"Feeria" cieszy się mianem jednej z najbardziej popularnych (oraz najbardziej kosztownych) magicznych restauracji w Londynie. W wystroju wnętrza wyróżnia się spora mnogość gatunków roślin; pod zakwitającymi gałęziami, znajdują się kameralne stoliki. Zostały one specjalnie zabezpieczone zaklęciem - inne, zasiadające osoby nie będą w stanie dosłyszeć, o czym rozmawiają siedzący nieopodal klienci. Kelnerzy obsługują swych gości na najwyższym poziomie; krążą również pogłoski, jakby szef kuchni dodawał domieszki eliksirów, poprawiające nastrój (i odbiór restauracji) spożywających wykwintny posiłek. Są one jednak albo - na tyle znikome albo - plotki są nieprawdziwe, że nie wpływają zbyt przesadnie na samych, zasiadających gości.
1 - w twoim posiłku znajdowała się drobna ilość Amortencji; bez większego uzasadnienia, twój rozmówca wydaje nagle się bardziej atrakcyjny niż wcześniej!
2 - śladowa ilość Veritaserum sprawia, że w danej chwili niezmiernie ciężko jest tobie kłamać. Wręcz przeciwnie, odczuwasz niezwykłą chęć zwierzeń, nieważne - jak jesteś z daną osobą blisko
3 - kilka kropel Eliksiru Gregory'ego sprawia, że twój rozmówca staje się doskonałym przyjacielem; przynajmniej w twoim odczuciu - nawet, jeżeli wcześniej nie odczuwałeś zbytnio radości z nadchodzącego spotkania
4 - możesz zawdzięczać domieszce Felix Felicis - że właśnie podczas rozmowy, wszystko - będzie szło (co ciekawe) po twojej myśli. Jesteś w stanie się cieszyć drobnym, choć satysfakcjonującym - być może - szczęściem oraz uznaniem rozmówcy! Wydajesz się jemu bowiem niesamowicie przekonujący.
5 - kropla Eliksiru Euforii dodaje tobie energii. Jeśli jeszcze niedawno zmagałeś się ze zmęczeniem, bądź ciężko ci wysłuchiwać twojego niezbyt absorbującego kompana - twój problem się właśnie rozwiązał!
6 - niewielka ilość Eliksiru Wiggenowego nadal posiada swoją niezwykłą własność. Jeśli cokolwiek ciebie bolało, czułeś się gorzej - właśnie dyskomfort ulega już stopniowemu zatarciu. Niestety, tak niewielka ilość eliksiru nie wyleczy ran ani innych urazów, jedynie złagodzi ich nieprzyjemne odczucie.
Autor
Wiadomość
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Znałem smak tej paniki i to właśnie ta świadomość najskuteczniej mnie paraliżowała. Niezależnie od tego jak wiele razy zdarzyły mi się wpadki, nigdy tak naprawdę nie czułem się psychicznie gotów, aby otworzyć się na drugiego człowieka. Tajemnice zakleszczyły się we mnie tak głęboko, że miałem wrażenie, iż gdybym rozdał je wszystkie między innych ludzi to nie pozostałby po mnie nawet cień samego siebie. Metamorfomagia była największą z nich, chociaż akurat tę prawdę znało kilku bliskich znajomych, jacy razem ze mną notorycznie łamali regulamin. O wiele łatwiej było nocami wymykać się z zamku w przebraniu gajowego bądź woźnego, aniżeli we własnej skórze. Jednak potem to wspomnienie o mojej odmienności niektórym zatarło się w pamięci, a i ja nigdy o niej nie wspominałem. Udawałem, że nie istnieje, chociaż nie mogłem sobie wyobrazić czegoś co byłoby mi równie potrzebne do życia. Zupełnie jak tlen. Tymczasem kiedy znało się już tę jedną tajemnicę, natychmiast poznawało się również kolejną, powiązaną z czymś pozornie nieoczywistym, co tak naprawdę zapoczątkowało całą tę falę wiecznych niedomówień i odwracania kota ogonem, gdy przychodziło do opowiadania o sobie. Czułem się naprawdę inaczej w towarzystwie Elaine. Nikomu nigdy nie opowiedziałem o sobie tak wiele jak jej i to zaledwie przy kilku spotkaniach. Wydawała się inna od reszty ludzi, których spotykałem na swojej drodze. Taka delikatna i wyrozumiała. Nie chciałem psuć jej swoim skrywanym zgorzknieniem, ani tą durną, cholernie smutną historią składającą się na moje życie. Byłem zbudowany ze smutku i przemyśleń. Czułem się tak, jakby nie pozostało we mnie już nic innego od emocji utrzymujących mnie przy życiu. Wyjąca pustka wyciekała z mojego serca zatruwając w głównej mierze umysł. Pod jej wpływem nie byłem w stanie myśleć logicznie i pojąć, że ukrywanie tego wszystkiego nie było najlepszym wyborem. To niszczyło mnie od środka i w tym momencie to wszystko było widać, dosłownie, jak na dłoni. Nie miałem pojęcia czy w moim spojrzeniu więcej jest strachu, cierpienia czy nienawiści do samego siebie. Nie myślałem już o tym. W moich uszach narastał coraz głośniejszy pisk, objaw narastającej we mnie paniki i chęci do zerwania się z miejsca i umknięcia przed jej spojrzeniem. Rozumiałem ją tak dobrze, że aż było mi niedobrze. Czułem jej uścisk nie tylko na oszpeconej ręce, ale teraz także i na długiej. Jak przez mgłę rozumiałem, że jest tutaj obok, że nie odchodzi. Zacisnąłem szczęki i oczy, aby wytrzymać falę rozbijających się o mnie emocji. Przez chwilę milczałem, starając zebrać się do kupy, a następnie jedynie kiwnąłem głową. Kiedy w końcu na nią spojrzałem, wyglądałem całkowicie normalnie. Poprawiłem kolor białek oczu, aby nie były zdradziecko czerwone, a paskudne oparzenie zaczęło znów znikać z dłoni, ponownie czyniąc ją lekko szorstką od drobnych śladów po walce ze zwierzyną, a jednak przyjemnie miękką w porównaniu z bliznowatą tkanką sprzed kilkunastu sekund. - Co za dzień - mruknąłem ochryple. Odchrząknąłem nieszczególnie dyskretnie, starając się odzyskać nie tylko panowanie nad sobą, ale także nad całą tą sytuacją. Słabo zacisnąłem palce na jej dłoniach i zerknąłem jej nieśmiało w oczy. Pomimo ukazania jej czegoś tak ważnego, wciąż czułem się podle. To nie było wszystko, a jednak spodziewałem się, że sama to zauważyła. Odcięcie na moim nadgarstku było idealnie równe. Żadne poparzenie tak nie wygląda, chyba że oprawca przypala cię dosłownie od linijki, a jednak nie miałem absolutnie sił na to, aby mierzyć się ze skalą własnego problemu. Nie teraz, nie w tym miejscu. Wystarczy nam tych niszczycielskich emocji. - W obliczu tak nieprzewidzianych okoliczności to śniadanie to chyba powinni dać nam w gratisie. - Słabo siliłem się na jakikolwiek żart, aby tylko odegnać tracącą powoli na sile, obezwładniającą panikę. Wiedziałem, że to nie będzie koniec tego tematu. Jednakże w tym przypadku im później tym lepiej.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
W Ravenclawie zawsze było dwoje metamorfomagów, a przynajmniej tych, którzy się nie kryli z darem. Świadomość, że jednak nie są sami, że jest jeszcze trzecia osoba dodawała otuchy, a jednak myśl jak bardzo pieczołowicie ją skrywa wiązała gardło strachem. Kto inny jak nie ona zrozumie jak wiele energii i skupienia potrzeba włożyć w opanowanie całego ciała skłonnego transmutować się i zmieniać przy byle większej emocji? Pracowała nad tym całe swoje życie i do tej pory nie osiągnęła pełnego sukcesu. Nawet Elijahowi zdarzały się "wpadki", jednak Riley wydawał się tu najbardziej doświadczonym. Kotłowały się w nim emocje, a ona nie wiedziała jak ma mu pomóc. Siedziała oniemiała i próbowała oswoić się z myślą, że jest ich troje. Riley, po którym nikt nie spodziewał się daru, ujawnił się jednocześnie dając jej poniekąd powód, dla którego ją skrywa. Gdy ten walczył z myślami, wzrokiem muskała poparzone palce i nadgarstek. Blizny wydawały się głębokie, jakby niegdyś wyżarły na ręku paskudną ranę. Każdy palec, jeden po drugim, skalany blizną, na szczęście nie zdeformowany. Wstrzymała oddech dostrzegłszy "kraniec" poparzeń, nie pasujący do natury ich tworzenia się. Powstrzymała się, aby nie odsunąć jego rękawa w poszukiwaniu "dalszej części", która musiała gdzieś tu być. Miała już świadomość, że sam zdecydował gdzie będzie jej granica. Blizna musi być zatem większa, bardziej rozległa, ale jak bardzo? W końcu na nią popatrzył, a jego twarz przybierała normalny wyraz. Nie zaciskał szczęk, a gdy znów zerknęła na nadgarstek, był normalny. Mówił, by wrócić do rzeczywistości, w której Elaine nie potrafiła się jeszcze odnaleźć. Musnęła kciukiem szorstką skórę, gdzie przed chwilą widziała dowód metamorfomagii. To pokazywało jak potężny mają w sobie dar i właśnie pojęła, że i ona nim włada. - Ukrywasz je. - to nie było pytanie, to stwierdzenie oczywistości, którą już zrozumiała. - Jak bardzo musisz nad sobą panować, aby nie było po tobie widać mety? Te zostawiłeś. Czemu? - pytała o te "zwyczajne" blizny, na które spoglądała z bliska, skoro nie zabrał jeszcze dłoni. Drugą wypuściła, aby móc oprzeć łokcie o stolik i skoncentrować się na lewej. Tłumienie metamofromagii było niczym bluźnierstwo wobec daru, z którym się urodzili, jednak czyż sama jej nagminnie nie uspokajała? Spoglądała na Riley'a ze staranną uwagą, starając się dostrzec w nim choćby najmniejszy ślad zmian. W tym jakże nie najlepszym momencie przyniesiono im śniadanie, zmuszając do oderwania od siebie rąk. Niechętnie to zrobiła, jednak musieli zrobić miejsce na talerze i kawę, na które nie miała już takiej ochoty jak wcześniej. Wydawało się, że nie zarejestrowała jego słów o gratisowym śniadaniu, choć miała wrażenie, że chciał w ten sposób rozładować atmosferę. Zakryła dłonią prawe ramię, pomasowała ślady na nim widniejące i po upływie półtorej minuty udało się je zasłonić iluzją gładkiej skóry. Robiła