Freyia, bogini miłości, jaka opanowuje ciało i umysł. Pani pożądania, oddania, uniesienia i bliskości. Piękna, płodności… Śmierci i wojny. To jej poświęcono największy diament, jaki kiedykolwiek zrodziła krasnoludzka kopalnia - oprawione w białe złoto Serce Freyi. Bez skaz, bez pęknięć, bez przebarwień. Skarb, który co roku jednoczył krasnoludy w dniu jej święta, kiedy kobiety wznosiły modły o liczne potomstwo, a mężczyźni o piękną śmierć. Dziesięć lat mija już, od kiedy odbyło się ostatnie święto ku czci Freyi. Wszystko stało się w dniu wielkiej wojny, jaka opanowała krasnoludzki klan. Khoungreac rozpoczął krwawe powstanie, niszcząc spore połacie kopalni i zakopując swych pobratymców żywcem. Komora Freyi zapadła się razem z poniższymi tunelami; twarde głazy rozbiły diament. Kiedy stłumiono bunt, próbowano odzyskać fragmenty kamienia, niestety na próżno. Nie tylko skala zniszczeń była zbyt wielka. Także woda z podziemnych rzek czy działalność bestii skutecznie rozniosły elementy tej niezwykłej układanki po nieużywanych już szybach, czyniąc próby odzyskania serca bezsensownymi w oczach krasnoludów. Podobno śmiałkowie, którzy nie boją się zaryzykować, zostaną sowicie wynagrodzeni… Jeśli tylko zdołają odnaleźć choć mały kawałek diamentu. A Wy się przecież nie boicie kilku ciemnych tuneli, prawda?
Konstrukcja labiryntu
• Labirynt ma rozciągłość od A1 do W21 (21x21, bez polskich znaków, bez Q) • Litery idą z góry do dołu, liczby z lewej do prawej. • Zaczynanie w punkcie K11 (środek labiryntu). • Kierunki określamy z użyciem róży wiatrów. NIE prawo, lewo etc. TYLKO północ, południe, wschód, zachód. One nigdy się nie zmieniają, więc nie będzie możliwości się pomylić. • Polecam rozrysowywać sobie labirynt, jako że będę Wam podawać konkretne kratki, po których się poruszacie. Tu macie podgląd. • Na teren labiryntu nie nakładają się efekty z poszczególnych tuneli (takie jak agresja czy halucynacje), jedynie zakłócenia magiczne. • Możecie zabrać do 3 przedmiotów magicznych lub eliksirów, chyba, że postać posiada Kufer. Wówczas może zabrać ich 5. W tę pulę nie wchodzą przedmioty zwykłe/niemagiczne czy ubranie.
Poruszanie się
• Po wybraniu przez Was kierunku, opiszę każdą przebytą kratkę do pierwszego napotkanego rozdroża bądź natrafienia na kratkę specjalną (wszelkie zagadki, znalezione rzeczy, etc.) • Jeden post, jeden ruch. Nie wymagam od Was długich postów, kiedy akurat w korytarzu nie będzie się działo nic ciekawego. • Możecie poruszać się do tyłu i po odkrytych już kratkach. • Kiedy nie będą Was ograniczać wydarzenia i wypadki, możecie wskazać kratkę na którą chcecie się cofnąć, jeżeli już wcześniej na niej byliście. Na przykład: wrócić się do punktu K11 (punkt startowy) w jednym poście, nie musicie od nowa przechodzić całej trasy. • Korytarze są nieużywane - nie ma tam światła. Jesteście w stanie oświetlić tylko tę kratkę, na której stoicie, zatem postać nie widzi nieodkrytych kratek. Nawet jeżeli stoi na rozdrożu, nie jest w stanie zobaczyć, co kryje którykolwiek z korytarzy. Tak samo nie widzi, czy coś nie pojawiło się kratkę za nią. • Nie można latać, nie działa żadna forma komunikacji na odległość, głos nie roznosi się po korytarzach echem. • By wydostać się z labiryntu, wystarczy, że jedna osoba znajdzie wyjście. Nie musicie jednak z niego korzystać. Jeśli zechcecie się wrócić i zbadać nieodkryte jeszcze korytarze - proszę bardzo. Im więcej odkryjecie, tym więcej zdobędziecie.
Dodatkowe
• Termin: 3 dni od postu MG. Osoby nieaktywne (2 opuszczone kolejki) będą uznawane za nieprzytomne i wynoszone przez niezadowolonych z ich braku wytrzymałości NPC. • W wyniku leżenia na zimnych kamieniach, osoby nieaktywne łapią chorobę (losowana rzutem kostką), którą w przeciągu 2 tygodni należy wyleczyć. Jeśli nie zostanie wyleczona, gracz będzie ukarany odebraniem połowy galeonów. • Pod każdym postem proszę pisać skrót (1-2 zdania) najważniejszych akcji postaci (np. "otwiera skrzynię" czy "rzuca zaklęcie i odskakuje za ścianę"). • Może zdarzyć się, iż zagadka będzie obejmować wiedzę usera, ale nie postaci (w rodzaju wiedzy szkolnej czy popularnej). W tym wypadku proszę przymknąć oko na fakt, iż czystokrwista postać nie ma tej wiedzy i odpowiedzieć. Będę starał się unikać podobnych sytuacji, niemniej ostrzegam.
Różne były reakcje na Waszą obecność, kiedy mijaliście główne korytarze i schodziliście coraz dalej w boczne odnogi. Jedni górnicy zerkali po Was, jakbyście już potracili głowy - z rezygnacją, ale też kpiną - inni z kolei z politowaniem. Nikt jednak Was nie zatrzymywał. A kto nie patrzył w Waszym kierunku, to odwracał głowę, zbyt zajęty własnymi sprawami. Nie wierzono, aby miało Wam się cokolwiek udać. Banda dzieciaków nie okaże się nagle cudownymi poszukiwaczami i nie przyniesie im odłamków serca Freyi. Nawet jeżeli, będą to zbyt małe szczątki, dobre tylko do wyrzucenia na śmiecie. Kto w ogóle wpadł na ten pomysł? Ciężko rzec. Rozeszło się między przyjezdnymi, plotki wszak mnożą się na potęgę. Szczególnie w okolicy święta Freyi, kiedy starsze krasnoludy wspominają cudowne obrzędy, jednoczące ich w te zimowe dni. Od słowa do słowa, wieść o tragedii sprzed lat dotarła niemalże do każdego ucznia, studenta i opiekuna wycieczki z Hogwartu. Tak samo informacja o nagrodzie. Chciwość? Żądza przygody? A może litość połączona z brawurą? Cokolwiek pchało Was do zejścia w głąb krasnoludzkich kopalń, nie było teraz istotne. Liczyło się, iż zebraliście się przed jednym z najstarszych korytarzy, w towarzystwie krasnoludów-przewodników. Łącznie było ich pięciu, każdy z pochodnią oraz każdy brudny. Korytarze były tutaj zupełnie nieoświetlone, wyraźnie zaniedbane i niebudzące zaufania. Jeden z brodatych mężczyzn postąpił krok w przód i zadarł głowę, patrząc po Waszych twarzach. Bardzo długo milczał z rękoma skrzyżowanymi na piersi, zanim wziął wdech i odezwał się donośnym, acz zdartym głosem. Ochrypłym od lat wykrzykiwania komend. - Chciałem zapamiętać twarze samobójców. Potem na nagrobki. Póki jeszcze macie skórę na wszystkich kościach - klasnął w dłonie. - Dobra, długonogie panienki. Zachciało się szczytnych wycieczek w poszukiwaniu odłamków serca? W porządku. Ale my zostajemy tutaj. Ta część kopalni jest obecnie nieużywana. Doprowadziliśmy was najdalej, jak możemy. Teraz jest jedna droga - w dół. Komora Freyi znajdowała się w tym miejscu - tupnął nogą, wsuwając teraz dłonie w kieszenie skórzanego odzienia - zanim zapadła się podczas pamiętnej walki o władzę dziesięć zim temu. Odbudowaliśmy sufit, poprowadziliśmy parę szybów, połączyliśmy stare korytarze hodowlane w jedno. Ale po sercu ani widu, ani słychu. Rozleciało się w perzynę. A gdzie idziecie, nas nie było lata. Nie mam pojęcia, w jakim stanie są te szyby, w jakim korytarze i czy przypadkiem nie zalęgło się tam jakie krwiożercze cholerstwo. Idziecie na własną odpowiedzialność. Ale jak powiedziałem na wstępie. My swój honor mamy. Kto umrze, może liczyć na pochówek. Jak nie wrócicie do jutra, zejdziemy szukać zwłok - tym optymistycznym akcentem zakończył wstęp. Przerwał na chwilę, pociągnął się dwa razy za brodę i rozejrzał. - Macie tu kilka szybów. Niektóre sięgają poniżej Helheim, inne kończą się wcześniej. Wybierajta sobie. I bawcie się dobrze - odszedł z jedną z pochodni. Rozdzieliliście się wedle własnego uznania, a do każdej grupy dołączył się jeden z przewodników. Szedł przed Wami, czekając, aż wybierzecie szyb. Wizualnie nie różniły się niczym - każdy tak samo ciemny, tak samo gorący i tak samo potencjalnie niebezpieczny. Przy każdym znajdowało się trochę lin nie pierwszej młodości - zapewne leżą tu od lat, porzucone przez górników po zakończonym odrestaurowywaniu szybów. Z wnętrza wystawała oparta o bok drewniana drabina, acz ciężko rzec, czy nie zdążyła spróchnieć i ile tak naprawdę ma metrów. Kawałek dalej ktoś wykopał kilka schodków - wąskich, biegnących spiralnie wgłębień w ścianie szybu, niknących w ciemności poniżej Was. Pochodnia oświetlała też kawałek windy - wiszącej nad mrokiem szybu płyty metalowej, do której doczepiony został łańcuch oraz prosty mechanizm na zwykłą korbkę. Odkręcając ją, można opuścić siebie lub potrzebne narzędzia na dno. Stanęliście przed pierwszym problemem. Krasnoludy nie zejdą z Wami niżej. Musicie sami to zrobić. Którą z dróg wybierzecie?
Dodatkowe: - Stoicie na poziomie 0 kopalni. Fabularnie zaczynacie razem (wszyscy zgłoszeni do eventu), a potem rozdzielacie się na umówione przy zapisach grupy i każda podchodzi do innego szybu. Technicznie możecie w poście wspomnieć o rozglądaniu się po innych osobach, zanim opuścicie ich grono, proszę tylko bez między-wątkowych rozmów. Możecie za to zwracać się do NPC z jakimiś pytaniami. - Warunki pogodowe: 5 stopni. Wilgotno. Z wnętrz szybów bucha gorące powietrze. - Krasnoludy czekają, każdy przy jednym szybie, oświetlając Wam najbliższe otoczenie. Światło pada maksymalnie dwa metry w dół szybu. Nie widzicie, co jest niżej.
Polecenia MG: - Opiszcie swoje motywy - co Was skłoniło do poszukiwań diamentów? - Wymieńcie (pod postem) ekwipunek i ubrania. Dokładnie. Bieliznę i skarpetki mogę Wam darować, ale nie chcę potem sytuacji, że ktoś wyciąga skórzany pasek znikąd. - Ograniczenie przedmiotów magicznych/eliksirów: 3 na osobę, 5 jeśli macie Kufer. Ograniczenie przedmiotów niemagicznych: zdrowy rozsądek. Nie bierzcie więcej, niż przeciętny człowiek byłby w stanie unieść. Jak uznam, iż objuczyliście się niczym muły, znajdę sposób, aby pozbawić Was losowych rzeczy z inwentarza. - Wybierzcie sposób dostania się do punktu startowego labiryntu. Spuszczenie się po linie, zejście drabiną, zjechanie windą lub użycie schodów. Ewentualnie inne Wasze pomysły, kreatywność mile widziana. Nie opisujcie jednak jeszcze samego dotarcia na pożądany poziom. - Podajcie (pod postem) stan swojego zdrowia. Jeśli nic Wam nie dolega, napiszcie “zdrowy/a”.
______________________
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jeszcze jakiś czas temu wycieczka w tego typu miejsce jawiłaby mu się jako absurd, dodatkowo w swoim bezsensie wsparty wizją rychłej śmierci – samobójczej, jakby tego było mało. Jeszcze jakiś czas temu nie wszedłby tak bezmyślnie w miejsce, gdzie obecność aparatu nie ma najmniejszego sensu; bo przecież do niedawna tylko to pchało go w objęcia niebezpieczeństwa. Stojąc między innymi uczniami Hogwartu, czuł dreszczyk przebiegający po plecach i karku, obietnicę przygody, ryzyka, strachu i zysku. Stojąc między innymi uczniami Hogwartu, uparcie odpychał od siebie myśl, że dreszczyk ten sprawia mu znacznie więcej przyjemności, niż sam by siebie o to podejrzewał. Stał więc pośród nich i próbował zachować kamienną twarz, bo skoro sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, tym bardziej nie miał ochoty by ktokolwiek domyślił się, że kilkukrotnie zasmakowane ryzyko spodobało mu się do tego stopnia, że ma ochotę szukać go więcej. Nawet jeśli wiązało się z bólem. A może właśnie dlatego? Złapał siostrę za ramię, aby przypadkiem nie zgubiła mu się w tłumie i rozejrzał się wokół siebie, zastanawiając się czy powinni pójść tylko we dwójkę, czy może dołączyć się do jakiejś innej "pary". Kiedy zauważył Isabelle, uśmiechnął się pod nosem i, ciągnąc za sobą Elaine, zbliżył się w jej stronę. Dawno nie miał okazji z nią rozmawiać, a przy tym wydała mu się dobrą towarzyszką przygody – była inteligentna i zaradna, i nie paplała bez sensu w nieskończoność. – Idziemy razem? – zaproponował ni z gruszki, ni z pietruszki, zamiast standardowego powitania, obdarzając ją stosunkowo ciepłym, dość szerokim uśmiechem. Po co tracić czas na takie głupoty jak "cześć", zwłaszcza kiedy z ekscytacji trudno było ustać w miejscu. Na jej towarzysza nie zwrócił większej uwagi, nie znał go, choć z całą pewnością coś tam o nim słyszał. Razem podeszli do jednego z szybów, a Elio zerknął w ciągnącą się Merlin jeden wie jak głęboko – ciemność i zmarszczył delikatnie brwi. – Nie ufałbym tej windzie... – stwierdził, przyglądając się konstrukcji. Za dużo elementów, które mogły się zepsuć, za duże prawdopodobieństwo, że coś pójdzie nie tak. – Jeśli o mnie chodzi, wybieram schody. – powiedział i mocniej zacisnął rękę na ramieniu Elaine. Nie na tyle, by ją to bolało, broń Merlinie, za to na tyle, aby dać jej do zrozumienia, że nie ma mowy, by puścił ją samą.
