Do spiżarni mają wstęp jedynie osoby, które przygotowują coś do zajęć z Magicznego Gotowania bądź uzyskały zgodę od któregoś ze skrzatów z kuchni. Osoby, które się tu wkradają narażają się na gniew skrzata Gwizdka, który jeśli kogoś przyłapie to potrafi gonić wzdłuż lochów i wygrażać się patelnią, a więc zachowujcie czujność, jeśli się tu kręcicie i chcecie coś podkraść!
Kiedy przybywacie na miejsce, okazuje się, że... nikogo poza Wami nie ma. Oczywiście oprócz zdenerwowanych skrzatów biegających Kuchnia-Spiżarnia z miotłą i wiaderkami. Jeśli zaś chodzi o uczniów - cóż, wygląda na to, że nikt inny nie wykazał chęci pomocy lub po prostu... ktoś Was wrobił w odwalanie przysłowiowej czarnej roboty. Nie ma jednak odwrotu, bo skrzaty już Was wypatrzyły, a Waszą obecność przyjęły z ogromną ulgą. Spiżarnia wygląda, jakby przed chwilą przeszła przez nią trąba powietrzna lub jakby ktoś rzucił potężną Bombardę. Irytek dał z siebie wszystko, by uprzykrzyć życie wielu osobom, ma do tego talent. Podłoga jest biała od rozsypanej mąki i ryżu, na półkach walają się poprzewracane słoiki, otwarte puszki, wszystko lepi się od przetworów, a do tego... dookoła unosi się mieszkanka różnych aromatów. Oczywiście zapachy gryzą się ze sobą, co zdecydowanie działa na niekorzyść w tak ciasnym pomieszczeniu z wątpliwą wentylacją. Na szczęście większość produktów da się uratować, a skrzaty zadbają o to, by nie wyrzucać dobrego jedzenia. Same jednak nie dadzą rady ogarnąć tego chaosu, a jest to niezbędne do dalszej pracy w Kuchni. Do kolacji nie zostało dużo czasu! Skrzaty naprawdę na Was liczą, pomożecie? Kto wie, może ta historia to początek niesamowitej przyjaźni? Albo wręcz przeciwnie?
_________________________________
Waszym zadaniem jest uporanie się z bałaganem, jednak nie będzie ono ograniczać się jedynie do parokrotnego rzucenia Chłoszczyść i odstawienia rzeczy na miejsce, oj nie! Irytek był wyjątkowo perfidny i pozamieniał nalepki na słoiczkach, co może w niedalekiej przyszłości prowadzić do gastronomicznej katastrofy. Musicie więc wszystko posprawdzać i odpowiednio poopisywać. Możecie trochu skosztować (spokojnie, od niewielkiej ilości nic Wam się nie stanie i żadne efekty uboczne nie będą Wam grozić!), a do pomocy macie też uczynne skrzaty. Nie wykorzystujcie ich jednak za bardzo - wszak mają pełne ręce roboty!
Ponadto każda z Was na początku wątku rzuca 1k6, by dowiedzieć się, jak jej idzie sprzątanko.
Efekty kostek:
1, 6 - idzie Ci wyjątkowo opornie. Może to gorszy dzień, a może poczucie niesprawiedliwości, ale nie masz serca do tego zadania i wszystko leci Ci z rąk. Chyba spędzisz trochę więcej czasu w tej ciasnej spiżarce, niż sądziłaś.
2 - nikt nie spodziewał się Irytka. Nie ponownie. Poltergeist wparowuje nagle do spiżarni i niszczy to, co do tej pory udało się Wam uporządkować. Zrzuca poukładane słoiki, rozlewa sosy i rozsypuje mąkę. Jego złośliwy chichot słychać jeszcze przez jakiś czas, choć on sam lata już po korytarzu. Och, oby ta sytuacja się nie powtórzyła!
3, 4 - cóż za precyzja i zawrotna prędkość! Zespół skrzatów lepiej by sobie nie poradził. Tiary z głów! Gwizdek jest tak zadowolony z Twojej pracy, że w nagrodę wciska Ci w kieszeń kilkanaście Musów-Świstusów.
5 - mogło być gorzej, choć pracy jest tyle, że zejdzie na tym kilka godzin. Nawet magia nie jest szczególnie przydatna i skrzaty muszą co chwila zaglądać do spiżarni, by pomóc Ci z etykietami czy ze słoiczkami.
Od Was i Waszej kreatywności zależy, jak pokierujecie ten wątek i jakie będą jego konsekwencje w przyszłych fabułach! Bardzo proszę o podlinkowanie swoich rzutów
_________________________________ W razie jakichkolwiek pytań/wątpliwości/zażaleń/próśb - pw @Éléonore E. Swansea bądź GG/Discord (info w profilu)
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdy otrzymała list, przez chwilę zastanawiała się, dlaczego akurat ją poproszono o pomoc w uprzątnięciu bałaganu wywołanego przez Irytka. Nie miała jeszcze wątpliwej przyjemności, by osobiście poznać poltergeista, ale słyszała zdecydowanie zbyt wiele przestróg i historii, by nie domyślać się, jak nieprzyjemne muszą być interakcje z nim. Jak jednak na wychowaną i zdyscyplinowaną kobietę przystało, chwyciła różdżkę w dłoń i udała się na miejsce zbrodni, by zastać tam naprawdę istny chaos. Rozejrzała się wokół i z niezadowoleniem zauważyła, że nikt inny jak dotąd nie stawił się, by pomóc. Westchnęła ciężko i patrząc na biegające wokół skrzaty, wzięła się do roboty. Irvette była nauczona, że podobne obowiązki wykonywało się za nią i to właśnie istoty takie jak Gwizdek służyły w jej rodzinnym domu od pokoleń. Nie była jednak kimś, kto bał się złamać paznokieć przy ciężkiej pracy. Wielokrotnie przecież sama pomagała w przesadzaniu roślin, czy odchwaszczaniu i szczerze czerpała z tego przyjemność. Nie chcąc tracić zbyt wiele czasu, wzięła się do roboty. Zaczęła od ogarnięcia grupki rozbitych słoików, by przypadkiem nikt się nie pokaleczył. W ruch poszło niezawodne Reparo, dzięki któremu, kawałki szkła sklejały się znów ze sobą, tworząc całe, szczelne naczynia. Początkowo skupiła się na tych, w których przechowywano większe składniki, by dość szybko oczyścić teren z najbardziej wadzących rzeczy. Ziemniaki, ryż, warzywa... Wszystko to w pierwszej kolejności miało znaleźć się w szklanych naczyniach, lub odpowiednich skrzynkach, które również nie zostały oszczędzone przed uszkodzeniem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
A że go złapie i poprosi o pomoc całkowicie losowy skrzat kuchenny, kiedy to Gadd właśnie przechodził z jednego miejsca na drugie, chcąc znaleźć sobie po prostu pomieszczenie puste i koniecznie nieokupowane, przynajmniej nie we wzmożonej ilości, to się nie spodziewał. Bo przechodził sobie tylko po lochach, miał się w ogóle stąd wynieść i korzystać dalej z dnia wolnego z dala od ludzi, a tu proszę. No ale cóż, lepsze to niż dostać zadanie bojowe od jakiegoś nauczyciela, który to pewnie by jeszcze dorzuciłby mu szlabanem, albo punktami ujemnymi, jakby tylko coś miało się stać. Dodatkowego. Nieplanowanego. A tak to zgarnął sobie jeszcze pomoc, bo kogo innego mógłby poprosić jak nie swoją najukochańszą dziewczynę, szczególnie, że to były jedne z tych momentów, w których mogliby spędzić trochę czasu razem; zdążył się nawet rozmarzyć o tym, że przesegregują razem trochę przypraw za szczery uśmiech skrzata...
Ale oczywiście, że musiał pojawić się on. I jak na złość, po prostu leciał tu z nimi i niszczył ich czas wspólny. Nie było po nim widać nic. Ani złości, ani smutku; po prostu kciukiem delikatnie gładził wierzch dłoni oraz knykcie Harmony, patrząc na nią raz na jakiś czas i po prostu prowadząc ich do spiżarni. Milczał. Niemal ze złości; ale jak patrzył na blondynkę, to emocje w jego oczach zdawały się na moment uspokajać. Koreańskiego buca to nawet spojrzeniem nie obdarował.
