Nazwa lokalu - czyni jego zdecydowanie najbardziej wartym do odwiedzenia we święta - równie też z dodatkowej przyczyny. "Przy kominku" zdobył serca mieszkańców oraz odwiedzających Hogsmeade najróżniejszymi i wspaniałymi grzańcami. Stosowane w nich receptury, są pilnie strzeżone przez właściciela; trunki rozgrzewają i ożywiają w nawet najbardziej chłodny, zimowy wieczór. Sam w sobie pub jest niezwykle przytulnym miejscem, zgodnie ze swoją nazwą - z wesoło trzaskającym ogniem w kominku.
Zaśmiała się krótko, odchylając na moment na krześle i prostując plecy, jako że wcześniej przyjęta, nieco zgarbiona pozycja zaczęła jej przeszkadzać. - Oj, uwierz, nie zazdrościsz - powiedziała, kręcąc głową z delikatnym uśmiechem. Posiadanie w zamku swoich sióstr potrafiło być zarówno błogosławieństwem, jak i okropnym przekleństwem. Częstokroć Lotta była dla niej wielkim oparciem, gdy Puchonka przeżywała kolejne złamane serce lub nie potrafiła poradzić sobie z trudami nauki. Potem takie samo oparcie stanowiła dla młodszej Clary. Kiedy jednak Lotta porzuciła szkołę i rodzinę, wyruszając bez słowa na podbój rumuńskich smoków, spadła na nią odpowiedzialność, której się nie spodziewała i która mocno ją dotknęła. Teraz ona była tą, która musiała dawać dobry przykład i musiała trzymać w ryzach zarówno coraz bardziej rozrabiającą Clarę, jak i rozhisteryzowaną matkę w domu. Czy była gotowa wybaczyć siostrze? Z pewnością tak - lecz chyba nigdy nie będzie w stanie zrozumieć, co pchnęło ją ku temu wyborowi ze wszystkich innych, które posiadała. - Nie jestem zła - powiedziała, przez moment gładząc opuszką kciuka nieregularną powierzchnię szklanki z miodem. - Trochę smutna, ale myślę, że dam radę. Kiedyś trzeba zakopać ten topór wojenny - stwierdziła, wzruszając ramionami, po czym spojrzała na Viniego i z nagła w jej oczach wzbudziła się ogromna wdzięczność. - Kurczę, przepraszam, że zawracam Ci głowę takimi bzdetami. Nie powinnam - przelewać swoich prywatnych problemów na ludzi, których one w żaden sposób nie dotyczą i nie dosięgają? - w ogóle wspominać o tym. Zapomnij - dodała, machnąwszy ręką. Chłopak i tak wykazał się taktem i rozwagą w sposobie, w jaki starał się pociągnąć konwersację. Dobrze jednak, że Bridget zorientowała się, iż obgadywanie jej siostry nie było najlepszym tematem do rozmowy z kolegą. Lepiej było skupić się na innych rzeczach... Otworzyła szerzej oczy, nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji od Viniego. Jego ekspresyjność sprawiła, że nie potrafiła powstrzymać wypełzającego na jej buzię szerokiego uśmiechu niedowierzania. - Zrozumiałe okoliczności wtargnięcia do damskiej toalety - słucham? - rzuciła gdzieś pomiędzy jego słowami, po czym parsknęła śmiechem. Wydawał się być nieco poddenerwowany - czyżby naprawdę narozrabiał lub zrobił rzeczy, do których wolałby się nie przyznawać dyrektorce? Bridget zanotowała w główce, że gdzieś pod całą tą historią o łazience jęczącej Marty mogło czaić się coś więcej, lecz nie miała zamiaru teraz się do tego dokopywać. Wszak miała się tylko chwilę podroczyć, żeby przynieść mu dobrą nowinę! - Tak się składa, że rozmawiałam... I była to bardzo długa, owocna rozmowa - powiedziała, po czym posłała mu znaczące spojrzenie i upiła łyk miodu pitnego, jeszcze bardziej przeciągając tę i tak długą chwilę oczekiwania, po czym nie wytrzymała widoku jego jednocześnie ciekawskiej, przestraszonej i niepewnej buźki. - Chce Cię odznaczyć - wyznała mu w końcu, po czym wywróciła oczami, jakby zażenowana swoim poziomem dotrzymywania sekretów.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Nie znał zbyt dobrze sytuacji rodzinnej Bridget, ot, tyle co wychwycił z plotek, do których nie przykładał żadnej wagi. Ludzie zawsze lubili gadać, a przy tym koloryzować delikatnie fakty. Problem leżał w tym, że z każdym kolejnym razem kiedy ktoś powtarzał daną historię, stawała się coraz to barwniejsza, aż do granicy absurdu. Nieważne czy było to zniknięcie Lotty, czy czyjeś jakże tragiczne rozstanie z partnerem – Viní nie zwykł dawać wiary temu, czego dowiadywał się z niepewnych źródeł i jeśli rzeczywiście czuł potrzebę odkrycia prawdy, wolał rozmawiać z osobą, której to dotyczyło. Chciał jednak być delikatny, nie pytał więc wprost, a jedynie zbierał strzępki tego co już wiedział i podsuwał je z wyczuciem, licząc, że powie mu coś więcej. Był, choć może to zabrzmieć głupio, dumny z postawy jaką przyjęła wobec całej sytuacji z siostrą. Nie znał wielu osób, które potrafiły powstrzymać swoją złość i choć próbowały zapomnieć o nieprzyjemnościach. Sam starał się postępować w taki właśnie sposób, a w efekcie często spotykał się ze zdziwieniem tych, dla których duma znaczyła niejednokrotnie więcej niż druga osoba. – To musiał być duży cios. – przyznał, kiwając nieświadomie głową. – Chociaż nie był nawet wymierzony w Ciebie, oberwałaś rykoszetem. Właściwie nie sądzę by był wymierzony w kogokolwiek. To było właściwie odważne z jej strony... niewłaściwe, jasne, że tak, ale jednak odważne. – w tonie jego głosu dało się wychwycić coś na kształt... tęsknoty? A może nutki zazdrości? Czy mógłby zrobić coś takiego swojej rodzinie? Nie, oczywiście, że nie. Nie wiadomo czy była to kwestia odwagi, nie był przecież tchórzliwy, ale wrodzona empatia przekraczająca znacznie granice normy nie pozwoliłaby mu na podobne posunięcie. Choćby nawet tego chciał, nie mógłby przedłożyć samego siebie ponad dobro swojej rodziny. I choć nie uważał tego za złą cechę, był świadom jak bardzo jest ograniczająca. Czy porzucenie wszystko dla własnej zachcianki nie jest przypadkiem najwyższym wyrazem wolności, którą tak bardzo kochał? Zmarszczył brwi, uświadamiając sobie jak bardzo odpłynął. – Oczywiście, że powinnaś. – odparł z nieznacznym opóźnieniem. – To znaczy... jeśli tylko będziesz potrzebować z kimś porozmawiać, jestem do Twojej dyspozycji. Chyba że chodzi o kolor lakieru do paznokci, na tym nie znam się zbyt dobrze. – uniósł kąciki ust i skinął głową, zgadzając się na porzucenie tematu. Nie zamierzał przecież psuć jej humoru. – Yyy. – właśnie tyle zdołał z siebie wydusić, próbując odnaleźć w głowie odpowiednie słowa, aby jakoś się wytłumaczył. Zamiast czegoś sensownego, tłukło się tam jednak tylko "pobiegłem za Florence do damskiej toalety", co, nie ma się co oszukiwać, wcale by mu nie pomogło. Machnął więc tylko ręką. – To długa historia. – był pewien, że to rozwiązuje wszystkie problemy i wcale nie zauważał tego, że ominięcie tematu nie sprawia, że staje się mniej podejrzany. – Długa? – ciemna brew powędrowała ku górze – ...I owocna? – Och, Marlow, masz tak bardzo przejebane. Jak nic dowie się zaraz o szlabanie albo jakichś gorszych konsekwencjach. Wydalą go ze szkoły? Matka go zabije. Zupełnie oniemiał i tylko wpatrywał się w nią wyczekująco. – Jak to odznaczyć... – spodziewał się jakichś naprawdę szokujących wieści, a tymczasem... cóż, nie narzekał na to wcale, ale był nieco zaskoczony. – Dostanę order z ziemniaka dla nieuka roku? – zażartował, choć przez chwilę poważnie rozważał tę możliwość. Podniósł kubek do ust, gdyż nagle zaschło mu w ustach.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wybrała się do miasteczka w celu znalezienia inspiracji na świąteczne prezenty. Słodycze już załatwiła, ale niektórzy zasługiwali na coś więcej niż zwykły blok czekolady. Zamyśliła się jednak i nogi poniosły ją na obrzeża. W rękach trzymała paczkę, którą otrzymała dzisiaj, a która zdecydowanie wyglądała na świąteczny prezent. Anonimowość przesyłki sprawiała, że Irvette mocno zastanawiała się nad otworzeniem jej. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że przywiało ją pod jakiś pub. Postanowiła więc, że wejdzie do środka się ogrzać. Gorące powietrze buchnęło jej w twarz, gdy tylko znalazła się w lokalu. Zajęła miejsce przy jednym ze stolików, zamówiła grzańca i zamyślona wciąż rozważała niebezpieczeństwa związane z niewielkim prezentem. Nie wyczuwała z jego strony żadnej czarnej magii, ale nie była jeszcze na tyle dobra w wykrywaniu uroków, by z pewnością powiedzieć, że jest to zupełnie niewinny podarunek. Grzane wino przyjemnie rozlewało się po jej wnętrzu, a zapach korzennych przypraw przywodził na myśl rodzinne zimowe wieczory, podczas których raczyli się podobnym trunkiem.
