Idąc jedną z większych ulic w Hogsmeade można trafić na rzeźbę nazwaną przez rdzennych mieszkańców "Białą magią". Przedstawia on dziewczynkę niesioną strumieniem magii ku wielkości jako iż będąc dziećmi, mamy w sobie najczystsze dobro. Przychodząc tu, należy okazać bezwzględny szacunek rzeźbie, chodzą bowiem pogłoski, że jeśli ktoś odważy się ją naruszyć bądź splugawić ją czarną magią, zniesie na siebie potężną klątwę, którą będą cierpieć nawet potomkowie winowajcy. Legendy mawiają, iż osoby o najczystszym sercu odnajdą tu ukojenie. Uwaga. Jeśli Twoja postać para się czarną magią (posiada w kuferku więcej niż 5 pkt z tej dziedziny) i postanowi podejść do rzeźby - przez cały czas pobytu w tej lokacji czuje niepokój i dyskomfort.
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - wydaje Ci się, że wokół rzeźby roztacza się delikatna poświata. Odnosisz wrażenie, że powietrze drży tu od białej magii. Spoglądasz na dzieło, gdy w pewnym momencie widzisz jak jeden z białych kamiennych motyli odrywa się od rzeźby i bezszelestnie zatacza wokół Ciebie koło. Siada Ci na ramieniu i delikatnie porusza twardymi skrzydłami. Spływa na Ciebie miłe, relaksujące ciepło. Efektem tego działania jest zaniknięcie jednej losowej blizny, jeśli takową posiadasz. Jeśli nie - spływa na Ciebie zastrzyk energii, poprawia się Twoje samopoczucie, a Twoje potencjalne zmęczenie zostaje zniwelowane. Po paru chwilach kamienny motyl wraca na swoje miejsce. Uwaga. Jeśli parasz się czarną magią (tj. masz więcej niż 5 pkt z CM) to kamienny motyl, zaraz po nałożeniu na Ciebie ww. efektu nieruchomieje, czernieje, pęka i po chwili zamienia się w proch.
2 - kontemplujesz rzeźbę, gdy po paru chwilach czujesz w kieszeni dziwny ciężar. Wsuwasz rękę i wyczuwasz mały, okrągły przedmiot. Gratulacje, "Biała magia" postanowiła obdarzyć Cię pojedynczym egzemplarzem Kamienia Uśpionego Wspomnienia. O przedmiot upomnij się w tym temacie.
3 - czyżbyś znów napotkał anomalię magiczną? Ledwie podchodzisz, a w Twoich uszach rozlega się przeraźliwie bolesny pisk, który po paru chwilach zamienia się w echo krzyku. Efektem tego działania jest dotkliwy ból głowy, który niestety wymaga leczenia farmakologicznego. Jeśli masz eliksir wiggenowy, załatwi on sprawę, jeśli nie - ból głowy utrudnia Ci rzucanie zaklęć przez cały dzień, a mija dopiero następnego poranka.
4 - wzbudziłeś sobą zainteresowanie... kotów. Nie byle jakich, bowiem o złotawych ślepiach, puszystej, miękkiej śnieżnobiałej sierści. Skąd one się tu wzięły? Naliczyłeś ich cztery, a wszystkie szły w Twoim kierunku. Czujesz, że są przepełnione właściwościami magicznymi, a one zaś... postanawiają się do Ciebie przytulać przez dobrą godzinę. Mruczą, łaszą się całkowicie ignorując innych. Czyżby chciały Cię po czymś pocieszyć? Po upływie czasu odchodzą jak gdyby nigdy nic, pozostawiając po sobie ciepło.
5 - jest coś hipnotyzującego w tych motylach. Przyciągają Twój wzrok i w pewnym momencie zauważasz, że wszystkie delikatnie machają kamiennymi skrzydłami, zaś gdzieś w tle słyszysz dziecięcy śmiech. Czujesz przypływ mocy i pewności siebie, a do końca wątku dosłownie widzisz świat w złotych kolorach.
6 - gdy tylko podchodzisz do rzeźby, tylko Ty słyszysz piękną, cichą melodię. Wsłuchując się w nią odnosisz wrażenie, że ktoś Cię bardzo mocno kocha. Wrażenie jest niezwykle silne i trwa przez kilkanaście minut. Mija, gdy przestajesz słyszeć melodię. Twoja aparycja zyskuje na atrakcyjności, a do końca wątku każdy mieszkaniec Hogsmeade, jeśli na Ciebie spojrzy uśmiecha się do Ciebie przyjaźnie i życzliwie. Wydajesz się bardziej charyzmatyczny.
______________________
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Od ostatniego spotkania z Elaine minęło zbyt dużo czasu. Po wyznaniach na bulwarze spotykaliśmy się jeszcze niejednokrotnie - a to na uczcie, gdy przysiadłem się do niej podczas kolacji, a to na zajęciach z eliksirów, kiedy podałem jej nalewkę z piołunu, a i również poza szkołą, kiedy to rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Generalnie widywaliśmy się raczej dość często, a jednak mnie wciąż było mało. I chociaż mógłbym przysiąść, że od czasu ostatniego spotkania nie minęło więcej, niż góra kilka dni, zdążyłem się za nią stęsknić. Nie do końca potrafiłem określić to uczucie i nazwać je słowami, ale kiedy otrzymałem od niej list z zaproszeniem wprost do sklepu rodzinnego, nieomal rzuciłem wszystko to co aktualnie trzymałem, aby tylko go przeczytać. Odpowiedziałem natychmiast, przez całe popołudnie czując już ekscytację na myśl o spędzeniu wspólnie kilku godzin. Po pracy dotarłem do domu, przebrałem się i ogólnie rzecz ujmując przygotowałem na wizytę w Hogsmeade. Teleportując się na główną drogę, byłem trochę przed czasem. Grzecznie wyczekiwałem na pojawienie się dziewczyny, zachodząc w głowę jak to się stało, że aż tak się do niej przywiązałem. Relacja z nią nie należała do takich zupełnie typowych i przewidywalnych, wręcz przeciwnie. Nieustannie zaskakiwała mnie swoją dobrocią i wewnętrzną radością, której miała w sobie nieposkromione wręcz pokłady, a ja upajałem się tymi pozytywnymi emocjami niczym ślepiec, któremu oddano wzrok. Nigdy nie miałem przy boku osoby tak odmiennej ode mnie samego, z którą mimo wszystko odnalazłbym nie tylko wspólny język, a wręcz solidną nić, jeżeli już nie wstęgę porozumienia. Ponadto, fascynowała mnie. Nie tylko wspaniałym charakterem i opowieściami z życia codziennego, którymi się wymienialiśmy. Obserwowałem ją też przez pryzmat jej fizyczności. Wiedziałem już jak wygląda kiedy jest zmartwiona, przestraszona, współczująca, ale poznałem także wiele innych jej twarzy, w tym tych niezaprzeczalnie pozytywnych. W takim wydaniu podobała mi się najbardziej, bo tak… na bulwarze coś między nami się zmieniło. Jej dotyk od tamtych chwil sporo dla mnie znaczył. Każde muśnięcie palcami nie było już odczuwane jako inwazja na moją przestrzeń osobistą, a wręcz przeciwnie. Podobała mi się miękkość jej ciepłych dłoni, łagodny zapach jej włosów, kruchość jej szczupłych ramion. Spragniony wewnętrznego ciepła lgnąłem do niej niczym ćma do ognia. Pogrążony w myślach nawet nie usłyszałem, kiedy się pojawiła. Na jej widok rozpromieniłem się jednak i objąłem ją krótko, wciąż nieco sztywno, na powitanie. W ramach rekompensaty za swoje upośledzenie w tej kwestii (jej kuzynostwo na pewno lepiej się tuliło) zaoferowałem jej swoją dłoń i podążyliśmy wspólnie w kierunku wskazanym przez Elaine. - Jak minął Ci dzień? - Podpytałem ją niezobowiązująco, jak zwykle zresztą, kiedy widywaliśmy się popołudniami. Jednocześnie spojrzałem na nią, a moje niebieskie oczy chciwie łowiły każdy szczegół, nawet najdrobniejszą zmianę na jej twarzy.
Dowiedziawszy się o udostępnieniu jednego z zabytków Hogsmeade - po wieloletniej renowacji - pierwszą myślą było poinformowanie o tym Riley'a i zaproponowanie zwiedzenia obiektu. Wyjątkowo to nie bliźniak był pierwszy, a pewien Krukon, który na pewien sposób stawał się jej bliski. Nie poznawała samej siebie, bowiem przyłapała się, iż myślała o nim stosunkowo często. Za każdym razem, gdy przyrządzała rano kawę to zastanawiała się czy Riley też będzie mieć na nią czas. Władcę Różdżek, którą od niego pożyczyła przeczytała w ciągu tygodnia, bowiem miała na to jedynie wieczory. Z żywym zainteresowaniem rozszyfrowywała zapiski na marginesach i kręciła głową z niedowierzaniem na taką ołówkową profanację książki. Było jej tak... lekko na duchu. Pomimo wstrząsu jaki przeżyła, kiedy zobaczyła go naprawdę, jej odczucia względem niego nie zmieniły się na negatywne. Wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej chciała okazać mu przyjaźń, by nie martwił się, że ją spłoszył. Wiele razy odrywała się od swojego aktualnego, zazwyczaj licznego towarzystwa, aby zagadać do Riley'a na korytarzu, choćby na błahy temat. Wykradała te krótkie chwile i wolne minuty, aby do niego podejść, popatrzeć w niebieskie oczy, uśmiechnąć się i próbować wyczytać czy jest zaskoczony jej obecnością czy się może cieszy. Widziała na jego ustach coraz więcej uśmiechu i coraz trudniej było jej powstrzymać zapytanie czy mogłaby go takiego naszkicować. Cieszyła się jak dziecko mogąc przynieść mu znienacka kawę orzechową, kiedy dowiedziała się, że jest w Wielkiej Sali. Tryb dnia nie pozwalał jej na zbyt częste inicjowanie z nim spotkań i nie zawsze mogła wygospodarować na to czas, a szczerze powiedziawszy, bardzo tego chciała. Lubiła wpadać w rytm ich rozmowy, która spontanicznie toczyła się własnymi torami. Zbierała o nim coraz więcej informacji, poznawała go z każdym wypowiedzianym przezeń słowem, a i musiała przyznać sama przed sobą, że trzymanie jego dłoni dodawało jej pewności siebie. Ilekroć zdarzyło się, że go dotknęła, utwierdzała się w przekonaniu, że nigdy nie ma zimnych rąk. Przyciągał jej wzrok, a ona nie miała najmniejszej ochoty się temu opierać. Cokolwiek nienazwanego się działo, najistotniejszym był fakt, że Riley nie był już aż tak przygnębiony. Do Hogsmeade i ona się teleportowała, jednak uliczkę dalej świadoma, że przy rzeźbie może być sporo tłumów. Nie chciałaby nikogo straszyć ani tym bardziej na kogokolwiek wpadać... z drugiej strony, gdyby nie stratowała Riley'a w księgarni to by dzisiaj nie byli umówieni. Kilka minut po osiemnastej stała już na chodniku i spoglądała z oddali na jego zamyślony profil. Oddałaby wiele, aby dowiedzieć się nad czym rozmyśla. Podeszła, a zdradził ją stukot niewielkich obcasów. - Widzisz, nie tratuję na powitanie. Proszę docenić. - jej głos był dźwięczny, pełny energii i wesołości. Niezgrabne przytulenie mocno ją rozczuliło, ale również i wzruszyło. To kolejny krok, mały sukces, a i ich drugie przytulenie. Przy trzecim będzie inaczej, już ona o to zadba. Rozpieszczał ją tymi drobnymi gestami wywołując tym w jej trzewiach falę gorącego szczęścia. Nie musiał proponować własnej dłoni, bowiem sama ku niej sięgnęła sekundę szybciej. Bez niemego pytania, wszak wydawało się jej to oczywiste. Przeraźliwie tęskniła za tym uczuciem, więc nawet nie wpadła na pomysł, że mogłoby być inaczej. Splotła ich palce tak, jak przy ostatnim dłuższym spotkaniu. Ruszyła spacerkiem w kierunku rzeźby, jednak nie spoglądała w tamtym kierunku, a oczom Riley'a. Nie oprze się. W końcu je naszkicuje. - Hm, dzień przeraźliwie mi się dłużył. - bo wiedziałam, że się dzisiaj mamy spotkać i nie mogłam się doczekać... - Masz interesującego patronusa. Po dłuższym namyśle stwierdzam, że ta forma naprawdę do ciebie pasuje. Wcale mnie nie dziwi, że potrafisz go wyczarować. - czuła ogromną chęć skomplementowania go, jednak ugryzła się w język mając świadomość, że mogłaby w końcu przedobrzyć i nie daj Merlinie, uznałby to za namolność. Nie miała pełnej pewności co o tym sądzi i gdzie są jego granice. To była metoda prób i błędów. - A twój dzień jak minął? Tworzyłeś dzisiaj różdżki czy tylko klientela? - zapytała autentycznie zainteresowana jego odpowiedzią. Dojście do zabytku powinno zająć im piętnaście minut, jednak gdyby się nie spieszyli... może udałoby się z dwadzieścia. Poprawiła torebkę na ramieniu i zastanawiała się czy Riley dostrzeże zmianę - kilka dni temu dodała sobie trzy centymetry wzrostu, aby nie wyglądać przy chłopakach jak krasnoludek. Otaczali ją bardzo wysocy mężczyźni, a więc za aprobatą siostry zmieniła sobie odrobinę wzrostu. Mogła, więc skorzystała z tej opcji. - Zarządcy Hogsmeade udostępnili w zeszłym tygodniu oglądanie tej rzeźby dziecka. Słyszałeś o niej? Zawsze chciałam ją zobaczyć, a zazwyczaj kręciło się tu masa ludzi. Podobno sączy się z niej biała magia, a to akurat leży w moich zainteresowaniach. Musi być bardzo piękna. - cicho westchnęła z rozmarzeniem, wyobrażając sobie cudowne efekty dobrej magii, jakie mogliby wyczuć będąc nieopodal zabytku. Miała przeczucie, że i Riley'owi się to spodoba, a to zawsze był też dobry pretekst do spotkania. W końcu mogła go dotknąć, po tak wielu dniach braku na to czasu i okoliczności.