dokładnie to samo, co on przed chwilą. Przez ten czas dawała mu chwilę odetchnąć i nie wpatrywała się weń tak intensywnie, jednak gdy tylko kelner odszedł, powróciła doń wzrokiem, ignorując póki co śniadanie. Zatęskniła za jego dłonią, wygodnie ułożoną we wnętrzu własnej. Przysięgłaby, że jest jeszcze od niego ciepła. Zwinęła palce do środka jakby miało to pomóc zachować je dłużej na skórze. - Teraz widzę więcej detali, bo wiem na co zwracać uwagę. - nie musiała mówić cicho, a jednak zachowywała szept i spoglądała nań z drugiej strony stolika. - Wiem jak meta jest ściśle połączona z emocjami. - nachyliła się nieznacznie w jego kierunku. - Ty panujesz nad nią prawie perfekcyjnie. Zdaję sobie sprawę jakie to trudne, a tobie się udaje. Przeraża mnie myśl jak mocno musiałeś ją tłumić i wyciszać, by osiągnąć cel. - omijała bezpośrednie pytania licząc, że sam da jej znak czy chce o tym porozmawiać czy jednak się rozmyśli. Na wpół świadomie zdawała sobie sprawę, że wciąż ma spięte ramiona. Gotowa była mu dzisiaj odpuścić pytania, choć było to wbrew jej naturze. Tak bardzo dławił ją lęk, że zrobi lubi powie coś, czego nie powinna, a niełatwo było z niego wyczytać myśl. Ciało nie chciało zdradzać jego emocji, zabierając jej jedyną niewerbalną możliwość intuicyjnego wyczucia intencji. W pewnym momencie odwróciła wzrok na kubek z kawą, który przypomniał jej, że przyszli tu w określonym celu zanim nie wywołała fali zmian. Wplotła palce we włosy, ostatecznie "naprawiając" ich kolor, choć czuła się teraz z tym dziwnie. - Łatwiej ci będzie jak ja opowiem? - dodała zanim zdążyła pomyśleć. Drżała na samą myśl o powrocie do nieprzyjemnych wspomnień, przez które zachorowała na depresję i nie wychodziła z łóżka przez kilka tygodni. Mimo wszystko odnalazła w sobie chęć, aby o tym opowiedzieć - o tym, jak przez miesiąc metamorfomagia nie działała zablokowana przez traumę, o zmaganiach z nią, o tym co i czemu ukrywa. Wierzyła, że jeśli bardziej się otworzy przed nim i sama "wpuści go" do swoich tajemnic, to chociaż minimalnie zyska w jego oczach. Powoływała się też na krukońską ciekawość... na zainteresowanie naturalne dla dwóch niespokrewnionych ze sobą metamorfomagów. Nieczęsto można spotkać drugą tak podobną do siebie osobę, a wymiana doświadczeń z pewnością pozwoli lepiej zrozumieć złożoność daru. Które sytuacje w ich życiu były identyczne, jeśli patrzeć pod kątem metamorfomagii, a czym nadawały sobie indywidualności? To jedna z naprawdę rzadkich okazji, aby móc się tym podzielić i właśnie wykazała taką chęć wierząc, że się zgodzi.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie złapała przynęty, widziałem to jeszcze zanim postanowiła się odezwać. Zainteresowanie z jakim badała moje palce było wręcz bolesne. Starałem się ignorować jak wielki ból sprawia mi obserwowanie tego z pozoru nieszkodliwego obrazka. Nie było dla mnie niczego bardziej niepokojącego od zainteresowania, właśnie z tych powodów jakie ukazywałem jej w dniu dzisiejszym. Niegdyś wystarczyła ledwie chwila, aby wybić mnie ze skupienia, a wówczas wszystko się sypało. Dzisiaj wystarczyła mi odrobina ognia. Jak dzisiaj pamiętam swoją panikę, kiedy mój obóz na wyprawie zaczął płonąć. Wszyscy krzątali się i gasili pożar, a ja byłem jedynie w stanie drżeć i starać się oddychać, bo przytłaczające mnie płomienie praktycznie odebrały mi zdolność logicznego myślenia. Nie pamiętam już jak długo tak stałem i czekałem aż ktoś mnie znajdzie. Przesiąkniętego zapachem dymu, rozchwianego emocjonalnie. W jednej chwili wyglądałem normalnie, a w kolejnej moja metamorfomagia falowała niczym żagiel, ujawniając całą prawdę o mnie, o mojej historii. Stanięcie twarzą twarz z tamtym lękiem zakończyło się sromotną porażką, w owym czasie po prostu nie byłem w stanie zachować już więcej zdrowych zmysłów. Ten stan pamiętałem jak dzisiaj. Mroczne miejsce w mojej psychice wyciągało po mnie dłonie po raz kolejny, a była to tylko jedna dłoń. Ledwie ułamek w skali całego mojego problemu. Nie byłem pewien czy jestem gotowy na tę rozmowę, widać to było w moich oczach. Ostrożność mieszała się z irracjonalnym lękiem. Nic mi nie groziło, a jednak miałem wrażenie, że wystarczy jeden niewłaściwy krok, aby zniweczyć wszystko to nad czym do tej pory pracowałem. Próbowałem skuć się maską opanowania, ale nie było to już takie proste jak dotychczas. Cały wysiłek wkładałem w utrzymanie na sobie kamuflażu, nie mogłem więc silić się także na dodatkowe kłamstwa. - Teraz? Bardzo. Normalnie? Prawie w ogóle o tym nie myślę. - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, ale czułem, że muszę uzupełnić tę odpowiedź. Wziąłem jeden, głębszy wdech, nieomal słysząc jak serce gorączkowo tłucze mi się w klatce piersiowej. - Pracowałem nad sobą przez kilka miesięcy, poświęcając ćwiczeniom większość wolnego czasu, a miałem go naprawdę sporo. Byłem wtedy w szpitalu, bo jest tego więcej. - Mówiłem, ale moim wypowiedziom brakowało już tej płynności i swobody w dobieraniu słów. Były bardziej suche i oznajmiające, niżbym sobie tego życzył, aczkolwiek nie byłem w tym momencie w stanie zwracać uwagi na takie szczegóły. Popatrzyłem na swoje pokaleczone palce otulone w jej jasną dłoń. - To jedyne co jest we mnie prawdziwe. - Odparłem, chociaż czy dla niej w ogóle mogła to być zrozumiała odpowiedź? Nie pociągnąłem tego tematu, a wkrótce i tak odzyskałem własną rękę. Kiedy wypuściła mnie spomiędzy palców, poczułem się tak, jakbym stracił coś ważnego. Kiedy się trzymaliśmy, tliła się we mnie jeszcze namiastka otwartości. Obawiałem się, że za chwilę zranię ją gruboskórnością, w którą zwykłem ubierać się w chwili takiej szczególnej utraty kontroli. Smakowity aromat świeżych rogalików mieszał się przede mną z orzeźwiającym aromatem mięty, kawy i moich ulubionych naleśników. Wszystko to co nam podano wyglądało absolutnie smakowicie, a jednak nie miałem już praktycznie wcale ochoty na jedzenie. Mój żołądek zacisnął się w supeł do tego stopnia, że aż było mi niedobrze. Mimo tego złączyłem palce na kubku z ciekawie pachnącą kawą. Lekko parzył mnie w dłonie, co w obecnym stanie było niezwykle sprzyjającą okolicznością. Łatwiej było mi się skupić. - U mnie to nie kwestia tłumienia, a koncentracji. Zazwyczaj nie muszę obawiać się metamorfomagicznych figli, ponieważ wyjściowy stan nie jest dla mnie naturalny. To znaczy, podtrzymuję przemianę praktycznie cały czas od lat, więc się koncentruję, a kiedy już to robię, zwykle nie przydarzają mi się emocjonalne wpadki, bo to po prostu już samo w sobie się wyklucza. Zdjęcie z siebie tego płaszcza jest cięższe, niż jego ponowne włożenie. To już część mnie. - Wyjaśniłem, szukając ochoczo ratunku w kubku z napojem. Pobudzająca siła dyptamowej kawy została zepchnięta na dalszy plan ze względu na odrobinę eliksiru wiggenowego, jaki kuchnia w nim ukryła. Wystarczyło tylko kilka łyków, a zrobiło mi się jakoś tak lżej, niż jeszcze przed sekundą. Odprężyłem się, a monsun emocji zamienił się w jedną, delikatną falę szemrzącą nieśmiało gdzieś w oddali. Wraz z upływem czasu zrozumiałem jak ogromna była to różnica. Nawet Elaine musiała to zauważyć. Ponownie wpatrzyłem się w jej twarz, nagle nie widząc w tym większego kłopotu. Dopiero wtedy zauważyłem, że wszelkie trollowe ślady zniknęły, tak samo jak niedoskonałości, które w sobie poprawiała. Jej słowa były naprawdę miłe i empatyczne, a jednak nie do końca wiedziałem jak na nie zareagować. To miejsce wydawało mi się niewłaściwe do takich rozmów, nawet pomimo magicznych, kwietnych girland pochłaniających nasze słowa przed słuchem innych ciekawskich gości. - Elaine, porozmawiam o tym z tobą, obiecuję ci. - Zacząłem, specjalnie używając jej imienia, aby to wszystko nie brzmiało tylko jak wymówka. Obietnica była zobowiązująca, co mogła wyczytać z moich poważnych, niebieskich oczu. - Bardzo chętnie wysłucham Twojej historii i tak, to na pewno trochę mi pomoże na moją… przypadłość. Tylko może nie tutaj i nie teraz. - Ignorując stojące na stole smakowitości, przesunąłem się lekko na krześle, aby ponownie podarować jej swoją dłoń. Ułożyłem ją na obrusie, wnętrzem do góry. Zapraszająco. Miałem wrażenie, że bez tego tylko wszystko zniszczę i poczuje się odepchnięta, podczas, gdy naprawdę chciałem jej wysłuchać. Odrobina eliksiru wiggenowego jednak nie była tak skuteczna, aby skłoniła mnie do omawiania tak prywatnych kwestii w restauracji. Nikt nas nie słyszał, co nie oznaczało, że nikt nas nie obserwował. Obawiałem się, że poruszone tematy mogłyby wywołać w nas o wiele więcej emocji od początkowej paniki.