Tego popołudnia był zaplanowany szkolny wypad do Hogsmeade, gdzie podobno na ulicach było już świątecznie i jeszcze bardziej magicznie, z powodu zbliżających się świąt. Dlatego nie mogła sobie tej wycieczki darować i razem z Mary stawiły się na dziedzińcu o wybranej godzinie, aby wraz ze grupką uczniów udać się do pobliskiej wioski. I rzeczywiście na głównej ulicy, na wystawach sklepowych, chodnikach i lampach, widać było już klimat gwiazdkowy. Musiała przyznać, że dekoracje świateczne zawsze robiły na niej ogromne wrażenie, ale tym razem była nimi dosłownie zachwycona. Kolorowe girlandy, światełka, latające wróżki, które namawiały do spróbowania specjałów pobliskiej piekarni - to wszystko sprawiało, że naprawdę czuł było to Boże Narodzenie. Po zrobieniu niedużych zakupów w sklepie oferującym prezenty świąteczne, dziewczyny postanowiły wejść do pubu "Przy kominku" na malinową herbatę. Na dworze było nieco chłodno, a one wcześniej jeszcze spacerowały, oglądając wystawy przeróżnych lokali, a wiec zmarzły. Zajęły jeden ze stolików, jednak okazało się, że trzeba podejść do baru, aby złożyć zamówienie. - Okej, siedź, ja pójdę. - powiedziała do Mary, wstając i robiąc dosłownie parę kroków w stronę lady, bo ich stoli znajdował się dosłownie przy samym barze. Uśmiechnęła się do sympatycznie wyglądającego blondyna, który obsługiwał gości. - Poproszę dwie filiżanki malinowego chruśniaku. - poprosiła grzecznie, a gdy ten odwrócił się plecami, aby przygotować im gorące napoje, przeczesała palcami włosy i wspinając się na palce zaczęła oglądać wszystko co znajdowało się za barem, ciekawa tego co tam jeszcze mają. Gdy chłopak postawił przed nią zielonkawe filiżanki, podziękowała równie uprzejmie, płacąc odpowiednią kwotę i chwyciła za spodki, aby odwrócić się i skierować do stolika, przy którym siedziała przyjaciółka. Krzyknęła kiedy zderzyła się z kimś i przerażona upuściła naczynia. Gorący napar ochlapał ją po nogawkach spodni i częściowo też po kurtce, na szczęście nie oparzając jej. Podniosła wzrok, a to kogo zobaczyła, w pierwszej chwili odjęło jej mowę. Sekundę później jednak otrząsnęła się. - I co zrobiłeś? - rzuciła do Avreya, który jak gdyby nigdy nic stał teraz przed nią. A tak starała się go unikać przez ostatnie tygodnie. Tak dobrze jej to wychodziło... I po co? Aby teraz wpaść na niego w pubie? Super.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Zdarzenie losowe: 1 - problem z kieszonkowym bagnem
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Miała coraz więcej rzeczy w związku z tym do zrobienia. Trzeba było przecież przygotować listę świątecznych prezentów, poszukać ich, znaleźć odpowiedni temat, który należało poruszyć w kolejnym wizzbookowym poście. Czuła, że powoli jej praca przynosi efekty, więc nie mogła pozwolić sobie na zastanie się w miejscu. Miała w planie docierać do jeszcze większej ilości ludzi i powoli miała szansę osiągnąć ten cel. Uczniowie i studenci Hogwartu coraz chętniej zaglądali na jej profil i komentowali jej działania. Chociaż, w świetle tego, co miało miejsce ostatnio w Hogwarcie, Robin szczerze wątpiła, czy jakikolwiek jej wpis da radę przebić tragedię, jaka spotkała najstarszego z rodzeństwa Callahan. Pomiędzy tymi wszystkimi zakupami postanowiła udać się do jednego z modniejszych w bożonarodzeniowym czasie pubów. Obładowana tobołkami weszła do środka, nie zauważając nikogo znajomego, ale nie przejęła się tym faktem. Zaczęła przeglądać kolejne zakupy, których dokonała. Otwierała kolejne kartonowe pudełeczka i przeglądała ich zawartość. Dopiero podczas otwierania którejś z paczek z kolei stało się coś dziwnego. Robin została ogłuszona przez głośny dźwięk i instynktownie wyciągnęła pudełko przed siebie, byle dalej od twarzy. I chyba dobrze, że to zrobiła, bo kiedy ponownie uchyliła powieki, oczy niemalże wyszły jej z orbit. - O nie, nie, nie! - kręciła głową z niedowierzaniem, kiedy na jej oczach po całym lokalu zaczęło rozlewać się kieszonkowe bagno. Nabierało coraz to większego rozmiaru, a wszyscy zaczynali wpatrywać się w dziewczynę z kompletną dezaprobatą i niezrozumieniem. Sama Robin, nie miała najmniejszego pojęcia odnośnie tego, co powinna zrobić. Wciąż tylko przyglądała się temu z przerażeniem, nawet nie wiedząc, jakie zaklęcie powinna w tym momencie użyć. Szlag by to trafił...
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Pub "Przy kominku" był punktem obowiązkowym do odwiedzenia, kiedy na ulicach Hogsmeade robiło się biało od padającego śniegu, a mróz szczypał w nos i policzki. Zapach cynamonu, goździków i imbiru wyczuć można była już za rogiem. Nic więc dziwnego, że wchodząc w wąską uliczkę, czując cudowny aromat przypraw Daemon postanowił wejść do środka. Zawieszony nad drzwiami dzwonek dał znać, że kolejny klient przekroczył próg zatłoczonego od uczniów oraz studentów pubu. Ślizgon zdjął skórzane rękawiczki, wciskając je do kieszeni płaszcza i zaczął ogrzewać ciepłym oddechem zmarznięte dłonie, przytykjąc je do ust kiedy nagle poczuł uderzenie. Dziewczęcy pisk wypełnił powietrze, skupiając na jego sylwetce kilka zaciekawionych spojrzeń, uniósł do góry głowę, napotykając dobrze znane mu lazowe tęczówki, w których malowała się złość. Kąciki ust Avrey'a mimochodem uniosły się delikatnie ku górze. W ostatnim tygodniu Odeya unikała go, był tego bardziej niż świadom a przewrotne fatum po raz kolejny skrzyżowało ich drogi ze sobą - ku niepocieszeniu Gryfonki. - Ja?! - - zapytał z wyraźnym zdziweniem na oskarżenie, które posłała w jego kierunku - To ty powinnaś uważać jak chodzisz. A jeśli chciałaś pogadać, to trzeba było po prostu do mnie przyjść, a nie stosować takie dziwne zagrywki - dodał, starając się, by ich rozmowa nie była przez nikogo usłyszana. W dodatku jego głos ociekał tym typowym, aroganckim tonem, co mogło tylko pogorszyć stan, w którym znajdowała się ciemnowłosa czarownica; lubił ją wkurzać. Obecnie miał ku temu idealną okazję, a brak jej obecności w jego życiu przez ostatni tydzień obudził w nim większą potrzebę zrobienia jej teraz na złość - musiała ponieść karę.
