Na świecie działo się źle, jednak okres Bożonarodzeniowy mimo wszystko pozwalał na kilka chwil beztroski. Spacerując nocą przez las w pobliżu wioski, w pewnym momencie uderza w Ciebie ściana lodowatego powietrza, która powala Cię z nóg. Kiedy wstajesz, nie słyszysz już żadnych odgłosów jakie zwykle dobiegają z Hogsmeade, a jedynie szum wzmagającej się coraz bardziej śnieżycy oraz niosący się po lesie, będący coraz bliżej, metalowy szelest łańcuchów. Kiedy się rozejrzysz, nie widzisz nigdzie wioski, tylko gigantyczną mgłę i zamieć w których las wydawał się tonąć coraz bardziej tonąć kiedy te sunęły się w twoim kierunku coraz szybciej. Uciekając przez nienaturalną anomalią pogodową w końcu dostrzegasz w oddali przysłonięte gałęziami światełka. Po dotarciu na miejsce twoim oczom ukazuje się kompleks niewielkich, aczkolwiek upiornych budowli zdecydowanie nadgryzionych zębem czasu. Zaraz przed ścieżką prowadzącą do niepokojących budynków stoi drewniana tabliczka na której pazurem wyryto napis “Hic est refugium bonis, poena malis!”, a zaraz pod nim kolejny “Die Guten können Zuflucht nehmen, die Bösen werden bestraft!”. Nawet jeśli ruszenie dalej to okropny pomysł i zdecydowane szaleństwo, nie masz wielkiego wyboru jeśli nie chcesz żeby podążająca Twoim śladem śnieżyca, zmieniła Cię w lodowy posąg.
K6:
1:
Wysoka wieża połączona mostem z głównym budynkiem stała najbliżej Ciebie, a wejście do niej od strony dworu nie wydawało się być w żaden sposób zablokowane. Dziwne to co prawda, ale lepiej zaryzykować wejściem do środka niż śmiercią poprzez hipotermię. Wspinając się na jej szczyt po krętych schodach, w końcu docierasz do starej komnaty, która wyglądała na dobrze zadbaną. Łóżko było pościelone idealnie, nigdzie nie było nawet śladu kurzu. Co prawda szafa była otwarta i było w niej widać masę identycznych i nieco zniszczonych strojów łudząco przypominających ten, który nosi Święty Mikołaj. Nad sufitem lewitowała za to bardzo długa wstęga pergaminu z wypisanymi na niej imionami. Po dokładnym przypatrzeniu się widzisz jej tytuł. Była to “Lista Niegrzecznych”. Jednak bardziej twoją uwagę zwraca rama obrazu wisząca nad kominkiem. Widać w niej było pulchną kobietę w czerwonym stroju, która chyba piekła pierniki. W jej pobliżu latała masa elfów oraz biegało mnóstwo ubranych skrzatów. Całe tamto miejsce wyglądało jakby gwiazdka panowała tam zawsze. Jednak to wszystko wyglądało na zbyt realistyczne by było obrazem, a z drugiej strony nie było to też możliwe by było to okno. Uśmiechnięta kobieta zwróciła na Ciebie uwagę.
• Jeśli w tym roku byłeś grzeczny: Oczywistym było że kobieta którą widziałeś, to Pani Mikołajowa. Żona Świętego Mikołaja. Wydawała się być twoją obecnością w tamtym miejscu wyjątkowo zaskoczona. - Na Pierniczki nieupieczone… Myślałam że ten stary zgorzkniały kozioł nie przyjmuje żadnych gości w swoim warsztacie od wieków. - Ciężko było stwierdzić czy była tym faktem ucieszona czy też zmartwiona. Po chwili namysłu, szperania po szufladach i pytania o coś skrzatów, podeszła do szafki i wyjęła z niej złoty kluczyk. Podeszła do ramy obrazu od swojej strony, wetknęła go i przekręciła. Na twoich oczach, barwy w ramie stały się znacznie żywsze i zaczęły do ciebie dobiegać zapachy wypieków - Chodź szybko. Nawet jeśli znowu zaczął przyjmować gości, to wątpię żeby był zadowolony z tego że ktoś przebywa w jego gabinecie. - Przed tobą była prawdopodobnie niepowtarzalna okazja wybrania się na autentyczny biegun północny i uniknięcia irytacji przerośniętego kozła spowodowanej wtargnięciem mu do pokoju. Na decyzję nie było dużo czasu, ponieważ już z tą słyszałeś stukot kopyt o schody którymi dopiero co wchodziłeś. Mikołajowa i skrzaty pomagają Ci przejść przez portal, po czym staruszka zamyka go ponownie przekręcając klucz. Zaprasza Cię ochoczo do środka i podaje talerz wypieków wraz z kuflem cydru. Korzystając z okazji zaczęła opowiadać Ci o sobie, Mikołaju, życiu na biegunie i dbanie o białą magię świąt. Nawet o wspólną pracę jej męża z Krampusem Popytała również o ciebie. Po dłuższym czasie rozmowa ponownie zeszła na Krampusa. - …I z roku na rok staje się coraz bardziej smutny i zgorzkniały. Nie żebym mu się dziwiła. Na całym świecie kochają Mikołaja, a go nienawidzą przez prace jakie wykonują. - Mikołajowa bez wątpienia posmutniała kiedy o tym mówiła. - No i na dodatek musi się użerać z Erklingami i dziećmi najniegrzeczniejszymi z niegrzecznych. Gdyby nie to że przychodzi co jakiś czas porozmawiać albo coś wspólnie zjeść ze mną i Mikusiem, to już dawno do reszty by zwariował. - Mikołajowa nieustannie wałkowała ciasto mówiąc to, a elfy i skrzaty przynosiły Ci coraz więcej jedzenia. Nagle kobieta dostała oświecenia i poszła po coś do innego pomieszczenia. Miałeś więc czas by podziwiać piękne zorze polarne za oknem oraz pasące się w stajni renifery. No i wsłuchać się w chrapanie śpiącego piętro nad tobą Mikołaja. Kobieta wróciła do Ciebie trzymając w dłoniach nie mały obraz, który przedstawiał identycznie taki sam widok co portal przez który przeszedłeś na biegun. Na obydwu obecnie Krampus usiadł smutny na łóżku i zaczął czytać Baśnie Andersena. - Jeśli mógłbyś… Przyjąłbyś ten obraz? Prawda że z Krampusa jest wredny, stary, zrzędliwy i mało przyjemny typ, ale nawet on potrzebuje czasem z kimś porozmawiać. Poza tym jest dość oczytany więc tematów nie zabraknie na pewno. Poza tym… - Tu mikołajowa ściszyła głos i zerknęła w kierunku obrazu. - Może po nim nie widać i za nic nie będzie chciał się do tego przyznać, ale potrafi być miłym typem i się odwdzięczyć. Krampus w tym momencie kichnął przez co zarówno z obrazu który otrzymałeś oraz z tego na ścianie było słychać gardłowy głos Krampusa, który zaczął narzekać na pogodę. Po tej rozmowie spędzasz na biegunie jeszcze kilka wspaniałych chwil dopóki Mikołajowa się już z tobą nie pożegnała i podała Ci ciasteczko po którego zażyciu cały świat się rozmazuje, a ty budzisz się w swoim łóżku. Nie sam. Obok niego stoi obraz który Ci podarowano. A na nim widniał Krampus nerwowo poruszający brwią i stukający kopytkiem o podłogę. Chyba nie był zachwycony że Mikołajowa postanowiła pomóc mu budować relacje międzyludzkie. Otrzymujesz Obraz Krampusa. Poza tym że możesz z nim przeprowadzić konwersację jeśli akurat przebywa w swoim pokoju, a pod twoją nieobecność może wyjść z obrazu by zająć się domem. Zazwyczaj coś sprzątając bądź gotując. Kiedy zaś ktoś się do ciebie włamie mając przy tym niegodziwe intencje, Krampus wyjdzie z obrazu aby go przepędzić. Na swój sposób, co może się źle dla włamywacza skończyć. UWAGA: W okresie Bożego Narodzenia Krampus może wyjść z obrazu nawet kiedy jesteś w domu. Na przykład by dołączyć do kolacji wigilijnej.
• Jeśli w tym roku byłeś niegrzeczny: Zanim kobieta zdążyła powiedzieć cokolwiek, w pokoju zapanował mrok. Lista nad twoją głową zaczęła wydawać naprawdę niepokojące dźwięki przypominające szepty. A jedno z imion zaczęło świecić się na wyjątkowo jasny, czerwony kolor. Było to twoje imię. Usłyszałeś w oddali mrożący krew w żyłach ryk, a następnie uderzenia o dachówki które były coraz głośniejsze. Kobieta za obrazem wydawała się być zaniepokojona i zdecydowanie o ciebie zmartwiona. - Nie zdążę Cię stamtąd wyciągnąć. Szybko, musisz się schować.- Wskazała Ci szafę, która wydawała się być jedną z niewielu sensownych kryjówek. - Poszukaj w jego płaszczu czarnych patyczków. Złam jeden i pomyśl o bezpiecznym miejscu. - Poradziła kobieta zanim zamknąłeś drzwi szafy. Dorzuć K6. Nieparzysta liczba oznacza że Krampus natychmiast Cię wywęszył i wściekły uderzył Cię pięścią w twarz. Budzisz się pod swoim domem z ogromnym siniakiem na twarzy oraz trwającą miesiąc klątwą nieszczęścia. W każdym wątku rzuć tarotem. Jeśli wypadnie diabeł, a w danym wątku będziesz rzucać jakimikolwiek kostkami, rzuć nimi jeszcze raz i wybierz najgorsze dla ciebie wyniki. Wylosowanie karty gwiazd bądź popełnienie dobrego uczynku skraca czas trwania klątwy o jeden dzień. Poza tym lepiej znajdź kogoś kto wyleczy twojego siniaka po Krampusowej pięści. Parzysta oznacza że udało ci się zniknąć kiedy Krampus akurat otwierał szafę. Jeśli mieszkasz w domu, pojawiasz sie w nim. Ale musisz napisać jednopostówkę na 3k znaków bądź wątek, w którym bronisz swojego domostwa przed wdarciem się Krampusa do środka. O dziwo pomóc przyszedł do Ciebie elf z bieguna północnego dając Ci wskazówkę że najważniejsze jest utrzymanie ognia w kominku oraz unikanie wszelkich zabawek i figurek w środku. Jeśli mieszkasz w Hogwarcie, pojawiasz się zamiast tego w zakazanym lesie, a twoja jednopostówka/wątek będą musiały skupiać się na ucieczce w kierunku zamku. Po wejściu na błonie Krampus Ci odpuści, jednak przez miesiąc przebywając poza terenem zamku będziesz miał nieodparte wrażenie że ten na ciebie czycha.
2:
Ucieczka przed nadciągającym zimnem zagoniła cię do niewielkiej chatki w której pobliżu rosła pokaźna ilość młodych brzóz, których gałązki w wielu miejscach były poucinane. W środku znalazłeś cały skład tychże gałązek. Na ścianie na haczykach wisiały zawieszone narzędzia ogrodnicze.
