Piętrowy pub jazzowo-swingowy położony jest przy jednej z węższych magicznych uliczek położonych pomiędzy Pokątną a Nokturnem, choć właściwie szyld widoczny jest już z obu głównych alejek, tuż za załomem ceglastego muru. Na parterze poza stolikami i krzesłami znajduje się przestronny parkiet dla spragnionych tańca klientów oraz niezbyt duża, acz solidna scena, na której wieczorami na żywo grają doskonali muzycy. Piętro z kolei przeznaczone jest dla gości lubujących się w grach hazardowych. Krwawy baron, astroletka, czy jednoręki czarnoksiężnik przyciągają tutaj wielu czarodziejów, którym brakuje w życiu odrobiny ryzyka, czy adrenaliny. Na górze można także zagrać w bilard. Cały pub urządzony jest w gustownym stylu. Królują tutaj ciemne, drewniane i masywne meble, z obiciami w barwach przybrudzonej czerwieni. Ceglaste ściany, przyozdobione podobiznami światowej klasy artystów dodają temu miejscu klimatu. Na uwagę zasługują także bogato zaopatrzone bary znajdujące się na obu kondygnacjach lokalu, przy których można raczyć się nie tylko czarodziejskimi wyrobami alkoholowymi, ale i mugolskimi trunkami. Zamiłowanie jednego z właścicieli, Leonela Fleminga, do irlandzkiej whiskey sprawiło, że to właśnie ona znalazła się na pierwszym miejscu w karcie dostępnych procentów. Nie zabrakło jednak także miejsca na skrzynie francuskiego wina prosto z Prowansji, z rodzinnych stron matki drugiego ze wspólników – Nathaniela Bloodowortha. Warto również wspomnieć, iż na parterze lokalu, za barem, poza zapleczem znajduje się także niewielka sala przeznaczona dla specjalnych gości Leonela oraz Nate’a. Śmietanka towarzyska powinna się w końcu bawić tak jak na nią przystało, czyż nie? Dlatego też w tajemniczym pomieszczeniu często toczą się przeróżne negocjacje biznesowe, nie do końca zgodne z prawem zakłady bukmacherskie, a po zamknięciu pubu można wziąć udział w nielegalnych pojedynkach, w których czarodzieje mogą również obstawić swojego zwycięzcę. Sala jest oczywiście zabezpieczona zaklęciami zagłuszającymi oraz ochronnym Tueri Abi.
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Nie i tak. Pamiętasz, jak mówiłem ci, że zeżarła mnie książka i potem prawie zabiła kelpie? Tego nikt mi nie narzucał. Szukaliśmy Graala, a to też nie było z naszej strony najmądrzejsze. Możemy tak gadać w nieskończoność - stwierdził, wzruszając lekko ramionami, a potem wyprostował się, słuchając uwag Oli, mając wrażenie, że miała rację. To było coś, czego w ogóle nie brał pod uwagę, a teraz nagle zaczęło wydawać mu się naprawdę prawdopodobne, dokładnie takie, jakiego należało się spodziewać. Właściwie był w stanie potwierdzić, że Smoczy Ludzie faktycznie mogli ich wykorzystać, byli w końcu nieco dziwni, tajemniczy i skryci. Dali im schronienie, a jednocześnie wszystko wskazywało na to, że jednak ukrywali przed nimi niektóre rzeczy, kryjąc się za opowieściami, których nie chcieli kończyć. - Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby okazało się, że tak naprawdę są powiązani z Okrutnym - powiedział, zauważając ostatecznie, że miejsce, które zamieszkiwali, było równie szalone i skryte, co sam Avalon. To zaś prowadziło do wniosku, że pomiędzy tymi dwiema lokacjami mogły istnieć powiązania, z których nawet nie do końca ktoś zdawał sobie sprawę. Max miał wrażenie, że rozbolała go głowa i sam nie wiedział, skąd właściwie się to wzięło. Cała ta rozmowa, świadomość, że Mulan była śmiertelnie chora, że znaleźli się w kropce, była dla niego męcząca. Wyniszczała go emocjonalnie, sięgając również do spraw, które chciał ukryć, przywodząc wspomnienia, o jakich nie chciał nawet pamiętać. Uśmiechnął się gorzko, kiedy Ola kazała mu przestać uważać samego siebie za kogoś aż tak złego. Wiedział, do czego był w stanie doprowadzić, wiedział, jak okrutny potrafił być i zdaje się, że właśnie to go dusiło. Potrząsnął głową, jednocześnie czując, że nieznacznie się zarumienił, a potem wzruszył nonszalancko ramionami, starając się odzyskać rezon. - Myślę, że byłbym - powiedział w końcu, odnosząc się jasno do jej pytania o szczęście, a potem westchnął ciężko, mając świadomość, że jeśli Mulan spotkała się z bratem, to zapewne zaatakowała go podobną rewelacją, powalając go na kolana i robiąc nie wiadomo co jeszcze. Nie miał pojęcia, co Longwei mógł myśleć o tym bałaganie, a jednocześnie wiedział przecież, jak brzmiała ich rozmowa, chociaż odnosił wrażenie, że wcale się tamtego wieczoru nie zrozumieli. Do tego dochodziło to przejęzyczenie w czasie pożaru, które najpewniej nie wzięło się znikąd, ale to było już zbyt wiele dla Maxa. - Spróbuję. Tak samo, jak poszukać jakichś rozwiązań. Myślę, że Mushu będzie chciała pogadać też z tobą i może po prostu warto byłoby jej to zaproponować. Jest... Nigdy jej nie widziałem w takim stanie, chociaż stara się trzymać formę - stwierdził w końcu, patrząc na Olę z krzywym, smutnym uśmiechem.
+
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Pamiętała to wszystko, a jakże. Ciężko było zapomnieć, bo to nie były takie sobie normalne, codzienne wydarzenia. Mieli sporo takich spraw na sumieniu, ale chyba nigdy nie było tak, żeby ktoś im coś narzucał. Właściwie to nawet teraz, kiedy były te poszukiwania Okrutnego mieli wybór - iść albo nie. I choć musiała przyznać, że jednak tym razem było w tym coś jeszcze, sytuacja zdawała się ciut inna, to co by to zmieniło? Stało się. Nie mogli się cofnąć do tego dnia, nie mogli zmienić przeszłości, a nawet jeśli taka opcja byłaby na wyciągnięcie ręki, to i tak zapewne nie przyniosłaby nic dobrego. Ingerencja w przeszłość nie była wcale łatwa i niosła ze sobą raczej więcej szkód niż korzyści. Czy mówili od rzeczy, czy jednak w ich słowach kryło się coś mądrego - ciężko ocenić. Mogli się tylko domyślać, bo nie posiadali żadnych potwierdzonych informacji, faktów, tak więc snuli swoje teorie, które zapewne właśnie tym miały pozostać. Nie zamierzała bowiem dzielić się z nikim swoimi przemyśleniami na temat smoczych ludzi i całego tego cyrku, w którym teraz brali udział. Jej powiernikiem został Max, który najwyraźniej też myślał swoje na ten temat i w zupełności jej to wystarczało. Jeśli ministerstwo i inne instytucje milczały, to nie było się co dziwić, że w ich głowach kiełkowały podobne myśli. Uśmiechnęła się tylko lekko na słowa Maxa. Tak czuła, że taka będzie jego odpowiedź. Nie była ślepa, miała oczy i widziała, że coś było na rzeczy, a jednocześnie nie wiedziała dokładnie co. W rozmowie z Longweiem poniosła bowiem porażkę i mężczyzna zręcznie ominął te kwestie, które interesowały ją najbardziej, a ona nie była w stanie ją siłę pociągnąć go za język. Skoro nie chciał mówić, uszanowała to. Nie cisnęła też Maxa, bo zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma do tego prawa, a poza tym już i tak było mu ciężko z tym całym bagnem, które nie wokół nich utworzyło. Czy nie mogli po prostu spokojnie, radośnie przeżyć ostatnich miesięcy studiów? Prosili o aż tak wiele? - Wiem - powiedziała krótko, a w jej oczach na powrót pojawił się ból. Była świadoma, że Mulan pewnie będzie chciała z nią porozmawiać, ale jednocześnie nie była na to ani trochę gotowa. Czy w ogóle dało się do takiej rozmowy przygotować? - Pamiętaj, że zawsze masz we mnie wsparcie. W Mulan i Longweiu tak samo. Możesz przyjść z największą bzdetą, a my się wysłuchamy. I proszę cię, informuj mnie na bieżąco, jeśli dowiesz się czegoś o jakimś lekarstwie czy sposobie wyleczenia tej choroby - poprosiła, patrząc mu w oczy. Mógł z niej czytać jak z otwartej księgi - w jej oczach odbijał się smutek, żal, ból, ale też coś cieplejszego, coś zarezerwowanego tylko dla tych najbliższych. - Zbieramy się? Zrobiło się dosyć późno, a szczerze przyznam, że jestem strasznie zmęczona dzisiejszym dniem. Dopiła jeszcze resztkę swojego whisky, zapłacili za swoje zamówienia i wyszli, bo nie było sensu siedzieć i upijać się w trupa. Tak na pewno by nie pomogli.