Zatrzymał się dopiero przy drzwiach, łapiąc za klamkę. Powstrzymał się od westchnienia, na moment mocniej ściskając dłoń Moony. Jakby chciał skupić jej uwagę na sobie. - Że się powtórzę, mamy posortować to, co tam jest. I uważać z magią - popatrzył po nich, pierwszy raz zatrzymując wzrok na kilka dłuższych sekund na Jinwoo. Spojrzał się znów w kierunku drzwi, nacisnął klamkę i wprowadził ich do spiżarni.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Pałętała się z Jinem po zamku, od czasu zawieszenia miała naprawdę wiele tematów do nadrobienia z jeszcze większą liczbą ludzi i wszystkie herbatki przyjaciół stały w wysokim priorytecie jej rozmów. Dopytywała się o wszystko, od lekcji, przez upierdliwych profesorów, połamane na treningu ręce, aż po to, jak tam między nim i Milo wszystko się rozgrywało. Można by pomyśleć, że dwa tygodnie to mało czasu, ale nie, kiedy życie toczyło się szybkim tempem Hogwartu, w którym to przecież z dnia a dzień szkoła mogła wybuchnąć od smoków, ot, wesołość życia uczniów „najbezpieczniejszego miejsca na świecie”.
Gdy tylko dostała wiadomość od Artiego, czy mogłaby mu pomóc z jakimś zadaniem, nawet nie dopytywała. Oczka od razu jej się zaświeciły i już była gotowa biec. Z krótkim mam zadanie do wykonania i promiennym, słodkim uśmiechem odwróciła się na pięcie, jednak wtedy i Jin zaoferował się, że pomoże. Cóż, mogło to być jej niedopatrzenie, że nie doprecyzowała komu. Za bardzo spieszyło jej się do jej pretty boy’a.
Przytuliła go na powitanie i zaraz ściągnęła za krawat do swojego poziomu, żeby ze śmiechem dać mu całusa w policzek do pary z wyćwierkanym wręcz „hi, pretty boy”. Podała mu dłoń, odpowiadając na każdą drobną zaczepkę taką samą czułością, gładząc go kciukiem po skórze, z kolei na każde spojrzenie – uśmiechem.
- Tak jest! – zawołała z chichotem, podskokiem ustawiając się na baczność i prychając z tego powodu tylko głośniej. – Mam dość podpadania profesorom na… No co najmniej cały miesiąc! – rozejrzała się po pomieszczeniu, zupełnie nie wiedząc, od czego zacząć. – Toooo, co robimy?
Przez to wszystko co się działo w wakacje między nim a Milo, ale i od samego początku roku chodził cały w skowronkach i już nawet nie myślał o tym, co się może stać, oraz kto tam był dla niego nie miły jeszcze w zeszłym roku. Korzystając z okazji rozmawiał z Seaverówną o wszystkim co ją ominęło. Przede wszystkim o swoim jakże udanym treningu, no i oczywiście zostaniu kapitanem drużyny puchonów.
Skoro już tak chodził i nie miał co ze sobą zrobić oprócz prac domowych, zgodził się automatycznie na przejście się gdzieś i do kogoś pomóc z czymś. No tak to zdecydowanie nie była najlepsza decyzja w jego życiu. Wkrótce przekonał się, że tym kimś był Artie. No niby nie miał do niego problemu, ale jednak miał z nim takie małe... Sprzeczki? On sam nie umiał tego nazwać. Nie nazwałby go swoim wrogiem albo rywalem, ale jednocześnie nie mógł go nazwać "znajomym". Ale może to była okazja dla niego aby naprawić ową relacje? Taką miał nadzieję przynajmniej na początek, jednak szybko przekonał się, że nie będzie to wcale takie proste jak mogłoby się to wydawać.
Brak kontaktu między nim a blondynem wcale go nie zdziwił, można by powiedzieć, że się przyzwyczaił. Miał jednak nową rzecz której się nie spodziewał. Podczas urodzin Harmony niby coś tam się domyślał, jednak nie twierdził, że to zaszłoby aż tak daleko. Artie i Remy nagle zaczęli się coś tam miziać, tutaj jeszcze jego przyjaciółka go cmoknęła. No jedyne co sobie wyobrażał to to, jak jego związek z Milo musiał wyglądać z perspektywy trzeciej osoby.
- Noo, podpinam się pod pytanie... Co trzeba zrobić? - posłał wzrok w stronę blondyna już bojąc się jego odpowiedzi, w końcu najbardziej spodziewał się czegoś w stylu zadania bojowego przez które albo by padł, albo nie wyszedłby z tego cało. Przez chwilę to nawet dostał jakiegoś deja vi chcąc po prostu uciec stamtąd po jakiś eliksir wiggenowy, albo może od razu po pelerynę niewidkę tylko po to aby uniknąć tej niezręcznej konfrontacji.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Była jak skowronek, śpiewający swoje trele nad jego uchem, chociaż ledwo sięgała do jego twarzy ze swoim wzrostem. I naprawdę był tak bliski uśmiechu, a to ledwo jego oczy cieszyły się, kiedy tylko patrzył na Moony przez dłużej niż kilka sekund. Troska, miłość; te uczucia tak bardzo kontrastowały z całkowitą neutralnością, o ile nie aż ignorancją, kiedy jego wzrok choć na moment uciekał w kierunku Puchona. Nawet się nie próbował z tym dłużej kryć. Od dobrego pół roku te uczucia jedynie rosły w siłę, żeby mógł się o ich istnieniu przekonać trzy miesiące wstecz, a miesiąc temu, w Pure Lux, osiągnęły swój szczyt, żeby on sam mógł osiąść na wysokiej chmurce, a radość towarzyszyła mu za każdym razem, kiedy usłyszał chociażby jeden gwizd. Ich znak. Ich zawołanie. Nie potrafił tego już z niczym pomylić.
Jinwoo był specyficzny. Niby nie mieli takich złych relacji, czasem po prostu nie wiedział, czy i jak na niego reagować, a dzisiejsza sytuacja nie polepszyła sposobu myślenia Artura na temat Koreańczyka. Czy to była wina Hyunga czy nie, ciężko mu już było stwierdzić. Pojawił się nie tam, gdzie trzeba było. Nie pierwszy raz. Jakby nie decydował się na przyjazd na wymianę, to by pewnie nie skończył w ich ekipie. A jakby nie wylądował w ich ekipie, Gadd nie były w stanie stałej gotowości w celu pilnowania swojej pozycji. Swoich przyjaciółek. To był jego relacje i nie chciał ich tak po prostu oddać.
- Przyprawy - odpowiedział tylko na ich pytania, wprowadzając obydwojga do środka. Ruchem różdżki zapalił światło i rozejrzał się, dopiero teraz pozwalając sobie na westchnienie. - Ale syf - mruknął, kręcąc tylko głową i patrząc przez porozrzucane, suszone zioła, woreczki oraz fiolki, wyglądające jak pojemniki od przypraw. Ponownie mocniej ścisnął dłoń blondynki, podchodząc z nią do jednej półki. Nawet nie wiedział, od czego zacząć...
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie do końca wiedziała o co chodziło z tym całym napięciem, ale miała wrażenie, że kiedy tylko Artie nie patrzył się na nią, wrzenie w powietrzu rosło, niemal się gotując i Jina przy okazji - zdecydowanie celowym rykoszetem. Czuła się tak, jakby znalazła się między młotem a kowadłem, tylko że oba miały wolną wolę i ta wola zdecydowanie nie zapowiadała niczego dobrego. No, przynajmniej nie dla Puchona, bo ona sama nie znajdowała się w rezonowaniu tej energii, jakby cała ta miłość i troska, którą Krukon ją otaczał i z którą na nią spoglądał, wyłączała ją z tego dziwacznego układu sił.
Ścisnęła mocniej dłoń Artiego, odzwyczaiła się od tak zdystansowanej jego wersji. Wpuścił ją w swoje granice, otwierając kolejne drzwi do zrozumienia i poznania go ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli, teraz więc, kiedy zamykał je z tak głośnym trzaśnięciem, nawet jeżeli nie względem niej, było to co najmniej nietypowe. Więc, jak to miała względem niego w zwyczaju, po prostu była obok, samą swoją promienną osobą, czułością w drobnych gestach i słodkich spojrzeniach zapewniając chłopaka, że była obok.