kostka: 5, potem podlinkuję i to rozegram
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Udało jej się. Parsknąłem, starając się nieco zdusić śmiech narastający mi w gardle i rozwijający się w spływające z ust kaskady. - Doceniam - przyznałem, starając się jednocześnie powstrzymać cisnący się na usta, zdecydowanie trochę głupawy uśmiech. - A ja już nie drżę po każdym dotknięciu. Jeśli chcesz to też możesz docenić. - Skorzystałem z ironii, unosząc zaczepnie jedną z brwi, ale dość szybko przestałem, wracając do pozytywnej, uprzejmej wersji siebie. Niestety, jednocześnie znów ubogiej w mimikę, ale do tego Elaine chyba zdążyła się już przyzwyczaić. Nasze ręce gładko zetknęły się ze sobą, gdy zaoferowała mi własną dłoń. Ta idealna synchronizacja zastanowiła nawet mnie, ale nie była to nieprzyjemna myśl. Wprost przeciwnie. Robiło się od niej jakoś tak… cieplej na sercu. Niektóre pary docierały się tygodniami. My byliśmy jedynie znajomymi, bądź przyjaciółmi (ach ta terminologia…), a już zdawaliśmy się żyć w symbiozie. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, więc zupełnie naturalnym wydawało mi się lekkie podrażnienie się z nią za pomocą jej własnej broni. Już podczas wspólnego śniadania zauważyłem, że Elaine manipuluje własnym wzrostem. W związku z tym oraz w obliczu faktu, że wiedziała już dobrze o mojej metamorfomagii, wpłynąłem magią na swoje nogi, aby również wydłużyć je o kilka centymetrów. Ot tak, kompletnie z czystej, niewinnej przekory, ponieważ byłem po prostu ciekaw tego jak miała zareagować. Jedną z moich największych przywar była nieposkromiona ciekawość, nawet taka względem reakcji ludzi na rzeczy z pozoru błahe. Nie mogłem odmówić sobie kawałka z tego tortu, zwłaszcza, że nie obawiałem się szczególnie dotkliwych… reperkusji. Potem podążyliśmy przed siebie. Ja patrzyłem w jej oczy, ona w moje. Idealna synchronizacja niebieskich tęczówek, rytmiczny krok. Nasze splecione dłonie falowały obok nas delikatnie. Stwarzaliśmy zagrożenie w ruchu drogowym. Jedna, pojedyncza myśl sprawiła, że niespodziewanie w moje postrzeganie wkradł się dyskomfort. Jak para. Z oddali z pewnością tak wyglądaliśmy. Ta myśl mnie zawstydziła, ale nie było teraz czasu na wstyd i uciekanie spojrzeniami. Opowiedziała mi, że dzień jej się dłużył, a ja uczepiłem się tej myśli, nie pozwalając jej płynnie przejść do komplementu, aby z kolei nie zaczerwienić się jak piwonia. - Co takiego porabiałaś, że byłaś aż tak wynudzona? - Zagadnąłem, jednocześnie uśmiechając się na jej komplement. Aby chociaż spróbować zamaskować fakt, że raczej nie potrafiłem ich przyjmować, zaatakowałem. - Mnie też nie dziwi, że potrafisz wyczarować swojego. Zupełnie nie zdziwiłbym się też, gdybyś tak jak on potrafiła zgrabnie ustać długo na jednej nodze. - Raczej trochę dziecinnie pożartowałem, dając jej pochwale rozpłynąć się w powietrzu, chociaż parę słów wciąż odbijało mi się od czaszki. Jak na osobę żyjącą z obserwacji, potrafiłem być ogromnym ignorantem w kwestii samego siebie. Postanowiłem przyjrzeć się surykatce pod kątem bycia patronusem. - Różdżki - odpowiedziałem, z ulgą chwytając się tego pytania. - Dzisiaj przez cały dzień docinałem drewno. Robię teraz kilka różdżek, tak zwanych, standardowych. Znane i lubiane modele, jakie sprzedają się najczęściej. Trochę dziwnie to zabrzmi, ale wśród klienteli sklepu z różdżkami zdarzają się takie jakby… modowe fale, kiedy to ludzie upierają się na jakąś konkretną różdżkę. Może to po prostu wiara w horoskopy? Wiesz, coś w stylu, w tym miesiącu najbardziej posłuży ci różdżka z sosny, ponieważ w tej kwarcie księżyca musisz szczególnie dbać o swoje zdrowie. - Wzniosłem oczy ku niebu (!), jakby podobne brednie zawsze mnie zadziwiały, ale nie rozwijałem bardziej tematu. Obawiałem się, że jeżeli już zacznę to dzisiaj nie skończę. Przyjrzałem się Elaine uważniej. Zdecydowanie wyglądała na kogoś, kto interesowałby się białą magią. Ja… no cóż, trochę mniej. - Słyszałem, ale bardziej kiedyś, niż ostatnio. Kiedy była w renowacji, nieustannie udostępniano informacje na temat postępów w lokalnym dziale Proroka. Zdaje się, że dla mieszkańców ta rzeźba jest bardzo ważna. - Przyznałem, milcząco zgadzając się z potencjalnym pięknem rzeźby za pomocą kiwnięcia głową. Właśnie w tym momencie potknąłem się w trakcie kroku. Odzyskałem równowagę nieomal natychmiast, nauczony leśnym doświadczeniem jak nie dać się pokonać byle przeszkodzie, ale i tak nie skomentowawszy tego zdarzenia, po prostu ponownie odebrałem sobie nadprogramowe trzy centymetry. Niby nic, ale jaka to była różnica dla ciała, które już nie rosło! Nie zazdrościłem kobietom ubierającym buty na obcasach o różnej wysokości.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Miło było wywołać jego śmiech, z jakiegokolwiek powodu by nie było. Uowadniał tym jak bardzo może zmienić się wyraz twarzy, jeśli tylko uniesie kąciki ust i przymruży oczy. Miała wrażenie, że mogłaby naszkicować jego portret z samej pamięci. Wciąż zbierała się na odwagę, aby go o to zapytać i móc się całkowicie zatracić w rysunku. - Oj, doceniam. Bardzo. - odparła żywiołowo zaś w jej spojrzeniu przemknęła tajemnicza myśl. Pamiętała doskonale gorycz, gdy go spłoszyła za pierwszym razem, w chwili, gdy dzielił ich raptem metr. Sytuacja niewinnie przypadkowa z udziałem siły wyższej zwanej ciasnymi regałami w księgarni "Esy i Floresy". Sam fakt, iż o tym wspomniał na głos i nazwał po imieniu już wiele znaczył. Nie była to niewymowna zasada, a poniekąd wyjaśniony powód powściągliwości wobec kontaktu fizycznego. Zerknęła na ich złączone dłonie i uśmiechnęła się kącikiem ust. To jedynie kropla w morzu jej potrzeb, a jednak zachwycała się po cichu każdą, nawet najmniejszą i przelotną wierząc, że za trzecim razem przytuli go (albo on ją) porządnie, jak na przytulenie przystało. Z początku nie zauważyła zmiany, potrzebowała na to parunastu sekund. Spowolniła swój krok i z uniesionymi wysoko brwiami spoglądała na tę metamorfomagiczną zmianę. Niczym w zwolnionym tempie jej mimika zmieniła się z zaskoczenia w rozbawienie, którego nie była w stanie w sobie utrzymać. Wybuchnęła śmiechem. Śmiechem głośnym, pogodnym i bardzo ciepłym : śmiała się pełną piersią i zrozumiała, że uwielbia, gdy postanawia ją czymś zaskoczyć, a robił to ostatnio często. Atakował pomysłami z takich stron, których nawet nie brała pod uwagę. Kilkoro mijających ich ludzi zerkało na te przedstawienie, bowiem cóż mogło do takiego stopnia rozbawić tę blondynkę? W końcu zasłoniła usta ręką, potrząsnęła głową czując jak jej dobry humor utrwala się w jego obecności. - Jesteś niemożliwy! - nie dość, że oczywiście zauważył zmianę wzrostu - metamorfomagowie mają chyba ulepszony zmysł spostrzegawczości - to jeszcze postanowił ją w kreatywny bezsłowny sposób skomentować. Żartem transmutacjnym! - Ktoś tu zapomniał o rękach. A proporcjonalność, panie Fairwyn? - wytknęła mu, wciąż się podśmiechując pod nosem. Przymrużyła oczy, ewidentnie coś kombinując. Porzuciła jednak pomysł wydłużenia wzrostu o kolejne trzy centymetry, bo wówczas zacznie to już wyglądać dziwnie. A co, jeśliby oboje tak sobie żartowali aż do dwóch metrów? U niego mogłoby to jeszcze pasować, jednak u niej byłoby to już podejrzenie o koligacje genetyczne z olbrzymami. - Nudny dzień w pracy, a pracuję w zwyczajnej kawiarni. Na szczęście umowę mam do końca października i będę rozglądać się niebawem za jakąś zmianą. - streściła krótko dzień, jak i plan przyszłościowy. Wzruszyła ramionami aby pokazać, że się tym zbytnio nie przejmuje. - Już specjalnie dla siostry pokryłam się różowym kolorem, kiedy rozmawiałyśmy o patronusach. - wywróciła oczami na wspomnienie chichotów na skwerku. - Miała ubaw. - ja już mniejszy, ale o tym nikt nie wie. Dla cudzej radości mogła się pobawić kolorami, zwłaszcza jeśli ta radość miała płynąć od kogoś, kogo kocha. Czasami czuła z tego względu gorycz (stąd jawna awersja do jakichkolwiek cyrków, bowiem przez większość dzieciństwa czuła się jak eksponat cyrkowy) jednak nie skarżyła się już, uznawszy, że ludzie nie zrozumieją. Elijah tak, ale nie inni. - Jak czarodziej ma się uprzeć na różdżkę skoro w jej doborze nie ma nic do powiedzenia? Nie on wybiera… Bo chyba nie chcesz mi powiedzieć, że istnieje ktokolwiek, kto zamawia sobie różdżkę? To byłaby już profanacja i ujma… - chętnie pociągnęła temat. Jak i również zmieniła nieco trasę prowadzącą do rzeźby - zamiast iść prosto, skręciła w prawo, aby mogli zyskać więcej czasu na dokończenie rozmowy. Przyznała sama przed sobą, że rzeźba nie interesuje jej w takim stopniu jak Riley, od którego nie mogła oderwać oczu. Może z początku faktycznie chciała ją obejrzeć, jednak aktualnie za bardzo zaangażowała się w trzymanie jego dłoni i rozmowę o wszystkim i o niczym. Uwielbiała te chwilę i zdała sobie sprawę, że za nimi tęskni, gdy już mijają. Rzeźba mogła poczekać mimo, że teoretycznie spotkali się po to, aby ją zobaczyć w nowym wydaniu. Przedłużała ten leniwy spacer i miała nadzieję, że Riley nie zorientuje się w jej dyskretnym zabiegu. Można iść naokoło z wielu powodów - akurat z tamtej strony jest wyjątkowo piękny mały ogród z cudownie wyrazistymi barwami kwiatów. W razie podejrzeń będzie udawać, że chciała je zobaczyć. Potknięcie zostało przemilczane, jednak ona postanowiła to skomentować - przede wszystkim złapaniem go wolną dłonią na wysokości mięśni ramienia i wzmocnieniem uścisku ich dłoni. Kącik jej ust drgał, a jednak walczyła dzielnie z chichotem. - Nie kręci ci się w głowie na takiej wysokości? - postanowiła zażartować i sprawdzić czy mogą się niegroźnie przekomarzać skoro oboje mają wspaniały humor. Poza tym spójrzmy prawdzie w oczy, jego uśmiech roztapiał ją od środka, więc warto próbować go bezwstydnie często wywoływać.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Przyłapany. Uśmiechnąłem się niewinnie, kiedy od tak zarzuciła mi niemożliwość, a potem wytknęła mi niedbalstwo, zresztą tak do mnie niepodobne. - Ale o co ci chodzi? - Zablefowałem nieskutecznie. Zdradzało mnie już samo lekkie drżenie kącików ust, gdy powstrzymywałem się od śmiechu. Szło mi to zdecydowanie lepiej, niż Eli, bo ta po prostu otwarcie się ubawiła. Nie brnąłem w to odwracanie kota ogonem, bo i zazwyczaj nie bawiło mnie ani drażnienie się ze sobą, ani tym bardziej wybielanie własnych czynów. Uśmiechnąłem się lekko. - Panno Swansea, to tylko trzy centymetry, czy to aż tak wielka różnica w ramionach? - Zapytałem, korzystając z podłapanego od niej oficjalnego sformułowania, ciesząc się, że zdecydowałem się na ten zabieg. Uśmiechała się, a to było moim celem, nic więcej nie było mi potrzeba. Spoglądanie na jej rozpromienioną twarz było dla mnie czymś wyjątkowym. Jej emocje zawsze wydawały mi się szczere, podobnie jak reakcje na moje słowa. Nie udawała przede mną, że jest silna oraz nie nosi w sobie strachu, a to akurat niezwykle ceniłem. Zastanawiałem się czy trafiłem na jedną, jedyną kobietę w szkole, która byłaby tak niewinna. Nawet nie zorientowałem się kiedy zacząłem przyjmować jej naturalny urok za coś dla niej normalnego, chociaż w całej szkole był to raczej przyjemny ewenement. Zahipnotyzowany tą relacją nawet nie zdałem sobie sprawy z tego, że uzależniłem się od niej. Od blasku jej niebieskich oczu, nerwowego natłoku słów, kiedy miała wrażenie, że trochę przesadziła z wypytywaniem mnie, ciepłych uścisków, jakich przed zacieśnieniem relacji już omal nie pamiętałem. Dziwnie myślało mi się o Elaine jako o osobie, której wcale tak dobrze nie znałem. Droga do mojego zaufania zazwyczaj była stosunkowo długa i kręta. Miała w sobie to coś, czym przemawiała do odrobiny mojej otwartości. - Rozumiem - przyznałem krótko po jej