Mieszkańcy Hogsmeade również postarali się o spełnienie tradycji, dekorującej centrum magicznej wioski. Szczególnie imponująco przygotowana, wysoka choinka wygląda po zmroku, kiedy jej bombki oraz światełka mienią się feerią rozmaitych odcieni. Choinka postawiona została w samym sercu głównego placu; spostrzega oraz mija ją każdy, udający się na zakupy bądź najzwyklejszy spacer.
______________________
Autor
Wiadomość
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Mężczyzna westchnął ciężko, kiedy jego mąż podchwycił temat kradzieży. Nie pisał do nauczycieli, aby uważali na Rivera, uznając, że sam spróbuje go obserwować przez jakiś czas, żeby stwierdzić, czy mieli do czynienia z notorycznym złodziejaszkiem, czy rzeczywiście był to błąd chwili. Prychnął pod nosem, wiedząc, że i tak nie ma sensu udawać przez Chrisem, że nic się nie stało, że nie zderzył się znów z dzieciakiem z problemami, skoro było to po nim widać i sam o tym wspomniał. - Staram się nie wściekać na dzieciaki, nie wybuchać przy nich i za każdy raz, kiedy mi się to nie uda, rzucam galeona do szuflady. Kilka z nich przykleiło się do ręki jednego Gryfona, gdy przyszedł do mnie z prośbą o podpisanie usprawiedliwienia za nieobecności wywołane chorobą weneryczną i bójką… Znalazłem trzeciego w dramacie Maxa i Paco - powiedział, spoglądając na zielarza z gorzkim rozbawieniem w spojrzeniu. Nie chciał mieszać się w nic bardziej, niż już to zrobili, a jednocześnie miał ochotę pogadać z, cóż, przyjacielem o jego relacjach z chłopakami. Miał nadzieję, że Morales nauczył się wierności i naprawdę nie szukał już zabawy między nogami przypadkowo poznanych młodzieńców, co nawet w myślach nie brzmiało dobrze. Jednocześnie nie chciał, żeby Salazar, czy Max wiedzieli, że wie, kim był ów włoski chłopak z ich dramatu. - A jeśli chodzi o Shannon to naprawdę dam radę, byle nie widziała twoich aktów, bo jeśli zacznie je komentować, to nie wiem, czy wytrzymam do końca kolacji - dodał, starając się jakkolwiek rozluźnić temat, wiedząc już w momencie wypowiadania słów, że sprawa siostry jego męża zostanie i tak odsunięta na bok przez Gryfona-złodziejaszka. Rozmowa o świętach była o wiele przyjemniejsza, choć jednocześnie Josh nie potrafił wyobrazić sobie pomieszczenia wszystkich w obecnym salonie. Mimowolnie żałował, że nie znaleźli wcześniej nowego, większego domu, ale nie narzekał. Ostatecznie wystarczyło rzucić kilka zaklęć, aby na pewno salon zdołał pomieścić ich wszystkich. Zaraz też temat zszedł na jeszcze dziwniejszą rzecz, jaką były prezenty. Roześmiał się ciepło, kręcąc głową, nim wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia. Może… Może nowy model układu słonecznego? Byłoby przyjemnie wrócić do tego. Może… Ekspres do kawy do gabinetu w Hogwarcie? Wiem, że skrzaty zawsze mogą przygotować kawę, ale wolałbym robić ją sobie samemu… I może… Moglibyśmy w ramach wzajemnego prezentu dla siebie rozejrzeć się za domem? - odpowiedział w końcu, nieco niepewnie kończąc odpowiedź, żeby zaraz odbić piłeczkę, dopytując, co Chris chciałby dostać na prezent.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Trudno byłoby, żeby Chris to zignorował, żeby zupełnie nie zwrócił na to uwagi, żeby po prostu machnął na to ręką. Mimo wszystko pogubieni nastolatkowie zdawali mu się powoli chlebem powszednim i wiedział, że nie można było ich zostawić samym sobie, na pastwę losu. To, że rozmowy z takimi delikwentami były z reguły niesamowicie trudne, było już zupełnie inną parą kaloszy i zielarz doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Praca z nimi, dyskusje, cokolwiek podobnego, przypominało raczej orkę na ugorze, niż prawdziwe, dojrzałe rozmowy. Rozumiał to, wiedział, że większość nastolatków przechodzi przez trudny czas, że mają problemy z tym, by pewne rzeczy naprawdę zapamiętać, uświadomić sobie, żeby dostrzec światełko w tunelu, które im najczęściej kojarzyło się z nadjeżdżającym pociągiem. Jednocześnie jednak rozumiał Josha, który mógł być czymś podobnym zmęczony. - Nie wiem, czy chcę… - zaczął, mając świadomość, że o niektóre rzeczy lepiej było po prostu nie pytać, a później odetchnął nieco głębiej. - Myślisz, że to był z jego strony jednorazowy wybryk? - zapytał, zerkając nieco uważniej na swojego męża, wiedząc, że ten był znużony. Dało się to po nim zauważyć, dało się to również usłyszeć w jego głosie, co ani trochę nie dziwiło Christophera, w końcu nie było im ostatnio zbyt łatwo, a kolejne rewelacje szkolne na pewno w niczym nie pomagały. Dlatego też nie dziwił się, że starszy mężczyzna zrezygnował z bycia trenerem i skoncentrował się jedynie na szkole, zyskując tym samym więcej czasu dla siebie. Dla czegoś pozytywniejszego jak choćby rodzinne święta. - To chyba znaczy, że będę musiał zakopać je pod wierzbą bijącą - mruknął, uśmiechając się lekko, mając nadzieję, że mimo wszystko Josh znowu się uspokoi, że wrócą za chwilę na inne tory, tym bardziej że odnosił wrażenie, że coś jeszcze go dręczyło, coś, czego nie mógł zauważyć, ale wydawało mu się, że starszy mężczyzna za czymś kilkakrotnie się rozglądał. Starał się zatem zmusić go do skoncentrowaniu się na czymś innym, na czymś o wiele ważniejszym, niż jakieś zwidy. - Chciałbyś wrócić do tego, czym zajmowałeś się, kiedy byłeś młodszy? - zapytał spokojnie, a potem uśmiechnął się do niego szeroko, zachwycony propozycją, jaka padła, na którą od razu skinął głową. Zdecydowanie chciał poszukać nowego domu, takiego, który będzie odpowiadał im obu, takiego, który będzie miał znaczenie o wiele większe, niż obecne lokum. To nie było złe, ale należało tak naprawdę do Josha, nie do nich obu, nie łączyło w sobie wszystkiego tego, czego potrzebowali i oczekiwali, więc ich marzenia zdecydowanie zasługiwały na to, żeby zostały spełnione. I to właśnie go niesamowicie cieszyło. - Wtedy będziesz mógł pomyśleć o sprowadzeniu kulingów - zauważył, nawiązując do kilkukrotnie poczynionych przez męża uwag, zastanawiając się, czy ten mówił o tym poważnie, czy jedynie snuł takie plany, takie marzenia, wiedząc jednocześnie doskonale, że nie było to coś, co mogło i co miało się spełnić. Czy to teraz, czy w najbliższej przyszłości, czy może za kilka lat, kiedy uznają, że wolą zajmować się hodowlą dzikich stworzeń, niż dzikich dzieci.