• Jeśli w tym roku byłeś grzeczny: Tak pokaźna ilość rózg zapewne były zapasem na cały przyszłe święta. Ze względu na ich ogromną ilość w pomieszczeniu było naprawdę ciasno. Niechcący potrąciłeś jedną z gałązek, która popchnęła inną i w ten oto sposób powstała cała lawina która zasypała drzwi. Władca tego miejsca raczej nie będzie zadowolony z bałaganu jaki tu urządziłeś. Jednakże podczas sprzątania przez przypadek odkrywasz skitaną głęboko pomiędzy gałązkami rodzinkę mysz. Wiadomo że te nie robią zapasów na zimę, a pchnięta magią świąt intuicja podpowiada Ci że tym myszkom potrzebne jest jedzenie. Jeśli trochę pogrzebiesz w kanciapce udaje Ci się znaleźć szczelnie zapakowane nasiona dyni, które możesz podać myszom. Te - ku twojemu zdziwieniu - dziękują Ci ludzkim głosem i pomagają sprzątnąć rozsypane rózgi. Kiedy skończyłeś, mogłeś stwierdzić całe to miejsce wygląda lepiej niż wczeniej. Jednej z zaczarowanych rózg widocznie podobało się to zajście, ponieważ podleciała do ciebie i zaczęła się przytulać. Po paru chwilach usłyszałeś ciężki stukot kopyt na zewnątrz i otworzenie drzwi. Krampus wszedł do środka i rozejrzał się po całym składziku. Na końcu popatrzył na ciebie i rózgę. Westchnął Ciężko i pstryknął palcami. Świat jaki widziałeś zawirował i utonął w ciemności. Obudziłeś się w swoim łóżku, a pod choinką czekała na Ciebie zaczarowana rózga wesoło skacząc na boki kiedy tylko Cię dostrzegła. Otrzymujesz Bohaterską Rózgę. Daje Ci ona +1 do zielarstwa. Poza tym kiedy tylko wykryje że ktoś ma zamiar zrobić Ci coś niegodziwego, leci do tej osoby i bezlitośnie zaczyna okładać ją po tyłku i plecach tak długo, dopóki jej nie odwołasz albo nie wytrzepie z tej osoby wszystkich złych myśli. Oczywiście można ją zatrzymać zaklęciem, ale nadal będzie próbowała kogoś sprać.
• Jeśli w tym roku byłeś niegrzeczny: Pewnie obiło Ci się o uszy że niegrzeczne dzieci dostają pod choinkę od Mikołaja rózgę, prawda? Cóż, to nie do końca prawda. Rózgami i węglem to właśnie Krampus obdarowywał dzieci. Z czego na młodych czarodziei, czekały te zaklęte by biły ich same. Nic dziwnego więc gdy niemalże połowa z leżących w składziku gałązek poderwało się wściekle i rzuciło na ciebie bezlitośnie okładając. Co gorsza nie działały na nie żadne zaklęcia, a przez magiczne tarcze przechodziły jak nóż przez masło które leżało na słońcu. Co całej serii przyjętych ciosów wypadasz przez drzwi prosto w śniegową zaspę. Jednak w żadnym wypadku nie jest to koniec atrakcji. Wszystkie drzewa w twoim pobliżu ożyły i zaczęły dosłownie okładać cię korzeniami i gałęziami, zginając się przy tym okropnie. Aż w końcu jedno z największych drzew pochwyciło Cię za kostkę i zaczęło rzucać tobą we wszystkie strony uderzając o ziemię, budynek, a nawet inne drzewa. Podczas tej nieprzyjemnej zabawy z roślinkami, do twoich uszu dobiega rechot. Zgraja Erklingów siedziała na jednym z dachów i wytykała Cię palcami. Na sam koniec drzewo zrobiło Ci istną karuzelę kręcąc tobą wokół własnej osi tak szybko i tak mocno jak tylko potrafiło. Na sam koniec wypuszcza Cię, a ty lecisz daleko w kierunku księżyca. Oczywiście podczas tego wlatujesz w burzę śnieżną, a chwilę później budzisz się we własnym łóżku. Poza tym że jesteś cały poobijany - chociaż w mniejszym stopniu niż mogłoby się wydawać - spadła na ciebie klątwa która będzie trwać przez najbliższe 2 miesiące. W każdym wątku rzuć tarotem. Karta Diabła sprawia że wszystkie rośliny w twoim otoczeniu do jakiegoś stopnia ożywają i celowo uprzykrzają Ci życie. Na przykład dając z gałęzi w twarz bądź podstawiając korzeń. Bijąca wierzba za to będzie próbowała zabić Cię bardziej zaciekle niż zazwyczaj. Wylosowanie karty gwiazdy bądź popełnienie dobrego uczynku skracają czas trwania klątwy o jeden dzień.
3:
Za cel obrałeś sobie niewielką chatkę sąjącą pomiędzy największym z budynków oraz stojącą na uboczu drewnianą budką. Drzwi do niej były otwarte, a w środku mogłeś zastać szereg piętrowych łóżek. Każde z nich wyglądało na ostatnio używane na co mógł wskazywać czarny bród na pościeli. Szczerze mówiąc wyglądało to jakby ktoś wcześniej używał jej do noszenia węgla. Podłogi za to jak i okna wydawały się być wyjątkowo dopieszczone. Zupełnie jakby ostatnie kilka dni ktoś nieustannie je czyścił. Poza łóżkami w oczy mogła Ci się rzucić biblioteczka na której niestety stało tylko kilka książek, które wyglądały jakby liczyły sobie co najmniej dwieście bądź trzysta lat.
• Jeśli w tym roku byłeś grzeczny: Jedna z książek samoistnie wysuwa się z półki upadając na podłogę otwierając się w wyniku uderzenia. Słowa zapisane czarnym atramentem zaczęły świecić się na złoto jedynie nęcąc Cię do podejścia bliżej i podniesienia jej. Kiedy tylko się zbliżasz, słowa zaczynają uchodzić z księgi rozpływając się w powietrzu, zmieniając jednocześnie scenerię otoczenia wokół ciebie. Strony przewracały się same z niesamowitą prędkością. W końcu kiedy i książka się rozpłynęła, dostrzegłeś że nie jesteś już w chatce która przypomina obozowy domek. Stoisz na środku miasta, którym przechadza się masa ludzi. Śnieg padał obficie, a towarzyszyły mu lodowate powiewy wiatru. Przechodnie jednak zdają się nie zwracać na ciebie większej uwagi. Nawet pomimo tego że twój ubiór mógłby zostać uznany za dziwaczny. Ruszając przed siebie możesz dostrzec mężczyznę w grubym płaszczu czytającego gazetę. Może i była ona niemagiczna i zapisana językiem duńskim, ale na szczęście odczytanie daty nie stanowiło dla ciebie żadnego problemu. Według pisma… Jest rok 1845. Nawet jeśli jesteś w szoku, jedna rzecz przykuwa twoją uwagę wyjątkowo mocno. W kącie pomiędzy dwoma domami siedziała dziewczynka z pudełkiem zapałek w rękach, ubrana w koszulę nocną i do tego na bosaka. Siedziała i w dłoni trzymała prawdopodobnie jedną z ostatnich zapałek którą próbowała ogrzać siebie i swoje zmarznięte nogi. Kiedy tylko się do niej zbliżasz, dziewczynka wstaje trzęsąc się z łzami w oczach. -Przepraszam. Nie mam już żadnych zapałek, które mogłabym Ci sprzedać - O ironio była jedyną osobą która zwróciła na Ciebie uwagę w tym miejscu - Poza tą… - Powiedziała wręczając Ci pudełeczko z jedną zapałką. Mimo wszystko posłała Ci ciepły uśmiech, a kiedy zapałka która trzymała w dłoni wypaliła się do końca, odwróciła się nagle.-Babciu? To ja! Idę do Ciebie - Ty jednak na chwilę obecną nie widziałeś nikogo. Dziewczynka z zapałkami zrobiła zaledwie kilka kroków, po których padła bez życia na śnieg, a jej ciało zaczęło znikać migając na złoto. Dopiero kiedy całkowicie wyparowała, w jednej z chmur dostrzegłeś wizję… Dziewczynka razem z Babcią idzie za rękę w kierunku nieba. Twoją uwagę od tego pięknego obrazu odwraca jednak przybycie dwóch gości. Z czego jeden z nich na pewno jest tym niespodziewanym. W jednej chwili widzisz sanie z reniferami lądujące na jednym w dachów. W drugiej słyszysz silne uderzenia, a kiedy spoglądasz w ich kierunku dostrzegasz Krampusa skaczącego po dachach. W końcu wskakuje przez okno do jednego z domów. Słyszysz krótki krzyk mężczyzny. Dosłownie chwilę później z mieszkania wypada szklana kula. Widać w niej było bosego mężczyznę po kolana w śniegu, który próbował nieskutecznie sprzedać zapałki. Świat wokół ciebie się rozmył. Budzisz się w swoim łóżku, jednak czujesz że pod poduszką Ci coś zalega. Widzisz pod nią Tom Baśni Andersena oraz pudełko z jedną zapałką. Otrzymujesz Ostatnią Zapałkę. Ta nigdy się nie wypala, więc możesz ją zapalać i gasić tyle razy ile masz ochotę. Ponadto kiedy płonie, wszyscy w twojej okolicy rozgrzewają się, zimno przestaje im dolegać, a pobliskie zaklęcia uzdrawiające są nieco silniejsze.
• Jeśli w tym roku byłeś niegrzeczny: Jedna z książek samoistnie wysuwa się z półki upadając na podłogę otwierając się w wyniku uderzenia. Nagle zaczyna się z niej wydobywać istna wichura lodowatego wiatru, lodu i śniegu. Otoczył cię istny wir w którym utonął cały pokój. W całym tym zamieszaniu coś wleciało Ci do oka i zaczęło straszliwie uwierać. Kiedy wszystko się uspokoiło, z łatwością mogłeś stwierdzić że nie jesteś już w drewnianym domku, a u progu lodowego pałacu. Nawet jeśli był cudowny, ciężko Ci było cieszyć się jego widokiem. Dosłownie czujesz jakby wszystko co przedtem wydawało Ci się piękne, teraz było smutne i pozbawione kolorów. Wrota zamku otworzyły się, a twoje nogi same z siebie ruszyły w jego głębię. Kiedy tylko dotarłeś do sali tronowej ujrzałeś je… Ramę lustra i tysiące rozsypanych na podłodze kawałków, Królową Śniegu oraz niedźwiedzia polarnego. Nieważne co sobie myślałeś… Królowa nakazała Ci odbudować lustro. Czułeś że musisz spełnić tę prośbę, nieważne jakim kosztem. Biały Miś miał za to Cię pilnować. Wydawało się że minęło wiele dni, ale lustro udało Ci się niemal całkowicie odbudować. Brakowało tylko jednego kawałka po którym nie było nawet śladu. Twoja ekscytacja momentalnie zmieniła się w złość i frustrację. Nie ważne jak długo szukasz, nie jesteś w stanie znaleźć brakującego fragmentu. Dopiero po spojrzeniu w swoje odbicie dostrzegasz coś w twoim oku. Był to zaginiony kawałek lustra. Kiedy jednak naprawiłeś lustro. Te wybuchło pozbawiając Cię przytomności. Budzisz się w swoim łóżku, jednak spada na ciebie klątwa trwająca cztery miesiące. Kiedy spoglądasz w lustro rzuć tarotem. Gdy wypada karta Cesarzowej bądź Diabła, pęka ono na wiele fragmentów a cała okolica wydaje Ci się pozbawiona piękna i kolorów póki go nie naprawisz. Każda wylosowana karta gwiazdy bądź popełniony przez ciebie dobry uczynek, skracają czas trwania klątwy o jeden dzień.
