Freyia, bogini miłości, jaka opanowuje ciało i umysł. Pani pożądania, oddania, uniesienia i bliskości. Piękna, płodności… Śmierci i wojny. To jej poświęcono największy diament, jaki kiedykolwiek zrodziła krasnoludzka kopalnia - oprawione w białe złoto Serce Freyi. Bez skaz, bez pęknięć, bez przebarwień. Skarb, który co roku jednoczył krasnoludy w dniu jej święta, kiedy kobiety wznosiły modły o liczne potomstwo, a mężczyźni o piękną śmierć. Dziesięć lat mija już, od kiedy odbyło się ostatnie święto ku czci Freyi. Wszystko stało się w dniu wielkiej wojny, jaka opanowała krasnoludzki klan. Khoungreac rozpoczął krwawe powstanie, niszcząc spore połacie kopalni i zakopując swych pobratymców żywcem. Komora Freyi zapadła się razem z poniższymi tunelami; twarde głazy rozbiły diament. Kiedy stłumiono bunt, próbowano odzyskać fragmenty kamienia, niestety na próżno. Nie tylko skala zniszczeń była zbyt wielka. Także woda z podziemnych rzek czy działalność bestii skutecznie rozniosły elementy tej niezwykłej układanki po nieużywanych już szybach, czyniąc próby odzyskania serca bezsensownymi w oczach krasnoludów. Podobno śmiałkowie, którzy nie boją się zaryzykować, zostaną sowicie wynagrodzeni… Jeśli tylko zdołają odnaleźć choć mały kawałek diamentu. A Wy się przecież nie boicie kilku ciemnych tuneli, prawda?
Konstrukcja labiryntu
• Labirynt ma rozciągłość od A1 do W21 (21x21, bez polskich znaków, bez Q) • Litery idą z góry do dołu, liczby z lewej do prawej. • Zaczynanie w punkcie K11 (środek labiryntu). • Kierunki określamy z użyciem róży wiatrów. NIE prawo, lewo etc. TYLKO północ, południe, wschód, zachód. One nigdy się nie zmieniają, więc nie będzie możliwości się pomylić. • Polecam rozrysowywać sobie labirynt, jako że będę Wam podawać konkretne kratki, po których się poruszacie. Tu macie podgląd. • Na teren labiryntu nie nakładają się efekty z poszczególnych tuneli (takie jak agresja czy halucynacje), jedynie zakłócenia magiczne. • Możecie zabrać do 3 przedmiotów magicznych lub eliksirów, chyba, że postać posiada Kufer. Wówczas może zabrać ich 5. W tę pulę nie wchodzą przedmioty zwykłe/niemagiczne czy ubranie.
Poruszanie się
• Po wybraniu przez Was kierunku, opiszę każdą przebytą kratkę do pierwszego napotkanego rozdroża bądź natrafienia na kratkę specjalną (wszelkie zagadki, znalezione rzeczy, etc.) • Jeden post, jeden ruch. Nie wymagam od Was długich postów, kiedy akurat w korytarzu nie będzie się działo nic ciekawego. • Możecie poruszać się do tyłu i po odkrytych już kratkach. • Kiedy nie będą Was ograniczać wydarzenia i wypadki, możecie wskazać kratkę na którą chcecie się cofnąć, jeżeli już wcześniej na niej byliście. Na przykład: wrócić się do punktu K11 (punkt startowy) w jednym poście, nie musicie od nowa przechodzić całej trasy. • Korytarze są nieużywane - nie ma tam światła. Jesteście w stanie oświetlić tylko tę kratkę, na której stoicie, zatem postać nie widzi nieodkrytych kratek. Nawet jeżeli stoi na rozdrożu, nie jest w stanie zobaczyć, co kryje którykolwiek z korytarzy. Tak samo nie widzi, czy coś nie pojawiło się kratkę za nią. • Nie można latać, nie działa żadna forma komunikacji na odległość, głos nie roznosi się po korytarzach echem. • By wydostać się z labiryntu, wystarczy, że jedna osoba znajdzie wyjście. Nie musicie jednak z niego korzystać. Jeśli zechcecie się wrócić i zbadać nieodkryte jeszcze korytarze - proszę bardzo. Im więcej odkryjecie, tym więcej zdobędziecie.
Dodatkowe
• Termin: 3 dni od postu MG. Osoby nieaktywne (2 opuszczone kolejki) będą uznawane za nieprzytomne i wynoszone przez niezadowolonych z ich braku wytrzymałości NPC. • W wyniku leżenia na zimnych kamieniach, osoby nieaktywne łapią chorobę (losowana rzutem kostką), którą w przeciągu 2 tygodni należy wyleczyć. Jeśli nie zostanie wyleczona, gracz będzie ukarany odebraniem połowy galeonów. • Pod każdym postem proszę pisać skrót (1-2 zdania) najważniejszych akcji postaci (np. "otwiera skrzynię" czy "rzuca zaklęcie i odskakuje za ścianę"). • Może zdarzyć się, iż zagadka będzie obejmować wiedzę usera, ale nie postaci (w rodzaju wiedzy szkolnej czy popularnej). W tym wypadku proszę przymknąć oko na fakt, iż czystokrwista postać nie ma tej wiedzy i odpowiedzieć. Będę starał się unikać podobnych sytuacji, niemniej ostrzegam.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Sytuacja była beznadziejna i zdawała się pogarszać z każdą kolejną sekundą... z każdym kolejnym ruchem... każdą próbą zaczerpnięcia oddechu. Ranił gada, czuł, że sprawia mu ból, ale jednocześnie pogarszał swój stan, pozwalając bo potwór zanurzał kły w jego cielsku. Zaciskał zęby, będąc świadomym, że gdyby nie zbawienna adrenalina, wyłby i zwijał się z bólu. Musiał wykorzystać ten hormonalny dar, póki miał taką możliwość. W pewnym momencie ze zdziwieniem odkrył, że uścisk cielska nieco zmalał – czy za sprawą ataku Aleksa, czy też jego panicznych ciosów nożem... to nieistotne. Jormungand odpuścił, ale bynajmniej nie dlatego, że nagle zmienił swoje nastawienie na bardziej pokojowe... stwór po prostu zmienił swój cel, skupiając się teraz głównie na Ślizgonie. Eli dotknął broczącej krwią, głębokiej rany, wiedział jednak, że teraz nie ma czasu by się nad sobą użalać. Spróbował wyszarpnąć prawą rękę, szamocząc nią do skutku. Jeśli mu się to udało, przełożył do niej nóż, jako że miał w niej znacznie więcej siły; następnie wyciągnął rękę tak daleko w stronę łba jak tylko mógł i spróbował z całej siły wbić ostrze w brzuch węża. Potem przeciągnął nożem ku sobie, chcąc zrobić możliwie jak najdłuższe rozcięcie.
– Próbuję uwolnić prawą rękę – Jeśli powyższe się udaje, wbijam nóż w brzuch węża, rozcinając go możliwie jak najmocniej.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Syczenie dało jej do zrozumienia, że wyrządziła wężowi krzywdę. Zatliła się w niej nadzieja, że to go spłoszy i skłoni do ucieczki. Grubo się pomyliła. Gdzieś na tyłach głowy dziękowała Merlinowi, że potwór otworzył szczękę i odsunął się miast na przykład rozrywać jej bark. Elaine nie była w stanie zorientować się w sytuacji i dziękujmy Merlinowi, że nie wiedziała co się dzieje z resztą. To by ją złamało. Tak czy siak, musiała skupić się na dalszej walce o życie. Na nic innego czasu i możliwości nie było. Wzmocniła nacisk palców na trzonku tak, by pod żadnym pozorem nie wyślizgnął się. Drugą rękę położyła na krańcu trzonka, podniosła głowę i wyczekała na odpowiedni moment, kiedy wężowy rzucał się do ataku. Ze zdławionym krzykiem podjęła się próby wciśnięcia pochodni prosto w gardziel jormunganda. Trzymała tę pochodnię jak tonący brzytwy. Cała zapłakana, pokrwawiona, obolała z dziko łomocącym sercem, walczyła. Nie poddawała się. Zacisnęła zęby i bielutka jak tegoroczny śnieg atakowała tak, by móc się całkowicie spod potwora wyswobodzić.
