Do spiżarni mają wstęp jedynie osoby, które przygotowują coś do zajęć z Magicznego Gotowania bądź uzyskały zgodę od któregoś ze skrzatów z kuchni. Osoby, które się tu wkradają narażają się na gniew skrzata Gwizdka, który jeśli kogoś przyłapie to potrafi gonić wzdłuż lochów i wygrażać się patelnią, a więc zachowujcie czujność, jeśli się tu kręcicie i chcecie coś podkraść!
Autor
Wiadomość
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Jeśli Terry chciał poznać Scarlett, to nic nie stało na przeszkodzie, ostatecznie bowiem dziewczyna była jedną z tych niesamowicie otwartych osób, które nigdy się nie zatrzymywały, które zawsze próbowały i pędziły przed siebie. To zaś, że kochała sekrety, że gromadziła informacje, że nadstawiała ucha, by wiedzieć wszystko i o wszystkich, było już inną kwestią. Nie ulegało najmniejszej nawet wątpliwości, że dziewczyna była przebiegła, że miała swoje dwie strony, ale nie zwykła zdradzać przyjaciół, przynajmniej tak długo, jak długo ci pozostawali jej wierni. Skoro bowiem została zdradzona, nie miała najmniejszych powodów ku temu, żeby nadal utrzymywać z kimś przyjazne stosunki; ci zaś, których nie lubiła, musieli liczyć się z jej językiem, jakim operowała niczym ostrzem. Przeważnie była jednak dokładnie taka, jak teraz, zabawna, roześmiana i skłonna do najróżniejszych psot, jakich nie chciała zatrzymywać, które sprawiały jej prostą przyjemność i to w pełni jej odpowiadało. Nie oceniała również ludzi na podstawie ich gustów kulinarnych, czy też pochodzenia, a na podstawie tego, co mieli w głowie i jak się zachowywali. Bo bycie burakiem bez najmniejszego powodu było jej zdaniem, co najmniej kretyńskie. - Ale ty mi dajesz możliwości, o rany! Muszę kiedyś przygotować dla ciebie czekoladę z owocami suszonymi albo z chili, taką byś też zjadł? O albo te świąteczne kule czekoladowe nadziewane waniliowym musem - powiedziała, strzelając do niego oczyma, ciekawa tego, co miał jej do powiedzenia, niemalże przebierając nogami z niecierpliwości, kiedy zaczęła przywoływać do siebie z półki potrzebne jej składniki, skoro mieli robić brownie. Jednocześnie zaś słuchała tego, co jej towarzysz niedoli albo doli miał jej do powiedzenia, wyjaśniając mu entuzjastycznie, dlaczego suflet był taką skomplikowaną potrawą, przyznając również, że nie do końca rozumiała jego fenomen, bo ot, był sobie, dokładnie tak samo, jak niektóre dania pokryte złotem. Nic, ale to nic wielkiego, bo nie było w tym jakiegoś wyjątkowego smaku. - Ty wiesz, że to z cytryną mogłoby być naprawdę ciekawe? Takie niesamowicie ożywcze, mocno przełamane, no no! Widzę, że ktoś tutaj się ciekawi kulinariami. Ale wiesz co ci powiem? A weź otwórz moją torbę... - rzuciła, zgarniając wciąż czekolady, jakich było jej trzeba, uśmiechając się tajemniczo. Przyszła pora na fiolki, które kryły się w torbie, nazwane, podzielone i idealne, chociaż cholera wiedziała, skąd dokładnie Carly miała te eliksiry i czy robiła je same, czy wyciągnęła je ze swojego schowka, czy może skądś je zwyczajnie, cóż, zwędziła.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Ten rok szkolny był dla niego niczym prawdziwy rollercoaster. Z jednej strony wydarzyło się wiele rzeczy niespodziewanych, które przyniosły piętnastolatkowi zaskakująco wiele frajdy – znacząco poszerzył grono szkolnych znajomych, dołączył do drużyny quidditcha, ba, uzyskał nawet zgodę na udział w zbliżającym się wyjeździe. Z drugiej strony jednak w przeciągu minionego semestru nie brakowało także mniej przyjemnych momentów, być może nawet najgorszych z perspektywy całego jego pobytu w Hogwarcie. Nigdy dotąd nie czuł się równie wyobcowany i poirytowany zasadami panującymi w czarodziejskim świecie jak przez ostatnich kilka miesięcy. Szczyt jego frustracji przypadł na niechlubny biwak, podczas którego pobił się z Baxterem, a apatia, w którą wpadł niedługo później znacząco odbiła się na zdrowiu Puchona. Od tamtej pory minęło jednak już trochę czasu, a Terry – za radą profesora Walsha – postanowił dać szanse znienawidzonej dotąd szkole, skupiając swoją uwagę na tym, jak mógł wykorzystać każdy dzień, by czerpać z niego radość i poczucie spełnienia, zamiast pogrążać się w tęsknocie za tym co było i już prawdopodobnie nigdy nie powróci. Z otwartą głową przyjął więc ten nieoczekiwany wypad do kuchni, ciekaw, jakież niespodzianki może mu przynieść znajomość z panną Norwood. - Zależy chyba od tego, jakie owoce byś tam wrzuciła. – odparł z wahaniem, nie chciał bowiem zniechęcić dziewczyny lub co gorsza sprawiać wrażenie, jakby wybrzydzał w oferowanych przez nią smakołykach - Nie jestem największym fanem suszonych śliwek. Ale taka czekolada z chili brzmi super! A te kule to w ogóle bomba! Przez kolejnych kilka minut wsłuchiwał się w słowa Scarlett, kiedy ta tłumaczyła mu zawiłości przygotowania sufletu, a także inne mniej lub bardziej istotne uwagi na temat pieczenia. Terry z każdą chwilą nabierał coraz to większego szacunku dla wiedzy i umiejętności nowej koleżanki, dreptał więc za nią krok w krok, wsłuchując się uważnie w każde słowo dziewczyny, podczas gdy ona zgarniała ze spiżarni potrzebne składniki. Z błyskiem zainteresowania w oku wykonał prośbę Puchonki i chwilę później ściskał w rękach fiolki wypełnione kolorowymi eliksirami. - O rany, co to? Sama je przygotowujesz? To jakieś Twoje receptury? – z wypiekami na policzkach zasypywał dziewczynę pytaniami – Ja jestem raczej słaby w eliksiry… no prawdę mówiąc to nawet beznadziejny.