4:
Drewniana, stara i niewielka budka stojąca nieco oddalona od reszty budowli z jakiś powodów wydała Ci się rozsądnym schronieniem przed bezlitosnym mrozem i coraz bardziej narastającego uczucia bycia obserwowanym. W końcu książki nie należy oceniać po okładce i mieć nadzieję że nie jest to wychodek z którego nagle wyskoczy bogin. Po otworzeniu drzwi jasne stało się że musisz zaklęciem rozświetlić to miejsce, ponieważ w środku próżno było szukać jakiegokolwiek światła. Dopiero po rzuceniu Lumosa możesz dostrzec wielki i zdecydowanie głęboki tunel prowadzący gdzieś daleko pod ziemię. Były też tory i wózek po brzegi wypełniony węglem. Na ścianach zawieszone były kilofy, a na podłodze pod nimi znajdowały się wielkie żeliwne kule z przyczepionymi do nich kajdan na łańcuchach. Kasków i lamp jednak próżno było szukać. Nie mogłeś jednak dłużej się rozglądać. Śnieżyca dotarła do drzwi budki. Żeby się ratować, musisz ruszyć w głąb kopalni.
• Jeśli w tym roku byłeś grzeczny: Im głębiej wchodzisz w kopalnię, tym cieplejsza staje się temperatura otaczającego Cię powietrza. Może pomysł żeby tu wbiec nie był aż tak tragiczny? Schodząc coraz głębiej, do twoich uszu dobiegają liczne dźwięki uderzeń o skały, dziecięce szlochy oraz gniewne i przerażające porawkiwania. W końcu natrafiasz na widok tak okropny, że wiele osób załamałoby się po jego ujrzeniu. Dostrzegasz dzieci zakute w kajdany i z kulami u nóg. Zmarznięte i zasmarkane uderzały kilofami wydobywając węgiel, który następnie ładowały do wózka. Pilnował je siedząca na stołków ekipa Erklingów, które robiły prawdopodobnie za brygadzistów w kopalni. Warczały i naśmiewały się z nieszczęsnych dzieciaków okazjonalnie plując w nie z rurki ślinowej. Jeden z chłopców widząc twoją różdżkę i w zależności od twojej płci, wykrzyknął przerażony “Wiedźma” bądź “Czarownik” upadając przy tym na pupę. Po reakcji łatwo było się domyślić że to mały mugol. Jeden z Erklingów zaciekawiony twoim pojawieniem się podszedł bliżej i zaczął machać przy tobie urządzeniem podobnym do kompasu. Jego tarcza zaświeciła się na zielono, a on… Był w szoku i zdecydowanie nigdy wcześniej nie widział takiego wyniku na oczy. Zapytał innych ze swojego gatunku. Zaczęli rozmowę w niezrozumiałym języku, która chwilę później przerodziła się w bójkę między nimi na pięści i rurki. W jej wyniku jeden z nich rzucił ciebie tym dziwnym kompasem. Dzięki tobie dzieci miały chwilę przerwy. Bitwa Erklingów jednak nie trwała za długo. Kiedy tylko za twoimi plecami rozległ się odgłos kopyt, zarówno dzieci jak i stwory skuliły się ze strachu. Krampus przybył i trzymał w ręku zegarek kieszonkowy, który im sprezentował. Właśnie wybiła północ, a kajdany, bród i rany dzieci dosłownie rozpłynęły się w powietrzu. - Wasza kara dobiegła końca. Zaraz się obudzicie i będziecie pamiętali to jako koszmar. Nieserdecznie zapraszam za rok. - Jego głos był potężny, gardłowy i niski. A wiecznie wściekłe spojrzenie nie dodawało mu uroku. Po jego słowach dzieci również rozmyły się w powietrzu, a Erklingi dały dyla w kierunku wyjścia. Spojrzenie przeniósł na ciebie i na kompas którym oberwałeś. -Czaromiot… Podniósł leżący na ziemi przedmiot i dosłownie wcisnął w ręce. -Zrób mi przysługę i przypilnuj znajomków żeby nie dokładali mi pracy. - Ciężko było stwierdzić czy był to rozkaz czy może prośba. Dał Ci pstryczka w czoło, co sprawiło że natychmiast przebudziłeś się w swoim łóżku trzymając kompas w dłoni. Otrzymałeś Kompas Moralności. Jeżeli przyłożysz go do kogoś, strzałka na kompasie wskaże czy był on w ostatnim czasie grzeczny czy niegrzeczny. Kiedy ktoś był grzeczny, igła kompasu wskazuje podobiznę Mikołaja i świeci się na zielono. Przy niegrzecznych strzałka pokazuje podobiznę krampusa i świeci piekielnie czerwonym kolorem.
• Jeśli w tym roku byłeś niegrzeczny:[/b] To nie śnieżyca powinna być twoim zmartwieniem, ponieważ zdecydowanie byłaby ona przyjemniejsza niż groza czyhająca głęboko w kopalni. Magia zaczyna szwankować, koniec różdżki mrugać niczym stara żarówka. Poczułeś mokrą, lodowatą dłoń na swojej, a przy twoim uchu rozległ się cichy, zachrypiały szept płaczącej dziewczynki. “Uciekaj… Ratuj się!”. Jednak kiedy odwróciłeś się by na nią spojrzeć, nikogo tam nie było. W końcu wyczarowane przez ciebie światło gaśnie nagle niczym zdmuchnięta świeczka. Pochłonęła Cię ciemność, jednak nie na długo. Z głębi kopalni rozległ się ryk tak głośny, że nieomal pozbawił Cię słuchu, tak przerażający że każda komórka twojego ciała zamarzła ze strachu. Dalsza część szybu wybuchła płomieniem ukazując w jego świetle przerażającą sylwetkę Krampusa. Od jego ryku trzęsła się cała kopalnia, która zaczynała się sypać. Nawet jeśli zebrało Ci się na ucieczkę z powrotem na górę, z każdym krokiem wydawało Ci się że tylko przybliżasz się w kierunku kozła, pomimo że ten się nie porusza. W końcu swoją wielką łapą łapie Cię za gardło i bezlitośnie rzuca w płomienną czeluść. Oczywiście zaraz po tym jak spojrzał Ci głęboko w oczy. Świat się rozmywa i budzisz się nagle w swoim łóżku nadal czując się jakby twoje ciało smażyło się w ogniu. Po paru minutach to uczucie przechodzi, jednak spada na Ciebie klątwa trwająca trzy miesiące. Kiedy znajdziesz się w bardzo ciemnym miejscu rzuć kartą tarota. Diabeł oznacza że ryk Krampusa rozbrzmiewa w twojej okolicy ponownie i słyszą go również towarzyszące Ci osoby. Jednak uczucie płonięcia żywcem od środka spotyka tylko Ciebie. Szczęśliwie, trwa to jedynie niecałą minutę. Wylosowanie karty Gwiazdy oraz dobre uczynki skracają czas działania klątwy o jeden dzień.
5:
Miejsce do którego wszedłeś zdecydowanie przypomina coś na kształt staroświeckiej fabryki… zabawek i słodyczy? Wyglądała na naprawdę starą, ale nie na zaniedbaną - pomijając oczywiście dziury w dachu i ścianach które obecnie pozwalały światłu dostać się do środka. Gdzie nie gdzie na liniach montażowych leżały zniszczone, mugolskie zabawki, a zaraz obok nich dwa kartony podpisane “Zepsute” i “Naprawione”. Po drugiej stronie stał ogromny piec i stoły obsypane mąką. Na niektórych z nich leżały śladowe resztki wyrobionego ciasta. Niepokojące za to mogły się wydawać leżące gdzie nie gdzie obroże przykute łańcuchem do podłogi lub ściany. Na szczęście pomimo tego że ten budynek nie był w szczytowej formie, to było w nim cieplej niż na zewnątrz. Pewnie przez zaklęcia izolujące.
• Jeśli w tym roku byłeś grzeczny: Kiedy ruszyłeś w głąb pomieszczenia, ogień w kinkietach rozpalił się samoistnie, a samo miejsce wyglądało zdecydowanie mniej upiornie. Światło płomieni padające na ściany odkryło ich świąteczne - chociaż niestety wyblakłe już - barwy. Spoglądając na zniszczone zabawki, biała magia świąt - a przynajmniej ta która dzięki tobie była w tym okropnym miejscu obecna - zachęciła Cię byś ruszył w ich kierunku i naprawił kilka zniszczonych zabawek. Przy linii montażowej leżało wiele różnorakich narzędzi przeznaczonych do naprawiania. W tym również klej… Taki z brokatem. Zapewne były one przeznaczone dla porwanych przez Krampusa pracowników nie magicznego pochodzenia. Tobie jednak wystarczy jedno proste zaklęcie, prawda? Kiedy się na to decydujesz, a zabawki zostają zreperowane… Te ożywają i radośnie maszerują w kierunku pudła na naprawione zabawki. Będąca na końcu wesołego szeregu, szmaciana lalka wyglądająca jak Cowboy wzięła marker i zaadresowała paczkę do znajdującego się w Londynie sierocińca. Twój czyn nie pozostał jednak bez nagrody. Przez dziurę od sufitu, na skrzydełkach przylatuje do ciebie gwizdek, który aż się prosi żebyś w niego dmuchnął. Kiedy to robisz, nagle światło gaśnie. Zasnąłeś. Kiedy otwierasz oczy, jesteś w swoim łóżku, a w buzi… Trzymasz ten sam gwizdek. Otrzymujesz Żywy Gwizdek dający Ci +1 punkt do DA. Raz na wątek możesz na nim zagwizdać, by na dwa posty dać życie w pobliskie niewielkie przedmioty i móc im wydać dowolny rozkaz, który postarają się wypełnić. A jeśli będzie nim atak na niegodziwą osobę… To lepiej wezwij uzdrowicieli dla tego kogoś już teraz, ponieważ przedmioty wpadną w amok.