- Elaine próbuje wcisnąć płonącą pochodnię wprost w gardziel jormunganda (ewentualnie po prostu w łeb) w chwili, gdy ten rzuca się z paszczą do ataku.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Scena w zwolnionym tempie. Następuje wybuch. Czas się zatrzymuje. Widzisz gołym okiem jak, najmniejszy nawet odłamek skały, leci w twoją stronę, a pochodnia którą jeszcze sekundę temu trzymałeś w dłoni zmierza ku ziemi, gdzie po jej zetknięci odbija się lekko po czym spoczywa na niej w bezruchu. . Widzisz to, a mimo wszystko stoisz w miejscu dając pociąć sobie skórę. W pierwszej sekundzie czujesz pieczenie, dopiero po chwili fala ciepła zalewa twoją twarz. Chwilę po tym jak usłyszała wybuch próbowała zasłonić się rękoma. Nic to jednak nie dało. Czuła metaliczny zapach krwi i doskonale wiedziała skąd on pochodził. Od niej. Dodatkowo dzwonienie w uszach. Nie słyszała poza nim nic. Jakby ktoś przekręcił gałkę w gramofonie zatrzymując dźwięk. Długo nie mogła wyjść z szoku w jakim się znalazła. Nie chciała jednak stać w dalszym ciągu pod resztkami pułapki. Szybko zebrała się w sobie zapominając kompletnie o opatrzeniu ran i ruszyła przed siebie w stronę reszty znajomych. Szok, niedowierzanie, strach... Uczucia które ogarnęły jej ciało zaraz po tym jak tylko ich zobaczyła. I nie tylko ich. Ogromny wąż, nie jeden lecz dwa. Skakała wzrokiem z jednego stworzenia do drugiego w między czasie sprawdzając stan swoich towarzyszy. Nie wyglądali oni najlepiej lecz nie skupiała się na nich długo. Nie było na to czasu. Adrenalina zaczeła krążyć w jej żyłach dajac dużego kopa. Najbliżej była Elaine i to jej powinna pomóc. Widząc jak dziewczyna wciska pochodnię w gardziej stwora doskoczyła do niej mając zamiar wepchnąć ją w oczy stwora, a przynajmniej jedno oko. Może dzięki temu zacznie się bardziej palić i zostawi dziewczynę. Spodziewała się również usłyszeć dzikie zawodzenie bestii jednak słyszała w dalszym ciągu dzwonienie. Nic poza tym. Nawet jeśli krukonka coś do niej mówiła to Is nie była w stanie tego usłycszeć.
- Isabelle doskakuje do Elaine pomagając jej w podpaleniu stwora. Jeśli się jej uda to wciska pochodnię w jego oko mając nadzieję, że się bardziej zapali.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Wiedział, że ten atak go samego zaboli chyba bardziej niż gada. Nastawił się na to, lecz nie spodziewał się aż takiego bólu. Chęć przetrwania jednak wygrała i nie stracił całkowicie świadomości. Niepotrzebnie tylko spojrzał się na nogę, bo poczuł się jeszcze gorzej. Był pewny, że teraz tego nie wyleczy, nawet za pomocą eliksiru. Nie podczas walki jaką toczyli. A poruszać się jakoś musiał. Po kopnięciu by złapać równowagę zatrzymał się na ścianie i otwierając chlebak wyciągnął eliksir lewitacji by go szybko wypić. Było mu go szkoda, jednak przeczuwał, że to jedyny sposób by zachować jakąkolwiek mobilność, a ta w walce z takim przeciwnikiem była niezbędna. Chwilowo nie pozostało mu nic innego jak odczekać moment by mikstura zaczęła działać, a on mógł bez problemu się poruszać.
- Wykorzystuję eliksir lewitacji - Cały czas staram się odsunąć od węża by i mnie nie pochwycił. Jednak szukam też okazji do tego by złapać za nadziak. (O ile już będzie mógł się poruszać za pomocą lewitacji)
Samiec nie zwracał już uwagi na poczynania Elijaha. Sploty jego ciała znacząco się poluźniły, uwolnienie ręki nie sprawiało problemów. Wąż, opętany bólem i pragnieniem ucieczki, zbyt późno zauważył, że zamierzasz się na niego z nożem. Może nie sięgnąłeś tak daleko, jak byś chciał - nie aż pod łeb. Ostrze zanurzyło się w miękkim ciele, łuski na brzuchu nie chroniły przed metalem w żaden sposób. Gad szarpnął się i w agonii rzucił łbem, uderzając o Twoją rękę. Instynktownie rozszerzył szczęki i zacisnął zęby na Twoim przedramieniu. Czułeś, jak zęby rozrywają ciało, sięgając aż do kości, jak materiał ubrania nasiąka gorącą krwią. Jak ostatni spazm szarpie okręconym wokół Ciebie ciałem. A po tym mięśnie rozluźniły się i ciężki łeb opadł, uprzednio orząc ciało na Twoim przedramieniu. Odniósł zbyt wiele ran, by wytrzymać ferwor walki. Wyrwanie nadziaka tylko przyspieszyło krwawienie. Życiodajny płyn spływał po całym jego ciele, mocząc ziemię i… Elijaha. Gad przestał się ruszać, oczy zrobiły się matowe. Dopiero wówczas mogliście poświęcić chwilę, by obejrzeć własne obrażenia; opadająca adrenalina zwiększała cierpienie. Krukon spływał nie tylko swoją krwią, lecz także juchą martwego już samca. Sokami z rozciętego brzucha, treścią żołądkową… Kwas spłynął też na przedramię, paląc świeżą ranę. Ból był ciężki do wytrzymania, odbierający zdrowe zmysły. W drżącym świetle pochodni mogłeś dostrzec fragment kości, przebijający spod czerwieni krwi i opalizującej żółcieni kwasu. Jak grabki grabią miękką ziemię, tak zęby węża zdarły spory fragment mięśni, teraz przybierających blady kolor palonego kwasem mięsa. Aleksander miał nieco lżej. Użycie eliksiru lewitacji okazało się strzałem w dziesiątkę. Uniosłeś się ponad ziemię, zdejmując ciężar z bolącej, rannej nogi. A po tym, jak wyciągnąłeś nadziak, krew chlusnęła z rany. Musiałeś przebić jedną z większych tętnic, biegnących wzdłuż grzbietu. Nie trzeba było długo czekać, jak gad w tym stanie się wykrwawił. Mogłeś spokojnie obserwować sytuację, rozwijającą się zarówno przed Tobą, jak i bardziej w głębi korytarza. Elaine wyczuła moment, w którym wąż rozdziawił szczęki. Co prawda nie dała rady wsadzić mu pochodni do gardzieli, ale oparzone podniebienie było już dostatecznie bolesne. Na tyle, by samica cofnęła się i nie zwróciła uwagi na atakującą ją Isabelle. Kolejna pochodnia przypaliła oko węża, ostatecznie przeważając decyzję odnośnie ucieczki. Ciężar z ciała Elaine znikł, kiedy samica szybko zmieniła się ponownie w lisa. Wątłe, wychudzone ciałko opadło na jej pierś, a potem odbiło się i pobiegło dalej, uciekając ciemność za Wami. Rana na barku Elaine odzywała się niegasnącym bólem. Na szczęście ciężar ciała węża nie poczynił dodatkowych szkód, poza zdrętwiałymi nogami i niewygodnie wykręconą kostką. Ale to wszystko da się rozchodzić. Mocniej warto skupić się na krwawieniu. Od utraty krwi zaczynało kręcić się w głowie.
Jak już wyleczycie się i ruszycie dalej: G14, G15, G16, G17, G18, F18, F19, E19, E20, E21 Rozdroże: północ i południe
Dotarliście do ściany z litego kamienia. Najprawdopodobniej określającej granicę, do której krasnoludy kopały swoje korytarze hodowlane. Droga zaś rozwidla się. Możecie iść na północ lub południe.
Stan zdrowia: Elijah: Wrażliwe lewe przedramię. Obite lewe udo. Ugryzienie w kark, głębokie i obficie krwawiące rany. Zdarta skóra i mięśnie z prawego przedramienia, rana polana kwasem żołądkowym, boli i pali - zostaną blizny. Elaine: Obite lewe ramię i bark, ruchomość nieco ograniczona. Nietoperza kupa we włosach. Ugryzienie w prawy bark, krwawi. Isabelle: Obite żebra. Liczne, płytkie, ale krwawiące rozcięcia na twarzy. Głucha przez 1 kolejkę. Aleksander: Pęknięta torebka stawowa lewej kostki, opuchnięta i skrwawiona. Siniak na kości ogonowej. Samica: 11 metrów, 400kg. Uciekła. Samiec: 9 metrów, 300kg. Ded. Not big surprise.