Uwielbiała wypady do magicznej wioski, zwłaszcza w tym okresie, bo wszystko wokoło było takie piękne i nastrojowe. Czuć było w powietrzu ten świąteczny klimat i to dosłownie, na ulicach miasteczka rozchodziły się charakterystyczne zapachy pierników, przypraw czy choinek. Dosłownie można było przepaść w atrakcjach, jakie przygotowywali mieszkańcy dla klientów sklepów i gości odwiedzających Hogsmeade. Gdzie się człowiek nie ruszył, tam widać było, że zbliżają się święta. W pubie, do którego weszły było już sporo osób i wszyscy próbowali już specjałów tego lokalu, przy stolikach czy wysokich krzesłach przy barze. Podobno ten pub słynął z napojów korzennych i nawet Odeya w tamtym roku miała okazję spróbować jednego z ich grzańców, jednak zdecydowanie wolała owocowy napar, bo jak wiadomo za alkoholem nie przepadała.Jednak nie spodziewała się zupełnie, że przyjdzie jej tego dnia zmarnować tak dobrą herbatę, przez osobę, która dla niej miała nie istnieć przez ostatnie tygodnie. Daemon Avrey jednak okazał się być wszędzie. W szkole unikanie go było proste, bo wystarczyło go nie zaczepiać, nie szukać jego wzroku; traktować jak powietrze. A przynajmniej tak jej się wydawało. Bo przecież prawdopodobieństwo, że wpadnie na niego w zamku było teoretycznie większe niż w Hogsmeade. Ale stało się. Stanęła z nim oko w oko w przytulnym pubie, pełnym gości i w dodatku zwróciła uwagę wszystkich tym, że rozbiła filiżanki. Dlatego musiała improwizować. I zwaliła na niego winę. - Przecież to Ty na mnie wszedłeś! Widziałeś, że idę z filiżankami! - podniosła nieco głos, chcąc oczyścić swoje dobre imię, bo przecież jeśli ktoś idzie z parującymi naczyniami, to wiadomo, że robi się mu miejsce, prawda? Łypnęła na niego spod przymrużonym powiek, słysząc kolejne jego słowa, które powiedział jakby ciszej. - Myślę, że nie mamy o czym ze sobą rozmawiać, panie Avrey. - rzuciła lekko, po czym kucnęła, aby pozbierać resztki filiżanek. - Przepraszam, odkupię to... - zwróciła się do chłopaka, który wyszedł zza baru, ze ścierką, którą zaczął wycierać rozlaną po podłodze herbatę. -Nie trzeba. Zdarza się. Wliczymy to w straty. - odpowiedział barman, posyłając Odeyi łagodny uśmiech. Odwzajemniła go, dziękując i odkładając większe kawałki porcelany na bar. Przeprosiła też Mary, za spowodowanie zamieszania, bo dziewczyna podeszła aby zapytać czy nic się jej nie stało. Ode było trochę głupio za to wszystko, ale nadal utrzymywała, że to wina Ślizgona, stojącego nieopodal. - Nie ma innego pubu w Hogsmeade? - mruknęła do niego, nie zdając sobie sprawy z tego, że ciągnie dalej rozmowę z nim, a miała go przecież unikać. Ale chyba w lokalu pełnym ludzi będą zachowywać się normalnie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Właśnie rozmyślała nad kubkiem grzańca, gdy zauważyła jak po stole wspina się ożywiony pierniczek. Przyzwyczaiła się już do tego, że korzenne ciasteczka kręciły się po okolicy. Delikatnie wyciągnęła rękę w kierunku słodkiej istotki i z ulgą zauważyła, że ta spokojnie podchodzi i daje się złapać. Irvette chwilę przypatrywała się lukrowanym ozdobom na kruchym ciele, ale jej uwaga została natychmiast skierowana w stronę bagna wylewającego się na środku pubu. Schowała pierniczka do torby, a następnie wstała i podeszła do dziewczyny, która była sprawcą tego zamieszania. Blondynka wyglądała na naprawdę zakłopotaną tą sytuacją i Irvette ani trochę się jej nie dziwiła. Raczej nie codziennie rozlewało się bajoro na środku pubu. A przynajmniej ona nie miała takiego zwyczaju. -Wszystko w porządku? Potrzebujesz pomocy? - Zapytała kładąc jej lekko rękę na ramieniu w geście wsparcia. Miała wrażenie, że kojarzy ją ze szkolnych korytarzy. -Jakiś świąteczny żart? - Wskazała w kierunku bałaganu, który przestał już się kształtować i teraz prezentował się w całej swojej okazałości nie tylko im, ale także wszystkim innymi klientom pubu. Irvette nawet ucieszyła się, że nie otworzyła jeszcze swojej tajemniczej paczuszki. Co jeżeli ona także zostałaby obarczona takim bagnem, które musiałaby później sprzątać? Zdecydowanie nie miała zamiaru robić podobnej afery w miejscu publicznym.
- Tak się składa skarbie, że właśnie nie do końca - w przeciwieństwie do niej Daemon wydawał się być rozbawiony całą sytuacją, a jego głos brzmiał spokojnie i tak nienaturalnie. Zupełnie jakby ten stan nie pasował do niego, biorąc pod uwagę to, że dziewczyna dosłownie na niego wpadła. Nie widział jej, skupiony na własnych myślach i zmarzniętych dłoniach nie przypuszczał, że ktoś niosąc tacę z gorącymi napojami okaże się niezdarą, która w poważaniu miała obecność innych; był przekonany, że to ona powinna uważać. Stał w miejscu nie wykonując nawet najmniejszego gestu, kiedy Odeya zaczęła zbierać potłuczone szkło, a na pomoc przyszedł jej pracownik pubu. Złość wymierzona w jego osobę szybko ustąpiła zażenowaniu, które pojawiło się na twarzy Gryfonki, co sprawiło, że kąciki ust Avrey'a uniosły się ciut wyżej. Potem pojawiła się przy nich koleżanka ciemnowłosej, którą zmierzył od stóp do głów i choć przekonany był, że jego urocza znajoma odejdzie ze swoją towarzyszką, jednak ona mimo wszystko została. - Nawet jeśli jest, to co? - zapytał, unosząc do góry prawą brew, bo choć rozumiał do czego pije, to chciał usłyszeć to z jej ust. Ich ostatnie spotkanie pełne było nieoczekiwanych wyznań, które tym razem wydobyły się również spomiędzy jego warg. W tym momencie nie był tym zachwycony, dlatego dystans jaki zachowywała Odeya był mu właściwie na rękę, choć jednocześnie brakowało mu jej towarzystwa i bliskości. Dość często wracał myślami do tamtych chwil, zastanawiając się czy to co się tam wydarzyło było jawą czy może jednak snem. Dodatkowo jego głowę zaprzątało pytanie "co dalej?". Jego znajomość z panną Worthington nieoczekiwanie przybrała zupełnie inny tor; pomiędzy fizyczność wkradło się coś, do czego nie powinien dopuścić - postępował egoistycznie. W dodatku im bardziej się przed nią otwierał, zdejmował coraz więcej masek to jednocześnie pokazywał jej jak wielkim dupkiem jest. - Z jakiegoś powodu ma mnie nie być tam, gdzie jesteś Ty? - zadał kolejne pytanie, nim ona zdała odpowiedzieć na poprzednie. Słowa te brzmiały irracjonalnie, musiała mieć tego świadomość, co przemknęło w jej lazurowych tęczówkach. - Jesteś dzieckiem czy dorosłą kobietą za którą się uważasz? - powinien się ugryźć w język a zamiast tego pozwolił by pytanie to samo opuściło jego usta. Wiedział, że może ono jedynie spotęgować nienawiść dziewczyny do niego, ale może tak było lepiej?
