Pokój jasny, bardzo przytulny i ciepły. Na podłodze leży mięciutki dywan wyciszający jakiekolwiek kroki, każdego poranka przez okno pada światło słoneczne. Miękkie łóżko z białą pościelą (i kolorowym "jaśkiem", który jest chowany pod pierzyną, by nikt nie dowiedział się, że go ma) aż woła, by na nim usiąść. Na jednej ścianie widnieją zdjęcia rodzinne przedstawiające wszystkich ich członków w różnym wieku. Najwięcej jest rzecz jasna fotografii Elijaha. Z prawej strony pokoju stoi biurko, na którym nigdy nie ma porządku, bowiem zawalony jest ołówkami, pędzelkami, kilkoma szkicownikami, a kosz na śmieci jest wypełniony zwiniętymi kulkami. Białe drzwi, framugi okienne z szerokim parapetem, na którym Ela lubi siadać. Ważnym elementem jest również magiczny fotel który wobec pogłaskania jest w stanie rozszerzyć się, aby pomieścić dwie osoby.
Autor
Wiadomość
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Starała się akceptować w pełni jego zawód związany ściśle z pasją i tłumić w sobie fakt, że nie do końca podobało się jej ryzyko, jakiego się podejmował podczas "zbierania składników". Ufała mu, wierzyła, a i podchodziła rozsądnie do ich związku i nie narzucała mu swojej opiekuńczości. Robił to, co kochał, wiedział z czym to się wiąże, a jej pozostaje martwić się ilekroć napomina, że wybiera się z ojcem/wujem/kuzynem poszukać składników. Nie mówiła mu o tym, by nie musiał dokonywać wyboru między tym, co kocha i nią, bo też ją kochał. Nie stawiała przed nim ultimatum, choć właśnie dzisiaj jej ukryte obawy się ziściły - przyszedł do niej ranny, a gdyby po drodze stracił przytomność? Wiele scenariuszy tworzyło się właśnie w jej myślach i wszystkie były pesymistyczne. Mimo wszystko postarała się odzyskać spokój i przede wszystkim powstrzymać wyrzut, że do tego doszło, iż się naraził. Kończy się wszystko dobrze, nie powinna panikować. Ufała mu. Po prostu. - Nie wiesz? A może masz jakieś podejrzenia? Może stało się coś ale bezszelestnego i niewidzialnego... bo jeśli nie, to gdybyś nie miał teraz w żyłach wiggenowego to właśnie eskortowałabym Cię do Munga. - oznajmiła, bowiem jeśli nie zadziałał na niego czynnik zewnętrzny to znak, że musiało się dziać w nim coś od wewnątrz, a to było już dużo gorsze od świadomości, że mogło co coś po prostu dziabnąć i wywołać krwotok kanalików łzowych. Zadrżała od wpadającego do pokoju zimna - stała boso i cienko ubrana, wszak nie spodziewała się bezszelestnego niszczenia szyby. Oczyszczała pieczołowicie jego skórę ze śladów krwi, by po paru chwilach móc rozcieńczać zakrzep osiadły na jego gęstych rzęsach. Przed Halloween robiła coś łudząco podobnego przy kuzynie... a więc powinna przyzwyczaić się, że najwyraźniej pisane jest jej udzielanie pierwszej pomocy. Powinna nauczyć się więcej zaklęć, by nie zawieść. Odsunęła się na chwilę od jego twarzy, gdy wspomniał coś o oku szyszymory. Wstrzymała oddech i oczyma wyobraźni przypomniała sobie obraz istoty równie dobrze przypominającej topielca. Choć oczywistą umową między nimi była szczerość to mimo wszystko ją tym zaskoczył. Dotychczas nie mówił tak szczegółowo o pracy, a ona też nie domagała się każdego detalu. - J-ja...ja nie wiedziałam, że teoretycznie martwy składnik może być na tyle aktywny, by wywoływać reakcje na czarodzieju. - mimo wszystko głos jej zadrżał, a łatwiej było przypisać tę szkodę oku potwora (!) aniżeli jakimś podejrzeniom, że mogłoby mu coś dolegać od środka. - Może uda się znaleźć więcej informacji o tym oku? Albo jeden z twoich wujków lub ciotek wyjaśni czy mogło ono wywołać coś tak niebezpiecznego. Będziemy spokojniejsi znając źródło. - zabrała brudne waciki i odsunęła włosy z jego czoła. Popatrzyła w jego oczy i nawet jeśli się denerwował to teraz tego nie wyczuła, bowiem spłynął na nią spokój. - Wynagradzasz mi tym, że nic ci nie jest i zostaniesz jeszcze chociaż kilka dłuższych chwilek. - udowodniła właśnie, że można przedstawić swoje oczekiwania w sposób twierdzący, a jednocześnie przy tym o to poprosić. Nachyliła się, by przytulić go do siebie na ten krótki moment, podczas którego przypomniała sobie, że jest brudny od krwi i zapewne jej jasne ubrania też barwią się podobnym odcieniem. Wymamrotała "ups", gdy tylko wyprostowała się po zebraniu z jego ust jednego pocałunku. - Wytransmutuję ci jakieś zastępcze ciuchy, a ty możesz w tym czasie zasłonić jakoś tę dziurę w oknie, jeśli dobrze się czujesz. - zaoferowała takie rozwiązanie i przyjrzała się uważniej jego twarzy w poszukiwaniu oznak osłabienia. Spoglądając w błękit jego cudownych oczu skoncentrowała się, by przywrócić własnym włosom standardowy platynowy odcień.