Miejsce powszechnie znane wśród mieszkańców wioski, jednak niezbyt często odwiedzane, w szczególności przez uczniów, traktujących ten las jako teren nieznany i niezbadany. Na pozór nie ma tu nic specjalnego, jednak chcący i zdeterminowani, mogą zawędrować wgłąb mini puszczy, gdzie wprost roi się od życia. Nie umiera ono nawet zimą - zawsze znajdzie się jakieś stworzenie, niekiedy przyjazne. Nie znaczy to jednak, że można beztrosko przemierzać ścieżki, gdyż istnieją tu także zwierzęta niebezpieczne. Jak w każdym podobnym miejscu należy uważać, aby nie zejść z ledwo widocznych dróżek, aby trafić z powrotem.
Ta mała, urocza istotka obróciła się, by na niego spojdzieć, a on w tym czasie również jej się przyjrzał. Z twarzy też była ładna, kiedy tylko ją zobaczył, w głowie wybuchły wyobrażenia jej w bardzo sprośnych sytuacjach. Przyspieszył kroku, zbliżając się do niej nieubłaganie. Może na codzień był całkiem normalnym człowiekiem, jako tako inteligentnym i całkiem kulturalnym, ale po alkoholu pozostawało tylko wrażenie napalonego i niewyżytego chama. - Jak to mnie nie znasz? - wybełkotał, szczerząc się głupio i robiąc przy tym lekkiego zeza. - Ja ciebie też nie znam, ale możemy się zapoznać, hehe - dodał nieskładnie, ledwo panując nad językiem. Po kilku następnych szybkich krokach dogonił ją, a kiedy się z nią zrównał, wyciągnął rękę i objął ją za ramiona jadną ręką, opierając się o nią bokiem i kontemplując widok rysującego się pod grubym materiałem biustu. - Ale gorąco, chodź się rozbierzemy - rzucił niewybrednym podrywem, opierając się na dziewczynie niemal całym ciężarem ciała; mogła poczuć jego zapach - mieszankę alkoholu, potu i tanich perfum - w całej okazałości.
Z bliska wyglądał nie lepiej. Nie był jakimś tam zapuszczonym menelem. Zwykły facet, jakiś kryzys wieku średniego pewnie wziął górę nad zdrowym rozsądkiem. Możliwe, że nawet bym mu współczuła. Gdyby nie próbował robić tego co właśnie robił. A był to niewątpliwie coś złego. -To chyba nie najlepszy pomysł. Powiedziałam ostentacyjnie cofając się w tył. Chciałam czym prędzej stamtąd zniknąć. Uciec najdalej jak się da. Mój prześladować, był szybszy. Zaskakujące jak żwawo poruszał się z procentami we krwi. A może to ja miałam nogi jak z waty. -Niech pan mnie puści, proszę.!-krzyknęłam szarpiąc się i piszcząc. Nie miałam jak się wyrwać. Jedyne co mogłam zrobić to szamotać się pojona zapachem alkoholu i piwa. Cudownie. Jedną z dłoni zahaczyłam o jego skroń, przy tym zadrasnęłam ją paznokciem. Ups. Masz racje Watson, zdenerwuj go jeszcze. Na pewno Cię wtedy puści.
Szedł uliczką w Hogsmeade, z rękami głęboko w kieszeniach jasnobrązowego płaszcza. Przez kilka godzin siedział w herbaciarni nad podręcznikiem do łaciny, zmuszając się do nauki, chociaż był niewyspany i zmęczony. Kiedy zapadł zmierzch, a właścicielka herbaciarni spojrzała na niego ponaglająco, zebrał notatki i książkę do torby i opuścił lokal. Nie udał się jednak od razu w stronę Zamku; uliczki były opustoszałe i miasto sprawiało wrażenie wymarłego. Mael postanowił przewietrzyć się jeszcze, zanim wróci do tłumnego Pokoju Wspólnego. Wybrał ścieżkę prowadzącą w stronę lasu i ujrzał dziwną scenę. Dziewczyna, wyrywająca się z uścisku jakiegoś faceta. Z daleka słychać było jej przeraażony krzyk. Zadziałał automatycznie, nawet o tym nie myśląc. Po prostu w błyskawicznym tępie przemierzył odległość dzielącą go od nich, złapał faceta za materiał kurtki na plecach i szarpnął mocno. Pijany mężczyzna stracił równowagi i runął jak długi na ziemię.
Nie bł zadowolony. Na jego twarzy wykwitł nieprzyjemny grymas. Warknął jakieś przekleństwo, szarpiąc mnie mocniej. Masz to czego chciałaś. Już miałam jęczeć jeszcze głośniej gdy coś, a raczej ktoś przerwał to wszystko. Mężczyzna zaklął jeszcze mocniej niż gdy go zadrapałam po czym upadł. Odskoczyłam od niego korzystając z okazji. Spojrzałam przed siebie, widząc dosyć znajomą twarz. Rosseau? Tak się nazywał. Tak, chyba tak. Był jednym z tych chłopaków do których bym się za nic nie odezwała. Nie potrafiłam go rozgryźć, bł taki...inny. Dziwaczny, ale intrygujący. No i nie czarujmy się-piekielnie przystojny. Przechodząc koło kogoś takiego rumieniłam się mimowolnie, nie zważając jak głupie to jest. -Co do cholery...-pijak spojrzał na niego wybałuszonymi gałami.-Te, młody. Zaraz się policzymy.-nieudolnie próbował wstać. Cała ta chora sytuacja, była niczym więcej niż moim cudownym szczęściem do poznawania nowych ludzi. Tak, Joan masz znajomości. Alkoholik po trzydziestce i chłopak który teraz będzie omijał cię szerokim łukiem. Chociaż an to pierwsze i tak nie miałby wpływu. Większość facetów mnie ignoruje. No może poza pijakami. Skierowałam tylko niepewne spojrzenie na bruneta nie wiedząc co robić. Była wtedy jak taka marionetka, potrzebowałam kogoś kto by mną pokierował. Najgłupsza z możliwych reakcji na strach. -My tu sobie z panią rozmawialiśmy.-wybełkotał mężczyzna szarpiąc mnie za nogawkę.