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Właściwie zawsze należało dawać szanse. A może, co też było zdaniem Carly niesamowicie istotne, należało żyć pełnią życia. Jej postawa wynikała z jej przeszłości, z tego, jakie miała doświadczenia, z tego, z tego, co stało się z jej mamą. Nigdy nie wiedziała, ile zostało jej czasu na tym świecie, więc nie zamierzała marnotrawić go na jakieś skończone głupoty, nie zamierzała przejmować się czymś, nad czym zupełnie nie miała kontroli i może dlatego tak łatwo zostawiała za sobą kolejne znajomości z kolejnymi mężczyznami. Cieszyła się życiem, cieszyła się tym, co było przed nią i starała się tego trzymać, bardzo rzadko popadając w marazm albo oddając się cierpieniu. Zresztą, to uważała za niesamowicie wielkie słowo i nie szastała nim tak, jak robili to inni ludzie w jej wieku, wiedząc, jak to jest stracić matkę, jak to jest być przez nią kochaną, a w następnej chwili nie mieć jej obok siebie. Żyła w cierpieniu swojego taty i starszego brata, znała żal swoich dziadków, którzy stracili ukochaną córkę i doświadczyła czegoś, co było dla większości osób z jej otoczenia odległe, bo przecież mało kto wiedział, że jego tata przygotował dla mamy wywar żywej śmierci. Ona zaś miała tę świadomość, a wiedząc, że każdego dnia mogła zachorować tak samo, jak jej rodzicielka, zwyczajnie szła naprzód, chcąc pamiętać każdy dzień, każdą chwilę, kiedy naprawdę żyła pełną piersią. I właśnie dlatego była taka ciepła, radosna i otwarta, choć ten, kto lepiej ją znał, wiedział, że była równie sprytna i przebiegła, co wąż. - Zapamiętam, żadnych śliwek! Masz jakieś inne przeciwwskazania? – zapytała, bo nie chciała uraczyć go czymś, na co miał alergię, to byłoby całkowicie nie w porządku z jej strony, skoro udało jej się już go tutaj zabrać. Czy też raczej będąc dokładnym, skoro zdołała go porwać, a ten, zamiast się buntować, postanowił wybrać się w podróż razem z nią. I tym sposobem właśnie znaleźli się w kuchni, gdzie buszowali, jakby to było ich miejsce, bo i było, starając się zebrać składniki na coś, co by im smakowało. Chociaż, jak Terry się już przekonał, część składników znajdowała się nigdzie indziej, a w przyniesionej torbie. - Robię je sama albo chodzę i żebrzę u Maxa, żeby coś dla mnie przygotował w zamian za jedzenie. Do własnych receptur jeszcze nie doszłam, ale to jest tylko kwestia czasu! A to, co trzymasz w rękach… bujne owłosienie, trochę postarzającego i inne podstawowe bzdurki, wiesz, tak dla zabawy – wyjaśniła, patrząc znacząco, na przygotowane przez siebie składniki. Zaraz też uśmiechnęła się do chłopaka, jakby chciała go zapytać, czy wiedział, co miała na myśli i jaki szatański plan urodził się w jej głowie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Żyć pełnią życia – to zdecydowanie można by uznać za naczelne marzenie młodego Puchona. Niegdyś chłopak nie miał problemu, by cieszyć się każdym dniem, wykorzystując każdą chwilę do granic możliwości. Dawniej Terry nie przejmowałby się tym, co pomyślą o nim zupełnie obojętne mu osoby. Liczyło się dla niego wyłącznie zdanie najbliższych, a ci zawsze okazywali mu pełne wsparcie, ilekroć tego potrzebował. Kiedy jednak trafił do Hogwartu, został pozbawiony tej poduszki bezpieczeństwa w postaci kręgu przyjaciół i rodziny, a to wpłynęło na jedenastoletniego wówczas chłopca w najgorszy możliwy sposób. Zamknął się sobie, stracił ów dziecięcą radość, która kiedyś od niego emanowała, stał się nieufny i pełen kompleksów. I choć od tego czasu minęły już cztery lata, to Terry dopiero od niedawna pozwalał sobie na coraz to większą swobodę w zamku.
- Nie, chyba tyle. – zastanowił się, ale prawda była taka, że chłopak miał prawdziwą słabość do słodyczy i niewiele było rzeczy, które mogłyby go do nich zniechęcić – Nie rozumiem połączenia jedzenia z alkoholem. – przyznał w końcu, rumieniąc się lekko – Wiesz, jakieś cukierki z rumem albo wiśnie nasączone spirytusem. Może jestem za młody. – wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco. Nie chciał dokładać dziewczynie problemów, skoro tak wspaniałomyślnie zaoferowała się przygotować mu kiedyś ulubione łakocie. I to całkowicie bezinteresownie! Będzie musiał znaleźć sposób, by jakoś się jej odwdzięczyć.
Słysząc, co takiego znajduje się w tajemniczych fiolkach, Terry nie mógł pohamować wypływającego na piegowatą buzię łobuzerskiego uśmiechu. Uwielbiał psoty, a jedynym, co powstrzymywało go od wywołania prawdziwego chaosu w Hogwarcie była obawa, by za jego wybryki nie ucierpieli wszyscy Puchoni. Jakby nie patrzeć, pomimo początkowych wątpliwości, chłopak zdążył się zżyć z borsuczą bracią i nie chciał, by przez jego głupie pomysły ich dom utracił mozolnie zarobione punkty. Ktoś zapewne włożył wiele trudu by je zdobyć, a co jak co, ale Terry szanował i potrafił docenić ciężką pracę. - Mam wrażenie, że coś niecnego Ci chodzi po głowie. – figlarne iskierki rozjarzyły jego błękitne oczy, gdy Terry machnięciem różdżki przywołał do siebie jeden z kolorowych kuchennych fartuszków. Trafił na błękitny upstrzony drobnymi wisienkami i obszyty lamówką w tym samym kolorze. Bez cienia zawahania zawiązał go za plecami i stanął pełen gotowości – Mów co mam robić.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Do niektórych rzeczy trzeba było dojrzeć i zdawała sobie z tego sprawę, bo też prawdą było, że sama miała w sobie takie ciemne miejsca, których lepiej było nie pokazywać. Czasami zastanawiała się nawet, czy jej bliscy byli ich świadomi, czy je widzieli, czy zdawali sobie sprawę z tego, że na dnie jej serca kryło się coś dodatkowego. Coś, co zdecydowanie nie było przyjemne, co zdawało się wręcz bulgotać, unosić się, co stawało się czymś śmierdzącym i niemożliwym do przełknięcia. Wolała zdecydowanie tę swoją stronę, którą znali właściwie wszyscy, tę prostą i nieskomplikowaną, radosną i całkowicie nieprzejmującą się problemami. To zdecydowanie wiele ułatwiało, pozwalając jej mknąć przez życie, dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. Pędziła, bez zatrzymania, chwytając dosłownie wszystko, żywiąc się tym, co spotykała po drodze, ciesząc się każdą chwilą, wiedząc, że pod koniec życia będzie mogła powiedzieć, że wycisnęła je jak cytrynę. - Ach, kwestie gustu! Wiesz, mogłabym gadać o tym godzinami, bo to czasami różni się tak diametralnie! A czasami chodzi jedynie o jakieś drobiazgi, jak to, ile dokładnie dodasz pieprzu albo czy wolisz paprykę słodką czy ostrą. Wiesz, to właściwie dokładnie tak, jak ze wszystkim, co dzieje się na tym świecie, czy coś. Ale zapamiętam, że jesteś fanem czekolady i przygotuję dla ciebie coś niesamowitego, obiecuję – powiedziała, ciesząc się wyraźnie, że będzie mogła się czymś zająć. Bo po prostu lubiła sprawiać innym przyjemność, a kiedy wiedziała, co ci lubią, wiedziała również, w czym powinna grzebać, co powinna próbować, do czego dokładnie powinna podchodzić. Oczywiście, mogła robić dzięki temu psikusy, ale to nie oznaczało jeszcze, że robiła je zawsze, w każdej chwili, w każdym momencie i w ogóle bez zastanowienia. Teraz jednak zaśmiała się głośno, gdy zorientowała