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Joshua wielokrotnie zmagał się z myślami o zmianie pracy, o rezygnacji z nauczycielstwa i pozostaniu przy byciu trenerem. Ostatecznie zmienił to drugie, pozostając opiekunem Puchonów. Pamiętał, jak Chris powiedział, że za bardzo kocha tę pracę, aby z niej zrezygnować, i musiał przyznać mu rację. Jednak bywały chwile, gdy zazdrościł tym profesorom, którzy zupełnie nie interesowali się problemami dzieciaków. On sam miał na głowie kilkoro problematycznych studentów i co było w tym wszystkim najzabawniejsze - żaden z nich nie był Puchonem. Miał za każdym razem przekonanie, że nie może ich ot tak odesłać do innego profesora, choć przecież mógłby. Zamiast tego słuchał ich problemów, albo mierzył się z ich wybuchami hormonów, czując się tym zmęczony. Ciągłbym problemem z komunikacją, wyjaśnianiem nieporozumień, prostowaniem uprzedzeń. Był zmęczony i robił się drażliwy, gdy słyszał sformułowania “jestem dorosły” oraz tłumaczenia kradzieży, ćpania, picia na umór, ponieważ ktoś ma problemy. Doskonale wiedział, co to znaczy mieć problemy w życiu i nie móc sobie z nimi w danym momencie poradzić, ale nie miał ochoty mówić o tym każdemu gówniarzowi w swoim gabinecie. Westchnął ciężko, zdając sobie sprawę, że kolejne galeony będzie musiał wrzucić do szuflady, choć może powinien kupić sobie złotą skarbonkę. Kolejny raz rozejrzał się wokół siebie, mając wrażenie, że za chwilę ktoś na niego wpadnie, parokrotnie myślał, że dostrzega kogoś kątem oka. Wystarczyło jednak, że Chris nie reagował w żaden sposób na dźwięki, które Josh słyszał, aby miotlarz odkrył, że musiało go dopaść to samo, co dopadało wszystkich czarodziejów od końca listopada. Dziwne choroby, szaleństwa, nad którymi trudno było zapanować i mężczyzna rozumiał już dlaczego. Starał się więc skupić na rozmowie, żeby zagłuszyć to, co słyszał. - Nie wiem… Wydawał się skruszony początkowo, ale szybko wpadł w gniew, więc wydaje mi się, że nie często nakrywano go na kradzieży… Być może jest po prostu kleptomanem, ale myślę, że warto mieć w pamięci, jeśli usłyszymy, że coś komuś zginęło. Nie chcę oskarżać go bezpodstawnie, a i moją winą była tamta sytuacja, bo wyszedłem z gabinetu, zostawiając go otwarty - odpowiedział, przeciągając dłonią po karku, starając się nie bronić przesadnie dzieciaka, ale też nie pobłażać mu. Cały czas wahał się, czy nie powinien zgłosić tego do dyrektor Wang, ale ostatni list, jaki wysłał do niej w sprawie Wiktora, został całkowicie zignorowany przez kobietę i podejrzewał, że teraz będzie dokładnie tak samo. Wolał więc wziąć sprawę w swoje ręce i samemu przypilnować Gryfona. - Jeśli kiedyś braknie nam galeonów, możemy je sprzedawać. Może znajdą się jacyś moi starzy fani, którzy oddadzą fortunę za twój akt - stwierdził, śmiejąc się, choć jego policzki pokryły się rumieńcem. Nie potrafił przywyknąć do tego, w jaki sposób mąż potrafił go narysować, w jakich pozach, ale nie miał serca prosić go, aby przestał. Jeśli właśnie to chciał malować, Josh nie zamierzał ingerować. Kolejny raz drgnął, kiedy miał wrażenie, że ktoś w nich wejdzie, choć za nimi nie było nikogo. Sytuacja zaczynała być męcząca bardziej niż temat świąt i jego ojca. W końcu Josh zatrzymał się w miejscu, przyciągając do siebie męża, aby przytulić się mocno do niego, chowając twarz w jego szaliku. Serce uderzało mu w szalonym tempie, jakby w panice, a on czuł, że oddycha dość płytko. - Dom, który będzie dostatecznie daleko od innych, aby nikt nam nie przeszkadzał w spokoju. Kulingi zdecydowanie sprowadzę… I może nauczę się robić swetry z ich wełny, albo będziemy ją sprzedawać w miasteczku - mówił, próbując zachować skupienie na rozmowie, pomimo swojego ruchu, pomimo chowania się w uścisku męża, choć nie było to łatwe, kiedy wciąż słyszał kroki tuż obok nich. - Chciałbym kochać gwiazdy tak, jak kiedyś i móc opowiadać ci o nich więcej. Czytać kolejne mugolskie odkrycia i łączyć je z tym, co my wiemy i czasem organizować dla dzieciaków wspólne oglądanie nocnego nieba… Chciałbym też wrócić do domu - wyrzucał z siebie cicho, aby pełnym rezygnacji głosem dodać ostatnią prośbę. - Mam wrażenie, że ktoś depcze nam po piętach i ciągle widzę ruch na granicy pola widzenia. Odkąd wyszliśmy z domu i dotarliśmy do miasteczka - wyjaśnił od razu, co się z nim dzieje, wzdrygając się, kiedy kroki znów wybrzmiały w jego głowie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher zmarszczył lekko brwi, ale ostatnie pokiwał głową na znak, że nie zamierzał się w to więcej mieszać, mając jednak w pamięci, że powinien uważać. Trudno było mu powiedzieć, czy dzieciak, o którym mówił teraz Josh, był naprawdę problematyczny, czy z jakiegoś powodu znalazł się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Było to oczywiście twierdzenie mocno ryzykowne i zielarz miał tego pełną świadomość, jednakże w tej chwili nie był w stanie nic na to poradzić. Nie mógł zmienić tego, co się wydarzyło, nie mówiąc zupełnie o tym, że w żaden sposób nie był w stanie przekonać się, co dokładnie myślał chłopak, o którym wspomniał jego mąż. Poprosił go jedynie, by podał mu jego nazwisko, a później odsunął od siebie te rozważania, wiedząc, że w tej chwili i tak nic z nimi nie zrobi. Zaraz też parsknął, wyraźnie rozbawiony kolejnymi słowami starszego mężczyzny, spoglądając na niego, jakby chciał mu powiedzieć, że chyba oszalał. - Są tylko dla mnie – powiedział cicho, patrząc na niego uważnie, spod przymkniętych powiek, jakby chciał go zapytać, czy miał na ten temat jakieś odmienne zdanie. Jeśli nie, nie zamierzał nikomu pokazywać rysunków, które uznawał za niesamowicie prywatne, nie wspominając zupełnie o tym, że jeszcze bardziej intymne. Wiedział, że Josh jedynie sobie z nim pogrywał, ale wyszedł z założenia, że mimo to należało go dla pewności ustawić do pionu, żeby przypadkiem nie przyszły mu nigdy więcej do głowy podobne bzdury. Później jednak Christopher uśmiechnął się ciepło i nawet nieznacznie się zarumienił, co zdecydowanie nie miało nic wspólnego z warunkami atmosferycznymi. Wiedział, o czym rozmawiali, o czym tak naprawdę marzyli od dłuższego czasu i uważał, że mogli faktycznie wkrótce znaleźć dla siebie odpowiednie miejsce. Takie, które byłoby dla nich dokładnie tą bezpieczną przystanią, jakiej szukali, które byłoby tym, za czym tęsknili i czego potrzebowali, chociaż czasami nie mówili o tym zbyt głośno. - Możesz robić to wszystko, nikt cię przed tym nie powstrzyma – powiedział cicho, patrząc na niego uważnie, jednocześnie niesamowicie czule, mając świadomość, że wiele spraw było dla jego męża problematycznych, że gdzieś się w nich zgubił, ale odnosił również wrażenie, że problem leżał nieco głębiej, niż Josh chciał o tym mówić. – Możesz zacząć kochać gwiazdy na nowo. Zacząć grać tak jak kiedyś, zbudować własny układ słoneczny albo zrobić milion innych rzeczy. A ja z chęcią o tym posłucham – zapewnił go jeszcze, orientując się, że naprawdę działo się coś, co dręczyło Josha i po chwili otrzymał potwierdzenie swoich przypuszczeń. Nic zatem dziwnego, że od razu zaproponował mu, żeby wracali do domu, gdzie mógł się położyć i w ten sposób odciąć się od tego, co się działo. Ten spacer miał być dla niego wypoczynkiem, ale jeśli tak się nie działo, mogli robić milion innych rzeczy, które uspokoiłyby Josha.