słowach. Przytaknąłem jej, bo i zdawałem sobie sprawę z tego jak średnio interesująca potrafiła być obsługa klienta. Sam o wiele lepiej odnajdywałem się na tyłach sklepiku, niż w roli sprzedawcy… ale u mnie to pewnie była kwestia tego, że po prostu lubię pracować w towarzystwie jedynie własnych myśli? - Czyli nie wiesz jeszcze co chcesz robić? - Podpytałem, mając nadzieję jeszcze na dniach złapać ją w kawiarni i zrobić jej niespodziankę w połowie zmiany. Nie chciałem pytać jej bezpośrednio, aby nie domyśliła się co chodzi mi po głowie, więc póki co ochoczo zmieniłem temat. - A ty? Też miałaś? - Dopytałem, kiedy wywróciła oczami. Elaine sprawiała wrażenie raczej obojętnej względem takich żartów. Kiedy ja byłem mały, dość często manipulowałem metamorfomagią, aby rozbawić mamę, więc z kolei dla mnie temat ten był nie tylko bliski, ale wydał mi się również interesujący. Kto wie, może kryła się za nim jakaś ciekawa historia? - To trochę tak, jakbyś chciała kupić Nimbusa, bo ci się podoba i jest modny, podczas gdy Błyskawica jest idealna do Twojego wzrostu czy tam potrzeb, ale wygląda już na nieco przestarzałą miotłę. Zresztą, wystarczy, żeby ktoś podał nam parametry, a my po prostu wykonujemy zamówienie. Każdy, kto chce mieć dopasowaną do siebie różdżkę może liczyć na Fairwynów, ale nie możemy sobie pozwolić na odsyłanie każdego, kto chce tylko, aby ktoś potwierdził jego własne przypuszczenia. Stąd też te grupowe edycje. Nam schodzi nadwyżka magazynowa, a i nasze różdżki idą w świat po niższej cenie. To już decyzje mądrzejszych ode mnie. - Mówiłem dalej, jak zwykle złapawszy się na jej niewinne słowa. Naprawdę niewiele było trzeba, abym rozgadał się o swoim zawodzie, więc właśnie wtedy ucichłem nagle, aby nie dać znów wciągnąć się w wielogodzinną dyskusję na tematy nudne i nieciekawe dla kogoś spoza grona. - Widzę, że zamknięto starą trasę - zagadnąłem bezlitośnie, ale nie drążyłem tego tematu, pozwalając tym słowom na kilkusekundowe zawiśnięcie nad nami przy akompaniamencie mego milczenia. Nie był to przytyk, a wręcz niewinna chęć rozwinięcia tematu. Drgnąłem niespodziewanie pod jej dotykiem. - Przepraszam - szepnąłem od razu, orientując się, że mogła źle to odebrać. - Zaskoczyłaś mnie - Wyjaśniłem, uśmiechając się przepraszająco i dźgnąłem ją krótko palcem między żebra. Następnie przytuliłem palce do jej boku, aby móc ją połaskotać i sprawdzić czy ma łaskotki. - Zaraz wezmę cię na barana i sama mi powiesz czy coś się tam kręci - Pogroziłem jej, nie będąc na tyle spontanicznym, aby faktycznie poderwać ją z ziemi i usadzić sobie na ramionach. Zresztą, nie miałem również wystarczająco dużo siły na takie działanie wbrew jej woli. „Groźba” była jedynym wyjściem. I łaskotki. Były jeszcze one.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Śmiech wydostawał się z niej niekontrolowanie. Tak łatwo było mieć dobry humor obok niego. Wyłapywała każde słowo i potrafiła je skomentować w taki sposób, aby wywołać skomplikowany dialog. Miło było słuchać słowotoku, który potrafiła czasem spowodować, jeśli tylko poruszyła temat jego pracy. Czy wiedział jak wówczas zmieniał się wyraz jego oczu? Ożywał, a i błyszczały ekscytacją i pasją. Mogłaby nauczyć się tego widoku na pamięć. Gdyby miała kiedykolwiek taką możliwość, wypożyczyłaby od Elijaha jeden z jego aparatów i uwieczniła Riley'a w tysiącu sytuacji, a potem mu pokazywała. Potrząsnęła głową, aby wrócić do rzeczywistości z nietypowych torów myśli. - Dla nas to istotna różnica. - popatrzyła nań znacząco, powołując się na jego metamorfomagiczne umiejętności. Udało się zaprzestać niekontrolowanego chichotania, bowiem jeszcze trochę, a zaczęłaby go podejrzewać o rzucenie na nią jakiegoś zaklęcia rozbawiającego. Stanowił niezwykle miłą odskocznię od szarej codzienności pracowania w kawiarni i obcowania z kilkudziesięciorgiem ludzi w ciągu ośmiu godzin jednej zmiany. - Rozglądam się, zastanawiam się gdzie mogłabym pasować i kto by mnie chciał. - odparła wpatrując się przez chwilę w jakiś punkt na niebie, nawet nie zdając sobie sprawy, że słowa te pozbawione pytania spowodowanego rozmową o pracę, mogłyby brzmieć bardzo... wątpliwie i smutno. W istocie nie podjęła jeszcze decyzji w jakiej branży powinna próbować swoich sił, gdzie aplikować i czy jest jakakolwiek szansa, że wynajdzie sobie wymarzony zawód - poza rysownictwem, z którego nie była pewna czy byłaby w stanie się samodzielnie utrzymać. Wróciła do niego wzrokiem przy spostrzegawczym zapytaniu. Co miała mu odpowiedzieć, aby nie odsłonić swojej dziecięcej awersji do metamorfomagii? Nie odpowiadała przez pewien czas, co samo w sobie było wymowne. - Poniekąd. - teraz to ona odpowiedziała krótkim słowem, bez wyjaśniania sytuacji. Nie była pewna czy chciałby o tym słuchać, skoro nie było to żadną z pozytywnych historii. Zależało jej na jego sympatii. Wolałaby mieć ich dobre humory, a nie rozważać smętne odczucia z przeszłości. Nie dzisiaj, nie tu, nie teraz. Sposób w jaki mówił o pracy był wystarczającym powodem, aby skupić się na nim, a nie na niej. - To takie... przedmiotowe traktowanie różdżki, a ona jest przecież przedłużeniem naszej ręki. Mam na myśli upór klientów, którzy sami wybierają jej skład. Nie wiem czym się oni kierują, ale to takie... niemagiczne mi się wydaje. - wyraziła własne zdanie, jednak nie w sposób agresywny, a z nutą niezrozumienia. - Rozumiem dbanie o każdy kaprys klienta, tylko ich zachowanie utwierdza mnie w przekonaniu, że niektórych ludzi nie da się zrozumieć. - dodała, a mówiła też niejako z własnego doświadczenia. Skoro sklep na tym zyskuje to dlaczego nie? To nie ich problem, że ktoś sobie coś ubzdura. Bezlitosna uwaga wywołała na jej policzkach odcień różu, który siłą metamorfomagiczną zepchnęła ze skóry. Nie popatrzyła na Riley'a nawet przez sekundę, czując zawstydzenie z powodu przyłapania na tym mankamencie. Co on sobie o niej teraz pomyślał? Nie miała w sobie werwy, aby przedstawić swoje sprytne wyjaśnienie zmiany. W myślach brzmiało sensownie, jednak wypowiedziane zapewne już nie. Niechcący spostrzegła jak bardzo zatracała się w potrzebie przebywania obok niego, przez co nasiliła się obawa, że kiedyś powie "dość". Gdy drgnął, lekko zesztywniała mając przed oczami przerażającą wizję, że właśnie przesadziła i zazna przykrego uczucia odrzucenia. Opuściła drugą rękę, zabrała ją z powrotem do paska torebki i uśmiechnęła się krótko na znak, że rozumie. To nieco ostudziło jej narwaną spontaniczność i nakłoniło do zwracania większej uwagi na własne zachowania. Nie zaskakiwać gestami Riley'a, jeszcze nie teraz. Powoli, bez pośpiechu. - Hej! - próbowała się zasłonić, przez co odsunęła się na te bezczelne pół metra. Dalej nie mogła (i nie chciała), jeśli miała zamiar dalej trzymać jego rękę. Zaśmiała się. - Nawet nie próbuj. - zlokalizowała palce jego drugiej ręki i zasłoniła swoimi, aby uniemożliwić mu jakiekolwiek próby łaskotek. - Nie mam łaskotek. Nie musisz sprawdzać. - nawet dziecko by nie nabrało się na to kłamstwo. Nie przyzna się przecież, że jest na nie zbyt wrażliwa i szczerze przed nimi ucieka, jeśli tylko któryś kuzyn (albo bezlitosny i kochany Elijah) wpadną na ten pomysł. - Ja do ciebie z sercem, a ty mi z łaskotkami. Wiesz ty co... - roześmiała się nieco ciszej niż dotychczas, delikatnie zsuwając palce ze swojego tułowia przed zaprawdę realną obawą wprowadzenia groźby w życie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Popatrzyłem na nią dłużej, kiedy z taką łatwością wyraziła na głos potencjalną obawę, którą wyczytałem z jej niezbyt pozytywnie brzmiących słów. Niby brzmiały niewinnie i może byłem po prostu przewrażliwiony, że doszukiwałem się w nich czegoś więcej, nie wiem. Nigdy nie byłem typem osoby potrafiącej dobrze motywować innych do działania. Jeśli chodzi o pocieszanie to również lepiej odnajdywałem się w roli milczącego wsparcia. Odnalezienie odpowiednich słów zajęło mi więc chwilę. Miałem tylko nadzieję, że przeanalizowanie kilku potencjalnych odpowiedzi nie zajęło mi zbyt dużo czasu. - W czym jesteś dobra? Poza rysunkiem, oczywiście, bo o tym wiem. - Spytałem, wybierając ten wariant, który potencjalnie pozwalałby mi na ewentualne doradzenie jej czegoś. Prawdę mówiąc, nieszczególnie miałem to w planach. Moje słowa były swego rodzaju pretekstem, aby móc lepiej ją poznać. Faktycznie nie miałem pojęcia z czym radzi sobie lepiej, a z czym gorzej. Czułem, że natychmiast musimy wypełnić tę lukę, zwłaszcza jeśli nadarzyła się ku temu okazja. Jej następna odpowiedź sprawiła, że zamilkłem na dłużej. Popatrzyłem na nią z nieco większą rezerwą, czujnymi spojrzeniami taksując najpierw jej oczy, później usta. Odpowiadanie półsłówkami nie leżało w jej naturze i musiałem zastanowić się czy to pytanie było warte potencjalnego pogorszenia się jej humoru. Zadecydowałem o tym, gdy pociągnąłem wątek związany z różdżkami, a także później, kiedy zupełnie nie pociągnąłem go dalej. Zadumałem się, pozwalając ciszy otulić nas przez moment i z mojej strony była to chyba pierwsza poważna, niekoniecznie przyjemna cisza. Była skoncentrowana i skupiona, bowiem moje myśli rozproszyły się w kilku różnych kierunkach. Zastanawiałem się co mogło się stać czy działo do tej pory w jej życiu i dlaczego metamorfomagia jest dla niej tak… specyficzną kwestią. Nie był to pierwszy raz, kiedy odnosiła się do niej i chociaż mogło to być po prostu zrozumiałe z uwagi, że trafił swój na swego to i tak czułem teraz pewien dyskomfort związany z faktem, że pierwszy raz odmówiła mi w pełni rozwiniętej odpowiedzi. Ten stan nieco się rozmył, kiedy okazało się, że łaskotki działają… albo raczej nie działają, jak próbowała mi wmówić Elaine. Sprytnie lokalizowałem luki w jej obronie, zupełnie nie przejmując się jej ucieczkami. Gdyby nie złapała mnie wtedy za dłoń, najpewniej kontynuowałbym to znęcanie się nad nią. Zamiast tego po prostu zatrzymałem się przed nią. Jej śmiech rozbrzmiał cicho wokół nas, a ja zasłuchałem się w niego z powagą wymalowaną na twarzy. Przez dwie czy trzy sekundy trzymaliśmy się za ręce, a ja obejmowałem dłonią jej talię. Patrząc teraz na nią, uśmiechniętą, poczułem coś dziwnego wewnątrz siebie. Ciepłego, miłego. Coś jak… nadzieję, ale nie mogłem sprecyzować czego ona dotyczyła. Wtedy strąciła moje palce. Rozproszony, wycofałem się natychmiast z tamtego miejsca i pokryłem tę niepewność uśmiechem. - Nawet się nie łudź, że nie sprawdzę. - Zagroziłem jej, idąc dalej w kierunku rzeźby, ale byłem zbyt zdekoncentrowany przez to dziwne uczucie, aby skupić się na właściwej ripoście. Pozostawiłem ją, pozwalając nam na spędzenie reszty drogi we względnym milczeniu. W każdym razie ja nie rozwijałem żadnych nowych wątków. Wychodząc na ulicę, poczułem się już nieco zmieszany ciężką ciszą, jaką na nas sprowadziłem. Objawiło się to jakby pewnym ciśnieniem w uszach. Wydawało mi się, że coś zaczyna piszczeć. - Też to czujesz? - Zapytałem, nie będąc pewnym czy to ja zaczynam tracić rozum, czy naprawdę coś już tutaj nie gra. Spojrzałem na Elaine z pewnym niepokojem, nie zdając sobie sprawy, że za kilka sekund miała eksplodować mi głowa. Już teraz z mojej twarzy znikała metamorfomagiczna maska, jakby wraz z narastaniem tego niepokojącego dźwięku (czy może już… krzyku?), nasilały się zakłócenia magiczne. Nie czułem tego, ani nie widziałem swojej dłoni, bezpiecznie ukrytej w palcach Swansea. Podążyliśmy naprzód, wprost ku mojej zagładzie.