| z.t x2
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Niewysokie obcasy jej butów stukały o kostkę chodnika, kiedy zmierzała w jedno miejsce, które kojarzyło jej się dobrze jeszcze sprzed lat. Nie wiedziała do końca dlaczego w ogóle tam idzie, ale wystarczyła jedna myśl, która ją zdenerwowała, by zamiast udać się do mieszkania – pójść w zupełnie przeciwną stronę. Może to nie wskutek jej własnych myśli, co słów zasłyszanych w szpitalu, że młoda Heartling nie miała życia i najgorsze było to, że nie mogła zaprzeczyć. Może by jej to tak nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że minęło już tyle czasu, odkąd wróciła do Anglii, a jej życie towarzyskie wciąż było zdumiewająco ograniczone. Wiedziała co robi, kiedy podejmowała decyzje (zazwyczaj), kiedy podążała taką ścieżką kariery. Wciąż wierzyła, że tylko tak była w stanie coś osiągnąć, ale tego wieczoru została pociągnięta jakaś struna, o której istnieniu zapomniała. Dlatego właśnie przekraczała próg Upswinga, rozpinając guziki kaszmirowego płaszcza. Charakterystyczny zapach tego miejsca natychmiast uderzył ją w nozdrza, tak zaskakująco inny od tego szpitalnego, którym chyba już całkiem przesiąkła. Usiadła przy barze, odsyłając różdżką płaszcz na wieszak i westchnęła, rozglądając się po pomieszczeniu. Jakaś jej część chyba miała nadzieję, że spotka tu Nathaniela, ale szybko uznała, że to więcej niż wątpliwe. Musiała więc nacieszyć się własnym towarzystwem lub kogoś poznać, choć miała wrażenie, że już zapomniała jak to robić. Minęło przecież wiele czasu, odkąd faktycznie na coś takiego sobie pozwalała. Nie była pewna czy jeszcze pamiętała co robić, jak subtelnie się uśmiechać i odgarniać włosy za ramiona. Cholera, przecież związała brązowe pukle w koka z tyłu głowy. Rozmasowała skronie, mając ochotę się śmiać z samej siebie i zawołała barmana, zamawiając łzy morgany le fay. Może alkohol podpowie jej co robić? Czuła się idiotycznie, zdecydowanie nie powinna była tutaj przychodzić. Gdyby teraz wyszła, postąpiłaby pewnie mądrze, ale przecież wmawiała sobie, że tego wieczoru mądra być nie musi. Pozwoliła więc, by alkohol rozgrzał jej gardło i rozluźnił napięte mięśnie. Na Merlina, co ona najlepszego wyprawiała? I co więcej – gdzie podziała się Thalia sprzed lat, która brylowała w towarzystwie? Miała wrażenie, że zostawiła ją w Kanadzie. A przecież obiecała sobie, że wróci do dawnej siebie, nie podejrzewała jednak, że będzie to takie trudne. Miała ochotę krzyczeć, choć jedyne co robiła, to popijała drinka.
Tego wieczoru bawił się świetnie i nie było w tym żadnej przesady. Wyjście z chłopakami na miasto było idealnym pomysłem na rozrywkę i choć byli dopiero na początku tej jakże ekscytującej przygody, to zapowiadała się ona doprawdy wybornie. A pomyśleć, że jeszcze godzinę temu nie miał zamiaru wychodzić z domu i choć raz od dłuższego czasu naprawdę spędzić to późne popołudnie pod kocem, oglądając najnowszy odcinek Przygód Merlina. Jak widać jego dar absolutnego braku asertywności miał się w doskonałej formie, bo nawet nie trzeba było go zbyt długo namawiać. I tym sposobem znalazł (czy raczej znaleźli się) na ulicy Pokątnej, szukając miejsca na kontynuację skromnej, trzyosobowej imprezy rozpoczętej jeszcze w jego mieszkaniu. Wybór nie trwał długo, kiedy wspólnie przekroczyli próg upswinga, rozglądając się po pubie i szukając wolnego miejsca. O tej porze nie było jeszcze dzikich tłumów, ale nie można było powiedzieć o pustkach, tak więc odwiesili płaszcze i szybko zajęli miejsca, w oczekiwaniu na drinki zamówione pomiędzy tymi dwoma czynnościami. Kostia podparł się na łokciu, rozglądając się po pomieszczeniu i gubiąc wątek, kiedy dostrzegł bardzo znajomą postać, siedzącą przy barze. Nie powiedziałby, że często się jej przyglądał, ale jakoś tak… znał bardzo dobrze tę sylwetkę, nawet widzianą od tyłu. A szczególnie tego charakterystycznego, ciasnego koka. Brakowało jeszcze szpitalnego kitla i voila. Podniósł się przepraszając towarzyszy, obserwujących jego poczynania choć raczej myślących że wyhaczył randomową dziewczynę, aniżeli znajomą. Pochwycił swojego drinka z tacy kelnerki zmierzającej do ich stolika i puścił jej oczko, aby ruszyć ku medyczce. Chyba procenty w jego organizmie sprawiały, że stał się nieco bardziej rozhulany. Przysiadł obok i podparł podbródek na łokciu, wpatrując się w kobietę stalowoszarymi oczami. - Jakbym miał się zakładać, to bym był raczej w grupie niespodziewających się, że Cię tu zastaną. – stwierdził. A gdzie pan i pani? Gdzie ten medyczny, oficjalny ton? Zmęczony głos? Krew zamiast czystych ubrań? Pot zamiast wody kolońskiej? Jak inni ludzie! Machnął na barmana zamawiając jej kolejnego, identycznego drinka i czekając na kontrę. Jakoś nie czuł zahamowań.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Drgnęła, słysząc znajomy głos, a kieliszek, który unosiła do ust, zatrzymał się w połowie drogi. Może chciała uciec od pracy, co nie było dla niej specjalnie charakterystyczne, ale najwyraźniej praca zawsze do niej wracała, tym razem w postaci mężczyzny, którego mijała niemal codziennie na szpitalnych korytarzach. Chwila wahania szybko ustąpiła nieznacznemu uśmiechowi, gdy uniosła ostatecznie kieliszek i dopiła resztę drinka. Uniosła też brew, gdy zamówił jej alkohol i lekko odchyliła się na wysokim krześle. Zepchnęła myśli, każące jej uciekać, bo przecież coś sobie obiecała nim przekroczyła próg pubu. — Sama potrafię zamówić drinka — powiedziała, choć musiała przyznać, że to całkiem miłe. A jednak odzwyczaiła się od takich zachowań, a może zwyczajnie wyparła ich wspomnienia, bo przynosiły ze sobą jedynie ból, którego już więcej nie chciała czuć. Uśmiechnęła się do znajomego i mimo wszystko podziękowała, zarówno jemu, jak i barmanowi, który postawił przed nią kolejny kieliszek. Nie do końca wiedziała co powiedzieć, chyba jeszcze zbyt mało wypiła. Nie zdarzało się to zbyt często, przecież chodziła z wysoko uniesionym podbródkiem, jakby była w posiadaniu każdego miejsca, w którym przebywała. A mimo to teraz siedziała i niezręczne sekundy ciszy przerwała dopiero, gdy kolejny łyk łez rozgrzał jej przełyk. — Cóż, chyba staram się, no, żyć — zmieszała się lekko, a przecież to też się nie zdarzało zbyt często. Nagle stała się jednak nader świadoma, jak dawno uczestniczyła w podobnej sytuacji. Od czasów studiów nie miała na to czasu, nie biorąc pod uwagę jej małżeństwa, o którym wolałaby teraz zapomnieć. Nie istniało już dla niej, choć w papierach wciąż ją nawiedzało. Nie umiała się zdobyć na to, co było konieczne, nawet jeśli już podjęła decyzję. Nachyliła się nieco w jego stronę, odkładając kieliszek na blat baru z cichym stuknięciem. Alkohol powoli zaczynał szumieć jej w uszach, sprawiając, że zgodnie z planem pomału porzucała swoje sztywne granice. — Nie idzie mi najlepiej — powiedziała przyciszonym głosem i już ponownie siedziała niemal prosto, stukając palcami w szkło kieliszka. Thalia nie stroniła od alkoholu, choć miała świadomość, że to poniekąd sprowadzało ją do bycia hipokrytką, kiedy przecież edukowała pacjentów o szkodliwych jego skutkach. Cóż, była jednak tylko człowiekiem, nieważne ile razy zamierzała temu zaprzeczyć.