____________________________________ Elijah ma na sobie: Zimową kurtkę, kaszmirowy sweter, ciepłe spodnie trekkingowe, parciany pasek, trapery, rękawiczki, plecak. W plecaku zaś: 1 eliksir wiggenowy, 1 eliksir euforii (bo czemu nie), różdżka (biedny, nie wiedział, że może sobie nią co najwyżej podłubać w nosie) | butelka wody, zapalniczka, zajumany z domu, tępawy scyzoryk. Poziom zdrowia: boląca noga (było się nie kąpać przy wodospadzie, panie Swansea), lewe przedramię jest już wyleczone po niedawnym zmiażdżeniu, ale wciąż może być wrażliwe.
Wybieram schodki.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
W Hiszpanii byłoby nie do pomyślenia aby ona, Isabelle Cortez, bawiła się w "górnika" przeszukując ciemne korytarze i mając nadzieję na znalezienie czegoś wyjątkowego. Jednak po wycieczce do dżungli jej organizm zaczął potrzebować coraz to większej dawki adrenaliny, a takową mogła jej zapewnić wycieczka po kopalni. Głupota? Jak najbardziej. Każdy doskonale wiedział, że była to misja samobójcza albo przynajmniej kończąca się utratą kończyn. Mimo to złożyła swój podpis na zgłoszeniu. Podekscytowana stawiła sie na miejsce spotkania spoglądając na uczniów. Od większości biło podekscytowanie chodź każdy okazywał to w inny sposób. Ona sama stanęła na końcu mając nadzieję na szybki początek tej przygody. Nie mogąc jednak wystać w jednym miejscu zaczęła przystępować z nogi na nogę i co chwilę poprawiała ramiączka zabranego plecaka, lecz gdy tylko zobaczyła swojego kuzyna od razu do niego podeszła. - Nie wiedziałam, że też się tutaj wybierasz. - zmarszczyła nos udając obrażoną. - Czemu nic mi nie powiedziałeś Alek? - podparła ręce pod boki i spojrzała na niego z wyrzutem. Jednak nie trwało to długo. Nie minęła minuta, a na jej ustach znów gościł ten sam pogodny uśmiech co na samym początku. Zaledwie kilka minut później podszedł do niej Elijah ze swoją siostrą. Na sam jego widok uśmiechnęła się promiennie. - Oczywiście! - jej zbyt głośna odpowiedź odbiła się echem od ścian przez co kilkoro uczniów spojrzało się w ich stronę ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy. Isabelle jednak nic sobie z tego nie robiła. Towarzystwo jakie aktualnie miała było idealnym. - Gdybym wiedziała, że też się zapisaliście to od razu bym wam oznajmiła, że jesteśmy razem. - poprawiła ramiączka swojego plecaka z uśmiechem na ustach po czym rozejrzała się dookoła. Większość osób podzieliła się już na grupy i ruszyła w wybrany przez siebie kierunek. - No dobra, czyli mamy już grupę. Możemy ruszać. - Na samą myśl o zejściu niżej przechodziły po jej plecach dreszcze. I wcale nie ze strachu. Z podekscytowania. Mieli cztery drogi do wyboru: schody, winda, drabina jak i spuszczenie się po linie. Żadna z tych opcji nie była bezpieczna. Winda, jak sam Elijah zauważył, mogła się zepsuć. Drabina złamać podczas ich schodzenia, a schody... Chyba były najbezpieczniejszą formą udania się niżej. Tak samo lina. Niby mogłaby pęknąć ale było to mało prawdopodobne. - Drabina również nie wydaje się dobrym rozwiązaniem. - zaczęła myśleć na głos marszcząc czoło. - Zejdźmy schodami. Co ty na to Alek? - spojrzała na kuzyna czekając na jego odpowiedź. Może miał inne zamiary co do zejścia na dół i wcale nie przerażała go winda, drabina czy też lina.
Schodzę schodami.
ubiór:
Isabelle ma na sobie: bluzkę na ramiączka, bluzkę z długim rękawem, ocieplaną kurtkę od wewnątrz (do pasa), czarne trapery(wiązane), wygodne spodnie (żadne dżinsy xD), w kieszeni kurtki ma również schowaną czapkę jak i rękawiczki, na stopach ma długie ciepłe skarpetki, plecak.
ekwipunek:
butelka wody (0,5L), kilka batoników energetycznych, mały scyzoryk, zwykłe zapałki, plastry, (5 szt.), 1x bandaż (5m.)| eliksir wiggenowy x2, Fiolka eliksiru chroniącego przed ogniem,
Zdrowie:
Dzięki Irytkowi doznała złamania nosa przed wyjazdem jak i palca u lewej stopy. Było to jakoś 2 tygodnie przed wyjazdem na ferie. Kości zostały zaleczone ale w każdej chwili mogą pęknąć od przeciążenia bądź uderzenia w coś. Nie licząc tego jest w pełni sił witalnych.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
O wyprawie do kopalni dowiedział się bardzo późno. Nie ciągnęło go do dużych tłumów ludzi, więc i przepustowość wszelkich informacji i ciekawostek była tutaj znacznie mniejsza. Zresztą nie pojechał na ferie by spędzać je z ludźmi, a odpoczywając. Dlatego o wyprawie dowiedział się przypadkiem, gdy odwiedzał sklepy z wyrobami tutejszych rzemieślników. Brakowało mu ruchu, więc zapisał się na wyprawę. Zresztą uwielbiał ryzyko i po niedawnej wyprawie czuł duży niedosyt. Wpisał się więc na listę po czym ruszył do swojego pokoju by się przygotować. Dotarł na chwilę przed wyruszeniem przez co potrzebował chwili by wypatrzeć jakąś drużynę która potrzebowała jeszcze jednej osoby. Wypatrzył znajomą mu twarzyczkę przez co podszedł do @Isabelle L. Cortez i objął ją delikatnie w pasie i pocałował w policzek. - Cześć mała- powiedział po hiszpańsku po czym spojrzał się na rodzeństwo z którymi stała. - Aleksander Cortez - przywitał się wpierw z @Elijah J. Swansea , a następnie z @Elaine J. Swansea - Bo ja też o tym nie wiedziałem. Można powiedzieć, że dopiero co się zapisałem. - odpowiedział kuzynce i jego uwaga skupiła się na krasnoludzie który zaczął im się przyglądać, a jego komentarz wywołał u Aleksandra szeroki uśmiech. - Mam nadzieję, że się przyjrzał uważnie, nie chciałbym mieć później na portrecie jakiegoś kulfona zamiast nosa- rzucił do grupy, gdy tamten odszedł. Po czym jego uśmiech zniknął z twarzy i rozejrzał się dokładnie po labiryncie. Spojrzał na możliwe drogi, którymi mogli wyruszyć. Schody które proponowali wydały mu się trochę zbyt oczywiste. - Ja wybieram raczej linę - odpowiedział Ślizgonce i ruszył do liny. Stojąc przy niej odwrócił się jeszcze do mężczyzny, który im towarzyszył. - Mam w zasadzie jedno pytanie, bo rozumiem, że w tym miejscu także odbyły się potyczki, więc czy można spodziewać się jeszcze starych zabezpieczeń przed intruzami? - Zapytał się krasnoluda i po tym jak udzielił mu odpowiedzi ostrożnie złapał za linę i pociągnął za nią mocno i kilka razy aby sprawdzić, czy ta się nie zerwie. Po tym zamontował do łącznika karabinek pod lonżą. Kiedy wykonał już wszystkie czynności złapał za bloker i podciągając ją do góry zawiesił się na linie. Pomachał w stronę kuzynki by po tym zjechać w dół.
Ubranie:
Czarny bezrękawnik, na to szara bluzka z długim rękawem z wyższym kołnierzykiem, Na szyi ma zawiązaną czarną bandanę, Włosy mocno związane i spięte by nie przeszkadzały w podróży. Na rękach grube rękawiczki bez palców. Na tyłku ciemnobrązowe spodnie, z kieszeniami zamykanymi na zamki błyskawiczne ich nogawki wciśnięte i związane w wysokich ponad kostkę, grubych butach do wspinaczki. (O ile się udało jakieś znaleźć ze wzmocnieniem w postaci blaszki na czubkach butów, to bardzo ładnie o nie proszę.) Zamiast paska w spodniach ma zamontowany cały uprząż do wspinaczki i lekko za prawym biodrem szary chlebak wojskowy. Plecak na plecach.
Ekwipunek:
Plecak: Lina do wspinaczki 30m, hubka i krzesiwo, dwie dodatkowe pochodnie, nóż od Larkina (ciekawostki w kp), 3 bandaże, Tłumaczki (Kuferek)Eliksir lewitacji(Kuferek), Eliksir Wiggenowy, kotwiczka do liny, małe lustereczko. Chlebak wojskowy: Cztery paczki suszonego mięsa, menzurka z 1l wody, cztery paczki sucharów. Przy pasie: uprząż do wspinaczki, z prawej strony chlebak, z lewej strony nadziak lekki z ząbkowanym dziobem, przydatnym do wspinaczki.
Zdrowie:
Zdrowy
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Ubranie: zimowy płaszcz do pasa, rękawiczki skórzane (jedna sztuka zapasowa w plecaku), długi szal, golf, nowiutkie trapery, spodnie dresowe ocieplane, plecak.
Ekwipunek: notes z dwoma długopisami, latarka na baterie (nowe), trzy rolki bandaży, paczka plastrów, woda utleniona, suchy prowiant dla dwóch osób (suszone owoce, sucharki, kanapki, paczka warzyw, kabanosy, kandyzowane owoce), na nadgarstku cztery gumki do włosów, komplet kulek do gry, grzebień, czerwona szminka, zapasowe ubranie (wełniana bluza, spodnie), eliksir otwartych zmysłów (kuferek), beret uroków (kuferek).
Zdrowie: lewe ramię świeżo wyleczone po ciężkiej kontuzji. Czasami czuje przy nim dyskomfort.
Elaine często mawiała “do trzech razy sztuka, braciszku” i tymi słowami wyjaśniła mu powód, dla którego nie zgodziła się puścić go samotnie w podróż po nieznanym i mrocznym labiryncie. To nic, że podczas obróbki artefaktów ponieśli sromotną porażkę i długo się po nich leczyli. Tu chodzi o coś więcej niż kontuzją fizyczna- więź z bliźniakiem. Być może osobiście nie czuła aż takiej radości i ekscytacji związanej z błąkaniem się po nieznanym terenie aczkolwiek nie pokazywała po sobie absolutnie żadnych wątpliwości. Prędzej samodzielnie przełamie swą własną różdżkę niż miałaby czekać w pokoju na powrót brata z tak ryzykownego przedsięwzięcia. Z drugiej strony była pewna, że razem mają większe szanse powodzenia. Kto go będzie karmić? Kto będzie go powstrzymać przed potencjalnym i niepotrzebnym ryzykiem? Przyda się jej punkt widzenia, tak odmienny niż Elijaha. Rozwiązywanie zagadek brzmiało intrygująco, potencjalne trafienie do Proroka codziennego tym bardziej. Może uda się zaimponować matce, by choć raz była dumna ze swej córy? Wiele powodów przygnało ją w to niemiłe dla zmysłów miejsce. W pełnej gotowości stała u boku brata. Wyprostowana, z plecakiem na plecach, bladozłotymi włosami związanymi w kok, w pełnym rynsztunku i błyskiem w oku. Specjalnie na ten dzień postanowiła zaprzyjaźnić się (ona!!) z mugolską latarką, a o czym nie wspomniała jeszcze Elijahowi, by móc go zaskoczyć. Zapewne będąc tu sama nie była by tak spokojna, a i tym się teraz nie martwiła wszak miała porządne towarzystwo. Obecność krasnoludów komentowała milczeniem. Ich przemowę również, zapisywała sobie ich słowa w pamięci lecz wybrała dziś początkowe milczenie, aby nie zdradzić się drżącym od emocji głosem. Robiła dobrą minę do złej gry. Wierzyła, że chociaż raz nie wpadnie w kłopoty przez swoją koordynację wzrokowo-ruchową. Podeszła wraz z podekscytownaym bratem do Isabello, której posłała życzliwy uśmiech.- Hejcia, gotowi na wyzwanie?- zapytała a jasne niebieskie oczy spoczęły na chłopaku jej towarzyszącym. Powitała go uściskiem dłoni rada, że będą mieć dwóch mężczyzn u boku. Popatrzyła na szyb, kucnęła i zamyśliła się na chwilę. - Szyb może być zardzewiały i wadliwy, lina lubi pękać, chyba, że ma ktoś marynarską to i troll po niej zjedzie. Tak, schodki to najlepszy pomysł z możliwych.- odezwała się pewnym głosem, zdziwiona jego mocnym brzmieniem. Posłała bratu przelotny uśmiech, bowiem myśleli podobnie. To była pierwsza z niewielu sytuacji, w której Elaine wydawało się, iż będzie mieć szansę mądrze wykorzystać metamorfomagię. Jak to się mawia? Komu w drogę, temu w czas.
