C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Największy i najjaśniejszy pokój w całym domu, stanowi jego wizytówkę. Ma znacznie wyższe ściany niż reszta pomieszczeń w rezydencji i okna rozciągające się na ich całej wysokości. Gdyby jakimś cudem zabrakło tu dla kogoś miejsca – a jest to trudne, biorąc pod uwagę, że w salonie znajduje się nie tylko kanapa, ale również szezlong, wygodne fotele oraz niewysoki stolik z miękkimi stołkami – pufy i poduszki zdają się pojawiać znikąd. Choć może być to zasługa zawsze czujnego skrzata Faworka. W pomieszczeniu nie zabrakło oczywiście znamion sztuki – już na samym wejściu wita nas zadbany i zawsze nastrojony fortepian, ściany obwieszone są ulubionymi obrazami i zdjęciami stworzonymi przez członków rodziny, i często można natknąć się tu na wyniesione z domowej biblioteczki książki, porzucone, kto wie, być może w nagłym napływie weny twórczej. Można stąd wyjść bezpośrednio na ogród.
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Czw Paź 26 2023, 21:45, w całości zmieniany 1 raz
Uniósł wyżej brwi zaskoczony odkryciem. - Zatem jest pan nauczycielem. Zacny zawód, zacny... - zamyślił się, a zdradzało go nieobecne spojrzenie utkwione gdzieś ponad ramieniem mężczyzny. Analizował kiedy to Éléonore skończyła uczyć się w Hogwarcie. Z rachunków był naprawdę kiepski, a jakby kazać mu podać rocznik narodzin swej trójki dzieci to srogo by się zakłopotał. Liczył i liczył, ale to było w chwili obecnej zbyt trudne skoro połowa myśli krążyła niczym wygłodniałe lelki wróżebniki nad podsunięciem poszlak głównemu bohaterowi podczas rozmowy z informatorką z dzielnicy Nokturnu. Otrząsnął się i ocknął usłyszawszy lekko wystraszony głos swej córki. Nie widział ich wymiany spojrzeń i nie musieliby się z nimi ukrywać bo i tak by tego teraz nie spostrzegł. Nim się obejrzał to już oboje chcieli stąd wychodzić, a przecież dopiero co zaczęli rozmawiać! - Tak, tak, w takim razie skoro jest pan alergikiem to istotnie, to drobny, naprawdę niewielki problem... ale rozumiem, rozumiem. - podniósł się i podrapał po szczeciniastej brodzie. - Och, chwileczkę. Zaraz przyjdę. - przecież ich nie wypuści ot tak. Odwrócił się na pięcie i swobodnym, powolnym krokiem powrócił do czeluści swego gabinetu gdzie zniknął na całe dziesięć przedłużających się minut. Trudno stwierdzić co tam robił - wzywał armię Swansea? Nadawał ukryty telegram do łabędziego stada, by śledziło tę zakochaną parkę? Może właśnie odprawiał czarny i zakazany rytuał mający raz na zawsze uwięzić ich w rezydencji Swansea? Może warzył veritaserum... trudno stwierdzić na co przeznaczył owe dziesięć minut. Powrócił z jeszcze powolniejszym krokiem, a trzymał w dłoni dosyć opasły podręcznik ze skórzaną okładką. Podszedł do nich lecz wzrok skierował na mężczyznę. - Proszę. Niech pan przeczyta i wyda opinię. - wręczył mu książkę, która była jego rękodziełem, zaawanasowaną kryminalistyką, dosyć brutalną acz subtelnie otuloną kilkoma smacznymi wątkami. Po tym przeniósł spojrzenie na swoją córkę i uśmiechnął się do niej ojcowsko, aby przecież nie obawiała się niczego z jego strony. - To w twoich rękach zostawiam poinformowanie mamy., kwiatuszku. Ja się na to nie piszę, bo nie da mi żyć gdy dowie się, że nie zatrzymałem gościa na obiedzie w dniu urodzin naszej córki. - teraz brzmiał jak prawdziwy Swansea, nie odrętwiały i flegmatyczny mężczyzna przed pięćdziesiątką, a jak ojciec, który doskonale wie jak umykać przed intensywnym charakterem własnej małżonki. - Sugeruję, żebyś przyszła chociaż na chwilę bo z tego co widziałem to Gabriel z siostrą i naszym skrzatem postanowili zdemolować kawałek piętra by ci zrobić niespodziankę. - powinien trzymać język za zębami? Skąd. Uścisnął lekko ramię swej córki i niezwykle wylewnie ucałował środek jej czoła. - No dobrze, zmykajcie bo Elisabeth przyjdzie za pół godziny. Muszę do tego czasu się gdzieś schować nim wymyśli dla mnie bojowe zadanie. - uśmiechnął się i tę mimikę skierował również do Alexandra. - Miło było poznać. - wyciągnął rękę by ją mocno uścisnąć i gdy zaczęli się zbierać to tak jak powiedział, tak zaszył się w swoim świecie byleby jak najdalej od swojej kochanej małżonki w trybie "ozdabiam dom, bo nasza córka ma urodziny".
