Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Klif

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
AutorWiadomość


Dina Harlow
Dina Harlow

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 164
Dodatkowo : Pół wila, prefekt
Galeony : 916
  Liczba postów : 857
https://www.czarodzieje.org/t17491-claudine-harlow#491028
https://www.czarodzieje.org/t17497-pumpkin#491256
https://www.czarodzieje.org/t17493-dina-harlow#491062
https://www.czarodzieje.org/t18297-dina-harlow-dziennik
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Klif   Klif  - Page 2 EmptyPią 15 Lis - 19:49;

First topic message reminder :


   Klif
   
   

   Jedna z dróg wijących się po okolicznym wzgórzu ma świetne miejsce widokowe na Dolinę Godryka, która, jak sama nazwa wskazuje, leży w dolinie. Droga prowadzi na drugą stronę przełęczy przez zaklęty las w którym jednak trudno uświadczyć wielu turystów czy miłośników przyrody.

   
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość


Irvette de Guise
Irvette de Guise

Absolwent Slytherinu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dodatkowo : Hipnoza
Galeony : 1557
  Liczba postów : 2884
https://www.czarodzieje.org/t19796-irvette-lavena-de-guise
https://www.czarodzieje.org/t19821-poczta-irvette#601307
https://www.czarodzieje.org/t19797-irvette-de-guise
https://www.czarodzieje.org/t19820-irvette-de-guise-dziennik#601
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 16 Lis - 2:49;

Pogoda nie była idealna. Wiatr hulał, a lekki deszczyk nawilżał glebę wokół. Typowa, angielska, szara jesień, która zawitała do Doliny Godryka. Irvette nie miała jednak zamiaru siedzieć ciągle w przygnębiających murach zamku. Potrzebowała powietrza i oddechu, dlatego też ubrała się ciepło, zawijając szyję w cieplutki szalik i opuściła Hogwart. W torbie miała tylko kawałek pergaminu i węgiel. Wiedziała, gdzie zmierza i jaki był jej cel. Rzuciła Impervius na swoje ubrania oraz pergamin i wspięła się na klif, będący bardzo dobrym punktem widokowym. Szybko zorientowała się, że nie była jedyną osobą, która postanowiła dzisiaj wyrwać się do Doliny. Na jednej z ławek, pod rozłożystym drzewem, tuż na samym brzegu klifu siedział krukon, którego kojarzyła ze szkolnych korytarzy.
-Można? - Zapytała uprzejmie, dosiadając się obok i wyjmując z torby swoje przybory. -Przyszłam tu trochę porysować. To miejsce jest takie spokojne i przede wszystkim te widoki! - Powiedziała, zdradzając swoje intencje i układając na kolanach potrzebne sobie przedmioty.
Spojrzała w dal, by zapoznać się z panoramą, jakiej chciała się podjąć. Nie łatwe wyzwanie, ale to nie sprawiało, że dziewczyna miała się zniechęcić. W końcu trening czyni mistrza.
-A Ciebie, co tutaj sprowadza? - Zagadała, stawiając pierwsze węglowe kreski na pustym pergaminie.

@Shawn A. McKellen II
Powrót do góry Go down


Shawn A. McKellen II
Shawn A. McKellen II

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Dodatkowo : Wężoustość
Galeony : 62
  Liczba postów : 599
https://www.czarodzieje.org/t18432-shawn-a-mckellen-ii
https://www.czarodzieje.org/t18733-poczta-shawna
https://www.czarodzieje.org/t18448-shawn-i-mckellen
https://www.czarodzieje.org/t18840-shawn-a-mckellen-ii-dziennik
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 16 Lis - 14:09;

Moja motywacja do życia umierała. Nie potrafiłem się przemóc do zrobienia czegokolwiek ambitniejszego, ten stan wpływał na każdą sferę mojego życia. Nagle stałem się duchem tego zamku, o którym co poniektórzy mówili, że jeszcze w nim przebywałem, choć nie byli pewni, bo nie była to teza podparta dowodami. Przestałem pojawiać się na zajęciach, co z pewnością przyciągnęło uwagę również prowadzących profesorów, lecz najwidoczniej nie aż taką, by w tej sprawie ingerować. Samemu też nie potrafiłem określić co było przyczyną tej stagnacji, w której żyłem. Melancholijna pogoda zza okna jedynie potęgowała mój nastrój, kiedy siedziałem w pustej klasie przykrytym kocem i myślałem o zbyt wielu rzeczach naraz, przez co nie potrafiłem ustalić niczego.
Dzisiejszy dzień był pewnym przełomem - wreszcie postanowiłem coś zrobić. Nie był to teatr, który z reguły zawierał w sobie też kontakt z drugą osobą, jednak wyszedłem w końcu coś zrobić. Chwyciwszy szkicownik, z Proximą na szyi i skierowałem się tam, gdzie również będę mógł spokojnie spędzić najbliższe godziny.
Ciężko było tu trafić, zważywszy na fakt, że pomimo wieku, dalej nie zdałem teleportacji, zaś jeżdżenie Błędnym Rycerzem wszędzie weszło mi już w nawyk, nawet jeśli nie było specjalnie wygodnę. Cóż, mugole mieli jeszcze gorzej, a żyli i wyglądali na nawet szczęśliwych, prawda? Choć rzucanie takimi frazesami w stosunku do całej społeczności może być nieco niedokładne i przekłamane. Nevermind.
Zrobiłem pierwsze linie na papierze, mogąc rozkoszować się imponującym widokiem na dolinę Godryka, gdy usłyszałem kobiecy głos. Spojrzałem przez ramię, by przyjrzeć się nowej towarzyszce tego wieczoru. Minęło kilka sekund, zanim Proxima syknął, przypominając mi, że na odpowiedź warto dać odpowiedź.
- Można. - Odpowiedziałem bez jakiejkolwiek emocji w głosie, po czym podążyłem za nią wzrokiem i spojrzałem znów na wspomniane widoki. - Dziwnym trafem też jestem tutaj by trochę porysować. Dawno tego nie robiłem, a to miejsce wydawało się... odpowiednie? - Odpowiedziałem, ostatnie zdanie zadając w taki sposób, jakby to było pytanie, lecz do samego siebie.
- Jednak nie wiem czy chcę rysować dokładnie to co widzę przed sobą czy po prostu to miejsce nie jest wystarczające. Raczej to drugie, jeszcze nie czuję się dobrze w tego typu projektach. - Powiedziałem, w myślach dumając nad tym, co chciałem przedstawić na swojej kartce. Bo tak naprawdę nie wiedziałem do czego dążyć, nie to było celem tej podróży. Najważniejszą wartością było już samo to, że chwyciłem za grafit i zacząłem kreślić pierwsze kreski w szkicowniku, to już wystarczało.
- Często tu przychodzisz? - Zapytałem, ciekawy odpowiedzi. Nie było to chyba zbyt często uczęszczane miejsce, choć kto wie, może miejscowi tutaj spacerowicze nieraz się zatrzymywali przy tej ławeczce, by choć raz dziennie podziwiać ich miasto.

@Irvette de Guise
Powrót do góry Go down


Irvette de Guise
Irvette de Guise

Absolwent Slytherinu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dodatkowo : Hipnoza
Galeony : 1557
  Liczba postów : 2884
https://www.czarodzieje.org/t19796-irvette-lavena-de-guise
https://www.czarodzieje.org/t19821-poczta-irvette#601307
https://www.czarodzieje.org/t19797-irvette-de-guise
https://www.czarodzieje.org/t19820-irvette-de-guise-dziennik#601
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 16 Lis - 16:37;

Spojrzała na węża, który syknął na nią. Nie potrafiła powiedzieć, czy było to przyjazne, czy też ostrzegawcze, dlatego też przeniosła spojrzenie swoich zielonych tęczówek na właściciela gadziny.
-Jest niebezpieczna? - Zapytała tylko, chociaż nie starała się usiąść jak najdalej. Mimo, że czuła lekki niepokój wywołany obecnością zwierzęcia, w pewien sposób, gadzina ją też intrygowała.
-Och, nie przejmuj się. Też nie jestem wielką artystką, ale bardzo to lubię. Chociaż najlepiej dogaduję się z farbami. - Rozgadała się co nieco, myśląc o tym, jak oddać całą tę głębię i perspektywę na swoim rysunku.
Każda linia, którą stawiała na pergaminie była dokładnie przemyślana i precyzyjnie pociągnięta. Nawet, jeżeli miała później nie być zadowolona z efektów, chciała mieć pełną kontrolę nad swoim tworem. Musiała ćwiczyć, by kiedyś osiągnąć perfekcję, do której dążyła.
-A w czym czujesz się najlepiej? - Spytała, zastanawiając się, czy może chłopak jej czymś nie zainspiruje, skoro już spotkało się dwóch artystów na szczycie samotnego klifu.
-To mój trzeci, czy czwarty raz. Ten punkt to jedno z niewielu miejsc, jakie tutaj kojarzę, ale strasznie mi się podoba. Ostatnio byłam nad takim strumieniem. Chodzą legendy, że można tam znaleźć jakieś cenne kamienie, ale ja widziałam tylko zwykłe skały. - Była ciekawa, czy ten chłopak jest w stanie powiedzieć jej coś więcej na temat tamtego miejsca, czy raczej też jest nowicjuszem w temacie.
Miała całe studia, by zapoznać się lepiej z Doliną Godryka i chciała to wykorzystać. Zaczęła nawet myśleć o podjęciu tutaj jakiejś pracy, ale najpierw musiała się przecież doszkolić. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby poszła na rozmowę o pracę nieprzygotowana.
Powrót do góry Go down


Shawn A. McKellen II
Shawn A. McKellen II

Student Ravenclaw
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Dodatkowo : Wężoustość
Galeony : 62
  Liczba postów : 599
https://www.czarodzieje.org/t18432-shawn-a-mckellen-ii
https://www.czarodzieje.org/t18733-poczta-shawna
https://www.czarodzieje.org/t18448-shawn-i-mckellen
https://www.czarodzieje.org/t18840-shawn-a-mckellen-ii-dziennik
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptySro 18 Lis - 21:34;

Przerzuciłem spojrzenie z dziewczyny na węża, uśmiechając się do siebie pod nosem.
- Póki jestem obok, nie musisz się bać, jest mi całkowicie posłuszny. Zresztą z usposobienia również nie należy do tych gwałtownych. - Odparłem, przyglądając się świecącym blaskiem lamp łuskom. Jeśli miałbym być szczery, Proxima był z charakteru najbardziej wyluzowaną "osobą" jaką poznałem, przy tym pozostając wciaż naturalny.
Przytaknąłem jej, również mając się za specialistę w innej dziedzinie. Jednocześnie z biegiem rozmowy starałem się tchnąć więcej życia w te pojedyncze kreski na papierze, które dopiero zaczną coś sobą reprezentować. Z każdą kolejną dochodziłem do wniosku, że tworzyłem coś, co było najczęściem wynikiem moich rysunków - surrealistyczne, nie do końca zrozumiałe projekty, będące mieszanką wielu rzeczy naraz. Mógłbym to uznać za swój "styl", aczkolwiek tak naprawdę był to efekt rysowania bez przygotowanego pomysłu.
- Ja? W wszelakiej sztuce około-aktorskiej, głównie bawię się w reżysera, wymyślam spektakle, choć jakbym miał być szczery, ostatnimi czasy coraz częściej spoglądam w mugolskie kręgi i uczę się ich kultury, która na płaszczyźnie spektaklów i przede wszystkim filmów, których u nas nie ma, rozwinęli się nieco lepiej na przestrzeni lat. - Rozgadałem się, jak to zwykle, gdy mówiłem o czynności, której zwykle się poświęcałem... choć od niemal miesiąca nie napisałem ani jednej kartki scenariusza, ani też nie zawitałem w sali teatralnej. Odwróciłem na chwilę wzrok od rysunku i popatrzyłem na węża, który przyglądał się jej pergaminowi.
- Wygląda jakby podobała mu się twoja praca. - Zauważyłem, uśmiechając się nieznacznie pod nosem. Wspomniawszy o strumieniu, wiedziałem o czym dziewczyna miała na myśli, ba, byłem tam już parę razy.
- Wiem o co chodzi, byłem tam. Raz zdarzyło mi się coś znaleźć, lecz nie było to jakieś nie wiadomo jakie znalezisko, które sprawiłoby, że nie musiałbym się martwić o galeony do końca życia. Tamten kamyczek postawił mi obiad, na tym się skończyło. Więc jak masz po drodzę to możesz rzucić okiem, ale sam nie oczekiwałbym tam wielkich łowów, zważywszy też na to ile osób wie o tym miejscu i ile się o nim mówi nawet w Hogwarcie. - Odpowiedziałem, powoli coraz bardziej otwierając się przy dziewczynie, co nie obeszło oczom Proximy, który zasyczał cicho, co w moich uszach brzmiało jak cichy śmiech.

@Irvette de Guise
Powrót do góry Go down


Irvette de Guise
Irvette de Guise

Absolwent Slytherinu
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Dodatkowo : Hipnoza
Galeony : 1557
  Liczba postów : 2884
https://www.czarodzieje.org/t19796-irvette-lavena-de-guise
https://www.czarodzieje.org/t19821-poczta-irvette#601307
https://www.czarodzieje.org/t19797-irvette-de-guise
https://www.czarodzieje.org/t19820-irvette-de-guise-dziennik#601
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyCzw 19 Lis - 0:28;

Odetchnęła z ulgą, gdy chłopak zapewnił ją, że wąż nic jej nie zrobi. Zawsze lepiej było mieć pewność, niż obudzić się na oddziale intensywnej terapii z powodu jakiegoś niedopatrzenia.
-Nie wiedziałam, że Hogwart pozwala na przechowywanie węży. To coś popularnego, czy Twój jest jedyny w swoim rodzaju? - Zazwyczaj widziała sowy i koty przebiegające korytarze. Sporadycznie udało jej się wypatrzeć jakąś żabę, ale był to naprawdę pojedyncze wyjątki.
Przyłożyła dłoń z węgielkiem do twarzy, by chwilę pomyśleć nad dalszymi ruchami. Zaczęła myśleć, że rozpoczęła pracę nie od tej strony, co powinna i przez to nie była teraz pewna, jak ugryźć to zagadnienie. Nieświadomie zostawiła sobie na podbródku lekką, ciemną smugę.
-Naprawdę? Uwielbiam teatr! - Odpowiedziała, a jej oczy od razu się rozjaśniły. -Musisz mi kiedyś pokazać coś swojego. Oczywiście, jeżeli zechcesz. - Ponownie wróciła do rysowania spadzistych dachów okolicznych budynków, które wypełniały większą część panoramy.
-Nie jestem najlepiej zaznajomiona z mugolską kulturą. Jest coś, co szczególnie byś polecał? - Co prawda nie była największą fanką świata bez magii, ale od przeprowadzki do Anglii powoli zaczęła poszerzać swoje horyzonty.
-Tak myślisz? - Zapytał, lekko się rumieniąc i spoglądając na węża, próbując wyczytać z jego oczu, czy chłopak rzeczywiście ma rację, czy może mówi tak tylko z grzeczności.
-Czyli jednak każda legenda ma w sobie ziarnko prawdy. - Pokiwała głową, jakby przytakiwała swoim przypuszczeniom. -Może jeszcze kiedyś się wybiorę. Bez względu na ewentualne znaleziska, jest tam po prostu przepięknie i chętnie porozglądam się po okolicznych terenach. - Przyznała szczerze. W Dolinie czuła się dużo lepiej niż w Hogwarcie, czy na jego błoniach, chociaż te i tak były wyjątkowo urokliwe.

@"Shawn S. McKellen II"
Powrót do góry Go down


Aslan Colton
Aslan Colton

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Galeony : 1931
  Liczba postów : 1014
https://www.czarodzieje.org/t18403-aslan-colton#524234
https://www.czarodzieje.org/t18431-aslan-colton#525085
https://www.czarodzieje.org/t18426-aslan-colton
https://www.czarodzieje.org/t18721-aslan-colton-dziennik
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptySob 6 Lut - 0:41;

Przymknął na chwilę oczy, gdy frejowa dłoń czule wodziła po jego policzku, a następnie szyi, kończąc swą wędrówkę na ramieniu. Delikatne ściśnięcie w okolicy obojczyka przywróciło go do rzeczywistości; odsłonił rolety powiek i wbił wzrok wprost w jej tęczówki. Przepełnione ufnością, czułością, ale i pewnością, podkreślającą powagę wypowiadanych słów. – Wierzę – oznajmił gorliwie. Jego serce wypełnił ogień, bo naprawdę jej wierzył. I wierzył też w to, że wkrótce wszystko się wyprostuje i będzie piękne. Zupełnie jak ten moment i magia, która przepełniła przestrzeń między nimi. – Przy tobie czuję się jakbym był w domu – wyznał niespodziewanie, nie kontrolując tego wyznania. Słowa te wbrew jego woli poszły w eter, a aslanowe oczy potwierdzały ich prawdziwość i szczerość.
Powiódł wzrokiem za jej palcem. Obserwował nieruchomą taflę, na której odbijały się gwiazdy i wsłuchiwał się cierpliwie w historię, czując nieprzyjemne ukłucie w sercu. Nie była to zazdrość, że miała tak wspaniałe dzieciństwo i wsparcie rodziców. Było mu najzwyczajniej w świecie przykro, że nie dane mu było poczuć na własnej skórze jak to jest być kochanym i akceptowanym. Nie zwrócił uwagi na to nagłe przerwanie opowieści, skupiając się na jej zupełnie innym aspekcie. – Cieszę się, że masz takich ludzi u swojego boku – uśmiechnął się ciepło. – Bo na to zasługujesz – ścisnął jej dłoń i wziął głęboki wdech, aby powiedzieć coś jeszcze. – I nie tylko on w ciebie wierzy, wiesz?
Zaraz potem westchnął i zacisnął powieki, bo wspomnienia z dzieciństwa powróciły do niego ze zdwojoną siłą, burząc ledwo odzyskany spokój w duszy. – Nie, mają mnie za najsłabszego w naszym lwim stadzie – powiedział zdecydowanie, zerkając na nią z ukosa. Już się z tym dawno pogodził. – Nigdy nie pływałem nocą po jeziorze z tatą. Nigdy nie zaśmiałem się w jego obecności, bo bardzo szybko nauczyłem się, że wiąże się to z jego dezaprobatą. Zamiast budować z nim domek na drzewie, wysłuchiwałem, że jesteśmy lepsi, bo dbamy o krew, bo plujemy na mugoli, bo sprawiamy, że każdy, kto wpasowuje się w ich definicję zła, trafia do Azkabanu. Codziennie wieczorem do snu tuliła mnie nie mama, a jej słowa, że muszę być taki, muszę zrobić to, a pod żadnym pozorem nie mogę ich zawieść. I wiesz, ja się z tym nie zgadzałem, czułem, że to nie jest droga, którą chcę podążać, ale robiłem to wszystko wbrew sobie, żeby choć raz usłyszeć, że są ze mnie dumni. Jak się domyślasz, to nigdy nie nastąpiło. Bo zawsze pojawiały się nowe zadania i wytyczne, które musiałem jako pierworodny syn spełnić – z trudem wyrzucał z siebie kolejne zdania, ale chciał się tym z nią podzielić. Chciał, żeby wiedziała co jest powodem, dla którego zachowywał się często jak gbur, dlaczego tak usilnie kontrolował każdy aspekt swojego życia. – Ich ulubione słowo to rozczarowanie. Jakkolwiek się nie starałem, robiłem to niewystarczająco. Za mało się uczyłem, przykładałem do przydzielanych obowiązków czy trenowałem zaklęcia. Tylko noszenie maski zapewniło mi przetrwanie. Wydawać by się mogło, że otaczała mnie służba i skrzaty, którzy wyręczali mnie ze wszystkiego, ale nawet oni czujnie mnie obserwowali i relacjonowali każde nieprzychylne zdanie czy komentarz rodzicom. Byłem zdany tylko na siebie – wzruszył ramionami. – Wiem, że brzmię jak niewdzięczny gnojek, który nie potrafi niczego docenić. Bo zdaję sobie sprawę, że miałem o wiele lepszy start w życiu niż większość. Miałem pieniądze, wychowywałem się w dworku, w którym dywan jest droższy niż dom niejednego ucznia Hogwartu, dbano o moją edukację. Ale nikt nigdy nie spytał mnie czy wszystko w porządku, czy właśnie bycie aurorem to moje marzenie, a gdy nieśmiało wspomniałem, że wolałbym ratować świat w inny sposób, pracując w Mungu, zostałem wyśmiany. Więc nie, moi rodzice nie mają mnie za lwa. Są rozczarowani. I długo próbowałem spełnić ich oczekiwania. Dopiero niedawno zacząłem się temu sprzeciwiać, ale wiesz, nie jest łatwo walczyć z ludźmi, których mimo wszystko kochasz i wciąż czekasz na jakąś pochwałę od nich – nieświadomie kurczowo zaciskał palce na jej drobnej dłoni. – Ale błagam, nie współczuj mi, nie mów, że ci przykro, nie żałuj mnie. Tylko następnym razem, zanim powiesz, że jestem odważny, pamiętaj, iż przez niemal całe życie tchórzyłem i nie byłem sobą. Mówię ci to, bo… Nie wiem czemu. Chyba po prostu chcę się jakoś wytłumaczyć, dlaczego często zachowuję się jak ostatni cymbał. Dlaczego to jest dla mnie tak szalenie ważne, że jako jedyna we mnie wierzysz – jak bezbronne dziecko wtulił policzek w ramię Freli, bojąc spojrzeć się w jej oczy, jednocześnie pragnąc bliskości dziewczyny tak bardzo, że nie potrafił znieść nawet tych kilku centymetrów, jakie ich dzieliły.