Mael zignorował zbulwersowanego pijaka. Patrzył na niego z lekką dezaprobatą, ale właściwie obojętnie, jakby był przyzwyczajony do powstrzymywania zapitych życiowych przegranych myślących kroczem przed zaczepianiem Bogu ducha winnych niewiast. Ale właściwie w ilu historiach przetaczał się taki motyw? Właśnie, nic szczególnie nowego. Nic nie odpowiedział na jego zaczepki. Zamiast tego wyszarpnął z kieszeni różdżkę, tym samym dając znać facetowi, że może sobie próbować się z nim policzyć - wolna droga. Chyba jednak był on zbyt pijany i nawet nie dał rady się podnieść, bo wciąż przemawiając z ziemi, zaczął tłumaczyć mu, jak się jego zdaniem sprawy miały. Mael, wciąż trzymając różdżkę, nogą odtrącił rękę pijaka, zaciskającą się na nogawce dziewczyny, a tę chwycił pod łokieć i przesunął za siebie, nawet na nią nie patrząc. - No człowieku - nie dawał za wygraną facet, starając się podnieść z ziemi. - Chodź - powiedział cicho Mael do dziewczyny i zaczął prowadzić ją, wciąż trzymając ją pod łokieć i oddalając się od krzyczącego coś za nimi gościa, próbującego utrzymać się na nogach.
Różdżka. Właśnie, zapomniałam o niej. W kieszeniach jej nie było. Fakt, została w dormitorium. Ja inteligentna. Co to za czarodziej bez różdżki? Marny czarodziej, taki jak ja wtedy. Pamiętam moje zażenowanie gdy gryffon wyjął swoją. Chociaż na nic by mi się wtedy nie zdała. Ten pijak trzymał mnie tak mocno, że jakiekolwiek manewry odpadały. No, ale cóż. Było mnineło nie chciałam tego rozpamiętywać. Byłam w takim szoku , że przez myśl mi nie przeszło by zaprzeczać marnym tłumaczeniom mężczyzny. -Ja nie wiem kto to był, naprawdę.- powiedziałam w końcu do chłopaka. Głos miałam nadal niepewny, ale adrenalina zaczęła opadać. Westchnęłam cicho nie zważając na to, że co jakiś czas potykam się o własne nogi. Musiało to wyglądać naprawdę zabawnie.
-No i ja...dziękuję za pomoc.-powiedziałam zakładając niesforny kosmyk potarganych już włosów za ucho.
Dopiero kiedy oddalali się od faceta, którego niewyraźne krzyki coraz bardziej rozmywała odległość i który już raczej nie miał szans ich dogonić, Mael przyjrzał się dziewczynie. Kojrzaył jaą z Hogwartu, na pewno ją minął na korytarzu raz czy dwa razy. Nie wiedział, jak się nazywa, ale zapamiętał sposób w jaki patrzyła. Był specyficzny i budował w Maelu wrażenie, że dziewczyna jest jedną z tych niewielu osób w zamku, przy których nie ma ochoty zwijać się z obrzydzenia nad prostacką jednowymiarowością ludzkiego umysłu. Rozbawiło go to, jak wyparła się tamtego gościa, jakby miał pomyśleć, że to jej ojciec albo najlepszy przyjaciel. - Tak, ja też nie - skomentował cicho, bezosobowym tonem. W końcu puścił jej łokieć, mając nadzieję, że nie legnie jak długa, potykając się o własne nogi, żeby znów musiał ją ratować. Schował też różdżkę i włożył ręce do kieszeni. - Nie trzeba było się włóczyć samej po ciemku - odparł na jej podziękowania, spoglądając na nią. W jego głosie wcale nie było przygany, ton był prawie beztroski.
Nie trzeba było, teraz wiedziałam. Jednak co mogłam zrobić. Równie dobrze cegła mogła spaść mi na głowę w dormitorium. Głupio to zabrzmi i pewnie po moim wystąpieniu mało wiarygodnie, ale nie lubiłam się bać. To takie smutne ciągle to robić. Gdybym była strachliwa, pewnie jeszcze rzadziej wyściubiałabym nosa z pokoju wspólnego. Coraz mocniej upewniałam się w przekonaniu, że każde miejsce może być okropne, to zależy od podejścia. Czy to dom czy szkoła, nic nie jest pozbawione ciemnej strony, każda osoba jak i rzecz może być postrzegana inaczej przez różne osoby. -Nie mogłam wytrzymać w dormitorium.-odparłam bez namysłu.-Tam jest tyle ludzi.-sprostowałam chyba nadal się łudząc, że cokolwiek go to obchodzi. Wyciągnęłam z kieszeni płaszcza wstążkę i przewiązałam nią włosy wysoko, w coś ala kok. Przynajmniej tym miało być. Szczerze mówiąc zawsze wychodziło mi lepiej, ale to stanowiło idealne uzupełnienie obrazu nędzy i rozpaczy który w moim mniemaniu stanowiłam. -Zazwyczaj nikt mnie nie zauważa, więc jest w porządku.- kontynuowałam mój wywód. Nigdy nie zapuszczałam się tak daleko, w okolice lasu. Przynajmniej nie gdy było tak ciemno. Starałam się w myślach odwlec od siebie chwilę w której chłopak pójdzie w swoją stronę.
