"Feeria" cieszy się mianem jednej z najbardziej popularnych (oraz najbardziej kosztownych) magicznych restauracji w Londynie. W wystroju wnętrza wyróżnia się spora mnogość gatunków roślin; pod zakwitającymi gałęziami, znajdują się kameralne stoliki. Zostały one specjalnie zabezpieczone zaklęciem - inne, zasiadające osoby nie będą w stanie dosłyszeć, o czym rozmawiają siedzący nieopodal klienci. Kelnerzy obsługują swych gości na najwyższym poziomie; krążą również pogłoski, jakby szef kuchni dodawał domieszki eliksirów, poprawiające nastrój (i odbiór restauracji) spożywających wykwintny posiłek. Są one jednak albo - na tyle znikome albo - plotki są nieprawdziwe, że nie wpływają zbyt przesadnie na samych, zasiadających gości.
1 - w twoim posiłku znajdowała się drobna ilość Amortencji; bez większego uzasadnienia, twój rozmówca wydaje nagle się bardziej atrakcyjny niż wcześniej!
2 - śladowa ilość Veritaserum sprawia, że w danej chwili niezmiernie ciężko jest tobie kłamać. Wręcz przeciwnie, odczuwasz niezwykłą chęć zwierzeń, nieważne - jak jesteś z daną osobą blisko
3 - kilka kropel Eliksiru Gregory'ego sprawia, że twój rozmówca staje się doskonałym przyjacielem; przynajmniej w twoim odczuciu - nawet, jeżeli wcześniej nie odczuwałeś zbytnio radości z nadchodzącego spotkania
4 - możesz zawdzięczać domieszce Felix Felicis - że właśnie podczas rozmowy, wszystko - będzie szło (co ciekawe) po twojej myśli. Jesteś w stanie się cieszyć drobnym, choć satysfakcjonującym - być może - szczęściem oraz uznaniem rozmówcy! Wydajesz się jemu bowiem niesamowicie przekonujący.
5 - kropla Eliksiru Euforii dodaje tobie energii. Jeśli jeszcze niedawno zmagałeś się ze zmęczeniem, bądź ciężko ci wysłuchiwać twojego niezbyt absorbującego kompana - twój problem się właśnie rozwiązał!
6 - niewielka ilość Eliksiru Wiggenowego nadal posiada swoją niezwykłą własność. Jeśli cokolwiek ciebie bolało, czułeś się gorzej - właśnie dyskomfort ulega już stopniowemu zatarciu. Niestety, tak niewielka ilość eliksiru nie wyleczy ran ani innych urazów, jedynie złagodzi ich nieprzyjemne odczucie.
Im więcej artykułów dotyczących transmutacji udało Ci się napisać, tym większy rozgłos zdobywały Twoje książki. Mogłeś być przede wszystkim zadowolony z tego faktu - jakby nie było, okazji do hucznego obchodzenia czegokolwiek wydawało się być stosunkowo mało. Nowy Rok, ludzie zaintrygowani, chodzili do księgarnii, udawali się po nowe tytuły. W tym całym zgiełku pojawiłeś się właśnie Ty - gotowy do podpisywania kolejnych egzemplarzy, gotowy do podjęcia się kolejnych kroków. Restauracja, w której się pojawiłeś, przyczyniła się przede wszystkim do zdobycia popularności; o ile nie byłeś w niej tylko Ty, o tyle goście bardzo chętnie prosili o podpisy, kiedy powracałeś do drobnej pracy w postaci charakterystycznego pozostawienia śladu na papierze wydanych przez siebie tytułów. Nie pozostawało nic innego, jak wypełniać własne obowiązki - i przy okazji się w miarę dobrze bawić, skoro noc była jeszcze młoda.
Rzuć kostką, by przekonać się, co spotkało Twoją postać! 1, 2 - zauważasz drobną loterię; jakby nie było, stawały się one wyjątkowo popularne. Ot, proste kupno losu, proste sprawdzenie tego, co udało się zdobyć. Ostatecznie, przekierowując własny wzrok w stronę drobnego stoiska umiejscowionego w jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji, postanawiasz sprawdzić, czy rzeczywiście szczęście będzie Ci dzisiaj dopisywało. Płacisz dziesięć galeonów, ale czy będzie to tyle warte? Rzuć literą! Spółgłoska - gratulacje, udaje Ci się zdobyć niemałą sumkę galeonów! Rzuć jeszcze raz kostką, by przekonać się, ile otrzymałeś galeonów - wynik oczek pomnożony przez dziesięć to Twoja wygrana. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie. Samogłoska - raz, dwa, trzy, otrzymujesz dziwną paczuszkę. Postanawiasz ją otworzyć, otrzymując tym samym prosto w twarz łajnobombę - oczywiście odpaloną. Nie dość, że masz cały wieczór zepsuty, to jeszcze nieprzyjemnie pachniesz podczas spotkania, w wyniku czego Twoja reputacja odrobinę spada. Niezbyt przyjemne upokorzenie… 3, 4 - natrafiasz na osobę wyjątkowo obeznaną w Twoich artykułach. Okazuje się, że również interesuje się transmutacją, aczkolwiek ostatecznie przepada bardziej za działalnością artystyczną. Podczas wymiany słów dowiadujesz się paru ciekawych faktów ze świata czarodziejskiego, a przede wszystkim masz okazję do zdobycia informacji o paru mniej lub bardziej istotnych twórcach w zakresie Działalności Artystycznej. Gratulacje, zdobywasz punkt do kuferka z tejże dziedziny - upomnij się po niego w odpowiednim temacie! 5, 6 - skupiasz się przede wszystkim na aspektach dobrego spędzenia zabawy. W pewnym momencie postanawiasz przejść się obok przygotowanych potraw, jakoby chcąc obeznać się w tym, co ma do zaoferowania właśnie ta restauracja. Niestety - wystarczył jeden nieostrożny ruch ze strony uczestników całego spotkania, by Twój strój stał się wyjątkowo pobrudzony, zaś skóra - nieprzyjemnie poparzona. Co prawda uraz nie jest zbyt poważny, niemniej jednak może mieć w pewnym stopniu odniesienie do następnych podejmowanych kroków. Jeżeli masz minimum pięć punktów z Uzdrawiania, możesz sam się uleczyć; w przeciwnym przypadku masz dwie opcje. Możesz zakupić Eliksir Wiggenowy za sumę dwudziestu galeonów (zapłać tutaj.) lub w następnej fabule zmagać się z poparzeniem umiejscowionym na klatce piersiowej.
Ostatni czas był dla Claude'a naprawdę szalony i dopiero z nowym rokiem poczuł, że może w końcu zatrzymać się na chwilę, a nawet jeśli nie to z pewnością mógł chociaż zwolnić i odsapnąć od całego tego zawirowania. Miniony rok przyniósł mu całą masę zmartwień, a także wspaniałych chwil, lecz w ostatnim czasie miał problem ze skupieniem się na tych dobrych stronach, co było dla niego nietypowe. Prawdopodobnie był po prostu zmęczony. Powrót do normalności postanowił rozpocząć od starania się być lepszym sobą. Miał między innymi na myśli powrót do pielęgnowania ważnych dla niego relacji, które niestety zaniedbał. Mowa oczywiście o Segovii - dziewczyna powróciła do jego życia poprzedniej zimy i Claude cenił sobie znajomość z nią. Niestety wskutek braku czasu niespecjalnie mógł poświęcić jej odpowiednio dużo uwagi, a zdawało się, że mogła jej potrzebować. Mogła potrzebować jego. Pisała mu listy, na które czasem odpisywał z dużym opóźnieniem przez swoje roztrzepanie. Liczył, że nie przyczynił się w ten sposób do jakichś jej problemów... Stał przy wejściu do restauracji z rękami wbitymi w kieszenie kurtki. W jednej z nich miał paczkę czarodziejskich papierosów, nerwowo obracał ją między palcami. Stres czynił z nim dziwne rzeczy. Rozglądał się na boki, drżąc nieco z zimna i przebierając nogami.
Nie lubił zbytnio utożsamiać się z rzeszą swych czytelników. Był ułożony z wad, skazy - nawarstwiającej się, jedna na drugiej. Egocentryczny, zamknięty w sobie, ukryty za kurtynami niedopowiedzeń. Niestabilny, rozwiązły, przepełniony przesadną pewnością siebie. Był jednak, przede wszystkim człowiekiem preferującym samotność, człowiekiem, który niechętnie zwykł oddawać się prosto ramionom tłumu, stapiać się z mozaiką sylwetek. Człowiekiem, który odłączał się, potrzebując odetchnąć. Nie wydawał się potrzebować do szczęścia, łaknąć - atencji swych czytelników. Wystarczającym był fakt publikacji książek w olbrzymich, jak na dziedzinę nakładach; zasiadał wówczas, zadowolony nad pergaminem, oświetlonym przez język dławiącej wieczorny półmrok świecy (zazwyczaj dysponował on czasem dopiero w opisywanej porze, przez wzgląd na pełniony zawód nauczyciela), wyciągał pióro i kreślił kolejne wnioski. Nie rozstawał się z notatnikiem, zapisując od zawsze na łamach tych niepozornych stronic swe spostrzeżenia, prąd swoich myśli płynących tłocznie i nieprzerwanie pod niebem czaszki. Wyjście do restauracji przybrało, niemniej jednak, zupełnie inny charakter. Nie mógł rzecz jasna uciec, musiał pogodzić się z treścią wiążących go scenariuszy, spisanych niecierpliwymi, ironicznymi dłońmi rechoczącego losu. Ludzie - oczekiwali od niego treściwych stwierdzeń, rozpraszających mgłę zwątpień - które wprost nieustannie ulatywały w otaczającą przestrzeń. Podpisał się, na kilku z książek oraz obecnie już postanowił poświęcić kwestii wachlarza potraw oferowanych przez restaurację. Nie wiedział, co się wydarzy. Nie przewidywał. Kurwa mać. W jednej chwili, ciało Bergmanna zostało pokryte wrzątkiem. Wyrosłe bąble poparzeń oraz zaczerwieniona, skórna powłoka, eksplodowały bólem; z trudem powstrzymał się od wiązanki przekleństw. Zebrał, resztki swojej godności oraz swoją szanowną osobę, niedługo później postanawiając dokonać zakupu eliksiru wiggenowego. Merlinie, musiał przecież dobrze się prezentować. Miał dosyć blizn; absolutnie. Nie potrzebował więcej.