się, że Terry jak najbardziej chce brać udział w jej dowcipie i przywołała go do siebie gestem, by wyszeptać, że chciała posłać część ciasteczek profesorowi Walshowi, a pozostałe zanieść do pokoju wspólnego. Oczywiście, dla nich również znalazłoby się coś dobrego, więc mogliby brać udział w tym komicznym szaleństwie, a nie chcąc, żeby skrzaty ich podsłuchały, okręciła Terry’ego i radośnie wzięła się pod boki. - No! To najpierw nauczę cię, jak odpowiednio stopić czekoladę, żeby z tego wyszły naprawdę przepyszne ciastka. Obiecuję ci sukces! – zakomunikowała, a później faktycznie opisała mu, co i jak, dodając, że za chwilę przeprowadzą cały proces wspólnie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Rozmowa z Carly okazała się zaskakująco łatwa, nic więc dziwnego, że Terry nie miał większych oporów, by otworzyć się przed dziewczyną i już po chwili gawędzili ze sobą zupełnie jak starzy znajomi. Puchon z każdą minutą czuł się coraz swobodniej, a obawa, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co mogłoby go narazić na śmiech i kpinę malała z każdym uśmiechem i życzliwym spojrzeniem starszej koleżanki. Scarlett zdawała się roztaczać wokół siebie pogodną aurę, która udzielała się wszystkim, którzy mieli z dziewczyną do czynienia. Może to kwestia przedmiotu ich rozmowy, a może fakt, że znajdowali się w przytulnej zamkowej kuchni, ale Terry czuł się niemal tak dobrze, jak gdyby na moment przeniósł się z powrotem do rodzinnego domu. Zapach świeżych wypieków, brzdęk naczyń i nieśpieszna krzątanina napawały chłopca tak błogim szczęściem, że niemal zapomniał o zbliżających się egzaminach semestralnych. Jedyne na czym mu w tamtej chwili zależało, to spędzenie miło czasu w tak wdzięcznym towarzystwie. - Wow naprawdę znasz się na rzeczy. Pracujesz z wypiekami, prawda? Jak to jest, podoba Ci się? Zawsze chciałaś to robić? - kiedy już poczuł się nieco śmielej, Terry zaczął stzelać pytaniami jak z karabinu, wyczekując odpowiedzi z iskierkami zainteresowania w oczach. Wydawało mu się, że kiedyś zasłyszał coś o tym, że dziewczyna pracowała w jakiejś piekarni albo cukierni, ale wolał nie opierać się na plotkach i pogłoskach, szczególnie gdy mógł zapytać wprost samą zainteresowaną. - To bardzo miłe z Twojej strony. – uśmiechnął się promienne - Chętnie Ci pomogę, daj tylko znać kiedy! – nie był może tak utalentowany, by zyskać miano Mistrza Wypieków, ale lubił pomagać w kuchni, choćby tylko mieszając składniki lub dotrzymując towarzystwa osobom obdarzonym prawdziwym zmysłem kulinarnym. Kiedy dowiedział się, co niecnego planowała Puchonka, niemal natychmiast przystał na jej pomysł, skwapliwie potakując głową i uśmiechając się znacząco. Chłopak był zdania, że nie było nic złego w niewinnych kawałach, o ile nikomu nie działa się przy tym krzywda. Lubił się wygłupiać, a świadomość, że znalazł nową towarzyszkę psot napawała go tym większym podekscytowaniem. Przez kolejnych kilka minut słuchał uważnie wskazówek, jak przygotować czekoladę, by nadawała się do wypieków, starając się zapamiętać każdą najdrobniejszą uwagę. Była to wszak wiedza cenna, która bez wątpienia przyda mu się prędzej niż później. Kiedy przebrnęli przez cały proces na „sucho” nadeszła pora na prawdziwe gotowanie. Rozstawiając potrzebne półmiski i blaszki, Terry zdał sobie sprawę, że nigdy nie dowiedział się, jaki jest ulubiony deser Scarlett – strasznie to samolubne z jego strony! - A ty? Jakie słodycze lubisz najbardziej? – zapytał lekkim tonem, a po chwili sprecyzował chichocząc cicho - Jeść, nie przyrządzać.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
To właśnie sprawiało, że Carly właściwie znała wszystkich w Hogwarcie, ta jej otwartość, ta jej chęć działania, poznawania nowych ludzi i karmienia ich dobrym jedzeniem. Cała była ciepła, gorąca wręcz, skłonna do plotek, wygłupów i niemądrych zabaw, jakie teoretycznie nie przystały dziewczynie, która gdzieś w międzyczasie stała się w pełni dojrzałą kobietą. Dorosłość jednak, jej zdaniem, nie musiał oznaczać nudy, nie musiała być zła, paskudna, czy z jakiegoś innego powodu nieprzyjemna, można było przeżyć ją tak, jak samemu się chciało, jeśli oczywiście nie podążało się tylko za idiotycznymi wytycznymi starszych pokoleń. - Tak, właściwie to jestem piekarzem, ale ponieważ uwielbiam gotować, to robię wszystko. I kombinuję w każdą możliwą stronę, by kuchnię udoskonalić, również poprzez eliksiry. Wyobraź sobie, dawać na ten przykład chorym smaczny chleb z ziołami! Zwłaszcza dzieciom, które nie chcą pić niektórych mikstur. Wyobrażasz sobie to ułatwienie? - powiedziała, wyraźnie podekscytowana taką możliwością, co wyjaśniało również jej zamiłowanie do eliksirów, jakie ze sobą przyniosła. Mogły być psotami, jak teraz, ale mogły być również czymś poważnym, jak to, co planowała. Przymierzała się do działania, jakby od tego zależało jej życie i może trochę tak było. Ale na pewno nie mówiła o tym na głos, po prostu robiąc to, co lubiła. - W takim razie po feriach zajmiemy kuchnię - obiecała mu, kiedy już ustalili wszystko, co związane z brownie, a później Carly machnęła różdżką, wypowiadając kilka pospiesznych zaklęć, wprawiając wszystko w ruch, który przypominał prawdziwy, odwieczny taniec, jaki doskonale znała i zaczęła instruować Terry'ego, krok po kroku, co dokładnie ma robić, poprawiając teorię, jaką przed chwilą przerobili. Miski, mleko, masło, czekolada, wszystko śmigało dookoła niej, zupełnie jak w jakiejś bajce, w której Carly była dobrą wróżką chrzestną, czy coś podobnego. Śmiała się przy tym radośnie, wskazując odpowiednie etapy przygotowywania brownie, wkrótce klaszcząc z zadowolenia, gdy Terry wyraźnie zaczął osiągać sukces. To było coś cudownego! - Mój? Och, wyobraź sobie, że kruche, maślane ciastka z wiśniową, lekko kwaśną marmoladą! To jest cudowne połączenie, wręcz niesamowite i... o do pieca, do pieca! Już zostanie nam tylko popatrzeć, jak rośnie, a potem nasączyć je eliksirami - powiedziała, przerywając samej sobie, pokazując chłopakowi, gdzie dokładnie powinien w piecu umieścić blachy.