Jedna z dróg wijących się po okolicznym wzgórzu ma świetne miejsce widokowe na Dolinę Godryka, która, jak sama nazwa wskazuje, leży w dolinie. Droga prowadzi na drugą stronę przełęczy przez zaklęty las w którym jednak trudno uświadczyć wielu turystów czy miłośników przyrody.
Kuferek: 26 Zaklęcia, 8 Transmutacja Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Litera:H Potencjał magiczny: 30 Średnia potencjału: 29 Progi: 49pkt/79pkt/19pkt K100:6->36->25 Skuteczność magiczna: Obrona: 30+25=55 Pozostałe przerzuty: 0/2 Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: 25 pkt zaklęć, cecha: Pojawiam się i znikam Widziadła:F, nie
Różnych przeciwników się spodziewał, ale akurat nie Bena Austera. Wziął udział w turnieju ot tak, żeby się sprawdzić. Uwielbiał zaklęcia i machanie różdżką, ale jeszcze się nie pojedynkował, więc była okazja zrobić to we w miarę bezpieczny sposób. Musiał przyznać, że sceneria trafiła mu się świetna, widok z klifu zapierał dech w piersiach i dawał wrażenie kruchości samego siebie wobec świata. Ben chyba też docenił, bo wpatrywał się w horyzont, jakby medytował. Chociaż wyraz jego oczu był zbyt nieobecny. Tim pomyślał, że pewnie dopadły go halucynacje, co spowodowało, że był nieco nerwowy, bo z własnego doświadczenia wiedział, że mogą one zaprowadzić w nieprzewidzianym kierunku, a droga na dół była długa. - Hej, Ben. Tutaj nie spodziewałem się ciebie spotkać. - przywitał się z uśmiechem i na znak sekundanta ukłonił się i przyjął postawę. Ben był zaskakująco szybki, między innymi dlatego, że jego orbis było krótsze niż Timowa drętwota. Przewidywał, że może przegrać, ale nie, że po pierwszym zaklęciu Bena. No cóż, wygrał lepszy, Tim nie miał nawet cienia żalu do przeciwnika, takie były zasady i tyle. Na koniec uścisnął mu rękę z szerokim uśmiechem. - Stary, powinieneś być rewolwerowcem z takim refleksem. - Zaśmiał się, po czum podziękował sekundantowi i zaproponował zwycięską whisky Benowi.
Gdy wychodzili z Żądlibusa wybiła godzina osiemnasta. Nie był pewien ile Benjamin spał, ale u siebie obliczył dodatkowe sześć godzin, co na ostatnią dobę dawało dwanaście godzin snu. To dostateczna ilość aby poczuć się zdecydowanie lepiej i ograniczyć powikłania po-pełniowe jedynie do ociężałości ruchu i lekkiego bólu mięśni. Odzyskał kolor na twarzy, pozbył się w końcu tych dołów pod oczami choć odsłonięta skóra wydawała się wciąż lekko podrażniona, jakby ktoś poprzedniego dnia potraktował ją czymś szorstkim. Dobrze zrobiło mu zażycie tych wszystkich eliksirów przepisanych przez panią Finch, jak i porządny spóźniony obiad, który im odgrzał zanim wyszli. Nie skomentował tego dziobania w talerzu Benjamina choć jednym spojrzeniem deklarował spostrzeżenie zmniejszonego apetytu. Sam Trevor pochłonął dwie porcje pieczonego jackalope nadziewanego jabłkami i skąpanego w łagodnym sosie wiggenowym, z pieczonymi ziemniakami i szczątkową ilością warzyw. Jak nic było to danie przygotowane przez ciocię Cassi - zbyt rozbudowane i wielowartościowe jak na studenckie umiejętności gotowania. Temperatura na zewnątrz była zdecydowanie niższa niż pamiętał więc oddał Benjaminowi bluzę i założył własną, wyciągniętą z bardzo zabałaganionej szafki o powiększonym wewnątrz dnie. Kaptur wciśnięty na głowę chronił przed chłodniejszym wiatrem. Gdzieś po drodze sięgnął po rękę Benjamina i splecioną z własną schował do kieszeni swojej bluzy. Zastanawiał się po drodze co to oznacza dla samego chłopaka skoro na to pozwolił. Spacer charakteryzował się bardzo powolnym tempem spowodowanym ociężałością Trevora, zwłaszcza, że w pewnym momencie wspinali się pod górkę. Z tej perspektywy widział w oddali zaparkowany i zamknięty na cztery spusty Żądlibus, czekający na odbiór przez Ceda. Świeże chłodne powietrze całkowicie zlikwidowało z jego trzewi ten dziwny ciężar, który pojawił się podczas ich porannej rozmowy. Przez większość drogi milczał choć reagował uśmiechem czy gestem pomachania do przelatujących nad głową miotlarzy lub na widok mijającej ich sąsiadki, które zapewne doniesie ojcu o stanie zdrowia swego najmłodszego syna. Im wyżej się wspinali tym mocniej wiało, a zatrzymał się dopiero na samym szczycie góry. Nie ukrywał zziajania choć po takim wysiłku nie powinien dostać nawet zadyszki. Przysiadł sobie na dolnej części przechylonego drzewa i posunął się, aby zrobić miejsca Benjaminowi. Rozpościerał się przed nimi całkiem miły widok spokojnej utopijnej Doliny Godryka. - Poznajesz miejsce? - odezwał się po dłuższym okresie milczenia i zerknął na chłopaka kątem oka, uśmiechając się półgębkiem i unosząc nieznacznie brew. Poruszył barkami aż strzyknęły. Czuł potrzebę rozprostowania się i przeciągnięcia z powodu zastałych stawów. Znał siebie na tyle, że jeśli to zrobi to znów zakręci mu się w głowie. Pierwsza doba odpoczynku była najważniejsza, a już nazajutrz będzie funkcjonował bez najmniejszych oporów.