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Czuła, że stąpa po cienkiej linii. Grząski grunt. Ruchome piaski... wystarczy jeden krok, a stanie się coś złego. Nie potrafiła określić o jak wiele może zapytać bez ryzyka, że zrazi się do niej i wycofa. Robiła więc to, co podpowiadało jej serce, a dotychczas często dawało się łamać. Od ostatniego razu minęło sporo czasu, a wydawało się, że podpowiadało jej mądrze. Nadaremnie próbowała rozluźnić mięśnie, bowiem potwierdził jej przypuszczenia. Ma na sobie więcej oparzeń, nie pokazał wszystkiego z pełną świadomością. Wyczuwała zmianę w jego głosie, brzmiał jakby przekazywał suche fakty, a nie opowiadał o przykrych przeżyciach z przeszłości. Walka z łzami nie była jeszcze tak trudna. - Nie mów tak. To nie jest prawdą. - może nie do końca rozumiała co miał na myśli, jednak nie mogła pozwolić rozbrzmieć tym słowom na dobre. Nie zgadzała się z nimi i ktoś musiał mu to dobitnie powiedzieć. - Nie umiem znaleźć słów, by odpowiedzieć. Po prostu tak mi przykro, że cię to spotkało. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak musi być ci ciężko. - postawiła na szczerość, aby nie karmić go słówkami, których być może nie chciał słyszeć. Nie powie "nie martw się", "głowa do góry" albo "to bez znaczenia". Blizny mają wyraźne znaczenie i dopiero czas pozwala je zaakceptować. Nawet wypowiedziane słowa nie wnosiły niczego nowego. Cóż mu po nich? Wiedziała, gdyby mogła, pomogłaby mu jeśli tylko by się dało, jednak była jedynie zwyczajną dziewczyną, która miewała czasem problem z rzucaniem zaklęć. Pozostawało wysłuchać go i akceptować słowa jakie do niej kieruje - oczywiście o ile nie zaczyna pleść bzdur, jak powyższa wzmianka na temat prawdziwości. - Emocjonalne wpadki potrafią być piękne. - szepnęła, a mówiła z doświadczenia. Odebrał sobie pewną wartość na rzecz zniewelowania ryzyka wykrycia dotkliwych blizn. Pojmowała z jak wielu możliwości musiał zrezygnować, a wszystko to przez poparzenia. Gdzie on je ma, skoro poświęcił spontaniczność? Nie mówiła więcej w oczekiwaniu na jego odpowiedź. Starała się dać mu jak najwięcej możliwości swobody przy trudnym temacie. Nie narzucała się, choć najbardziej na świecie pragnęła go przytulić i w ten banalny sposób pokazać, że chętnie go wesprze, jeśli tylko pokaże jej jak. Nawiązał z nią kontakt wzrokowy, a więc odpowiadała tym samym. Skinęła głową, szanowała złożoną obietnicę mimo, że nie musiał tego robić. Mógł zbagatelizować temat, stwierdzić, że nie chce więcej o tym dyskutować, a jednak obiecał wrócić... Chciała być godna tej rozmowy. Nie chciała zawieść jego zaufania. Próbowała rozluźnić mięśnie, jednak bezskutecznie. Widząc jego otwartą dłoń, wyraźnie zapraszającą, poczuła jak wzruszenie ściska jej gardło. Nie była tą, która odmawia, więc przesunęła swoją dłoń bliżej jego, ich palce dotknęły się, kiedy przesunęła nimi od koniuszków aż na sam środek. Popatrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy i przez kilka chwil nic nie mówiła. - Daj mi znać, kiedy będziesz chciał o tym porozmawiać. Mogę poczekać tak długo jak będzie potrzebne. Nie ucieknę, a i łatwo mnie znaleźć. - oddychała inaczej, wyczuwała delikatną woń jego wody kolońskiej, która już wcześniej kojarzyła się jej z czymś niezidentyfikowanie miłym. - Chyba nici z naszego śniadania, hm? - odchrząknęła, aby pozbyć się z głosu wzruszenia. Porwała się na niepewny uśmiech, świadoma, że podziela jej zdanie. Po paru chwilach uznali, że nic tu po nich. Żadne z nich nie czuło się w tej restauracji tak swobodnie jak powinni. Na szczęście kelner zażądał jedynie połowy kwoty za nienaruszone zamówienie, a i odprowadził ich do drzwi zmartwionym wzrokiem.
| ztx2
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Przy jednym z kameralnych stolików siedziała drobna, filigranowa kobieta - nieco już po czterdziestce, acz gdyby nie drobne kurze łapki wokół roześmianych oczu, absolutnie nikt nie dałby jej więcej niż 30 lat. Dzisiaj jednak jej niebieskozielone oczy dalekie były od swego wesołego blasku. Perpetua Whitehorn, ubrana nadzwyczaj oficjalnie - w garniturowe spodnie z wysokim stanem i koronkową, nieco luźniejszą koszulę ze stójką - kręciła się niespokojnie na krześle przy swoim stoliku, rozglądając co chwila na boki. Jej czujny wzrok nie pominął ani jednego czarodzieja ni czarownicy, wchodzących do wnętrza restauracji. Ciągle jednak nie był to nikt na kogo czekała. Kiedy jeden z krążących po sali kelnerów, podszedł do niej po raz trzeci - nie mogła już odmówić obsługi. Uśmiechnęła się do młodego mężczyzny przepraszająco, poprawiając złote loki, rozsypujące się na jej drobnych ramionach. - Na razie poproszę cappucino. Chochlikowe - sprecyzowała. Miała ochotę rozgryźć tego małego, słodkiego chochlika. Taka dawka "alkoholu" w zupełności jej wystarczała. Nauczona doświadczeniem w Mungu, właściwie nigdy nie pozwalała sobie na jakiekolwiek napoje wyskokowe. - Jeśli mój towarzysz także będzie coś chciał, jak już dotrze, na pewno Pana zawołam. Dziękuję pięknie. Starała się opanować swoje zniecierpliwienie - którego się dorobiła na swoje własne życzenie. Whitehorn już tak miała - nigdy się nie spóźniała, a na umówione spotkania przychodziła wcześniej. Czasem o wiele za wcześnie - zupełnie tak jak w tym przypadku. Dostawszy jednak list od Antoniusa, nie mogła postąpić inaczej. I tak ich spotkanie zostało opóźnione o cały jeden dzień, a złotowłosa przeczuwała, że sprawa od jej starego znajomego była naprawdę bardzo ważna. Zwłaszcza, że tyczyła się jego syna - Finana. Westchnęło nieco ciężko, wyłamując odziane w rękawiczki palce. Musiała czekać.
Deportował się w Londynie, a resztę trasy pokonał piechotą. Antonius Gard był mężczyzną po czterdziestce, a jednak czasami wydawało się, że jest nieco starszy niż w rzeczywistości - a wszystko to przez włosy przyprószone siwizną i kilka dodatkowych zmarszczek, które nabył w ciągu ostatniego roku. Teraz też z jego twarzy wyzierało zmartwienie i bezradność, a jego niebieskie oczy od dłuższego czasu poszukiwały pomocy. Perpetua była szansą, by jakoś naprawić sytuację, a pomyślał o niej, gdy dowiedział się od jednego z uzdrowicieli w Mungu, że rozpoczęła pracę nauczycielską - to jest szansa. Wszedł do restauracji wraz z powiewem zimnego wiatru. W każdej sytuacji ubrany był nienagannie i tak też był i dzisiaj. Nim kelner do niego podszedł odnalazł wzrokiem kobietę, której uroda zapierała dech w piersiach nawet jemu, mężczyźnie od dwudziestu ośmiu lat żonatemu. Nie dało się jej przeoczyć, wydawało się, że nawet i świat wzdychał po cichu z powodu jej urody... jednak nie było to teraz ważne. Podszedł do kobiety, a jego usta ozdobił uśmiech ulgi. - Perpetuo. - wyciągnął do niej rękę, by móc ucałować wierzch jej dłoni i dopiero po tym powitaniu zdjął z siebie okrycie i usiadł naprzeciw niej. - Bardzo cieszę się, że znalazłaś czas. Dziękuję. - w jego głosie słychać było obcy akcent, którego nigdy się nie pozbył - a i nie zamierzał. - Odnoszę wrażenie, że pomimo upływu lat młodniejesz. - w imię prawidłowego wychowania powitał ją również odpowiednim komplementem. - Gratuluję kariery nauczycielskiej. Twoi starzy przyjaciele z Munga napomknęli mi o twojej decyzji. - odebrał od kelnera menu, ale nie zajrzał do środka. Wydawał się na to zbyt spięty i nie miało to związku ze zjawiskową urodą kobiety. Nie dzisiaj, nie kiedy szalał ze zmartwienia o swego jedynego syna.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Bezbłędnie rozpoznała swego starego przyjaciela, kiedy stanął w drzwiach restauracji - ze zmartwieniem zauważyła, że Antonius zdawał się... Przemęczony. Chociaż i to było bardzo delikatne określenie - Gard wyglądał jakby na swoich barkach nosił całe problemy tego świata. - Antoniusie - zgodnie z wymogami szlacheckiej etykiety, podniosła się na nogi i podała mężczyźnie dłoń do ucałowania. Choć sama miała ogromną ochotę ominąć te sztywne konwenanse i zwyczajnie, serdecznie go uściskać. Wyglądał jakby naprawdę tego potrzebował. Znali się nie od dziś, ale Whitehorn zdawała sobie sprawę z pozycji Garda w Ministerstwie - a ściany miały uszy, nawet w "Feerii". Niestety, ona była dość barwną personą, a jej towarzysz - był żonaty. Szczęśliwie żonaty, co Perpetua szanowała i podziwiała. W końcu sama była rozwódką. Samotną rozwódką. - Nie ma za co skarbie - machnęła drobną dłonią na podziękowania Garda, kiedy oboje zasiedli na krzesłach. Na szczęście stoliki w wybranej przez nią restauracji były wyciszone zaklęciami - nie bez powodu właśnie tutaj zarezerwowała im miejsce. W liście wspominał o rozmowę w cztery oczy - nie mogła zaprosić go do swojego gabinetu w Hogwarcie, a kupno własnego domu lub mieszkania ciągle odkładała w czasie. - Jak zawsze czarująco dobrze wychowany. Dziękuję, nawet czuję się młodsza, zmiana pracy mi służy - przyjęła komplement mężczyzny ze słodkim uśmiechem. Drobna zmarszczka, zwiastująca zmartwienie wypłynęła jednak na jej czoło, kiedy wręcz odczuła napięcie bijące od Antoniusa. Choć mężczyzna pięknie się maskował, za równie pięknymi słowami. Sięgnęła przez stolik, by dotknąć dłonią jego przedramienia, w pokrzepiającym geście. - Antoniusie, widzę co się dzieje - mruknęła, szczerze zmartwiona. Starała się złapać spojrzenie mężczyzny, bynajmniej nie po to, żeby go czarować. Była na tyle doświadczoną półwilą i na tyle empatyczną osobą, że nie rozsiewała swojego uroku, żeby wpłynąć na innych. Zwłaszcza nie w takich, prywatnych sytuacjach, kiedy została poproszona o wsparcie. - Powiedz, zrobię wszystko żeby pomóc. Bo czyż byłaby Whitehorn, gdyby komukolwiek odmówiła?