• Jeśli w tym roku byłeś niegrzeczny: To wejście do tego budynku zdecydowanie było błędem, chociaż początkowo nic tego nie zdradzało. Dopiero kiedy ruszyłeś nieco w głąb tego dziwnego miejsca, ogromny piec odpalił się sam z siebie wypluwając po chwili całe blachy pierniczkowych ludzików. Nie byłoby to w żadnym stopniu przerażające gdyby nie fakt, że wszystkie posiadały nienaturalnie wściekły wyraz twarzy, miały masę ostrych zębów, a z ich oczu wydobywał się czerwony płomień. Za swoimi plecami za to rozległ się głośny trzask. To zabawki ożyły i wylazły z jednego z kartonów z podpisem “Zniszczone”. Dopiero teraz kiedy płomień pieca oświetlał pomieszczenie mogłeś dostrzec ich prawdziwy wygląd. Nie licząc tego że zgodnie z nazwą kartonu były zniszczone, okazały się być równie potwornie zniekształcone co piernikowe ludziki, które ku twojemu zdziwieniu… zniknęły z blachy. Nie musisz się martwić, nie uciekły. Wręcz przeciwnie. Przyszły po Ciebie. W różnych miejscach na ciele zaczynasz odczuwać przeszywający ból, kiedy złe pierniczki wbijając zęby w twoje ciało szarpią mięso. Tak, wlazły pod twoje ubrania przez nogawki. Zabawki również dołączyły do zabawy okładając Cię porządnie. Twoje męki na szczęście nie trwały długo. Kiedy tylko drzwi z hukiem wyleciały z zawiasów, a w progu stanęła gigantyczna sylwetka Krampusa wszystkie zabawki i ciasteczka wróciły do normy, a po ich upiornej deformacji nie było nawet śladu. Poważnie poraniony również padłeś na ziemię i mogłeś tylko obserwować jak rogacz zbliża się do ciebie, stukając kopytami o kamienną posadzkę. Tracisz przytomność. Budzisz się następnego ranka na Oddziale w Świętym Mungu cały w bandażach. Według uzdrowicieli po prostu pojawiłeś się w jednym z łóżek. Zostajesz wypisany dopiero wieczorem, ale spada na Ciebie klątwa. Przez dwa miesiące zawsze kiedy zostajesz sam, wszelkie figurki i zabawki w twojej okolicy zaczynają wyglądać naprawdę przerażająco i śledzą każdy twój ruch. Jeśli zrobisz wtedy coś niegodziwego, rzucą się na ciebie. Każdy dobry uczynek jaki zrobisz, skraca czas działania klątwy o jeden dzień.
6:
Zdecydowałeś się schronić w największej z budowli, która wyglądała na domostwo. Po otworzeniu drzwi w twoją twarz uderza przynosząca ulgę fala ciepła. W środku unosi się zapach ciastek korzennych wręcz zachęcających by wejść do środka. Kiedy to robisz pierwszą rzeczą która rzuca Ci się w oczy, jest rozpalony kominek i stojąca przed nim kanapa. Dopiero parę sekund później dostrzegasz liczne półki na których były porozstawiane śnieżne kule, a każda z nich miała na sobie wyryte imię i przedstawiała inną scenę. Między innymi w jednej możesz dostrzec wysportowanego mugolskiego chłopca, który jest wystawiony na pośmiewisko przez innego, dużo wątlejszego i wyglądającego na kujona. W tej stojącej obok, banda szczeniąt pakuje mężczyznę do worka i wrzuca do rzeki…
• Jeśli w tym roku byłeś grzeczny: Oglądając kule śnieżne i przedstawione w nich scenerie, do twoich uszu dobiega skrzypienie drzwi, a zaraz po nich stukot kopyt i szelest łańcuchów. Masz zaszczyt stanąć twarzą w twarz z panem tego miejsca, Krampusem. Potężnym oraz wysokim na dwa i pół metra. Z rogatą, demoniczną, przypominającą kozę głową, cielskiem futrem porośniętym i ostrymi pazurami długimi na dwa cale. Odzianym w zniszczony strój Świętego Mikołaja. Na plecach nosił wór obwiązany grubymi łańcuchami, które opadały na ziemię. Jednak ten nie zrobił w twoim kierunku żadnych gwałtownych ruchów. Wściekłym wzrokiem łypnął tylko na kanapę zapraszając Cię do zajęcia miejsca, po czym oddalił się do innego pomieszczenia, by po chwili przynieść Ci koc, talerz pierników i ciepłe mleko które Ci wręczył. Zaraz po tym sam z hukiem padł na pusty fotel, sięgnął po książkę i zaczął czytać. Kiedy skończyłeś jeść, pić i zdążyłeś się ogrzać, podszedł do ciebie i wręczył w twoje dłonie żeliwny dzwonek wielkości piłki tenisowej. Na górej jego części wyryto na nim inskrypcję "Gruss Vom Krampus", na dolnej zaś dało się dostrzec runy Wunjo. Po jego dotknięciu budzisz się we własnym łóżku, jednak masz pod choinką dodatkowy prezent. Ten sam dzwonek. Otrzymujesz Dzwonek Krampusa. Osłabia on siłę czarnej magii w twoim pobliżu oraz wywołuje u pobliskich niektórych czarnomagicznych stworzeń, złych osób i tych ukaranych ostatnio przez Krampusa silny niepokój. Erklingi za to śmiertelnie się go boją. Jednak kiedy go nosisz masz wrażenie że ktoś Cię obserwuje, a osobom w twojej okolicy zdarzy się usłyszeć niosący się echem z oddali szelest łańcucha. Zwłaszcza w święta.
• Jeśli w tym roku byłeś niegrzeczny: Drzwi za tobą otwierają się z hukiem, ogień w kominku gaśnie kiedy do środka wdziera się śnieżyca. Zapach który unosił się w powietrzu zniknął, a przyjemne ciepło zmieniło się w niemożliwe do wytrzymania zimno. Nawet nie wiesz kiedy za twoimi plecami pojawił się pan tego miejsca. Jego łańcuchy owinęły się wokół ciebie niczym węże dusząc cię. Przerażające, żarzące się ślepia Krampusa zapamiętasz zapewne do końca życia. Żadna magia której próbowałeś do obronienia się wydawała się nie działać, przez co ostatecznie straciłeś przytomność. Po "przebudzeniu się", znalazłeś się w koszmarze, w którym musisz przechodzić przez to samo co przechodziła osoba, której wyrządziłeś najwięcej złego. Po dwudziestu czterech godzinach budzisz się we własnym łóżku z bolesnymi śladami po łańcuchach na ciele oraz klątwą utrzymującą się 6 miesięcy. Na czas jej trwania ślady po łańcuchach nie znikają, a w każdym wątku musisz rzucić kartą tarota. Wylosowanie karty Diabła sprawia, że jeśli spróbujesz w danym wątku popełnić coś niegodziwego, ślady po łańcuchach na twoim ciele ożyją i zaczną Cię dusić aż do utraty przytomności. Każdy dobry uczynek jaki popełnisz bądź wylosowanie tarota gwiazdy skraca czas działania klątwy o jeden dzień.
Do tej lokacji można wejść jedynie raz na Boże Narodzenie. Jeśli wylosujesz kostkę którą już rozegrałeś w przeszłości, przerzuć ją.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Umówili się na piwo. Ewentualnie pięć albo dziesięć, jeśli zacznie im się nudzić, bo nigdy nie było wiadomo, co dokładnie przyjdzie im do głowy. Nie należeli do najspokojniejszych duchów, a ponieważ nie mieli okazji gadać od dłuższego czasu, to Max zdecydowanie miał chęć się z Marlą zobaczyć i pogadać, o bzdurach i głupotach, albo wysłuchać jej, jeśli tego potrzebowała. Podobne rzeczy zawsze nieźle mu wychodziły, a jak już był wstawiony, to poważne rozmowy w ogóle wychodziły mu wręcz bajecznie, był wtedy nie tylko bardzo wylewny, ale również był w stanie wysłuchać naprawdę wszystkiego, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że niektóre rzeczy nie były dobre, że kryło się w nich coś, co najmniej pochrzanionego. Tak czy inaczej, poszli się z Marlą napić, żeby w ten sposób spędzić czas i może przyjemnie sobie pogawędzić, dzieląc się przy okazji najróżniejszymi plotkami i pierdołami, jakie mogły wpaść im do głowy. - Myślisz, że znajdziemy jakieś krasnoludki? – zapytał, przypominając sobie, że zmierzali właśnie w tę stronę, gdzie teoretycznie znajdowała się ta cała wioska, nie przejmując się za bardzo tym, co mogło się tam wydarzyć. Był przyzwyczajony do tego, że często wpadało się na różne rzeczy, których się nie chciało, że pakowało się w kłopoty i potem trzeba było sobie z tym jakoś poradzić. Jak z tą zasraną książką w Avalonie, która go zjadła i wypluła prosto na bagna, prosto na kelpie, które oczywiście zamierzało zrobić sobie z niego śniadanie, ale jakimś cudem udało mu się od niej nawiać. Dlatego też był gotów do tego, żeby całe stado durnych krasnoludków wyniosło go gdzieś i postanowiło złożyć w ofierze. - Założę się, że tak naprawdę są w cholerę krwiożercze i lubią żłopać piwo – dodał z namysłem, mając świadomość tego, że opowiadał potworne bzdury, ale ostatnie, czym by się przejmował, to to, czy aby na pewno brzmi dostatecznie poważnie. Nie był człowiekiem, który przejmowałby się takimi rzeczami, bo właściwie całe jego życie było jedną wielką farsą, a jeśli tylko chociaż na chwilę stawało się poważniejsze, wolał od tego uciekać. Nie chciał nieustannie przejmować się problemami, nie chciał nieustannie wahać się nad tym, co mógł i co robił, więc wolał po prostu szaleć, wolał zapominać o tym, że siedział sobie w bagnie, a to pozwalało mu właśnie na takie bzdury, jak to, co robili właśnie z Marlą.
Tego, co się miało stać, Ariadne w życiu by się nie spodziewała. Tuż przed wyjazdem na Alaskę, zapragnęła odwiedzić jeszcze Hogsmeade. Dziewczynę doszły słuchy, że można tam odnaleźć całą masę świątecznych atrakcji, a trzeba przyznać, że to rozbudziło jej ciekawość. Bardzo chciała zaczerpnąć trochę tego nastroju oraz klimatu. Trzeba przyznać, że chociaż mieszkała w Wielkiej Brytanii dopiero pół roku to zdążyła już zżyć się z tym miejscem, a zwłaszcza Doliną Godryka. Ale spacer późnym wieczorem po Hogsmeade okazał się bardzo... niespokojny. Ariadne upadła boleśnie na swoje kolana, kiedy gwałtownie popchnął ją wiatr. Rozpętała się śnieżyca, a przecież przed paroma chwilami nic nie zapowiadało takiej brutalnej zmiany pogody. Ale może to normalne w Anglii? Wickens nie zamierzała sprawdzać swoich umiejętności przetrwania na mrozie i wśród szalejącego wichru, więc wzięła nogi za pas. Pomagała sobie w ucieczce używaniem teleportacji, rączo przeskakując z miejsca na miejsce, ale burza śnieżna zdawała się podążam tropem dziewczyny, depcząc jej po piętach. Nagle wszystko spowiła mgła, uniemożliwiając teleportację, bo jasnowłosa kompletnie nie wiedziała już gdzie jest Hogsmeade, gdzie jest las, gdzie jest cokolwiek. Przerażona rzuciła się w stronę światełek, gdy tylko jakieś dostrzegła. Niebawem stanęła pośród dziwnych budynków, które przypominały odrobinę wioskę czarodziejów, ale zdeformowaną. Spaczoną. Przyjrzała się tabliczce, ale nie potrafiła posługiwać się ani angielskim, ani niemieckim, więc jej to nie pocieszyło. - Boże, co tu się dzieje - wymamrotała, trzęsąc się z zimna i strachu. Niepewnie podreptała naprzód, licząc, że odnajdzie pomoc. Ariadne dostrzegła uchylone wielkie wrota do dużego budynku. Słysząc tuż za sobą wyjącą śnieżycę, ukryła się w środku z ulgą. Tutaj może przetrwa jakimś cudem tę anomalię. Rozejrzała się po pomieszczeniu, od razu rozpoznając w nim fabrykę. Opuszczoną. Z lekkim zaciekawieniem przeszła się obok linii produkcyjnych, rozglądając dookoła. Obroże przy ścianach niemalże doprowadziły Wickens do krzyku. Co to za miejsce? Uciekłaby stamtąd natychmiast, gdyby nie łomocząca o ściany zawierucha. Dopiero gdy w kinkietach buchnął ciepły płomień, cały budynek przestał aż tak wytrącać Ariadne z równowagi. Odetchnęła nieco spokojniej, trzymając się jak najbliżej światła. Zachęcona dziwnym impulsem podeszła do porozrzucanych zabawek. Spora część była mocno zniszczona, ale Ariadne nie potrafiłaby posługiwać się różnymi narzędziami walającymi się tu i ówdzie. Ale za to... posiadała różdżkę. Rzuciła proste Reparo na popsute roboty, rozerwane misie i lalki bez kończyn. Podskoczyła w szoku, gdy zabawki odżyły i zaczęły maszerować niczym w Toy Story. Rozszerzonymi oczami obserwowała ich korowód pakujący się do pudła, odczytując adres sierocińca. To... chyba dobrze? Nie zrobiła nic złego, prawda? Jakby tego było mało to przez sufit wleciał nagle gwizdek ze skrzydełkami. Znowu poczuła dziwaczny przymus zrobienia czegoś, więc dmuchnęła w niego, a światło zgasło. Nie zdążyła się tym przerazić. Ariadne ogarnął sen, a budząc się w łóżku w rezydencji, odkryła, że w ustach cały czas trzyma ten magiczny gwizdek. Do czego on właściwie służył? Może kiedyś się dowie.