Zacisnął usta w cienką linię, powstrzymując szeroki uśmiech co ewidentnie było można zauważyć. Pokiwał głową na jej nieco zgryźliwą odpowiedź, zupełnie jakby przyznawał jej rację co do tego co powiedziała. Cóż, co on będzie kłócił się z kobietą. Na dodatek tak uroczego wieczoru, w tak przyjemnym miejscu, po paru drinkach które ewidentnie miały puścić hamulce. Miał ochotę coś powiedzieć, a jednak powstrzymał się słysząc, że w ostateczności podziękowała. Dopił drinka jednym haustem i sam sobie zamówił kolejnego. Jemu to już chwilę temu zabuzowało w żyłach przyjemne ciepło. - Czasami warto. – stwierdził, unosząc delikatnie szklankę z ognistą whisky, zupełnie jakby wznosił toast i choć zgiełk robił się tu coraz większy, to można było usłyszeć że z jego ust padło „a więc za życie!” i upił kolejny łyk. Miał wyjątkowy dobry humor. Podejrzewał – choć aktualnie niekoniecznie się nad tym zastanawiał – że po prostu potrzebował takiego dnia, gdzie mógł się rozerwać, a obecność panny Heartling z jakiegoś powodu poprawiło mu nastrój jeszcze bardziej. Nie miał pojęcia dlaczego, być może była to kwestia jego zaskoczenia jej obecnością. W końcu mimo iż sam raczej trzymał się szpitalnej powagi, to ona zdecydowanie biła jego kij w tyłku o co najmniej 30 cm. Delikatne uniesienie kącika ust w rozbawieniu nie schodziło z jego twarzy, kiedy nachyliła się ku niemu stwierdzając fakt absurdalny, bowiem miał całkowicie inne zdanie w tej kwestii, co wkrótce przyznał na głos. Była na doskonałej drodze do spełnienia tych starań, a przynajmniej w najbliższej chwili. - Mogę w tym pomóc. Możemy… wypić więcej, możemy… – rozejrzał się po pubie z lekko zmrużonymi oczami rozglądając się za innymi rozrywkami. – Potańczyć… albo… – o tak, właśnie do dostrzegł. To było to. Olśniło go jak przy ostatnim przypadku dziwnie przebitej śledziony. – Karaoke. – wskazał palcem na rozkładający się magiczny sprzęt i rzucane zaklęcia. – Ale najpierw może jeszcze dwa łyki. – dodał uprzejmie, odwracając się i pijąc kolejnych parę haustów, zupełnie jakby sam bał się własnego pomysłu.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Nie zaprzeczyła, w ogóle nic nie powiedział, bo miał rację, a Thalia niekoniecznie lubiła komuś rację przyznawać, a już na pewno nie w takim miejscu. Wystarczyło, że przyznała rację wcześniej i przecież dlatego się tutaj w ogóle znalazła. Przygryzła na chwilę wargę i zmarszczyła brwi, trochę walcząc ze sobą, by nie wstać, albo rzucić jakimś kąśliwym komentarzem, jak miała w zwyczaju. Potrzebowała towarzystwa i miała tego świadomość, byłą też absolutnie świadoma, że siedząc samotnie przy barze wyglądała zwyczajnie żałośnie, a nie była do tego przyzwyczajona. Postanowiła odszukać w sobie młodszą Thalię, schować zakorzeniającą się w niej zgryzotę i uśmiechnęła się w końcu do niego, nieznacznie, a jednak rozciągnęła wargi, niewielkie, ledwie zmarszczki pojawiły się w zewnętrznych kącikach oczu, sugerując, że uśmiech był szczery. — Za życie — powtórzyła i uniosła szklankę do ust, po chwili odstawiając ją pustą na bar z cichym stuknięciem. Przeniosła na niego spojrzenie, przyglądając się przez chwilę jego twarzy, piegom odznaczającym się na jaśniejszej skórze, zmarszczkom na czole, które pojawiały się za każdym razem, kiedy marszczył brwi. Chyba nigdy się mu nie przyglądała, rejestrowała tylko to co potrzebne, mijała go na korytarzach w szpitalu i czasem zamieniali kilka słów, choć tak rzadko zdarzał im się wspólny pacjent. Nie dostrzegła też chyba wcześniej, że był całkiem przystojny. A może zwyczajnie nie pozwalała sobie na takie spostrzeżenia? Teraz przecież nic jej nie ograniczało, a przynajmniej tak sobie wmawiała od momentu, gdy przekroczyła próg tego miejsca. — Świetnie, wyglądam idiotycznie, kiedy siedzę tu sama — przyznała, w odpowiedzi na jego propozycję pomocy, a kiedy zaczął się rozglądać, ona zamówiła im kolejne drinki, bo chyba potrzebowała tego dzisiaj. Wcisnęła mu szklankę w dłoń i podążyła z jego wzrokiem. — Nie ma opcji — stwierdziła od razu, gdy tylko się zorientowała co planował — Zwariowałeś, ja nie umiem śpiewać, jedyne co umiem to składać ludzi — to nie była do końca prawda, ale nie wiedziała jak przyznać, że dużo lepiej się odnajdywała w bardziej eleganckich wydarzeniach, na bankietach, a może nawet balach, bo przecież doskonale tańczyła. Jednak publiczne śpiewanie przypadkowych piosenek to nie był do końca jej klimat, właściwie to wcale nie był jej klimat, ale widząc Constantina uznała, że jego najwyraźniej tak. Miała nadzieję, że da sobie wybić ten pomysł z głowy. Jeśli nie, cóż… zdecydowanie za mało wypiła. Uniosła więc po raz kolejny szklankę do ust i upiła sporego łyka, jakby spodziewając się, że nagle wszystkie jej bariery opadną, jakby to w ogóle było możliwe. Zaczęła trochę panikować, a to naprawdę nie zdarzało się często.
Dzisiejszy dzień w pracy był wyjątkowo paskudny. Wraz ze swoim partnerem zostaliśmy wysłani do pomocy w nagłym wypadku kiedy to poprzednią grupę Łamaczy Zaklęć trafił urok. I to dosłownie. Czerwone bąble pokryły całe ich ciała i sądząc po ich krzykach raczej było to cholernie bolesne doświadczenie. Podczas gdy magimedycy ich ewakuowali by walczyliśmy, by klątwa, którą uwolnili nie rozprzestrzeniła się dalej. W końcu udało nam się złamać urok jednak byliśmy cali zlani potem. Nic więc dziwnego, że po pracy postanowiłem się nieco odprężyć. Wstąpiłem do klubu gdzie zamówiłem drinka whiskey z colą, który teraz powoli popijałem obserwując jednocześnie wijące się na parkiecie pary tańczących.
Zima przyszła, malując świat na biało, jak kartka papieru oczekująca na magiczne historie. Śnieg opadł, delikatnie uśmiechając się do ziemi, tworząc kryształowe wzory na gałęziach drzew. Powietrze nasycone było zapachami świątecznych smakołyków i przypraw, które witały każdego, kto odważył się wyjść na zimowy spacer. W oddali rozbrzmiewał śpiew dzwonków, a dźwięk kroków na śniegu był jak miękki szmer wierszy czytanych przez naturę. W każdym oddechu czuć było świeżość, a mróz dotykał policzków jak łagodny pocałunek, sprawiając, że nosy stawały się różowe. W małych knajpkach unosiły się zapachy rozgrzewających potraw: gulaszu z rozgrzewającymi przyprawami, grzanego wina z nutą cynamonu i pomarańczy, a także czekoladowych wypieków, które rozpływały się w ustach. Atmosfera była jakby impregnacja magią, gdzie każdy łyk gorącego napoju stawał się lekiem na zimowe mrozy. Światło migotało w oknach, odbijając się od opadających płatków śniegu, tworząc taniec świateł i cieni na sufitach. W tle słychać było ciche melodie, które jak magia przenikały przez ciepłe wnętrza, nadając jeszcze większej głębi temu już magicznemu dniu. Tego dnia, kiedy świat był zamknięty w kokonie śnieżnej opowieści, każdy kęs potrawy, każde łyżeczka gorącego napoju, było jak magiczny eliksir, który rozgrzewał ciało i duszę, otulając każdego swoim magicznym urokiem. - Nieźle - powiedział, spoglądając na roztańczonych ludzi na parkiecie. Ruchem dłoni przyciągnął sobie piwo karmelowe z baru i przez moment trafił się rozterką czy to dość etyczne, aby się go napić.
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Głos komentujący dokonania par tanecznych wyrwał mnie z rozmyślań. Rozejrzałem się i ujrzałem obok czarodzieja, w podobnym wieku, który właśnie ruchem ręki przyciągnął sobie piwo. Obejrzałem się z powrotem na parkiet... Zaraz zaraz! Ruchem ręki? Moja głowa błyskawicznie odwróciła się z powrotem do nieznajomego. Błyskawicznie zlustrowałem jego rękę. Nie wydawało mi się - rzeczywiście nie trzymał w niej różdżki. Nie mogłem uwierzyć w moje szczęście. Taka szansa może się już więcej nie powtórzyć. Podszedłem do niego z lekkim uśmiechem na ustach. -Miło wiedzieć, że nie tylko ja lubię oglądać tańczących ludzi. Doprawdy taniec czasami przypomina magię. Oczywiście jeśli jest wykonywany przez odpowiednio obeznanych z tematem ludzi. Pan pozwoli, że się przedstawię - Yuri Sikorsky, Łamacz Klątw w Banku Gringotta - wyciągnąłem z uśmiechem rękę.
