Pokój jasny, bardzo przytulny i ciepły. Na podłodze leży mięciutki dywan wyciszający jakiekolwiek kroki, każdego poranka przez okno pada światło słoneczne. Miękkie łóżko z białą pościelą (i kolorowym "jaśkiem", który jest chowany pod pierzyną, by nikt nie dowiedział się, że go ma) aż woła, by na nim usiąść. Na jednej ścianie widnieją zdjęcia rodzinne przedstawiające wszystkich ich członków w różnym wieku. Najwięcej jest rzecz jasna fotografii Elijaha. Z prawej strony pokoju stoi biurko, na którym nigdy nie ma porządku, bowiem zawalony jest ołówkami, pędzelkami, kilkoma szkicownikami, a kosz na śmieci jest wypełniony zwiniętymi kulkami. Białe drzwi, framugi okienne z szerokim parapetem, na którym Ela lubi siadać. Ważnym elementem jest również magiczny fotel który wobec pogłaskania jest w stanie rozszerzyć się, aby pomieścić dwie osoby.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Gdy tylko znaleźli się pod drzwiami domu, wybiegło kilkoro osób. Postawny mężczyzna po czterdziestce od razu przejął Elaine, a wyglądał na bardzo przejętego i jednocześnie przerażonego. Mimo wszystko nie tracił rezonu, od razu zaczął działać i zajął się rannym dzieckiem. Koncentracji nie ułatwiał krzyk pani Elisabeth Swansea, wysokiej, szczupłej damy, która na widok takiej ilości krwi musiała usiąść i się wachlować, aby nie zemdleć - czyżby Elaine odziedziczyła po niej osłabienie podczas szoku? Niezwykle irytujący był również wrzask skrzata, Faworka, który jęczał i płakał, wydzierając się, że panienka umiera, że nie mogą jej stracić, bo on panienkę uwielbia. W ruchomych portretach panowało poruszenie, ktoś wysłał patronusa, który przebił się przez ściany i w bezkształtnej formie pomknął w ciemność. Elaine nie pamiętała tego, bowiem podano jej eliksir Słodkiego Snu. Gdy sytuacja została jako tako opanowana - a było to po jakiejś godzinie - ojciec Elaine, pan Edward, po przedstawieniu się Riley'owi poprosił go na rozmowę. Zachowując wszelkie zasady gościnności wypytał go szczegółowo o wszystko, czego chłopak się dowiedział. Trzeba przyznać, że był bardzo zmartwiony o córkę, a jednak nie tracił rezonu. Bardzo szczerze podziękował chłopakowi za pomoc - można odnieść wrażenie, że nie był zaskoczony jego nazwiskiem - i odpowiedział na potencjalne nurtujące pytania. Riley został zaproszony o poranku na kolejną rozmowę, jeśli tylko byłby tak miły. Musiał niestety go przeprosić, aby zapanować nad chaosem. Silnym i mocnym tembrem nakazał Faworkowi się zamknąć, uspokoił swoją małżonkę, wysłał trylion listów i patronusów, a i przez resztę nocy siedział przy łóżku śpiącego dziecka.
***
Nie wiedziała jak długo spała. Obudził ją powiew świeżego powietrza dobiegającego z uchylonego okna. Powieki miała jak z ołowiu, a jednak po paru minutach udało się je rozchylić na tyle, aby zauważyć, że jest w domu. U siebie, na łóżku. Miękka, biała pościel, przytulne wnętrze, znajome zapachy... i wspomnienia, które uderzyły w nią niczym klątwa. Przez bite dwie godziny potrzebowała obecności ojca zanim udało się jej uspokoić i wyciszyć atak paniki, w jaki wpadła. Rękę miała owiniętą bandażem mimo, że została ta uleczona. Bolała, wszak została potraktowana zaklęciem czarnomagicznym. Zdrzemnęła się jeszcze na jakiś czas, aby po następnym przebudzeniu odzyskać nieco więcej sił. Wmuszony w siebie posiłek też zdziałał cuda mimo upierdliwości Faworka. Na wpół siedziała w swoim łóżku, z podkulonymi do brody nogami i uparcie nie spoglądała na prawą rękę. Trzęsła się i przeżywała to, co się wydarzyło. Nie miała sił już płakać, a sukcesem było iż odzyskała w końcu głos. Pierwszym zdaniem było - Nie każcie Elijahowi wracać z Włoch. Niech dokończy, co trzeba, ja tu poczekam. - nie mogła pozwolić, aby rezygnował ze swojej szansy na rozsławienie ze względu na jej potrzeby. Wytrzyma. Chciała wytrzymać, by choć raz pokazać, że nie jest słabeuszem. Wydawało się, że nie pamięta zbyt wiele z poprzedniego wieczora... w istocie, wszystko było zamglone i niewyraźne, jakby organizm starał się bronić przed przykrymi doświadczeniami. Pamiętała Viles, kobietę i aurorkę, która ją uratowała. Powinna jej podziękować jak tylko kiedyś wyjdzie z łóżka. Riley. Czy to możliwe, aby on też tam był? Nie, to wytwór jej wyobraźni. To odzwierciedlenie jej wewnętrznych pragnień i tęsknoty. To niemożliwe, aby spotkała też Rileya. Zadrżała. Pewnie się martwi, o ile wie, że cokolwiek się wydarzyło. Tak bardzo chciałaby, aby tutaj był, ale jak miała się z nim skontaktować? Straciła różdżkę, a prawa ręka dochodziła do siebie po złamaniu. Pulsowała bólem, a więc w grę nie wchodziło jakiekolwiek pisanie. Oparła policzek o kolana, zamknęła oczy i oparła się o stos miękkich poduch. Choć dom był pełen ludzi, których słyszała nawet z piętra, to czuła się osamotniona. Tęskniła za Elijahem, chciało się jej płakać za siostrą, a jednak nie mogła się zmusić, aby na siłę zmieniać ich plany. Wielokrotnie ich zamartwiała, tyle razy w ciągu całego życia przybiegali do niej zaniepokojeni jej stanem... choć raz nie chciała ich do tego zmuszać. Dostarczała im problemów przez swoją słabość. Czuła się fajtłapą, która nic nie potrafi, skoro wiecznie potrzebuje pomocy i wsparcia najbliższych - zupełnie, jakby nie potrafiła sobie bez nich poradzić. Jakby nie umiała bez ich obecności samodzielnie oddychać. Pogrążała się w swoim przygnębieniu zaś jej poczucie własnej wartości gwałtownie spadało na ziemię i pękało niczym szkło.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Od wyjaśniania tego wszystkiego nieomal pękała mi już czaszka. Wczoraj już nie miałem pojęcia co się wokół mnie działo. Kiedy tylko świat przestał wokół nas wirować i wraz z Elaine wylądowałem w jej domu, wyskoczyłem z kominka z takim impetem, że udało mi się nie tylko uwalić w sadzy cały dywan, ale też wszystko to, co stało najbliżej. To akurat zapamiętałem dokładnie z uwagi na nieomal ścinającą mnie z nóg panikę wywołaną koniecznością wejścia prosto w ogień, aby zgodnie z sugestią aurora dostarczyć dziewczynę odpowiednim osobom bez narażania jej na dodatkowe obrażenia. Potem wszystko było już nieco poplątane i niejasne. Wokół mnie natychmiast zebrali się ludzie. Ktoś zabrał mi Elaine, inna osoba pytała skąd tyle krwi na moich rękach (pewnie myśleli, że należała do Eli), a skrzat robił taki raban, że nie sposób było skupić się na własnych myślach. Nie wiem jak znalazłem się na osobności z panem Swansea. Nie pamiętam o co mnie pytał, ani jakich odpowiedzi mu udzielałem. Byłem w tak ciężkim szoku, że nawet kiedy pozwoliłem się odprawić i teleportowałem się do siebie, nie trafiłem do własnego pokoju i wpadłem prosto do wanny, trzy pomieszczenia dalej. Na szczęście, pustej. Następny dzień nie zapowiadał się lepiej. Czekała mnie kolejna rozmowa z ojcem Elaine, na którą oczywiście zamierzałem się udać. Tym razem już bardziej zadbany i ubrany w świeżą, czarną szatę, chociaż niewątpliwie okrutnie zmęczony. Przez całą noc nie udało mi się zmrużyć oka. Kręciłem się w pościeli niemalże do samego świtu, dręczony nie tylko obawami o zdrowie Elaine, ale również potwornymi wyrzutami sumienia. Byłem tak blisko niej kiedy to się stało. Wnioskując po tym, że auror przyprowadziła ją do mnie na pieszo, cały ten koszmar musiał wydarzyć się zaledwie kilka ulic dalej. Nie potrafiłem objąć tego umysłem i łamałem sobie głowę nad tym jak w ogóle mogło dojść do czegoś takiego. Gdzie były nocne patrole i ci uczynni ludzie, których znałem z okolicy? Napadnięto młodą dziewczynę i kto wie jak mogłoby się to skończyć, gdyby nie interwencja Talii. Zebrawszy się bladym świtem nie byłem w stanie wmusić w siebie żadnego posiłku. Kręciłem się bez celu przez kilka godzin, starając się w jakiś sposób wytrwać do godziny odpowiedniej na odwiedziny. Niestety, kolejne przesłuchanie przez papę Swansea nieszczególnie mi pomogło. Widać po mnie było ogromne zmartwienie losem Elaine. Nie tylko dlatego, że już na wstępie zarzuciłem jej ojca pytaniami o jej stan, ale również w moich nerwowych ruchach i spojrzeniu uciekającym w stronę drzwi. Nie pozwolono mi się z nią zobaczyć, nie od razu, ale nie dałem się też wyprosić, upierając się, że zaczekam, aż dziewczyna dojdzie trochę do siebie i wypocznie. Zajmowałem czas popijaniem herbaty. Wciągałem nieomal jedną za drugą, w tym rytuale doszukując się chociaż fragmentów normalności i czepiając się ich jak ostatniej nitki nadziei w obliczu tego co bałem się zobaczyć. Bałem się, a zarazem nie mogłem się tego doczekać. Kiedy wreszcie oznajmiono mi, że Elaine się obudziła, nieomal potłukłem filiżankę, z takim impetem odstawiłem ją na spodeczek. Prowadzony przez gadatliwego skrzata domowego trafiłem wreszcie pod jej drzwi. Zastukałem, powstrzymując się od ich wyważenia jedynie dzięki szaleńczemu biciu własnego serca. Czułem jak zaczyna mnie dusić i przygniatać resztki mojej pewności w to, że wydarzenia wczorajszego wieczoru naprawdę miały miejsce. Musiałem na własne oczy sprawdzić czy jest bezpieczna. Kiedy dosłyszałem jej głos i otworzyłem drzwi, nawet nie zwróciłem uwagi na wystrój wnętrza. Moje jasnoniebieskie spojrzenie od razu odszukało jej białą postać otuloną w równie jasną pościel. Gdyby nie Faworek, który wcisnął się przede mnie, uwiesiłbym się skraju jej łóżka. Zamiast tego zmusiłem się, aby wejść do środka i powoli zamknąć za sobą drzwi. Postawiłem kilka kroków naprzód, łowiąc jej spojrzenie z takim lękiem, jakbym obawiał się że za moment obudzę się, a Elaine rozpadnie się na kilkadziesiąt kolorowych motyli. Czy to na pewno jawa czy może zwodniczy sen?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Usłyszała jęki Faworka wspinającego się po schodach. Nie drgnęła, gdy stał pod drzwiami choć tknęła ją myśl, że ten nie ma w zwyczaju pukać tylko od razu wołać. Więc czemu słyszy stukanie? Pozwoliła wejść, a głos miała schrypnięty jakby nie używała go dobrych kilka dni. Przetarła wierzchem dłoni oczy, wyprostowała się i ze zdziwieniem obserwowała uchylające się drzwi. Widząc Rileya otworzyła szeroko oczy, a gdy dojrzała jego wzrok, wszystko inne przestało mieć znaczenie. Ból, dyskomfort, przygnębienie - wszystek to uleciało i przybladło w jego obecności. Nie spodziewała się go tu spotkać, choć o niczym innym nie marzyła. Nie pamiętała, że spotkała go wczorajszego wieczoru, a więc przez moment była zaskoczona. Nie zwlekała. Szepcząc jego imię, przesunęła się na krawędź łóżka, zsunęła stopy na dywan i wyciągnęła do niego rękę, wzrokiem wołając go, by jak najszybciej podszedł. Gdy tylko znalazł się w zasięgu dotyku, wstała i od razu się w niego wtuliła. To było silniejsze od niej, gdy schowała twarz w jego ramionach i oplotła go swymi na wysokości żeber. Pobolewająca ręka nie miała już znaczenia. Liczyło się, że może się przytulić w taki sposób jakiego najbardziej potrzebowała. Wyglądała o niebo lepiej niż poprzedniego wieczoru. Czysta, ubrana w niewyjściowe dresy, bez ranek na ciele i z naprawioną ręką… zupełnie jakby wczorajsze wydarzenia były tylko snem, choć wyraz jej oczu mówił, że się nie otrząsnęła. Zadrżała i załkała w jego ramionach, przylgnęła do niego jakby był gwarancją, że wtedy strach nie wróci. Wbrew pozorom nie rozpłakała się, a jedynie uroniła jedną łzę. Wylała ich już zbyt wiele i odnosiła wrażenie, że się skończyły. Szybko się uspokoiła, inhalując się zapachem jego ciała, jak i ciepłem, które wykradała. Z zaciśniętymi mocno powiekami słuchała dudniącego w jego piersi serca, które zdradzało