Krasnolud, który oświetlał Wam drogę, czekał, aż zbierzecie się w sobie. Tako pod względem odwagi, odnalezienia grupki, jak i wybrania drogi. Milczał, pochłonięty rozmyślaniami, zanim nie został zagadany przez Aleksandra. Uniósł wzrok na mężczyznę, milcząc długą chwilę. Można było stracić nadzieję, iż w ogóle udzieli odpowiedzi. A wtedy otworzył usta i przemówił cichym głosem zmęczonego starca. - Nie mylisz się, synu. Wiele z tych korytarzy ma ukryte pułapki i mechanizmy, jednako mordercze, jak i spowalniające. Niektóre pewnie już zardzewiały. Ale nie pytaj mnie, co gdzie jest i jakich szukać znaków. Budowało się co popadło i gdzie się dało. Czasem wspomagało magią. Czasem ta magia żyła własnym życiem. Inna jest bowiem tu, a inna u Was, u ludzi. Ta czasem wnika głęboko w kamień, tworząc konstrukcje i łamigłówki ku uciesze bogów - odwrócił zmęczone, puste spojrzenie, patrząc, jak pierwsze osoby schodzą schodami. Poczekał jeszcze, zanim Aleksander nie zaczepił porządnie liny i po tym odszedł, zabierając ze sobą jedyne źródło światła. Żadne z Was nie pomyślało zapalić własnej pochodni? Otaczał Was nieprzenikniony mrok, w którym inne zmysły znacząco się wyostrzyły. Może pod wpływem adrenaliny, ale mogliście przysiąc, że słyszycie z oddali echo głosów innych grup, ciężkie uderzenia okutych, kranoludzkich butów, chrobotanie zwierzątek, kapanie wody.... Acz szybko ziemia wszystko pochłonęła. Cisza zrobiła się wręcz nienaturalna. Miękka. Zwały ziemi wokół Was tłumiły gro odgłosów, zostawiając z poczuciem niepokojącego odizolowania oraz zagubienia.
Elijah, Elaine, Isabelle: Schodziliście wolno schodami. Stopniowo pod palcami rąk, którymi podtrzymywaliście się ściany, zaczęła pojawiać się wilgoć, zbierającą się w zagłębieniach szorstkiego kamienia. Schody również zrobiły się mokre i przez to niebezpiecznie śliskie w trakcie Waszej podróży. A droga wcale nie należała do najkrótszych. Chociaż może tylko zdawała się przez rosnącą temperaturę? Im niżej schodziliście, tym cieplej się robiło. Kurtki zaczęły przeszkadzać, bluzy okazały się zbędne. Wilgoć tylko mocniej zbierała się na chłodnym kamieniu, jaki tworzył schody. Ciężko powiedzieć, co zawiniło. Zmęczenie? A może ta wciąż boląca noga? Elijah poślizgnął się, upadając ciężko na schody i głową uderzając w kolano Isabelle. Ślizgonka również zwaliła się z nóg, efektem domina wywracając także Elaine. W ciemności ciężko było rozeznać się w sytuacji, szczególnie, kiedy ta rozwijała się tak szybko. Elijah spadł z kilku stopni, zanim te się gwałtownie urwały. Przegapił zupełnie drewnianą drabinkę, łączącą szyb z dnem korytarza i zleciał półtora metra w dół. Ostry ból rozszedł się po zranionej niedawno nodze. Z pewnością będziesz mieć problemy na nią stanąć. Tyle dobrego, że ziemia tutaj nasiąkła skapującą ze ścian wodą i była dość miękka. Isabelle podzieliła Twój los, spadając obok i obijając sobie żebra o niewielkie skałki na dnie. Elaine jako jedyna utrzymała się na schodach, acz ceną za to było uderzenie lewym barkiem o kamień. Zsunęłaś się kilkanaście schodków, zanim wytraciłaś impet i zatrzymałaś się na samym ich końcu. Jeśli namacasz otoczenie, wyczujesz drewnianą drabinkę, po której możesz zejść na dno. Uważaj tylko, by nie podeptać reszty swojej grupy.
Aleksander: Buty z metalowymi czubami dostępne były tylko od krasnoludów. A ich stopy są mniejsze niż ludzkie. Masz zatem wybór - możesz wziąć wzmocnione obuwie za cenę otarć i ran na nogach lub wybrać zwykłe buty do wspinaczki. Przy bliższych oględzinach zauważyłeś, że kilka niewielkich włókienek z liny strzępiło się, wyglądając niczym podgryzione przez myszy. Na tyle, na ile mogłeś ocenić samymi rękoma, zdawała się mocna mimo upływu czasu. Brudna i wilgotna, acz mocna. Zacząłeś zatem opuszczać się na dno, stopniowo zauważając, jak zmienia się temperatura. Wiatr wiał z dołu, owiewając Twoją postać. Pot jął pojawiać się na ciele, a kurtka wydała się całkowicie zbędna. Naprężona lina ocierała się o krawędź szybu… Zanim pękła. Spadłeś z niezbyt dużej wysokości - po samym “locie” mogłeś dojść do wniosku, iż to były 2-3 metry. Maksymalnie 4. Ale nie to teraz było ważne. Nogi nie zdołały Cię utrzymać, jedna kostka wygięła się pod nienaturalnym kątem, promieniując bólem. Upadłeś następnie na kość ogonową. Resztka liny spadła częściowo na Ciebie, częściowo obok.
Wszyscy: Znajdujecie się w centrum labiryntu korytarzy (kratka K11). Jeśli zapalicie światło, zobaczycie cztery odnogi, idące w cztery różne strony świata. Ziejące pustką korytarze, ginące w ciemności. Jeśli nie dacie rady rozpalić światła, pozostaje Wam brodzenie w ciemności.
Stan zdrowia: Elijah: wrażliwe lewe przedramię. Obite lewe udo - niezbyt mocno, ale kulejesz. Isabelle: obite żebra, będą odzywać się niezbyt silnym bólem przy oddychaniu. Elaine: obite lewe ramię i bark. Ruchomość nieco ograniczona, ból niezbyt silny. Aleksander: skręcona lewa kostka. Siniak na kości ogonowej.
Polecenia MG: - Wybierzcie korytarz: północny, południowy, wschodni lub zachodni. Możecie się rozdzielić, możecie iść parami, możecie iść razem. A możecie i posiedzieć jeszcze na K11. - Aleksander: wybierz typ obuwia.
Dodatkowe: - Warunki: 25 stopni, gorąco. Ze ścian szybu nad Waszymi głowami skapuje woda, ale dalej korytarze są suche. - Korytarze wizualnie nie różnią się niczym. Bez wejścia do któregoś nie możecie zobaczyć, co jest dalej. I póki nie zapalicie światła. - Przypominam, że macie tylko to, co wpisaliście jako “ekwipunek”. Nic więcej, nic mniej. Na razie. - Latarka nie działa. Zakłócenia magiczne oddziałują także na sprzęt mugolski. - Warto przypomnieć sobie wszystkie zasady opisane w pierwszym poście. Szczególnie proszę pamiętać o zapisywaniu pod postem najważniejszych akcji postaci (w tym wypadku proszę o podanie wybranego kierunku). - Kolejność dowolna. - Jeśli bardzo chcecie, możecie wybrać kolor, jakim będę oznaczać Wasze ścieżki na moich mapkach. Każdy sobie albo jeden na grupkę, jeśli idziecie razem. Tak w ramach zabawy. Napiszcie mi pod postem nazwę/kod.
______________________
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Uśmiech Ślizgonki był jak potwierdzenie, że dobrze zrobił podchodząc akurat do niej. Nie miał co prawda wątpliwości, ale gdyby takowe posiadał, te rozwiałyby się w jednej chwili. Ładne dziewczęta miały to do siebie, że jak nikt inny potrafiły pokrzepić, dodać odwagi i pocieszyć jeśli wymagała tego sytuacja, miał więc szczęście, że w swojej drużynie miał je aż dwie. Poza tym dobrze wiedział, że uroda nie jest ich główną zaletą – przede wszystkim był świadom ich inteligencji i zaradności, i bliskości relacji jakie ich łączyły. – Elijah Swansea – odpowiedział, ściskając dłoń Ślizgona. Z nim nie łączyły go akurat żadne relacje, ale wyglądał na dobrze przygotowanego. Poza tym Swansea szybko odniósł wrażenie, że chłopak nie ma w planach ściśle trzymać się grupy – zrozumiał to w chwili, gdy ten wybrał nie schody, a linę. I trudno powiedzieć czy był to mądry wybór, bowiem ostatecznie cała ich grupa skończyła w podobny sposób – spotykając się z ziemią znacznie szybciej i bliżej, niż by sobie tego życzyli. Niemniej, warto wrócić do momentu, w którym nie spodziewali się co czeka ich na dole. Elijah chwycił za różdżkę, aby oświetlić sobie drogę – jak wspaniale było być czarodziejem, nie trzeba się o nic martwić, pół świata mieści się w małym patyczku z ostrokrzewu... prawda? Nieprawda. Cholerna magia w ogóle nie działała. – Różdżka nie działa... albo coś jej się stało, albo to wina tego miejsca. – odezwał się, starając się by w jego głosie nie wybrzmiał strach, który na moment go ogarnął. Szedł właśnie w nieznane, kierując się jedynie dotykiem wilgotnej ściany pod palcami, nie widział zupełnie nic, a krasnolud mówił przecież coś o pułapkach. Starał się tym nie przejmować, nie chciał też teraz zatrzymywać grupy aby ogarnąć jakiekolwiek źródło światła – nie ufał tym schodom na tyle, by robić na nich postoje, wolał zejść po nich jak najszybciej i znaleźć się na bezpiecznym gruncie. – Obyśmy nie musieli po nich wracać, moje łydki nie są gotowe na taką torturę. – zażartował, chcąc rozładować jakoś atmosferę, choć kryła się w tym odrobina prawdy – lewa noga wciąż pobolewała i podróż w górę mogłaby być naprawdę nieprzyjemna. Biorąc pod uwagę okoliczności, wszystko szło zaskakująco dobrze, aż do momentu kiedy boląca noga niespodziewanie zaprotestowała, zmuszając go do szybszego jej podniesienia. Szybko doprowadziło to do utraty równowagi i zanim na dobre się zmiarkował, uderzał już głową w kolano Ślizgonki. Jako osoba idąca z tyłu, wywołał efekt domina, przewracając idące przed nim dziewczęta. Zdążył jedynie krzyknąć "na Merlina" i już turlał się w dół, aż na sam koniec, który miał miejsce znacznie wyżej nad ziemią, niż by się tego spodziewał. Z krzykiem poleciał na sam dół, a ze względu na brak jakiegokolwiek źródła światła, leciał w nieprzebraną ciemność, zupełnie pewien, że umrze. Czy tak właśnie czują się samobójcy rzucający się z mostów i dachów budynków? Podobno moment lotu był przyjemny, oczyszczający... on czuł zaś jedynie przerażenie. Może trzeba było być na to przygotowanym, spaść z własnej woli, by czuć z tego powodu przyjemność? A może po prostu nie zdążył jej odczuć, bo spadł na dno korytarza w czasie, który określiłby jako jedną sekundę? Słyszał, że tuż obok niego wylądowała któraś z dziewczyn i uznał, że oboje mają dużo szczęścia, że nie poleciał prosto na nią. Jęknął cicho, czując ból w nodze. – Jesteście całe? – jego głos zabawnie poniósł się po kopalni. Wypuścił z ręki różdżkę, zaczął więc macać grunt dookoła niego w jej poszukiwaniu. Odnalazł ją i, wiedziony odruchem, od razu spróbował rzucić lumos czy jakiekolwiek inne zaklęcie, ale ta wciąż odmawiała mu posłuszeństwa. – To bez sensu, to musi być wina tego miejsca. Wygląda na to, że magia nam nie pomoże... chyba że dalej będzie lepiej – powoli podniósł się z ziemi, krzywiąc się z bólu. Mógł sobie na to pozwolić, wszak nikt go nie widział. Miał nadzieję, że jego wzrok z czasem przyzwyczai się do ciemności, jednak z każdą kolejną sekundą docierało do niego, że nie ma tu ani odrobiny światła... ciemność była zupełnie nieprzebrana. Rozpiął i zdjął kurtkę, którą przewiązał sobie w pasie, podwinął rękawy swetra do łokci i zdjął plecak, by wrzucić do niego bezużyteczną różdżkę, a wyjąć zapalniczkę, w której poszukiwaniu musiał grzebać dłuższą chwilę. Mały płomyk jaki po sekundzie oświetlił jego twarz był zaskakująco jasny. Przymrużył oczy i rozejrzał się dookoła. – Nie mam nic poza tym... macie jakieś niemagiczne źródło światła? W marszu zapalniczka na nic nam się nie zda. – czuł wzbierającą w nim złość na siebie samego. Jak mógł być tak głupi, by nie zatroszczyć się o coś bardziej pewnego niż magia? To chyba dotychczasowy brak zakłóceń na Islandii tak go rozpieścił... westchnął, ocierając pot z czoła. Merlinie, przygotował się na niską temperaturę i czuł, że zaraz ugotuje się w tych spodniach.
Wybór drogi zostawiam dziewczynom (jeśli Isabelle chce iść z nami) lub Elaine (bo pisze ostatnia, a z pewnością będziemy w parze).