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Podał imię i nazwisko Gryfona, o którym mówił, jednocześnie kręcąc głową na znak, że naprawdę nie chce dalej o tym rozmawiać. Miał plan dopilnować dzieciaka i nie potrzebował dłużej tego roztrząsać, żeby nie zacząć podważać własnych decyzji. Nie chciał też psuć sobie bardziej spaceru z mężem - zdecydowanie wystarczało wrażenie, że ktoś krążył wokół nich, pozostając na granicy wzroku. Na kolejne słowa męża jedynie uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem. Oczywiście, że wolał, aby akty tworzone przez jego męża nie ujrzał nikt poza nimi. Nawet sam nie musiał ich oglądać, czując się nieco zawstydzony, a jednocześnie podekscytowany za każdym razem, gdy widział, co nowego stworzył Chris, niemal pamiętając moment, na którym ten się wzorował. Równie szeroko uśmiechał się, gdy tylko temat zszedł na dom - ich nowy, wspólny dom. Nie mógł zapanować nad cichym, pełnym radości śmiechem, kiedy usłyszał, że może robić wszystko, co tylko chciałby robić. To brzmiało jak kwintesencja szczęścia i mimowolnie Josh myślał, że gdzieś tkwi haczyk, że jednak czegoś nie będzie mógł robić, bo nie będzie to odpowiadać Chrisowi, a przecież to na nim mu najbardziej zależało. Nie chciał, być w czymś niedostatecznie dobry, albo robić coś, co by go jedynie irytowało. Choć wyjaśnili sobie wiele, choć Chris wielokrotnie powtarzał mu, że ich małżeństwo nie musi być takie jak małżeństwo jego rodziców, wewnątrz miotlarza wciąż tkwił lęk, że jeśli nie będzie się starać być idealny, zostanie znowu sam. To były niezwykle idiotyczne myśli, o czym wiedział, ale trudno było tak po prostu je przezwyciężyć. Odsunął się od męża nieznacznie, żeby pocałować go, gdy tylko dostrzegł czułość w jego spojrzeniu. Tego zawsze chciał, tego pragnął i nie powinien skupiać się na niczym innym. - Jeszcze będziesz mieć dosyć słuchania o kosmosie, czy mojego fałszowania na skrzypcach - zaśmiał się cicho, opierając na moment czołem o czoło zielarza, nim ponownie ujął go za rękę, kierując się powoli w stronę domu. - U was w rodzinie zawsze ozdabia się dom na święta? Co musimy przygotować, zanim wszyscy się zjadą - zapytał jeszcze, próbując zagłuszyć rozmowa dźwięk kroków, który znów rozległ się za nimi i Josh resztkami silnej woli powstrzymywał się od odwrócenia, żeby sprawdzić, czy na pewno są to omamy słuchowe.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zielarz jedynie pokiwał głową, wiedząc, że nie powinien wtrącać się w sprawę wskazanego chłopaka, jedynie zapamiętując, żeby zwracać na niego większą uwagę. W czasie zajęć, jakie do tej pory prowadził, nie dostrzegł z jego strony jakiś specjalnie nieodpowiednich zachowań, więc było mu dość trudno ocenić to, o czym mówił Josh. Nie chciał jednak przesądzać tego, czy faktycznie tak było, czy to, o czym mówił jego mąż, było jedynie jednorazowym wybrykiem, czy jednak nie. Zostawił to jednak z boku, tak samo, jak wiele innych rzeczy, o których teraz mówili, wychodząc z założenia, że nie było sensu nadal o tym dyskutować. Poza tym widział doskonale, jak bardzo dyskusja na temat wspólnego domu, wspólnej przyszłości i możliwości rozwijania swoich dawno zapomnianych pasji podobała się Joshowi. Chris był pewien, że z jakiegoś powodu starszy mężczyzna nadal czuł się momentami zablokowany, niepewny, że wyobrażał sobie rzeczy, które nie miały racji bytu, które nie miały najmniejszego sensu, ale z tym musieli mierzyć się powoli, zdecydowanie stopniowo. To były zmiany, których nie dało się wprowadzić z dnia na dzień i to było coś, co dotyczyło również jego samego. Wiedział, jak trudno było mu się w wielu kwestiach przełamać, jak bardzo musiał ze sobą walczyć, by osiągnąć to, co miał teraz, by przestać chować się po kątach albo wmawiać sobie, że coś nie było dobre, że prowadziło jedynie do większych problemów. - A czy ty masz dość obserwowania, kiedy rysuję? – zapytał prosto, dodając, że jeśli tylko będzie zmęczony albo będzie potrzebował chwili w całkowitej ciszy, co mu się zdarzało wcale nie tak rzadko, to jak zawsze po prostu mu o tym powie. Nie robił z tego żadnych tajemnic, nie próbował udawać, że było inaczej, kiedy naprawdę chciał wypocząć po swojemu, w całkowitej cieszy i z dala od wygłupów, czy zaczepek, kiedy chciał być sam ze sobą i nie potrzebował do niczego innych osób. Parsknął cicho, kiedy Josh go pocałował, rozbawiony tym jego zachowaniem i chociaż pokręcił lekko głową, widać było, że wciąż się uśmiechał, że jego jasne oczy błyszczały radością. Nie bał się, nie wstydził, nie czuł się, jakby powiedział chować się po kątach i to niewątpliwie były dobre zmiany, które prowadziły go gdzieś do przodu. Zmieniał się, coraz bardziej z każdym dniem, z każdą chwilą i podejrzewał, że kiedy faktycznie przeniosą się do nowego, naprawdę wspólnego domu, znowu coś się odmieni. Stworzą jakieś nowe, własne zasady i będą się nimi cieszyć. - Choinkę – stwierdził z namysłem. – Sean i Marianne zawsze sami ją przystrajają, i nie ma od tego żadnych wyjątków. A poza tym do tej pory jakoś nie przejmowaliśmy się za bardzo ozdobami, ale to chyba dlatego, że… nie lubiła ich. Moja mama zawsze za nimi przepadała, więc może w tym roku faktycznie pozwoli sobie na to, żeby cały dom wyglądał tak, jakby tego chciała – wyjaśnił, trzymając Josha blisko siebie, żeby przypadkiem nie skupiał się za bardzo na odczuciach, jakich dostarczało mu jakieś niemądre przekleństwo, jakie wzięło się nie wiadomo skąd właściwie.
