Idąc jedną z większych ulic w Hogsmeade można trafić na rzeźbę nazwaną przez rdzennych mieszkańców "Białą magią". Przedstawia on dziewczynkę niesioną strumieniem magii ku wielkości jako iż będąc dziećmi, mamy w sobie najczystsze dobro. Przychodząc tu, należy okazać bezwzględny szacunek rzeźbie, chodzą bowiem pogłoski, że jeśli ktoś odważy się ją naruszyć bądź splugawić ją czarną magią, zniesie na siebie potężną klątwę, którą będą cierpieć nawet potomkowie winowajcy. Legendy mawiają, iż osoby o najczystszym sercu odnajdą tu ukojenie. Uwaga. Jeśli Twoja postać para się czarną magią (posiada w kuferku więcej niż 5 pkt z tej dziedziny) i postanowi podejść do rzeźby - przez cały czas pobytu w tej lokacji czuje niepokój i dyskomfort.
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - wydaje Ci się, że wokół rzeźby roztacza się delikatna poświata. Odnosisz wrażenie, że powietrze drży tu od białej magii. Spoglądasz na dzieło, gdy w pewnym momencie widzisz jak jeden z białych kamiennych motyli odrywa się od rzeźby i bezszelestnie zatacza wokół Ciebie koło. Siada Ci na ramieniu i delikatnie porusza twardymi skrzydłami. Spływa na Ciebie miłe, relaksujące ciepło. Efektem tego działania jest zaniknięcie jednej losowej blizny, jeśli takową posiadasz. Jeśli nie - spływa na Ciebie zastrzyk energii, poprawia się Twoje samopoczucie, a Twoje potencjalne zmęczenie zostaje zniwelowane. Po paru chwilach kamienny motyl wraca na swoje miejsce. Uwaga. Jeśli parasz się czarną magią (tj. masz więcej niż 5 pkt z CM) to kamienny motyl, zaraz po nałożeniu na Ciebie ww. efektu nieruchomieje, czernieje, pęka i po chwili zamienia się w proch.
2 - kontemplujesz rzeźbę, gdy po paru chwilach czujesz w kieszeni dziwny ciężar. Wsuwasz rękę i wyczuwasz mały, okrągły przedmiot. Gratulacje, "Biała magia" postanowiła obdarzyć Cię pojedynczym egzemplarzem Kamienia Uśpionego Wspomnienia. O przedmiot upomnij się w tym temacie.
3 - czyżbyś znów napotkał anomalię magiczną? Ledwie podchodzisz, a w Twoich uszach rozlega się przeraźliwie bolesny pisk, który po paru chwilach zamienia się w echo krzyku. Efektem tego działania jest dotkliwy ból głowy, który niestety wymaga leczenia farmakologicznego. Jeśli masz eliksir wiggenowy, załatwi on sprawę, jeśli nie - ból głowy utrudnia Ci rzucanie zaklęć przez cały dzień, a mija dopiero następnego poranka.
4 - wzbudziłeś sobą zainteresowanie... kotów. Nie byle jakich, bowiem o złotawych ślepiach, puszystej, miękkiej śnieżnobiałej sierści. Skąd one się tu wzięły? Naliczyłeś ich cztery, a wszystkie szły w Twoim kierunku. Czujesz, że są przepełnione właściwościami magicznymi, a one zaś... postanawiają się do Ciebie przytulać przez dobrą godzinę. Mruczą, łaszą się całkowicie ignorując innych. Czyżby chciały Cię po czymś pocieszyć? Po upływie czasu odchodzą jak gdyby nigdy nic, pozostawiając po sobie ciepło.
5 - jest coś hipnotyzującego w tych motylach. Przyciągają Twój wzrok i w pewnym momencie zauważasz, że wszystkie delikatnie machają kamiennymi skrzydłami, zaś gdzieś w tle słyszysz dziecięcy śmiech. Czujesz przypływ mocy i pewności siebie, a do końca wątku dosłownie widzisz świat w złotych kolorach.
6 - gdy tylko podchodzisz do rzeźby, tylko Ty słyszysz piękną, cichą melodię. Wsłuchując się w nią odnosisz wrażenie, że ktoś Cię bardzo mocno kocha. Wrażenie jest niezwykle silne i trwa przez kilkanaście minut. Mija, gdy przestajesz słyszeć melodię. Twoja aparycja zyskuje na atrakcyjności, a do końca wątku każdy mieszkaniec Hogsmeade, jeśli na Ciebie spojrzy uśmiecha się do Ciebie przyjaźnie i życzliwie. Wydajesz się bardziej charyzmatyczny.
______________________
Autor
Wiadomość
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Zdecydowanie rozumiała Norwood, ale całe szczęście ją jakoś ominęło to największe sylwestrowe szaleństwo ponieważ nie spędzała końca roku w zamku. Jakoś niespecjalnie przemawiała do niej perspektywa spędzenia wieczoru w otoczeniu uczniów i studentów, którzy w głowie mieli jedynie to, aby zaszaleć w jakikolwiek sposób. W ogóle jakoś niespecjalnie przepadała za imprezami i zamiast tego wolała zaszyć się w rodzinnym domu. - W sumie nawet nie wiem jak to skomentować... Czy Puchoni nie powinni być w ogóle bardziej love is love oraz love wins? Nie dyskredytuj swojego męża tylko dlatego, że jest smokiem przechujem. Oczywiście, że w tej chwili nie mówiła poważnie, ale jej wyraz twarzy kompletnie na to nie wskazywał. Jak w większości sytuacji Mina mówiła raczej jednostajnym tonem, a mimika nie wyrażała większych emocji. W zasadzie można było się tylko domyślać tego, że była to swego rodzaju forma żartu. - W sumie możesz porównać to nieco do zachowania Jamiego. Powiedzmy, że jeśli znajdowałby się w towarzystwie innej wili czy osoby z podobnym pochodzeniem to mógłby tym bardziej zachowywać się w taki sposób wobec postronnej osoby. Mniej więcej tak było ze mną - przytaknęła tylko, gdy tylko Carly podsunęła jej przykład ze swojego otoczenia. Naprawdę trudno jej było czasem wytłumaczyć w miarę prosty sposób jak dokładnie działała jej umiejętność i na czym dokładnie polegała. Sama naczytała się w swoim życiu wielu książek poświęconych temu zagadnieniu. Głównie pod wpływem rodziny, która kładła spory nacisk na zrozumieniu wężoustości oraz poznaniu historii rodu Hawthorne'ów. - Myślisz, że to sprawka jakiejś tajemniczej magii? - spytała jeszcze z lekkim powątpiewaniem. Naprawdę nie miała pojęcia, co mogło sprawić, że zgraja białych kotów nagle zaczęła się nią interesować aż do tego stopnia. - I ostatnio jak sprawdzałam to wężouści raczej nie przyciągali kotów. Niemniej zachęcona przez komentarz Carly schyliła się do futrzaków, które ją otoczyły i postanowiła dać im nieco uwagi, której się domagały. Pogłaskała je z wyczuciem, a te zaczęły mruczeć jeszcze głośniej. Jeden nawet próbował jej się wdrapać na kolana, szukając jeszcze większej bliskości. Zdecydowanie coś tu było na rzeczy.