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Niestety nie mieli jego rozmiarów butów, dlatego wolał pozostać bez zabezpiecza. Buty to najważniejsza część w takiej wędrówce, więc nie wyobrażał sobie by miał iść w za małych butach. Krasnolud długo kazał mu czekać na odpowiedź, ale było warto. Miał jedynie nadzieję, że jego rozmowę z nim słyszała jego dawna grupa. I oni przygotują się do tego porządnie, a co najważniejsze, że będą mieli to na uwadze. Kiedy to zjeżdżał na dół zapomniał krzyknąć do odprowadzającego ich krasnoluda by ten rzucił pochodnię na dół by rozświetlić mu zjazd. Ale tamten oddalił się tak szybki, że pozostało mu jedynie siarczyście zakląć pod nosem na swoje nieprzygotowanie i pominięcie takiego szczegółu. I los postanowił się na nim za to zemścić. Nie miał innego wyjścia jak po ciemku zjeżdżać dalej, a w następnej chwili lecieć. Stało się to tak szybko, poczuł jedynie że leci, starał się jak tylko mógł obrócić najbardziej na nogi. Nie miał pojęcia jak daleko jest do dna, więc wolał sobie całkowicie połamać nogi. Z tym jakoś da się żyć. Zdecydowanie gorzej żyje się z połamanym karkiem. Dlatego starał się dłoniami jakoś chwytać ściany, by chociaż mieć jako taką świadomość w którą stronę leci i się ułożyć. Uderzył o ziemię. Jednak nie miał nawet chwili by się cieszyć tym że upadł na nogi. Jęknął z bólu nie wiedząc co ma zrobić z rękoma. Uderzał więc zaciśniętymi mocno pięściami w podłoże, później miał wrażenie że powyrywa sobie włosy z głowy. Położył się na brzuchu nie mogąc leżeć też na obolałej kości. Na całe szczęście zdawało się że to tylko obtłuczenia. Bo jakby zmalał sobie tę część to już by miał po wyprawie i umarłby chyba z wyziębienia i pragnienia. Na przemian mdlejąc i cierpiąc z bólu. Tego nie życzył nawet swoim wrogom. Nie zastosował tego kiedy to torturował pewną Gryfonkę. Uważał to za zbyt okropną karę, którą miał zastosować w ostateczności. Bo musiał ją złamać, lecz wolał to zrobić w inny sposób, choć tym sposobem mógł do to uzyskać już w pierwszej minucie tortur. Nie był jednak aż tak okrutnym sadystą. Przynajmniej jeszcze wtedy. Czarna magia bowiem zmienia.
Nie wiedział ile tak przeleżał. Ale to nie miało znaczenia, nie spieszyło mu się. Zdjął plecak i otwierając go włożył tam rękę by wymacać pochodnię i hubkę z krzesiwem. W stosowaniu tego narzędzia miał wprawę. Niejednokrotnie spędzał czas w niegościnnych lasach Syberii z swoimi wujami. Tam go nauczyli rozpalać ogień, więc teraz mógł to zrobić w każdym miejscu i w każdych warunkach. Rozpalił pochodnię i łapiąc za nadziak uderzał kolcem w ziemię by zrobić wyżłobienie, najgłębsze jak tylko się dało. Wyłożył w ten dołek pochodnię. W pierwszej chwili się rozglądając dookoła siebie. Cztery ścieżki. Ale w tej chwili nie było to istotnie. Nic nie szczerzyło kłów, a przynajmniej on nic na razie nie dostrzegł. Wyciągnął jednak ostrze i położył je obok siebie. By w każdej chwili mógł po nie sięgnąć. Teraz dopiero spojrzał na swoją nogę. Nic nie wystawalo, nic nie przebiło skóry. Więc to już coś. Nie wykrwawi się więc już na pierwszym metrze. Brawo Cortez, brawo. Sięgnął po bandaż wyciągając go z plecaka. Rozszyfrował but powoli i zdjął go z nogi. Zacisnął szczęki bardzo mocno czując kolejną dawkę bólu. Zdjął skarpetę i zaczął bandażować nogę. Dzięki Ci Merlinie, że przed wyjazdem trafił na zajęcia Matta, które poświęcone były właśnie bandażowaniu. Ułożył nogę w taki sposób aby stopa względem łydki tworzyła dziewięćdziesiąt stopni, zaczynając bandażować stopę zostawiając odsłonięte palce. Okręcił stopę trzy razy naciągając bandaż lekko. Po tym zaczął okręcać bandaż po łuku, od stopy, przez kostkę, za nogę, z drugiej strony kostki i znów na stopę, zostawiając przy tym odkrytą piętę. Zawijał tak stopę w sposób ósemkowy, kończąc nieco ponad kostką. Co chwila sprawdzając bandaż, czy nie uciska. Wkładał jeden palec między bandaż w ten sposób kontrolując czy opatrunek nie uciskał za bardzo. Po tym wyciągnął metalowy bukłak z wodą i czując, że ten jest zimny przyłożył go do kostki w miejsce gdzie odczuwał największy ból. Niestety nie miał możliwości by iść dalej więc na chwilę obecną siedział w miejscu.
- Wybrałem dopasowane obuwie. - Mogę mieć kolor czerwony. - Pozostaję w miejscu sprawdzając w jakim stanie jest noga.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Ostatnimi czasy anomalie magiczne mocno doskwierały Elaine. Bardziej niż dotychczas. Przygotowując się na podróż po labiryncie była niemalże pewna, że i w tym przypadku magia może zawieść. Ostatnimi czasy czuła się trochę bezużyteczna jako czarownica - czegokolwiek się dotykała, magia robiła psikusy. Wydawało się jej, że Elijah również będzie świadom trudów magicznych związanych z takim miejscem i zorganizuje chociażby pochodnię bądź lampę oliwną. Pierwszy raz od dawien dawna ich komunikacja szwankowała, zatem oboje pozostali bez źródła światła. Elaine wyjęła w ciemności nabytą latarkę, a gdy po trzykrotnym pstryknięciu nic się nie zadziało, jęknęła. Dobrze, że nie lękała się ciemności. Przysunęła się bliżej brata wszak przy nim jest najbezpieczniej czyż nie? - Anomalie, Elijah. Wszędzie są te przeklęte anomalie magiczne. To frustrujące. - odpowiedziała niegłośno, aby jej głos nie rozbrzmiał echem po tajemniczych okrytych mrokiem tunelach. Zaczęli się przemieszczać. Przytuliła płasko dłoń do wilgotnej ściany i zachowała dwukrotnie staranniejszą ostrożność przy stawianiu kroków. Nie dojrzała wcześniej śladów wody. A co, jeśli jest tu większy zbiornik wodny, do którego (nie daj Merlinie!!) będą musieli wejść? Zacisnęła zęby i odegnała ponure myśli, aby nie dać się panice. Szli zatem gęsiego w towarzystwie swych przyspieszonych oddechów i cichych kroków. Starała się iść cicho mając w myślach przeświadczenie, że w tych tunelach ktoś mieszka - znając ich szczęście zapewne introwetryk. Krwiożerczy introwertyk. Wydawało się jej, że szło dobrze. Schodzili powoli, spokojnie z przesadną ostrożnością, gdy wtem usłyszała stłumiony jęk Elijaha, kilka nanosekund później ktoś na nią wpadł, zapewne Isabelle, bo szła tuż obok przez co Elaine straciła całkowicie równowagę. Pisnęła, gdy zlatywała po kilkunastu schodkach, po omacku oparła dłonie o ścianę próbując wyhamować spadek, zahaczała piętami o stopnie i zapierała się, byleby nie runąć w nieznaną i niebezpieczną ciemność zapewne wprost na Elijaha i Isabelle. Serce łomotało jej jak szalone w momencie, gdy poczuła jak zwalnia. Z ogromną ulgą zatrzymała się, oparła pośladkami o stopień i oddychając głośno próbowała wytężyć wzrok. Gdy ten przywykł już do ciemności podjęła się próby zlokalizowania sylwetek towarzyszy. Dostrzegła w oddali płomyk zapalniczki, a tuż przy dłoni... coś drewnianego, co po wymacaniu okazało się drabinką. - Nic wam nie jest? - zapytała niegłośnym szeptem ale na tyle słyszalnym, by nie zniknął w ich hałasie. Usłyszawszy głos brata odetchnęła z ulgą. Zachowując przesadną ostrożność zaczęła powoli schodzić z drabinki. - Odsuńcie się, schodzę, ale was nie widzę. - poprosiła i po paru chwilach stopami dotknęła ziemi. Od razu zdjęła z siebie kurtkę, szal, czapkę, a nawet sweter. Kurtkę przewiązała w pasie, a resztę wcisnęła w plecak. Dopiero stojąc poczuła ból w ramieniu. Cicho jęknęła przypomniawszy sobie moment, w którym mocno uderzyła w ścianę. Zakryła obolałe ramię, delikatnie je rozmasowała żałując, że nie wzięła jednak czegoś przeciwbólowego. Zacisnęła zęby stwierdziwszy, że nie będzie jęczeć. Chce być twarda. Wyciągnęła dłoń w kierunku Elijaha, którego twarz oświetlał nikły płomień zapalniczki. Dotknęła jego ramienia. - Gdzie jest Alexander? - zapytała i rozejrzała się za nim jednak ciemność uniemożliwiła jej dostrzeżenie jego sylwetki. - Alex, jesteś cały? - rzuciła niegłośno w eter i powróciła wzrokiem do Elijaha i Isabelle. - Mam latarkę, ale nie działa. Dziwne, baterie powinny jakoś funkcjonować. Jeśli nikt z nas nie wziął pochodni to musimy sobie ją zorganizować. Potrzeba nam czegoś drewnianego i z ubrania lub bandaży możemy próbować coś zrobić. Nie możemy iść w ciemnościach, to samobójstwo. - przedstawiła swój plan. Odczekała na moment, kiedy zapadnie chwila ciszy i wówczas wytężyła słuch. Odwróciła głowę w kierunku ciemności i zaczęła wsłuchiwać się w mrok. Nie chciałaby zostać zaskoczona czyjąś obecnością, a jednak narobili trochę hałasu.
Elaine zostaje w miejscu, aby omówić kwestię światła. Nasłuchuje podejrzanych dźwięków, czyichś kroków (poza tymi najbliżej) etc.
Głos Elijaha istotnie zabawnie niósł się po kopalni. Bowiem nie niósł się wcale. Prawdopodobnie by to gracze wiedzieli, gdyby wczytali się w zasady eventu. Niemniej, ściany w tej części kopalni nie były utwardzone tak, jak w innych korytarzach. Nie służyły od lat to produkcji kamieni szlachetnych. Głos w nich nikł, sprawiając, iż wszelkie wypowiedzi zdawały się głuche. Żadnego dudnienia. Żadnego pogłosu. Jakby się broczyło w świecie stworzonym z miękkiego, czarnego atłasu, zapadając głęboko w jego odmęty. Działało to w obie strony. Tako nic prawdopodobnie nie słyszało Waszych głosów, uderzeń serca czy majestatycznych upadków ze schodów, tak i Wy nie byliście w stanie usłyszeć, czy nic się do Was nie podkrada. Aż nie będzie za późno. Ze ścian szybu wciąż kapała woda, ale poza tym nie działo się nic niepokojącego. Czy uspokajającego. Pochodnia rozbłysła, oświetlając Wasze najbliższe otoczenie, pokazując dno szybu pokryte wgłębieniami po kropelkach wody, drabinkę łączącą schody z ziemią oraz ściany, otwierające się na cztery korytarze. Wszystko ciemne, poza kręgiem światła wokół Was. Płomień drgał w podmuchach ciepłego powietrza, lecz wiatr tutaj był już spokojniejszy aniżeli w szybie ponad Waszymi głowami.
Aleksander: Ziemia była miękka, bardzo łatwo stworzyłeś wgłębienie i umieściłeś w nim pochodnię. Podmuchy wiatru utrudniały rozpalenie jej, ale za czwartym razem udało się i koniec rozjarzył się ogniem. Mogłeś teraz dokładniej obejrzeć swoje obrażenia oraz otoczenie. Kość nie wygląda na pękniętą, torebka stawowa nie wydaje się rozerwana. Pojawił się obrzęk i krwiak, które nieco ustąpiły po przyłożeniu chłodnego bukłaka. Ale w tych warunkach nie pozostanie zimny zbyt długo.
Stan zdrowia: Elijah: wrażliwe lewe przedramię. Obite lewe udo - niezbyt mocno, ale kulejesz. Isabelle: obite żebra, będą odzywać się niezbyt silnym bólem przy oddychaniu. Elaine: obite lewe ramię i bark. Ruchomość nieco ograniczona, ból niezbyt silny. Aleksander: skręcona lewa kostka, usztywniona i schłodzona. Siniak na kości ogonowej.
Dodatkowe: - Warunki: 25 stopni, gorąco. - Isabelle ominęła kolejkę. Jeszcze jedna i straci przytomność oraz możliwość uczestnictwa w evencie. Jeśli to się zdarzy, będziecie mogli przejąć jej ekwipunek. - Kolejność dowolna.
______________________
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie usłyszawszy niczego podejrzanego postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. - Elijah, chodź mi pomóż. - szepnęła i chwyciła jego dłoń. Drugą wyciągnęła przed siebie, by w razie czego nie wpaść na ścianę, a od razu ją wymacać. Kiedy już wróciła do drabinki i ją wymacała, zatrzymała się. - Musimy oderwać najniższy kawałek. - wtajemniczyła go w plan i kucnęła. Chwyciła szczebelek, pomacała go, sprawdziła czy byłaby w stanie go wyrwać gołymi dłońmi. Sprawdziła go ze wszystkich stron, próbowała określić czy ma jakiekolwiek szanse na uszkodzenie tego wybranego szczebelka. - Spróbuj ty, a jeśli nie to widziałam, że masz scyzoryk. Spróbuj go zerwać, ja przygotuję już materiał. - poprosiła brata i sama zdjęła z pleców plecak. Wynalazła stamtąd koszulkę, specjalnie wybraną na ten labirynt. Nie była jej ulubioną, przeznaczyła ją na straty wszak nie spodziewała się, że wyjdą stąd czyści i nienaruszeni. Nic z tych rzeczy. Po przygotowaniu materiału zabrała bratu zapalniczkę, ponownie ją zapaliła i oświetlała Elijahowi drabinkę. Pilnowała by nie przysuwać płomyka zbyt blisko, coby niechcący niczego nie podpalić.