Viego westchnął lekko z zachwytem, obserwując wirujące postaci na parkiecie, gdy nagle odezwał się głos Yuir'a. Obrócił się, zaskoczony, a jego spojrzenie przykuł czarodziej, który, ku jego zdumieniu, operował magią bez różdżki. W jego oczach błysnęła nuta ciekawości i podekscytowania. - Ooo, masz rację, Yuir! Ten taniec to jak jakaś magia! A co dopiero, kiedy magia jest w rękach odpowiednio utalentowanych ludzi - odrzekł z uśmiechem Viego, ciesząc się z możliwości poznania kolejnego czarodzieja bezróżdżkowego. - Viego, nauczyciel magicznego gotowania w Hogwarcie - odpowiedział z uśmiechem, odpowiadając na zaproszenie do poznania. - Cieszę się, że spotykam kogoś z zamiłowaniem do magii bez różdżki. To niesamowite, jak wiele można osiągnąć poprzez bezpośrednie połączenie z magią. - Wyciągnął rękę, wdzięczny za szansę spotkania kogoś, kto podzielał jego fascynację. - Yuir Sikorsky, z Gringotta? Przyjemność poznania! Pracuję jako nauczyciel, ale tańczenie i eksperymentowanie z magicznymi smakami to moje ulubione zajęcia. Jak się masz na tym polu? Zawsze jestem ciekaw nowych podejść do magii bez różdżki. - Dodał jeszcze z uśmiechem.
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Podobał mu się klimat irlandzkiego pubu, przypominającego mu o korzeniach, ale w bezpiecznych, nienachalnych dawkach, zbalansowanych także inną jego atmosferą. Jak dostał się kiedyś na salkę przeznaczoną dla wybranych gości, nie miał pojęcia, nie znał przecież osobiście bardzo dobrze właścicieli lokalu. Niemniej czekał teraz na Lou właśnie tutaj, w odosobnieniu, w zapewnionych bardziej kameralnych warunkach. Sączył – ale tylko oficjalnie było to sączenie – whiskey, choć gdyby ktoś przyjrzał mu się chwilę, zauważyłby, że w ciągu dwudziestu minut zdążył pochłonąć już dwie szklaneczki, a przynajmniej znaczną ich część. Obecnie poruszał złotym płynem w szkle, ciesząc oko napojem przelewającym się po ściankach. Wtedy do pomieszczenia weszła ona. Nie widzieli się długo, a mimo to przywitał ją jak zawsze, wiedziony tą samą pokusą, całując ją w policzek, bardzo blisko ust, że może bardziej adekwatnym byłoby powiedzieć – całował ją w kącik jej warg, puszczając jej przodem na miękką kanapę obitą ciężkim drewnem. — Do brzegu. Miał na myśli, aby szybko pominąć wszelkie grzeczności i przejść do konkretów, ważnych zmian w życiu. Nie dlatego, że chciał ją pośpieszać, cieszyła go każda sekunda jej towarzystwa, w którym mógł karmić się nie tylko jej widokiem, ale także błyskotliwością i zdrowym spojrzeniem na świat, perspektywą, jakiej jemu często brakowało. Gnał bowiem do szybkiego przypomnienia sobie znanej zażyłości ich spotkań, a ta wychodziła przy tematach ważniejszych niż dzielenie się tym, co jedli na śniadanie. — Tłumacz się — rozsiadł się w miejscu, z ramieniem na kanapie, patrząc na nią równie magnetycznym, co surowym spojrzeniem w tym momencie. — Skąd te kilka miesięcy milczenia? Każesz mi tęsknić? To kara? Za co? Egoizm. Wszystko zawsze sprowadzało się do niego. Tak mogło się wydawać, ale w tych pytaniach przekazał więcej komunikatu. Faktyczną tęsknotę rzeczywiście i zadowolenie, że w końcu ją widział, skoro rozłąka oznaczała karę.
Szczerze powiedziawszy, bała się tego spotkania, bo wiedziała, że po nagłym rozluźnieniu kontaktu jest mu winna wyjaśnienia. Nie dało się ukryć, że solidnie spieprzyła sprawę, ale rzecz jasna – miała ku temu powody. Nie wypięłaby się na siedem lat przyjaźni, nawet tak drastycznie wychodzącej poza ramy normalności, bez wyraźnego powodu. Sądząc jednak po powitalnym pocałunku, który pierwszy raz w ciągu całej znajomości, nie naruszał jej strefy komfortu, mogła wyrokować, że jej położenie nie jest aż tak tragiczne. - Cześć – zdążyła szepnąć, ale najwyraźniej Casey nie zamierzał przebierać w słowach, ani tym bardziej bawić się w small talk. W sumie czy powinna się dziwić? Zasiadła obok niego, gotowa na każde pytanie i wątpliwość, na żal, pretensje i nawet na typowo nauczycielskie przyciskanie do tłumaczenia się. - Serio tęskniłeś? - zapytała przewrotnie, z pewną dozą gorzkiej ironii, której brakowało niewinnej istocie na początku ich znajomości. Mimo platonicznej bliskości, która ich łączyła, Louise nigdy nie spodziewałaby się po nim tak wylewnych deklaracji, nawet jeśli sama tęskniła za jego obecnością – I naprawdę uważasz mnie za tak podłą? Nie mogłaby go karać. Po pierwsze nieszczególnie miała za co, chyba żeby uznać jego przekraczania granic za ostre wykroczenie. Po drugie: wciąż, mimo upływu czasu, traum i zgorzknienia, w głębi serca była tamtą słodką Lou, która nie była w stanie stosować toksycznych zagrywek wobec osób, na których jej zależało. Poza tym, w przeciwieństwie do O’Malleya, nie była egoistką – więcej myślała o innych niż o sobie. - Rozwodzę się – powiedziała konkretnie, bez podawania szczegółów, tak by dać mu chwilę na przetworzenie tej informacji, która biorąc pod uwagę jak bardzo ścierali się w kwestii Harrisona, mogła być dla Caseya całkiem sporym zaskoczeniem. Rzecz jasna, planowała mu przybliżyć szczegóły, ale chciała dać sobie moment na zaobserwowanie jego reakcji.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Serio tęskniłeś? Nie był mężczyzną, który udzielałby jej tej informacji dwa razy, albo wyrażał się o tęsknocie wprost, dlatego podsumował jej pytanie prychnięciem, z mieszanką rozbawienia i tajemniczości. Uśmiechnął się zamiast tego kątem ust, trochę perfidnie, przechylając głowę na bok. Normalna osoba nie mogłaby odczytać z tego gestu nic, ale Louise, która znała go od siedmiu lat, mogła się z nim doszukiwać prostego komunikatu: “Zgaduj”. — Uważam Cię za jeszcze podlejszą — odniósł się za to do jej drugiego pytania — W zależności w którym dniu cyklu jesteś. Oczywiście kpił sobie, bo nie śledził jej cyklu, ale nie mógł pozostawić jej pytania bez odpowiedzi, przypominając jej się o tym, że bywał czasami sarkastyczny czy niesympatyczny, nawet jeśli w jej przypadku zawsze bez cienia pogardy. Czy spodziewał się kolejnych słów? Rozwodzę się? Niezmiennie od wielu lat jej to powtarzał, ale czy naprawdę zakładał, że kiedyś tak się stanie. Patrzył na nią w ciszy, nawet pomimo tego, że czekała na jego reakcję. Wiedział, że właśnie to robiła, dlatego z czystej złośliwości nie reagował przez kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt sekund. Ostatecznie jednak zaśmiał się głośno, trochę gorzko, trochę pobłażliwie, trochę z rozczuleniem, trochę z pokrzepieniem, zanim rzucił w odpowiedzi. — Wiem, od siedmiu lat. Tylko jakby dopiero teraz to do Ciebie dotarło. Był zarówno wredny, jak i wspierający w tym momencie, ale na dowód tego, że trzymał jej stronę i chciał się śmiać z nią, a nie z niej, pozwolił sobie złamać między nimi bariery, których nigdy nie chciał naruszać, kiedy jeszcze trzymała się kurczowo swojego małżeństwo. Wsunął dlonie pod jej uda i kontrolując reakcje jej ciała i wszelkie zmiany na jej twarzy, podciągnął ją na swoje uda, gotów się z tego gestu wycofać, gdyby wyraziła wobec niego niechęć. — Mów dalej. Wiedział, że miało być coś więcej niż tylko “rozwodzę się”. Dlaczego teraz? Dlaczego milczała mówiąc mu o tym? W czasie kiedy czekał na odpowiedź, przeciągnął dłońmi po jej udach, początkowo po zewnątrznej ich części, a następnie po ich wnętrzu, patrząc jej cały czas w oczy. Rozkoszował się chwilą i oczekiwaniem na jej reakcję. Jedno to rozwodzić się, a drugie, to oswoić się z tą myślą. Czy ona już się oswoiła, czy potrzebowała do tego kolejnych siedmiu lat?