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej słowa wcale nie pomagały mi w zachowaniu spokoju. Przełknąłem ślinę dość głośno, przygryzając od wewnątrz dolną wargę, kiedy zasugerowała mi szpital. - Onienienie - byłem w stanie tylko odpowiedzieć, czując jak zimny dreszcz przebiega mi po plecach na samą myśl o konieczności dostania się do Munga. Prawdę mówiąc, istniała bardzo duża szansa na to, że szybciej pozwoliłbym się zamordować, aniżeli zgodziłbym się na obserwację w szpitalu, w którym spędziłem kiedyś niemalże pół roku. Czy Elaine zdawała sobie sprawę, że musiałaby wtedy mnie zawiązać i doprowadzić lewitując za kostkę u nogi? Ta myśl paradoksalnie trochę mnie rozluźniła, bowiem wizja tego zdarzenia - jaka natychmiast pojawiła się w mojej wyobraźni - była całkiem zabawna. Milczałem przez dłuższy czas, pozwalając jej mówić i gładząc półświadomie jej biodro. Nie chciałem jej straszyć. Nie chciałem też, aby martwiła się bardziej, niż to konieczne. Mógłbym jej teraz powiedzieć, że akurat krwawiące oko to było nic przy tym co czasami mi się przytrafiało, ale to nie rozwiązałoby żadnego z problemów jakie wskazywała mi palcem. - Porozmawiam z nimi. - Odpowiedziałem tylko, aby chociaż na moment odroczyć jej niepokój. Nie powiedziałem tego „na odwal się”, naprawdę zamierzałem ich o to podpytać, ale z drugiej strony podejrzewałem, że teraz już raczej nie będę miał czym się martwić. Wkroplony i w dodatku wypity eliksir powinien sobie z tym poradzić, cokolwiek by to nie było. Też zapomniałem o tym, że jestem cały we krwi i spróbowałem nawet ukraść jej jeden pocałunek więcej, ale wtedy też zauważyłem w jakim stroju jest Ela. Jej bose nogi zdecydowanie wymagały załatania dziury w ścianie. - Jasne - zgodziłem się, dopiero teraz poszukując swojej różdżki po kieszeniach. Wstałem też, aby podejść do okna. Rety, mnóstwo piasku. Mam nadzieję, że żaden łabądek nie dostał nim po głowie otwierając okno piętro niżej. Skierowałem różdżkę na niedoszłe okno i skupiłem się najpierw na zamurowaniu całej dziury. Zajęło mi to kilka minut. Wyczarowanie ściany nie było takie trudne jak szyby i ramy i tak dalej. - Jakie było to okno? Wybacz, nie przyjrzałem się za dobrze. - Zapytałem, jednocześnie uśmiechając się nieznacznie. Trudno, żebym się przyjrzał z tym wodospadem krwi na twarzy. Zacząłem od ramy, stosując powolne i ostrożne ruchy, starając się jednocześnie, aby okno pozostało proste. Potem szyba i klamki do otwierania. Byłem tak skupiony, że równie dobrze obok mnie mogłaby wybuchnąć skrzynia eliksirów, a nawet bym tego nie zauważył.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Ten jawny protest przeciwko pomysłowi odwiedzenia szpitala odebrała jako standardową niechęć mężczyzn przed uzdrowicielami. Nie odebrała tego tak jak powinna, ale też nie powracała myślami do jego blizn, a jedynie do tego, by teraz czuł się jak najlepiej skoro znalazł się tutaj w takich drastycznych okolicznościach. Posłała mu krzepiący uśmiech i ścisnęła delikatnie jego ramię na znak, że nie jest mu Mung potrzebny skoro wypił eliksir i od razu stanął na nogi. Twarz miał czystą, oczy lśniące i zdrowe, a więc zwieńczenie jego "wypadku przy pracy" było szczęśliwe - tego się trzymała. Odeszła do komody, z której wyciągnęła damską koszulę. Naturalna smykała do transmutacji sprawiła, iż zaczarowanie materiału nie było dla niej żadnym problemem. Dodała odpowiednie wydłużenie rękawów, zmieniła guziki ze srebrzystych, o wzorze nieco kobiecym na zwyczajne, a i starała się przygotować ubranie takie, jakie zazwyczaj nosił. Po paru minutach - gdy on zajmował się odbudowaniem elementów utraconych przez rozrzucony wokół piach - podeszła do biurka i przyniosła Rileyowi jeden ze swoich szkiców. Przedstawiał nieco młodszą Éléonore obok okna, w tym pokoju. - Myślę, że łatwiej przekopiować z rysunku. - oparła dłoń i brodę o jego lewy bark i obserwowała jak odbudowuje ramę i wyczarowuje szkło. Ubranie pachniało wciąż krwią, a więc musiał naprawdę sporo jej utracić. - Jak się czujesz, kochanie? Jesteś cały umazany, a stąd do różdżkarni pieszo jest z dwadzieścia minut i musiałeś utracić dużo krwi. - zapytała, gdy skończył, a przyglądała się jego profilowi jak zawsze, z zakochaniem. - Zostaniesz na obiedzie? Oczywiście potajemnym, jeśli chcesz. - skoro wrócił bezpośrednio po pracy to z pewnością musiał być głodny. - Prysznic jest na tym piętrze, możesz skorzystać. W domu jest tylko mój tata i siedzi na parterze w gabinecie, więc raczej na nikogo nie powinieneś się natknąć. - nie mówiła nic o rozwieszonych gdzieniegdzie portretach, bowiem one lubiły sobie gęgać pod nosem bez powodu, zwłaszcza obie prababcie. Nagle zrozumiała, że jego niezapowiedziana wizyta jest szansą na poprawienie jej popołudnia, a więc starała się go tu jakoś zatrzymać. Pogładziła leniwie jego kark i wsunęła palce we włosy na potylicy, by oddać wyraz stęsknienia. - Chętnie posłucham jak chciałeś połączyć oko szyszymory z drewnem. Przecież nie wciśniesz go do środka ot tak... - owszem, pytała go po to, by wywołać na jego twarzy tę pasję, gdy mówił o czymś, co mu bliskie, ale też chciała poznać bardziej jego zawód by wiedzieć czego się jeszcze spodziewać.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