+
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zdecydowanie decyzja o wspólnym zakupie domu była krokiem milowym dla nich. Pewnym zamknięciem starych rozdziałów i otwarciem zupełnie nowego. Josh miał wrażenie, że powinien do tego czasu uporać się ze sprawą swojego ojca, skoro zdołał uzyskać odpowiedzi dotyczące matki. Siostra, nawet jeśli wydawała się sympatyczna, nie była kimś, kogo chciałby na siłę przy sobie zatrzymywać, skoro każde z nich żyło do tej pory jako jedynak. Uważał jednak, że powinien zobaczyć się z ojcem, wyjaśnić wszelkie nieporozumienia, zamknąć to w jednym spotkaniu, a później pozwolić emocjom wsiąknąć w dom pod numerem 39 i tam zostać. Nie chciał z tym emocjonalnym bagażem wprowadzać się do nowego domu, który miał być ich oazą spokoju, ich wspólnym szczęściem. Nigdy wcześniej nie myślał o tym, żeby mieć zwierzęta, ale z każdym kolejnym pupilem w domu, odkrywał, jak dobrze się przy nich czuł. Nie znał się za bardzo na opiece nad nimi, ale za to Chris miał dużą wiedzę oraz Mędrka, która pomagała im przy zwierzętach. Wiedział, że dzięki nim, mógł spróbować sprowadzić kilka kulingów, aby mieć niewielkie stadko, o ile znajdą dom z odpowiednio dużym terenem wokół, nad którym będzie mógł czasem latać. Odkąd zrezygnował z byciem trenerem po godzinach, czasem zdarzały się prośby od sąsiadów o pomoc, ale miał więcej wolnego czasu i był zdania, że nie potrzebują stawiać pętli treningowych na terenie ich domu. Co było zabawne, sam nie chciał mieć ich na swoim podwórku. Pragnął domu, który będzie najbardziej naturalny, wpisujący się w krajobraz, jak tylko byłoby to możliwe, aby móc wieczorami leżeć na trawie i obserwować powoli ciemniejące niebo, czekając na pierwsze gwiazdy. Te myśli skutecznie rozpraszały go, choć wciąż słyszał kroki tuż za nimi, wciąż widział ruch obok nich. Uśmiechnął się jednak do męża na znak, że nie nudziło mu się obserwowanie go, gdy rysował. Właściwie lubił wtedy go obserwować, dostrzegając radość w jego spojrzeniu, zadowolenie z tego, co robił. Były to jedne z wielu chwil, w których musiał powstrzymywać się, żeby nie przeszkodzić mu w niczym, choć jednocześnie miał ochotę zaciągnąć go do sypialni. Złożył ostatni pocałunek na ustach męża, nim ruszyli dalej, ciesząc się z bliskości zielarza, rozumiejąc, co ten próbował zrobić. - Może w takim razie… Może zaprosimy ich wcześniej? Przynajmniej dzień przed świętami? Mogliby pomóc nam przystroić również nasz dom… Mogę rzeczy z pokoju, który miał być gabinetem spakować i schować w kufrach, więc będzie dodatkowa sypialnia. No i w salonie ktoś mógłby spać… W każdym razie, jeśli chciałbyś, to nie widzę problemu - zaproponował jeszcze, nieco niepewnie, mając jednocześnie wrażenie, że te święta będą szczególnie nie tylko dla nich. Choć babcia Chrisa zmarła rok wcześniej, wyglądało na to, że dopiero teraz rodzina naprawdę zaczęła odżywać, co było dobre i Josh kolejny raz cieszył się, że stał się jej częścią. Dalszą drogę spędzili na uzgadnianiu szczegółów związanych z organizacją świąt, ustaleniami związanymi z prezentami. Na końcu drogi, przed drzwiami czekała na nich Mędrka z informacją, że kaczki dziwaczki wpadły w panikę i biegają w zajęczej formie po całym domu, przez co posiłek będzie później, bo nie potrafi ich złapać. Josh nie mógł powstrzymać przez to uśmiechu, choć raz jeszcze obrzucił spojrzeniem drogę za nimi, rzucając cicho homenum revelio i upewniwszy się, że to naprawdę są omamy słuchowe, wszedł do domu, zamykając za nimi drzwi. + /zt x2 z Chrisem
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Tak jak Paco wiele razy żałował, że nie obejmuje ciała młodszego partnera przyciśnięty do ściany zaczarowanej, norweskiej jaskini, tak tym razem pewnie to i lepiej, że nie słyszał i nie odczuwał jego rezygnacyjnych myśli. Po tym co się wydarzyło w pubie przy kominku, sam nie potrafił patrzeć na świat przez różowe okulary, ale zdecydowanie nie zamierzał jeszcze składać broni. Chciał i musiał wierzyć w to, że nagły atak paniki Maximiliana stanowił jednorazowy incydent i że tak naprawdę wcale nie mają czym się zamartwiać. Przecież nieśli na barkach wystarczająco wiele problemów. - Pero yo soy. Tu me cambiaste. – Mruknął łagodnie, ale stanowczo, nie pozwalając nastolatkowi na kwestionowanie własnej, szczerej opinii. Zdążył przecież poznać Felixa. Wiedział, że dzieciak ma wrażliwe serce, a jednocześnie nigdy nie spotkał nikogo innego, kto tak skutecznie zarażał swym promienistym uśmiechem i kto dysponowałby tak intensywnym darem przekonywania. Chłopak miał ogromny potencjał, ale życie jakby nie dawało mu go rozwinąć w pełni, podkładając kłody pod nogi na każdym możliwym kroku. – Od czegoś musimy zacząć… – Westchnął cicho, zdając sobie sprawę z tego, że nie jest to idealne rozwiązanie, raczej pierwsze które przyszło mu na myśl. Brakowało mu doświadczenia, żeby wskazać właściwą drogę. Przypomniał sobie jednak słowa Joshui, a chociaż teraz żałował że to czarna a nie biała magia nie skrywała przed nim tajemnic, postanowił po prostu być i otoczyć ukochanego opieką, na którą zasługiwał. Nie stronił od dotyku, gładząc delikatnie jego ciało i pozwalając się wtulać w swoje ramię, a kiedy tylko Maximilian odwrócił wzrok, leciutko obrócił jego podbródek, żeby złożyć krótki, acz znaczący pocałunek na jego ustach. – Mam sporo pieniędzy, gdybyś chciał zdemolować kolejny lokal. Damy radę. – Spróbował zażartować, mimo chujowych okoliczności, ale na wszelki wypadek przytulił nastolatka do siebie raz jeszcze. – Nie będzie. Daj spokój, może to rzeczywiście zmęczenie i stres… – Nie był pewien czy sam wierzy we własne zapewnienia, ale wolał nie myśleć o innych, zdecydowanie mroczniejszych scenariuszach. Wolał, chociaż te i tak uderzały do świadomości. – Mówiłem ci już, że będę przy tobie, a skoro uważasz że eliksiry i zioła to żadne rozwiązanie… powiedz czego pragniesz. – Wyszeptał cicho, pragnąc spełnić wszystkie jego życzenia. Nie chciał jednak wybrzmieć zbyt patetycznie i krępująco, zwłaszcza że obaj nie przywykli do podobnych sytuacji. – Masz idealną okazję, żeby mnie wykorzystać. – Dodał więc dla rozładowania atmosfery, chociaż głębokie, troskliwe spojrzenie czekoladowych tęczówek wyraźnie wskazywało, że nie strzela dowcipami na prawo i lewo.