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Uczył ją poniekąd cierpliwości, a więc chwila poczekania na odpowiedź nie wywołała w niej negatywnych odczuć. Niemal usychała z ciekawości co też chodzi mu po głowie. Miał nieodgadniony wyraz twarzy, zwłaszcza kiedy się zamyślał. To, nawet dla aspirującej portrecistki, było nie lada wyzwaniem. - Nie przystoi się tak przechwalać. Co, jeśli zacznę i popadnę w samozachwyt? Nie można do tego dopuścić. - wyminęła zgrabnie odpowiedź, a jednocześnie dawała do zrozumienia, że wbrew pozorom miała jakieś własne kompleksy. Opowiadanie o własnych talentach wydawało się jej czystą litanią przechwałek, które nie przystoją w żadnej relacji. Dbała o swój wizerunek zewnętrzny i wiedziała kiedy wygląda świetnie, a kiedy mizernie - a jednak odczuwała pewien protest przed przechwalaniem się przed Riley'em. Milczenie, które zapadło wywołało w niej poczucie winy. Szli dalej, jednak wpatrywała się już w brukowaną kostkę i zastanawiała jakim cudem zepsuła wesoły dialog, który dotychczas prowadzili. Czuła na sobie jego wzrok lecz nie starczyło jej odwagi, by skrzyżować z nim własny. Odnosiła silne wrażenie, że swoją wątłą i skromną odpowiedzią uraziła go. Przyzwyczaiła go do wielu słów, a wyjątkowo podarowała mu jedno, jedyne, które nie wyjaśniało nic. Ukryła to przed nim i choć zrobiła to z być może irracjonalnych obaw, to nie chciała go tym zasmucić i do siebie zdystansować. Nie zamykała tych drzwi na zawsze. Jedynie na moment, poza tym wystarczyło nacisnąć klamkę i spróbować ponownie. Nie zamykała się na klucz, jeśli nie miała ku temu naprawdę solidnego powodu. Milczenie doskwierało jej na potęgę, jednak nie miała pomysłu jak to przerwać w sensowny sposób. Uczucie skrępowania nieśmiało zakłócało swobodę, z jaką tu przyszła. Wizja łaskotek wyrwała ich z narastającego napięcia, wywołując u Elaine protesty, beznadziejne próby niegroźnego kłamstwa i kolejny śmiech. Echo tego dźwięku brzęczało w uszach, gdy nieprzyjemne milczenie powróciło. Cisza, coraz cięższa, bardziej wyrazista i trudna do wytrzymania dla kogoś pokroju Elaine. W niemym proteście poruszyła palcami splecionymi wokół jego własnych, ale jednak nie odważyła się ich zabrać czując, że byłaby to jak... zdrada i odrzucenie. Zaciskała mocno usta i szukała sposobu jak go przeprosić za swoje zbywające zachowanie. Podniosła w końcu nań wzrok, gdy zapytał o uczucie. Nie wiedziała czy pyta o ciężar ciszy, ciepło jego dłoni czy może zapach ciasteczek cynamonowych dochodzących zza rogu. - Nie wiem... - odparła ostrożnie i zacisnęła mocno powieki czując wokół nich mrowienie. Mrugnęła kilkakrotnie i widziała dwie rzeczy naraz - metamorfomagia Riley'a szwankowała (!), a ona widziała świat zabarwiony złotem... co było cholernie dziwne. Wykrzywiła się i potarła swoje powieki, jednak gdy znów popatrzyła na Riley'a, to wciąż się działo. - Riley, stój. - powiedziała to szybko, z paniką i zaparła się, zmuszając go do zatrzymania się. Popatrzyła na jego dłoń i tak jak przeczuwała, skóra falowała odsłaniając jego najpilniej strzeżony sekret. Rozplotła ich palce ale tylko po to, aby szybko znaleźć się tuż przed nim, tuż przed jego twarzą. Stanęła nawet na palcach, aby widział dokładnie wyraz jej oczu - wpatrywała się w niego z rozszerzonymi źrenicami. - Meta. - szepnęła ze śmiertelną powagą wymalowaną na twarzy. - Riley. Nieświadomie odsłaniasz blizny. - i zanim miał wpaść w natłok emocji z tym związanych, najmocniej jak potrafiła pociągnęła go w innym kierunku, jak najdalej głównej ulicy, aby nikt go nie zobaczył. Nie mogła narazić go na wytykanie przez innych palcami, świadoma jak bardzo by go to skrzywdziło, a na to nie pozwoli. Niemal truchtem zaprowadziła go pod samą ścianę jednego z budynków mieszkalnych, gdzie byli połowicznie zasłonięci przydomowym żywopłotem. - Co się dzieje? - położyła ręce na jego przedramionach i patrzyła na niego zdezorientowana, wyraźnie zmartwiona. Coś było nie tak z jej wzrokiem. Nie widziała jego niebieskich oczu ani barwy jego blizn. Zero niebieskich tęczówek, zero pięknego ubarwienia kwiatów, a jedynie złoto... Czy to przypadek, że znaleźli się kilka metrów od rzeźby, którą przyszli dziś zobaczyć?
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
„Stój”, tylko tyle zdołałem usłyszeć. Nawet nie zdążyłem porządnie zastanowić się nad powodami, dla których rzeczywiście miałem się zatrzymać. Przyjrzałem jej się uważnie, jakbym starał się wyczytać to z emocji malujących się na jej twarzy, ale ta panika zupełnie nic mi nie powiedziała. - Co…? - Spytałem ze zdezorientowaniem, kiedy jej spojrzenie uciekło w dół, wprost na nasze splecione palce. Kiedy mnie puściła, już w ogóle zgłupiałem i popatrzyłem jej w oczy z niemym pytaniem. Miałem przeczucie, że wydarzyło się coś naprawdę okropnego. Chwilę później zrzuciła na mnie prawdziwą bombę. Uniosłem dłoń wyżej, spoglądając na nią z niemą ciekawością, ale nie przyglądałem się bliznom nazbyt długo. Elaine skorzystała z okazji i pociągnęła mnie mocno w wybranym przez siebie kierunku, ledwie mdlące przerażenie zdołało skuć moje wnętrzności lodem. Byłbym nawet pobladł, gdyby nie metamorfomagiczne szaleństwa jakie zaczęły dziać się z moją skórą. Dziedziczny czar nie znikał, a jedynie wymykał się spod kontroli. Wraz z bliznami pojawiły się także inne zmiany. Wraz ze zbliżaniem się do pomnika, moje włosy zaczęły powoli farbować się na jasnoniebiesko. W chwili, w której znaleźliśmy się już przy budynku, w moich uszach rozległ się przeraźliwy wrzask. Jęknąłem, nieomal zginając się w pół pod wpływem przeraźliwego bólu. Miałem wrażenie, jakby ktoś wbijał mi w czaszkę tysiące gwoździ jednocześnie, a potem je wyjmował tylko po to, aby powtórzyć zabieg od początku. Kilkanaście sekund później wszystko zniknęło. Pozostało tylko tępe pulsowanie pod czaszką i niesamowity ból głowy, zmuszający mnie aż do zamknięcia oczu i przysłonięcia ich dłonią. Bardziej zrozumiałem, niż poczułem, że dotyka moich przedramion. - Na Merlina, zaraz eksploduje mi czaszka - odpowiedziałem w końcu na jej pytanie. Chciałem odwrócić się w kierunku ściany budynku, ale zrozumiałem, że Elaine wciąż mnie trzyma. Zamarłem, starając się w panice zmusić ciało do współpracy. Niebieski przechodził właśnie we wściekłą zieleń, kiedy to przemiana się zatrzymała. Zacisnąłem zęby na dolnej wardze, za wszelką cenę starając się skupić i wreszcie, po intensywnej chwili udało mi się wywalczyć posłuszeństwo tej najkapryśniejszej z magii. Blizny bladły. Powoli, ale nieubłaganie, a ja aż zaczerwieniłem się z wysiłku. Włosy leniwie pokrywały się brązem. - Przepraszam - odezwałem się, próbując na nią spojrzeć jednym, zmrużonym okiem. Krzywiłem się, nie mogąc poradzić sobie ze skalą obezwładniającego łupania wewnątrz czaszki. - Usłyszałem jakiś krzyk - powiedziałem, ledwie tolerując dźwięk własnego głosu. Niespodziewanie wrażliwy na gwar otoczenia, miałem ochotę na wciśnięcie się w ciasną uliczkę, jak najdalej od tego wszystkiego. - Głowa mi pęka… - Uzupełniłem, tłumacząc swoje dziwne zachowanie. Chociaż na nią patrzyłem, moje spojrzenie ledwo jej dosięgało. Marszczyłem czoło, wciąż skupiony na podtrzymywaniu kamuflażu, ale odsłoniłem także drugie oko. Niepotrzebnie. Światłowstręt był zbyt silny. Dłuższą chwilę zajęło mi powolne przyzwyczajanie wzroku do zmartwionej postaci Elaine, abym w końcu mógł świadomie na nią spojrzeć.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie miała pojęcia jak mógłby zareagować na wieści dotyczące zakłóceń metamorfomagii, a więc przezornie postarała się o ewakuowanie ich w miejsce oddalone od głównego chodnika. Fakt, że utrzymywał w tajemnicy własny dar nakazywał jej wyjście z inicjatywą zanim... zanim co? Nie była pewna jak mógłby się zachować, a więc improwizowała. Wyglądał na zagubionego, jednak nie czas był na zatrzymywanie się i treściwe wyjaśnienia tłumaczące zachowanie. Za moment, za chwilę. Dobrze, że nie protestował, bowiem byłaby w kropce. Główną myślą było zabranie go z pola widzenia, a nie niepokojący fakt, że traciła widzenie innych barw. Niestety nie miała absolutnie możliwości dojrzenia jakichkolwiek zmian barwy jego włosów - dla niej non stop były złote, tak samo jak policzki, które mogłyby być blade albo zaróżowione z wysiłku. Zero świadomości, że się to dzieje, a jednak wyraźnie widziała kontury szpetnych blizn, które już wcześniej oglądała. Póki co głównym celem było dojście do żywopłotu. Ledwie wypowiedziała zaniepokojone pytanie, a Riley zginał się z bólu wpędzając Elaine w już prawdziwe obawy. Schyliła się i wypowiedziała jego imię dwukrotnie w ciągu tych kilkunastu sekund. W jej myślach pojawiło się milion scenariuszy - ktoś ugodził go zaklęciem niwelującym działanie transmutacji (tylko czemu tylko jego metamorfomagia szalała, a jej była względnie nienaruszona?), ma atak serca (?!), zatruł się, może coś go ukąsiło, próbowało opętać, może to duch...?! Milion negatywnych scenariuszy, które zdążyła sobie ułożyć w myślach, gdy w końcu się odezwał. Powinna wezwać uzdrowiciela? Może teleportować ich do świętego Munga, aby go obejrzano? Czy teleportacja z silnym bólem głowy jest wskazana, nawet jeśli jest osobą towarzyszącą? Może zawołać o pomoc? Co miała robić?! Wpatrywała się weń zaniepokojona i trzymała go, gotowa asekurować go, gdyby miał zemdleć. - Na Merlina, uhh, nie wiem co robić. - nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. - Hm... hm... znam łagodne zaklęcie uśmierzające ból, ale nigdy go nie rzucałam na niko... - raptownie umilkła i powstrzymała swój nerwowy słowotok widząc, że ten próbuje się skupić. Otwierała usta, aby go wesprzeć, jednak zaraz je zamknęła pomna tego, że podczas bólu głowy jakiekolwiek dźwięki mogą być drażniące. A on zaś zginał się wcześniej z bólu! - Może poczekaj... - nie udało się jej upilnować własnego języka i nim pomyślała, już coś mówiła. Zacisnęła usta, aby się to nie powtórzyło. Nie wiedząc co począć, pogłaskała go po ramieniu, bowiem wydawało się, że to mogłoby mu pomóc, a nie zdekoncentrować. O dziwo, zapanował nad darem pomimo jej gadulstwa. Jak dobrze, że był taki silny i odporny! - Ojj... Chodź dalej, chyba mam pomysł. - sięgnęła do jego dłoni i delikatnie ją ująwszy poprowadziła go w innym kierunku - minęli Rzeźbę i po raptem dwóch minutach usadziła go na drewnianej ławeczce. - Krzyk? Nikt nie krzyczał, jestem pewna. - mówiąc to otworzyła torebkę i próbowała się w niej odnaleźć. Pierwszy raz w życiu uznała, że ma tu niezły bajzel i wypadałoby posprzątać. Co tu robi zaległa puszka kociej karmy? Syknęła cicho, kiedy dziabnął ją drewniana figurka dumbadera, której zapomniała przez większość miesiąca wyjąć. Przekopywała się przez fiolki, portfele, dwie kosmetyczki, a kiedy nie znalazła tego co chciała, jedynie się niepotrzebnie zdenerwowała. Przykucnęła przy ławce, tuż obok Riley'a i wysypała trochę rzeczy ze środka, aby mieć lepszy wgląd. Zepsuta przypominajka, kalendarzyk podręczny, pudełeczko z ołówkami, szczotka, spinki, kilka bransoletek, kandyzowane owoce (na szczęście zamknięte), samonagrzewający się kubek... w końcu! W końcu wymacała maleńką fiolkę z biało-mlecznym płynem. Odetchnęła z ulgą, bowiem obawiała się, że jednak zostawiła ją w pokoju. Odkąd wrócili z ferii zimowych żyła w pewnym przeświadczeniu, że w każdej chwili może stać się komuś krzywda i musi, po prostu musi mieć chociaż jedną fioleczkę eliksiru leczącego. Pięć pozostałych porcji miała w domu i nie, absolutnie nie była to paranoja. Odsunęła wysypane rzeczy na bok i usiadła obok chłopaka. Sięgnęła po jego dłoń i do jej wnętrza wsunęła chłodną fiolkę wielkości kciuka. - Mam nadzieję, że pomoże. Wypijesz? - jeśli odmówi, ona chyba zejdzie tu na zawał i teleportuje ich do szpitala. Coś gryzło ją od środka na samą myśl, że Riley'a coś boli. Była w stanie zrobić wszystko, aby tylko to zniweczyć. Zacisnęła mocno powieki i otworzyła je, łudząc się, że efekt złota minie. Robiło się jej od tego powoli niedobrze, tęskniła za kolorami!
