Z zewnątrz widać ją tylko z jeziora, w innym przypadku zostaje zakryta przez inne wieże, wysokie części dachu... Chyba że ktoś wzniesie się w powietrze. Stamtąd widać ją doskonale. Jednak ma coś w sobie, co nie przyciąga wzroku, wręcz go odpycha, jakby sygnalizowała, że nie potrzebuje odwiedzających. Których, bądź co bądź, było tu naprawdę niewiele. Wszystko przez to, że bardzo ciężko tu trafić. Wejście bowiem mieści się na piętrze drugim i jest doskonale ukryte. Kiedy jednak, jakimś cudem, prawdziwym cudem, uda ci się tu trafić, dostrzeżesz z pozoru zwykłą, okrągłą, pustą przestrzeń. Niedużą, mieści się tu jedynie jeden fotel, bardzo stary i zakurzony, a dopływ światła jest ograniczony do nędznej okiennicy bardzo wysoko. Nie sposób przez nią wyjrzeć.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Delikatnie uśmiechnęła się do chłopaka widząc jak wyczarowuje kanapę. Ona pewnie nie dałaby rady. Zdecydowanie zbyt dawno nie było jej na transmutacji i nie spodziewała się aby cokolwiek jej wyszło. Zabierając torbę od Petera podeszła do wyczarowanego przedmiotu. Postawiła na podłodze przy nim bagaż i usiadła przymykając oczy. - Zdecydowanie jest to wygodniejsze niż siedzenie na podłodze. - wyciągnęła przed siebie nogi aby w następnej chwili pozbyć się butów. Chodzenie w nich może i było wygodne, jednak teraz nie miała zamiaru poruszać się gdziekolwiek. Słysząc jego poważny ton uniosła wyżej głowę, i patrząc na niego poważnie czekała słów które miał wypowiedzieć. Na początku sądziła, że chodzi o naprawdę coś poważnego i przez moment jej serce zamarło, jednak to co powiedział wywołało uśmiech na jej twarzy. - Gdybym Ci nie ufała nie byłoby mnie tutaj. A poza tym miałeś mi powróżyć. - pokazała mu język klepiąc miejsce obok siebie. Nie chciała aby stał cały ten czas. - Co to za zaklęcie?
Peter nie śpieszył się z odpowiedzią. Chwilę przyglądał się dziewczynie, jest naprawdę śliczna. Pomału zbliżał się czas pierwszej z niespodzianek przygotowanych ten wieczór. Chłopak zaczerpnął tchu, no może zabrał nawet odrobinę za dużo powietrze, bo musiał aż odchrząknąć. Po czym zabrał się za tłumaczenie.
- Chcę rzucić na Ciebie "Restitue History", ostatnio przerabialiśmy je na zaklęciach. Niestety panna Cairndrow wybrała się na wagary. - przybrał pouczający ton i pokiwał w jej stronę ostrzegawczo palcem. - Prawie przegapiłaś szansę żeby na własne oczy zobaczyć Newtona Scamandera w akcji. Teraz więc usiądź wygodnie i zamknij oczy. A ja wprowadzę Cię w kilkuminutowy trans.
Peter odczekał aż dziewczyna poprawi pozycję i się rozluźni. Podniósł do góry różdżkę i wsparł słowa zaklęcia wprawnym ruchem dłoni. Ćwiczył to zaklęcie całą noc, teraz nie mogło go zawieść:
- Restitue History! - Wieże wypełnił dźwięk należącego do chłopaka barytonu, a Berenice prawie natychmiast przeniosła się do innego świata. Znalazła się w niewielkiej murzyńskiej wiosce, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że życie w niej nie przebiega normalnym rytmem. Prawie cała grupa żyjących tutaj autochtonów skupiona była pod jednym z domów z krowiej kupy. Kiedy dziewczyna podeszła bliżej, jeden z murzynów przeszedł przez nią. Zajrzała do chatki i zobaczyła finał nierównej walki Newtona Scamandera z Obskurusem. Ten wielki czarodziej właśnie zamykał monstrum w swojej zaczarowanej walizce, a u jego stóp leżało truchło małej murzynki z której energie pożerał potwór. W tej właśnie chwili dziewczyna ocknęła się, ponownie znajdując się przed chłopakiem w ukrytej wieży. Ten z uśmiechem zapytał: - I jak podobało się?
Kostka: 1( za trzecim razem) i zdradzam lokacje Rosie Zakrzewski oraz Olie Zakrzewski
Dzisiaj nie mógł znaleźć swojego miejsca. Nawet nie wiedział dokąd to tak zmierza. Choć czy to kiedykolwiek miało jakieś znaczenie? Zwykle nie miał zielonego pojęcia co bedzie robił konkretnego dnia. Brak planu to tez jakiś plan, prawda? Jego pierwszym przystankiem była sowiarnia. Był najwidoczniej czlowiekiem bardzo leniwym, skoro odbiorcy listów znajdowali sie w szkole. Tak było łatwiej i wygodniej. Następny przypadek? Wieża. Z jakiegoś dziwnego powodu lubił te miejsca. To pewnie przez tę wysokość. Jakby wiedza o tym, jak daleko, a może jak blisko znajduję sie podłoża była w jakiś sposób kojąca. A jakim cudem znalazł to miejdce? Nice było łatwo, nieistotne jest to, że pierwszy raz był czystym przypadkiem. Usiadł na parapecie i lekko się pochylił, spoglądając gdzieś na punkt za oknem. Może na Zakazany Las? Ostatanio spoglądał na niego dosyć przychylnie. Patrząc na to, co takiego sie tam wydarzyło... Jego reakcja powinna być z goła inna. Schował dłonie do kieszeni spodni, z konkretnych i bardzo oczywistych powodów. Rose nie powinna ich oglądać, a Olie w szczególności. Co takiego sie stało, że mieli przed sobą coraz więcej tajemnic?
Sowa zastała ją tuż po teleportacji pod same mury Hogwartu. Szybko omiotła spojrzeniem treść liściku i od razu skierowała się w opisanym przez młodszego braciszka kierunku. Zdecydowanie rodzina Zakrzewskich nie należała do rodzin zwykłych. Określenie patchworkowa też niezbyt jej pasowało. Każde z nich było inne, tak samo jak inne były ich matki. No prawie każde. Zwykle egzemplarze wychodziły parami. Rose lubiła w swojej głowie dawać im wszystkim ksywki. Na przykład Bianca i Lysander byli Złotymi dziećmi, bo mieli wpadający w złoto kolor włosów i byli najlepsi z nich wszystkich, bo tatuś kochał ich bezgranicznie i mieli do niego nieograniczony dostęp, bo zdecydował się je wychować. Oph i Lennox i Marcellus byli Francuzikami, bo ich matka była Francuską. A jej rodzony brat był po prostu bratem. Był jeszcze Cornelius który w jej głowie był i będzie Starym Anglikiem albo tym Brytolem, bo od pierwszego spotkania nabijał się z jej akcentu, a ona ciągle mówiła mu, że nic nie rozumie. Bo nie rozumiała! Gość brzmiał jakby dusił się kluskami. Jednak cała ta zbieranina, ta gromada osobowości była jej rodziną i absolutnie nie chciała tracić z nimi kontaktu. Jedyną osobą którą najchętniej udusiłaby za ten cały galimatias był ojciec. Kompletnie go nie rozumiała, nie mogła z nim złapać kontaktu i od zawsze miała o nim negatywne zdanie które ciężko było jej ukryć. Wiedziała, że Złotym Dzieciom to nie pasuje, bo to ich ukochany tatuś, tak samo jak Prospero który szukał u ojca ciepłego uczucia, ale ona pana Spermodawcę miała całkowicie w nosie, tak samo jak on w nosie miał ją. Nigdy nie była jego ulubioną córeczką, choć mogła się pochwalić tym, że była najstarsza. Dopóki nie pojawiły się Szwedzkie wersje wili to nawet dostawała od ojca zabawki i okruch uwagi. A potem puf. Theodore znalazł sobie nowych faworytów. I musiała z tym żyć. Osobiście jednak wolała małych Francuzików. Byli naprawdę uroczy! I wydawali się mieć ze sobą fajne relacje. Oph lubiła, tak samo jak Rose, herbatki więc jako kochająca siostra przywoziła jej te herbatki z różnych stron świata. Lennox lubił słodycze choć nie zawsze się do tego przyznawał, więc o nim też pamiętała przy zagranicznych suwenirach. Tak więc teraz, kiedy szła do wieży, miała w swoim plecaku zapakowane prezenty dla swoich serdelków. Chociaż w sumie ten plecak był tak magicznie powiększony, że spokojnie mogłaby z nim teraz uciec na koniec świata i przeżyłaby. Serio. Kiedy weszła do środka od razu rozpogodziła się na widok Lennoxa. - Cześć, Lenny! Kopę lat! - rzuciła radośnie i ściągnęła rękawiczki, by wyciągnąć ręce i uścisnąć nastolatka który już dawno ją przerósł. Jednak stanęła na palcach, by dać mu buziaka w policzek i przytulić się do niego na dłużej. Jak przystało na typową Amerykańską dziewczynę nie miała problemów z bezpośrednim kontaktem międzyludzkim, a jakże. Kiedy już się od niego odkleiła rozebrała się z płaszcza, by pod spodem pokazać swój klasyczny zimowy outfit- dżinsy, koszulka, kardigian. Koniec z próbami podlizania się Fairwynowi strojem, bo i tak były one bezskuteczne, a tak było przynajmniej wygodnie. - Przywiozłam Ci cuksy z Meksyku. Czemu nie powiedziałeś mi, że Fairwyn to kawał cwela? - od radosnego uśmiechu od razu przeszła do ataku, bo oczywiście, należało mu się! Mógł być bardziej bezpośredni.