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Z samą paniką Max sobie jako tako radził. Bardziej martwiły go halucynacje, które przecież nigdy wcześniej mu się nie zdarzały na trzeźwo. Bał się cholernie i choć nie był w stanie wyrazić tego na głos, tak jego skulona i roztrzęsiona postawa musiała mówić sama za siebie. -No es necesariamente bueno. - Zauważył, choć oczywiście docenił, co wyraził raczej bliskością fizyczną niż czymkolwiek innym. Nie tylko Salazarowi było trudno prowadzić rozmowę na jakiś radosny temat, jak widać. Zresztą, okoliczności zdecydowanie nie sprzyjały podobnym konwersacjom. Przymknął oczy, oddając się krótkiemu pocałunkowi, który był zdecydowanie przyjemniejszy niż ten, jakim Paco obdarzył go pod pubem. Max czuł w tym jednym geście wiele i cieszył się, że mimo wszystko mężczyzna był teraz przy nim. Gdyby halucynacja naszła podczas, gdy nastolatek był sam, mogłoby być o wiele gorzej, a tak przynajmniej teraz mógł poczuć się względnie bezpiecznie. -Wolałbym nie, ale jak coś, to wiem na jaką skrytkę wysłać rachunek. - Uniósł nieznacznie kąciki ust, ale widać było, że przychodzi mu to z wielkim trudem. -Ta... Może. - Mruknął już poważniej, mając wrażenie, że żaden z nich nie jest co do tego przekonany. Westchnął lekko, gdy Paco ponownie przemówił. Gdy Max wiedział, czego pragnie, albo gdyby potrafił tak po prostu się do tego przyznać, świat byłby dla niego o wiele piękniejszy. Niestety było wręcz przeciwnie i choć teraz, w objęciach ukochanego, nastolatkowi nie brakowało zbyt wiele, to jednak pewne niewypowiedziane rzeczy wciąż pozostawały skrywane przez jego serce. -Trochę prądu do tej herbaty i jakiegoś wyjazdu. - Odpowiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy, choć wcale nie było to zupełnie dalekie od tego, na co naprawdę miał ochotę. -Już i tak wykorzystuję Cię do sprzątania mojego bałaganu. - Odpowiedział, ponownie lekko się uśmiechając, po czym odłożył kubek z naparem gdzieś na ziemię i całym sobą wtulił się w partnera, potrzebując jak najwięcej ciepła i bliskości, które mógł mu oferować.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wiele razy skłaniał Maximiliana do wypowiadania na głos swoich emocji, ale tym razem chłopak nie musiał odzywać się ani słowem. Nie potrzeba było również czarodziejskiego wnętrza norweskiej jaskini. Paco był w stanie poczuć go w pełni, a z tego względu coraz mocniej obejmował skulone, trzęsące się ciało ukochanego, każdym kolejnym ruchem dłoni przypominając mu, że jest obok, nieważne czy wokoło szaleją płomienie czy panuje siarczysty mróz. – No me importa si es bueno mientras te tenga a ti. – Mruknął szczerze, ale i przekonująco, wszak Felix poznał go na tyle, by wiedzieć że Meksykanin nie kieruje się tradycyjnym kompasem moralnym. Nie obchodziło go to, że umawiał się z nastolatkiem, który równie dobrze mógłby być jego synem. Nie zwracał uwagi na spojrzenia przechodniów ani klientów zdemolowanego przez chłopaka pubu. Kiedy był tutaj z nim, nikt inny ani nic innego się nie liczyło. Pragnął przekazać partnerowi to wszystko czułym pocałunkiem, również po części łamiąc wzajemnie złożoną obietnicę. W rzeczywistości nie twierdził jednak, żeby którykolwiek z nich ją złamał, po prostu okoliczności nie sprzyjały rozmowie, a przynajmniej nie takiej, jakiej obydwaj by teraz zapewne chcieli. Najpierw musieli się uporać z nieoczekiwanym problemem, a dopiero potem cieszyć tym, co mieli. – Dokładnie. – Pokiwał lekko głową, uśmiechając się do chłopaka szerzej. – Ale nie chodzi tylko o pieniądze. Chcę żebyś wiedział, że… jeżeli tylko będzie taka potrzeba, nadstawię za ciebie karku. – Znowu pocałował go krótko, tym razem układając jednak swoje usta na jego czole. Nie żartował. Gotów był przyjąć na siebie ciężar konsekwencji, byleby uchronić przed nimi nastolatka, który naprawdę starał się wyjść na prostą. - Dobra, dobra, może dzisiaj już z tym prądem nie przesadzaj, co? – Pokręcił głową, zerkając na ukochanego zaczepnie, chociaż gdyby naprawdę tego potrzebował, chyba machnąłby dzisiaj ręką. Wolał jednak wstrzymać się z transmutacją herbaty i dać chłopakowi chwilę namysłu, czy aby na pewno po tym co się wydarzyło w pubie, chce topić lęki w alkoholu. – Gdzie byś chciał pojechać? Mogę zarezerwować jakiś dobry hotel. – Zareagował natomiast od razu na drugą prośbę, licząc na to że spełni przynajmniej jedno życzenie nastolatka. – Nie wykorzystujesz mnie. – Zapewnił również z rozbawionym uśmiechem. – Nie jestem kimś, kto daje się wykorzystywać… a nawet jeżeli to jesteś jedynym, któremu na to pozwalam. Poza tym, nie wiesz co to prawdziwy bałagan. Spokojnie, wiem jak zamieść wszystko pod dywan. – Sprzedał mu prztyczka w nos, nie do końca spodziewając się że kolejną, niewyrażoną wprost potrzebą, okaże się jego ciepło i bliskość. Brakowało mu tego, dlatego chwycił chłopaka, sadzając go sobie na kolanach, żeby spleść się z nim w jeszcze ciaśniejszym uścisku. – Kocham cię. – Szepnął mu na ucho, zastanawiając się czy po takich wrażeniach powinni odwiedzić świąteczną wioskę czy raczej wrócić do domu i odpocząć. +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pokiwał tylko lekko głową, bo akurat co jak co, ale Maxa obchodziło to, jaki ma wpływ na najbliższe sobie osoby. Uznał jednak, że teraz nie ma siły na jakiekolwiek spory, nawet te nieważne i po prostu przemilczał będąc pewnym, że Paco i tak może się domyślić zdania nastolatka na ten temat. Cały ten dzień chyba po prostu zbyt mocno ich zaskoczył, by mogli tak od razu przejść do rozmowy, jakie powinni ze sobą przeprowadzać. Max jeszcze sam nie do końca wiedział, co tak naprawdę w związku z tym wszystkim czuje. Był pewien tylko tego, że ogarnia go ogromny strach i zdecydowanie mu się to nie podoba. Musiał się uspokoić, a bliskość Paco co nieco mu w tym pomagała. -Wiem, ale nie chcę tego. - Zdobył się na szczere wyznanie i choć od zawsze pokazywał swoją postawą, że nie potrzebuje niczyjej pomocy, tak teraz zupełnie nie o to chodziło. Nie wybaczyłby sobie, gdyby Salazarowi stało się cokolwiek z tego powodu, że musiał nadstawiać za Maxa karku. Ogarniania zćpanego nastolatka to drugie, ale Felix zdecydowanie nie chciał powtórek z Felka. Przynajmniej nie w tym najgorszym sensie. -Liczyłem chociaż na tanią podróbę tego grzańca. - Burknął, bo naprawdę chętnie by się napił i to więcej niż kilku kropel do herbaty, ale odpuścił wiedząc, że Paco ma rację. Poza tym alkohol też powinien ograniczać, bez względu na to, co sobie na ten temat wmawiał. -Gdziekolwiek. Byle jak najdalej stąd. - Wzruszył ramionami, bo nie miał konkretnej wizji. Miał za to dosyć nie tylko tego miejsca, ale i pewnych powtarzających się wzorców i liczył na to, że zmiana otoczenia pomoże mu nieco odetchnąć. -Taaaa, masz rację. - Zdecydowanie siadł mu humor i nie był w stanie sobie tak po prostu żartować, gdy wciąż serce łomotało mu jak szalone. Usadowił się za to na kolanach Paco, co musiało wyglądać komicznie, gdyż przecież był od mężczyzny większy i objął ramionami kark partnera, ponownie się w niego wtulając. -Dziękuję. - Wyszeptał w odpowiedzi, nie dlatego, że nie potrafił wydusić z siebie tych dwóch znaczących słów, ale dlatego, że było to teraz dla niego ważniejsze. To krótkie wyznanie z ust Paco, było tym, czego Max w tej chwili potrzebował, by dopełnić jeszcze poczucia bezpieczeństwa, jakie poczuł na tej ławce. Młody eliksirowar był potwornie wykończony tym wszystkim i nim się obejrzał, po prostu zasnął przytulony do partnera w końcu znajdując chwilę, by odpocząć nie tylko od ostatnich godzin, ale i tak naprawdę miesięcy usianych samymi problemami.