Obudzenie się przy Trevorze było dla niego najprzyjemniejszym momentem tamtego dnia. Nie sprawiło co prawda, że czuł się wypoczęty, ale na te drobną niedogodność nie zamierzał narzekać. Nie zamierzał nawet udawać, że ma apetyt na jedzenie, które odgrzał im Trevor. Choć powinien być w tym temacie bardziej ostrożny, nie alarmując mężczyzny swoim zachowaniem o jakichkolwiek problemach, sądził, że jeden dzień gorszego apetytu zarejestrowany przez niego powinien mu zostać wybaczony. Niedługo potem wyszli z Żądlibusa, kierując się do bliżej nie określonego przez Trevora miejsca. Droga minęła im w milczeniu, tylko splecione palce jednej dłoni wskazywały, że cokolwiek mogło ich łączyć, szczelnie ukryte w kieszeni bluzy Trevora. Co prawda młodszy Krukon machał i witał się z jakimiś ludźmi, ale przez nieprzyjemny, chłodny wiatr, wydawało się Bazoremu, że to zatrzymywanie się miotlarzy całkowicie mija się z celem. Minął tak dłuższy czas na powolnym spacerze stromizną w górę w czasie którego Benjamin na spokojnie już zastanawiał się nad słowami Trevora z poranka. Powoli dostrzegał co mógł mieć na myśli, gdy mówił, że zachowuje się zbyt dojrzale jak na swoje dwadzieścia lat. Ostatnimi miesiącami był bardziej ponury niż zwykle, a jeśli już działo się w jego życiu coś ciekawszego czy bardziej pozytywnego, zostawiał to dla siebie, jakby podzielenie się tym z drugą osobą mogło sprawić, że dane wspomnienie zwyczajnie pęknie jak bańka mydlana, rozpływając się w nicość. Wiedział, że miał na karku kilka spraw przez które wolał nie opowiadać zbyt wiele, ale nie sądził, że tak odbije się to na ich znajomości. Wcześniej sądził, że było to u niech w pewien sposób normalne, że mało rozmawiali o swoich niewspółdzielonych chwilach, ale najwyraźniej musiało się to zmieniać w momentach, których nie wychwycił w porę. Chłodne powietrze i skupienie na stawianie powolnych kroków, odpowiadających tempu Trevora, pozwalało mu nie dać po sobie poznać, że już w cichości swojego umysłu szukał rozwiązania tej sytuacji. Gdy doszli do drzewa, coś podpowiadało mu, że zna to miejsce. Nie był znawcą Doliny Godryka, nie przypominał sobie by od powrotu do Anglii tam był, ale nie opuszczało go poczucie czegoś znajomego i ciekawego w obserwowanym krajobrazie. Gdy Trevor przysiadł na drzewie, on również do niego podszedł, ale zanim cokolwiek zdążył zrobić, jego oczy skupiły się na głębokich śladach w korze, częściowo zasklepionymi żywicą drzewną. Zmarszczył lekko brwi, a palcem przeciągnął po jednym z tych już niezabrudzonych drzewnymi wydzielinami. Głębokość przecięć dała mu do myślenia, a pytanie Trevora, które usłyszał w tle tylko potwierdziła jego już podświadomie powstałe przypuszczenia. - Tak. - wypowiedział, a po chwili obrócił twarz w stronę łapiącego oddech po spacerze Trevora. Wiedział, że wciąż nie odzyskał w pełni sił, nawet bardziej niż widzieli się przypadkowo w lesie. Obwiniał za to swoją obecność przy nim, poranną rozmowę i to, że nie potrafił w porę ugryźć się w język. Podszedł do niego, zgiął nogi w kolanach na tyle by ich twarze znajdowały się na jednym poziomie i pocałował, jednocześnie dłońmi podtrzymując jego sylwetkę w okolicach żeber. W trakcie pocałunku, delikatnie się prostował, przyciągał go do siebie, przerzucając część ciężaru jego ciała na własne barki. Nie wiedział, że Collins chciał się wcześniej rozprostować, ale niejako pomógł mu w tym, przy okazji spełniając swoją potrzebę nieco większej bliskości. - Trevor? - wymówił nieco ciszej, ale wciąż w granicach słyszalności. Potrzebował na moment skupić jego uwagę na sobie, na tym, że zamierzał się podzielić z nim pewną częścią swoich przemyśleń. - Chyba wiem już, co miałeś na myśli, mówiąc rano o mnie. Nie powinienem tak mocno zareagować. - to były przeprosiny na które się zdecydował, pamiętając, jak wiele wcześniej mówił młodszy Krukona, a jak mało on był w stanie wtedy z siebie dać. Nie wiedział czy jest dużo lepiej przygotowany na ewentualną rozmowę, ale miał już w sobie więcej chęci by podzielić się cząstką tego co aktualnie się w nim działo, a dla niego to było wystarczające by spróbować.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Milczenie w trakcie spaceru okazało się zdrowe dla ich obu. Trevor ostatecznie wyciszył myśli i pozbył się towarzyszącemu od rana bólowi głowy zaś Benjamin mógł poukładać sobie to, co wymagało uporządkowania. Instynktownie zauważał te momenty, gdy Bazory chętnie milkł i marszczył brwi, najwyraźniej coś w głowie analizując. Celowo więc nie przerywał milczenia choć mógłby znaleźć tysiąc sposobów rozpoczęcia rozmowy. Cisza wydawała się im jednak potrzebna a chłód wiatru orzeźwiający. Miło jest rozprostować kości i poddychać świeżym powietrzem wszak w ciasnym camperze nie uświadczą ani jednego ani drugiego. Dolinę Godryka znał dosyć dobrze. Wychował się w tych okolicach, na koncie miał wiele biwaków gdzie poznawał leśne tereny i różnego rodzaju szlaki. Klif był jednym z ulubionych miejsc, odwiedzanych nie tylko za dnia z którymś z braci ale i w nocy, gdy był nieco większy i bardziej włochaty. Dopiero będąc na miejscu przypomniał sobie, że pokazywał mu ten widok we wspomnieniu. Nie oczekiwał, że Benjamin w mig odgadnie co miał na myśli lecz nie zawiódł się. Chłopak nie tylko pamiętał miejsce ale i znalazł stare jak świat i częściowo ukryte ślady jego pazurów. Znajdowały się wyżej niż głowa Benjamina, co mogło mniej więcej sugerować wysokość wilkołaczej sylwetki. Uśmiechnął się na ten widok w taki pogodny sposób. Był wypoczęty, najedzony, ugrzany, większość bolączek minęła, miał wyborne towarzystwo mimo porannej ostrej wymianie zdań. Podobał mu się sposób w jaki Benjamin badał ślad. Nie widział na jego profilu ani strachu ani obrzydzenia a raczej coś na kształt zamyślenia. Powiódł za nim wzrokiem gdy kucał przed nim. Podświadomie wyczuł nadchodzący pocałunek więc nachylił się w tym samym momencie co on aby przyspieszyć moment zetknięcia ust. Czując napór jego rąk wyciągnął własne z kieszeni bluzy i powoli prostował się, oplatając go nimi w pasie. Ciepły pocałunek na zimnym powietrzu smakował zupełnie inaczej - lgnął by się ogrzewać niewyczerpalnym źródłem ciepła. Pod zamkniętymi powiekami rozpływał się i oddawał pocałunek, gotów znaleźć w zanadrzu jeszcze jakieś dziesięć. Łagodnie przerwał słysząc swoje imię. - Hm?- odnosił wrażenie, że jest tu zmiękczany i rozluźniany przed podjęciem jakiegokolwiek tematu. Jeśli Benjamin miał taki zamiar to wychodziło mu to doskonale. Nie powinien go dziwić spryt chłopaka. Nie szukał jednak jego wzroku bo stali za blisko. Oparł za to ich czoła i ogrzewał ich, cały czas trzymając ramiona wokół jego sylwetki. Tematyka istotnie przypomniała to, co wywołało gorycz. Przez chwilę ciężkość w trzewiach wpłynęła na kilka pojedynczych oddechów lecz zaraz zelżała gdy dotarł do niego łagodny ton głosu. - Nie musisz przepraszać za ostre reakcje skoro i ja nie raz tak reagowałem.- ba, częściej się zapalał i wściekał zanim na dobre przemyślał przesłany komunikat. Nie miał mu tego za złe bo sam nie był święty. Frustrował się, że nie jest dla niego dostatecznie dobry aby poznać go szybciej i lepiej. Cierpliwość była niekiedy towarem deficytowym, stąd jego poranne teksty. Przeniósł jedną dłoń do jego kaptura i mu wcisnął go na głowę, gdy zawiał zimniejszy wiatr. Jakby nie patrzeć, stali dosyć wysoko. - Ty jesteś skryty, ja wścibski. Musimy znaleźć jakiś wspólny punkt gdzieś po środku.- mówił cicho, mimo że wiatr zagłuszał ich głosy. Zamknął oczy i zamiast podziwiać widoki, korzystał z poczucia bliskości na które składał się dotyk, ciepło, szept, zamknięcie ich rozmowy w tym niewielkim miejscu między ich sylwetkami.