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Dorosłość była czymś tak odległym, że Terry na co dzień nawet nie zaprzątał sobie nią głowy. Jego myśli zajmowały zmartwienia typowe dla piętnastoletniego chłopca – prace domowe, pierwsze zawody miłosne, plotki o ulubionych celebrytach… Ilekroć poruszany był przy nim temat dorastania, wyboru ścieżki życiowej czy inne poważne kwestie, chłopak odczuwał niepokój, jak gdyby ktoś kazał mu zająć stanowisko w sprawie, o której nie miał zielonego pojęcia. Zanim trafił do Hogwartu miał jedynie mgliste, niesprecyzowane - Och to brzmi wspaniale! – spojrzał na dziewczynę z podziwem – Albo jeśli ktoś źle toleruje eliksiry, to może będzie mógł je przyjmować w innej formie? Genialne! Choć wygłupy i kawały miały swój urok, to możliwość przekucia swoich umiejętności, kreatywności i pasji w coś, co niesie prawdziwą pomoc musiała dawać satysfakcję na zupełnie innym poziomie. Wizja wykorzystania własnych zajawek w taki sposób, by inni mogli czerpać z tego korzyści mocno rezonowała z kompasem moralnym Puchona. Czy nie o czymś podobnym mówił mu profesor Walsh? - Trzymam Cię za słowo! – zaśmiał się, nim oboje pogrążyli się w przygotowaniu ciastek. Przybory kuchenne, składniki i naczynia krążyły wokół nich, wprowadzając do kuchni odrobinę chaosu, który najwidoczniej stanowił nieodłączny element nie tylko mugolskiego, ale i czarodziejskiego gotowania. Terry nie mógł przyzwyczaić się, że magia wyręczała ich w tak prozaicznych czynnościach jak ubijanie śmietany, krojenie czy mieszanie składników. Z pewnością stanowiło to miłe ułatwienie, kiedy czas gonił lub kiedy przygotowywano wypieki na masową skalę, ale chłopiec lubił te leniwe godziny spędzone w kuchni, nie miał też nic przeciwko odrobinie wysiłku – sukces smakował wtedy trzy razy lepiej. Nie protestował jednak, oddając wodze Puchonce, która miała większe od niego doświadczenie w tych sprawach, napawając jedynie oczy niecodzienną dla niego sceną. Och gdyby babcia to widziała! - Nie ma chyba bardziej brytyjskiego przysmaku niż maślane ciastka. – pokiwał głową, sam bowiem miał słabość do kruchych ciasteczek, które uwielbiał maczać w herbacie. Chwilę później, zgodnie z instrukcjami koleżanki przelewał ciasto do formy, która następnie poszybowała prosto do pieca. – Szybko poszło. – uśmiechnął się dumnie, przypominając nieco szczeniaka, który poprawnie wykonał sztuczkę. Choć w gruncie rzeczy nie dokonał niczego szczególnego, to jednak nauczył się doceniać nawet te drobne sukcesy, czerpiąc radość z czegokolwiek tylko mógł. Czekając, aż ciasto wyrośnie, Terry ponownie spojrzał na torbę z fiolkami. – Czy eliksiry zmieniają smak ciastek? Pamiętam jak kiedyś czymś się strułem i kazali mi wypić taki obrzydliwy wywar. – wzdrygnął się na samo wspomnienie – Smakował jak wapno.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Dorosłość była tym czymś, co przychodziło nieoczekiwanie, wyłaniając się z ciemności i półmroku, ze świata, jaki był dla nich całkowicie obcy. Z jakiegoś powodu Carly się jej nie bała, zapewne chcąc po prostu żyć pełnią życia, chcąc brać każdy dzień, jaki miała, jakby miało się okazać, że nie czeka jej nic więcej. Być może to właśnie ten strach powodował, że szła naprzód bez zastanowienia, chwytając każdą okazję, chwytając dosłownie wszystko, co dostrzegła, czerpiąc z tego nieopisaną, dziką wręcz przyjemność, jaka zdawała się oplatać ją całą, pochłaniając w stopniu, jakiego nie dało się tak naprawdę opisać. Była żywiołem, nad którym czasami sama nie była w stanie panować, jakby wyrywała się własnemu pojmowaniu. - No właśnie! A wyobrażasz sobie na ten przykład żelki z eliksirami? Zwłaszcza dla dzieci, ale też dla tych, którzy mają problemy z naparami. Wiem, że można podać eliksir bezpośrednio, tym paskudnym zaklęciem, ale to wcale nie jest miłe. A tak? Leczenie miałoby w sobie słodki smak – zakomunikowała, niczym prawdziwa królowa kuchni, okręciła się jak fryga i skłoniła mu się, na znak, że nie zapomni o złożonej obietnicy, bo nie miała tego w zwyczaju. Poza tym nie chciałaby zrazić do siebie chłopaka, widząc doskonale, jak bardzo cieszył się z tego, co się działo. Polubiła go i dzięki temu wylądował blisko jej serduszka, dokładnie tam, gdzie powinien, toteż nic dziwnego, że śmigała przy nim z prędkością światła, robiąc wszystko, co zrobić mogła, by to gotowanie było jednym w swoim rodzaju. Była pewna, że była w stanie mu to zagwarantować i właściwie niewiele brakowało, a Carly zaczęłaby śpiewać jakieś niemądre piosenki, poruszając się z boku a bok, sprawiając wrażenie, jakby miała ochotę wzbić się w powietrze i latać pod sufitem razem z całą kuchenną zastawą. Znajdowała się w swoim żywiole, ale zapewne gdyby Terry zobaczył ją nad eliksirem, zorientowałby się, że ona po prostu żyła taką twórczością. - Och, pewnie znalazłyby się inne, ale to klasyczna piękna przekąska – stwierdziła, biorąc się na chwilę od boki, a później jej oczy błysnęły na jego pytanie. – Ha, czasami tak! Wszystko zależy od tego, jak intensywny jest eliksir, ale możemy dodać równie intensywną polewę albo próbować zmienić główną nutę smakową mikstury, wtedy wszystko da się ukryć. Pokażę ci! A jeśli się nie boisz, to spróbujemy sobie kawałka z eliksirem postarzającym, zanim wyniesiemy stąd brownie. Tylko słowo i działamy!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Pewność siebie i wiara w to, że przyszłość niesie ze sobą wiele możliwości, a nie jedynie rozczarowanie, szarość i beznadzieję zdecydowanie były tym, czego brakowało piętnastoletniemu Puchonowi. Im mniej chłopak zaprzątał sobie umysł rozważaniami, co też go czeka po ukończeniu szkoły, tym lepiej się czuł. Na samą myśl o tym, że będzie kiedyś musiał podjąć decyzję co dalej począć ze swoim życiem, Terry wpadał w stan zbliżony do paniki. Z jednej strony dorosłość wydawała mu się wizją tak odległą, że nie odczuwał jeszcze presji z nią związanej, z drugiej jednak aż skręcało go w środku, ilekroć uświadamiał sobie, że będzie kiedyś zmuszony podjąć decyzję dotyczącą pozostania w czarodziejskim środowisku lub powrotu do zwykłego niemagicznego życia. Jeszcze dwa lata temu nie miał wątpliwości, że gdy tylko skończy siedemnaście lat, rzuci cały ten cyrk i wróci do rodzinnego miasta, ale im dłużej przebywał w Hogwarcie, tym częściej zauważał, że niechętnie rozstałby się z możliwością ułatwiania sobie życia przy pomocy zaklęć. Rozdarty i pełen wewnętrznych rozterek, Terry starał się nie myśleć o tych dwóch różnych aspektach swojej osobowości jednocześnie.