Obecność Perpetuy dodawała otuchy nawet skamieniałym sercom, a takowego Antonius nie miał, więc tym bardziej jej wewnętrzny urok sprawiał, że się odruchowo uspokajał. Wymienili się uprzejmościami i choć mogli przejść do swobody, to jednak zachowywał w sobie jeszcze jakąś sztywność. Nie niósł na barkach problemów świata, a jedynie troskę o swoje jedyne dziecko. Skinął jej ostrożnie głową, gdy go pokrzepiła, jednak niestety nie potrafił wygiąć ust w uśmiechu. - Chodzi o mojego i Felicii syna. Finan, rozpoczął w tym roku studia w Hogwarcie. - nie potrafił zdobyć się na obowiązkową pogawędkę o pogodzie, kiedy potrzebował więcej wsparcia. - Źle z nim, Perpetuo i to nie choroba ciała, a obawiam się, że duszy. - zmarszczył brwi, a na jego twarzy pojawił się cień jakichś wspomnień. - Jego depresja powróciła ze zdwojoną siłą. Wywarłem na nim presję, aby odpoczął w ojczyźnie jednak nie utrzymam go w Szwecji zbyt długo, a nie uważam by był gotowy wrócić do Hogwartu - zacisnął usta w bladą linię i gestem zdradzającym zdenerwowanie poprawiał serwetkę na stoliku. Nie oglądał restauracji, wierzył, że kobieta dokonała słusznego wyboru. - Nie chce iść do magipsychiatry. Gdy mu zasugerowałem, że to nic złego zareagował furią. - podniósł na nią wzrok i dopiero wtedy pojął, że na czas mówienia opuścił go na swoje dłonie. - Perpetuo, to dziecko nigdy w życiu nie unosiło się tak destrukcyjnym gniewem. Szalejemy ze zmartwienia i potrzebuję kogoś, kto będzie mieć na niego oko w Hogwarcie. - nie wspominał, że wyczerpał już cały urlop i wszystkie dni wolne i jeśli chciał zachować posadę w Ministerstwie to powinien wracać na stanowisko. Podobnie było z Felicią, bowiem "problemy" z dzieckiem trwały od dokładnie zeszłego roku. - Dlatego poprosiłem ciebie o spotkanie. Tylko ty przychodzisz mi do głowy. - sądząc po jego spojrzeniu nie powiedział jeszcze wszystkiego.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Zmartwienie nie opuszczało oblicza Perpetuy, choć starała się także utrzymywać na wargach pokrzepiający uśmiech. Wiedziała doskonale, że jeśli choć jedna osoba utrzymuje pozytywną aurę - druga prędzej czy później ją przejmie, nawet nieświadomie. To jak z ciepłem - mimowolnie przechodziło na obiekt zimniejszy, kawałeczek po kawałeczku. Tak jak pocieszenie z rąk Whitehorn na ramię Antoniusa Garda. Uważnie wysłuchiwała mężczyzny, nie spuszczając z niego wzroku ani na chwilę. Chłonęła jego słowa, układała w głowie obraz, jaki jej właśnie przedstawiał. A nie malował się on w ciepłych barwach, to musiała przyznać, nawet pomimo swych wiecznych różowych okularów. - Oh Antoniusie... - westchnęła cicho, klepiąc go delikatnie po ramieniu. Miała ochotę wstać i go bezceremonialnie przytulić, a powstrzymała się dosłownie najwyższym wysiłkiem woli. Nie mogła patrzeć jak ktoś tak niemalże usychał ze zmartwienia. Choć sama nie miała dzieci - i wiedziała, że w życiu nie pojmie strachu rodzica o własne dziecko - ale dzięki swojej wrodzonej empatii, potrafiła się wczuć w taką sytuację choć minimalnie. - Furia jest dużo lepsza niż katatonia. - Czy ta kobieta we wszystkim znajdowała pozytyw? - Emocje są bardzo dobre, trzeba je tylko ukierunkować. Odpowiednio. - Wolała jednak nie zadręczać Garda dokładną terminologią katatonii, bo to nie było ani miejsce ani czas. Nie przyszła tu stawiać diagnoz przez pośredników. Widząc, że kelner szykuje się, żeby do nich podejść, uśmiechnęła się do niego przepraszająco i odprawiła gestem. W tym momencie ani ona, ani towarzyszący jej mężczyzna nie przełknęliby nic. - Oczywiście, mogę mieć oko na Fina, ale... - uchwyciła spojrzenie swojego starego przyjaciela, które jej posłał. Bezbłędnie wyłapywała takie gesty. - ... nie mówisz mi wszystkiego, prawda? Można to było nazwać kobiecą intuicją. I inteligencją - zbyt wiele było tu niedopowiedzeń.
Czuł ulgę odnajdując u Perpetuy zrozumienie. Wiedział, że poproszenie kobiety o pomoc będzie najlepszym posunięciem. Skoro nie dane będzie mu pilnować własnego dziecka to chociaż zrobi to ktoś zaprzyjaźniony, komu można zaufać. - Staram się jak mogę pomóc mu je ukierunkować, ale on... - nabrał powietrza do płuc i popatrzył smutno na kobietę. - ... miał za sobą próbę samobójczą. Udało nam się go odratować i uspokoić, ale obawiam się, że pośród negatywnych bodźców znowu zechce to uczynić. Perpetuo, to nasze jedyne dziecko. Nie potrafię nakłonić go do spotkania z magopsychiatrą, który by mu pomógł. Tylko ty przychodzisz mi do głowy. - popatrzył na odchodzącego kelnera i musiał przyznać kobiecie rację - nie wypiłby nic, kiedy gardło miał tak ściśnięte z obaw. - Nie wiem jak to nazwać. Nie chce mi to przejść przez gardło, bo to przecież moje dziecko. - mimo, że adoptowane, to jednak tak mu bliskie jak tylko może być. Postawa kobiety sprawiała, że łatwiej przychodziło się zwierzyć. Gdzieś w głębi umysłu atut jej pochodzenia również był dla niego nadzieją - miała w sobie gen, który zachęcał do zaufania. Nie mówił o tym jednak na głos, aby nie obrazić kobiety; nawet nie chciał się sam do tego przyznawać. Perpetua jest wykwalifikowaną i świetną uzdrowicielką, a jej obecność w Hogwarcie była jedyną możliwością by nie dopuścić do tragedii. - Zdarzają mu się niepokojące zachowania. Nie wiem co oznaczają, ale nie wszystkie pamięta. Wiem, że cierpi ale nie wiem jak mu pomóc. Wiem też, że boi mi się powiedzieć, że kochał swojego przyjaciela. Ma w sobie takie blokady, przez które nie potrafię się przedostać. Stąd moja prośba do ciebie. - podniósł wzrok na kobietę. - Cena nie gra roli. Tu chodzi o życie, Perpetuo i to nie jedno, a wiele. - może jak nie jemu to zaufa Perpetui bez wiedzy, że została poproszona o większą uwagę przez niego? Antonius chwytał się już wszystkiego, a potrafił zapłacić każdą cenę, by ratować psychikę chłopaka przed szaleństwem. Póki co nie przyznawal się sam przed sobą, że chodzi tutaj właśnie o objaw choroby psychicznej. Każdy rodzic będzie temu zaprzeczać tak długo jak tylko to możliwe, a nawet i wybielał zachowania dziecka. Potrzeba kogoś obiektywnego... potrzeba tutaj osoby Perpetui.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Być może ktoś inny poczułby się przytłoczony taką prośbą - dosłownie nadzorowania obcego dziecka... Ale złotowłosa nie czuła się tym w żaden sposób osaczona - sama w końcu, już w liście określiła się jako chętna do pomocy, a kimże by była, kiedy poznając szczegóły zmieniłaby zdanie? Wręcz przeciwnie, nabierała pewności, że to właśnie ona mogła pomóc Gardowi - zarówno seniorowi jak i juniorowi. Zdawała sobie jednak doskonale sprawę, że to będzie wyzwanie. Jedno z większych w jej życiu - ale miała odpowiednie zaplecze, żeby się tego podjąć. I odpowiednie znajomości, żeby w razi czego mieć z kim skonsultować przypadek Finana, jeśli tylko będzie potrzebowała. A zawsze... zawsze jakoś potrafiła dostroić się do innego człowieka. Ścisnęła nieco mocniej przedramię Antoniusa, słysząc o próbie samobójczej jego syna. Na Merlina, jak oni się teraz z Felicią musieli czuć? Co musiał przechodzić biedny Finan, że aż targnął się na własne życie? Paradoksalnie - nie przestraszyła się. Wzbierała w niej tylko determinacja, zwłaszcza w reakcji na spojrzenie Garda, pełne smutku, bezradności. W odpowiedzi na nie, nawet w obliczu tak - zdawałoby się, beznadziejnych - faktów, uśmiechnęła się doń ciepło. Pokrzepiająco, z nadzieją. - Antoniusie, póki są ludzie gotowi pomóc, to nigdy, nic nie jest stracone. A myślę, że nie tylko ja jestem do tego skora. - W końcu młody Gard także musiał mieć przyjaciół. Perpetua go kojarzyła jako nieco nieobecnego, ale uroczego młodego chłopaka. Jako nauczycielka w Hogwarcie - mogłaby bez problemu dojść także do bliskich Finana, jeśli zaszłaby taka potrzeba. A biorąc pod uwagę wszystkie informacje przekazane jej przez jego ojca... taka potrzeba zajdzie prędzej czy później. - Wszystkie mury da się obejść, obojętnie jak długie by nie były. Obruszyła się jednak widocznie, kiedy Gard wspomniał o cenie. Puściła jego przedramię, krzyżując ręce na swojej klatce piersiowej. Rzuciła mu łagodne - ale stanowcze spojrzenie. - Nie obrażaj mnie Antoniusie, nie zwykłam wyceniać ludzkiego życia. - Zwłaszcza takiego, które na dobrą sprawę ledwo się zaczęło. Fin był młody - za młody, żeby stawiać na nim krzyżyk. Podsunęła Gardowi na nowo menu restauracji, a delikatny uśmiech zatańczył na jej ustach. - Fin na studiach mieszka w Hogwarcie, czy wynajęliście mu mieszkanie? Ja sama dopiero co kupiłam dom w Hogsmeade. - Mrugnęła do mężczyzny zachęcająco, starając się nieco rozluźnić atmosferę. - Powiedz mi o nim coś więcej. O nim, nie o jego chorobie. Miała już pewne przeczucia co do przypadku Finana Garda, jednak nie miała zamiaru wypowiadać ich na głos. Antonius był już wystarczająco przygnębiony, a Whitehorn nie zwykła kopać leżących. Ona była tą, która pomaga się podnieść.