O ironio, ten raz, gdy nie nie całował, dotykał i okazywał czułość z pewnego poczucia sprawczości tych czynów, był o to podejrzewany. Znał już te reakcje u Trevora, wiedział jak jest ważna by się dogadać, ale zwyczajnie nie miał podstaw podejrzewać by w tamtym momencie była im potrzebna. Wierzył, że Collins zrozumie jego słowa, ich ton, jego postawę. W gruncie rzeczy nie uważał go za mniej inteligentnego niż siebie. Chłonął jego obecność, nie zastanawiając się więc nad tym, czy to co zrobił było wstępną, lekką manipulacją czy tylko ludzką chęcią znalezienia się bliżej drugiego człowieka. Gdy stał tam, a ich czoła stykały się ze sobą, ciała były blisko, a słowa były bardziej wyrozumiałe niż zawsze, czuł, że to może się udać. Wtedy mógłby nie podważyć tego, że oboje chcieli iść w tym samym tempie, zwyczajnie nie potrafiąc jedynie dobrać wspólnego tempa podróży. Teoretycznie mógłby zdawać sobie z tego sprawę zawsze, praktycznie to w czterech ścianach jego umysłu nie było do zmieszczenia, gdy raz za razem nie potrafili się porozumieć. - Subtelna różnica między chęcią, a powinnością. - był to ogólnik, ale nie zamierzał traktować inteligencji Trevora gorzej niż swojej, siląc się na dokładniejsze wytłumaczenie swojej postawy. Delektował się chwilową bliskością między nimi, nie chcąc wypuszczać Collinsa z rąk, nawet na chwilę by poprawić narzucony na głowę kaptur. Nie pamiętał by kiedykolwiek ktoś wykonał taki gest w jego stronę, nie po to by mu dokuczyć zmierzwieniem włosów. Odnosił wrażenie, że tym razem był to mały objaw troski. Mógłby w myśleniu o nim tkwić, ale kolejne słowa wypowiedziane z kuszących ust, nieco studziły jego krew. Gdzieś w środku to wiedział, że są całkowicie odmienni, wręcz lgnął jak ćma do żarówki widząc wewnętrzne światło Collinsa, a jednak wyciągnięcie pierwszej, najbardziej widocznej pary różnic, nieco go zaniepokoiło. To, że miał ich świadomość, nie oznaczało, że był oswojony z myślą, że jakoś sobie to wszystko ułożą. Nie chciał w poważny sposób poddać się swoim obawą, zamiast tego przesunął jedną z dłoni wyżej, na wysokość łopatek Trevora by mieć pewniejszą postawę zanim wprowadzi swoją myśl w czyn. Usta skierował na szyję, bliżej żuchwy, zostawiając na nich pierwszy, drobny pocałunek. - Ten punkt? - pytał głosem cichym, jednak lekko zabarwionym pewnością i pożądaniem, odsłaniając przed Trevorem te część siebie, która lubiła bawić się słowami i logiką. Lekkie przesunięcie twarzy, płynny ruch ciałem wystarczył, by znalazł się za chwilę w podobnym miejscu, tylko po drugiej stronię jego ciała, by i na nim zostawić pocałunek. - Może ten? - droczył się, obserwując przy okazji reakcje Collinsa na te zmianę dynamiki, jaką wprowadzał swoim zachowaniem. Chciał ocenić czy jego oczy są dalej lekko przymknięte, zawieszone w tamtej chwili, czy jednak budził swoim zachowaniem go. Potrzebował też dostrzec reakcje na tak jawne, nieco bardziej publiczne, okazywanie sobie bliskości. Wiedział, że pod tym względem są na innym etapie swojej drogi i chciał znaleźć lub nie, potwierdzenie tego, że mogłoby tak być. Końcowo łagodnie odsunął swoją sylwetkę, na chwilę i spojrzeć na całościowy wyraz jego twarzy lekko zmrużonymi od wiatru oczami. - A nie, miał być po środku. - dokończył swoją myśl, całując go ponownie w usta, okazując zaangażowanie w znajdowanie tej cienkiej nici porozumienia między nimi, jednocześnie nie będąc grobowo poważnym, co przecież próbował uzmysłowić mu w pewien sposób wcześniej Trevor. Nie był pewien czy taka forma znajdowania wspólnego punktu była tym, co powinni mieć na myśli, ale podobała mu się myśl zabawy tą chwilą, nawet tak drobną.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Wystarczyło się wyspać, najeść i przytulić aby dobry humor wrócił a widmo nieprzyjemnej porannej rozmowy nieco wyparowało. Nie znaczy to, że wymazywał to z pamięci. Zapewne w ciągu paru dni będzie zastanawiał się co powiedział nie w ten sposób jaki trzeba lub którego słowa zabrakło. Nie zaprzątał sobie tym głowy na bieżąco, zdecydowanie preferując delektowanie się obecną chwilą. Ospałość i ociężałość go opuszczała, kłucie za mostkiem zelżało do wielkości ziarenka grochu. Obejmował Benjamina, który coraz częściej sam szukał tego kontaktu fizycznego, co mu bardzo schlebiało i cieszyło, gdy mógł odpowiadać z nawiązką. Pomału i do przodu a odważy się na tego rodzaju przytulenie nawet w Wielkiej Sali pełnej uczniów i studentów. Słysząc jak bardzo są ważne dla Benjamina te przeprosiny, musiał je przyjąć mimo świadomości, że i sam zawinił... nie wiedział tylko za co dokładnie miał przeprosić - za złe wnioski, za brak cierpliwości, za gadanie kiedy nie jest to potrzebne? - Wybaczone. - oznajmił zwięźle skoro była potrzeba ujawienia tego słowa głośno i wyraźnie. Nie miał mu za złe reakcji wszak niejako "oskarżał go" za brak spontanicznych zrywów reagowania na sytuację. Niejako, dostał to, czego chciał, choć przy tym się nieco pogryźli. Odnosił wrażenie, że to będzie nieuniknione w ich relacji. Kluczowym jest aby potrafili się po tym godzić i próbować dalej aż w końcu, być może, nastanie ten dzień, że tak prawdziwe, nie romantyczne, przeciwieństwa znajdą płaszczyznę, którą