- Żelki lecznicze! Jestem prawie pewien, że mugole mają takie z witaminami, właśnie dla dzieci. Albo może to były lizaki na gardło? W każdym razie świetny pomysł! – powtórzył podekscytowany, a chwilę później jego wzrok rozmarzył się jeszcze bardziej – Gdyby tak eliksiry zmieszać z gorącą czekoladą, chyba mógłbym się do nich przekonać. Nie było tajemnicą, że warzenie eliksirów stanowiło achillesową piętę młodego Puchona – ledwo przechodził z klasy do klasy, a jego wyczyny nad kociołkiem kończyły się najczęściej eksplozją lub obrzydliwie śmierdzącą breją, która prędzej mogła wyżreć szkolną ławkę, niż kogokolwiek uzdrowić. Chłopak już dawno pogodził się z niechybnym trollem na egzaminie pod koniec roku i tylko wizja kolejnych dwóch lat bez konieczności uczęszczania na znienawidzony przedmiot dawała mu z siłę i cierpliwość, by nie skoczyć z wieży astronomicznej po każdej porażce na lekcji eliksirów. Kiedy po raz pierwszy trafił do Hogwartu, nieufnie podchodził także do spożywania leczniczych naparów – jako syn pielęgniarki nie wierzył w żadne uzdrawiające liście, magiczne kamyczki czy kadzidełka, a eliksiry kojarzyły mu się właśnie z takimi pseudomedycznymi praktykami. I choć z biegiem lat przekonał się o skuteczności czarodziejskich wywarów, tak brak talentu do ich przygotowania miał najwyraźniej zostać z nim do końca życia.
- Da się zmienić smak eliksirów? – zdziwił się, bo nie słyszał jeszcze o podobnej praktyce, a wypił przez ostatnie cztery lata porządną ilość specyfików szkolnej pielęgniarki – Ale ta polewa brzmi nieźle. Chociaż wiesz, ja zawsze jestem za tym, żeby dodać więcej czekolady na ciasto. – uśmiechnął się, zerkając nieco niecierpliwie przez szybkę staroświeckiego pieca. Nie mógł doczekać się obiecanej degustacji. – No pewnie że spróbujemy! Przecież to o to w tym wszystkim chodzi. No i chyba nie chcielibyśmy przypadkiem struć Walsha, więc lepiej zrobić najpierw próbę kontrolowaną.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Wszystko dało się zmienić i wypracować, a przynajmniej zdaniem Carly, która miała świadomość, że notoryczne życie w ciemności nie jest właściwe. Dla nikogo! Skoro więc Terry cierpiał, tkwiąc gdzieś w miejscu, którego nie rozumiał, w miejscu, z jakiego trudno było mu tak naprawdę ruszyć, to zdecydowanie potrzebował innych, którzy byliby skłonni mu pomóc i skierować go we właściwą stronę. Nie miała oczywiście takiego problemu, jak on, ale ponieważ jej dziadkowie pochodzili z rodzin mieszanych, jednocześnie cały czas interesując się wszystkim, co mugolskie, wiedziała, że wiele spraw nie jest tak jasnych, jak mogło wydawać się czarodziejom. Może dlatego byłoby jej łatwiej zrozumieć młodszego kolegę, gdyby tylko podzielił się z nią wszystkimi wątpliwościami, ale na razie skoncentrowała się na czymś innym, co w jej odczuciu również było istotne. - O właśnie! Myślę, o czymś podobnym, bo w końcu eliksiry da się podać w różnych formach, więc dlaczego nie sprawdzić, jak działają w formie jedzenia? Ja uważam, że to jest dobry pomysł, tylko nie jestem pewna, czy przekonam do tego Sanford – stwierdziła, a później się uśmiechnęła. – No i dlaczego nie? Według mnie to całkiem możliwe tylko trzeba odpowiednio dobrać proporcje i wybrać to jedzenie, które nie wpływa znacząco na samą miksturę – dodała, jakby była znawcą tematu, ale prawdą było, że już się nad tym zastanawiała i była przekonana, że w odpowiednim zestawieniu wszystko było możliwe do wykonania. Potrzebowała na pewno o wiele więcej wiedzy, ale skoro powtarzała rok, to nie musiała aż tak bardzo się tym teraz przejmować, mając świadomość, że przed nią było jeszcze całkiem sporo czasu na wybory i potencjalne zmiany. Z drugiej strony, nie bardzo chciała już tutaj siedzieć, czując, że z chęcią rozwinęłaby skrzydła i pożeglowała gdzie indziej, chociaż jednocześnie sama nie miała na razie pomysłu, dokąd tak dokładnie. To jednak nie miało aż tak wielkiego znaczenia, a przynajmniej tak uważała. Tak czy inaczej, miała również swoje zawirowania i wątpliwości, nad jakimi musiała pracować, starając się zrobić coś, co miałoby sens, jak choćby teraz kiedy wyciągnęła ciasto z piekarnika, śmiejąc się ciepło na słowa Terry’ego. - Wszystko się da, trzeba tylko uważać, co się dodaje. To jak z gotowaniem, można dorzucić do potrawy kurkumę i nabierze odpowiedniego koloru i mdłego posmaku ostrości, ale jeśli dodasz jej za dużo… – stwierdziła, sięgając po fiolki, jakie przyniosła i odkroiła po kawałku gorącego, cudownego ciasta, na które aż westchnęła, a później, a jakże, skropiła je odpowiednio. – Tylko uważaj, bo jest gorące – zauważyła, by zaraz wbić w nie zęby, rozchylić buzię, żeby wydmuchać parę, ale zamruczała i ostatecznie zjadła wszystko, a po chwili jej włosy zaczęły siwieć, a na twarzy pojawiły się wyraźne zmarszczki. – Aha, czyli sukces! Możemy skropić je całe i… ruszyć do dzieła!