- O ile zakład, że znajdziemy tutaj zagubioną w bałaganie cywilizację skrzatów? - zażartowała do ich dwójki, uśmiechając się wesoło. - No to tak - na chwilę zabrała dłoń z chwytu Artiego i zaklasnęła. - Na blat wszystko to, co dobre i przydatne, a w tamten róg rzucamy wszystko, co do wywalenia. Jak posortujemy śmieci od nie śmieci, wtedy zaczniemy układać! - zarządziła, szybko wskazując co gdzie i jak. Był tu taki, jak to ujął błyskotliwie Krukon "syf", że inaczej by się nie odnaleźli. - Jin, zaczniesz chwilę bez nas? - spytała uroczo, z wyraźną prośbą w głosie. - Tylko proszę, podnoś rzeczy różdżką, nie zdziwię się, jak jest tam pozbijane szkło, nie wpychaj w nic łapek - zaśmiała się i złapała Artiego za dłoń, odciągając go kawałek za pierwsze szafki.
- Hej - wyćwierkała, spoglądając na niego w górę czułym, miękkim wzrokiem i powoli, z pytaniem czy w ogóle mogła, wyciągnęła dłoń, żeby pogłaskać go po policzku. Delikatnie, spokojnie, samymi opuszkami palców. - Darling? Hej - smyrnęła go paznokciami, uroczo się uśmiechając. Dzwoneczkowy głosik sam jej wychodził do niego, jakby kierując ten ton chciała mu trochę rozchmurzyć myśli. - Wszystko dobrze?
Styczeń postanowił opanować całą okolicę. Jest chłodno, jest mroźno, ale również, jak się zdaje, leniwie. Wszyscy marzą już o zakończeniu pierwszego semestru nauki, snują plany na nadchodzące ferie i zdaje się, że ty również się w tym pogrążasz.
Spokojnym krokiem przemierzasz piwnice, sprawdzając, czy uczniowie innych domów nie próbują dostać się do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, gdy nagle przelatuje przez ciebie duch Grubego Mnicha. Wciąż jeszcze czujesz przeraźliwe zimno temu towarzyszące, kiedy duch wraca, znów przez ciebie przechodząc. Otrzepując swój habit informuje cię, że skrzaty domowe nie potrafią poradzić sobie z podrzuconymi do kuchni łajnobombami, które eksplodowały w trakcie szykowania dań na kolację. Ty wiesz, że to robota Irytka, ale Gruby Mnich nie chce tego potwierdzić.
Jeśli decydujesz się szukać Irytka, aby wygarnąć mu jego zachowanie, rzuć literką, gdzie samogłoska oznacza, że znajdujesz Irytka z łajnobombami w dłoni. Jeśli decydujesz się pomóc skrzatom domowym w opanowaniu bałaganu w kuchni, rzuć k100 – im wyższy wynik, tym lepiej idzie ci pomoc.
Aneczka zgodnie z harmonogramem zadań prefektów tego dnia patrolowała piwnice, upewniając się, że Pokój Wspólny mieszkańców Hufflepuffu jest bezpieczny i nie zagrażają mu niechciane odwiedziny pozostałych uczniów Hogwartu. Panienka Brandon w pełni rozumiała chęć odwiedzin w najpiękniejszym ze szkolnych dormitoriów, ale zasady to wciąż zasady, a ona jako prefekt musiała dbać o ich przestrzeganie. Właśnie zbliżała się do obrazu prowadzącego do kuchni, kiedy niespodziewanie zapanował ziąb ściśle powiązany z obecnością ducha. Wtedy też puchonka dostrzegła Grubego Mnicha, ducha opiekuńczego swojego Domu. Nie było innej opcji jak go wysłuchać i dołożyć wszelkich starań, by mu pomóc. A choć sprawa, którą jej przedstawił, ewidentnie miała związek z niesubordynacją Irytka, mnich nabrał wody w usta i nie chciał powiedzieć niczego więcej. Aneczce nie pozostawało więc nic więcej, jak po prostu pójść do kuchni i zorientować się w sytuacji. A kiedy to zrobiła, sytuacja okazała się wprost katastrofalna. - Moi drodzy, proszę bez paniki. Uspokójcie się wszyscy, zaraz rozdysponuję wam zadania i uporamy się razem z problemem - zakomenderowała, wczuwając się w rolę liderki. A chociaż nie dopuszczała do sytuacji, w której w jej przyszłym gospodarstwie posiłek zostałby skażony łajnobombą, sama koncepcja radzenia sobie z problemami jak wzorowa pani domu bardzo do niej przemawiała. Nie zamierzała uganiać się za poltergeistem, bo ani nie widziała w tym większego sensu, ani nie wiedziała, co właściwie miałaby zrobić, jakby już stanęła z nim oko w oko. Irytek autorytety miał w głębokim poważaniu, a sama Aneczka nie miała za bardzo siły przebicia, żeby sobie poradzić z nim zaklęciami. Za to delegowanie zadań, organizacja, zaprowadzanie porządków w miejscu pełnym chaosu, to brzmiało jak zadanie specjalnie dla niej. - Bardzo dobrze. Porządki będziemy zaprowadzać od lewej do prawej oraz zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Wasza grupa uprzątnie italianki, a wasza stoły, wy z kolei podłogi. Was poproszę o czyszczenie sufitu, bo widzę, że jego Irytek również nie oszczędził. W pierwszej kolejności likwidujecie łajnobomby i skutki ich działania, w drugiej rzucacie zaklęcia wietrzące pomieszczenie. Dopiero kiedy cała kuchnia będzie wolna od efektów psikusów, można się zająć jedzeniem. Skrzaty działały zgodnie z jej poleceniami i nie potrzeba było dużo czasu, by zapanować nad wszechobecnym chaosem. Brud błyskawicznie zniknął, a zaraz za nim również nieprzyjemny zapach. Kiedy podstawowy problem został rozwiązany, Aneczka oddelegowała grupy do oszacowania strat w dotychczas przygotowanych daniach na kolację, a następnie kategorycznie zarządziła likwidację wszystkiego, co mogło mieć jakąkolwiek styczność z łajnobombami. - Niestety nawet najdoskonalszy Yorkshire pudding należy odpuścić, jeśli jest ryzyko choćby drobnego zanieczyszczenia. Możecie spróbować przygotować nowy, ale sądzę, że lepiej będzie skupić się na przygotowaniu kanapek i kiełbasek na ciepło. Wasza grupa zajmie się pieczywem, a wy przygotujecie sałatki, dla urozmaicenia. Et voila! Kryzys zażegnany! Panienka Brandon co prawda nie kiwnęła nawet różdżką, ale za sprawą jej poleceń wszystko działało jak powinno. I właśnie tak sprawy rozwiązywała prawdziwa dama z powołaniem do bycia prefektem!