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Wyglądało na to, że Mina ze swoją niechęcią do tłumów, zdecydowanie w tym konkursie na przeżycie zyskała przewagę. Carly zupełnie nie spodziewała się tego, co wydarzyło się na statku, nie wpadłaby na to, że smoki mogą się w jakiś sposób dostać na teren Hogwartu, ale teraz zdecydowanie bardziej uważała, mając cichą nadzieję, że żaden nie zaplącze się w okolice jej rodzinnego domu. Wyjątkowo mogła pogratulować sobie mądrości z powodu oddania smoczego jaja w ręce opiekuna tych zwierząt, dzięki czemu uniknęła prowokowania ogromnych jaszczurek i zachęcania ich do tego, żeby zjawiły się w ukrytym w lesie domku. Nic z tego. Nie z nią te numery, nie wtedy kiedy udało jej się nieco zmądrzeć. - Pfff, też coś! A czy wszyscy Ślizgoni nie powinni być takimi zarozumialcami, jak mój brat? - powiedziała na to zaczepnie, a następnie lekko wzruszyła ramionami. - Ja tam nie oceniam, jak komuś pasuje taki mąż, to proszę bardzo, niech go sobie ma. Ale wiesz, jakoś nie jestem przekonana do tej miłości międzygatunkowej - stwierdziła jeszcze, wzdychając przy tej okazji, a później wysłuchała uważnie Miny, by zaraz wystawić czubek języka i zadać jej pytanie, które tak naprawdę dręczyło ją od pewnego czasu. - Jak właściwie można się zacząć tego uczyć? Bo to w końcu nie jest język, jak każdy inny. Z drugiej strony to trochę tak, bo jak słuchamy choćby niemieckiego, to też najpierw go nie rozumiemy - rzuciła. Później jednak koty przyczepiły się na dobre do Miny, a Carly zaczęła się rozglądać po okolicy, starając się zrozumieć, co tutaj się właściwie dzieje, jednocześnie śmiejąc się cicho z uwagi Ślizgonki. Spojrzała nawet na nią spod przymkniętych powiek, lustrując ją uważnie, jakby chciała sprawdzić, czy może coś się w niej zmieniło i wtedy właśnie znalazła się w pobliżu rzeźby. Nie zauważyła nawet kiedy oderwał się od niej jeden z motyli i pomknął w jej stronę, taka była skupiona na tych futrzakach, które obsiadły Minę z każdej możliwej strony, niemalże całkowicie ją pochłaniając. - Może masz kieszenie wypchane galeonami, a to są profesjonalne złodziejaszki - zasugerowała ze śmiechem.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Cóż jak widać czasami mniej rozrywkowe i nudniejsze życie przekładało się na bezpieczeństwo i zdrowie. Naprawdę wolałaby nie przeżywać podobnych atrakcji jakie smoki zafundowały uczniom Hogwartu w czasie sylwestra na tafli jeziora. Niektórzy pewnie mogliby powiedzieć, że pewnie jakaś wężowa intuicja podpowiedziała jej, aby tam nie iść, ale nic bardziej mylnego. Po prostu było to pragnienie spokoju. Hawthorne wzruszyła jedynie ramionami. W zasadzie chyba naprawdę nie było żadnej jakiejś szczególnej cechy charakteru, która określałaby każdego Ślizgona, bo ci zdarzali się naprawdę różni. Podobnie jak Puchoni zresztą, bo równie dobrze Mina mogłaby w którymś momencie zripostować uwagą, że Carly bywała zbyt wredna jak na wychowankę Hufflepuffu. - Być może przez takie myślenie utracisz prawdziwą miłość swojego życia. Powinnaś być bardziej otwarta - dorzuciła jeszcze, wciąż chcąc drażnić się z Norwood. Nawet nie wiedziała czemu, ale rzucanie podobnych komentarzy i obserwowanie reakcji Scarlett było dla niej niezwykle fascynujące. Nie mogła tak po prostu z tego zrezygnować. - Nauka przez imitację - odparła, a dopiero po chwili zaczęła rozwodzić się bardziej nad tym tematem. - Tak naprawdę nie uczysz się samej wężomowy, ale naśladowania i rozpoznawania jej. Trudność polega na tym, że jest ona niezwykle złożona i ludzie bez daru wężoustości często nie są w stanie odpowiednio rozróżnić poszczególnych dźwięków, a potem ich powtórzyć. Są do siebie niezwykle podobne. Naprawdę nie spodziewała się tego, że jakieś inne gatunki zwierząt zwrócą na nią swoją uwagę do tego stopnia. Tym bardziej, że miała koło siebie czterech różnych urwisów, a tylko dwie ręce, którymi mogłaby obdarzyć je głaskaniem, co pozostawiało dwa kociaki ochoczo łaszące się do niej z głośnym mruczeniem i domagające się podobnej atencji. - Nie sądzę, powinny wiedzieć, że akurat galeonami nie zostałam pobłogosławiona - odpowiedziała, drapiąc jeszcze za uchem jednego kocura, który trącił jej dłoń łbem. Musiał być ku temu jakiś inny powód, ale z pewnością Hawthorne nie doszukiwała go się w postaci znajdującej się od niej w pewnym oddaleniu magicznej rzeźby.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Miłością mojego życia jest gotowanie i nawet jakiś niesamowity smoczy książę nie jest w stanie tego zmienić - stwierdziła Puchonka, doskonale wiedząc, co mówiła i mając świadomość, że mężczyźni byli dla niej przyjemnością, ale z całą pewnością nie byli sensem jej życia i nie zależało od nich dosłownie wszystko. Byli dodatkiem, niczym więcej i dokładnie tak ich traktowała, nie przejmując się za bardzo tym, jak inni ludzie patrzyli na nią z tego powodu. To był ich problem, nie jej i dokładnie tak zamierzała do tego podchodzić. - Aaa, czyli właściwie słuchasz i próbujesz to potem odtworzyć? Jestem ciekawa, jakby mi to poszło, bo w podobnych rzeczach była z reguły całkiem niezła. Może by się teraz też udało - powiedziała z namysłem, ale potem skoncentrowała się już w pełni na szukaniu źródła problemu oraz na kocich przyjaciołach Miny, którzy niesamowicie ją w tej chwili bawili. Na jej komentarz zmarszczyła nos i stwierdziła, że skoro nie śmierdzi galeonami, to zapewne śmierdzi jedzeniem, skoro tak uparcie twierdziła, że to nie może być jakieś zaklęcie. Motyl wylądował na ramieniu i dopiero wtedy zorientowała się, że coś się dzieje. Najpierw poczuła bardzo przyjemne ciepło, nie wiedząc jeszcze, że właśnie w tym momencie została pobłogosławiona zniknięciem blizny na prawej kostce, potem zaś zorientowała się, że w jej najbliższym otoczeniu, na niej samej, znajduje się jakiś robak. Motyl, owszem, ale nadal był robakiem, przez co Carly aż głęboko wciągnęła powietrze, mając ochotę zacząć krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle i wydała z siebie jedynie jakieś nieartykułowane piśnięcie. Nie powinna tak reagować, skoro naprawdę była silna i niezależna i w ogóle nie wiadomo co jeszcze, ale jednak robactwo wpływało na nią tak, a nie inaczej i nie była w stanie absolutnie nic na to poradzić. Uspokoiła się, dopiero kiedy motyl odleciał, a ona mogła zaczerpnąć tchu. - Mówię ci, że to magia jakaś - wymamrotała jedynie, patrząc za motylem, by upewnić się, że ten już jej nie zaatakuje.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