/zt
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Piwo z Maxem było zdecydowanie tym, czego aktualnie potrzebowała. Nadmiar obowiązków przed świętami, durne choroby czy wciąż regenerujące się po złamaniu serce skutecznie odganiały jej myśli od nadchodzącego bożonarodzeniowego czasu – a przecież całą sobą chciała chłonąć tę niezwykłą atmosferę i cieszyć się tym niepowtarzalnym klimatem. Dlatego beztrosko odrzuciła cały stos prac domowych na bok, bardzo odpowiedzialnie olała inne obowiązki, zadbała, aby pod jej nieobecność psidwak miał opiekę i dziarsko ruszyła na spotkanie z ziomkiem. – ELO – przywitała się z nim radośnie, z marszu jeszcze dając mu na powitanie buziaka w policzek. – Choćbym zaczęła już chodzić na czworaka to nie przestawaj podawać mi piwa – poinformowała na wstępie o swoim bardzo eleganckim planie uchlania się jak prosię i szturchnęła go lekko w ramię. – Mam nadzieję, że też będziesz mi wiernie towarzyszył w tym upodleniu? – zachichotała, wesoło mknąc w stronę wioski. Na jego pytanie uniosła brew, zastanawiając się jeszcze trzy razy nad nazwą ich destynacji. – No słuchaj, jeśli nazwali coś wioską krasnoludków to nie wyobrażam sobie spotkać tam cokolwiek innego. Pytanie tylko co to za krasnale. Ale jeśli lubią żłopać piwo to na pewno się z nimi dogadamy – wyszczerzyła się szeroko i przeskoczyła nad zaspą śniegu. – A krwiożerczych bestii po zeszłym roku mam już dosyć – westchnęła, mając na myśli ostatnie wydarzenia i wyprawy Jonesa, w których oczywiście ochoczo, jak na bezmyślną Gryfonkę przystało, brała udział. – To co, najpierw się trochę przejdziemy, a potem wydamy ostatnie galeony w jakiejś spelunie? – spytała. – Do czego to w ogóle doszło, że człowiek musi specjalnie wygospodarować trochę czasu na kulturalne picie z przyjacielem? Jeśli tak wygląda dorosłość to ja podziękuję – stwierdziła butnie i żeby faktycznie wprowadzić nieco beztroski, złapała w ręce trochę śniegu, uformowała z niego kulkę i cisnęła ją prosto w twarz Maxa, zaśmiewając się w najlepsze.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Trudno powiedzieć, czy Max był dobrym towarzyszem na złamane serce, bo sam się z tym również borykał, aczkolwiek na nieco innym poziomie, niż Marla. Tak czy inaczej, wiernie słuchał tego, gdy ktoś chciał mu coś opowiedzieć, gdy chciał o coś zapytać, czy po prostu, gdy chciał z siebie wyrzygać cały żal, gniew i irytację, jaka w nim zalegała. Tak więc, gdyby tylko Marla wpadła na coś podobnego, miała jedną jedyną i zupełnie niepowtarzalną okazję do tego, żeby skorzystać z jego pomocy i rzygnąć całym tym gównem, jakie ją złośliwie teraz zalewało. Na razie jednak przywitali się pospiesznie, pędząc przed siebie, by spełnić jakieś swoje pojebane plany, a potem Max uniósł brwi, jakby chciał jej zapytać, dlaczego tak bardzo w niego nie wierzyła. - Kto jak nie ja? Mam zadzwonić po jakiegoś innego popierdolonego zjeba? - zapytał bardzo mądrze. - Tak mi się chce pić, że już teraz wsadziłbym łeb pod kran - przyznał, jak prawdziwy alkoholik, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, że właśnie postanowiła pierdolnąć go jedna z tych szalonych chorób, coś, co po prostu nie miało żadnego podłoża, niczego, a brało się z jebanego powietrza. - Zalane w trupa krasnale są o niebo lepsze od kelpie, która chce cię wpierdolić na śniadanie. O ile oczywiście nie okaże się, że zamieniają się w coś równie gustownego, kiedy wybije północ, ale o tym przekonamy się, jak siądziemy z nimi w spelunie - stwierdził, wzdychając, idąc przed siebie, przez śnieg, mając wrażenie, że z każdą mijającą chwilą robiło się jakoś ciemniej, jakby za chwilę miał im na łeb spaść ulewny deszcz albo coś równie interesującego, co mogło pogrążyć ich w ciemności, chaosie i zapewne wodzie i mrozie, aczkolwiek o wodzie pomyślał całkiem ciepło, dochodząc do wniosku, że faktycznie jakiś kran by mu się przydał. Chciało mu się pić, jakby był na środku pustyni, jakby był jakimś kaktusem, który nie oglądał deszczu od stu lat albo czymś podobnym, co było nieco męczące. - Możemy nie zdać jeszcze kilka razy - powiedział filozoficznie, zanim dostał śnieżką w mordę, po czym się otrzepał i z przyjemnością przyjął to, że po twarzy spłynęła mu woda. Zaraz jednak skoczył przed siebie, jak jakiś wściekły tur, z zamiarem złapania Marli i najzwyczajniejszego w świecie natarcia jej śniegiem albo pokazania jej, jak się robi aniołki. Wszystko jedno, ważne było tylko to, żeby się teraz bawić, nie przejmować niczym i zapomnieć o problemach, jakiekolwiek by te nie były i czegokolwiek by nie dotyczyły. Skoro znaleźli czas, żeby się gdzieś wybrać, to musieli z tego skorzystać.
______________________
Never love
a wild thing
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Wiedział, że powinien był wrócić wcześniej. Oczywiście, że miał tego pełną świadomość, ale tak się w życiu składa, że nie wszystko było aż takie proste. Dlatego też kierował się do domu już zdecydowanie długo po zmroku, był późny wieczór, a Christopher marzył o tym, żeby faktycznie trafić pod właściwy adres i paść na łóżko, odpocząć i zapomnieć o problemach, jakie ich wszystkich otaczały. Najwyraźniej jednak życie, czy może los, a może magia, jaka ostatnimi czasy naprawdę poważnie go prześladowała, postanowiła inaczej i oto znalazł się niestety gdzieś pośród lodowych podmuchów wiatru. Szarpany anomalią, wpadł w gęstniejącą mgłę i chociaż kierował się uparcie w stronę, gdzie powinien znajdować się jego dom, zdawał sobie coraz wyraźniej sprawę z tego, że bez dwóch zdań zabłądził. Całkiem fatalnie, całkiem paskudnie i tragicznie, bo nie miał pojęcia, dokąd powinien się udać. Wszystko dookoła niego wyglądało bowiem całkowicie obco, jakby znalazł się nagle w samym środku lasu, z dala od zabudowań, z dala od wioski, czy znanej mu drogi, którą przemieszczał się każdego dnia pomiędzy szkołą a domem. To nie było coś normalnego, to było absolutnie dalekie od normalności, musiał przyznać i zaczął się poważnie zastanawiać, co się znowu działo. Nie wierzył w to, żeby to avalońska magia coś psuła, więc wyglądało na to, że trafił na kolejną anomalię, jakiej nie był w stanie poprawnie teraz nazwać. Zatrzymał się, kiedy pomiędzy gałęziami drzew dostrzegł światła zabudowań. Przez chwilę Christopher wahał się, czy powinien pójść dalej, czy jednak zawrócić, ale gdy rozejrzał się dookoła, zdał sobie sprawę z tego, że nie ma dokąd się skierować. Dlatego też, złapawszy głębszy oddech, pilnując tego, by mieć różdżkę pod ręką, ruszył w stronę świateł. Robiło się coraz zimniej, wiało paskudnie i Chris wiedział, że nie ma zbyt wielkiego wyboru - im bliżej był zabudowań, tym było gorzej, minął więc młode brzozy i ostatecznie znalazł się w pomieszczeniu pełnym ściętych gałązek, oddychając z pewnym trudem. Nie czuł się najlepiej i potrzebował chwili odpoczynku. Zamknął na chwilę oczy i właśnie wtedy strącił jedną z gałązek, co skończyło się małą katastrofą, wszystko się rozsypało i zasypało drzwi, a Christopher westchnął ciężko. Nie czekając na polecenia - które miałyby przyjść nie wiadomo skąd - zaczął sprzątać, będąc pewnym, że właściciel tego całego składzika, nie będzie zadowolony, kiedy zobaczy, co zrobił. Odkładając na bok kolejne gałązki, natknął się na pokaźne zgromadzenie myszy, które sprawiały wrażenie zmarzniętych i głodnych. Uśmiechnął się łagodnie, obserwując je przez chwilę, by położyć w końcu przy nich swój szalik i ruszył na poszukiwania jakiegoś jedzenia. W miejscach takich, jak to, zawsze można było trafić na zagubione nasiona, szyszki albo żołędzie. I faktycznie tak właśnie się stało - po jakiejś chwili Christopher trafił na nasiona dyni, które następnie zaniósł do myszy i podał je im, obserwując je uważnie. Zamrugał, unosząc brwi, gdy te podziękowały mu ludzkim głosem za pomoc i troskę, a potem zaniemówił, gdy stworzenia ruszyły mu z pomocą. Nie był pewien, czy śnił, czy nie, ale wrócił do pracy, by po chwili, gdy wszystko było uprzątnięte, zdziwić się jeszcze bardziej, gdy nagle jedna z gałązek, a może rózg, postanowiła go przytulić. Chris nie zdołał jednak w żaden sposób na to zareagować, bo usłyszał nagle zbliżające się kroki, a potem w pomieszczeniu zjawił się ktoś obcy. Nie wiedział, że ma do czynienia z Krampusem, ale nim udało mu się całą sprawę wyjaśnić, świat dookoła niego zawirował, a on nagle się obudził. I miał wrażenie, że faktycznie to wszystko było jedynie snem, że to wszystko było jedynie czystym szaleństwem. Ostatecznie jednak okazało się, że było zupełnie inaczej, gdy znalazł bohaterską rózgę. Tę samą, która poprzedniej nocy postanowiła się do niego z wdzięczności przytulić. Cóż, wyglądało na to, że magia potrafiła być bardziej szalona, niż mu się wydawało.