Słuchał jej z pewnym zainteresowaniem. Ciekawiło go, co się kryje za tym, co ta dziewczyna pokazuje. Chciałby usłyszeć jej historię. - Nie lubisz ludzi? - zachęcił ją do mówienia o sobie. Mógł jej słuchać, miała ładny głos. Nie interesowało go to przesadnie, ale wolał uniknąć momentu, w którym ona zapytała go o coś osobistego, a miał wrażenie, że to miałoby prędzej czy później nastąpić. - Jestem Mael - przedstawił się; zrobił to tylko po to, żeby usłyszeć, jak nazywa się ta dziewczyna i żeby uniknąć sprawiania wrażenia, że go to interesuje. Gdyby zbyt bardzo zachęcił ją do siebie, może mogłoby się to źle skończyć. Wolał pozostać na tej bezpiecznej, raczej obojętnej płaszczyźnie, kiedy co najwyżej powiedzą sobie "cześć" na korytarzu. Już i tak źle się stało, że to on napatoczył się tu, kiedy była w potrzebie. Wdzięczność była niebezpieczna.
Cały czas wydawał mi się taki oschły. Zupenie jakby próbował odgrodzić ode mnie swoje myśli. Jakbym potrafiła je usłyszeć. Nie powiem chciałam się czegoś o nim dowiedzieć. Zawsze ograniczałam się do lichych spojrzeń skierowanych na jego osobę i ukradkowemu kontemplowaniem jej po smukła sylwetkę, rozwiane włosy i w końcu sam sposób w jaki się poruszał. Nie, nie miałam obsesji. Często to właśnie robiłam - przyglądałam się im. Ludziom. Stanowiło to namiastkę obcowania z nimi, przynajmniej na to mogłam sobie pozwolić. Czy ich lubiłam? -Sama nie wiem, to chyba oni nie lubią mnie.-wbiłam wzrok w ziemię, gdyż spoglądanie na chłopaka uznałam za nazbyt nachalne, wręcz natarczywe. Ach te moje karykaturalne postrzeganie świata. Nie raz przysporzyło mi kłopotów. Wystarczyło jedno krzywe spojrzenie, podkoloryzowane przeze mnie do tego stopnia, że miałam ochotę schować głowę w piasek. -Joan. Powiedziałam trochę przygaszona. Chyba serio go nudziłam. No, cóż nie jego jednego. Objęłam się rękoma, kołysząc w rytm szumiącego wiatru. W mojej głowie wyglądało to zdecydowanie lepiej jednak w rzeczywistości było to coś na skraju dziecka z chorobą sierocą. -Pewnie cię nudzę. I tak niepotrzebnie zajęłam twój czas.
Właściwie to tak właśnie było. Odgradzał się od ludzi, żeby później nie ranić ich, kiedy rani siebie. To był teren niebezpieczny - krzywdzenie najbliższych, by dopiec sobie. Wiedział, że coś takiego prędzej czy później by nastąpiło, dlatego wolał trzymać się od nich z daleka lub w ostateczności zachowywać wobec nich obojętność. I nie lubił, kiedy ktoś za dużo o nim wiedział. Myśl, że ktoś mógłby zgłębić jego umysł była przerażająca; właśnie dlatego uczył się legilimencji i oklumencji. Żeby nie musieć się o to martwić. - Dlaczego tak uważasz? - drążył dalej, wplatając w ton nutę zaciekawienia. Trochę bawiła go ta jej niepewność, to jak spuściła głowę pod jego spojrzeniem i lekko zarumieniła. Lewy kącik ust uniósł się lekko, kiedy odwracał wzrok z powrotem w stronę drogi. - Ewentualnie jestem w stanie wybaczyć ci ten nietakt, Joan, że akurat byłaś w potrzebie, kiedy byłem obok - powiedział ze śmiechem, znowu spoglądając w jej stronę, wplatając w wypowiedź jej imię, żeby posmakować je na języki. - Spokojnie - dodał.
Hej ho, hej ho, do lasu by się szło! Generalnie to totalnie, ale to totalnie nie wiedziała, po co i dlaczego ma iść do lasu przy Hogsmeade. Jednak Skyla ją zaprosiła, mówiąc, że będzie fajnie. Wierzyła jej, bo czemu niby nie? Jednakże to oznaczało, iż nie może panoszyć się jako Dahlia - nie chciała, aby ktokolwiek się dowiedział o ich przyjacielskich stosunkach. Ba, były niemalże jak siostry, a to trochę dziwne zważywszy na ich domy. Dlatego na miejsce dotarła jako Vanessa - wredna, starsza ślizgonko/krukonka (w zależności od wersji), w dodatku uroczo rozrywkowy duch. Ona znała wszystkich uczestników "wyprawy", jednak oni nie będą znać jej - bo wszyscy kojarzą Dahlię. Gorzej, kiedy doczepi się ktoś kojarzący Vanessę, ale... hej, przecież udawała ją tyle razy, będzie dobrze! I zapewne całkiem zabawnie. Ubrana dosyć ciepło i wygodnie dotarła w końcu na skraj lasu, gdzie wszyscy mieli się spotkać. Zgarnęła ręką trochę śniegu z jakiejś wielkiej skały i przycupnęła w tym miejscu, zginając jedną nogę w kolanie i to na niej teraz opierał się cały ciężar ciała, który pchał kamień do tyłu. Pchał w znaczeniu czysto fizycznym, bo tak naprawdę to był za ciężki, aby taka Walker go ruszyła. Po chwili zaczęła się trochę niecierpliwić. Jeżeli Skyla ją wystawiła, to chyba ją zabije.