Empatia i łagodność Perpetuy faktycznie łagodziła wszelakie bóle i odpędzała smutki. Choć przyszedł na spotkanie stroskany tak w trakcie rozmowy z kobietą łatwiej przychodziło mu rozluźnić się i przestać choć na chwilę niepokoić. Skoro zapewnia, że każdy mur da się obejść to dlaczego miałby jej nie wierzyć? Czy to jej aura czy charyzma? Sam już nie był pewien. - Przyjmij proszę moje przeprosiny. - odezwał się pokornie, gdy obruszyła się jego niejako propozycją zapłaty za pomoc. Domyślał się, że nie zgodzi się na galeony, a więc znajdzie sposób jak inaczej jej odwdzięczyć się za tę gotowość udzielenia pomocy. - Być może potrzeba mu twojej łagodności, Perpetuo. Felicia zawsze była surowa, czasami aż zanadto i może inne cechy, których ja i moja żona nie mamy sprawią, że tobie by zaufał w pełni. Bardziej niż nam. - wyraził swoją nadzieję, bo choć było to przykre to jednak nie mógł tego ukrywać. Syn mu nie ufał na tyle, by powiedzieć bez lęku, że jego przyjaciel był jego chłopakiem. Domyślał się, że obawiał się bardziej reakcji Felicii, ale on... dzisiejsza młodzież miała tak skomplikowane umysły, że nie zaczynał się zastanawiać czy nie jest już aby za stary na to, by ich zrozumieć. Przysunął do siebie kartę menu i od razu złożył zamówienie na pierwsze wymienione danie. Poczekał oczywiście aż Perpetua zrobi to samo. - Aktualnie ma domek w Hogsmeade. Nalegał, aby nie musieć więcej wynajmować lokali w kamienicach. - wyjaśnił i chyba nie rozumiał, że bardzo łatwo przystaje na prośby i nalegania syna. Dają mu to na czym mu zależy, byleby tylko nie wpadł znów w smutek. Być może robił to źle, ale nie wiedział już jak tę sprawę inaczej ugryźć. - Lubi muzykę, to pewne. - nazywanie stanu Fina "chorobą" było ciosem prosto w serce, ale okazał to jedynie zaciśnięciem na moment zębów. - Od jakiegoś czasu zauważyliśmy, że pasjonuje się szlifowaniem zaklęć. Nie wiem skąd u niego nagle taka ambicja, ale jesteśmy z niego dumni, bowiem na końcowych egzaminach nauczania podstawowego otrzymał z zaklęć i obrony przed czarną magią ocenę wybitną. - nawet mu na myśl nie przeszło, że jego własny syn mógłby interesować się nie obroną przed zakazaną magią ale paraniem jej. - Córka mojego starego przyjaciela jest jego przyjaciółką, Claudine Harlow się nazywa. - podał jeszcze tę informację, choć nie był pewien co mogłoby się Perpetui przydać. Wiedział, że Finn nigdy w życiu by mu nie wybaczył tego fortelu, ale nie miał innego wyjścia. Z jego dzieckiem działo się coś złego i musiał sięgnąć po wszystkie metody, aby [strike]go ocalić[/url] mu pomóc zanim nie postanowi na leczenie farmakologiczne choćby i wbrew jego woli.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kobieta machnęła lekceważąco ręką, kiedy Antonius ją przepraszał - nie wymagała przeprosin, w końcu wcale się nie obrażała. Chciała jedynie podkreślić, że akurat jej kręgosłup moralny nie pozwalał na żerowaniu na problemach starych przyjaciół - zwłaszcza, jeśli tyczyły się one dzieci i ich zdrowia. Być może to też jej staż jako uzdrowicielki - była zwyczajnie przyzwyczajona, że często proszono ją o pomoc, nawet jeśli nie mieściło się to w obowiązkach etatowych. I nigdy nie brała za to dodatkowych pieniędzy - nie mogłaby sobie spojrzeć potem w oczy. - Zrobię co w mojej mocy, Antoniusie - zapewniła mężczyznę, sięgając po drugie menu, by samej coś w końcu wybrać - ku wyraźnej uciesze kelnera, który kręcił się wokół nich. Rzuciła Gardowi łagodne spojrzenie znad kart, uśmiechając się na wspomnienie o swoim usposobieniu. - Być może to dlatego, że sama nie jestem rodzicem. - Choć akurat z tego dumna nie była. - Nie potrafię podejść do dzieci tak surowo. Zawsze byłam bardziej... koleżanką. Miejmy nadzieję, że i Fin mnie tak odbierze. Prawda była taka, że nigdy jednak nie próbowała specjalnie odgrywać "przyjaciółki nastolatków" i specjalnie wgryzać się do środowiska młodych. Zawsze była sobą - dla wszystkich tak samo serdeczną, ciepłą i wyrozumiałą Perpetuą. I wszystkie pokolenia właśnie taką ją akceptowały. - Mieszka sam...? - zaniepokoiło ją to, co odmalowało się na jej gładkiej twarzy. Pierwszy raz sięgnęła po mały notatnik ze swojej torebki i jedno ze swoich szmaragdowozielonych piór. Przesunęła je w kierunku Garda, stukając paznokciem w okładkę. - Zapisz mi jego adres, proszę. I... - może nieco infantylnie, ale sięgnęła przez stół, żeby strzelić urzędnikowi delikatnego pstryczka w nos. - ... nie marszcz się tak na słowo "choroba". To normalne, ludzkie i do wyleczenia. Wszystko w jej ustach wydawało się naprawdę proste - ale czy właśnie nie tego potrzebował jej stary przyjaciel? Oswojenia z tymi strasznymi słowami? Z uwagą wysłuchiwała słów Garda, kiwając ze zrozumieniem głową i kompletnie nie dając po sobie poznać, że nieco ją jego punkt widzenia niepokoił. Nagła ambicja na punkcie zaklęć i OPCM...? Być może faza maniakalna. Z drugiej strony - Antonius znacznie więcej uwagi poświęcał takim kwestiom jak oceny i jakże typowe co ludzie pomyślą. Nie chciała jednak pouczać rodzica - samemu nim nie będąc. Zwłaszcza, że nie po to Gard po nią posłał - jeśli będzie musiała, poruszy ten temat w przyszłości. Bo to na pewno nie było ich ostatnie spotkanie. - Harlow... - mruknęła sama do siebie, odnotowując to nazwisko w swoim umyśle. Najpierw będzie musiała właśnie z nią porozmawiać - dobrze mieć sprzymierzeńca w tak delikatnej sprawie. A dziewczyna wiedziała o Finie na pewno więcej - niż jego własny ojciec, co z przykrością nawet Perp zauważyła. - Myślę, że póki co mam wszystko, co jest mi potrzebne - oznajmiła, nie chcąc bardziej naciskać na mężczyznę. I tak zdawało się, że powiedział jej o wiele więcej niźli chciał. Ona sama musiała te uzyskane - i dostrzeżone - informacje na spokojnie przetrawić. I być może skonsultować. - Kontakt listowny Ci odpowiada, Antoniusie? Zadając swoje ostatnie pytanie - uśmiechnęła się do mężczyzny promiennie, jakby chcąc jeszcze mu podkreślić, że wszystko będzie dobrze. Odpowiednie nastawienie to już połowa sukcesu.
- Myślę, że to bardzo możliwe. Łatwo zjednujesz sobie ludzi i oboje wiemy to nie od dziś. - i nie miał na myśli tylko jej uroku ale też fakt, że wykazywała się niebywałą łagodnością, a w dodatku regularnie miała styczność z młodzieżą i potrafiła z nimi rozmawiać. Może Finan zechce zwierzyć się i otworzyć przed kimś z zewnątrz bez obaw o jego reakcję? Jeśli Perpetua zdziała cuda - a stary Antonius doskonale zdawał sobie sprawę, że dałaby radę - to będzie jej dłużnikiem do końca swojego życia. - Dokupił sobie skrzata domowego, a więc całkowicie sam nie mieszka. - sprostował, wszak skrzaty to istoty, które wymagały oddzielnej uwagi. Być może to po nim Finn nie traktował ich z taką życzliwością jak powinien, ale to nie zostało przez nich zauważone. Zapisał na kartce dokładny adres syna i zastanawiał się jak wszystko to będzie wyglądać. Całkowicie zapomniał wspomnieć kobiecie o tym, co się działo z domem syna na początku lutego. Ten istotny detal wypadł mu z głowy, ale równie dobrze może to być aura Perp, na którą stety bądź niestety był podatny. Potrafiła rozproszyć myśli, mimo że miał je naprawdę ułożone. Nie potrafił uśmiechnąć się, gdy próbowała go oswoić z nazwą "choroby". Przeszli piekło z kagonotrią i stąd jego uprzedzenia. Jego syn nie mógł być w pełni szczęśliwy przez jakieś "choroby", a to wywoływało w Antoniusie naprawdę spore pokłady ojcowskiego gniewu. Wyprostował plecy i posłał kobiecie oszczędny uśmiech, aby nie uznała, że ją zlekceważył. Ot, po prostu to go dotknęło i nie miała na to wpływu. - Oczywiście, jak najbardziej kontakt listowny jest mi na rękę. - powinien wspomnieć o tym zabiegu Felicii, bo tak się składa, że choć mówił w swoim i żony imieniu to nie wtajemniczał jej we wszystko. Co tu dużo mówić, nie wypuściłaby go na tak długą rozmowę sam na sam z tak piękną kobietą. Podziękował uprzejmie za przyniesione dania i po kulturalnym życzeniu smacznego mogli przystąpić do posiłku. Zjadł jeden kęs i odkrył, że był naprawdę głodny. - Gdyby się nie udało to biorę pod uwagę zasięgnięcie porady u... magipsychiatry. - odezwał się już w trakcie trwania posiłku. - Wierzę jednak w twoje czyny, Perpetuo. Masz nieposzlakowaną opinię, a więc tym mocniej wierzę, że uda ci się do niego dotrzeć w taki sposób w jaki ja i moja żona nie potrafimy.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
— Taki mój... urok — rzuciła półżartem-półserio, uśmiechając się delikatnie na komplement zasłyszany od Antoniusa. Kolejny już w czasie tej rozmowy. Mile łechtało to jej ego - zwłaszcza, że epitety zasłyszane od Garda ani razu nie dotyczyły jej wyglądu. W tej materii aż za dobrze zdawała sobie sprawę o stanie rzeczywistości. Krew nie woda. Była jednak półwilą i nie mogła się tego wyprzeć - magia krążąca w jej żyłach przemawiała sama za siebie. Szczęśliwie, że potrafiła ją - i niemal przypisaną jej gwałtowność charakteru - opanować; wszystko, by pozostać taką, jaką w istocie była. — Skrzat domowy to jednak nie jest idealne towarzystwo dla młodego mężczyzny. Na pewno nie jako jedyne towarzystwo... — rzuciła, nieco zamyślona, przyjmując od mężczyzny karteczkę z dokładnym adresem młodego Garda. Nie, żeby uważała skrzaty domowe za stworzenia niegodne towarzystwa ludzi, nic z tych rzeczy! Znała jednak ich - niestety, w lwiej większości - złamaną i pokorną naturę, co nie czyniło z nich najlepszych interlokutorów. I choć postać Zgredka niejako wpłynęła na postrzeganie skrzatów domowych - większość czarodziejów dalej traktowała je... gorzej niż inne humanoidalne gatunki. Zastanawiała się w tym momencie - jak do swojego skrzata podchodzi Finn, skoro miał już za sobą próbę samobójczą... Miała jedynie nadzieję, że nie przekuł autoagresji w sadyzm. — Zostańmy więc przy listach. Jeśli tylko będziesz miał chwilę czasu, umówimy się na kolejne spotkanie. — powiedziała, z wdzięcznym skinieniem głowy przyjmując od kelnera zaserwowany posiłek. Łypiąc spod złotych loków obserwowała jak Antonius zabiera się do jedzenia - z satysfakcją odnotowując, że w istocie, odrobinę napięcia zeszło z mężczyzny, pozwalając mu przynajmniej normalnie przełykać. — Sama będę się konsultować z magipsychiatrą — przyznała, biorąc kęs duszonej plumpki, uprzednio maczając obficie kawałek ryby w sosie. Słodki smak miodu rozciągnął się na jej języku, powodując nieco rozanielony uśmiech. — Możesz o tym nie wiedzieć Antoniusie, ale pół życia byłam przez jednego z najlepszych protegowana. Bezpośrednie wysłanie Fina do magipsychiatry... mogłoby okazać się zbyt drastycznym krokiem. Dla niego. Uniosła spojrzenie na mężczyznę, przekrzywiając nieco głowę i pozwalając by zbłąkany złoty kosmyk opadł jej na czoło. — Dziękuję za wiarę we mnie, Antoniusie. Reszta wieczoru zeszła im na dość niezobowiązującej, swobodnej rozmowie - a przynajmniej Perpetua starała się zachować właśnie taką atmosferę, opowiadając anegdotki i promieniując pewną siebie, uspokajającą łagodnością, przy której zmartwiony o swojego syna ojciec mógł choć przez godzinę wyprostować się i odetchnąć nieco głębiej.