Nie odpisała na list, jakby zmuszenie się do napisania tych kilku słów zgody było zbyt wielkim wysiłkiem. Jej dłoń cały czas drżała, chociaż Diana poskładała ją wręcz idealnie. Niemal delikatny uśmiech wystąpił na jej wargach na wspomnienie tego, jak skrupulatnie kobieta podchodziła do swojego zadania... A nie było ono najprzyjemniejsze... Zaufanie to bardzo krucha rzecz, a w życiu Segovii zawsze grało rolę, której do końca nie opanowała. W tym przypadku, była całkowicie pewna, że postąpiła słusznie. Westchnęła cicho, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, które było na pół przysłonięte czarnym aksamitem. Jej postać była do połowy przysłonięta, a uwagę przykuwały jej duże ciemne oczy, które w tym świetle nie przypominały ciemnozielonych, były niemal czarne. Dzikie, nieludzkie. Obawiała się tego spotkania, a fakt, że znał ją lepiej niż nie jedna osoba jedynie utrudniał tę sprawę. Co mógł wyczytać z jej twarzy? Wstała z krzesła i odsłoniła materiał, chcąc zobaczyć całą swoją postać. W pierwszym momencie wydawać się mogło, że to z lustrem jest coś nie tak... Jednak to nie w tym tkwił problem. Przejechała palcami po miejscach, w których do tej pory czuła nacisk kłów wbijających się w jej skórę. Uśmiechnęła się szerzej, co wcale nie wróżyło niczego dobrego. Odgarnęła włosy do tyłu i związała je w luźny warkocz. Narzuciła na ramiona cienką czarną bluzkę z golfem i wsunęła materiał do spodni z wyższym stanem. Chwyciła skórzaną kurtkę i wyszła z mieszkania, trzaskając mocno drzwiami. Zmiany nie były czymś, za czym szczególnie przepadała. Najwidoczniej były konieczne, aby w końcu coś zaczęło wychodzić na lepsze. Po kilkunastu minutach zjawiła się pod umówionym miejscem, unosząc delikatnie brew na widok swojego towarzysza.-Mogłeś wejść do środka.-Powiedziała, przez krótki moment mu się przyglądając. Raczej trudno stwierdzić po tonie jej głosy i wyrazie twarzy, o czym dokładnie mogła w tym momencie pomyśleć. Bez słowa pchnęła drzwi do pomieszczenia i weszła. Miała jedynie nadzieję, że nie będzie stał na tym mrozie ani minuty dłużej.
Nie wiedział nawet, czemu kupił tę paczkę papierosów. Miał ją w kieszeni już od przeszło tygodnia i jeszcze nie odważył się porządnie po nią sięgnąć. Coś w głębi duszy mówiło mu, że może powinien? Przekonanie to wyniósł zapewne z historii znanym mu osób, które twierdziły, że proces palenia wyjątkowo wycisza i pozwala pozbierać myśli, a tak się składało, że jego własne biegały wszelkimi możliwymi ścieżkami i próżno było w nich szukać uporządkowania. W jego życiu również działy się rzeczy, które były ciężkie do przepracowania z samym sobą. Jeden problem rodził drugi problem, a jako że proceder ten nakręcał sam siebie, wkrótce Faulkner zorientował się, że ma tych kłopotów cały stos. Może to odpowiedni moment? Wyciągnął paczkę i uchylił jej wieczko, spoglądając na rządek równo ułożonych papierosów... Ostatecznie jednak zamknął ją i pokręcił sam głową, jakby fizycznie potrzebował przekonać się, że to nie był dobry pomysł. Schował je w kieszeni, a gdy podniósł głowę dostrzegł Segovię. Widok ten zaskoczył go, może nawet przestraszył, a w głowie zrodziła się infantylna myśl, czy widziała, co chował w kurtce? Jej mina była... Prawdziwie nieodgadniona, a Faulkner nie wiedział, czy ma to związek z nim, czy z nią samą? - Tak... Jasne... Ale czekałem - rzucił niemrawo, poczuwszy się zrugany jej krótką uwagą, lecz otrząsnął się szybko z tego dziwnego stanu. Nie mógł się zachowywać jak dziecko złapane na gorącym uczynku, co on w ogóle wyrabiał? Segovia pchnęła drzwi, a rudzielec doskoczył tuż za nią, by wejść do restauracji. Znaleźli stolik i od razu zamówili jedzenie i napoje. - Cieszę się, że Cię widzę! - rzekł na wstępie, gdy zostali na moment sami. Na jego piegowatej twarzy zagościł nieśmiały uśmiech. Coś się zmieniło w Segovii, tylko nie potrafił powiedzieć co. Strzelił. - Nowa fryzura?
Palenie nie zabijało. Sami siebie zabijaliśmy, dlatego Segovia już dawno porzuciła wszelkie wyrzuty wobec rozkoszowanie się tytoniowym dymem. Wiedział, że również paliła? Cóż, przynajmniej częściej niż on i mniej niżeli nałogowiec... Jednak lubiła to. Nie dlatego, że wyciszało... Może zwyczajnie musiała coś zrobić z rękoma? Oczywiście, że jej sokoli wzrok zwrócił uwagę na papierosy, które trzymał w ręce! Nie wstyd mu?! Mogła jedynie wywrócić jedynie oczyma na widok jego pospiesznych ruchów, które chciały ukryć tę okropną zbrodnię. Czy naprawdę myślał, że to mogłoby cokolwiek zmienić? Nie stanie się gorszym człowiekiem w jej oczach, a inni? Innych najlepiej się wystrzegać lub zwyczajnie mieć to w głębokim poważaniu. Czy nie wyjdzie mu to na dobre? Jej wargi drgnęły, kiedy dosłyszała jego odpowiedź. Pewne rzeczy nie ulegają zmianie, nawet to, co się wydarzyło, nie sprawi, że pewna doza sentymentu nie zagości w jej sercu. Zrzuciła z ramiona kurtkę i zawiesiła ją na oparciu krzesła. Usiadła i przesunęła się lekko do przodu, na stałe utkwiwszy wzrok w swoim towarzyszu. Znajoma twarz, ten sam rozstaw uroczych piegów... I uśmiech, który sprawiał, że samoistnie go odwzajemniała. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo go potrzebowała. Wiedziała jednak, że trzymanie go z daleka od tego wszystkiego było dobrym pomysłem. Nie chciała zniszczyć jedynej dobrej rzeczy w swoim życiu. A choć nie potrzebował jej ochrony, musiała mu ją zapewnić. Chociaż przed nią samą. Oczywiście, że jego bystre spojrzenie dojrzy te zmiany... Przekrzywiła lekko głowę w bok.-Zgaduj dalej, to może trafisz.-Powiedziała. Jego słowa były tak autentyczne, że w nie wierzyła... To takie proste?-Ja też się cieszę, że w końcu udało nam się spotkać.-Powiedziała, a choć jakiś dziwny cień przeszedł przez jej twarz, po chwili wrócił delikatny uśmiech.
To wszystko było głupie i dziecinne, ale nie potrafił inaczej. Nie w obliczu przeżywanego w ostatnim czasie stresu. Merlinie, nawet nie chodziło o te cholerne papierosy - bardziej o sam fakt, że całe życie zapierał się i twierdził, że potrafi sobie radzić bez nałogów, a teraz, gdy jeden puzzel przestawał pasować, jego myśli uciekały właśnie w stronę używek. I choć jeszcze się nie przełamał, nie potrafił opędzić się od myśli, iż będzie to następny krok w jego postępującym od miesięcy upadku. Że w końcu spojrzy w lustro i stwierdzi, że jest słaby. Segovia zawsze jawiła mu się jako "ta silna", niezależna, twarda kobieta. Nie pokazywała zbyt wiele emocji, nie pokazywała strachu, niepewności. Przez lata ten wizerunek dziewczyny utrwalił się w rudej głowie i może dlatego tak bardzo obawiał się osądzenia? Powinien był wiedzieć, że Ivanowa była od tego daleka. Zaśmiał się krótko, gdy okazało się, że nie trafił w kwestii nowej fryzury - ale przynajmniej osiągnął coś! Kącik jej ust drgnął! Powrót do starej dynamiki dał mu odrobinę spokoju wewnętrznego. - Też się cieszę. Zachodziłem w głowę, co się u Ciebie dzieje, a jednocześnie miałem tyle na swojej, że nawet w robocie nie miałem kiedy podskoczyć do Tajemnic - powiedział, jednocześnie trochę się tłumacząc. Większość wakacji i jesieni spędził po godzinach w Ministerstwie zdając kursy amnezjatorskie, potem wdrażał się w nowe obowiązki i uczył się pod okiem Doriena. W międzyczasie porwał się również na misję z Ministerstwa i, co tu dużo mówić, było to wydarzenie, od którego wszystko zaczęło mu się po kolei sypać. No i dodajmy do tej zabójczej mieszanki jeszcze nieszczęśliwe zakochanie w siostrze kumpla. - Jak się w ogóle miewasz? Co robiłaś przez ten czas? - zapytał, chcąc zacząć konwersację raczej od jej perypetii, niekoniecznie od jego zatargów z typami spod ciemnej gwiazdy. Jedzenie bardzo szybko wylądowało na ich stoliku i jego smażone plumpki przedstawiały się wyjątkowo apetycznie!