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Ponoć do niektórych rzeczy należało dojrzeć, a do pewnych wniosków trzeba było dojść samemu. Może dlatego Terry wciąż dusił w sobie pewne frustracje i niepokoje, nie pozwalając sobie na pełną szczerość z otaczającymi go, najczęściej przecież życzliwymi mu ludźmi, a jeśli już otwierał się przed kimś, wylewając nań strumień swoich zagmatwanych emocji, to nawet wówczas nie dopuszczał do siebie żadnych konsolacji, choćby najszczerszych. Być może faktycznie musiał wpierw sam poradzić sobie ze swoimi kompleksami, albo przynajmniej dać sobie szansę na zmianę nastawienia, nim będzie gotów stawić czoła innym problemom i zmartwieniom. Póki co starał się jednak maskować niską samoocenę szerokim uśmiechem, pozwalając, by porwał go wir chaotycznych przygotowań, którymi dowodziła Scarlett niczym dobra wróżka lub cukierkowa królowa. Dziewczyna tak doskonale odnajdywała się w kuchni, że Terry chcąc nie chcąc podłapał jej entuzjazm i nabrał przekonania, że za cokolwiek by się nie zabrali, z pewnością udałoby im się to przyrządzić. - Będę trzymał kciuki, żeby się zgodziła. - posłał dziewczynie pokrzepiający uśmiech - A gdybyście potrzebowały królików doświadczalnych, to też nie ma problemu. Nie był może największym fanem eliksirów, przynajmniej w ich klasycznej formie, ale jeśli miałby próbować wywarów w innej postaci, na przykład wspomnianego jedzenia, a tym bardziej słodyczy…taka wizja wydawała mu się o wiele przyjemniejsza. Kolejnych kilkanaście minut minęło im na typowo kuchennych czynnościach, wzbogaconych o miłą pogawędkę, pod koniec której Terry czuł się w towarzystwie dziewczyny niemal tak swobodnie, jak gdyby znali się długie lata. Wypieki najwyraźniej naprawdę zbliżały do siebie ludzi, bo kiedy tylko z pieca zaczął unosić się słodki zapach gotowych ciastek, puchon był już przekonany o tym, że było to najlepsze popołudnie, jakie spędził w ostatnim czasie. Podekscytowany obserwował, jak Carly zakrapia wypiek eliksirem, a następnie bez wahania połknął gorący jeszcze kawałek czekoladowej delicji. Momentalnie rozpoznał ulubione łakocie i z zadowoleniem odkrył, że pomimo magicznego dodatku brownie smakuje dokładnie tak, jak powinno. - Nie czuć żadnej goryczy, ani nic! - zawyrokował z zadowoleniem, a po chwili zachichotał głośno, na widok siwych pasemek, które powoli pojawiały się na złotych włosach koleżanki. Nie żeby wyglądała w nich źle, po prostu bawił go ten mały psikus i wizja, jak też na ich wybryk zareaguje borsuczy opiekun. - Chyba działa. - potaknął, drapiąc się po podbródku, który pokrywał teraz zaczątek bujnej brody w płomienno-rudym odcieniu. Dotychczas chłopak z utęsknieniem wypatrywał pierwszych oznak młodzieńczego zarostu, ale jeśli miałby on wyglądać tak jak teraz, to chyba wolał zrezygnować z tego pomysłu. Wspólnie nasączyli pozostałą część ciasta, poporcjowali ją i zapakowali, tak że gdy opuszczali kuchnię - oboje nadal pod wpływem eliksiru postarzającego - naszprycowane brownie było gotowe do wysłania. Ciekawe tylko, czy profesor Walsh będzie podzielał ich dobry humor, kiedy już skosztuje wypieku…
Szaber w spiżarni Składnik: pesto Gwizdek:Nieprzyłapany
Oczywiście Lily mogła pójść po linii najmniejszego oporu i w ramach wytrawnej przekąski ugotować zwyczajny makaron. Byłoby to wykonanie polecenia nauczycielki, a jednocześnie ograniczało nakłady pracy do minimum. Tylko że pani Blackwood nie przyszła tutaj, żeby się obijać. Chciała działać, gotować i włożyć w to danie całe swoje półwile serce. A żeby to zrobić, potrzebowała urozmaicenia. Przemykając zwinnie do szkolnej spiżarki puchonka wyczaiła składnik, który mógł ze zwykłego makaronu zrobić pełnoprawny posiłek - pesto! Wystarczyłaby łyżka lub dwie, a w dodatku doskonale mieszał się z innymi składnikami, takimi jak zapowiedziany przez Gwen eliksir euforii. Na jednym składniku bynajmniej nie zamierzała poprzestać, dlatego korzystając z okazji, że Gwizdek jej nie widzi, starała się wyłapać, czy coś jeszcze w zasięgu wzroku się nada.
/Zapraszam do interakcji w składziku! Lily w następnym podejściu wylosowała I, więc będzie się działo xD
Szaber w spiżarni Składnik: Warzywa Gwizdek:Nieprzyłapany
Nie posiadała zbyt dużego doświadczenia w kuchni, a przygotowanie dania, które odpowiadałoby nauczycielce, stanowiło dla niej nie lada wyzwanie. Głównym problemem było słowo „wykwintny”. Nie do końca znała jego znaczenie. Zawsze kojarzyło jej się ono z dobrze prosperującymi restauracjami, przez co w głowie jedenastolatki zrodził się obraz dania, niezwykle złożonego i trudnego do odtworzenia. Jedyną nadzieją pozostawała nauczycielka. Bez wątpienia, prędzej czy później poprosi ją o pomoc. Niezależnie jednak od tego, na co się zdecyduje, potrzebowała trochę warzyw. Po nie właśnie tu zeszła. Zamyślona i skupiona na celu, przez przypadek na kogoś wpadła. Tą osobą była @Lily Blackwood. - Przepraszam - powiedziała dość cicho, zawstydzona swoją gafą. Zdecydowanie powinna zachować większą ostrożność, szczególnie w miejscu takim jak to, gdzie chwila nieuwagi mogła zakończyć się stratami dla szkoły. Nawet jeśli niewielkimi to wciąż stratami.
