jak położą ją na jakimś dużym kamieniu nad ogniem czy obok ognia, to może uda się upiec. Chyba, żeby nadziać ją na ostry patyk, jak to robiło się z kiełbaskami... też zawsze jakiś pomysł, może nawet lepszy niż ten pierwszy. Czekał więc, aż Lili zrobi coś z ich jedzeniem, żeby się nadawało do dalszego przygotowywania, a sam wybierał odpowiednie patyki, z kupki już przyniesionych.
Dziewczyna westchnęła i zaczęła intensywnie myśleć. Rozejrzała się dookoła szukając czegoś, co może pomóc jej przygotować rybkę. Niestety nie zauważyła nic takiego. No cóż, będą musieli, a raczej ona będzie musiała zrobić to kamieniem, tak jak powiedział Twan. Tak więc wstała i rozpoczęła poszukiwania. Weszła do strumyczka wlepiając spojrzenie pod tafle wody. - Kamyczku, kamyczku, gdzie jesteś kamyczku… - wydukała do siebie i po chwili dostrzegła. Wyciągnęła go i obejrzała dokładnie. Przemyła go jeszcze na wszelki wypadek i wróciła do Gryffona. Usiadła przed rybą, którą położyła na dużym kamieniu i zaczęła skrobać. Niestety tylko skrobać. Po chwili obie rybki były pozbawione łusek – bez noża nie mogę pozbyć się głowy, ani wnętrzności rybki – wydukała załamana tym faktem. Westchnęła i spojrzała na rybę – będziemy musieli ją jeść jak szaszłyka… tylko trzeba uważać na to co ma w środku. Jakoś nie widzi mi się, bym zjadała żołądek ryby… ble… - powiedziała otrzepując się. Niestety wyobraziła sobie siebie zjadającą taki żołądek. Niedobrze jej było od tego! No cóż, ale bynajmniej mniej więcej powiedziała na czym tą rybę zrobią. Wzięła ostry patyk i nabiła rybkę jak kiełbaskę na niego i gotowe! Wbiła owy patyk do ziemi i sprawdziła czy się trzyma. W ostatniej chwili złapała go przed upadkiem. Przecież nie może jej wszystko wychodzić, ne? Spojrzała na Twana proszącym spojrzeniem, by on – jako silny i odważny (nie wiem co tu odwaga ma do rzeczy, ale nieważne!) mężczyzna – wbił patyk w ziemię by utrzymywał rybę w powietrzu, nad ogniem.
Tak więc, ryba się piekła, a oni sobie rozmawiali. W pewnym momencie, Twan nawet zdecydował się wejść do wody, oczywiście kiedy tylko upewnił się, że nie zmoczy sobie spodenek ani nic. Brodził tak, chlapał na Lil i nawet jak sam się zrobił mokry, to specjalnie nie narzekał. Wyjątkowo. Rybka była gotowa, więc zjedli, oczywiście nie obeszło się bez wybrzydzania, czego w tej rybie nie ma i teatralnie głośnego wypluwania ości na ziemię. Ale zjadł całe i całkiem dobre było. Robiło się ciemno, więc wrócili razem do Hogwartu.
zt. wybacz, że tak kończę, ale nie mam siły na twana, a ten wątek by się jeszcze ciągnął i ciągnął, a poza tym lil przecież i tak ma szlaban, więc nie powinno jej tu byc