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie potrafiłem skupić się na jej słowach. Mieszało mi się w głowie od wszystkich nadprogramowych dźwięków, zbyt ostrego światła, a przede wszystkim tego nieznośnego ucisku w głowie. Wyłapywałem jedynie pojedyncze słowa. „Merlin”, „łagodne”, „rzucałam”… nic mi to nie mówiło. Stek liter zlewał się sobą, a kolory tańczyły mi przed oczami, kiedy oślepiony bólem po prostu dałem się jej prowadzić. Gdziekolwiek. Dokądkolwiek. Mogłaby wywieźć mnie nawet na sam skraj Syberii, a ja nie miałem oponować. Nie tylko dlatego, że w tym stanie byłem wyłączony z jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Może to i dziwne, ale odkąd znała moją tajemnicę, po prostu ufałem, że nie zrobi mi krzywdy. Nie było to do mnie podobne, ale gdyby mogło być inaczej, niż sądziłem to przecież już dawno temu wygadałaby się komuś z moich sekretów. Już samo to mogłoby mnie wymazać z tych resztek życia towarzyskiego, jakimi cieszyłem się codziennie. Nie z racji samej metamorfomagii czy blizn, a przez wzgląd na ścianę zbudowaną z kłamstw. Zanim się zorientowałem, upadłem pośladkami na coś twardego. Uchyliłem oczy, spoglądając na drewno pode mną. Ławka. Ponownie przestałem patrzeć, kiedy wypowiedziała słowo klucz. Krzyk. Aż przeszły mnie ciarki. Zasłoniłem uchy dłońmi, jakbym wciąż go słyszał, przez co zupełnie odciąłem się od świata. Skupiony na własnym bólu, starałem się stłumić go w sobie, ale nie było to możliwe. Ciężkie pulsowanie w głowie przypominało mi jakiś wyjątkowo paskudny uraz. Czyżby spadł na mnie kamień, a ja nawet tego nie zauważyłem? Miałem wrażenie, jakby co najmniej czaszka pękła mi wpół. Nie zdawałem sobie sprawy z tego jak długo tak siedzę. Otoczony ciszą i mrokiem czułem się odrobinę lepiej. Powoli pozbywałem się paniki, relaksowałem. Wtedy też Elaine ściągnęła moje dłonie niżej, przywracając mi słuch i wciskając w dłonie coś gładkiego w dotyku. Przesunąłem po tym palcami, po charakterystycznym dźwięku poznając, że to szkło. Wypić? Szybko dodałem dwa do dwóch, od razu myśląc o eliksirze. Nie zastanawiałem się skąd ma jakieś przy sobie. Równie dobrze mogła mi właśnie podawać sok dyniowy, tylko jak on mógłby mi w tej sytuacji pomóc? Wyłączyłem myślenie, w tym momencie było zbyt bolesne. Bez protestów wypiłem odrobinę podanego mi napoju. Nie miał żadnego smaku, ale działał niezwykle szybko. Kilka sekund później ucisk w czaszce zdawał się tracić na intensywności, a im dłużej czekałem, tym było lepiej. Wreszcie otworzyłem oczy i zamrugałem, oślepiony światłem dziennym. Kiedy odzyskałem wzrok, zorientowałem się co trzymam. - Dziękuję - powiedziałem, przerywając wreszcie milczenie. Upewniłem się, że Elaine trzyma eliksir, zanim bez słowa wyciągnąłem ku niej dłonie. Objąłem ją ramionami, absolutnie bez ani jednego słowa. Dziwnie, niespodziewanie. Miło. Była ciepła, miękka w moich ramionach. Jej przyjemny zapach otulił moje zmysły. Przesunąłem się bliżej, natrafiając udem na… puszkę z jedzeniem dla kota? Uniosłem brwi, ale nic nie powiedziałem. Zatopiłem nos w jej włosach. Po krótkiej chwili w tej pozycji zorientowałem się, że drżę.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wypił. Na Merlina, wypił bez szemrania, ponownie ofiarował jej kredyt zaufania, za który była mu wdzięczna z całego serca. Pragnęła udowadniać mu takimi małymi rzeczami, że go nie zdradzi. Nie poprosił ją ani razu o zachowanie tajemnicy i nierozpowiadanie o niej światu, a to było dla niej oczywiste. Dbała o jego sekret, bowiem została w niego wprowadzona. Prędzej odda własną różdżkę niż straci to zaufanie, na jakie udało się jej zapracować. Nie miała pojęcia czym sobie na nie zasłużyła jednak nie chciała teraz tego roztrząsać. Cieszyła się, że wypił eliksir wiggenowy, który powinien być w każdej podręcznej apteczce. Nie miałaby serca ryzykować z zaklęciem leczniczym, skoro nigdy go nie ćwiczyła na żywej osobie. Obserwowała go z trwogą, próbowała wyłapać jakiekolwiek pozytywne efekty, starając się absolutnie nie przejmować widzeniem w złotych barwach. Odniosła wrażenie, że odprężył się i ból przeminął. Czuła, że lada moment oszaleje, jeśli Riley się nie odezwie chociażby słowem. Rozumiała milczenie, jednak nie w takiej napiętej sytuacji, kiedy niemalże wychodziła z siebie, byleby mu pomóc. Wychodziło jej to nieco pokracznie - wystarczy spojrzeć na zawartość wyrzuconej torebki. Otwierała usta, aby zarzucić go gradem pytań, kiedy w końcu się odezwał. Odetchnęła z niewyobrażalną ulgą, uświadamiając sobie jak długo wstrzymywała oddech. Po omacku odłożyła fiolkę gdzieś na ławkę, odczytując jego zamiary, o których marzyła już odkąd pierwszy raz naprawdę się spotkali. Przytuliła się doń mocno, oparła część policzka o jego bark, objęła ciepła szyję, aby pokazać mu jak wygląda solidne, intensywne przytulenie. Stres momentalnie z niej zszedł, a wokół serca rozlało się błogie ciepło i uczucie komfortu. Cicho westchnęła czerpiąc w pełni z tego uczucia, starając się dokładnie zapamiętać ten stan. To nie było przytulanie typowo kuzynowskie, przy których tonęła w ramionach. Kochała ten stan, uzdrawiający z negatywnych wrażeń, odczuć, odpędzających lęk i obawy. Nie liczyło się nic oprócz obecności drugiej osoby. Mogłaby spędzić tak całą wieczność, a fakt, że te ramiona należały do Riley'a jedynie wywoływały w niej przyjemne mrowienie rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa. Chwilę później poczuła, że coś jest nie tak. Nie powinien tak drżeć, a ona nie wiedziała czemu to przypisać. Nigdy w życiu nie przerwałaby przytulenia, jednak w jej paranoicznym umyśle pojawiła się myśl, że znowu atakuje go silny ból głowy, a ona nie ma przy sobie więcej porcji eliksiru... Odsunęła się z ogromnym trudem, ale tylko po to, aby popatrzeć mu w oczy; znowu złote, choć ciemniejsze niż jasny odcień skóry. - Jak się czujesz? - zapytała szeptem, kładąc dłonie tuż przy zgięciu jego łokci. Zasłonił się metamorfomagią, nie miał widocznych blizn, nie krzywił się z bólu, ale mimo wszystko drżał. - Już spokojnie, Riley. Wszystko jest w porządku. Jestem tu cały czas. - szeptała łagodnie, kojąco, nadając jego imieniu cieplejszego brzmienia. Pogładziła kawalątek jego ramienia, jakby było to nieodłącznym elementem zapewnień o obecności. - Nic nie widać... nikt nie zwrócił na nas uwagi. Przeszliśmy niezauważeni. - uspokajała go, zapewniała, że nie musi się stresować myślą, że ktokolwiek go widział czy wytknął palcami. Nikt się nie śmiał, nie komentował głośno, bowiem udało się zareagować błyskawicznie. - Jestem tego pewna. - umocniła swoje słowa własnym przekonaniem, a patrzyła mu głęboko w oczy, aby jej uwierzył. Sięgnęła do jego lewej dłoni, by spleść znów z nią palce - chociaż na jeden moment, na chwilę. Starała się dać mu na wszelki sposób do zrozumienia, że nie jest z tym sam i już nie musi samotnie walczyć z emocjami.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie miałem pojęcia od czego się zaczęło. Od dłoni czy może ramion. Teraz drżałem na całym ciele. Nie gwałtownie, a raczej podobnie do stanu, w którym było komuś skrajnie zimno. Czerpałem z tego objęcia więcej, niż mógłbym się do tego przyznać. Nie tylko jej bliskość, będącą tarczą między mną, a resztą świata, ale i spokój znajdowany w znajomym zapachu jej ciała. Nie mam pojęcia dlaczego skorzystałem z jej wsparcia tak ochoczo, ale ulżyło mi, kiedy przyjęła mnie w swoje ramiona. Chciałem trwać tak aż do końca swego życia. Zamknięty w kokonie bezpieczeństwa, którym było jej towarzystwo. Rozdarty odbijającym mi się po głowie echem tamtego krzyku czułem mdlącą pustkę. Szalona chęć, aby ją wypełnić powoli gasła, ale nie opuściła mnie zupełnie. Elaine wbrew moim niewypowiedzianym protestom odsunęła się. Znowu otoczył mnie chłód. Spojrzenie momentalnie uciekło ku naszym kolanom, a dłonie zacisnąłem na materiale spodni otaczającym uda. Próbowała. Widziałem i czułem to, ale nie zdawałem sobie sprawy, że odpowiedź na życzliwość będzie tak trudna. Źle to wszystko interpretowała, ale nie odzywałem się ani słowem. W pewnym momencie ponownie spojrzałem jej w oczy, znowu mając na sobie maskę, pod którą kotłowały się przeróżne emocje. Jedynie strach znajdował ujście na zewnątrz i to poprzez moje spojrzenie… może również odrobina zmieszania, która pojawiła się, gdy wreszcie postanowiłem, że nie powinienem pozwalać jej brnąć w słowa. Starała się pomóc. To ja byłem tutaj problemem. - Elaine, nie. Nie o to chodzi. - Odpowiedziałem cicho, ponieważ emocje przydusiły moje struny głosowe. Odchrząknąłem nerwowo, zaciskając niemrawo palce na jej dłoni. Zimne, jak nigdy wcześniej i słabe. Niepewne? - Możemy? - Zapytałem, zerkając płochliwie w stronę ścieżki. Szukałem nie tylko drogi ucieczki z tego miejsca, ale również od wyjaśnień. Nie chciałem teraz rozmawiać. Co zaś ma się do towarzystwa to tutaj akurat nie byłem pewien. Normalnie potrzebowałbym chwili ciszy, uzdrawiającego oddechu samotności, ale nie mogłem jej tego zrobić. Nie teraz, nie tutaj, nie kiedy wytrząsnęła całą zawartość torebki tylko po to, aby mi pomóc. Uśmiechnąłem się, ale był to ledwie cień poprzedniego uśmiechu. Wziąłem puszkę z jedzeniem dla kota i od tego zaczęła się moja pomoc w zbieraniu jej rzeczy. Sprawnie chwytałem przedmioty i podsuwałem jej, czekając cierpliwie aż ułoży je sobie w tylko kobietom znany sposób. Potem wstałem i podałem jej dłoń. - Proszę - szepnąłem, marząc o tym, aby ją chwyciła. Chciałem znaleźć się jak najdalej stąd.