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Szaber w spiżarni Składnik: mleko Gwizdek:Nieprzyłapany
Przyszła tutaj dla mleka i galaretki w proszku, aby przepis mógł być kompletny. Nie tylko Fern potrzebowała składników ze spiżarni, dlatego szybka natknęła się na dwie puchonki, jedną dobrze znała, więc puściła jej oczko @Aiyana Mitchelson, a @Lily Blackwood obrzuciła chłodnym spojrzeniem, jakby ta chciała podstawić nogę Mitchelson, już by nie żyła. Potem zignorowała całkowicie dziewczyny, dlatego nie mogła słyszeć, o czym rozmawiają. Zaczęła rozglądać się po półkach za mlekiem, ale nie od razu mogła wypatrzyć karton z zawartością, której szukała. Było tu tak dużo rzeczy w różnych naczyniach czy pojemnikach, że jedynie co Fern pozostało to żmudne czytanie etykiet, aż trafi na tę odpowiednią z napisem mleko. Gdy znalazła to czego szukała, skupiła się na przeglądaniu półek za galaretką w proszku, ze znalezieniem tego składnika mogło być trudniej.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Szaber w spiżarni Składnik: makaron Gwizdek: Nieprzyłapany - G i H
W trakcie lekcji magicznego gotowania czmychnął do spiżarni po kilka dodatkowych składników. Zakradł się z gracją tańczącego trolla i to wystarczyło aby przeszedł niezauważony. A może był po prostu tutaj lubiany jako ten, który jadł wszystko i zawsze, jeśli tylko podarowane? Bardzo możliwe. Stał w schowku dobre kilka minut, przesuwał sakiewki, woreczki, zaglądał do beczułek, słoików, robił mały bałagan ale wszystko po to, aby dorwać makaron orzo w swoje ręce bo z tego co wiedział od cioci Cassi - jest w cholerę sycący a o to właśnie chodziło! Niełatwo było znaleźć swój cel jednak burczący żołądek motywował do postarania się. Nie mógł się doczekać aż coś ugotuje i będzie przekonywać nauczycielkę, że będzie w stanie zjeść wszystkie twory kucharskie. Przysunął sobie schodek i wspiął się do najwyższej półki. Niemal stłukł słoik gdy wyciągał żeliwny pojemnik z makaronem. Zawołał "Mam Cię!" i zaraz zamknął usta, zaglądając przez ramię czy skrzat Gryzek przypadkiem nie chce go stąd przegonić. Na całe szczęście upiekło mu się lecz nie zamierzał od razu ryzykować. Ze znaleziony łupem wrócił do kuchni na trwającą lekcję.
| zt |
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Szaber w spiżarni Składnik: przyprawy Gwizdek: Nieprzyłapany - G i H
Nie minęło piętnaście minut a wrócił do spiżarni. Podobał mu się panujący tu zapach. Mnóstwo jedzenia, gotowych składników... kusiło aby zabrać coś więcej i po drodze przekąsić lecz czuł, że jakikolwiek nadprogramowy szaber nie uszedłby mu płazem gdyby nauczycielka to odkryła. Cóż rzec, musiał ograniczyć się do samych obowiązków. Westchnął i obrócił się ostrożnie do półek z tysiącem fiolek o suchej i sypkiej zawartości. Zanim znalazł potrzebne przyprawy to musiał brać do ręki po kolei każdy słoiczek. Na szczęście nie musiał odkręcać wieczka bo jednak miał dobry węch i jeśli nie był pewien co do wyglądu przyprawy to zapach mówił, że to nie jest to, czego szukał. Zajęło mu to kolejne dziesięć minut i na całe szczęście nic nie ucierpiało. Czuł się bardzo pewnie w tej kradzieży, zapomniał nawet, że miał uważać na skrzatka. Poszukiwane przyprawy były zamknięte w sakiewce. Poprawił jej uwiązanie i z zadowoloną miną wyszedł ze spiżarni. Podrzucał w dłoni swój łup. Gotów był gotować a potem wszystko zjeść!
Szaber w spiżarni Składnik: wstyd absolutny xD Gwizdek:Przyłapany
Skoro słoiczek pesto spoczywał już bezpiecznie w lilkowej kieszeni, mogła rozglądać się za czymś jeszcze. Niestety zupełnie nie spodziewała się małej jedenastolatki, która na nią wpadła, lekko popychając. Nic nie nastąpiło specjalnie oczywiście, ot, seria przypadków, ale bardziej zaskoczona niż poszkodowana Lils podskoczyła, upuszczając słoik krojonych pomidorów. Cóż, gdyby miała czyste sumienie, z pewnością nie zareagowałaby aż tak gwałtownie - tak właśnie musiał pomyśleć Gwizdek, który narobił rabanu co niemiara. - Nic nie szkodzi, ja... - zaczęła pocieszać dziewczynkę, która wyjątkowo mocno przypominała jej młodszą siostrę z dzieciństwa, ale skrzat nie dał jej dokończyć. - Spotkamy się w kuchni! Obietnica rzucona na odchodne niemal całkiem została zagłuszona przez wyzwiska oburzonego strażnika spiżarni. Blackwood nie pozostało zatem nic innego jak znaleźć drzwi, zanim one znajdą ją, a potem czmychnąć do Gwen, która z pewnością miała już dla nich jakieś specjalne zadania.
Szaber w spiżarni Składnik: Ser Gwizdek:Nieprzyłapany
Była tak pochłonięta myślami, że nawet nie zauważyła, jak w spiżarni zaczęło robić się tłoczniej. Do tego stopnia, że w wyniku nieszczęśliwego zrządzenia losu, doszło tutaj do małego słoikowego wypadku. Na szczęście szczelnie zamknięte pomidory nie ucierpiały w wyniku zderzenia szklanego pojemnika z podłogą. - Dobrze - odpowiedziała @Lily Blackwood dość nieśmiało. Przyjrzała się wychodzącej dziewczynie dość uważnie, próbując odczytać z jej twarzy jakiekolwiek emocje. Nie wyglądała na zdenerwowaną zaistniałą sytuacją, a mimo to chciała spotkać się z dziewczynką w kuchn. Aiyana poczuła przypływ adrenaliny, zastanawiając się nad tym - czy i jak bardzo narozrabiała. Uśmiechnęła się blado do @Fern A. Young, machając jej na powitanie. Energiczny gest kontrastował z nieco wystraszoną twarzyczką młodej Puchonki, która chwilę później pochwyciła jeden z leżących na półce, serów. W jej małej główce powoli zaczął kiełkować jeszcze jeden pomysł. Miała dostatecznie dużo składników, by móc próbować swoich sił z kilkoma możliwościami. Jednak na jednej z nich skupiła się najbardziej.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Szaber w spiżarni Składnik: pomidorki Gwizdek:Nieprzyłapany
Przyczaił się przy spiżarni jak przerośnięty gargulec, bo już swoje o Gwizdku wiedział i o tym, jaki skrzat miał temperament. Swansea już po części mieszkał w szkolnej kuchni i ponad trzy czwarte skrzatów znał po imieniu, a reszta po prostu uciekała na jego widok, wiedząc, że zaraz będzie chciał coś żreć. Wyczuł moment, kiedy uczniowie przestali się krzątać przy wejściu i wślizgnął się do środka tylko na chwileczkę, by capnąć kilka pomidorków i rozejrzeć się w razie wu, czy nie chwycić czegoś jeszcze. Przydałby się szczypiorek. Przydałby się szczypiorek? Musiał się dobrze nad tym zastanowić. Po cichu, na palcach, niczym wielki włamywacz, zmył się z miejsca domniemanej zbrodni i poszedł do kuchni by zając się swoją legendarną jajówą.
zt
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Szaber w spiżarni Składnik: galaretka brzoskwiniowa w proszku Gwizdek:Nieprzyłapany
Nie wiedziała, gdzie można znaleźć galaretki w proszku. Może takie rzeczy mieli tylko mugole? Na pewno na szafce z przyprawami nie wypatrzyła odpowiedniego małego opakowania. Przedzierała się przez te wszystkie saszetki, w których były przeróżne zioła i przyprawy, ale bez rezultatu. Nie słyszała rabanu, jakiego narobiła Blackwood. Dopiero gdy się odwróciła, a dziewczyny już nie było tak samo jak prawie Gwizdka, który mamrotał coś pod nosem, za nim znikł w drzwiach za Lily, chociaż puchonka odwróciła uwagę skrzata pilnującego spiżarni niczym groźny rottweiler. Fern i @Aiyana Mitchelson mogły z pewnością nabrać składników bez oporów, ale musiały się spieszyć. Ślizgonka w końcu znalazła swoją galaretkę brzoskwiniową w proszku, za nim wyszła, spojrzała na młodszą koleżankę i wypowiedziała, "bezgłośne lepiej się pospiesz".