List od Egona może nie był zaskoczeniem, ale nazwać go można było przyjemną niespodzianką. Musiała odetchnąć, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak przeciążona była jej głowa, szczególnie od poznania problemu Aleksandra, który uparcie bronił się przed najprostszym rozwiązaniem. Nie mogła też narzucać się Trice, która z pewnością tonęła w małżeńskich obowiązkach, być może pracując nad przedłużeniem rodu w poczcie czoła. Uśmiechnęła się mimowolnie pod nosem, kręcąc głową do własnych myśli w momencie, gdy jej stopy dotknęły chodnika. Dawno nie była w Londynie, trudno więc było powstrzymać się przed rozejrzeniem dookoła, skrzywić odrobinę na chwilowy odór spalenizny, który wpadł jej do nosa. Poprawiła materiał eleganckiego płaszcza i ruszyła w stronę wybranej przez niego restauracji. Chociaż wiedziała, gdzie lokal się znajdował, nigdy w nim nie była. Patrząc na zegarek, nie była spóźniona, a Egon już czekał w środku. Dostrzegła go niemal natychmiast przez blond czuprynę, smukłe ramiona, a przede wszystkim wzrost. Górował na krześle nad połową klientów. Podeszła do zajmowanego przez niego stolika, obdarzając go pociągłym spojrzeniem, aby następnie nachylić się i ucałować jego polik na przywitanie. Szybko jednak uciekła ze strefy osobistej mężczyzny, zsuwając płaszcz i przewieszając go na oparciu krzesła, a zaraz na nim torebkę. Zajęła miejsce, zakładając nogę na nogę, a dłonią zgarnęła rude pukle na bok, pozwalając im opadać swobodnie i zwijać się w loczki. - Dobrze Cię widzieć. -zaczęła swobodnie, układając dłonie na swoich kolanach. Stuknęła paznokciami w kolana, przesuwając karmelowymi tęczówkami po wnętrzu restauracji. - Nie jesteś wymagający w kwestii mandarynek. Muszę jednak przyznać, to było.. Urocze. Dodała nieco ciszej, pozwalając sobie na odrobinę westchnięcia oraz łagodniejszy niż zwykle wyraz twarzy.- Wszystko w porządku? Zapytała, gdy jej oczy napotkały jego po chwili milczenia, mając już w głowie cały obraz pomieszczenia, w którym się znajdowali.
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Pisywał czasem do niej listy zupełnie o niczym. Pytał, czy już o czymś dziś marzyła, w związku z ich rozmową dawno temu na parapecie obserwatorium astronomicznego. Przyjechał do Anglii wcale nie tak dawno temu, a mając za towarzystwo panienkę Lanceley wydawało mu się, jakby z dnia na dzień czuł się tu coraz bardziej na swoim miejscu. Czy to rzeczywiście mogło być, czy to rzeczywiście było jego miejsce? Przechadzając się ulicami Londynu nie umiał stwierdzić jednoznacznie, czy miasto to przekonało go w końcu do siebie, czy każdy jego zakamarek po prostu przypominał mu chwile spędzone w zacnym towarzystwie tej garstki ludzi, którą tu poznał. Nie był przecież nigdy samotnikiem, łatwo zjednywał sobie ludzi i zyskiwał znajomości, to rodzinna tragedia wpłynęła na jego dystans do nowego miejsca, a chwilowa błogość bycia anonimowym pozwoliła zapomnieć o powodzie, dla którego się w tej Anglii znalazł na pierwszym miejscu. Spacerem, jakojako że nie znosił się teleportować, dotarł na miejsce chwilę przed czasem umówionego spotkania, akurat na tyle, by znaleźć wolny stolik gdzieś na uboczu i zamówić jakieś dobre, lekkie wino. Pomyślał w zasadzie, że dzisiejszego dnia w końcu sam podzieli się z Nessą czymś intymnym, a nie jedynie będzie próbował obrać ją ze skórki starych przyzwyczajeń. Kiedy pojawiła się w restauracji podniósł się z miejsca, by szarmancko odstawić jej krzesło, chwycił jeszcze jej płaszcz, nim ten opadł na oparcie i machnięciem różdżki posłał go na wieszak pod ścianą, tuż obok swojego. Muśnięcie jej skóry i świeży aromat perfum wybudził go ostatecznie z pełnego wewnętrznych rozterek zamyślenia, a na usta, pomimo lekko zmarszczonych brwi, wypłynął uśmiech. - Tu się mylisz. - usiadł zaraz po tym, kiedy ona zajęła swoje miejsce- Jestem bardzo wymagający w kwestii mandarynek. W końcu to moje ulubione owoce. - puścił jej oko. Kelner pojawił się z kieliszkami i winem, napełnił naczynka i pozostawił klientów z kartami, by mogli wybrać sobie czym się dziś pysznie najeść. - Tak, wybacz. - potrząsnął głową, po czym potarł palcami czoło. Często krzywił się z powodu ćmiącej bez ustanku migreny- Taki już mój urok, zaraz mi przejdzie. - westchnął, miał taką nadzieję. Leki działały coraz słabiej, a Salazar wciąż nie odzywał się z przepisem abuelity na ten cudowny, meksykański eliksir, który pomagał jak nigdy wcześniej nic innego. Wziął w rękę kieliszek, kiwając zachęcająco głową. - Jak Ci minął dzień? - zapytał ze szczerym zainteresowaniem, wpatrując się w nią z taką uwagą, jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Zawsze interesowało go, co powie, czym się zajmuje, co ją trapi, a co bawi. Im więcej słuchał o niej, tym mniej zwracał uwagę na własny dyskomfort.
Egonowe pergaminy były tymi, które skutecznie dawały jej odpocząć od pracy czy zaklęć. Nie szukał pomocy, korepetycji, odpowiedzi. Pisał jej o wszystkim, jak i o niczym, sprawiając tym samym, że poniekąd wędrowała myślami do dawnych, szkolnych lat. Pełnych beztroski. Przypominał jej to, a wręcz zdawał się uosobieniem takowych. Zawsze mu odpisywała, starając się w te luźne wymiany myśli, słów, nie angażować tematów poważnych. Był jej odskocznią, chociaż nazywanie go w ten sposób wydawało się Nessie naprawdę paskudne. Nie miała jednak pojęcia, co tak naprawdę działo się w odmętach jego głowy. O jego bólu, tragedii, darze. Wszystko to maskował uśmiechem i całkiem innymi emocjami, jakby chcąc od tego uciec — pewnie tak by pomyślała, wiedząc. Ludzie często byli samotni w tłumie, a Egon umiał zjednywać sobie ludzi, jak mało kto. Miał mnóstwo tego czegoś, czego ona zdecydowanie nie miała. Jej myśli zostały jednak stłumione Londyńskim gwarem, a spojrzenie wyruszyło w poszukiwaniu wybranej przez niego restauracji. Wywróciła oczyma, siadając na krześle przy wybranym przez niego stoliku, komentując tym samym wzmiankę o wybredności. Zlustrowała go spojrzeniem, jakby chcąc upewnić się, że z największym fanem jednego z cytrusowych owoców było w porządku, zanim rozejrzała się po restauracji, chcąc być może domyślić się, czego mogła spodziewać się w karcie dań. Wyglądał na bledszego niż zwykle, co nie umknęło jej uwadze. Nie pytała jednak, wzdychając bezgłośnie i dziękując skinięciem głowy barmanowi, aby następnie zerknąć na wybrane przez niego wino. - Nie mam czego. - odpowiedziała ze spokojem, nawiązując do wykonanego przez niego gestu. Bóle głowy były utrapieniem, a co dopiero migreny. Otworzyła kartę, przesuwając po znajdujących się tam pozycjach, zdając sobie sprawę, że kompletnie nie miała pojęcia, co zjeść. Na nic szczególnego nie miała ochoty, a i większości zwyczajnie nie próbowała. - Jeśli nie przejdzie, to gdy zjemy, odprowadzę Cię do domu. Nie będziesz się męczył w tym harmidrze. Dodała tonem, który sprzeciwy znosił raczej słabo, być może odrobinę nauczycielskim, co Nessa od pewnego czasu miała w nawyku. Tkwiła tam jednak też nuta zwykłej troski, bo przecież nie było potrzeby, żeby skazywał się na siedzenie w bólu w tym hałasie, który nawet przez muzykę i okna, przebijał się z ulic tętniącego życiem miasta do środka restauracji. - Hmm.. Chyba tak, jak zwykle? Mruknęła w odpowiedzi, odkładając kartę i jego śladem łapiąc za kieliszek, podniosła na niego spojrzenie. U niej naprawdę niewiele się działo, dni wrzały od monotonii i tych samych wydarzeń. Miała pełną kontrolę nad swoją rutyną, była jej bezpieczną strefą. Widząc jednak wyraz jego błękitnych oczu, wydała z siebie ciche mruknięcie świadczące o głębszej analizie ostatniej doby. -Zirytowały mnie nowe wytyczne od Pani Dyrektor i zapewne Ministerstwa. To jednak nic. A jak Twój dzień? Zapytała, wysuwając dłoń i stukając swoim kieliszkiem o jego dla niemego toastu za spotkanie. Następnie upiła trochę zimnego wina, zastanawiając się, jaka nuta smakowa w nim dominowała.