No tak. Mina kompletnie zapomniała że sensem i miłością życia Carly było gotowanie i robienie ciastek, co samo z siebie robiło już z niej prawdziwą Puchonkę. W takim układzie czy to smok czy to człowiek nie mogli w ogóle konkurować z dobrodziejstwami kuchni. Dlatego też po prostu porzuciła temat smoczego wybranka, bo dalsza dyskusja nie miała żadnego sensu. - Mniej więcej, ale jak wspomniałam: nie jest to takie proste - odpowiedziała, bo widziała już jak Norwood zaczyna się zastanawiać nad nauką wężomowy. Może i z zewnątrz wyglądało to jakby zniechęcała blondynkę do podjęcia tych prób, ale jej głównym celem było uświadomienie jej, że wcale nie było to takie łatwe jak jej się w tym momencie zdawało. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej towarzyszka w tej chwili przeżywała chwile grozy związane z nagłym pojawieniem się niewinnego motyla. Hawthorne była w tym momencie za bardzo pochłonięta kocimi towarzyszami, którzy chcieli zagarnąć całą jej uwagę, co im się zresztą niemalże całkowicie udało. Odwróciła głowę w kierunku Scarlett dopiero w momencie, gdy usłyszała nienaturalne piśnięcie dochodzące z jej strony i zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc o co jej dokładnie chodziło. Nie widziała w pobliżu niczego, co mogłoby wywołać podobną reakcję u dziewczyny. - Dobra, jeśli nie podoba się pani ta jakaś magia to możemy sobie stąd iść - zakomunikowała jeszcze, głaszcząc przy okazji kolejnego futrzaka, który głośno domagał się pieszczot. Jakby nie patrzeć to nie miały żadnego większego powodu do tego, aby pozostawać w tym miejscu.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Jakby w życiu cokolwiek było proste - stwierdziła Carly, uśmiechając się do niej lekko. - Daj spokój, wszystko, co nowe, jest zawsze trudne i już się zdążyłam z tym pogodzić i nie zawsze chce mi się sprawdzać, jak bardzo trudne jest to coś, co mi się podoba. Ale może kiedyś jeszcze się przekonam albo zacznę w takim razie bardzo uważnie słuchać tego, co masz do powiedzenia, kiedy rozmawiacie z Faust - uznała, kiwając do siebie głową na znak, że takie rozwiązanie właściwie jej się podobało i nie widziała powodu, żeby go zmieniać. Była pewna, że jeśli tylko będzie się uważnie przysłuchiwać temu, co Mina mówi, kiedyś uda się jej pojąć to, co dziewczyna usiłowała przekazać z innym języku. To również było dobre, ale znowu nie powodowało, żeby musiała sobie tym nadmiernie zaprzątać głowę. I może coś by jeszcze o tym powiedziała, gdyby nie ten motyl, który ją tak wystraszył i w ogóle spowodował, że wyszła na jakiegoś przerażonego Puchona. Zaraz jednak zgodziła się z Miną, że mogły iść dalej, a koty, jeśli tylko miały ochotę, mogły im oczywiście towarzyszyć. Nie miała co do tego żadnych przeciwwskazań, czy czegoś tam, ale ogólnie wychodziła z założenia, że lepiej by było, gdyby znalazły sobie jakieś ciekawsze miejsce do rozmów. - Myślisz, że warto będzie teraz wybrać się do lasu? Chyba jeszcze za czas, na szukanie korzeni i innych takich głupot? A może znowu się mylę ze swoją zielarską niewiedzą? - zapytała, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie, bo autentycznie ostatnie, na czym jej zależało, to na tym, żeby wychodzić na śmierdzącego tchórza. To nie było coś, co by ją bawiło, a poza tym wcale nie bała się aż tak tych całych owadów, więc na pewno była w stanie sobie z nimi poradzić.
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Ostatnio zmieniony przez Scarlett Norwood dnia Czw 8 Cze 2023 - 13:48, w całości zmieniany 1 raz
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
- Proszę bardzo, Faust jest bardzo rozmowna - przyznała jeszcze, gdy tylko Norwood wykazała pewne zainteresowanie tym, aby w razie czego zacząć przysłuchiwać się jej wymianie zdań z wężem, aby móc je naśladować. Nie sądziła, aby faktycznie przyniosło to jakieś efekty w tak krótkim czasie bez usilnych starań, aby odtworzyć mowę węży, która nie była wcale taka prosta, a zawierała wiele niezwykle podobnych do siebie dźwięków, które były niezwykle trudne w odwzorowaniu. Propozycja wspólnego wyjścia do lasu z pewnością należała do tych bardziej ciekawszych. W końcu nie miały nic lepszego do roboty poza mizianiem kotów, które się do nich przypałętały z jakiegoś dziwnego powodu. A przynajmniej doczepiły się do samej Hawthorne. - Zawsze coś się znajdzie. Spora część roślin już kwitnie od jakiegoś czasu także z pewnością możemy coś pozbierać - przyznała, gdy tylko Carly spytała o jej zdanie po czym podniosła się i wyprostowawszy, ruszyła przed siebie razem z Puchonką, aby zostawić za sobą zgraję kotów oraz magiczną rzeźbę.
z|t x2
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Korzystając ze stosunkowo ładnej soboty, wybrałam się do Hogsmeade, zarówno na spacer, jak i małe zakupy. Zabrałam ze sobą parasolkę, tak na wszelki wypadek, przez wzgląd na pogodę, która ostatnimi czasy była mocno nieobliczalna. Jako brytyjka powinnam się była przyzwyczaić do tego praktycznie ciągłego deszczu, a jednak nadal wywoływał we mnie westchnienie pełne rezygnacji. Pewnych rzeczy magia nie potrafiła zmienić, a to była właśnie jedna z nich. Cholernie szkoda. Zaspokoiwszy swój zakupowy szał, postanowiłam się nieco powłóczyć. Wciąż były miejsca, których nazbyt nie odwiedzałam, albo jedynie przechodząc obok, albo w ogóle nie wiedząc, że istnieją. Rzeźba jakoś nie zwracała mojej uwagi, pomimo umieszczenia na jednej z większych ulic, przez które codziennie przechodziły rzesze ludzi. Byłam pewna, że sama też wielokrotnie ją mijałam...dlaczego zatem akurat dzisiaj zwróciła moją uwagę? Co było w niej takie szczególnego? Dziewczynka wznosząca swoje ręce do góry, z szerokim, szczerym uśmiechem, dość mocno przypominała mnie samą. Jak na komendę, moje kąciki ust się uniosły, tworząc jeden z moich uroczych uśmiechów. Ta dziecięca niewinność, nieznająca trudów tego świata i bólu, jaki jest w stanie sprawić. Radość z najmniejszych rzeczy, czystość intencji, które nie są podszyte kłamstwem ani obłudą. Świat byłby znacznie lepszy, gdybyśmy wszyscy tacy byli. Dlaczego zatem nie możemy?