@Freja Nielsen
Powrót do góry Go down


Freja Nielsen
Freja Nielsen

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
Galeony : 742
  Liczba postów : 520
https://www.czarodzieje.org/t18384-freja-nielsen
https://www.czarodzieje.org/t18412-freja-nielsen#524470
https://www.czarodzieje.org/t18386-freja-nielsen#523423
https://www.czarodzieje.org/t18418-freja-nielsen-dziennik#524592
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyCzw 8 Kwi - 15:38;

Zapach cynamonu, puch drożdżowego ciasta, posmak kardamonu tulący podniebienie i miękkość wełnianych powłok, które grzały ciało przed śnieżnym krajobrazem. Jasna gwiazda o srebrzystej poświacie, ciepła para osiadająca nad wargami podczas spijania gorącego napoju i wszechogarniające poczucie bezpieczeństwa. To wszystko to był dom. Czułość zamknięta w czterech ścianach, dobro ulokowane na drewnianych półkach i miłość zwinięta w rulon pościeli. Dom był ostoją. Ciężko jej było zrozumieć, że istnieją istoty niemogące utożsamić go z tym, co do niej spływało falą nostalgicznej tęsknoty, gdy tylko pomyślała o niewielkiej chatce ulokowanej nieopodal jezior w Bergen.
Ciepła skóra o gładkiej fakturze pod opuszkami palców. Wypukłość policzków i wgniecenia drobnych zmarszczek, gdy się uśmiechał.
przy tobie czuję się jakbym był w domu
Mógł być jej domem.
Z całą tą wiarą skrytą w świecących nordyckim blaskiem tęczówkach. Nawet nie musiał przecinać atmosfery słowami zapewnienia - wiedziała, że tak jest. Że naprawdę w nią wierzy. A ta świadomość rozpleniła się po wnętrzu przyjemnym ciepłem, które wpełzło różanymi płatkami na policzki i zmusiło powieki do zamarcia w półprzymknięciu. Chciała mu tak wiele powiedzieć, ale nie wiedziała od czego zacząć. Palce nie uciekły z uścisku, który zainicjował; mógł ją zamknąć w tym imadle na wieki, na zawsze, pozbawić ją tchu pod warunkiem, że byłby obok. Tak jak teraz.
Usta już miały rozkwitnąć w pchniętej przez umysł symfonii (tak trudno było znaleźć odpowiednie słowa), ale ubiegła ją melodia wydobywająca się z jego wnętrza. Dziwnie niestała, ze sporą ilością pauz, arytmicznych tonów. Zamarła wsłuchując się w nuty, które postanowił jej przekazać. I drżała; ciężko było odkopać nieco przymglone już wspomnienia jego burackich odzywek, niechętnych spojrzeń oplatających jej istnienie i zaciśnięć warg rwących się do krytycznych pstryczków w nos. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się jeszcze chwilę temu, ale już po łamiącym serce spojrzeniu lokowanym w innej kobiecej twarzy.
To wszystko powodowane było tym, czego wymagali od niego rodzice. Nie wiedziała, czy powinna roześmiać się z ulgą czy może zatkać uszy jak małe dzieciątko, które nie chce dłużej słuchać bajki o złowrogich smokach. - Wcale nie myślisz jak oni - powiedziała cichutko, eksplodując w środku dziwną mieszanką zrozumienia i żalu względem tego, jak wciąż negatywnie można było odbierać w czarodziejskim świecie jej pochodzenie. Wkradł się też podziw - ta odważna twarz, napięta w trudnym monologu, zaczęła mówić. Opowiadać to, co w środku tliło się stopniowo, aby móc przerodzić w trudną do poskromienia pożogę. Nie wiedziała, czy wszelkie nordyckie wody, które znała, były w stanie to stłumić. Jednak ta nagła szczerość sprawiła, że bez chwili większego zawahania wskoczyłaby w jego płomienie, ciągnąc za sobą ogon źródlanych rzek.
- A co jeśli po prostu się boją, że ten najsłabszy w lwim stadzie ma w środku tyle siły, że byłby w stanie poskromić króla i ustanowić nowy ład? - Przerwała głuchą ciszę po dłuższej chwili i rzuciła mu krótkie spojrzenie; ciężko było to wszystko przetrawić. On sam potrzebował na to lat.
- Nie pozwól by cię wyciszyli - dodała, gdy jego policzek oparł się o jasne ramię. Mur złożony z tchórzostwa został zburzony - słowa płynęły wartkim nurtem. Stało się. - Na pewno będą próbowali, bo nadeszło najgorsze - wymykasz się z ich rąk. - Dłoń powędrowała do jego policzka, a głowa oparła się o lwią czuprynę. - Ale nie spadasz w nicość. Otulę cię mocno własnymi ramionami... jeśli zechcesz.
Jak mógł jej wciąż podkreślać, że nie powinna nazywać go odważnym?

@Aslan Colton
Powrót do góry Go down


Aslan Colton
Aslan Colton

Absolwent Ravenclawu
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Galeony : 1931
  Liczba postów : 1014
https://www.czarodzieje.org/t18403-aslan-colton#524234
https://www.czarodzieje.org/t18431-aslan-colton#525085
https://www.czarodzieje.org/t18426-aslan-colton
https://www.czarodzieje.org/t18721-aslan-colton-dziennik
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptySro 30 Cze - 18:16;

Gdy w końcu to wszystko z siebie wyrzucił, poczuł niewyobrażalną ulgę i pustkę, którą Freja bardzo szybko wypełniła swoją obecnością. Wtulił policzek w jej dłoń i z westchnieniem przyjął całe ciepło, jakie mu przekazywała tymi drobnymi gestami, jak na przykład oparcie się o czubek jego głowy. – Po prostu boję się – rzadko przyznawał to na głos – bo bardzo szybko są w stanie to zmienić i mnie zdeptać, żebym znowu był posłuszny – wbrew pozorom, powiedzenie na głos jaką władzę ma nad nim rodzina nie było trudne. Przywykł do bycia podwładnym i nie ignorował przeciwnika, doceniając jego siłę. – I cholernie boli mnie to, że słowa o tym, że rodzina jest najważniejsza, przeplatają tym, co najgorsze i na każdym kroku pokazują, że jesteśmy dla nich istotni tylko wtedy, jak działamy według ich zasad – dodał cicho, czując ukłucie na myśl o rodzeństwie, położonym w równie nieciekawej sytuacji, mając świadomość, że ich prawdopodobnie też nie będzie w stanie uratować.
Przez chwilę tkwił tak w frejowych ramionach, zbierając siły i uspokajając rozedrgane serce, bo z jej ust padła propozycja, na którą chciał automatycznie zareagować entuzjastycznym krzykiem (ciche demony w głowie bardzo szybko ostudziły zapał i szeptały, że robi to tylko z litości). Podniósł głowę i spojrzał w jej oczy; stal jego tęczówek topniała pod wpływem poczucia bezpieczeństwa, jakie mu dawała. Mogła dostrzec w tych szaroniebieskich koralikach wdzięczność i iskierkę radości, tę pierwszą oznakę szczęścia, nieśmiało błądzącą i szukającą osoby, która ją rozpaliła – jej. – Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo chcę – zaczął drżącym głosem, niepewnie łapiąc Freję za dłoń. – Żebyś była obok, nie tylko do asekurowania mnie, ale tak po prostu – wygiął usta w uśmiechu. Zostawiał jej drogę wyboru – czy zinterpretuje to jako propozycję przyjaźni czy czegoś więcej; nie naciskał, zbyt przerażony, że te kruche fundamenty zaraz runą, że postawi jeden krok za dużo i dziewczyna się spłoszy, zostawiając go samego.
Czy to sen? Jego wnętrze płonęło, nie tylko za sprawą frelowego dotyku, ale przede wszystkim nadziei, która znienacka go wypełniła i wychylała głowę zza wysokiego muru, jakim się otoczył. Splótł przeraźliwie zimne palce z tymi jej – ciepłymi, miękkimi jak plusz. Miał wrażenie, że zamyka właśnie w dłoniach cały swój świat – obecny i ten przyszły – i widząc ukradkiem spadającą gwiazdę, w myślach kołatało mu tylko jedno marzenie. Żeby tak mogło być już zawsze. Żeby każdego następnego dnia mógł ją mieć blisko, móc uczyć się od niej wrażliwości i zdolności dostrzegania piękna w nawet najdrobniejszej rzeczy. Póki co, wszystko, co najważniejsze i najpiękniejsze, miał właśnie przed sobą. Przy sobie.

@Freja Nielsen ancymonie
Powrót do góry Go down


Laena Aasveig
Laena Aasveig

Nauczyciel
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Dodatkowo : Jasnowidzenie
Galeony : 224
  Liczba postów : 239
https://www.czarodzieje.org/t22055-laena-aasveig
https://www.czarodzieje.org/t22057-l#722340
https://www.czarodzieje.org/t22056-laena-aasveig
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 15:50;

/na początku marca

Brakowało jej domu. Brakowało jej dźwięków przyrody, kamiennych wzgórz, polan obsianych kwiatami. Brakowało jej życia na uboczu i wszystkich świeżych zapachów, gdy brała głęboki oddech. Muzyki drzew, śpiewu ptaków, wiatru, który szumiał pomiędzy wrzosami.
Czuła się zagubiona w tym wszystkim, zgiełk, imprezy, hałas, tysiące świateł przyćmiewających rozgwieżdżone niebo. Prawie nie mogła czytać z układów na nocnym nieboskłonie, a chmury barwione były dymem miast.
Dlatego właśnie przyszła tutaj, gdzie strumyki opływające Dolinę Godryka zagłuszały wieczny szmer cywilizacji, a drzewa przyjmowały ją w swoje bezpieczne, powoli zieleniące się schronienie.
Wspięła się jak najdalej mogła. Przedzierała aż na szczyt klifu, by móc podziwiać dolinę z samej góry, słyszeć wszystkie jej szepty i historie i wreszcie móc zobaczyć chmury, które tu przetaczały się bez niepotrzebnych spalin.
Będąc na samej górze, zdjęła buty, dając sobie poczuć ziemię pod stopami, soczystą trawę, każdy drobny kamyczek. Przymknęła oczy, westchnęła głęboko i obróciła się, a drobna roślinność szarpała jej suknię. Biały, koronkowy materiał już dawno w trakcie drogi złapał wiele gałązek, pyłków i kwiatów, ale to niczego nie szkodziło, dzięki temu czuła otaczającą ją przyrodę. Każdy kolec zahaczający o jej nogi mówił o historii też ziemi.
Położyły się w źdźbłach trawy i wreszcie odetchnęła, głęboko, wiosna powoli unosiła się w powietrzu. Przynosił ją ciepły wiatr, wilgoć deszczu w ziemi i polne kwiaty, które zaczęła zbierać. Plotła wianek, nucąc w głos pieśni jej ludu, opowiadające w swych nutach historie nordyckich krain, wierzeń, magii, wróżb płynących w jej żyłach.
Jej serce było stęsknione, a dusza spragniona, jednak w jej śpiewie nie było żalu ni zgryzoty. Jedynie prośba do natury, by pomogła w jej celu, by los sprowadził uzdrowienie na jej najbliższych, po które tu przyjechała, którego szukała zapisanego w gwiazdach i płatkach przebiśniegów.
Wplatała je w wianek, nucąc te starożytne pieśni, by prosić czas i naturę o pokazanie drogi.
Drobne palce przelewały magię w każdy splot, aż w końcu go domknęła. Założyła go na głowę, nie przejmując się, że jej burza białych włosów oplącze się wokół niego w nieładzie. Spojrzała w górę, na chmury, szukając i w nich przypowieści przyszłości. Serce jej mocniej zabiło, przyspieszyła, kręcąc się w tańcu jej przodków, z ich muzyką na ustach i szukała, szukała obłoków.
Tańczyła na krawędzi klifu, jak rusałka powstała na wiosnę, z jednym wiankiem na głowie, bukietem w ręce i tą pieśnią przyrody, starając się zobaczyć więcej, niż śmiertelnicy.
I śmiała się, radośnie trwając w swym magicznym rytuale jej oczy lśniły miłością. Do gór, do drzew, do krzewów, do śpiewu ptaku, do kamyczków i źdźbeł trawy pod jej bosymi stopami i do tych białych chmur na wiosennych niebie, niosących zapach mżawki.

@Benjamin Auster
Powrót do góry Go down


Benjamin Auster
Benjamin Auster

Absolwent Slytherinu
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Galeony : 1263
  Liczba postów : 575
https://www.czarodzieje.org/t22014-benjamin-auster
https://www.czarodzieje.org/t22020-skrzynka-bena
https://www.czarodzieje.org/t22013-benjamin-auster#720723
https://www.czarodzieje.org/t22025-benjamin-auster-dziennik#7211
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 15:50;

Noc jest zawsze najciemniejsza tuż przed wschodem słońca.
Szedł przed siebie nie zważając na kierunek świata, w którym podąża. Po Dolinie Godryka włóczył się już którąś godzinę z rzędu, co jakiś czas mijając obojętnie swój rodzinny dom. Była może druga, trzecia, czwarta? Skąd mógł to wiedzieć, nie zważał na czas. Godziny i dni upływały jednostajnym ciągiem, a żaden z nich szczególnie nie wyróżniał się od pozostałych. Praca, dom, picie, palenie, sen. I pisanie. To cholerne pisanie, które doprowadzało go do szału.
Był kompletnie pijany, ale to przecież nic nowego. Po co tu przyszedł? Powód był taki sam jak zwykle, szukał… czegoś. Nie weny, o nie, Benjamin nie wierzył w jej istnienie, w jego rozumieniu było się artystą albo nie. Nic było nic pomiędzy, świat był czarno-biały, co, o ironio, kontrastowało z szarością, która powoli wstępowała na niebo.
Zaczynało świtać.
Nie szukał również towarzystwa, ale to również było jasne. Gdyby tak było, siedziałby teraz w klubie popijając drinka albo, jeśliby mu się poszczęściło, byłby teraz w mieszkaniu jakiejś zupełnie obcej mu kobiety, szukając po raz kolejny ukojenia w chwilowej rozkoszy.
Szukał sensu. Jego umysł, kompletnie przyćmiony przez alkohol, domagał się wyraźnego powodu, aby przetrwać kolejny dzień. Słońce pojawiało się powoli na nieboskłonie, a kolejny dzień jego życia zdał się być skazany na rozpoczęcie. Ben westchnął, machinalnie dotykając zagojonych blizn na swoich rękach. Przecież i tak nic tu nie znajdzie. Nie zauważył nawet momentu, w którym podjął decyzję i zmienił kierunek marszu.
Zostawił za sobą budynki, ulice i światło tlące się z latarni. Nie po raz pierwszy w swoim życiu odwracał się od jasności w stronę mroku. Pomyślał o Remy i zaklął siarczyście pod nosem. Złamie jej to pewnie serce, ale przecież od początku ich znajomości był skazany na to, aby w końcu ją skrzywdzić. Szybko o tobie zapomni, odezwał się głos w jego głowie. Posłuchał go ulegle, wbijając wzrok w leśną ściółkę. Nie patrzył w niebo, nie widział więc, jak pierwsze promienie słońca muskają rozpierzchnione na nim chmury.
Bardzo często myślał o śmierci. O tym, jak to jest, kiedy zamykasz oczy po raz ostatni. Czy to prawda, że widzisz wtedy całe swoje życie? Kogo on zobaczy w tej decydującej chwili. Ojca? Sophie? Pats? Remy? Czy ujrzy wszystkie te chwile, gdy brakowało mu odwagi, aby powiedzieć “tak” zamiast “nie”? Czy poczuje po raz kolejny jak obrzydzenie do siebie ogarnia jego serce, jak wtedy, gdy zdradził swojego jedynego prawdziwego przyjaciela? Czy matka po raz kolejny złamie jego życie, znikając na zawsze w drzwiach? Ciekawe o czym pisała.
Teraz już nigdy się tego nie dowiem.
Delikatny wiosenny wiatr omotał jego twarz, a wraz z nim Ben usłyszał śpiew. Był piękny. Czy to kolejny z moich coraz to częstszych omamów?

Gdy w końcu ją zobaczył, pomyślał, że już nie żyje. Pochłonięta przez taniec, wyglądała tak pięknie z wiankiem we włosach i bukietem w rękach. Z jej ust wydobywała się cudowna melodia, a jej kroki były lekkie i zamaszyste. Auster podszedł do niej z Ostatnim Papierosem wetkniętym w usta. Zjawa tańczyła na krawędzi klifu, igrając z życiem i śmiercią.
Jego oczy były przekrwione, policzki rumiane, a głos zachrypnięty, gdy powiedział:
- Czyli to już? - chwiał się na lekko na nogach, czekając na odpowiedź.