będą mogli bezpiecznie dzielić. Instynktownie poruszył lekko głową na bok gdy poczuł maleńki pocałunek poza obszarem ust. Uśmiechał się z rozbawieniem ale też i pewną dozą rozczulenia, że wziął sobie "szukanie punktu gdzieś po środku drogi" dosłownie. Ciemne oczy, dotychczas spokojne i lekko zaspane, teraz już ożywione, szukały jego wzroku aby sprawdzić co się tam dzieje w jego głowie. - Interesująca metoda poszukiwań. - oznajmił cicho lecz z wyrazistymi nutami zadowolenia. Nie przeszkadzał mu choć miał parę pomysłów jak urozmaicić poszukiwania i było to widoczne w tym uniesionym kąciku ust, gdy ich spojrzenia się spotkały. Nie pozwolił uciec po jednym pocałunku bo od razu przejął pałeczkę i oddał aż trzy, nieco namiętne ale jeszcze spokojne, każdy jeden za dotychczasowy zostawiony na jego twarzy. Nigdy nie znudzi mu się poznawanie na nowo smaku tych ust. Wabiły, kusiły, potrafiły przemawiać tak subtelnie i uwodząco, a on się temu chciał poddać. Zawiał zimniejszy wiatr z rodzaju tych, które faktycznie sugerowały nadchodzącą jesień. Przysunął się te pół kroku bliżej, aby to jego ogrzewać swoim narastającym ciepłem. Cały czas oplatał go rękoma na wysokości żeber i to było tak wygodne, że nie planował modyfikować planów. - Myślę, że te poszukiwania będą bardziej szczegółowe, rozbudowane i czasochłonne. Jak sądzisz? - zapytał ze słyszalnym rozbawieniem kiedy już złapali kontakt wzrokowy. Jakaś myśl się w nim ukształtowała i nie analizując jej zbytnio, pozwolił ustom ją wypowiedzieć na głos. - Miałbyś kiedyś ochotę ruszyć ze mną na dwudniowy biwak po lasach Doliny Godryka? - zapytał żywo zainteresowany jego odpowiedzią. Spojrzenie, które towarzyszyło temu pytaniu, zdradzało jak bardzo podobał mu się ten pomysł. - Uprzedzając, odkąd skończyłem osiem lat, wraz z ojcem i braćmi co rok robimy sobie tygodniowe wyjścia, tylko faceci, namioty, ogniska, pokonywanie szlaków. Znalazłem cię kiedyś przypadkiem w lesie... może chcesz się tam znaleźć ze mną jeszcze raz? - uśmiechnął się od ucha do ucha czując, że to mogłoby uchodzić nawet za coś w rodzaju randki. Zmodyfikował rodzinne wyjścia na te bardziej prywatne, spersonalizowane skoro poznał osiemdziesiąt pięć procent leśnych szlaków. Zanim zachorował na likantropizm już i tak lubił przebywać w lesie. Klątwa tylko spotęgowała tę przyjemność. - Nie musisz odpowiadać teraz. Zastanów się na spokojnie czy chcesz iść z wilkołakiem na biwak. Obiecuję, że cię nie zgubię. - od razu dawał miejsce na przemyślenie i potencjalną odmowę zdając sobie sprawę, że wybuchał tu entuzjazmem i to mogło utrudnić sprowadzenie na ziemię, a tym bardziej potencjalną negatywną odpowiedź.
Metoda poszukiwań była nie tylko interesująca, ale również zdecydowanie prostsza niż ta zakładająca rozmowę. Jedna nie mogła zastąpić drugiej, ale przeplecione, mogłoby nieco zredukować ogólne zgrzyty, które podejrzewał, że będzie między nimi powstawały. Teraz jednak nie chciał zajmować sobie tym głowy, skupiając się na Trevorze i momencie w którym się znaleźli. - Mhm... - nie zamierzał wchodzić w pierwszej chwili z Trevorem w dyskusje, a jedynie dać do zrozumienia pomrukiem, że słyszy jego słowa zadowolenia z takiego rozwoju sytuacji. Szybko okazało się, ze rozmowa równie mało w tym momencie była ważna dla Trevora co dla niego. Wiatr próbował ich schłodzić, ale na próżno, gdy wymieniali pocałunki raz za razem. Chłonął jego namiętność, sam nie pozostając dłużnym, angażując się wyłącznie w dotyk ich ust. Czuł, że to dla niego ważne, że może tak po prostu z nim stać, całując się i zapominając o wszystkim i wszystkich naokoło. Pamiętał jak miesiąc temu, siedząc na moście, a potem w kinie, byli w zupełnie innym miejscu w okazywaniu sobie tak otwarcie bliskości. Nie zastanawiał się nad tym czy to ma jeszcze głębsze znaczenie, ale wiedział, że to kolejny, mały krok w ich dogadaniu się. Po prostu ten nie musiał zostać wypowiedziany by zaistnieć. - Liczę na to. - odpowiedział na pytanie, które w jego mniemaniu nie było potrzebne, ale skoro Trevor chciał dostać takie zapewnienie to nic nie stało na przeszkodzie by je uzyskał. Widział jego rozbawienie, samemu będąc w całkiem niezłym nastroju. Na pewno coś w spojrzeniu Benjamina mówiło, że docenia to rozluźnienie. W końcu oszalałby, gdyby każda rozmowa kończyła się sprzeczką lub poważną dyskusją. Słuchał propozycji składanej przez Trevora z pewnym zaciekawieniem. Przywołanie wspomnienia z Hogsmeade wcale nie zachęciło go, ale ogólnie pomysł nie wydawał się zły. Nie znał się na okolicznych terenach Doliny Godryka, dopiero od jakiegoś czasu samodzielnie poznając je. Co prawda zawdzięczał temu utratę kilku wspomnień, ale przecież nie zdawał sobie z tego sprawy by się tym zmartwić. Przy okazji dowiedział się czegoś nowego o Trevorze, co w sumie podobało mu się. Choć może powinien to wiedzieć już z Podlasia? W końcu tam też Trevor zapraszał go na podobną wspólną aktywność. - Zastanowiłem się. To dobry pomysł, jedźmy. - w zasadzie sądził, że nie ma tu nad czym się rozdrabniać. Nawet, jeśli cokolwiek miałby pójść kiepsko to zawsze mógł wrócić do siebie, w obrębie Wielkiej Brytanii takie wycieczki wydawały się dość bezpieczną