Rzadko wybierał się do Hogsmeade. Zazwyczaj tylko wtedy, gdy zbierała się szkolna wycieczka i pod opieką jednego z nauczycieli uczniowie buszowali w miasteczku. Tym razem jednak przyszedł sam. Powód był dosyć pragmatyczny. Ostatnio jadł dużo więcej cukru niż zazwyczaj. Znacznie więcej. Czekoladowe żaby, fasolki wszystkich smaków, karmelki, żelki i słodkie napoje. Nie miał pojęcia dlaczego tak było, ogólnie nie był wielkim fanem słodkości. Teraz jednak jadł je jak szalony. Wyprawa do Hogsmeade była więc konieczna, aby uzupełnienić zapasy. W drodze powrotnej, z plecakiem pełnym słodyczy, zatrzymał się przy rzeźbie przedstawiającej małą dziewczynkę. Przy jej cokole stała Puchonka, którą kojarzył z korytarzy i lekcji. Elaine. Wcześniej nie zwracał uwagi na kamienny posążek, ale teraz zainteresowanie nim dziewczyny wzbudziło u niego ten sam efekt. Chłopak skrócił dystans. Przed wakacjami poszedłby dalej. Odrzuciłby pomysł, aby odezwać się do prawie obcej osoby, ale obiecał sobie że będzie szukał towarzystwa innych. Może to zdusi to nieprzyjemne uczucie pustki, które towarzyszyło mu zawsze, gdy tylko nie siedział na miotle. - Cześć. - przywitał się. - Dziwna tą rzeźba, co? W przeciwieństwie do Elaine czuł się dziwnie patrząc na kamienną twarz dziecka. Radość zastygła na niej niczym maska wydawała się fałszywa.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Obserwując rzeźbę pod różnymi kątami, powoli w mojej głowie kształtowało się zrozumienie wobec nadanej nazwy. Czystość intencji, radość, chęć zapewnienia szczęścia innym - te cechy śmiało można było przypisać tej "dobrej" części magii. Osobiście nadal uważałam taki podział za bezsensowny, ale...raczej każdy mógł tu wyłapać coś dla siebie. Nawet jeśli uważał rzeźbę za coś, co nie pasowało do tego miejsca. Słysząc słowa przywitania obok mnie, odwróciłam głowę w kierunku głosu. Byłam zaciekawiona, bo nie należał on do nikogo, kogo znałam nieco bardziej. Oczywiście istniała opcja, że słowo nie padło do mnie. Widok krukonka, stojącego obok mnie i przyglądającego się rzeźbie, pozwolił na wysunięcie smielszej decyzji, że faktycznie odbiorca jestem ja. - Cześć. - odpowiedziałam tak samo, z uśmiechem nieschodzącym z moich ust. Kojarzyłam chłopaka głównie przez jego nazwisko i zasłyszane komentarze od moich znajomych. Cześć z nich niezbyt dogadywała się z "niebieskim Baxterem". - Dlaczego uważasz, że jest dziwna? - zapytałam szczerze ciekawa, samej nie zauważając niczego wychodzącego poza granice normalności. Ewentualnie ten uśmiech, jednak był to drobny szczegół. Przekrzywiłam głowę w lewo, w oczekiwaniu na argument od strony chłopaka.
- Hm... - zastanowił się jak dobrze ubrać w słowa swoje myśli. Chłopak, aż podrapał się po szyi w skupieniu. Ta chwila trwała stanowczo zbyt długo, aby nie być niezręczną. - Jest bardzo realistyczna, przez co radość tej dziewczynki wydaje się być sztuczna. Rysy jej twarzy są zbyt prawdziwe, jakby to była permanentnie spetryfikowana osoba. - nie był pewien czy wyraził swój zagmatwany tok myślenia w sposób poprawnie go oddający. Emocji nie probówał nawet tłumaczyć. Ta rzeźba działała na niego kojąco, a raczej jej obecność. Było w jej otoczeniu jakoś cieplej, przytulniej. Ale poza tym wyglądała dziwnie, tak realistycznie, że aż nienaturalnie. - Przepraszam, jesteś Elaine prawda? Leroy. - przedstawił się.
Nieco dłuższa chwila milczenia w żaden sposób mnie nie speszyła. Uznałam, że chłopak potrzebuje więcej czasu na ubranie swoich myśli w słowa. Sama też tak czasami miałam - pomimo określonego stanowiska i posiadania argumentów na jego poparcie, nie raz miałam problem z ułożeniem tego w taki sposób, aby zabrzmiało logicznie dla drugiej osoby. Komunikacja międzyludzka miała to do siebie, że niekiedy brakowało tego jednego, określonego słowa, jakie mieliśmy na końcu języka, a pomimo tego, pozostawało poza naszym zasięgiem. - Hmm... - mruknęłam, starając się spojrzeć na figurę w ten sam sposób, co krukon. - Dość ciekawe skojarzenie. Widocznie autor zaliczał się do perfekcjonistów i chciał oddać pełnię mimiki i wyrazu swojemu dziełu. - przeniosłam wzrok na twarz chłopaka, uśmiechając się lekko. - A Ty? Zrobiłbyś to inaczej? - zapytałam, zaciekawiona jak sam Baxter wyobrażał sobie rzeźbę. Bardziej stonowany wygląd? Podkreślenie jednej rzeczy? - Oh, tak, to ja. - uśmiechnęłam się szerzej, zaskoczona, że mnie zna. Aż tak się odznaczałam na zajęciach i szkolnych korytarzach. - Miło mi Ciebie poznać, Leroy. - przyjrzałam się jego różnobarwnym oczom, zastanawiając się, czy jest taki, jak jego bracia. W porównaniu do mnie, Baxterów trudno było nie znać.
- Ciebie również. - odpowiedział, uciekając wzrokiem niebieskiego jednego i zielonego drugiego oka. Jego bracia byli bardzo charakterystyczni i wybijali się z szarej masy uczniów Hogwartu swoim sposobem bycia. Głośni, wygadani, utalentowani. Wszędzie gdzie się pojawiali byli języczkiem uwagi otoczenia, a fakt że byli nieziemsko towarzyscy tylko im pomagał w zdobywaniu popularności. Leroy był inny. W jego opinii lepszy, bardziej skupiony i odpowiedzialny. W opinii innych "ten niebieski Baxter" był po prostu nudny. - Nie jestem artystą, ale chyba zrobilbym ją bardziej abstrakcyjną... - zbliżył się ku rzeźbie wyciągając dłoń w stronę jej twarzy. Poczuł dziwne mrowienie, jakby naruszał właśnie jakieś magiczne pole chronione zaklęciem. W nosie zakręciło mu się lekko. Z pewnością rzeźba miała czarodziejski charakter. - A ty?
Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc, jak ucieka spojrzeniem. Ta swego rodzaju nieśmiałość była dla mnie urocza, niezależnie od powodu, z jakiego wynikała. Pomijając jakieś drastyczne przeżycia, których nie brałam pod uwagę. Byliśmy zdecydowanie za młodzi, by takie mieć...chociaż życie potrafi kopać po tyłku już od samego początku. Starałam się być dla każdego promykiem szczęścia, żeby chociaż na tę krótką chwilę mógł czuć się lepiej. Osobiście nie przejmowałam się ludzką opinią. Wolałam poznać danego człowieka, zanim ustalę, czy chce się z nim zadawać, czy nie. Jedyne, czym się sugerowałam podczas "obserwacji z dystansu", to fakt, w jaki sposób dana jednostka traktowała ludzi dookoła oraz istoty uznawane przez czarodziejów za gorsze, na przykład skrzaty. - Każdy z nas ma w sobie nieco z artystycznej duszy. Możesz nie być dobry z wytwarzania rzeźb, a za to dobrze malować, albo grać na istrumencie. - wzruszyłam ramionami, nie wierząc, że chłopak nic w sobie nie ma. Zresztą, sam fakt, że dostrzegł nieco zbyt realistyczne cechy u rzeźby, oznaczał, że jakiś gust posiada. - Ja? Hm, może bym ją bardziej ożywiła, tak jak obrazy w zamku, albo ten posąg lwa, co potrafi się ruszać i ryczeć. - ta ostatnia rzecz budziła we mnie duży zachwyt, a samo obserwowanie kamiennego zwierzaka potrafiło sprawić dużo radości. To, jak bardzo skomplikowana musiała być rzucona na niego magia, wykraczała poza rozumowanie mojego umysłu.
U Leroya nieśmiałość nie wynikała z tragicznych wydarzeń wychowania. Miał kochających rodziców, którzy dbali o niego i jego rodzeństwo. Jego nieśmiałość brała się z braku obycia w towarzystwie innych, a w szczególności dziewczyn. Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało, brała się z dumy. Leroy był dumny, uważał się za lepszego, bo skupionego na swoim marzeniu. Problem w tym, że taka postawa, chociaż dawała efekty, sprawiała że chłopak bywał po prostu samotny. Samotni ludzie często zaś bywali również nieśmiali. Na szczęście u niego nie objawiała się ona zbyt często. - Mam dwie lewe ręce do sztuki... - mruknął zaprzeczając istnieniu jakiegoś ukrytego talentu. Dłoń Leroya wyciągana w stronę twarzy rzeźby skręciła, aby dotknąć palców jej dłoni. Mrowienie wzmogło się. Miłe ciepło rozlało się po jego ciele. Nagle poczuł ciężar w kieszeni, jakby coś do niej wpadło. - O nie, jeszcze jakby żyła, byłaby bardziej upiorna... - dorzucił swoje trzy grosze sięgając do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej mlecznobiały kamień. - A co to? - zapytał Elaine.
Sama do bardzo śmiałych osób nie należałam, co w żadnym stopniu nie przeszkadzało w nawiązywaniu nowych znajomości. Niektórzy mnie lubili, innych irytowałam, a pewne jednostki były obrzydzone moją szlamowatą krwią. Skłamałabym mówiąc, że w żadnym stopniu mi to ostatnie nie przeszkadzało, jednak nie miałam ani siły sprawczej, ani ochoty, aby podobne zachowanie zmienić. Każdy był jaki chciał, trzeba to było zaakceptować. - Ja tam bym się cieszyła mając dwie lewe ręce. - zaśmiałam się, będąc dumna z faktu bycia "lewusem". Pod tym kątem również słyszałam wiele obraźliwych sformułowań, jakby miało mnie to czynić kimś gorszym. Ja tam się czułam niezmiennie dobrze. - Upiorna? Śniłaby się Tobie w koszmarach? - wyciągnęłam w jego kierunku ręce i poruszałam palcami, jak to czasami robili w mugolskich filmach, by kogoś przestraszyć. Dostrzegając kamień, który chłopak wyciągnął, spojrzałam na niego pytającym spojrzeniem. Dlaczego się mnie pyta o coś, co ma w kieszeni? - Może to kamień z napisem love? - odpowiedziałam pytaniem, używając sformułowania z piosenki. Po tym, jak Wacek wspominał o muzyce ze swojego kraju, wykonałam małe poszukiwania, aby móc go następnym razem zaskoczyć. - Masz jakąś pannę na widoku? - wyszczerzyłam zęby, wpatrując się w kamień. Ciekawe co chciał osiągnąć, pokazując mi go akurat tutaj.
Leroy popatrzył na wygłupiającą się Elaine powątpiewająco. - Nie, w koszmarach raczej nie... - odpowiedział jej rzeczowo, a potem znowu poczuł, że nie rozumie o czym dziewczyna mówiła. Obejrzał kamień dokładnie. - Nie, nie ma tu żadnego napisu. - nie rozumiał skąd jej się wzięła ta myśl. Nie znał polskiej muzyki, a dodając jeszcze jego słabo rozwinięte poczucie humoru, ta rozmowa zamieniała się w komedię pomyłek i niedopowiedzeń. - Przed chwilą nie miałem nic w kieszeniach, naprawdę. Dotknąłem rzeźby i ten kamień zmaterializował się nagle, serio pytam co to za kamień. - pominął jej słowa "o pannie na widoku" marszcząc przy tym brwi. Nie miał żadnej... Znaczy miał, ale to nie mogło się udać, a zresztą w życiu nikomu by się do tego wzdychania nie przyznał! Uszy mu się zaczerwieniły.
Widząc, że mój rozmówca kompletnie nie rozumie, o czym mówię, westchnęłam przeciągle, patrząc się to na niego, to na kamień. - Jak to go nie miałeś? - zapytałam, cofając głowę do tyłu, tym razem sama nie rozumiejąc przedstawianej sytuacji. Magia była wszędzie i potrafiła spłatać figle, jednak co miało to wspólnego z rzeźbą? Obdarowywała ludzi kamieniami? Postanowiłam podejść do kamiennej dziewczynki, aby sprawdzić swoją teorię. Wyczułam skupioną w niej siłę magiczną, czystą, w swojej najbardziej niewinnej postaci. Następne, co mój umysł zaobserwował, to uczucie ciężaru w lewej kieszeni kurtki. Sięgnęłam do niej ręką i wyciągnęłam przedmiot na zewnątrz. Okazał się to być taki sam kamień, jaki był w posiadaniu krukona. - Na Merlina. - rzuciłam zaskoczona, przenosząc wzrok to na kamyk chłopaka, to na mój. Byłam tak tym zaaferowana, że mojej uwadze umknęło zaczerwienienie uszu. Sekret mógł pozostać bezpieczny, bez kolejnych pytań z mojej strony. - Kurde, sama nie wiem, co to jest. Musimy się kogoś zapytać...może jakiegoś nauczyciela. - zaproponowałam, nie widząc zbyt dużej ilości możliwości. Wolałam nie paradować z czymś, co mogło okazać się niebezpieczne dla mnie i dla innych ludzi.