Dodatkowe: - Warunki: 25 stopni, gorąco. - W ramach przyspieszenia, zbiłem dwie kolejki w jedną. Napiszcie, jak i czym się leczycie/opatrujecie, a potem możecie ruszyć dalej. Od razu wybierzcie kierunek. - Kolejność dowolna.
Ekwipunek: Elijah: 1 eliksir wiggenowy, 1 eliksir euforii, różdżka, butelka wody, zapalniczka, tępawy scyzoryk, pochodnia, szczebelek drabiny, nóż. Elaine: Notes z dwoma długopisami, latarka na baterie (nowe), 3x bandaż (1,5m), paczka plastrów (15), woda utleniona (100ml), suchy prowiant dla dwóch osób (suszone owoce, sucharki, kanapki, paczka warzyw, kabanosy, kandyzowane owoce), na nadgarstku cztery gumki do włosów, komplet kulek do gry, grzebień, czerwona szminka, zapasowe ubranie (wełniana bluza, spodnie), eliksir otwartych zmysłów, beret uroków. Isabelle: Butelka wody (0,5L), kilka batoników energetycznych, mały scyzoryk, zwykłe zapałki, plastry, (5 szt.), 1x bandaż (5m.) eliksir wiggenowy x2, Fiolka eliksiru chroniącego przed ogniem Aleksander: Lina do wspinaczki 30m, hubka i krzesiwo, dwie dodatkowe pochodnie, 2 bandaże (1.5m, 1.5m), nóż, tłumaczki, eliksir lewitacji, eliksir Wiggenowy, kotwiczka do liny, małe lustereczko. Cztery paczki suszonego mięsa, menzurka z 1l wody, cztery paczki sucharów. Uprząż do wspinaczki, nadziak z ząbkowanym dziobem.
______________________
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Widziała już mroczki przed oczami. Słyszała swój głośny urywany oddech, a w jej klatce piersiowej dudniło potężnie serce. Elaine nigdy w życiu nie była tak przerażona. Przez chwilę była pewna, że już umarła, skoro nie trafiła tam gdzie chciała. Jednak mimo wszystko musiała zadać mu ból, bowiem potwór zapiszczał, zasyczał dziko w odpowiedzi, wciąż przygniatając ją do ziemi. Znikąd pojawiły się czyjeś ręce - czy to Elijah? Nie, to chyba Isabelle. Była taka rozmazana, Swansea miała problem z wyostrzeniem wzroku. Ból przyćmiewał umysł. Nie mówiła nic, płakała, choć nieświadomie. Łzy mieszały się z krwią. Ciężar zmalał, potwór zniknął. Nie widziała gdzie, trzęsła się jak osika. Miała ochotę zasnąć i obudzić się w domu, w swoim łóżku, a Elijah by jej powiedział, że to złe sny. Nic z tych rzeczy. Rzeczywistość brutalnie przebijała się do jej świadomości. Krwawiła, całe ciało zanosiło się z bólu. Moc adrenaliny pozwoliła jej podnieść się do siadu - z jękiem, z trudem, z płaczem. Ledwie się trzymała, a jednak odszukała wzrokiem swój plecak. Doczłapała do niego na kolanach, trzęsącymi się dłońmi wyciągnęła ze środka bandaż. - Isa? Isa? - szukała dziewczyny, chciała poprosić ją o pomoc w zatamowaniu krwawienia. Bała się obejrzeć za siebie, bała się tego, co zobaczy. Zacisnęła mocno zęby i (z pomocą lub nie, jeśli Isa się zgodzi) zaczęła zawiązywać bandażem krwawiącą ranę. Powinna oczyścić ją, jednak czuła, że ktoś inny będzie bardziej potrzebować wody utlenionej. Zdławiła swój krzyk, kiedy impulsy bólu rozchodziły się po całym ciele. Powoli zacznie się przyzwyczajać do jego obecności. Gdy tylko bandaż został dopięty, Elaine z trwogą poszukała wzrokiem brata. Wybacz Alexie, dla niej liczył się teraz bliźniak. Gdy go zobaczyła, z jej gardła wydobył się głośny krzyk. - ELIJAH! NIE! - widziała go skąpanego w morzu krwi, nieruchomego, bladego, tak strasznie poranionego. Chwyciła plecak i rzuciła się do brata biegiem lecz momentalnie znów dopadł ją ból kostki. Musiała zwolnić, musiała dokuśtykać do leżącego Elijaha przekonana, że ten umarł. Czuła, jakby coś traciła. Jakby życie z niej uchodziło, jakby świat przestał istnieć. Była ona i jej brat oraz morze krwi. Gdy tylko do niego się przedostała, padła na kolana. - Elijah, Elijah, błagam, Elijah, ty musisz żyć. Błagam. - broda jej drżała, twarz skąpana była w łzach zbrudzonych posoką. Próbowała ocucić go, sprawdziła czy oddycha, choć z emocji i bólu nie była w stanie nic wyczuć palcami. Nagle otworzyła szeroko oczy, bowiem chłopak się poruszył i jęknął. - Jestem tu, pomogę ci. Jestem, Elijah, jestem przy tobie. Nicminiejest. - szeptała niewyraźnie łamiącym się głosem. Znała go na tyle, by wiedzieć, że będzie chciał sprawdzić jak ona się ma, podczas gdy sam jest w opłakanym stanie. Gdy popatrzyła na największą ranę musiała stłumić odruch wymiotny. Nie zwlekała, nie mogła zawieść brata w tak trudnym momencie. Wiedziała co ze sobą zabrał, przecież pakowali się razem. Zlokalizowała jego torbę i pospiesznymi ruchami wyciągnęła ze środka eliksir wiggenowy. Bladymi palcami ścisnęła buteleczkę i przysunęła się z powrotem do brata. Dotknęła chłodną dłonią jego policzka, nachyliła się nad nim. - Pij, Eli, pij. - szepnęła czule, całkowicie zapominając o swoim bólu. Nie dotykała jego karku, a delikatnie brody, by rozchylić mu usta i powoli podać mu eliksir wiggenowy, starając się jak najbardziej uniknąć ryzyka zakrztuszenia się. - Och Eli, co się tutaj działo. - znów ogarniała ją panika, ale zmusiła się do zachowania trzeźwości umysłu. Wyciągnęła drugi bandaż ze swojego plecaka i butelkę wody z plecaka Elijaha. Gdy dostrzegła biel w tej czerwieni to prawie zemdlała. Zacisnęła powieki, ćwiczyła oddech, by się opanować. Nie widziałaś tam kości. To nie była kość, wydawało ci się. Łzy płynęły po jej policzkach bez przerwy. Pomimo trudności wewnętrznych rozpoczęła oczyszczanie rany na jego przedramieniu wodą mineralną. - Cśś, zaraz eliksir będzie działać. - pocieszyła go siląc się na cieplejszy ton. Elaine czuła, jakby to ktoś inny siedział w jej ciele. Patrzyła na swoje ręce uwalone krwią i była w szoku, że udało się jej oczyścić i nawet obwiązać bandażem przedramię brata. By osiągnąć ten cel musiała zedrzeć z niego reszty koszulki, którą na sobie miał, a która nadawała się tylko do spalenia. Zerknęła na ranę na karku, która zaczęła się już na szczęście zasklepiać. Momentalnie znalazła się znów nad Elijahem tak, by ją widział. - Jestem. - zakryła dłonią jego policzek i dopiero wtedy podniosła głowę w celu odnalezienia Ślizgonów. - Iss? Alex? Mam tu wodę utlenioną i bandaże. Elijah jest opatrzony, ale musimy znaleźć stąd wyjście. Uzdrowiciel musi go obejrzeć. A wy jak tam? - zapytała wciąż zaskoczona, że potrafi mówić i działać. Elaine znała siebie. Przejdzie swój kryzys jak tylko zobaczy, że Elijah znów jest silny. Dzisiaj to ona jest tym trzeźwiejszym bliźniakiem i niech jej Merlin będzie świadkiem, dzielnie ignorowała ból swojego ciała. Protestowała, gdy Elijah chciał się podnieść lecz po chwili rozmowy ustąpiła. Pomogła mu wstać mimo, że sama ledwo trzymała się na nogach. Przepakowała ekwipunek Elijaha do swojego plecaka, chwyciła go mocno pod ramię (to zdrowe) i dołączyła do reszty. Wyglądali zdecydowanie lepiej niż Elijah, ewidentnie najmocniej tu poturbowany. Zdała się całkowicie na Isę i Alexa, jeśli chodzi o wybór trasy. Ona chciała stąd uciekać i zabrać ze sobą brata. Miała po dziurki w nosie labiryntu, strachu, mroku, krwi i własnego krzyku.