Korzystając z obecności kelnera, Finley zamówiła od razu mocniejszego drinka, zdając sobie sprawę, że musi (i chce) poświęcić całość swojej uwagi przyjacielowi, więc nie będzie miała czasu na bieganie do baru. Z drugiej strony, nie chciała siedzieć o suchym pysku, bo mimo, iż O’Malley nie wydawał się wściekły, to jednak ta sytuacja nie należała do łatwiekszych. Informacja o rozwodzie, mimo że z perspektywy Caseya, rzekomo spodziewana, gwałtownie zmieniła jego zachowanie. Louise nawet nie zorientowała się kiedy wylądowała na jego kolanach i ku własnemu zdziwieniu nie miała nic przeciwko. Być może minęło już wystarczająco czasu od zdrady Harrisona, by dotarło do niej, że jej małżeństwo naprawdę jest już przeszłością. Mimo wszystko poczuła się odrobinę zbita z tropu, choć nie była już tak naiwna jak przed siedmioma laty, by zrzucić gesty mężczyzny na zwykłą sympatię. Jego postępowanie miało inne podłoże. - Będzie miał dziecko z inną kobietą – kontynuowała, starając się by w jej słowach nie wybrzmiało, że mimo pogodzenia się z samym rozwodem, wciąż czuje się upokorzona i okaleczona jako kobieta – Od kilku miesięcy mamy sprawy rozwodowe w sądzie. Wynajął nawet detektywa, chcąc udowodnić, że to ja go zdradziłam. A sądząc po tym, że pierwsze co robisz słysząc wiadomość o moim rozwodzie to obmacywanie mnie, spotykanie się z tobą było dawaniem mu darmowej amunicji. Ostatnie zdanie powiedziała z uroczym, perlistym śmiechem, nie zaś z jakimkolwiek wyrzutem. Dłoń błądząca po jej udach nie była problemem, a jedynie dowodem, że w czyichkolwiek oczach jest jeszcze atrakcyjną kobietą, nie zaś wydmuszką, która nie jest w stanie zajść w ciąże. Kilka długich miesięcy i narastająca świadomość tego, że samotność nie przyszła teraz, lecz towarzyszyła jej przez ostatnie siedem lat, wystarczyło, by oswoić się ze świadomością bycia przyszłą rozwódką. Nawet jeśli jej samoocena i pewność siebie poszybowały gwałtownie w dół, a emocje pozostawały poza kontrolą (do czego przyczynił się zresztą nie tylko Harrison, ale także Wally). - Nie złość się na mnie – powiedziała cicho, po czym sięgnęła dłonią, ku jego policzkowi, delikatnie go gładząc. Nie miała w sobie tyle swobody i bezpruderyjności, co on, jej serce było jednak wypełnione czułością wobec towarzysza niedoli. Mimo, że dorosła na tyle, by sprawnie rozczytywać jego sygnały, sama miała problem z przełamaniem dotychczasowej niewinności i zrozumieniem, dlaczego chłodne palce Caseya, sprawiają, że zrobiło jej się gorąco.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Powinien być ślepy na jej potrzeby, bo zwyczajowo właśnie taki był, ale chociaż początkowo popełniał wiele błędów w ich znajomości, niejednokrotnie traktując ją, jak osobę o tym samym ociosanym z empatii usposobieniu co on, tak po tylu latach znajomości nauczył się bardziej na intuicję, niż na swoje spostrzeżenia, odczuwać jej nastroje. Dlatego cofnął ręce jeszcze przed tym, jak wspomniała o detektywie, chociaż zostawił je ułożone bezpiecznie na jej kolanach, nie wodził nimi jednak prowokacyjnie, ani nie testował już jej granic. Może jedynie instynktownie gładził kciukiem jej skórę, skupiony na tym co mówiła ona. — Skurwysyn — wraz z tym słowem musiał na chwilę odjąć palce od jej nóg. Wila natura dała o sobie znak, kiedy paznokcie nieznacznie się wydłużyły, a on musiał wsłuchać się w dźwięki otoczenia, wyszukać w nich spokoju, żeby agresja nie objęła także jego twarzy. Nigdy nie widziała go w tym stanie i wcale nie chciał tego zmieniać. Czy powinien się zastanowić nad tym, jak go tytułuje? W końcu jeszcze mogła do niego wrócić. Jednak miał podejrzenia, że po tym, co powiedziała, nie zrobi tego. Rozszarpałby go na szczępy, gdyby to od niego zależała decyzja. Tymczasem, z racji, że ta należała do niej, przechylił głowę na bok, nie powstryzmując wyraźnego, zażenowanego przewrócenia oczami. — A ten harrisonowski pomiot w brzuchu innej to też na pewno z Twojej zdrady – zakpił, bo przecież oboje wiedzieli, jak wierna była mężowi. Od siedmiu lat opierała się półł-wilowi, a to nie był byle wyczyn, do którego zdolna byłaby kobieta o zachwianej lojalności. Prychnął, a emocje w nim wrzały z każdą następną natrętną, agresywną myślą nachodzącą mu głowę. Fakt, że nie dokonał przemiany w harpie zawdzięczał tylko miękkiemu dotykowi jej palców na policzku. To zwykle on rzucał urok, ale tym razem ona chwyciła go w hipnozę swoich oczu, ściągając jego wzrok na swoje bystre, acz od wielu lat niezmiennie smutne tęczówki, nawet kiedy się śmiała. A skoro widział to on – a nie był przecież mistrzem odczytywania emocji, to jej smutek musiał być iście dogłębny. Nie był zły na nią. Cały swój gniew kierował wobec Harrisona. Chociaż powinien być mu wdzięczny, że w końcu ją od siebie uwolnił, tak naprawdę ta szuja więziła ją w swoich sidłach zbyt długa. Zmarnował za wiele jej czasu. Pamiętał Lou ze szkoły, pamiętał jej swobodę, jej śmiech, zupełnie inny, niż ten, jaki wypełniał teraz pomieszczenie. Tamten śmiech zarażał, ten rozchodził się przyjemną falą wzdłuż ciała, był szczery, perlisty i wdzięczny, ale nie był tym śmiechem, na jaki było ją stać. Beztroskim, WOLNYM. On potrafiłby wydobyć z niej tą radość, ten śmiech ze szkolnych korytarzy. On potrafiłby zaszczepić w niej pewność siebie i uwielbienie dla siebie samej. Byłby dla niej lepszy. Wiedział to. Nawet w swoim największym skurwysyństwie, Harrison stawiał bardzo nisko poprzeczkę. Przy nim nawet Casey wydawał się ciepły i romantyczny, chociaż sprawial wrażenie bardziej bezpośredniego i bezczelnego. Nawet wtedy, kiedy pochylił się do jej ucha, odgarniając włosy z jej policzka, żeby dobrze usłyszała to, co gardłowym, hipnotycznym cichym tonem mruknął wprost do jej ucha: — Wciąż jesteś piekielnie seksowna. A językiem, którym jednasz ludzi, z równą łatwością mogłabyś zwieść niejednego faceta i robić z nim co chcesz, albo zbeszcześcić i zdeptać jego wrażliwe ego, według uznania. To, że nie zdajesz sobie z tego sprawy, jak niebezpieczna możesz być, sprawia, że wolę Cię mieć po swojej stronie, kiedy to odkryjesz, kochanie. Odpowiadając na poruszoną przez nią kwestię: — Nie mogę być na ciebie zły. Chcę jeszcze pożyć.
/post pracowniczy, więc nie musicie na mnie zwracać uwagi!