ZT ale zachęcam do uwzględniania obecności Aneczki przez innych :D
Nie szła w żadne szczególne miejsce. Wybrała się na przechadzkę po zamku, bo nieustanne siedzenie przy książkach było dla niej mimo wszystko męczące. Nie lubiła całkowitego bezruchu, chociaż jednocześnie kochała zdobywać wiedzę. Miała świadomość, że to się ze sobą kłóciło, wiedziała o tym, ale i tak nie zamierzała tego w żaden sposób zmieniać. Nikomu nic do tego, jak żyła, a skoro jedynie sama przed sobą przyznawała, że coś się w niej nie zgadzało, było to tylko i wyłącznie jej sprawą. Niezależnie od tego, niezależnie od jej rozmyślań, znalazła się w podziemiach, wędrując przed siebie w zamyśleniu, kiedy nagle przeleciał przez nią duch. Doświadczenie było co najmniej okropne, nic zatem dziwnego, że Victoria zatrzymała się, starając złapać dech, dostrzegając po chwili również innych, którzy tego doświadczyli. - Czy wszystko... - zaczęła, dostrzegając DeeDee, do której lekko się uśmiechnęła, a potem aż jęknęła bezgłośnie, gdy znowu stała się obiektem swoistego ataku Grubego Mnicha. Zacisnęła zęby, starając się zrozumieć, co się stało, a potem położyła dłoń na biodrze, palce drugiej zaciskając na różdżce, którą uderzyła o udo w geście wskazującym na cień niezadowolenia. - Irytek, czyż nie? - zapytała, kiedy usłyszała coś o łajnobombach w kuchni, ale duch nie chciał udzielić jej w tym temacie żadnych informacji, powodując, że miała ochotę głośno parsknąć. Taka solidarność w niczym nie pomagała, ale jednoznacznie wskazywała jej osobę winowajcy, któremu na pewno nie zamierzała odpuszczać. Działał jej na nerwy, powodując, że wiecznie musiała robić w zamku porządki, odnosząc wrażenie, że Irytek wypowiedział jej jakąś osobistą wojnę, jakiej nie dało się tak łatwo zatrzymać. - DeeDee, chodźmy, we dwójkę łatwiej złapiemy tego przebrzydłego kryminalistę. Szkoda, że kuchnia jest w podziemiach, wyrzuciłabym go znowu za okno - zakomunikowała, nie obawiając się innych osób, nie obawiając się również Grubego Mnicha, na którego zerknęła, jakby chciała powiedzieć, że wszystko zapamięta i ruszyła do kuchni, by wymierzać sprawiedliwość.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
DeeDee dopiero skończyła lekcję eliksirów - bo tylko tak można było wytłumaczyć jej obecność w lochach o tej porze dnia. Ogólnie nie lubiła się zapuszczać w te rejony, przyzwyczajona do życia powyżej piątego piętra, a najlepiej w ogóle na szczycie którejś z wież (bo w grę wchodziła zarówno ta zachodnia, gdzie zwykła sypiać, jak i ta astronomiczna, w której również zdarzało jej się uciąć drzemkę, gdy zbyt długo zasiedziała się nad mapami nieba), więc zamierzała jak najszybciej udać się przynajmniej na parter - gdzieś, gdzie istniały okna. Wychodząc z sali ruszyła jak zwykle z tłumem wylewających się uczniów, ponad ich głowami dostrzegła jednak @Victoria Brandon, co do której miała jedną sprawę. Głupio było mówić, ale do tej pory wstydziła się pytać o łazienkę prefektów, uczęszczając do tej normalnej, ale powoli dochodziła do wniosku, że za dodatkową pracę na rzecz szkoły należały jej się jednak jakieś przywileje. Wyłamała się z szeregu maszerujących uczniaków, by pójść nieco pod prąd i spróbować dogonić starszą koleżankę. Nawet otworzył usta, by zawołać jej imię, lecz głos zamarł jej w gardle, podobnie jak wszystkie mięśnie, nagle spięte przemożnym zimnem, które ją ogarnęło. Dopiero po chwili zorientowała się, że przeleciał przez nią duch Grubego Mnicha - który najwyraźniej zamierzał zawrócić i przeleciał przez nią jeszcze raz. Wzdrygnęła się i ruszyła ponownie do przodu, bo duch najwyraźniej przekazywał Victorii jakąś ważną wiadomość. Dorównała im w połowie, skinąwszy koleżance głową w milczeniu. Zdążyła usłyszeć imię Irytka oraz hasło o łajnobombach. - Kuchnia, tak? - upewniła się, gdy Gruby Mnich ulotnił się. - Tym razem możesz go wrzucić do pieca - zażartowała, miejmy nadzieję skutecznie, bo nie było to często obserwowane zjawisko. - Myślę, że warto zacząć od źródła - zaproponowała, sugerując podejście pod samą kuchnię. - Jeśli nie będzie go w środku, może zostawił ślady. Więc gdyby nie złapały go na gorącym uczynku, zapach łajna z pewnością by je do niego doprowadził...
- Skwarki z Irytka? Podoba mi się - stwierdziła, kiedy tylko DeeDee zaproponowała takie, a nie inne poradzenie sobie z problemem, a później uśmiechnęła się do niej kącikami ust. Podobało jej się podejście dziewczyny, podobało jej się to, że druga prefekt zamierzała wyjść ze swojej jaskini, bo doskonale wiedziała, jak trudne i męczące było ciągłe siedzenie z dala od innych osób. Doświadczyła tego, zdawała sobie sprawę z tego, że zostanie Królową Śniegu nie było jej największym na świecie osiągnięciem, ale nie chciała o tym rozmawiać. Wszyscy dookoła niej wiedzieli, jaka była prawda, a skoro tak, to nie było sensu w roztrząsaniu pewnych spraw. - O, na pewno jakieś ślady zostawił. W końcu wiesz, jaki jest, nie znosi próżni, wszyscy muszą na niego zwracać uwagę, a łajno niewątpliwie jest czymś, co przyciągnie uwagę każdego, nawet średnio rozgarniętego pierwszoklasisty - stwierdziła Victoria, kiedy wkroczyły do kuchni, by zaraz dowiedzieć się od skrzatów, że Irytek, owszem, znajdował się ciągle w pobliżu. Victoria rzuciła pospieszne spojrzenie swojej kuzynce, która najwyraźniej również została tutaj zwabiona przez Grubego Mnicha, a później wyciągnęła różdżkę i rozejrzała się, by z impetem otworzyć drzwi do spiżarni. Skoro Irytek się gdzieś chował, to nie mógł być daleko i jak widać, dziewczyna trafiła idealnie, bo już po chwili spoglądała na poltergeista, który najwyraźniej nie zamierzał kończyć zabawy na jednej tylko łajnobombie. To by go ograniczało, a prawdziwych artystów, za jakiego na pewno się miał, nic nie mogło ograniczać. Taka była smutna prawda i powinna zdawać sobie z tego sprawę. Uśmiechnęła się do niego lekko, unosząc brwi. - Cóż to, Irytku, uznałeś, że dobrze będzie, kiedy będziemy jeść łajno? - zapytała spokojnie, a kiedy rzucił w jej stronę kolejną bombą, zneutralizowała ją natychmiast zaklęciem. - DeeDee zastanawiała się właśnie, czy nie masz ochoty zwiedzić jednego z pieców, może masz? - rzuciła, gdy duch wywinął w powietrzu koziołka, krzycząc coś z irytacją, bo żart mu nie wyszedł.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Odwzajemniła uśmiech, choć ten jej był mimo wszystko mniej pewny niż ten Victorii. Miała jeszcze bardzo długą drogę przed sobą, by przestać ściągać do cienia i wychodzić do ludzi, ale robiła te pierwsze kroki - z duszą na ramieniu, ale robiła! Nie umiała powiedzieć, czego tak w zasadzie się obawiała. Odrzucenia? Już w sumie była wyrzutkiem, odkąd pierwszy raz jechała do zamku w pustym przedziale. Wyśmiania? Prawdopodobnie sporo zostało już na jej temat powiedziane za jej plecami, nieszczególnie podejrzewała, by przejęły ją cudze żarty, jakkolwiek okrutne. Może więc obawiała się, że to polubi? Że to wyjście ze strefy komfortu okaże się dla niej bardziej satysfakcjonujące? Że zdobywając nowe znajomości i doświadczenia dotrze do niej, jak wiele lat zmarnowała uciekając od wszystkiego do swojej ciemnej samotni na wieży astronomicznej? Nie miała czasu się nad tym teraz roztkliwiać, bowiem wparowały we dwie szybkim krokiem do kuchni, w której @Anna Brandon uwijała się, by pomóc skrzatom sprzątać wyrządzone przez Irytka szkody. Wkraczając do środka, DeeDee prawie cofnęła się za próg w pierwszej chwili, gdy w jej nozdrza uderzył obrzydliwy zapach ciepłego łajna. Zatkała nos, walcząc nieco z żołądkiem, by nie zwrócić śniadania na widok pobojowiska. Ten krótki przystanek oraz oczywiście refleks Victorii uratował ją przed oberwaniem łajnobombą, bo gdy tylko drzwi spiżarni zostały uchylone, tłusta łapa poltergeista zamierzyła się na nie z kupną niespodzianką. - Obrzydliwe... - wymamrotała pod nosem, z prawdziwą zgrozą patrząc na tłuste cielsko wywijające fikołki, podobnie jak jej biedny, straumatyzowany żołądek. Starsza Krukonka musiała jej wybaczyć tę chwilową niedyspozycję - ale jeśli miały zwalczyć szkodnika, Dee musiała się upewnić, czy nie dołoży im roboty wymiocinami.