- Elaine obandażowała swoje ranne ramię. - Podeszła do Elijaha, podała mu eliksir wiggenowy oraz oczyściła wodą mineralną jego prawe przedramię, zabandażowała je. - Przepakowała jego ekwipunek do swojego plecaka. - Zużyła dwa bandaże i jedną butelkę wody mineralnej.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Wszystko działo się tak szybko, lecz dzięki temu, że lewitował mógł jakoś przeciwdziałać atakom węża. Wyszarpnął broń i wtedy chlusnęła krew, ochlapała mu nogawkę, jako, że cały czas się przemieszczał. Z góry miał dobry widok na wszystko co się działo. Dziewczyny zdawały się sobie radzić dobrze z drugim wężem, a przynajmniej tak mu się wydawało kiedy to spojrzał w ich stronę. Podleciał do chłopaka, ale ten też sprawnie poradził sobie z przeciwnikiem. Rana z kwasem żołądkowym może i wyglądała paskudnie do zdawał sobie sprawę z tego, że to nie ona była najgroźniejsza. Kark miał bardziej ranny. A może już zdążył go wyleczyć? Wszystko działo się tak szybko, a magiczne wywary działały też na tyle dobrze i mocno, że były w stanie wyleczyć nawet te najgorsze przypadki. Spojrzał jeszcze szybko w stronę Isabelli, dostrzegając jej brudną twarz z i ranki jakie miała. - Co się do jasnej... - nie dokończył wyginając usta w bólu. Największa adrenalina spłynęła z niego i teraz poczuł jak ból w nodze go przytłacza, odbiera zdolność do mowy, jasności umysłu. Odrąbcie mi ją! Byleby przestała tak boleć! - Krzyczał w myślach przeróżne zdania i pomysły jak mógłby szybko pozbyć się bólu. Korzystając jednak z tego, że może jeszcze lewitować, podleciał szybko do kolegi i łapiąc za szczebelek, który znajdował się na podłodze - złapał go i usiadł z nim przy ścianie. Lądując pomału, delikatnie. - Musicie mi ją nastawić. Nie ważne czy miałbym zemdleć przy tym, wyzywać was od najgorszych, czy grozić śmiercią. Jeśli będzie trzeba używajcie siły. - odezwał się ponurym głosem, będąc bardzo dobrze świadomym co za moment go czeka. Jak wielka tortura i dawki bólu. - Jakbym zemdlał to po nastawieniu stopy wlejcie mi ją do gardła i trzymajcie nogę nastawioną. - zalecił i mówiąc to pozbył się bandażu. Odwijając go, i kładąc obok siebie. Wyciągnął eliksir Wiggenowy i położył go obok siebie. By był na wyciągniecie ręki zarówno przez siebie jak i towarzyszy. Włożył szczebelek między zęby i zacisnął szczęki. Starał się na to nie patrzyć, ból przyszedł niespodziewanie szybko. Jęknął głośno, zaciskając zęby jeszcze bardziej. Nie był pewny, czy zemdlał, czy lawirował jeszcze na granicy jawy. Czas dłużył się niemiłosiernie długo, czekając na jakąś komendę, że ma wypić eliksir. To właśnie ta myśl chyba była jego kotwicą. Która kazała mu to wytrzymać. Musiał wykonać zadanie, bardzo ważne, to miało mu pomóc, przynieść ukojenie i odgonić ten straszliwy ból. Więc trwał, nie wiedząc czy kogoś nie uderzył przypadkiem, czy właśnie nie powyrywał sobie wszystkich włosów z głowy. Padła komenda, a on już trzymał butelkę przy ustach i łapczywie wypił całą zawartość. Kuląc się do przodu. Nogi całe mu drżały, rękoma objął głowę jedną z nich łapiąc się za włosy, drugą zagryzając byleby nie wydać z siebie już więcej dźwięku. Schował twarz, nie wiedząc czy nie rozpłacze się z bólu, a jeśli tak miałoby się stać, nie chciał by ktoś to widział. Okropne uczucie jakie go przytłaczało jednak powoli mijało, łagodniało, aż w końcu całkowicie zniknęło. Spojrzał się dyskretnie na swoją nogę. Wyglądała normalnie. Oparł się więc ciężko o zimną ścianę, wzdychając głośno. Dziękuję - powiedział do osób które mu pomagały nastawić nogę. Poruszał nią, zgiął, wyprostował, odwiódł, przywiódł. Wyglądało na to, że wszystko z nią było w porządku. Podniósł się więc. Ostrożnie stanął, wszystko dobrze, przeniósł więc cały ciężar na nogę. Też bez problemów. Podskoczył by sprawdzić czy upadek na nogę sprawi jakiś ból. Po tym założył buta, który wisiał mu przy plecaku. Obejrzał przeciwnika kucając przy nim. Spojrzał się na swój nóż który to miał kolega. Nie... On był za wielki, nieporęczny w tych pracach. Podszedł więc do kuzynki i pokazał jej na migi by podała mu swój scyzoryk. Wrócił do truchła i nachylając się przy łbie otworzył mu pysk i wbił scyzoryk w dziąsło przy jednym z zębów. Naciął i mocując się z nim chwilę wyciągnął jeden kieł. Z drugim zrobił to samo. Przyglądnął się mu wracając po pustą butelkę i łapiąc za nią znów wrócił do gada i rozcinając go napełnił butelkę jego sokami żołądkowymi. Miał okazję zobaczyć, że te były bardzo silne. A skoro miał pustą butelkę to szkoda je zmarnować. Może i nie był to kwas którym mógłby stopić metal. Ale kto wie co im się przyda po drodze. A kły?
Wiedział jedno, z pustymi rękoma nie wróci na powierzchnię.
Wytarł scyzoryk o truchło i oddał go Isabelli. Po tym zabrał pustą butelkę po miksturze lewitacji do plecaka, stare bandaże, i ten z kwasem od węża. Wszystko zabezpieczył by się nie obijało o siebie i ruszył dalej kierując się na północ.
Starając się uważać na czym stąpa. Miał bowiem wrażenie, że dopiero teraz zacznie się prawdziwy test umiejętności przetrwania.
- Leczę nogę eliksirem Wiggenowym, nastawiając ją wpierw.
- Wycinam kły węża i zabieram je.
- Widząc jak silne są kwasy żołądkowe węża, napełniam nimi jedną pustą butelkę.
- Drugą pustą butelkę również zabieram.
- Zgarniam stare bandaże do plecaka.
- Nadziak trzymam w ręce, nóż nadal niech ma Elaijah.