jaki jest zdenerwowany. Uniosła głowę, aby mu się przyjrzeć, gdy rozległ się skrzekliwy głos skrzata, biadolącego pod nosem nad jej stanem. Większość słów nie była zrozumiała z racji, że wypowiadał je z prędkością mknącego Błędnego Rycerza, jednak wyjątkowo boleśnie wkradł się w ich chwilę prywatności. Tak na dobrą sprawę zapomniała, że też tu wszedl. Jej jasne spojrzenie padło na skrzata, czającego się przy biurku. Nie mógł przeboleć artystycznego nieładu i myślał, że skorzysta z nieuwagi i posprząta… - Faworek, idź sobie. - odezwała się, nie odrywając policzka od obojczyka Rileya. Skrzat podskoczył i biadolił, zmuszając Elaine do odchrząknięcia. - Sio! - zawołała nieco głośniej, z jakąś nutą zmęczenia, zniecierpliwienia i granicy płaczu. Przynajmniej jej posłuchał, teleprotując się z pokoju z trzaskiem i echem wiecznego biadolenia. Uścisnęła mocno Rileya, czego pożałowała, gdy przez prawą rękę przemknął impuls bólu. Zacisnęła zęby, aby nie jęknąć. Jakieś pół minuty później już patrzyła mu w oczy, gładziła dłonią po skroni, kości policzkowej, po cieniach pod oczami odkrywając jaki jest przeraźliwie zmęczony i blady. Kiedy mu powiedzieli? Ile czasu minęło odkąd znalazła się jakimś cudem w domu? Czy to aurorka ją tu przyniosła? Nie pytała o to taty, nie będąc rano gotową na te słowa. Nie pytała o to mamy, która była tu, aby sprawdzić jej samopoczucie i między wierszami opieprzyć za szwendanie się nocą po ciemnych policzkach. - Riley. - szepnęła, stając na palcach, by móc przytulić do siebie ich policzki. - Cieszę się, że tu jesteś. - szepnęła, grzejąc się jego ciepłem. Trzymała się go mocno, świadoma jak bardzo nie ufa swoim nogom. Utraciła sporo krwi, co było widoczne po bladych policzkach. - Tak bardzo się bałam. - wydusiła z siebie, a głos się jej załamał od emocji. Nie potrafiła rozluźnić spiętych ramion, nie umiała i nie chciała odsuwać się nawet na milimetr. Niczym spragniona wody, łaknęła wsparcia i dotyku, bowiem tylko to potrafiło odgonić przykre wspomnienia.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Powitały mnie szeroko rozwarte, jasnoniebieskie oczy. Widząc zaskoczenie na jej twarzy postąpiłem o jeden, niepewny krok do przodu. Następnie wszystko potoczyło się szybko. Dosłyszałem swoje imię. Ciche, jakby to wiatr wpadł do pokoju przez okno i zaszeleścił zwojami pergaminu pokrywającymi biurko Elaine. Przez ułamek sekundy zwątpiłem we własny słuch. Faktyczny stan rzeczy przyjąłem do zrozumienia dopiero, gdy dziewczyna zaczęła przesuwać się na krawędź łóżka. Wybudziłem się z paraliżu, w czym na pewno pomógł mi też regularny skrzek Faworka. Nie zwracałem uwagi na treść jego słów i chociaż normalnie utrzymywałem raczej poprawne relacje ze skrzatami domowymi tak tym razem zupełnie go zignorowałem. Wyminąłem go, jedynie cudem nie wpadając na niego w ostatniej chwili. Gdybym nie wyhamował tuż przed łóżkiem, razem z Elaine wpadlibyśmy sobie w objęcia z impetem. Taka niezgrabność do mnie nie pasowała. Normalnie poruszałem się równie cicho jak kot, a i przecież samą swą powściągliwością wyrabiałem normę dla co najmniej kilku osób. Dzisiaj to wszystko nie miało znaczenia. Bez namysłu wtuliłem nos w jej włosy. Wciągnąłem w nozdrza jej znajomy zapach, jednocześnie oplatając rękoma jej ramiona. Delikatnie, jakbym obawiał się jej dotknąć i może nawet tak było. Nie za bardzo wiedziałem co takiego jej dolega. Pamiętałem tylko złamaną rękę, dużo krwi i jej kłopoty z zachowaniem przytomności. Ukradkiem zbadałem spojrzeniem jej plecy, ale spod czystego, wygodnego ubrania nie wyłaniały się żadne nowe obrażenia, które mogłyby mi pomóc w ocenieniu jej stanu. Zresztą, to teraz nie miało znaczenia. Pozwoliłem nam tak stać zdecydowanie zbyt długo jak na jej wczorajsze przeżycia, ale mimo tego nie chciałem jej puścić. Ocknąłem się dopiero wówczas, kiedy to sama Elaine przerwała ten kontakt. Pozbyła się skrzata i jeszcze raz mnie uścisnęła. Ja w odpowiedzi pogłaskałem ją machinalnie po głowie. Myślałem, że jej widok mnie uspokoi. Nic z tego. Chociaż widziałem ją względnie całą i zdrową, z czego oczywiście bardzo się cieszyłem, wciąż nie mogłem przestać myśleć o całej sytuacji, która doprowadziła ją do takiego stanu. Pragnąłem zasypać ją setką pytań i wydusiwszy z niej wszystkie potrzebne mi informację, znaleźć oprawcę. Najpewniej po to by obedrzeć sprawcę napadu ze skóry, wykąpać go w occie, oblać miodem i powiesić za kostkę w Zakazanym Lesie. Miałem w sobie mnóstwo cichej, tłumionej nienawiści, a jednak po ostatnim spotkaniu z Finnem coś we mnie pękło. Brak poczucia stabilności w zakresie mojej tajemnicy mógł mieć na to ogromny wpływ. Naprawdę miałem ochotę na działanie. W tym momencie skupiłem się jedynie na tym, aby zachować spokój. Mimo tego zadrżał mi lekko kącik warg, gdy stłumiłem w sobie chęć zasypania jej pytaniami. Przyjdzie na to pora. Kiedy ponownie wypowiedziała moje imię, poczułem jak coś ze mnie uchodzi. Wraz z powietrzem, opuściło mnie napięcie, które trzymało mnie na nogach przez cały ten czas. Byłem tak zmęczony, że ledwo trzymałem się na nogach. Uświadomiłem to sobie dopiero w momencie, w którym wsparła się o mnie. Była ranna, krucha i delikatna, a ze mnie był zdecydowanie słaby podtrzymywacz, więc po krótkiej chwili dotknąłem delikatnie jej biodra. Wyszeptałem jej imię, pomagając jej usiąść. Spocząłem razem z nią na miękkim materacu, niemalże natychmiast wciągając ją sobie na kolana. Objąwszy ją ramionami, spojrzałem w górę wprost w jej twarz. Jej słowa nieomal złamały mi serce. Czułem ten sam strach co ona. Wibrował wewnątrz mnie niczym melodia niezwykle donośnego dzwonu. Z tym, że ja bałem się o jej życie i zdrowie. Wciąż wspominałem też liżące moje buty płomienie i na samą myśl o kominku prawie zadrżałem. Moja ręka znalazła drogę na jej kark. Pogładziłem go delikatnie, spoglądając jej w oczy z taką ulgą, jakbym w jej pobladłym obliczu zobaczył obietnicę wiecznego szczęścia i obrony mnie przed kolejnymi gorzkimi kęsami, jakie co jakiś czas trafiały mi się w tym daniu głównym zwanym życiem. - Wiem - odpowiedziałem tylko na jej słowa. Gardło miałem zaciśnięte. Przysunąłem nos do jej klatki piersiowej, całując jej obojczyk schowany pod ubraniem. Doskonale rozumiałem jej strach, ale nie chcąc jej wystraszyć, starałem się powstrzymać delikatne drżenie dłoni. - Cśś, już jestem przy tobie. - Wyszeptałem. - Zostanę. - Obiecałem jeszcze, nie potrafiąc znaleźć lepszych słów. Odnalezienie się we współodczuwaniu było dla mnie bardzo ciężkie. Ja przepracowywałem własne lęki milczeniem, toteż nie wiedziałem co powinienem powiedzieć, aby wspomóc także Swansea. Jakby nie patrzeć, sytuacja wymagała terapii dla dwojga. Ja swoją już rozpocząłem. - Jestem. - Ponowiłem, wyciągając szyję i całując jej szczękę. Wymacałem na oślep jej dłoń, aby spleść nasze palce. Musnąłem wargami kącik ust. - Nie strasz mnie tak więcej. - Wreszcie wydobyłem z siebie myśl, którą chciałem jej przedstawić już od chwili, w której zrozumiałem, że jest żywa. Nie brzmiała stanowczo tylko dlatego, z uwagi na nieziemską ulgę, jaką odczuwałem. Pocałowałem ją wreszcie w usta. Delikatnie, czule, opiekuńczo.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Chociaż ją przytulał, wyczuwała jego spięcie. Nie powinna się dziwić, wszak ona jest tego przyczyną. A dokładniej jej nieodpowiedzialność i paraliż całego ciała wobec zagrożenia życia. Dostarczyła rodzinie i Rileyowi dużo zmartwień, stała się przyczyną ich nerwów, a to dopiero początek - wszak nie widziała jeszcze reakcji Elijaha, Cassiusa czy Gabriela. Gdyby mogła, oszczędziłaby im tej wiedzy, jednak nie zdałoby to testu. Cała trójka należała do bardzo spostrzegawczych osób, a i ona byłaby nieszczęśliwa. Żałowała. Żałowała, że wówczas utraciła poczucie upływu czasu, za co mogła zapłacić życiem. Kto wie co chciał jej zrobić ten przestępca? Bała się nazywać obawy po imieniu... Ledwie uświadomili sobie z Rileyem, że istnieje między nimi coś niezwykłego, a ona już dostarcza mu negatywnych bodźców. Co on sobie o niej pomyśli? Czy będzie chciał być z dziewczyną, która nie potrafi o siebie w pełni zadbać? Która może dostarczyć wielu nerwów przez własny brak umiejętności samoobrony? Widziała, że mu zależy, utwierdzał ją w tym każdym całusem, dotykiem i spojrzeniem pełnym emocji, a jednak wstydziła się, że mu to zrobiła. Nie chciała być bezbronną małą czarodziejką, a czuła się taka… taka nijaka w myśl traumatycznego wydarzenia. Zawiodła na całej linii, a mogła stracić życie gdyby nie obecność aurorki. Z dziwnym bólem rozchodzącym się za mostkiem wtulała się w Rileya, jeszcze nieświadoma jak ciężko mu jest utrzymać się w pionie. Gdy zainicjował zmianę pozycji, z ogromną ulgą usiadła mu na kolanach, jedną ręką wciąż go obejmując na wysokości karku. Wyczuła spięte mięśnie ramion, a gdy tylko uniósł głowę, odniosła wrażenie, że to spięcie nie istnieje tylko z troski o jej zdrowie i życie. Miała wrażenie, że coś ukrywa przed jej wzrokiem. To ledwie zauważalne drżenie dłoni… przywodziło na myśl powstrzymywanie się, a wiedziała, że jak nikt inny potrafił powściągnąć swoje odruchy. w tej sytuacji pozazdrościła mu samokontroli. Niełatwo było cokolwiek z niego wyczytać, lecz miała o tyle przewagę, iż oglądała z bliska jego oczy, a i wyczuliła się na każdy jego dotyk. Nachyliła się, by ich czoła się spotkały; ochoczo i niemal odruchowo zacisnęła palce na ich splecionych dłoniach. Nie potrafiła ukryć drżenia wywołanego przykrym wspomnieniem. Zaciskała usta aż pobielały, chwytała się jego cichych słów jak kotwicy trzymającej ją w rzeczywistości. Nie była już sama, nie było ciemności ani zimna. Od jego drobnych, pełnych czułości całusów rozlało się w niej kojące ciepło, którego tak bardzo potrzebowała. Wypełniało ją od środka powoli, leniwie, rozluźniając uścisk strachu oplatającym jej serce niczym szpony potwora. Rozluźniła mięśnie wokół ust przy obecności jego warg, szepczących łamiącym się głosem słów. Czuł ulgę, a więc zapragnęła, by mu nie dokładać więcej własnych kłopotów. Sęk w tym, że nie potrafiła ich w sobie zbyt długo utrzymać. Nie potrafiła wyzdrowieć w ciszy. Odwzajemniwszy spokojny i czuły pocałunek, uniosła drżącą prawą rękę, by dotknąć jego policzka i tym samym przedłużyć kontakt ich ust o dwa kolejne wrażliwe pocałunki. Ręka, choć wyleczona, wciąż dawała o sobie znać. Zbyt dobrze pamiętała jej nienaturalnie wygięty kształt, ból, a i czarną smugę zaklęcia, które w nią trzasnęło. Mroczna magia, której się tak lękała… Odnosiła wrażenie, że skóra na jej dłoni jest wrażliwsza na bodźce, gdy z ogromną czułością muskała jego polik. - Nie chciałam nikomu… nie chciałam… - ciężko było jej znaleźć słowa, które nie będą brzmieć tak płaczliwie. - … żebyście się m-martwili. - zadrżała tuż przy jego rozchylonych ustach. Uniosła ich splecione dłonie i przytuliła do nich policzek, na tę sekundę albo i dwie. Odsunęła się na tyle, by móc zajrzeć mu do oczu. Powróciło wrażenie, że w jego sercu kotłuje się coś bardzo intensywnego. Pogładziła kciukiem cienie pod jego oczami. - Jesteś zdenerwowany? - zapytała, próbując odkryć czy intuicja dobrze jej podpowiada i czy faktycznie udaje się jej dostrzec złość w tych mikroskopijnych drgnieniach mięśni. Niestety ton, w jakim zadała pytanie jawnie dopowiadał, iż martwi się w którą stronę to potencjalne zdenerwowanie jest skierowane. Zsunęła dłoń z jego policzka ku szyi, zatrzymując ją tuż przy kołnierzyku jego koszuli. - Zachowałam się… zachowałam się jak idiotka, Riley. - szeptała przygnębiona i uciekła spojrzeniem, nie mając woli, by utrzymać kontakt wzrokowy. - Mam takie wyrzuty sumienia… takie silne, że… że do tego doszło. Tak się próbowałam… bronić, że on… - przełknęła falę łez, spięła mięśnie w odruchu obronnym, gdy wyrzucała z siebie własne odczucia. ... zniszczył mi różdżkę. Na wiór. A porem to czarne zaklęcie… Prze… przepraszam. - odwróciła głowę, aby nie zmoczyć go łzami, płynącymi owalnym strumieniem po jej polikach. Szybko je otarła, wtłoczyła kilka głębokich wdechów do płuc, aby się opanować. Nie lubił ich oglądać, a ona nie chciała mu łamać serca ich widokiem. Miała być silna, a zachowywała się jak słabeusz. Dawne resztki pewności siebie zwyczajnie umarły i to była cena wczorajszego wydarzenia. Dokładała Rileyowi coraz więcej problemów, a ta świadomość nią wstrząsnęła. Wystarczająco wycierpiał się w swoim życiu, aby musieć oglądać ją w tak marnym i niekorzystnym stanie. Rozplotła ich palce, by zakryć dłońmi własną twarz, a dosłownie sekundę później z jej gardła wydobył się cichy szloch.