Sowa, którą dostała od brata lekko ją zaniepokoiła. Nie owijał w bawełnę, pisał prosto z mostu, jak to zresztą miał w zwyczaju, że znów ma kłopoty. Zresztą lepiej, że nie ukrywał prawdy i mówił, jak jest. Oczywiście nie miała innego wyjścia i musiała stawić się na miejsce spotkania, które wyznaczył. Spodziewała się, że będzie to z dala od innych gapiów, i nie miała nic przeciwko temu. Nie chciała, żeby osoby trzecie usłyszały przypadkiem coś, czego nie powinny, a poza tym miała teraz możliwość przegadania bratu do rozsądku. O ile nie przerwie jej w połowie zdania. Kiedy znalazła się na drugim piętrze skierowała się w stronę ukrytej wieży, aby dosłownie w kilka chwil znaleźć się przed jej drzwiami. Weszła do środka i nie zważając na nic i na nikogo, zaczęła: - Cześć, Nox. Mam nadzieję, że wytłumaczysz mi teraz wszystko, bo nie wyjaśni... - przerwała w pół zdania i zatrzymała się, wpatrując w punkt przed sobą. Punkt, a raczej osobę, którą była Rosaline. Zaskoczenie minęło tak szybko jak się pojawiło, a jego miejsce zastąpiła radość. Radość tak wielka, że nie da się tego opisać. Już po chwili Ophelie znalazła się przy starszej Zakrzewskiej i mocno ją uściskała. - Rose. - wyszeptała czując, że do jej oczu napływają łzy. Przez ten czas, w którym nie miały okazji się widzieć utrzymywały ze sobą kontakt listowny, ale wiadomo, nie ma szans, żeby kartki papieru zastąpiły obecność danej osoby. Fakt, i jedno i drugie można przytulić, jednak z pergaminem już nie porozmawiasz. No, chyba że jakiś monolog, ale to jak kto woli... - Tak bardzo za tobą tęskniłam. - powiedziała i otarła łzę spływającą z jej policzka. - A teraz opowiadaj wszystko ze szczegółami. Mamy czas! - uradowana zaklaskała. Nareszcie mogła usłyszeć na własne uszy to, co Rose opisywała jej w listach. I chociaż znała historie z jej podróży, to zawsze były jakieś elementy, które nie znalazły się na kartce papieru. Nagle przypomniała sobie, po co tak właściwie tu przyszła. Lennox. Przecież miała z nim porozmawiać, a kiedy tylko weszła do wieży i zauważyła Rose, brat w zaskakującym tempie ulotnił się z jej myśli. Pora na powrót do rzeczywistości. Najpierw załatwią te mniej przyjazne sprawy, a później przejdą do tych przyjemnych. - Tłumacz się. - zażądała, zaplatając ręce na piersiach. Już on dobrze wiedział, co miała na myśli.
Po prostu byli cudakami. Nikim więcej. Nikim szczególnym. Już od dawna przestał zwracać uwagę na to, jak pokręcone było ich drzewko genealogiczne. Nie było większego sensu zagłębiać się w ten syf. Ojciec nigdy specjalnie nie gościł w jego myślach, choć moment, w którym musieli opuścić go oraz starsze rodzeństwo był chyba najtrudniejszym momentem w jego krótkim życiu. A matka? Szkoda było słów na opis tego, co czuł wobec tej kobiety. Rosaline była w porządku. To za jej bratem nie szczególnie przepadł. Szczerze? To nawet nie znał gościa. Nosili to samo nazwisko i połowę genów. Nic więcej. Nie wykazywał zainteresowania ich osobami, sam też nigdy go u niego nie szukał. Nieistotne. Zeskoczył z parapetu i podszedł do Rose, która przywitała go uśmiechem. A był on zaraźliwy. Niezdarnie objął dziewczynę i odsunął się na odległość ręki i przyjrzał się jej krytycznie. Jako francuz również nie powinien mieć z tym problemu. A jednak miał jakby zbyt długie przybywanie w objęciach drugiej osoby było czymś złym. Nie zmieniła się od ich ostatniego spotkania. On za to dosyć bardzo, wręcz nieodwracalnie. - I właśnie o to chodziło.-Zaśmiał się i wysunął rączki po swoje słodycze. Ostatnio poziom cukru we krwi diametralnie mu spadł, potrzebował swojego paliwa. Wywrócił teatralnie oczyma .- Nie przesadzaj. Każdy jest tutaj nadętym cwelem. Taka ich rola.-Mruknął i wzruszył ramionami, ponownie chowając dłonie do kieszeni spodni. Usiadł na parapecie. I w tym momencie weszła Olie. W sumie nie pamięta czy dodał adnotacje dotycząca przybycia Ros na spotkanko. Mogło mu się zapomnieć. Nie chciał rozpracowywać swojego złego zachowania przy nich dwóch. To będzie lincz na jego osobie, a nie bardzo widziały mu się kazania. - To chcesz, aby Rosie nam opowiedziała wszystko "ze szczegółami" czy skupiamy sie na mnie, co jest odrobinę nudne i już przerobione.- Oparł się plecami o mur. Spojrzał w miejsce za oknem, dokładnie tam, gdzie spoglądał wcześniej. Naprawdę nie miał ochoty tego teraz przerabiać. Uniósł wysoko podbródek i posłał bliźniaczce wyzywające spojrzenie. -Podobno Fairwyn to kawał dupka. A to ci dopiero.- Jego wargi lekko drgnęły.
/dajcie mi czas rozkrece sie na razie pracuje na telefonie
Ledwie zadała pytanie, a już drzwi znów się otworzyły wpuszczając do środka niewysoką Francuzeczkę. Uśmiech Rosaline nie mógł być szerszy na widok młodszej siostrzyczki, jednak na początku ona zdawała się jej nie zauważyć, bo od razu przeszła do ataku. Cześć, Nox. Mam nadzieję, że wytłumaczysz mi teraz wszystko, bo nie wyjaśni... Tak, to brzmi jak problemy. Problemy które sprawiły, że starsza Zakrzewski zmarszczyła czoło przyglądając się Lennoxowi. Niezaprzeczalnie zmienił się fizycznie od ich ostatniego spotkania. Wydoroślał i w ogóle. Jednak wciąż lubił słodycze. Zanim jednak oddała mu należącą do niego paczuszkę była już ściskana i równie ochoczo ściskała ciemnowłosą przedstawicielkę swojego nazwiska. Ucałowała ją w czółko, powiedziała czule: - Nie rycz mała, mam dla Ciebie herbatki - i generalnie znów zaczęła się szeroko uśmiechać słysząc, że ma opowiadać. W sumie to sama nie wiedziała co miałaby opowiadać. Starała się na bieżąco informować rodzinkę gdzie aktualnie się znajduje, że wszystko u niej w należytym porządku i że podbija świat pomimo złamanego serca. I że leczy to serduszko. Uważała, że takie pisanie listów to obowiązek. Gdyby podróżowała bez znaku życia to dopiero byłby szczyt egoizmu! Ona sama nie chciałaby, żeby ktokolwiek bliski o niej kiedykolwiek zapomniał. Z matkami kontaktowała się telefonicznie, bo mugolska technologia była naprawdę do przodu jeśli o to chodzi. Dla czarodziei trzeba się było jakoś postarać i poświęcić trochę swojego czasu i ostrożnie stawiać literki, żeby wciąż były czytelne. W przypadku smsów problem ten nie istniał. To chcesz, aby Rosie nam opowiedziała wszystko "ze szczegółami" czy skupiamy sie na mnie, co jest odrobinę nudne i już przerobione. - Ej, ja nic nie przerabiałam jeśli chodzi o Ciebie. O co chodzi, młody? - odbiła piłeczkę od siebie, bo jej opowiastki mogą spokojnie zaczekać na lepszy moment. Czyżby miała jedyną i niepowtarzalną okazję stać się świadkiem i jednocześnie egzekutorem rodzinnej interwencji? Wow! To by było coś. Od zawsze tego chciała. Chciała rodzinnego życia. To nic, że jej brat dość szybko się zmył. I tak kochała go ponad wszystko. I mamy kochała. Jednak brakowało jej ludzi z jej pokolenia, brakowało jej całego rodzeństwa. I szkoda, że ojciec tak zjebał sprawy, że nawet nie spotkają się przy wigilijnym stole. - Bergmann też jest nadętym cwelem? - odbiła jeszcze piłeczkę w kierunku Lennoxa, bo przecież poznała już jednego pedagoga. I zdążyła go szczerze polubić. A co jeśli on wcale nie był sympatyczny tylko tak naprawdę realizował swoje sadystyczne ciągoty wyżywając się na uczniach? Wtedy byłoby jej smutno, bo poczułaby się podwójnie oszukana, bo przecież w Hogwarcie panuje konwencja, że wszyscy są mili. Bullshit- miała ochotę krzyknąć w swoim ojczystym języku. - Kawał. Myślałam, że będzie fajniej - przyznała spuszczając nieco głowę. Zaraz jednak przypomniała sobie o prezentach. Dlatego wyciągnęła je z plecaka i rzuciła wielkie opakowanie cukierków w meksykańskich smakach w kierunku chłopaka, a dla dziewczyny wyciągnęła drewniane pudełeczko gdzie w środku było kilka rodzajów herbaty starannie oddzielone od siebie przegródkami. - I nie mówcie, że o Was nie pamiętałam!