| zt
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Był pomiędzy młotem, a kowadłem… a w zasadzie między młotem, kowadłem i dodatkowo oporem powietrza w postaci samego siebie. Sam nie wiedział o czym powinien mówić, a o czym nie, a teraz jeszcze zaczął się zastanawiać czego oczekiwała od niego Éléonore. Chyba nie chciał jeszcze tym zawracać sobie głowy – choć rzecz jasna liczył się z jej zdaniem – bowiem wkrótce zacznie gadać całkowite głupoty niepokrywające się z rzeczywistością. W końcu przy takim harmiderze nietrudno o coś, co zwyczajnie nie będzie się kleić. Stąd tez po prostu powiedział prawdę. Był Alexandrem Voralbergiem. Zawsze mówił prawdę. A jeśli nie, to naginał rzeczywistość na tyle, aby nie skłamać. Czasami jednak po prostu się nie dało i tak właśnie było w tym przypadku. Nie chciał motać się wobec…pana Swansea. Jakkolwiek powinien do niego mówić, to chyba właśnie tak. Nie widział przerażonego spojrzenia swojej partnerki w intrydze, dlatego też kompletnie nie przejął się przyznaniem się do swojego zawodu. W zasadzie nie było tu co ukrywać, bowiem i tak wkrótce by to wyszło, a i… tak naprawdę nic nie oznaczało. No bo co miałoby zdradzić poza tym, że faktycznie pracował w Hogwarcie? Jego wiek? Nauczyciele czy też asystenci w zamku potrafili być młodsi nawet od samej Éléonore. Coś innego? Nie sądził. Delikatnie uśmiechnął się na aprobatę mężczyzny i nawet lekko pochylił głowę w geście niemego podziękowania. Na dziewczynę zerknął dopiero w momencie, kiedy bardziej szczegółowo określiła ich relację… no, może niekoniecznie aż tak jakby można było się tego spodziewać, natomiast dużo bardziej precyzyjnie niż jeszcze on przed chwilą. Poczuł gorąco rozlewające się w jego wnętrznościach, kiedy z ukrytą ciekawością przyjrzał się jej ojcu. Jak zareaguje na tę informację? Tego Voralberg był nad wyraz ciekaw. Dopyta o coś? Poprosi o określenie większej ilości faktów? Był zaskoczony, kiedy okazało się, że kompletnie ominął tę informację…a może po prostu przyjął ją do wiadomości? W końcu i tak raczej tej decyzji nie cofnie…a na pewno na nich nie wpłynie. Przynajmniej nie w tym momencie. Mentalnie odetchnął z ulgą, do momentu, w którym Éléonore nie wypaliła z kłamstwem o jego alergii. ŻE CO. Zachował kamienną twarz, niekontrolowanie kiwając głową zupełnie jakby zgadzał się z jej słowami, a z d e c y d o w a n i e tego nie robił. W istocie w środku płonął. Co ona sobie wyobrażała? Przecież… jeśli on dopyta to będą musieli w to brnąć… co prawda powinien być jej wdzięczny, że próbowała wyciągnąć go z tej całej farsy jak najszybciej, ale wciąż było to kłamstwo, które mogło pogrążyć ich jeszcze bardziej. Dyskretnie przełknął ślinę zaciskając palce na dłoni dziewczyny i próbując uspokoić się jej kojącym ciepłem. Czy był poddenerwowany? To mało powiedziane. Miał wrażenie, że jego koszula skrzętnie ukryta pod warstwą swetra i marynarki, jest cała mokra od potu. Dzięki Merlinie, że pojedyncze kropelki nie zaczęły ściekać mu po czole. Nie odzywał się ani słowem, chyba był to idealny czas na to, aby oddać im rodzinną pałeczkę ustalania niektórych faktów. Alergikiem?! – szepnął do Éléonore kiedy tylko jej ojciec zniknął w swoim gabinecie i zerknął na nią swoimi białymi oczami sam nie wiedząc, czy spanikowany, czy rozbawiony jej wymysłem. Wypuścił ze świstem powietrze, jakby trzymał je w płucach od początku swojej wizyty w tej rezydencji. Przez chwilę przyglądał się jej, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi, a