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Tylko przy niej potrafiłem aż tak oślepnąć. Nie zauważałem jak jej czujne spojrzenie wychwytuje nawet najdrobniejsze niuanse w mojej gestykulacji czy mimice twarzy. Byłem tak przyzwyczajony do obserwowania innych, że kompletnie nie sądziłem, iż tę samą taktykę można zastosować w stosunku do mnie. Wobec tego w ogóle nie kryłem się w sztywności własnych ruchów. Nie byłem pewien czy tym razem w ogóle byłbym w stanie zamaskować towarzyszące mi wzburzenie. Dlatego kiedy mnie pocałowała, przyjąłem ten przedłużający się kontakt z ulgą, której nie spodziewałbym się po sobie w takiej sytuacji. Gdyby kiedyś kogoś mi bliskiego spotkałoby coś podobnego, przytulenie byłoby najwyższą formą okazania wsparcia i tego, że faktycznie chciałbym jakoś pomóc. W dniu dzisiejszym nie wyobrażałem sobie nawet takiego scenariusza. Dotknięcie jej włosów wydawało mi się tak naturalne, a te wykradane sobie pocałunki tylko wspomagały rozwój więzi, którą wytworzyliśmy. Tak szybko i niespodziewanie, tak intensywnie. Pozwoliłem jej zakończyć pocałunek dokładnie wtedy kiedy sama tego zapragnęła. Dotknęła mojego policzka, a ja jedynie zmrużyłem lekko oczy, gdy wyczułem w tym geście pewną zmianę. Jakby większą zapamiętałość i ogólną intensywność weń włożoną. I chociaż ten gest był o wiele czulszy od tego, który zaoferowała mi pod murkiem w Dolinie to nawet przez myśl mi teraz nie przyszło, że mógłbym odebrać jej gładkość własnej skóry. Skryty za metamorfomagią czułem się wystarczająco silny, aby poradzić sobie z jej emocjami. Musiałem jej pomóc. Pragnąłem tego, a zarazem tak bardzo nie wiedziałem jak powinienem się zachować czy też co powiedzieć. Nie chciałem dopytywać i drążyć. Nie chciałem rozdrapywać świeżo gojących się ran. Kiedy ja byłem w szpitalu, nie było dla mnie niczego bardziej traumatycznego od wizyt rodziny, która szarpała za moje sekrety i próbowała zrozumieć nie tylko to co się stało, ale również dlaczego. Ja nie chciałem o tym rozmawiać. Zepchnąłem własne przeżycia na sam skraj świadomości i starałem się zapieczętować go w sobie. Mogłem się domyślić, że Elaine załatwi to w zupełnie inny sposób niż ja. Chociaż przez ułamek sekundy chciałem się uśmiechnąć, moja mimika pozostała stateczna jak zawsze. Krzyżowaliśmy spojrzenia, a ja w dodatku ściągnąłem nieco brwi, kiedy dotknęła cieni pod moimi oczami. - I tak i nie - przyznałem, gdyż słysząc zdenerwowanie w jej głosie nie mogłem tak po prostu jednoznacznie jej tego wyłożyć. - Zmęczony, tak. Przestraszony, wściekły i ledwie siedzący teraz na miejscu, też. Nie jestem jednak zły na ciebie, a na osobę, która skazała cię na to wszystko. I na siebie również. Ta kobieta, która cię przyniosła… to stało się dwie ulice od sklepu… - wyrzuciłem to z siebie za jednym razem, a chociaż wypowiedziałem wiele względnie wyjaśniających moje stanowisko słów, wściekła gorączka i tak kotłowała mi się pod powierzchnią skóry. Byłem tak niewyspany i znużony oczekiwaniem na świt, że nie byłem już w stanie aż tak dobrze panować nad tym co mówię czy czuję. W takich momentach byłem najszczerszy, a przy okazji najbardziej bezbronny. Byłem w stanie wygaszać drzemiący we mnie niszczycielski, mściwy płomień tak długo jak siedziała mi na kolanach. Potem zaczęła mówić o rzeczach, za które nikt nie byłby w stanie ją winić. Drobna nieostrożność zdarza się każdemu. To wina tych wszystkich parszywców, którzy tylko czekają aż zapadnie zmrok. - Elaine - wypowiedziałem jej imię, aby przerwać jej poplątane wyjaśnienia. Różdżka była niczym, gdy panika wiązała myśli i tym samym krępowała ruchy. Wiedziałem o tym aż za dobrze. Gdyby nie ona, może chociaż nie miałbym na sobie prawdziwej mapy z blizn. Co do kwestii śmierci matki niestety nie miałem wątpliwości. To już była kwestia wyłącznie naszej Fairwynowskiej lekkomyślności. - KTO ci to zrobił? Jak wyglądał? - Zapytałem, a chociaż nie liczyłem na łatwe uzyskanie informacji to musiałem spróbować. Mówiłem do boku jej głowy, a potem ona zakryła zupełnie twarz i rozszlochała się. Natychmiast dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gniew przygasł, zniknął ze mnie zupełnie, ale drżenie jakie we mnie narastało wreszcie objawiło się jako czyste przerażenie tym co stało się wczoraj. - Chodź tutaj - poprosiłem ją i naparłem na jej plecy, aby zdrowym bokiem oparła się o moją pierś. Objąłem ją ramionami, pozwalając sobie moczyć szatę do woli. Poklepałem się po kieszeni i znalazłem nawet piękną, haftowaną w… smoki chusteczkę, którą podałem jej gdy była na to gotowa. Czekałem cierpliwie aż jej ramiona przestaną drżeć, a ostatnie łkanie opuści jej gardło. Zdążyłem zmrużyć oczy i po prostu przytulając ją do siebie, gładziłem miarowo jej plecy i włosy, a nawet obleczone w dresy uda. Dając jej czas, sam również dochodziłem do siebie. - Nie było mnie przy tobie, kiedy mnie potrzebowałaś - zauważyłem szeptem. Gorzko. Dalsze słowa z czasem stawały się coraz pogodniejsze. - Przyniosła cię do mnie. Włamała mi się do sklepu i celując do mnie różdżką wystraszyła mnie niemalże na śmierć. - Wspomniałem, już teraz niezbyt dramatycznym tonem. Nie mogłem powstrzymać się od lekkiego uśmiechu, jakby straszenie mnie na zapleczu szatą uwaloną krwią w istocie mnie bawiło. Z całej tej sytuacji to faktycznie mogła być najzabawniejsza część. Szukałem słów. Jakichkolwiek, aby tylko odegnać od niej ten smutek i szok wywołujące u niej płacz.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nigdy nie umiała tłumić w sobie silniejszych emocji. Śmiała się najgłośniej, płakała również, jeśli Gabryś zabrał jej zabawkę i uciekał na drzewo, obrażała się na Cassiusa najmocniej, by potem po godzinie przyjść do niego ze spuszczoną głową i dopominać się z żalem jego atencji. W jej naturze nie leżało ukrywanie emocji, choć w dorosłym życiu nie uzewnętrzniała się do takiego stopnia jak w dzieciństwie. Wobec cierpienia nie było inaczej. Uświadomiła sobie, że rani najbliższych, gdy sama wpada w kłopoty. To była myśl trudna, a w przypadku jej braku pewności siebie, niemalże destrukcyjna. Sama myśl przez co teraz wszyscy przechodzą... Ojciec to był blady jak ściana, gdy ją przytulał i uspokajał bite dwie godziny, gdy targała nią panika. Elijah poradziłby sobie z tym najwyżej w trzydzieści minut... Widząc w jakim stanie jest Riley zwątpiła czy powinna go w to wciągać, jednak nim się zorientowała, to już cicho szlochała, nie potrafiąc się powstrzymać. Za dużo emocji, strachu, obaw, za dużo wewnętrznego bólu, do którego nie była przyzwyczajona. Zazwyczaj nie musiała martwić się o własne bezpieczeństwo, zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy z brutalności świata. Postawiona wobec własnej bezsilności przeżyła prawdziwy wstrząs. Utwierdził ją w przekonaniu odnośnie własnego zmęczenia. Na końcu języka miała już propozycję, aby się położył i odpoczął - nie byłaby w stanie teraz zrezygnować z jego towarzystwa, to było ponad jej siły. Zmarszczyła brwi, ewidentnie próbując sobie przypomnieć co się działo poprzedniego wieczoru. Nim ledwie tknęła tych wspomnień, przeszedł ją zimny dreszcz. Dwie przecznice od miejsca, gdzie był Riley... to takie zawiłe, bała się sobie przypomnieć. - Nie bądź na siebie zły. - poprosiła cicho, niezdolna do wyznania, iż nie pamięta "końcówki" napadu. Mimo wszystko próbowała się wytłumaczyć, wyjaśnić splątane w jej duszy uczucia lecz nigdy nie było to jeszcze tak trudne i zawiłe. Gdy zapytał o napastnika tak stanowczo, ze złością i niejaką władczością... momentalnie przed oczami zobaczyła obleśną twarz tamtego mężczyzny. To wywołało potok łez i potrzebowała dłuższej chwili, aby się uspokoić w jego ramionach. Przytuliła czoło do jego szyi, zakrywała usta, aby stłumić płacz i nie zwabić tu rodziców, skrzata ani któregoś z kuzynów, których wizytę przewidywała na dzisiejszy wieczór, jak tylko wrócą z pracy. W taki sposób przytulana mogła w końcu odetchnąć z ulgą i otrzeć ostatni raz policzki. Ukoił jej ból i zapobiegł atakowi paniki, do którego było jej bliżej niż myślała. Sięgnęła po jego dłoń, by móc ją trzymać między swoimi. Wszystkie te drobne gesty były jej przeraźliwie potrzebne i nawet jeśli Riley nie czuł się pewnie w roli pocieszyciela, szło mu znakomicie. Intuicyjnie musiał wyczuwać czego potrzebowała i jej to po prostu dawał. Czyż mogła trafić w lepsze ręce? - Bo postanowiłam wracać sama, a to nienormalne o tej porze. - od razu wykazała protest wobec jakiegokolwiek wyrzutu wobec samego siebie. To ona tutaj ponosiła winę, a więc nie będzie się nią z nikim dzielić. Sama myśl co się stanie, gdy Elijah wróci... Nie oderwie się od jego ramienia przez dobre kilka dni, a wiedziała, że mając przy sobie najbliższych najszybciej wróci do pełni sił psychicznych. Słysząc, że były u Rileya... odsunęła się od jego szyi, aby zajrzeć mu do oczy z dziwnym wyrazem zagubienia. Pomasowała skroń, jakby miało to jej pomóc odtworzyć wydarzenia poprzedniego wieczoru. Oddzielała ją mgła. - Byłyśmy... zaniosła mnie do... do ciebie? Ja... ja myślałam, że mi się po prostu przyśniłeś. - nie rozumiała dlaczego się uśmiecha. Musnęła kciukiem ten uśmiech, jakby dotyk miał jej udzielić odpowiedzi. - Ona ma na imię... nie, na nazwisko... Vries? Włamała się? Ojej. - wyobraziła sobie tę sytuację i jak na zawołanie, wyobraźnia pokryła się z mało wyrazistym wspomnieniem poprzedniego wieczoru. Rozbolała ją od tego głowa, co okazała mocniejszym zaciśnięciem powiek. - Ona... chyba ona, nie jestem pewna, ale ona go aresztowała. - wyprostowała się gwałtownie, gdy znów zaatakował ją lodowaty dreszcz pokrywający jej skórę gęsią skórką. Uznała, że nie może więcej grzebać w tych wspomnieniach. Za wcześnie, a nie chciała się znów rozbeczeć. Postanowiła się skupić na innej kwestii. - Dlaczego siedzisz po nocach w pracy, Riley? Rdzenie chyba nie mają w zwyczaju uciekać? - tak, to był dobry pomysł. Czeka ją jeszcze wiele powrotów do poprzedniego wieczora, a za bardzo bała się majstrować przy wspomnieniach. Wypuściła jego dłoń, aby przedostać się z powrotem do łóżka, ale tylko po to, aby oprzeć się o stos poduszek ułożonych przy ramie i by wyciągnąć do Rileya dłoń, by usiadł obok. Był zmęczony, nie chciała go obciążać swoim ciałem mimo, że w innych okolicznościach z pewnością by nie odsunęła się nawet o cal. Gdy usiadł obok, od razu przykleiła się do jego boku, całując wcześniej na powitanie jego ramię.