Każdy radził sobie tak, jak tylko najlepiej potrafił. Czy to sięgnięcie od czasu do czasu po papierosa, czy kieliszek dobrego wina, czy może skorzystanie z innej formy wyładowania napięcia... Wszystko było dobre, o ile człowiek potrafił znaleźć umór w tym wszystkim. Nigdy nie oceniała Claude. Jak byli w szkole, czy podczas ich dorosłego życia. Nawet kilkuletnia przerwa w tej znajomości wydawać się była nie istnieć. Było wiele prawdy w tym, o czym mówił... W tym, jak ją określił. Był jednak osobą, która mogła spokojnie stwierdzić, że jednak posiadała chwilę słabości... I prawdziwych uczuć, które pod warstwą dystansu i wyszukania istniały i były żywe. Ta relacja nie była skomplikowana, była czymś, czego potrzebowała. I to nie jako zapomnienia, a raczej przypomnienia, że jednak coś w niej istniało. I, że nie spierdoliła wszystkiego, czego tylko tknęła. Jak miała przekazać mu kilka tragicznych wieści kiedy obezwładniał ją tą pogodą ducha? -Claude... Prowadzimy inny tryb życia i nic dziwnego, że nie mieliśmy tyle czasu... Poza tym, wątpliwe było abyś mnie tam zastał.-Powiedziała spokojnie, przyjmując swoje zamówienie ostrożnie przyglądając się kelnerce. Wodziła za nią wzrokiem do momentu, aż nie zniknęła za barem. Przeniosła swoje spojrzenie na mężczyznę. Smocza krew i zwykła Lazania. Coś, czego jej kupki smakowe w tym momencie potrzebowały. Upiła łyk wina, które przyjemnie rozeszła się po jej języku, a później po przełyku. Poczuła się dziwnie rozweselona... Jakby ponory nastrój z rana gdzieś uleciał, a zastąpiło je czyste zadowolenie. Spojrzała podejrzliwie na naczynie, a później w kierunku baru gdzie zniknęła wcześniej kelnerka.-Miałam urlop. Byłam jedynie na balu.-Pokiwała lekko głową, posyłając mu uśmiech, który chyba miał związek nie tylko z dodanym eliksirem do napoju. Niepotrzebnie się tym przejmował. Bo pomimo wszystko nie zamierzała wciągać go w bagno, w którym tkwiła. Coś jednak musiała mu powiedzieć, a nawet, o zgrozo, chciała.-Byłam trochę w rodzinnych stronach... I zaczęłam zastanawiać się nad przenosinami do innego kraju. Innego Ministerstwa.-Dodała, nakładając na widelec kawałek lazani. Nie mogła na niego spojrzeć, jakby jej wesoły ton nie miał się nijak do tego, co mu zakomunikowała.
Claude najwyraźniej po prostu lubił sam sobie utrudniać rzeczy z natury proste. Posiadawszy zdrową, normalną relację przyjacielską z Segovią i tak dopatrywał się problemów - a to w tym, że nie miał czasu odpisać na list lub też zapomniał o pakunku, który przyniosła sowa; a w ogóle to nie widzieli się od kilku miesięcy i prawdopodobnie dziewczyna miała mu to za złe; gdy prosiła o pożyczkę, a on bez słowa wysłał jej galeony, może pogorszył stan ich relacji, bo chociażby nie wykazał należytego zainteresowania jej życiem i tym samym naruszył jej zaufanie? Pod kopułą rudych kudłów kręciła się cała masa pytań, wirując i przeplatając się ze sobą, tworząc to coraz nowsze, coraz bardziej absurdalne obawy. Na zewnątrz jednak starał się nie wyglądać, jakby cokolwiek go trapiło. Piegowate policzki rozciągał mu uśmiech, a oczy błyszczały w blasku świateł restauracji, nadając mu bardzo żywotny wygląd. Choć Segovia znała go niemalże na wylot i doskonale wiedziała, że dało się z niego czytać jak z otwartej księgi, nie miała okazji dowiedzieć się, jak duże postępy uczynił w kwestii ukrywania prawdy. Cóż, w końcu jeśli na co dzień kryje się z uczuciem do kobiety oraz tuszuje się sprawę morderstwa... Kiedyś musiał się nauczyć, prawda? Smażone plumpki były potrawą, na którą od dawna miał ochotę i z apetytem odkroił kawałek, po czym włożył go do ust i zaczął przeżuwać z westchnieniem błogości. W smaku były wyśmienite! Zajął się na moment talerzem, gdy Segovia mówiła o urlopie i balu - a gdy podniósł głowę, aż się wyprostował w krześle i odsunął nieco w tył. Uroda Segovii prawie dosłownie zwaliła go z nóg. Dobrze, że już siedział. Otrząsnął się jednak trochę, tuszując swoje dziwne zachowanie dwoma nieznacznymi kaszlnięciami, jakoby się zakrztusił. - Odpoczywałaś za granicą? - zapytał, chcąc pociągnąć temat urlopu. Jednocześnie musiał się mocno starać, by nóż i widelec trafiały w plumpki, a nie parę centymetrów obok - ciężko się celuje, gdy wzrok ucieka w zupełnie innym kierunku. - Przenosić się? Gdzie? - Zamrugał, jakby nie rozumiał, co do niego mówiła.
Nie wiedziała, czy ta relacja była normalna, jednak jedna z lepszych jakie kiedykolwiek miała. Była zdrowa, a to chyba najważniejsze. Nie było żadnych ukrytych motywów, żadnych niedomówień... Chociaż czy na pewno? Wiedziała doskonale, że okres przez który się nie widzieli wiele się zmieniło. I nie miała na myśli jedynie swojego życia... Również Claude wydawał się inny, chociaż nie mogła powiedzieć dlaczego i w jaki dokładnie sposób. Czyżby obydwoje mieli o wiele więcej do powodzenia, niżeli na początku mogło się wydawać? Uprzejmość z jego strony zawsze była taka naturalna i przyjmowała ją z uśmiechem na ustach, dzisiaj, nie wiedziała czy nie było to zbyt wymuszone. Jednak, dlaczego niby miałoby takie być? Kwestionowanie jego czynów nie należało do jej kompetencji. Myślała tylko, że to z nim właśnie wszystko nabierze prostszych barw, jak bardzo się myliła? Skrzywiła się nieznacznie, a choć wiedziała, że to zauważy... Nie miała nic przeciwko. W końcu słowa to niewielka namiastka tego, co naprawdę chciała mu przekazać. Podniosła na moment spojrzenie znad talerza.-Nie nazwałabym tego odpoczynkiem, ani przyjemną wizytą u rodziny.-Powiedziała spokojnie, a zmarszczka pomiędzy jej brwiami się pogłębiła, a dziwna chęć opowiedzenia mu o wszystkim niemal z nią wygrywała.-Czy wszystko w porządku?-Spytała, nachylając się nad stołem. Nie wyglądał za dobrze... A może to tylko jej wyobrażenie? Co było w tym winie? -Jeżeli miałabym być szczera? Jak najdalej stąd, Claude.-Uśmiechnęła się delikatnie, upijając łyk swojego trunku. Przez moment wpatrywała się w ciemną ciecz, która zostawiała na ściankach naczynia ślady kiedy nim poruszała. -Miałam obiekcje przed przychodzeniem do tego miejsca i to nie ze względu na Ciebie, ale lokalizację.-Powiedziała i podniosła wzrok do góry, spokojnie rozglądając się po pomieszczeniu. To paranoja, chociaż w jej spojrzeniu nie było niczego, co mogłaby na to wskazywać. Na moment przymknęła powieki i uśmiechnęła się lekko, wracając do swojego towarzysza. Żałoba łączyła się z nowym życiem. To co się wydarzyło sprawiło, że w końcu mogła głęboko odetchnąć, nie czując więzów na swoich ramionach. Pierścień rodzinny zastąpił zupełnie inny, należący do jej brata z okresu, w którym zniknął. Był przypomnieniem o tym, co straciła, co zyskała i kim się stała. A może tym, kim zawsze była i dopiero teraz mogła to pokazać. Decyzja zapadła bardzo szybko, a jedno spojrzenie na twarz przyjaciela sprawiało, że było to o wiele łatwiejsze. Powie mu w odpowiednim czasie oraz miejscu.