//zt x2 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Jakby, ulepić bałwana jakieś trzeba, nie po to ktoś wymyślał piosenki do Krainy Lodu, aby zimowe atrakcje od tak były sobie odpuszczane i traktowane po macoszemu. Problem zaczynał się, kiedy brak towarzystwa zmuszało Wacława do oddanie się śnieżnym rozpustom samotnie. Tylko czy to kiedykolwiek stanowiło przeszkodę? Nigdy! Jedynie z większą trudnością Puchon nie umiał się odkleić od ciepłego prześcieradła, blokującego mu te zmyślne rozmaitości. Dziś zrobił to z uśmiechem! Wystarczyło przypomnieć sobie ile ciepła w jego życiu miał uprzedni grudzień. Ile alkoholu się polało oraz jak wielu bliskich mu w sercu znajomych oddało się jego towarzystwu, wkradając się w zakątki wspomnień. Śpieszmy się kochać ludzi... - powiadali inni, co dopiero w tym roku Wacław rzeczywiście spostrzegł z niemałą melancholią. Znalazł się w Dolinie, żeby realizować w końcu swój plan. Uzbrojony w zimową zbroję - dajmy na to - coś na kształt eliksiru pieprzowego, zaczął działać. Ręcznie oczywiście, bo gdyby miał się wysłużyć jeszcze magią, lepienie śnieżnego koleżki zajęłoby chłopakowi więcej niż pół doby. On nie miał tyle czasu. Czy ktokolwiek w ogóle miewa aż tak dużo czasu? Pozazdrościć! Na dużą kulę Wacek postawił małą kulę. Średnio wiedział czemu te nie chciały się złączyć w idealny zestaw, ale jedna poleciał w dół, tocząc się niekrótko. Teraz, bo po wielu filmach z zimowym motywem jakoś nie był w stanie, zrozumiał jak działa efekt śnieżnej kuli i w pewien sposób zaczął się go bać. Był mocny. Szczęśliwie, mocniejszy niż małe zderzenie się z cudzą łydką. Puchon od razu zbiegł za swoim zlepkiem śniegu. - Bardzo, bardzo, bardzo cie przepraszam - zaczął, nawet nie lustrował kim jest mężczyzna. Od razu zaczął wytrzepywać ze śniegu jego nogawkę.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Świąteczny nastrój trwał u Longweia, który wciąż nie miał wszystkich prezentów. Uznał, że najwyższa pora sprawdzić także Hogsmeade, pamiętając, że w niektórych sklepach można było znaleźć ciekawe przedmioty. Jednocześnie dawno nie był w wiosce, która zdawała się nie zmieniać od wielu lat. Wciąż były tam te same puby, te same restauracje i sklepy, choć dostrzegał również nowe szyldy. Było to miasteczko, z którym wiązał wiele ciekawych wspomnień i czasem zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej, gdyby jednak mieszkał właśnie w tym miejscu. Jednak wtedy miałby o wiele dalej do pracy, a czasem lubił wrócić pieszo ze wzgórz za Londynem na Tojadową. Spacerował sobie spokojnie główną ulicą, decydując się podejść do choinki, zastanawiając się, czy nie powinni z Maxem mieć jakiejś w mieszaniu. Szybko uznał, że przy świnksie i gdziekonie byłoby to mało rozważne. Z całą pewnością szybko przestałaby być pięknym drzewkiem. Jednocześnie mężczyzna nie miał pojęcia, czy jego przyjaciel jakkolwiek obchodził święta, czy ozdabiał dom, czy był to dla niego dzień jak jeden z wielu. Huang już miał przestać o wszystkim myśleć samemu, uśmiechając się nieznacznie sam do siebie, dochodząc do wniosku, że zwyczajnie będzie musiał zaproponować współlokatorowi wspólne wyjście gdzieś i zauważyć, jak ten reaguje na podobne ozdoby, czy nawet zapytać wprost, gdy nagle poczuł uderzenie w nogi. Prawdę mówiąc nie było to najlżejsze zderzenie ze śniegiem, a do tego dość niespodziewane, że mężczyzna zachwiał się, ale szczęśliwie zdołał zachować równowagę. Spodziewał się zobaczyć jakieś dziecko, które nie zdołało zapanować nad śnieżną kulą, być może elementem bałwana, albo chociaż skrzata domowego. Zdecydowanie nie spodziewał się młodego mężczyzny, ani tego, że ten zacznie otrzepywać go ze śniegu. - Nic się nie stało, naprawdę – odezwał się Longwei, chwytając delikatnie mężczyznę za przedramię, próbując skłonić go, żeby na niego spojrzał. Uśmiechał się przy tym lekko, wyraźnie będąc daleki od bycia złym, czy nawet rozdrażnionym. Prędzej rozbawiony, szczególnie gdy zorientował się, że ma do czynienia z kimś zdecydowanie dalekim od nazwania dzieckiem. - Sprawdzałeś w jakim tempie ze śnieżki zrobi się śnieżna kula, czy może tworzyłeś coś innego? – zagadał z zaciekawieniem, rozglądając się nieznacznie, chcąc zorientować się, skąd tak właściwie pojawiła się kula.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Prawda o ludziach jest taka, że lubią kłamać. Nawet bardzo lubią kłamać czy wręcz nawykli do szerzenia nieprawdy, uznając ją za pewną normę społeczną. Problem stąd jawi się kolejny: nieznajomy jegomość mógł powiedzieć, że nic się nie stało na odczepnego. Aby Wacuś nie czuł się źle ze sobą albo cokolwiek, co ma sens w tej sytuacji. Dużo rzeczy miało, tak swoją drogą. Może warto wdać się tu w jakieś wyliczenie albo podać przykład anegdotyczny, ale nie brnijmy w to i idźmy dalej! Bez przejmowania się już nader wielkim konwenansem społecznym. Spocznijmy na spojrzeniu Puchona, które przelewały w sobie zawiesinę nieśmiałości ze strachem. Pociągnięcie w górę przez nieznajomego potraktował jako wyzwanie. Albo może wezwanie do wyprostowania się, oddając w jegoż władanie. Przez kilka krótkich sekund własnie tak czuł się - wodzony tym dziwnym przeczuciem, że zaraz może umrzeć. Chociaż to odczuwał niemal cały czas. Jeszcze to nieprzyjemne poczucie o pozostawieniu mężczyzny z nogawką we śniegu. - To jest kawałek bałwana - podniósł nieśmiało pozostałą resztkę śnieżnego zlepku. Ten rozsypał się studentowi w rękach, co skomentowane zostało jedynie nieciekawym mruknięciem na wskroś smutnym i rozczarowanym samym sobą. - To miał być kawałek bałwana. Mogę zrobić igloo, ale to już jest takie, jakby, wymagające - wyznał całą swoją dzisiejszą historię. Niczego więcej tutaj dodawać już chyba nie trzeba.