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Mogła mówić, abym nie był na siebie zły, ale to zupełnie tak nie działało. Moja podświadomość miała już to do siebie, że często brała na siebie winę za zdarzenia pozornie ze mną niepowiązane. Logicznie myślący człowiek poddałby w wątpliwość to, czy moja matka faktycznie zginęła przeze mnie. Było wiele czynników, które świadczyły o tym, że to był po prostu zwykły wypadek, a jednak wypieranie tej myśli sprawiało, iż wciąż czułem się tak jakby ona jeszcze była blisko mnie. Żywa i ciepła. Jakkolwiek niewłaściwe to nie było i niezależnie od tego jak bardzo ta myśl raniła, byłem po prostu zbyt uparty, aby przestawić myślenie, jakie zakodowałem sobie w głowie lata temu. Podobnie było teraz. Nie powinienem być zły i nie powinienem pytać. Kiedy zorientowałem się, że poruszyłem w niej drażliwszą stronę, dałem jej spokój. Pozwoliłem się uspokoić, głaskałem, milczałem. Tak długo jak tylko tego potrzebowała byłem jedynie fizyczną osłoną broniącą ją przed brutalnością tego świata, a chociaż wewnątrz mnie kryło się zdecydowanie więcej emocji, niż wszystkie te jakie jej dziś okazywałem, systematycznie spychałem je teraz na drugi plan. Poniekąd otrzeźwiało mnie to i nie pozwalało zasnąć. Skupienie na celu to jednak super sprawa. Szkoda, że nie rozwiązywało to także tych innych problemów, często o wiele bardziej skomplikowanych, a przynajmniej nie zawsze. Jej słowa wywołały we mnie chyba najgorszą z możliwych reakcji. W obecnym stanie nie zdołałem się powstrzymać i prychnąłem cicho. Zajrzała mi w oczy taka zagubiona, a mnie nagle zrobiło się głupio, że jestem w stanie się z tego śmiać. Jednak w tej chwili każda metoda wydawała mi się lepsza od robienia za puste, milczące ramiona służące wyłącznie do dawania jej fizycznego wsparcia. - Ja zawsze wracam sam. Od dzisiaj możemy wracać razem. - Oznajmiłem, dodając drugie zdanie dość spontanicznie i w ostatniej wręcz chwili. W swojej głowie uważałem to za całkiem niegłupi pomysł. Jeśli akurat mielibyśmy po drodze, oczywiście. Nie wiedziałem w końcu skąd wraca, ani dlaczego akurat tak późno. Czemu się nie teleportowała? To tylko jedne z wątpliwości w całej tej sprawie. Przyglądałem się jak próbuje rozwikłać tajemnicę wczorajszego wieczora. Wróciło rozbawienie. - Od kiedy ci się śnie? - Zapytałem bystro, natychmiast uczepiając się tej, być może, nieco zawstydzającej kwestii, aby pomóc jej zapomnieć o traumatycznych wspomnieniach. W dniu dzisiejszym szło mi różnie, ale starań niewątpliwie nie można mi było odmówić. Kiwnąłem głową, gdy powiedziała mi, że auror aresztowała sprawcę i w duchu jakby odetchnąłem. Zeszła ze mnie reszta napięcia. Pozostawało go jedynie tyle, aby starczyło na zachowanie pewnej czujności. Zawsze odczuwałem ją po bliskim kontakcie z ogniem, więc w gruncie rzeczy wróciłem do stanu niemalże normalnego. Pogładziłem znowu jej kark, bardzo delikatnie i bezmyślnie go drapiąc. Nie zauważyłem nawet kiedy spuściłem wzrok na jej uda. Uniosłem oczy dopiero wówczas, gdy nawiązała do moich nocnych, sklepowych posiedzeń. - Zależy jak na to popatrzysz, Iskierko. Na pierwszym etapie uciekają bardzo często. - Odpowiedziałem, unosząc lekko kąciki ust w nienachalnym uśmiechu. Badałem jej reakcję na określenie, którym między sobą określali ją członkowie rodziny. W moich ustach pewnie brzmiało ono jakoś tak obco. - Ostatnio przestałem chodzić do lasu, co robiłem zwykle wieczorami. - Uzupełniłem wypowiedź, pomagając jej odruchowo z wygodnym umoszczeniem się na łóżku. Kiedy wyciągnęła do mnie dłoń zawahałem się przez moment. Zerknąłem w stronę drzwi zanim tak naprawdę zorientowałem się, że chce to zrobić. Jedno uderzenie serca później przydepnąłem buty, aby na pewno nawet przypadkiem nie ubrudzić jej pościeli i zająłem miejsce tuż obok niej. Kiedy pocałowała mnie w ramię, uśmiechnąłem się rozczulony tą czułością. - A więc… - zacząłem dramatycznie, zerkając na nią z uprzejmym zainteresowaniem. - Jesteś w związku? - Zapytałem bezlitośnie, chociaż gdzieś w kąciku moich warg czaiło się rozbawienie. Miałem w nocy bardzo dużo czasu, więc nawet przeprosiłem się z wizbookiem...
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Podglądała jego profil i uśmiechnęła się przelotnie, gdy zaproponował wspólne powroty. To była miła i przyjemna wizja, której nie sposób było się oprzeć, skoro została zaproponowana. Oparła policzek o jego ramię ciesząc się, że usiadł. Nie od razu odpowiedziała na pytanie dotyczące snów, bowiem odkryła, że to ją onieśmieliło. Jednocześnie wywołało rozbawienie, którego obawiała się okazać śmiechem, gdy jeszcze przed chwilą miała wilgotne od łez policzki. - Nie mogę ci wszystkiego powiedzieć, bo jeszcze się mną znudzisz jak będziesz o mnie wszystko wiedział. - stwierdziła, wydawało się jej, dyplomatycznie, choć jednocześnie z małym przekąsem, który był powikłaniem wczorajszych wydarzeń i efektem pochodnym od utraty pewności siebie. Rileyowi udało się wywołać na jej twarzy bardzo widoczny rumieniec. Gdy tylko usłyszała zdrobnienie używane przez całą rodzinę Swansea, odczuła zawstydzenie na myśl, że odkrył i ten fakt. Cieszyła się, że nie musi patrzeć mu teraz w oczy, to istniała jakaś mała szansa, że tego nie dostrzeże. - To dziecinne, cśś. - odezwała się zakłopotana tak intymnym określeniem. Dobrze, że nikt tego nie słyszał, bowiem mogliby zacząć kręcić nosem, zwłaszcza Cassius słynący z bardzo dobitnej i bezpośredniej brutalności. Otrząsnęła się i przypomniała o treści jego słów. Uciekające rdzenie. Czy oni sobie właśnie z tego żartowali? Czy ona właśnie nie wywołała w tym jego małego uśmiechu? Nie była pewna co ma o tym sądzić, a więc porzuciła refleksje na ten temat. Dostrzegła jego czujne spojrzenie skierowane do drzwi i już miała napomknąć, że nie muszą się obawiać niespodziewanych wizyt, gdy znów ją zaskoczył i słowami podtrzymał rumieniec na jej policzkach. Nie poznawała go, taki... zaczepny, sprawdzający, a jednocześnie rozbrajający... Odruchowo na niego popatrzyła, jednocześnie zdradzając się barwą policzków. Odkrywszy to, szybko odwróciła wzrok i pomasowała kark, który niedawno ogrzewał i niezauważanie zadrapał. Jakoś tak nieopatrznie poprawiła się na łóżku, by wygodniej usiąść przy jego ramieniu. Bezwiednie bawiła się sznurkiem dresowej bluzy, w której nigdy w życiu by mu się nie pokazała, gdyby nie okoliczności. Przygryzła kącik ust, aby powstrzymać uśmiech, gdy tak spoglądał na nią z zaciekawieniem, podczas gdy ona wbijała wzrok w swoje zgięte kolana. - A jestem. Z takim jednym inteligentnym panem o oryginalnych zainteresowaniach. - postanowiła trochę utrzeć mu nosa. - Nie wiem czy wiesz, ale jest oszałamiająco przystojny, bystry, wszechstronnie utalentowany... poszczęściło mi się. Uwierzysz, że mnie lubi? Naprawdę nie wiem co on we mnie widzi. - teraz to ona zerkała na niego ukradkiem, aby dowiedzieć się jak zareaguje na wywołaną masę komplementów. Skoro wytykał jej szaleństwa na wizbooku, to nie pozostanie dłużna. To też cudownie uzdrawiający sposób odreagowywania przykrych wydarzeń poprzedniego wieczoru. - Ah, szkoda, że nie widziałeś jego oczu. Są hipnotyzujące, takie wyraziste... - westchnęła z rozmarzeniem, bezwstydnie go komplementując. Zastanawiała się czy ją powstrzyma, bo potrafiłaby tak mówić całą noc, a wyczuła, że nie jest przyzwyczajony do tak jawnego zachwytu. - Czasami jak na mnie patrzy to czuję, jakbym wygrała jakąś nagrodę. - uśmiechała się coraz śmielej, a to zawsze się działo, gdy tylko wpadała w słowotok określający dokładnie jej zachwyt drugą osobą. - A, zdradzę ci coś. Tylko mu nie mów, dobrze? - usiadła przodem do jego ramienia i nachyliła się do jego ucha. - On nawet nie zdaje sobie sprawy, że teraz go nie zostawię, choćby kazał mi spadać na drzewo. - wyznała konspiracyjnym szeptem mimo, że nikt nie mógł ich usłyszeć. Uznała, że to świetne okoliczności, aby dowiedział się na własnej skórze jak łatwo może wywołać opisany słowami zachwyt w wykonaniu Eli. Nie można bezkarnie ją w sobie rozkochiwać, bo wówczas, gdy przeskoczyła stadium zadurzenia i zauroczenia, dochodziła do momentu, w którym nie wyobrażała sobie innego scenariusza niż tego, że są już razem.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Popatrzyłem na nią dłużej, kiedy spryciula uciekła od mojego pytania. - To nie fair - stwierdziłem, wspominając, że nie był to pierwszy raz, kiedy odpowiadała mi w podobny sposób. - Ty wiesz o mnie już zdecydowanie więcej, niż większość ludzi. - Przypomniałem, jednak wcale nie wymuszałem na niej zwierzeń. Chociaż po moich słowach nie można było się tego domyślić, zdradzały to moje oczy. Spoglądały na nią łagodnie, a nie wyczekująco. Tak samo usta, które ułożywszy się w neutralny uśmiech nie powiedziały już nic więcej w tym temacie. Pogłaskałem ją po policzku, gdy w gardle narósł mi krótki oraz cichy śmiech. - Pasuje do Ciebie - stwierdziłem, nie zważając zupełnie na to czy „Iskierka” faktycznie była dziecinna czy nie. Niemniej, nie byłem aż tak okrutny. Widziałem, że się zawstydziła, więc zdecydowałem się nie męczyć jej tym pseudonimem. Miała swoje imię, przy tym jak najbardziej mogłem pozostać. Tymczasem oglądanie jej zarumienionej sprawiało moim oczom zaskakującą przyjemność. Te czerwone wykwity dobrze mi się kojarzyły. Jeśli dobrze pamiętałem, nasz pierwszy, bardzo intensywny pocałunek zakończył się podobną zmianą barw przez jej policzki. Gdyby tak tylko zignorować fakt, że tym razem najwyraźniej po prostu ją zawstydzałem, mogłoby być całkiem miło. Jej zemsta musiała być słodka. Nie brałem żadnej innej ewentualności pod uwagę, gdy ten podstępniś tak sprytnie wykorzystał przeciwko mnie broń tak ogromnego kalibru. Komplementy. Zawsze miałem kłopot z właściwym ich przyjmowaniem. Teraz to ona mnie zawstydziła, ale ku swojemu zaskoczeniu pojąłem, że wcale nie było to przyjemne. Mimo, że w gruncie rzeczy każdy lubił przyjmować pochwały pod swoim adresem, ja w większości przypadków widziałem w nich jedynie broń przeciwko sobie. Głównie dlatego, że pewna część mojej osobowości i aparycji była jedynie wierutnym kłamstwem, wykreowanym przeze mnie samego na potrzeby codzienności. Jakże więc mógłbym tak po prostu ucieszyć się, gdy komplementowała moją twarz, kiedy pamiętałem jak wygląda ona naprawdę? - Oryginalne zainteresowania? - Powtórzyłem, zdając sobie sprawę, że brzmi to trochę tak, jakbym zajmował się jakimś decoupagem. Uniosłem jedną z brwi, kiedy zdecydowanie nie zapowiadało się na to, że przestanie. Wewnątrz mnie poruszyło się coś zimnego i oślizgłego sprawiając, że aż zrobiło mi się niedobrze. - Elaine - wypowiedziałem jej imię, ale chyba zbyt cicho. Nie usłyszała mnie. Ledwo skończyła kolejne zdanie, a ja przesunąłem wolną rękę wprost na jej usta. Nie zakryłem ich całą dłonią. Jedynie nakryłem własnym wskazującym palcem. - Przestań, proszę. - Było po mnie widać nie tylko zmieszanie. Pomimo moich ogromnych starań, zauważalny był również fakt, że tego typu peany wcale nie sprawiają mi przyjemności, a wręcz odwrotnie. Gdzieś tam uderzają o moją wątłą pewność siebie i zamiast ją podbudować, jeszcze bardziej pogłębiały brak wiary w siebie. Spojrzałem na swoją własną rękę. Powietrze wokół mnie zafalowało, kiedy spełzła ze mnie cała metamorfomagiczna osłonka. Nieco bardziej szorstka, niż normalna skóra dotknęła jej policzka, kiedy mój palec przewędrował z jej ust wprost na niego. - Popatrz na mnie - poprosiłem, samemu unosząc wzrok, aby skrzyżować z nią spojrzenia. Siedziałem tak obok niej kompletnie nagi emocjonalnie. Towarzyszyły mi głównie strach i ból, co zapewne mogło ją zaskoczyć, skoro mówiła o mnie same miłe rzeczy. - Jesteś pewna, że on jest tą samą osobą, za którą go masz? - Zapytałem, nieustępliwie łowiąc jej spojrzenie. Skonfrontowałem się nie tylko z nią, ale również z samym sobą. Przyjąłem do wiadomości mroczne elementy własnego charakteru i gotów byłem stawić im czoła, a także rozbić bańkę, którą być może otoczyła się Elaine. Miałem wrażenie, że prowadziliśmy już raz podobną rozmowę i nie skończyła się ona dobrze. Mimo wszystko wciąż miałem poczucie, że potrzebuję jej to robić. Uświadamiać ją. Przypominać jej, że jest we mnie zdecydowanie więcej faktycznych, fabrycznych wad, aniżeli perfekcji, z której warto byłoby brać przykład.