Czasami, o ile nie najczęściej, droga, jaką trzeba było przejść, by dotrzeć, w miejsce jakiego się potrzebowało, za jakim się tęskniło, była naprawdę długa i niesamowicie kręta. Była o tym przeświadczona, bo i jej życie tak naprawdę nie rozpieszczało, gubiła się i nie zawsze docierała tam, gdzie dotrzeć powinna, co wielce ją frustrowało, ale jednocześnie zdawało się nieustannie pchać ją naprzód. Przynajmniej takie właśnie odnosiła wrażenie, nie do końca wiedząc, jak inaczej powinna to nazwać. W każdym razie szła, nie chciała się cofać i robiła zawsze, ale to zawsze, użytek ze swojej wiedzy, nawet jeśli miała się w nim jakoś nadmiernie pogubić. Niezależnie od wszystkiego, nawet teraz zdawała się pędzić przed siebie, nie mając najmniejszej nawet ochoty na to, żeby zatrzymać się choćby i na chwilę. Zapach łajna był drażniący i oczywiście zareagowała na niego, ale najwyraźniej jej złość była na tyle duża, że pognała na poszukiwania Irytka. Teraz, natychmiast i bez chwili wytchnienia. Nie mogła pozwolić na to, żeby poltergeist im uciekł, musiała się z nim skonfrontować i przynajmniej spróbować wygnać go z kuchni, bo w innym wypadku będą mieli tutaj prawdziwą powódź. Zniszczenia, jakich nie dałoby się ogarnąć, a skoro Anna starała się jakoś doprowadzić kuchnię do porządku, to one z DeeDee musiały faktycznie zapanować nad chaosem w postaci samego Irytka. Rozbawionego, ale i zirytowanego tym, że nie udało mu się wycelować w nie bombom i zrobić im prawdziwej krzywdy. - Ha, obawiam się, że to dopiero początek tego dzieła zniszczenia, prawda, Irytku? To co, zwiedzasz piec, czy może jednak próbujesz się nas stąd pozbyć? - zapytała uprzejmie, rzucając proste chłoszczyść, by natychmiast zabrać się za porządki w spiżarni, co wyraźnie zirytowało poltergeista i sięgnął po kolejną bombę. - Dużo ich tam jeszcze masz? Bo rozumiem, że chcesz z nami pograć w qudditcha? - rzuciła zdecydowanie bojowo, bo nie zamierzała pozwolić na to, żeby jakiś tam duch ją pokonał, co to, to nie!
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Nie była zbyt dobrze przystosowana do takiej pracy. Pewnie dlatego niespecjalnie dobrze radziła sobie z magicznymi stworzeniami. Jakiekolwiek pokłady empatii do zwierząt by w niej nie drzemały, kwestia wydzielin, wydalin i ekskrementów była dla niej ciężka do zniesienia. W ziemi też nie lubiła grzebać, a uczucie tkwiącej pod palcami ziemi tak silnie godziło w jej sensorykę, że gotowa była dławić się na samą myśl. Zapach łajnobomb tak intensywnie wrzynał się w jej nozdrza, że czuła jakby niewielkie ostrze wbijało się przez kość sitową, wiercąc i nęcąc, pobudzając wszystkie możliwe odruchy. Po jej plecach przebiegły ciarki, ale ostatecznie udało jej się przełknąć napływającą do ust ślinę. Z trudem, lecz podołała. Gdy tylko pozbierała się w sobie, powtarzając w myślach proste "nie zrzygaj się", podniosła wzrok na poltergeista. Nie było do może mądre posunięcie, bo facjata Irytka była na tyle odpychająca, że na powrót poczuła mdłości. Jeszcze widząc, że sięgał on po kolejną łajnobombę (ile ich tam jeszcze chował?), prawie zrobiło jej się słabo. Nie rozumiała, dlaczego Victoria traciła czas na przepychanki słowne z tym rozbójnikiem. DeeDee nie miała siły na rozmowy, szczególnie tak jałowe, jak te przeprowadzane z Irytkiem. Albo przedrzeźniał, albo po prostu krzyczał i śmiał się, umysłowo prezentując poziom wyjątkowo opóźnionego pięciolatka, którego celem było wyłącznie robienie bałaganu. Ona była wyznawczynią porządku i spokoju, nie chciało jej się bawić w zbijaka śmierdzącym łajnem, toteż nie dając mu paliwa do dalszego przeciągania się, wycelowała w niego różdżką, rzucając zaklęcie: - Immobilus! - Błysnęło fioletowe światło, a poltergeist, wraz ze swoim złośliwym wyrazem mordy, zastygł z ręką w powietrzu, gotową do wykonania rzutu, ściskając w serdelkowatych paluchach bombę. - Dobra, co teraz? - rzuciła do Victorii pytająco, niepewna, czy powinny go związać, zamknąć w spiżarni na wieki, wsadzić do tego pieca, czy co...
Victoria w pewnym sensie była prowokatorką. Nie jakąś szczególną, nie jakąś niesamowitą, ale wiedziała, że Irytek miał to do siebie, że zwyczajnie dawał się podpuszczać, często robiąc dokładnie to, czego od niego oczekiwała. Zupełnie, jakby prowadziła go na sznurku, co było w równej mierze irytujące i fascynujące. Jednocześnie jednak wymagało to naprawdę wiele cierpliwości i rozumiała, że inni nie mają jej aż tak wiele. Zresztą, trzeba było przyznać, że była zwyczajnie ciekawa tego, co zrobi DeeDee, bo ona również powinna wziąć udział w tym, co właśnie rozgrywało się na ich oczach. I trzeba przyznać, poradziła sobie wręcz śpiewająco, a Victoria uśmiechnęła się, wyglądając nieoczekiwanie niczym zadowolony lis albo kot, który opił się śmietanki. - Świetne zagranie - skomentowała, by pospiesznie przywołać do siebie wszystkie łajnobomby zirytowanego Irytka i przemieniła je bardzo prosto w pluszaki, które następnie odstawiła na jedną z półek. Poltergeist nie ruszał się, schwytany w pułapkę, ale zdaniem Brandon, łypał na nie wściekle, czekając na to, co zamierzały zrobić. To zaś pozostawało dla niego tajemnicą, bo zwyczajnie nie rozmawiały o tym na razie, a Victoria jedynie składała mu ciekawe propozycje. - Myślę, że wicedyrektor chętnie usłyszy o tym, że w jego jedzeniu jest łajno, prawda? - odezwała się, wiedząc doskonale, że ostatnimi czasy Irytek obawiał się profesora Caraine'a i właściwie należałoby zapytać, z jakiego powodu. Skoro jednak było to coś, co go tak stresowało, to wspomnienie o tej właśnie osobie, w sposób, który jasno pokazywał, że mężczyzna i tak będzie miał świadomość, kto tak bezczelnie zabawiał się z tartą, jaką zamierzał zjeść, z całą pewnością wywoła pożądany skutek. - A tymczasem, zamknijmy go... może faktycznie w tym piecu? Poczeka sobie na pana profesora i powita go odpowiednio gorąco - dodała, poruszając ręką, by już po chwili wyczarować patronusa, który w postaci świetlistego sokoła, zawisł tuż przed nią, oczekując na jej polecenie, skoro nie dostrzegał tu nigdzie dementorów. Ci byliby łatwiejsi do pokonania niż Irytek.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
DeeDee była pod tym względem przeciwieństwem Victorii, nie zależało jej na prowokowaniu kogokolwiek ani czegokolwiek. Wolała pozwalać rzeczom dziać się w chwilach, w których miały się wydarzać, nie przeszkadzać ich biegowi i nie ingerować w nie zanadto. Bierność towarzyszyła jej w zasadzie przez całe życie - zaczęło się od chwili, w której zabrakło jej mamy na tym świecie. Od dawna miała poczucie, że jako zwykły człowiek nie posiadała wpływu na nic szczególnego - może na swoją ocenę na egzaminie, choć te i tak czasem zależały od humoru egzaminatora. Między innymi dlatego też tak niezmiernie ciekawiło ją wróżbiarstwo i gwiazdy, przyszłość wypisana jasnym błyskiem na atramentowym tle. Niebo potrafiło powiedzieć tym, którzy je zgłębiali, rzeczy, o których nawet im się nie śniło w najśmielszych marzeniach sennych. Poza tym młodsza Krukonka miała wrażenie, że prefektka naczelna w ten sposób ponownie ją testowała, tak jak wtedy, gdy na wspólnym dyżurze natknęły się na pijącego alkohol ucznia. Stała z tyłu i czekała na krok ze strony Carlton. Może teraz też tak było? Rozpraszała Irytka i rozbrajała go dopóki Dee nie podejmie jakiegoś konkretnego działania. Na szczęście ich obu - podjęła. Spojrzała na koleżankę szeroko otwartymi oczami, gdy wspomniała o piecu i sprawiała wrażenie całkiem poważnej. Cały czas sądziła, że operowały w kategoriach żartu, skoro jednak zamierzała wprowadzić plan w życie? - Czyń honory - powiedziała, robiąc zapraszający ręką ruch w kierunku jednego z wielkich pieców. Parsknęła śmiechem, Irytkowi na pewno się to nie spodoba... - Tylko chyba trzeba by go upchnąć do tego mniejszego, żeby nie pofrunął jakimś kominem, jak zaklęcie przestanie działać - dodała, nie wierząc własnym słowom, że w ogóle je wypowiadała.