Nie mogła zrozumieć swojego pecha w tym momencie, kiedy podczas gdy cała wioska była taka duża - musieli się spotkać akurat w pubie. I w dodatku wkurzało ją każde słowo wypowiedziane przez niego w tej chwili, bo przecież dureń wpadł na nią perfidnie i to przez niego pobiła te filiżanki! - Jakie "nie do końca"? Wlazłeś i tyle - fuknęła do niego, jeszcze bardziej rozjuszona tym, że chłopak zdawał się rozbawiony tą całą sytuacją. Oj, zaraz Ci zdejmę ten głupkowaty uśmieszek z twarzy, poczekaj - pomyślała prędko, zaciskając zęby, jednak ostatecznie pochyliła się, aby posprzątać. Pomógł jej także barman, bo przecież jaśnie książę nie ruszy tyłka, bo to nie jego wina, prawda? Uspokoiła Mary, która także pojawiła się przy barze, aby sprawdzić czy wszystko w porządku, po czym sama nie wiedząc dlaczego, znowu zagadała do Daemona. - Tak, bo wkurza mnie Twoja obecność tutaj - mruknęła do niego, z widocznym niezadowoleniem, patrząc na niego z ukosa, po tym jak zadał drugie pytanie. Próbował zrobić z niej rozbestwioną gówniarę, ale miała prawo przecież wyrazić swoje zdanie. Miała prawo być na niego wściekła, po tym wszystkim co usłyszała w pokoju świateł prawdy... Mimo iż powiedział, że mu zależy to dodatkowo też - co dużo ważniejsze - dowiedziała się, że nigdy nie będzie dla niego kimś ważnym. To najbardziej ją ukuło. Bo nawet nie chciała myśleć o przyszłości i nie myślała, jednak sama świadomość, że zostanie jej odebrana sama ta możliwość, ewentualność na przyszłość - bolała ją niesamowicie i tym samym wkurzała. - Jestem człowiekiem, Avrey. A człowiek ma prawo... czuć się źle. I to okazywać. - oznajmiła, po krótkiej chwili ciszy, która nastała. Już nieco spokojniej, bardziej poważnie, nawet z nutą żalu, gdzieś w tej wypowiedzi. Wpatrywała się w niego intensywnie, próbując przywyknąć do jego obecności, głosu i tego, że nie może podejść i wtulić się w niego, ani nawet go zwyzywać. Byli w publicznym miejscu, więc nic takiego nie mogło się wydarzyć. I choć nie chciała robić scen, to przecież samo to wpadnięcie na siebie dało niezłe przedstawienie wszystkim klientom lokalu.
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Dziewczyna, po nieprzyjemnym incydencie w sklepie Murraya, dziewczyna nie chciała wracać do Hogwartu. Nie uśmiechało jej się siedzenie w dormitorium i słuchanie świątecznych historii opowiadanych przez jej współlokatorki. Postanowiła więc przespacerować się jeszcze po uroczym miasteczku. Co prawda tutaj też wszędzie dało się odczuć świąteczną atmosferę, ale Marie było zdecydowanie łatwiej odizolować się od tego wszystkiego w Hogsmeade niż w Hogwarcie. Mijała więc sklepowe witryny, bary, herbaciarnie. Przechodziła obok uczniów, kupujących samosprawdzające pióra, słodycze i inne wynalazki do sprawiania psikusów swoim rówieśnikom; studentów, robiących pośpieszne zakupy do szkoły, tych zmierzających do swoich domów, i tych, którzy dopiero co deportowali się w magicznej wiosce. Widziała też pary zakochanych, starsze małżeństwa i rodziny z dziećmi. To właśnie widok tych ostatnich, tak jak w sklepie, który wcześniej odwiedziła, sprawiał Marie największy ból. Odwracała więc wzrok i przyspieszała kroku, usilnie starając się skierować swoje myśli na inny tor.
W końcu po kilkunastominutowym spacerze dziewczyna stanęła przed drzwiami do jednego z wielu pubów znajdujących się w Hogsmeade. Nigdy tutaj nie była, ale czemu się dziwić skoro rzadko kiedy zdarzało się jej opuszczać zamek, a nawet jeśli ograniczała się jedynie do biegania albo treningów na błoniach. Pub mimo wszystko sprawiał przyjemne wrażenie, miejsca, w którym można ogrzać się na przykład po długim spacerze, jak w przypadku Marie. Weszła więc do środka i zajęła jeden z najbardziej oddalonych stolików. Nie powinna, a jednak spodziewała się, że chociaż tutaj odpocznie chociaż trochę od wszechobecnej świątecznej atmosfery. Kiedy podeszła do niej młoda kelnerka, aby zebrać zamówienie, zdecydowała się na kubeł grzanego miodu. W oczekiwaniu na zamówienie powróciła do swoich wcześniejszych rozmyślań. Nie wychodziła z zamku. Nawet w Hogwarcie ograniczała się do swojego dormitorium, klas, Wielkiej Sali (ale tylko na czas posiłków), pokoju wspólnego puchonów i biblioteki. Czemu? Na to pytanie nawet ona nie była w stanie odpowiedzieć. Przede wszystkim czuła pewien niewyjaśniony lęk przed konfrontacjami z nowymi osobami, które były jednak nieuniknięte w takiej dużej społeczności, jak ta zamieszkująca Szkołę Magii. Bała się do kogoś odezwać, a także opowiadać o sobie i rozmawiać o swojej sytuacji, czy życiu z innymi. Po drugie bała się nawiązać z kimś bliższy kontakt, gdyż obawiała się powtórzenia tego, co zrobił jej kiedyś Timothée. Właśnie temat jej brata, to coś co też od jakiegoś czasu zaprzątało jej myśli. Co się z nim stało, po tym jak zostawił ją razem z młodszą siostrą. Miał wtedy 22 lata, ale życie czarodziei we Francji po wprowadzeniu szeregu ustaw nie należało do najprostszych. Może przeniósł się gdzieś na rugi koniec świata? Może już założył rodzinę? Te pytania, a raczej brak odpowiedzi nie dawały dziewczynie spać przez ostatnie kilka dni. Już dawno postanowiła znaleźć na nie odpowiedzi, tylko jak? Jedyne czego była pewna, to to, że z poszukiwaniami musi powstrzymać się do ukończenia szkoły. Tylko co wtedy z Nathalie?
Potrząsnęła gwałtownie głową, by wyrzucić brata ze swoich rozmyślań. Wracając więc do pytania: dlaczego nie opuszcza zamku. Skończyła na tym, że nie chciałaby żeby ktoś zranił ją tak jak dwa lata temu brat. To prawda. Bała się komuś w pełni zaufać, bo co będzie kiedy nagle ta osoba postanowi ją zostawić i zniknąć? Niestety nie miała na to stuprocentowego wpływu, jednak robiła co mogła starając się większość osób trzymać na dystans. Prawdziwych przyjaciół, czy osoby, którym choć w jakimś stopniu zaufała przez te dwa lata, odkąd mieszka w Wielkiej Brytanii, była w stanie policzyć na palcach jednej ręki. No, ale co poradzić na taki charakter? Nie da się zmienić swojego podejścia tak prosto jak chociażby kolor włosów, czy paznokci.
z/t
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
On zupełnie inaczej postrzegał całą tą sytuację - była dla niego możliwością, by w końcu po tak długiej chwili ciszy móc usłyszeć głos Odey, który działał na niego w dziwny sposób; niósł ze sobą swego rodzaju ukojenie, nawet jeśli przeważała w nim złość. Przymknął na chwilę oczy, rozkoszując się tym, że powietrze poza typową korzenną nutą pachniało również jaśminem, jego woń uwalniała się przy każdym gwałtowniejszym ruchu ciemnowłosej, tak charakterystyczna i kusząca. Miał ochotę w jednej chwili pochwycić ją w swoje ramiona, zamknąć w nich i całować jej różowe usta,jednak wizja ta szybko rozwiana została przez kolejne słowa dziewczyny, która wciąż była wściekła. Tylko dlaczego? Czy owe filiżanki miały tak duże znaczenie? Wątpił. Kobiety były dziwne. Wkurzały się o coś, co tak naprawdę było nieistotnym, kryjąc za tym prawdziwe powody własnych emocji. Miał wrażenie, a wręcz był pewny, że z Odey jest w tym momencie dokładnie tak samo, czego nie umiał zrozumieć. Ich ostatnia rozmowa skomplikowała tą relacje jeszcze bardziej, jednak nie chciał by żyła ona złudzeniami. Marzeniami, ktorych nie był w stanie spełnić, nawet jeśli była dla niego ważna. - Nie będę z tobą wchodził w polemikę na ten temat - oznajmił, ostatecznie kończąc tą małą sprzeczkę, na temat tego kto odpowiadał za rozbite filiżanki. - Poproszę raz jeszcze to samo, z dostawą do stolika - zwrócił się do barmana, wręczając mu galeony, przy czym kilka dodatkowych, gdyby jednak trzeba było zapłacić za straty. Mimo to wciąż nie czuł się winny. O ile z jakiegoś powodu mogła być na niego zła, unikać go, o tyle nie mogła zabronić mu przebywania w pubie, który w okresie świąt odwiedzała niezliczona ilość gości. Nie było to miejsce, które uznać mogła za swoje i zakazać mu wstępu, bo przeszkadzała jej jego obecność. Nie rozumiał tego i w zasadzie nawet nie próbował. Przyjął fakt do wiadomości; nie szukał kontaktu, nie narzucał się zachowując dystans który sama stworzyła i choć podświadomie czuł, że nie jest jej tak do końca łatwo, bo przecież jemu też nie było, to starał zachowywać się zgodnie z życzeniem. - A może wkurzyło cię co innego, co? - zapytał, chociaż nie zdawał sobie sprawy co naprawdę, podejrzewając, że przyczyną jej złości mogło być to, że w ostatniej chwili wycofał się wtedy w pokoju świateł prawdy - w końcu wyszła praktycznie bez słowa. Czy nie rozumiała, że zrobił to dla niej? Nie miała pojęcia ile wtedy kosztowało go zatrzymanie się w takim momencie, a przecież nie musiał, bo sama tego chciała. Oczywiście myślenie Odey było kompletnym debilizmem, zawierającym same kłamstwa, jednak Daemon nie czytał w jej umyśle, więc nie mógł w żaden sposób zanegować tego, co się w nim działo. Na szczęście kolejne słowa dziewczyny trochę rozjaśniły sytuację, zmuszając Avrey'a do uniesienie brwi w niemym pytaniu, lecz wtedy ona zamilkła. - A czujesz się źle bo? - zapytał, patrząc na nią wyczekująco. Tak, oczekiwał teraz wyjaśnień, bo przecież przez ostatni czas to ona stroniła od jego towarzystwa. Chęci rozmowy również nie wykazywała. Pochylił się nad nią lekko, jakby chciał złożyć kosmyk włosów za ucho dziewczyny, jednak nie wykonał żadnego gestu, zastygając niczym woskowa postać.