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Wracała z zajęć do domu, zamierzając tam nieco odpocząć, a później wybrać się jeszcze na chwilę do warsztatu, żeby spojrzeć na kilka przygotowywanych przez siebie mioteł. Ostatnio pracowała nad nowymi rozwiązaniami i to było coś, co spędzało jej sen z powiek, powodując, że rozważała cały czas, jak usprawnić swoje działania. Nie spieszyła się jednak, nie zamierzając nigdzie biec, pozwalając na to, by myśli płynęły jej całkowicie swobodnie i nie skupiała się do końca na tym, co ją otaczało. Być może właśnie to było błędem, choć prawdę mówiąc, trudno byłoby jej dostrzec nadciągający wiatr. Zamieć, zawieję, która wzięła się Merlin raczy wiedzieć skąd i uderzyła w nią z niespodziewaną siłą. Victoria straciła krok, potknęła się i ostatecznie upadła na kolana, by ciężko westchnąć. Gdy się podniosła, otrzepując zabrudzone ubranie, zdała sobie sprawę, że wioska zniknęła, a ona znajdowała się w całkowicie obcym miejscu, którego nie kojarzyła. Była nigdzie, gdyby miała być dokładniejsza, nie miała pojęcia, w jaką powinna udać się stronę i to była pierwsza rzecz, która ją zirytowała. Zmarszczyła nawet nos, wiedząc, że to nie powinno tak wyglądać, okręciła się wokół własnej osi i zdała sobie sprawę, że w pewnej odległości widzi chyba jakieś zabudowania. Mogła co prawda spróbować się teleportować, ale skoro magia płatała jej figle, obawiała się, że będzie to niemożliwe albo niesamowicie utrudnione. Szła przed siebie przez dłuższą chwilę, coraz bardziej zdziwiona przyglądając się zabudowaniom, które się przed nią pojawiały. Nie spodziewała się, że natknie się na coś podobnego, nie mówiąc o tym, że ostatecznie wspięła się na wieże, po schodach dość krętych, by stanąć w czyjejś sypialni. To z pewnością nie było najlepsze miejsce i rozwiązanie, i zakręciła się dookoła własnej osi, zastanawiając się, jak wybrnąć z sytuacji, gdy nagle spojrzała na obraz, a obraz z nią. I wtedy właśnie zaczęła się przygoda, jakiej Victoria ani trochę się nie spodziewała - nie przewidziała, że pani Mikołajowa zaprosi ją do siebie, że w ten sposób ucieknie przed Krampusem i że znajdzie się nagle w najprawdziwszym warsztacie świętego Mikołaja. To był sen, zapewne tak, przynajmniej tak jej się wydawało, bo i cała rozmowa, jaką prowadziła ze starszą kobietą, była dla niej niesamowicie abstrakcyjna. Gdy została sama, zapatrzyła się na chwilę na zorze polarne, zastanawiając się nad tym wszystkim, co do tej pory usłyszała, mając wrażenie, że w pewnym sensie rozumiała Krampusa, o którym opowiadała jej starsza kobieta. I niespodziewanie została uraczona obrazem, który właśnie jego przedstawiał, co było dość szokujące, ale jednocześnie Victoria wiedziała, że nie może odmówić, że nie może tak po prostu nie zgodzić się, skoro została uratowana i faktycznie odnosiła wrażenie, że rozumiała istotę, która skupiona była na czytaniu baśni i narzekaniu na pogodę. Tak więc obraz przyjęła, tak samo, jak ciastko, które okazało się nasączone Merlin wie czym, bo nagle wszystko stało się czarne, a ona się obudziła we własnym łóżku. A obok znajdował się obraz, o którym śniła. Z Krampusem, który poruszał brwią, który tupał i sprawiał wrażenie, jakby był nie do końca zadowolony z tego, co zaszło. Victoria zamrugała, bo znowu miała do czynienia z magią, której nie była w stanie zrozumieć, ale wydawało jej się, że przynajmniej tym razem nie spotkało jej coś przerażającego, coś, czego później mogłaby żałować. Przynajmniej taką miała nadzieję!
z.t
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Prychnęła, kiedy Max od razu zaoferował wezwanie kogoś innego. – Nie ma większego niż ty – pokazała mu język i radośnie tyrpnęła w ramię. – Ale bardzo podoba mi się twoja wielka chęć napicia się. Znajdziemy w takim razie miejsce, gdzie pozwolą nam usiąść przy kranie, żeby się nie rozdrabniać na kufle. W takim tempie imprezę skończymy po godzinie ululani jak aniołki – stwierdziła lekko, nie zagłębiając się w swoje wewnętrzne rozterki. Póki co wolała cieszyć się chwilą, a ewentualne gorzkie żale odłożyć w czasie do momentu, kiedy będą już podchmieleni i gotowi na prowadzenie filozoficznych dysput o życiu i snucie nieziemskich idei i marzeń. Uniosła brew słuchając coś o krwiożerczych bestiach wpierdalających ludzi na śniadanie. – I jak mniemam tą przekąską miałeś być ty? U nas w szkolnym jeziorze czy zaś się gdzieś szlajałeś? – dopytała rozbawiona. – Kiedy wybije północ to niewiele już będziemy widzieli, zaręczam ci. Więc w cokolwiek się nie zmienią to nam to umknie. Kiwnęła głową, zastanawiając się nad jego kuszącą propozycją. – To wcale nie jest taki głupi pomysł. Bo kompletnie nie mam planu na przyszłość, nie chce mi się ani spędzać pół dnia w pracy ani udawać dorosłej, pasuje mi to szkolne życie. Jest w chuj wygodne – wzruszyła ramionami, dzieląc się z przyjacielem swoimi przemyśleniami dotyczącymi nudnej dorosłości. – Ty chociaż wiesz, że pójdziesz heroicznie ratować innych w Mungu. Zazdro, że masz to wszystko ułożone, ja to nie wiem, do usranej śmierci będę albo barmanką albo będę tworzyć te różdżki. Zasnę od samego mówienia o tym – przewróciła oczami, w istocie znużona tymi niezbyt ekscytującymi planami. Dlatego żeby trochę urozmaicić im ten wypad, trafiła go śnieżką, od razu umykając na bok, żeby nie miał tak łatwo ze swoim odwetem. Niestety w ostatecznym rozrachunku okazał się szybszy i silniejszy, bez problemu powalając ją na ziemię i nacierając śniegiem z każdej strony. Zaśmiewała się z uciechy, czując jak ciężar z jej serca spada – potrzebowała właśnie takiej beztroski i dziecinnych wygłupów, niemyślenia o tym, co ważne, zapomnienia o wszystkich problemach i obowiązkach. – Brewer, kurwiu, zlituj się – wydusiła z siebie, tarzając się z nim po ziemi i próbując jakoś wyswobodzić się z jego ramion. Była bez szans i nawet spryt czy drobna sylwetka umożliwiająca szybką ucieczkę nie pomogły jej w tej nierównej walce. Ostatkiem sił złapała w dłoń trochę śniegu i wrzuciła go Maxowi pod kurtkę z nadzieją, że chociaż na sekundę się rozproszy. – Niech cię te krasnoludki zeżrą – zaśmiała się, ocierając powieki mokre od śniegu i łez rozbawienia.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Kran bardzo mi się przyda, bo chce mi się pić, jakbym nie pił nic od stu lat - przyznał, nie do końca wiedząc, skąd właściwie mu się to wzięło, ale chwilowo nie miał najmniejszej ochoty się nad tym zastanawiać, bo wiedział doskonale, że to do niczego nie prowadziło. Te chujowe akcje i zachcianki były po prostu z dupy, jak miał być szczery, i nie do końca sobie z nimi radził, mając świadomość, że część z nich, na dokładkę całkiem znaczna, była podsycana przez te popierdolone szaleństwa, których nie był w stanie w żaden sposób zrozumieć. Nawet teraz wydawało mu się, że ta potrzeba picia była jakaś nie do końca taka, jak być powinna, ale nie miał czasu się na tym skupiać, skoro Marla stawiała mu kolejne pytania. - No a kto? Pan Merlin? Na Avalonie wpierdoliła mnie książka, a potem wysrała mnie prosto na bagna, gdzie spotkałem kelpie, tuż przede mną, o, jakby sobie po prostu czekało, aż spadnę z nieba i zostanę wrzucony prosto do karmnika. Może to faktycznie tak tam działało, czy coś, ale jakimś cudem udało mi się wyjść z tego gówna. Wolałbym, żeby nic nie chciało mnie znowu wpierdolić - przyznał, przypominając sobie tamtą popierdoloną akcję, która cała brzmiała, jakby była zmyślona albo coś podobnego. Była jednak najszczerszą, najprawdziwszą prawdą i Max nie zamierzał się z tego jakoś bardziej tłumaczyć, czy coś. - A co złego jest w jednym albo drugim? Te różdżki ci nie pasują? Ja po prostu wiem, że nie chcę być kojarzony z jasnowidzeniem, o wiele bardziej wolę grzebać we flakach - przyznał, po czym wzruszył lekko ramionami, jakby to tłumaczyło dosłownie wszystko i może nawet tak było. Trudno powiedzieć, w każdym razie dla Maxa ta sprawa była oczywista, a Marla, jak chciała, to mogła oczywiście mu o wszystkim powiedzieć, bo co jak co, ale Max słuchać umiał, jeśli tylko się skupił. Teraz jednak przez długą chwilę się nie skupiał, zachowując się jak popierdolony dzieciak, kiedy nacierali się śniegiem, mając w dupie to, co się dookoła nich działo, po prostu bawiąc się tym, co mieli. Proste, a jednocześnie dziwnie skomplikowane, tym bardziej, kiedy Max doszedł do wniosku, że ten topiący się na jego ryju śnieg jest całkiem przyjemny i dostarcza mu tej wody, za którą tęsknił, jak jakaś pojebana ryba. Co w końcu przypomniało mu Longweia na imprezie i jego dziwaczne zachowanie, powodując, że Brewer aż parsknął, lądując na dupie w śniegu. - Zeżrą mnie i nie będziesz miała z kim pić z kranu - stwierdził. - Chociaż teraz to bym wsadził łeb do wody, kurwa. Wygląda na to, że mnie chyba trafiło jakieś gówno, bo w tym śniegu jest całkiem przyjemnie.