Zabawne, miał dziewiętnaście lat na karku, a jeszcze nigdy nie podjął się porządnej pracy. Właściwie to nie istniały powody, dla których powinien w ogóle rozważać taką ewentualność. W teorii przypisane mu zostało miejsce w "firmie" ojca, gdzie w stosownym czasie objąłby kierownictwo, jak i bezpośrednie zyski, które oscylowały w bajońskich sumach. Już od czasu osiągnięcia dorosłości Santo czerpał z tego faktu korzyści, mając na zawołanie dokładnie tyle banknotów, ile miałby czelność zażądać. Bez pytań o to, na co to wydaje. Każdy cieszyłby się z podobnej sytuacji i bezpieczeństwa finansowego, ale ostatnio przestało być to takie wygodne dla Włocha. Zdawał sobie sprawę z tego, jak chwiejnym i niebezpiecznym biznesem zajmowała się jego rodzina. Zdobyli to wszystko w zawrotnym tempie i w równie zawrotnym mogą to stracić, gdy ich szczęście się wyczerpie. Pozostawałby do tego wyjątkowym hipokrytą, potępiając działania padre, a jednocześnie przyjmując bez mrugnięcia okiem pieniądze. Dlatego wraz z końcem swoich długich podróży i postanowieniem o zagrzaniu gdzieś miejsca na dłużej, posuzkał pracy. Santo posiadał wielkie wymagania i nie zadowalało go byle co, a brak doświadczenia w połączeniu z tym, że w Wielkiej Brytanii nikt o nim nie słyszał, a przez to nici z korzystania z sieci znajomości, powodowały, że został trochę na lodzie i musiał wybrać coś, co będzie kompromisem. Praca jako krupier w kasynie wcale nie brzmiała tragicznie. Właściwie to znał się odrobinę na hazardzie osobiście, ale dużo częściej bywał obserwatorem przy różnego rodzaju spotkaniach we Włoszech. Jego opanowany sposób bycia zaimponował pracodawcy, który od razu zatrudnił chłopaka, żeby mógł już na początku trochę zarobić. Notte ubrany w elegancki garnitur obsługiwał teraz klientów pubu Upswing, którzy pragnęli przetestować swoje szczęście przy którymś ze stołów. Santo znacznie lepiej znał się na stricte mugolskich grach, ale te magiczne były wystarczająco podobne. Kontrolował rozdania, okazjonalnie zabawiał gości nonszalanckim komentarzem i w gruncie rzeczy odnajdywał się tu niczym ryba w wodzie. Trochę, jakby przywdział drugą twarz. Jak na początki to nie dało się do nowego pracownika przyczepić. Chłopak trzymał się wyznaczonych miejsc, podczas przerw przesiadując przy barze, chociaż wtedy liczył na to, że zostanie zostawiony w spokoju. Niektóre kobiety zerkały na niego z zaciekawieniem, ale zupełnie to ignorował. Nie wiedział, na jak długo zostanie w tym miejscu. Muzykę zmieniłby zdecydowanie na inną, wystrój przemeblował na coś z wyższej półki, a francuskie wina wyrzucił przez okno i sprowadził dobrze sobie znane włoskie. Takie wewnętrzne przemyślenia wynikały tylko z tego, że posiadał wygórowane standardy. Tak naprawdę pub był jednym z lepszych, jakie zapewne w ogóle istniały w Londynie. Po zakończonej przerwie powrócił do jednego z miejsc przy krwawym baronie, zajmując się rozdaniem kart.
- Tak, skurwysyn – przyznała mu rację, chyba pierwszy raz w czasie ich wieloletniej znajomości krytykując Harrisona. Choć (prawie) były mąż był w jej oczach daleki od ideału, to jednak z jakiegoś powodu wyszła za niego i była wobec niego lojalna, więc nadmierna krytyka ich związku na zewnątrz wydawała jej się niesprawiedliwa. Teraz, gdy granice zostały przekroczone, a ich układ upadł, nie miała już ani jednego powodu, by okazywać byłemu jakikolwiek okruch serdeczności. Mogła brutalnie rozprawiać się z jego figurą, tak jak on rozprawił się z nią, jej marzeniami i małżeństwem. - To samo powiedział sędzia – odniosła się do słów o zdradzie męża, przy okazji krzywiąc twarz z zażenowania na wspomnienie pierwszych rozpraw – Ale tak czy siak, przez ileś tygodni miałam detektywa na karku. Później wymyślił wersję z gold diggerką, ale wyszło, że obecnie zarabiam więcej od niego. No to ciśnie rzekome zatajenie bezpłodności. Parsknęła ironicznie, ale nie musiała rozwijać tematu, bo O’Malley znał jej historię walki o dziecko z takimi szczegółami, że przekraczało to wręcz granice intymności. I tak, Louise miała problem z zajściem w ciąże i jej donoszeniem, ale nikt nigdy nie udowodnił, że jest to cokolwiek związanego z biologią jej organizmu. W gruncie rzeczy, to z powodzeniem mogła być wina stresu, czy nawet samego Shermana. W końcu jego dziecko z nowego związku jeszcze się nie narodziło, nie było więc gwarancji, że tutaj wszystko będzie w porządku. I tak, była wzorem lojalności wobec męża, nigdy nie wynikało to jednak ani z wielkiego uczucia, ani tym bardziej z odporności na czar Caseya. To, że przez tyle lat trwała niezmiennie przy Harrisonie było zasługą jej niezachwianej moralności. Skoro przysięgała komuś to słynne w zdrowiu i w chorobie i obiecywała wspólne stworzenie rodziny, to trwała w tym. Po prostu, bez szukania ale. I w początkowej fazie małżeństwa, gdy starania o dziecko nie zdążyły jeszcze przysłonić całego świata, to nawet się sprawdzało, łagodząc ból po stracie miłości, którą uważała za miłość życia. Problem w tym, że to nie miało szansy działać na dłuższą metę. - Mam wrażenie, że zmarnowałam całe moje życie – podsumowała lekko tragiczne, bez wątpienia z dozą przesady, biorąc pod uwagę, że nie miała jeszcze skończonych 33 lat. Jej dorosłość rozpoczęła się jednak wcześnie, więc ostatnie piętnastolecie, tak obfitujące w tragedie i rozczarowania, było dla niej niezmiernie trudne do przeżycia. W tym tkwił cały problem – nie czuła się nawet źle z samym rozwodem, co z upokorzeniem, porzuceniem, pokrzyżowaniem planów i sprowadzeniem do roli wadliwego inkubatora. A ona po prostu robiła wszystko, by przetrwać i odnaleźć w tym cierpieniu życia, cząstkę dobroci i nadziei. Ale teraz nie rozpaczała. Czy odpuściła sobie? Nie. Po prostu poddała się chwili, odnajdując spokój w sączonym drinku, głębokim spojrzeniu i bliskości, jeszcze do niedawna absolutnie nieodpowiedniej, ale w tym wydaniu – zaskakująco naturalnej. Mimo, że nie zdawała sobie sprawy z tego jak głębokie i trudne emocje targają Caseyem, nie zrezygnowała z delikatnego gładzenia jego policzka, przesuwając uwagę i dotyk ku okaleczonej części twarzy. Choć miała świadomość jak brutalnie obeszło się z nią życie, to nie wiedziała, że z jej oczu spoziera smutek i że jej śmiech nie jest tak swobodny i ciepły jak kiedyś. Wiedziała jednak, że w jej sercu wciąż tli się czułość, nawet jeśli spalona przez lata nieustannej walki. Słowa, które szeptał jej do ucha, były dla niej absolutnie abstrakcyjne. Nie widziała w sobie uwodzicielki, ani niczyjej zguby, nawet jeśli ostatnie wydarzenia w jej życiu zawodowym pokazały jak twardą i sprytną negocjatorką potrafiła być, gdy pojawiała się taka konieczność. Choć czuła się zniszczona przez życie, to w głębi serca wciąż utożsamiała się z tym uroczym, nierozgarniętym, ale i dogłębnie dobrym dzieciakiem z czasów Hogwartu. Wywróciła tylko oczami, nie znajdując na to żadnej odpowiedzi, bo w głębi serca zastanawiała się, na jakiej podstawie wysnuł takie wnioski. - To dobrze – powiedziała tylko, na moment poważniejąc– Przepraszam cię. Za zniknięcie.