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Przymknęła na moment oczy, by nacieszyć się jego dotykiem. Otworzyła, gdy się odezwał. - Wyglądasz jakbyś miał jeszcze wiele tajemnic. - ona za to niewiele, co raz na jakiś czas przywodziło na myśl słabą obawę, że nie jest aż tak ciekawą osobowością. Na szczęście obecność licznej rodziny, uczucia jakimi była obdarzana porządnie usuwało ten tryb myślenia. Czuła zaszczyt mogąc wiedzieć o Rileym więcej niż większość osób. To znak, że jej zaufał, a o to zamierzała gorliwie dbać, by się na niej nigdy nie zawiódł. Zapewne gdyby była w lepszej kondycji, pomyślałaby dwukrotnie zanim zaatakowałaby go serią komplementów. Nie wzięła pod uwagę, że mógłby zareagować w negatywny sposób, a oczekiwała jedynie, iż chciałby aby przestała go wpędzać go w zakłopotanie. Sama była namacalnym przykładem osoby łasej na pochwały, które pozwalały jej podbudować własną pewność siebie. Nie poczucie wartości - mimo, że dziś było odrobinkę zachwiane - ale pewność i wiarę w siebie, czego sporo utraciła wczorajszego wieczoru. Pochłonięta wyjaśnianiem tego ile dla niej znaczy nie zauważyła, że sobie tego nie życzył. Gdy zakrył jej usta, popatrzyła na niego z zaskoczeniem. Widząc wyraz jego oczu, wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz. Straciła siły. Chciała zrobić coś miłego, a odniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Jeśli tliły się w niej jakieś resztki pewności siebie, teraz umarły. Zmarszczyła brwi bardzo zatroskana, a w sercu poczuła złość… skierowaną na siebie, bowiem gdyby siedziała cicho to nie doprowadziła go do takiego stanu… Gdyby nie zakrywał jej policzka, z pewnością odsunęłaby się z zniezrozumiałego powodu. Kątem oka dostrzegła znajome poruszenie skóry, co było dowodem na najście zmiany metamorfomagicznej. Patrzyła mu w oczy, a więc kolejny raz mogła być świadkiem, jak się odsłania przed nią. Widok jego zabliźnionej okrutnie twarzy nie wstrząsał nią tak, jak za pierwszym razem. Ostatnim razem wywarła na nim pewną presję, aby odsłonił swoją prawdziwą twarz. Drugi raz odkąd są ze sobą tak blisko, pokazał się z własnej woli. Intencje jednak były zgoła dalekie od tych, jakie by chciała aby były… Widząc w jego oczach strach, mogłaby w stanie zrozumieć, że w jego naturze leży bardzo głęboka niepewność i obawa przed podrzuceniem. Ale ból? Czy ona właśnie skazała go na wewnętrzne cierpienie? Zrobiło się jej zimno, a gdzieś w tym uczuciu pojawiła się kłująca złość. Zacisnęła zęby na dolnej wardze, wpatrywała się z uporem w jego niebieskie oczy. - On? - zapytała cicho, z niedowierzaniem i odrobinkę ostrzej niż zamierzała. Upomniała się w myślach, choć jakże trudno jej było wobec tak skrajnego braku wiary w siebie. Odniosła wrażenie, że żadne z jej pełnych zachwytu słów nie ma żadnej mocy naprawczej. Nawet odrobiny. - Nie odwołam żadnych z moich słów, choćbyś miał milion razy sprawdzać czy nie zmienię zdania. Naprawdę wydaje ci się, że za dziesiątym razem jednak mi się odwidzi? - wodziła wzrokiem po oszpeconej skórze jego twarzy, po dłoni, której ubranie skrywało pozostałą część okrutnej pamiątki, z którą musiał żyć. Pogłaskała dłoń, którą trzymał na jej policzku ale tylko po to, aby wiedział, że odsuwa się nie z obrzydzenia (którego na jej twarzy po prostu nie znajdzie) a z powodu goryczy zmieszanej z jakąś złością. Nie była na tyle spokojna, aby móc to rozdzielić i jakoś przesiać przez rozsądek. Oparła się plecami o stos poduszek, a jej skrzyżowane pod biustem ręce mówiły same za siebie. Popatrzyła na nań ze zmarszczonym czołem. - Jeśli czegoś nie chcesz, powiedz mi to wprost, Riley. Ja doskonale pamiętam, co skrywasz pod metą. - zniżyła głos do szeptu ale też nie mówiła już z tak wyczuwalną goryczą. Jakby nie miała na to dziś sił…? - I to mnie nie zniechęca, a motywuje by cię lubić jeszcze bardziej. By cię przytulać więcej i mocniej niż innych. To naprawdę dla ciebie takie dziwne? - zapytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi. Sięgnęła po jedną z poduszek i ułożyła ją między swoim brzuchem a zgiętymi kolanami. Zaczynała odnosić wrażenie, że to ona zachowuje się dziwnie i nienaturalnie mając śmiałość akceptować Rileya w tak oszpeconym stanie. Co miała zrobić, że się w nim zakochała wiedząc jak wygląda naprawdę? Musi znaleźć sposób, by jej uwierzył, bo inaczej któregoś dnia go opieprzy, a wolałaby, aby nie znał jej od tej niekorzystnej strony.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Widząc jak reaguje na moje słowa, miałem jeszcze większą ochotę aby od niej uciec. Nie byłem gotowy na mierzenie się z czyjąś akceptacją. Zdaje się, że tak długo już żyłem bez nawet odrobiny pozytywnego uczucia, iż zdążyłem już zapomnieć, że celem życia powinno być dążenie do szczęścia, zamiast nieustanne umartwianie się. Mimo wszystko taki właśnie byłem. Za pozornymi fragmentami uśmiechów i epizodów radości, moje życie było dla mnie jedynie smętną namiastką tego co miałem niegdyś. Porażająca zmysły tęsknota i wyrzuty względem samego siebie napędzały mnie ku drodze do autodestrukcji, co odczułem aż nazbyt silnie po spotkaniu z Finanem Gardem. On widział mnie nagiego i zajrzał w tym stanie wprost w moje serce, w mą brutalną duszę stłamszoną tlącymi się we mnie fragmentami lojalności. Smutek obmył mnie niczym poranny, jesienny deszcz, ale wokół mnie nie było już barwnych liści o intrygujących mnie kształtach. W obliczu potencjalnej straty kogoś bliskiego znowu gasłem. Jak płomień świecy nakryty kocem. Dławiąc się własnymi emocjami w pewnym momencie po prostu przestałem na nią patrzeć. Pozwoliłem jej się dotykać, ale w moim umyśle nie postała nawet jedna myśl o tym, że jej słowa mogły być szczere. Tak po prostu, spłynęły po mnie, a chociaż kurczowo czepiały się mojego płaszcza i próbowały wedrzeć się do głowy, jakoś tak zupełnie nie trafiały na podatny grunt. Jeśli wcześniej on we mnie był, po spotkaniu z bystroduchem i wchodzeniu w płomienie z nieprzytomną Elaine zupełnie ze mnie wyparowały. Poczułem się tak bezsilny jak jeszcze nigdy dotąd i paradoksalnie odepchnięty. Miałem wrażenie, że Swansea zupełnie jeszcze tego nie dostrzega. Ja utożsamiałem swoje blizny z właśnie tą częścią mojej osobowości. Skłonną do przemocy, nieczułą na pokrywającą dłonie krew i flaki. - Nie wiem, Elaine. Myślę, że kiedyś możesz zajrzeć głębiej. Spojrzysz w otchłań, a kiedy już to zrobisz, zrozumiesz dlaczego uważam, że mogłoby ci się „odwidzieć”. - Odpowiedziałem nie zdając sobie sprawy z tego, że zacząłem operować zupełnie innym tonem głosu. Poważnym i dziwnie wyzbytym z emocji. Nagromadziło się ich we mnie tak wiele, że nie byłem w stanie myśleć logiczniej oraz zapanować nad cała tą sytuacją, wymykającą mi się spomiędzy palców. Zdążyłem ledwie musnąć dotykiem końcówki jej włosów, gdy odsunęła się ode mnie. I tak złamała mi tym serce. Potrzebowałem tego w tym momencie zdecydowanie bardziej od pochlebstw, w które nie dawałem wiary. Po mojej minie mogła poznać, że nie czuje się teraz na siłach, aby dalej prowadzić tę rozmowę. Nie rozumiałem jej upartości w tej kwestii tak samo mocno jak zapewne ona nie pojmowała mojej, gdy przychodziło do kwestii nieakceptowania samego siebie. - To nie jest kwestia tego czy czegoś chce czy nie. - Odpowiedziałem, zjeżony na samą świadomość, że mogła to odebrać w ten sposób. Odsunęła się, więc nic nie powstrzymywało mnie już od tego, aby samodzielnie wstać. Zsunąłem się z łóżka wprost na podłogę i ponownie wcisnąłem na stopy własne buty. Nie miałem płaszcza. Zostawiłem go gdzieś w domu Swansea z nadzieją, że cały ten dzień zakończy się inaczej. - A czy jesteś pewna czy wiesz co kryje się tutaj? - Musnąłem delikatnie swoją okrutnie oszpeconą dłonią własną skroń, sugerując jej co miałem na myśli. Jednocześnie wyglądałem jakbym opuszkami palców ponownie pomalował swoją skórę gładką farbą. Ukryłem się pod metamorfomagią, ponownie zamykając swoje serce. Zrobiło mi się tak zimno… - To nie jest dziwne, a… obce. Zwłaszcza w obliczu tego jak bardzo bezsilny się teraz czuję. - Odpowiedziałem jej i chociaż serce pękało mi już na samą myśl o tym co zamierzam zrobić, musiałem to uczynić. Nie byłem w stanie na nią patrzeć. W kącikach moich oczu zalśniła wilgoć, gdy dopadły mnie wszystkie towarzyszące mi emocje. Paląca wściekłość, że nie mogłem, zemścić się na jej oprawcy. Bezsilność, bo nie było mnie wtedy przy niej i nie mogłem jej pomóc. Nienawiść do siebie samego, że ona widzi we mnie osobę, która zasługuje na wszystko co najlepsze, podczas gdy ja z upartością hipogryfa rzucam w siebie wciąż nowymi kamieniami. - Przepraszam - dodałem tylko, nie panując już na własnym rozdygotanym głosem. - To nie twoja wina. - Dodałem, a potem obróciłem się na pięcie, deportując się z trzaskiem. Krople moich łez zdążyły spaść na dywan.
| ztx2
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Bardzo długo spała i to dzięki zażyciu eliksiru Słodkiego Snu. Zawinięta była w ogromną pościel, tonęła niemalże w dziesiątkach poduszek rozłożonych po całym łóżku i dywanie na podłodze. Na stoliku obok stały puste i pełne fiolki z eliksirami wzmacniającymi, stare kubki po herbacie, a jeden to nawet z zimną. Talerze po kanapkach, których Faworek nie posprzątał, bo Elaine zakazała mu tutaj wchodzić. Minęły dwa dni od nieszczęsnego napadu, a ona leżała w łóżku i nie ruszała się z niego nawet na krok. Dostała wczoraj wieczorem gorączki i rodzice byli gotowi wezwać do niej uzdrowiciela zanim nie wynegocjowała z nimi zwyczajnego kufla mleka z miodem i czosnkiem z odrobiną eliksiru pieprzowego. Gdy się przebudziła, była bardzo roztrzepana i zaspana. Niestety jej jasne blond włosy były przemalowane w zdecydowanie ciemniejszy, co było ewidentnie efektem przeżyć. Wymieniła sporo listów - z Elijahem, z Caelestine, a nawet z Pandorą, która zaskoczyła ją swoją wspaniałą uprzejmością. Ręka już nie bolała i nie było na niej śladu. Czytała książki, próbowała coś szkicować, jednak nie opuszczała swojego pokoju posłusznie spełniając nakaz ojca, by się grzać. Innymi słowy, dziewiętnastoletnia dziewczyna dostała szlaban od rodzica na wychodzenia z łóżka. Uśmiała się wraz z nim, a jednak posłuchała taty. W pokoju panował bałagan, nawet jak na Elaine to nietypowy. Aktualnie leżała na połowie łóżka, a drugą zajmował śnieżnobiały kociak, którego zabawiała uciekającą sztuczną myszką. Starała się nie myśleć o przykrych rzeczach, a rozkoszować kwitnącą relacją z Rileyem, na którego myśl rozlewała się wokół jej serca spora dawka ciepła. Pocieszała się tym, by nie uschnąć z tęsknoty za Elijahem.