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei miał wrażenie, że dostrzega niepewność, a może strach w spojrzeniu nieznajomego, co było dość niespodziewane. Nigdy nie spotkał się z tym, żeby ktoś reagował w podobny sposób na niego, poza Zoe, która wzięła go za jakiegoś zboczeńca, ale to już zupełnie inna historia. Teraz mężczyzna podejrzewał, że zdecydowanie nie takie emocje kryją się za spojrzeniem nieznajomego, więc postanowił nie przejmować się tym i uśmiechnął się nieco szerzej. - Bałwana? - spytał z niedowierzaniem, po chwili śmiejąc się cicho, kiedy reszty śniegu się rozsypały. - Podejrzewam, że śnieg nie kleił się za dobrze… - powiedział cicho, próbując jakkolwiek pocieszyć nieznajomego, zastanawiając się, jak bardzo można było być jak dziecko szczerym w swoich emocjach, aby będąc dorosłym mieć tak smutny wyraz twarzy w podobnej sytuacji. - Igloo nigdy nie robiłem, więc dla mnie byłoby to wyzwanie, ale… Jeśli chcesz, to mógłbym pomóc ci z tym bałwanem. Zawsze to dodatkowa osoba do przypilnowania, aby kula się nie stoczyła - zaproponował, czując, że właściwie nie stałoby się nic złego, gdyby rzeczywiście poświęcił chwilę na podobną zabawę. O ile nieznajomy również nie widział w tym niczego złego. - Longwei Huang - przedstawił się zaraz, wyciągając rękę w stronę młodszego mężczyzny, licząc, że to jakkolwiek zmniejszy wyczuwalne, nieco dziwne, napięcie, wywołane zderzeniem z częścią śnieżnego ludzika.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Podobno seryjni mordercy są zawsze słodcy i się uśmiechaj do swoich ofiar. Aż do końca. To miłe z ich strony, nie chcą dawać swoim żyjątkom aż tak wiele rzeczy do niepokoju tuż przed ostatnim tchnieniem. Podobno wtedy z człowieka ulatnia się Dusza, jednak czy bolesne torsje powłoki bez Ducha dalej pozostaje bolesne? Może. - Moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo że nie dobrze. Gdybym miał powiedzieć, co cenię w śniegu najbardziej, powiedziałbym, że... - zamilkł nagle. Odchrząknął. - To chyba nie ten film. - Podrapał się po czaszce w zastanowieniu jak bardzo pomyliły mu się uniwersa. Optymistycznie na to patrząc - nieznacznie. - Ten śnieg jest dość dobry. Bardziej mokry niż śnieg, ale to już chyba urok naszych Wysp - rozejrzał się wokół. Brudny klimat. Mokrość szarości otaczała świat wokół. Śnieg nie zachwycał, ale przynajmniej był i problem w tym, że niektórzy na Świecie nie doświadczają tak wspaniałych widoków. Albo takich zabaw jak saneczkowanie. A to już bardzo, bardzo, bardzo smutne. - Gdybyśmy bali się wyzwań to gdzie byłoby nasze społeczeństwo? - Zapytał bez radości, trzymając w ręku rozpadającą się kulę śniegu. Po czym nie oczekiwał wiele o losu. - Come on, let's go and play! - Nie mógł sobie odpuścić podśpiewków z mugolskiej kultury masowej. Wtedy Wacek nie byłby Wackiem. Tym samym, będąc sobą, przestraszył się przedstawienia postaci. - Wacław Wodzirej - odpowiedział, również witając się z jegomościem.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie dało się zaprzeczyć, że zachowanie nieznajomego było na swój sposób urocze i interesujące. Longwei zmarszczył ledwie dostrzegalnie brwi, przekrzywiając nieco głowę, gdy mężczyzna zaczął odpowiadać na temat śniegu w sposób, jakiego opiekun smoków się nie spodziewał. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, aż zmrużył nieznacznie oczy, zastanawiając się o czym ten mówił, próbując dogonić jego myśli, jednak gdy padły słowa o filmie poddał się. - Chyba nie wiem, o czym mówisz, ani co można szczególnie lubić w śniegu, ale skoro twierdzisz że jest dobry do lepienia bałwana, to ja ci wierzę - powiedział z cichym śmiechem, zastanawiając się, czy mężczyzna będzie chętny wyjaśnić to, o czym właściwie zaczął mówić, nim ostatecznie przyznał, że śnieg był dostatecznie dobry do wybranej przez niego rozrywki. - Nie jest powiedziane, że nie robilibyśmy postępów, jednak nie w tak szybkim tempie - stwierdził, zastanawiając się, co kryło się za słowami nieznajomego, dlaczego w tym momencie brzmiał dziwnie smutno. Nie uważał jednak, że powinien o to pytać, skoro tak naprawdę dopiero się poznali. Wypowiedział dość niepewnie imię nieznajomego, mając nadzieję, że wypowiada je odpowiednio. Nie chciał w żaden sposób kaleczyć jego imienia, ani w inny sposób urazić Wacława, więc upewnił się jeszcze, czy dobrze wymawia jego imię, nim ostatecznie ruszył za nim w stronę większej kuli, która stanowiła podstawę bałwana. - Lepisz je co zimę, czy to pierwszy raz od jakiegoś czasu? Ja… Nie pamiętam, kiedy coś podobnego robiłem - zapytał, od razu zdradzając swój brak doświadczenia w śnieżnych zabawach.