______________________

Miałem skrawek sumienia
Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia
Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia
Wartości się jak olej w aucie wymienia


~


Powrót do góry Go down


Laena Aasveig
Laena Aasveig

Nauczyciel
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Dodatkowo : Jasnowidzenie
Galeony : 224
  Liczba postów : 239
https://www.czarodzieje.org/t22055-laena-aasveig
https://www.czarodzieje.org/t22057-l#722340
https://www.czarodzieje.org/t22056-laena-aasveig
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 15:51;

Nie słyszała kroków.
Była pogrążona w swoim świecie, złożonym z natury i przysięgi nieba. Słońce powoli wstawało, ogrzewając jej bose nogi, tańcząc na jej rzęsach, które zaczęła mrużyć, gdy tak czytała z nieba.
Nie słyszała, że ktoś nadchodził.
Poczuła podmuch na plecach, pierwszy ciepły wiatr marca zaszumiał pomiędzy trawami, poruszył drobnym żwirkiem. Czuła, jak kamyczki wbijały jej się w stopy, a każde ich ukłucie przekazywało inne znaczenie rozchodzącymi się sensacjami po jej ciele. Lekka bryza plątała jej włosy, które pasmami zasłaniały jej konkretne chmury, zmuszając do skupienia wzroku na innych. Uśmiechnęła się, akceptując tę drobną podpowiedź przyrody.
Nie widziała, jak wchodził na szczyt.
Wzrok miała skupiony pomiędzy tu i teraz a poszukiwaniem przyszłości. Widziała wiele rzeczy i opowieści, ale kolejny dzień nie dostrzegała leku. Może ta ziemia jej nie znała? Tutejsze drzewa nie spijały z ziemi krwi jej przodków, kwiaty nie rosły na ich ciałach, zwróconych matce naturze. Jak liście miały do niej śpiewać, kiedy nie był to jej kraj?
Mimo to nuciła, ignorując jakiekolwiek inne dźwięki. Przedstawiała siebie, całe swoje dzikie, odległe jestestwo, okazywała swoją duszę tutejszym lasom, wypływała swoimi intencjami wraz ze wszystkimi strumieniami biegnącymi pod nią, wzrastała z oczekiwaniami wraz z podnoszącymi się do życia kwiatami. „Oto ja” mówiła naturze w prastarej melodii jej matki, babki, prababki i wszystkich przodków, którzy przekazali ją jej w sercu, wspomnieniach i magii.
„Usłysz mnie ziemio”, zdawała się mówić w tym dziwnym języku duszy.
Ale usłyszał ją kto inny.
Obróciła się, wyrwana ze swych wizji. Choć dalej miała roślinność wplątaną w sukienkę, a złapane po drodze pnącza wciąż trzymały jej nogi, czuła, jakby przerwała swój dialog z przyrodą. Drobna nić porozumienia prysnęła, pozostawiając ją tylko z zalążkiem budzącego się głosu ptaków i szumu liści, które już z nią nie wirowały.
Była jak sarenka złapana w światłach samochodu. Zastygła, przyglądając mu się, jakby przyłapał ją na czymś bardzo intymnym, przerwała swój śpiew.
- Już? – zapytała głosem lekkim jak rosa o poranku, ta sama, którą zmoczyła brzegi swojej sukienki, która spływała jej po włosach z wianku drobnymi kryształkami, mieniącymi się we wschodzącym, różowym słońcu. – Co już nadeszło? – dopytała, nie będąc pewna z kim rozmawiała.
Wyszedł z ciemności, mgła za nim powoli się rozchodziła. Jeszcze stał w półmroku dopiero zaczynającego się dnia, jakby promienie słońca nie śmiały go jeszcze przed nią wyjawić. Jakby sama musiała rozwiązać tę zagadkę.
Podeszła bliżej, wraz z wschodzącym słońcem, by uważniej mu się przyjrzeć. Czy to natura sprowadziła na nią mglistą wizję?
Była ostrożna podchodząc, jak dzikie, nieuchwytne stworzenie, które nie wiedziało, czy powinno obcować z tym bytem.
Jednak im bardziej słońce jej go objawiało, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że był to jednak człowiek z krwi i kości. Zatrzymała się w pół kroku, z tym przekrzywionym od tańca, opadającym jej na czoło wiankiem i bukietem w ręce, jeszcze nie do końca splecionym w drugi wianek. Zaśmiała się cichutko, trochę zawstydzona, serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania, niczym ptak próbujący wyskoczyć z klatki. Nie przywykła, że ktoś mógł ją znaleźć, gdy była sam na sam z naturą. Nawet dolina Gordryka nie była na tyle dzikim miejscem, by wszystkich trzymać w pustkowiach przyrody.
- Wybacz – powiedziała grzecznie, wciąż odległym głosem, jakby jej część została w tej przedwiecznej, przerwanej pieśni, a część wciąż brzmiała melodyjnie jej pozostałościami. – Nie chciałam nikogo niepokoić czy przeszkadzać. Jeżeli sobie tego nie życzysz, mogę stąd odejść – oznajmiła, nie chciała jeszcze opuszczać tego miejsca, ale nie była to jej ziemia.
A on wyglądał na anglika. W swoich ruchach przypominał wszystkie klasyczne historie o angielskich gentelmanach, jednocześnie jednak wyglądał na… zagubionego? Może nie powinna oceniać książki po okładce, jednak to był już jej dar, jej umiejętności z rodzimej ziemi. Czytała ze wszystkich żyjących istot, widziała w nich historie.
On wyjątkowo ją zafascynował. Wyglądał, jakby poranek nie chciał go dotknąć, choć przecież słońce oświetlało już jego przystojne, pogrążone w zadumie i zmartwieniu rysy. Jaka była twoja historia? Czemu się tu znalazłeś, chociaż wyglądałeś, jakbyś tak bardzo nie chciał tu być?
Kim jesteś, nieznajomy?
Powrót do góry Go down


Benjamin Auster
Benjamin Auster

Absolwent Slytherinu
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Galeony : 1263
  Liczba postów : 575
https://www.czarodzieje.org/t22014-benjamin-auster
https://www.czarodzieje.org/t22020-skrzynka-bena
https://www.czarodzieje.org/t22013-benjamin-auster#720723
https://www.czarodzieje.org/t22025-benjamin-auster-dziennik#7211
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 15:53;

Jeszcze przed chwilą marzył tylko i wyłącznie o tym, żeby to wszystko, cały ten ból, całe to kurewsko trudne cierpienie się skończyło. Nie myślał przytomnie, był zatruty i chory, choć w tym momencie swojego życia jedynie to przeczuwał, nie wiedząc nic na pewno. Pijany czy trzeźwy, ostatnimi czasy daleko mu było do racjonalności, a w momencie, w którym zdecydował się wejść na ostatnią drogę był zwyczajnie bliski szaleństwa. Skąd mógł jednak wiedzieć, co zastanie u kresu?
A może jednak początku?
Stał długo z rozdziawioną buzią, obserwując jak zjawa otwiera ponownie usta i zabiera głos. Zupełnie zapomniał już po co tak właściwie tu przyszedł, w tej chwili cała jego uwaga skupiona była na jej osobie. Nie patrzył, jak to miał w zwyczaju, na jej biodra, usta i piersi. Skupił się na jej oczach, na dwóch błękitnych tęczówkach, w których widać było strach, ale i ciekawość. Wyglądała, jakby z jednej strony jego obecność w tym świętym, pierwotnym miejscu była dla niej niemiłym zaskoczeniem. Jakby przerwany taniec był zdradą jej własnych ideałów, czymkolwiek nie były. Czy poprzysięgła wierność prawdzie, dobru, a może pięknu? Nie mógł przecież tego wiedzieć, domyślał się jedynie, że światło jakie ją otacza wynika nie tylko z promieni słońca, które okalały jej sylwetkę. Z niej samej prawie że biła magiczna poświata.
Z drugiej strony gdzieś na dnie serca przeczuwał, że jego osoba wzbudziła jej zainteresowanie. Patrzyła jak zlęknione leśne zwierzę na człowieka, nie wiedząc, czy może zaufać mu na tyle, aby do niego podejść.
Nie możesz, odejdź, zostaw mnie w spokoju. Ja… ja przecież tylko cię skrzywdzę, prędzej czy później sprawię, że twoje piękne oczy zajdą łzami. Że twój głos się załamie, że twoje serce zamieni się w lód. Nie będziesz pierwsza, nie będziesz pewnie ostatnia. Proszę, pójdź z swoją stronę i…
Nie odchodź. Zostań tu ze mną i nie przestawaj śpiewać.
Stał, lekko chwiejąc się na boki. I choć zarabiał na życie tworząc coś z niczego, byt ze słów, z tego pierdolonego abstraktu jakim było to, że zawijasy na kartce papieru i dźwięki wydobywające się z ludzkiej krtani mogą oznaczać takie piękne rzeczy jak miłość, przyjaźń i zaufanie. Choć poświęcił całe życie na szukanie odpowiednich słów, w tym kluczowym momencie po prostu mu ich zabrakło.
Dlatego dopiero po kilku długich chwilach zabrał znowu głos.
- Nie przepraszaj - powiedział chrapliwie. Starał się brzmieć łagodnie, nie chciał jej spłoszyć, bał się, że ucieknie, że zostawi go sam na sam ze swoimi myślami i stromym klifem.
Co już nadeszło - zabrzmiało mu w głowie jej pytanie.
No właśnie, co? Stałeś prawie nad brzegiem skarpy i mogłeś to skończyć, ale tego nie zrobisz, bo się boisz, bo w tych najważniejszych chwilach jesteś pierdolonym tchórzem, bo obawiasz się cierpienia i nie znosisz bólu. I daruj sobie żałosne tłumaczenia, że nie skoczyłeś tylko ze względu na nią, na jej śpiew, na jej taniec, na piękno które z niej emanuje. Nie waż się nigdy jej dotknąć, nie pozwól, aby zatruła się dymem z twoich papierosów i blantów. Tacy jak ty mogą ją co najwyżej podziwiać z rynsztoku.
- Nie… nieważne - odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie, czując jak traci grunt pod nogami. Czuł w sercu ból. Słowa, które odbijały się echem w jego głowie raniły go jak małe igły. Jak zbyt wiele ciepła lub zbyt wiele zimna naraz. Na samą myśl, że ona może w każdej chwili stąd odejść zachciało mu się płakać. Czuł się zmęczony i samotny.
- Zostań, proszę - odpowiedział cicho, ledwo słyszalnie, spuszczając wzrok ze wstydem. - Ja mogę stąd pójść, ty byłaś tu pierwsza.
Dodał, ale wcale nie chciał stąd nigdzie iść. Czuł na twarzy ciepły marcowy wiatr, widział już jak słońce wstaje na horyzoncie, dopiero teraz zauważył, że w sumie jest już wiosna i przyroda budzi się do życia. Poczuł coś, czego nie czuł już bardzo długo. Nadzieję.
I choć była matką głupich, a on uważał się za inteligentnego, w tej chwili tak bardzo pragnął być jej synem. Chciał umieć uwierzyć w to, że w trakcie dwudziestego dziewiątego roku jego życia - życia, które od początku spisane było na porażkę, cierpienie i smutek - cokolwiek ulegnie zmianie. Na lepsze. Widział lepsze, patrząc teraz nieśmiało w jej oczu pozbawione trosk i smutków. Była w nich tylko ciekawość.
- Mam na imię Benjamin. A ty?

______________________

Miałem skrawek sumienia
Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia
Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia
Wartości się jak olej w aucie wymienia


~


Powrót do góry Go down


Laena Aasveig
Laena Aasveig

Nauczyciel
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Dodatkowo : Jasnowidzenie
Galeony : 224
  Liczba postów : 239
https://www.czarodzieje.org/t22055-laena-aasveig
https://www.czarodzieje.org/t22057-l#722340
https://www.czarodzieje.org/t22056-laena-aasveig
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 15:53;

Nie lubiła zapachu cywilizacji, smrodu spalin, ludzkich wynalazków. Otaczała się zapachem kwiatów i tańczącej na ich płatkach rosy, jej stopy stąpały tylko po łąkach usianych konwaliami, jej ciało skąpane było w dzikich, krystalicznych strumieniach. Gdy z własnej ręki została z tego wyrwana, nie umiała się przyzwyczaić do wszystkiego, co było zatrute ręką człowieka. Uczona starożytnymi, wiedźmiarskimi metodami stroniła od nowoczesności.
A chociaż nieznajomy nie pachniał naturą, chociaż mgła, które z niego uszła, nie była w stanie wyprać jego ubrań w rosie, chociaż zapach lasu odbił się od jego zakrzywionej ludzkimi używkami skóry, ona czuła tylko ciekawość. Nie znała jego zapachów, lecz choć powinny ją odrzucić, jego tajemnicza osoba go przyciągała.
Był jak chmury burzowe, to widziała na pewno. Słyszała grzmoty w jego przepięknych, zbolałych, zielonych oczach. Ból, to była kolejna rzecz, którą ujrzała. Nie powinna tak naruszać jego prywatności, nie powinna go tak bezwzględnie czytać, a jednocześnie nie mogła oderwać od niego wzroku.
Próbowała znowu złapać z nim kontakt, podeszła do niego lekko, jak rusałka, bezdźwięcznie, tak jak całe życie jej matka i babka uczyły ją poruszać się w naturze. Jej istota miała tańczyć wśród drzew, nie przerywając ich szumu, stąpać po rozległych terenach, nie zmieniając ułożenia kamieni. Była tłumaczką natury, wyśpiewywała jej pieśni, bez zmieniania ich biegu. Podążała z wiatrem, ufając każdemu podmuchowi, starając się na nim nie zaszeleścić.
Jej głos był jak nuty wschodzącego słońca, jego jak ciemne wspomnienie nocy, a jednak przyciągał ją tym chrapliwym sekretem z ukrytych emocji.
Nie wiedziała, co w nim wyciągało jej słowa z piersi i duszy, ale chciała go złapać za rękę i powiedzieć, że cokolwiek to by nie było, na pewno było ważne. Widziała jego zmęczenie, było szarością, która zdawała się owiewać jego sylwetkę i nie wiedziała, czy chciał z tym walczyć, czy już odpuścić.
Nie odpuszczaj…
Zdawało się śpiewać jej serce, gdy wpatrywała się w niego z tą ciekawością. Nie rozumiała tutejszych ludzi, nie potrafiła pojąć ich zmartwień i problemów. Przecież kwitły przebiśniegi. Przecież listki rozwijały się na drzewach a strumyki tutaj były jeszcze czyste. Wystarczyło wziąć głęboki oddech na brzegu klifu i wykrzyczeć cokolwiek się chciało w niebo, chmury poniosłyby to dalej, nad cały dym, aż do gwiazd.
Jestem tu…
Podeszła jeszcze bliżej, na palcach, jakby bała się zbudzić cokolwiek, co w nim drzemało.
- To ty byłeś tu pierwszy – rzekła zagadkowo, zupełnie jak magiczne istoty mówiące szyframi. Nie było jednak w jej słowach nic tajemniczego, to w końcu była ziemia jego przodków, nie jej. On był na niej pierwszy. – bZostanę – obiecała.
Czemu tego chciała? Co było takiego w tym człowieku, co przebijało się spod woni ludzkiego świata? Musiał mieć piękną duszę. Tak jej coś podpowiadało. Może to ten wiatr, może tak, jak promienie rozchodziły się na jego skroniach i tańczyły w niesfornych lokach. Był strudzonym w świecie wędrowcem, dlaczego więc nie ukazać mu piękna, które było tuż obok?
Mało ludzi chciało je znać, jeszcze mniej szanowało. Czarodzieje stali się głusi na dzwonienie konwalii, już nie czuli zaklęć unoszących się w aromacie szałwii, przestali słuchać głosu z gwiazd. Wiele razy próbowała sprowadzić innych na starą drogę, za każdym razem była jednak odrzucana. Więc zamknęła swój świat zaklętych na wietrze słów, energii ziemi roznoszącej się w kamieniach.
Nie spodziewała się też, by on należał do ludzi, którzy poszliby za nią w ciemno w wysokie pola i dało się chłostać kołyszącym polom dzikich zbóż, które cięłyby ich skórę, by ułożyć wróżby pod ich krew, by połączyć ich ze sobą.
Ale, cokolwiek by to nie było, głośny, starożytny śpiew w jej głowie podpowiadał, żeby mu to pokazać. Nie wprowadzać, nie uczyć, ale chociaż zaprezentować.
Nie była na swojej ziemi, nie czuwały nad nią jej ptactwo, na wieki złączone z jej rodziną, nie obserwowały jej wierzby, które huśtały ją od dziecka na ich gałęziach. Bezpieczeństwa jej oddechu nie pilnowały tutejsze strumienie, w których nie zanurzyła jeszcze żadnej swej rany.
Nikt więc nie mógł jej ostrzec przed ranami, które mogły nadejść od tego człowieka.
Świat ludzki parzył, dym dusił, sztuczne światło oślepiało. I on musiał oślepić ją na tyle, by zapomniała jak duszące były sidła człowieka. Zapomniała, jak to jest się sparzyć.
Jeszcze jeden krok, twoje ciało jest tak blisko, a dusza tak daleko.
- Chodź do mnie – zaoferowała melodyjnie, wyciągając do niego swoje lekkie, zgrabne palce. Była drobna, jakby mogła w każdej chwili umknąć i schować się w tej magicznej energii przyrody, zniknąć w jej bluszczach i nie wrócić, rozsypać się na zbyt silnym wietrze.
Może powinna to zrobić. Umknąć, póki jeszcze mogła. Póki dym papierosów, które do tej pory nie poznała, nie wyssał z jej płuc oddechu. Póki lepki alkohol nie objął jej ciała.
- Jestem Laena – szepnęła, chwytając go za rękę.
Nie znała odrzucenia, kłamstw i ludzkich oporów. Była jednością z naturą, skóra człowieka niczym nie różniła się od skóry król, czy centaurów. Nie rozumiała zawiłego świata grzeczności, bo największą z nich był dla niej kontakt z innym istnieniem, poruszanie się wśród jego zawiłości myśli z przyszłością. Taniec na krawędzi zrozumienia z zaufaniem.
Nie czuła skrępowania i trosk, tylko chłód jego dłoni, gdy zamknęła na niej swoją własną. Była szorstka, jego skóra zmęczona, chciała choć na chwilę dać mu wytchnienie.
Nie różnił się od ptaków, które opatrywała. Uszkodzone skrzydła jego też nie mogły unieść. Nie wiedziała, czym był ciężar, który przygniótł przemęczone piórka, ale chciała go spod tego wyciągnąć. Zakochana w magii słuchała tylko tego wołania o pomoc, ignorując szepty, każące jej uciekać. Przecież nie mogła wiedzieć kim był i jak żył.
Wiedziała, że teraz chciał z nią przebywać. Nikt z jej ludu nie odwrócił się nigdy od potrzebującego. Znała dobro, piękno i szczerość.
Czemu jego prośba miała być nie szczera?
- Kim jesteś? – zapytała, prowadząc go ze ścieżki na trawę przy uskoku. Choć była to jego ziemia, wyglądał, jakby zupełnie tu nie pasował, pochłonięty w czymś odmiennym, odległym jej wiedzy.
Powrót do góry Go down


Benjamin Auster
Benjamin Auster

Absolwent Slytherinu
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Galeony : 1263
  Liczba postów : 575
https://www.czarodzieje.org/t22014-benjamin-auster
https://www.czarodzieje.org/t22020-skrzynka-bena
https://www.czarodzieje.org/t22013-benjamin-auster#720723
https://www.czarodzieje.org/t22025-benjamin-auster-dziennik#7211
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 15:54;