Elaine próbuje poluzować ostatni szczebelek drabinki, docelowo wyrwać. Jeśli się nie uda, poprosiła Elijaha.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zdziwił się, że jego siostra wybrała za narzędzie, akurat latarkę – urządzenie w pełni mugolskie. Wiedział, że nie przepadała za ich wynalazkami, że nie czuła się z nimi komfortowo. Z ich dwójki to on przejawiał jakiekolwiek zainteresowanie pozbawioną magii częścią rzeczywistości i jeśli decydowała się z czegoś korzystać, najczęściej było tak właśnie ze względu na niego. – Baterie nie działają? Co za dziwne miejsce... – rozejrzał się dookoła, próbując wychwycić wzrokiem jakiekolwiek wskazówki co do tego co powinni robić dalej. Płomień zapalniczki był słaby i chybotliwy, nie zapewniał dobrej widoczności. Musieli działać szybko, bezsensowne spalanie benzyny po to tylko żeby spojrzeć sobie w oczy nie miało większego sensu. Na szczęście Elaine wpadła na jakiś pomysł i nie musiała go namawiać żeby poszedł za nią. – Isabelle, tylko się nie oddalaj. Musimy trzymać się razem. Masz jakieś zapałki? To mówiąc, oświetlając sobie wciąż drogę, poszedł za siostrą i kucnął obok niej, ręką próbując zbadać stan drewna. Kopalnia była stara, nie bez powodu nie wybrali drabiny jako sposób na zejście na dół. W tak wilgotnym otoczeniu musiała być już trochę próchniejąca. Mocno chwycił szczebelek obiema rękami i pociągnął mocno, prawdopodobnie wyrywając szczebelek. Jeśli mu się to udało, podał go Elaine, by ta owinęła go szmatką, a sam spróbował wyrwać jeszcze jeden, tak na zapas. Następnie wziął od niej zapalniczkę, otworzył ją i wyciągnął nasączoną benzyną watę, którą obłożył materiał. Starał się zostawić jeszcze trochę na ewentualną drugą pochodnię, choć wiedział, że zapalniczka sama w sobie nie będzie już działać. – Isa, odpal zapałkę, proszę. – skrócił jej imię, mimo że wiedział, że za tym nie przepada, ale, cóż, niezbyt dbał o to w tym momencie. Jeśli pochodnia zapłonęła, w końcu ruszyli z miejsca.
– Wyrywam dwa szczebelki – Robimy pochodnię ze szczebelków, materiału i benzyny z zapalniczki – Jeśli pochodnia działa to idziemy na północ
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Idąc w stronę schodów na ułamek sekundy odwróciła głowę aby zobaczyć co z Alkiem. Wiedziała doskonale, że ten nie będzie chciał iść z nimi tylko wybierze zupełnie inną drogę. Jedyne co zobaczyła po odwróceniu głowy to to, jak znika opuszczając się na linie. Kręcąc głową wróciła spojrzeniem do swoich towarzyszy skupiając się na drodze. Każdy krok sprawiał drobny ból w złamanym niedawno palcu u lewej stopy. Przygryzając dolną wargę zębami starła się nie pokazywać grymasów na twarzy. Nie chciała aby jej towarzysze dowiedzieli się o ostatnim spotkaniu z Irytkiem. Miało to zostać między nią, a tą dziewczyną.... Chwila, jak ona... A! Luna. Nie przyznała by się przed nikim do tego ale musiała przyznać sama przed sobą, że gdyby nie ona to pewnie Irytyek doprowadziłby ją na skraj szaleństwa przez co skorzystałaby z czarnej magii. Ostatnimi czasy łatwo było ją wyprowadzić z równowagi. - Prawdę powiedziawszy wolę wracać schodami niż wspinać się po linie do góry. - wzruszyła ramionami nie widząc w tym nic złego. Chodź z pewnością pożałuje swoich słów gdy tylko znajdą się na dole, a jej nogi będą błagać o chwilę odpoczynku. Nim jednak zdążyła powiedzieć coś jeszcze poczuła jak Elijah upada na nią krzycząc coś. Ona sama była w takim szoku, że nie zdążyła złapać równowagi i sama upadła na jego siostrę idącą przed nią. Poturlała się kilka metrów w dół starając się złapać czegokolwiek jednak ślizgi kamień utrudniał to zadanie. Nie spodziewała się jednak, że jej droga w dół zakończy się kilka metrów nad ziemią. Krzyk wyrwał się z jej klatki piersiowej, a ona sama zamknęła oczy nie chcąc widzieć tego co jest na dole. Z resztą i tak by nic nie zobaczyła. Ciemność ogarniała ich z każdej strony. Z głuchym dźwiękiem upadła na twarde podłoże przez co całe powietrze które miała w klatce piersiowej uleciało z niej jak z przebitego balonika. Łapiąc się za klatkę piersiową próbowała złapać chodź odrobinę jego. Każdy oddech sprawiał jej ból. Palący, jakby połykała rozżarzone węgle. Chwilę leżała tak próbując się uspokoić. - Cała... - odpowiedziała cicho lekko zachrypniętym głosem. Pomału podniosła się do pozycji siedzącej mając nadzieję, że może to pomoże. Nic bardziej mylnego. Ból nie ustąpił, a wręcz miała momentami wrażenie, że się nasilił. - Do przewidzenia to było... - złapała po woli oddech. - Skoro zakłócenia są na powierzchni to czemu nie miało by ich być pod ziemią? - i dopiero po wypowiedzeniu tych zdań zdała sobie sprawę, że nie zabrała różdżki lecz kilka eliksirów. Szybko ściągnęła plecak chcąc sprawdzić jego zawartość. Na szczęście żaden z flakoników się nie rozbił. Odłożyła plecak na bok po czym delikatnie zaczęła ściągać kurtkę. było tutaj gorzej niż w piekle. A przynajmniej tak myślała. Odkładając zbędne odzienie na bok ściągnęła jeszcze bluzkę z długim rękawem którą przewiązała przez szyję przez co opadała na jej plecy. Nie zamierzała się jej pozbywać, kto wie jaka temperatura będzie panowała dalej. Kurtkę natomiast upchnęła do plecaka. - Ja mam zapałki. - wyciągnęła małe pudełeczko zawierające źródło światła. - Jednak nie wiem czy przy tej wilgotności zdadzą się one na coś. - spojrzała na nie wątpliwie aby chwilę później spojrzeć na Elaine z delikatnym uśmiechem. - Aleksander poszedł inną drogą. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. - zmarszczyła delikatnie nos zastanawiając się czy z nim wszystko w porządku. Może powinna była pójść z nim?Jeśli coś mu się stanie będzie obwiniała siebie za to. Chodź z drugiej strony... Nie umawiali się przecież, że pójdą razem. Nawet nie wiedzieli , że tutaj będą. Zmartwienie i chęć pomocy kuzynowi ustąpiły miejsca determinacji. Skoro są osobno był to dobry moment aby pokazać mu, że i ona świetnie daje sobie radę. Z determinacją, o której zapomniała, rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakichś przydatnych materiałów. Niestety, jedynym przydatnym "materiałem" była drabina. Zaplątana w swoich myślach nie zaobserwowałą tego co dzieje się przy niej. Jej towarzysze już robili pochodnię. Dopiero słowa chłopaka wyrwały ją z zamyślenia. Od razu podała mu zapałki mając nadzieję, że ikch plan sie uda.
Wybaczcie, że nie odpisałam wcześniej ale mnie nie było i dodatkowo pomyliły mi się terminy ;/ - idę dalej z grupą
Ostatnio zmieniony przez Isabelle L. Cortez dnia Sro 27 Lut - 9:41, w całości zmieniany 1 raz
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Zaskoczyło go to, że słyszy czyjeś głosy i po chwili zastanowienia zrozumiał, że to w drugiej grupie jest prowadzona ta dyskusja. Z początku uznał, że to tunele zaniosły tak daleko ich słowa, albo może jakoś są one ze sobą połączone, lub między nimi jest jakieś przejście przez którą to dźwięk się przedostaje. Łatwo więc sobie wyobrazić to jak bardzo był zdziwiony kiedy to zobaczył pozostałą trójkę. - No to na długo się rozdzieliliśmy- przywitał się z nimi posyłając też ciekawskie spojrzenia na ich zakurzone ubrania. U niego można było się domyślić, że zjazd nie należał do końca tych udanych, ale co im się przytrafiło na schodach przez ten krótki moment? Nie zamierzał jednak ich o to teraz wypytywać. - Nie męczcie się z zapałkami i odpalcie pochodnię od mojej - zaproponował wystawiając ogień w ich stronę. - No tak nie do końca nic Is, chyba skręciłem kostkę, ale mam nadzieję, że opuchlizna pomału będzie ustępować, bo nie chciałbym tracić eliksiru już tutaj - odpowiedział na słowa kuzynki i uśmiechnął się lekko. Wyciągnął nadziak i starając się zrobić z niego laseczkę ruszył w ich kierunku podpierając się na nim by w pełni odciążyć ranną nogę. Schował do plecaka swój but natomiast wyciągnął linę. Tę swoją. Tamtą zerwaną zabrał do plecaka po tym jak zwinął ją najdokładniej jak umiał. Podzielił swoją na półtora metrowe odcinki i wyciągnął ją do chłopaka. - Mam pewien pomysł który może nam oszczędzić spadania i znów obijania się. Jeśli przywiążecie się tak co półtora metra liny to nawet jeśli pierwsza osoba miałaby gdzieś polecieć kolejne osoby będą mogły ją złapać i zapobiec upadkowi, albo wyciągnąć. Tak samo jeśli ktoś zauważy jakąś pułapkę. Łatwiej zatrzymać się poprzez naciągnięcie liny. Wystarczy przewiązać ją przez pasek od spodni. A półtora metra pozwoli nam też bez bez problemu się przemieszczać - zaproponował grupie, czekając co na to powiedzą.
- Idę dalej z grupą. - Mogę iść jako czwarty jako, że mam chyba najmocniejszą ranę nogi, więc też idę najwolniej.
Drabinka łatwo ustąpiła. Drewno nie było najlepszej jakości, belki boczne pod naporem dwóch osób rozeszły się, umożliwiając wyjęcie pożądanej ilości szczebelków. Co prawda Elaine nie znalazła w ekwipunku koszulki. Nawet na sobie jej nie miała. Były jednak w plecaku spodnie, które również nadawały się do przerobienia na pochodnię. Acz dziewczyna zbyt zajęta szukaniem materiału i potem darciem go na pasy, nie zauważyła, jak z plecaka wyleciały jej kulki do gry. Potoczyły się po udeptanej już i utwardzonej butami trzech osób ziemi. W momencie, w której jej brat przejął pochodnię, by nasączyć ją benzyną, jego bliźniaczka nadepnęła rozsypane kulki. Nie było trudno stracić na nich równowagi. Wywinęła pięknego orła, niegroźnie uderzając plecami w podłoże. A potem poczuła, że coś skapnęło jej na twarz. Rozpalona pochodnia oświetliła twarz Elaine. Oraz świeże, nietoperze guano, spływające jej po czole i niknące we włosach. Pomimo tego jednego incydentu, dalej ruszyliście bez większych problemów. Obie pochodnie płonęły, ich światło uwidoczniło drogę przed Wami. Suche ściany, co jakiś czas drewniany wspornik, pajęczyna albo samotna mysz. Nic nadzwyczajnego. Niemniej bolące kończyny nie ułatwiały drogi. Nie sprawiały też, aby ta wydawała się krótka - wiła się i dziwnie zakręcała raz w jedną, raz w drugą. W tym momencie MG zawiodła jego pamięć i sądził, że przeszliście mniej, niż naprawdę przeszliście. Wobec tego Wasze odczucia mijającego czasu są jak najbardziej akuratne - bowiem upłynęło go wiele, zanim na coś natrafiliście. Wpierw do Waszych uszu doszły odgłosy. Ostre, piskliwe. Coś skomlało niedaleko. Wkrótce też światło z pochodni padło na osobliwy widok. Dwa liski znajdowały się na Waszej drodze. Oba polarne, w połowie zrzucania sierści. Białe futuro zrzedziło się mocno, było teraz brudno brązowe, odsłaniające wątłe ciałka psowatych. Jeden leżał na środku drogi, wyglądając na rannego. Unosił przednią część ciała, lecz nogami dziwnie powłóczył. Widząc Was, opadł na ziemię całkiem, kładąc po sobie uszy i błyskając białkami oczu. To on tak zawodził. Nawet teraz cicho piszczał, szczerząc zęby. Drugi stał dwa kroki od niego, jeżąc sierść. Cofnął się, kiedy zauważył Waszą obecność, ale widać było, że nie chce zostawiać swojego towarzysza. Wahał się, powarkując i szczekając. Nie widać jednak było, aby miał się na Was rzucić.
Stan zdrowia: Elijah: Wrażliwe lewe przedramię. Obite lewe udo. Elaine: Obite lewe ramię i bark, ruchomość nieco ograniczona. Nietoperza kupa we włosach. Isabelle: Obite żebra. Aleksander: Skręcona lewa kostka, usztywniona i schłodzona. Siniak na kości ogonowej.
Aktualizacja ekwipunku: Elijah: 1 eliksir wiggenowy, 1 eliksir euforii, różdżka, butelka wody, zapalniczka, tępawy scyzoryk, pochodnia, szczebelek drabiny. Elaine: notes z dwoma długopisami, latarka na baterie, 3x bandaż (1,5m), paczka plastrów (10), woda utleniona (100ml), suchy prowiant dla dwóch osób (suszone owoce, sucharki, kanapki, paczka warzyw, kabanosy, kandyzowane owoce), na nadgarstku cztery gumki do włosów, komplet kulek do gry, grzebień, czerwona szminka, zapasowe ubranie (wełniana bluza, spodnie), eliksir otwartych zmysłów, beret uroków. Isabelle, Aleksander: Bez zmian.
Dodatkowe: - Warunki: 25 stopni, gorąco. - Zapomniałem napisać Wam to wcześniej, ale: Elaine ma bandaże długości 1,5m, paczka plastrów zawiera ich 10, wody utlenionej jest 100ml. Bandaże Aleksandra także mają po 1,5m każdy. - Kolejność dowolna.