- Idziemy na północ.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Sceny jak z filmu niemego. Ruchome obrazy bez dźwięku. Nie słyszała nawet bicia własnego serca, które niemiłosiernie tłukło się w klatce piersiowej. Swym biciem mogłoby obudzić niejednego zmarłego lecz dziewczyna nie słyszała go. Czuła jedynie. Skołowana, przestraszona, z drżącymi rękoma jak i adrenaliną krążącą w jej żyłach patrzyła powiększonymi źrenicami na węża, który, gdy tylko jej pochodnia dotknęła jego oka zawył w napadzie bólu i zmienił w lisa. W tej formie wyglądał niewinnie i zarazem pięknie. Patrzyła za nim póki nie zniknął jej z oczu. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą, lecz również uświadomiła sobie, że nie wie co dzieje się z resztą. Odszukała wzrokiem Eleine. Siedziała obok swojego plecaka szukając w nim czegoś. Gdy tylko to znalazła zaczęła poruszać ustami. Było to dziwne. Widziała, że mówi, widziała, a mimo to nie słyszała nic. Zdecydowanie bardziej jej uwagę przykuły jej rany. Krew lała się nieprzewiewanie. Nie zastawiając się długo podeszła szybko do niej, zapominając na chwilę o własnych ranach. Zabierając jej bandaż z rąk rozdarła kawałek w wzdłuż aby móc zawiązać go na samym końcu. Następnie owinęła ramię dziewczyny najlepiej jak umiała, a przynajmniej w taki sposób aby zatamować krwawienie po czym zawiązała końce mocno na samym końcu. Gdy tylko skończyła krukonka wyrwała się do przodu. Nie słyszała kogo woła, jedynie widziała jak porusza ustami. Zaintrygowana jej zachowaniem powiodła spojrzeniem za nią. To co obaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Sama również poderwała się z miejsca i najszybciej jak umiała pokonała dzielący ją dystans do reszty grupy. Żadne z nich nie wyglądało najlepiej o ile słowo "nie najlepiej" pasowało w tej sytuacji. Odruchowo rzuciła się na pomoc Alkowi. Cały jego monolog odnośnie nastawiania kostki był dla niej nieosiągalny. Tak samo krzyki Eleine. Drżącą ręką powiodła po jego nodze. Nie wyglądało to najlepiej. Złamana? Na to wyglądało, a Isabelle nie znała się na tym kompletnie. Nie wiedziała jak się nastawia kość. Z magii leczniczej była beznadziejna. Nawet nie zauważyła kiedy to z jej oczu zaczęły spływać łzy. Dopiero zmieszane krople z krwią, która w dalszym ciągu sączyła się z niektórych rozcięć,spływające na nogę jej kuzyna uświadomiły ją w tym. Szybko otarła wierzchem dłoni policzki. Nie będzie płakała przecież w takiej sytuacji. Odetchnąwszy trzy razy spojrzała w twarz Alka. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie wypowiedziała tych słów na głos. Szepcząc je w głowie usiadła okrakiem na chłopaku tyłem. Całym ciężarem ciała starała się przytrzymać go aby następnie złapać za jego kostkę obiema rękoma i z całych sił pociągnęła od siebie. Nie wiedziała czy robi to dobrze. Nie wiedziała jakie skutki mogą być po jej poczynaniach. Za wszelką cenę chciała aby przestał cierpieć. Szybko zeszła z niego wyciągając szczebelek z jego ust aby w następnej chwili przyłożyć go do kostki i owinąć bandażem usztywniając ją tym samym. Nie chciała aby podczas leczenia eliksirem przestawiła się w inne miejsce niż powinna. To powinno temu zapobiec. Gdy tylko skończyła podała mu eliksir który wcześniej przygotował. Adrenalina zaczęła schodzić z jej ciała, a zamiast niej zaczęło pojawiać się zmęczenie i zalążki strachu. Przetarła dłońmi swoją twarz. Pieczenie przypomniało jej o ranach które na niej miała. Może to odpowiednia pora aby zadbać i o to? Ściągnęła plecak wyciągając z niego butelkę wody, bluzkę jak i plastry. Marnowanie eliksiru na coś takiego byłoby głupotą. Nie sądziła również aby miały pozostać po nich jakieś blizny. A przynajmniej miała taką nadzieję. Na bluzkę wylała 2/4 swojej wody i delikatnie oczyściła twarz. Zdawała sobie jednak sprawę, że sama nie będzie w stanie zakleić sobie ran. Nie widziała gdzie dokładnie one się znajdowały. Podchodząc do Elaine pokazała jej na opakowanie plastrów jak i swoją twarz. Nie było możliwości aby nie zrozumiała. Pozaklejana oparła się o ścianę oddychając ciężko. Schodząc tutaj nie spodziewała się takich atrakcji. Jednak nie był to koniec ich wędrówki. Musieli wyjść stąd, a aby to zrobić musieli iść do przodu. Nie miała zamiaru się wracać. W tamtą stronę pobiegł lis. Gdy wszyscy odpoczęli chwilę jak i wyleczyli się ruszyli dalej kierując się... Nie wiedziała gdzie. Jej orientacja jak i rozpoznawanie kierunków były na najniższym poziomie.
- Nastawiam nogę Aleksandra. - Zużywam butelkę wody jak i paczkę plastrów ( w zależności jak wiele ran było na twarzy. ) - Zjada dwa batony energetyczne.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Był ledwie świadom tego co robi, działał automatycznie, wiedziony silną wolą przetrwania; ślepo zawierzył instynktowi przetrwania, gdyż tylko to mogło go – ich? – uratować. Dopiero w chwili gdy zatopił ostrze w brzuchu zwierzęcia, dotarło do niego co właśnie zrobił, a słodka satysfakcja rozlała na jego twarzy uśmiech, który wobec krwi żywo spływającej z karku i bólu, który próbował ignorować, zdawał się być absurdalny. Zabił skurwysyna, czuł to wyraźnie. Nie uszło mu to na sucho, nie pozostał bezkarny wobec śmierci ogromnego gada, ale zabił go, do jasnej avady, i tylko to się liczyło... ...przez najbliższą chwilę, nim adrenalina znacznie osłabła, a ogrom bólu wyrwał z jego gardła głośny, nieludzki wręcz wrzask. Zacisnął powieki... a może same się zamknęły, zabierając go w ciemną otchłań omdlenia? Nie patrzył na swoją rękę, prawdę powiedziawszy bał się na to spojrzeć, nie będąc pewnym co tam zobaczy i jak na to zareaguje. Usłyszał przerażony wrzask siostry i był to wystarczający znak, że musi wyglądać to okropnie. Chciał uchylić powieki, jakoś ją uspokoić, uśmiechnąć się jak zwykle, lecz te były tak ciężkie, a on tak zmęczony i osłabiony, że udało mu się to dopiero po chwili. – El...Ela – jęknął i otworzył oczy, a nad sobą ujrzał zapłakaną twarz bliźniaczki. Nigdy nie potrafił znieść kobiecych łez, zwłaszcza jej, dlatego półprzytomnie odwrócił wzrok ku ranie, która napawała ją takim przerażeniem. Ból był niewyobrażalny, a mimo to nie spodziewał się, że będzie to wyglądać aż tak źle. Żołądek ścisnął mu się z obrzydzenia, choć wobec cierpienia, jakiego teraz doświadczał, mdłości były niemalże niezauważalne. – e... eliksir – wydukał, ale ona już wiedziała, już po niego sięgała, już mu go podawała. Jak zwykle go rozumiała, jego kochana, najwspanialsza na świecie siostra. Mógł przymknąć znów powieki i czekać na ratunek, bo przecież była przy nim – jego anioł stróż. Wypił eliksir kiedy przysunęła fiolkę do jego ust i biernie poddawał się jej dłoniom, ufając jej przecież całkowicie. Zacisnął zęby, gdy woda oblała jego rękę, lecz z każdą chwilą ból był coraz mniejszy, aż w końcu odzyskał jasność myśli. Kiedy w końcu pozwoliła mu się podnieść, przytulił się do niej, na moment pragnąć jedynie bezpiecznego, znajomego ciepła. – Co z drugim wężem? – zapytał w pobliżu jej ucha i dopiero wówczas wypuścił ją ze swojego słabego uścisku. Był wdzięczny, że zabandażowała jego rękę, gdyż nie chciał teraz tego oglądać – prawdopodobnie lepiej było nie wiedzieć. Cały cuchnął, tak krwią, jak i zawartością wnętrzności jormunganda, nie chciał nawet wiedzieć w jaki stanie był jego sweter. Został bez koszulki, gdyż nie miał żadnej w zapasie i dopiero teraz ucieszył się z temperatury panującej w kopalni. Patrzył jak Isabelle nastawia nogę Aleksa – fakt ten dotarł do niego z opóźnieniem, właściwie nie miał pojęcia co działo się ze Ślizgonami, gdyż aż do tego momentu całym jego światem była jego siostra. – Merlinie, nigdy więcej nie zaufam lisom... – mruknął, z pomocą Elaine stając na nogi. Przyglądał się jak Aleks wyrywa kły węża i zmarszczył nieznacznie brwi, gdyż nie podzielił się z nimi swoim łupem. Nic jednak nie powiedział, uznając, że nie zależy mu na tym w takim stopniu – Aleks miał kły, on zaś na zawsze zachowa wspomnienie ostatnich spazmów gada, któremu zadał ostateczny cios. Wziął pochodnię, którą wcześniej dał do potrzymania Elaine i, wspierany przez nią, ruszył korytarzem.