Nie mogła oderwać od niego wzroku. I chociaż miał na sobie garnitur, koszulę i płaszcz, w jednej chwili poczuł się zupełnie nagi. Nie w ten przyjemny, lubieżny sposób, gdy prezentował swoje umięśnione ciało spragnionym przyjemności kochankom. Nie, on poczuł słaby i bezsilny, jakby ktoś w jednej chwili wrzucił do go na głęboką wodę skąpaną jedynie w blasku księżyca.
Spostrzegł, jak płatki jej nosa unoszą się i opadają. Było mu wstyd, że jest nieczysty, poczuł, że powinien przestać mimowolnie ją truć. Bezwiednie wyjął popielniczkę, aby zgasić, a następnie schować nadpalonego w połowie papierosa. Zrobił to machinalnie, automatycznie, zupełnie nie myśląc nad ruchami swojego ciała.
Na poziomie świadomym wiedział jednak jedno - stojąc w obliczu tak wielkiego piękna nie chce uczynić niczego, co by je zniszczyło. Zmarszczyło jej gładkie czoło. Ściągnęło pełne usta w wąską linię. Uniosło brwi w geście niedowierzenia. Nie chciał, aby na jej twarzy pojawiła się chociaż jedna zmarszczka, a jej sercu zapanowało cokolwiek, co nie jest radością. W tej chwili poczuł, że jest w stanie poświęcić resztki swojej woli, a nawet ostatnie lata swojego nędznego życia. Te kilka, może kilkadziesiąt miesięcy zanim nałóg i choroba całkowicie wyniszczą jego ciało i psychikę, doprowadzając do tego, że w końcu skoczy w ciemną otchłań. Jest w stanie poświęcić jej wszystko, co tylko mógł w tej chwili oddać, aby ją uchronić, aby ją uszczęśliwić, aby mogła śpiewać i tańczyć do utraty tchu. A potem, gdy opadnie już z sił zaniesie ją na rękach do swojego mieszkania, gdzie ułoży ją do snu, pogładzi czule jej śnieżnobiałe włosy i przez długie godziny będzie obserwował w ciszy jak jej klatka piersiowa unosi się i opada.
Przez jego życie przewinęło się wiele kobiet, w jego bogatej historii nie zabrakło nawet mężczyzny. Wielu poświęcił jedynie jedną noc, ale od tej reguły istniały przecież wyjątki. Ale nawet Patricia, którą przecież swego czasu kochał na zabój, co więcej, jeszcze do niedawna w sumie coś do niej czuł… nawet ona nie rzuciła go nigdy mentalnie na kolana.
Czy była czarownicą? Nie miał co do tego wątpliwości. Obserwował jej zaciekawione oczy, które obnażały jego nieczystą duszę, których spojrzenia nie mógł pozbyć się nawet w chwili gdy mrużył powieki. Jak dawno nie widział tak jasnego słońca? Od ostatniego lata minęły chyba wieki, pomyślał, nie mając bynajmniej na myśli ubiegłego czerwca.
Kiedy ostatnio czułeś się bezpiecznie? Kochany, chciany, akceptowany.
Nie pamiętam, ale…
Błagam, nie mów już nic więcej. Zaraz możesz ponownie zawładnąć moimi myślami, ale w tej nabożnej chwili, gdy ona tak na mnie patrzy, gdy skraca dzielący nas dystans, gdy wyciąga zachęcająco swoją delikatną rękę. Zwątpienie, na chwilę daj mi spokój. Daj mi się tym nacieszyć, a potem zabierz głos, gdy wrócę już do pustego mieszkania, gdy otworzę kolejną butelkę, gdy skręcę kolejnego jointa. Mów do woli, gdy wejdę pod prysznic, spuszczę gorącą wodę i będę tam stał tak długo, aż moje łzy nie przestaną płynąc po rumianych policzkach. Ale teraz, zamilknij.
Miała piękny głos. Przypominał mu szmer strumyka, przywodził na myśl radosny świergot ptaków, ale i tajemnicze szeleszczenie liści na wietrze. Nie wydawała się smutna, ale gołym okiem dostrzegła chyba niejedną zadrę w jego sercu. Podeszła do niego cichutko, na palcach, jakby to ona tym razem bała się go spłoszyć.
Nie zrozumiał, co miała na myśli. Być może to alkohol wybił już te szare komórki, którym dane było posiąść tę wiedzę. Być może była dla niego za mądra, a jej magia znacznie wykraczała poza to, co było znane Benjaminowi. Być może on miał zaburzoną perspektywę. Choć urodził się w Dolinie Godryka nie postrzegał tego miejsca za swój dom. Czysta woda w pobliskim strumieniu, korzenie drzew czerpiące witalne siły z kości jego przodków, szmer wiatru poruszającego liście drzew, na które wspinał się, gdy był jeszcze dzieckiem. To wszystko dla niego nic nie znaczyło. Nie był szczególnie związany z naturą, żył w mieście i to w jednym z najpodlejszych, najbardziej nieczystych metropolii świata. Nie wiedział więc jak wyglądają konwalie, zapomniał już jak przyjemnie jest chodzić boso, nie widział gwiazd od wielu, wielu lat.
A jednak gdyby wiedział, że to wszystko ma dla niej takie znaczenie nie bałby się zostawić tego wszystkiego za sobą. Porzuciłby chwałę, sławę i pieniądze, wszystko do czego dotychczas dążył w życiu, tylko i wyłącznie po to, aby skraść chociaż jeden pocałunek z jest ust. Nie mógł jednak wiedzieć, że spotkał nie czarownicę, a wiedźmę, szamankę pierwotnej natury, łączniczkę pomiędzy absolutem a śmiertelnikami. Przecież jej magia była czymś więcej niż machnięciem różdżką i prostą inkantacją, pachniała szałwią i rozmarynem, wykorzystywała wiedzę dawno zapomnianą, wiedzę przekazywaną szeptem od ust do ust, wiedzę którą szanowano zbyt mocno, aby po prostu zapisać ją na kartach ksiąg.
Miała rację, Benjamin był głupcem i w ogóle nie docenił tego, co może się od niej nauczyć. Poczuł jednak jedno, poczuł, że zrobi wszystko aby została z nim jak najdłużej.
Chodź do mnie.
Idę, biegnę, lecę. Ze zdziwieniem spostrzegł, że wciąż wyciąga do niego rękę. Dlaczego? Dlaczego ja? Gdyby mógł słyszeć teraz Zwątpienie, które dzień w dzień sączyło jad do jego świeżych i starych ran, usłyszałby wiele ciekawych rzeczy. Ale mrok ustąpił jasności, a jego sercem nie targał już taki przejmujący smutek. Przez chwilę miał nawet nadzieję, że przecież będzie w porządku. Że jej nie skrzywdzi, że ona urodzi mu syna, że on posadzi drzewo, że razem zbudują dom. Nie mógł teraz wiedzieć czy to przeczucie, przyszłość czy kłamstwo, którym raczył samego siebie.
Na jego twarz wstąpił delikatny, ale i smutny uśmiech. Delikatnie ujął jej miękką dłoń i skonstatował, że jest jednak prawdziwa. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Laena -  powtórzył. Przez chwilę stali tak naprzeciw siebie, z rękami złączonymi w splocie. On był szorstki i zimny, ona delikatna i ciepła, on był Yin, a ona Yang, on był ciemną, mroczną listopadową  nocą, a ona pierwszym brzaskiem majowego poranka. Ona znała tylko piękno, dobroć i szczerość. A on brzydotę, zło i kłamstwo.
To śmieszne, całe życie wmawiał sobie, że jest silny, a w decydującej chwili poczuł się bezwolny jak liść na wietrze. Dał się jej gładko prowadzić, jego skórzane buty zadeptywały mokrą trawę. Spostrzegł, że jej biała suknia jest brudna od ziemi i igieł, a jej stopy są bose. Też tak chcę, pomyślał przelotnie, a potem zerknął w jej oczy. Chciał coś powiedzieć, ale natychmiast zamilkł. Utonął w spojrzeniu, czując, jak w jego sercu rodzi się coś o wiele potężniejszego niż pożądanie.
Ale on przecież nie był zdolny do miłości.
- Nie wiem - odpowiedział szczerze na jej pytanie. W jego rozumieniu to, że był pisarzem, dziennikarzem, redaktorem było miałkie i nieważne. Wiedział, że nie o to pytała, zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie dać jej odpowiedzi. Czuł, że nic nie wie. - Jestem zagubiony.
Dodał, a w jego oku pojawiła się łza. Przyszedłem się tu zabić. A teraz, gdy stanęłaś na mojej drodze, nie wiem którędy dalej iść. Czy umiesz czytać w myślach? Jeśli tak, to uciekaj. Uciekaj zanim będzie dla ciebie zbyt późno.

______________________

Miałem skrawek sumienia
Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia
Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia
Wartości się jak olej w aucie wymienia


~


Powrót do góry Go down


Laena Aasveig
Laena Aasveig

Nauczyciel
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Dodatkowo : Jasnowidzenie
Galeony : 224
  Liczba postów : 239
https://www.czarodzieje.org/t22055-laena-aasveig
https://www.czarodzieje.org/t22057-l#722340
https://www.czarodzieje.org/t22056-laena-aasveig
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 15:54;

Nie umiała czytać w myślach, nie znała niczego innego, co mówiła jej natura, co śpiewał wiatr. Ale mogła słuchać jego przyszłości.
Czemu tego nie zrobisz? Sprawdź, co czai się za twoją fascynacją.
Dotknij go swoją mocą.
Nie chciała.
Za żadne, największe świętości świata nie chciała go tak zbrukać i naruszyć. Gdy podał jej rękę, wiedziała już, że umyślnie nigdy nie podniesie na niego mocy i że będzie każdym krzykiem, płaczem i całą swoją siłą do walki wzbraniać się, przed tymi, które same przychodziły.
Na myśl, że mogłaby go tak pokiereszować własnymi zdolnościami, zabolało ją trzepoczące serce.
Nie wiedziała, czemu wyciągnęła do niego rękę, czemu zaoferowała, żeby poszedł za nią. Nie był z jej ludu, jego własny dawno odwrócił się od mądrości wiedźm. A mimo to czuła jak jego energia ją przyciąga. Jak ta burza, targająca jego ciało, ustępuje pod jej spojrzeniem, jakby go łagodziła.
Nigdy. Przenigdy. Przenigdy nie przeczyta jego przyszłości, nie, kiedy stanął przed ją jako on. Niby w ubraniach, ale w pełni obnażony, wręcz jakby sam jej pozwalał muskać się swoją mocą, jakby ją o to prosił.
Pomogę ci, usiądę z tobą, zostanę tutaj, dopóki ta burza nie przejdzie. Ale nie zajrzę w ciebie niczym, prócz mych własnych oczu.
Jej imię zabrzmiało prawie jak błaganie na jego ustach, a mimo tego, mimo złamanego ducha, trucizny, która unosiła się spod jego żył, ale jeszcze nie z jego głowy, był w stanie poświęcić jej uśmiech. Ten jeden gest, który widziała tak rzadko od przeprowadzki.
Do tej pory, dopóki nie spojrzał na nią jako on, nieukrywający się pod żadną maską, skąpany tylko w blasku różowego, wschodzącego słońca, nie sądziła, że brakowało jej szczerego, ludzkiego uśmiechu. Myślała i do tej pory święcie w to wierzyła, tak samo jak w moc przyrody, że nie potrzebowała aprobaty innych dla swojej sztuki, nie potrzebowała poklasku, gdy tańczyła do chmur, nie potrzebowała słuchających, gdy śpiewała dla zwierząt lasu.
Może wciąż tak było, ale… Chciała, z jakiegoś powodu potrzebowała, zachować ten uśmiech. Bo gdy mgła przetaczała się po mokrej od rosy trawie, a cień uciekał spomiędzy drzew, przeganiany pierwszymi promieniami słońca, właśnie ten jego gest, nagi, surowy… czysty, był równie piękny co jej rodzima kraina i śnieg okalający czubki górskich szczytów.
- Benjamin – pozwoliła, by jego imię zsunęło jej się z języka pięknym, melodyjnym głosem, natchnionym przez lata śpiewania do gwiazd w pradawnym języku. – Tak się cieszę, że księżyc postawił Cię na mojej drodze – i uśmiechnęła się do niego szczerze, zupełnie tak jak wtedy, gdy biegała wśród konwalii, nie przejmując się uczuciem drobnych kamyczków pod bosymi stopami.
Czemu mu to mówiła?
Nie miała na to odpowiedzi. Może to chowające się za blaskiem dnia gwiazdy szepnęły jej to swą ostatnią myślą, a może to właśnie rozpoczynający się dzień skierował ją do tych słów, by razem z jego nadejściem i ona nadała nadziei temu mężczyźnie.
Podprowadziła go do brzegu klifu. Gdyby tylko wiedziała, że chciał z niego skoczyć. Odpowiedź, jego dłoń, trzymała w swojej własnej, wystarczyło tylko, by splotła swoją magię z jego, by zobaczyć jak wielkie czarne chmury na siebie sprowadzała. Może gdyby zobaczyła je w pełnej krasie, stwierdziłaby, że ich się lęka.
Ale już postanowiła, on był z nią szczery, prosił ją o pomoc, nie odrzucał jej spojrzenia, zaakceptował jej dotyk. A ona nie bała się tego huraganu myśli, wierzyła… Chciała wierzyć, że widzi za nimi przepiękny, lecz strudzony umysł.
- Najpiękniejszym duszom przypada cierpieć najbardziej – szepnęła, przykładając rękę do jego klatki piersiowej.
To także nie było dla niej niczym dziwnym, choć studiując wśród współczesnych czarodziejów nauczyła się, że mogło to być niekulturalne.
Jednak tutaj, na łonie natury? Witała go tak jak każdego zająca, orła, wilka, sarnę czy centaura, dając mu poznać ciepło jej jestestwa. To był krótki kontakt, oni stali w pełnym odzieniu, jej suknia wciąż powiewała na marcowej bryzie, raniąc jej nogi kolcami, a mimo to był to moment intymniejszy niż jakiekolwiek, które dotąd przeżyła. Zapomniała, że gdzieś tam, za czubkami lasów, otaczało ich miasto. Stali w świeżej trawie, nad przepaścią, w różowym słońcu, a ona czuła się przed nim zupełnie naga.
Skoro on ofiarował jej swoją prawdę, ona też się obnażyła, patrząc mu prosto w oczy ze wszystkimi myślami do niego kierowanymi. Wszystkimi ciepłymi skojarzeniami i słowami, które nie zdążyły jeszcze opuścić jej ust i których miejsce nie było tu i teraz.
I całą swoją obietnicą, że zostanie z nim, w tym miejscu, tak długo jak będzie tego potrzebował.
Nie znała tego człowieka, ledwo wiedziała, jak się nazywa, ale nawzajem pozwolili sobie zaczerpnąć łyku swojej duży. Ona zabierając dym z jego jestestwa, odsuwając truciznę. On, dostając nuty natury, pieśni konwalii, zapach palonej szałwii i blask białych, pszczelich świec.
Pociągnęła go za sobą na ziemię, by usiadł z nią w trawie. Bacznie obserwowała jego ruchy, ciekawie, jak dzikie zwierzę analizujące ruchy człowieka. Płynęła w niej niczym nieskrępowana natura, uczyła się od magicznych istot, jak trzeba było czasami uważać na ludzi. Więc patrzyła, by i jego i siebie nie spłoszyć, by nie przerwać tej dziwnej, bezsłownej linii porozumienia.
- Jeżeli jesteś zagubiony, przyszedłeś w najlepsze miejsce – bardzo powoli, żeby go tym nie przestraszyć, żeby nie pomyślał, że go oszukała i zaraz odejdzie, puściła jego dłoń. Przeczesała rękami trawę, zbierając poranną rosę na opuszki palców. – Wyglądasz, jakby twoje ciało płonęło – nie wiedziała, jak działał alkohol, nigdy go nie próbowała, ale czuła odór trucizny.
Jego ciało było wyjałowione, pozbawione połączenia z przyrodą.
- Proszę, zaufaj mi – te słowa zaczęła już nucić, powoli osiągając dźwięki, jak z prastarych pieśni. – Proszę, chciałabym Ci pomóc.
Chciała go wtedy objąć. Tak bardzo chciała zarzucić mu ręce na ramiona i własnym ciepłem odgonić tę lodową burzę. Chciała, by jej emocje i magia mogły działać bez żadnych, śmiertelnych skrępowań. Wiedziała jednak, że to mogłoby go przestraszyć.
Każdy ruch wykonywała powoli, w rytm delikatnie wydostających się z jej ust nut. Na początku tylko mruczała, kiedy ostrożnie z pozycji siedzącej klęknęła przed nim.
- Daj mi swoje ręce – poprosiła, nim wróciła do śpiewu.
Nieśpiesznie, jakby się skradała z sekretnym, magicznym znaczeniem, zaczęła śpiewać słowa. Tak cicho, by nie mogły przebić się przez otaczającą szczyty, powoli spływającą mgłę.
Mokrymi od rosy palcami dotknęła jego nadgarstków i zaczęła masować jego żyły, pozwalała, by ich znaczenie wpłynęło do jego ciała, całą sobą wierzyła, że magia tak działała. Szeptała melodią, naciskając w odpowiednich punktach, starając się pobudzić jego przygasłe krążenie, pomóc jego energii rozbudzić procesy leczenia.
Odłożyła jego dłonie, podsunęła się jeszcze bliżej, tak, że jego oddech zatańczył na jej białych, mokrych od rosy włosach. Sięgnęła po swój pęczek szałwii w kieszeni, szałwii, która poznała magię gleby nordyckich krain, urwała kilka listków i zaczęła nimi nacierać jego skronie, nie zaprzestając starożytnego śpiewu. Naciskała na jego czoło w odpowiednich punktach, zupełnie tak, jak strumienie obmywały jej głowę, gdy ją bolała, aż wreszcie nabrała głęboko powietrze i, ciągnąc jedną, głęboko zakorzenioną w jej krwinutę, której uczyły ją matka, babka i prababka, one także nauczone mądrością ich poprzedników, złożyła pocałunek na środku jego czoła, między brwiami, naciskając ustami tak, by jego zmarszczki się wygładziły.
Odsunęła się od niego po dłuższej chwili, nabierając powietrze z ostatnimi nutami swojego śpiewu i popatrzyła na niego z troską zdobiącą jej uśmiech i kryształowe spojrzenie.
- Ylar av hunger o klagar – wyszeptała kojącym głosem i przeczesała jego zmierzwiony włosy pachnącymi ziołami i kwiatami palcami. Tak jak każde istnienie, które przewinęło się jej przez palce, poszukując pomocy i on zasługiwał na czułość. Zupełnie jak sarna, która wpadła w sidła. Jak szczenię wilka, któremu postrzelili matkę. Jak orzeł ze złamanym skrzydłem. – Ungen min får du aldrig – skończyła swoją obietnicę.
Nie mógł jej rozumieć, ale jej usta, którymi złożyła na jego czole pocałunek, poprzysięgły, że nie pozwoli go skrzywdzić tak długo, jak się nim opiekuje.
-Za chwilę powinna mniej boleć cię głowa i żyły. Oczyściłam twoją energię – przyznała, uśmiechając się z największą czułością i troską. Chciała o tę zgubioną duszę zadbać nawet własnym głosem.
Powrót do góry Go down


Benjamin Auster
Benjamin Auster

Absolwent Slytherinu
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Galeony : 1263
  Liczba postów : 575
https://www.czarodzieje.org/t22014-benjamin-auster
https://www.czarodzieje.org/t22020-skrzynka-bena
https://www.czarodzieje.org/t22013-benjamin-auster#720723
https://www.czarodzieje.org/t22025-benjamin-auster-dziennik#7211
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 15:55;