O tak, zdecydowanie łatwiej było odbudować okno posiadając tak wyraźną wskazówkę w postaci szkicu. - Pięknie szkicujesz - zauważyłem, jak zwykle zachwycony pracą jej dłoni. Każdy Swansea super radził sobie w jakiejś dziedzinie związanej ze sztuką, ale dla mnie i tak zawsze najpiękniej rysowała Elaine. Nawet jeżeli nie za często pozwalała mi przyjrzeć się jej pracom, jako kompletne beztalencie artystyczne doskonale potrafiłem to docenić. Pracując w skupieniu wkrótce zastąpiłem brakujące okno jego nieidealną kopią, wciągając jeszcze zaklęciem odkurzającym cały piasek, jaki wpadł do środka budynku. Przeoczyłem ten, który potoczył się dalej, ale zamierzałem usuwać go na bieżąco, gdy już się na niego napatoczę. - Masz racje, nie wyglądam za ciekawie… - zgodziłem się z nią, gładząc delikatnie jej plecy i przyglądając jej się. Niemalże machinalnie zacząłem lekko się uśmiechać. Jej bliskość przyjemnie ogrzewała moje przemarznięte marszem w wilgotnych ubraniach ciało. Jej propozycja o dziwo trochę mnie rozbawiła. Zaśmiałem się nawet krótko, przelotnie całując ją w czoło. - Zostanę, ale nie musi być potajemny. - Zgodziłem się, nie bojąc się już żadnych obiadów oraz starć z jej rodziną, dopóki miałem ją przy sobie. Nie byłem tylko pewien jak powinniśmy to załatwić. Wszyscy z pewnością zauważą, że nie wszedłem tutaj frontowym wejściem, a nie chciałem się tłumaczyć ze wspinaczki na jej parapet. Mogłoby to wywołać falę trochę niewygodnych pytań i to wcale niezwiązanych z zakrwawieniem szat. - Mam nadzieję, że to nie sugestia… - odezwałem się niepewnie, ale widać było po moich oczach, że to tylko udawana reakcja. Faktycznie przydałby mi się prysznic. Ja sam czułem rdzawy zapach krwi, a co dopiero ktoś, kto nie zdołał do niego przywyknąć, bo nie nosił go dzisiaj na sobie ponad dwa kwadranse. - Tylko… nie wiem czy nie powinienem znowu wyjść oknem i wejść drzwiami. Twój tata i skrzaty nie zdziwią się jeśli jednak zobaczą mnie nagle na piętrze? - Wolałem się upewnić, bo tak prawdę mówiąc nie obawiałem się ponownego zejścia na dół. Każdy kot, który wespnie się na drzewo powinien umieć z niego zejść - z takiego założenia wychodziłem, chociaż obstawiałem, że to rozwiązanie nie spodoba się Elaine. Zmrużyłem lekko oczy, gdy pogłaskała mnie po karku. Jej plan prawie zadziałał, ale tylko prawie, bo jej miły dotyk sprawił, że objąłem ją delikatnie w talii tym ramieniem, które nie było okrwawione i zbliżyłem usta do jej ust. - Szczerze mówiąc, w tym momencie co innego zaprząta mi głowę. - Szepnąłem, całując ją krótko, chociaż bardzo czule i delikatnie. Stęskniłem się za jej kojącą obecnością całym sobą, zwłaszcza po ostatnich trudnych chwilach na wyjeździe. Potrzeba nam było odrobiny spokojnego odpoczynku we własnym towarzystwie. - Tylko może najpierw się przebiorę. - Zauważyłem i z pewną niechęcią odsunąłem się delikatnie, aby wziąć od niej koszulę, którą sprytnie mi wyczarowała.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wzrok Elaine pojaśniał i wydawać się mogłoby, że w błękicie jej tęczówek roztańczyły się iskierki radości, a wszystko to przez komplement ułożony jego wargami i wypowiedziany ukochanym głosem. Nawet jeśli zachowywała się bardzo krytycznie wobec swoich "dzieł", tak nie mówiła o tym często, bowiem Riley nie oceniłby jej obiektywnie. Starała się zatem nie dekoncentrować go swoim zakochanym wzrokiem i oparłszy policzek o jego bark czekała aż zakończy odbudowę okna. Nie oferowała pomocy z prostego powodu - nie umiała tyle, co on. W wielu kwestiach Riley był od niej lepszy i nie narzucała swoich marnych umiejętności skoro poradził sobie wyśmienicie. - Przeraziłeś mnie tą krwią, ale i tak cię kocham. - dodała jeszcze naprędce, aby jego myśli nie pomknęły przypadkowo zbyt daleko. Wolała zapobiec zbędnej analizie jej komentarza, bo jeszcze doszukałby się w tym zbyt wielkiego przytyku, a tego tam nie było. Wywróciła oczyma, gdy połasił się na udawaną urazę. - Chcę się do ciebie porządnie przytulić, ale gdy się pobrudzę twoją krwią to Faworek nam zemdleje, a portrety podniosą alarm. - wyjaśniła, przysuwając się o te kilka cali, bo skoro i tak też musiała się przebrać, to jeszcze trochę brudu jej nie zaszkodzi. Będzie musiała zadbać o samodzielne wypranie ubrań, bowiem ich skrzat był największą paplą na całym świecie. Tajemnic nie potrafił dochować. - Myślę, że powinieneś normalnie iść się obmyć, a ja przyniosę nam coś na przekąskę i niby od niechcenia napomknę, że przed chwilą do mnie przyszedłeś. - wzięła na siebie uciszenie skrzaciej i portretowej ciekawości. - Nie muszą znać szczegółów. - oparła drugą dłoń na jego barku, gdy ją objął w jej ulubiony sposób. Nie musiał nawet się przybliżać, bo sama już mknęła do pocałowania jego warg. Uśmiechnęła się przy nich i gdy uchyliła powieki, biło z niej podekscytowanie. Pogładziła leniwie jego ramię. - Ciekawi mnie co takiego chodzi ci po głowie. - przechyliła głowę, by rozrzucić na jego policzku kilka drobnych całusów zanim nie oznajmił czynności oczywistej. Z westchnięciem zgarnęła sprzed oczu swoje włosy. - Łazienka pierwsze drzwi na lewo od mojego pokoju. Widzimy się za kilka chwil. - ucieszyła się, że tylko tyle dzieliło ich od ponownego spotkania i dotyku. W istocie gdy tylko się rozstali, to przebrała się w świeże ubranie i pomknęła boso na parter, by odegrać aktorsko swoją część. Pospieszyła się w kuchni, bowiem nie chciała, by Riley musiał na nią czekać choćby sekundy. Przyniosła ciepły obiad dla dwojga (nie wypuści go do kuchni, bo to oznacza, że będzie musiała się nim podzielić ze skrzatem i ojcem, który zostałby wywabiony ze swojego gabinetu obowiązkiem odbębnienia chociażby dwudziestominutowej rozmowy z gościem) i gorzką herbatę w samonagrzewającym się kubku, na którym raz po raz przelatywał obrazek iście komiczny - mała miotełka i dwa małe berbecie na niej, które do złudzenia przypominały rysunkową malutką Elaine i oczywiście Cassiusa tuż za jej plecami.