Dopiero teraz zauważyła znajdujący się w wieży fotel. Podeszła do niego i trzepnęła ręką w oparcie, z którego wzbiły się tumany kurzu. Na jej twarzy dało się zobaczyć wyraz niesmaku spowodowanego tą sytuacją. Miała zamiar spocząć w fotelu, ale nie brała pod uwagę tego, że przez długi czas mogli tu w ogóle nie sprzątać. Takie właśnie odniosła wrażenie. Ale dobra, skoro nie mogła usiąść, to chociaż oprze się o jedną ze ścian, chyba nie będzie równie źle jak z zaniedbanym meblem... - Ja nie ryczę, tylko ronię łzy. - powiedziała udając urażenie, jednak po chwili zaśmiała się. Na wspomnienie o herbatkach zrobiło jej się ciepło na sercu, że Rose o nich pamiętała. To było takie ich wspólne uzależnienie. Ophe lubiła w listach wymieniać się wrażeniami z poznawania nowych smaków tego napoju, a za każdym razem dostawała nowe torebeczki z różnymi ziołami i suszami z owoców. Niektóre z nich były naprawdę wyborne, inne mniej, bo jak wiadomo każdy ma inne gusta smakowe. - W takim razie najpierw skupimy się na tobie. - zadecydowała i uśmiechnęła się sztucznie. Lennox miał rację, że to było „odrobinę nudne i już przerobione”, bo takie dyskusje odbywali nieraz, ale co ona poradzi, że martwi się o brata? Liczyła jednak na to, że tym razem obejdzie się bez zbędnego przedłużania nieprzyjemnego tematu. Nie chciała, aby Amerykanka była tego świadkiem, ale teraz słowo się rzekło i nie mogła odłożyć wszystkiego na inne spotkanie. Teoretycznie, bo praktycznie miała taką możliwość. Oby wplątanie Rose nie było tylko gorszym rozwiązaniem, pomyślała sobie. Kochała siostrę z całego serca, naprawdę. Po prostu czasem im mniej osób o czymś wiedziało, tym lepiej. - Nie zmieniaj tematu. - powiedziała sucho i odwzajemniła spojrzenie bliźniaka. Była już do tego przyzwyczajona i nie robiło to na niej wrażenia. Od dłuższego czasu zastanawiało ją to, dlaczego Nox nagle stał się taki... inny. Nie spędzali już ze sobą tyle czasu, co kiedyś, a ich rozmowy częściej polegały na kłóceniu się, niż luźnej pogawędce. Co więc się stało, że sprawy tak diametralnie zmieniły obrót? Za wszelką cenę musiała się tego dowiedzieć. - Ty nigdy byś o nas nie zapomniała. - odparła z przekonaniem. Naprawdę była pewna, że co by się nie stało, Rose nigdy by o nich nie zapomniała, i zresztą vice versa.
Przyglądał się dziewczynom, może nawet chcąc zapamiętać ten konkretny moment. Był to bowiem dosyć niespodziewany widok, do którego raczej się był przyzwyczajony. I wcale nie zamierzał zmieniać tego stanu. W zupełności pasuje mu to, jak sprawy się miały. Zauważył tę drobną zmianę na twarzy Rosie, oznaczała ona tylko tyle, że temat nie ucichnie ot, tak. Cudownie. Kurwa. Po prostu cudownie. To, że ich informowała co się z nią działo to naprawdę cudowna sprawa. Nie musiała tego robić, nie będzie jej wiec wdzięczny za ten gest. Gdyby przestała pisać, nie miałby jej tego za złe. W końcu to nie zbrodnia. Była w takim wieku, w którym rozpoczyna się chyba już własne życie, cnie? Rodzina to rodzina. Nawet gdybyśmy chcieli, niedane jest nam jej zmienić. I poniekąd uwięzieni z nią jesteśmy do końca. Nieważne ile kilometrów nas dzieli. - O to, co zwykle, Rosaline. Wydaje mi się, ze Olie ma z tym problem. A przynajmniej będzie na tyle subtelna aby nie zwracać nam teraz tym dupy.-Mruknął spokojnie, wzruszając ramionami. Teraz spojrzał na swoją drugą połówkę, którą puchonka była i zawsze będzie. Nieistotne jest to, jak wściekły może na nią być. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo chciał jej opowiedzieć wszystko ze szczegółami. Była jedną osobą, z którą chciał dzielić się elementami swojego życia. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić... Nie w momencie, w którym widzi jej spojrzenie. Nie, kiedy tak bardzo przypomina matkę, przy okazji stojąc po jej stronie... Czuł się pod wieloma względami zdradzony. Jednak to chyba godziło go najbardziej. Takich rzeczy nie sposób jest wymazać. Zacisnął dłonie, które spoczywały w kieszeniach spodni. - Nie będzie pieprzonego show z moim udziałem! Proszę, nie każ mi żałować, że do Ciebie pisałem Olie.Warknął. Może zbyt głośno, może dał się w to wciągnąć jeszcze zanim w ogóle się zaczęło. Wiele kosztowało go użycie tego jednego zdania. Jednak to byla Olie. W jej przypadku może schować na bok swoją dumę. Rosaline nie dostanie swojego sądu ostatecznego, a Ophelia okazji do wytykania jego błędów. Już miał od tego jedną osobę, bo ta druga nie zaszczyca go nawet spojrzeniem. Dopiero teraz utkwił swoje spojrzenie w starszej siostrze. Przechwycił paczkę cukierków, krzywiąc się, kiedy lekko otarły się o skórę na nadgarstkach. - Nie mam zielonego pojęcia... Nie pamiętam, kiedy ostatnio bylem na zajęciach. Od czego on jest?-Uniósł lekko brwi. W sumie to naprawdę nie wiedział, a może nie chciał pamiętać. Bardzo wiele rzeczy leżały w wielkim worku z podpisem "obojętne". Zaśmiał się. Trwało do bardzo długą chwilę, jakby usłyszał naprawdę zabawny tekst. Bo tak właśnie było. - Doskonale wiemy, że każdego można zostawić. Nawet jeżeli jest to Twoja własna krew.- Dodał spokojnie. Nie miał zamiaru się z nimi kłócić ani rozpoczynać jakieś bezsensowej wymiany zdań, kto ma, a kto nie ma racji. Mówił z własnego doświadczenia, może było to trochę brutalne i prawdopodobnie poniżej pasa. Lennox się nie łudził, nie żył żadną nadzieją. Jest, jak jest i tyle. Życie teraźniejszością jest najistotniejsze, pamietając, aby zachować trzeźwy pogląd na to, jak jest. Podrzucił paczkę cukierków ponad swoją głowę i złapał. Uśmiechnął się szczerze do Ros.- Będziesz mnie miała jeszcze dość.-Brzmiało trochę jak obietnica, choć chciał po prostu zrzucić trochę napięcia.
W powietrzu była ewidentnie wyczuwalna nerwowość, a Rosaline nie lubiła nerwowości. Rosaline, proszę szanownych państwa, wbrew wszystkiemu, gdzieś tam w środku miłowała święty spokój. Dlatego chciała tą nerwową atmosferę jak najszybciej skończyć. - Koniec. Co się z Wami dzieje, słoneczka? Weźcie się ogarnijcie do przerwy świątecznej. Usiądźcie sobie na spokojnie i przegadajcie jak macie jakieś kwasy, a nie zachowujcie się jak pięciolatki w piaskownicy. Wiecie co to piaskownica w ogóle? - o, to właśnie Rosie. Operowała mnóstwem mugolskich pojęć, bo były dla niej czymś absolutnie normalnym i naturalnym, a potem łapała się na tym, że czarodzieje z czarodziejskich rodzin mogą nie wiedzieć o czym jest rozmowa. Dlatego też zapytała, ale widząc po ich minach, że wiedzą postanowiła kontynuować: - Lenny, musisz być dla niej milszy, a Ollie spróbuje być bardziej wyrozumiała. Możemy się tak umówić? - przeniosła spojrzenie z jednej francuskiej mordki na drugą i uśmiechnęła się szeroko. Więcej optymizmu i mniej kwasów, o to jej recepta na lepsze jutro. Ona sama nie przejmowała się aż tak frazesami i bez zastanowienia opadła na fotel z którego uniósł się tuman kurzu. Kichnęła jedynie w dłonie i nawet się oparła, bo choć brudny to z pewnością był wygodny. Z resztą- to tylko brud. Od tego się nie umiera. - Od transmutacji. A ty znasz Bergmanna, Oph? - przeniosła spojrzenie na młodszą siostrę licząc na to, że chociaż ona z tego duetu stawia się na zajęciach i przynosi chlubę nazwisku Zakrzewski. Nazwisku które chciała zmienić tysiąc jeden razy, ale jednak tego nie zrobiła. Teraz już nie żałowała. - Nie każdy jest takim cwelem jak Theodore - powiedziała smutno, chociaż porzucenie w dzieciństwie gdzieś tam wciąż w niej siedziało i nie chciało wyjść, chociaż powinno już lata temu. - Ej, macie być grzeczni. I przychodzić na moje zajęcia. I mówić, że jestem fajna. Nie po to od lat Was przekupuję, żeby teraz nie mieć z tego nic - puściła im oczko i zaraz jeszcze przypomniała sobie o jednej kwestii o którą zawsze grzecznościowo pytała, choć tak naprawdę nie wiele ją to obchodziło, a mianowicie: - Jak ma się Wasza mama?