Victoria należała do tych osób, które podświadomie testowały wszystko i wszystkich, rzucając wyzwania na każdym kroku. Przede wszystkim rzucała je jednak sobie, zupełnie, jakby chciała udowodnić, że może więcej, że każdy kolejny krok jest dla niej ważniejszy i cenniejszy, niż ten wcześniejszy. Wiedziała, że to też nie było takie znowu rewelacyjne, ale nie zamierzała się ograniczać. Nie zamierzała również ograniczać innych, mając pełną świadomość tego, że każdy człowiek mógł i powinien się rozwijać. Była orędownikiem dobrej nadziei, który popychał innych do przodu i właśnie dlatego DeeDee mogła czuć się tak, a nie inaczej. I to wcale nie przeszkadzało Victorii, skoro zaś młodsza Krukonka zdawała się za nią podążać, skoro brała to wszystko na poważnie, to ona również nie mogła czuć się z jakiegoś względu ograniczana. - Racja. W innym wypadku może przynajmniej poobija się o komin - uznała, patrząc jeszcze za Irytkiem, a później wprawnym ruchem różdżki otworzyła drzwiczki wybranego pieca, dochodząc do wniosku, że było to świetne miejsce kary dla poltergeista. Nie mógł im się tak łatwo wywinąć, a już na pewno, kiedy Victoria dodała tam zaklęcia ochronne, które stanowiły barierę, przez jaką zapewne mógł się przedrzeć, ale przy okazji narobić odpowiednio wiele hałasu. Poza tym jego droga byłaby mało przyjemna i na pewno smakowałaby podobnie do łajnobomb, jakie postanowił im zafundować. Na razie zresztą musiał wewnętrznie przeżywać to, że jego zachowanie zostanie skonfrontowane z gronem pedagogicznym, mając świadomość, że profesorowie mieli o wiele większą władzę nad jego smutną egzystencją, niż uczniowie, nawet jeśli byli prefektami i mieli w tym zamku całkiem znaczne prawa. - Może przynajmniej odechce ci się rozrabiania, kiedy zamienisz się na jakiś czas w węgiel - powiedziała do Irytka, unosząc przy tej okazji brwi, choć jej mina świadczyła o tym, że jawnie powątpiewała w taką możliwość, wiedząc, że poltergeist żył z uprzykrzania życia innym ludziom i nic, dosłownie nic, nie było w stanie go powstrzymać, kiedy już wymyślił jakiś mało smaczny żart.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Wyzwania nie były czymś, co lubiła podejmować. Rzadko kiedy podnosiła rzucaną rękawicę - ale też umówmy się, rzadko kiedy ktokolwiek jej ją rzucał. Jedyne wyzwania, które miała stawiane na drodze, odbywały się w sali lekcyjnej i kiedy czuła się w czymś pewniej, nie miała im nic przeciwko. Jednak jeśli dotyczyły sfery, w której brakowało jej wiedzy lub doświadczenia, stawanie w reflektorach było traumatyczne. Victoria bardzo subtelnie dawała jej pole do popisu i może to sprawiało, że Dee chwytała haczyk. Czy było to jej pierwotnym zamierzeniem - nie wiedziała, lecz udało jej się skłonić bierną Krukonkę do podjęcia akcji i należały się jej za to brawa. Wciąż nie do końca wierzyła, że ich eskapada faktycznie zakończy się wsadzeniem poltergeista do pieca, ale najwyraźniej tak właśnie miało być. Patrzyła, jak Victoria zręcznie wpycha zaklęciem krępe, wciąż zastygłe w czasie pod wpływem rzuconego przez nią zaklęcia, ciało Irytka. Przez chwilę pomyślała, że mogłaby zapytać ją, jakich zaklęć pieczętujących użyła na drzwiczkach, ale machnęła w myślach ręką. Miały jeszcze trochę do ogarnięcia, bowiem okolice spiżarni nie były jedynym miejscem, które zostało przez niego zaatakowane. - Jak myślisz, powinnyśmy pomóc Annie i doprowadzić to miejsce do porządku, czy zostawić jako dowód? - zapytała dość inteligentnie. Co prawda nie podejrzewała, żeby grono pedagogiczne uznało, że wciśnięcie poltergeista do pieca było ich zabawą i żartem, ale bez świadectwa, jak duże spustoszenie zasiał w kuchni, jak inaczej wytłumaczyć ich fantazję? - Po tej przygodzie na pewno będę chciała w końcu skorzystać z łazienki prefektów - skomentowała jeszcze, patrząc na resztę pobojowiska, z którym skrzaty próbowały walczyć. - Właśnie, a'propos, to o to chciałam Cię zapytać - dodała, skoro jej się w końcu przypomniało, po co w ogóle skręciła korytarzem za Victorią.
Na każdego dało się znaleźć jakiś sposób, coś, co by go zachęciło do działania, co popchnęłoby go w miejsca, w jakich chciał się znajdować, jakie miały dla niego znaczenie, wystarczyło odpowiednio dobrać słowa, by faktycznie zachęcić kogoś do działania. A ponieważ Victoria nie zwykła spoczywać na laurach i widziała, że DeeDee faktycznie potrzebuje jedynie nieco zachęty, popchnięcia tutaj i tam, żeby faktycznie osiągnęła to, co chciała, nawet jeśli na razie nie wiedziała, że chciała. Bo tak było bardzo często, co brzmiało może nieco absurdalnie, ale Victoria zdawała sobie z tego sprawę, odkryła to na własnym przykładzie, poznała również inne osoby, które faktycznie próbowały żyć w cieniu, nie wiedząc, jaką mają wartość. Skoro zaś młodsza Krukonka została prefektem, to została docenione, została wyłoniona z tłumu i zdecydowanie zasługiwała na to, by zajaśnieć na firmamencie. - Anna sobie poradzi, jestem pewna. I obawiam się, że nieco przeszkadzamy skrzatom - zauważyła, po czym sięgnęła po transmutowane łajnobomby, które przekazała pracownikom kuchni, spoglądających z pewnym niepokojem na piec, będący obecnie więzieniem dla Irytka. Dziwnie milczącego, wciąż poddanego zaklęciom, niemogącego się na razie ruszyć, zmuszonego do tego, by trwać w miejscu i czekać na to, co się wydarzy. Zaraz też w kuchni pojawiło się kilku profesorów, którzy najwyraźniej przybyli na wezwanie, krzywiąc się na zapach, jaki się tutaj rozchodził. Victoria uśmiechnęła się lekko do DeeDee, wraz z nią opowiadając, co się wydarzyło, wskazując również na Annę, która pomagała dalej w sprzątaniu, a później wycofała się, kiedy było to możliwe. Wskazała młodszej Krukonce na drzwi od kuchni, zachęcając ją do tego, by opuściły to pobojowisko, wiedząc, że nic więcej ich tutaj nie czeka, a następnie otarła czoło, krzywiąc się lekko na zapach, jaki dookoła siebie roztaczały. - Chodź, zaprowadzę cię tam od razu. Bo naprawdę przyda się nam dzisiaj porządna kąpiel. Może Irytek postanowił dbać o zdrowe odżywianie i higienę w zamku, kto wie? - rzuciła, co zapewne miało być z jej strony żartem.