Skyla w sumie też nie miała za wielkiego pojęcia o tym co zamierzają robić o tak późnej porze w lesie, oprócz tego, że ktoś chciał pozbierać grzyby, ale, że Violet mówiła, iż będzie fajnie (nie żeby podsłuchiwała czyjeś rozmowy w wspólnym, nieee) to z radością zgłosiła siebie oraz swą jakże tajemniczą przyjaciółkę Vanessę na ową wyprawę - była prawie pewna, że takie dziwaczne "grzybobranie" mogą się Dahlii spodobać! Żałowała tylko, że gryfonka nie może przyjść jako ona sama, ale przecież tak czy siak będzie fajnie - przedstawi reszcie zbieraczy grzybów Vanessę i nikt nie zgadnie, że to Slater - do tej pory przecież nikt nie odgadł, więc no. - Dahl... Vanessa! - wykrzyknęła (zapewne płosząc wszystkie magiczne zwierzęta w zasięgu kilometra), kiedy zauważyła w mroku jakąś postać. W sumie to było ciemno i nie wiadomo skąd Sky wiedziała, że to naprawdę jest Dahlia, ale chcieć to móc, a Quinley bardzo chciała, żeby to była Slater - dlatego to musiała być ona. Logiczne, prawda? - Zastanawiałam się, czy zabrać koszyk, bo Violet mówiła, że będziemy zbierać grzyby, ale z drugiej strony, nie mówiła nic o koszyku, więc wywnioskowałam, że będziemy ich od razu próbować... eee, co o tym myślisz? Ty masz koszyk? - nono, jedzenie grzybów ot tak też było wybitnie genialnym pomysłem. Ale kto wie, może przykładowo Jude miała w głowię encyklopedię grzybów i jest ekspertką? Przynajmniej tak to w głowie Sky wyglądało.
Grzyby podczas zimy? Zupełny bezsens, ale przecież nie wrócą z pustymi rękami (lub żołądkami), z pewnością coś zostało po zimie! Ewidentnie zwariowany pomysł, który Violet jak zwykle zresztą, chętnie podchwyciła. Święcie przekonana, że będzie to zaiste fascynująca wyprawa, potwierdziła swój udział. Właściwie nie miała nawet pojęcia, kto jeszcze będzie - czy to ważne? Wątpiła, aby w całej akcji brała osoba, do której nie pałała zbytnią sympatią lub miała jakiś inny problem. Jakież zatem było jej rozczarowanie, kiedy dotarła na miejsce! Zupełnie nie spodziewała się tutaj Vanessy, która pierwotnie była Dahlią Slater. Na szczęście wyżej wymienionej, Ślizgonka nie dała nic po sobie poznać, choć poczuła nawet pewne ukłucie w sercu. Violet brakowało jej i wszystko jedno w jakim była domu, brakowało jej. Chociaż oczywiście została oszukana, dlatego nie powinna dopuszczać do siebie nawet takiej myśli, że może tęsknić za Slater. - Hej Skyla! Hej Vanessa - imię tej drugiej wypowiedziała nieco bardziej ozięble, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Nie będzie przecież nazbyt miła, nie codziennie dowiadujesz się, że twoja przyjaciółka jest kimś zupełnie innym. Zapięła płaszczyk na ostatni guzik, bo powiało chłodem i nie do końca wiedziała, czy na zewnątrz jest tak zimno, czy to nagle jej się tak zrobiło. - Będziemy w ogóle do czegoś zbierać te grzyby? Nie wzięłam ze sobą nic - nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że przed chwilą była o tym mowa. Nie żeby coś, ale zwyczajnie nie chciało jej się taszczyć rzeczy aż do Hogsmeade i nie ważne, czy to byłaby ciężka torba, czy lekki koszyczek. Nie może się nadwyrężać, ktoś inny odwali brudną robotę, hehs.
Trochę się jej teraz zrobiło przykro, że tak bez ostrzeżenia wstąpiło w nią zło i przykryta rozpaczą, frustracja. Będzie musiała bardzo długo i intensywnie przepraszać Howettównę, żeby nie pomyślała sobie, że nagle dla JJ przestała być istotna i na przykład zamiast siedzieć w dormitorium i pieprzyć o rzeczach mało istotnych, poleciała na spotkanie z Analem. O nie. Właściwie to Jude pojęcia zielonego nie miała, gdzie chłopak mógł się znajdować. Nie obchodziło jej to, nie chciało jej obchodzić, bo wtedy znowu coś mogłoby się jej poprzestawiać i Howett zamieszkałby w jej myślach na stałe, męcząc dziwnymi teoriami. Kiedy tak biegła w strony sobie nieznane, zatraciła czas. Znowu. Nie wiedziała nawet, kiedy spod zamku wylądowała w Hogsmeade, a później droga była już banalnie prosta. Wchodziła w las i nie spodziewała się, że kogoś tu zobaczy, a jednak, przed oczami miała właśnie Violet. Chyba ostatnią osobę, którą pragnęła w dniu dzisiejszym zobaczyć. Już czuła to przeszywające spojrzenie, już słyszała nieprzychylne komentarze. Zamarzyła o ucieczce, ale było za późno. Chyba tylko Violet była jej punktem zaczepienia, bo z drugą ślizgonką jakoś nigdy nie rozmawiała za dużo, raczej były dla siebie niewidoczne, jeśli ktokolwiek może być niewidoczny dla Jude. Vanessa natomiast była wielką zagadką, czymś niespotykanym i dziwacznym. Przerażała Jude. Dziewczyna wolała na nią nie patrzeć za długo, bała się nawet o niej myśleć. Czy to było normalne? Chyba zależy od człowieka, ale prawie pewna była, że przez ślizgonki mogłaby zostać wyśmiana. One nie rozumiały irracjonalnych lęków puchońskich, bo przecież to ONE, były często tymi irracjonalnymi lękami. Paskudy.