– Poddaję się leczeniu Elaine – Oddaję jej swój ekwipunek poza nożem Aleksa, który trzymam w ręce. – Jeśli nikt inny tego nie zrobił, podnoszę szczebelek i daję go Elaine, biorę od niej pochodnię – Idziemy na północ
Byliście praktycznie cali i zdrowi. Co prawda nie wszyscy z Was zdecydowali się na użycie eliksiru i najmocniej odczuwała to Elaine - utrata krwi sprawiała, iż wciąż kręciło się jej w głowie, a droga zużywała dwa razy więcej energii aniżeli powinna, jednak cała reszta czuła się relatywnie dobrze. Noga Aleksandra zdawała się nie sprawiać mu problemów, rany na twarzy Isabelle starczyło zakleić plastrami, a Elijah musiał już tylko nie przeciążać ręki. Zarosła dziwną, gąbczastą pseudo-bliznowatą tkanką, jaka wyglądała, kolokwialnie rzecz ujmując, w cholerę niepewnie. Delikatna siateczka włókienek mięśniowych i widocznych spod nich pulsujących od krwi naczyń sprawiała wrażenie ulotnej niczym babie lato. Większy wysiłek i pęknie, rozdzierając tętnice i zalewając wszystko krwią. Aleksander nie dał rady wyciąć kła z żuchwy węża. Nie mając bowiem korzenia, ząb mógł tylko zostać wyłamany u podstawy, gdzie zrastał się z kością. Zamiast tego, przy zbyt długim manipulowaniu, jego koniec się ułamał, niszcząc całe trofeum. Nieco prościej było z sokami trawiennymi. Co prawda nie udało się napełnić dwóch butelek, ale hej - malutka fiolka po wiggenowym to też coś, prawda? I nawet nie zapłaciłeś za to zbyt wieloma obrażeniami, bo tylko oparzyłeś sobie kwasem opuszki palców prawej ręki! Droga jednak nie wyglądała na męczącą. Była długa, kręta oraz gorąca. I tylko Elaine trzęsła się z zimna, targana dreszczami. Organizm nie był w stanie się rozgrzać, głód zaczął się rzucać. A jednak perspektywa zjedzenia czegokolwiek przynosiła ze sobą falę mdłości. Prawdziwy impas. Minęliście niewielką komorę, jakiś czas (zdający się być niemalże godziną - ze względu na Krukonkę nie mogliście maszerować zbyt szybko) później trafiając na drugą. Ta była większa. Obszerna, połyskująca gdzieniegdzie tkwiącymi w ścianach minerałami. Prawdziwie to niecodzienny widok w miejscu, jakie pozbawione było magii sprzyjającej wzrostowi szlachetnych kamieni. Jednak mocniej zaciekawiające było lustro. Duże, piękne i całkowicie srebrne, stojące na środku komory. Kiedy zbliżyliście się, światło pochodni odbiło się od metalicznej powierzchni, rozświetlając pomieszczenie. Kamienie w ścianach zalśniły na czerwono, magia zawibrowała w powietrzu. Powierzchnia lustra objęła Was w całości, mogliście przejrzeć się od stóp do głów. Podmuch poruszył płomieniem pochodni, cienie zadrżały na Waszych ciałach, zafalowała powierzchnia lustra. A chwilę potem pękła z metalicznym trzaskiem tak głośnym, że niemalże Was ogłuszył. Nie pamiętacie, co było dalej. Jedynie urwane strzępki. Ktoś upadł. Ktoś krzyknął. Kto? Ktoś obok? A może Ty? Zrobiło się przed oczami całkowicie ciemno, jak traciliście przytomność. Pochodnie już dogasały, kiedy się obudziliście. Powoli do Waszych umysłów dobiegały bodźce z otoczenia - oddechy leżących obok osób, przytłumione światło, jakieś popiskiwanie oraz tuptanie. Spod uchylonych powiek mogliście dojrzeć niuchacze - zwierzątka dorwały się do fragmentów lustra, kradnąc te, które były w stanie unieść. Jednak stworzonka te nie miały nigdy kontaktu z człowiekiem. Całkowicie zdziczałe widząc poruszenie, uciekły natychmiast, zabierając ze sobą swój łup. A Wy mogliście się podnieść i rozejrzeć. Tylko po to, aby spojrzeć na samych siebie. Jakie to uczucie, patrzeć na Twoje własne ciało z perspektywy innej osoby? Dziwne? Przerażające? Abstrakcyjne? Mogliście teraz tych wszystkich emocji doświadczyć na własnej skórze. Chociaż, czy na pewno własnej? Posiadane ręce nie były Waszymi rękoma. Ubrania na ciele, obrażenia, głos, włosy, nic się nie zgadzało. Które tylko z Was dopadło do kawałka srebrnego lustra i przejrzało się w nim, mogło ujrzeć obcą twarz. Zamieniono Was wszystkich ciałami.
Stan zdrowia: Isabelle w ciele Elijaha: W większości zdrowy. Rana na prawym przedramieniu ciągnie. Zarośnięta jest gąbczastą tkanką, jaka pęknie przy zbyt dużym obciążeniu i zacznie krwawić. Aleksander w ciele Elaine: Obite lewe ramię i bark, ruchomość nieco ograniczona. Nietoperza kupa we włosach. Ugryzienie w prawy bark, opatrzone. Słabość, zawroty głowy i zimne dreszcze z powodu utraty krwi. Elijah w ciele Isabelle: Obite żebra. Liczne, płytkie, ale krwawiące rozcięcia na twarzy, opatrzone plastrami. Elaine w ciele Aleksandra: W większości zdrowy. Lewa kostka wrażliwsza na urazy, ale nie boli. Oparzone opuszki prawej dłoni.
Dodatkowe: - Warunki: 25 stopni, gorąco. - Niuchacze uciekły na północ, zabierając ze sobą cztery kawałki lustra. - Jeśli ktoś odpadnie z eventu z powodu nieaktywności, zanim odzyskacie własne ciała, jego postać poniesie trwałe uszkodzenia, których nie będę z nim/nią konsultować. Zostaliście ostrzeżeni. - Kolejność dowolna.
Ekwipunek: Isabelle w ciele Elijaha: Stracił wszystko na rzecz Elaine. Aleksander w ciele Elaine: Notes z dwoma długopisami, latarka na baterie (nowe), 3x 1x bandaż (1,5m), paczka plastrów (15), woda utleniona (100ml), suchy prowiant dla dwóch osób (suszone owoce, sucharki, kanapki, paczka warzyw, kabanosy, kandyzowane owoce), na nadgarstku cztery gumki do włosów, komplet kulek do gry, grzebień, czerwona szminka, zapasowe ubranie (wełniana bluza, spodnie), eliksir otwartych zmysłów, beret uroków. 1 eliksir wiggenowy, 1 eliksir euforii, różdżka, butelka wody, zapalniczka, tępawy scyzoryk, pochodnia, szczebelek drabiny, nóż. Elijah w ciele Isabelle: Butelka wody (0,5L), kilka trzy batoniki energetyczne, mały scyzoryk, zwykłe zapałki, plastry, (5 szt.), 1x bandaż (5m.) eliksir wiggenowy x2, Fiolka eliksiru chroniącego przed ogniem Elaine w ciele Aleksandra: Lina do wspinaczki 30m, hubka i krzesiwo, dwie dodatkowe pochodnie, 2 bandaże (1.5m, 1.5m), nóż, tłumaczki, eliksir lewitacji, eliksir Wiggenowy, kotwiczka do liny, małe lustereczko. Cztery paczki suszonego mięsa, menzurka z 1l wody, cztery paczki sucharów. Uprząż do wspinaczki, nadziak z ząbkowanym dziobem. Fiolka soków żołądkowych węża.