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
DeeDee nikt do tej pory nie chciał "popychać" do niczego, dryfowała sobie na spokojnych wodach życia, robiąc to, co uważała za słuszne - bo wyłącznie to znała. Biblioteka, książki, gwiazdy i mapy nieba były czymś, co sobie umiłowała i tkwiła w tym, ukontentowana takim obrotem spraw, bo nikt jej nie pokazał, że można było inaczej. Nikt nie rzucał jej na głęboką wodę, by radziła sobie z przeciwnościami losu. Ta odznaka prefekta i idące z nią obowiązki sprawiały, że odkrywała rzeczy, co do których nie wiedziała, że była zdolna. Odjąć komuś punkty i wymierzyć sprawiedliwość za przewinienia? Najwyraźniej potrafiła stanąć na wysokości zadania. Rozbrojenie Irytka? Tu też nie zawiodła. Zaskakiwała samą siebie. Przytaknęła na słowa Victorii, bo nie wątpiła, że Anna poradzi sobie ze sprzątaniem wraz z resztą skrzatów, które teraz mogły swobodnie się tym zająć bez znajdowania się pod ciągłym ostrzałem ze strony Irytka. W niedługim czasie pojawili się też nauczyciele, którym zrelacjonowały przebieg wydarzeń oraz wszystkie swoje działania. Pozwoliła koleżance przejąć pałeczkę w zdawaniu raportu, wzięła odpowiedzialność za rzucony na poltergeista immobilus. Zaraz później zawinęły się, kierując swoje kroki w kierunku łazienki prefektów. Dee musiała zmyć z siebie ten obrzydliwy zapach łajna, który miała wrażenie wrzynał się w każdą komórkę jej skóry.
Styczniowe mrozy nie stanowiły dla Helen wyzwania. Znała te brytyjskie zimy, wiedziała, że potrafią dać w kość, ale na pewno nie w ten sam sposób, co w Norwegii. Ale dziewczyna bynajmniej nie spędzała ich na leniwym grzaniu się w kocach, o nie. Uwielbiała tę porę roku na zewnątrz i chętnie całe dnie chodziła poza zamkiem, przemierzając gołe pola oraz lasy. Interesowała się zwłaszcza tropieniem śladów zwierząt w śniegu. Teraz po paru godzinach wróciła do zamku, głodna niczym wilk. Od razu pomyślała o tym, że pewnie skrzaty mają coś w zanadrzu dla takich uczniów, jak ona, dlatego zeszła na poziomy poniżej ziemią. Nigdy nie lubiła przebywać w piwnicy, brak okien ją drażnił, a ciasnota pomieszczeń działała negatywnie na skupienie Eastwood. Wręcz przeciwnie czuła się na ONMSie, gdy wychodzili na świeże powietrze, do natury. Planowała zgarnąć trochę kiełbasek, ketchup i bułki, ale nie zdążyła zajrzeć do spiżarni, gdy przeleciał ją duch. Hex skrzywiła się przez nagłe ukłucie mrozu, ale takiego dziwnego, pochodzącego jakby z wewnątrz, a nie zewnątrz. Spojrzała na ducha ze złością. Myślała, że wreszcie nauczą się trochę szacunku do uczniów, którzy w przeciwieństwie do nich są w tej szkole z jakiegoś, cholera, powodu. Gruby Mnich zamiast dać spokój rozgniewanej Gryfonce to znowu przeniknął jej wysoką, umięśnioną sylwetkę zanim zaczął coś mamrotać o bałaganie w kuchni, jaki wywołały wrzucone do pomieszczeń łajnobomby. To brzmiało niemalże jak coś, co Helen sama mogłaby zrobić w ramach jednego ze swoich psikusów, ale jednak za bardzo szanowała jedzenie, aby je psuć. Jeśli przeżyło się momenty, gdy przez kilka dni mogło się żywić jedynie zupą z korzonków i starymi ziemniakami, to nigdy więcej nie wyrzuci się świeżego chleba do kosza. Ciemnowłosa podejrzewała, że chodziło o Irytka. Bardzo lubiła tego poltergeista, chyba dlatego, że rozumiała jego potrzebę siania chaosu i psucia tego, co poukładane w Hogwarcie. Jak była jeszcze mniejsza to praktycznie biegali czasami razem po korytarzach, złośliwie zanosząc się chichotem. Ale ją mogli z tej szkoły wyrzucić, a jego jednak nie. - Dobra, rozumiem, że ja mam niby to ogarnąć - powiedziała ze znużeniem, bo prawdopodobnie tego od niej oczekiwano, zwłaszcza że już sobie przypięła do piersi odznakę prefekta. Kawałek metalu wyglądał, jakby Helena znalazła go w chipsach. Poszła wprost do spiżarni oszacować straty i już wiedziała, że nie pójdzie spać najedzona. Wszystko cuchnęło, a był to zapach bardzo znajomy. Może to zabrzmi dziwnie, ale dla niej kojarzył się mocno z domem. Bardzo ciężko było o czystość w środku lasu z różnymi zwierzętami gospodarczymi, a owce nieraz zimą spały wprost z nimi w izbie, gdzie Hex tuliła się do ich ciepłej wełny w poszukiwaniu odrobiny ciepła. I jak akurat narobiły to nikt tego od razu nie sprzątał. Dlatego zapach łajna nie zrobił na niej większego wrażenia, chociaż tyle zrujnowanego jedzenia... Poczuła, że powinna znaleźć Irytka i mu powiedzieć, żeby następnym razem powrzucał te łajnobomby po prostu do dormitoriów albo klas podczas zajęć, a nie do kuchni. Ale i tak, w dużej mierze wcale nie chciała go znaleźć. Nie odnajdywała się w upominaniu nikogo, ba, wydawało się to Hex wybitnie absurdalne. Na prośbę skrzatów o pomoc wzruszyła ramieniem i oddaliła się pospiesznie, a potem całe pięć minut udawała, że szuka ducha. Kiedy zorientowała się, że to już możliwe to wróciła do siebie z zerowymi wyrzutami sumienia, że nic nie zrobiła tak naprawdę.