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wobec obecnej sytuacji nie pozostało mi nic jak jedynie pozwolić jej pójść do kuchni. Niepocieszony, bo niepocieszony kiwnąłem krótko głową, nie tłumacząc się z tego co mi po głowie chodzi, bo wystarczyło, że obwieściła na głos swoją ciekawość, a ja zaczerwieniłem się prawie po same uszy. Biorąc koszulę wziąłem też różdżkę, cała poklejoną teraz od mojej krwi i wymknąłem się z pokoju Eli, kierując się do wskazanej mi łazienki. Zacząłem od dobrego zablokowania drzwi (chyba padłbym na zawał, gdyby teraz znikąd wparował mi tutaj Elijah), a następnie zrzuciłem z siebie zakrwawioną szatę i porządnie umyłem ręce oraz różdżkę. Widząc się w lustrze dopiero teraz dostrzegłem jak wiele szkarłatu przykleiło mi się do klatki piersiowej. Gorący prysznic był bardzo odświeżający i faktycznie konieczny. Od razu poprawił mi się po nim humor. Sprawdziłem jeszcze raz czy tym razem aby na pewno nic mi nie krwawi, po czym ubrałem się w koszulę od Elaine i szybkim zaklęciem odświeżyłem swoje spodnie, wciągając je na biodra wraz z bielizną. Nie miałem pomysłu co zrobić z płaszczem, który nadawał się do wyrzucenia bądź bardzo solidnego czyszczenia, więc skompresowałem go w małą, materiałową kostkę mieszczącą się w kieszeni. Frytek na pewno sobie z nim poradzi. Otwierając łazienkę czułem się jak tajny agent. Rzuciwszy okiem na korytarz musiałem najpierw upewnić się, że jest w miarę pusty (poza portretami, oczywiście) i przemknąłem do pokoju Elaine, niby jak na jakiejś specjalnej misji. Na szczęście obyło się bez półobrotów i przyłapywania przez innych członków rodziny, ale i tak czułem się jak głupek. To tylko ja czy to naprawdę było zawsze takie niezręczne? Nie lubiłem nadużywać gościnności, a w domu, w którym nie czułem się do końca swobodnie zdecydowanie to robiłem. - Już nie straszę. - Oznajmiłem na wstępie, jakby to były jakieś breaking news, a nie tylko efekt szybkiej kąpieli. Zamykając za sobą drzwi, podszedłem jeszcze do biurka, usuwając po drodze nadmiar piasku, jaki przyklejał mi się do bosych stóp. Odłożyłem w jego okolicach swoje buty, płaszcz i różdżkę, nerwowo roztrzepując lekko wilgotne włosy. Starając się zamaskować lekki problem z poczuciem się jak u siebie, na początek bardziej od obiadu, zainteresowałem się samą Elaine. Odszukałem jej dłoń swoją własną i ścisnąłem delikatnie, szukając z nią kontaktu. - Hej - zacząłem, nie mogąc się powstrzymać przed zaczepieniem jej w ten sposób. Z dnia na dzień była coraz piękniejsza. Powiodłem spojrzeniem po jej jasnych włosach, a potem zajrzałem jej w oczy.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie czekała długo, a powrócił, cały, zdrowy i już nie tak czerwony jak wcześniej. Jak przewidziała cała rezydencja nie zwróciła szczególnej uwagi na dodatkowego gościa, gdy wystarczająco o tym napomknęła. Okoliczności jego przybycia pozostaną ich tajemnicą, a okno było łudząco podobne do prawdziwego - zaiste zdolności magiczne Rileya nigdy nie przestaną robić na niej wrażenia. Wyciągnęła do niego dłoń, gdy podchodził i posłała mu jeden z cieplejszych uśmiechów. - Jak na tak liczną rodzinę panuje tu dzisiaj cisza. Wszyscy zajęci. - rozpoznała po sposobie jego poruszania się, że nie czuje się tu w pełni komfortowo. A stał w jej małym prywatnym królestwie, w którym mogła być w pełni sobą. Odebrała jego spojrzenie i chwilę później oplotła go ramionami na wysokości żeber, przytuliwszy przy tym policzek do jego obojczyka. Zacisnęła palce na jego koszuli, marszcząc ją pod swoimi palcami. - Co chciałbyś dziś porobić? Możemy zostać i leniuchować albo wymknąć się gdzieś na spacer. Albo... poćwiczyć. - przy ostatnim słowie zawahała się, a więc odsunęła głowę od jego ciepłego obojczyka i popatrzyła w jego oczy. - Oswajanie się z ogniem. - była niemal pewna, że po tych słowach przemknie po jego ciele dreszcz, więc zapobiegawczo sięgnęła po jego drugą dłoń i splotła ich palce. Wolałaby mu tego oszczędzić, ale minęło już sporo czasu od ich pamiętnej rozmowy dotyczącej oswajania się z żywiołem. Chciał wyjść lękom naprzeciw, a więc przypominała, że tym pamięta. Zdecydowanie wolała sama przy tym asystować niż czuć zazdrość, że profesor Voralberg miałby mu przy tym pomagać. Przyglądała się jego twarzy, by rozpoznać po nim czy czuje się na siłach, by poruszać dzisiaj trudny temat. Czasami trzeba było stworzyć sobie odpowiednie okoliczności, by móc wyjść naprzeciw starym strachom.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej uśmiech był dla mnie prawdziwym pokrzepieniem. Nieomal odruchowo odpowiedziałem na niego swoim własnym, starając się chociaż trochę udawać, że nie cieszy mnie to co powiedziała. Prawda była jednak taka, że ja generalnie nie byłem wielkim fanem tłumów, a już zwłaszcza tłumów łabędzi, bo czułem się wtedy jakbym był pod ostrzałem i to nie tylko spojrzeń. Odkąd Elio poznał moją tajemnicę, ten podświadomy lęk chyba tylko się pogłębił. Głównie dlatego, że nie znałem go super dobrze i nie mogłem zgadywać jak będzie reagował na moją obecność. Póki co na zaklęciach wszystko wydawało się być raczej w porządku, ale i tak rozluźnienie się w jego towarzystwie zajmie mi chyba następne dwa wieki jak tak dalej pójdzie. Jednakże przytulając się do niej czułem, że mogę absolutnie wszystko, a nawet więcej. Nawet nie