Egon Franke
Wiek : 28
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 198
C. szczególne : charakterystyczny, niemiecki akcent
Sam jej widok, nawet kiedy marszczyła nos i brwi, sprawiał mu przyjemność. Tak jak on był jej odskocznią - ona była jego. I tak jak ona nie chciałaby go odskocznią nazywać, tak i on wolałby tego określenia uniknąć. Może więc pora, by dwie mądre głowy wymyśliły inną zupełnie terminologię dla tej ich relacji pachnącej mandarynką i smakującej eliksirami na ból głowy? Był w zasadzie samozwańczym mistrzem maskowania swojego dyskomfortu, choć właściwie nie robił tego z podobnych pobudek, jak Nesa ukrywająca swoje emocje. Egon przez większość swojego życia był otwartą książką, jego wrodzona arogancja nie pozwalała mu specjalnie na oglądanie się, czy ekspresje jego emocji wywołują w kimś dyskomfort. Kiedy był zadowolony - uśmiechał się, kiedy nie był - dawał to odczuć. Kwestie jednak przeklętych migren, daru jasnowidzenia i jego winy w tym wszystkim, śmierci jego matki, wydawały mu się takimi, na które nikt nie ma wpływu - zupełnie odmiennie od nastroju. Są przecież w życiu rzeczy i sytuacje, które zależą od naszych relacji z innymi i od tego jak rozumiemy ich intencje i na co im pozwalamy, a są rzeczy, które są tylko naszym brzemieniem, którego nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy podać nikomu innemu. Ach, gdyby mógł komuś oddać swój przeklęty dar. - Będzie mi miło, jeśli i tak mnie odprowadzisz. - uniósł jeden kącik ust - Mogę symulować, że się bardzo źle czuję, jeśli to uspokoi Twoje sumienie. - położył dłoń na piersi, tym samym dając do zrozumienia, że obiecuje zachować się odpowiednio do potrzeby rudowłosej. Pociągnął łyk wytrawnego, jasnego wina. Miało bardzo charakterystyczny, nieco drzewny aromat i smak kwaśności południowo-francuskich winnic. Jedno z jego ulubionych, niestety nie był sommelierem, żeby się na winach znać. Jak na prostego barbarzyńcę przystało - jak mu smakowało, to było dobre, jak nie to nie. A czy drogie? Czy tanie? Język chyba nie był w stanie nauczyć się, jak smakuje cena. - O nie! - powiedział, kręcąc głową i bezmyślnie przeglądając kartę dań - Dlaczego? - dopytał, w końcu Nessa zazwyczaj o swojej pracy wyrażała się raczej w pozytywnych słowach, nawet, jeśli działo się w niej coś złego.- Dla mnie to, co Cie spotyka, to nie jest 'nic' - uśmiechnął się miękko - Jeśli chcesz, powiedz mi. Bardzo chciałbym usłyszeć, co się stało. - zerknął na nią znad menu zachęcająco. Czytał w kółko jedną pozycję jakiegoś dziwnego specjału z owocami morza, nie mogąc skupić się na daniach, tak zaprzątnięty, jak zwykle zresztą, był poświęcaniem całej swojej uwagi panience Lanceley. - W porządku. - kiwnął głową w odpowiedzi na jej pytanie - Dostawa nowych... - urwał, zerkając na nią, znał bowiem jej praworządność i chyba dyskutowanie o sprowadzaniu nielegalnych artefaktów nie powinna być czymś o czym gawędzi się z Nessą przy obiedzie. Uśmiechnął się jednak wesoło- ...produktów do sklepu okazała się być opóźniona na granicy Mongolii i Rosji. W związku z tym mam dwa dni wolnego. - kiwnął lekko brwiami - Rozważam zmianę branży. - dodał od niechcenia.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Nie bywał w tych okolicach i nie orientował się w tutejszych restauracjach czy barach. Po prawdzie gdyby to on miał wybierać lokal, nie przyszłoby mu do głowy szukanie czegoś w Londynie, tylko pewnie Hogsmeade, albo od biedy Dolina. Nie wiedział czego się spodziewać, bo i nie znał preferencji panny Wickens, ubrał się tak jak zwykle z nadzieją, że będzie to wystarczająca elegancja dla preferowanego przez nią miejsca. Usiadł przy stoliku w głębi pomieszczenia, pomiędzy gęstymi gałązkami, kwitnącymi mimo paskudnej pogody na zewnątrz. Czuł się odrobinę nie na miejscu, wydawało mu się bowiem, że to jest wyjątkowo szykowne i niekoniecznie przystępne na studencką kieszeń miejsce, ale nie zamierzał kręcić nosem - w końcu chciał zrekompensować dziewczynie trudy, jakie musiała przecierpieć w jego towarzystwie, a i wdzięczny był, że obeszło się bez mandatów czy wpisów do akt. Usiadłszy przy stoliku przyjął od kelnera karty, jednak z zamówieniem zaczekał na przybycie swojej towarzyszki, chciałby powiedzieć: niezobowiązującej randki, ale wydawało się, że wybrana dama nie była skłonna do takich przelotnych romansów, co Kane osobiście uznał za wielką stratę, ale też nie należał do dzieciaków narzucających się komukolwiek z czymkolwiek. Podejrzewał zresztą, że to mogła być jej odruchowa taktyka, wyglądała na ślicznotę, która jest adorowana bez przerwy, może po prostu spławiła go jak każdego podrzędnego gówniarza. Choć wydawała się trochę speszona ich ostatnim spotkaniem. Przejrzał menu w oczekiwaniu na nową znajomą z zainteresowaniem rozglądając się po wystroju Feerii. Niektóre z bogato zdobiących lokal gatunków roślin był nawet w stanie rozpoznać, inne były kompletną zagadką, kusząc go, by dziś na wieczór odłożyć jednak opasły tom o rytualnych strojach tybetańskich mnichów i wziąć jakiś zielnik roślin egzotycznych.
Dokończyła rozczesywanie włosów przed wyjściem z domu. Spieszyła się, bo dopiero co skończyła osiem godzin pracy, była szalenie wręcz głodna i musiała jeszcze do tej całej restauracji trafić. Nienawidziła się spóźniać. Ariadne nie poświęciła więc wiele czasu na fryzurę czy makijaż, ale włożyła za to czarną, krótką sukienkę ze złotymi zdobieniami, którą bardzo lubiła. Zaraz potem za pomocą teleportacji pojawiła się przy lokalu. Wbiegła niemalże do środka, choć nawet o minutę się nie spóźniła. Młodzieniec przybył pierwszy i dość szybko zdołała go odnaleźć przy jednym ze stolików. Trochę dziwiła się, że po jej odmowie co do randki nie uniósł się dumą i i tak przystał na propozycję zwykłego spotkania. Absolutnie zwykłego, a mimo to już czuła, że żołądek ściska jej coś więcej niż głód. Przywitała chłopaka delikatnym przytuleniem, jeśli na to zezwolił. Nie miała pewności czy takie powitanie było odpowiednie. Stres u Ariadne potrafił objawiać się w przeróżny sposób. Czasami nienaturalnie milkła, odpowiadając rozmówcy głównie lekkimi uśmiechami bądź skinieniami głowy, ale poza tym - ciszą. Teraz pojawił się przeciwny symptom. Oba niekoniecznie uznawała za coś złego. Wolała to niż notorycznie pocące się dłonie, z którymi miała duży problem w ciężkich do zniesienia sytuacjach. Na szczęście spotkanie z Basilem się do nich nie zależało! Nawet trochę się ekscytowała, ale chyba głównie dobrym jedzeniem. Nabrała przemożnej ochoty, aby nie zachowywać wszystkich myśli dla siebie. Pozwoliła im wybrzmiewać, dlatego od razu na początku spotkania zaczęła rozmowę. - Tak się kończy, kiedy miejsce wybiera osoba nieznająca Wielkiej Brytanii ani trochę. - szepnęła żartobliwym tonem, pod którym jednak kryło się szczere przesłanie. Jedyne co w Londynie zdążyła dobrze poznać to trzecie piętro w budynku Ministerstwa Magii. Bywała w kilku ciekawych miejscach, ale każde miasteczko czy zakątek dalej były bardzo obce dla Amerykanki, która parę miesięcy temu pierwszy raz postawiła stopę na angielskiej ziemi. Ostatnie tygodnie żywiła się w naprawdę słabej jakości barach, bo po prostu praktycznie nie miała pieniędzy. Ale wstydziłaby się wybrać coś takiego. Odszukała na wizzbooku najpopularniejsze restauracje i wybrała pierwszą lepszą, bardzo zachęcona zdjęciami z roślinnością. Uwielbiała wszystkie kwietne dekoracje. - Za rogiem jest świetna budka z hot dogami, jakby jednak... - wybąkała nieśmiało. Ariadne zdecydowanie uznawała się za elegancką osobę, zawsze zadbaną i dobrze ubraną. Mimo to tak wysokie progi znacznie ją peszyły. Wickens żyła długo w poczuciu bycia gorszą od czystokrwistych czarodziejów i do tej pory czasem odzywała się w niej ta okropna myśl, że choćby nosiła najpiękniejsze suknie dalej będzie dla niektórych brudna niczym robak. Dziewczyna usiadła naprzeciwko Basila, zerkając na niego trochę pytająco, bo może on czuł się tutaj jeszcze gorzej, a po co się męczyć? Niedużą torebkę odłożyła obok swojego krzesełka.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Kiedy jego towarzyszka pojawiła się w lokalu, wstał od stolika i przywitał się z nią z uśmiechem. Zaprosił ją do zajęcia miejsca gestem, choć odpuścił już odsuwanie krzesełka, w końcu kobieta odmówiła randki, a on nie chciał wyjść na nadgorliwca, który z nie-randki próbuje takową zrobić. Kiedy znów usiedli pokiwał głową na jej słowa. - Bez wątpienia miejsce ciekawe. - uniósł brwi, raz jeszcze rozglądając się po wszędobylskim zielsku- Nawet nie wiedziałem o jego istnieniu. - kelner, widząc, że zapowiedziane przez Kane'a towarzystwo już się zjawiło, przyniósł im karty dań i mogli się w końcu zapoznać z tym jakie smakołyki były specjalnością tutejszego szefa kuchni. Starał się nie zachować jak ostatni menel i nie od razu odwrócić na stronę z alkoholami. Uniósł na nią zaskoczone spojrzenie. - Hm? - zmarszczył lekko brwi. Osobiście nie miałby nic przeciwko opchaniu się hot-dogami i zrobieniu ćwiartki w parku, ale Wickens nie wyglądała na taką, której tego typu rozrywki mogły się spodobać, dodał więc tonem niemal zmartwionym- Nie odpowiada Ci tu? - w końcu sama wybrała lokal. Czyżby jednak nie lubiła kwiatów? A może w menu nie było jej ulubionych dań? Nie znał kobiety ani trochę, sprawiała wrażenie dystyngowanej damy, lubiącej przegrzebki i szampana z rana, co mogło być ciekawym kontrastem. On za to, jako czystokrwisty czarodziej, najbardziej lubił być nafuranym w deszczu, brodząc po kolana w błocie i nie wiedzieć co się dzieje na świecie dookoła. A jak jeszcze zarobi od kogoś w mordę po drodze, to już w ogóle wieczór 10/10. - Jeśli wolisz hot-dogi, możemy iść. - uśmiechnął się lekko - Choć tam na pewno nie uświadczysz takich roślin, jak hosta funkia. - wskazał na krzaczek, który rozrastał się nieopodal jej krzesełka- White feather, nie kwitną o tej porze roku. - zauważył zachęcająco, bo wydawało mu się zresztą, że pasuje do niej akurat ta roślinka.