Usiadła po turecku, zadzierając głowę w górę, ściągnięta przez tajemniczą, spokojną nutę. Przymknęła powieki, czując obejmujący jej ciało spokój. Taki, jakiego dawno nie czuła ani w Hogwarcie, ani poza nim. Szczególnie jednak w Hogwarcie. Objęła się ramionami, ale tym razem nie z poczucia skrępowania, a przez chłód przenikający ubrania i osiadający na skórze. Pierwszy raz od dawna nie czuła się tak samotna, odosobniona i… odrzucona przede wszystkim. Coś w sercu podpowiadało jej, że wszystko się ułoży. Że już jest dobrze. Że na pewno wśród tych wszystkich szarych i obojętnych twarzy, jest jedna, która zaświeca się na jej widok. Ktoś jest jej bliski. Nie wiedziała kto, gdzie, ale przeczuwała, że istnieje. Nie mogła tylko wiedzieć, ze nie była to jej pewność, a magia utworu, który wygrywał teraz delikatne nutki w jej umyśle. Westchnęła, ułagodzona tą melodią. Nawet ona potrzebowała czasem właśnie tego. Uspokojenia. Pomimo, że sama miała bardzo stonowany temperament. W istocie, ostatnie dni paliło ją serce i żar rozgoryczenia i dojmującego smutku wzburzał jej wnętrzem. Mimo to, teraz czuła się ze sobą lepiej. Dlatego nie drgnęła, kiedy usłyszała za sobą jakieś kroki, a powoli uchyliła powieki i przeniosła spojrzenie zielonych oczu w tamtą stronę. Łagodny wzrok objął sylwetkę Fina. Jeszcze kilka dni temu spojrzałaby na niego ze smutkiem wdzierającym się do każdej duszy. Teraz uśmiechnęła się łagodnie, ukontentowana fałszywym uczuciem bycia kochaną. Tym, które za kilkanaście minut zgaśnie, a ona zostanie znów sama, ze swoim poczuciem beznadziejności i samotności. Chociaż jeszcze nie teraz. Teraz w ciszy odsunęła się na bok, zupełnie niepotrzebnie robiąc Finnowi miejsce obok siebie. Przecież wokół figury było go tak wiele. Było to jednak nieme zaproszenie. — Wydawało mi się, że nawiązaliśmy jakąś więź. Ja, ty i Skyler. Że możemy się przyjaźnić, ale to przecież niemożliwe. Prawda, Finn? Zwyczajnie nie mówisz takich rzeczy. Zachowujesz takie myśli dla siebie, ale masz wrażenie, że dzisiaj już nie potrzebujesz ich przyjaźni i nie musisz liczyć tylko na nich, że tylko w nich znajdziesz nowe znajomości. Byli przecież inni. Tacy, którzy darzyli cię miłością, a nie tylko zwykłą, ludzką, kulturalną sympatią.
W istocie jego kroki były słyszalne, gdy przypadkowo nadepnął na kałużę. Opatulony w ciemną kurtkę i kaptur zbliżał się do owianej legendą rzeźby, której droga obok prowadziła go do sowiej poczty, gdzie miał w planach nadać kilka listów. Usiadł obok Caelestine, gdy zaprosiła go robiąc mu miejsce. Wyciągnął ręce z kieszeni i przyjrzał się dziewczynie, próbując przypomnieć sobie czy podczas ich ostatniego spotkania była tak... uderzająco śliczna. Nie był pewien czy dotychczas nie zwracał na to uwagi czy dzisiaj rzuca się to po prostu w oczy. Zamiast podziwiać rzeźbę, zawiesił błękitny wzrok na jej rudych włosach, na uśmiechu, którym go obdarzała. Zupełnie jakby cieszyła się, że go widzi. Przekrzywił głowę śledząc jej mimikę i nie potrafił doszukać się tam fałszu. Nie na tej delikatnej twarzy, swą niewinnością przypominającą mu Gabrielle. - Czemu uważasz, że niemożliwe? - zapytał zaskakując samego siebie wszak bronił się przed zawieraniem głębszych relacji. Nie był pewien skąd brało się w nim to uczucie, jednak czuł się... naturalnie spokojniejszy. Niemalże zrelaksowany... - Każdy z nas jest... inny. - przeniósł wzrok na rzeźbę, jakby miała go natchnąć. - Być może trudno jest się nam wzajemnie zrozumieć, ale tu chodzi o to, by się dobrze czuć, tak? - teraz to on szukał u niej potwierdzenia. Przesunął kaptur nieco do tyłu, by było widać więcej jego twarzy. - To podobno można wypracować. - bowiem od pewnego czasu poczuł jak wiele ma w sobie deficytów. Odkrył, że jest niebezpiecznie blisko drastycznej zmiany swojego życia. Skyler miał rację. Nie powinien być sam, zatem należy otaczać się ludźmi, by nie oszaleć od własnych myśli. Dzięki temu odkrył, że uśmiech Caelestine jest ciepły, a cała jej mimika nabiera kobiecej łagodności i delikatności. Nie uciekała wzrokiem, nie szeptała, a śmiało spoglądała mu w oczy wzbudzając tym jego zainteresowanie. Swoim własnym zachowaniem mógł wywołać mętlik. Z jednej strony broni się, a z drugiej niemalże wykazuje takie pragnienie... zupełnie jakby miał dwie twarze. Jakby w głowie słyszał podszepty...
Oparła się rękoma za sobą, dalej słysząc tą kojącą muzykę i dalej czująć się pewniej, ze sobą głównie. Ona sama przecież była dla siebie największym problemem i największym zagrożeniem. Wszystkie blokady jakie miała, posiadała w sobie. Tym razem zadarła brodę w górę, w przeciwieństwie do Finna, z uwagą podziwiając fakturę, koloryt i aurę rzeźby, którą mieli przed sobą. przez chwilę w ciszy. Jaką potraktowała również jego pytanie. Dopiero po jakimś czasie przechyliła głowę w jego stronę, zastanawiając się nad tymi słowami i nad własną odpowiedzią. Nad tym, co na ten temat myślała i tym, co z tego mogła mu powiedzieć. — Wiem co cię czeka Finn — zmieniła całkowicie tor rozmowy, choć w jakiś sposób była to odpowiedź na kwestię, którą sama poruszyła, a która w nim zasiała jakąś wątpliwość. — i chociaż chcę ci pomóc, nie chcesz mojej pomocy. Nie ufasz mi. I ona choć rozumiała to, nie była pewna czy potrafiła to przebić. Zaczesała włosy za ucho, pierwszy raz nie czując się skrępowana czyimś spojrzeniem, ale było to chwilowe i ulotne, dlatego nie powinna się do tego uczucia przywiązywać. Z wolna obróciła się w jego stronę, opierając ręce na swoich kolanach. — Martwię się o Ciebie, ale to bez znaczenia. Bo nie na moją pomoc czekasz. Ona choć chciała mu jej udzielić, nie zawsze była tak spokojna jak dzisiaj, że wszystko się ułoży, że wszystkiemu podoła. Uśmiechnęła się do niego, pochylając twarz w dół, bo choć miała w sobie więcej pokładów śmiałości i charyzmy, dalej była sobą. Dalej ukrywała swoje emocje. Tym razem za szczodrym uśmiechem. — A Ty… czujesz się przy mnie dobrze? Ona czuła się tak wcześniej. Przy Skylerze. Przy nim. Dopóki nie zauważyła, że przywiązywała się do nich znacznie szybciej niż oni do niej i nie poczuła żalu do siebie, że nie potrafiła wraz z tym przywiązaniem okazać go otwarcie, a im pokazać, czego oczekiwała. Zamiast tego, zgadzając się, kiedy przez brak czasu, się do niej nie odzywali. Uśmiech, jaki wykwitł na jej ustach, wydawał się nieco posępniejszy niż jeszcze moment temu, ale dalej szczery. — Wiem, że nie — zdradziła mu, żeby nie martwił się odpowiedzią, bo przecież prawie w ogóle się nie znali i miał do tego prawo. To ona wyobrażała sobie za wiele. — Nic nie szkodzi — uspokoiła go zapobiegawczo — jakoś sobie z tym poradzę.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Popatrzył na dziewczynę kątem oka, zastanawiając się czemu w jej słowach jest tyle tajemnicy. Wysłała mu kilka listów, z których niewiele zrozumiał i wydawało mu się, że gdy porozmawiają to rozjaśni mu się w głowie, jednak tak się nie stało. Jego brew powędrowała ku górze zdradzając tym zadziwienie. - Wiesz co mnie czeka? Zdradź, bo ja sam nie wiem co będzie jutro. - poprosił, trzymając się póki co przyziemnych spraw, a nie swoich własnych problemów psychicznych, które ostatnio narosły do niepokojących rozmiarów. Nie miał bladego pojęcia jakim cudem jeszcze funkcjonuje. Gdyby nie zachowania Fairwyna i Schuestera, to zapewne już gryzłby piach. Caelestine nie mogła o tym wiedzieć. Nie i już, nawet nie brał tego pod uwagę. Dbał o to, by ludzie z zewnątrz nie dostrzegali w nim kalibru myśli, z jakimi się zmagał. - Nie wiem w czym chcesz mi pomóc, więc jak mam zaufać? Mówisz bardzo niejasno, Caelestine. Złe sny to tylko złe sny chyba, że zajmujesz się wróżeniem po godzinach. - wzruszył ramionami, nie traktując swojej hipotezy zbyt poważnie. Puchonka martwiła się o niego, a przecież nie musiała. Co im wszystkim w ogół się odpierdala? Nagle tyle osób się nim zainteresowało, burząc jego spokojny i cicho-cierpiący świat. Nim się obejrzał, przyzwalał na to wciąż żywiąc iskrę nadziei, że będzie lepiej. Podrapał się po skroni uderzony jej szerokim uśmiechem. Gdyby wiedział jak się to robi, to westchnąłby z zachwytu nad jej urodą. Żałował, że nie mógł tego poczuć w całym ciele. Zadała pytanie i nim sformuował odpowiedź, sama sobie jej udzieliła sprawiając, iż wyprostował się na ławce i popatrzył na nią uważnie. Z nutą surowości? - Pozwól mi opowiedzieć. - poprosił z przekąsem mimo, że nie mógł nazwać się zrelaksowanym w jej towarzystwie. Cóż, przy mało której osobie to potrafił... - W chwili obecnej nie jestem pewien co czuję, bo mówisz niejasno i nie wiem jak się do tego ustosunkować. - postawił na szczerość, skoro i ona się nią kierowała. Nigdy nie wierzył w sny. One wywoływały cierpienie i poranną gorycz. Uciekał przed nimi trując się eliksirami nasennymi, a więc nawet gdyby chciał, to nie mógł uwierzyć, że Caelestine martwi się o niego tylko i wyłącznie z powodu koszmaru.