Wzruszył ramionami. Naprawdę nie wiedział skąd się wziął ten kamień w jego kieszeni, a teraz, kiedy Elaine również zbliżyła się do rzeźby i otrzymała taki sam podarek, jedynie uśmiechnął się lekko. Elaine miała rację. Nie mogli zostawić tego zjawiska samym sobie. Rzeczywiście, mogło być potencjalnie niebezpieczne, chociaż sama rzeźba nie oddawała złej energii. Wbrew przeciwnie. Nawet jeśli jej forma sprawiała, że Leroy czuł się odrobinę nieswojo - to jej aura była zdecydowanie pozytywna. Musieli kogoś zapytać kogoś mądrzejszego od siebie o radę. - Tylko kogo? Profesora Whitelighta? - obrócił kamyk w palcach. Nauczyciel transformacji wydawał się być sensownym wyborem.
Niezależnie od tego, jak dobra energia płynęła od strony rzeźby, kamień pojawiający się w kieszeni mógł nie być tym, co na pierwszy rzut oka się wydawało. No bo skąd mieliśmy pewność, że to prezent od śmiejącej się dziewczynki, a nie jakiś czarnoksięski urok, rzucony przez jakiegoś ciemnego typa, kryjącego się za rogiem uliczki. Była to daleko idąca teoria spiskowa, jednak wychodziłam z założenia, że człowiek przygotowany, to osoba bezpieczna. Co nam groziło, oprócz pełnego politowania wzroku nauczyciela, jeśli kamień okaże się nic wartą błyskotką? - Mmm...myślę, że to dobry pomysł. - przytaknęłam głową, zgadzając się z tym, że profesor od transmutacji powinien mieć największą wiedzę na temat rzeczy pojawiających się znikąd. - No to chodźmy. - rzuciłam do mojego towarzysza, chowając kamyk do kieszeni i kierując się w kierunku zamku.
Nie często spacerowałem po Hogsmeade, zwłaszcza jedną z większych ulic. Wolałem dziewicze tereny, spokojne miejsca, nieskalane obecnością człowieka, ale tych mogłem policzyć za ledwie na palcach jeden ręki. Czasami jednak zaglądałem do wioski, ponieważ nie byłem dzikusem i lubiłem w pobliskiej kawiarni po rozkoszować się malinowym sernikiem, naleśnikami na słodko czy kanarkowymi kremówkami. Obecnie trzymałem ciepły kubek na wynos sen memortka. Upiłem łyka tej dziwnej w smaku herbaty, którego nie dało się określić. Najlepsze były jednak w niej ziarna granatu, na które jeszcze nie natrafiłem; ich rozgryzienie przywoływało jedno dobre wspomnienie z odmętów pamięci. Przyznam, że testowałem na sobie właściwości snu memortka od bardzo dawna, licząc na to, że poczuje coś pozytywnego, kiedy obraz wyłoni się z mojej podświadomości, ale nic takiego się nie działo. Widziałem całkiem miłe obrazy z przeszłość, dziwiąc się, że w ogóle je mam, ale uczucia nie przychodziły. Jakbym nie miał do nich dostępu. Zaśmiałem się, kiedy pomyślałem pierwszy raz, że niebieską herbatą mógłbym zaczerpnąć odrobiny emocjonalnego ciepła, które zgubiłem dość dawno temu. Sądzę, że mój ojciec w tych sprawach był lepszy, zażywając jad bazyliszka, przychodziły mi czasem do głowy te idiotyczne myśli, że może sam powinienem spróbować czegoś mocniejszego, ale nie żeby się znieczulić, a wręcz przeciwnie; a jednak byłem zbyt wielkim tchórzem i może też nie chciałem iść w ślady Alberta. Zatrzymałem się przy posągu dziecka, chyba pierwszy raz od bardzo dawna, z obawy, że ten przedmiot odczyta moje plugawe myśli, intencje, zajrzy w moją duszę i... Stałem tak z lekką obawą, że wydarzy się coś złego, że krew Rise'ów płynącą w moim ciele uświadomi ten posąg, skąd pochodzę, kim jestem, kim mogę się stać. Wpatrywałem się w Białą Magię, niesioną strumieniem magii ku wielkości, symbolizującą czystość, niewinność i wszystko, co dobre. Nie odważyłem się upić kolejnego łyka, tak stojąc przed tym dzieckiem z kamienia, nie chciałem okazać jej brak szacunku. Wierzyłem w pogłoski zwłaszcza takie, które mówiły o tym, że klątwa dotknie również potomków. Sam doświadczyłem tego na własnej skórze, sam widziałem i widzę upadek rodu Rise'ów. Nie sądziłem, abym odnalazł tu ukojenie. W końcu najczystsze serce brzmiało jak iluzja czegoś pięknego, o co może prosić tylko dziecko, ale nie każde je dostanie. Nie rodziliśmy się równi.
Ona z kolei po Hogsmeade przechadzała się codziennie. Owszem, wynikało to z faktu, że mieszkała na Alei Amortencji, ale i bez tego zapuszczałaby się na długie spacery. Bo gdy wracała z pracy aportowała się kilka przecznic dalej i drogę do domu pokonywała piechotą. Dawało jej to czas potrzebny na ochłonięcie po całym tym rozgardiaszu, z jakim musiała mierzyć się w radio. Poza tym lubiła te chwile samotności i kontemplacji, być może dlatego kroki przywiodły ją akurat tutaj. Coś przyciągało ją w tej rzeźbie. Ilekroć obok niej przechodziła odnosiła wrażenie, że jest dokładnie taka, jaka być powinna. Piękna, harmonijna, niby delikatna (bo przecież przedstawiała dziecko) a jednak pełna dziwnej… siły (bo w końcu to dziewczę ciągnęło do wielkości). Nie mogła więc nie zatrzymać się przy niej, choć dzisiaj wcale nie była tu sama. Kątem oka zauważyła Ślizgona, którego znała z widzenia. Był młodszy od niej i nie wiedziała co o nim myśleć, bo jakoś nigdy nie było im dane zamienić nawet słowa. Nie wiedzieć czemu, może to efekt wróżkowej klątwy, ale płochliwie skuliła się w sobie. I pewnie poszłaby w swoją stronę gdyby nie fakt, że nagle zauważyła wokół rzeźby dziwną poświatę. Powietrze zadrżało od energii, od magii, od mocy. Stanęła w miejscu jak wryta i obserwowała to z nieskrywaną fascynacją. I zanim zdążyła coś powiedzieć albo jakoś zareagować, nagle jeden z motyli oderwał się od posągu i zatoczył wokół Veronici koło. Wstrzymała powietrze, bo nie chciała go spłoszyć, tymczasem on usiadł na jej ramieniu i delikatnie zatrzepotał skrzydłami. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę przed siebie, czując kojące ciepło w sercu i duszy. Jak to po pracy – do tej pory była zmęczona, ale owo znużenie zniknęło nagle, jakby ręką odjął. Motyl jednak nie usiadł na jej palcu tylko pomknął z powrotem ku rzeźbie i zastygł, jakby na wieki. - Widziałeś to? - zapytała wreszcie, zbierając w końcu w sobie odwagę, żeby podejść do chłopaka. - Niesamowite. Musi być tu zaklęta potężna magia. Przez chwilę milczała, dając mu tyle przestrzeni i czasu, ile potrzebował. W końcu jednak dodała, jakby niepewnie. - Jestem Veronica. Jeśli nie pamiętasz.