______________________
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
- Alex, to świetny pomysł. Naprawdę dobry. - od razu przyklasnęła obwiązywaniu się liną. Wtedy będzie pewność, że jedno przytrzyma drugie, gdyby nieopatrznie wpadli na coś, na co wpaść niewątpliwie nie chcą. Mimo, że chłopaka nie poznała, jakoś tak zapałała do niego większą sympatią. Zerknęła z niepokojem na jego stopę, lecz skoro jakoś się opatrzył, to było najważniejsze. Posłała mu szeroki uśmiech i zajęła się współpracą z bratem jak i powolnym przeznaczaniem spodni na materiał do pochodni. Wszystko szło gładko. Przynajmniej do pewnego momentu. To było bardziej niż pewne, iż drużynowa łamaga postanowi się wywrócić i to w taki niefortunny sposób. Kulki miały być sprzymierzeńcem, a nie napastnikiem... Między jednym piskiem a drugim wylądowała w czymś cuchnąco-miękko-ciepłym, co wywołało pełen obrzydzenia jęko-zawołanie-o-litość. Elaine, podczas tych paru sekund wylegiwania się w nietoperzych odchodach, stwierdziła, że pech nie opuszcza jej od stycznia. Pech za pechcem, a właśnie wlazła za bratem do niebezpiecznego i tajemniczego labiryntu. Oby nie tak dalej, panno Swansea! Jak na taką łamagę szybko się podniosła do pionu, rzecz jasna hojnie korzystając z pomocy troskliwego brata, którego nie musiała jakoś specjalnie widzieć, by wiedzieć, że znajdzie jego otwartą dłoń tuż obok. Elaine była blada, cała zesztywniała, a na jej twarzy malował się tłumiony płacz. Opanowała się, nie była mazgajem. To tylko nietoperza breja. Nic więcej. Co z tego, że cuchnie. - Nicminiejest. - wydusiła z siebie, wzdrygając się co chwila z obrzydzeniem. - Załóżmy, że tego nie widzieliście, dobrze? O, mamy światło. Idźmy. Błagam. - celowo stanęła na końcu ich pochodu, aby nie narażać ich aż tak na intensywny odór. Próbowała się jakoś ogarnąć, wyczesać to z włosów... jednakże wzrok Elijaha mówił jej wszystko - to było bez sensu. Tak więc pozostaje smrodzić i próbować się na coś więcej przydać. Szła blisko brata. Niestety nie mogła oszczędzić mu zapachów, bowiem piastował zaszczytne stanowisko jej bliźniaka i musiał to ścierpieć. Wyraźnie spięła ramiona usłyszawszy dziwne dźwięki. Sądząc po minach reszty drużyny oni również to zauważyli. Na widok lisków Elaine zakryła szybko usta, by stłumić pisk. Momentalnie zapomniała o tym jak bardzo cuchnie i jak tragicznie musi wyglądać. Widok zwierząt zawsze rozmiękczał jej serce, w szczególności gdy jeden z nich upadł. Chwyciła mocno dłoń brata, jej oczy zaszkliły się - coś łatwo się wzruszała i rozktkliwiała. - Och Merlinie, biedactwa! - szepnęła głośno. - Przecież on wygląda jakby coś wielkiego sparaliżowało mu część kręgosłupa. Heeej... - teraz to Alexowi położyła delikatnie dłoń w zgięciu łokcia. - Nie zostawimy ich tutaj rannych, prawda? Pomożemy im? - tutaj popatrzyła na Isabelle szukając u niej poparcia. - Ten drugi nie może się absolutnie ruszać, jeśli to faktycznie kręgosłup. Sęk w tym, że ten pierwszy nie pozwoli nam podejść. Ja cuchnę, więc mi nie zaufają. Proszę, zróbmy coś. - od razu włączyło się jej gadulstwo, wszak w ten sposób próbowała okazać jak ją poruszył widok lisków. Elaine wydawała się nie pojmować, że skoro wozaki ją niegdyś pokiereszowały to listy tym bardziej mogłyby napsuć im krwi. Widziała w nich cierpiące zwierzęta, a nie niebezpieczeństwo. Słodka naiwności? Spojrzenie jakie posłała bratu było wielce mówiące. Wpatrywała się w niego niemalże błagalnie z mieszanką determinacji tak, by był świadom, iż Elaine będzie im jęczeć na ten temat do upadłego. Mocno owinęła palce wokół dłoni Elijaha, prosiła go gorliwie myślami, mimiką, ułożeniem ust, blaskiem oczu. Po paru chwilach (gdy rozmowy trwają) szeptem poprosiła Elijaha o wyjęcie butelek z wodą. Otarła z karku pot (i nietoperzą kupę przy okazji) i powachlowała się dłonią.
- jeśli reszta się zgodzi, Elaine przywiązuje się liną w pasie
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Głos Aleksandra dobiegający zza jego pleców był niemałym zaskoczeniem; odwrócił się, wystraszony, choć za wszelką cenę starał się ukryć fakt, że podczas skupiania się na przygotowywaniu pochodni zupełnie stracił czujność. Bez słowa, choć nie bez wdzięczności odpalił pochodnię od tej należącej do Ślizgona i dopiero wówczas poczuł niejaką ulgę – dysponowali dwoma źródłami światła, korytarz był więc dobrze oświetlony, a prawdopodobieństwo, że pozostaną w zupełnej ciemności jakby odrobinę mniejsze. W tym oto jasnym świetle wyraźnie widział jak nietoperze nieczystości rozlewają się na jej głowie. Nie mógł powstrzymać grymasu obrzydzenia, ale i rozbawienia, którego nie potrafił powstrzymać. Parsknął cichym śmiechem, podając jej rękę żeby zebrać ją z podłogi; dopiero kiedy zobaczył bliską płaczu minkę, zrobiło mu się wstyd, że nie zdołał zatuszować jak bardzo go to bawiło. – Nie przejmuj się, to ma swoje plusy – gdybyś się gdzieś zapodziała, znajdziemy cię po zapachu. – próbował ją pocieszyć... chyba. Kącik ust drgnął zdradziecko, lecz zanim zdążył powiedzieć jeszcze coś głupiego, zwrócił się do niego Aleksander. Z niejakim uznaniem popatrzył na nieznane mu narzędzie, na którym się podpierał; chłopak był najwyraźniej znacznie lepiej przygotowany niż reszta grupy i prawdopodobnie powinien się go słuchać. – Pomysł dobry, ale jeśli wszyscy się zwiążemy, nie damy rady uciec gdyby przyszła taka potrzeba. Isabelle, a Ty co o tym myślisz? Proponuję sprawdzić jak będzie nam się teraz szło i podjąć decyzję za jakiś czas. – spojrzał na dziewczynę, niemniej linę oddał chłopakowi; mogą przywiązać się w każdej chwili, teraz jednak warto było ruszyć. Kawałek serca Freyi gdzieś tam na nich czekał (prawdopodobnie), a oni nie mieli wcale wiele czasu. Poszli więc. Poklepał siostrę po plecach i starał się ignorować intensywny zapach jaki od niej zawiewał. Obita noga co jakiś czas rwała niezbyt intensywnym bólem, a kaszmirowy sweter grzał niemożebnie – spacer przesyconym wilgocią korytarzem był więc raczej nieprzyjemny. Pot szybko wystąpił na przybrudzone podczas upadku czoło, nos i kark. Nie odzywał się nie tylko ze względu na zwyczajną sobie małomówność, ale przede wszystkim by nie tracić niepotrzebnie energii. Wolał zaciskać zęby i nie spowalniać grupy swoją niewielką kontuzją – zwłaszcza, że noga Aleksa była przecież w gorszym stanie. W jednej ręce trzymał pochodnię, w drugiej zaś szczebelek drabiny, jakby w razie niebezpieczeństwa miało mu to w czymkolwiek pomóc. Słysząc skomlenie, ale też czując napięcie Elaine, która szła z nim ramię w ramię, sam również spiął się i rozejrzał w poszukiwaniu źródła dźwięku. Z wyraźnym zaskoczeniem zmarszczył brwi, kiedy zauważył w końcu wychudzone, zabiedzone i ewidentnie ranne liski. Jeden z nich wyglądał naprawdę żałośnie... Szybko domyślił się jaka będzie reakcja siostry i wcale nie był zadowolony kiedy zaczęła nakłaniać ich wszystkich do udzielenia im pomocy. Nie potrafił wytrzymać jej błagalnych spojrzeń, lecz nawet kiedy próbował ich unikać, całym sobą wyczuwał jej pragnienia. Zresztą... znał ją na tyle dobrze, że z zamkniętymi oczami potrafiłby zgadnąć jaką ma w danym momencie minę. – Ela... – westchną ciężko i podał jej pochodnię. – Sama powiedziałaś, że pewnie ma uszkodzony kręgosłup. – nie potrafił powiedzieć jej z czym to się wiąże, jeszcze nie. Była mądra, pewnie miała tego świadomość i jedynie nie dopuszczała tej myśli do głosu. Podał siostrze butelkę z wodą kiedy o nią poprosiła i po cichu pouczył ją by mimo wszystko starała się ją oszczędzać. Powoli zbliżył się do liska – Zobaczmy... – mruknął, kucając przy nim z grymasem bólu przy twarzy. Biedne stworzonko wyglądało naprawdę okropnie. Piszczało cicho, wzbudzając w nim litość, ta jednak przejawiała się zgoła inaczej niż u jego siostry. – Pewnie bylibyśmy w stanie mu pomóc gdybyśmy dysponowali magią. Możemy użyć eliksiru, ale to głupota... osobiście uważam, że znacznie lepiej byłoby go zużyć na kostkę Aleksandra. – odwrócił się twarzą w stronę grupy. – Powinniśmy go dobić, to najlepsze co możemy dla niego zrobić. Nie wiem co z tym drugim, może dajmy mu coś do jedzenia? Nalałbym mu wody, ale nie mam żadnego naczynia.
– podaję pochodnię Elaine – podchodzę do liska i kucam przy nim, ale nie dotykam - tylko oglądam.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Letarg, w którym przez chwilę trwała miną, gdy tylko usłyszała bardzo dobrze znany jej głos. Od razu powiodła wzrokiem w miejsce, gdzie powinna stać osoba dysponująca nim. I nie pomyliła się. Stał tam spoglądając na nich. Rozdzielenie się zapewne miało wprowadzić mały mętlik do ich niecodziennej wycieczki. Sprytne te krasnoludy. Powiodła wzrokiem na jego kostkę. A myślała, że oni mieli ciężko. Jak mógł być tak nieostrożny? I w tym momencie dobry byłoby stwierdzenie, a może przysłowie... Przyganiał kocioł garnkowi. Sami również nie byli ostrożni przez co zamiast zejść po drabinie to postanowili runąć w dół niczym kamienie. Może właśnie dlatego z entuzjazmem przyjęła pomysł Alka o obwiązaniu się liną. Nim jednak zdążyła coś powiedzieć Eleine wylądowała w ... Na sto procent w czyichś odchodach. A przynajmniej na to sugerował zapach. Krzywiąc się delikatnie wstała z miejsca łapiąc po woli powietrze. Żebra w dalszym ciągu dawały o sobie znać. Eliksir z pewnością wyleczyłby je bez większego problemu jednak marnotrawstwem byłoby zużycie go do czegoś takiego. Złapała fragment liny jednak nie przywiązała się. Poczekała aż zrobi to Elijah. Dopiero po nim postanowiła sama się obwiązać. - To bardzo dobry pomysł, jednak Elijah też ma rację. Jeśli coś nas zaatakuje nie będziemy mieli zbyt dużej szansy na ucieczkę. - popatrzyła na każdego sprawdzając ich mimikę. Niestety w tym świetle była ona znikoma, a przynajmniej nie ostra na tyle aby wiedziała w stu procentach co oni myślą na ten temat. - Wypróbować jak najbardziej możemy. - starała się oddychać po woli i miarowo. Wolała nie nadwyrężać żeber. Z pochodniami szło się zdecydowanie lepiej. Światło zwiększało pole widzenia dzięki czemu sprawnie ruszyli w dalszą drogę. Piski mysz przebiegających tunelami były słyszalne tylko wtedy, gdy znaleźli się dostatecznie blisko tych stworzeń.Od czasu do czasu Isabelle miała również kontakt pierwszego stopnia z pajęczynami rozwieszonymi nad ich głowami. Mimo to nie przejmowała się tym za bardzo. Wolała nie tracić czasu na usuwanie ich z włosów. Niech sobie będą. Byle tylko żaden pająk nie dostał się tam razem z nimi. Tego by nie zniosła. Mijały minuty, a końca nie było widać, a każdy kolejny krok sprawiał ból. Dziewczyna nie byłą w stanie powiedzieć ile jeszcze zdoła przejść. Doskonale wiedziała, że nie ma nic łamanego, jednak samo obicie było dość problematyczne i mogło przysporzyć bólu. Na chwilę odwróciła się do tyłu chcąc sprawdzić jak radę daje sobie Alek. Z ich czwórki to on oberwał najmocniej. Każdy z nich miał zaledwie coś obite, i tyle. On skręcone. Od takiego stanu rzeczy do złamania była cienka granica. - Nie chcesz może odpoczą...- pisk który dobiegł jej uszu skutecznie odwrócił jej uwagę. Odwróciła głowę chcąc sprawdzić co też go wywołało. Słowa Elein jedynie podsyciły jej ciekawość ale również czujność. Wychyliła się chcąc dostrzec co też zatrzymało krukonkę. Odwiązała linę po czym podeszła do niej w dalszym ciągu rozglądając się czujnie. Zamiast jednak dzikich bestii zobaczyła lisy. Jeden z nich leżał bez ruchu na ziemi, natomiast drugi... X pewnością mógłby się na nich rzucić bez większego problemu. Schowała się trochę do tyłu aby zwierzęta jej nie widziały. Jej obecność w ich pobliżu mogła by nawet rozjuszyć tego ledwo jeszcze żyjącego. A tego z pewnością nie chcieli. Mimo to wysłuchała co Eleine mówiła. Czy ona naprawdę chciała ratować to stworzenie? Przecież ono ledwo co żyło. Wątpiła nawet aby drugi lis dopuścił ich do niego. Westchnęła ciężko czekając na to co zrobi Elijah, jednak gdy zobaczyła wpatrzone w nią oczy krukonki zastanowiła się chwilę. Opcji było, jakby nie patrzeć, kilka. Mogli odciągnąć tego zdrowego jedzeniem i pomóc temu choremu. Mogli dać mu eliksir, opatrzyć. Mogli zabrać ze sobą... Jednak rozwiązania te były daremne jeśli lis pozostanie sparaliżowany, a na tego wyglądał. - Eleine. - spojrzała w oczy dziewczynie. - Ja jestem za tym aby go... Aby go dobić. - zamilkła na chwilę dając dziewczynie czas na oswojenie się z jej słowami. Była pewna, że Aleksander będzie tego samego zdania więc nawet nie patrzyła na niego. Zamiast tego cofnęła na tyle daleko aby zwierzęta jej nie widziały. - Wybaczcie, że się chowam ale mam problemy ze zwierzętami. - spojrzała na Alka jak i Elijah'a. Oni doskonale wiedzieli co się stanie jeśli podejdzie bliżej do zwierząt.