Co ona tu robi? Dlaczego to robi? Pokręciła głową zmęczona uciekaniem od kolejnych plotek i jeszcze gorszych niedomówień według, których była złą i okropną siostrą jednocześnie. To za dużo jak na małą Puchoneczkę, w której drzemała niedorozwinięta Gryffonka. Wzruszyła ramionami będąc na siebie zła i coraz bardziej oddalając się od tego o czym powinna myśleć. Naprawdę nie chciała tego wszystkiego zniszczyć, a jak patrzyła na Jude, która była na dobrej drodze do autodestrukcji... Wtedy miała wrażenie, że naprawdę popełniły z Herą wielki błąd, ale przecież to wszystko da się naprawić... Wystarczy cofnąć czas i zamknąć Lailę i Herę w sali kosmicznej dopóki ktoś by ich rano nie znalazł. A czy to by całkowicie zaprzeczyło istnieniu akcji? A może odbyłaby się wtedy z kilkudniowym opóźnieniem? Przejechała dłonią po brzuchu, jakby to ona była w udawanej ciąży, a nie Hera... Dopiero wtedy podniosła z podłogi mundurek i wciągnęła je na ciało, które wydawało się teraz jakieś wątlejsze... Ale może to tylko jej chore zwidy. Grubas nadal i forever alone. Uśmiechnęła się, jakby to wszystko nie kosztowało jej tyle nerwów, tyle udawania... Odchrząknęła i wreszcie postanowiła, że zbierze się do kupy i pójdzie na opiekę nad magicznymi, bo w sumie kolejna nieobecność przybliża ją do rozmowy z opiekunem domu... I w tak szampańskim nastroju podreptała na lekcję... Jedna noga, druga noga, potem kolejny krok. Schylenie się pod torbę, sweter i różdżkę... Po drodze spięcie włosów i była gotowa przejść przez kolejne korytarze. Była beznadziejna w Quidditch'u, wkręcaniu, ale świetna w niszczeniu ludziom życia. Badums! Tak bardzo dumna opuściła Hogwart ciesząc się, że czeka ją długi spacer. Może pociąg ją po drodze przejdzie, albo jednorożec zeżre. COKOLWIEK. Może jakaś kara Boska? Wtf w ogóle. Noale dotarła niestety... Była tu sama. Nie spieszyło się jej do ludźi. Oparła się o jeden z pni drzew i wzniosła niebieskie oczy ku górze.
No w końcu jakaś lekcja! Nie, żeby Jude tęskniła, ale potrzebowała jakiegoś oderwania od własnych myśli. Opieka nad magicznymi stworzeniami to była naprawdę fajna sprawa. JJ lubiła głaskać wszystkie stworzonka, one były takie niewinne i urocze. Nawet jak chciały ją zeżreć to były urocze. Tym razem dobrze wiedziała, gdzie ma iść i co ma robić. Wyruszyła nawet dwie godziny wcześniej, żeby znowu nie biec jak opętana przez krzaki. I kiedy już dotarła, to natychmiast wszystkiego pożałowała. Mogła się spodziewać, że Laila też przyjdzie na lekcję, ale jeszcze w nią to tak bardzo nie uderzało. Dopiero kiedy zobaczyła zamyśloną twarz puchonki zdała sobie sprawę, że między nimi dobrze się nie dzieje. Na dodatek ta cała afera z Alanem. Oh właśnie, Jude, Alan. Już o nim myślała, wystarczyło jedno spojrzenie na jego siostrę i już panoszył się w jej głowie. Jeszcze się nie ujawniła. Stała gdzieś między drzewami, bała się podejść bliżej. Chyba nawet było jej wstyd. Kilka razy musiała westchnąć, żeby zacząć normalnie oddychać. W końcu wyszła z ukrycia, wzrok wbity miała w ziemię, a ręce wciśnięte gdzieś w kieszenie szaty. - Cześć Laila. - Powiedziała w końcu, podnosząc głowę i szukając sobie odpowiedniej dziupli, która może ją zahipnotyzować. Czy Howettówna już wiedziała o wszystkim? A może nie wiedziała? Miała z nią przecież porozmawiać po meczu, ale nie udało się, była zbyt rozbita plotkami, a potem to już została jej tylko ucieczka do Alana i to nieszczęsne rozstanie. Bo chyba się rozstali. Tak, z pewnością się już rozstali.
Laila nie miała pojęcia, że się rozstali, albo nadal stali... Szczerze powiedziawszy nie nadążała za tymi rewelacjami i chyba brakowało jej swoistego smaku świętego spokoju podawanego z podwójną czekoladą i przekąskami. Zdecydowanie tego i niczego więcej. Nie była zbyt ambitna w tym, aby się zaspokoić... Jak głosili autorzy renesansowych dzieł: trzeba umieć poprzestawać na małym. I tyle... Teraz, kiedy myślała o jedzeniu znikąd pojawiła się Jude. No przecież Laila wiedziała, że ta przyjdzie na lekcje. Przecież wiedziała, więc czemu otworzyła szeroko usta niepewna tego, co powinna zrobić... Co prawda ona rozpoczęła ten efekt domina, ale później nie miała nic już wspólnego z tymi romansami... Ale obiecała sobie, że dowie się kto za tym stoi i ułatwi sprawę przyjaciółce... Bo chyba się jeszcze przyjaźniły bez względu na to, jak bardzo popaprana jest ona sama... Oh gdyby Laila wiedziała o wszystkim to może po drodze rzuciłaby się z wiszącego mostu? Może? Tak bardzo nie chciała być w to zamieszana i czuć tego dziwnego ciężaru, który na niej wisiał. Tak bardzo przeprasza... Nie wiedzieć czemu podeszła i przytuliła Jude. Tak, jak kiedyś. Normalnie bez żadnych dziwnych rzeczy i dowcipu, który ktoś miał jej zrobić. - Opowiedz mi wszystko. - Poprosiła cicho zanim zdąży przeprosić za swoje bezczelne zachowanie i inne... Przecież Jude była w rozsypce. Ona potrzebowała Laili. A jeśli nie Laili to kogo? Może i była siostrą Alana, ale czy nieprawdą było, że od kilku tygodni nie mieli ze sobą kontaktu? Boże. Patola.