Plumpki były wyśmienite, a dodana do nich odrobina amortencji sprawiła, że Claude'owi zrobiło się nieco gorąco. Postanowił rozpiąć jeden guzik od góry w swojej koszuli. Pytanie Segovii sprawiło, że na jego piegowate policzki wpełzł delikatny rumieniec. Chłopak nadął policzki, po czym zaśmiał się krótko, lekceważąco machając ręką. - Taaak, wszystko jest w jak najlepszym porządku! Te plumpki... Trochę ostre i mi gorąco - dodał, chcąc jakoś wytłumaczyć swoje zachowanie. Zawahał się nieco, bowiem jego wzrok skrzyżował się z bystrymi oczami Segovii, które w tej chwili wydawały mu się jeszcze bardziej hipnotyczne i przeszywające niż normalnie. Jak dobrze, że zmienił temat... Niestety ten drugi był jeszcze bardziej niekomfortowy, czy też raczej po prostu smutny. Mina od razu mu zrzedła, a w oczach pojawił się żal na dźwięk jej słów. - Dlaczego? - powtórzył nieco śmielej, chcąc poznać choć trochę jej motywacje. Już wtedy wiedział, że będzie mu szkoda. Istniała teleportacja, istniały świstokliki, magiczne miotły i auta, pociągi nawet - lecz mieszkając w innych miastach, w innych krajach, posiadając własne życia osobiste i prowadząc różne kariery zawodowe, ich szanse na utrzymanie znajomości i dalszą przyjaźń przedstawiały się znacznie gorzej. Już mieszkając na terenie Anglii mieli trudności z częstym spotykaniem się, co dopiero jeśli Segovia wyjedzie? Może właśnie to było tą rzeczą, która mu w niej "nie pasowała"? - Lokalizację? Co z nią nie tak? - zapytał mocno zdziwiony. Znajdowali się wszak w jednej z bardziej popularnych magicznych restauracji w Londynie! Jej słowa zaskoczyły go - z drugiej strony wiedział, że była związana z Nokturnem. Jednak co do lokacji, którą ona wybrała, on sam miał ogromne obiekcje... Powinien jej powiedzieć?
Nie zwróciła uwagi na zmianę jego nastroju, a przynajmniej próbowała nie zwracać... Jakby wszystko było tak, jak powinno. Jego nagłe wypieki i spojrzenie, którego nie mógł od niej oderwać. Tak samo, jak zmiana podłego nastroju Segovii czy rozpierająca w piersi energia. I dziwna pozytywna nuta, która wkradła się w kąciki jej warg. Niecodziennie dla osoby o jej charakterze, a szczególnie dla osoby, którą się stała. Tak wkradał się chaos, nieprzewidywalność... Odrobina szaleństwa. Uśmiechnęła się lekko i kiwnęła głową na znak, że całkowicie się z nim zgadza.-Jedzenie mają tutaj przepyszne, trzeba to przyznać... Inne.-Powiedziała, popijając winem. Nawet gdyby jej danie, czy trunek został podsycony eliksirem... Dobrze jej służyło. Nie czuła tego napięcia w ramionach, mogła więc spokojnie oprzeć się o krzesło i przyglądać się swojemu rozmówcy. Dawno go nie widziała, chciała więc dojrzeć każdą drobną zmianę. -Po prostu kilka rzeczy się zmieniło, Claude.-Wzruszyła lekko ramionami.-Sam widzisz, jak ten krótki okres wpłynął na Twoje życie. Nowa praca, nowe obowiązki... A co z tą dziewczyną z wesela?-Spytała szczerze zainteresowana. Nie widziałaby problemu w komunikowaniu się, wszystko zależało od chęci, nieprawdaż? Była zdania, że gdyby tylko Claude chciał lub tego naprawdę potrzebował, napisałby lub zjawił się pod jej drzwiami. -Unikam miejsc publicznych... Widzisz, mój wyjazd, nawet prośba o pożyczenie mi pieniędzy... Nie zrobiłam tego z czystej zachcianki, czy zmiany otoczenia.-Uśmiechnęła się blado. Pragnęła powiedzieć mu to, co siedziało na dnie jej języka. Chciała powiedzieć mu, co wydarzyło się ubiegłego roku.... I jak go potrzebowała, pomimo tego, jak się przed tym wzbraniała. Miał swoje własne życie, własne problemy... A pomimo tego, jakie relacje ich łączyły... Uważała, że nie powinna.
Z piersi Claude'a uciekło westchnienie, gdy Segovia powiedziała, że pewne rzeczy się zmieniły. Cóż, nie musiała mu tego powtarzać dwa razy, bowiem i w jego życiu wszystko zdawało się wywrócić do góry nogami. Dodatkowo ta informacja, że rozważa przeprowadzkę i przenosiny do innego Ministerstwa martwiły go, ponieważ dość egoistycznie liczył, że dziewczyna będzie tu, na miejscu, gdy będzie jej potrzebował za parę miesięcy. Bo będzie, wiedział to. Choć jeszcze nie wszystko było przesądzone, był pewny, że czeka go odsiadka w Azkabanie. Choć ufał jej, nie wiedział, że mógł zwierzyć się z faktu, iż posiada na swoich rękach cudzą krew. - Nowa praca, nowe obowiązki... - powtórzył z pewną rezygnacją w głosie. I już prawie zebrał odwagę, by powiedzieć jej o procesach, na których musiał się stawiać w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy, gdy w rozmowie padł temat Beatrice... Który zupełnie go rozbroił. Spojrzał na Segovię, jakby ta sprzedała mu przed chwilą policzek. - A co z nią? - zapytał głupio, jakby nie zrozumiał, o kim mówiła. W istocie wiedział, o kogo chodziło i wtedy właśnie uderzyła go świadomość tego, że ona nic nie wie. Jego wnętrzności wykonały obrót o 360 stopni. Chyba już nie dokończy posiłku... - A, ona. No wiesz... Raczej normalnie. Nic specjalnego. Serio. Przyjaźnimy się - powiedział w końcu, wyrzucając z siebie pojedyncze słowa i starając się zatuszować wszystkie te rewolucje, które odbywały się właśnie w jego głowie i reszcie ciała. Zajął ręce serwetką, składając ją na coraz to mniejsze trójkąty. - Jeśli miejsce publiczne było problemem, mogliśmy widzieć się u Ciebie. Lub u mnie - rzucił, choć w obliczu spożywania wspólnie kolacji nie miało to już większego znaczenia. Patrzył na nią jednak w sposób dość znaczący - oczywiści zżerała go ciekawość, co było powodem tego wszystkiego. Nie chciał jednak naciskać. Ona nie naciskała na niego. A może powinna?
Wystarczyło jego jedno słowo. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby Segovia zrozumiała, gdzie powinno być jej miejsce. Potrzebował jej, zapewne w równej mierze jak ona jego. Jednak żadne z nich nie potrafiło powiedzieć tego wprost, jakby słowa, nawet te najprostsze były rzeczą najtrudniejszą na świecie. Niemal opuściła widelec na talerz, a samo danie utknęło w jej gardle. Nagle poczuła się słaba... Bardziej, niżeli wskazywało na to jej obolałe ciało, wciąż regenerujące się po ostatniej przemianie. Ona miała problem z ciałem, z naruszeniem swojej zewnętrznej powłoki, uwalniając na zewnątrz to, co zawsze w niej siedziało. Gra toczyła się o jego duszę. Dokładnie. Nic nie wiedziała... I ten brak wiedzy ją załamywał. Nie będzie się oszukiwała. Nieważne jak twardą skórę sobie wyhodowała, jak na powrót przyjęła go do swojego życia... A jak ono diametralnie uległo zmianie. Jednak nie jej uczucia. Bycie zimną wobec niego nie wchodziło w grę. Doskonale widziała zmiany, jakie zaszły na jego twarzy, chyba nie sądził, że uda mu się to przed nią ukryć. Nieważne jak dobrym kłamcą mógłby się stać... Siedziała w tym o wiele dłużej. Odłożyła sztućce i wytarła palce o serwetkę. Podniosła dumnie podbródek i odsunęła krzesło, wywołując niemałe zamieszanie tym gestem. Nie obchodziło ją to, że krzesło przesunęło się po ziemi, wywołując ten charakterystyczny, przyprawiający o ciarki odgłos. Założyła na ramiona kurtkę i stanęła obok niego, wyciągając w jego kierunku dłoń. I było jak kiedyś. Jakby w jej oczach i w tym niepozornym uśmiechu w kąciku ust znajdowało się zapewnienie o przygodzie, którą dane im będzie przeżyć. O ile chwyci jej wyciągniętą dłoń i ruszy za nią. Miała dosyć tego miejsca, tej komicznej i niepotrzebnej niezręczności. I kiedy poczuła jego skórę tuż przy swojej, jej uśmiech się rozszerzył, a kroki skierowały ku wyjściu z restauracji.-Mam nadzieję, że masz u siebie o wiele lepsze wino, niż tutaj.-Wpraszała się, owszem. Chciała móc ponownie swobodnie oddychać. I choć nie była Segovią sprzed kilku miesięcy, nigdy nie czuła się lepiej.
Nie miałby jej odwagi powiedzieć wprost, że potrzebował jej wsparcia. Ostatnie tygodnie były dla niego wyjątkowo ciężkie i w ogóle fakt, iż nie dzielił się kolejami swojego losu świadczył o tym, jak głęboko wszystko to go bolało. Innymi słowy znajdował się w bardzo ciężkim położeniu. Na tyle ciężkim, że nie umiał nawet o tym mówić. Ale chyba będzie musiał... Zamrugał zaskoczony, gdy Segovia zaczęła odsuwać swoje krzesło i wstawać. Nie wspomniała nic o wyjściu do toalety, ani nic takiego, więc dlaczego wstawała? Obrzucił spojrzeniem jej wyciągniętą w jego kierunku dłoń... I uśmiechnął się. Nie potrzebował więcej potwierdzeń, że nie był w tym wszystkim sam. - Najwyżej kupię - odparł, po czym chwycił jej dłoń i również wstał. Opuścili lokal razem.