______________________
Never love
a wild thing
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Zmierzyła go wzrokiem, próbując jakoś połączyć jego dziwne pragnienie z niewyraźnym wyrazem twarzy, ale misja zakończyła się niepowodzeniem – wyglądał zwyczajnie i do bólu normalnie. – No to jeśli cię coś trafiło z tych dziwnych przypadłości to trzeba przyznać, że to perfekcyjny timing zesłać na ciebie chęć ciągłego picia w tym samym dniu co idziesz ze mną na browara – zauważyła i klasnęła z radości w ręce, czym prędzej mknąc w stronę wioski, bo przecież nie mogła pozwolić na to, aby Brewer jej tu uschnął. Otworzyła oczy ze zdumienia, bo to, co mówił, brzmiało średnio prawdopodobnie, z drugiej strony kilka miesięcy temu napierdalała się ze smokiem-inferiusem i dostała jakiś order od samego ministra, a też wydawało jej się to niemożliwe. – O cię chuj – skwitowała elokwentnie, po prostu szukając lepszych słów, aby podkreślić jak irracjonalne, a jednocześnie fascynujące było jego zdarzenie. – Brzmi jakby to było perfekcyjnie zaplanowane, więc pozostaje nam się tylko cieszyć, że nie zostałeś wpierdolony przez kelpie, ale… Nie byłabym Gryfonką, gdybym nie zaznaczyła jednej ważnej rzeczy – chciałabym to przeżyć!! – podekscytowała się, mając w głębokim poważaniu co inni myślą o jej nieroztropnych i nierozsądnych planach, bo gdyby była rozsądna i odpowiedzialna to wiodłaby bardzo nudne życie, a jej dewizą było, że lepsze żadne życie niż nudne, o. I jakby kontynuując ten temat, dywagowali nad swoją przyszłością. – Nic, praca jak praca! – od razu zaznaczyła, bo w gruncie rzeczy uważała, że każda posadka była w porządku dopóki nie krzywdziła drugiego człowieka. – Różdżki są spoko, ale nie na dłuższą metę. To nużące, bardzo schematyczne zajęcie, a jak dobrze wiesz, nie umiem usiedzieć na dupie nawet pięciu sekund. Więc coraz częściej się zastanawiam co dalej, bo nie wiem jak tobie, ale mi strasznie spierdala ten czas – podsumowała filozoficznie i uśmiechnęła się ciepło na jego wzmiankę o jasnowidzeniu. – Nigdy nie grzebałam we flakach, będziesz mi musiał pokazać – mrugnęła do niego i na koniec dodała jeszcze pokrzepiająco: – Jebać tych co cię kojarzą tylko przez dar. Masz o wiele więcej do zaoferowania niż to, że czasem widzisz przebłyski przyszłości. Była w stanie dopiero złapać głębszy oddech jak Max wypierdolił się na ziemię i przestał ją nacierać śniegiem. – To niech cię zeżrą po libacji – sprostowała błyskotliwie i zaśmiała się, otrzepując kurtkę z lodowatej brei. – Mogę cię poratować jakimś aquamenti – zaproponowała uczynnie, po czym wstała z ziemi i podała mu dłoń, rozglądając się gdzie w ogóle są. – Ej co jest, jest dużo ciemniej niż być powinno – z bystrością godną Krukonki dokonała rozpoznania nie tylko ich położenia, ale i obecnej pogody, o wiele dziwniejszej niż jeszcze parę minut temu.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Trzeba było przyznać, że akurat ta pojebana klątwa miała całkiem dobry czas na to, żeby się objawić, ostatecznie bowiem zalanie się browarem nie było takie złe, a przynajmniej z takiego założenia wychodził Max, który święcie wierzył w to, że po prostu pijąc jakoś się uratuje. Wolał oczywiście unikać tych gównianych klątw, jakie z jakiegoś powodu się ich czepiały, ale wiele nie mógł na to poradzić, skoro nie mieli pojęcia, skąd się brały. Naprawdę zastanawiał się, czy szukając świętego graala nie naruszyli jakichś celtyckich klątw, tak jak z tymi egipskimi, ale nie znał się na czymś podobnym, więc nie miał najmniejszej ochoty jakoś głęboko w tym grzebać. Bo i na chuj. - To zapraszam na wycieczkę do Avalonu, doskonale wiem, gdzie rezyduje ta pojebana książka, więc mogę was sobie przedstawić. Może tym razem mnie nie wpierdoli, skoro przyjdę i złożę jej ofiarę - stwierdził z namysłem, uznając, że mogą to powtórzyć, jak będą mieli okazję, chociaż nie miał pojęcia, czy poradzi sobie drugi raz z tą jebaną kelpie, która jakimś cudem nie odgryzła mu głowy, nogi, ani niczego innego. Nie wiedział, jak do tego doszło, ale mimo wszystko był z tego powodu zadowolony. Zaraz też uważnie spojrzał na Marlę, żeby bez najmniejszego obciachu zapytać ją, co właściwie chciałaby robić, bo może lepiej by było, jakby w takim razie zaczęła zajmować się smokami. To niewątpliwie było zdecydowanie bardziej ekscytujące i chuj wiedział, kiedy można było wrócić z odgryzioną głową, czy coś podobnego. Przyznał jej również rację, że czas zdecydowanie zapierdalał, bo prawda była taka, że za chwilę miał kończyć studia, a tak naprawdę niewiele wiedział o życiu. - Zapraszam, jak będziesz chciała, to mogę przetestować to na czyichś bardzo nielubianych flakach. Może przy okazji z nich powróżę - stwierdził, maskując mimo wszystko to, że nie czuł się do końca pewnie, gdy rozmawiali o jego darze, a później bez najmniejszych nawet problemów wdał się w tą śnieżną bitwę, by ostatecznie poprosić o to aquamenti na ryj, bo zaczynało się z nim dziać coś dziwnego. Jak z pogodą. - Bo ja wiem... Wygląda, jakby zbierało się na śnieżycę, czy coś - przyznał, spoglądając w stronę nieba, by po chwili zorientować się, że zaczęło naprawdę mocno wiać, że byli bliscy tego, żeby znowu wypieprzyć się w śnieg i to wcale mu się nie podobało, bo jednak wolałby nie zamarznąć w czasie spaceru w przyjemne miejsce.
______________________
Never love
a wild thing
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– No i to jest propozycja!! Dosko, będę miała to na uwadze, gdy mnie w pracy spytają o dyspozycyjność na przyszły miesiąc. Na wszelki wypadek nie wezmę żadnej zmiany tuż po naszej wyprawie do Avalonu – rzuciła pół żartem, pół serio, bo przecież szanse, że ot tak wyskoczą w jakiś weekend na rajską wyspę, były niewielkie. Ogromne za to były chęci Marli, aby przeżyć coś, co mogłaby opowiedzieć jako wesołą anegdotkę przy kawie. Opcji, że nie przeżyje nie brała w ogóle pod uwagę – kto by się przejmował takimi drobnostkami. Zastanowiła się nad jego pytaniem co chciałaby robić, rozważając na głos różne opcje – od aprobaty pomysłu Maxa o użeraniu się ze smokami, przez jakąś twórczynię magicznych przedmiotów, aż do stanowiska samego ministra magii, chichocząc przy tym radośnie. Te dywagacje skutecznie poprawiły jej humor i odwiodły ją od ponurych rozmyślań dotyczących niepewnej dorosłości. – Niech to będzie problem Marli i Maxa z przyszłości – zawyrokowała energicznie, zgodnie ze swoim życiowym mottem. – A jak nadejdzie ten historyczny moment, że będziemy musieli się określić to poprosimy twoją kelpie o pomoc i myk pyk cyk, problem rozwiązany – uśmiechnęła się szeroko, bardzo dumna, że tak szybko potrafiła odnaleźć odpowiednie rozwiązanie. – Ale ty dzisiaj sypiesz świetnymi pomysłami – zachwyciła się inwencją twórczą przyjaciela. – Swoją drogą patrz, jakbym się chciała, CAŁKOWICIE HIPOTETYCZNIE, kogoś pozbyć to wystarczy, że ci przytargam ciało, a ty stwierdzisz, że to jakaś pojebana choroba i zero podejrzeń. Pięknie! – zaśmiała się, gadając kompletne bzdury, które zwieńczyła bitwa na śnieżki. Zgodnie z prośbą Gryfona posłała mu aquamenti na mordę, no bo kimże była, że odmówić sobie trochę radości, a jemu ulgi w tej pojebanej przypadłości? Dobrą zabawę psuła jednak nagle zmieniająca się pogoda; z sekundy na sekundę kotłowało się coraz bardziej, a wiatr już nakurwiał tak, że musiała się złapać ziomka, żeby nie wyjebać się na ryj. – Chodź, musimy przyspieszyć, bo skończymy jako dwa lodowe bałwany – pociągnęła go w stronę wioski. Nie zdążyli nawet ujść kilku kroków, bo w plecy uderzyła ich fala lodowatego powietrza i powaliła na kolana, a zadyma zrobiła się taka, że nie było widać nic i gdyby nie to, że wciąż kurczowo zaciskała palce na ramieniu Brewera, byłaby pewna, że jest tu sama. – Co do chuja – zamknęła oczy, chroniąc je przed siekającym chłodem. Po kilku sekundach, gdy wydawało jej się, że wszystko ucichło, uchyliła delikatnie powieki i to, co ujrzała, a raczej czego nie widziała, zwaliło ją z nóg. – AHA – skomentowała tylko, patrząc bezrozumnie na chłopaka. – To mam rozumieć, że wioska zapadła się pod zie- co to było? – upewniła się, że przyjaciel również usłyszał dziwny dźwięk, przypominający zgrzyt metalu.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Najlepiej tak przez miesiąc - stwierdził jeszcze Max, mając pełną świadomość tego, jakie rzeczy byli w stanie odpierdalać i co mogło ich spotkać. Nie urodził się dzisiaj, spędził z Marlą dostatecznie wiele czasu, by mieć świadomość, że jedno niewinne wyjście może zamienić się w spierdalanie przed akromantulami, zupełnie tak samo, jak z Mushu, więc był przekonany, że gdyby tylko udało mu się faktycznie wybrać na tę wycieczkę, mogliby nie wrócić w jednym kawałku. To jakoś tak samo się działo, samo go doganiało, zupełnie jakby Max urodził się tylko i wyłącznie po to, żeby pakować się w kłopoty. I być może, ale tylko być może, dokładnie tak właśnie było. Najwyraźniej właśnie problemy, różnego rodzaju, uwielbiały do niego ciągnąć. Szkoda tylko, że potem najczęściej przenosiły się na inne osoby, robiąc im w życiu niezły rozpierdol. - Jak sobie panienka życzy - stwierdził, starając się brzmieć jak najdurniej, dochodząc do wniosku, że Marla najwyraźniej nie miała faktycznie najmniejszej ochoty na poważne rozmowy i postanowił to tak zostawić, dochodząc do wniosku, że pewne rzeczy mogły sobie płynąć własnym torem. Był pewien, że gdyby dziewczyna potrzebowała z nim pogadać, to po prostu do niego przyjdzie, ale znowu nie wiedział, czy był aż tak bliski Marli, żeby ta faktycznie chciała mu się ze wszystkiego zwierzać. Nie musiała, obowiązku zdecydowanie nie było, a teraz mogli skupić się po prostu na prostych bzdurach, które nie miały zbyt wielkiego znaczenia. Tak było po prostu łatwiej. - Jasne, że tak. Mogę rozłożyć go na czynności pierwsze, to też jest jakaś opcja, co nie? Myślę, że znalazłbym zastosowanie dla takiego biednego ciała, z którym nie miałabyś co zrobić - stwierdził jeszcze, nim nagle nie zaczęło wiać, sypać białym gównem i w ogóle pogoda zrobiła się jakaś nie taka, jak być powinna. Przyciągnął Marlę nieco bliżej, żeby na pewno się nie zgubili, bo to skończyłoby się jeszcze bardziej gównianie, ale wędrówka w nieoczekiwanej śnieżycy była w chuj niepewna i w chuj niewygodna. Nic zatem dziwnego, że zdołali faktycznie przejść ledwie kilka kroków, nim wylądowali na ziemi, popchnięci przez jakiś podmuch wiatru, który miał siłę silnika odrzutowca, a nie normalnej zawiei. Max nie wiedział, co się dzieje, nie był w stanie pojąć, skąd wzięła się ta cała zamieć, ale upewniał się jedynie, że Marla jest przy nim, starając się złapać głębszy oddech. - Nie wiem, ale wydaje mi się, że powinniśmy spierdalać - stwierdził Max, ciągnąc ją za sobą, bo nie podobało mu się to, co się dookoła nich działo, tym bardziej że znajdowali się w jakimś jednym wielkim niczym, które nie zawierało dookoła siebie zupełnie nic. I to najmniej mu się podobało, bo sugerowało, że coś zaraz postanowi ich wpierdolić. - Tam chyba są jakieś domy...