Reakcja Lennoxa zaskoczyła ją. Halo, przecież pisał do niej list, że narozrabiał, a teraz jak chciała się dowiedzieć o co chodzi, po prostu ją zbywał. Okay, skoro tak, to nie będzie już poruszać tego tematu i cierpliwie poczeka, aż brat sam postanowi jej wyjaśnić, co i jak. - Tak, wiemy, co to piaskownica. - odparła Ophe, a kąciki jej ust uniosły się lekko w górę na podobieństwo uśmiechu. To było tak typowe dla Rose, posługiwanie się mugolskimi terminami... Oni na szczęście mieli jako takie pojęcie o słownictwie niemagicznych ludzi. Drgnęła przy kolejnych słowach Lennoxa. Show z jego udziałem? Tak, bo ona na pewno wyczekiwała okazji, żeby tylko wytknąć bratu błędy i prawić mu kazania. Dobre sobie. To jednak było nic w porównaniu z tym, co powiedział po chwili. Żałował, że do niej napisał? Coś w niej pękło, jednak starała się nie dawać tego po sobie poznać. Dalej stała przy ścianie, patrząc tępo w fotel, na którym siedziała Rose. Skoro to była zła decyzja, że wysłał do niej sowę, to może niech następnym razem napisze do kogoś innego? Zdławiła te słowa w sobie, zanim zdążyła wypowiedzieć je na głos. Jedyne, czego teraz potrzebowała to jeszcze bardziej pogorszyć sytuację. - Możemy się tak umówić. - zgodziła się. W sumie co innego mogła zrobić? Nie chciała, aby siostra się o nich martwiła, a i tak pewnie już tak będzie po dzisiejszym spotkaniu. W tej chwili przeklęła się w duchu, że nie powściągnęła języka, kiedy weszła do wieży. Wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. - Tak, spoko koleś. - powiedziała zgodnie z prawdą. Szczerze mówiąc, nauczyciel jak nauczyciel. Uczęszczała na lekcje transmutacji, ale ostatnio jakoś tak wyszło, że jej frekwencja na nich też nie zachwycała. Spowodowane to było zapewne częstszym przebywaniem na zajęciach z gier miotlarskich, na które poświęcała najwięcej swojego czasu i uwagi. W końcu czemuś trzeba się było poświęcić, a ona obrała sobie właśnie Quidditch. Stanie przy ścianie stawało się już coraz mniej wygodne, a w pomieszczeniu poza fotelem nie było innych miejsc siedzących, więc zsunęła się po zimnym murze i klapnęła na podłogę. Wyciągnęła nogi przed siebie i wyprostowała się, wyginając głowę do tyłu i głęboko nabierając powietrza, aby po chwili je wypuścić. Zamknęła oczy i przez krótki czas trwała w tej pozycji. - U mamy wszystko dobrze, wciąż nie rezygnuje ze spotkań z innymi facetami. To znaczy wiesz, nie zdradziła Christophera, ale mam wrażenie, że jeśli znajdzie kogoś, kto ma większy portfel, to z nim się pobierze. - odparła z przekąsem. Kto by się cieszył z takowej sytuacji? Gdyby chociaż partnerzy matki byli dla nich lepsi, jeszcze jakoś by to przebolała. Ich ojciec też co rusz miał inną żonę. Ciekawe, czy to rodzinne.
Nie zbywał jej. Po prostu robiła z tego, nie wiadomo jaką sprawę. To było najbardziej irytujące. Wyparowała tutaj i już zaczęła. Nie mogła po prostu spytać, bez tego idiotycznego tonu głosu? Pełnym osadzenia i dezaprobaty. Cudownie. Wywrócił oczyma, słysząc słowa Rosie. Kim była? Przychodzi, po Bóg wie jakim czasie i myśli, że wszystko jest takie cudowne i kolorowe... Czy był mocno wkurzony i przez to mógł gadać bzdury? Owszem. Nie zmienia to jednak faktu, że we wszystkim tkwi ziarno prawdy. -Nie zapisywałem się na terapię. Nie jesteś aż tak stara, aby matkować, co się stało?- Jego wargi drgnęły. Nie miał być niemiły. Po prostu swoim dziwnym żartem próbował nadrobić to, co miało miejsce jeszcze chwile temu.-I niczego nie obiecuje. Sama rozumiesz...- Wzruszył lekko ramionami. Nie będzie siedział cicho tylko dlatego, aby im było dobrze. Nigdy tego nie robił. Jeżeli wszyscy ładnie się uśmiechają i potakują głowami... Ktoś musi być ten "zły", bo nic nierobienia jest jeszcze gorsze. Jednak co on może tam wiedzieć. Pokręcił delikatnie głową i przyjrzał się dziewczynom. Zastanawiał się przez moment, jakie podobieństwo czyni ich rodzeństwem. Przynajmniej z zewnątrz. Nie wyłapał żadnego. Skupił się na paczce cukierków, otwierając ją i chłonąc ich zapach. Wiedział, że jeszcze długo po skonsumowaniu jego związku z tymi cuksami, ich zapach będzie mu towarzyszył przez dłuższy okres. Pewnie będzie jak taki dziwak chodził z tą paczką w plecaku lub kieszeni spodni. Podniósł głowę.-Nie mówiłem o nim. Ale tak też może być.- Nie miał nic do ojczulka. Nie znał go. W takim razie nie powinien go obchodzić. Tyle na temat. Spojrzał wymownie na Olie. Tylko ona mogła wiedzieć, co to spojrzenie oznacza. Jakieś niewypowiedziane przeprosiny? A może chodziło o to, że rozmawiały na temat osoby, o której nie chciał słuchać. Jeden pies. Wolał milczeć i skupić się na swoim łakomstwie. Choć czuł jak jego mięśnie, automatycznie się napinają. Aż dziwne było słyszeć podobne stwierdzenie z ust kogoś, kto zawsze świecie broni tej kobiety. Czuł się prawie oszukany i niewiele brakowało, aby dodał swoje trzy grosze. Nie zrobił tego, co naprawdę wiele go kosztowało.
-Rose. Na jak długo zostajesz? Czy skoro jesteś teraz asystentką, to jest to coś stałego?-Uniósł lekko brwi i spojrzał na swoją starszą siostrę.
Uwaga Lennoxa jedynie ją rozbawiła. Niestety Rosaline nie do końca radziła sobie z kąśliwymi uwagami. Ciągle grała małą miss Ohio czy innego stanu który ciągle bawi się w wybory młodocianej królowej piękności która obiecuje wszystkim wszem i wobec, że po dostaniu badziewnej korony z plastiku sprawi, że na świecie zapanuje pokój. Jak widać wszystko to zaliczało się do kategorii czczych życzeń, bo żadne nie znalazło odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nie zmieniało to jednak faktu, że one zawsze były miłe i słodziutkie jak cukierki. Przynajmniej na scenie. Rose też była milutka i słodziutka jak pałeczka lukrecjowa. - Może jednak jestem. Mam wrażenie, że odkąd zdecydowałam się na pracę u mało mobilnego pracodawcy to doszło mi ze 20 lat. I mam już pierwsze zmarszczki. Chcesz zobaczyć? - zaoferowała łaskawie, choć doskonale wiedziała, że zarówno on nie chciał oglądać jak i ona nie chciała pokazywać. Bo komu jak komu, ale bratu nie będzie się chwalić kompleksami i tłumaczyć jak bardzo krzywdząco działają na jej wizerunek. On pewnie też prędzej zjadłby fasolkę Bertiego Brotta o smaku wymiocin niż słuchał tego monologu. Jej spojrzenie błądziło między jednym, a drugim Francuziątkiem. Faktycznie, nie byli podobni do reszty dzieci pana Zakrzewski. Oprócz tego, że mieli proste włosy. Za to nie mogli się pochwalić jasnym owłosieniem w różnych odcieniach złota. Na przykład Rosaline miała złoto ciemne, ale rozjaśniała od chwili w której niesiona modą ubiegłej dekady namówiła matkę na wizytę u fryzjera która zmieniła jej życie. Odkąd zobaczyła, że jaśniejsze pasma dodają jej z 10 punktów do atrakcyjności postanowiła robić to już zawsze i nigdy nikomu nie przyznawać się, że kiedyś były ciemniejsze. Zdradzić jej słodki sekret mogą jedynie zdjęcia z lat dziecinnych, ale te wykonane mugolską techniką nie będą jednoznacznym wyznacznikiem dla prawdziwych czarodziei. Zawsze przecież mogła gładko skłamać mówiąc, że mugolskie aparaty mają tendencję do dziwnej dekoloryzacji i ktoś kto nie miał z tym styczności łatwo to łyknie, a sekret dotyczący jej wyglądu pozostanie bezpieczny. Temat Bergmanna przeszedł bokiem, a najstarsza panna Zakrzewski doszła do wniosku, że skoro jest spoko to jest spoko i nie będzie zbytecznie tematu drążyć. Grunt, że był bardziej spoko niż Fairwyn. Przynajmniej mogła szczerze powiedzieć, że ma jednego kolegę w kadrze nauczycielskiej tej placówki. - I tak grunt, że nie skończyła jak moja mama. Chociaż Amy jest naprawdę fajna - puściła im oczko rozkładając się jeszcze bardziej na śmierdzącym stęchlizną i kurzem fotelu. - I nie osądzaj tak łatwo mamy, Ophie. Sama chętnie weszłabym w związek małżeński z jakimś majętnym młodzieńcem i pławiłabym się w luksusie. Kobiety po 20 zaczynają mieć właśnie takie marzenia! - zaśmiała się cicho, choć niezaprzeczalnie nie żartowała. Jej ideały o wielkiej miłości skutecznie zniknęły rok temu wraz z odejściem pewnego młodzieńca. Teraz postanowiła być bardziej praktyczna niźli romantyczna. Dlatego już nie jadła tyle słodyczy, bo przecież tylko na kształtne pośladki i ładną buzię mogła próbować swoich szans w polowaniu na bogaczy. - Na pewno do końca roku szkolnego, bo na tyle mam kontrakt. Co będzie później tego nie wie nikt, ale chyba chciałabym faktycznie się ustatkować. Oczywiście w granicach rozsądku. Nie wykluczam szlajania się po świecie w weekendy i dni wolne od pracy - wyszczerzyła się w kierunku braciszka i klasnęła w dłonie z radości. - Skoro jesteśmy w temacie dni wolnych od pracy to... mam nadzieję, że pamiętacie o prezentach świątecznych? W tym roku jestem na tropie samych perełek! - pochwaliła się, bo ten rodzinny okres był niezaprzeczalnie jednym z jej ulubionych w całym roku kalendarzowym.