#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
Wpatrywałem się w posąg, jak zahipnotyzowany, pewnie dlatego nie zauważyłem, że nie jestem już sam. Z początku patrzyłem tylko w zadumie na dziecko i motyle, ale coś nie pozwalało mi odwrócić wzroku od tej figury. Biła od niej dziwna kojąca moc, wręcz łagodność, mimowolnie poddawałem się temu uczuciu, nie chcąc, aby ustało albo pragnąłem doświadczyć tego głębiej; czymkolwiek było, a z pewności było to czymś dobrym. Zatrzymałem spojrzenie swoich oczu na kamiennych motylach, one najbardziej łaknęły mojej uwagi, albo ja ich. Nie miało to większego znaczenia, bo nagle zaczęły poruszać skrzydłami, gdyby tego było mało, usłyszałem dziecięcy śmiech. Przeniosłem intuicyjnie wzrok na dziecko, ale nie wydawało się ono poruszać ustami to tylko te motyle... Niespodziewanie poczułem przypływ mocy, było to lekko szokujące uczucie, które sprawiło, że zrelaksowałem się, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Pewność siebie, jaka teraz we mnie drzemała, dodawała mi odwagi na... Dokładnie jeszcze nie wiedziałem na co, ale kiedy tylko odwróciłem się w stronę dziewczyny i to za sprawą jej głosu, bo totalnie nie zauważyłbym jej obecności. - Tak! - Powiedziałem to bardziej entuzjastycznie, chociaż nie wiedziałem, czy mamy to samo na myśli. Szybko jednak się opanowałem, orientując się, kim jest moja towarzyszka. To nie tak, że miałem o nie wyrobione zdanie, w końcu się nie znaliśmy, a może jednak coś o niej wiedziałem? - Bardzo potężna skoro... - Widzę Cię na złoto. Nie dokończyłem, nie wiedząc, czy mogę zdradzić jej efekt, jakim obdarzył mnie posąg. Obecnie mój świat w moich oczach ukazywał mi się w dziwny sposób, wszystko połyskiwało, jak za dotknięciem złotej ręki Midasa. Nie wiedziałem, czy efekt się utrwali, wydawało mi się, że nie, że to coś w rodzaju psychodelików niż stałego niezmiennego czynnika. Nie zauważyłem, kiedy upłynęła dłuższa chwila. Wydaje mi się, że obydwoje okazywaliśmy tą chwilą milczenia posągowi należyty szacunek, albo rozkoszowaliśmy się tym, co Biała Magia nam dała, chociaż nie wiedziałem, co poczuła dziewczyna, być może nasze doświadczenia całkowicie różniły się od siebie. Nie zamierzałem jednak pytać, rozmawianie o takich rzeczach uważałem za bardzo osobiste. - Wiem ta od... - Znowu miałem nie dokończyć, jakbym się wahał, co mogę powiedzieć, a co nie, ale przecież co mnie obchodziło, co sobie pomyśli o mnie Veronika? Czułem w sobie nadal tę pewność siebie.- Bębnów, bójek i baaardzo głośnego zachowania.- Dodałem z przekąsem. Może nigdy nie zamieniliśmy słowa, ale byłem spostrzegawczy, oczywiście nie chodzi o bójkę, o której z pewnością wiedziała cała szkoła, ale o bębny o to, że czasami chodziła z pałeczkami do tego instrumentu, nie wiem, dlaczego zauważyłem to, w końcu oboje byliśmy dla siebie tylko cieniami przemykającymi obok siebie z całkiem innych światów, tak mi się zresztą wydawało, przecież tak naprawdę jej nie znałem. Chociaż może jednak miałem już wyrobione o niej zdanie.
Spodobał jej się ten entuzjazm. To, co nie przypadło jej do gustu to to, jak szybko zgasł. Veronica spojrzała na niego z uwagą, zastanawiając się, o co może mu chodzić. Co prawda do całkiem niedawna nie miała zbyt wiele za uszami. Ot, żyła sobie z dnia na dzień, zajęta swoimi sprawami. Ale od czasów feralnej lekcji eliksirów, gdzie Lily rzuciła się jej do gardła, ludzie patrzyli na nią jakoś dziwnie. Nie pomagał temu fakt, że z Inverness wróciła zdziczała. Większość osób omijała ją szerokim łukiem, co całkiem jej odpowiadało. Wmawiała sobie, że liczy się dla niej tylko to, co myślą o niej bliscy, ale nie była to do końca prawda. Przejmowała się, ale nawet gdyby – nie wiedziałaby jak w t a k i m stanie poprawić opinię krążącą o niej po zamku. Pozostawały jej więc domysły – a to chyba było jeszcze gorsze niż prawda powiedziana prosto w twarz. - Skoro co? – zagaiła podejrzliwie, jakby czując, że chce przed nią ukryć coś istotnego. Była też szczerze ciekawa, czym ta rzeźba jest i jak może na innych działać. Nie sądziła jednak, że chłopak tak ochoczo jej o tym opowie. Nie po tym, jak na nią spojrzał. Trwała przez chwilę w milczeniu, zerkając raz po raz na nieznajomego. Pech chciał, że nie pamiętała jego imienia, ale te problem dało się chyba jakoś rozwiązać. Nie znała za dobrze zbyt wielu Ślizgonów, ot – Lockie, Max i Baxter (ten mądrzejszy). Dzieliło ich poza tym zbyt wiele, w tym dosyć spora (jak na ich lata) różnica wieku. A jednak, jak widać, jej sława ją wyprzedzała. Choć nie sposób powiedzieć, czy to dobrze czy źle. - Bębnów, bójek i głośnego zachowania? – powtórzyła z przekąsem, patrząc na niego krzywo. To prawda, często nie pilnowała decybeli i nie raz nie dwa zwracano jej na to uwagę. Bębny były akurat dobrym spostrzeżeniem, chłopak dostał u niej punkt za spostrzegawczość. Ale bójki? No dobra, żeby być uczciwym – cała szkoła pobiła się na spotkaniu KRT. Ale to nie była jej wina, że artyści to dzicz i swołocz. Z kolei ostatnia lekcja eliksirów u Sanford była… splotem niesprzyjających okoliczności. Jak jakaś pieprzona grecka tragedia. - Ciekawa jestem, co ty byś zrobił, gdyby ktoś cię zawiłował – odpowiedziała oschle, splatając ręce na piersi. Czuła, że z tej sytuacji są jedynie dwa wyjścia. Albo wybuchnie albo się w sobie skuli i wiele zależy tu niestety nie od niej. - Poza tym, przepraszam bardzo, tylko się broniłam. To akurat była prawda. Bo przecież Lily rzuciła się na nią z pazurami do gardła – wzięła ją z zaskoczenia, zadrapała i skrzywdziła. Verka umiejętnie pominęła fakt, że zrobiła to w odpowiedzi na czar Ricky’ego, który z kolei był kontrą na to, jak między słowami rzucała w nią oblegami. Tamta sytuacja była skomplikowana, a co gorsze – komplikowała jej życie do teraz.