______________________
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Chłód, drżenie ciała, pot spływający po czole, osłabienie wynikające utratą krwi, ból... to nic w porównaniu ze strachem, którego się najadła. Zdawała sobie sprawę, że opóźniała wędrówkę, spowalniała całą grupę lecz choćby chciała, nie dała rady przyspieszyć. Gdy raz próbowała dostosować się do tempa Alexa, Isy i Elijaha, miała mroczki przed oczami i zdecydowanie musiała wrócić do swojego człapania. Trzęsła się, cień samej siebie. Trzymała kurczowo szczebelek i starała się wyrzucić z umsyłu echo wrzasku Elijaha. Popatrzyła na Cortezów mając ogromne wyrzuty sumienia, że nie była skłonna pomóc im bardziej. - Wydostańmy się stąd jak najszybciej. Chodźmy wolniej, niech Alex nie obciąża nogi. - choć sama wiedziała, że to z jej powodu wloką się niemiłosiernie. Po drodze zastanawiała się czy warto coś zjeść, jednak gdy pomyślała o suchym prowiancie zadrżała z obrzydzenia. Nie przełknęłaby nic, choć gdy patrzyła na pobladłych towarzyszy zastanawiała się czy jednak nie skłonić ich do zrobienia sobie przerwy. Nie zdołała sformułować wypowiedzi, bowiem ich oczom ukazało się lustro. - Lustro w tym miejscu? Na Merlina, błagam, czemu nawet ono jest podejrzane. Możemy je sobie ominąć? - zapytała płaczliwym tonem i ścisnęła dłoń Elijaha, wciąż podpierając go swoim wątłym ciałem. Gdy dostrzegła swoje odbicie wykrzywiła się z rozpaczy. Wyglądali beznadziejnie, marnie, cali we krwi, ledwie żywi. Isabele miała chyba szczęście, bo prezentowała się nazdrowiej. Tylko czemu niewiele mówiła? Wstrzymała oddech, gdy nagle zaczęło dziać się coś dziwnego. Łzy popłynęły po jej bladych polikach, zadrżała od silniejszego dreszczu, poruszyła ustami, bo coś mówiła. Nikt nie usłyszał, nawet ona sama nie słyszała swoich słów. Pamiętała czerwone światło mające źródło na ścianach. Tafla lustra zafalowała - czuła, że będzie się jej to śnić po nocach. Usłyszała pisk w uszach i nagle... nastała ciemność. Leżała na ziemi i nie miała pojęcia jak się na niej znalazła. Przegapiła moment przewrócenia się. Uchyliła powieki, jęknęła. Czuła się dziwnie... gdy dotknęła prawą dłonią oczu, by je rozmasować skrzywiła się i popatrzyła na nie. Poparzyła je? Kiedy? Przecież to Alex majstrował przy kłach węża. Ledwie zarejestrowała obecność czmychających niuchaczy, Wszędzie walało się szkło, kątem oka widziała podnoszących się do pionu towarzyszy. - Wszyscy cali...? - zapytała i aż zachłysnęła się powietrzem,bowiem głos jej brzmiał dziwnie. Męsko. Nisko. Rozejrzała się, zlokalizowała Elijaha. Wstała, była wysoka. Popatrzyła na swoje dłonie. Męskie ręce. Czarne włosy, które odgarnęła od razu z twarzy. Zmarszczyła brwi. - Elijah, metamorfomagia mi nawala. - poinformowała nieswoim głosem i podeszła do brata. Jeszcze nie zauważyła, że czuje się znacznie lepiej i przestała się trząść. Podeszła do Elijaha, pomogła mu wstać i popatrzyła na niego z troską i niepokojem. - Pomożesz mi to naprawić? Hej, Isa, Alex, słuchajcie.... - odwróciła do nich głowę i... z jej gardła wydobył się dziwny krzyk. Nie jej własny, męski. Zobaczyła... siebie. Swoje ciało, ale przecież nie było to lustrzane odbicie. Z szeroko otwartymi oczami, autentycznie przerażona wbijała wzrok w swoją marną postać - przygarbioną, poranioną, bladą z białymi włosami... Zaczęła oddychać szybciej, denerwować się. - Co się dzieje?! Czemu jestem tam... ej, to nie może być meta.... - zacisnęła powieki, próbowała wrócić do swojego ciała łudząc się, że to psikusy ich daru lecz nic się nie działo. Poczuła za to, że ma silniejsze ręce, że stoi pewnie na ziemi, że ma płaski tułów... nie ma cycków, cóż... otworzyła znów powieki i niebieskimi oczami Corteza patrzyła w swoje własne przywłaszczone przez... kogo? przez co? - Czemu siebie widzę? Co się dzieje? Gdzie jest Alex... cholera, czemu jestem Alexem?! ALEX GDZIE TY JESTEŚ?! - podniosła głos, a głos ten był drastycznie inny niż jej własny. Spanikowana podeszła żwawo do siebie samej... znaczy do swojego ciała, które się ruszało, rozglądało. Złapała swoją rękę... rękę swojego ciała, z którego została okradziona. Patrzyła to na dłoń Corteza o szerszym nadgarstku, potem na swoją, tę, którą trzymała teraz palcami. Broda jej zadrżała, co musiało wyglądać przedziwnie zważywszy, że patrzono teraz na ciało Alexa. Do jej oczu (jego oczu) napłynęły łzy, oddech stał się urywany, świszczący aż... nim ktokolwiek mógł się zorientować Elaine zwyczajnie osunęła się na ziemię. Zemdlała, straciła przytomność z szoku. Leżała u stóp samej siebie... tak jakby.
- Elaine (w ciele Alexa) zemdlała na jeden post, leży u stóp Alexa (będącego w ciele Elaine). Cudowny twist <3
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Nie za bardzo rozumiał jak mógł mu się połamać w rękach kieł który z taką łatwością był w stanie przeorać skórę, mięso i zatrzymać się dopiero na kościach, a pękać pod naciskiem noża lub ręki? Mógł rąbnąć obuchem tuż przy końcówce kła odrywając go od pozostałej części. To może wymagało by trochę więcej czasu, ale co to za przeszkoda dla zdeterminowanej osoby? Niestety było już za późno, a drużyna nie miała zamiaru dłużej czekać więc ruszyli dalej. Korytarz znów się ciągnął w nieskończoność, a może to tylko mu się tak wydawało przez wolniejszy marsz? Znaleźli podziemną jaskinię, a przynajmniej jemu ona takową przypominała. Tam jednak niczego nie znaleźli ciekawego więc ruszyli dalej. Tak dotarli do kolejnej komory z lustrem i majestatycznymi kamieniami. Przez chwilę zastanawiał się czy są one coś warte, ale jego uwaga również skupiła się na lustrze. Po tym nastąpił błysk i pociemniało mu przed oczyma. Obudził się dopiero po chwili. Czując się o wiele bardziej słaby na ciele, pomijając ból głowy jaki nastąpił po ocknięciu się i zorientowaniem się co właściwie się stało. Dostrzegł jednak przeważnie siebie stojącego przed samym sobą i wrzeszczącego coś bez sensu. Mdłości mieszały się z bólem głowy, z ranami których przecież nie miał. I dopiero po chwili dotarło do niego co się stało. - Na Salazara! Przestań krzyczeć bo mi głowa pęknie. Panika tutaj nic nie d... a... - nie zdążył nawet dokończyć kiedy to zauważył że płacze i pada nieprzytomny. Wywrócił młynka oczami i westchnął ciężko. Proszę nie bezcześcić mojego ciała jakimiś łzami i to jeszcze z takiego powodu - przemknęło mu przez myśl. - Dlaczego twoja siostra nie domagała się przerwy, postoju? Ledwo co się trzymam na nogach i powstrzymuję od zwymiotowania swojego żołądka. Bardzo wiele krwi straciła... Strasznie mi zimno, chyba gorączki dostałem. - starał się pozbierać swoje myśli. Oglądał miejsce w którym się znaleźli, a także położenie tych nietypowych minerałów względem ich pozycji w których się znajdowali w momencie przyglądania się swoim odbiciom. - Ja nie mogę ganiać za tymi złodziejami, za słabo się czuję. Potrzebuję chwili odpoczynku, wody i posiłku jakiegoś - dodał po chwili zdejmując torbę i przeszukując rzeczy właścicielki której ciało przejął w poszukiwaniu wody. Nie znalazł jej więc sięgnął w stronę nieprzytomnego siebie i wyciągnął bukłak pijąc z niego pomału, małymi łyczkami wodę.
- Piję wodę - Rozglądam się po komnacie jak ułożone są te nietypowe złoża, czy są symetryczne, jakoś ułożone do pozycji w których staliśmy przed zamianą ciała?