Był wyjątkowo ponury dzień. Słońca prawie nie było widać zza szarych chmur. Pogoda potęgowała przygnębienie i smętne nastroje, które doskwierały domownikom. Wszyscy byli bardzo zmartwieni ostatnimi wydarzeniami. Najpierw wakacyjne tarapaty na Nokturnie, których uczestnikiem była Éléonore, a teraz ten okropny napad na Elaine. Dziewczyna wolałaby przeżyć dwa razy swoją przykrą historię, byleby tylko jej najdroższa siostrzyczka nie musiała przechodzić przez to, co wydarzyło się dwa dni temu. Wolała nawet nie wyobrażać sobie, co czuje Elijah. Czy jest w stanie w ogóle myśleć o czymś innym? Na szczęście historia w miarę dobrze się zakończyła. A mogła o wiele, wiele gorzej... Ciarki przeszły przez całe ciało Élé na samą tę myśl. Niosła właśnie ze sobą wielką, drewnianą skrzynkę. Dość ciężką, bo wypełnioną po brzegi. Miała w niej wiele skarbów i żywiła nadzieję, że choć trochę poprawi nastrój swojej siostrze. Gdy wreszcie dotaszczyła ją pod drzwi pokoju Eli, z ulgą postawiła to ustrojstwo na ziemi. Zapukała cicho w drzwi, ale nie czekała na hasło, wiedziała, że może wejść. - Hej, Kwiatuszku - zawołała wesoło w stronę siostrzyczki. Czy raczej... w stronę kokona, który znajdował się w tym momencie na łóżku. Bardzo ją ten widok rozczulił. - Zamieniasz się w motyla? - zażartowała. Wzięła ponownie skrzynkę w ręce i usiadła z nią na skraju łóżka. Uważała, by nie strącić żadnej z rzeczy, a przede wszystkim - kota! Wszak kot na łóżku to świętość. Spojrzała na Elaine i ściągnęła brwi. Dziewczyna wyglądała już znacznie lepiej, ale nadal widać było u niej zmęczenie tym wszystkim. Dowodem na jej kiepskie samopoczucie był też ciemny kolor włosów. Bądź co bądź, Iskierka nadal wyglądała w nich pięknie. Nie ma takiej fryzury, w której wyglądałaby źle. - Przyniosłam Ci trochę rupieci - powiedziała, wskazując wzrokiem na ową skrzynię skarbów. - Wiesz, żebyś nie miała tutaj za czysto... - uśmiechnęła się i omiotła wzrokiem rozgardiasz, który panował w pokoju. Wyjęła różdżkę z tylnej kieszeni spodni i skierowała ją w stronę brudnych kubków - Chłoszczyść! - wypowiedziała, a kubeczki wnet stały się z powrotem zdatne do użytku. Z bardzo dumną miną, powróciła wzrokiem do tej sterty rzeczy, którą tutaj przywlokła. A przywlokła sporo: kilka czekoladowych żab, dwie książki, starą maskotkę sowy, którą odnalazła niedawno na strychu, wełniany sweter, no i najważniejsze - pudełeczko wypełnione fotografiami, które jakiś czas temu zrobił dla nich Eli. Wyjęła je jako pierwsze i podsunęła w stronę siostry. - Gabryś zaraz wpadnie, no nie? - zapytała, jednocześnie odpakowując jedną z czekoladowych żab. Przy takiej pogodzie mogła jeść słodycze non stop. Dziękowała genom za swoją przemianę materii i to, że nie musiała zbytnio zwracać uwagi na pochłaniane kalorie. - Masz ochotę? - zwróciła się do siostry z promiennym uśmiechem. Bardzo chciała poprawić jej humor. Wiedziała jak jej ciężko, szczególnie, gdy nie ma przy niej Elijaha. Może choć odrobinę załata tę pustkę w jej sercu.
Nie spał całą noc. Nie mógł przeżyć tego wszystkiego, kiedy dowiedział się co się stało Elaine praktycznie od razu poleciał do domu - nie miał jednak możliwości spotkania się z kuzynką, bo ta po prostu już spała. Swojemu wujostwu kazał przekazać Iskierce krótką informację, po czym wrócił do zamku. Na swoje nieszczęście dzień później miał kilka ważnych esejów do oddania, a potem zajęcia z Edgarem do późnego wieczora, więc u swojej kuzynki zjawił się dopiero dwa dni po wszystkim. Nie mógł sobie tego wybaczyć - jak on mógł nie trwać przy łóżku kuzynki, kiedy ta przeżywała to wszystko. Co ważniejsze, jak mogło go nie być, kiedy to wydarzenie miało miejsce, jak nie mógł jej nie obronić. Łzy mu stawały w oczach na samą myśl jak to wszystko mogło się skończyć - i jak się skończyło, bowiem to co się stało także nie było niczym przyjemnym. Nie wstydził się swoich uczuć, nie bałby się rozpłakać jak mała dziewczynka, na całe szczęście udało mu się opanować zalewającą go falę rozżalenia, złości i rozgoryczenia. Musiał wspierać blondynkę, a nie zmuszać ją do pocieszania jego własnej osoby. Zebrał się w sobie i wszedł do rezydencji. Miał ze sobą kilka drożdżówek i słodkich bułeczek cynamonowych z pobliskiej sypialni. Nie wiedział czy Elaine coś jadła, ale ich zapach powalił go, kiedy przechodził obok lokalu i nie mógł ich nie kupić. Od razu po przestąpieniu progu domu dopadł go skrzat domowy, który zaczął mu opowiadać o panience. To od niego dowiedział się, że Éléonore już tam była. Przyspieszył kroku i po schodach praktycznie wbiegł, po czym wpadł do pokoju Iskierki bez wcześniejszego pukania, wypełniając pokój aromatem świeżego pieczywa. Skrzywił się lekko na widok ciemnych włosów i tego całego nieporządku, szybko się jednak zreflektował i jego twarz przyozdobił wielki uśmiech. Już po chwili ostrożnie przytulał drobniejszą dziewczynę, starając się jej nie skrzywdzić, tylko przekazać wsparcie i wszelkie pozytywne odczucia. Kiedy się odsunął przywitał się ze starszą z dwóch pięknych kobiet obecnych w pokoju, również przytulając ją krótko i pomiział kociaka pod bródką. Usadowił się wygodnie, po czym wyciągnął swoje zakupy o których zapomniał. - Nie wiem czy macie ochotę, ale nie umiałem minąć tego sklepu, kiedy poczułem ich aromat - powiedział, otwierając papierowe torby i wyciągając z nich jeden z wypieków. Znalazł gdzieś obok łóżka w miarę czysty talerzyk, po czym położył zdobycz na nim i podsunął metamorfomażce, komentując, że podarowany został z miłością. Nie przygotował się tak jak Élé, ale mimo wszystko miał nadzieję, że sama jego obecność pomoże trochę oswoić się w tym wszystkim pani Prefekt. Wiedział, że nieobecność Elijy była mocnym ciosem dla bliźniaczki blondyna, chciał więc jak najlepiej zastąpić swojego ulubionego kuzyna. - Masz na coś ochotę Królewno? - uśmiech mu nie schodził z twarzy, głównie chyba przez ulgę. Upewnił się, że Elaine nic aż tak poważnego nie jest, a to chyba było najważniejsze.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zwinięta w kołdrowy kłębuszek grzała się na swoje sposoby, pozbawiona mocno cielesnego wsparcia drugiego człowieka. Nie skarżyła się jednak ani nie zdradzała, że potrzebowała bardzo długiego przytulenia. Gdy tylko pojawi się ktoś na horyzoncie… ledwie o tym pomyślała, a w pokoju znalazła się już siostra. Wygrzebała się zatem z kołdry, ucałowała kocią główkę i usiadła, roztrzepana, nieumalowana, bez "włączonych" metamorfomagicznych ulepszeń ciała. Stosowała ich kilka - włosy i wzrost - i bez nich wydawała się jeszcze bardziej stłamszona. Dopiero dostrzegłszy wzrok siostry zauważyła, że leżała z czarnymi włosami. Nie miała sił ich poprawiać. Uśmiechnęła się smutno, gdy Éléonore wyczyściła kubki po kawie orzechowej, którą pokochała dzięki Gabrysiowi. - Dzięki, Élé. - sięgnęła po bawełniany sweter i zanurzyła w nim nos, doceniając znajome kochane zapachy. Zdjęła z siebie bluzę dresową i rzuciła ją na krzesło, na którym była już góra prania do zabrania. Wygląda na to, że zabraniała Faworkowi wchodzić tu sprzątać. Zadrżała z zimna, a więc czym prędzej wsunęła na siebie bawełniany sweter, od razu naciągając na dłonie jego rękawy. Wyjątkowo nie zarzucała siostry słowotokiem, a przyglądała się jej z ulgą. - Chyba tak. Żabom nie odmówię. - poczęstowała się z ochotą, jednak ledwie wzięła ją do ręki, ta zwiała ku uciesze kocura, rzucającego się za nią w pogoń. Westchnęła z rezygnacją, porzucając pomysł walki o czskkladową żabę czy powstrzymywania kotka przed zjedzeniem jej. Popatrzyła błagalnie na siostrę, aby pomogła jej pochwycić rozbrykanego kocura. W tym samym momencie do pokoju wszedł Gabriel. Skrzywił się, przez co się zawstydziła. Wyglądała paskudnie i doprowadziła pokój niemalże do stanu nieużywalności. Zapewne będzie musiała wpuścić nazajutrz tu Faworka i cierpieć wewnętrznie od jego skrzekliwego biadolenia. Przytulił ją zbyt krótko, ale dał za to smakołyki, które tym razem nie uciekły jej spomiędzy dłoni. Odetchnęła z ulgą widząc ich tak blisko. - Tak. Możesz. Przytul. - zabrzmiała może nieco dziecinnie, jednak nie potrafiła tego powstrzymać. Odłożyła na moment talerzyk na łóżko i wpakowała się Gabrielowi na kolana, aby skulić się przy jego torsie. Pachniał bułeczkami cynamonowymi i nosił jeszcze na sobie chłód z dworu. Zgarnęła za ucho kosmyki włosów, opierawszy się o kuzyna sięgnęła po bułeczkę i przyniesione fotografie. - Jesteśmy niemal jak bliźniaczki na tych zdjęciach. - odezwała się w końcu pełnym zdaniem. Wgryzła się w miękką, pachnącą bułeczkę i przeglądała zdjęcia. - Gabrysiu, też powinieneś zapozować przed Elim. Brakuje mi kilku nowszych twoich zdjęć. - wskazała brodą na ścianę, na której wisiała już imponująca kolekcja będąca zarazem historią najmłodszego pokolenia. Popatrzyła na Élé ciepło. - Zanim Eli wróci… pomożesz mi się ogarnąć? Nie umiem naprawić włosów. Eli mi pomagał a teraz tak jakoś… - jasne było, że nie chciała zamartwiać bliźniaka, a tak będzie, jeśli zobaczy odcień jej włosów. To był znowuż niepokojący omen, dlatego kierowała prośbę o pomoc do rodzonej siostry. Oparła policzek o obojczyk Gabrysia. Czuła niewiarygodną ulgę, że ma ich blisko siebie. Od razu humor się jej poprawił.