opcją. Nie zamierzał straszyć Trevora swoimi nieco pesymistycznymi myślami, więc zanim mógłby je dostrzec, pocałował go wolno i czule, samemu też znajdując w tym pewne uspokojenie myśli. - Może uda nam się przy okazji potrenować zaklęcia? - skądś przyfrunęło do niego wspomnienie wcześniejszego ustalenia, że powinni się tym zająć by Trevor mógł ze spokojniejszą głową złożyć podanie o stypendium na studiach. Poświęcenie temu trochę czasu w przeciągu dwóch dni wydawało się bardzo wykonalne. - W przyszły weekend będę w Kanadzie, poza tym nie mam jeszcze planów. - to była istotna informacja, choć wcześniej nie myślał o tym by swoimi planami podróżowania ze Skylightem się dzielić. Czuł już z tyłu głowy, że będzie musiał więcej opowiedzieć na ten temat, ale nie wydawało mu się to straszne. Zwłaszcza w perspektywie tego, że przecież ostatnie dwa lata również spędził w podróży, więc Trevora mogło nie dziwić to, że znowu gdzieś na chwilę wyjeżdża. Pytania o przeszłe podróże na pewno mocniej by go zestresowały niż o przyszłe.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Okazało się, że planowane "rozprostowanie kości" i "zaczerpnięcie świeżego powietrza" było bardziej przyjemnym doświadczeniem niż z początku zakładał. Nie ukrywał zachwytu interwencją Benjamina w przełamywaniu między nimi odległości. Za każdym razem będzie go to cieszyło tak, jak wtedy w pokoju w Dziurawym Kotle. Teraz jednak był tego bardziej świadomy więc i radość prześwitywała przez jego mimikę. To prowokowało do mocniejszego objęcia chłopaka na wysokości żeber, zamknięcia oczu i rozgrzewania się pocałunkami. Rozmawianie nieszczególnie przeszkadzało wszak powracali do poprzedniej czynności równie gładko jak do oddychania. Wrześniowy wiatr nie był już tak dokuczliwy. Najprawdopodobniej byli obecnie największym źródłem ciepła w najbliższej okolicy. Dosyć szybko zapominał o co pytał, przekładając uwagę na delektowanie się strukturą i ułożeniem jego ust, tak przyjemnie przyciśniętych do jego własnych. Prześledził wzrokiem nieco ciemniejszy odcień na policzkach Benjamina i to sobie samemu przyznał zasługi tej barwie, nie zaś zimnemu wiatrowi, przed którym chłopaka zasłaniał stojąc po zawietrznej. Wyszczerzył się tak jak to potrafił, od ucha do ucha a jego ciemne oczy teraz błyszczały szczerym i prawdziwym entuzjazmem. Wieczny optymista, nie brał pod uwagę żadnych fizycznych przeszkód przed realizacją pomysłu. Nie tylko zgoda go tak cieszyła a fakt, że została udzielona w tak krótkim czasie. - Pójdziemy, nie pojedziemy. - poprawił drobny acz istotny detal i powolny pocałunek ewoluował przez nastrój Trevora. Przeniósł ręce do jego twarzy, jedną rozgrzaną dłoń kładąc na jego szyi a drugą tak między kością policzkową a skronią. Pocałunek był znacznie czulszy, podyktował w ten dotyk swoją radość więc może nie był zbyt dokładnym lecz postarał się aby smak i ciepło między cienką skórą warg był dosyć intensywny. Przez chwilę oddychał jego oddechem i to było jeszcze lepsze niż sam pocałunek. Czasami brakowało mu słów aby opisać radość więc używał mowy ciała. To rozgrzało go w bardzo przyjemny sposób, nie potrafił się nie uśmiechać i nawet nie próbował tego powstrzymywać. Nie spodziewał się, że zgoda Benjamina tak go ucieszy! Co za wstyd, przy Cedzie tak się nie entuzjazmował jak teraz przy Bazorym. - Jakimi bylibyśmy krukonami gdybyśmy nie potrenowali na biwaku paru zaklęć? - zapytał retorycznie lecz przyklasnął pomysłowi. Jeśli chodzi o dziedzinę czarowania to prawie nigdy nie odmawiał wspólnej nauki - a ta wychodziła mu znacznie lepiej niż samodzielna, w zaciszu umysłu, klasy czy z manekinem treningowym. Zapisał w pamięci plany Benjamina jak i potrzebę sprawdzenia jaka będzie pogoda w kolejnych tygodniach. Oczywiście pod uwagę mogli wziąć niektóre weekendy wszak obaj pracowali i musieli dostosować jakoś te dni wolne, aby równocześnie złapali pełne dwa dni tylko dla siebie. Gotów był zająć się osiemdziesięcioma procentami organizacji ekwipunku jako ten, który był w tym zaprawiony. - Termin to jedno, będziemy jeść to, co ze sobą weźmiemy. O, może przy okazji powiesz mi co mógłbyś jeść bez końca. - wspominał wszak o prostych pytaniach więc to byłoby w sam raz. Niekoniecznie na tu i teraz - bo jeszcze zgłodnieje mimo zjedzonej solidnej porcji obiadu - lecz ogólnie dwa dni wspólnego biwaku mogły przynieść wiele efektów do ich relacji. Skłamałby gdyby nie poczuł maleńkiego ukłucia stresu czy aby uda im się spędzić takowy weekend bez jakichkolwiek spięć. Nie zastanawiał się nad tym na zapas, to nie w jego stylu. - Opowiesz mi o tym wyjeździe do Kanady? - aby uniknąć tonu "przesłuchania Wizengamotu" rzucił ogólne pytanie pozwalające na dowolną interpretację - w tym odroczenie odpowiedzi. Wsunął palce jednej ręki aż na jego kark - z jednej strony był okryty materiałem kaptura a z drugim gorącym karkiem, który ogrzewał wnętrzem swojej dłoni. Wplótł końcówki palców w jego włosy i tak słuchał głosu Bena, uśmiechając się przy każdym przecinku. Absolutnie podobała mu się wizja, że dla osoby postronnej wyglądali jak zakochana para na romantycznym wieczornym spacerze. Teraz, nad tym klifem czuł, że robią mały krok do przodu.