______________________
Never love
a wild thing
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Kiwnęła głową, bo może i była nierozsądną Gryfonką, ale zawierucha śnieżna, która ich doganiała, nie zwiastowała wcale dobrej zabawy, a raczej odmarznięte dłonie i lebetiusa. Naciągnęła mocniej czapkę na głowę, upewniła się, że ma różdżkę w kieszeni (zupełnie bezużyteczną w obliczu tak silnego żywiołu) i złapała Maxa za rękę, żeby mieć pewność, że się nie rozdzielą w tym armagedonie. – Człowiek raz w życiu się na piwo umówi i nawet pogoda przeciwko niemu – jęknęła, ale posłusznie zaczęła człapać, żeby jak najprędzej znaleźć jakieś schronienie, przeczekać to, co się teraz działo, a potem uderzyć do barów i już beztrosko popijać browarka. Dlatego ożywiła się, kiedy Brewer zauważył gdzieś w oddali jakieś domy. – Nie wiem kto postanowił zamieszkać w środku lasu, ale skoro jest wystarczająco odważny na to to też nie będzie miał nic przeciwko, aby nas ugościć – stwierdziła, próbując dodać sobie animuszu. Po jakimś czasie dotarli do domostw, które prezentowały się jak wysublimowane miejsce tortur i magazyn do przechowywania dowodów zbrodni. Jednak bardziej od pozornie opuszczonych budowli, przerażała ją wizja zamarznięcia i doganiającej ich śnieżycy, więc dziarsko ruszyła naprzód aż natrafili na drewnianą tabliczkę. – Poliglotką nie jestem, ale wygląda na super miłe powitanie albo informacja „uwaga, zły psidwak” – oznajmiła ironicznie z miną znawcy, jakby doskonale potrafiła odczytać wyryte pazurem napisy. Obróciła się z nadzieją, że zamieć ustała, niestety – była coraz bliżej. – Tak się napaliłam na kelpie w Avalonie, a zginę w jakiejś szopie na obrzeżach Hogsmeade, dosko. Mam nadzieję, że chociaż żałobę narodową po nas ogłoszą – ruszyła dalej, ostrożnie rozglądając się na boki. – Co to jest w ogóle za miejsce, tyle razy byłam w wiosce i okolicach i n i g d y nie widziałam tego przybytku.
______________________
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Biednemu zawsze wiatr w oczy - stwierdził Max, który w obliczu tego całego burdelu przestał interesować się kwestią braku nawodnienia i skupił się na śnieżycy i tym, żeby dowlec się razem z Marlą do zabudowań, co, jak się okazywało, było cholernie trudne. I wszystko wskazywało na to, że jeszcze chwila i srogo dostaną po dupie, więc starał się przebierać nogami, żeby przypadkiem nie zamienić się w kawałek lodu. Przystanął jedynie, żeby przyjrzeć się tabliczce, na którą wskazała, starając się cokolwiek odczytać, ale ostatecznie uznał, że zapewne było to uprzejme zaproszenie do tego, żeby wypierdalali. To jednak nie było czymś, co mogłoby go powstrzymać, tym bardziej że podmuchy wiatru pchały go coraz mocniej przed siebie. - Stawiam sto do jednego, że nie jesteśmy nawet w pobliżu wioski, tylko gdzieś w cholerę daleko, a ta śnieżyca to jakiś durny świstoklik... - zdążył jeszcze powiedzieć, nim faktycznie rzeczona anomalia pogodowa nie postanowiła nim szarpnąć, wyrywając mu niemalże rękę ze stawu, rozdzielając go z Marlą, tak że każde z nich wylądowało w innym miejscu, pomiędzy innymi zabudowaniami i nie było szans na to, żeby jakoś do siebie wrócić. Prawdę mówiąc, pod wpływem tego całego białego szaleństwa Max nie myślał już zbyt poprawnie. No i wpierdolił się w brzozy. Czy raczej w chatę, która gdzieś tam stała, nie mając pojęcia, gdzie podziała się Marla, ale prawda była taka, że przy tej całej śnieżycy za oknem, nie bardzo miał nawet szanse na to, żeby ją znaleźć. Prawdę mówiąc, wyszła z tego niezła chujnia i Max nie do końca wiedział, co miał teraz zrobić, nie orientując się również w tym, gdzie właściwie się znajdował. Obrócił się, tylko po to, żeby strącić jakąś gałązkę i narobił się z tego niezły burdel, kiedy kolejne zaczęły spadać na ziemię, a on tylko zamknął na moment oczy i wymamrotał pod nosem przekleństwo. Nie tak miało to wyglądać, oczywiście, że nie, bo nie wpada się komuś do domu i nie robi mu się na dzień dobry burdelu, który jedynie może gospodarza wpieprzyć. Nic zatem dziwnego, że Max najzwyczajniej w świecie zabrał się za sprzątanie, by po jakimś czasie wpaść na całą rodzinę myszy. - Nie wiem, czy właściciel tego przybytku będzie zadowolony, jak was tu znajdzie - stwierdził nieco rozbawiony, ale nie zamierzał ich stąd przeganiać. Mieszkał z jakimiś powalonymi stworzeniami, toteż myszy nie były w jego odczuciu niczym dziwnym, niepokojącym, czy złym. Kiedy więc znalazł jakieś ziarna, podsunął je stworzonkom, licząc na to, że nie padną tutaj z głodu. Zaraz jednak okazało się, że to on padnie, bo nagle myszy nie tylko zaczęły gadać, ale również mu pomagać, co świadczyło o tym, że zapewne gdzieś z Marlą po drodze padli i zamarzli, a jemu właśnie śniły się idiotyczne rzeczy albo właśnie właził do nieba. Nie wiedząc, co ma z tą wiedzą zrobić, skończył sprzątać, tylko po to, żeby zaraz przyczepił się do niego jakiś dziwaczny kijek, ale nie zdążył odłożyć go na miejsce, bo w chwilę później w drzwiach najwyraźniej stanął właściciel tego przybytku. Max chciał nawet coś powiedzieć, ale zanim do jego umysłu cokolwiek dotarło, to Krampus - bo to był on - pstryknął palcami i był już poranek. Gryfon zamrugał, dochodząc do wniosku, że albo miał bardzo popierdolony sen, albo się jednak z Marlą uchlał, więc postanowił do niej napisać, próbując zrozumieć, jak wylądował we własnym łóżku. Zanim jednak udało mu się jakoś skontaktować z przyjaciółką, zorientował się, że jedna z rózg faktycznie się do niego przyczepiła i teraz najwyraźniej zamierzała mieszkać razem z nim. Cóż.
z.t
+
______________________
Never love
a wild thing
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– Co nie?? Zaczynam mieć wrażenie, że to sabotaż – oznajmiła, mając coraz więcej wątpliwości czy w ogóle uda im się dzisiaj usiąść i w spokoju napić i pogadać. Póki co musieli się skupić na tym, aby uniknąć śnieżycy i dotrzeć w jakiekolwiek bezpieczne miejsce, a tam przeczekać lub odpocząć na tyle, żeby była w stanie ich teleportować w jednym kawałku. I wydawać by się mogło, że im się poszczęściło – trafili w okolice jakichś opuszczonych, mrocznych zabudowań, które strzegła tabliczka o niezrozumiałej dla nich treści. Zaśmiała się na komentarz Maxa o świstokliku, ale zanim zdążyła wymienić kilka lokacji, które przyszły jej do głowy, srogi podmuch wiatru uderzył ją w plecy i rozdzielił z przyjacielem. Przez chwilę biegła na oślep, niemalże pewna, że leci za Brewerem, ale kiedy w końcu była w stanie otworzyć oczy, ze zdziwieniem zorientowała się, że jest tu zupełnie sama i w dodatku daleko od wejścia. Rozejrzała się na boki i uzbrojona w różdżkę patrolowała teren, zastanawiając się co do chuja powinna zrobić. Najrozsądniej byłoby stąd spierdalać, ale warunki pogodowe nie sprzyjały teleportacji, a wysłanie patronusa nie miało najmniejszego sensu, bo po pierwsze jak wytłumaczyć komuś gdzie się znajduje, a po drugie nie chciała narażać nikogo na niebezpieczeństwo. Weszła więc do pierwszego lepszego budynku, którym okazała się wieża, byleby się trochę osłonić przed śnieżycą i wiatrem, a tam w spokoju pomyśleć co dalej. Kiedy jednak znalazła się w środku, ciekawość zwyciężyła nad rozsądkiem i dziarsko ruszyła po krętych schodach, ostatecznie docierając do jakiejś komnaty. Zanim zadziałał instynkt samozachowawczy otworzyła drzwi i stanęła jak wryta, bo wnętrze było schludne i wyglądało na zamieszkane, toteż zacisnęła mocniej dłoń na różdżce i zrobiła mały rekonesans. Pościelone łóżko, czyli nuda, jakieś fatałaszki w szafie, zwisający z sufitu pergamin z listą niegrzecznych (zerknęła w poszukiwaniu swojego imienia, ale nazwisk było tam tak wiele, że szkoda jej było czasu na wnikliwą lekturę) i wielki, przyciągający uwagę obraz. Podeszła bliżej, aby przyjrzeć się detalom i zamarła, gdy kobieta uwięziona w ramie zwróciła na nią uwagę. Wszystko to, co wydarzyło się potem, wydawało się nierealne i niemożliwe. Nie potrafiła wyjaśnić jakim cudem znalazła się nagle po drugiej stronie obrazu, słuchając opowieści Pani Mikołajowej i beztrosko popijając cydr, zajadając się przysmakami przynoszonymi przez elfy, podziwiając przepiękne zorze polarne i wesoło hasające renifery. Chwile spędzone na biegunie północnym były swojskie, ale jednocześnie kuriozalne i tylko to, że obudziła się w swoim łóżku tuż przy obrazie Krampusa było dobitnym dowodem, że sobie tego nie wyśniła tuż po pijackim wieczorze z Maxem.