/ztx2
Proszę tego nie czytać, bo to chyba najgorszy post, jaki napisałam xD
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Blichtr do mnie nie pasował. Przesadna rozrzutność również. Kiedy jednak myślałem o miejscu, w którym można było smacznie zjeść, a przy okazji swobodnie porozmawiać bez narażania się na ciekawskie uszy pozostałych gości to na myśl przychodziła mi tylko Feeria. Miejsce, w którym zdarzało nam się jadać posiłki, jeszcze, w trzyosobowym gronie rodzinnym. Kiedy zostaliśmy we dwoje, żadne danie stąd już nigdy mi nie smakowało. Tak silne są wspomnienia i odrobina autosugestii. Prawie tak samo jak mdląca niepewność, która osiadłszy mi na żołądku nie chciała puścić. Cały ranek zastanawiałem się czy Elaine nie weźmie mnie za kogoś, kto chodząc w takie miejsca uważa się za lepszego. Wysłałem jej sowę z adresem z samego rana, dzięki czemu miałem okrutnie dużo czasu na zastanawianie się czy była już tutaj i czy jej się spodoba. Mnie się podobało, zwłaszcza w środku. Bujna, zaczarowana roślinność nieomal od razu przyciągała wzrok, a wspaniała obsługa sprawiała, że gość czuł się dopieszczony jak nigdy wcześniej. Z tej okazji nie ubrałem się jakoś szczególnie starannie wybierając z szafy, jak zwykle, jedną z wielu czarnych, prostych szat. Byłem miłośnikiem czarodziejskich tradycji, więc gdy nie musiałem, nie wkładałem na siebie mugolskiego przyodziewku, a i dzień dzisiejszy nie miał stanowić ku temu okazji. Potrzebowałem czuć się pewnie, jeśli nie miałem jej zniechęcić do siebie. Wciąż zastanawiałem się czy zainteresowanie, które sobie okazywaliśmy tak naprawdę jest prawdziwe. Nigdy nie uważałem się za szczególnie interesującą osobę i chociaż zdawało mi się do tej pory, że oboje czerpiemy radość z naszych przypadkowych spotkań, tak wszystko to poddawałem w wątpliwość ilekroć tylko rozstawaliśmy się i wracałem do swojej codzienności. Monotonnej i przykrej w swojej nudzie, a zarazem przyjemnie przewidywalnej. Brzmiało jak sprzeczność? Spokojnie, to całkowicie dla mnie normalne. Myśląc intensywnie wystawałem przed restauracją, poddając się krytycznym spojrzeniom mijanych mnie ludzi. Przyciągałem spojrzenia? Najpewniej nie bardziej niż inni, ale jako jeden z niewielu odpowiadałem na każde własnym, przy okazji nerwowo wyłamując palce. Nie lubiłem czekać, nawet krótką chwilę. Miałem wtedy za dużo czasu na analizowanie.
6
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nastawienie budzika było idealnym pomysłem, bowiem przygotowanie się do porannego wyjścia zajęło jej dłużej niż planowała. Zaczęła rzecz jasna od opanowywania różowych włosów, które witały ją swoją barwą od dwóch tygodni. Między prośbami Elijaha o pomoc musiała zgrabnie wyminąć się od odpowiedzi gdzie się to wybiera. Wspomniała, że na śniadanie z kimś interesującym, a i więcej nie dała z siebie nic wydusić. Elijah i tak swoje wiedział, wszak znał ją lepiej niż ktokolwiek na świecie. Przebrnąwszy przez krnąbrną metamorfomagię zajęła się szykowaniem ubioru, kamuflowaniem cieni pod oczami od oczywistego niewyspania, przeganianiem kota z kosmetyczki, wypuszczaniem sowy na poranne loty... Milion rzeczy, które wykonywała każdego poranka. Wskazana przez Riley'a restauracja dobrze się jej kojarzyła. Raz czy dwa chodziła tam z różnorakimi członkami rodziny, a więc nie miała zastrzeżeń. Mimo wszystko sam fakt, że to miejsce tak zwanych "wyższych lotów" nieodparcie dawało wrażenie, że to poranna... randka. Non stop to słowo nie pasowało do ich spotkań podczas których rozmawiali na wszystkie możliwe tematy. Spóźniła się raptem siedem minut, czyli tyle, ile wypada, a i nie przekroczyła normy. Wybrała na dzisiaj wygodny strój, ulubiony biały sweterek, wygodne spodnie i mokasyny. Torebka była wypełniona wszechświatem i na całe szczęście nie kotem, którego wyjęła stamtąd w ostatniej chwili. Zrezygnowała z teleportacji w obawie, że zepsuje swój wizerunek, a chciała czuć się dobrze w towarzystwie. Przez pewien rodzaj stresu nie czuła głodu. Rozpoznała jego sylwetkę już z oddali, a pierwsze co rzuciło się jej w oczy to wyginanie palców i aktywne szukanie jej w tłumie. Ubrany w czerń, ona w biel, choć wizerunek psuł kolor spodni. - Jestem. Przepraszam za spóźnienie, musiałam wrócić się do domu i odnieść kota, który chciał zabrać się ze mną na śniadanie. Albo wie, że szłam do ciebie, a pamięta cię jako hojnego głaskacza. - gadulstwem musiała zrekompensować sobie fakt, że go nie dotknie ani nie przytuli na powitanie. - Przytulna restauracja. Byłam tu parę razy, ale ostatnio chyba z półtora roku temu. - zamrugała, aby odegnać zaspanie, które towarzyszyło jej od momentu wyjścia. Gdy weszli do środka, przełożyła torebkę z ręki do ręki i próbowała pozbyć się wrażenia, że to spotkanie jest inne niż dotychczasowe. Owszem, umówili się, jednak widziała sporą różnicę między pogawędkami w lodziarni, a tutaj. Powinna rozładować atmosferę, a więc zlokalizowała wzrok Riley'a i uśmiechnęła się wesoło. - Wyspałeś się? - zapytała dociekliwie, kiedy otrzymali już przydział do stolika.
4
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Kiedy wyłoniła się zza rogu dostrzegłem ją nieomal natychmiast. Zaczynałem kojarzyć ją z jasnymi barwami toteż właśnie ku nim w pierwszej kolejności kierowałem wzrok. Już z oddali uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie, powstrzymując wreszcie wymęczone obracaniem palce. Powstrzymywałem się od wsunięcia ich do kieszeni, zmuszając się do spokojnego opuszczenia ich wzdłuż boków. Podobnie jak ona miałem wrażenie, że to spotkanie nagle stało się o wiele bardziej zobowiązujące niż poprzednie. Czułem się z tym nadspodziewanie dziwnie, chociaż ostatecznie ta myśl nie była taka znowu niewłaściwa, a jedynie obca. Riley Fairwyn raczej nie był znany z zapraszania dziewcząt do restauracji. Łatka milczącego samotnika tak silnie do mnie przylgnęła, że sam nie mogłem nadziwić się radości, z jaką witałem na dzisiejszym spotkaniu jasną postać Elaine. - Koty - westchnąłem, wspominając z rozbawieniem małą, krzykliwą postać Łobuza. Totalnie widziałem go w roli dodatku schowanego w jej torebce, zwłaszcza że kojarzyłem z opowieści moich znajomych, iż te stworzenia mają zaskakującą zdolność do wciskania się w różnorakie szpary i wypełniania sobą chociażby okrągłych akwariów. - Przekaż mu, że również chętnie się z nim zobaczę. Mimo wszystko cieszę się, że został w domu, fajnie jest mieć jego panią tylko dla siebie. - To były zaskakująco odważne słowa jak na mnie. Tym razem się nie zmieszałem, najwyraźniej starając się budować swoją zwichniętą pewność siebie. Elaine póki co nie dała mi podstaw do sądzenia, że moja niepewność jest czymś niedogodnym, a jednak warto było nad nią pracować chociażby ze względu na komfort naszych rozmów. Tylko, że póki co jedynie prawie się zaczerwieniłem, kiedy tak odważnie przyznałem między wierszami, iż cieszę się z jej obecności. - Nawet nie wiesz jak mi ulżyło. Chciałem zaprosić cię do wyjątkowego miejsca, ale trochę obawiałem się, że może być za bardzo… snobistyczne. - Przyznałem, otwierając przed nią drzwi i wpuszczając ją przodem do restauracji. Gdy już weszliśmy, obsługa sprawnie złowiła nas spojrzeniem. Zanim usiadłem na swoim miejscu, przeszedłem płynnie na drugą stronę stolika, aby odsunąć mojej towarzyszce krzesło. Kiedy usiadła, sam również zająłem swoje miejsce. - Nawet tak, chociaż nie nazwę tego odespaniem całego tygodnia. - Przyznałem, bo chociaż zasnąłem o nieprzyzwoicie wczesnej porze to nie dało się ukryć, że długi sen nie zawsze pozytywnie wpływał na ludzką przytomność. - A ty jak? Trzymasz się jakoś? - Zagadnąłem, znów czując lekkie wyrzuty sumienia, kiedy pomyślałem o dyżurze jaki po mnie przejęła. Tym razem nie rozwodziłem się nad tym, najwyraźniej uznając, że dzisiaj postaram się jej to wynagrodzić. Odebrałem swoją kartę od kelnera i powiodłem po niej wzrokiem, szukając pozycji, na którą miałbym ochotę. Moją uwagę przykuły smakowite smaki dzieciństwa. Przebiegłem również spojrzeniem po części z gorącymi napojami. Nie tylko Swansea przydałaby się kawa. - Już wiesz co dzisiaj zjesz? - Podpytałem delikatnie, zaciekawiony jej gustem.