Elijah przeczesał włosy prawą ręką tak by nadal układały się na bok. Szedł powoli. Jego celem nie było szybkie dotarcie na miejsce spotkania lecz czerpanie przyjemności z końca wiosennego dnia. Zima nie opuszczała Hogwartu tak długo, że nawet delikatne ocieplenie poprawiało humor. Jego strój, jeszcze dwa tygodnie temu, można by uznać za samobójstwo przez wyziębienie. Szaro-beżowe spodnie, biała koszula z rozpiętym pierwszym guzikiem, rozpięta czarna kamizelka, krawat w barwach Krukonów z herbem domu. Na to narzucony czarny płaszcz czarodzieja. Wczesnowiosenny luz. Opieka nad magicznym stworzeniami nie była specjalnie pasjonującym przedmiotem (przynajmniej w jego oczach) lecz już od jakiegoś czasy chłopak miał ochotę pójść na lekcję. A skoro trafia się lekcja w plenerze to czemu nie? Gdy minął pierwsze drzewa zaczął się rozglądać za pozostałymi uczniami. Może ktoś przybył jeszcze wcześniej niż Francuz. O! Jest ktoś! Delikatnie skręcił i zaczął się kierować w stronę w stronę dwóch dziewczyn, które znał z widzenia. Puchonki, o ile się nie mylę. Kiedy znalazł się już na tyle blisko by witając się nie mu siał krzyczeń, powiedział: -Bonjuor -zaczął powoli schodzić po kamieniach. Typowym było u niego witanie i żegnanie się po francusku. Po za tym często używał pojedynczych słów w swym ojczystym języka. Jednak zawsze były to zwroty, które nie wymagały tłumaczenia, jak pozytywna lub negatywna reakcja na jakąś informację bądź wydarzenie.
Sialalala, cóż za cudowny dzień! A raczej późny wieczór. Dahlia coś ma ostatnio tendencję do wychodzenia na dziwaczne eskapady kiedy zachodzi słońce i na niebie widnieje księżyc. Bo tak, była pełnia i niby to dawało trochę więcej światła niż zazwyczaj, ale i tak musiała się namrużyć i chodzić z różdżką na zaklęciu Lumos. Tym razem wyjście było jak najbardziej legalne, ponieważ była to lekcja ONMS! Szczerze mówiąc Slater była cholernie zdziwiona, kiedy się dowiedziała, że mają zajęcia o tak późnej porze, ale za to następnym razem będą już w dzień. Wzruszyła ramionami i zabrała ze sobą jeszcze pojemniczek, tak jak nauczycielka przekazała i raźno ruszyła w stronę Hogsmeade. Kto wie, może to będzie jakaś szalona przygoda? Hm, chyba rudowłosa się trochę rozczaruje. Nie rozglądała się już jednak specjalnie na boki, wchodząc w niemalże każdą szczelinę, bo już ostatnio tędy szła i ogólnie nie zauważyła niczego nowego czy też ciekawego. Dlatego podróż poszła jej wyjątkowo szybko i sprawnie. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy znalazła się na skraju lasu, widząc już paru zebranych uczniów. Chciała podejść do Laili albo Jude, ale te się teraz dziwnie przytulały. Wolała nie wnikać, może musiały się pocieszyć czy coś tam. Oprócz nich dostrzegła jedynie chłopaka, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy, a przynajmniej go nie kojarzyła. Nie mniej jednak jak to ona, podeszła odważnie do blondyna i uśmiechnęła przyjaźnie. - Cześć, Dahlia jestem! - zawołała energicznie, świecącą różdżkę trzymając wzdłuż ciała, aby nikogo przypadkiem nie oślepiać. Dłonią z pojemniczkiem odgarnęła swoje miedziane włosy, które teraz były dodatkowo ozdobione różowo-fioletowymi końcówkami. Dziewczyna wyglądała tak trochę na szaloną, ale to nic. Taki miała kaprys. Najgorszym jednak było, że to nie żadna farba, więc musiała się co jakiś czas skupiać na tym, aby ten kolor się utrzymywał. Nie do końca ogarniała swój dar. Póki co. - Ciekawe co będziemy robić z jakimiś pojemnikami w takich ciemnościach, nie? - zagadała z braku lepszych tematów do rozmowy i rozejrzała się na chwilę dookoła. Zastanawiające, ile osób jeszcze przyjdzie?
Uhuhu, cóż za dziwaczna pora na zajęcia! I raczej głównie z tego powodu Skyla przywlokła swą szanowną, kolorową osobę na tę lekcję; zwyczajnie uznała, że może być ciekawie! Bo kto już nie miał dość siedzenia w tych stęchłych klasach? Szczególnie na takiej historii magii, o masakra! Bądźmy szczerzy, przecież nawet profesor gubił się w tych wszystkich faktach i datach, to było nudne jak flaki z olejem. Skyla która na początku roku była pewna, iż znalazła rewelacyjny sposób na nudę na tychże lekcjach, w postaci domyślania różnych historyjek i dorysowywania ich wizerunkom w książce najróżniejszych rzeczy, po miesiącu doszła do wniosku, że ten sposób nie był jednak tak rewolucyjny... Ale wracając! ONMS z zasady były ciekawsze, więc Sky zwinęła z kuchni jakieś tam pojemniczki i z różdżką w dłoni pomaszerowała do lasu w pobliżu Hogsmeade. Niedługo zajęło jej znalezienie grupki uczniów... och VANESSA! Z chęcią zaraz by do niej podbiegła i opowiedziała jej o postępach jakich ostatnio dokonywała Aurelia Farge w zakresie mówienia, a nawet śpiewania (głównie kołysanek!), ale no niestety Vanessa była Dahlią, dlatego Sky musiała powstrzymać swój entuzjazm i przejść obok gryfonki, posyłając jej tylko ukradkowy uśmiech! Poza tym na Merlina, Dahlia miała fantastyczne włosy, no doprawdy! Czeeemu, no czemu nie mogła do niej podejść? Czasem ten ich układ był naprawdę denerwujący, ale przez większość czasu Skyla jednak się cieszyła, że ich przyjaźń wyglądała tak, a nie inaczej. To całe tajniaczenie się, dreszczyk emocji i te sprawy! Dlatego Quinley stanęła sobie gdzieś tam z boczku, próbując działanie swojego ukochanego zaklęcia koloryzującego na niewielkim obszarze trawy. Najpierw kolorowała, a później przyświecała różdżką za pomocą lumos, aby zobaczyć efekty.