Nie spodziewał się aż takiej radości w Trevorze, gdy się zgodził. Obawiał się nieco, że jest ona podszyta przesadnymi oczekiwaniami, lub co gorsza, że jeśli wtedy dojdzie do sprzeczki, ciężko im będzie o niej zapomnieć. Obserwował szczery, szeroki uśmiech Trevora, widział iskierki zachwytu w jego oczach, a wewnątrz niego powoli rosło przekonanie, że musi dołożyć wszelkich starań by tego nie spierdolić. Nie wiedział jeszcze, że Trevor planuje samodzielnie zająć się przygotowaniami, ale gdyby to wiedział, pewnie stanowczo by się temu przeciwstawił. Możliwość organizacji przynajmniej części wyjazdu mogłaby dać mu poczucie, że wszystko jest przemyślane i potencjalnie nie do zepsucia, w dodatku pomogłoby mu uniknąć przykrych niespodzianek. Takich, które w oczach Trevora mogłyby być miłym gestem, a w nim obudziłby jakieś krócej już dłużej skrywane problemy. - Nienadgorliwymi? - odpowiedział na pytanie lekko rzucone w eter. Poważnie wziął sobie słowa o odpowiadaniu na potencjalne pytania i, choć czuł, że pytanie nie wymaga jego odpowiedzi, zamierzał odpowiedzieć, choćby tak banalnie jak w tamtym momencie. Na dłuższą metę sądził, że będzie to dla niego nużące i frustrujące, ale w tamtym momencie, gdy stali tak blisko, a rozmowę przeplatali pocałunkami, ostatnim odczuciami jakie mogły w nim powstać, były właśnie te. Podobała mu się prostota tego, że mogliby rozmawiać o jedzeniu. W dodatku wiedział, że Trevor uwielbiał przeżuwać i choć sam ostatnio niespecjalnie miał łaknienie, to może przygotowanie ulubionego dania mogłoby na chwilę chociaż to zmienić? Nie wiedział jednak czy w warunkach biwakowych będą odpowiednie możliwości. Sporo podróżował, ale nie było to jednoznaczne z biwakowaniem, i choć i to mu się zdarzyło kilka razy w życiu to nie uważał się za eksperta w temacie. Myślał chwilę, patrząc na wciąż rozkoszującego się wspólną bliskością Trevora. - Przygotuje to na wspólną kolacje. - wypowiedział, ale dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę, że to w zasadzie brzmi dużo intymniej niż sądził. Wspólna kolacja jednoznacznie kojarzyła mu się z randką. Nie było to nieprzyjemną wizją, ale nie planował tak bezpośrednio sugerować jej Trevorowi. Mógł w takiej sytuacji tylko trzymać kciuki, że nie speszył go własnymi słowami. Temat na szczęście szybko zmienił się, nawiązując do jego przyszłotygodniowych planów. Nie spodziewał się nie otrzymać pytania, a jednak słowa których użył Trevor były dużo łagodniejsze, co docenił delikatnym uśmiechem. - Przeniosę się ze Skylightem w piątek do Lynwood. Będziemy korzystać z lokalnych atrakcji. Tak do niedzieli. Zresetuje się. - mówiąc o tym, na jego twarzy pojawił się łobuziarski uśmieszek. Naprawdę lubił myśleć o tych planach z Ikem. Nie chciał w tamtym momencie by Trevor wiedział, że główną zaletą Kanady było legalne zioło i obstawianie wyścigów zaprzęgów, ale sądził, że jeśli będzie go interesować co tam można znaleźć, szybko wizzbook go uświadomi. To zrodziło w nim kolejną myśl, która wydawała się spójna z jego wewnętrznymi wnioskami. - Wysłać ci kilka fotek stamtąd? - takie podzielenie się przeżyciami było dużo prostsze niż rozmawianie. Oczywiście przy okazji wymienią pewnie kilka wiadomości, ale pisząc jest dużo prościej kontrolować słowa niż twarzą w twarz.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Przez chwilę zastanawiał się na ile byliby nadgorliwi gdyby wolny czas poświęcili na ćwiczenie zaklęć ot tak, dla siebie. Nie uważał aby to miało być czymś nadzwyczajnym w momencie kiedy przyświecał mu - albo i im - cel bycia jak najlepszym w tej konkretnej dziedzinie magicznej. - Stawiam bardziej na ambitnych. Czarów używać będziemy całe życie więc lepiej znać je jak najlepiej. - podobał mu się ten moment wypuszczania z różdżki sprawczej wiązki światła. Sposób w jaki można było kształtować otoczenie lub wpływać na nie miało w sobie coś satysfakcjonującego. Z tego też powodu ćwiczenie tego, co będzie potrzebne mu całe życie wydawało mu się jak najbardziej naturalne. Skoro Benjamin zgodził się podszlifować własne umiejętności magiczne to byłby dumny, gdyby potrafił nauczyć go czegoś przydatnego. Nie krył zaskoczenia słysząc o przygotowaniu czegoś na kolację. Zabrzmiało to jak jawne sugerowanie randki. Smakował to słowo w myślach, próbując je odnieść do ich wspólnych spotkań. Randka narzucała romantyzm i czułość, a oni znowuż działali spontanicznie, a plany z reguły były dosyć elastyczne. Raz się sprzeczali a potem godzili. Randka nie przewidywała takich ewenementów. Z drugiej strony wspólny posiłek, na który się umówią w cywilizowanym miejscu brzmi lepiej niż odgrzewanie jedzenia w ciasnym camperze i posiłkowanie się nim przy wąskim blacie. - Trzymam za słowo. - oznajmił po krótkim namyśle i przypieczętował to krótkim, lekkim całusem. Zaraz doszło do zapytania, na które uzyskał całkiem wyczerpującą odpowiedź. To eliminowało ryzyko pojawienia się kolejnych, których powstrzymywanie mogłoby być frustrujące. Słuchał go i w międzyczasie znalazł jego dłoń, aby ją ująć i pociągnąć na pochylony ku ziemi pień drzewa. Co to byłby za spacer gdyby choć przez chwilę nie obejrzeli widoków. - Do Kanady to pewnie świstoklikiem? - dopytał, przypominając sobie własny powrót z Polski właśnie za pomocą tej metody. Odchorowywał to pół dnia i nie życzył takich rewolucji żołądkowych nikomu. - Narobiłeś mi apetytu na wycieczkę Żądlibusem. Przez te studia nigdy nie ma na to czasu. - podzielił się myślą lecz półuśmiech jasno mówił, że nie miał mu tego za złe. Ba, zmotywował do kombinowania jak namówić parę gruchających przyjaciół na wycieczkę dalej niż Hogsmeade, Londyn czy Dolina Godryka. - No pewnie. Chętnie zobaczę jak podbijacie Kanadę. - uśmiechnął się pogodnie, ciesząc się, że dostanie chociaż kilka zdjęć. - Liczę, że znajdziesz się na chociaż jednym. - przemianował pytanie na sugestywne zdanie twierdzące skojarzone z zapytaniem wymalowanym w spojrzeniu. Wolną rękę oparł o szorstką korę drzewa i przypomniał sobie gdy próbował tu usiąść włochatym wilczym zadem. Nie, to nie z tego powodu drzewo się tak pochyliło lecz nie ponawiał prób. Zaśmiał się krótko do swojej myśli bo tak go rozbawiła. - Masz jakieś konkretne oczekiwania wobec tego biwaku? Coś, co mam uwzględnić w planowaniu szlaków? - te dwa pytania były otwarte, luźne, kolejne, bo przecież nigdy miały się nie skończyć. Dbał aby nie były zbyt nurtujące i wkurwiające dla drugiej osoby.