Smutek i radość. Złość i obojętność. Pożądanie i apatyczność. Wszystkie te słowa wydawały mu się teraz błahe i głupie. Małe. Nic nie znaczące.
Po raz pierwszy w życiu nie umiał tak właściwie opisać, co czuje w swoim starym, zbolałym sercu. Jedyne, co mógł faktycznie nazwać to ciepło jej dłoni. Siła, jaka w niej drzemie. A także dobro. Benjamin miał nieodparte uczucie, że ta tajemnicza kobieta, kimkolwiek nie była, skądkolwiek nie pochodziła, miała dobre i czyste intencje. Nie miał żadnego logicznego powodu, aby jej zaufać. W tej chwili nie słuchał jednak rozumu, a serca. A serce podpowiadało mu, żeby iść gdziekolwiek go nie poprowadzi.
Nawet, jeśli kierowała swe kroki na skraj stromej skarpy.
Benjamin. Ben, Benio, Benji. Auster. Różnie go przecież nazywali. Ale w języku ludzi, aniołów i demonów nie było słowa, które opisywało, co właściwie poczuł, gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane przez nią na głos po raz pierwszy. To było naprawdę przyjemne dla jego ucha. Czuł, że burza która szargała jego nerwy przez wiele długich lat nagle łagodnieje. Zamienia się w letnią, ciepłą mżawkę. Pioruny nie przecinają nieba swym błyskiem na pół, a grzmoty nie napędzają już jego serca przerażeniem. Patrząc w jej oczy, czuł spokój. Błogość. Czuł się bezpieczny.
Nie wiedział, że jednym spojrzeniem Ona może zajrzeć w głąb jego duszy, zobaczyć jego przyszłość. Zobaczyć to, że gdy jutro się obudzi i wróci do pracy, nie będzie mógł przestać o niej myśleć. To, że po powrocie do domu otworzy kolejną butelkę i zastygnie w bezruchu na wiele długich godzin, trując swoje ciało na przemian alkoholem, tytoniem i ziołem. To, że wyjdzie w końcu do baru na chwiejących się nogach i z trudem poderwie pierwszą kobietę o blond włosach i błękitnych oczach. To, że kiedy pójdzie z nią do łóżka i będzie ją rozbierał, i całował, i pieścił, i przytulał będzie myślał wyłącznie o Niej. O jej oczach, o jej pięknym głosie, o jej gładkiej skórze. Tu i teraz wydawało mu się, że wszystko nagle ulegnie przemianie. I miał może i rację, bo wszystko od tej pory miało faktycznie się zmienić. Ale nie teraz. Droga, którą im przeznaczono była znacznie dłuższa i bardziej skomplikowana.
Księżyc. A co ta odległa, zimna kupa kamieni ma wspólnego z tobą i mną? Na jego twarzy wymalowało się zdziwienie, ale nic nie powiedział. Nie wierzył w przeznaczenie. Nie wierzył w żadnego Boga. Nie wierzył w karmę, reinkarnację i niebo. Właściwie sam nie wiedział, w co tak naprawdę wierzył. Skąd mógł przypuszczać, że ich spotkanie było zapisane w gwiazdach? W tych odległych i zimnych, w tych jaśniejących blaskiem miliony lat świetlnych od ziemi. Ale i w tych bliskich. Czy to był przypadek, że ich pierwsze spotkanie odbyło się wraz z pierwszym wiosennym brzaskiem?
Mimo wszystko należy pamiętać, że słońce to też gwiazda.
Tak, to prawda, cierpię. Ale ja nie jestem piękny, zaczął w myślach, ale nagle przerwał. Poczuł, jak Laena kładzie swoje delikatnie dłonie na jego klatce piersiowej. Zadrżał, bo nie spodziewał się, że zdecyduje się go dotknąć. Nie uznał tego za niekulturalne, chociaż przecież powinien. Nie uznał tego również w żaden sposób za erotyczne. Ale z pewnością, było to niezwykle intymne. Niemniej jednak, nie odrywając od niej spojrzenia swoich zielonych oczu, delikatnie ujął jej ręce. Był chciwy jej ciepła, chciał poczuć go jak najwięcej. Nie puszczaj, proszę. A może… może powinienem cię chociaż trochę ostrzec.
- Laeno. Moja dusza nie ma nic wspólnego z pięknem. Uwierz mi proszę, zanim zacznę cię okłamywać.
Było w tym coś niezwykle mistycznego. Ona odprawiająca swój rytuał, on próbujący ją do siebie zniechęcić robiąc coś, czego nie robił prawie nigdy. Był po prostu sobą. Nie przybrał żadnej pozy, daleko mu było od codziennych masek. Siedział zgarbiony, czując jak beznadzieja ogarnia jego serce i czekał na to, aż ona odejdzie. O dziwo, nie zrobiła tego.
Pamiętał, że całe niebo jaśniało różem, purpurą i żółcią, gdy złożyła delikatny pocałunek na jego czole.
Zdusił w sobie tę obrzydliwą ochotę, aby zerwać się szybko jak dziki zwierz, żeby złapać ją w swoje ramiona i wtulić się w jej ciepłą skórę, powąchać z lubością jej włosy, ciekawe czym tak właściwie pachniały. Nie chciał jednak ryzykować tego, że swoją gwałtownością ją jakkolwiek spłoszy. Pozwalał, aby dotykała jego ciało, całowała jego strudzone czoło, patrzyła prosto w jego zlęknione oczy.
Usiadł posłusznie na trawę, zerknąwszy pobieżnie w przepaść, na dnie której leżałby już dawno, gdyby nie jej obecność. W momencie, w którym puściła jego dłoń mogła zobaczyć w jego oczach szczerze przerażenie - nie odchodź, proszę, zostań. Choć była taka delikatna, on wciąż nie był w stanie zaufać w swoje szczęście. W ingerencję przeznaczenia, w los zapisany im w gwiazdach w to, że karma była dzisiaj ślepa.
Została. Odetchnął z ulgą i spijaj chciwe słowa z jej ust. Obserwował, jak przeczesuje rękoma mokrą trawę i poczuł, jak chce mu się pić. Miała rację. Był struty. I to była ostatnia szansa, aby zawrócić z niewłaściwej drogi.
Mam ci zaufać? Chcesz mi pomóc? Uwierz mi, nie zasługuję na twój czas. Odejdź, proszę, nie dawaj mi nadziei. Moje serce nie przeżyje już kolejnej zadry.
Chciał jej to powiedzieć, naprawdę chciał jej to powiedzieć, ale nie miał w sobie na tyle odwagi, aby zabrać głos. Posłuchał więc prośby i z lekkim wahaniem wyciągnął ręce przed siebie. Nie spieszyła się, zaczęła śpiewać cicho i powoli. Dotknęła jego napiętych nadgarstków, a on poczuł, jak masuje skórę niebezpiecznie blisko już dawno zabliźnionych ran. Mógł mieć tylko nadzieję, że nie odepnie mankietu jego koszuli i nie zobaczy na własne oczu, że ból, który mu doskwierał, zadawał sobie przede wszystkim sam.
Mimo strachu poczuł, jak jego ciało się rozluźnia.
Gdy przysunęła się jeszcze bliżej, ponownie zdusił w sobie chęć, aby istotnie zmniejszyć dzielący ich dystans. Miał ochotę złapać ją w ramiona i pozostać w nich dopóki nie zmruży oczu i nie pogrąży się w śnie. Lekko drgnął, ale nic nie zrobił. Zaufaj mi, powiedziała. Przecież chce ci tylko pomóc.
Słyszał jej śpiew i czuł w powietrzu zapach szałwi. Nie wiedział jeszcze, że w ciągu najbliższych tygodni będzie obsesyjnie szukał jej we wszystkich zielarskich sklepach. Będzie rozcierał jej listki pomiędzy palcami, rozkoszował się jej piękną wonią, która już do końca życia będzie mu się kojarzył z Nią. Laeną.
Nie rozpoznał języka, w którym szeptała cicho nieznane mu inkantacje. Gdy nagle poczuł, jak przeczesuje jego włosy, mimowolnie się wzdrygnął. Nienawidził, gdy ktokolwiek ich dotykał, nie był więc w stanie powstrzymać odruchu. Dopiero gdy wróci do domu spostrzeże, że pachną one Jej ziołami i kwiatami. I ucieszy się jak dziecko, którym przestał być gdy miał zaledwie 7 lat.
Ale już teraz pobłogosławił w myślach ten czuły gest. Chciał więcej jej czułości. Nie odważył się jednak poprosić. Trwał w ciszy aż do czasu, gdy skończyła tajemniczy rytuał.
- Kim ty tak właściwie jesteś? - zapytał z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Miała rację, już teraz powoli czuł jak ból w skroniach znacznie łagodnieje. “Oczyściłam twoją energię”...
Czy to możliwe, aby ktokolwiek zetknął się z jego brudną duszą i w dalszym ciągu pozostał czuły, dobry i troskliwy?
Milczał przez chwilę, nie mogąc odnaleźć w sobie żadnych słów. Patrzył tylko na jej oczy i czuł, jak tonie. Wyobrażał sobie z nią wiele rzeczy. Jak leżą razem na ziemi i obserwują gwiazdy. Jak kładzie strudzoną głowę na jej ramieniu. Jak bardzo mocno ją przytula. Niezrozumienie na jego twarzy powoli zamieniło się z powrotem w uśmiech. Bardzo szczery, nieśmiały i płochliwy. Nigdy przy nikim się tak nie czuł.
Siedzieli teraz naprzeciwko siebie, a za świadków mieli wiatr, drzewa i zieleniejące źdźbła trawy. Chciał jej powiedzieć tyle rzeczy, ale znowu nie umiał znaleźć w sobie słów. W końcu wydusił to, co wydawało mu się najbardziej rozsądne.
- Spotkam cię jeszcze kiedyś?

______________________

Miałem skrawek sumienia
Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia
Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia
Wartości się jak olej w aucie wymienia


~


Powrót do góry Go down


Laena Aasveig
Laena Aasveig

Nauczyciel
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Dodatkowo : Jasnowidzenie
Galeony : 224
  Liczba postów : 239
https://www.czarodzieje.org/t22055-laena-aasveig
https://www.czarodzieje.org/t22057-l#722340
https://www.czarodzieje.org/t22056-laena-aasveig
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 16:00;

Dokładnie go obserwowała, przy każdym swoim ruchu, przy świętych dla niej obrządkach, nie spuszczała go z wzroku. Czekała na niego, szukała zwątpienia, zawahania lub odrzucenia. Wielu się odwracało, wielu wyśmiewało to, co robiła, wielu nie chciało wierzyć, że wiatr prowadził ją przez zawiłości ludzkich losów.
I za każdym razem, gdy po prostu akceptował jej działania, rosło jej ciepło w sercu, roznosząc się po jej ciele prastarymi pieśniami.
Był fascynujący. Strudzony, ale tak piękny, gdy walczył ze sobą.
Nigdy nie zwracała uwagi na materialne zagwozdki, piękno widziała w cudnych konwaliach jak i usychających liściach, liczyła się tylko ich własna opowieść, połączenie z naturą, to, jak tańczyły z nią na wietrze. Czy ich szmer był w stanie poruszyć jej wyobraźnię i wizje.
Mężczyzna był tym wszystkim na raz, budził ciekawość, był przystojny w swojej szorstkości, a od spoglądania w jego oczy aż chciała wyczytać z niego wszystko, co tylko miał jej do zaoferowania. Poznać zakamarki jego losu i to, gdzie ona się w nim znajdowała. Czy często będą tak właśnie spędzać czas? Czy razem będą szukać wróżb pomiędzy znikającymi gwiazdami a płynącymi, porannymi chmurami? Czy jeszcze kiedyś przyjdzie im usiąść na mokrej od rosy trawie?
Zamierzała prosić wszystkie strumienie, by splotły ich energie, jednak jego nie zamierzała tknąć swoją magią.
I wtedy powiedział te słowa. Wiedziała już wtedy, że będą wybrzmiewać w jej uszach jeszcze przez następne, marcowe dni, kiedy będzie pleść wianki, śpiewając swe pieśni i szukając w źdźbłach miejsca, gdzie mogłaby go spotkać.
„Zanim zacznę cię okłamywać”, mówił to, jakby słowa wcale nie chciały przejść mu przez usta. Spojrzała na jego wargi, które zdawały się w tym momencie nie być zdolne, do wypowiedzenia kłamstwa.
Wierzyła mu.
Wierzyła, że byłby kiedyś do tego zdolny. Obnażał się przed nią swoją drżącą duszą, przestrzegając ją, obiecując, że to wszystko się stanie, że jeszcze ją odtrąci. Ale nie bała się przyjąć tej obietnicy, była gotowa podpisać ten pakt, przypieczętować to swoim rytuałem, poprzysiąc zaklęciem pradawnych słów. Była gotowa dać mu swoje dłonie, by czerpał z nich siły, jeżeli tego potrzebował, by się podnieść.
Skąd w niej tyle pewności? Czemu aż tak bardzo uparła się na tego nieznajomego? Nie było na to dobrej, ani nawet znajomej jej odpowiedzi. To tak, jakby zapytać się gór, czemu się wypiętrzają. Kwestionować strumień w tym, jakie nowe drogi wybierał. Próbować przekonać wilka, żeby nie wył do księżyca.
W momencie, w którym go ujrzała, ni to zjawę, ni żywe stworzenie, mężczyznę balansującego na granicy życia ze śmiercią, duszę piękną, ale utrudzoną. Artystę zgubionego we własnej drodze. Była już na niego skazana. Poświadczyć mógł o tym marcowy wiatr i biel przebiśniegów, które powoli podnosiły się z łąki, na której siedzieli, rozkładając swe płatki ku słońcu. Nie pytała się sił natury, dlaczego akurat on stanął tu wraz ze wschodzącym porankiem, nie pytała się jego, co robił w tym miejscu, ani samej siebie, czemu tak głośno słyszała jego niemy krzyk zawarty w zbolałym spojrzeniu.
Chciała dać mu całe ciepło, przegonić te chmury najgłębszą pierwotną potrzebą. Czy gdy ona pływała w jeziorze, ktoś kwestionował, dlaczego musiała wypłynąć, by zaczerpnąć powietrze?
Jemu z tego samego powodu nie pozwoliłaby tonąć.
- Jeżeli twoja dusza nie byłaby piękna – spojrzała w jego zielone oczy głęboko, posyłając mu lekki, miękki jak marcowe chmury uśmiech i nieśmiały, jak pierwsze promienie się przez nie przebijające. – Twoje myśli nie byłyby głośniejsze od wiatru – znów mówiła tajemniczo, jakby sama była częścią tego lasu, a prawdziwym człowiekiem.
Lecz jej ciało, którego ciepło mu oferowała, było z krwi i kości.
Słuchała go, jego oddechu, jego bicia serca, gdy przeprowadzała swój rytuał. Choć śpiewała, jej głos nie przyćmił burzy jego myśli.
Co z nią zrobisz? Gdzie je skierujesz? Czy zaczekasz?
Zdawała się pytać jego całego, jego jaźń, ciało i duszę, gdy powoli masowała jego nadgarstki, a później skronie. Czekała, jak ucieknie spod jej dotyku, gdy przyłożyła usta do jego czoła, ale on nie drgnął.
I on czekał, a jego przerażenie mieszało się z niespiesznym rozluźnieniem, nadchodzącym od jej dotyku. Czego aż tak się boisz? Przecież tu jestem, przy tobie. Miała wrażenie, jakby ich energie się szukały, że chociaż patrzyli na siebie z tak bliska, a ich ciała się łączyły, obydwoje tańczyli wokół siebie z pewną dozą niepewności. Wyczuwali się, badali, próbowali nie spłoszyć, ale nacisnąć na granice na tyle, by przepuściły ich dalej. Mijali się swoimi duszami, mając je jednocześnie zwrócone ku sobie. Ich los plątał się jak ich włosy na wietrze, szarpany porywami ich charakterów, obaw, nadziei, nie wiedząc, czy na stałe przypieczętować to skazanie pod różowym niebem, czy na zawsz ich rozdzielić i odesłać do ich różnych światów.
Ale oni nie chcieli tego robić. Jego strach, jej ciekawość. Jej ciepło, jego ból. Chłód minionych lat w jego ciele i jej świeżość, zabrana we włosach i skórze z odległych, nordyckich krain. Byli tak różni, jak to tylko było możliwe, ale ich szczerość ciosała dla nich drogę do porozumienia.
Byli przy sobie zupełnie bezbronni. Bezbronni wobec losu, przeszłości, trudów… Bezbronni wobec siebie.
Jej pocałunek, złożone przyrzeczenie w starym języku, spojrzenie kryształowo błękitnych oczu. Tak jak magiczne istoty oddawały władzę nad sobą, zdradzając swoje prawdziwe imię, tak ona mu je przekazała, razem ze swoją wiedzą i troską, do jego pełnego użytku.
Czy powierzyła całe swoje dzikie jestestwo we właściwe ręce? Czy szpony równie niebezpieczne, ostrzone alkoholem, nie naturą mogły utrzymać ją w bezpieczeństwie? Czy nie rozszarpałyby jej przy pierwszej okazji w Jego prezencji?
Postanowiła mu zaufać na ślepo. Jasnowidz, wyrzekający się daru, by uszanować postrzępioną duszę.
Widziała, jak wzdrygnął się od jej dotyku, nie zabrała jednak ręki, nie dała się spłoszyć. Tak, jak każde istnienie, które nie zaznało ciepła, musiało się do niego przyzwyczaić, tak i on potrzebował się go dopiero nauczyć. Może to ona była z odległych krain, lecz to on zachowywał się w tych drobnych gestach jak dzikie zwierzę.
I dlatego nie zabrała dłoni, dopóki opuszkami palców nie okalała go aż do skroni, dopiero wtedy zabierając dłoń.
Chłód jego skóry jeszcze długo tańczył na jej rękach.
- Kimś, kto szuka odpowiedzi – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie był to czas na historie o jej pięknym domu, nieskrępowanej przyrodzie i poszukiwaniu lekarstwa na nieuleczalną chorobę jej brata. Nie mogła mu jeszcze powiedzieć, że od teraz przez lata codziennie, rano i wieczorem będzie tańczyć z chmurami, że co noc będzie śpiewać z wilkami do gwiazd, że będzie plotła wianki, aż jej palce zesztywnieją, by tylko znaleźć odpowiedź. Bo ona też była zagubiona w tym świecie współczesności, jego zgiełku, nie umiejąc rozwiać sobie drogi w dymie spalin. – Kimś równie zagubionym, lecz na zupełnie innych płaszczyznach – złapała jego dłoń w swoją i przyciągnęła do siebie. Powoli, głaszcząc jego zmęczoną skórę, otworzyła jego palce. Drugą ręką nasypała mu do dłoni trochę szałwii, różowej soli i pokruszonego, pszczelego wosku. – I jestem wiedźmą, z bardzo daleko, która nie umie się tu odnaleźć – dokończyła, obiema rękami zamknęła jego palce na drobnym podarku, wypowiadając cicho słowa, które miały go bronić.
Bo nawet kiedy dotknęła tej trucizny, gdy jej opuszki muskały lepkie języki alkoholu w jego żyłach, nie chciała się odwracać. Na potwierdzenie, że było warto, wystarczyło jego spojrzenie, tak odległe, a jednak tak panicznie sięgające po jej bliskość, jakby od tego zależał jego własny oddech.
A kiedy się uśmiechnął, nie potrzebowała już niczego więcej. Wiedziała, że będzie go szukać i miała pewność, że zawsze poczuje na sobie ten jego strudzony, zielony wzrok. Był on jak podpis, niepodrabialna część niego, te oczy kryjące tak wiele, te oczy, które ją zafascynowały i przyciągnęły jej duszę bliżej skorumpowanego, oddalonego od natury świata.
Cisza z nim była zupełnie jak ta zalewająca ją górskim wiatrem w rodzimych krainach. Bezdźwięk pachnący wiosną, miękki, komfortowy, a każdy oddech tak wspólny, że nie krępowałaby się położyć obok i czytać dla niego z chmur, snując opowieści, jakie dolina chciała im tego dnia przekazać. Nie wstydziła się przy nim swojego daru i nauk, chciała wręcz je wszystkie przedstawić, opleść go nimi, gdy go przytulała i uczyła nucić słowa do przyrody, szepcząc mu je na ucho.
Dlaczego tak bardzo chcesz akurat tego mężczyzny w swoim świecie? Dlaczego chcesz tego najbardziej pokręconego, zniszczonego, sięgającego dna? Co w tobie zobaczy?
Wystarczy, że lepsze odbicie siebie. A jego dusza w przyszłości odda więcej dobra, niż ona sama mu dała. Czuła, wierzyła i ufała mu, że był do tego zdolny, nim on w ogóle zdążył jej to poprzysiąc słowami.
- Nie wiem – uśmiechnęła się do niego łagodnie, bez żadnej złośliwości. – Ale bardzo bym tego chciała. Dzięki tobie ten poranek nie był samotny – pozwoliła sobie jeszcze raz wyciągnąć go niego dłoń, by położyć ją na jego własnej. – Dziękuję Ci za to, Benjaminie – a jej głos barwiło tylko szczęście i wdzięczność.
Bo była mu naprawdę wdzięczna, że pojawił się z rana. I, choć tego jeszcze nie mogła wiedzieć, że zmienił cały jej bieg życia tutaj, w momencie, w którym oddał się jej ciepłu.
Powrót do góry Go down


Benjamin Auster
Benjamin Auster

Absolwent Slytherinu
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Galeony : 1263
  Liczba postów : 575
https://www.czarodzieje.org/t22014-benjamin-auster
https://www.czarodzieje.org/t22020-skrzynka-bena
https://www.czarodzieje.org/t22013-benjamin-auster#720723
https://www.czarodzieje.org/t22025-benjamin-auster-dziennik#7211
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 16:01;