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Świeże, chłodne poranne powietrze dodało jej energii, aby jednak żwawo znaleźć się w umówionym miejscu. Bardzo dziwnie czuła się nie mogąc go należycie powitać, bardziej niż przypuszczała. Zaciskała palce na torebce, aby przypadkiem jej nie świerzbiły. Ostatnio wywnioskowała sobie, aby się przy nim nigdzie nie spieszyć, a dopiero pokazywać mu, że jest fajna, normalna, łagodna i miła i że nigdy więcej nie będzie go zarzucać swoją wylewnością. Odrzuciła wstydliwą i krzywdzącą myśl przywodzącą cały ten proces zaprzyjaźniania jako oswajanie go ze sobą. Otworzyła szerzej oczy i nie powstrzymała zaskoczonego uśmiechu, usłyszawszy tak szczodre emocjonalne słowa. Wywołał tym w niej naprawdę sporą radość, którą oczywiście obficie okazała uśmiechem. - Przekażę to, jak i również, że trzeba się mną czasem dzielić. - zażartowała w podobnym tonie, czując się poniekąd skomplementowana przez niego. To nie jest randka, powtarzała sobie uparcie w myślach, kiedy wchodzili do restauracji i zasiadali do stolika. Podziękowała uprzejmie za odsunięcie krzesła, torebkę przewiesiła przez oparcie i pieczołowicie zgarnęła włosy na plecy. Na końcu języka miała napomknąć, że wyjątkowe miejsce jest tam, gdzie będzie on, jednak porażona śmiałością tej myśli musiała szybko umknąć wzrokiem. W bardzo szybkim tempie zaczynała go lubić coraz bardziej, a przecież miała rozważniej podchodzić do chłopaków, z którymi się widywała. - Jest zbyt przytulnie, aby było snobistycznie. Trafny wybór, Riley. - skomentowała, kiedy odzyskała głos. Mówiła prawdę, restauracja nie była aż tak przestronna, a to dawało wrażenie bardziej kameralnego miejsca niż takie restauracje bankietowe. Popatrzyła na niego znad karty menu, którą otrzymała i dopiero co otwierała. - Trzymam się dzielnie, naprawdę. Zawsze mogę ci ukraść jeszcze jeden nocny patrol. Wczoraj trafił mi się względnie spokojny poza sprośnymi śpiewami Irytka przy wieży Gryfonów. - streściła i zapewniła, że może mu bardziej pomóc, jeśli tylko wyrazi taką chęć. Intuicja podpowiadała jej, że za drugim razem to nie przejdzie. Wczoraj w Wieży był przemęczony, dlatego się zgodził. Dzisiaj wyglądał zdecydowanie bardziej rześko. - Absolutnie nie wiem. Z tego co widzę to zmieniono menu od mojej ostatniej wizyty. - przesunęła stronę w poszukiwaniu propozycji śniadaniowej. - Z pewnością zacznę od kawy, miętowa brzmi bardzo rześko. Hm, serwują tu rogaliki, nie sądziłam, że jednak je przyjęli. - myślała na głos, a i zerkała raz na jakiś czas na Riley'a zastanawiając się co sobie wybierze. - Z rana jestem bardzo niezdecydowana. - zaśmiała się cicho z własnego roztrzepania. Ewidentnie brakowało jej kawy.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Kiwnąłem głową, teraz już całkiem przestając przejmować się trafnością wyboru. Naprawdę cieszyłem się, że miejsce jej się podobało, wszak była to gwarancja udanej rozmowy, a co za tym także i spotkania. Słysząc jej kolejne słowa jedynie uniosłem lekko brwi. Ta dziewczyna była niemożliwie uczynna. Jak to się stało, że jeszcze nikt jej nie wykorzystał i nie zniechęcił do takiej otwartości na czyjeś problemy? Byłem pod wrażeniem, naprawdę. - Najpierw się wyśpij, potem możemy o tym podyskutować - odparowałem ze śmiechem, bo nie dało się ukryć, że i po niej widać lekkie zmęczenie. Zwłaszcza, że wcale tak długo nie spała zważywszy na godzinę, o której się umówiliśmy. Nie była to jakaś absurdalnie wczesna pora, a jednak nocny patrol z pewnością dawał jej dzisiaj się we znaki. Poza tym, kłamałem. Nie było mowy o żadnej dyskusji. - Ja nawet nie pamiętam kiedy byłem tutaj ostatni raz. - Przyznałem, nawet nie starając się dosięgnąć tego wspomnienia w obawie przed ewentualnymi nieprzyjemnościami związanymi z natrafieniem na niekoniecznie pożądane z nich. Pozwoliłem jej mówić, wieńcząc jej niezdecydowanie jedynie łagodnym uśmiechem i rozbawieniem czającym się w oczach. - Ja biorę klasyczne naleśniki. - Zdradziłem jej swój wybór, gdy nie mogła się zdecydować. Zdałem sobie sprawę, że doskonale wiem na co mam ochotę jeszcze przed samym wstąpieniem do restauracji, ale nie widziałem problemu w zaczekaniu na podjęcie przez nią decyzji. - Jeśli nie wiesz co wybrać to nie musimy się spieszyć, możemy zamówić na początek samą kawę. - Uspokoiłem ją, wyławiając z szeregu czarnych jak smoła liter nazwę jednej z najbardziej przydatnych pracoholikowi kaw, chociaż bardzo ciekawiło mnie połączenie wybrane przez Elaine. Mięta w kawie brzmiała bardzo podobnie do eksperymentu jaki niedawno próbowałem. - Piłaś ją kiedyś? Jestem ciekaw jak smakuje, ale chyba postawię na sprawdzoną klasykę. Ostatnio piłem już jeden eksperyment. Wiedziałaś, że mugole pijają kawę z grejpfrutem i tonikiem? - Zagadałem ją, aby zapomniała na chwilę o ewentualnych nieprzyjemnościach związanych z niezdecydowaniem. Wkrótce nadszedł kelner, więc kiedy Ela zdecydowała się na coś dla siebie, sam zamówiłem naleśniki z syropem klonowym oraz dyptamowego smakosza. - Wspomniałaś, że eksperymentujesz w kuchni. Czy wobec tego masz jakieś swoje nietypowe danie popisowe? - Spróbowałem ponownie ją zagadnąć, kiedy po zamówieniu na chwileczkę zapadła pomiędzy nami cisza. Oparłem łokcie i całe przedramiona na stoliku i nachyliłem się lekko ku niej, aby lepiej ją słyszeć wśród łagodnego gwaru dochodzącego z kuchni i niewyraźnych rozmów rozgrywających się naokoło.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wizja późniejszego dyskutowania na temat zabierania patrolu wzbudzała pewne podejrzenia. Zaniechała wypytywania i dowiadywania się co mogłoby się za tym kryć, bowiem zaczynała czuć dokuczliwy głód. Riley nie wyglądał jakby traktował jej propozycji poważnie, jednak niech no jeszcze raz zobaczy go w takim przemęczonym stanie, a nie odpuści, pozabiera mu to i owo, aby mógł się wyspać. Dobrze czuła się robiąc dla niego coś miłego i cóż ukrywać - zaprosił ją tutaj w ramach zrewanżowania się, a ten sposób bardzo ją satysfakcjonował. Więcej okazji do rozmów, wymiany wiedzy i doświadczeń zawsze będą mile witane. Wybrała sobie wcześniej wspomniane rogaliki ze świeżo robionym dżemem malinowym i miodem. Słodko i idealnie wkomponowanie z miętową kawą. - Piłam. Ma bardzo intensywny zapach, a do smaku nie każdy potrafi się przekonać. Jak wspomniałam, kuzyn nauczył mnie kilku pić. Obowiązkowo z mlekiem. - dodała ochoczo, aby uzupełnić wzajemnie informacje dotyczące ulubionych kaw. - Naprawdę taką piją? Nie brzmi zbyt kusząco. Co za dużo eksperymentów to niezdrowo. Próbowałeś? Polecasz? - zapytała świadoma, że interesuje się produktami mugoli. Nie rozumiała tego, a pytała z uprzejmości, bowiem czuła niechęć myśląc o przedmiotach pozbawionych magii. To dyskomfort związany z pewną obawą przed skrajnie nieznanym. Dobrze czuła się w znajomej okolicy, pełnej magii, a nie w świecie gdzie nie mogłaby być sobą. Jak na metamorfomaga niezbyt przepadała za kamuflowaniem się i ukrywaniem. Po złożeniu zamówienia oparła jeden łokieć o stolik, a brodę o dłoń, by móc w spokoju kontynuować spontaniczną rozmowę. Nie martwiła się, że zamilkną i będzie niezręcznie. Miał do czynienia z gadułą, która potrafiła wymyślić temat rozmowy ot tak, a przy nim nie musiała się w ogóle wysilać. Otwierała usta, aby odpowiedzieć, gdy tuż za jej plecami przeszedł kelner z tacą pełną porcelanowych naczyń. Prawdopodobnie rzucił źle zaklęcie albo się potknął - nieistotne, faktem jest, że wszystkie naczynia potłukły się centralnie za jej plecami. Należała do strachliwych dziewczyn, a więc podskoczyła na krześle, odruchowo przykłądając dłoń do klatki piersiowej. Przez jeden moment metamorfomagia "zawiesiła się", zmywając czysty blond z jej włosów na rzecz ciemniejszego odcienia. Zamknęła oczy, zasłoniła usta i oddychała głęboko zszokowana nagłym hałasem. Zignorowała przepraszającego kelnera, a gorliwie naprawiała włosy. Gęsia skóra pokryła jej ciało, a przez dekoncentrację nie zauważyła, że nie wszystko jest w porządku z jej ciałem. W oczy rzucał się jej wzrost - trzy centymetry mniej, które sobie przecież niedawno poprawiła, a i dwie krzyżujące się ze sobą szpetne blizny uwydatniły się na jej prawym, odsłoniętym ramieniu. Jedna przypominała ślad po wielkich kłach, druga wiodła pionowo przywodząc na myśl, że niegdyś gorączkowo musiano... odbudowywać jej ramię? Ciężko określić. Sam fakt, że nie poczuła i nie zauważyła tej drastycznej zmiany dawał do myślenia. Nabrała powietrza w płuca i otworzyła oczy. - Na Merlina, zawału można dostać. - popatrzyła z wyrzutem na kelnera. Zrobiło się małe zamieszanie, ktoś coś do niej mówił, ktoś sprzątał, a ona nie miała ochoty teraz wdawać się w te dyskusje. - Chyba kawy już nie potrzebuję. - zaśmiała się z małą wesołością i w końcu popatrzyła na Riley'a. Sięgnęła do pukla włosów i sprawdzała czy ma dobry odcień. - Gdy byłam mała i się czegoś wystraszyłam, moja skóra zieleniała. Dobrze, że dzisiaj już nie. - próbowała rozładować własną nerwowość. Przysunęła się bliżej stolika, gdy kelnerzy już odeszli. Bardzo głośno odetchnęła.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