Na Salazara, co to za dziwne pomysły, aby lekcje zaczynać o takiej porze? Ona wolałaby siedzieć sobie gdzieś z Bennettem, a najlepiej w jego mieszkaniu i dobrze się z nim bawić, a nie wbijać się w szkolne szaty, zabierać różdżkę i jakiś durny pojemniczek tylko po to, aby móc wyjść z zamku i udać się nie wiadomo gdzie. To znaczy, wiadomo, do lasu w Hogsmeade, ale tak czy siak nie chciało jej się iść. Dystans był zbyt długi, teleportacja, której nie umiała nie działała, świstokliki też nie. Po prostu tragedia. Na miotle też nie mogła podlecieć, bo co by z nią potem zrobiła? Targała ją? No chyba w snach. Musiała więc westchnąć ciężko i z wielkim trudem doczłapać się na zajęcia. Szła dosyć długo, ospale i niechętnie. Zatrzymała się po drodze chyba z milion razy, niby podziwiać widoki, ale i tak wszyscy wiedzą, że po prostu jej się nie chciało. Ale to nic, poczucie ambicji było silniejsze niż lenistwo. Gratulujemy! Może zda panienka OWUTemy. Kierowała się po dróżce i zaraz na skraju dostrzegła już kilkoro uczniów. Laila i Jude były zajęte sobą, a jakaś gryfonka podrywała jakiegoś kolesia. Cóż, może wpieprzyłaby się jej w paradę, ale cóż, tak się złożyło, że była W SZCZĘŚLIWYM ZWIĄZKU i nie potrzebowała w sumie niczego innego do zadowolenia. Dlatego podeszła do kolorowej Skyli, która ewidentnie coś czarowała. - Hej - przywitała się ze ślizgonką, świecąc sobie różdżką i patrząc na wyczyny Quinley. Och, była słodko nieświadoma, że ta się brata z wrogiem! No dobra, Saunders też znała i lubiła paru gryfonów, ale to jeszcze o niczym nie świadczy! Taaa... w każdym razie stanęła obok przyjaciółki, rozglądając się jeszcze nieco dookoła. - Mam nadzieję, że te zajęcia szybko się skończą - powiedziała, ale o dziwo się uśmiechnęła. Hoho, ktoś tu ma dobry humor, no nie pogadasz.
Chłopak postanowił delikatnie się wycofać widząc, że Puchonki są zajęte. Dopiero teraz zauważył, że jedna z nich to jego dobra znajoma -Laila. Posłał jej tylko ciepły śmiech i kiwnął głową. Tymczasem kolejni uczniowie (a dokładniej uczennice) zaczęli schodzić się na polanę. Pierwsza z nich, którą widział już kilka razy w szkole (a może nie, nie wiem) postanowiła się do niego odezwać i zacząć rozmowę. Okej. Czemu by nie umilić sobie czasu, który i tak będzie istniał tylko po to by upłynąć. -Salut -przywitał się. Elijah lubił wszystkich ludzi. Każdy miał w sobie coś ciekawego. Wystarczy, że ktoś jest miły i już. W końcu zawsze można się czegoś ciekawego dowiedzieć. Poza tym chłopak był tez bezpośredni czego przykład dał kilka sekund później. -Nie chcę Cię zmartwić ale myślę, że będziemy pobierać wydzielinę jakichś magicznych zwierząt -powiedział z francuskim akcentem. Wracając jednak do samego faktu nadchodzącej lekcji. Elijah nie spodziewał się czegoś strasznego. Jednak najlepszą możliwością byłoby zajmowanie się lub jakiekolwiek obcowaniem ze smokami. Ewentualnie feniksy lub inne rzadko spotykane i fascynujące zwierzęta. Właściwie to co takiego fajnego jest w smokach? Chyba to, że to istoty przedwieczne. Można nawet powiedzieć, że są już mainestreamowe. W końcu to najczęściej występujące magiczne stworzenia w literaturze. Tyle mitów i legend narosłych wokół tych pradawnych stworzeń sprawiło, że każdy ma jakich stosunek do skrzydlatych jaszczurek. Będę uczęszczał na ONMS na studiach... o ile ten przedmiot jest w jakiś sposób kontynuowany.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Na wszystkich możliwych bogów, czy niewystarczające były im jakże późne zajęcia z astronomii!? Everett wieczorami, po całym dniu, w czasie którego jego organizm otrzymywał jak najmniejszą liczbę kalorii, był niemal nieprzytomny. Poza tym, uwielbiał chodzić jak najwcześniej spać, by nie myśleć o tym jak piekielnie chce mu się jeść. Tymczasem, niczym prawdziwie szalony Krukon, nie mógł położyć się wieczorem, bo musiał lecieć na jakieś zajęcia! Przeklinając swój ciężki los, okropną szkołę do jakiej należał, wszystkich nauczycieli, których kiedykolwiek poznał, założył na siebie dwa luźne swetry, opatulił się czarnym szalikiem i dzielnie ruszył przez błonia, prosto do Hogsmeade. Powoli posuwał się na przód, zupełnie się nie śpiesząc i mając nadzieję, że jednak zajęcia zostaną odwołane. Na dodatek musiał nieść te pojemniczki, które zapewne miały posłużyć później na zebranie jakiejś wydzieliny. Cudem się powstrzymał by nie rzucić ich wszystkich do jeziora i ze złością zawrócić do swojego dormitorium. Ach jak słodko. W końcu chudy męczennik dotarł do lasu nieopodal Hogsmeade i zupełnie nie zwracając uwagi na resztę uczniów, stanął sobie gdzieś z boku podpierając się o pień jednego z wielkich drzew. Z kieszeni zbyt luźnych spodni wyciągnął różdżkę i czekając na rozpoczęcie zająć zajął się lewitowaniem pojemniczków. Te już po chwili zaczęły wykonywać przed nim różne obroty, kręcąc się dookoła. Ach doprawdy, cóż za przejmujące zajęcie. Na tyle, iż Everett aż nie mogąc ukryć znudzenia i senności co chwila ziewał, ziewał i znów ziewał...