- stoję na tyle daleko aby zwierzęta mnie nie widziały.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Westchnął cicho słysząc słowa chłopaka, jednak zgadzał się z nimi. Pomysł ten bardziej sprawdzał się na otwartym terenie, a nie w tak ciasnym miejscu, gdzie i tak już mieli ograniczone pole poruszania się, nie ma co jeszcze bardziej ograniczać sobie swobody poruszania się. O ile w ogóle tak można powiedzieć, kiedy to praktycznie nie staje się na jednej nodze - przytaknął więc głową na znak, że się zgadza z jego słowami i rozumie tok myślenia. Złożył więc linę po czym schował do plecaka. - Już skończyłem, możemy iść dalej. - Powiedział po wykonaniu tej czynności, lecz zauważył, że w tym czasie jedna z dziewczyn się znów przewróciła i wylądowało na jej głowie coś, co miało bardzo nieprzyjemny zapach. Tego wolał nie komentować uznając, że jej brat wystarczająco załagodził sytuację, a skoro towarzyszce nic większego się nie stało, to nie było trzeba ingerować. Ruszyli dalej i miał wrażenie, że kręcą się w kółko, czasami wręcz liczył zakręty, gdy te zakręcały w jedną stronę zbyt wiele razy. Chcąc upewnić się, że nie robią kółka. Na szczęście do niczego takiego nie dochodziło. - Nie Is...- zdążył jedynie też odpowiedzieć gdy się zatrzymali i dojrzał dwa lisy. Dopiero zdał sobie sprawy, że nie zwrócił większej uwagi na dźwięki które z siebie wydobywały. Był tak bardzo skupiony na tym by iść i zwalczać ból i dyskomfort który czół przez nogę, że nie wsłuchał się w otoczenie tylko we własne myśli, gdzie cały czas powtarzał sobie by iść dalej. Na pytanie Elaine nic jednak nie odpowiedział, wzruszając jedynie ramionami. Widząc w jakim jest stanie - nie wróżył mu niczego dobrego. Na całe szczęście jej brat znów zaimponował mu szybką analizą sytuacji, którą on sam uważał za najlepsze rozwiązanie. Isabella zresztą ich też poparła, więc nie było o czym dłużej dyskutować. Stojąc jeszcze z tyłu ściągnął plecak i wyciągnął z niego ostrze od Larkina. Zostawił plecak na ziemi, aby nie przeszkadzał mu w poruszaniu się, po czym patrząc się na zwierzątka z wielką troską w oczach, podszedł BARDZO powoli wpierw do chłopaka i włożył mu ostrze do ręki wypowiadając cicho słowa. Po drodze podałem kuzynce pochodnię posyłając jej uśmiech, że rozumiem jej ostrożność. - Pilnuj tamtego i uderz, gdyby chciał skoczyć w naszą stronę. - Po tym zatrzymał się przy niesprawnym lisku kucając na rannej nodze by oprzeć ciężar z jednej strony na kolanie, drugą nogę zginając w kolanie. Po czym bez słowa złapał mocno za rękojeść nadziaka i zamachnął się na lisa, celując obuchem zaraz przy łbie zwierzęcia - cel był jeden, błyskawicznie roztrzaskać najwyższe kręgi i wykonać coup de grace. Po którym błyskawicznie przeniósł wzrok na drugiego lisa, będąc gotowym uderzyć w górę kolczastą częścią broni.
Ekwipunek:
Plecak: Lina do wspinaczki 30m, hubka i krzesiwo, dwie dodatkowe pochodnie, 2 bandaże po 1,5m każdy, Tłumaczki (Kuferek)Eliksir lewitacji(Kuferek), Eliksir Wiggenowy, kotwiczka do liny, małe lustereczko. Chlebak wojskowy: Cztery paczki suszonego mięsa, menzurka z 1l wody, cztery paczki sucharów. Przy pasie: uprząż do wspinaczki, z prawej strony chlebak, z lewej strony nadziak lekki z ząbkowanym dziobem, przydatnym do wspinaczki.
Zdrowie:
Skręcona lewa kostka - usztywniona i schłodzona, siniak na kości ogonowej.
- Linę chowam znów do plecaka. Wyciągam nóż i wręczyłem go @Elijah J. Swansea . Więc odpisałem go też z eq. No i usunąłem jeden bandaż, którym zabandażowałem nogę. - Moją pochodnię wręczyłem Isabelli. - Kucam na jednym kolanie przy rannym lisie i staram się uderzyć stroną obuchową w miejsce gdzie według Alka znajduje się pierwszy kręg, z zamiarem zgruchotania go całkowicie i przerwaniem rdzenia kręgowego.
Lisy przyglądały się Wam uważnie. Zdrowy osobnik - po chwili można było zorientować się, że to samiec, leżąca zaś była samica - zmrużył oczy, szczerząc zęby, stał jednak jak wryty. Spięte mięśnie drgały pod skórą, poruszając kępkami sierści. Kiedy Aleksander i Elijah zbliżyli się do jego partnerki, lisek dość sztywno postąpił krok w tył, drobiąc niezbyt mocno tylnymi łapkami. Analizował Wasze postępowanie, ale przestał warczeć. Podobnie, jak samica ucichła, nie skomląc już więcej. Z bliska mogliście spojrzeć w oczy rannego zwierzęcia. Ale nie dostrzegliście w nich bólu czy strachu. Szparki źrenic rozszerzyły się, przepełnione żądzą krwi i mordu. Aleksander nie zdążył wziąć zamachu. Unosił dopiero rękę, kiedy stanowczo zbyt wiele rzeczy wydarzyło się na raz. Pysk lisa w ułamku sekundy stracił całą swoją sierść, rozszerzając się. Spod skóry wybiły łuski, zęby zmieniły się w ostre, zwrócone do wnętrza haczyki. Do tej pory “sparaliżowane” nogi spięły się nagle, kiedy lisica odepchnęła się od podłoża, wystrzeliwując w stronę patrzącego w inną stronę Elijaha. Wkrótce też kończyny zniknęły całkiem, a cała postać wydłużyła się do porażającej wielkości. Zbyt szybko, aby ktokolwiek był w stanie zareagować. Wężowy pysk zacisnął się na karku Krukona, ostre zęby wbiły się głęboko w mięso. Cielsko węża szarpnęło się, uderzając ogonem Ślizgona, zanim poczęło oplatać się wokół Elijaha. Na onms w Hogwarcie tego nie uczą, ale węże potrafią nie tylko zadusić ofiarę. Niektóre z nieszczęsnych stworzeń umierają od wzrostu ciśnienia - krew wyduszana z kończyn napływa do głowy, rozrywając naczynia. Tobie jeszcze ten los nie groził, ale miałeś problemy nabrać powietrza, sploty ciała ograniczały Ci też ruchomość prawej ręki. Zakręciło Ci się w głowie od adrenaliny, strachu, bólu i szumu krwi w uszach. Aleksander zachwiał się pod wpływem siły ciosu. Wąż był ogromny, nawet uderzenie czystym przypadkiem sprawiło, że ranna noga zapulsowała bólem, a student stracił równowagę. Upadł na pośladki, lecz wąż na razie nie skupiał się na nim, koncentrując na zaduszeniu Elijaha. Jedynie zwały cielska mogły utrudniać wstanie, znajdując się chwilowo na Twoich kolanach. Ślizgon poczuł, jak coś przebiega obok. To samiec wyrwał się do ataku, odbijając od podłoża i wyskakując ku Elaine. W locie zmienił się w swą prawdziwą postać, przytłaczając dziewczynę ciężarem wężowego cielska. Upadła, obijając się, ale nie to było najgorsze. Ból rozdarł jej bark, kiedy wąż wgryzł się w ciało, przyciskając ją do podłoża. Pełzał po dziewczynie, odbierając jej dech, szukając sposobu, jak ją tu podnieść i zadusić. Póki co bezskutecznie, więc znajdowała się w nieco lepszym położeniu aniżeli jej brat. Jedynie w wyniku upadku rozluźniłaś palce, upuszczając pochodnię. Najlepiej w danym momencie miała Isabelle. Wycofała się w ciemność, z której przyszła, aż otoczyła ją cisza. W tych korytarzach naprawdę nie niosło się echo. Nie miałaś żadnego pojęcia, co dzieje się z Twoimi towarzyszami, ale także żaden z węży nie widział Ciebie. Nie zdążyłaś przekonać się, że ta “ranna” lisica to był tylko teatrzyk, aby zwabić bliżej węży ich następny posiłek. Ale także byłaś całkowicie bezpieczna. Błogosławieni nieświadomi?
Stan zdrowia: Elijah: Wrażliwe lewe przedramię. Obite lewe udo. Ugryzienie w kark, wąż wciąż trzyma. Duszony. Elaine: Obite lewe ramię i bark, ruchomość nieco ograniczona. Nietoperza kupa we włosach. Ugryzienie w prawy bark, wąż wciąż trzyma. Przygnieciona. Isabelle: Obite żebra. Aleksander: Skręcona lewa kostka, usztywniona. Siniak na kości ogonowej.
Dodatkowe: - Warunki: 25 stopni, gorąco. - Kolejność dowolna. - Przeciwnicy: dwa jormungandy. Samica - 11 metrów, 400kg. Samiec - 9 metrów, 300kg. - Isabelle nie widzi nic ponad to, co znajduje się na kratce H15. Nie słyszy też nic. - Pochodnia Elaine upadła na ziemię, ale nie zgasła. Znajduje się w zasięgu ręki. - Węże mają wydłużone, igłowate kły zwrócone do wnętrza pyska. Rany na ten moment nie są duże, ale każde rzucanie się czy próby odciągnięcia głowy węża od ciała sprawią, że haczykowate zęby przeorają mięso, rozrywając naczynia i doprowadzając do poważnego krwotoku. - Wielkość głowy węża to mniej więcej długość dłoni dorosłego mężczyzny. - Ogon i część tułowia węża znajdują się na kolanach Aleksandra, około 100kg. Reszta leży na ziemi lub oplata Elijaha, odbierając mu dech.
Ekwipunek: Elijah: 1 eliksir wiggenowy, 1 eliksir euforii, różdżka, butelka wody, zapalniczka, tępawy scyzoryk, pochodnia, szczebelek drabiny, nóż. Elaine: Notes z dwoma długopisami, latarka na baterie (nowe), 3x bandaż (1,5m), paczka plastrów (15), woda utleniona (100ml), suchy prowiant dla dwóch osób (suszone owoce, sucharki, kanapki, paczka warzyw, kabanosy, kandyzowane owoce), na nadgarstku cztery gumki do włosów, komplet kulek do gry, grzebień, czerwona szminka, zapasowe ubranie (wełniana bluza, spodnie), eliksir otwartych zmysłów, beret uroków. Isabelle: Butelka wody (0,5L), kilka batoników energetycznych, mały scyzoryk, zwykłe zapałki, plastry, (5 szt.), 1x bandaż (5m.) eliksir wiggenowy x2, Fiolka eliksiru chroniącego przed ogniem Aleksander: Lina do wspinaczki 30m, hubka i krzesiwo, dwie dodatkowe pochodnie, 2 bandaże (1.5m, 1.5m), nóż, tłumaczki, eliksir lewitacji, eliksir Wiggenowy, kotwiczka do liny, małe lustereczko. Cztery paczki suszonego mięsa, menzurka z 1l wody, cztery paczki sucharów. Uprząż do wspinaczki, nadziak z ząbkowanym dziobem.