Gdy siedzieli tak w ciszy, a słońce wstawało coraz wyżej na horyzoncie, w jego głowie kłębiło się milion pytań. Dlaczego, pomimo zrywu jego szczerości, pomimo autentycznego zapewnienia, że na pewno ją zrani, zdradzi, oszuka i okłamie, dlaczego ona wciąż tutaj była?
Czy to odwaga godna podziwu? A może głupota, której każdy rozsądny człowiek powinien się wystrzegać. Możliwe, że głównym winowajcą była ciekawość, o której mówi się, że jest pierwszym krokiem do piekła. Tak miało stać również i w tym przypadku.
Teraz jej życie to śpiew, taniec i miłość. Delikatne płatki kwiatów, aromatyczny zapach szałwii, ciepło bijące od zapalonych świec. Teraz całe jej jestestwo to bezchmurny, słoneczny dzień na kornwalijskiej plaży. Ciepła morska bryza, a nie silny zimny wiatr kąsający zawzięcie policzki. Zaś jego życie można było przyrównać do jesiennej, deszczowej listopadowej londyńskiej nocy. Brud. Syf. Trucizna.
Nie mógł jej obiecać prawie niczego. Tak naprawdę nic przecież nie miał. Przeczuwał jednak jedno, to, że ta jej ciekawość była być może największym błędem, jaki przyszło jej do tej pory popełnić. Nie wiedział przecież nic o jej życiu, o tym, skąd przyniosła mistyczne słowa, które tak pięknie wyśpiewywala, o tym, kto był dla niej bliski, o tym, czy zaznała już już bólu i straty. Gdyby tylko miał taką możliwość, oddałby jej wszystko. Ale on przecież nic nie miał. A doświadczenie, które płynęło z jego dotychczasowej historii mówiło jasno i klarownie, że ktokolwiek miał z nim do czynienia, cierpiał.
Oślepione jego blaskiem kobiety nie dostrzegały, że pod skórą owcy kryje się wilk. Były nieraz zaskoczone, gdy pod wpływem alkoholu i narkotyków rzucał je bezceremonialnie na łóżko. Czułe pomruki i delikatne muśnięcia ich gładkich policzków kończyły się w momencie, gdy osiągał zamierzony cel. Nigdy nie zrobił niczego wbrew czyjejś woli. Co nie zmienia faktu, że nieraz pozwalał, aby gwałtowne pragnienia i niezaspokojone żądze wzięły górę nad rozsądkiem. Nie, nie dopuszczał do siebie empatycznej refleksji, gdy w ich oczach dostrzegał nie tylko podniecenie, ale i szczery strach. Nie łagodniał, nie potrafił. I to nie tylko z powodu trucizny, którą sączył w swoje żyły.
Choć przecież niby był arystystą, tak często był niewrażliwy. Jego skóra była zimna jak jego serce i szorstka niczym jego usposobienie. Bardzo często, gdy kończył, wstawał z łóżka, odwracał się do nich tyłem i natychmiast odpalał papierosa. Jasno dawał im do zrozumienia, że ich historia w tym momencie dobiegała końca.
Czy właśnie tak zakończy się również ich znajomość?
Patrzył w jej ufne oczy, widząc w nich, że uwierzyła mu na słowo. Przyjęła do świadomości, że będzie okłamywana, co więcej, przypieczętowała swój los składając ciepły pocałunek na jego strudzonym czole. Auster nie wiedział, co tak właściwie się pomiędzy nimi działo. Przeczuwał, że to ważne i mistyczne, nie chciał tego zepsuć, nie chciał, aby to kiedykolwiek się skończyło.
Tak jak ona była skazana na niego, tak on poczuł się jej przeznaczony. Ben, ale ty w to nie wierzysz. Ale mogę uwierzyć, jeśli ona kiedykolwiek da mi szansę, aby to udowodnić. Może i ten świat jest brudny, nieczysty i zły tak jak ja, może nie powinienem się wcale do niej zbliżać, może popełniam błąd, który będzie kosztować ją szczęście. Ale muszę spróbować. Muszę, kurwa, chociażby spróbować.
Ze zdziwieniem przyjął fakt, że ona znowu go dotyka. To tak jakby anioł zstąpił do otchłani, aby z całą swoją dobrocią otrzeć strudzone czoło nieobliczalnym demonom. Poczuł, jak w jego dłoni nagle znalazło się coś miękkiego, chropowatego i gładkiego. Szałwia, sól i wosk. Co to mogło oznaczać?
Patrzył z niezrozumieniem na swoją dłoń, podczas gdy ona łagodnym, cichym głosem szeptała swoje inkantacje. Nie wiedział, że poprzysięgła go bronić. Jeśli już, podejrzewał, że z ust płynie zakazana magia miłości silniejsza niż amortencja. Czy było to możliwe? Czy naprawdę był w stanie zakochać się w jednej krótkiej chwili?
Chciał ją pocałować. Mój Boże, jak w tym momencie chciał ją pocałować. Po raz pierwszy spojrzał na jej usta i nieznacznie zbliżył się do niej, jeszcze bardziej skrócił dzielący ich dystans. Gdy była już cale od niego, nagle zboczył z kursu. Stchórzył, a może nagle postanowił, że nieco ją podrażni? Mogła poczuć jego ciepły oddech na swoim uchu, na tych pięknych i nieskalanych śnieżnobiałych włosach.
- Może… jeśli chcesz. Poszukajmy jej razem. Odpowiedzi. Drogi. Sensu - Benjamin naprawdę nie wiedział co mówi, co robi, co dalej. Plótł to, co chciało jego serce, zupełnie ignorując to, co mówił mu rozum. A on krzyczał, aby uciekać zanim wyzna jej miłość, bo to żałosne, dziecinne i nieszczere.
To prawda, jeszcze jej nie kochał. Nie byli przyjaciółmi, ledwie się poznali. Ale już teraz ufał jej jak mało komu, chyba nawet bardziej niż sobie samemu. Widział, że jest mądra, dobra i piękna. I zapragnął mieć ją swoim życiu. Nawet, jeśli będzie musiał cierpieć, gdy zobaczy w jej oczach łzy po raz pierwszy.
- Ja jestem stąd. To tu się urodziłem. Możesz pytać mnie o drogę kiedy tylko chcesz. Jeśli tylko mi pozwolisz, pomogę ci tutaj się odnaleźć.
Nienawidził poezji, dwuznaczności tolerował tylko jeśli coś było nieprzyzwoite, imponderabilia go męczyły. A jednak, dobierał słowa z niesamowitą uwagą. Chciał wzbudzić jej ciekawość.
Odsunął się od niej na odległość ramienia i po raz kolejny utonął w jej błękitnych tęczówkach. Nie wiedział, co odpowie, bał się i ekscytował na przemian, poczuł, jak zbrukane serce zaczyna mocniej bić. Nie mógł się powstrzymać. W jednej ręce trzymał jej dziwny podarunek, zaś drugą musnął jej delikatne policzki, jakby chciał upewnić się, że na pewno nie jest snem. Czuł jak wzruszenie ogarnia jego serce, jak kolejna łza napływa niebezpiecznie do oka. Oblizał nerwowo wargi, spojrzał raz jeszcze na jej usta. Wyobraził sobie jak to jest ich skosztować, może smakują malinami a może miodem? Nie miały na sobie uwodzicielskiej czerwonej szminki, którą rozmaże całując potem jej białą koronkową sukienkę. Były całkowcie naturalne, zupełnie jak ona sama, pozbawione fałszu i nieprawdy.
W jednej chwili spuścił spojrzenie swoich zielonych oczu, jakby zawstydzony tym, co przyszło mu na myśl. Odsunął się jeszcze bardziej, spojrzał raz jeszcze na to, co trzymał w dłoni i bełkotliwie wydusił z siebie.
- J-ja też ci dziękuję, Laeno. Pomogłaś mi. Nie musiałaś - odpowiedział, wolną ręką ocierając łzę z oka. Wstydził się swoich uczuć, odwrócił więc od niej swoją głowę i spojrzał w słońce jaśniejące na niebie. Pierzaste chmury rozpościerały się na nieboskłonie, a róż, fiolet i pomarańcz zamieniały się powoli w błękit. I chociaż nienawidził jednego z tych kolorów, szepnął zachwycony.
- Jak tu pięknie.
I zamiast składać na jej ustach pocałunek śmierci i obietnicy, po prostu złapał ją za rękę. Nie miał odwagi spojrzeć w jej oczy. Ale ta chwila na zawsze zapisała się w jego pamięci jako nowy początek.

______________________

Miałem skrawek sumienia
Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia
Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia
Wartości się jak olej w aucie wymienia


~


Powrót do góry Go down


Laena Aasveig
Laena Aasveig

Nauczyciel
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Dodatkowo : Jasnowidzenie
Galeony : 224
  Liczba postów : 239
https://www.czarodzieje.org/t22055-laena-aasveig
https://www.czarodzieje.org/t22057-l#722340
https://www.czarodzieje.org/t22056-laena-aasveig
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 16:01;

Jego ciało było strute, serce mroźne a umysł pokiereszowany, lecz mimo to ciągnęło ją do niego. Choć czytała w zawiłościach losu, szukała przeznaczenia w chmurach i przypowieści w dzwonieniu konwalii, nie rozumiała, dlaczego on stanął na jej drodze. Nie miała jednak zamiaru się z tym kłócić, nie miałaby w sobie sił go odepchnąć, nie chciała tego robić.
Nie chciała kwestionować prostej i bolesnej prawdy, że był zagubiony i jej potrzebował.
Nie szukała nigdy miłości w swoich wiankach, nie wiedziała więc, co czekało ją, gdy zawarła ten pakt z diabłem. Nie widziała dziesiątek nocy, które przepłacze z wiedzą, że on postanowił dzielić łóżko z inną, łóżko, które obiecywał, że będzie ich. Nie miała pojęcia, jak wiele czasu spędzi próbując go znaleźć i ściągnąć do siebie. Ile listów perfumowanych szałwią wyśle do niego, kiedy on leżał pijany, żeby po prostu pozwolił jej się dotknąć. Nie sprawdzała przyszłości, w pełni godząc się na wszystkie kłamstwa, które jej poprzysiągł.
Ciekawił ją, jego ruchy, jego mimika, szczerość bijąca się z bólem, strach bojący się pozwolić przemówić nadziei, i coś, co jeszcze nie wiedziała, że w oczach mężczyzny oznaczało pragnienie. Był dzikim żywiołem, zupełnie jak ona, chociaż w całkowicie inny sposób.
On był ogniem, płonąc, raniąc swoje ciało, duszę i serce. Jego rany paliły się stosami, te nowe jak i dawno zabliźnione, całego jestestwo szarpało się w popiołach. Ona była powietrzem, podsycającym ten ogień do wzrostu, by błyszczał, pochłaniał, by spalił wszystko. By strawił jego lęki, cierpienia, te parzące blizny i powstał na jej podmuchu jako ktoś nowy.
Wtedy, tamtego dnia o poranku, nie spodziewała się, że będzie tak potrzebnym mu tlenem, a i tak obrazy przyszłości napływały do niej kolejnymi, ciepłymi wyobrażeniami. To nie były wizje jasnowidza, a coś zupełnie innego, w pewien sposób silniejszego. To były jej nadzieje.
Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego ten nieznajomy ją do tego doprowadził i jak udało mu się to osiągnąć. Do tej pory śniła tylko dla innych, śpiewała o lek brata, szukała dla niego uzdrowienia, walczyła o to, by księżyc obiecał jej jego uratowanie. A teraz? Teraz była gotowa błagać słońce i gwiazdy, by i Jego naznaczyły swoim blaskiem i ściągnęły do jasności. Dla Niego… I dla niej samej.
Pierwszy raz zapragnęła czegoś tak mocno dla samej siebie. I tutaj, patrząc na niego wielkimi, ciekawymi oczami, oferując mu swoją odważną duszę, wyobrażała sobie przyszłość. Jak plotła przy nim wianki, wróżyła z chmur, jak ciągnie go za rękę nad jezioro, by przy szumiącym ognisku tańczyli razem do prastarych rytuałów Beltane. Czuła, całym swoim trzepoczącym sercem, że mógł to uszanować. Nie stać się częścią jej obrządków, ale być obok, czekać, wspierać ją, pogłaskać po włosach, pocałować jej spocone skronie po tańcu dla gwiazd, gdy zdejmie z jej włosów wianek i zaprowadzi do domu, gdzie pozwoliłby jej odpocząć w jego ramionach.
Dlaczego aż tyle czuła… Dlaczego aż tak daleko sięgała w przyszłość? Bez patrzenia w jej prawdziwe drogi, a jedynie rzucając swe wyobrażenia na poranną bryzę, z nadzieją, że ziemia, która nie należała do niej je przyjmie.
Była gotowa być dla niego odważna, dać mu szansę.
Była odważna, gdy do niego podeszła. Była odważna, gdy złapała go za rękę i poprowadziła go do skarpy, ufając, że jego czyny jej z niej nie zepchną.
Była odważna i teraz, gdy widziała głód w jego oczach, jak u wilka patrzącego na ofiarę, pragnienie jak to u rozprzestrzeniającego się po lesie ognia, gotowego spalić każdą jego oddychającą, żywą cząsteczkę. Była odważna, gdy nie drgnęła, choć ten głód przybliżał go do niej. Była odważna, nawet gdy nie wiedziała, co chciał zrobić.
Jej serce bardzo dzielnie mu ufało, gdy bacznie go obserwowała, jak nagle pragnienie zniknęło, a on nachylił się do jej ucha. Była tak dzielna, że nie westchnęła od elektryzującego, palącego tańca jego oddechu na jej bladej skórze.
Była tak czysto naiwna, gdy uwierzyła w jego propozycję, gdy dała wiarę, że jego słowa były równie prawdziwe, jak proroctwa sprowadzane na nią przez strumienie i góry jej krainy. Nie spodziewała się, że na te źródła sprowadzi truciznę, że nawet góry osuną się pod jej krzykiem złamanego serca, który miał nadejść w nieskonsultowanej z jej własnej woli przyszłości.
- Poszukajmy razem? – te słowa tak pięknie zabrzmiały, gdy wydobyły się wdzięcznie z jej ust, nie mogła przestać wpatrywać się w jego zielone oczy. Gdy tylko odwracał wzrok, ona od razu go szukała. Nie przypuszczała, że ten nieznajomy, którego dopiero poznała, mógł wypowiedzieć zdanie, którego tak bardzo pragnęła. – Tak, bardzo bym chciała to zrobić.
Nie zaznała braku szczerości, nie wstydziła się być otwartą. Zupełnie jak wtedy, gdy śpiewała dla istot mieszkających w lesie, by oznajmić, że Beltane się zaczynał, gdy nawoływała je do tańca aż do wschodu słońca, była w pełni prawdziwa. Pozwoliła, by jej szczere serce do niego dotarło. Przyznała się do wszystkiego bez zastanowienia, bez myśli, że mógłby to podle wykorzystać.
Żaden wilk nigdy jej nie ugryzł, gdy nuciła z nim do księżyca. Skąd miała wiedzieć, jakie to więc uczucia, gdy wbijał zęby aż po jej duszę?
- Byłabym zaszczycona – powiedziała, zafascynowana jego osobą, jego historią na tej ziemi. Jeżeli mógł czarować tylko słowami, byłaby w stanie uwierzyć, że zrobił to z nią teraz. Z trucizną we krwi, dymem w płucach i ogniem trawiącym jego jestestwo, był w stanie zaprosić ja do siebie, sprawić, by przy nim pozwoliła sobie na wdychanie smrodu palonego ciała, zamiast świeżej szałwii. – Jeśli tylko mi pozwolisz, poprowadzę i ciebie moją drogą.
Wstrzymała oddech, gdy jej dotknął. Ciepłe słońce ogrzewało jej mokre od rosy z wianku policzki, a on przyłożył do nich swoją zimną dłoń. Drobny rumieniec ozdobił jej skórę, lecz nie odsunęła się, nie speszyła i nie wystraszyła. Tak jak ona pogłaskała go wcześniej, tak teraz pozwoliła mu oswajać siebie. Nie uciekła od jego ręki, dając sobie cieszyć się tym dotykiem, poczuć go w pełni. Czy tak czuły się przestraszone sarny, które po raz pierwszy zaznały ludzkiego dotyku?
Oczywiście, że dzieliła objęcia i czułości z innymi ludźmi, byli to jednak czarodzieje jej świata. Świata, w którym palono szałwię, czytano z chmur, kąpano się w krystalicznych jeziorach i tańczyło się zaledwie w samych halkach przy ognisku. To były znajome ciała, czyste i dzikie, z własnego stada.
On był obcy, trudny, nieprzystępny, a jednak w pełni na nią otwarty. Chociaż to jego porównywała do dzikiego wilka, który potrzebował zaznać czułości, teraz sama czuła się sarenka, powolnie oswajana dotykiem tego mężczyzny.
Wiedziała, że nigdy nie zapomni sensacji szorstkich palców na swojej miękkiej skórze i chłodu, jakie po niej rozniosły w fali dreszczy. Dreszczy, które wcale nie pochodziły od zimna.
Nie rozumiała pragnienia, które rosło w jego oczach, gdy pogładził jej policzki, tak samo jak nie wiedziała, dlaczego znów uciekał od niej wzrokiem. Nie chciała zrobić niczego nie tak. Czy jej skóra była dla niego nieprzyjemna? Czy zrobiła coś nie tak, by się od niej odsunął?
Złapała jego twarz w swoje dłonie, by móc na niego spojrzeć, by ponownie złapać kontakt, z tymi przepięknymi, zbolałymi zielonymi oczami. Nie chciała, żeby się od niej odwracał, żeby choć na chwilę uciekał, szczególnie teraz, kiedy dopiero złapali nić porozumienia.
Nie wiedziała, czy wilgoć, którą poczuła pod opuszkami palców była od rosy, czy łez, które tak uporczywie przed nią ukrywał, nie chciała mu ich wypominać. Lekko, delikatnie, czule gładząc jego policzki palcami, sprawiła, by znów skierował spojrzenie na nią i po prostu się uśmiechnęła. Uśmiechnęła się z ciepłem, jakie kierowała do rannych ptaków, gdy przekonywała je, że ich skrzydła były już zdrowe i mogły polecieć.
On jeszcze nie był wyleczony, ale chciała przyspieszyć ten proces każdym troskliwym spojrzeniem, wszystkimi łagodnymi w swej życzliwości gestami.
Powoli zdjęła dłonie z jego twarzy, ostatni raz muskając go palcami.
- Musieć jest kwestią względną – powiedziała zagadkowo, z tym serdecznym wyrazem twarzy, mówiącym, że od teraz już wszystko będzie dobrze. Chciała mieć moc tak silną, by mogła mu to zapewnić. – Kiedy widzisz kogoś tonącego, nie wyciągniesz go na brzeg?
Oddała jego ściśnięcie dłoni, nie krępując się tym dotykiem. Może dopiero się poznali, ale było to jedną z najnaturalniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zaznała. Też popatrzyła na niebo, chmury były wspaniałe, obłoki rysowały nad nimi tysiące historii a po niebie rozlewał się błękit.
Wiedziała, że miała swoje obowiązki, do których musiała wracać. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze chwilę. Czasie, zwolnij, bym mogła z nim jeszcze trochę oddychać tym samym powietrzem!
Uśmiechnęła się do słońca, do chmur do wiatru z największą wdzięcznością i z westchnieniem opadła na trawę, dając swoim włosom plątać się w rosie. Nie przejmowała się, że jej sukienka do reszty przesiąknie, że kiedy później będzie wracać, będzie z niej kapać jak z ducha topielca.
- Kiedy ostatni raz czytałeś z nieba? – zapytała, jej głos nie był oceniający, nic mu nie wypominała. Melodyjne słowa wybrzmiewały jedynie ujmującą pieszczotliwością, jakby rozmawiała z kimś sobie bardzo bliskim. – Kiedy ostatni raz pozwoliłeś swojej głowie odpłynąć w chmury? – kontynuowała, leżąc wyciągała rękę do nieba, obrysowywała palcami kształty i nuciła cichutko po nosem. – Wiatr dzisiaj cudownie gra w sosnach – oddychała lekko, ciesząc się każdym rześkim zapachem, dając naturze, poprzez wszystkie jej zmysły, opowiadać co też dziś zamierzała robić.
A przy Benjaminie nuty te były słodsze niż świeżo odlany miód.
Powrót do góry Go down