Jeśli stawiał na ambitnych to powinien sobie znaleźć ślizgona... Przynajmniej takie wrażenie odniósł Bazory słysząc jego słowa. Wiedział, że sam nie ma w sobie jej wiele, sprowadzając większość spraw do wykonania ich w absolutnej ostateczności. Istniała niewielka lista tematów, które nie były objęte tą niepisaną zasadą. Miał jednak całkiem dobry humor w tamtym momencie więc nie przyszło mu na myśl zastanawianie się czy w takim razie jest wystarczający dla ambitnego Krukona, a mogłoby. - Masz przez to całe życie by się ich uczyć. - odparł, idąc tokiem rozumowania Collinsa. On nie był tak dobrym czarownikiem jakby mógł być i w zasadzie mu to nie przeszkadzało. Wiele codziennych czynności nie wymagało machania różdżką w przemyślany sposób. Dodając do tego, ze pojedynkować się z nikim nie zamierzał, preferując mniej widowiskowe rozwiązania problemów międzyludzkich, dawało to poczucie, że nauka czarów była jedynie miłym dodatkiem w jego życiu. Oczywiście dalej był zdania, że na biwaku mogliby to robić by Trevor podszkolił rzemiosło, ale w sumie tylko dlatego. Dla siebie wolałby poczytać nowe publikacje w dziedzinach eliksirów, zielarstwa czy chociażby uzdrawiania. Tą ostatnio coraz poważniej rozważał się zająć w wolnej chwili, widząc, jak często wpadał w ostatnich miesiącach w kłopoty. Obserwował reakcje Trevora na swoje słowa. Zdziwienie było jak najbardziej na miejscu i dał mu je przeżywać, nie oczekując jednoznacznej odpowiedzi w czasie kilku minut. Z jednej strony miał wrażenie, że nieprzemyślane słowa zbyt szybko pchnęły ich znajomość do przodu, z drugiej wiedział, że nie było to tak do końca nie na miejscu. Ostatecznie odpowiedź Trevora potraktował jako bezpośrednią zgodę, że mogli zrobić ten krok. Był pewny, że go zrobią, nie zastanawiał się tylko dokładnie kiedy. Jego myśli nie chciały wybiegać tak w przód gdy mógł po prostu spędzać ten czas w bieżącej chwili. Zwrócenie uwagi na drzewo niespecjalnie go zajmowało. Dawał prowadzić swoją dłoń, jednak sądził, że skoro z jakiś niewyjaśnionych przyczyn teraz rozmawiali, nie rzucając się sobie do gardeł, nie było tego sensu przerywać na macanie po korze. Rozmowa o jego krótkim wyjeździe miała pewne plusy, które zaczął dostrzegać. Nie była głęboka, skomplikowana i przesiąknięta emocjami. Ot, zwyczajna pogawędka, którą mógłby prowadzić z każdym gdyby nie był sobą. - Tak, zamówiłem już go w sklepie. - miał nadzieje, że pierwszy i ostatni raz. Ike wciąż szkolił swoje transmutacyjne umiejętności, by w odpowiednim momencie przystąpić do egzaminu twórcy świstoklików. To dawało nadzieje, że za kilka tygodni będą mogli podróżować gdy tylko taki pomysł wpadnie im do głowy, bez wcześniejszego większego planu. Słuchał o pomyśle wycieczki, jaki zrodził się w Trevorze. Nie wiedział co o tym sądzić, ale skoro mężczyzna uśmiechał się to pewne był to dobry pomysł. Nie zamierzał dawać mu sugestii w tym temacie, wiedząc, że poradzi sobie pewnie lepiej sam. Zamiast silić się na komentarz, pogładził jego twarz od skroni do żuchwy wierzchem wolnej dłoni. Temat Kanady szybko wrócił, a jawna prośba o pokazaniu się na zdjęciu w jakiś sposób go rozczuliła. Nie prosi się o to kumpla z dormitorium. - Dobrze. - odpowiedział, nie zdobywając się na komentarz o tym, że w sumie wyczuł w tej prośbie zaangażowanie, którego się nie spodziewał. Przez myśl mu przeszło, że poranna rozmowa wniosła coś nowego między nich, najwyraźniej zmieniając dynamikę przynajmniej tego dnia. Żonglowanie tematami trwało dalej, bo ponownie pojawił się przed nim temat biwaku, w nieco zmienionej formie. Zastanowił się przez chwilę, zerkając jak Trevor uśmiecha się do wygiętego drzewa. - Omijajmy lokalne zwierzęta. - przyznał w pewien sposób, że nie jest wielkim i oddanym fanem stworzeń leśnych. Sądził, że Trevor doskonale wie gdzie są ich siedliska. W trakcie spaceru po lesie nie dało się wyeliminować natknięcia się na nie, ale zminimalizowanie szans byłoby dla Bazorego już wystarczające.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Pokiwał głową zgadzając się ze słowami Benjamina dotyczącymi nauki czarowania. - Póki co to wciąż połączenie przyjemne z pożytecznym. - nakreślił swoją chęć do rozwijania tej dziedziny nauki. Nie miał fioła na punkcie magii lecz obserwowanie jej wpływu na otoczenie, czy też dążenie do perfekcji, uspokajało jego potrzebę rycerskości. Gotów był bronić za wszelką cenę, czy to magią, czy wielkimi kłami. Póki co nie musiał tego robić i oby ten moment nie nastał prędko. Mimo swoich potrzeb rycerskości nie popadał w paranoję. Do planów Benjamina podchodził luźno i szczerze liczył, że chłopak się wybawi. Być może podskórnie mierziła go drobna zazdrość lecz nie była na tyle groźna by miała wypłynąć spomiędzy jego ust. Obietnica wspólnego biwaku skutecznie wypełniała jego umysł, w którym już tworzył pomniejsze wątki - grę w gargulki, popłynięcie łódką po Jeziorze Niezwyciężonego, może wspinaczka po pomniejszych górach, rozpalenie dużego ogniska... po prostu spędzanie wspólnie czasu. Zamiast spotykać się setny raz w camperze, zostawić go i ruszyć szlakiem. To naprawdę go cieszyło i czuł w kościach, że takie wspólne wyjście może korzystnie wpłynąć na ich poziom relacji. Wrócił myślami do rzeczywistości przywołany dotykiem dłoni na twarzy. Przez chwilę nie mógł zdecydować czy wodzić wzrokiem po jego spojrzeniu czy zamknąć powieki. Ostatecznie zdecydował się na to pierwsze, połączone z wsunięciem części palców pod rękaw jego