Łagodny uśmiech przebiegł po jej twarzy w reakcji na jego słowa. Poprawiła się w miejscu, wzrok na chwilę spuszczając z jego oczu na ziemię, o którą wsparła się ledwie końcówkami palców zmieniając pozycję. Kleknela, siadając na swoich nogach. Fala rudych włosów obsypała jej twarz, dlatego prostując się, wraz z tym ruchem odgarnęła je z jednego policzka. Podeszła do jego pytania bardzo poważnie, zmieniając natężenie swojej koncentracji i calą swoją postawę. Mimo to, odpowiedziała mu jednym słowem. — Nie — "nie" asertywne. "Nie" niezdradzające powodów jej troski lub "nie, nie wróżę po godzinach". Nie wyjaśniła, co konkretnie. Nie próbowała być enigmatyczna, ani wredna. Głosem nie zdradzała złośliwości. Z bezgłośnym, wewnętrznym westchnieniem oparła ręce na udach, próbując odczytać z jego twarzy kierujące nim wątpliwości. — Śniło mi się, że Twoje ręce krwawią. Czyja była to krew? Mimo, że nie chcę, pamiętam twoją twarz. Czułam Twój ból. Tylko Ty możesz wiedzieć co to znaczy. Miał slusznosc jej nie wierzyć. Sama też sobie nigdy nie wierzyła. Brak wiary w swoje wizje wydawał się dużo orostszy, kiedy nie dotyczyły one osób, które znała. Pierwszy raz doznała jasnowidzenia osoby, ktorą znała. Przez co przeczuwała, że był smutny. Musiał być. Wszyscy, o których śniła byli. Myślał, że chciała o nim śnić? Chciała znać jego przyszłość? Bywała sprawiedliwa i przez poczucie obowiązkowości właśnie o tym mu mówiła. Bardziej niż inni wiedziała, że robi to w pierwszej kolejności dla siebie. Uspokajając swoje sumienie. W drugiej kolejności dla niego, żeby mu pomóc. Utrudniał jej to tak bardzo… — Odpowiedz — ściszyła głos do szeptu, bo chciała znać jego zdanie, ale wolałaby je usłyszeć, gdyby się nie myliła. Wiedziała, że nie może się mylić. Był obojętny. Maska na jego twarzy tężała nie wyrażając żadnych emocji. Nikt, kto okazuje drugiej osobie taką obojętność nie może czuć się w jej towarzystwie komfortowo. — Nie wiesz co czujesz, bo nie znamy się tak dobrze. Nie wiesz co możesz czuc, bo nie powinieneś czuć nic prócz obojętności. W gruncie rzeczy jestem Ci obca. Na jasną skórę jej policzków wstąpił lekki rumieniec. Niesmialy, współgrający z lagodniejącymi jeszcze bardziej oczami, zachodzącymi poniekąd troską, a poniekąd smutkiem. — Twoje sumienie odzywa się, że jesteś mi winny jakąś emocję, w odpowiedzi na te, którymi ja obdarowuję Ciebie. To fałszywe. Nie musisz czuć względem nieznajomej nic. I nie jesteś mi winny nic. Tłumaczenie mu tego było jednocześnie konieczne i nieprzyjemne. Uniosła kącik ust ku górze, zamroczona dziwną magią odważając się wyciągnąć dłoń przed siebie. Podniosła się do klęczek palcami dosięgając jego policzka, kiedy skupiła zielone tęczówki na jego nieprzeniknionych oczach. — Wiem o Tobie więcej niż powinnam i chciałabym wiedzieć. Szukała w jego spojrzeniu czegokolwiek co byłoby jej znane z jej snu. Nie widziała nic, bo nic jej nie pokazywał. W przeciwieństwie do wizji, w której jego spojrzenie zdradzało wszystko. Nie dostrzegając nic, siadła z powrotem, cofając dłoń. — Ale może to nie jesteś przyszły ty i nie wiem nic?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Uniósł barki, chowając się między nimi, gdy wspomniała o krwi. Spoglądała mu w oczy zatem wyłapanie na jego twarzy zmiany było dziecinnie proste. Zamknął je zatem, odwracając się do niej profilem, by więcej z niego nie wyczytała nic. Krew na jego rękach? Serce zabiło nierówno, a wewnętrzna paskuda przeciągnęła się usłyszawszy coś na temat bólu. Otworzył oczy i popatrzył na swoje dłonie. Krwawiły? Bolały? To niemożliwe. Bardziej widziałby pod nimi czyjeś ciało... Zacisnął mocniej zęby uznawszy, że ten sen jest zbyt... mu bliski. Przecież ona nie miała prawa wiedzieć, że z nim jest coś nie tak. Nie powinna nawet podejrzewać, że jest dziwny i ma ciągotki do zadawania bólu. To niemożliwe, aby wiedziała, że pochodzi od czarnoksiężników, których jest godnym potomkiem... że walczy z tym, co ma w genach. To nie-mo-żli-we. - To tylko dziwny sen. - wydusił z siebie zmienionym głosem i zerknął na nią, trochę inaczej. Czuł się... zagrożony. Czyżby parała się legilimencją? Ta myśl, choć absurdalna, wstrząsnęła nim porządnie. Jak na "obcą" osobę to nie powinna widzieć w nim żadnych niepokojących rzeczy ani tym bardziej o nich śnić. Udowodniła już, że jest bystra i spostrzegawcza, ale jeśli tak dalej pójdzie to poczuje się niczym nagi. A to sprowokuje go do obrony... Wyłapała jego wzrok a on nagle tak jakby miał problem z odwróceniem własnego. Czy widziała jego przyszłość? Miała smutne oczy. Zmartwione, a to wywoływało w nim panikę. Dlaczego taka jest? Skąd to u diabła wie?! Zaciskał zęby tak mocno iż czuł, że lada moment je zmiażdży. Znieruchomiał pod wpływem jej delikatnego dotyku, a cały się w środku spiął pod łagodnością tego gestu. - Wolałbym, żebyś nie wiedziała wszystkiego. Niektóre rzeczy nie bez powodu są w ukryciu. - nie rozumiał czemu to mówi. To przez jej spojrzenie i ledwie wyczuwalne mrowienie na poliku, które pozostawiła jej dłoń. - Widzisz więcej niż zwyczajny człowiek. Dlaczego? Skąd? Jakim cudem? Ten sen to kłamstwo. - bo przecież nie będę brudzić swoich rąk we krwi. Wolę użyć do tego obcych dłoni, a moje miałyby tym manipulować. Potarł swoje skronie i rozmasował czoło, aby wyciszyć negatywny głos rozbrzmiewający echem w jego myślach. Caelestine zaczynała stanowić dla niego zagrożenie przez swoją spostrzegawczość. Musiał czym prędzej poprawić kontrolę swojej mimiki i zachowania. Trzymać się od niej z daleka... by nie dostrzegła w nim tego, co sobie hodował w sercu.
Nie chciała go niepokoić swoimi słowami. Poniekąd rozumiała jego reakcję, bo sen o jakim mu opowiadała nie należał do najprzyjemniejszych, ale gorzej byłoby mu nie powiedzieć. Nie ostrzec go. Ona sama wiedziała, że to, co widziała było prorocze. Jednak jak mogłaby mu to powiedzieć, skoro sama do dziś nie wierzyła w swoje zdolności? Sama nie była pewna czy był to zwykły sen, czy wizja. Patrząc na niego, zaczęła żałować, że się odezwała. Dyskomfort, jaki pisał się w jego postawie był aż nazbyt wyraźny. Fin zwykle zachowywał chłodną postawę. Teraz skulił się w swoich ramionach, uciekając od niej spojrzeniem. Był oburzony? Niezadowolony? Przejęty jej słowami? Nie potrafiła tak po prostu stwierdzić. Istniało wiele powodów, dla których mógłby chcieć się od niej zdystansować. Podniosła dłoń do własnego policzka, odgarniając pasma rudych włosów z boku twarzy i nie spuszczając z niego spojrzenia, milczała, czekając na jego słowną reakcję. Mógł chociaż odrobinę naprowadzić ją, co dokładnie teraz myślał? Sztywność jego ciała, kiedy na nią patrzył nie wróżyła dla niej niczego dobrego. Oczy zaszły obok troski i zaniepokojenia czymś więcej – niepewnością. — Nie znam cię więcej niż dałeś mi się poznać — zaczęła ostrożnie, bo jej sen niczego nie zmieniał. Znała potencjalną przyszłość, o ile tym właśnie ta nocna mara była, a mogła się mylić i teraz… przez ułamek sekundy poczuła jakby tak właśnie było. Chwilę później jednak spokojna melodia, która nadawała jej ruchom i słowom większej pewności niż zwykle, znów napełniła ją większą charyzmą, więc nie mogła przyjąć do siebie, że może się mylić. — Nie wiem… — przyznała szczerze w odpowiedzi, bo nie potrafiła mu powiedzieć, dlaczego widzi więcej i czuje więcej i dlaczego w jego przypadku wie więcej, ale nie o nim samym, a o tym co go czeka. Choć nie wiedziała tego, Fin mylił te dwie rzeczy. Wydawało mu się, że Caelestine zna jego sekret, jego drugą stronę. Tą złą, której się tak w sobie obawiał i którą tak pieczołowicie ukrywał. Natomiast Ces prócz możliwych wydarzeń, nie wiedziała nic. Martwiła się, naturalnie, bo to, co widziała nie należało do przyjemnych wizji, niemniej… nie interpretowała tego. Nie mogłaby. To nie była jej przyszłość. Czuła się podle, wyrywając mu te wydarzenia. Chciała mu je oddać, dlatego się nimi z nim dzieliła. Jednocześnie mając nadzieję, że taka przyszłość nie dojdzie do skutku. — Ja nie kłamię. Jestem z Hufflepuffu. A ty? Czy naprawdę ten sen był kłamstwem? Czy ona też tak reagowałaby na kłamstwo? Zamrugała na dźwięk tak obco brzmiących słów. Finan zawsze wydawał jej się ciepłą osobą, wbrew temu, co sam o sobie myślał. Teraz nie budził jej lęku, ale… zmartwienie. Dlatego podniosła się, raz jeszcze, z niezdecydowaniem i zawahaniem (nawet pod wpływem tej dodającej siły magii) obejmując go za szyję. Lekko, ledwie stawiając ciężar swoich ramion na jego barkach i karku. Nawet odurzona aurą rzeźby Białej Magii czuła się skrępowana taką bliskością. Jednak nie chodziło o to, jak ona się czuje, tylko jak mogła pomóc jemu. — Przepraszam, Finan. Była osobą sprawiedliwą, choć zdystansowaną i rzadko używającą tak mocnych słów, czując od nich zbyt dużą odpowiedzialność, dzisiaj jednak musiała złożyć mu przeprosiny. — To nie moje obrazy. Oddaje ci je. Miał rację, to była ułuda. Myśleć, że mogła je przygarnąć i mogła na nie reagować. I oferować mu swoją pomoc, tylko dlatego, że przypadkiem poznała jakąś część jego wątpliwej przyszłości. Nie prosił ją o jej troskę. Nie dawał jej nawet znaków, że jakąkolwiek troskę potrzebuje, dlatego… dlaczego pomyślała, że mogłaby go nią otoczyć? Odsuwając się, osunęła ręce powoli na kolana, spuszczając na swoje dłonie wzrok. — Chcesz… — zawahała się, ale ostatecznie podniosła spojrzenie, kończąc tą myśl – chcesz mi je wymazać? Tak będzie sprawiedliwie.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Miał istny mętlik w głowie. Nie spotkał jeszcze osoby tak spostrzegawczej jaką była Caelestine. Gdyby przyjaźnili się od lat to zrozumiałby jeszcze, że potrafi z niego czytać. A to, co się tutaj wydarzyło sprawiło, że dopadło go zaniepokojenie. Ten sen miał prawo na realizację, skoro był coraz bliżej przekroczenia tej granicy. Nieco zwolnił kroku, zatrzymywany przez Rileya bądź Skylera. Caelestine też nieumyślnie spowolniła jego marsz ku brutalności zmuszając sumienie do wysłuchania. Nic więc dziwnego, że się spiął. Mimo, że poruszyła bardzo delikatny temat, to zapewniała, że nie wie o niczym, o czym jej nie wspomniał. W końcu odważył się popatrzeć na jej piegowatą, jaśniejącą w słońcu twarz i zobaczyć w niej szczerość. Nie kłamała, a więc powinien odetchnąć z ulgą. Mimo wszystko nie było to łatwe zważywszy, że przez moment czuł się cholernie zagrożony jej wiedzą. - Wierzę ci. - wydusił z siebie, odchrząknął parę razy, aby zmusić swój głos do naturalnego brzmienia. Powtórzył sobie w myślach, że może już odetchnąć z ulgą, bo Caelestine mówiła prawdę. Mogła jedynie podejrzewać, ale nie mieć ku temu podstaw. Po paru chwilach i powiewach chłodniejszego wiatru mógł w końcu rozluźnić barki i wypuścić z płuc więzione powietrze. Obserwował jak się podnosi i przybliża, by obciążyć jego ramiona i szyję swoim ciepłem. Nie wiedział czym sobie na to zasłużył i czemu mu to daje, jednak odkrył, że skorzystał z tego gestu. Co prawda nie był w stanie jeszcze odwzajemnić go, jednak nie zesztywniał jak słup soli, a jedynie przymknął na moment powieki. - W porządku. Zbyt mocno zareagowałem, też przepraszam. - o ile łatwiej oddychało się, kiedy z płuc zniknął bolesny supeł. - Nie. Oszalałaś? Nie, Caelestine. - popatrzył na nią w szoku, gdy zaproponowała majstrowanie w swojej głowie. Zupełnie jakby miała pewność, że posiada wystarczającą moc, by użyć tak niebezpiecznego zaklęcia jakim jest Oblivate. Potrząsnął głową, a z głębi jego serca wydostał się uśpiony odruch - przesłonił jej drobną rękę swoją, chłodną, bledszą. - To nie będzie potrzebne. Nie myśl o tym w ten sposób. Nie ośmieliłbym się robić ci coś tak... niebezpiecznego. Po prostu twój sen przypomina mi mój dawny koszmar, a taki zbieg okoliczności to ewidentnie magia. A na taką nie wiem czy jestem gotowy. - próbował to wyjaśnić i nim ułożył na ustach kolejne słowa, zauważył ruch z lewej strony. Jeden z kamiennych motyli oderwał się od rzeźby, co w samo sobie było... szaleństwem nawet jak na świat magiczny. - Zobacz. - zwrócił jej uwagę na ten detal... a motyl podleciał w ich stronę sprawiając, że wstrzymał oddech. Kamienny owad usiadł na jego lewej dłoni, czyli tej, pod którą ukryta była ręka Caelestine. - To jest dziwne... nie wiem czy mi się podoba. - nawet nie drgnął, a spoglądał na delikatnie poruszające się kamienne, białe skrzydełka motyla. Zamknął oczy, gdy uderzyła go orzeźwiająca fala ciepła, kumulująca się na lewym przedramieniu. Gdy uchylił powieki, motyl już wracał do rzeźby pozostawiając oszołomionego Fina. Podwinął rękaw kurtki czując jak skóra go mrowi i dobrze, że to uczynił. Najpierw zobaczył swoją bliznę - długą, bo od nadgarstka aż do zgięcia łokcia. Mrowiła