chciałem zastanawiać się nad tym co stałoby się ze mną, gdyby jej nagle przy mnie zabrakło. Wtedy też Elaine zaczęła proponować rozwiązania na spędzenie wspólnie czasu. Popatrzyłem jej w oczy, gdy się zawahała i na Merlina, nie spodziewałem się takiego końca tego zdania. Moje usta niemalże odruchowo ułożyły się w okrągłe „o”, podobnie jak oczy, które rozchyliły się nawet nie w strachu, a w czystym szoku, że naprawdę mi to zaproponowała. Wydałem z siebie głupawe „eee”, nie do końca wiedząc co powinienem na to odpowiedzieć. Po jej wyrazie twarzy wiedziałem, że nie jest to żart, ani jakaś tania podpucha. Elaine nie byłaby taka okrutna, aby wypowiadać takie słowa, gdyby faktycznie nie była gotowa na zrealizowanie takiego planu. Problem w tym, że nie byłem gotowy na to wszystko. Chociaż, czy ja kiedykolwiek miałem być? Przesunąłem językiem po dolnej wardze w bardzo typowym okazie zdenerwowania i zacisnąłem mocniej palce nie tylko na jej dłoni, ale i na jej ciele, zastygając w tej pozie niczym marmurowy posąg. Potrzebowałem chwili, aby przetrawić w sobie tę ewentualność. - Ja… - zacząłem, czując prawdziwą suchość w gardle, jakby te słowa zamiast wydostać się ze mnie wreszcie z pewną ulgą, w istocie na moim języku zamieniały się w parę żyletek. Sam przecież tego chciałem. Musiałem sobie o tym przypominać, aby nie spanikować teraz i nie uciec stąd na samą myśl o tym. To był wybór, nie ultimatum. Moja samodzielna decyzja, którą podjąłem jakiś czas temu. Chciałem przestać się bać, bo ten lęk wzbudzał we mnie wszystko to, czego się wstydziłem i pogrążał coraz bardziej w rozpaczy. Odkąd miałem przy swym boku Elę, nie powinienem go w sobie pielęgnować, a wyrwać z korzeniami, jak niepotrzebny chwast. Zmrużyłem oczy, czując jak faktycznie zdradziecko zadrżały mi ramiona. - A masz jakiś... pomysł jak to zrealizować? - Zapytałem, chociaż nad swoim głosem panując perfekcyjnie i nie dając po nim poznać jak piekielnie przerażała mnie taka perspektywa chociażby rozpalania ogniska w jej pokoju. Przestałem trzeźwo myśleć, a to dopiero była pierwsza faza. Świadome pogodzenie się z tym, że to wcale nie będzie łatwe.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Domyślała się i widziała po nim, że niełatwo jest odnaleźć się w takim miejscu, gdzie na każdym kroku można spotkać któregoś członka rodziny. Na szczęście przeminął już ten gorący okres, kiedy najmłodsza w tym odłamie rodziny Swansea ma chłopaka i to przeżywano. Wszyscy przyzwyczaili się, że Riley jest, nawet jeśli małomówny i zdystansowany. W jej roli pozostawiało go uprzedzać przed większym łabędzim nalotem i sporadycznie oszczędzać mu wwiercającego się spojrzenia jednego z nich. Choć pochodzili oboje z tak zwanych "dobrych" rodzin to obie różniły się diametralnie, tak samo jak oni - z tym, że oni się wzajemnie przyciągnęli i stworzyli coś pięknego. Zachowywała pełen spokój, choć serce jej ścisnęło się boleśnie na myśl, że wprowadza między nich trudny temat. Nie chciała jednak dalej zwlekać, a umawianie się na konkretny dzień i godzinę sprawi, że wszystkie poprzedzające będą wypełnione stresem i zdenerwowaniem - a była tu po to, by mu to jak najbardziej oszczędzić. Pogładziła troskliwie jego ramię i dawała mu czas na przyswojenie jej słów i zrozumienie, że spontaniczna decyzja odnośnie "oswajania się" z lękiem jest mniej bolesna niż odkładana w czasie na konkretny termin. Pozostawiała mu podjęcie decyzji i stała blisko, dając mu z siebie tyle ile tylko zapragnął. Powiodła wzrokiem po rysach jego twarzy i dostrzegła tam naleciałość jego codziennej maski. Zdenerwował się, ale nie dziwiła mu się. Ona sama nie miałaby w sobie takiej odwagi, by w ogóle pomyśleć o próbie pokonania swoich lęków, a też parę by się takowych znalazło. Zmarszczyła brwi, bowiem jego głos nawet nie zadrżał, a więc może wcześniej już myślał o tym dniu i zdołał się oswoić? Zagubiła się nieco w swoich wnioskach - uczyła się go nieustannie. - Niebieski płomień. - odpowiedziała od razu, ale cicho. Przesunęła dłoń z jego przedramienia na policzek. - Na mojej dłoni. A będę stać obok ciebie, a ty będziesz trzymać moją drugą rękę. - jej głos złagodniał, starała się by brzmiał miękko i kojąco. - Jeden drobny krok naprzód. - a gotowa była wszystko przerwać przy jego prośbie, choć powinna wytrwać w swoim postanowieniu i zaprzeć się, by oswoił się z widokiem niebieskiego płomienia. Nie wiedziała jakiej reakcji ma się po nim spodziewać, ale to też niejako było dla niej stresujące. Spoglądała prosto w odmęty błękitu jego tęczówek oczekując odpowiedzi czy jest gotów dziś zrobić z nią ten jeden krok.