Benjamin Auster
Benjamin Auster

Absolwent Slytherinu
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Galeony : 1263
  Liczba postów : 575
https://www.czarodzieje.org/t22014-benjamin-auster
https://www.czarodzieje.org/t22020-skrzynka-bena
https://www.czarodzieje.org/t22013-benjamin-auster#720723
https://www.czarodzieje.org/t22025-benjamin-auster-dziennik#7211
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 16:04;

Najgorsze w tej całej sytuacji było chyba to, że przez chwilę, przez krótką piękną chwilę, gdy ujęła jego twarz w swoje delikatne dłonie, gdy zmusił się, aby spojrzeć w jej oczy. Przez moment naprawdę szczerze uwierzył, że wszystko będzie dobrze.
Znał siebie, wiedział jaki beznadziejny stanowił przypadek. Uzależniony od cielesnych rozkoszy, nie stanowił dobrego materiału na męża. Do tej pory wystarczyła czerwona szminka, uwodzicielski chód, a czasami nawet jedno przychylne spojrzenie nieznajomej kobiety, by po kilku godzinach zgłębiał z nią tajniki jej własnego ciała. W tamtej chwili on również nie mógł wiedzieć, że Ona wyleje przez niego morze łez. Gdy zobaczy go w Hogsmeade z inną, poczuje od niego woń damskich perfum, odkryje ślad po paznokciach na jego plecach. Benjamin nie był jednak jasnowidzem, nie mógł więc przewidzieć, że ich losy złączą się na dłużej niż ten jeden, krótki wschód słońca. A mimo to, w jego sercu królowała teraz nadzieja.
Nadzieja na to, że naprawdę będzie w stanie się zmienić.
Wstydził się łez, które płynęły gromadnie po zarumienionych policzkach. Nie mógł ich jednak dłużej ani zdusić, ani ukryć.
Czy odważy się kiedyś obiecać jej, że w jego życiu nie będzie już miejsca innych? Czy da radę przezwyciężyć swoje słabości, ciągotę do alkoholu i trucia się na wszelkie możliwe sposoby? Czy byłby w stanie odrzucić dla niej swoją ambicję i chęć zdobycia sławy? Choć przed chwilą był taki pewny, teraz do głosu znowu doszło Zwątpienie.
Benji, daj sobie spokój. Nie potrafisz obdarzyć miłością samego siebie. Naprawdę myślisz, że jesteś zdolny do pokochania kogoś innego?
Spuścił spojrzenie zawstydzony prawdą, którą usłyszał w swojej głowie. A po chwili poczuł, jak Ona ociera jego słone łzy i z powrotem na nią spojrzał. Ponownie poczuł przemożną chęć, aby ją pocałować, aby rzucić się na nią i chciwie spijać ciepło z jej ciala. Całowałby delikatnie jej oczy, policzki, szyję no i rzecz jasna usta. Była w tym momencie tak blisko, zaledwie na wyciągnięcie ręki…
A ty ją po raz pierwszy okłamałeś.
Ja? Nie, to niemożliwe.
Ben, nie chcesz z nią przecież niczego szukać. Bo jesteś zepsuty i taki już zostaniesz. Taki się już urodziłeś.
Źrenice rozszerzyły się w jego smutnych oczach, gdy uświadomił sobie, że popełnił pierwszy błąd. Poczuł jak wracają stare nawyki, z nerwów zachciało mu się palić. A ona wypowiedziała na głos swoją obietnicę.
Byłabym zaszczycona. Poprowadzę i ciebie moją drogą.
Benjamin nie wytrzymał, poczuł, że coś w nim pękło. Delikatnie wziął jej piękną twarz w swoje brudne dłonie i przytwierdził jej czoło do swojego. Machinalnie musnął jej usta, ale to nie był jednak pocałunek, od którego tak dzielnie się powstrzymywał. To był zaledwie jego przedsmak, a mimo to jego ciało wręcz drgnęło z rozkoszy. A potem pomyślał, że zbezcześcił coś zupełnie świętego. Jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń, na jej lica wstąpiły pąsowe rumieńce. Odsunął się nagle jak przestraszone zwierzę, choć to on był przecież myśliwym.
Wszystko będzie dobrze? Skąd wiesz czy cokolwiek będzie dobrze, skoro za niedługo znikniesz, a ja zostanę sam na sam ze swoimi myślami, które krzyczą wręcz w mojej głowie w bolesnej agonii. Co przeżyłaś, skąd czerpiesz tę siłę patrząc na mnie, na wraka człowieka na skraju przepaści? Tonę, zasypiam i nie chcę obudzić się na myśl, że kiedyś i ty znikniesz z tego świata. Nie znikaj, nie odchodź, zostań tu ze mną - mówiły jego zbolałe oczy, obserwujące delikatny ruch jej ust.
Kiedy się uśmiechnęła, poczuł jak słońce go niemalże oślepia.
Nie pamiętam, Laeno, nie pamiętam, jak wygląda blask śnieżnobiałych gwiazd na czystym, bezchmurnym nocnym niebie. Już dawno nie obserwowałem chmur sunących po niebie, straciłem przecież dziecięcą niewinność już wieki temu. Szmer sosen był dla mnie obcy, ja znałem do tej pory tylko zgiełk miasta i smród spalin.
- Nie wiem, czy mam w sobie na tyle siły i odwagi, by wskoczyć w zimną kipiel, aby podać tonącemu swoją dłoń - odpowiedział, siląc się na smutny uśmiech. - Już dawno zapomniałem, czym są gwiazdy, chmury i szmer wiatru. Nie pamiętam smaku źródlanej wody i boję się, że moja trucizna opuści mój krwiooobieg. Zanieczyści wszystko, co święte, piękne i nieskalane.
Nie oceniasz mnie, ale ja czuję się oceniany. Patrzą na mnie duchy twoich przodków w obawie, że twoja niewinność i dobroć załamie się pod brzemieniem moich grzechów. A było ich wiele, było ich tak wiele, że nie potrafisz sobie wręcz tego wyobrazić.
Poczuł, że traci kontrolę. Oddał się rozpuście, swojej największej kochance, gdy wyswobodził delikatnie swoją dłoń z jej objęć. Chwycił gwałtownie jej talię, drugą ręką dotknął ponownie jej świętej twarzy. Niepomny na to, jakie może przynieść to konsekwencje przyciągnął ją mocno do siebie i wpił się w jej usta, które wyśpiewywały mistyczne tajemnice jej braci.
Pocałunek, który złożył na jej ustach był lękliwy i gwałtowny. Starał się być delikatny, ale nie potrafił, nie był już w stanie powstrzymać żądzy, która rozpalała jego ciało. Nie pragnął tak mocno niczego i nikogo na świecie, jak jej. Laeny. Nigdy wcześniej nie wierzył w to, że jakakolwiek osoba może przynieść mu natchnienie. A jednak gdy ją całował czuł, jak wszystkie troski i złe myśli opuszczają jego ciało.
Gdy skończył swój świętokradczy akt, poczuł, jak cały drętwieje. Czuł się nieczysty i niegodny tego, co przed chwilą sam tak gwałtownie zainicjował. Odsunął się od niej i wstrzymał powietrze, czekając na jej reakcję.

______________________

Miałem skrawek sumienia
Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia
Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia
Wartości się jak olej w aucie wymienia


~


Powrót do góry Go down


Laena Aasveig
Laena Aasveig

Nauczyciel
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Dodatkowo : Jasnowidzenie
Galeony : 224
  Liczba postów : 239
https://www.czarodzieje.org/t22055-laena-aasveig
https://www.czarodzieje.org/t22057-l#722340
https://www.czarodzieje.org/t22056-laena-aasveig
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 16:04;

Na jego twarzy działo się tak wiele, a ona każdą tę emocję obserwowała z nabożnością, akceptując go w całości, kiedy stopniowo obnażał się przed nią. Nie wiedziała jeszcze, że za chwilę miała poznać kolejną część jego ognia, która zostanie z nią przez następny tydzień, rozgrzewając jej usta i sprawiając, że pieśni kierowane do nieba nabierały brzmienia pragnień.
Jeszcze nie rozumiała tych przemykających w jego zielonych oczach myśli, kiedy po prostu chciała podarować mu swoje otwarte na niego serce. Nie sądziła, że kiedy wyciągnie do niego pomocną dłoń, on będzie pragnął jej całej. I siebie całą przyjdzie jej oddać, bez zawahania, bez zastanowienia, bez pytania się chmur, czy to było dobre.
Znów dostrzegła ten straszny ból w nim, z którym tak zacięcie starał się walczyć, gdy z nią rozmawiał. Wyglądał, jakby przegrywał bitwę z samym sobą, a mimo to panicznie się szarpał, by nie pozwolić sobie odejść, odpuścić. Zwątpić.
I ona tego nie chciała. Ofiarowałaby mu wszystkie słowa tego świata w językach jej znanych i tych, których znaczeń nie rozumiała, byle tylko nie odbierał jej tej pięknej duszy, którą dopiero poznała. Byleby tylko zaufał jej obietnicy, oparł się na niej i po prostu pozwolił sobie na nadzieję, powoli dążąc do lepszych dni. Była gotowa pokazać mu zioła, nauczyć słów, uzdrowić go i pomóc stawać na nowo na bosych nogach, szukając oparcia w ziemi, wodzie i szeleszczącej trawie. To wszystko mogła mu ofiarować już teraz, byle tylko nie znikał.
Nie odszedł.
Zamiast tego złapał ją, ujął jej policzki w swoje zmęczone dłonie i połączył ich czoła. Oddech opuścił jej usta cichym westchnięciem, gdy jego usta musnęły jej własne, pozostawiając to elektryzujące napięcie, które rozniosło się aż do jej serca. Nie rozumiała, czemu to zrobił, ale pozwoliła sobie na przymknięcie oczu, choć tak bardzo chciała na niego patrzeć i czytać z jego ruchów i mimiki. Chciała wiedzieć o wiele więcej, niż mógłby im zaoferować ten kontakt czy nawet rozmowa. Pragnęła dotknąć jego duszy.
Wtedy, gdy z takim uwielbieniem trzymał jej twarz, gdy dzieliło ich od siebie tylko wrzenie ich własnych oddechów, miała wrażenie, że faktycznie jej się to udało, że ich szeleszczące w niepewności duchy badały się nawzajem. Choć trwali w bezruchu ich myśli tańczyły, szukając wspólnych kroków, zrozumienia, którego ciszy nie musiał nikt przerywać.
Lgnęła do niego.
Ten słodki odór alkoholu, cierpkość zmęczonej skóry, duszące resztki dymu, choć to wszystko dotykało jej, oblepiało, przebijało się przez lekkie zioła i odświeżające igły drzew, nie potrafiła się oderwać. Czyżby tym jednym muśnięciem ust i ją naznaczył trucizną, którą żył i roznosił? Czy właśnie ten jeden dotyk, którego nie potrafiła odepchnąć, znajdując ukojenie w tych brudnych dłoniach, ciepło pod jego zimnym dotykiem, przypieczętował jej los, w którym jad miał zająć jej emocje? W którym jej dzikie jestestwo miało zaznać odrzucenia, zdrady… Zazdrości? Czy to właśnie wtedy jej serce zostało przeklęte dla człowieka, który miał je łamać?
Nie mogła tego wiedzieć, w pełni oczarowana uczuciem miarowego oddechu na swoich ustach.
Może, gdyby nie była tak niewinna, gdyby zaznała wcześniej, jak to jest rzucać pocałunki na wiatr, może już wtedy złączyłaby ich usta, chcąc zasmakować jego trucizny na sobie samej.
Jak mogła w ogóle o tym myśleć?
I na to nie potrafiła odpowiedzieć, ale nie czuła się zawstydzona własnymi pragnieniami, chociaż jej lica stały się różowe, drzewa, kamienie i kwiaty jej świadkami, że się nie wstydziła. Nie czuła się też brudna czy zbrukana, nawet kiedy chciała zmienić znaczenie jego aktu.
Pod tym błękitnym niebem czuła się po prostu jemu przeznaczona. W jakikolwiek sposób by to nie było. Czy tylko na ten jeden dzień, by odsunąć go od przepaści, czy na długie lata, by prowadzić go wzdłuż jej krawędzi, ucząc podziwiać tylko i wyłącznie jej piękno.
Bo jeżeli tego potrzebował… Oh, jak bardzo nie wiedziała, że to był tylko początek, do wypłakiwania tego zdania jak mantrę za każdym razem, gdy musiała pozbierać się po jego zdradzie. Gdy samą siebie będzie chciała przekonywać, by dać mu jeszcze jedną szanse, by dać mu się znowu ranić tylko dlatego, by znów go przy sobie poczuć. By spijać z jego ust truciznę razem z cudownymi kłamstwami, że już jej nie opuści.
Oddała się w otchłań piekła, nawet nie wiedząc, że w nią spadła, gdy zdawało jej się, że unosiła się od spojrzenia tych zielonych oczu. Może i On nie miał siły wystawić dłoni tonącemu, ale wystarczało jej, by ją tam wepchnąć.
A może to ona sama wskoczyła w bezdenne jezioro, by stracić dla niego oddech?
- Ale masz wystarczająco odwagi, by się do tego przyznać. To wymaga jej najwięcej – zapewniła go, święcie wierzyła w te słowa, wiedząc, jak dla większości prawda była najtrudniejsza, a on od jej zobaczenia, ofiarował jej tylko ją. – A skoro znasz prawdę, gdzieś tam, pod trucizną, jest czyste serce. Może po prostu za długo nie dałeś dojść mu do słowa? – uśmiechnęła się tak niewinnie i serdecznie, jakby tym jednym pytaniem oferowała mu zmianę na lepsze.
I wtedy stało się to, do czego wcześniej sama chciała doprowadzić, a czego nie spodziewała się zupełnie, czego nie przewidziała w swoich najśmielszych wyobrażeniach, które naszły ją, gdy tylko poczuła fascynacje Nim.
Chwycił jej talie, dotknął jej twarzy i wpił się w jej usta, przerywając jej śpiew. Melodia ugrzęzła jej w gardle, nuty jej przodków nie były już w stanie jej uchronić, gdy Benjamin wszystkie je uciszył, zatruł, całując ją swoimi spierzchniętymi ustami.
Nie wiedziała co robić. Jeszcze chwilę temu leżała na miękkiej, mokrej trawie i dawała się porwać jej świętym słowom, które tak bezczelnie zostały jej odebrane. Ale nie umiała go odepchnąć, nie chciała.
Nie znała go, słyszała tylko jego imię, widziała zagubiony wzrok, a mimo to poczuła, jakby znalazła się we właściwym miejscu. Jakby ten tajemniczy mężczyzna wcale nie przyszedł tutaj o wschodzie, tylko podróżował za nią od lat, opętał jeszcze jej rodzimej krainie. W momencie wszystkie jej myśli należały do niego, nawet kiedy on jeszcze nie dał jej wiedzy o sobie.
Nienawidziła smrodu alkoholu, ale jego pozostałości na ustach mężczyzny nie były dla niej czymś przykrym. Gdyby poczuło to gdziekolwiek indziej, od razu przetarłaby usta i jak najszybciej zmyła z siebie paskudną, ostrą truciznę. Jednak, kiedy podawał jej ją w taki sposób, nawet to kąsające pieczenie na wargach było czymś właściwym.
Czym w ogóle był ten pocałunek? Przysięgą? Pieczęcią? Aktem własności, który potwierdził ich losom, że już nie mogły ich oddzielić choćby gwiazdy spadały z nieba?
Nie rozumiała jeszcze tego nawet, kiedy się od niej oderwał, po prostu leżała na trawie, wpatrując się w niego spod przymrużonych pod światłem słońca powiek. Usta wciąż miała nabrzmiałe od pocałunku i rozchylone, jakby nie wiedziała, jak nabrać powietrza, gdy nie był tuż przy jej ciele, oddychając tym samym oddechem co ona.
Jej biała burza włosów splątała się ze źdźbłami trawy i kwiatami, gdy znów sięgnęła po niego dłonią.
- Teraz chyba nie odejdziesz? – wręcz nuciła szeptem, gdy uśmiechnęła się leciutko, dotykając swoich ust, były lepkie od pozostałości alkoholu, i wciąż tańczyły na nich iskierki jego ciepła. – Przecież nie spojrzałeś jeszcze w chmury – i ten gest, ten uśmiech stał się jeszcze czulszy i promienniejszy, gdy to powiedziała.
Po czym pociągnęła go w dół, lekko, powoli, badając jego spojrzenie swoim własnym. Był spłoszony, zagubiony, przerażony tym co zrobił, gdy układała go na trawie obok. Pogładziła jego nadgarstek, nie chcąc, by się tego bał.
Nie wiedziała co się stało, nie rozumiała, czemu ten nieznajomy ją całował, ale miała pewność, że nie było w tym nic złego.
Fascynował ją tak samo, jak ona jego.
Była gotowa podsycać ten ogień, jeżeli miało to oznaczać, że z dymu uniesie się piękna dusza.
Puściła jego dłoń, gdy już ułożył się obok. Dzielił ich dystans na odległość ramienia, a jej i tak się zdawało, że nawet trawa pieściła jej skronie, posyłana specjalnie do tego jego oddechem.
Powrót do góry Go down


Benjamin Auster
Benjamin Auster

Absolwent Slytherinu
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Galeony : 1263
  Liczba postów : 575
https://www.czarodzieje.org/t22014-benjamin-auster
https://www.czarodzieje.org/t22020-skrzynka-bena
https://www.czarodzieje.org/t22013-benjamin-auster#720723
https://www.czarodzieje.org/t22025-benjamin-auster-dziennik#7211
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 16:05;