/zt
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Można byłoby zapytać, jak właściwie doszło do tego, że znaleźli się w spiżarni. Bo to wcale nie było takie proste, jak mogło się niektórym wydawać, w końcu Carly nie zaprosiła Terry'ego na spacer, a raczej uprowadziła go z pokoju wspólnego, zwyczajnie oznajmiając mu, że trzeba było upiec ciastka. Najlepiej, jak najszybciej, bo słodycze się skończyły, a na dokładnie nie dawali nic profesorowi Walshowi, co zupełnie się nie godziło. To, że w jej głowie zdążył już powstać szatański plan, było zupełnie inną kwestią, jaką w pierwszej chwili zupełnie nie podzieliła się z kolegą, bo nie była pewna, czy ten by zaakceptował jej wariactwo. Niemniej jednak chwyciła Terry'ego, uczepiła się go, jak rzep psiego ogona i tym właśnie sposobem sprowadziła go do kuchni, gdzie przywitała się ze skrzatami, oznajmiając im, że miała tego dnia dodatkowego pomocnika, a później, jakby nigdy nic, wpadła do spiżarni, by pokazać koledze wszystkie te dobra, jakie tutaj zgromadzono, a jak można było się domyślać, było ich zatrzęsienie. - No, to skoro tutaj jesteśmy, to możemy sobie zdecydować, co właściwie chcemy robić. Bo co ty byś zrobił? Może jakieś krówki? Albo nie, może lepiej pieguski? Kurczę! Coś z nadzieniem? Ja to zawsze, ale to zawsze, mam straszny problem z tym, żeby się zdecydować na jedną rzecz. Co właściwie najbardziej lubisz jeść, co? Tylko szczerze, Terry! - powiedziała, biorąc się pod boki i rozglądając się po wnętrzu, starając się ocenić, co by tutaj można było wziąć, na czym można byłoby się skupić i co było najważniejsze w podróży, jaką właśnie zaczynali. Z drugiej jednak strony nie chciała zaczynać bez informacji ze strony Terry'ego na temat tego, co chciałby zrobić, a przede wszystkim, co chciałby zjeść. Uważała i trudno było powiedzieć, z jakiego dokładnie powodu, że było to istotnym elementem dzisiejszego spotkania. Skoro już go tak bezczelnie porwała i najwyraźniej nie miała z tego powodu najmniejszych nawet wyrzutów sumienia, co w jej przypadku było rzeczą całkowicie oczywistą - uważała, że chłopak miał jak najbardziej prawo do tego, by wyrazić swoje zdanie w temacie tego, co dokładnie będą robić. Poza tym, że oczywiście gotować i psocić, bo w tym Carly była co najmniej doskonała.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Wizyty w zamkowej kuchni zdecydowanie nie były obce piętnastoletniemu Puchonowi, jednak jak do tej pory jeszcze się nie zdarzyło, by ktoś zaciągnął go tam równie bezceremonialnie jak to uczyniła tego dnia Scarlett Norwood. Dziewczyna wyciągnęła go z pokoju wspólnego bez słowa wyjaśnienia, jeśli nie liczyć krótkiej informacji, że skończyły im się słodycze – co nawiasem mówiąc nie było wcale prawdą, czego najlepszy dowód stanowił karton pełen cukierków i czekoladowych żab schowany pod łóżkiem Terry’ego. Niemniej chłopak nie zamierzał dyskutować ze starszą koleżanką, posłusznie odkładając czytany podręcznik i podążając za nią do kulinarnego królestwa skrzatów domowych. Ze wszystkich zalet przynależności do borsuczej gromady, bliskość szkolnej kuchni zdecydowanie należała do najczęściej przez piętnastolatka wykorzystywanych. Zaspał na śniadanie? Żaden problem, wystarczyło wpaść po kilka kanapek w drodze na zajęcia. Nabrał ochoty na nocną przekąskę? Kilka kroków i mógł wybierać spośród wszystkich dań świata. Zapas czekolady nagle się wyczerpał? Skrzaty zawsze miały dobrze zaopatrzone spiżarnie. - One mnie znają, wiesz… - mruknął cicho, kiedy weszli do pomieszczenia, a Puchonka przedstawiła go skrzatom, zupełnie jakby był jakimś randomowym pierwszakiem. Jego słowa musiały jednak umknąć uwadze dziewczyny, która już chwilę później zaciągnęła ich do spiżarni, gdzie zaczęła toczyć batalię na pomysły. Słuchał jej z coraz szerszym uśmiechem na piegowatej twarzy, dochodził bowiem do wniosku, że czeka go zdecydowanie ciekawsze popołudnie, niźli pierwotnie zakładał. - Ja? Pfff, to proste, czekoladę! – odparł zaskoczony. Sądził, że jego słabość do kakaowego deseru była już wśród Puchonów powszechnie znanym faktem. Najwyraźniej jednak panna Norwood ominęła w jakiś sposób ten detal… lub ostatnie cztery lata spędziła pod kamieniem. – Co powiesz na brownie? Może być z jakimś twistem w postaci nadzienia czy coś. O! Albo suflet czekoladowy, uwielbiam suflety, ale to chyba trudno się przyrządza, nie?
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Niektóre sprawy były dla Carly w pewnym sensie nieistotne, inne zaś, odpowiednio ubrane w słowa, szczerze ją bawiły. I być może podobnie było właśnie z kwestią przestawienia Terry'ego. A może panna Norwood zwyczajnie chciała się przekonać, jak ten zareaguje na takie, a nie inne zachowanie z jej strony, jak ten postanowi się zachować, kiedy potraktuje go w taki, a nie inny sposób. To bowiem było coś, co Carly robiła wiecznie - obserwowała, czekała, sprawdzała i uczyła się, zdobywając wiedzę, jakiej nic nie było w stanie powstrzymać. Bawiła się tym doskonale, zwyczajnie lubiąc wiedzieć o ludziach zdecydowanie więcej, niż wiedzieli oni sami, w końcu nigdy nie było wiadomo, kiedy tę wiedzę można było wykorzystać. W stosunku do Terry'ego nie miała jednak jawnie niewłaściwych planów i pomysłów, a zwyczajnie miała ochotę wciągnąć go we własną zabawę i zająć czymś ciekawszym, niż nauka. - Każda? Bo wiesz, musimy to zdecydowanie uściślić, wiem o czekoladowych żabach, ale słuchaj, w końcu może być mleczna, gorzka o różnej zawartości kakao, biała, chociaż nie wszyscy uznają ją za czekoladę... Jest tyle, tyle możliwości, że koniecznie muszę dowiedzieć się, o jakiej właściwie w tej chwili rozmawiamy - powiedziała, wyraźnie zaciekawiona, jednocześnie zdradzając, że nie żyła pod kamieniem, ani nie robiła niczego podobnego, po prostu doskonale bawiąc się grą, jaką sama sobie ustanowiła. Była to gra w zgadywanki, w zachowywanie się, jakby o niektórych rzeczach nie miała w ogóle pojęcia, bo to było właśnie najzabawniejsze we wszystkim. Przynajmniej dla niej, która faktycznie miała w sobie coś ze sprytnego Ślizgona. - O rany, suflet. To jest dopiero wyzwanie kulinarne, ale wiesz co, to brownie mi się niesamowicie podoba! Możemy zrobić w nim takie gęste, naprawdę gęste nadzienie, które będzie wypływało, jak tylko rozerwiemy ciastko, będzie jak niebo w gębie, mówię ci! I wiesz, co możemy do tego zrobić? Sos wiśniowy! Albo malinowy. Kurczę, teraz nie mogę się zdecydować - powiedziała, rozglądając się po spiżarni, zaraz też rzucając wyraźnie wyczekujące i rozbawione spojrzenia Terry'emu, komunikując mu tym samym, że mógł wybierać dalej, a jakże!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Nie miał do tej pory wiele okazji, by poznać dziewczynę bliżej, choć oczywiście znali się z zajęć, pokoju wspólnego czy treningów quidditcha, na których to Terry pojawiał się z coraz większym entuzjazmem. Zdawał sobie sprawę, że Scarlett dużo czasu spędza na wypiekach, możliwe też, że obiło mu się o uszy, że Puchonka jest nawet zatrudniona w jakiejś cukierni, jednak poza tym niewiele wiedział o starszej koleżance. Z tym większym entuzjazmem zapatrywał się na wspólne przyrządzanie łakoci – jeśli było coś, czego Terry potrzebował w Hogwarcie bardziej niż słodyczy, to zdecydowanie były to nowe znajomości. Brakowało mu starych przyjaciół, z którymi kontakt w ostatnim czasie stawał się coraz trudniejszy, i choć spotkali się całą paczką podczas ferii świątecznych, to piętnastolatek nie miał złudzeń – prędzej czy później każde z nich ruszy we własną stronę, a on, oddzielony od nich murem sekretów, pozostanie sam jak palec wśród obcych czarodziejów i czarownic. Powrócił więc do szkoły z większą niż przedtem motywacją, by znaleźć tutaj swoje miejsce, nawet jeśli do tej pory nie szło mu to najlepiej. - Nie jestem wybredny. Mleczna, gorzka, biała… - tu zerknął wymownie na dziewczynę, jasno sugerując, po której stronie sporu się opowiadał - …różowa, a nawet takie sztuczne wyroby czekoladopodobne. To moja mała obsesja. Więc serio, bierz to, co Ci pasuje. – uśmiechnął się zachęcająco i wskazał tę z półek, która poświęcona była wyrobom kakaowym. Gdyby rozmawiał z kimś innym, może nawet wstydziłby się swojego mało wysublimowanego gustu, ale miał wrażenie – a może po prostu bardzo liczył na to, że Scarlett nie będzie go oceniać. W końcu słodycze mają przede wszystkim przynosić szczęście, a całe to gadanie o wyszukanych mono deserach było zdaniem chłopca wymysłem ludzi, którzy mają za dużo pieniędzy i nie wiedzą na co je wydać. Miał zresztą sentyment do tanich czekoladek, bardzo długo był to bowiem jeden z niewielu słodyczy, na który jego rodzice mogli sobie pozwolić częściej niż od święta. - Tak mi się właśnie wydawało, że to jakiś trudny deser. - pokiwał głową w odpowiedzi, starając się przy tym przybrać taką minę, jak gdyby naprawdę wiedział o czym mówi. – Oba brzmią super. Jadłem też kiedyś pyszne brownie z sorbetem cytrynowym. Trochę dziwne połączenie, ale ten sorbet tak odświeżał, bo wiesz, brownie jest dość ciężkie i takie no…treściwe. – pominął fakt, że wpadli na ten pomysł z kuzynem tylko dlatego, że nie udało im się znaleźć w lodówce żadnych innych lodów, a na ciepłą konfiturę było za gorąco.