No cóż, jej opis nie zdołał mnie przekonać do miętowej kawy. Jeśli o to chodziło, chyba miałem pozostać tradycjonalistą. Mięta to tylko w herbacie i lemoniadzie. Zastanowiłem się nad jej pytaniem, bo wbrew pozorom moje odczucia nie były jednoznaczne. - To chyba zależy czego oczekujesz od kawy. Jest lekko kwaśna, ale pozbawiona tej kawowej kwaskowości. Ta pochodzi wyłącznie od cytrusów. Gorzkawa, orzeźwiająca i pobudzająca. Wydaje mi się, że jeśli ktoś przedobrzy z alkoholem to taki specyfik postawi go na nogi w trybie natychmiastowym. - Spróbowałem jej opisać ten niezwykły napój, jednocześnie uświadamiając sobie, że najpewniej nigdy nie miałem wypróbować leczących kaca właściwości kwaśnej kawy. I zanim zdążyliśmy na dobre nawiązać temat, restauracji zdarzyła się mała, aczkolwiek dość głośna wpadka. Roztrzaskująca się porcelana przykuła moją uwagę dopiero wtedy, kiedy faktycznie gruchnęła o ziemię nie tylko przyprawiając Elaine o zawał, ale i mnie gwarantując nieco szybsze bicie serca. Nie podskoczyłem tak jak ona tylko dlatego, że źródło hałasu miałem przed sobą. W jednej chwili wydarzyło się kilka rzeczy. Porcelana zaczęła sama się zbierać pod wpływem zaklęcia, szeleszcząc cicho za plecami Swansea. Elaine skurczyła się nieco, co dostrzegłem po lekkim zapadnięciu się jej ciała na stołku. Jej jasny odcień włosów nieco ściemniał, na co w gruncie rzeczy nie zwróciłem większej uwagi, bo bardziej interesujące wydało mi się jej ramię. Zapomniałem się, trochę nieuprzejmie się zagapiwszy. Mówiła coś do mnie, ale moje uszy zdawały się zapomnieć jak to jest odbierać bodźce dochodzące z zewnątrz. Mrugnąłem raz, potem drugi, ale ślad po kłach i najprawdopodobniej po złamaniu wcale nie znikał. Świadomość uderzyła mnie z siłą galopującego gargulca i właśnie wtedy po raz pierwszy odkąd się poznaliśmy zrobiłem coś absolutnie niekulturalnego i spontanicznego do granic możliwości. Wyciągnąłem przed siebie dłoń i ledwie musnąłem krzyżujące się ze sobą szramy czubkiem palca. - Co cię zaatakowało? - Spytałem, kontynuując falę bezczelnej i bezpośredniej ciekawości. Znałem tak wiele gatunków zwierząt, które miały kły, że mógłbym strzelać do wieczora, a najpewniej nie poradziłbym sobie z identyfikacją. Po tej pełnej przejęcia chwili najwyraźniej odzyskałem rozum. Ocknąwszy się, natychmiast cofnąłem ręce, splatając je ze sobą na stoliku i uciekłem od Elaine spojrzeniem. Coś było nie w porządku, nawet ona musiała to widzieć. Przejęcie, jakie pojawiło się na mojej twarzy przeplatało się także z pewnym zrozumieniem i lękiem. Osobliwe połączenie.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Dodawanie jakiegokolwiek alkoholu do kawy wydawało się jej profanacją. Ciekawe czy Gabriel znał takie rodzaje? Miała nadzieję, że nie próbował, to byłoby jak świętokradztwo. Temat rozmowy przepadł całkowicie przez wypadek kelnera, który wywołał reakcję łańcuchową u siedzącej tuż obok dziewczyny. Zdołała skoncentrować się w pełni na Riley'u, a tak gwałtowne wyrywanie jej z rozmowy łatwo mogło skończyć się anomaliami metamorfomagicznymi. Wiele razy pluła sobie w brodę, że tak ciężko jest jej zapanować nad własnym ciałem. Potrafiła to robić, jeśli wystarczająco się skoncentrowała. Niestety byle większy bodziec niszczył całe skupienie, czego właśnie wszyscy byli świadkiem. Zestresowała się. Czy ludzie zaczną się śmiać? Zerkała z ukosa na nich, spoglądali w ich stronę, co było całkowicie naturalne. Spięła ramiona, niemal przykleiła się brzuchem do stolika, jakby chciała teraz zniknąć, a najlepiej schować się za Riley'em. Jego mogą oglądać - jest przystojny, elegancki, uprzejmy, przyciąga wzrok i zerkając na niego nikomu nie chce się śmiać. A ona? Jak transmutacyjna niekształtna papka. Frustracja była widoczna po jej ciele zważywszy, że metamorfomagia się jej całkowicie pokićkała. Nie umiała wrócić w pełni do kondycji, potrzebowała na to trochę czasu i przede wszystkim spokoju, zaś zainteresowane spojrzenia klienteli nie ułatwiały jej zadania. A może tylko się jej wydawało? Może to omen z przeszłości, kiedy matka i babcia wywierały na nią toksyczną presję, aby była perfekcyjna jak Elijah? Kawy faktycznie nie potrzebowała, była na to zbyt zdenerwowana. Popatrzyła na własne dłonie, drżące i bledsze. Zrozumiała, że jest znów przy swoim naturalnym wzroście, co tylko wzmogło poczucie, że jest dziwolągiem. Nagle zapragnęła przytulić się do Elijaha, metamorfomaga, który potrafiłby zrozumieć szastające nią uczucia. Nie doczekawszy się żadnej reakcji od Riley'a podniosła wzrok, aby sprawdzić czy wszystko w porządku. Może jakiś odłamek w niego trafił? Bzdura, to już bujna wyobraźnia. Wzrok jaki na niej zawiesił wywołał w niej dziwnego rodzaju dreszcz. Coś było nie tak. Nie patrzył prosto w oczy i nie wyglądał na wystraszonego. To było... hipnotyzujące wpatrywanie się w coś, czego z pewnością nie powinno być. Pod niespodziewanym muśnięciem zadrżała od nowego uczucia. Uderzyła ją fala gorąca i paradoksalnie krew odpłynęła jej z twarzy. Zaatakowało? Gwałtownie popatrzyła na swoje ramię i jęknęła. Iście nerwowym gestem zasłoniła je materiałem sweterka, po drodze łokciem strącając na podłogę solniczkę. Jeśli ktokolwiek ich obserwował - a z pewnością tak było w jej myślach - mógł oglądać niezwykłe przedstawienie. Szare włosy urosły, aby mogła zasłonić nimi ramiona i raz na zawsze ukryć paskudne blizny. Najbardziej na świecie wstydziła się właśnie nich, a samo wspomnienie ich stworzenia wywoływało u niej drgawki. - T-troll. Przepraszamniewiedziałam. - wydusiła z siebie spiętym tonem, marszczyła kawałek sweterka na ramieniu, zaciskając na nim kurczowo palce. Oddychała szybciej, a serce tańczyło swawole. Najgorszy moment na świecie - w restauracji, naprzeciw Riley'a, którego opinia była ważna. Po chwili zesztywniała i otworzyła w końcu oczy, by przestać się chować za przeraźliwym zawstydzeniem. Coś nie pasowało jej w głosie Riley'a i w sposobie w jaki na nią teraz patrzył. Brzmiał... brzmiał nie tak, jak powinna brzmieć osoba widząca coś paskudnego, na czego widok należy wykrzywić usta w grymasie. Przejął się, to pewne, jednak... Uciekł wzrokiem, co ją tylko utwierdziło w podejrzeniach. - Ukrywam blizny, bo mam tę możliwość. Czuję się wtedy pewniej choć wiem, że to tchórzostwo. - mówiła cicho i nie spuszczała z niego czujnego spojrzenia. Przyglądała się jego profilowi, czekała nawet na najmniejsze zerknięcie, choćby kątem oka. Zachowywała się jakby... czekała na nazwanie rzeczy po imieniu. - Wstyd mi, nie chciałam, żebyś widział. Przepraszam. - czyżby zamienili się rolami? Siedziała na krzesełku spięta, a i nabrała wielkiej ochoty na ucieczkę, wezwanie Elijaha i stchórzenie za jego plecami. Trudno było patrzeć na Riley'a, kiedy policzki palił wstyd, a do oczu chciały napłynąć łzy. Co on sobie teraz o niej pomyśli? Zapewne, że szlaja się w złych miejscach i raczej wolałby kogoś normalnego do towarzystwa. Godziła się powoli z myślą, że teraz się coś zmieni.