Parsknęła śmiechem, kiedy Rose zaproponowała Lennoxowi pokazanie swoich zmarszczek. Czuła, że to nie będzie miało miejsca, ale sama sytuacja była dla niej śmieszna. Jej bliźniak, który był teraz w bojowym humorze i Rose, która starała się złagodzić sprawę w taki oto sposób. Puchonka ciekawa była, jak to się skończy. Nie powinna? Jakby nie patrzeć byli rodziną, a konflikty w niej nie należą do przyjemnych. A jednak nie chciała się wtrącać, kiedy starsza panna Zakrzewski ucierała nosa Lennoxowi. - Wiem, że to co powiedziałam, nie było fair wobec mamy, ale kurczę... - przerwała zastanawiając się, jak odpowiednio ubrać w słowa to, co czuła. Może faktycznie przesadziła? Istotnie, Yvonne chodziła na swoje spotkania wieczorami, gdzie przebywała w towarzystwie różnych facetów, ale z żadnym z nich nie łączyło ją nic więcej. A przynajmniej ona o niczym takim nie wiedziała. Tylko, no właśnie, jak ona ma się czuć, kiedy ojciec też co chwila zmienia partnerki i nawet się z nimi nie widuje? Na dobrą sprawę to z matką kontakt też ma słaby, nawet kiedy przebywa w domu. I choć stara się zrozumieć co też tak bardzo kręci ją w tych mężczyznach, że tak obraca się w ich towarzystwie, to czasami to wszystko ją przerasta. Kogo by nie przerosło? - Po prostu mi się to nie podoba. Zresztą nieważne. - machnęła ręką dając tym znak, że dla niej temat jest zakończony i nie zamierza go ciągnąć. Liczyła, że zrozumieją. A jeśli będą go kontynuować, to najwyżej się nie odezwie i na chwilę wyłączy z rozmowy. Czasem trzeba i tak postąpić. - Zostań w Anglii. - poprosiła, i kierując na Rose swoje spojrzenie zrobiła maślane oczka. Niewykluczone, że wyglądała komicznie. Co jak co, ale miała już (prawie!) siedemnaście lat, ta minka wyglądała zdecydowanie lepiej w wykonaniu dzieci. Z drugiej jednak strony, wciąż była dzieckiem. Dużym, ale dzieckiem! - A najlepiej to w ogóle pracuj w Hogwarcie. - wyszczerzyła się do starszej Zakrzewski. - Kto by zapomniał o prezentach na święta? O tym okresie jest akurat tak głośno, że to chyba niemożliwe! - powiedziała zgodnie z prawdą. Już samo pojawienie się pierwszego śniegu przywodziło jej myśli o świętach, a później tych czynników było jeszcze więcej. - Wiecie co? - spytała, ale nie czekając na odpowiedź dodała: - Chciałabym kiedyś spędzić święta całą rodziną. Wiecie, nasze całe rodzeństwo zebrane w jednym miejscu... To by było naprawdę niesamowite. - uśmiechnęła się lekko i rozluźniła. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że wcześniej siedziała z napiętymi mięśniami, gotowa wstać w jednej chwili. Teraz nie było o tym mowy. Czuła się jak ciepła klucha, która nawet nie ma siły, aby utrzymać się w pozycji pionowej. I tak było dobrze.
I może to był problem, może była zbyt cukierkowa i uśmiechnięta. Czy to był największy problem Lennoxa? Niedopasowanie do tych, co znajdowali się wokół niego. Pytanie, dlaczego to on miał dopasowywać się do innych. Nie będzie udawał, że wszystko jest dobrze. Nie jest. I nawet Rosaline nie będzie wstanie nic zrobić. -O niczym innym nie marze. Myślę, że wyskoczymy daleko za poziom rodzinnego komfortu.-Powiedział, podnosząc dłonie do góry, w geście obronnym, nie chcąc aby zbliżyła się do niego i pokazywała mu swoje urocze zmarszczki... I inne dziwne rzeczy, o których nawet nie chciał mieć pojęcia. Był facetem, to raczej nie z tą płcią rodzinną powinna rozmawiać. Przyglądał się swojej bliźniaczce i naprawdę nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. W to, co reprezentowała w tym momencie. Coś się w nim zagotowało, jakby naprawdę nie mógł znieść dłużej tego pierdolenia. Zeskoczył z parapetu i zawinął cukierki do kieszeni. Tam gdzie ich miejsce, aktualnie nie mógł nacieszyć się nimi odpowiednio. -To jest jakiś żart, Olie. Nawet nie wiem w jak wielu stopniach przekroczyłaś poziom hipokryzji.-Warknął. Nawet na nią nie spojrzał, nie mógł. Zapewne szybko zrezygnowałby ze swojej ostrej postawy, gdyby spojrzał w jej oczy. Taki już był.-Ile razy robiłaś mi kazania na temat tego, co sądzę o matce, o tym co sobą prezentuję i jak bardzo chciałbym aby...-Zacisnął mocno szczęki, czuł, jak zęby ocierają się o siebie wywołując falę bólu. Dobrze. Tak, teraz było mu to potrzebne. Aby móc się skupić. Dopiero teraz spojrzał na swoją starszą siostrę. Nie mógł jej winić za to, że nie miała pojęcia o tym, co się działo. Kim był on, kim była Olie i cała reszta. Znali się z listów i sporadycznych spotkań. Westchnął, co bardziej brzmiało jak prychnięcie.-Nie wypowiadaj się o czymś, o czym nie masz zielonego pojęcia, Rosaline. Naprawdę, cieszę się, że przyjechałaś.... Będzie zajebiście jeżeli zostaniesz.-Powiedział spokojnie.-Ciekawi mnie tylko to, co stanie się wtedy kiedy naprawdę się poznamy.-Dodał. Nie powinna wypowiadać się na temat jego matki. Nienawidził tej kobiety. Nie z zasady, nie dlatego, że był w buntowniczym wieku. Ta kobieta nie istniała w jego pojęciu matki, jak i nawet kobiety. Nie po tym, co przeżyli... Co on i Ophelia musieli znosić i co poświęcić. Jak wcześnie musieli dojrzeć. Niech nikt się teraz nie dziwi, że był jaki był. Nawet jego bliźniaczka nie miała pojęcia, co dokładnie zaszło między nim a matką, między nim a jej facetami. Kategorycznie ją od tego ogrodził... -Marzenia są dobre, o ile ktoś w nie wierzy. Kto wie, może kiedyś staną się prawdą.-Wsadził dłonie do kieszeni spodni i ruszył w kierunku wyjścia. Musiał wyjść... Potrzebował powietrza. Odwrócił się jeszcze do nich, posyłając jeden ze swoim najmizerniejszych uśmiechów.-Powtórzmy to.-Mruknął, nie mogąc powstrzymać sarkazmu, który popłynął wraz z tymi słowami. Po chwili zniknął.
Najwidoczniej jej optymizm nie został należycie ciepło przyjęty. Czy było jej z tego powodu źle? Nie,bo przywykła. Nie pierwszy i nie ostatni raz miała do czynienia z taką sytuacją, ale naprawdę ciężko było zachowywać się inaczej. Tak już została wychowana, taka już była. Mówi się trudno. Miała wrażenie, że im więcej żartuje tym Lennox coraz bardziej jej nie lubi. Chociaż nie, nie lubi to zbyt mocne określenie. On po prostu robił się wściekły. Coraz bardziej i bardziej. Nie sądziła, że uwaga odnośnie ich mamy może wywołać taką niechęć graniczącą z agresją. U niej wszelakie uwagi odnośnie mamy, a umówmy się- jej orientacja mogła wywoływać falę niepotrzebnej krytyki, spływały, bo wiedziała, że nikt nie może zmienić jej zdania na ten temat. - Naprawdę, Lenny... Wyluzuj - tylko tyle powiedziała obdarzając go ciepłym uśmiechem. Chyba nigdy nie widziała tak sfrustrowanego szesnastolatka. Bo oni mieli jakoś szesnaście lat, no nie? Nie mniej jednak martwiła się o niego. Ledwo zniknął, a ona skrzyżowała ręce na piersi przenosząc spojrzenie na zdecydowanie najukochańszą siostrzyczkę. - Wydaje mi się, że jestem nieskończenie beznadziejną siostrą - przyznała w końcu chcąc przerwać ciszę. W sumie taka była prawda- prawie w ogóle jej nie było, a jak już była to nie tak jakby sobie tego wszyscy życzyli. Więc tak naprawdę było lepiej jak jej nie było. - Przepraszam jeśli czymś cię uraziłam - dodała jeszcze cicho, bo dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jej mało wysublimowany żart poniekąd dotyczący ich mamy mógł ją urazić.