______________________
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Końcówki włosów Elaine lekko poczerwieniały, gdy została solidnie przegłosowana. Choć tak nalegała, próbowała skłonić pozostałych do udzielenia pomocy, nie miała szans przebicia. Wystarczyło spojrzenie na Elijaha, kilka jego słów, by odkryć, że i on popiera ten pomysł. Dla Elaine było trudne to do zniesienia. Mordowanie niewinnych i cierpiących zwierząt wydawało się jej solidnym okrucieństwem i choć był sens w ukróceniu ich, to i tak czuła silny protest wobec tej decyzji. Zamilkła jednak, cofnęła się o dwa kroki, odwróciła głowę. Zacisnęła mocno powieki i próbowała odciągnąć swoje myśli, byleby przetrwać potencjalny i spodziewany skowyt umierającego zwierzęcia. Matthew by ją zrozumiał... kto jak kto, ale on tak... nawet Bridget. Nie odprowadziła wzrokiem Isabelle, nie obserwowała chłopaków. Skoro chcą mordować zwierzę, proszę bardzo, ale ona nie przyłoży do tego ręki. Cóż rzec - obrót spraw był skrajnie nieoczekiwany. Usłyszawszy syk, zobaczywszy proces uwalniania się z biało-rudej sierści wężowych łusek... Elaine pokryła się bielą od góry do dołu. Była biała, nie blada. Włosy przypominały wieczorny śnieg w blasku zachodzącego słońca. Odruchowo zrobiła się ciut mniejsza, ledwie dwa centymetry - niczym zwierzątko, które wobec zagrożenia kuliło się w pozycji embrionalnej. Rozległ się wrzask Elaine. Głośny i to nie na widok tych potworów, a raczej tego co robią jej bratu. - Elijaaaah!!!! - z jej gardła wydobył się tak rozpaczliwy krzyk, że aż ją samą przeraził. Już miała rzucić się bratu na ratunek, już miała cokolwiek zrobić dla niego, gdy nagle coś ją zwaliło z nóg. Jej krzyk zginął gdzieś w pierwszej szamotaninie, lecz rozległ się na nowo, gdy poczuła zatapiające się w ramieniu ostre wężowe kły. Dwa tygodnie temu uzdrowiciele ratowali jej lewe ramię, zmiażdżone, rozszarpane, a dzisiaj obrywała w drugie. Ciężar wężowatego wydusił z niej zapas powietrza, ból promieniował, rozlewał się po całym ciele i choć była cholernie przerażona, to czuła każdy ruch potwora próbującego ją opleść. Nie umiała nie krzyczeć, to było silniejsze od niej, wszak ból domagał się, by go czuć. Tak na dobrą sprawę to jednak nie on był najgorszy. Nie, Elaine myślami wołała Elijaha, bała się, że to jemu dzieje się krzywda, zupełnie, jakby właśnie nie miała na sobie potwora, którego nazwy nie potrafiła wymówić. Zacisnęła usta, by nie krzyczeć, zmusiła się do zebrania myśli, bo walczyła o swoje życie. Czuła jak z jej ramienia wypływa krew, ciepło posoki rozlewało się po jej skórze, a w kontakcie z chłodną ziemią dostała od tego dreszczy. Serce waliło w jej piersi jak oszalałe, wypędziło z umysłu wszystkie zbędne myśli. Trzęsła się ze strachu, a jednak adrenalina zaczęła szybciej pompować krew popychając Elaine do czynów, o które samą siebie nie podejrzewała. Głosik w jej głowie mówił: Walcz. Walcz dla Elijaha. Jesteś wiedźmą, walcz. Spójrz w lewo. Pochodnia. Sięgnij ją. Czy to przypadek, że ów głos brzmiał jak miły dla ucha tembr ukochanego brata? Słyszała jego krzyk w oddali... to ją zmotywowało, by się pospieszyć. Zlokalizowała pochodnię, wyciągnęła rękę i po chwili oplatała mocno palcami jej trzonek. Wzmocniła nacisk. Przełykając łzy i spazmy bólu zacisnęła zęby. Odsunęła głowę jak najbardziej w lewą stronę, wygięła szyję, by oddalić się od paszczy węża, który uparcie nie chciał jej puścić. Zrobiła zamach, by walnąć płonącą pochodnią jormunganda w głowę, lecz nie w przypadkowo - celowała w podstawę wężowej czaszki wierząc, że skoro tam są najcieńsze kości to chociażby zmusi go tym do rozluźnienia paszczęki. Cel - wydostać się spod z niego i to jak najszybciej, a najlepiej go przegonić ogniem. Dzięki Merlinowi, że Elijah kazał trzymać jej pochodnię!
- Elaine nie wierzga. Trzymając w lewej ręce płonącą pochodnię, uderza od góry w głowę jormunganda, w podstawę jego czaszki. (jak coś to pokażę na rysunku, bo nie wiem czy zrozumiale określiłam).
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Zachowanie tych zwierząt nie było naturalne i już od chwili, gdy przestały warczeć w głowie błysnęła mu myśl, że coś jest nie tak. Nim jednak zdążył otworzyć usta i zamachnąć się bronią, było już po wszystkim, został odepchnięty upadając na zadek, przez co poczuł, że obtłuczona kość przypomniała o sobie, ale w tej chwili nawet złamanie nie sprawiłoby, że straciłby cenne sekundy na zorientowanie się co właściwie zaszło. W jakiej jest pozycji i w jakiej sytuacji się znajduje. Mgnienie, jedno zamknięcie oczu musiało wystarczyć, by po otwarciu ich ponownie już zareagować. Uniósł nadziak do góry by rąbnąć nim w dół, stroną dzioba, pod koniec łapiąc też drugą ręką za obuch i napierając całym ciałem w dół. Chciał przybić ciało gada do ziemi. Uderzając w miejsce gdzie ciało węża wisiało tuż przy jego nogach. By zaraz po tym poderwać się do góry jeśli to było możliwe, by zrobić krok do tyłu i stając na zdrowej nodze, i na nią przenosząc cały swój ciężar, będąc w gotowości by wykonać kopnięcie z półobrotu w lecący w jego stronę ogon, albo co gorsze łeb węża. - Na Odyna! Daj nam siłę by zwalczyć te plugastwa - mruknął cicho jeśli udało mu się wstać. Pieprzyć skręconą kostkę, jeśli w ten sposób mógł się obronić. Przy okazji spojrzał się w której ręce trzyma nóż chłopak duszony przez węża.
- Staram się przybić węża którego miałem na nogach do ziemi. - Po tej akcji chcę wstać jak najszybciej opierając ciężar na zdrowej nodze przy okazji nastawiając się do wykonania kopniaka "z półobrotu" ranną nogą. W razie uderzenia węża. - Zerkam w której ręce trzyma nóż Elijah, no i czy w ogóle jest w stanie nim się bronić.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Błogosławieni nieświadomi? Tak, to stwierdzenie było najlepszym do obecnej sytuacji. Pozostając z dala od zamieszania, ukryta w cieniu, nie miała możliwości zostać zaatakowaną przez bestie. Nawet żaden dźwięk nie dochodził jej uszu. Zapatrzona w płomień pochodni całkowicie straciła poczucie czasu. Ciepło pochodni ogarnęło jej twarz przez co na czole wystąpiły pojedyncze kropelki potu. Delikatnie starła je wierzchem dłoni odrywając wzrok od płomienia. Sądziła, że zabicie dwóch lisów zajmie im chwilę i ktoś wyjdzie po nią aby dołączyła do reszty. Niestety tak się nie stało. Zniecierpliwiona jak i również znudzona staniem samotnie w ciemnościach postanowiła wrócić na własną rękę do reszty. Wyszła zza rogu lecz jej uszu w dalszym ciągu nie dosięgały żadne dźwięki.
- Isabelle wyszła z pola H15 na pole H14
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Przyglądał się zwierzęciu i nie można powiedzieć, że nie odczuwał żalu. Czerwone końcówki na włosach siostry dały mu jasno do zrozumienia, że zupełnie się z nimi nie zgadza – choć nie potrzebował wcale tej oznaki, żeby o tym wiedzieć. Różnica zdań nie zdarzała im się zbyt często i nie było to dla nich łatwe, czuł jednak, że to co zamierzali zrobić jest słuszne – że nie mogą pomóc nieszczęsnemu, skomlącemu lisowi, że tylko przedłużą jego cierpienia. Nie chciał się teraz z nią sprzeczać, trzeba im było męskiej decyzji, przepraszaniem zajmie się zaś potem. Kucając już przy lisie, ostrożnie wyciągnął w bok lewą rękę (gdyż była bliżej Aleksandra) i pewnie chwycił nóż. Następnie równie niespiesznie wstał i zbliżył się do drugiego lisa. Całe te ceregiele zajęły mu tyle czasu i pochłonęły tyle uwagi, że po pierwsze nie od razu spostrzegł co dzieje się z owym poszkodowanym liskiem, którego właśnie miał uśmiercić Aleksander, a po drugie nie zdążył zamienić broni, nóż wciąż trzymając w lewej ręce, a prawej ściskając swój nieodłączny szczebelek. Nie spuszczał z oczu drugiego liska, co dało wężowi idealną okazję do ataku. Ich błąd dotarł do niego właściwie dopiero kiedy ogromne cielsko wystrzeliło w jego stronę, a haczykowate kły zatopiły się w jego ciele, wyrywając mu z gardła dziki, niepowstrzymany wrzask bólu. Szczebelek wypadł z ręki kiedy ta została przyciśnięta do reszty ciała. Krzyk siostry w niczym mu nie pomógł, nie wiedział czy krzyczy ze względu na niego, czy może drugie zwierzę skoczyło ku niej i woła o pomoc, której nie jest w stanie jej udzielić. Był przerażony, choć pierwszy ból za sprawą adrenaliny stracił na znaczeniu. Z trudem rozeznał się w swojej zgoła beznadziejnej sytuacji i wniosek był w zasadzie jeden – jeśli szybko czegoś nie zrobi, po prostu tu umrze. Zacisnął zęby i zamachnął się lewą, wciąż wolną ręką, starając się sięgnąć jak najbliżej łba. Jeśli nie trafił za pierwszym razem, podejmował dalsze, desperackie próby. Próbował zranić go możliwie jak najdotkliwiej, a jednocześnie starał się walczyć z oplatającym go ciasno, odbierającym dech w piersiach cielskiem – choć była to walka nierówna i najpewniej skazana na porażkę.
- Upuszczam szczebelek - Próbuję zranić węża - Jednocześnie próbuję się szarpać
Odyn na ratunek nikomu nie przybył. Byliście zdani całkowicie na siebie. I choć sytuacja zdawała się być tragiczna, walczyliście dzielnie. Faktura chropowatego, lekko wilgotnego drewna pochodni była dziwnie kojąca. Elaine zacisnęła palce na dawnym szczebelku, szykując się do zadania ciosu. Wąż nie spodziewał się tego. Płonące szmaty dociśnięte zostały do jego potylicy, benzyna nie pozwalała im zgasnąć nawet w takiej sytuacji. Łuski zaś nie chroniły przed ogniem. Jormungand szarpnął się gwałtownie, otwierając pysk i wypuszczając z niego bark Elaine. Machnął głową, uciekając przed ogniem. Zwierzęta zawsze podświadomie się go boją. Nie potrafią zrozumieć ani ochronić się przed szalejącym żywiołem. I chociaż gad nie zsunął się całkiem zdecydowanie cofnął się z przedniej części Twojego ciała, umożliwiając Ci większą swobodę ruchów. Widziałaś jednak, jak spina cielsko, szykując się do kolejnego ataku. Mięśnie drżały pod łuskowatą skórą, a oczy szukały dobrego miejsca do zadania ciosu i pozbawienia Cię pochodni. Sytuacja Aleksandra nie wyglądała tak dobrze. Nadziak był zdecydowanie zbyt krótki, aby przybić nim węża do podłoża. Zagłębił się jednak w ciele gada, zadając mu poważne obrażenia wewnętrzne. Nie przebiłeś co prawda kręgosłupa, acz miękkie jelita ustąpiły szatkowane metalowym narzędziem, ból z kolei rozlał się po ciele gada. Niefortunnie atakowanego z dwóch stron. Nóż, dzierżony przez Elijaha, raz po raz zanurzał się w szyi jormunganda, wywołując obfite krwawienie. Szamotanie się Krukona było jednak ostrzem obosiecznym - jak pozwalało dosięgnąć wrażliwszych części gadziego ciała, tak kły tkwiące w ciele studenta rozcinały je przy każdym ostrzejszym ruchu coraz bardziej. Poczułeś, że samiec w desperacji zacisnął szczękę mocniej, zanim ból go nie przerósł. Puścił, zmieniając cel swojego ataku. Spróbował teraz rzucić się na Aleksandra. Łeb wystrzelił w Twoją stronę, acz przez własne obrażenia na tyle wolno, że byłeś w stanie spokojnie go kopnąć. Nie wziąłeś jednak poprawki na to, czy Twoja noga wytrzyma. Bandaże są kiepskim stabilizatorem. Torebka stawowa nie zniosła kolejnego przeciążenia i z nieprzyjemnym, mokrym trzaskiem pękła; cierpienie zapewne przymroczyło by Cię całkiem, gdyby nie adrenalina związana ze starciem. Tylko ona pozwoliła Twojej osobie zachować trzeźwość na tyle, aby móc zerknąć na nogę i zobaczyć, jak stopa wykręca się pod niemalże idealnym kątem 90 stopni do boku. Trzeba będzie nastawić ją, jeśli chcesz dalej móc chodzić. A opuchlizna rozwija się niezwykle szybko. Isabelle wciąż była błogo nieświadoma. Tak samo jak tego, pod czym się zatrzymała. Dłuższe stanie w bezruchu sprawiło, że nie tylko na twarz wstąpił pot. Także co innego się rozgrzało. Ukryta przed laty pułapka, zawierająca materiały wybuchowe. W pierwotnym założeniu miała ona wybuchnąć i zawalić tunel oraz przechodzących nim rebeliantów. Z czasem jednak użyty do stworzenia pułapki proch zwietrzał i zawilgotniał, tracąc na mocy. Niemniej ciepło pochodni zdołało go rozpalić, wywołując niewielką, acz gwałtowną eksplozję. W stronę Isabelle poleciały z wielką prędkością kamyczki i fragmenty metalu, raniąc ją w twarz. Rozcięta skóra krwawiła; stróżki ciepłej posoki spływały na szyję. Ale nie to było najgorsze. Rany, chociaż wyglądające paskudnie, były płytkie, oczy ani usta nie zostały uszkodzone. Jednak bliskość źródła wybuchu sprawiła, że Twoje uszy zabolały. Przez brak echa i wszechobecną ciszę nie zdawałaś sobie jeszcze z tego sprawy - mogłaś tylko domniemać po cierpieniu i dzwonieniu w głowie - że straciłaś słuch. Na jak długo? Zostawało się tylko modlić, by nie na zawsze.
Stan zdrowia: Elijah: Wrażliwe lewe przedramię. Obite lewe udo. Ugryzienie w kark, głębokie i obficie krwawiące rany. Nieco mniej duszony. Elaine: Obite lewe ramię i bark, ruchomość nieco ograniczona. Nietoperza kupa we włosach. Ugryzienie w prawy bark, krwawi. Przygniecione nogi. Isabelle: Obite żebra. Liczne, płytkie, ale krwawiące rozcięcia na twarzy. Głucha przez 2 kolejki. Aleksander: Pęknięta torebka stawowa lewej kostki, opuchnięta i skrwawiona. Siniak na kości ogonowej. Samica: 11 metrów, 400kg. Oparzenie na potylicy. Samiec: 9 metrów, 300kg. Głęboka rana dalszej części tułowia, w której tkwi nadziak. Pięć sporych ran szyi, obficie krwawią. Skopana żuchwa.