Przywitała uprzejmie kelnera, zwracając uwagę na jego idealnie skrojony uniform i włosy, których nawet jeden kosmyk nie zdołał wykręcić się w tę stronę, w którą nie powinien. Krótkie zerknięcie na mężczyzną pozwoliło również ogarnąć pobieżnie tło, a dokładniej resztę klienteli Feerii. Wyglądało na to, że chadzała tu na posiłki cała śmietanka towarzyska Londynu. Pasowali więc tu jak ananas do pizzy. Nim zdążyła choćby zerknąć na menu, usłyszała zmartwiony głos towarzysza. Źle się zrozumieli, to jasnowłosa podejrzewała, że może czuć się w tej restauracji niekomfortowo. - Och, tutaj jest cudownie. - zapewniła. Najwyraźniej chłopakowi odpowiadały te klimaty, więc Ariadne nie zamierzała go stąd bez powodu wyciągać. Nie czuła się tu przeciez źle. Zwłaszcza że otoczenie roślin niesamowicie dziewczynę relaksowało. Zszokowała się, kiedy Basil wspomniał o hoście funkii. Zamrugała i otworzyła na chwilę usta, wpatrując się w młodzieńca z ożywieniem. I już jej zaimponował. - Przepiękne liście. - przyjrzała się roślinie z uwielbieniem, widząc w niej cud natury, który zasługiwał na admirację. Właściwie to i na pokrzywę przy płocie Ariadne potrafiła tak patrzeć. - Lubię opiekować się roślinami. Ostatnio wyhodowałam drzewko wiggen w moim ogródku. - przyznała, bo czuła znacznie większą odwagę, gdy Basil pierwszy wyraził zainteresowanie zielarstwem. Złapała czym prędzej kartę dań, która trochę powalała grubością. Podawali tu do jedzenia chyba wszystko, co można sobie wymarzyć. - Merlinie, jaki wybór - skomentowała z zachwytem, natychmiast mając ochotę na wypróbowanie jakichś trzydziestu pozycji, oczywiście naraz. Brzuch zaburczał głośno i Ariadne odchrząknęła trochę zawstydzona tym odgłosem. - Merlinie, jakie ceny. - dodała zaraz znacznie mniej podekscytowanym tonem. Niedawno wzięła taki kredyt, że jej konto na dłuższy czas zostało brutalnie wyzerowane. Wszystko po to, aby móc mieszkać w upatrzonym domu w Dolinie Godryka, gdzie Wickens podejrzewała, że spędzi resztę swoich dni. Teraz bardzo powoli odbudowywała uszczuplony majątek, który nigdy nie był wcale jakiś pokaźny. Ale... Niedługo wypłata. Może sobie ten jeden raz pozwoli zaszaleć i czerpać radość z czarodziejskich kulinariów. - Wybierz mi danie główne, a ja wybiorę Tobie. - zaproponowała nagle z nutą łobuzerskiego spojrzenia. Kiedy kelner się zjawił, przede wszystkim na początku poprosiła o duże smocze espresso, bo potrzebowała kawy.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Zaśmiał się jakoś lekko, nie kpiąco, bardziej z rozczuleniem na ten jej zachwyt. Ostatni raz widział takie wzruszenie, jak przyniósł Carly magiczne pisaki do kolorowania ciastek. - Skoro tak, to zostajemy. Hot-dogi następnym razem. - zarządził, a na myśl o hot-dogach zaraz zaburczało mu w brzuchu, jakby jego żołądek komunikował się z jej żołądkiem na tych samych falach radiowych. Bazyli czytał dużo książek, a od zawsze wolał te z obrazkami. Obrazki głównie miały zielniki i podręczniki do eliksirów, więc jeśli chodziło o rozpoznawanie roślin, szło mu to wcale nie najgorzej. Rośliny w końcu były lepsze od zwierząt, jak umierały to ich nie bolało. - O proszę - skomentował jej popis zielarski- Jak byłem mały, to z magicznej jarzębiny robiłem siostrze korale, żeby chroniły ją przed atakami magicznych stworzeń, takich jak gnomy w ogródku. - powiedział odsłaniając przed nią skrawek swojej przeszłości jakoś tak zupełnie bezmyślnie, w trakcie przeglądania menu. Pokiwał głową twierdząco, bo wybór był ogromny, a on sam nie wiedział co połowa z tych dań proponuje. - Nawet nie wiem jak większość z tego przeczytać. - parsknął - Rokfor radikkijo perkelt? - uniósł brwi - Koku o wan? - by zaraz je zmarszczyć. Nie miał zamiaru udawać kogoś, kto w takich bajeranckich restauracjach jadał na co dzień i odróżniał merlota od cabernet sauvignion, ale raz na jakiś czas można sobie pozwolić na szaleństwo. Uśmiechnął się na propozycję Ariadne. - Dobra, ale jak będzie to coś dziwnego, to reklamacji nie przyjmuje. - podłapał pomysł - To ja wybieram Tobie... bouillabaisse i comber flambirowany w armaniaku. - prawie połamał język na tych daniach, ale wybrał te, które wydawały się nie być zrobione z koziej dupy, odpadów gastronomicznych ani wyciągu z pędzistolca. - Napiłbym się lemoniady, ale nie wiem czy serwują tu takie prostackie napoje. - mruknął w sumie bardziej do siebie, kartkując obszerne menu.
- O, ale fajnie. Zawsze mnie ciekawiło jak wygląda dzieciństwo w czarodziejskim świecie. - przyznała od razu, dopiero po chwili nieco zawstydzając się, że otwarcie wyjawiła, że ona jako dziecko o magii wiedziała tylko z mugolskich bajek. Magiczne stworzenia, zaklęcia, przedmioty, rośliny... To nie istniało w życiu Ariadne do czasu stania się jedenastolatką, a to już trochę po dzieciństwie. - Lataliście na małych miotełkach? - dopytała z nieudolnie skrywanym zainteresowaniem, bo o tym słyszała wiele razy, ale właściwie nigdy nie miała okazji spytać czy to fakt. Ariadne wyobraziła sobie malutkiego Basila z siostrzyczką i ten obraz w jej głowie był szalenie uroczy. Wickens również nie potrafiła przeczytać nazw wielu potraw z menu. Zachichotała cicho, widząc zmarszczone brwi i minę chłopaka, który pewnie przywoływał właśnie przypadkowo jakiegoś demona. Ariadne pokiwała z uznaniem głową na dania, jakie przyjdzie jej zjeść. Bardzo pozytywnie pochodziła do próbowania nowości w kuchni. Wskazała Basilowi inną część obszernego menu. - Lemoniada ogórkowa, lemoniada z miodem, lemoniada z pomarańczą i kardamonem, lemoniada z limonki z miętą... - przeczytała tylko kilka pozycji i uśmiechnęła się do Basila. - Myślę, że Ty, mój drogi towarzyszu, do tej lemoniady na przystawkę skosztujesz rihaakuru z nadziewanymi masroshi. Danie główne toooo stek z kołkogonka w bąbelkowym musie. Próbowała nie myśleć jakie niebotyczne ceny widniały przy tych wymyślnych daniach, których nawet nie umiała sobie wyobrazić. Na pewno ich kubki smakowe dzisiaj rozpłyną się w prawdziwej rozkoszy. Raz na jakiś czas wręcz trzeba się było porozpieszczać. Kontynuowali rozmowę tylko chwilę w oczekiwaniu na dania, które pojawiły się naprawdę błyskawicznie. Ariadne życzyła Kane'owi smacznego i spróbowała swojego bullaiblesbasbull. Musiała wręcz westchnąć z zachwytem. Otarła delikatnie usta śnieżnobiałą serwetką. - No więc, Bresalu... - kompletnie popsuła wymowę jego imienia, jednocześnie upierając się, że to tym będzie się do chłopaka zwracać. Kiedyś na pewno nauczy się odpowiedniego akcentu. - Dotrzymałeś danej mi obietnicy?
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Podniósł na nią spojrzenie, słysząc zainteresowanie w jej głosie. Bez trudu zinterpretował je jako jej nieznajomość magii w dzieciństwie - zbyt silnie i długo był terroryzowany psychicznie przez swoich rodziców w kierunku poglądów antymugolskich, by nie być na to wyczulonym. Jego twarz jednak, póki co, pozostawała dobrą maską do tego, co cisnęło się w jego myślach. Uśmiechnął się nawet. - Mieliśmy małą miotełkę. - przyznał - Ale ze mnie był żaden lotnik. Wolałem pływanie, to moja siostra była urodzonym zawodnikiem. - powiedział z pewną nutą w głosie, jakby rzeczywiście mówił o kimś, kto zmarł.- Mieliśmy też takie malutkie pole do quidditcha... - dodał w dziwnym zamyśleniu, przypominając sobie czasy ganiania żab po tym boisku. Zmarszczył brwi robiąc mądrą minę, kiedy dziewczyna zaczęła wymieniać rarytasy, jakie ugoszczą jego talerz, jakby doskonale wiedział o czym mówiła. - Och, nadziewane marisoszi, to moje ulubione. - pokiwał głową- I bąbelkowy mus, rarytas wśród musów. - pokręcił głową, jakby mówił o rzeczywiście najlepszym daniu jakie znał, mimo, że nie miał pojęcia o czym właściwie mówiła. Nie miał problemu z próbowaniem nowych rzeczy, byłoby to chyba absurdalne, jako, że łączył w sobie zarówno duszę łasucha, któremu zawsze śpieszno na lunch, jak i ryzykanta, w końcu nie było chyba jeszcze takiego eliksiru, którego w swojej nieskończonej pogoni za przedwczesną śmiercią odmówiłby próbowania. Zresztą - ich znajomość zaczęła się od właśnie efektu takiej degustacji, czyż nie? Kiedy zajadał się swoimi bąbelkami i popijał najpyszniejszą lemoniadą jakiej w życiu kosztował, prawie mu się zakręciła łza w oku ze wzruszenia. Rzeczywiście były to smakowitości, choć nawet po kształcie nie umiał ocenić czym właściwie były masiroshi, grzybami? Kwiatami? Owocami morza? Podniósł na Ariadne wzrok, kiedy ta zadała tak prostolinijne pytanie i poczuł, że musi odpowiedzieć szczerze. - Tak, choć strasznie mnie kusiło w zeszły weekend jednak czymś się naszprycować. - westchnął z wyrazem zdziwienia własną wylewnością, wymalowanym na twarzy. Po intrygującym posiłku przyszedł czas pożegnań, gdzie Bazyl podziękował za sympatycznie spędzony czas.