jedynie chłonąc jej obecnośc (w końcu nie musiał bronić się już sam!), aczkolwiek od razu wyprostował się, kiedy tylko pan Swansea pojawił się z powrotem w zasięgu ich wzroku. Całe szczęście wrócił sam bez świty w postaci swojej żony albo innych członków tej jakże… dużej rodziny. W co on się wpakował. Czujnie obserwował każdy jeden ruch mężczyzny z pewnym widocznym zaskoczeniem przyjmując od niego opasłą książkę. - Dziękuję. – rzucił krótko, wręcz machinalnie, choć nie miał pojęcia o co mogło chodzić. Skąd mógł wiedzieć, że był pisarzem? Nie posiadał tej informacji ani nie miał powodu aby ją zarejestrować. Odsunął się o kawałeczek - niewielki - od Éléonore, kiedy rodzinnie wymieniali ze sobą czułości, choć nie puścił jej ręki, zupełnie jakby bał się, że jeśli to zrobi to będzie całkowicie zgubiony w tym miejscu i samodzielnie rzuci się w paszczę innego łabędzia. Nie da mi żyć. Jakoś tak… przeszedł go dreszcz i sam nie wiedział co powinien myśleć o żonie Edwarda. Z dozą niepewności uścisnął dłoń pana Swansea i rzucił krótkie, acz szczere wzajemnie. W zasadzie jakby się tym tak zastanowić to nie było…aż…tak…źle? Jeśli tak wyglądało poznawanie rodziców swojej partnerki to może nie tyle co mógłby to przechodzić kilkukrotnie, co było to do przeżycia.
...Znała swojego ojca jak mało kogo i doskonale wiedziała, że nie połączy on pewnych kropek tak szybko, jakby mógł. Cóż, częściej myślał abstrakcyjnie, częściej bujał w obłokach i dryfował w sferze wyobraźni. Zanim więc doliczy się, że Alexander jest przeszło o dekadę starszy i że, siłą rzeczy, musi uczyć Eliego i Iskierkę, to... zniknie już z pola rażenia. Oboje znikną. ...A tymczasem to Edward zniknął. Na dobre dziesięć minut i to uprzednio ich przepraszając. Zdziwiła się ciut i może odrobinę zlękła. Choć... w głównej mierze była zaintrygowana. Co takiego siedziało w głowie taty? Po co poszedł? Dlaczego tak długo nie wracał? Nie miała zielonego pojęcia i pogrążyła się w chwilowej, tępej konsternacji. Powinna już dawno przywyknąć do tej odrobiny flegmatyczności, która towarzyszyła głowie rodu Swansea. Tak samo jak nutce ekstrawertyzmu. Chyba nigdy nie przestanie... - Co my robimy..? - wyszeptała konspiracyjnym tonem w kierunku Voralberga, dając kolejne niewielkie kroczki w kierunku klatki schodowej. Nie miała dobrego planu, ale każdy był lepszy od... stania w salonie i czekania na Merlinwieco - Chodź. - dodała jeszcze ciszej, niemalże bezgłośnie. Pociągnęła go subtelnie za skrawek rękawa i prawie była już w przejściu do korytarza. ...I wtedy wrócił ojciec. Oniemiała prawie tak samo, jak kilkanaście minut wcześniej, gdy dotarło do niej, kto ich odwiedził. W pewnym sensie było to... urocze. To, że tatko chciał usłyszeć opinię niemalże obcego człowieka, co do którego mógłby mieć przecież milion zastrzeżeń i wątpliwości - chociażby za samo piastowanie funkcji lubego małej córeczki. Przecież nie zdradzał nawet fabuły swojej żonie! Niesamowite. Czy to dobry znak? Uśmiechnęła się więc, zupełnie spontanicznie i posłała mu spojrzenie pełne wdzięczności. Była mu wdzięczna też za słowa, które powiedział później. I za to, co zrobił (a raczej - czego nie zrobił). - Dzięki, tato. Nie omieszkam. - czy chodziło o porozmawianie z mamą, czy o sprawdzenie owej niespodzianki? Któż to wiedział. ...Mogli już wydostać się z tej jaskini smoka łabędzia i udać się gdziekolwiek. Byleby nie stać w korytarzu ani salonie. Musiała tylko się ogarnąć, choćby przy pomocy