Szaber w spiżarni Składnik: Sos Pomidorowy Gwizdek:Nieprzyłapany
Lily miała spore nieszczęście, co nie umknęło uwadze dziewczynki. Choć ta zdołała skryć się przed wzrokiem, zdawać by się mogło, wiecznie niezadowolonego Gwizdka, nie czuła się z całą tą sytuacją zbyt dobrze. Nawet, jeśli zyskała cenny czas na dalsze obrabianie spiżarni. Do całego zdarzenia najprawdopodobniej nigdy by nie doszło, gdyby niezdarnie nie wpadła na starszą Puchonkę. Miała z tego powodu olbrzymie wyrzuty sumienia. Spojrzała na @Fern A. Young, pozbawiona swojego dotychczasowego zapału. Ślizgonka miała jednak rację, choć jedenastolatka potrzebowała nieco dłuższej chwili, aby pochwycić to, co jeszcze było jej potrzebne. Jak na ironię, produkt ten także miał związek z pomidorami. Szybko porwała z półki odnaleziony sos i uciekła razem za Fern, mając nadzieję, że nie padnie ofiarą już podenerwowanego skrzata. Choć nie tylko to, w chwili obecnej, zaprzątało tą młodą główkę.
Szaber w spiżarni Składnik: czerwona fasola Gwizdek:Nieprzyłapany
Nie mam ambicji na wspaniałe danie, albo raczej – jestem po prostu realistą. Niemniej zamierzam próbować doprowadzić do tego, by przynajmniej były zjadliwe. W głowie mam wizję pięknego burito w meksykańskim stylu, ale wizyty w spiżarni są, zdaje się, sporym hazardem i nie chcę siedzieć w niej zbyt długo. Uznaję, że jak zgarnę jedną rzecz, to będzie wystarczająco, żeby może nie urwało mi ryja od rozkosznych doznań smakowych, ale też nie wykręciło go z obrzydzenia. Przez chwilę wypatruję odpowiedniego momentu, a kiedy ten nadchodzi, nie zastanawiam się dwa razy. Jak na węża przystało, wślizguję się do środka i kradnę puszkę czerwonej fasoli. Przez moment zastanawiam się, czy nie powinienem poszukać i cebuli, ale wtedy słyszę jakiś hałas i stwierdzam, że cebula nie jest tego warta. Fasola musi mi wystarczyć.
z/t
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Szaber w spiżarni Składnik: Czosnek Gwizdek:nieprzyłapany
Kiedy tylko Lockie rzucił jej pomidory, w głowie Scarlett powstał nowy pomysł na to, jak sobie poradzić z problemem, przed jakim się znalazła i odrzuciła pierwotne założenie, żeby wykorzystać ryż. Skoro miała makaron i pomidory, potrzebowała jeszcze czosnku, bo był odpowiednio wyrazisty, nawet jeśli nie miała innych przypraw. Oliwa była raczej ogólnodostępna, więc to nie rodziło żadnych problemów, ale potrzebowała czegoś, co będzie odpowiednio dopełniało smaku soczystego pomidora. Dlatego też zawinęła się jak fryga i pomknęła do spiżarni, wiedząc, że skrzaty nie do końca przepadały za tym, że tam wchodziła, ale nie zamierzała się tym jakoś szczególnie mocno przejmować. Zaraz też dostrzegła główki czosnku i bezczelnie porwała jedną z nich, naprawdę dorodną, taką, jaka jej odpowiadała i już jej tutaj nie było.
Frederick, rzecz jasna, słyszał coś na temat tego, że w kuchni miały odbywać się zajęcia z magicznego gotowania, ale to akurat ani trochę go nie interesowało. Mógł równie dobrze omijać wszystkie miejsca, w których dało się przyrządzić coś do jedzenia, bardzo szerokim łukiem, wiedząc, że nie miał do tego ani trochę talentu, ani trochę chęci, ani trochę cierpliwości. Wędrując nieustannie po rezerwacie, przyzwyczaił się zresztą do jedzenia suchego prowiantu albo, jeśli to było możliwe, szukania korzonków, jagód albo polowania w swej drugiej postaci. To również było użyteczne, ale niewątpliwie nie mogło mu pomóc w czasie polowania na coś zjedzenia teraz, kiedy akurat przygotowując się do kolejnych zajęć, jakich nie mógł zignorować, zgłodniał. Nie zamierzał czekać na to, kiedy podadzą kolejny posiłek w Wielkiej Sali i najzwyczajniej w świecie wszedł do kuchni, zakradł się do spiżarni, omijając grono entuzjastów gotowania, którzy wyraźnie próbowali coś stworzyć i spróbował znaleźć jakieś sucharki, czy cokolwiek innego, obiecując sobie jednocześnie, że na wszelki wypadek zacznie trzymać suchy prowiant w dormitorium, bo to zawsze się sprawdzało. Tylko zwyczajnie odzwyczaił się od tego w ciągu minionych dziesięciu lat i teraz nie umiał złapać odpowiedniego rytmu...
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Podczas lekcji gotowania - szaber w spiżarni kostka: I
Jakby nie przyspała swojej okazji wcześniej, to teraz nie miałaby takich problemów. Zbyt zajęta boczeniem się i prychaniem pod nosem, bo koleżanka zignorowała jej propozycję podzielenia się składnikami, nagle całkowicie zmieniając koncepcję swoich potrzeb, niezwykle ją zirytowała. W efekcie dopiero jak mieli zaczynać faktyczne przygotowywanie swoich przepisów, zorientowała się, że brakuje jej mleka. Czym prędzej wymknęła się ku spiżarni, chcąc wziąć jedną butelkę, nawet taką niepełną, bo do ciastek nie potrzebowała go zbyt wiele. Najwyraźniej nawet szklanka sprawiłaby, że skrzat koczujący przy spiżarni oburzyłby się niemiłosiernie. Kate nie wiedziała, o co mu chodzi, przecież w kuchni się gotowało, dlaczego nie mogła dostać potrzebnego składniku? Wyszła z niewielką ilością mleka i całkowitym zakazem powrotu do spiżarni. Dobrze, że Adela niosła całą pakę cukru...