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Większość jej wypowiedzi nie potrzebowała komentarza. Temat samego Harrisona stał się dziwnie niedorzeczeny, im bardziej żenującym bohaterem tej historii się stawał. Casey nie musiał go nawet podsumowywać w żaden sposób. Mężczyzna sam siebie stawiał w takim świetle, że każde słowo pół-wila przy tym wizerunku byłoby zawoalowanym komplementem. Dla niektórych milczenie O’Malleya mogłoby się wydawać lekceważeniem, ale nie tym razem. Prychnął jedynie, trochę z pobłażaniem dla mężczyzny i pogardą, a trochę ze szczerym rozbawieniem z jego położenia, które wydawało się tak blisko sięgać dna, że nie dało się niżej. Widział jednak, że echo tego dna odbija się na tej pięknej twarzy, którą obserwował teraz z niewielkiego dystansu. To właśnie na niej się skupił. Jego gest nie był romantyczny, ale był perfekcyjnie wyważony, kiedy w końcu cofnął ręce z jej ud i z pokrzepiająca pewnością siebie jedną z dłoni chwycił jej podbródek: — Twoje życie dopiero się zaczęło, mo stór(irl. “my darling”). Irlandzkie pieszczotliwe zwroty miały nadać bardziej indywidualnego charakteru jego słowom, chociaż za indywidualność odpowiadały już opuszki palców, które powoli osuwały się z jej zarysu szczęki, a nagrzana skóra z powrotem przejmowała chłód z otoczenia. Spokój mieszał się w nim z wściekłością. Kiedyś obiecał sobie, że harpia natura nie będzie kontrolować jego życiem, a on będzie kontrować ją, ale dla Harrisona mógłby zrobić wyjątek – mógłby poddać się nieokiełznanej, nieobarczonej żadnymi ramami naturze, bezwzględnej i żądnej zwykle ofiar bestii, która w nim drzemała trochę oswojona, a trochę wypuszczona na świat. Ona okiełznywała tę bestię tylko kilkoma ruchami palców, wodząc nimi po jego skórze. Pozwolił jej nawet zbadać fakturę zbruzdowaceń na twarzy, przyjmując to ze spokojem – więcej niż spokojem nawet. Z przyjemnością mrużąc ślepia. — Nie chcę ci przerywać, ale jeśli nie przestaniesz, może mi się znużyć utrzymywanie swojego pożądania w spodniach. Robi się tam trochę ciasno. W jego słowach nie było miejsca na wstyd. Nie był młodym podlotkiem, rozpalonym każdym błahym gestem, z którego każdy był dla niego nowy i każdy sprawiał, że był gotowy do działania. Był doświadczonym pasjonatą podobnych cielesnych rozrywek, ale nawet doświadczony weteran, jakim był, mógł paść ofiarą siedmiu lat tłumienia żądzy, która zdawała się znaleźć swoje ujście już z chwilą, w której padły dwa słowa: “Rozwodzę się”. Przynajmniej mogła mieć pewność, że upokorzenie i upodlenie, które czuła, były nieadekwatne do jej sytuacji. Dalej pozostawała atrakcyjną partią, do której faceci z pewnością będa ustawiać się w kolejce, a jej bogate doświadczenia życiowe i dojrzałość emocjonalna tylko dodawały jej atutów. Tylko sama jeszcze musiała się o tym przekonać. Odjął jednak jej dłoń od swojego policzka, próbując zachować pełen obiektywizm i opanowanie w obecnej sytuacji, bo bądź co bądź, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie było to ani miejsce, ani czas na zmienianie ich położenia na… na przykład bardziej poziome, zespolone i buchające żarem dwóch ciał. Spróbował się rozluźnić, ale było to nie lada wyzwanie z nią na kolanach, dlatego pozwolił sobie osunąć się trochę w tył, opierając się wygodniej na kanapie, z rękoma rozłożonymi na oparciu, trzymał się wstrzemięźliwie daleko od jej ciała, bo im dłużej znajdowała się blisko, tym pokusa stawała się silniejsza, żeby zagarnąć wyłącznie to, co było mu bardziej bliskie, a i teraz szczególnie upragnione. Nawet wzrok zaszedł mu czernią, pomimo tego, jak zrelaksowany wydawał się na zewnątrz. — Nie przepraszaj mnie. Nie rób tego więcej. Słowa zabrzmiały ostrzej niż planował je rzucić, ale w gruncie rzeczy przecież nie był na nią zły. — Wymyśliłem już dla ciebie karę – słowa rzucił w taki sposób, jakby jeszcze miała mu za to podziękować, choć perfidny, wredny uśmieszek jaki wstąpił wtedy na jego usta, zwiastował, że ta kara, przy dobrych wpływach, wcale nie musiała być karą, a mogła przybrać formę nagrody.
Westchnęła, słysząc jego słowa – wróciła do punktu wyjścia, trudno więc było jej uwierzyć, że jej życie dopiero się zaczęło. Fakt, że siedziała tak blisko, badając każde uszkodzenie jego twarzy, świadczył o tym, że próbowała doświadczać, przekraczać granice, szukać i ponad wszystko żyć. Ale czy jeszcze umiała poddać się dawnej spontaniczności i z pełną swobodą przeżywać i odczuwać bez rozkładania na czynniki pierwsze przeszłości i bojaźliwe rozważania nad przyszłością? - Masz piętnaście lat, że staje ci od dotknięcia policzka? – zapytała przewrotnie, niby się z niego naigrywając, lecz w gruncie rzeczy tylko odwracając uwagę od własnego speszenia. Jej twarz lekko zapłonęła, tak jakby przez ostatnie kilka(naście) lat skupiania się na zupełnie innych sferach życia, wróciła do fazy zawstydzonego podlotka. Mogła się naśmiewać z niego, że reaguje jak nastolatek, jednak w gruncie rzeczy, to ona sama sprawiała wrażenie kogoś niewinnego i lekko przerażonego istnieniem sfery cielesnej. Widząc jednak jak Casey oparł się o kanapę, wyraźnie się odsuwając, odczytała to jako sygnał dla siebie. Subtelnie zsunęła się z jego kolan i usiadła obok – wystarczająco blisko, by być w jego zasięgu, ale tak daleko, by go nie dotykać. - Nie planuję. Na razie nie szykuje się żaden drugi rozwód, także nie powinno być problemu – zażartowała, starając się rozładować napięcie, które było dla niej na tyle nowe, że nie mogła zidentyfikować, czy jest ono pozytywne, czy negatywne. Uniosła jednak brwi pytająco, gdy powiedział coś o karze, bo trudno było powiedzieć, co mógł mieć na myśli.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Osiągnęła odwrotny efekt, naigrywając się z niego sprawiła, że instynktownie musiał się jej odciąć. Z kolei jego własna fizjologia nie mogła wprawić go w zakłopotanie, bo bardzo dobrze wiedzieli oboje, że tu nie chodziło o dotyk na policzku, a o charakter tego dotyku, oczekiwanie na wolność tej pieszczoty i zaufanie, z którym, z łatwością pozwolił jej wodzić palcami po nierównościach skóry na policzku. Czy ona mogła powiedzieć to samo o sobie. — Ty trzynaście, że erekcja barwi Ci twarz na bordowo? Uroczo… Louise. Odwrócił temat na nią. On miał teraz czas na opanowanie się, uspokojenie swoich reakcji ciała. Nie miał nic przeciwko temu, żeby zrobić to jej kosztem, szczególnie, jeśli cena jaką ponosiła, to było kilka rumieńców na twarzy, przez które zdawało się, jakby wcale nic się nie zmieniła od dziesięciu lat. Aż szkoda było się jej pozbyć z kolan, ale oboje wiedzieli, że było to konieczne żeby zachować neutralny charakter rozmowy. Mimo to, pozwolił sobie wodzić za nią spojrzeniem, kiedy unosiła nad nim uda, zanim opadła z powrotem na siedzisku obok. Nawet nie ukrywał bezczelnego uśmieszku w kąciku ust, na skojarzenia wywołane tym ruchem. — Dam ci nawet dwie opcje – łaskawca, pozwalał jej wybrać — Przeprowadź się ze mną do Irlandii na wakacje, do rodzinnego domu. Panuje tam wieczny chaos, a ja potrzebuję spokoju. Z Tobą, rodzina skupi się na Tobie, zamiast mnie. Nie wiedział tego, że podświadomie szukał też dla niej zajęcia myśli w trakcie rozwodu i po. Jego egocentryczna natura nie zwróciła na to uwagi, a może ten element układanki był tylko zwykłą przypadkową jego egoistycznych pobudek? — Opcja dwa. Jedź ze mną na wakacje z Hogwartu. Potrzebują opiekunów. Cierp ze mną.
Faktycznie, pokonał ją jej własną bronią, wytykając pruderyjność, co w gruncie rzeczy sprawiło, że spąsowiała jeszcze bardziej. Zacisnęła wargi, starając się opanować emocje i to, że jej zachowanie nie przystawało do jej wieku i rangi. Po chwili rozluźniła jednak wargi, a na jej twarzy przemknął uśmiech.
- Jeśli ja mam trzynaście lat, to na twoim miejscu zaczęłabym uważać na aurorów – mruknęła, biorąc duży łyk drinka. Prawie go skończyła.
Trzeba było przyznać, że mimo całego intelektu, ogłady i dojrzałości emocjonalnej, potyczki słowne z Caseyem, a szczególnie te będące na granicy flirtu i złośliwości, nie były czymś w czym mogłaby dorównać mężczyźnie. Wydawać by się więc mogło, że z ulgą przyjęła zmianę tematu, ale okazało się, że wybór przed którym została postawiona był jeszcze większym wyzwaniem.
- Dlaczego dałeś mi dwie opcje niemożliwe do spełnienia? – westchnęła cicho, odwracając wzrok, bo nawet jeśli z chęcią zaszyłaby się w Irlandii, to jej plany obejmowały już farmę Atlasa, będącą bez wątpienia miejscem idealnym dla jej odpoczynku. Poza tym, w jej bardzo średnim stanie, obcowanie z całą rodziną Caseya nie było najlepszą opcją. Z drugiej strony wyjazd na nauczycielski wyjazd nie wydawał jej się szczególnie rozważnym pomysłem – nie tylko dlatego, że bała się odpowiedzialności za nastolatki, ale głównie z powodu pracy. Nie mogła po prostu zniknąć na dwa miesiące – Mogę przyjechać na wakacje z Hogwartu. Ale maksymalnie na dwa albo trzy tygodnie.
Urwała, zastanawiając się nad sensownością tego wszystkiego, choć rzecz jasna nie chciała negować propozycji, bo czuła, że jest mu jednak coś winna.