No proszę, na miejsce dotarła również Kim! Spodziewała się, że uczniowie będą się wlec nie wiadomo ile, dlatego specjalnie podała im wcześniejszą godzinę zajęć, co by ograniczyć ilość spóźnialskich do minimum. I tak, ubrana w ciepłe ciuchy, z różdżką i koszykiem wybrała się do lasu Hogsmeade, oświecając sobie przy okazji drogę, ponieważ pomimo pełni było trochę ciemno, tak czy siak. Nieważne. Ważne, że dotarła. Uśmiechnęła się do zebranych, choć ci pewnie tego nie zauważyli. Ale to akurat najmniej istotne. - Witam wszystkich - powiedziała głośno, kiedy podeszła dostatecznie blisko. - Wiem, że zapewne nie jesteście zadowoleni z pory zajęć, ale nie chciałam wykładać materiału w formie teorii. A niestety, ale w praktyce byście nie zobaczyli tych stworzeń w dzień - dodała, uśmiechając się jeszcze szerzej. Nie da się chyba nie zauważyć jej ekscytacji! Magiczne zwierzęta miały w sobie to coś, co Wright kochała i o czym mogłaby paplać godzinami. Na szczęście dla swoich podopiecznych, nie zamierzała tego robić. Była zdecydowaną zwolenniczką badań empirycznych. I niby nie mieli robić niczego szalonego, ale to i tak zawsze lepiej, aniżeli siedzieć w sali. No i można trochę zarobić, o ile się uda! - No, ale teraz chodźmy. Tylko bądźcie cichutko! Aby ich nie spłoszyć. I oto wasze lornetki - powiedziała na zakończenie, obdarowując po jednej każdą osóbkę, a potem kierując się w stronę zarośli i mając nadzieję, że reszta za nią pójdzie. Okazało się, że dotarli do niewielkiego wzgórza, a tam...
"Polowanie" na lunaballe
Otóż, na szczycie wzgórza odprawiały tańce najprawdziwsze lunaballe! To chyba były pląsy godowe. Nieważne, najważniejszym było to, iż ten pokaz w scenerii pełni księżyca przedstawiał się naprawdę fantastycznie. Nauczycielka stała ze swoją lornetką, podziwiając te niezwykłe stworzenia i mówiąc o nich uczniom co nieco, oczywiście szepcząc. W pewnym momencie dała znać uczniom, że mogą... pozbierać za pomocą różdżki ich srebrzyste odchody, które są bardzo opłacalne. Mogą je zebrać do pojemniczków i wręczyć nauczycielce, która po sprzedaży tegoż nawozu, wręczy im zapłatę w galeonach. Oczywiście jeżeli będą chcieli, zbieranie nie jest przymusowe. Mogą tu po prostu zostać i podziwiać przez jakiś czas ów stworzenia, a potem wraz z grupą wrócić do zamku.
KOSTKI DLA TYCH, KTÓRZY DECYDUJĄ SIĘ ZBIERAĆ i próbować coś zarobić! Rzucamy oczywiście w tym temacie. Wynik: 2,4,5 - udaje ci się bez przeszkód zebrać srebrzyste odchody lunaballi. Gratulacje! Możesz wręczyć pojemniczek nauczycielce i wrócić wraz z innymi do zamku. 1,3,6 - podchodzisz bliżej do tych stworzeń i nagle... pomimo, iż lunaballe są bardzo łagodne i nieśmiałe, to nagle atakuje cię jeden z samców, który został przez ciebie wystraszony! Zakradasz się od tyłu, może chcesz zaatakować wybrankę jego serca, która zgodziła się na jego zaloty? Nie dzieje się nic złego, jedynie ugryzł cię w nogę i ciągnie za szaty. MOŻESZ SIĘ GO POZBYĆ, rzucając kostką. parzysta - rzucasz zaklęciem w luballę, które działa i pozwala ci się od niej uwolnić. Możesz zebrać odchody. nieparzysta - zaklęcie się nie udaje, lunaballa wciąż cię gryzie. Nie udaje ci się zebrać odchodów, jednakże możesz próbować jeszcze raz, rzucając ponownie kostką! Zasady są te same.
Za zebranie srebrzystych odchodów każdy dostaje po 50 galeonów. Jako "MG" dodam wam je od razu po zakończeniu zajęć, jednakże fabularnie Kim wam je prześle za jakiś czas na konto. Każdy dostaje 5 punktów za obecność + 10 punktów jeżeli zbierze odchody za pierwszym razem, a +5 punktów, jeżeli je zbierze za kolejnym razem.
To tyle, króciutka lekcja!
Huan Bedau
Wiek : 29
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : brunet,oliwkowo-szare oczy,na ramieniu i łokciu ślady kłów po wilkołaku.
Huan musiał się wyrwać, odreagować. więc wymknął się z zamku jednym z tajnych przejść i znalzal się w Hogsmeade. Nudziło mi się. Oj nudziło. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że tu może być tak nudno. Chłopak uśmiechnął się po czym rzekł - No, tu mają się podobno odbyć zajęcia ONMS, jeden z moich ulubionych przedmiotów- powiedział uśmiechając się. Rozglądał się czekając aż reszta zacznie szukać,wziłą rolnetke kierujac sie w strone zaroscli,podszedł bardzo cicho co by nie spłoszyc zwierzat i szybko zebrał kilka odchodów chowajac do pudełeczka,podajac go nauczycielce. Łał odrazu za pierwszym razem,rozgladajac sie czy nie ma jeszce gdzies innych. była piatka