Oczywiście, że te potłuczone filiżanki nie miały nic do rzeczy. Tak naprawdę były tylko pretekstem, żeby wyżyć się na nim i przelać na niego trochę złości dziewczyny, która nagle się pojawiła, z momentem kiedy zobaczyła Ślizgona. Nie po to nauczyła się jego rozkładu zajęć, unikając miejsc, w którym może go spotkać w zamku, żeby teraz tak po prostu wpaść na niego w wiosce. A ten fakt podziałał na nią jak zapalnik, który uaktywnił jej negatywne uczucia w stosunku do Avreya. Dla niej, ich ostatnie spotkanie niczego nie skomplikowało. Było zupełnie odwrotnie. Rozjaśniło jej to wszystko, całą ich chora relację i dało jej tak naprawdę obraz tego jaka jest głupia. Jak mogła mieć pewność, że nie zacznie jej zależeć? Jak, durna myślała, że może pasować do kogoś takiego jak on - potomka rodziny, w której nie było ani grama niemagicznej krwi? To, że jej to uświadomił, wszystko rozwiązało. Sprawiło, że zrozumiała, że im szybciej o nim zapomni, tym mniej będzie cierpieć. Owszem, zaczęło jej już zależeć, więc nie będzie to bezbolesne... Nie jest, jednak uznała, że nie może w to brnąć, bo to ją zniszczy po pewnym czasie. Słysząc jak Ślizgon zamawia im to co dziewczyna rozlała po podłodze w wyniku nieprzyjemnego incydentu, kącik jej ust drgnął nieznacznie w uśmieszku, bo dla niej oznaczało to, że chłopak uznał swoją winę i chciał jej to zadość uczynić. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Daemon ma takie samo prawo jak ona do tego, aby być w tym pubie, jednak nie mogła powstrzymać się, żeby mu nie pokazać jak bardzo nie chce jego obecności. No właśnie,okazać mu to chciała jawnie, jednak to jak było naprawdę to już inna sprawa... - Wkurzasz mnie Ty - odparła dosadnie na jego głupie pytanie, równie głupio i nierzeczowo. Co to mają być za insynuacje, wciąganie jej znowu w jakieś gierki? Miała się, do cholery odciąć! Miała przestać z nim pogrywać, gadać z nim. A co teraz robi? Nie potrafiła na chwile obecną docenić tego jak Daemon zachował się w pokoju świateł prawdy, bo zwyczajnie ciążyły jej słowa, które wypowiedziane były wcześniej. To, że będzie miał za jakiś czas żonę i że jeśli ona w odpowiednim momencie się nie wycofa, to będzie zamieszana w niezłe bagno. I bedzie ją ono pochłaniało coraz bardziej i bardziej, aż w końcu ją wypluje i będzie wrakiem człowieka, kompletnie rozbitym i niezdatnym do czegokolwiek. Uważał, że jest wolna... więc dlatego powinna iść w zupełnie innym kierunku niż on. Kiedy zadał jej kolejne pytanie otworzyła usta już mając na końcu języka: "bo mi na Tobie zależy", ale w ostatniej chwili się powstrzymała, widząc jak do niej podchodzi. Omiotła wzrokiem jego twarz, kiedy wyciągnął ku niej dłoń, jednak nie ruszyła się z miejsca i nadal milczała. Po chwili jednak odwróciła od niego wzrok, wbijając go gdzieś w podłogę, aby powiedzieć: - Jestem drażliwa przez... babskie sprawy. Nie bierz tego do siebie. Na szczęście była dziewczyną i mogła zakryć się "tymi dniami" i zwalić na to swoje złe samopoczucie i rozdrażnienie. Nie chciała już roztrząsać ich spraw, a już na pewno nie w miejscu publicznym, nie na oczach jej przyjaciółki i innych niezainteresowanych. Po co ona w ogóle z nim gada?
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Chaos, który zapanował przez odpakowanie dziwnego prezentu, jaki Doppler otrzymała, powoli stawał się kompletnie nie do ogarnięcia. Nie wiedziała, co się dzieje i jak temu zaradzić. Myśli biegały swobodnie w jej głowie w każdym dostępnym dla nich kierunku. W kółko i w kółko powtarzała paskudne bluźnierstwa, które nawet nie powinny nigdy przejść przez jej wargi, a tymczasem w głowie zagościły na dobre. O ja pierdole, o japierodle, ojapierdole... Widziała, jak kolejni klienci rzucają jej spojrzenia w stylu "coś ty odwaliła" i czuła jak z tego powodu na jej policzkach pojawia się czerwony kolor, nie mający nic wspólnego ze świąteczną atmosferą. Był spowodowany tylko i wyłącznie zażenowaniem, które całą ją ogarniało. Drżącą ręką wyjęła z kieszeni spodni różdżkę, aby jakoś temu wszystkiemu zaradzić, ale za cholerę nie wiedziała, jakie w ogóle zaklęcie powinna w tym momencie zastosować! Wszystkie jak na złość wyparowały, a uczucie kompletnej bezradności ogarniało ją coraz bardziej. Kątem oka zauważyła, jak jakaś dziewczyna rusza w jej stronę. Była pewna, że za chwilę usłyszy piękne słowa odnośnie tego, jak mogła skomponować w pubie taki burdel. Szykowała się na niezłą burę, na którą uważała, że sowicie zasłużyła. Nic więc dziwnego, że jej brwi uniosły się znacznie, kiedy zamiast tego usłyszała tak proste pytanie. - Nie mam pojęcia, jak to ogarnąć... Finite na pewno tego nie załatwi - przyznała w końcu z rozbrajającą szczerością. Pozwoliła sobie na długi, uspokajający oddech. Ze świadomością, że nie każdy w tym miejscu ją nienawidzi za smród, który dzięki niej się tutaj pojawił, było delikatnie łatwiej. -N...n...nie mam pojęcia! Po prostu zauważyłam jakąś paczkę i ją otworzyłam, nawet nie wiem, co za gumochłon ją podrzucił - jęknęła w końcu. Naprawdę zastanawiała się nad tym, komu tak bardzo mogła zaleźć za skórę, kto mógł jej nienawidzić aż tak, by zrobić jej taki problem. Przecież nie tworzyła sobie wrogów, a przynajmniej, nie świadomie. Rozglądała się dookoła, podrapała różdżką po głowie, próbując wpaść na jakieś genialne rozwiązanie. Przecież musiało jakieś istnieć! W końcu znów zerknęła w stronę rudej dziewczyny, której prawie, że w ogóle nie kojarzyła. Może przemknęła jej gdzieś na korytarzu... Zresztą, to w tym momencie nie było ważnym! - A jakby tak spróbować razem rzucić finite? - było to pytanie, którego w sumie nawet nie wiedziała, czy powinna zadać. Ale co innego jej w tym momencie pozostało? Lepsze pomysły wyparowały...