bluzy. Skradał coraz więcej ciepła bo jednak wiatr hulał coraz odważniej. Prośba chłopaka wywołała na jego twarzy uśmiech. Cieszył się więc, że o to zapytał bo w swoim zwyczaju zagląda właśnie w miejsca, gdzie istnieje szansa spotkania lokalnych zwierząt. Mniej więcej wiedział która część Doliny Godryka jest najdziksza i której nie warto zwiedzać bez odpowiedniego przygotowania. - Okej, my nie będziemy ich szukać. Co najwyżej one mogą się natknąć na nas, jeśli zboczą ze swoich ścieżek. Nie sądzę aby chciały wchodzić z nami w zażyłą reakcję. Z reguły je odstraszam. - no chyba, że będą je drażnić, prowokować, stanowić zagrożenie lecz akurat o to się nie martwił. - Myślę, że ograniczymy się do Rezerwatu. Jest tam dostatecznie dużo terenu do pokonania. - nabrał potrzeby na pokonanie dzielącej ich odległości więc objął go ramieniem tak na wysokości żeber i pozwolił radości majaczyć na ustach. - Pokażę ci coś to może wtedy zobaczysz jak się teraz cieszę. - wyciągnął różdżkę i skierował ją przed siebie. Przez kilka chwil koncentrował się aż w końcu wykonał charakterystyczny ruch nadgarstkiem, a spomiędzy jego ust padła magiczna prośba o przywołanie Obrońcy. Świetlisto-błękitny blask ukształtował się w sylwetkę kojota o dzikim spojrzeniu lecz wyrazie pyska sugerującym wieczne rozbawienie. Trevor przekręcił różdżkę w prawo i zerwał "połączenie" czaru, pozwalając aby jasne stworzenie przemknęło wokół nich, imitując bieg w powietrzu. Zatoczyło przed nimi koło aby ostatecznie "usiąść" na najbliższej gałęzi i ziewnąć. Co ciekawsze, wiatr w żaden sposób nie naruszał struktury jego sylwetki. Drżenie krawędzi jego istnienia mogło podpowiedzieć - przynajmniej Trevorowi - że za parę chwil pryśnie. Blask jakim był wypełniony był mocą wspomnienia, które przyszło mu z nietypową łatwością. - Teraz widzę po tym wyrazie pyska dlaczego akurat kojot. - zaśmiał się a ciemne oczy błyszczały z rozbawieniem, gdy spoglądał na swój magiczny twór, z którego był niezwykle dumny. Tym chętniej dzielił się nim z Benjaminem. + @Benjamin O. Bazory
Pokiwał głową ze zrozumieniem na takie podsumowanie tematu ćwiczenia zaklęć. Skoro to dla Trevora było przyjemne to zajęcie się tym w wolnym czasie było wartością dodaną. Benjamin jeszcze sam nie wiedział jak taki trening będzie przebiegał, ale starał się być neutralny w nastawieniu. Zwłaszcza, że jeśli coś miało by nie pójść zgodnie z planem to bransoleta da mu o tym zawczasu znać swoim uściskiem. Widział na twarzy Trevora, że wiele pomysłów tworzy się w jego głowie po tym jak powiedział o swoich, miał nadzieje, niewielkich oczekiwaniach względem ich biwaku. Sądził, ze rezerwat jest pełny zwierząt i nie obędzie się bez natknięcia na jakieś, ale jeśli nie musieli, mogliby nie wchodzić im w drogę. Lekkie zadowolenie na twarzy Collinsa, potwierdziło, że odpowiedź choć krótka, była wystarczająca. Zaśmiał się lekko na słowa o odstraszaniu zwierząt. Sądził, że jego możliwości w tym temacie Trevor nie przebija swoją likantropią. Nie pamiętał czy w ostatnim czasie spotkał jakiegokolwiek zwierzaka, który zareagowałby na jego obecność pozytywnie. Sądził, że to była kwestia zapachu laboratorium alchemicznego, gdzie używało się wielu, różnych części zwierzą, przeciągając w jakiś sposób ich zapachem. W dodatku nastawienie Bazorego też było nieszczególne, a chyba każdy wie, że zwierzęta wychwytują je po pierwszym spojrzeniu. - Ja też, choć nie ciebie. - wiedział, że ten wniosek nie jest prawdziwy zawsze, ale w ostatnich godzinach sprawdzał się dość dobrze. Poranne spięcie całkowicie rozmyło się i mógł uznać, że udało mu się umilić ten dzień Trevorowi. Trevor zostawił w spokoju wygięte drzewo, co mu się podobało. To i słowa o wyboru terenu biwaku pochwalił krótkim pocałunkiem. Pokazywał też swoją postawą, że zgadza się na takie zawężenie terenów, które mieli poznać podczas kilku dni, które spędzą razem. Nie wiedział dlaczego Trevor zakłada, że nie zauważył jego zadowolenia z tego pomysłu. Może taki wniosek był sposobem na zmianę tematu? Nie wiedział jeszcze jak działają pewne schematy u Collinsa. Spojrzał w stronę błękitnych stróżek światła, które uwalniały się z różdżki Trevora, wiedząc, że zaklęcie nie należy do najprostszych. Błękitny, przerośnięty lis pojawił się obok nich, szczerzył się do nich zaciekle i w zasadzie Benjamin nie wiedział, czy bardziej cieszył się na upolowanie potencjalnej ofiary czy możliwość pobiegania w powietrzu. Nie widział podobieństwa między nimi, ale jeśli Collins je czuł to wystarczało. - Kojot? Nie znam się, wierzę. - nie uważał się za najmądrzejszego ucznia domu kruka, przez co przyznanie się do nie kojarzenia zwierzęcia nie przyszło mu z trudem. Zwłaszcza, gdy zwierzę było nienaturalnego koloru, błyszczało i nie było żywe. - To potrafisz i boisz się o przyznanie stypendium? - nasunęło mu się na myśl, bo przecież nie było to zaklęcie podstawowe, a jednak Trevor wyczarował go dość sprawnie, utrzymując jego formę. Nie znał się na tym zaklęciu na tyle, by móc powiedzieć dokładnie ile wprawy trzeba było do tego nabyć, ale podejrzewał, że wymagało to wiele pracy. Pogoda psuła się, wiatr ciął nieprzyjemnie po twarzy i Benjamin nie zamierzał spędzać przy punkcie widokowym więcej czasu. Zaproponował powrót, a po uzyskaniu zgodny, chwycił dłoń Trevora by wspólnie zeszli tą samą trasą. Pamiętał, że dla Collinsa teleportacja była prawie tak samo przyjemna jak kop w mosznę, więc nawet nie zamierzał proponować tej formy podróży. + zt x2