Starała się brzmieć radośnie i beztrosko, ale tak naprawdę była rozbita tym okropnym wydarzeniem. Przykro jej się robiło, gdy patrzyła na Iskierkę i widziała, jaka jest wymęczona. Oczywiście nie dała po sobie poznać, że w głowie roi jej się od negatywnych myśli. Umiejętności aktorskie mocno jej w tym pomagały. Nie będzie siedzieć przy siostrze i płakać ani biadolić, bo nie tego jej potrzeba. Teraz najważniejsze, by miała bliskie jej osoby obok, by czuła rodzinne wsparcie i ciepło. Éléonore postanowiła, że pogodny uśmiech i dobre słowo będą lepszą opcją. Oby w jakimś stopniu jej plan zadziałał. Bardzo zależało jej na tym, by Elaine doszła do siebie. - Nie ma za co, kochanie - odpowiedziała łagodnym tonem. Wybrzmiała trochę jak ich matka, gdy opiekowała się nimi podczas grypy bądź przeziębienia. Trochę ją to spostrzeżenie przeraziło, ale nie skupiła się na nim. Podała czekoladową żabę siostrzyczce. Niestety skubana uciekła, a kociak zaraz za nią ruszył. Swansea westchnęła wymownie z dezaprobatą, patrząc na to niesforne zwierzę. Napotkała wzrok Eli i skinęła jej głową na znak, że zaraz wszystkim się zajmie, a ona nie musi się niczym przejmować i wychodzić z ciepłego łóżka. Szybko pochwyciła kota jedną ręką, a drugą dobyła swojej różdżki. Chciała rzucić jakieś zaklęcie, by czekoladowa uciekinierka zastygła w miejscu, ale w tym samym momencie do pokoju wszedł wyczekiwany Gabryś i żaba czmychnęła przez drzwi wejściowe. No trudno, może Faworek się nią zajmie. Pozostało jeszcze kilka innych, nieodpakowanych. - Hej, Gab! Pachnie wyśmienicie - zawołała do niego i wypuściła kotka z powrotem na ziemię. Przynajmniej nie zdążył zjeść czekolady, chyba byłoby to dla niego niebezpieczne. Podarunek Gabriela wypełnił cały pokój przyjemnym, słodkim zapachem. Poczuła się, jakby była aktualnie w kawiarni bądź cukierni. Miała nadzieję, że Elaine także poczuje się dzięki temu lepiej. Usiadła obok nich na łóżku i poczęstowała się cynamonową słodkością. Spojrzała na nich z czułością w oczach. - Powinniśmy zrobić sobie grupową, rodzinną fotografię - zaproponowała - Kiedy ostatnio taką sobie robiliśmy? Chyba sto lat temu - powiedziała i ugryzła kawałek bułeczki. Była naprawdę przepyszna. Kiedy Ela zwróciła się w jej stronę, wyczuła ogromny smutek w jej głosie. Biedactwo, bez Elijaha była jak wybrakowana. Postara się zapełnić tę pustkę w jej sercu, ale jednak nic nie zastąpi brata bliźniaka. Są jak jedność. Dobrze, że Gabryś mógł dzisiaj wpaść. Jego wsparcie jest nieocenione. - Jasne, Iskierko - uśmiechnęła się do niej czule, a potem zbliżyła nieco i ucałowała ją w czubek głowy. Nie wiedziała do końca, jak może pomóc jej z metamorfomagią. Była zielona w tym temacie. Ale może samo podniesienie na duchu i poprawienie stanu psychicznego już coś zdziała - Może na początek ogarnę trochę tutaj? - zapytała wesoło. Nie chciała prawić siostrze morałów odnośnie bałaganu w pokoju. Jego obecny stan był zrozumiały - Faworek będzie miał trochę urlopu - zażartowała. Przy odrobinie magii upora się z tym wszystkim w mgnieniu oka, a w schludnej przestrzeni człowiekowi szybciej powraca dobre samopoczucie.
Gabriel nie skrzywił się ze względu na to, że Elaine wyglądała źle bądź zrobiła coś źle. Skrzywił się, że jakiś okropny człowiek doprowadził jego kochaną Iskierkę do takiego stanu. Gdyby spotkał tego mężczyznę na ulicy pewnie rzuciłby się na niego z pięściami, nawet jeżeli wiedział, że nie ma zbytnio szans. W końcu Elę uratowała pani Auror, a kimże był taki zwykły student, nie taki znowu najlepszy w zaklęciach w porównaniu do wykwalifikowanej przedstawicielki Ministerstwa Magii? Chyba zamiast skupiać się na samosądach i przelewaniu swojego gniewu w złe działania, powinien napisać list do tamtej kobiety albo po prostu być wsparciem dla Elaine, skoro Elio nie mógł zrezygnować z tego pobytu w Paryżu. Podziwiał bliźniaka Iskierki, że tak po prostu został we Francji. Zastanawiał się jakich argumentów użyła dziewczyna, że blondyn w chwili z którą został poinformowany o tym zdarzeniu nie pojawił się w ich posiadłości w Dolinie Godryka. Pozwolił Kruszynce wpakować się na swoje kolana. Wyglądała na taką kruchą w tym stanie, kompletnie nie przypominała jego ukochanej kuzyneczki. Kiedy wtuliła się w jego tors, objął ją ciasno swoimi rękoma i zaczął uspokajająco miziać ją po plecach, kręcąc mniejsze i większe kółka oraz różne mało spójne kształty, których nie dało się zbytnio określić. Skrzywił się nieco na wspomnienie o pozowaniu, jednak zachował twarz, nie chcąc jeszcze bardziej niepokoić kuzynki. Może i spod takiego kąta go nie widziała, jednak wolał nie ryzykować. - Dziewczyny, wiecie przecież, że nie przepadam za pozowaniem do zdjęć. Co one pokazują oprócz sztucznego uśmiechu? - Zapytał, jednocześnie sięgając po bułeczkę cynamonową, w którą chwilę później się wgryzł. - Co więcej, jeżeli znajdziecie kogoś na tyle szalonego kto uwieczni na jednej fotografii Cassiusa i Eliję, to sam zapisuję w tej katastrofie - zaśmiał się dźwięcznie, odchylając się nieco na swoich ramionach tylko po to, by chwilę później przenieść swój ciężar ciała na jedno z nich, a drugim sięgnąć do ciemnych włosów kuzynki i nawinąć je sobie na palec. - Zapomniałem już jaka jesteś piękna w ciemnych włosach, Iskierko. - Połaskotał ją za uchem. Bardzo zależało mu na tym, żeby poprawić ogólny nastrój swojej ukochanej kuzynki, a zbytnio nie wiedział jak to zrobić. Przez swoje zachowanie popadał w pewien paradoks - wolał obserwować ludzi, żeby lepiej rozumieć ich zachowania, jednak przez to brakowało mu doświadczenia w sytuacjach, które nie były dość szablonowe, by wpasować się w wypracowane przez niego odpowiedzi. Musiał kombinować i sam nie był pewien czy mu to wychodziło.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Powinna zawstydzić się bałaganem w pokoju, kiedy przyjmowała gości. Niestety nie miała w sobie tyle energii i motywacji, by chociażby poprosić Faworka o pomoc. Jego wszędobylstwo i hałas nie były jej na rękę, a szczerze powiedziawszy potrzebowała przytulenia, ciszy i spokoju. Z siostrą i kuzynem było jej to dane, a więc musieli jej jednorazowo wybaczyć ten syf. Uśmiechnęła się blado, choć z wdzięcznością do Éléonore za propozycję ogarnięcia. Gabrysiowi by na to nie pozwoliła, ale jak wiadomo, posada siostry rządziła się innymi prawami. Westchnęła cicho z ulgą, kiedy odpowiedział na jej przytulenie i objął jej plecy. Przymknęła na moment powieki i otarła usta z okruszków po ciepłej słodkiej bułeczce. Czuła się bezpieczniej, otoczona ciepłem i ich łagodnością, a to było właśnie to, czego jej skołatane nerwy teraz potrzebowały. - Gabrysiu, masz bardzo fotogeniczny wyraz twarzy. Na jedno malutkie zdjęcie się zgodzisz, prawda? Dla swoich ukochanych kuzynek? - podniosła wzrok, spoglądając na niego prosząco i cóż, starała się wyglądać przekonywująco. Być może grała mu teraz na uczuciach i powoływała się na rodzinną miłość, ale zaiste, Éléonore miała rację. Musieli odświeżyć kompozycję zdjęć, a Gabryś zgrabnie unikał przebywania na zdjęciach. - Mamy już jedno takie zdjęcie, ze świąt. Pamiętacie? Wpadłam z Cassim w choinkę, Eli się z nim pobił, a ty Gabi mnie przytulałeś, bym nie płakała jak dzieciak. Ach, Élé, pamiętasz jak rodzice potem byli wściekli i ich udobruchałaś? - wspominki rozluźniały atmosferę i odpędzały resztki zdenerwowania i smutku. Uśmiechnęła się drugi raz do kuzyna, gdy skomplementował barwę jej włosów. Doceniała słowa, jednak ich kolorystyka miała solidny wydźwięk, co Elijah i Éléonore mogli odczytać - przygnębienie. Wolałaby wrócić do blondu, jednak sama nie potrafiła. Wierzyła, że ze wsparciem siostry się uda. Czasami wystarczyło być obok, by się udało. Tak też było dzisiejszego popołudnia. Czas, jaki poświęcił jej Gabryś i Élé sprawił, że łatwiej było wrócić do codzienności i przynajmniej dzięki ich wsparciu zakończyły się łatwe do wywołania ataki płaczu. Wszystkie bułeczki zostały zjedzone, a pozostały po nich jedynie okruszki rozsiane po pościeli, którymi zainteresował się Łobuz. Wyciągnęła dłoń do siostry, by ją uścisnąć i jakoś werbalnie dać znak, że docenia ich obecność. W ciągu całego popołudnia kilkakrotnie powiedziała im jak mocno ich kocha i cieszy się, że przyszli. W pewnym momencie do pokoju zapukał jej i Élé tata wspominając coś, że zaraz przyjdzie uzdrowiciel i jeszcze raz na nią zerknie, a zatem trzeba się rozejść. Umówiła się z nimi na następny dzień i wiedziała, że może na nich liczyć. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
| zt x3
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Tak dawno nie rysowała... a więc spędzała wolny poranek właśnie na odstresowaniu się właśnie poprzez szkicownictwo. Drzwi do pokoju były uchylone, bowiem ich domowy skrzat notorycznie zapominał je zamykać. Nie zauważyła tej niedogodności bowiem myśli miała pochłonięte aktualnymi problemami, a dłonie rysunkiem oczywiście przedstawiającym brata. Długie platynowe włosy rozlewały się na jej ramionach i opadały na twarz, gdy pochylała się nad biurkiem, by poprawić kształt dłoni. Palce miała brudne od gryflu, jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. Zastanawiała się w jaki sposób ma porozmawiać z bliźniakiem na temat jej przyszłej wyprowadzki. Chciałaby zamieszkać z Rileyem, jednak jednocześnie nie chciała pozostawiać brata. Martwiła się o niego, martwiła się o wiele osób w swojej rodzinie, wszak ktoś musiał to robić. Kot spał na jej poduszce, a ona rysowała i końca nie było widać. Czy Elijah będzie zraniony, gdy nakreśli mu pomysł Rileya? Kochała ich obu z całego serca lecz w końcu nadejdzie moment, gdy wyfruną z rodzinnego gniazda. Kiedyś myślała, że będą mieszkać razem, a dzisiaj... sama nie wiedziała jak ma to ująć w słowa. Założyła nogę na nogę i przerwała na moment szkic. Wplotła palce we włosy i oparła łokieć o biurko, wzdychając przy tym ciężko. Od początku ferii nie potrafiła tryskać humorem tak jak to zazwyczaj bywało. Uśmiechała się, jej spojrzenie zawsze było ciepłe, ale nie mogła zebrać się w sobie, by jednak pomimo ciężkich ferii (podczas których ani trochę nie odpoczęła) jakoś brnąć dalej. Położyła dłoń na rysunku i przesunęła palcami po niedokończonym policzku Eliego niczym w pieszczotliwym geście. Co dalej będzie?