w nieprzyjemny sposób i bladła, bladła, bladła aż zniknęła. A Finn był blady jak ściana i nie potrafił oderwać wzroku od swojej ręki. Drugą szybko wsunął pod materiał ubrania, aby sprawdzić czy blizna na mostku jest. Była. Na tułowiu dwie następne - są. Więc gdzie jest ta z przedramienia? Nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Caelestine tak samo często ulegała swojej intuicji, jak i rozsądkowi. W tym momencie, kiedy poleganie na rozsądku ją zawodziło, zdawała się na instynkt. Jak się okazało, on też podpowiadał jej złe rozwiązania. Otworzyła usta, bo myślała, że ponownie go uraziła. Chciała się wytłumaczyć, miała jeszcze pewność, żeby to zrobić. Chociaż dodająca otuchy melodia w głowie powoli się wyciszała, w trakcie trwania tej rozmowy i Caelestine z pewnej siebie, tryskającej charyzmą, stawała się znów tą samą Ces, wycofującą się i milczącą. Palce drgnęły jej pod naporem jego dłoni, ale nie ze strachu, a z zaskoczenia. Nie spodziewała się, że zetknie swoją skórę z jej, decydując się na ten pokrzepiajacy ruch. Nie wiedziała dlaczego Finan wyciągał ku niej w ten sposób rękę. To ona go uraziła, to ona powinna szukać w sobie skruchy. Powoli z ich dłoni, uniosła wzrok do błękitnych oczu Garda. Jej jasna cera była bardziej różowa. Jego była niezdrowo blada. Tak jak oczy. Wcześniej tego nie zauważyła. Chociaż było to oczywiste. Ale wcześniej nie patrzyła mu często bezpośrednio w tęczówki oczu. Unikała jego spojrzenia. —To tylko sen, Finan — powtórzyła za nim, przekonując do tego i siebie i jego. Jeśli już wcześniej mu się coś podobnego śniło, może widziała echo jego snu, nie możliwą przyszłość. Taką miała nadzieję. Zacisnęła palce pod jego dłonią na swoim kolanie i powoli wysnuła ją z pod tego dotyku, kiedy melodia w jej głowie całkowicie ucichła. Nie zauważył, bo w tym samym momencie kamienny motyl oderwał się od rzeźby, a i on i ona, zwrócili twarze w tamtym kierunku. Czuła się spokojna, kiedy do nich podlatywał. To była rzeżba białomagiczna. Słynęła ze swojej czystości i umiłowania do dobrych osób. Dlatego kiedy kamienna figura osiadła na dłoni Fina, uśmiechnęła się kątem ust. Ulotnie, bo uśmiech zaraz stłumiła, kiedy odezwała się ledwie przebijając się przez świst powietrza wokół nich: — Biała aura tej rzeźby dotyka tylko tych o dobrym sercu. Nie masz powodu do niepokoju. Odpowiadała na jego słowa, pełne nieufności wobec tej magii, która ich otaczała. I wtedy stało się coś, co tak samo zszokowało i ją. Nie motyl. Słyszała o uzdrawiającej białej magii. Rzeźba przy której się znajdowali była z kolei dość pradawna i posiadała w sobie głębokie pokłady niezbadanej magii. Bardziej zdziwiła ją długa blizna na papierowej skórze Fina. Przyjrzała się jej mimochodem, a później mrugnęła, kiedy ta znikła. Podniosła do niego spojrzenie, zaczynając ostrożnie: — Mogę… spytać? O powód tej blizny, ponieważ nie chciała drążyć tego tematu, jeśli nie chciał o nim rozmawiać. — Wszystko jest w porządku — szepnęła, zauważając, że Fin nie oderwał wzroku od swojego przedramienia, odkąd kamienny motyl z niego uleciał. – To nie oszustwo. To dar Białej Magii dla Ciebie. Za czyste serce i dobre zamiary. Tak sądziła, ale czy miała rację? Chciała w to wierzyć. Chciała zawsze wierzyć w dobro innych ludzi. Nawet tych z pozoru zniszczonych. Choć nie Fin. W jej odbiorze Fin cały czas wydawał jej się po prostu… Finem. Nie widziała w nim tej jego strony, jaką on sam w sobie widział i nie miała powodu sądzić inaczej, bo z żadnej innej strony niż spokojnego chłopaka Finan się jej nie pokazał.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Normalny i zdrowy na umyśle człowiek powinien czuć ulgę, radość, satysfakcję z powodu zniknięcia szpecącej blizny. On zaś czuł narastającą w nim panikę. Marszczył groźnie brwi, a jego wargi drżały od powstrzymywanego siłą woli grymasu, gdy tak wbijał wzrok w swoje przedramię. Przesuwał po nim dłonią, jakby blizna miała stać się jedynie niewidzialna. - Czemu się na mnie uwzięła? - zapytał głosem zmienionym od chrypki. Wyciągnął różdżkę, jej kraniec wbił sobie boleśnie w skórę i mamrotał po angielsku i szwedzku "Finite", próbował wmówić sobie, że to działanie zaklęcia i trzeba je po prostu zakończyć. Przesuwał różdżką po całej długości przedramienia i znaczył skórę zaróżowieniem od zbyt bliskiego przysuwania krańca aktywnego magicznego drewna. Musiał sam przed sobą przyznać, że blizna po prostu... zniknęła. Do jego serca wlała się dziwna pustka. To nie była zwyczajna pamiątka po nieudanej próbie samobójczej. To też metafora, dziwny komfort psychiczny z myślą, że ta blizna jest ważna. Istotna. Trzymała go w ryzach... co było istnym szaleństwem. Zacisnął palce lewej ręki tak mocno, iż pod skórą ładnie uwydatniły się miękkie żyły. - Skąd biała magia może wiedzieć, że mam dobre serce i czyste zamiary? - zapytał, podnosząc wzrok na Caelestine, jakby dziewczyna miała moc udzielenia odpowiedzi na to pytanie. Była delikatna niczym wiosenny kwiat, a wzrok miała łagodny, głos przyjemny. Kręciła się we śnie blisko jego koszmarów, a więc może wiedziała czemu magia tej rzeźby "zwróciła uwagę" właśnie na niego? Nawet nie potrafił udawać, że się cieszy z uzdrowienia skóry. Miał nadzieję, że dziewczyna przypisze to zaskoczeniu, a nie czemuś... niepokojącemu. Wiedział już, że musi przywrócić sobie tę bliznę. Obowiązkowo, choćby znów miał trafić na granicę życia i śmierci. Nie pozwoli sobie jej zabierać, skoro rzeźba "miała do wyboru" jakieś cztery inne zdobiące jego ciało. Zastanawiał się czy powiedzieć Puchonce cokolwiek o tej, która zniknęła. Popatrzył z wyrzutem na rzeźbę i oplatające ją kamienne motyle. Pieprzyć krzyżowanie planów! - Była najświeższa ze wszystkich... to pewnie dlatego magia ją zabrała zamiast najstarszej, która mi potrafi jeszcze dokuczać. Nie ogarniam tego, nie podoba mi się ingerowanie w moje ciało. - wyjaśnił z wciąż naburmuszoną miną. Schował różdżkę, rozmasował lewe przedramię i ostatecznie zasłonił je z powrotem rękawem bluzy i kurtki. - Między innymi dlatego unikam miejsc, które mogą otumanić umysł albo ciało swoją magią. Wtedy człowiek robi coś, o czym na trzeźwo nigdy by nie pomyślał. Na Saharze była jaskinia, która zwiększała popęd seksualny, odbierała zdolność zaśnięcia i jednocześnie dodawała zastrzyku energii, co było niebezpieczne dla zdrowia. - pamiętał narwaną i podskakującą w miejscu Wendy. Zachowywała się irracjonalnie i buzia się jej nie zamykała, nosiło ją bez przerwy, a przecież nie to było jej cechą charakteru. - Albo tamtejsza kawa, co wpływała na sumienie, myśli, uczucia. Nie umiem być na to otwartym. - dodał, choć przecież nie musiał. Potrzebował ułożyć sobie myśli w głowie i jakoś przełknąć gorycz związaną z utratą najważniejszej dla niego blizny. Reszta mogła zostać wypalona żywcem, ale nie ta, nie z przedramienia... Zerknął na Caelestine, by sprawdzić jak zareagowała na jego zachowanie.
Wbrew temu, że Caelestine często zdawała się odpowiadać na kwestie, na które nawet nie powinna udzielać odpowiedzi, tym razem patrzyła na Finana w milczeniu. Spodziewała się, że tak naprawdę Gard wcale nie czeka na jej słowa. Otworzyła usta z zamiarem podzielenia się z nim swoimi spostrzeżeniami, ale zanim się na to zdecydowała on zdążył poruszyć już nową kwestię. Poprawiła się na ziemi, poruszając się powoli, bez rozproszenia dla jego słów. Najpierw zsunęła się na bok ze swoich nóg, siadając na ziemi, a później nogi, którymi opierała się bokiem na glebie, wyciągnęła przed siebie i podciągając kolana pod siebie, objęła je rękoma, w ciszy przyglądając się Finanowi. Palce splecione na podkolanówkach szkolnego mundurka ani drgnęły, tak samo, jak i ona, kiedy w końcu znalazła sobie tą pozycję. Milcząc, słuchała każdego jego słowa. Raz tylko, po dłuższej chwili kiwnęła w zrozumieniu głową, choć tak naprawdę wcale nie rozumiała. Dlaczego czuł się tak urażony utratą blizny i dlaczego tak bardzo starał się ją wrócić. Wyciągnęła rękę w jego stronę, wychylając się w przód i chwyciła delikatnie palcami drewienko, które przyciskał w desperacji do skóry. Sugestywnie przesunęła jego różdżkę na bok, szukając jego spojrzenia. — Tak wygląda lepiej… — spokojny ton miał za zadanie go uspokoić, ale nie była przekonana czy posiada taką siłę sprawczą żeby to zrobić. Nie rozumiejąc jego powódek do niepokoju, nie wiedziała jak zaspokoić jego oczekiwania. — To tylko cielesna powłoka, Finan. Nic nie zmieni tego, co na ten temat myślisz. Co czujesz. Nikt ci tego nie odbierze. Zerknęła za motylkiem, który usiadł z powrotem na rzeźbie i skamieniał. W końcu wyprostowała jedną nogę, żeby móc wychylić się jeszcze bliżej do przodu. W tym momencie zasłonił rękę. Ona cofnęła własną, obie wolne opierając na zgiętym kolanie. Na ich splocie wsparła z kolei podbródek, zmartwiona zdenerwowaniem puchona. — Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? — miała na myśli bliznę. Każdy inny ucieszyłby się na jego miejscu. WIęc dlaczego nie on? Caelestine spojrzała automatycznie na wnętrze swoją rękę. Podciągnęła w zastanowieniu własny rękaw płaszcza, przypominając sobie, że dziesięć lat temu, w takim miejscu zraniła się Elaine. Czy została jej po tym blizna? Zareagowali na to dość późno zanim pojawili się dorośli. Czy też nie chciałaby się jej pozbyć? Skóra Caelest była gładka, pozbawiona jakichkolwiek skaz. Jasna, okruszona jedynie niekiedy drobnymi piegami, a może pieprzykami, sama nie wiedziała którym z tych dwóch. Przyjrzała się całemu swojemu przedramieniu, okręcając rękę przed sobą i w końcu podciągnęła ją pod brodę, myśląc nad tym intensywnie. — Ta blizna nie będzie ci już dokuczać. To źle? Chwilę później Finan zarzucił nowe tematy. Jaskinię o dziwnych magicznych właściwiościach. Kawę. O ile kawa wydawała się naprawdę kłopotliwa w reakcji, o tyle musiała przyznać sama przed sobą, że taka magiczna jaskinia, czasem by się jej przydała. Żeby zrobiła więcej. Poczuła więcej. Tak intensywnie, jak intensywnie zycie odczuwała jej ekstrawertyczna rodzina. — Czasem to dobre rzeczy — odpowiedziała w końcu. — Gdyby nie melodia magicznej rzeźby wybrzmiewająca mi w głowie i dodająca otuchy, moglibyśmy teraz nie rozmawiać — podzieliła się z nim tym, co czuła od kilku chwil, odkąd ta melodia ucichła.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Popatrzył na szczupłe palce odsuwające różdżkę od jego skóry. Puchonka miała rację. Teraz przedramię wyglądało znacznie lepiej, gdy nie było kalane cienką i nierówną blizną. Nie było już dowodu, że chciał ze sobą skończyć. Caelestine mówiła prawdę i chciał zaufać jej słowom, przyjąć je i się kierować nimi. Chciał później rozpowiedzieć wszem i wobec o cudownej magii... wspomnieć o tym Fairywnowi, a nuż i jego spotka ten dar... Naprawdę chciał przejąć postawę dziewczyny, a jednak jedyne co czuł to frustracja, niezadowolenie i przekorne pragnienie ponownego oszpecenia skóry. - Masz rację... ale ta blizna była taką ukrytą metaforą. Oznaczała historię i moment, w którym wiele zmieniło się w moim życiu. Dziwnie mi bez niej. - Chcę ją z powrotem. JUŻ. A jednak siedział tak, jak siedział i raz po raz spoglądał z niepokojem to na rzeźbę to na własne przedramię. Zachowywał również czujność czy na reszcie ciała nie czuł dziwnego wpływu... Nie mógł się doczekać powrotu do mieszkania, by zrzucić z siebie energicznie górną część garderoby i maniakalnie nie sprawdzać wszystkich swych pamiątek. Nie było ich dużo, a jednak ilością przerażały, jeśli zrozumieć, że pojawiły się na dziesięcioletnim dziecku. - Nie dokuczała mi. Ale masz rację, lepiej jak jej nie ma... - nie wierzył w swoje słowa, wypowiedziane z nutą kłamstwa i niedowiary. Próżno było zachowywać teraz pozory skoro i tak zdradził swe negatywne zaskoczenie. - Słyszałaś melodię? - powtórzył jej słowa w formie pytania, na którego nie oczekiwał odpowiedzi skoro ją uzyskał już na początku. - Potrzebowałaś otuchy, by podjąć ze mną rozmowę? - kolejne pytanie, na które chciałby usłyszeć chociaż słowo. Łatwo było spostrzec, że należała do najcichszych ze wszystkich licznych Swansea powoli opanowujących cały Hogwart, zaczynając od Ravenclawu. Musiał przyznać, że jak na tak popularną rodzinę to Caelestine znał najlepiej mimo, iż słabo jak na raczkującą dopiero relację. Wbrew wszystkiemu wolałby wybrać jej towarzystwo aniżeli reszty jej głośnych kuzynów, kuzynek czy rodzeństwa. - Zastanawia mnie czy magia sama się tutaj pojawiła czy to efekt czyjegoś czaru... czytałem w Proroku, że restaurowano tę rzeźbę po tych anomaliach magicznych, których aurorzy nie umieli sprostować. - dorzucił ciekawostkę, która przemknęła mu przed oczami gdy zerkał do gazet.