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Odey musiało zależeć; włożyła naprawdę dużo wysiłku w to, aby go unikać. Nie potrafił zrozumieć takiego postępowania, nie wiedział, że dziewczyna chce się od niego odciąć po tym, co jej powiedział. Był z nią szczery, nie chciał, by żyła złudzeniami, bo mimo wszystko on należał do świata, w którym panowały pewne zasady, a wobec niego stawiano wymagania, które musiał spełnić niezależnie od tego czy chciał czy nie. Nie przypuszczał, że ona opacznie zrozumie jego słowa wyciągając z nich tylko to, co chciała słyszeć, tym samym zupełnie ignorując co zamierzał jej przekazać. Pragnęła w swoich oczach zrobić z niego dupka, którym niewątpliwe był, niemniej nie w tym przypadku. Tym razem chciał ją chronić, choć nie wątpił że wpasowałaby się do rzeczywistości w jakiej żył poza szkołą, to nie wiedział czy była gotowa na to wszystko, co wówczas ją czekało. Nie mógł wiedzieć, co kryją myśli ciemnowłosej, ich tor zupełnie odbiegał od tego, co przez cały czas próbował jej przekazać, bo przecież była dla niego ważna, dlaczego nie potrafiła tego zrozumieć? Zaślepiona jego podejściem do życia, w którym potrafił oddzielić seks od uczuć darzyła go jeszcze większą niechęcią po wyznaniu prawdy, niżeli kiedy niejako świadomie utrzymywał ją w niewiedzy. Widząc subtelny uśmiech triumfu malujący się na twarzy Odey, odwzajemnił ten gest, choć wciąż nie czuł się winny całemu zajściu. Nie chciał jednak by wciąż przerzucali winę z jednej osoby na drugą, bo to niczego nie zmieniało - herbata się rozlała, a filiżanki potłukły. - A co ci takiego zrobiłem, hm? - zapytał starając się zachować spokój, jednak jego zaciśnięte dłonie wskazywały na to, że zaczyna się wkurzać. - To ty unikasz mnie to tygodnia - dodał, z wyraźnym wyrzutem, bo zupełnie mu to nie odpowiadało, wręcz irytowało. Z jednej strony chciała by traktował ją poważnie i jak równą sobie, natomiast z drugiej zachowywała się jak obrażona na cały świat nastolatka. Gubił się. Tak naprawdę to od niej zależało, co zrobi z informacjami, które padły z jego usta, lecz wolałby wiedzieć o tym wszystkim co kryły jej myśli, by móc z tym coś zrobić. Z drugiej strony powiedział jej to wszystko właśnie po to, by mogła odzyskać wolność, której jednocześnie nie chciał jej dać. Bo gdyby tak było, nie wchodziłby z nią w żadną dyskusję tylko zwyczajnie odszedł, a zamiast tego stał, zadawał kolejne pytania, czekając na odpowiedź. - Jasne - skłamał, dokładnie tak, jak ona to robiła. I wtedy po raz pierwszy zapadła między nimi niezręczna cisza. Zabrał dłonie opuszając je wzdłuż ciała, kiedy uświadomił sobie, że zbyt długo trzymał je przy dziewczynie - W takim razie wracaj do koleżanki - dodał, sam stojąc ciągle w miejscu, z którego nie zamierzał się ruszać, tak samo jak nie zamierzał opuszczać pubu.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Sama na miejscu dziewczyny pewnie szykowałaby się na niezbyt przyjazne słowa w swoją stronę, gdyby podobne wydarzenie przydarzyło się właśnie jej. Irv nie miała jednak w zwyczaju unosić się, a raczej wyciągała pomocną dłoń, gdy tylko mogła. Oczywiście część tego była idealnie wyreżyserowanym charakterem Rudej, który rodzice wykształtowali w niej od dzieciaka. Prawdą było jednak to, że nie potrafiła przejść tak zupełnie obojętnie obok kogoś kto potrzebował pomocy, a blondynka wydawała się naprawdę zakłopotana tym, co się właśnie wydarzyło. -A może Chłoszczyść? - Zasugerowała, chociaż sama nie była najlepsza w zaklęciach użytkowych. -Ewentualnie można spróbować przetransmutować tę katastrofę w coś mniej.... brudnego. - Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z podobnym psikusem i nie wiedziała do końca, jak sobie z tym poradzić. Na pewno nie mogły teraz zostawić tego bałaganu i po prostu sobie pójść. Pokiwała lekko głową na wyjaśnienia dziewczyny, a niesforny kosmyk opadł jej na twarz. Odgarnęła włosy tak, by nie zasłaniały jej widoku i wyciągnęła z kieszeni różdżkę, myśląc, jak tu temu chaosowi zaradzić. -Też dostałam anonimową paczkę i nie wiem czy powinnam ją otwierać. - Kiwnęła w stronę stolika, gdzie pozostawiła swoje rzeczy. Wiele wątpliwości chodziło teraz po jej głowie, ale wiedziała, że jak będzie rozmyślać o wszystkim naraz to ostatecznie nie znajdzie rozwiązania na nic. -Myślę, że warto spróbować. Może zaklęcie będzie mocniejsze i podziała. - Uśmiechnęła się ciepo do blondynki i uniosła swój magiczny patyczek, by razem z nią rzucić zaklęcie kończące.
Właśnie, złudzenia. Czy bycie z nim od czasu do czasu, jako taka rozrywka, jakiej właśnie oczekiwał w tym okresie swojego życia, zanim zapadnie "wyrok" co do jego przyszłości, nie było właśnie iluzją? Nie przed tym chciał ją uchronić? Teraz też przecież cierpiała - przez to, że weszła w coś, co nie ma kompletnie sensu i nie może się tym czymś cieszyć w pełni. Może i chciała teraz znaleźć coraz więcej argumentów na to, że jest skończonym dupkiem, ale tylko dlatego, żeby łatwiej jej było to wszystko przerwać. Bo tylko o tym myślała przez ostatnie kilkanaście dni. Chciała zignorować jak najbardziej stłumić w sobie ten głupi głos z tyłu głowy, który mówił, że nie jest w stanie zapomnieć o Ślizgonie i że coraz bardziej brakuje jej jego obecności i bliskości. Może udałoby się jej do czegoś dojść, gdyby tylko nie wpadła na niego tego dnia... Gryfonce nie wystarczyło to, że była dla niego kimś więcej niż inne dziewczyny, z kolei on nie potrafił tego pojąć. Nauczona przez całe swoje nastoletnie życie, widokiem rodziców darzących się ciepłym uczuciem, miała zupełnie inny obraz tak bliskiej relacji. Uważała, że jeśli dwojgu ludziom na siebie zależy, to po prostu ze sobą są. Bez udziału innych osób, bez żadnych "ale", warunków i innych zawiłości. Normalni ludzie nie zabawiają się na boku z innymi, kiedy mają osobę, na której im zależy. To było proste, nieskomplikowane - tak to powinno wyglądać. Podniosła na niego wzrok, zaciskając zęby, jakby powstrzymywała się od prawdziwej reakcji na jego słowa. Już i tak za bardzo poniosły ją emocje wcześniej, dlatego musiała trochę się uspokoić. Wzięła głęboki oddech. - Po prostu... fajnie było, ale nie spotykajmy się więcej. To nie ma sensu - zdołała z siebie wyrzucić po dłuższej chwili milczenia. Nie patrzyła na niego, kiedy oznajmiła mu także, że jej rozdrażniona przez te dni, a tak się złożyło, że chwilę później barman akurat podał jej nowe filiżanki z malinowym chruśniakiem, więc powiedziawszy to właśnie pochyliła się nad barem, aby je odebrać. Mijając Ślizgona, spojrzała na niego niepewnie, po czym uśmiechnęła się blado. - Wesołych Świąt, Daemon. - rzuciła tylko, po czym udała się do stolika nieopodal, stawiając filiżankę, przed Mary i bezgłośnie rzucając jej kolejne "przepraszam", za to, że była świadkiem tego wszystkiego. Siadając, obejrzała się jeszcze za siebie, na chłopaka, jednak kiedy ich spojrzenia się spotkały, szybko odwróciła głowę. Dość tego, Worthington. Masz szlaban na Avreya! - powiedziała sobie w myślach, unosząc filiżankę w kolorze morelowym do ust, aby upić wreszcie łyk upragnionej herbaty.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
W swoim myśleniu Odeya poniekąd miała rację - ich spotkania były swego rodzaju iluzją, snem w czasie którego on wybudzał się, pokazując dziewczynie prawdziwą twarz, a jednocześnie bezsensownym koszmarem, który dawać miał mu namiastkę wolności. Egoistycznie oraz bezwstydnie zaczął wykorzystywać to, że pojawiła się w jego życiu, że zaczęło jej zależeć do tego stopnia, iż nie potrafiła odpuścić. Miał świadomość tego, co go czekała, teraz i ona ją posiadała, dlatego robiła to, co dla niej było najlepsze - próbowała się odciąć. W grudzicie rzeczy nie znali dnia ani godziny, kiedy Deamon zmuszony będzie wcisnąć na palec jakiejś czystokrwistej, wywodzącej się z dobrego rodu dziewczyny pierścionek, który utożsamiał z kajdanami, niemniej fakt ten był nieuchornny. Nawet jeśli by chciał, to nie mógł od tego uciec. Z jednej strony pragnął dać jej wolność, natomiast z drugiej za każdym razem odbierał ją Gryfonce, kiedy tylko znajdowała się na tyle blisko, że mógł sobie na to pozwolić, lecz nie tym razem. Pub był miejscem publicznym, oczy innych wpatrywał się w nich a on musiał zachowywać pozory, których tak nienawidził. W tym momencie mógł albo poddać się temu, co dawała mu Odey albo pochwycić ją w ramiona i pocałować, pokazując wszystkim, że jest jego. Oczywiście idiota wybrał pierwszą opcję, a słysząc, że nie powinni się więcej spotykać poczuł, jakby ostrze sztyletu wbiło się w jego ciało, tuż obok miejsca gdzie biło serce. Nie odpowiedział nic, kiedy odeszła stał jeszcze przez chwilę w miejscu, w którym go zostawiła zupełnie jakby z opóźnieniem docierały do niego słowa ciemnowłosej; jej już nie było obok, a on wciąż je słyszał w swojej głowie. Ostatecznie zbierając się, po prostu opuścił pub, mając w myślach słowa "twoje życzenie jest dla mnie rozkazem".