Słowa Lennoxa tym razem uderzyły w nią zdecydowanie bardziej, niż te wcześniejsze. O ile tamtymi mogła się jakoś zbytno nie przejmować, tak tymi, które wypływały z jego ust teraz... Tego po prostu nie dało się puścić mimo uszu. A najgorsze w tym wszystkim było to, że wraz z nią te słowa słyszała też Rosaline. O ile lepiej by było, gdyby taką rozmowę odbyli na osobności, nie robiąc przy tym dodatkowego zamieszania? W gruncie rzeczy to moja wina, że rozmowa zeszła na takie tematy, pomyślała sobie. Wiedziała, że to prawda. To przecież ona weszła do wieży i prosto z mostu wyjechała z tekstem, który jeśli już, to powinien paść później. Kiedy Lennox wyszedł z pomieszczenia, zapanowała w nim głucha cisza. Nic zresztą dziwnego, po tej całej rozmowie zapewne nikt nie chciałby zaczynać nowej konwersacji w obawie przed pogorszeniem sytuacji. Patrzyła się jeszcze w wyjście, jakby zastanawiając się, czy może pójść za bratem. Porzuciła jednak szybko tę myśl - dał jasno do zrozumienia, że nie ma ochoty na żadne towarzystwo. Zwłaszcza rodziny, dopowiedziała sobie w myślach. - Nawet tak nie mów. - z tymi słowy zbyt szybko podniosła się z zimnej podłogi, przez co zakręciło jej się w głowie, a przed oczami pojawiły się czarne plamki i musiała podtrzymać się ściany, żeby nie upaść. Nienawidziła tego. Zawsze kiedy tak miała potrzebowała dosłownie kilku sekund, w ciągu których po prostu stała lub siedziała, aby jej przeszło. Nieprzyjemne uczucie minęło i mogła już normalnie widzieć, choć w głowie nadal lekko jej się kręciło. - Dla mnie jesteś najlepszą siostrą. - powiedziała i wtuliła się w Rose. Na jej kolejne słowa nie odpowiedziała, nie miała siły, a jej myśli krążyły wokół... właśnie, wokół czego? Tak na dobrą sprawę nie myślała o niczym konkretnym, bo nie potrafiła się czymkolwiek skupić. Liczyła tylko, że starsza Zakrzewski domyśli się, że jej nie uraziła.
Niby nie powinna tak mówić, ale jednak właśnie tak się czuła. Widząc jak młoda wstaje żeby ją przytulić sama się podniosła z krzesła i otworzyła ramiona, by zaraz zamknąć w nich Francuzkę. Jeju, jak żałowała, że nie było im to dane od zawsze! Chciałaby ich lepiej znać, chciałaby mieć dobre relacje. Przecież to nie ich wina, że było ich aż tyle i to w dodatku rozsianych po całym świecie, prawda? Dlatego delikatnie zaczęła głaskać młodą po plecach opierając swój policzek o jej głowę. - Ty dla mnie też, ale nie mów Biance - powiedziała cicho i zaśmiała się lekko. Właśnie tego jej brakowało. Rodziny. Mamy mamami, robiły co mogły, ale rodzeństwo to jest jednak coś co dla Zakrzewski było okrutnie istotne. Byli w zbliżonym wieku, mieli więcej tematów. Choć jeśli chodzi o tą ilość wspólnych punktów to Rosie chciałaby ją zagęścić tak bardzo jak to tylko możliwe. Był jednak temat który zawsze działał tak samo skutecznie. Ploteczki. - To skoro już uzgodniłyśmy, że jesteśmy najlepszymi siostrami to... Wyjaśnij mi pozycję naszej rodziny w Hogwarcie. Czy Lys nie jest jakoś mega popularny? I Bianca. Z ich aparycją muszą mieć tytuł miss i mistera, co? - zapytała posyłając jej radosny uśmiech numer pięć. Cmoknęła ją jeszcze w czoło zanim wypuściła z objęć i znów opadła na stary fotel kompletnie nie przejmując się całym tym syfem. Przecież zawsze można to wszystko uprać.
Ich rodzina była naprawdę nieźle pogmatwana, ale mimo to nie miała do nikogo o to pretensji. Poza tym, niby do kogo miałaby je mieć? Owszem, może miała żal do ojca o to, że jej rodzeństwo było tu i tam, ale czy ktokolwiek mógł coś na to poradzić? Raczej nie. Przecież tak nagle wszyscy się nie przeprowadzą w jedno miejsce. Z drugiej strony to też dobrze. Dziwnie by było, gdyby cała rodzina Zakrzewski mieszkała, dajmy na to, w Anglii. Zważając na to, że ojciec miał już pięć partnerek, które teraz mają dzieci... Nie, to nawet nie mogłoby się udać. - Nie ma sprawy, ty też jej nie mów. - uśmiechnęła się delikatnie, bo jedynie na tyle mogła się teraz zdobyć. Po prostu nie miała w tej chwili już na nic siły i najchętniej zakopałaby się pod kocyk z herbatką i odcięła na jakiś czas od świata. Dormitorium nie do końca jej to umożliwiało, ale jak to się mówi: lepsze to, niż nic. - Fakt, są raczej rozpoznawalni w naszej szkole, no ale jak sama powiedziałaś, to nic dziwnego. - odpowiedziała. Z Biancą i Lysandrem nie miała jakiegoś super kontaktu mimo tego, że uczyli się w jednej szkole, a wcześniej przez siedem lat mieszkali razem we Francji. - Rose, przepraszam ale... - przerwała, przygryzając dolną wargę. - Chyba muszę iść odpocząć. - i wszystko sobie przemyśleć, dodała w myślach. Ten dzień był zdecydowanie dla niej męczący. Ba, nawet nie dzień tylko popołudnie. Podniosła z ziemi pudełeczko z herbatą, które dostała i zerknąwyszy na starszą Zakrzewski, skierowała się do wyjścia, aby następnie razem z nią opuścić wieżę.
/zt x2
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
W sumie to nie pamiętał, kiedy odkrył to miejsce. Zapewne całkowicie przypadkiem, kiedy robił jeden ze swoich obchodów. Dzisiejszy dzień był dokładnie taki jak inne... Z tym wyjątkiem, że każda jego czynność była dokładnie sprecyzowana... Ktoś, a raczej coś pociągało za sznurki, a on na to zwyczajnie przyzwolił, jakby nie było w tym nic nadzwyczajnego. On... Pozwolił, aby pomysłodawcą jego dnia, było coś, czego nie potrafił ogarnąć gołym okiem. Kiedy ogarniał go dziwny stan podpadający pod depresyjny (żart, ale nie znał słów, aby opisać to, co się wtedy naprawdę z nim działo), jego śniadanie musiało być dokładnie takie samo... Nigdy nie odbywał wtedy treningów, jakby zrzucenie z siebie tych kilogramów myśli i potu sprawiło, że to, co w nim siedziało, szybko ulatywało. Oj tak, treningu bardzo wiele z niego wyciągały, tylko po to, aby zastąpić czymś innym, bardziej pobudliwym i skorym do działania. Teraz? Przewodziło nim inne pragnienie działania, wyzwolenia się nie za pomocą wysiłku i braku oddechu... Krew potrafiła w nim płynąć w kilku sytuacjach, a tylko na jedną z nich miał dzisiaj ochotę. Chwycił swoją torbę, wsadzając do niej brudne od zaschniętej farby butelki. Kolory mieszały się ze sobą, nic co znajdowało się w środku, nie miało swojego miejsca, ani porządku. Chciał udać się gdzieś wysoko, gdzieś gdzie zimno będzie zaglądać do nogawki jego spodni, przesuwając się do góry... Subtelnie witając jego sprzęt, przedzierając się przez skórę, przez każdą jego porę... Aż do krwi, gdzie było jego miejsce. Tak, chłód był motywatorem do działania, ale i muzą, której dzisiaj potrzebował. Potrzebował jeszcze jednej, tylko na razie jeszcze o tym nie wiedział. Kiedy rozstawił sztalugę i płótno, posadził na ziemi farby, których twórcą był nie kto inny jak on sam. Każda była robiona z uczuciem, którego nie podarował jeszcze żadnej ludzkiej istocie... No, niektóre były mu niezbędne w przygotowaniach co poniektórych odcieni, ale to inna, odległa, nieistotna w tym momencie kwestia. Trzeba się od czasu do czasu odchamić. Brakowało mu tu tylko jednej rzeczy, po którą upomniał się dobre trzy godziny później. Czas zapierdalał, uciekał mu przez palce, a on nawet się nie zorientował kiedy. Bambi chyba nie powinna już spać... Nie wiedział bo poczucie czasu naprawdę dziwnie u niego wyglądało. Jego zegar biologiczny szalał... Nigdy nie miał swojego standardowego tempa. No tak, przecież byłoby to zbyt normalne, zbyt powtarzalne i zwyczajnie nudne. Uświadomił sobie, że musiał ją zobaczyć, kiedy nie mógł zlokalizować koloru, którego chciałby użyć. Frustracja nie była jego najlepszą stronę, wtedy wychodził z niego naprawdę wkurwiający człowiek... Jest to jednak jedyny moment, w którym można ją zobaczyć w jego wykonaniu. Zapraszamy więc.