transmutacji. - Przepraszam za to kłamstwo z alergią. - uśmiechnęła się niewinne, a na jej twarzy mieszało się lekkie zawstydzenie z nieco większym rozbawieniem - Zajęcia z Teatru Improwizowanego zawsze sprawiały mi największe trudności. - wzruszyła ramionami, rozejrzała się szybko po korytarzu i... złożyła na jego ustach krótki pocałunek, uprzednio wspinając się na palce - Nawet się nie przywitaliśmy. - wyjaśniła jak gdyby nigdy nic - Muszę się przebrać w... coś normalnego. Chcesz może..? - ...iść ze mną na górę? ...W jej głowie ta propozycja brzmiała lepiej.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
To była jakaś monumentalna farsa. Powinien się zacząć zastanawiać, czy nie był w jakimś mugolskim reality-show o wdzięcznej nazwie „jak poznałem Twoich rodziców?”, a już wkrótce wyskoczy prowadzący z gromkim okrzykiem „mamy Cię!”. Sam nie wiedział, czy nie wolałby tej opcji, bo jeśli za chwilę się tak nie stanie, to będzie oznaczało to mniej, nie więcej, że wszystko wydarzyło się naprawdę i żadnego błędu z tego popołudnia nie będzie można cofnąć. Sam nie wiedział, czy powiedział coś co mogło sprawić, że wywarł złe wrażenie, ale zdawało mu się, że nie. Z drugiej strony nie oszukujmy się, że akurat jeśli chodziło o takie sytuacje to nie był mistrzem odczytywania intencji i impresji. Choć na co dzień wychodziło mu to doskonale. Wciąż trzymał dziewczynę za dłoń i nie puścił jej nawet wtedy, kiedy jej ojciec zniknął za winklem i na tę chwilę więcej się nie pojawił. Zerknął przed siebie nieco zawieszonym wzrokiem, zupełnie jakby przetwarzał całą sytuację w głowie i próbował wyciągnąć jakieś wnioski. Nie dotarł do żadnych, mając nadzieję, że być może później go oświeci. Dopiero po chwili – kiedy się odezwała – zerknął na nią i machinalnie zacisnął mocniej palce wokół jej. Lekko uniósł kąciki ust do góry na jej słowa. Cóż, w ostatecznym rozrachunku ta cała improwizacja chyba nie poszła im najgorzej, choć mogło być lepiej. Bądź co bądź nie byli na to jednak przygotowani. - Chcę...co? Uciekać stąd? O tak, jak najszybciej. – mruknął tuż po jej pocałunku, odwzajemniając go i będąc nieco zawiedzionym – choć w pełni rozumiejąc – że był tak krótki. Takie przywitanie przy jej ojcu mogło zarysować długą linię minusa w jego ocenie, a i nie wiedzieli też czy nie pojawi się tu inny członek rodziny Swansea. Bądź co bądź Voralberg nie był fanem okazywania sobie czułości publicznie, nie mówiąc już o bliskich. Tych, których nie znał. Zresztą tych, których znał również. Przyciągnął ją bliżej siebie, choć było to bardziej spowodowane lekkim podenerwowaniem, aniżeli romantyzmem, mrucząc coś przy tym o paskudnym szlafroku, którego należałoby się pozbyć. Sam nie wiedział czego się obawiał. Prawdopodobnie tego, że zaraz wyskoczy tu ktoś następny, kto nie odpuści tak łatwo. - Élé ja przepraszam, zapomniałem i spanikowałem. – wypalił nagle, próbując się wytłumaczyć z tego wszystkiego. Czy oni nie powinni najpierw zejść z widoku? Chyba przestał o tym myśleć, zastępując to myśleniem, że zrobił coś złego. – A później jakoś tak… pomyślałem, że przyjdę… i Cię zabiorę…ale jakoś nie dotarło do mnie, że może tu być ktoś inny… – zagryzł wargę łapiąc oddech. – …i jakoś tak wyszło. To było straszne. – powiedział z lekko widocznym przerażeniem w oczach. Przetarł kark dłonią w wyraźnym zakłopotaniu. Dwumetrowy facet, kruczy ojciec, walczący z wiwernami i zbirami zaklęciarz, który był przerażony rodziną swojej lubej. Każdy miał swoją piętę achillesa.