Zt
Ostatnio zmieniony przez Daemon Avrey dnia Czw 7 Sty - 18:19, w całości zmieniany 1 raz
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nie spodziewała się nagłej pomocy skierowanej w jej stronę. W codziennym życiu takie zdarzenia nie miały miejsca, więc teraz też nie powinny. Ale jak widać nowo poznana dziewczyna, zaskakiwała, bo wyciągnęła pomocną różdżkę w stronę Robin. Nic więc dziwnego, że po chwili Doppler uśmiechnęła się z wyraźną ulgą, że nie jest sama w tym bagnie. - Jestem straszna z transmutacj – powiedziała cicho, delikatnie kręcąc głową. Nie, transmutowanie tego gówna w cokolwiek innego było cholernie głupim pomysłem. Robin zawsze unikała tej magicznej dziedziny jak ognia, nawet nie wiedząc, czemu. Nigdy przecież nic złego jej się nie stało podczas lekcji transmuacji, więc uraz wziął się kompletnie z dupy i nie odpuszczał od czasu, kiedy pierwszy raz przekroczyła próg odpowiedniej pracowni. Delikatnie postukała się palcem wskazującym prawej ręki w policzek. Taki mały gest zawsze pozwalał jej się nieco uspokoić, spojrzeć na sytuację z odpowiedniej perspektywy. Teraz nie widziała lepszego rozwiązania, niż to nieszczęsne finite. Pozostawało mieć nadzieję, że wzmocniona siła zaklęcia wystarczy, aby poradzić sobie z tym syfem, bo zaczynało coraz mocniej śmierdzieć. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i wycelowała różdżką w kierunku bagna dookoła nich. – Na trzy – zaproponowała, pozwalając sobie na jeszcze jeden, dodatkowy oddech. – Raz… Dwa… Trzy, finite – nie zamierzała w tym momencie ryzykować zaklęć niewerbalnych świadoma tego, że tradycyjny sposób może okazać się skuteczniejszym. I faktycznie tak się stało. Razem z dziewczyną udało im się pozbyć tego bagna, które powoli zanikało cholera wie gdzie. Szeroki uśmiech zagościł na wargach ślzgonki, kiedy odwróciła się w stronę rudej dziewczyny. – Na Merlina, nie mam pojęcia, co bym bez ciebie zrobiła! – uściskała ją przyjaźnie, nawet nie myśląc o tym, czy ta w ogóle miała na to ochotę. Sama Robin bardzo tego potrzebowała w tym momencie!
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Jakoś nie potrafiła przejść obojętnie obok dziewczyny, która wyraźnie nie potrafiła poradzić sobie z tak niespodziewaną sytuacją. Może Ruda nie była mistrzem zaklęć tego typu, ale zawsze starała się pomóc jak tylko mogła. -Ja niestety też. - Przyznała równie cicho, po czym zaczęła obmyślać jakiś inny plan, który może załatwić cały ten bajzel, jaki przypadkiem narobiła blondynka. Uniosła różdżkę i czekała aż dziewczyna odpowiednio odliczy, by następnie wraz z nią rzucić zaklęcie kończące. Sama zdziwiła się, że to podziałało i bagno na ich oczach po prostu zaczęło znikać. Normalnie magia świąt. W jeszcze większą konsternację wprawił jednak Rudą gest dziewczyny, która nagle ją przytuliła. Irvette nie nauczona takiej spontanicznej czułości ze strony obcych, początkowo lekko się spięła, by następnie nieśmiało odwzajemnić uścisk. -To nic takiego, zawsze służę pomocą. - Uśmiechnęła się perliście do blondynki, a następnie wyciągnęła w jej stronę dłoń. - Irvette. Jakbyś potrzebowała kiedyś usunąć kolejne bagno, żebyś wiedziała kogo szukać. - Przedstawiła się lekko, a następnie wskazała głową leżącą na jej stoliku paczkę, którą chwilowo zostawiła bez opieki. - Jesteś w stanie poczekać tu chwilę, jakby się okazało, że mi też ktoś wywinął psikusa? - Zapytała, chociaż w głębi duchu miała nadzieję, że po prostu ktoś zapomniał się podpisać pod świątecznym prezentem, który nie miał na celu puszczenia całej knajpy z dymem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Razem damy radę. Nieśmiała myśl zakiełkowała w jej głowie. Może nie będzie tak tragicznie. Może ruda dziewczyna zna się lepiej na magii niż Robin, przez co dadzą sobie radę. Jednak nadzieja powoli ją opuszczała, kiedy zrozumiała, co chciała jej zakomunikować nowa znajoma. Mamy przejebane… przemknęło przez jej myśli. Nie mogła się jednak poddać i uciec z podkulonym ogonem! Co to, to nie! Gdyby uczyniła coś podobnego, nie byłaby Robin Doppler, córką wspaniałej i równie mocno postrzelonej Edith! Nie było innego wyjścia, jak wziąć na klatę to, co ja spotkało i po prostu spróbować chociaż naprawić tę posraną sytuację. Tymczasem efekty ich działań przeszły najśmielsze wyobrażenia Robin i bagno zwyczajnie zniknęło! Poczuła, jak dziewczyna zesztywniała przez ucisk, który jej ofiarowała, więc czym prędzej się odsunęła. Z małym zakłopotaniem podrapała się różdżką po głowie. – Em, przepraszam, więcej nie będę – powiedziała, idealnie naśladując skruchę swoim tonem. Choć w rzeczywistości wcale nie żałowała i dalej uśmiechała się po chwili szeroko. Parsknęła śmiechem, kiedy dziewczyna przedstawiła się w dosyć niekonwencjonalny sposób. – Robin jestem, czyli ta, co tworzy wokół siebie bagno – uściskała jej dłoń ze śmiechem na ustach, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo prawdziwe były jej własne słowa. – Jasne, teraz nie mogę cię opuścić – zaśmiała się, po czym ruszyła w stronę stolika, który dopiero co opuściła Irvette. Obserwowała jak ta otwiera nieznany pakunek, święcie przekonana co do tego, że kompletnie nic się nie stanie. Oh, jak bardzo się myliła… Szok znowu odmalował się na jej twarzy, kiedy nagle postać rudej dziewczyny zniknęła w obłokach srebrnego dymu, a w jej miejscu pojawiło się… no właśnie. Robin przełknęła ślinę, nawet nie wiedząc, co powiedzieć, czy zrobić. – O ja pierdolę… No bez jaj… – jęknęła pod nosem, zakrywając oczy obiema swoimi dłońmi. Ten dzień był jedną, wielką kpiną z niej samej i jak widać, z Irvette…
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nadzieje Robin dość szybko prysnęły, gdy okazało się, że Irvette nie potrafiła w zaklęcia, które mogły okazać się tutaj przydatne. Na szczęście obydwie był w stanie rzucić zaklęcie, które okazało się zadziałać i już cały bałagan był posprzątany. A przynajmniej chwilowo. -Nie przejmuj się. - Powiedziała, gdy Robin postanowiła ją przeprosić. Ruda musiała przyznać, że taka spontaniczność była nawet miła i nie przeszkadzało jej to aż tak bardzo, jak mogła się tego spodziewać. -Miło Cię poznać, Robin. - Zaśmiała się na jej komentarz. Na szczęście nie tylko robiła bagno, ale i potrafiła je uprzątnąć, a to już stawiało dziewczynę w dużo lepszym świetle. Tajemnicza paczuszka leżąca na stoliku tylko czekała na rozpakowanie i Irv była naprawdę wdzięczna, że w razie potrzeby miała kogoś, kto pomógłby jej uporać się z konsekwencjami. Ruda chwyciła delikatnie pakunek i pociągnęła za wstążkę, a wtedy poczuła jak srebrny dym bucha jej w twarz i nagle... Stała się gołębiem. A dokładniej to gołębicą i to bardzo skonsternowaną. Spojrzała na Robin z poziomu podłogi i zamachała niezdarnie