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Byłem gotów. Byłem gotów nawet bardzo, aby pozbyć się paraliżującego moje ciało i nerwy strachu oraz porażającego stresu jaki później odczuwałem. Z drugiej strony jednak kompletnie nie wyobrażałem sobie samej realizacji. Miałem wrażenie, że powinienem chyba po prostu wskoczyć na głęboką wodę i to w ten sposób nauczyć się pływać. Chociaż jakiś czas temu miałem w sobie całe mnóstwo mocy, motywacji i samozaparcia, tak dziś całe te pokłady wyglądały na wyczerpane. A może tak naprawdę nigdy ich tam nie było? Trudno powiedzieć, skoro nie zdążyłem nawet spróbować z nich skorzystać. Okazję zaś miałem dzisiaj i to w towarzystwie osoby, której ufałem. Nie wiedziałem jednak, które wyjście w tym przypadku byłoby lepsze, a miałem trzy. Oswajanie ognia z Elaine, z Alexandrem i samodzielnie. Każde miało swoje niewątpliwe plusy i minusy. Największym z tych minusów w przypadku Eli był irracjonalny lęk przed ukazaniem jej kolejnych ze swoich słabości. Wiedziała, że boję się ognia, ale to wcale nie oznaczało, że miałem czuć się komfortowo, gdy będzie musiała oglądać mój strach. Strach, jaki do niedawna był naprawdę paraliżujący. Nawet głęboko zmarznięty wolałem omijać kominek szerokim łukiem, nie patrzyłem na świece. Mogła rozpalić przy mnie niebieski płomień, ale nie byłem nawet pewien czy będę w stanie wziąć słoik do rąk. - Może na początek w słoiku? - Zapytałem, podświadomie uciekając od niej spojrzeniem w dół, żeby tylko nie patrzeć i nie okazywać jak nienaturalne jest to dla mnie, aby pchać się w dyskomfort. Nie byłbym w stanie widzieć jak bierze ogień na dłoń. Nawet taki, który wyłącznie łaskocze. Zacząłem milczeć. Potrzebowałem kilku minut do tego, aby przestać użalać się nad samym sobą i zebrać się do kupy. Zamknąłem przy tym oczy, jednocześnie mocno ściskając jej dłoń i czerpiąc siłę z jej palców na moim policzku. - Przepraszam, chyba mam tremę - oznajmiłem po tym czasie, aby chociaż trochę zdjąć z niej ciężar ewentualnego obwiniania się, że zasugerowała mi coś niewłaściwego. To nie jej wina, to po prostu ja byłem głęboko popsuty przez rzeczywistość… - Ale zróbmy to. Czuję, że muszę. W innym wypadku do końca życia będę bał się kupić dom z kominkiem. - Spróbowałem się uśmiechnąć, gdy znowu złapałem jej spojrzenie i odsunąłem się od niej o krok, aby dać jej chwilę na wyczarowanie ognia.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie uzyskała żadnej odmowy choć taką brała pod uwagę. Doceniała jego odwagę, chciała go za to pochwalić, zaznaczyć, że to, czego się podejmuje jest godne podziwu jednak uznała, że przedwczesne komplementowanie go mogłoby jedynie wzbudzić irytację. Wiedziała, że jeszcze nie do końca oswoił się z jawnym zachwytem jaki potrafiła mu okazać w miejscu publicznym. Powieka jej drgnęła, gdy mocno zacisnął palce na jej dłoni, jednak nie pokazała po sobie niczego - przynajmniej tak myślała wszak aktorka z niej była kiepska. Pogładziła kciukiem jego polik i uśmiechnęła się łagodnie, ciepło, krzepiąco. - Może być w słoiku. - przytaknęła, wszak pierwszy krok był najważniejszy i nie wolno przeholować. Nie zgodziłaby się na rzut w głębokie wody i walkę twarzą w twarz z lękiem w najsilniejszym jego wydaniu. Nie była zwolenniczką walki bez należytego przygotowania. Preferowała stopniowe przyzwyczajanie swojej psychiki i ciała do emocji, które nim z pewnością targną. - Będzie dobrze, Riley. Jestem z tobą. - szepnęła, stanęła na palcach i musnęła lekko jego wargi, by po chwili odsunąć się i sięgnąć po bladobrązową różdżkę, którą jej stworzył. To jego dłonie ją formowały, a więc różdżka ta była jej bliższa niż poprzednia, którą straciła w tak drastycznych okolicznościach. Zdjęła z biurka przybornik na ołówki, opróżniła go z jakichś trzydziestu o różnej długości i grubości. Drobną siatką zaklęć transmutacyjnych zmieniła go w szklany, szeroki słoik. Zawiesiła go w powietrzu między nimi, by leniwie obracał się wokół własnej osi. Jeszcze zanim wsunęła do połowy tam różdżkę, popatrzyła na Rileya i z pomocą zaklęcia niewerbalnego zastosowała czar niebieskich płomieni. Uważała to za piękne zaklęcie, kojarzyło się jej z poezją, którą niegdyś czytał jej ojciec, gdy wkradała się mu za dzieciaka na kolana gotowa słuchać wszystkiego, byleby w tych słowach był zwarty głos ukochanego ojca. Z jej różdżki wystrzeliły błękitne iskry, które po dotarciu do celu połączyły się i napędzane wewnętrzną czarodziejską mocą Elaine stworzyły kilka, ciasno przytulonych do siebie niebieskich płomieni. Słoik został zakorkowany i kontynuował swą leniwą podróż wokół własnej osi. Opuściła dłoń z różdżką. Zajęła miejsce u jego boku, stanęła blisko, by ich ramiona się ze sobą dotknęły podobnie do tych płomieni, zachowujących się jak małe, krnąbrne żyjątka łaknące zabaw, psot i ruchu. W słoiku została zamknięta łaskocząca skórę energia, a była jedynie marną imitacją prawdziwego lęku Rileya. Nie wpatrywała się w jego oczy ani mimikę, by pozwolić mu zachować dla siebie to, co się musiało w nim teraz malować. Zamilkła, nieśmiało musnęła jego kłykcie swoimi, przypominając o swojej obecności. Pragnęła zarazić go swoim spokojem, co nie znaczy, że nie była w głębi serca zestresowana. Słuchała jego oddechu, gotowa być tak jak tego potrzebował. Miała w myślach drugi etap oswajania się z ogniem i nie miało to związku z dotykaniem słoika ani tym bardziej jego zawartości. Wybrała najłagodniejszą drogę.