Odwaga. Poświęcenie. Czyste serce. Prawda. Ofiara. Miłość.
Do tej pory to były tylko słowa, litery na chropowatym pergaminie, kłamstwa, które wydobywały się z jego zachrypniętego gardła. Przez dwadzieścia dziewięć lat swojego życia nie był zdolny do kochania, kierowała nim nienawiść do siebie i innych, kompletnie nie umiał zaufać ani swoim instynktom, ani przeczuciu, że nawet w nim kryją się resztki człowieczeństwa. Ale Laena miała rację, nie dopuszczał przecież do głosu tej części siebie, która uparcie wierzyła, że i dla niego kiedyś nadejdzie lepsze jutro.
Auster swoim świętokradczym pocałunkiem ciągnął ją za sobą w dół, w ciemną otchłań piekła, gdzie nie było świeżego powietrza, zielonej miękkiej trawy, błękitu nieba. Tam był tylko ogień, dziki i pierwotny, żądza, którą ona rozpalała swoim delikatnym westchnieniem. Nie wierzył w to, że w jego strutym ciele było jakiekolwiek dobro, czysta miłość, prawda i nadzieja. A jednak uparcie chciał w to wierzyć, gdyby tak nie było nie znalazłby w sobie odwagi, aby dotknąć jej delikatne, niewinne usta.
Przerwał jej śpiew, chcąc chłonąc tajemnice, które tak ufnie mu zdradzała. Cisza, która otaczała ich w momencie pocałunku uderzyła jego uszy przyzwyczajone do łoskotu muzyki, gwaru ludzi i szumu miasta. Choć ptaki nie przerwały wcale swojego śpiewu, choć trawa i liście nie porzuciły swojej szeleszczącej melodii, choć świat nie zatrzymał się ani na sekundę on poczuł się przez chwilę władcą czasu.
Pomimo strachu, który obezwładnił jego umysł, jego najgorsze przypuszczenia wcale się nie ziściły.  Nie odepchnęła go. Więcej, dała się porwać tej przedziwnej chwili, odwzajemniając ten pocałunek, być może pierwszy w jej życiu. Była przecież taka niewinna.
I tak cholernie piękna.
Nie chciał tego zrobić, a mimowolnie do tego dopuścił. Ignorując fakt, że powinien odejść, aportować się z powrotem na Tojadową, rzucić na łóżko i dać się ponieść obezwładniającemu smutkowi w samotności, na którą sobie zasłużył… Ignorując tę świętą prawdę o sobie samym trwał w miłosnym uniesieniu, nie zwracając uwagi na to, że sączył w jej serce śmiertelną truciznę. I nie chodziło bynajmniej o słodki alkohol, który poczuła na jego języku, a o obietnicę, że nigdy jej nie skrzywdzi.
Gdy w końcu zaczerpnął oddech, czując, jak świeże powietrze wypełnia jego zadymione płuca, nie mógł oderwać od niej wzroku. Patrzył na nią, leżącą na trawie pokrytej świętą rosą, czując jak miłość, smutek i nienawiść wkradają się w jego serce skute lodem. Mrużyła oczy, a jej usta były nabrzmiałe i delikatnie rozchylone, a ona sama wyglądała, jakby przez chwilę zapomniała jak złapać oddech. Czuł, jak krew w jego żyłach pulsuje coraz szybciej, jak ma ochotę na więcej. Powstrzymał jednak swoje żądzę wiedząc, że i tak pozwolił sobie na więcej, niż zasługuje.
Czy nie odejdę? Nie, zostanę przy tobie aż do końca tego pierdolonego świata. Widząc jak gwiazdy spadają z nieba, widząc jak powódź zalewa tę zbrukaną ziemię, widząc jak języki ognia pochłaniają ludzkie miasta, zostanę. Będę przy tobie trwał, obejmę cię ramieniem i będę czekał na to, co czeka każdego z nas. Będę myślał o tym, że jednak pomimo moich grzechów czeka mnie piękna śmierć.
Ale przecież jeszcze przed chwilą chciałeś od niej uciec?
To prawda. Przez myśl przemknęłą mu altruistyczna myśl, że aby jej nie skrzywdzić, aby ocalić pierwotny, święty i nieskalany las przed ogniem wiecznie rozpalającym jego duszę po prostu zniknie. Zostawi ją samą, leżącą na trawie, oszołomioną, okłamaną, z sercem złamanym na pół. I choć w myślach obiecał sobie, że do końca tego pierdolonego świata nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić wiedział, że nie będzie w stanie dotrzymać tego słowa. Był krzywoprzysiężcą. Nie ma przecież w sobie siły, aby uchronić ją przed sobą samym.
- Nie odejdę. Nigdy cię nie opuszczę - okłamał samego siebie, opierając głowę na swojej ręce. Podziwiał jej piękno, chłonął ciepło jej dłoni, a potem uległ jej sile i dał się położyć na mokrej trawie. Jej promienny uśmiech sprawi, że przez chwilę sam uwierzył w prawdziwość swoich słów. Skupił wszystkie swoje siły, aby oderwać swoje spojrzenie od piękna jej tęczówek i powiódł wzrokiem po nieboskłonie.
Chmury nie lśniły już purpurą, różem i żółcią. Otaczał ich błękit i biel, kolory nieba, nieba, do którego jak każdy świętokradca, zapewne nie miał już wstępu. Choć jeszcze przed chwilą jego ciało było zupełnie sztywne, unieruchomione przez strach przed sobą samym i tym, co miało się z nimi stać, teraz poczuł jak całkowicie się rozluźnia. Poczuł jej delikatny dotyk niebezpiecznie blisko jego zagojonych blizn. Gdyby tylko wiedziała, jak dobry był w zadawaniu bólu sobie i swoim bliskim być może, być może wtedy zniknęłaby w leśnej kniei. Odrzuciła jednak błogosławieństwo swego mistycznego daru, ślepo godząc się na cierpienie, które przyjdzie jej przeżyć.
Patrzył w chmury, a jego usta były lekko uchylone. Gdzieś z tyłu głowy przemknęła mu myśl, że Ona puściła jego dłoń ale to nic, prawda? Nic złego, bo i tak czuł, że jest tak blisko niej, bliżej niż z jakąkolwiek inną kobietą nawet wtedy, gdy bliżej być nie mógł. Obserwowali chmury w ciszy i przez chwilę Benjamin poczuł, że życie może być jednak piękne.
Z każdą upływającą minutą nieznacznie się do niej przysuwał. Robił to bezwiednie, powoli i niespiesznie, w ogóle o tym nie myśląc. Wspomnienie jej ciepłych ust, pragnienie by raz jeszcze dotknąć jej gładkiego ciała były silniejsze niż pochmurne myśli, które czaiły się już gdzieś z tyłu jego głowy. Po kilku chwilach obrócił się na bok i nie patrzył już na nieboskłon, jego uwaga z powrotem skierowana była na nią.
Obserwował jak oddycha, jak jej śnieżnobiałe włosy okalają jej piękną twarz niczym anielska aureola i dziwił się, jak na tej zbrukanej ziemi mogło urodzić się coś tak wspaniałego. Wyciągnął do niej swoją rękę, pogładził delikatnie jej policzek. Ciekawe jak pachną jej włosy pomyślał, a potem przymknął oczy.
Już po chwili zapadł w błogi sen.
Zmarszczki na jego twarzy delikatnie się wyrównały, a troski i cierpienie nie mogły go już dosięgnąć w objęciach Morfeusza. Śnił o niej, o jej pełnych ustach, błękitnych oczach, promiennym uśmiechu. I w tym momencie, w tej stanie innej świadomości uświadomił sobie, że na świecie faktycznie istnieją rzeczy potężniejsze niż śmierć.

______________________

Miałem skrawek sumienia
Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia
Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia
Wartości się jak olej w aucie wymienia


~


Powrót do góry Go down


Laena Aasveig
Laena Aasveig

Nauczyciel
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Dodatkowo : Jasnowidzenie
Galeony : 224
  Liczba postów : 239
https://www.czarodzieje.org/t22055-laena-aasveig
https://www.czarodzieje.org/t22057-l#722340
https://www.czarodzieje.org/t22056-laena-aasveig
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 16:06;

Odrealnienie.
Tak nazwałaby stan, w którym się znalazła. Zupełne, całkowite, obezwładniające odrealnienie.
W jednej chwili była dziką siłą tańczącą wśród traw, śpiewającą dla powstających z ziemi kwiatów i czytającą z chmur. Była jednością z naturą, żyjąc z nią w przepięknej symbiozie, oddychając jej zielonymi płucami, gdy krew w jej żyłach szumiała krystalicznymi strumieniami dalekiej północy.
W drugiej wpadła w niewidzialne sidła i dała się w pełni oswoić nieznanemu mężczyźnie. Benjamin. Tylko tyle o nim wiedziała. Benjamin. Tylko tyle jej zdradził, gdy patrzył na nią oczami, szukającymi w niej nadziei. Benjamin. Tylko to imię splotła ze swoją prośbą do jego rodzimej ziemi, by pomogła mu znaleźć ukojenie.
Benjamin.
Tylko to dźwięczało jej w uszach, gdy wymienili pocałunek. Jego dymny oddech stał się jej własnym, posmak alkoholu zagościł i na niej. Uwierzyła na słowo w jego obietnice i na chwilę zapomniała, że jedną z nich były kłamstwa.
To było tak proste, leżeć z Nim na trawie. Może wiedziała tylko, że był Benjaminem, ale widząc go po raz pierwszy poczuła, że ich losy nie były na siebie obojętne. Coś między nimi zagrało, jakby ich dusze znalazły porozumienie pod marcowym niebie, nić połączenia, której tak bardzo szukali. On do życia, które zdawało się od niego odwracać. Ona do tego świata, który nie był jej.
Czy faktycznie mogli wspólnie znaleźć drogę?
Benjamin. Czy to nieznajome jej słuchowi i ciało imię mogło przeprowadzić ją wśród ludzi, by znalazła odpowiedzi?
Przechyliła głowę, czując na sobie jego wzrok, zerknęła na niego tymi krystalicznymi oczami, które nie widziały nigdy zdrady. Nie wiedziała, że gdy patrzyła na jego twarz, to był właśnie pierwszy raz, gdy i ją dojrzała.
Wtedy dostrzegała tylko jego, w mokrej trawie, zdobionego promieniami porannego słońca i cieniami poruszających się chmur, tańczącymi na jego skórze. Nic do niego nie mówiła, bojąc się, że przerwie ten mistyczny moment, gdy zdawali się siebie nawzajem oswajać, wciąż nie będąc pewnymi, czy mogą się dotknąć, ale zdeterminowanymi, by próbować. Jakby jakaś tajemnicza siła ciągnęła ich ciała do siebie.
Jej policzki znów przybrały różowy kolor, gdy ją pogładził. Ten jeden dotyk był równie intensywny, co pocałunek. Cały on był nieodpartą, intensywną siłą, która otaczała ją jak trucizna i powoli usypiała jej czujność. Ona sama chciała, by ta czujność zniknęła, by pozwolić sobie w pełni płynąć z Nim. Przejechała palcem po wnętrzu jego dłoni i uśmiechnęła się.
Gdy widziała, jak w jego oczach pojawia się ciepło i nadzieja, chciała mu oddać każdy czuły gest, by tylko móc to znowu zaobserwować.
Benjamin.
Nie potrzebowała wiedzieć nic więcej, by dzielić z nim oddech błogości.
A potem ta błogość objęła go swymi ramionami, powoli go usypiając. Obserwowała, jak jego rzęsy z początku drgały, gdy dopiero zapadał w objęcia Morfeusza, badała wzrokiem jego oddech, który stopniowo się wyrównał i stał się głęboki. Podziwiała z nadobnością, jak wszystkie zmartwienia zniknęły z jego twarzy, pozostawiając Jego. Czysty obraz jego jestestwa, takiego, jakie mogło być, gdyby nie wszystkie rany i blizny, o których istnieniu nie wiedziała, ale wyczuła je w jego wcześniejszych słowach.
I miała pewność, że była w stanie oddać swoje serce, by widzieć go tylko w taki sposób. W szczęściu i spokoju.
Wstała. Jej czas tutaj się kończył, musiała wrócić do szkoły, poprowadzić zajęcia, zająć się problemami swoich nowych uczniów.
Nie mogła go jednak zostawić bez żadnego znaku, bez dowodu, że ten odrealniony poranek naprawdę się zdarzył. Nawet jeśli sama wciąż nie wiedziała, czy aby na pewno tylko nie śniła, pieszczona wizjami i obietnicami od wszechświata.
Zaczęła nucić, cichutko, tak, by go nie obudzić. Kontynuowała swe pieśni do chmur, tym razem prosząc, by pomogły temu mężczyźnie. Nawet jeżeli miałaby go już nie zobaczyć, prosiła kwiaty, by znalazły dla niego drogę. Te same kwiaty, które teraz tak zręcznie splatała w wianek.
Przebiśniegi, koniczyny, krokusy… I swoją szałwie, którą zawsze nosiła przy sobie, by wiedział, że zostawiała przy nim swój ślad. By miał pewność, że jeżeli tego zapragnie, uda mu się jej dosięgnąć.

/zt
Powrót do góry Go down


Benjamin Auster
Benjamin Auster

Absolwent Slytherinu
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Galeony : 1263
  Liczba postów : 575
https://www.czarodzieje.org/t22014-benjamin-auster
https://www.czarodzieje.org/t22020-skrzynka-bena
https://www.czarodzieje.org/t22013-benjamin-auster#720723
https://www.czarodzieje.org/t22025-benjamin-auster-dziennik#7211
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyPon 13 Mar - 16:07;

Otworzył oczy i gwałtownie wstał. Nie wiedział jeszcze jak bolesne czeka go zderzenie z rzeczywistością.
Słońce było już wysoko na niebie, ale jego jasne promienie szczelnie przykryte było płaszczem chmur. Nie widział już błękitu, nie widział już światła. Nie dostrzegł Laeny.
Poczuł ciężar na swoje głowie i machinalnie dotknął swoje czoło. Wianek. A więc to nie był tylko jego sen?
Zbliżył rękę do skroni. Złe myśli zaatakowały jego umysł, a ból wynikający z tego, że trucizna opuszczała jego ciało jedynie je wzmacniał. Kurwa. Zaklął na głos, a krzyk, który wydobył się z jego ochrypłego gardła spłoszył ptaki z pobliskiego drzewa.
Przyroda, którą tak bardzo ceniła, nie była mu już przyjazna. Czuł, jak wiatr kąsą jego policzki, czuł jak zimno obezwładnia jego ciało, czuł jak światło słońca rozproszone przez chmury atakuje jego obolałe oczy. Siedział zgarbiony, patrząc się na delikatny wianek w jego szorstkich rękach. Po chwili zauważył, że pada. Nie, Ben, to nie deszcz. To tylko twoje nic niewarte łzy.
Nie zważał na swoje obowiązki, na to, że był już środek dnia. Siedział w bezruchu minutę, dwie, dwadzieścia… Minęła godzina, a on wciąż nie czuł się na siłach, aby wstać.
Ból, który atakował jego serce był zbyt silny. Nie wierzył przecież w przeznaczenie, nie miał w sobie ani magii prorokowania ani nadziei. A bardzo teraz chciał, ile by dał, aby przewidzieć przyszłość. Albo żeby choć ją znowu zobaczyć. Tak, nie chciał wiedzieć jaki los ich czeka, nie ośmielił się założyć, że ta historia jeszcze się nie skończyła. Jednak poczuł w sercu nieodpartą ochotę, aby znowu ujrzeć jej twarz.
Wiesz przecież, co musisz zrobić.
Zmarnował swoją szansę, nie zapytał przecież nawet o to, gdzie może ją znaleźć. Znał tylko jej imię, które dźwięczało w jego głowie. Laena.
Laeno, wybacz mi.
Stał znowu na skraju skarpy, a w rękach trzymał nabożnie wianek. Teraz nie było tu przecież nikogo, kto mógłby go powstrzymać. Odpalił papierosa, obserwując przepaść.
Usiadł na brzegu klifu i poczuł, jak w jego oczach znowu zbierają się łzy. Poddał się temu uczuciu i pozwolił, aby lały się strumieniami. Czuł, że traci oddech, położył się na ziemi, a jego nogi zwisały nad przepaścią. Trwał tak w bezruchu, zawieszony pomiędzy życiem a śmiercią, nie mogąc podjąć właściwej decyzji. Wiedział, że cokolwiek teraz nie zrobi sprawi, że i w jej sercu zawita wieczny smutek.
Po chwili cichy trzask przetoczył się przez polankę.

Aportował się do swojego mieszkania. Wszedł do sypialni, przeczesał niesforne włosy, pogładził zmarszczone czoło. Poczuł zapach szałwi i kwiatów.
Odłożył ostrożnie wianek na duże białe pudełko, w którym przechowywał wspomnienia, słowa, nadzieje i lęki. Otworzył butelkę, usiadł na łóżku i popijał ją chciwymi łykami. Palił papierosa za papierosem, patrząc się zawzięcie oskarżycielskim spojrzeniem na niewinne kwiaty. Szczerze nienawidził i siebie, i życia, i jej, i nadziei.
Nikt mu nie powiedział, że ten dzień to przecież nowy początek. I choć w mieszkaniu panowała cisza, w jego głowie wciąż słyszał jej piękny śpiew.

/zt

+

______________________

Miałem skrawek sumienia
Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia
Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia
Wartości się jak olej w aucie wymienia


~


Powrót do góry Go down


Ravinger Fairwyn
Ravinger Fairwyn

Dorosły czarodziej
Wiek : 53
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : laska i szrama na twarzy
Galeony : 288
  Liczba postów : 274
https://www.czarodzieje.org/t20909-ravinger-fairwyn-w-trakcie-pracy-nad
https://www.czarodzieje.org/t20925-miejsce-do-ktorego-nie-chcesz-wyslac-sowy#670161
https://www.czarodzieje.org/t20910-ravinger-fairwyn#669657
https://www.czarodzieje.org/t20930-ravinger-fairwyn-dziennik#670
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyCzw 24 Sie - 22:54;

Samouczymy się transmutować po raz drugi w sierpniu


Postać niskiego mężczyzny odzianego w pospolite czarodziejskie szaty brnęła dzielnie wzdłuż szczytu, łapiąc każdy cień drzewa, aby chociaż na moment skroić się przed uderzającym nieprzyjemnie słońcem. Jego krok, chociaż głośno obijał się podeszwą pantofli o ziemię, przypominał chód skazańca. Sylwetka istotnie się garbiła, a i ręce zdawały się sztywno przylegać do ciała. W taki też sposób Fairwyn zjawił się przed Ślizgonem w miejscu, o którym zapomniał sam Merlin.
  - Okey, Patol ma się o tym nie dowiedzieć - oznajmił, pociągając nosem od niechcenia. Oswobodził się z płaszcza, witając niewdzięczne słońce elegancką, ciemną koszulą. Podwinął rękawy do ramion po czym wyciągnął różdżkę, czekając pokornie na jakąkolwiek nieoceniającą reakcję. Wszak zdawało się to dziwne. Nieco ironicznie. Niegdyś Maximilian pod jego okiem uczył się zapalania światełka na końcu różdżki, a teraz tenże wielce wybredny nauczyciel uczy się zmieniać głazy w piach czy coś równie durnego. Proste zaklęcia szlifują technikę, owszem, jednak to dziwnie uwłaczające. Niemniej po napaści przez trolle Ravinger ma problemu z pewnymi poddziedzinami uroków.
Powrót do góry Go down


Maximilian Felix Solberg
Maximilian Felix Solberg

Student Slytherin
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Galeony : 5407
  Liczba postów : 13180
https://www.czarodzieje.org/t18528-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18530-poczta-maxa-felixa
https://www.czarodzieje.org/t18529-maxmilian-felix-solberg
https://www.czarodzieje.org/t18677-max-felix-dziennik
Klif  - Page 2 QzgSDG8




Gracz




Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 EmptyCzw 24 Sie - 23:08;

Czy go to bawiło? Trochę tak. Nawet bardzo, ale że transmutację lubił i się co nieco na niej znał, nie miał problemu w przyjęciu propozycji. Co więcej, miał zamiar wykrzesać z tego też coś dla siebie, ale nie uprzedzajmy faktów.
-Nie? To o czym będziemy plotkować na co tygodniowej herbatce? - Prychnął udając wielce zawiedzionego, jakby Craine faktycznie był jego najlepszym przyjacielem. Może Max nie dostawał tak po dupie na jego zajęciach jak inni, ale to jeszcze nie znaczyło, że darzyli się jakąkolwiek sympatią. Ravinger za to był postacią dużo ciekawszą. Solberg doskonale pamiętał plotki otaczające jego odejście z kadry nauczycielskiej. Czy były prawdą? Średnio to chłopaka obchodziło, choć stanowiło dość zabawny powód do rozmyślań.
-Skoro nie uczysz, pozwolisz, że nie będę Ci panował. Zresztą, nie jest tajemnicą, że mój szacunek do kadry Hogwartu był raczej minimalny. - Postawił sprawę jasno, choć nie dlatego, że chciał mu dopiec. Po prostu dużo lepiej uczyło mu się, gdy nie było tej bariery formalności.
-Dobra, najpierw coś prostego. Pokaż mi co potrafisz. Wybierz dwa zaklęcia, jedno, które jest dla Ciebie banalne i jedno, które sprawia Ci problem i pokaż jak sobie z nimi radzisz. Muszę zorientować się w sytuacji. - Przeszedł już do konkretów, stając dwa kroki dalej i uważnie przyglądając się poczynaniom mężczyzny. Ani trochę nie uważał tego za zabawne wiedząc, że umiejętności zaklęciowe i transmutacyjne niekoniecznie szły ze sobą w parze, czego sam był przecież idealnym przykładem.

______________________



 
I thought that I could walk away easily
But here I am, falling down on my knees
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Klif  - Page 2 QzgSDG8








Klif  - Page 2 Empty


PisanieKlif  - Page 2 Empty Re: Klif   Klif  - Page 2 Empty;

Powrót do góry Go down
 

Klif

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 4Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Klif  - Page 2 JHTDsR7 :: 
Dolina Godryka
 :: 
Okoliczne tereny
-