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Krople krwi rytmicznie skapywały mi na pierś. Cały rękaw miałem już ciężki od krwi, tak samo jak szatę na piersi, która wyglądała jakby stało mi się coś poważniejszego. Krwawe łzy nie przestawały cieć, wprost przeciwnie, oczy łzawiły mi coraz mocniej, a ja widziałem coraz gorzej. Nie byłem nawet w stanie znaleźć eliksiru wiggenowego w swoim pokoju, bo zwyczajnie wszystko prezentowało się jakby było za mgłą, bądź bardzo grubą, szkarłatną szybą pobrudzoną odciskami palców. Wyszedłem więc z domu, nawet nie mając pojęcia czy różdżkę wciąż mam ze sobą czy już nie, zanadto zaaferowany próbą odzyskania stabilnej wizji i nieustannego ocierania twarzy. Mrugałem często. Moje rzęsy zagęściły się od krzepnącej na nich kropelek krwi. Zakradłem się pod dom Elaine, wybierając tylne wejście. Pamiętałem które okno było jej, ale i tak strasznie dużo czasu zajęło mi przebiegnięcie przez podwórze w taki sposób, aby nie zwrócić na siebie zbędnej uwagi. Nie dlatego, że ktoś jakoś wyjątkowo uważnie je obserwował. To po prostu ja nie wiedziałem gdzie się znajduję. Myliłem każdy krew czy cień z tym, który już raz minąłem. Dlatego kiedy wreszcie udało mi się odszukać odpowiednie okno niemalże westchnąłem z ulgą. Poznałem je też tylko dlatego, że dojrzałem za nim jasnowłosą postać. U Swansea mógł być to dosłownie ktokolwiek. Elaine była przecież bardzo podobna do Éléonore i do swoich rodziców. Rad byłem jednak tylko i wyłącznie, że nie wpadłem do pokoju Cassiusa, a ucieszyłbym się teraz nawet z otwierającego mi okno Elio. Uczepiłem się palcami parapetu, wspinając się na niego ramionami i taki podparty o niego łokciami zastukałem kilka razy w szybę, modląc się o to, aby Ela nie dostała na mój widok ataku serca.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Płynęła myślami niezbadanymi ścieżkami zamknięta mocno w odmętach swojego umysłu. Nie była ani czujna ani spostrzegawcza ani tym bardziej nie wyglądała przez okno, mimo że przy nim siedziała. Gdyby ktoś wszedł teraz do pokoju to zapewne zorientowałaby się dopiero wtedy, gdy stanąłby za jej plecami. Tak się właśnie dzieje, gdy pozwala myślom płynąć, a palcom obejmować rzeźbiony ołówek od Billie. Podniosła głowę i wyprostowała kark słysząc stukanie. Potrzebowała dwóch sekund, by zlokalizować źródło i to, co ujrzała przez szybę wydusił z jej gardła krzyk. Zerwała się na równe nogi, aż krzesło na którym siedziała przewróciło się z dywan, zaś jej włosy od razu pobielały aż po końcówki, a ona sama o dziwo nie została sparaliżowana strachem. Zawdzięcza to temu, że za oknem był Riley... ale na Merlina... w jakim stanie?! Dopadła do okna i z szeroko otwartymi oczami popatrzyła na pokrwawioną twarz chłopaka. Nie miała pojęcia gdzie było źródło jego ran, bowiem krew była wszędzie. Zadziałała w niej ta sama adrenalina, która pozwalała jej w krasnoludzkich podziemiach udzielić pomocy Elijahowi - rzadka sytuacja, a jednak dowodząca, że potrafi działać mimo, że jej organizm czasem wolałby zemdleć aniżeli zmobilizować się do intensywnego działania pod wpływem stresu. Zamaszystym ruchem zgarnęła bladobrązową różdżkę z biurka, przytknęła jej kraniec do szyby i wyraźnym "Sabuli" transmutowała szkło w piasek. Nie mogła otworzyć okna, bowiem musiałaby narazić Rileya na kombinowanie w jaki sposób się przytrzymać, wszak wspiął się skubany na piętro (!!), a okno lubi otwierać się na zewnątrz. W ciągu sekundy szyba zmieniła swoją strukturę i zamieniła się w piasek. Opadła na parapet i podłogę lecz tym się już nikt nie przejmował. Szepcząc przerażonym tonem jego imię, pomogła mu wejść do jej pokoju. To nic, że i na nią opadła jego krew. Tego też nikt nie widział. - Na gacie Merlina, Riley. - zdołała z siebie wydusić i trzymając bardzo mocno (jak na swoje możliwości) jego łokieć zaprowadziła go na fotel. Przez te sekundy powtarzała sobie, że skoro zdołał się wspiąć to nie jest umierający. - Poczekaj tu, już ci daję eliksir. - rzuciła nerwowo i dobiegła do szuflady. Chaotyczne poszukiwania skończyły się w taki sposób, że zawartość wylądowała na podłodze i dopiero wtedy wyciągnęła fiolę z mlecznobiałym płynem. Powróciła do Rileya i wręczyła mu ją między palce. - Wy-wypij wszystko. - wydusiła z siebie i pomogła mu poprowadzić rękę do ust. Jej różdżka wypadła gdzieś na dywan, a ona sama zastygła i starała się nie dać porwać panice. Nie była w stanie otrzeć tej krwi. Podała eliksir i na razie musiało to wystarczyć.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wystraszyłem ją, no oczywiście. Starałem się uśmiechnąć przepraszająco, ale w połowie grymasu zaprzestałem. To pewnie wyglądałoby makabrycznie. Skupiłem się więc na tym by jednak nie spaść zaraz na plecy i nie połamać sobie czegoś. Tego by mi jeszcze brakowało. „Poparzony nastolatek z krwawiącymi oczami łamie kręgosłup zakradając się do swojej dziewczyny!”. Normalnie breaking news i pierwsza strona gazety „Życie Hogwartu”. Zacisnąłem mocno powieki, kiedy na parapet i na mnie posypało się mnóstwo piasku. Na szczęście udało mi się nie wziąć oddechu razem z nim i ostatecznie wspiąłem się na parapet, trzymając się ramy okna i w ostatniej fazie korzystając także z pomocy Elaine. - Przepraszam - szepnąłem, jeszcze zanim moje obie stopy dotknęły podłogi. - Nie chciałem cię przestraszyć. Wstawię ci później nowe okno. - Mówiłem trochę bez sensu, bo kto z nas teraz w ogóle myślał o tym oknie? Pewnie nikt. Jednakże byłem tak zaskoczony tym co się ze mną działo, sypiącą się szybą, wystraszoną dziewczyną, że najpierw gadałem, a dopiero potem się nad tym zastanawiałem. Pozwoliłem się poprowadzić, wdzięczny jej za to, że o tym pomyślała, bo chociaż nie dolegało mi absolutnie nic poza oczami, nie byłem pewien czy za moment nie potknę się o jakiś mebel i nie wyląduję twarzą w posadzce. - Dziękuję - szepnąłem kiedy mnie posadziła, jednocześnie znowu ocierając krwawiące oczy skrajem szaty. W niektórych miejscach zaschnięta krew zaczynała już pękać. Widać było, że minęło trochę czasu, zanim udało mi się tutaj dostać i przede wszystkim wspiąć. Miałem nadzieję, że nie zostawiałem śladów krwi na elewacji budynku. Bardziej poczułem, że dostaję eliksir, niż zobaczyłem. Zacisnąłem na nim palce, jednocześnie hamując jej ruch, chcący przystawić mi butelkę do ust. - Zaczekaj, to nie ja. To oczy. - Spróbowałem wyjaśnić i faktycznie uniosłem butelkę w górę, ale nie po to, aby wlać w siebie wiggenowy, a aby trzymając palcem ujście szyjki zakroplić sobie eliksir najpierw do zaczerwienionych i przekrwionych gałek ocznych. Ulga jaką wtedy poczułem sprawiła, że westchnąłem. Nawet nie zauważyłem jak suche były moje oczy i zmęczone upuszczaniem ze mnie krwi. Zakropliłem je łącznie trzy razy, aż wreszcie przestało się ze mnie „ulewać”. Wtedy też resztę faktycznie wypiłem, bo zawsze to jakaś pomoc w uzupełnieniu utraconej krwi. Wytarłem starannie policzki tym bardziej czystym rękawem szaty, ale nie widząc co robię zrobiłem to trochę niedokładnie. - Dziękuję - ponowiłem, starając się uśmiechnąć, jakby codziennie zdarzały nam się takie dziwne sytuacje - piaskowe okna, krwawe łzy i doprowadzanie do zawału. - Nie uwierzysz, ale tym razem to chyba nie moja wina. - Zacząłem na swoją obronę, szukając jej dłoni, aby ją ścisnąć. - Miałem ciężki dzień w pracy… - dodałem, jakby to cokolwiek wyjaśniało.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- To ci się nie udało. - odpowiedziała, ale już w trakcie odprowadzania go na fotel. Wyglądał przerażająco i tylko i wyłącznie przejaw rozsądku nie doprowadził do niezbyt mądrej reakcji z jej strony. Riley był osobą, która wprawiała jej serce w szybsze bicie - i nie mowa tu tylko o szaleńczym zakochaniu w jego cudownej osobie, ale właśnie przez o tego typu sytuacjach. Na szczęście był to dopiero (aż?) drugi raz i miejmy nadzieję, że kolejne nie będą dotyczyć nabywania i łatania ran. Szyba w oknie przestała istnieć i nie dało się odwrócić zaklęcia transmutacyjnego, a jednak wolała spać w zimnym pokoju aniżeli zmuszać Rileya do większego wysiłku jakim byłby problem z dostaniem się do środka. Przeniosła wzrok na jego powieki i dopiero po paru głębszych wdechach (powietrze przy nim zabarwione było zapachem krwi) dostrzegła świeże krople spływające po zakrzepniętych plamach na jego policzkach. To nie tak, że mu nie wierzyła, ale musiała sama się upewnić, że nie ma innych obrażeń, które mógłby powiedzmy zbagatelizować. - Oczy? To mnie wcale nie uspokoiło, Riley. - zdołała zauważyć i gdy zrozumiała, że sam da radę sobie zakroplić eliksir wiggenowy, sięgnęła po swoją różdżkę. Zamknęła drzwi od pokoju, aby nie zwabić Frytka ani rodziców, bowiem miałaby problem z wyjaśnieniem co się właśnie tutaj dzieje. - Na miłość Merlina, płaczesz krwią i nazywasz to po prostu ciężkim dniem w pracy? - zapytała z niedowierzaniem, odbierając od niego pustą fiolkę - fakt, że wypił resztkę mocno ją uspokoił. - Chyba nie zdajesz sobie sprawy jak wyglądasz. - położyła dłoń na jego policzku. - Nie otwieraj ich jeszcze. Pomogę ci to oczyścić. - uprzedziła, wszak nikt nie lubi gdy celuje się w niego różdżką i to bez zapowiedzi. Z pomocą zgrabnego i zwielokrotnionego "Tergeo" udało się oczyścić jego twarz z zaschniętej i świeżej krwi - oczy pozostawiła jeszcze brudne, bowiem zabrakło jej odwagi, by nakładać na nie jakiekolwiek zaklęcie. - Jak to się stało? Składnik ci uciekał po pracowni i cię czymś zaraził? - chciała siebie jeszcze bardziej uspokoić, więc postarała się wprowadzić odrobinkę humoru w tę sytuację. Drżące palce zdradzały ją, ale nie było to teraz ważne. Transmutowała samonagrzewający się kubek w plastikową miskę, wyczarowała tam wody i po chwili na powieki Rileya opadły lniane i wilgotne chusteczki. Transmutacja bardzo ułatwiała życie, gdy potrzeba było kilku mniejszych przedmiotów, a nie było ich pod ręką.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie pierwszy i nie ostatni raz miałem ją wystraszyć. Uświadomiłem to sobie wyraźnie, gdy myślałem o wspólnym zamieszkaniu. Zaprosiłem ją do tego, zasugerowałem, że będzie to dobry pomysł, a z drugiej strony wiedziałem, iż nie dam rady bez końca unikać wycieczek po nocach. Mieszkając razem nie będę w stanie ukrywać wszystkich swoich sekretów. Wreszcie odkryjemy karty, jakie do tej pory leżały figurami do stołu, ale nie byłem pewien czy chociaż jedno z nas jest na to gotowe. Poza tym spacery po lesie były jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Pozwoliłem sobie milczeć i słuchać tego co mówi. Skoncentrowany na jej głosie szukałem w sobie spokoju, którego potrzebowałem wręcz rozpaczliwie, skoro chciałem się nim dzielić. Nic pozytywnego nie wyniknęłoby z denerwowania jej niepotrzebnie, a to naprawdę nie było nic takiego. Prawdopodobnie, bo sam nie do końca rozumiałem dlaczego zalałem się krwawymi łzami, skoro wszystko zrobiłem tak jak powinienem. Powinienem zapytać o to wuja, bądź ojca, ale zdecydowanie nie powinienem teraz o tym myśleć. Puściłem jej dłoń, aby mogła uzyskać pełną swobodę ruchów. - Nie zdaję - przyznałem w odpowiedzi na to co mówiła i westchnąłem ciężko, bo nie dość, że nie chciałem wiedzieć to i miałem nadzieję, iż tylko Elaine zobaczy mnie w tym stanie. A jeśli nie, to o ile ktoś zobaczył takiego zakrwawionego faceta, pchającego się przez okno niewinnej blondynki, to pewnie już wezwał aurorów na pomoc. - Szczerze mówiąc nie do końca wiem. - Przyznałem, szukając w sobie mocy na to, aby przyznawać się do błędu z taką lekkością, na jaką chciałem stylizować tę wypowiedź. Byłem dość ambitny, nawet jak na Krukona i chociaż zwykle potrafiłem znosić porażki, tak odkąd Elaine obdarzyła mnie uczuciem najwyraźniej zrozumiałem, że mogę. Mogę czuć dumę. Mogę czuć potrzebę bycia coraz lepszym. Mogę chcieć być nieomylny. Nawet, jeżeli nigdy być nie miałem. - Zajmowałem się… - zacząłem, ale nie miałem zielonego pojęcia jak powinienem jej to przekazać, aby przypadkiem jej jeszcze bardziej nie wystraszyć. Miałem wrażenie, że nieszczególnie ma ochotę słuchać o tej części mojego życia, która jest krwawa i mroczna jak cała historia Fairwynów. Z drugiej strony jednak, jeżeli kiedykolwiek miała zostać panią Fairwyn, musiała to rozumieć. Nawet, jeżeli nie zamierzałem wciskać jej pierścionka na palec jeszcze przez bardzo długi czas, byłem jej winien tę prawdę. - Zajmowałem się okiem szyszymory. W pewnym momencie spojrzałem prosto w źrenicę. Poczułem coś wtedy, ale wydawało mi się, że to nic takiego. Pół godziny później zacząłem bardzo łzawić, a niedawno zamiast łez popłynęła krew. - Powiedziałem, skupiony na analizowaniu jeszcze raz przebiegu wydarzeń i pozostając przy zamkniętych oczach, aby Elaine mogła bez przeszkód majstrować mi przy twarzy. Machinalnie położyłem palce na jej biodrze, mając teraz wysoką potrzebę odczuwania, że jest blisko mnie. Prawdę mówiąc, wystraszyłem się prawie tak bardzo jak ona. Wolałem jednak, aby chociaż ona była przekonana, że tak naprawdę zawsze wiem co robię. - Zepsułem ci popołudnie - westchnąłem, uchylając oczyszczoną powiekę, aby na nią spojrzeć. Zaczerwienienie zniknęło. Na szczęście, mogłem przestać straszyć. - Wynagrodzę ci to. - Obiecałem, wciąż pamiętając, aby jednak najpierw wstawić okno.