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Mój wzrok zaczął uciekać od słoja, jeszcze zanim tak naprawdę zobaczyłem iskry. Kiedy widziałem ogień, o wiele prościej było mi się do niego przyzwyczaić stopniowo. Widząc go z daleka budowałem w sobie tymczasową pewność siebie. Wiedziałem, że tam będzie, nie zniknie, nie „rzuci się” na mnie nagle z kominka. Zamykając w sobie ten strach mogłem udawać, że wcale go tam nie ma i światło oraz ciepło tak naprawdę zostało wyczarowane. Rozpalany przy mnie był o wiele gorszy niż ten, jaki już zdołał powstać. Spojrzałem w podłogę, kiedy różdżka cicho syknęła, wypluwając z siebie pierwsze ciepło. Nie drgnąłem nawet, ale tylko dlatego, że moje nogi zamieniły się w dwa kawały drewna. Ten dziwny skwierczący odgłos zawsze będzie mi się źle kojarzył. Nie zliczę przez jak długi czas nie byłem w stanie włożyć do ust niczego co było smażone czy grillowane. Do dnia dzisiejszego niekiedy nawet na sam zapach robiło mi się okropnie niedobrze, a przecież poprawa, jaka była po wyjściu ze szpitala była naprawdę ogromna. Gdyby nie wielogodzinne rozmowy z magipsychiatrą, nie byłbym w stanie nawet wejść do pokoju z rozpaloną świecą i skazałbym się na domowe nauczanie. Tyle, że tak naprawdę żadne z nas tego nie chciało. Ani ja, ani ojciec, ani nawet uzdrowiciele. Twierdzili, że zajęcie się czymś mi pomoże i w tym mieli naprawdę dużo racji. Tylko, że jednocześnie pozwolono mi się zaniedbać. Porzucić cotygodniowe wizyty u magipsychologa, gdy zacząłem radzić sobie z odejściem mamy i jednocześnie pozwolić, aby zaczęły wgryzać się we mnie pozostałe, niedoleczone lęki. Do ostatniej chwili nie miałem pojęcia czy eksploracja na własną rękę jest tego warta oraz czy jest bezpieczna. Mogłem przecież wpaść w panikę, wytrącić słoik z jej rąk i… no właśnie, co takiego miało się stać? Niebieski płomień nie parzył, nie palił się tak jak normalny. Dopiero powtarzając sobie tę myśl chyba dziesięciokrotnie byłem w stanie wreszcie otworzyć oczy szerzej i spojrzeć na to, co było przed nami. - Muszę usiąść - powiedziałem, chwilę przed tym jak nogi zaczęły się pod mną uginać. Dopiero w samotności i w towarzystwie, przy którym nie musiałem wreszcie udawać, że wszystko jest w porządku byłem w stanie w pełni zmierzyć się ze wszystkimi trudnymi sytuacjami związanymi z płomieniami. Opadłem miękko na skraj łóżka, ale nie puszczałem dłoni Eli. Chciałem, aby przysiadła obok mnie. Wtedy mogłem objąć ją ramieniem i unieść jeszcze raz wzrok na zaklęty słój. - Na wyprawie za artefaktem - powiedziałem, czując jak w gardle robi mi się sucho. Los tak wiele razy wpychał mnie w gorące objęcia ognia, że miałem tych historii nieomal jak na pęczki, a mimo wszystko to ta była jedną z tych, która napawała mnie największym przerażeniem. Czułem, że zawsze we mnie jest. Ilekroć tylko widziałem na zaklęciach ogniste kreatury czy śniłem o smokach przemierzających Dolinę Godryka. - Na wyprawie nasz obóz stanął w płomieniach. Zapaliły się namioty. Może poszła iskra od ogniska? Nie pamiętam. W ogóle mało pamiętam z tamtej chwili. Wszyscy biegali wokół i gasili pożar polewając ogień różdżkami. Ja byłem w stanie jedynie stanąć na środku i patrzeć jak wszystko wokół mnie płonie. Potem uciekłem. Szedłem przed siebie tak długo, aż ktoś mnie nie znalazł i nie zawrócił. - Nie wiem czemu jej to opowiedziałem oraz skąd wzięła się ta potrzeba, ale nie mogłem nie zauważyć, że trochę mi to ulżyło. Wstydziłem się tego wspomnienia przez wiele miesięcy. Jeżeli komukolwiek coś by się wówczas stało, nie wiem jakbym sobie z tym poradził. Czułbym się winny, bo może byłoby to przeze mnie. Może ktoś inny również byłby poparzony? Tyle, że on nie mógłby się schować pod metamorfomagicznym płaszczem. Tutaj miałem ogromną przewagę. Może więcej szczęścia, niż rozumu. Palce zaczęły mi drżeć, więc zacisnąłem je jeszcze raz na jej dłoni, wspierając głowę o szczupłe ramię Elaine. - Dlatego… dlatego cokolwiek bym nie mówił, nie pozwól mi zrezygnować. - Odezwałem się po chwili, czując jak na mój policzek wpełza odrobina wilgoci. W moich oczach odbijał się blask tańczących płomieni, a ja bezmyślnie spoglądałem prosto na słój.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Żałowała, że nie poznali się wcześniej. Żałowała, że w tamtym najgorszym okresie nie było przy nim nikogo, kto mógłby wesprzeć go chociażby obecnością. Nie musiała widzieć jego twarzy by wiedzieć jak się zląkł. Tym bardziej czuła się zaszczycona, że tamtego dnia pokazał jej najpierw swoją dłoń, a potem stopniowo twarz. Zaufał jej i choć wiedziała, że było to dla niego ciężkie tak teraz zrozumiała jak głęboki ma w sobie lęk. Dla niej był to śliczny niebieski płomień, dla niego zaś namiastka przykrych wspomnień. Serce się jej krajało, że musiał... że muszą przez to przejść, ale nie było innej możliwości by zrobić ten krok, by strach go nie ściskał przy obecności jakiegokolwiek płomienia. Poszła za nim, zaniepokojona jego słowami, po których czym prędzej przeniosła wzrok na jego twarz. Usiadła tuż obok, jak najbardziej przodem do niego i zakryła drugą dłonią te już złączone. Przytuliła się do jego ramienia, byleby czuł jej ciepło i obecność, którą się hojnie dzieliła. Słój z niebieskim płomieniem wciąż leniwie obracał się w powietrzu i nikt nie podejrzewałby go o tak silne nadwyrężenie czyjegokolwiek komfortu psychicznego. Słuchała treści jego wspomnienia, a jej włosy zafalowały jednorazowo fioletem. Ścisnęła mocniej jego dłonie. - Nikt nie przeszedł tego co ty, Riley. Ludzie mogą nie rozumieć ale powinni uszanować. - oparła skroń o jego włosy i gładziła jego rękę uspokajająco i powoli. - Dobrze. Będę pamiętać. - zapewniła starając się modulować głos na spokojny i łagodny. - Wszystko jest dobrze. Dajesz radę, Riley. Wierzę w ciebie. - szepnęła i uniosła jego