skrzydłami. Nie potrafiła funkcjonować w tym ciele i zdecydowanie nie chciała pozostać w nim do końca swoich dni. Miała nadzieję, że dziewczyna coś wymyśli i to szybko. W końcu udało jej się wzbić lekko w powietrze i usiąść na stole. Przechyliła gołębi łebek i wpatrzyła czarne ślepia w twarz blondynki czekając, czy nie ma przypadkiem jakiegoś genialnego planu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nie no, Robin miała dzisiaj serio beznadziejny dzień i chyba czym prędzej powinna wrócić do dormitorium, schować się w jego czeluściach i nie wyściubić nosa do momentu, kiedy nie wsiądzie do Błędnego Rycerza, który w wigilię zawiezie ją do Londynu. Stamtąd razem z rodzicami do Austrii i zapomni o wszystkim… Plan był ładny, tylko jego wykonanie poległo już w pierwszym akcie, kiedy to jednak Robin postanowiła udać się do Hogsmade. Teraz przyjmowała tego paskudne konsekwencje. Najpierw to paskudne bagno, a teraz to?! Na Merlina! Skoro w taki sposób zaczynała dzień, to aż strach pomyśleć, w jaki sposób się on skończy! Wyraz kompletnej dezorientacji gościł na jej twarzy, kiedy to przyglądała się małej gołębicy, którą stała się nowo poznana przez nią dziewczyna. A może to właśnie przez Robin? Mrugała zawzięcie powiekami, mając nadzieję, że w ten sposób zmyje z przed powiek ten kuriozalny wręcz obrazek. Tylko że ten nadal uparcie tam trwał, kiedy gołębica nieśmiało pokonała niewielką odległość, żeby usiąść na oparciu krzesła. – Nie mam pojęcia, co mam robić! – jęknęła w nieco histeryczny sposób. Różdżka drżała w jej dłoni, jakby chciała powiedzieć idiotko, musisz mnie użyć, żeby ją odczarować! Tyle że żadna odpowiednia inkarnacja nie przychodziła jej do głowy. Przecież była kompletną nogą z transmutacji, więc w jaki.na.Merlina.sposób miała sobie z tym poradzić?! –S…s…spróbuję finite – głos jej lekko drżał, kiedy to mówiła. Uniosła różdżkę i wycelowała w gołębia z nadzieją, że i tym razem to zaklęcie okaże się być zbawiennym pomysłem. Przymknęła powieki, odliczyła w myślach do trzech i rzuciła zaklęcie. Tyle że zamiast odczarować dziewczynę, to przypaliła jej nieco kilka piórek! – Na Merlina, przepraszam, przepraszam! – zakryła usta dłonią, przyglądając się gołębiowi z kompletnym przerażeniem w czekoladowych tęczówkach. Myśl Robin, myśl!
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Widać obydwie miały ciężki dzień, choć Ruda jeszcze nie wiedziała, że zaraz zamieni się w zmorę miejskich placów. Pewnie, gdyby potrafiła zobaczyć tę przyszłość, nie tykałaby anonimowej paczuszki, ale niestety nie posiadała takiej zdolności. Wystarczyła chwila, by opatuliła ją mgła, a dziewczyna zamiast rąk miała skrzydła. Kompletnie zdezorientowana próbowała odnaleźć się w tym nowym, gołębim wydaniu i zdecydowanie jej się ono nie podobało. Szczególnie, że nie miała możliwości komunikacji z Robin, która też wydawała się zszokowana takim obrotem spraw. Widać było, że nie wiedziała, jak ma pomóc byłej rudowłosej, co tamtą niezbyt pocieszało. Inni goście pubu jakoś nie zdawali się być zainteresowani całą tą szopką, która działa się na ich oczach. Skinęła łebkiem, gdy Robin zaproponowała użycie Finite. Wydawało się to naprawdę rozsądnym rozwiązaniem, ale nie przewidziały, że zaklęcie może po prostu nie wyjść i zamiast zakończyć gołębie męki, przypali delikatne ptasie skrzydełka. Doświadczenie to nie było miłe i sprawiło, że Irvette poderwała się z miejsca, lądując na ręce Robin. Niestety jednak Irvette nie zaznajomiona z funkcjonowaniem gołębiego ciała zostawiła przy okazji ze stresu niewielką, biało brązową plamkę na ciele dziewczyny. Ze wstydu gołębica okryła się skrzydełkiem, jakby jedyne o czym marzyła teraz, to wylądować na talerzu jakiegoś średniowiecznego arystokraty.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Na Merlina, wszystko szło nie po ich myśli. Najpierw to nieszczęsne bagno, teraz cała przygoda związana z przemianą Irv w gołębia. Czy cokolwiek jeszcze mogłoby pójść tak chujowo?! Pytanie pojawiało się non stop w głowie Robin, ale odpowiedź nie pojawiała się w żadnym momencie. Zamiast tego, rozglądała się po całym pomieszczeniu, jakby nagle natchnienie powiązane z przemianą dziewczyny z powrotem w człowieka, miało zostać przez nią odnalezione na ścianie! Mózg Doppler poszedł zrobić sobie dłuższą przerwę, co było widać wyraźnie po nieskutecznym zaklęciu, jakie zastosowała. Zrobiło jej się cholernie głupio, że przez nią dziewczyna będzie miała jeszcze większe problemy. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam! – powtarzała w kółko z niedowierzaniem kręcąc głową. Czuła, że odpowiednie rozwiązanie jest bezpośrednio obok nich, ale nie mogła go odnaleźć. Po chwili mały gołąb wylądował na jej dłoni i pozostawił po sobie nie do końca ciekawą pamiątkę. Robin jęknęła w duchu, ale udawała, że nic się nie stało. Choć nigdy wcześniej nie miała okazji zostać osraną przez ptako-człowieka… – Dobra, nie bój się, teraz wiem, co robić – skłamała po dłuższej chwili i odłożyła gołębia na blat stolika. Kompletnie nie miała pojęcia, jakie inne zaklęcie mogłaby zastosować. Dlatego postawiła jeszcze raz na finite. Tym razem przygotowała się jednak odpowiednio. Wzięła kilka głębszych oddechów, które pozwoliły jej się uspokoić. Dłoń nie drżała już tak, jak podczas pierwszej próby. Dlatego odliczyła w myślach do trzech i bezgłośnie użyła inkarnacji, z ogromną nadzieją, że tym razem przyniesie odpowiedni skutek…
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdyby tylko Ruda potrafiła mówić może burza mózgów jakoś pomogłaby całej tej sytuacji. Niestety była uwięziona w ciele ptaszyska i to jeszcze takiego, co ni cholerę nie chce mówić po ludzku. Spróbowała gruchnąć raz, czy dwa, ale widząc, że nic to za bardzo nie daje zamknęła dziobek. A przynajmniej do momentu aż pierwsze zaklęcie jej lekko nie przyjarało bo musiała przyznać, że to jednak boli. Ponownie wydała dźwięk po czym niestety ufajdała lekko blondynkę. Nie miała jej za złe zaklęcia, bo przynajmniej próbowała pomóc. Była niestety jednak zawstydzona własnym brakiem kontroli nad gołębim ciałkiem. Skinęła łebkiem, gdy tamta powiedziała, że wie co robić i czekała na rezultaty. Irv nie wiedziała, czy chce na to patrzeć, więc ostatecznie zamknęła oczy i... Poczuła jak wraca do siebie. Siedziała na posadzkach pubu wyrywając sobie z głowy kilka przypalonych włosów. - Dzięki wielkie. I wybacz za... - Machnęła różdżką wymawiając chłoszczyść, by zatrzeć ślady swojego wstydu. - Mam już dosyć, wracasz w kierunku Hogwartu? - Zapytała jednocześnie proponując wspólny powrót, a gdy Robin wyraziła swoje zdanie, Ruda zebrała swoje rzeczy i nie oglądając się za siebie wyszła z lokalu.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.