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Starał się nie patrzeć na swoją rękę – była obrzydliwa. Myślał o niej w ten sposób, nie widząc rzecz jasna tego, co miała (wątpliwą) przyjemność oglądać jego siostra: rozszarpanego mięsa i gołej kości; gdyby wiedział jak wyglądała jeszcze przed momentem, pewnie wcale by nie narzekał. Niemniej, widok był naprawdę nieprzyjemny, dziwna gąbczasta tkanka była nie tylko brzydka, ale przede wszystkim sprawiała wrażenie niestabilnej. Nie chciał o tym myśleć, nie mógł się tym teraz przejmować, musieli iść dalej żeby znaleźć diament. Tak, wciąż jeszcze myślał o sercu Freyi, przecież po to się tutaj znaleźli, a po wypiciu eliksirów odzyskali większość sił. W każdym razie większość z nich, bo Elaine, która najwyraźniej nie wypiła eliksiru, słabła z kroku na krok. W pewnym momencie role się odwróciły i to nie ona wspierała jego, a on ją, pomagając jej kontynuować wyczerpujący z w powodu gorąca marsz. Zastanawiał się czy nie nakłonić jej do chwili odpoczynku, nie chciał jednak za nią decydować, aż za dobrze znając jej upór; uznał, że gdy będzie tego naprawdę potrzebować, po prostu im powie... i prawdopodobnie się mylił. Kiedy weszli do komory z minerałami, przystanął i rozejrzał się dookoła, nieznacznie otwierając buzię. Co za widok... możliwe, że jego zachwyt wynikał z tego, że od długiego czasu widział niemalże takie same ściany ciągnących się w nieskończoność korytarzy, ale naprawdę zatęsknił teraz za aparatem. Lustro zauważył z opóźnieniem, lecz podszedł ku niemu z resztą grupy i wtedy... wszystko zupełnie zwariowało. Trzask, krzyk, ciemność, zupełna dezorientacja. Gdy się ocknął był zupełnie zdezorientowany; z zaskoczeniem podniósł się i przetarł twarz dłonią, odnosząc wrażenie, że jest dziś znacznie gładsza i jakby mniej pociągła... Nagle usłyszał Aleksandra krzyczącego i płaczącego w zupełnie niepodobny do siebie sposób i własną siostrę, która opieprzała go o to, że... nie domagała się postoju? Podniósł się i otrzepał z kurzu, po czym podszedł do Elaine i z czułością pogłaskał ją po głowie (omijając nietoperzą kupę). – Tylko mi tu nie zemdlej, wystarczy, że Aleksander walnął się w głowę i do reszty mu odbi... – odezwał się i urwał, słysząc żeński głos... głos Isabelle. Wyciągnął przed siebie rękę i z zaskoczeniem zobaczył, że nie ma na niej blizny. Nie zauważył tego wcześniej, podobnie jak nie dostrzegł siebie samego leżącego obok, bo za bardzo skupił się na Elaine i Aleksie. – Co jest, do jasnej avady? – pisnął, dotykając długich, znacznie grubszych włosów, wąskich ramion i biustu. Na tym ostatnim zatrzymał się zresztą na moment, z zaciekawieniem zerkając w dół; co za dziwny widok. Jak oparzony odskoczył od siostry, którą jeszcze przed momentem zamierzał przytulić. – Okej, skoro ja, Elijah, jestem w ciele Isabelle, to kto, do cholery siedzi w moim własnym?! – odwrócił się ku sobie i wycelował w siebie oskarżycielsko palec, po czym podszedł, by przyjrzeć się z bliska. Chwycił swoją własną rękę - a raczej rękę swojego ciała i przyjrzał się bliźnie. – Niech to ladaco, musimy z tym coś zrobić, nie zamierzam spędzić reszty życia w kobiecym ciele. Musimy zebrać to lustro w całość, to od niego się wszystko zaczęło, spojrzeliśmy w nie, a potem nic już nie pamiętam. Isabelle... w tym momencie jesteś wyższa, postaraj się zbadać te kamienie, a ja zbiorę kawałki lustra... Elaine? To znaczy... uh, Aleks? Spróbuj dać mu... jej... cholera, wody daj ciału Aleksa. – czy powinien przypomnieć jej, by uważała na prawą rękę? Wszystko było takie poplątane, takie skomplikowane; nie wiedział jak odnaleźć się w tym bałaganie. Westchnął i rozejrzał się za odłamkami lustra i nie tracąc czasu, wziął się do działania. Zebrał to co wypatrzył i zniósł wszystko w jedno miejsce próbując połączyć w całość.
- Próbuję ogarnąć sytuację. - Zbieram te kawałki lustra, które zostały.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Szli. Każdy kolejny krok przybliżał ich do... Właśnie, do czego? Niby stawiali kolejne kroki i poruszali się na przód lecz Isabelle miała wrażenie jakby stali w miejscu. Droga nie kończyła się, a wręcz wydłużała. Zerknęła na swoich towarzyszy sprawdzając w jakim są stanie. Nie wyglądali najlepiej. O ile jej kuzyn jakoś się trzymał tak bliźniaki wyglądali strasznie. Delikatnie dotknęła opuszkami palców swojej twarzy. Jej zadrapania można było uznać za nic wielkiego. I takie w rzeczywistości było. Z drugiej jednak strony miała poczucie winy względem tego co się stało. Gdyby nie cofnęła się do tyłu wiedziałaby doskonale co się dzieje i mogłaby pomóc w jakikolwiek sposób. Mogłaby.... Zabić węża? Nie ale z pewnością nie dopuściłaby do tego co stało się z resztą. A przynajmniej tak sobie wmawiała. Zabrała rękę z twarzy łapiąc za szelkę od plecaka i zaciskając na niej mocniej rękę. Wręcz czuła jak w jednym miejscu pęka jej skóra przez wbicie sobie paznokcia. Słysząc głos Elaine spojrzała na nią kiwając głową chodź ona zdecydowanie była w gorszym stanie niż Aleks. Jaskinia. Nie zatrzymali się w niej na długo. Druga jaskinia. Ta była zupełnie inna. Większa niż poprzednia i zdecydowanie ... ładniejsza? O ile tak można było o niej powiedzieć. Minerały w ścianach sprawiały wrażenie delikatnego połysku co nawet podobało się ślizgonce. Jednak nie to przykuwało wzrok, a lustro stojące na samym środku komnaty. Mrużąc delikatnie oczy ściągnęła plecak i podeszła do niego jednak nie na tyle aby go dotknąć. Nie zaobserwowała jednak zjawiska które miało miejsce chwilę później, gdyż odwróciła się do pozostałych mając nadzieję, że może oni będą mieli jakiś pomysł co do niego. Trzask, huk. Odruchowo zaryła się rękoma odsuwając od lustra. Wszystko widziała jak w zwolnionym tempie, lekko rozmazane. Zemdlała? Tak, chwilę później leżała na podłodze całkowicie niezdolna do czegokolwiek. Nie widziała nawet stworzeń które ukradły fragmenty lustra. Obudziła się jako ostatnia. Podniosła się ostrożnie aby usiąść lecz ból ramienia... Chwila. Delikatnie dotknęła obolałego ramienia. Czy to.., co to? Raptownie odwróciła głowę spoglądając na miejsce którego chwilę wcześniej dotykała. Czy to była jej ręka? Nie, na pewno nie. Głos Elaine kazał jej spojrzeć w stronę dziewczyny. Przez chwilę nie ogarniała co się dzieje póki nie zobaczyła swojego ciała stojącego kilka metrów od niej samej. Jakim cudem to możliwe? - Ja rozumiem, że w tej kopalni dzieją się dziwne rzeczy ale... - nie dokończyła zdania. Podniosła się ostrożnie podchodząc do Aleksa którego zauważyła dopiero kilka chwil wcześniej. - Z nim wszystko dobrze? - dopiero wypowiedzenie tego zdania dało jej do myślenia. Nie słyszała swojego głosu, a Elijah'a. Zmarszczyła brwi delikatnie dotykając twarzy. Tak, z pewnością była w jego ciele. Tylko kto był w jej? - Kto jest w moim ciele? - wskazała w stronę hiszpanki patrząc na osoby przytomne. Rozejrzała się po komnacie szukając czegoś nietypowego. Co prawda nie widziała wcześniej, że kamienie się zaświeciły na czerwono i nie mogła ich powiązać z lustrem jednak widziała jak tafla zafalowała. Podeszła do swojego ciała spoglądając na nie ukradkiem. Dziwnie było patrzeć na siebie z boku. Popatrzyła na odłamki lustra na ziemi po czym na samo lustro. - Gdzie jest reszta odłamków? Nie sądzę aby to były wszystkie. - na wszelki wypadek rozejrzała się po podłożu. Po nie udanej próbie znalezienia ich podeszła bliżej ramy wodząc delikatnie po niej palcami.
- ogląda dokładnie ramę lustra. - rozgląda się po jaskini szukając czegoś nietypowego.
O tej wyprawie z pewnością nie da rady zapomnieć... Jakimś cudem wydostaliście się na zewnątrz, powróciliście do świata żywych. Ktoś musiał wam pomóc, bo doskonale pamiętacie utratę przytomności, która zakończyła trwający w labiryncie koszmar. Wzbogaceni o rany, traumatyczne przeżycia, ale również czarodziejskie fanty - pewnie nawet nie wiecie, jak dokładnie weszliście w ich posiadanie! Może drobiazg zaplątał wam się pod nogami, może jakaś siła wyższa zmaterializowała go w waszych pakunkach? Ważne, że to wszystko już za wami i jesteście, oczywiście, w swoich ciałach. Krasnoludy dostały nauczkę, aby nie wpuszczać obcych do kopalni.
Każdy, kto chce otrzymać dodatkową nagrodę, musi rzucić kostką: 1 - pochłaniacz magii 2 - wachlarz sakura 3 - złote łapki 4 - miedziany pas 5 - kościane kamienie runiczne Frigg 6 - amulet Myrtle Snow
Punkty za uczestnictwo zostały przyznane, zaś po fanty należy upomnieć się w odpowiednim temacie, linkując rzut kością.