dłoń do swojego policzka, by na chwilę ją przytulić. Zwracała uwagę na to, że nie dał porwać się panice. Nie cofnął się, a jedynie usiadł, co było normalną reakcją. Trwała tak przy nim, a po kilku chwilach objęła go i przytuliła bliżej swojej szyi, gotowa czekać tyle była potrzeba. Słuchała jego oddechu. - Daj mi znać kiedy... kiedy będę mogła zmienić jego barwę. - odezwała się po dłuższej chwili ciszy, wręczając mu dowolność podjęcia decyzji. Wydawało się, że nie musiała mówić o jakim kolorze pomyślała. Pozwalała też, by wszystkiego był świadkiem. Nawet jeśli lęk znów go zaatakuje, to jakaś jego część będzie pamiętać, że niebieski płomień zawsze będzie łaskoczącym skórę czarem, a jedynie kolorystycznie zmodyfikowanym. Mimo wszystko przybierze barwę niemal idealnie zbliżoną do prawdziwego ognia. Delikatnie pokazywała mu jak będzie wyglądać drugi krok, który jest w stanie dzisiaj zrobić.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie miałem pojęcia co zrobiłbym, gdyby jej zabrakło. Korzystając z podpory jaką dawało mi jej ciało, czerpałem od niej ciepło, dając sobie dużo czasu na dostosowanie moich myśli do kierunku, w którym powinny właściwie podążać. Naprzód, nie dreptać w miejscu jak to robiły do tej pory. Skrywane nieustannie przed pozostałymi myśli i lęki doprowadziłyby niejedną osobę do poważnej traumy. Dopiero w takich chwilach, gdy wspólnie to eksplorowaliśmy, pojmowałem jak wiele miałem szczęścia, że udało mi się dotrzeć aż tutaj. Udało mi się zakochać. Pokazać to wszystko co się we mnie kryło i wciąż mieć ją przy sobie. Jej ciche objęcia i łagodne słowa. Słodki zapach, który zastępował powoli w moim umyśle ten, za którym tęskniłem do tej pory najmocniej. W tej chwili trudno było mi chociaż próbować wspominać te mroczne chwile, gdy przykuty do szpitalnego łóżka próbowałem pisać listy, aby potem przepełniony bólem tak potężnym, że aż brakowało mi tchu plotłem z prześcieradła liny. Byłem bardzo blisko osiągnięcia granicy wytrzymałości. Czymże więc była ledwie namiastka powrotu do tych chwil strachu? Czyż nie odkryłem w sobie już niejednokrotnie o wiele więcej odwagi, niż miałem wtedy? Walczyłem z trollami, z bystroduchem, tropiłem wile i jednorożce. Leśne zmory płatające figle, ale i te, które przeklinały czarodzieja, który zakłóci ich spokój pechem. Znałem cierpienie fizyczne nieomal lepiej od tego, jakie miałem zatrzaśnięte w szkatule, ukrytej pod kopułą pałacu mego umysłu. Żadne jednak nie pomagało. Tylko ona była w stanie. - Zmień - poprosiłem po kilku minutach nieustannego wgapiania oczu w słój. Zamykając je na moment, starłem łzy, jakie napęczniały w kącikach oczu w wyniku wymęczenia spojrzenia jakbym chciał udawać, że tylko one tam były. Moje serce zdołało się już uspokoić. Wiedziałem, że ten ogień tam będzie, gdy ponownie na niego spojrzę, ale ja byłem już na to gotowy. Chciałem przyjąć go do siebie jak starego znajomego. - Może być trochę bliżej - zasugerowałem, ale nie poznałem swojego głosu. Zbierając się w sobie kompletnie straciłem panowanie nad beznamiętnością, jaka się w niego wdarła. To był głos chłopaka, który handlował na Nokturnie sercami testrali. Osoby, jaka miała potrzebę by przemocą wydzierać z innych życie. Łagodny Riley nie byłby w stanie sobie z tym poradzić bez pomocy tego drugiego o uśpionym sumieniu. Zanim spojrzałem w kierunku słoja, pogłaskałem ją po plecach. Potem wstrzymałem znowu oddech.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Milczał kilka minut aż odniosła wrażenie, że nie da jej żadnego znaku. Usłyszawszy go jednak uniosła nieco głowę i wycelowała różdżkę w kierunku lewitującego słoika. Zaklęcie niewerbalne jej nie wyszło, a więc musiała zastosować na głos inkantację Iris ignis. Płomień nabrał kolorów tęczy, ale to nie było jej celem. Zdziwił ją ton głosu, którego u niego jeszcze nie słyszała. Kojarzył się z czymś... szorstkim, chłodnym czego jeszcze nie spotkała. Mimo wszystko starała się nie okazać zdziwienia, by go teraz nie rozpraszać niepotrzebną rozmową. Domyślała się, że potrzebował sporo siły woli i koncentracji, aby sprostać wyzwaniu. Skinęła głową i przywołała delikatnie do siebie słoik z płomieniem, a następnie przymrużyła powieki, poprawiła Iris ignis w taki sposób, by używając koncentracji utrzymać czerwony kolor płomienia. Miała wprawę w przemianach koloru przedmiotów wszak non stop walczy ze sporadycznymi kaprysami swojej metamorfomagii, a więc po kilkunastu sekundach udało się jej utrzymać czerwień płomienia. Po paru chwilach stało się to proste, ale musiała non stop "trzymać" słój w jednej linii ze swoją różdżką. Pogładziła kciukiem brzeg jego dłoni i szeptała cichym głosem, że wszystko jest w porządku, że dobrze mu idzie, że zrobił dzisiaj już znaczący krok i choć czasem będzie trudniej to fakt, że się za to zabiera dowodzi, że ma silną wolę. Dawkowała mu po cichu słowa otuchy i po kilkunastu minutach zakończyła działanie zaklęć i pozostali sami w półmroku. Wtuliła się w niego, oplotła go ramionami i dała mu jeszcze trochę czasu aż się otrząsnął. Żal było jej go odprowadzać do drzwi, ale gdy Swansea zaczęli się "zlatywać" do rezydencji to było akurat najrozsądniejszym posunięciem. Gdy schodził gankiem stała przy oknie i odprowadzała go wzrokiem do momentu aż się nie deportował.