- Naprawdę, jaki jest sens, żebym z tobą jechała? – zapytała, przewracając oczami – Potrzebujesz mnie do niańczenia pijanych, napalonych nastolatków?
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Jej wypowiedź coś mu uzmysłowiła, coś nad czym nigdy wcześniej się nie zastanawiał, bo nie miał do tego powodu. Teraz jednak na chwilę zamilkł, próbując sobie coś odtworzyć w pamięci, nie było to łatwe, bo sięgało jego czasów szkolych i to uczniowskich, nawet nie studenckich. — Czekaj, czyli, jak miałem piętnaście i spałem z czternastolatkami to było to nielegalne? Powinien był kiedyś spytać o to Petera. Pokręcił lekko głową, trochę może nawet rozczarowany tym, że nie wiedział tego wcześniej. Może seks wydawałby się jeszcze bardziej emocjonujący, kiedy był zakazany na nowej płaszczyźnie. Czego się można było spodziewać po pół-wilu, wychowanym w taki sposób, że nigdy nie ponosił odpowiedzialności za swoje czyny? Nie rozważał nawet tych zabaw w kategorii czegoś, za co mógłby beknąć. Ani przez chwilę mu to nie przeszło przez głowę. — Tyle trwają w ostatnim czasie. Był tego prawie pewien, że teraz nie były to już dwumiesięczne wyprawy, jak za ich czasów szkolnych, ale w gruncie rzeczy, może to on nigdy nie bywał przez cały okres ich trwania opiekunem? Nad tym też nigdy się nie zastanawiał, ale nie miało to większego znaczenia. Wychylił się wprzód, na kwestię znacznie ciekawszą. — Pijanych – tak, ale dlaczego od razu napalonych. Czy ty jesteś teraz napalona, Lulu i tylko to ci w głowie? Uśmiechnął się perfidnie, ale dał jej drogę ucieczki. — W szkole jeździłaś na wycieczki tylko pochlać i zaruchać? To brzmiało bardziej jak jego sposób spędzania czasu.
- Nie wiem, czy było nielegalne, ale na pewno było pojebane – powiedziała, wzruszając ramionami, bo biorąc pod uwagę seksualne napięcie, jakie jeszcze przed chwilą się między nimi unosiło, czuła pewien niesmak, słysząc o seksie z czternastolatką, nawet gdy on sam był piętnastolatkiem. A może to nie był niesmak, tylko dziwne uczucie mdłości, które pojawiło się w jej krtani po drinku? Nie była przekonana, że te wycieczki trwają zaledwie dwa tygodnie, ale nagłe pogorszenie samopoczucia sprawiło, że straciła ochotę na kłócenie spieranie się – mieli jeszcze masę czasu, by cokolwiek ustalić w tej materii. - Chyba nie jestem napalona. Już – powiedziała, krzywiąc twarz lekko– I mało jeździłam na szkolne wycieczki. W szkole rodzice mi nie pozwalali, na studiach musiałam na siebie zarobić. Wraz z pogorszeniem jej samopoczucia, napięcie erotyczne, które wypełniało tę rozmowę znacznie osłabło – nie było w tym jednak nic straconego. Byli wolnymi ludźmi i nic nie stało na przeszkodzie, by jeszcze powrócić w te rejony tematyczne. Rozmowa toczyła się jeszcze kilkadziesiąt minut, lecz gdy gorsze samopoczucie się wzmocniło, zdecydowała pożegnać się z Caseyem, dając mu jednak znać, że tym razem zgadają się naprawdę szybko. Zostawiwszy ślad szminki na jego policzku, teleportowała się do domu, by odrobinę odpocząć.
Spotkanie labmedu skończyło się, porozmawiał chwilę z Iris, wyszedł nieśpiesznie z Hogwartu i w zasadzie dalej nie wiedział gdzie się podziać. Wszystko wydawało mu się do przesady zwykłe, nudne i szare. Jak w wakacje nie mógł marudzić na nadmiar wrażeń, to ostatnie kilka dni, poza Trevorem z halabardą w ramieniu, nie przyniosły niczego szczególnie ciekawego. Nie zamierzał wraca do domu, oglądać te same beżowe i niebieskie ściany co zawsze. Przeteleportował się do Londynu, bo był niemal pewien, że wśród wąskich uliczek znajdzie coś wartego uwagi. Na jednym z lokali widniało ogłoszenie o wielkich rozgrywkach astroletki, które według autora miało mrozić krew w żyłach. Wystarczyło. Wszedł do lokalu, rozejrzał się i choć lokal wyglądał jakby projektował go jakiś snob, postanowił zamówić piwo i poczekać aż zbiorą się chętni, bo przy stolikach nie było jeszcze nawet krupierów. Szybki rzut oka na listę alkoholi dał mu pewność, że ciemny lager wyląduje dziś przed nim na stole. Podszedł do baru, już miał złożyć zamówienie, ale zatrzymał się, bo drugą osobą przy blacie okazał się Maximilian Solberg, którego już dzisiaj widział, ale nie czuł specjalnej potrzeby w trakcie zajęć zajmować mu czasu. Teraz nadarzyła się bardzo zwyczajna okazja i nie odezwanie się mogłoby nie być najlepszym pomysłem, jeśli nie chciał by mężczyzna wziął go za całkowitego ignoranta. - Cześć, Benjamin. - wyciągnął rękę w stronę ślizgona, któremu nie pamiętał czy kiedykolwiek się przedstawiał. W zasadzie kojarzył go z różnych działalności, ale sam nie uważał się za wybitnie rozpoznawalnego, możliwe więc, że mężczyzna zwyczajnie go nie pamiętam. Z drugiej strony - widzieli się przed chwilą, może nie powinien przesadzać? - Czekasz na kogoś czy można ci zabrać pięć minut? - spytał, ponownie spoglądając w stronę baru, gdzie pracownik już zdążył się zainteresować jego obecnością. Złożył zamówienie, po czym usiadł na stołku barowy przy blacie. Oparł się łokciami o drewno, a przez myśl przemknęło mu, ze w zasadzie przed rozgrywkami mógł jeszcze wyjść zapalić. Okropne niedopatrzenie. - Też czekasz? - lekkim ruchem dłoni wskazał na stoły na których jeszcze nic się nie działo. W zasadzie teraz zastanawiał się czy te całe zamieszanie wokół atroletki nie było tylko chwytem na ściągnięcie niezdecydowanych klientów, takich jak on.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie do końca miał czas na relaks w swoim życiu, ale czasem fajnie było wyskoczyć gdzieś, gdzie nie spędzał większości swojego czasu. Gdy skończył więc zajęcia, udał się na Pokątną, bo miał parę rzeczy do zrobienia w "Luxie", ale nie skręcił od razu do swojego lokalu, tylko wleciał do "Upswinga" na piwerko czy pięć. Astroletka była tym, co aż tak go nie jarało, wolał zdecydowanie karty, które wymagały pomyślunku, ale musiał przyznać, że plakat go zachęcił. Tak samo jak zachęciła go piękna butelka whisky, jaką zobaczył za barem i już wiedział, że piwo to sobie raczej odpuści. Nic go nie ograniczało, nie goniło i nie trzymało. Ot, był panem swojego losu, poza tymi kilkoma druczkami, które musiał wypełnić, ale w najgorszym wypadku mógł to zrobić nawet podczas jutrzejszych lekcji. Właśnie brał pierwszego, smakowitego łyka swojego ukochanego alkoholu, gdy ktoś przeszkodził mu w tym samotnym momencie. Nie żeby Solberg narzekał, bo akurat przebywać wśród ludzi to lubił. -Siema, Max. - Przedstawił się równie kulturalnie, by zaraz ująć wyciągniętą ku niemu dłoń. -Robisz u Dearów, prawda? - To, jak szybko połączył te kropki nie dziwiło nikogo, kto z Solbergiem kiedyś rozmawiał o eliksirach, choć dla Benjamina mogło to być zaskoczenie. Jeśli jednak chodziło o mistrzów eliksirowarstwa w tych stronach, to ślizgon wiedział o nich wszystko i jeszcze więcej. -Zabieraj ile chcesz, dzisiaj raczej się szwędam bez planów. - Klapnął w blat obok, tym samym zapraszając oficjalnie do dołączenia w piciu i rozmyślaniu na tematy wszelkie. Nie wiedział, co koleś może od niego chcieć, jedyne co przychodziło mu do łba, to coś związanego z zajęciami labmedu, na których dzisiaj go widział. -Ruletka? Niespecjalnie, ale jak dasz mi jeszcze z dwa takie, to chętnie spróbuję szczęścia. - Uśmiechnął się i wskazał na szklankę whisky, nie dając złudzeń co do tego, jakiej motywacji potrzebował do podobnego typu hazardu. A przynajmniej dzisiaj bo bywały dni, że na trzeźwo robił o wiele gorsze rzeczy niż przepierdolenie kilkudziesięciu galeonów.