#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
Złote kolory, złota twarz Veroniki, złote jej włosy, złota rzeźba i... Tak musiał wszystko widzieć Midas, kiedy swoją złotą ręką malował swój świat na złoto, a nie on miał o wiele, wiele gorzej. Wzruszyłem ramionami, dając jej znać, że to nie jest ważne. Przecież nie byliśmy dla siebie bliscy, nie przyjaźniliśmy się, nie znaliśmy... Czemu miałbym zdradzić, że posąg oprócz mocy i pewności siebie, dał mi jeszcze świat na złoto. Zresztą to było nieistotne. Sprzedałem jej jeszcze obojętny wyraz twarzy, taki miałem zawsze, ale tym razem z większą apatią, sugerujący, żeby nie drążyła tematu. Wiedziałem, że takich zachowaniem tylko bardziej zniechęcę ją do siebie, ale czy zależało mi na lepszym poznaniu dziewczyny? Nieszczególnie. Nie byłem ekstrawertykiem, nie wysilałem się, aby inni mnie lubili, wręcz było mi totalnie obojętne. Naprawdę nie lubiłem nawiązywać nowych znajomości, a samotność mi całkowicie odpowiadała, dlatego że miałem innych gdzieś. A posąg Białej Magii, nie zesłał na mnie empatii, współczucia czy innych dziwnych, niepojętnych dla mnie rzeczy, a pewność siebie, która wręcz pozwalała mi być jeszcze bardziej sobą, czyli...? Kiedy powtórzyła moje słowa z tym przekąsem w głosie, patrząc na mnie krzywo, sam odwzajemniłem jej spojrzenie, co prawda posąg przed nami miał żywszą mimikę twarzy niż ja, ale moje oczy sugerowały, że wierze na sto procent w to, co powiedziałem. Patrzyłem na nią i chociażby była w złocie (a obecnie była), miałem wrażenie, że ta dziewczyna to kłopoty. Sam nie raz potrafiłem się lekkomyślnie w coś wpakować, ale uważam, że to z powodu tego, jaka nasza rodzina była zjebana i moich nieuświadomionych skłonności dążenia do destrukcji. Może mieliśmy ze sobą coś wspólnego? I chociaż wiedziałem, że jest ode mnie starsza, to nie czułem tego, wynikało to chyba z jej wzrostu i tego, że zapewne miałem mniej pojechanych akcji na koncie niż ona. Nie miałem rodzeństwa, więc nigdy nie słyszałem, że starsi powinni być mądrzejsi, w mojej rodzinie to się nie sprawdzało. Właściwie nie byłem bezpośrednim obserwatorem bójki, z drugiej strony sugerowanie się plotkami było chamskie, ale nie było mi z tym jakoś źle. Wydawało mi się, że poruszyłem jakieś struny w dziewczynie to, że nie rozumiałem, czemu się tak zjeżyła na moje słowa to inna rzeczy. - Zależy w jakim sensie zawiołował. - Odparłem obojętnie, jakbym nie przyjmował do wiadomości tego, że półwile oprócz cudownego uroku, który rozrzucają na wszystkich i wszystko wokół to straszne suki, bestie o pięknych twarzach; ale nie bez powodu trzeba na nie uważać. - W porządku. - Dodałem, nie zamierzając dalej jej drażnić, zresztą totalnie mnie to nie obchodziło, po której stronie leżała wina. Na pewno patrząc na Veronike, widziałem w niej, to co w innych nie lubiłem — chaos, pewnie dlatego, że sam byłem ulepiony z tego syfu. Wpatrywałem się w posąg, nadal trzymając kubek snu memortka na wynos. Herbata na pewno już wystygła. - Trzeba było jej wydrapać oczy. Nie wróciłaby do Hogwartu w przyszłym roku, nie od razu.- Zasugerowałem, że jak się bić to do kalectwa. Upiłem łyka zimnego napoju, nie bojąc się już, że splugawię posąg, skoro dziecię z motylami widocznie obdarzyło mnie błogosławieństwem. Trafiłem na kulkę z granatu, którą rozgryzłem, czekając na miłe wspomnienie, ale bez głębszych uczuć; oglądałem to niczym dobry film, ale bez porywów i zwrotów akcji. Nie uśmiechnąłem się, nie zaśmiałem, ani kiedy radziłem Veronice w sprawach bójki, ani tym bardziej, kiedy przyszło dobre wspomnienie.
Patrzyła na niego z uwagą i kapką niedowierzania. Nie dostrzegła na jego twarzy ni cienia uśmiechu czy sugestii, że to, co powiedział to żart. On mówił chyba kompletnie na poważnie. W momencie, gdy sobie to uświadomiła, zdębiała. Owszem, miała sporo na sumieniu, bo chyba nikt nie jest święty. Ideały nie istnieją i dobrze o tym wiedziała, pochodząc z rodziny o znakomitej, nieskalanej wręcz opinii, a jednak mając dość traumatyczne i pełne problemów dzieciństwo. Ale Veronica nigdy nie postrzegała używania agresji jako sensownego wyjścia z jakiejkolwiek sytuacji. Żyła w przekonaniu, że przemoc to najsłabsza z kart i że uciekają się do niej tylko ci, którym brakuje w życiu argumentów. Albo siły przebicia. Starała się nie wdawać w bójki i w sumie przez długi czas z powodzeniem jej to wychodziło. W końcu to Lilka się na nią rzuciła a nie na odwrót, a na wiosennym spotkaniu KRT wskoczyła na plecy Solberga tylko i wyłącznie w geście beznadziei. Gdyby po dobroci odczarował wcześniej Marlę, pewnie by nie musiała. - W tym najprostszym. Chyba nikt nie lubi, jak używa się przeciwko niemu magii. Zwłaszcza takiej, której nie sposób się oprzeć. – Zerknęła na niego podejrzliwie, bardzo umyślnie nie skracając dystansu. Dzieląca ich odległość była dobra, ale może powinna być większa, kto wie? Z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu, Vera zaczęła się czuć przy nim po prostu niepewnie. - Wyobraź sobie, że kogoś nie lubisz. I że ten ktoś sprawia, że zrobisz dla niego wszystko, tylko dlatego, że ma takie śliczne geny. Przyjemne? Spytała, wyraźnie się chmurząc. Podświadomie być może czuła, że Ślizgon, kimkolwiek jest, nie czuje wobec niej współczucia. Irytowało ją to, bo w tej całej niedawnej sytuacji na eliskirach to de facto była ofiarą. Po pierwsze – pani Blackwood z rodu Thicket ją o c z a r o w a ł a. Po drugie, obrażała jej rodzinę i przede wszystkim - brata. Aż wreszcie, zadrapała jej twarz. Paranoja, a to o niej mówią, że jest znana z bójek. - Wbrew pozorom nie jestem taka narwana. Przemoc nigdy nie jest rozwiązaniem. Choć pewnie ciężko ci uwierzyć, że mówi to akurat ta od bójek. – Robiła się coraz to bardziej kąśliwa, bo cała sytuacja nie była jej w smak. Obserwowała mimochodem chłopaka, który jak gdyby nigdy nic coś tam sobie popijał i traktował ją… niezbyt przyjemne. Wkurzało ją to. On ją denerwował. I czuła, że nie jest w stanie tak po prostu ją polubić, bo też niespecjalnie się o to stara. Ale z drugiej strony musiała szczerze przyznać przed sobą jedno – trochę mu tego zazdrościła. Jak to jest mieć wyjebane na to, co pomyślą inni? Tego nie wiedziała.
#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)