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej blizna wywołała we mnie co najmniej kilka różnych emocji. Od zainteresowania poprzez wstyd, a na niechęci do samego siebie kończąc. Zachowałem się jak prawdziwy neandertalczyk, a jednak po prostu nie mogłem się powstrzymać. Jej problemy były tak ludzkie, tak normalne, tak cholernie mi bliskie. Pomimo tej myśli potrafiłem do siebie czuć niewyobrażalny wstręt, podczas gdy samej Elaine jedynie współczułem życia w cieniu tej samej ohydnej, dziedzicznej magii. Zdolność kłamców, narażająca użytkownika na właśnie takie sytuacje jak teraz. Zupełnie nie zwracałem uwagi na drobne kompleksy, które leczyła za jej pomocą. To było po prostu zrozumiałe. Kiedy byłem młodszy to właśnie w ten sam sposób radziłem sobie z nastoletnim trądzikiem. Jednakże blizna to była przemiana zupełnie innego kalibru. Jej wyjaśnienia sprawiły, że na moment uniosłem wzrok, akurat w chwili, w której dziko zarzuciła ramieniem, aby ukryć swoją pamiątkę. Nie mogłem patrzeć na to jak panikuje. Jeszcze chwila i pęknie mi serce. - Elaine - wymówiłem jej imię łagodnie i starannie. Pochwycenie jej spojrzenia nie było znowu tak trudną sprawą, zwłaszcza że wpatrywała się we mnie intensywnie, najpewniej na próżno szukając na mojej twarzy obrzydzenia. Tymczasem ja wydawałem się po prostu piekielnie spięty. Mogłem to wszystko zbagatelizować. Uznać to za wypadek i pozwolić jej kulić się pod tym okrutnym zrządzeniem losu, wystawiającym ją na potencjalny atak z mojej strony, a jednak po prostu nie mógłbym tego zrobić. W stosunku do obcej osoby pewnie byłoby inaczej, a jednak ta drobna Krukonka to była zupełnie inna liga. Skradłszy moje zainteresowanie zaskarbiła sobie nieświadomie także coś więcej. O ile łatwiej było otworzyć się przed kimś, kto podzielał podobne zmartwienia. - Troll - powtórzyłem, nie bardzo wiedząc od czego zacząć w obliczu przytłaczającej mnie presji i panicznego strachu, że skoro uznała swoją metamorfomagię jako tchórzliwą ucieczkę to podobnie oceni także mnie samego. - Wiem jak to jest kiedy zaatakuje cię troll. - Zacząłem, bo tak po prostu było prościej. Rzucić czymś drobnym, od tak, na rozgrzewkę. Sięgnąłem do niej przed stół, ale nie patrzyłem jej w oczy. Chciałem chwycić jej rękę w swoją własną. Lewą, chociaż byłem praworęczny. - Nie przepraszaj - spróbowałem uciąć jej przerażenie, jednocześnie próbując przełamać własne bariery. Moja metamorfomagia była ze mną tak scalona, że kilka długich sekund zajęło mi samo zlokalizowanie jej wewnątrz siebie. Odkąd nie towarzyszyły mi zakłócenia, ukrywanie swoich porażek przychodziło mi nadzwyczaj łatwo i naturalnie. Na tyle, że zdjęcie z siebie powlekającej mnie osłony było podobnie trudne do pierwszych prób przywdziania magicznej maski. Odwróciłem jej dłoń, aby znalazła się pod moją. - Wiem jak to jest. - Zniżyłem głos do szeptu, gdy niewysłowiony lęk zacisnął się na moim gardle z siłą imadła. Patrzyłem na wierzch nadgarstka wystającego spod szaty. Sekundę później moja skóra zaczęła się zmieniać. Cienkie blizny pozostałe po pazurach czy kłach pozostały, ale powlekła je nowa warstwa. Pomarszczona i dziwnie pościągana. Już nie czerwona jak niegdyś, ale wciąż wyraźnie wskazująca na wysoki stopień uszkodzenia. Dosłownie cała ręka pokryła się bliznami po oparzeniu. Nie byłem na tyle odważny, aby pokazać jej coś więcej poza tą dłonią. Dla mnie to już i tak był tak wielki wyczyn, że faktycznie nie byłem w stanie patrzeć jej w oczy. Czułem się jak największy łgarz, a jednocześnie odsłoniwszy się na ataki tylko czekałem, aż padnie pierwszy cios. To było do mnie tak niepodobne, że aż nie potrafiłem odnaleźć odpowiednich słów. Zamarłem w oczekiwaniu.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Bardzo długi czas nie lubiła daru magii z jakim się urodziła. Dopiero od lutego tego roku odkryła, że może czerpać z metamorfomagii korzyści - ukrywanie blizn, których się boi. Chodzi o własne, te, które ciążą na jej skórze. Te u Elijaha akceptowała i nie uważała je za coś obrzydliwego. Czy była już hipokrytką? Czy to w ogóle miało jakiś sens? Ledwie słyszała, że cokolwiek powiedział, bowiem bicie serca zagłuszało gwar otoczenia. Rozpoznała po ruchach jego warg, że coś mówi, a układał je na kształt jej imienia. Czy jeszcze coś po niej widać? Coś, czym nie była gotowa się podzielić? Panikowała, nie będąc w ogóle przygotowaną na taki obrót spraw. Nie rozumiała czemu był spięty, a wyobraźnia tworzyła absurdalne scenariusze - może szuka sposobu, aby odejść? Jak odwołać umówione spotkanie w kulturalny sposób i to będąc już w jego trakcie? Czy nad tym się właśnie zastanawia? Ton głosu przeczył, jednak widoczne spięcie, równe własnemu nakazywało szukać przyczyny. - Ty też? - nie rozpoznawała własnego głosu, łamał się od emocji. Mówił prawdę, czuła to, widziała, słyszała, że to nie jest kłamstwo. Na usta cisnęło się milion pytań, jednak nie potrafiła ich poprawnie sformułować. Śledziła wzrokiem jego wędrującą dłoń, a i nim się zorientowała, wysunęła swoją na spotkanie. Namiastka dotyku, do jakiego została przyzwyczajona, a więc przyjmowała ją z ogromną ochotą. Miała świadomość, że robi tym samym krok milowy. Powstrzymała się, by nie odpowiedzieć z nawiązką i nie zepsuć tego, co robił, jakikolwiek miał w tym cel. Ciepło jego dłoni rozpływało się falą po całym jej ciele, łagodnie i kojąco jak głos, którym prosił, aby nie przepraszała. Nie mogła tego nie zrobić, bowiem to był jeden z niewielu sposobów, aby wytłumaczyć szpetotę, której nie potrafiła u siebie zaakceptować. Nie zauważyła momentu, w którym wstrzymała oddech. Ze zmarszczonymi brwiami spoglądała na odsłonięty nadgarstek, to na Riley'a, którego szept był przepełniony tłumionym strachem. Jego skóra falowała, poruszyła się w dziwnie znajomy sposób. Potrząsnęła głową jakby miało to jej pomóc ocknąć się i przestać widzieć rzeczy niemożliwe. Zamarła, widząc na własne oczy znikający metamorfomagiczny dar, odsłaniający przeraźliwie dotkliwe uszkodzenie naskórka. Nie pomyli tego z niczym innym, miała więc stuprocentową pewność... W spontanicznym odruchu zacisnęła palce wokół dłoni spoczywającej we wnętrzu jej własnej. Przytrzymała, by nie zabrał, by mogła uwierzyć w to, co widzi. Wywołał chaos w jej myślach - jak to możliwe? Jest metamorfomagiem? Nic nie widać po nim... a jednak w lodziarni potrafił jej pomóc... teraz zrozumiał jej stan, nie krzywił się z obrzydzenia... Zamarł w taki przerażający sposób, spiął mięśnie jakby gotów do przyjęcia ciosu, gradu złości, krzyku, obrzydzenia, a jednak otworzył się przed nią i odkrył coś, o co go nigdy w życiu nie podejrzewała. Czuła, że jeśli nic nie zrobi, to coś w nim pęknie. Posłuchała dziko łomocącego serca; wypuściła swój sweter zapominając o własnych bliznach i sięgnęła po jego drugą dłoń. Przysunęła ją na stół, tuż obok dotkliwie poparzonego nadgarstka, którego widok nią wstrząsał ilekroć na niego zerkała. Milion pytań rozbrzmiewało w jej myślach. Czemu włożył rękę w sam środek ognia? Jak długo musiał ją w nim trzymać, aby nabyć tak głębokie blizny? - Spójrz na mnie, Riley. - jej drżący szept przebił się przez dźwięk szaleńczo bijącego serca. Zacisnęła delikatnie palce na jego obu dłoniach, przysuwając jednocześnie je ku sobie. - Riley, już w porządku. - szeptała łagodnie, zapominając całkowicie o własnych anomaliach. - Dziękuję. Za to, że mi pokazałeś. Dziękuję, Riley. - chciała, by miał pewność, że docenia to, co zrobił. Widziała jakie to dla niego trudne i że zrobił to po to, aby ukoić jej panikę. Udało mu się, a więc chciała się odwdzięczyć. Nie wyrzucała mu kłamstwa, nie psioczyła na zatajenie prawdy, bowiem kimże była, aby to robić? Szukała jego wzroku, a wpatrywała się w niego intensywnie, jakby chciała przelać na niego całe swoje ciepło, jakie ma w sercu. - Rozumiem tak, jak ty mnie. Coś wspólnego, pamiętasz? - pomna tego, jak wiele musiało go to kosztować, zmniejszyła nacisk na jego dłonie dając mu możliwość zabrania ich, zasłonięcia, gdyby chciał. Sama tego nie robiła, a i jej własne niedoskonałości stały się blade, mdłe i nieistotne. Panika trawiąca jej ciało zniknęła, a pozostał jedynie szok i silna potrzeba okazania szacunku za to, czym się z nią podzielił.