Wywabił ją z gryfońskiej nory, ze złoto-czerwonej pieczary, jaskini lwów i gryfów, szlachetnych, dumnych i odważnych. Gryfoni nosili też wiele innych przymiotów, powtarzanych nierzadko z przekąsem, często złośliwie choć nader trafnie. I ona, idąc w półmrokach korytarzy na ukrytą wieżę, wykazywała się właśnie całą plejadą takowych cech - lekkomyślnością, ciekawstwem, nieodpowiedzialnością. Mimo to wiedziona jakimś dawno zapomnianym instynktem, zawinięta w dzianinową, wielką bluzę brata w kolorze głębokiej burgundy, dotarła do podnóży schodów czując jak elektryczność tańczy jej po odsłoniętej skórze dłoni, po pasmach włosów wymykających się gumce, po rzęsach na których już zagnieździło się poczucie senności. Wcale nie silne, przeganiane właśnie bystrym spojrzeniem wypatrującym w ciemności nieznanego. Wspięła się po schodach szybko i sprawnie, czujna jak ptak, jak sarna. I na niej treningi zostawiały swoje piętno gibkiego ciała, sportowe namaszczenie, którego nigdy nie wykorzystywała - z daleka od miotlarstwa, z daleka od wszelkich aktywności, zgarbiona nad podręcznikami od magii leczniczej, pochylona nad wszelkimi nieskończonymi ilościami ran swojego brata. Anfim zawsze wpadał w tarapaty, a nawet kiedy próbował ich uniknąć i wcale nie szukał guza to z jego osobowością, z jego szaleństwem głęboko zakorzenionym w głowie nie mógł się przed nimi uchylić. Była zawsze uważna, zawsze na posterunku, wyczulona na niepokojące szmery jego serca, na drżenie dłoni. Od małego już, Vardana również nie był jej obojętny. Kilka lat temu umiała zgadnąć o czym myślał tylko patrząc na niego nawet z drugiego końca sali wykładowej. Teraz? Teraz wyłaniając się zza drzwi spojrzeniem jasnych oczu obrysowywała jego sylwetkę z miną niewyrażającą nic praktycznie, uważną, czujną, podejrzliwą nawet. Stali się wobec siebie zupełnie obcymi zwierzętami, które mimo tego jednak wciąż potrafiły w jakiś cudownie niejasny sposób rozumieć najdrobniejsze wzajemne gesty. Widziała to napięcie kąsające jego barki, widziała sztalugę, farby. Przechyliła głowę, bo choć ją tu zaprosił wciąż była gościem, czuła się gościem na nowo, po raz kolejny, jakby od nowa zapraszał ją do swojego świata. Odmiennego niż kiedyś, nie była to już kraina, którą Abrasimova znała dobrze, była to strefa zimna i ciemności, obca, a jednak sprawiała wrażenie, jakby i jej było wygodnie. Może nieśmiało, może nie całkiem otwarcie jak kiedyś, ale jednak jakby do siebie podeszła bliżej z ostrożnością ale i uwagą spoglądając na obraz jaki wyszedł spod jego pędzla. - Nie możu spać..? - zapytałą cicho, lustrując go wzrokiem.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Wiedział, że przyszła. Nie był to żaden szósty zmysł, jakieś przeczucie czy trzecie oko, które znajdowało się z tyłu niemal na łyso ogolonej głowy. Usłyszał jej kroki, jakby jego uwaga skupiona była na wszystkim, kiedy w dłoni trzymał pędzel. Słyszał jak kropla krwistoczerwonej farby spadła i odnalazła swoje miejsce na jego ciężkim bucie. Jedna z wielu, tworzyła swój własny wzór z innymi. A może nie mógł znieść widoku tego, co się przed nim pojawiało, że skupił się na wszystkim, co działo się wokół? Słońcu, które wznosiło się coraz wyżej, na podmuchu powietrza, które zmieniło swój kierunek oraz siłę. Czuł na skórze gęsią skórkę, nie ubierając nawet bluzy, żeby schronić ramiona i powoli drętwiejące palce. Lubił to uczucie. Odwrócił się i przez moment obserwował jej postać, skrytą w cieniu, za ścianą, tylko do połowy wystającą drobnym ciałem. Obawiała się tego, co widziała? Czekał na jej ruch, na jej gest, słowa, spojrzenie. Nie to, którym go obdarzała. Może nie zdawała sobie sprawy, ale jej oczy zdradzały wszystko. To, że nie poznawała osoby, którą był. Jednak czy obydwoje się nie zmienili? Przecież minęły wieki od momentu, w którym widzieli się po raz ostatni. Na pewno nie byli tymi samymi gówniarzami, którzy wymykali się niemal każdego wieczoru, którzy ciągnęli jej brata za sobą jak przynęty, aby ostatecznie i tak uważać go za członka tego, co tworzyli. Jakakolwiek patologiczna i dysfunkcyjna relacja to była. Była wszystkim, co miał. Odwrócił wzrok i skupił się na pędzlu, dotykając palcami suchej już farby. Jak długo stał w bezruchu? -Zamiast wyżywać się na sobie, postanowiłem zrobić to temu płótnu.-Mruknął z niesmakiem, wycierając palce o spodnie. Jego wzrok ponownie przeniósł się na jej postać, była jak magnes. -Obudziłem, czy z niecierpliwością czekałaś na wiadomość ode mnie?-To żadna pewność siebie, czy wrodzony narcyzm. Uśmiechnął się szeroko, całkiem beztrosko jak na kogoś z takim wyrazem twarzy. Tak. Brakowało mu natchnienia, potrzebował świeżości, którą znał. Miała racje z tymi obcymi sobie osobami. Z tym że nie mogli odgadnąć swoich myśli. Z jednej strony była to zdolność, której chciałby ponownie zasmakować. Z drugiej wiedział, że nie będzie to rozsądne. Jednak zamierzał w to brnąć. Czy pytał ją o zgodę? Nie. Pakował się z buciorami do jej życia, nowego życie... I co chciał zrobić. Zburzyć go? Przypomnieć jej? Czego do cholery chcesz, Dick?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Życie bywało jedną, wielką niewiadomą – nie mógł wyraźnie stwierdzić, dlaczego wszystko wygląda tak, a nie inaczej. Gdyby chciał, to mógłby tylko i wyłącznie westchnąć, oddać się publicznemu rozgrzeszeniu, oddać w ramiona sprawiedliwości, gdyby nie fakt, iż zwyczajnie nie chciał. Z czynem tym powiązana była odpowiedzialność – nie zamierzał zatem nie spożytkować tego, co obecnie zyskał. I z czego mógł się obecnie uczyć. Szukał początkowo, jakby zwyczajnie szedł na spacer, podczas południowego klimatu szkolnego, miejsca, w którym to mógł skorzystać z tejże wiedzy bez przeszkód. Wyjątkowo niedostępne, trudne do zobaczenia, idealne do niecnych planów. Zdołał jednak mieć w tej kwestii szczęście – nim się obejrzał, podczas obchodów zauważył małą, praktycznie trudno widoczną wieżyczkę. Właśnie wtedy uznał, że to tam musi iść. Tam będzie mógł w spokoju i bez interakcji z innymi, a także w prywatności – skorzystać z ukradzionego egzemplarza. Może nie było to moralnie poprawne, ale czy kiedykolwiek ktoś jakkolwiek wspominał o moralności? Wpajana jest od początku, a tak naprawdę tylko te osoby, które są w stanie przełamać schematy, mogą coś w życiu osiągnąć. Trzeba przyznać, niezwykle szczerze i z prawdziwością w słowach, iż niektóre czyny wymagają poświęceń. Jaki jest jednak Felinus – żądny czy zdolny do oddania swojego ciała i duszy w zamian za odkupienie? Nikt tego nie wiedział, nawet on sam. Chciałby wiedzieć, chciałby dotrzeć do wszelkich tajemnic samego ja, ale gubił się, gdy musiał udawać – gubił się co do własnej tożsamości, własnego charakteru, własnego wszystkiego. A wynikało to z jednej, prostej rzeczy. W obecnej chwili trzymał ze sobą czarnomagiczną książkę, tudzież dziwny notatnik z grubą okładką bardziej, który trochę wtapiał się do pozostałych rzeczy, jakie posiadał. Chwała Bogu za to, iż postanowił chwycić za coś tak prostego i minimalistycznego, aniżeli rzucającego się w oczy i powodującego zapalenie czerwonej żarówki w głowie. Starał się – powoli, na spokojnie, bez pośpiechu, chociaż czuł stres wewnątrz, który trawił jego organy, iż ktoś mógł się dowiedzieć. Nie działali uważnie. Maxime wydała dźwięk, natomiast książka opadła z hukiem na ziemię. Faolan starał się tym nie zamartwiać, zagłębiając swój umysł w dziwne notatki prawdopodobnie kogoś, kto miał na celu zorganizowanie wiedzy czarnomagicznej w jednym, prostym miejscu. Podstawy wydawały się wyjątkowo dziwne, jakoby bez sensu, lecz poniekąd możliwe do wychwycenia, przy odpowiednim skupieniu. Zawinił, czytając książkę, z której starał się wyciągnąć choć trochę wiedzy. Niestety, ta była na tyle skomplikowana, iż nie mógł wszystkiego wywnioskować z ciągłego powtarzania materiału. Jakby nie było, jego umiejętności samonauczania również zaniknęły, jakby powodując tym samym większe zaćmienie umysłu. Jakby był pod wpływem jakiegoś amoku, jakby głowa go rozbolała, jakby kompletnie stał się otumaniony – ten przedmiot nie niósł ze sobą niczego dobrego. (A może to wina samego nierzucającego się w oczy przedmiotu?) Dopiero po dłuższej chwili zaczął łączyć ze sobą poszczególne elementy, dzięki którym to udało się rozwiązać niewielką, malutką część układanki. Przede wszystkim, jak większość zaklęć, jeżeli czarodziej nie ma silnej woli, by zrobić komuś krzywdę, zaklęcie czarnomagiczne nie będzie skuteczne; musi nieść ze sobą głównie chęć wprowadzenia cierpienia w życie innych ludzi. Poza tym, czarna magia nie opiera się tylko i wyłącznie na elemencie rzucania zaklęć - skupia się także na innych gałęziach przedmiotowych, jak chociażby eliksiry. Przykładowym, wspomnianym przez nieznaną osobę, był Rozpaczy, ale bez zamieszczonej receptury, stąd student nie wiedział, jak miałby go uwarzyć. Felinus z opisu wywnioskował, że działa on niczym odwrotność Tęczowego, przypominając o tym, co najgorsze. Treść późniejsza była przerażająca – jakoby nastawiona głównie na brudzeniu sobie rąk - oszczędźmy sobie - przewinął kartki ze szczególnymi opisami. Może miał twardą osobowość, ale teraz nie zamierzał dokładać sobie więcej cierpienia. Zaklęć tam nie było zbyt sporo, ale przecież Felinus nie zamierzał się ich uczyć. I tak by się ich nie nauczył. Prawda? Ukradkiem oka zdążył zauważyć tylko nazwę jednego, czarnomagicznego zaklęcia - rozpoczynającego się na Aqua. Nie zamierzał jednak w pełni się poświęcać, by móc cokolwiek na razie się nauczyć z tego - i tak potrzebował większego doświadczenia, by takie rzeczy rzucać. Jedyne zaklęcia, o jakich pamiętał z zajęć OPCM, były te niewybaczalne, najgorsze, najbardziej plugawiące dobre imię czarodzieja; nie, to nie jest już wtedy czarodziej. To jest czarnoksiężnik, z krwi i kości, ze złości i nieczystości płynącej w krwi. Faolan jednak zrozumiał jedną rzecz - jeżeli miałby je rzucić (czego ewidentnie nie zrobi), musiałby poświęcić jeszcze sporo czasu, zanim byłby w stanie to osiągnąć. Do tego, musiałby naprawdę kogoś chcieć widzieć w cierpieniach. Zrozumiał z tej lekcji, że do czarnomagicznych rzeczy, by te były skuteczne, trzeba porzucić wszelką życzliwość na rzecz nienawiści. I ciut mocniejszej psychiki. Zanim jednak skończył, kiedy to wyprostował własne nogi, schował przedmiot pod bluzą. Wiedza go przytłaczała – ale za taką wiedzę trzeba nawet zapłacić komfortem psychicznym. A komfort ten znacznie się obniżył, chociaż nadal dobrze grał, nie dając po sobie w żadnym stopniu poznać, iż coś jest nie tak. Nigdy mu maska z twarzy nie spadła.
zt.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Życie bywało wyjątkowo okrutne. Ścieżka, którą obrał, bywała również niebezpieczna - kręta, posiadająca najróżniejsze pułapki, ohydna, przegrana, kompetnie bez sensu. Nie wiedział, co robił w społeczności typowej dla czarodziejów. Chciałby wiedzieć - chciałby chociaż raz uzyskać odpowiedź na pytanie, którego jednak nie mógł wypowiedzieć. Zastanawiało go wiele rzeczy, aż za dużo rzeczy; dlaczego matka nie miała wyboru, by zachować własnego syna? Dlaczego ludzie z Ministerstwa Magii wymuszają na osobach niemagicznych, by te oddały ich magiczne dzieci do szkoły, w której nauczą się panować nad swoją mocą, a z którą to będą musiały przystosować się do świata mugoli? Tego nie wiedział. Część z rzeczy była nielogiczna; jakoby nieuporządkowana, wykonana w chaosie i w biegu. Felinus preferował pewne rozwiązania, a nie, jak to miał czarodziejski świat w zwyczjau, rozwiązania pełne pochopności. Na spotkanie miał zamiar wziąć eliksir wiggenowy, jednak, gdy dowiedział się z ostatnio wywieszonych ogłoszeń, iż ten kosztuje aż 55 galeonów, jedynie skrzywił się i odszedł z niesmakiem. Kiedyś ten kosztował, a może mu się tak wydaje, znacznie taniej; nie wymagał dużych nakładów pieniężnych, a teraz, jak się okazuje, inflacja wzrosła w górę, zakrzywiając kompletnie rzeczywistość. Czekał na znajomą koło jeziora, mając nadzieję na to, że ją dostrzeże. Niestety - wiadomość, którą otrzymał, nie była zadowalająca. Panna LaVey, jak się okazuje, odpychała go, skazując siebie na więcej problemów. A mimo iż student pochodzący z Hufflepuffu wolałby zostawić tę sprawę za sobą, nie mógł tego zrobić. Czuł się odpowiedzialny za całą sytuację. Na jego twarzy malował się spokój, zaś w głębi duszy trwała nieustanna walka między pierwiastkiem dobra a zła.
Maxime LaVey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : Kolczyk w nosie, tatuaże, kot kręcący się pod nogami
Przyszedł dzień kolejnego zaplanowanego spotkania. Maxime tego dnia ubrała na siebie nawet czarną sukienkę przed kolano. Powodem jednak nie było spotkanie z małomagicznym puchonem a fakt iż było to jedno z jej ulubionych ubrań na tę pogodę a z długim rękawem. Dziewczyna zawsze uważała Puchonów za słabszych, siebie za lepszą... Tak samo tych właśnie o nieidealnej linii krwi. Ciężko powiedzieć z czego to wynikało ale do chłopaka zdawała się czuć coś innego niż odrzucenie. Być może gdyby nie wykazał się zaradnością i znajomością leczniczych zaklęć byłoby inaczej. To uczucie było dla niej zdecydowanie niecodzienne, co skłoniło ją do takiego a nie innego zakończenia listu. Strach przed nieznanym - to coś co ją prawdopodobnie sparaliżowało psychicznie. Mimo tego bałaganu, widząc go w oddali śmiałym krokiem szła w jego stronę. Nie było to w jej stylu by pokazywać swoją niepewność, Maxime zawsze grała pewną siebie. Kiedy byli już oddaleni od siebie zaledwie o kilka metrów, dziewczyna bez większych emocji w głosie, ba! Nawet nie patrząc chłopakowi w oczy, spytała: - Coś Cię trapi, "Nieszczęście"? - Odgarnęła delikatnie włosy za ucho, ciągle szukając gdzieś czegoś wzrokiem jakby była nieobecna - i tyle z jej pewności siebie. W całym tym pośpiechu nie zauważyła nawet, że Jinx tym razem nie poszedł za nią. Była więc całkowicie skazana na siebie. Zupełnie jakby czarny kot miałby jej w czymś pomóc. - Nad jeziorem ktoś może się zorientować, że coś kombinujemy. Chyba, że chcesz mnie zabrać gdzieś dalej? - Dziewczyna najchętniej sama sobie dałaby teraz w twarz, co sprawiało że czuła się tak dziwnie... Wyrzuty sumienia ?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus miał gdzieś wartości, które wykazywali czarodzieje. Czystość krwi znajdowała się poniżej hierarchii wszystkiego i wszystkich. Mimo, iż docinki mogły być różne, nie zwracał na niej żadnej, szczególnej uwagi; uznając ją za ciekawostkę, nikt nie był w stanie przecież stwierdzić do końca, czy aby na pewno ma brudną krew. Ach, tak. Mało kto znał jego rodzinę, a jedynym przedstawicielem w jego gałęzi życia i rodziny był Greenwood, który mógł się pochwalić swoim magicznym pochodzeniem. Mógłby, gdyby nie zostawił jego matki z tym wszystkim samej. No cóż, ale życie pisze tragedie, a nie scenariusze pełne kolorów i tęczy na tle niebieskiego nieba. Faolan nie patrzył nigdy przez różowe okulary, no ba! Nie patrzył nigdy w taki sposób, przekolorowany. Jedyne, co go utrzymywało w tym wszystkim, to był fakt, iż musi chronić swoją matkę; chronić ją przed złem wszelakim, stanowić oparcie i wsparcie. Za to, iż ta go nie zostawiła. Czuł się winien. Nie bez powodu zdawał się zastanawiać nad czymś. Na kroki LaVey nie zareagował, gdyż wiedział, że to będzie tylko i wyłącznie ona, wszak kto inny miałby się tutaj zjawić, prawda? A może ktoś inny by chciał. I chciałby równie dobrze zemścić się w jakiś mniej lub bardziej nieprzyjemny sposób. - Brak Kropki. - odpowiedział, wszak nazwał się "Kropką Nieszczęścia", a nie "Nieszczęściem". To pierwsze może świadczyć o czymś, co się skończyło źle. To drugie natomiast - coś, co trwa ciągle i nieustannie, zataczając kolejne krągi życia. Nie zwrócił uwagi na to, iż dziewczyna nie spojrzała mu prosto w oczy, wszak każdy zachowuje się tak, w jaki sposób w obecnej chwili go na to stać. Cholerna biblioteka, cholerna ręka, cholerne wszystko. - Za jeziorem jest mała, słabo widoczna, dobrze ukryta wieża. - rzuciwszy, zaczął kierować się w stronę wymienionego obiektu, spoglądając na swoją koleżankę. Wyrzuty sumienia ciągnęły się u niego w tejże postaci, iż zadecydował o tym, jak spędzą noc. A noc ta, jak się okazało, niosła ze sobą konsekwencje - chociażby w postaci rany, którą otrzymała Maxime. - Jak ręka? I jak materiały, które udało ci się uzyskać - przeczytałaś coś z tego? - zapytał się, wszak wspomnienie o tej wieży było takie, iż to właśnie tam studiował poniekąd zakazany przedmiot. I było to w sumie całkiem w porządku.