______________________
I won't let it go down in flames
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Gdyby przewracanie oczyma nie świadczyło o braku kultury bądź pewnym rozczarowaniu rozmówcą to Puchon zrobiłby to ze śmiałości. Dlatego, że miał to w zwyczaju. Często tak robił, kiedy potoki jego słów konfundowały rozmówców, ale z drugiej strony moc mowy ciała rozumiał lepiej niżeli własnej różdżki. Stad wolał się powstrzymać. - Mugolska kultura popularna posiada pewien słynny monolog tak zwany Monolog Skryby - no jakżeby inaczej można nazwać wypowiedź prowadzoną przez postać spisującą dzieję powstawania piramidy? Nijak. - Jest to pewien kanon z bardzo szerokim impaktem w takiej codzienności - Wacek nawet można zbyt często się do tego odnosi, bo nie tak dawno cały wspomniany monolog przeredagował, odsyłając go w pracy domowej. Lekka kraksa, ale zdał, co się liczy. - To miało być pytanie retoryczne - wyznał niczym największy sekret, który tylko mógłby się pojawić w jego ustach. No, może ani nie było to sekretem, tym bardziej jakimś ponad normę, ale chyba wystarczająco konspiracyjne, aby nadać temu taki ton. - Po prostu myślę, że odwaga naszych przodków to obecnie niedoceniany atrybut. - Serio tak sądził, chociaż teraz ich dokonania można uznać za głupotę, wtedy było im to potrzebne. - To mój trzeci w tym roku. Naczytałem się ostatnio wiele wierszy, których gorzka refleksja mówi o tym, że dorastanie zabija wewnętrzne dziecko. A jeśli zatracimy pierwotną i niewinną cząstkę siebie to co nam pozostanie? Po prostu, bardzo często nie mamy czasu o tym myśleć i doceniać przyjemności codzienności. - Zaczął kleić na kolanach śnieżną kulkę. - Można powiedzieć, że to dziecinne. Ja uważam, że to praktykowanie wdzięczności dla Świata - i to stanowiło dla Puchona wartość w życiu.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie rozumiał o czym mówił do niego Wacław, ale też nie było tajemnicą, że na mugolskiej kulturze zupełnie się nie znał. Przynajmniej nie było to tajemnicą dla osób, które Longweia znały, więc zaraz przeprosił mężczyznę, mówiąc wprost, że niestety nie wie, o czym ten mówił. Nie słyszał nigdy o Monologu Skryby, więc nie rozumiał do końca jego słów, ale jednocześnie podejrzewał, że nie było potrzeby dopytywać o to. O ile oczywiście nieznajomy nie chciałby sam rozwinąć tematu. Zaraz też uśmiechnął się przepraszająco, zdając sobie sprawę, że przypadkiem odpowiedział na coś, na co nie była oczekiwana jego reakcja. Poczuł się nawet odrobinę niezręcznie, czego jednak nie dał po sobie poznać, zachowując łagodny uśmiech na twarzy, słuchając zdania Wacława, z którym mógł się zgodzić. Niewielu tak naprawdę doceniało dokonania, nawet pozornie zwyczajne, swoich przodków. Uczyli się historii, ale jednocześnie nie poświęcali jej wystarczającej uwagi, nie doceniali odpowiednio. - Doceniać to, co się ma, nie skupiając się na tym, czego się nie ma. Ja tak staram się pochodzić do życia i wydaje mi się to podobne do twojego zdania… Ale rzeczywiście, nie pamiętam, kiedy robiłem coś, co mogłoby być uznane za odpowiednie dla dziecka… Chyba że można za to uznać zabawy ze smoczatkami. Wtedy każdego dnia mam chwilę dla swojego… wewnętrznego dziecka - odpowiedział po chwili zastanowienia, samemu również biorąc śnieg w dłonie, zaczynając od uformowania śnieżki, którą po chwili zaczął obtaczać w śniegu dookoła siebie. - Mam robić głowę bałwana? - dopytał, uśmiechając się ciepło, wyraźnie podekscytowany zabawą, dla której nigdy wcześniej nie miał czasu. - Coś jeszcze postanowiłeś zrobić dla siebie podobnego do tego, co teraz robimy? Jestem ciekaw jak jeszcze okazujesz swoją wdzięczność dla Świata, chyba że dopiero zacząłeś.
______________________
I won't let it go down in flames
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
W życiu - i to każdym - istotne są wartości. Puchon od zawsze pokładał te swoje najwyższe w sztuce. Głównie w sztuce seksu, ale znalazło się obok niej sporo miejsca dla literatury głównie w nurcie poezji, ale i totalnych głupot, znanych dla nielicznego grona odbiorców. Stąd np. taki Józef Czechowicz w oczach Wacława to wielki poeta XX wieku, ale dla innych, o ile go znali, to jedynie chłop, który był i sobie wybuchł. Co jest smutne, bo rzeczywiście tak można skrócić jego biografię. Co jeszcze smutniejsze, Wacław nawet był w jego muzeum i widział jego pomnik w pięknym mieście Lublinie. No i o ile samo muzeum wspomina trzeźwo, tak pod pomnikiem jedynie rzygał. I tenże cały tok myślowy ma się sprowadzać do prostej kwestii - Puchon zapewnił mężczyznę, że zupełnie nic się nie stało a on nie powinien atakować swoją kulturą osób za granicą. Za co przeprosił. - Zabawy odpowiednie dla dziecka to wsadzanie klocków o dziwnych kształtach przez dziurki o tych samych kształtach. Nasze społeczeństwo po prostu zbyt szybo wymaga od nas zbyt wiele i dlatego tracimy uśmiech z twarzy. Wystarczy się rozejrzeć - Wacek był tak pewien swojego zdania, że nawet nie spojrzał w przestań wokół siebie. Skupił się bardziej na formowaniu bałwana. No i dobra, koncepcja polskiej twarzy wciąż bardziej zdawał się obowiązywać w Polsce niżeli na Wsypach, ale! Ludzie są smutni wszędzie. Zwłaszcza w obecnym wieku. - Możesz lepić głowę - wydał te trzy słowa z siebie z wielką niepewnością, przecież nie mieli tutaj szefa. Mogli robić co chcą. Nikt też nie będzie kazać za to odpowiadać, bałwana nie oddadzą ocenie ani nic w ten deseń. Mieli się tylko cieszyć tym momentem. - Czasem staję przed lustrem u mówię sobie, co w sobie lubię. W ogóle lubię sobie mówić miłe rzeczy - nikt cie nie doceni tak bardzo jak ty sam.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Doprawdy, dość filozoficzne rozmowy mogą znaleźć człowieka dosłownie wszędzie. Longwei pokręcił głową na znak, że absolutnie Wacław nie miał za co go przepraszać. Ostatecznie poznawanie nowych osób, a także wszystkiego, co wiązało się z ich kulturą, tym co lubili, było fascynujące i Huang to lubił. Nie widział więc problemów w słuchaniu o rzeczach, które były w jakiś sposób jasne dla młodszego mężczyzny. Uśmiechał się przez cały czas łagodnie, żeby w końcu pokręcić odrobinę głową. - Są też kraje, gdzie ludzie uśmiechają się, choć wcale nie są dla ciebie życzliwi… Jednak masz rację, takiego szczerego uśmiechu nie widać zbyt wiele na ulicach. Mało jest też osób pałających pasją do czegokolwiek, większość zdaje się gubić w biegu ku sławie, czy bogactwu - odpowiedział z namysłem, formując powoli kulę. Uśmiechnął się lekko, kiedy otrzymał pozwolenie na lepienie głowy bałwana. Prawdę mówiąc, w jego odczuciu śnieżny ludzik był dziełem Wacława i wolał zapytać, zanim zepsułby jego wizję. Zaraz też uniósł w zaskoczeniu brwi, słysząc co też nowo poznany mężczyzna zwykł robić. Mówiło się, że ludzie skłonni byli wytykać sami sobie swoje wady, nie zaś mówić co było w nich dobre. - Czy to w jakiś sposób pomaga ci lepiej zacząć dzień? Myślisz że coś takiego mogłoby być przydatne dla wszystkich? - zapytał od razu, zastanawiając się, czy kryło się za tym coś więcej, niż tylko wdzięczność dla Świata. - Ja staram się robić zdjęcia temu, co uważam za piękne i niedocenione spośród magicznych stworzeń. Może kiedyś zdecyduję się pokazać te zdjęcia światu, ale póki co zdobią jedynie ściany mojego pokoju - dodał, marszcząc nieznacznie brwi, gdy tylko doszedł do wniosku, że nie ma to zbyt wiele wspólnego z dziękowaniem światu, a przynajmniej nie w jego rozumieniu. Prędzej wiązało się to z podziwianiem świata, z fascynacja jego stworzeniami. - Myślisz że będzie za duża, czy bałwan ja utrzyma? - spytał, unosząc stworzoną kulkę, której nie brakowało wiele do podstawy bałwana, co wywołało krótki, ale ciepły śmiech Longweia.
______________________
I won't let it go down in flames
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Tak jak lepił bałwan, tak też chłop stanął i musiał aż zamrugać na tym zimnym powietrzu, żeby sprawdzić czy nagle rzeczywistość mu się nie zmieniła, a on sam nie stoi w czwartej gęstości. Zdawało mu się, że wszystko jak najbardziej nie odbiega od zwykłych standardów. Tym bardziej się zdziwił, usłyszawszy mężczyznę. - Kiedy przeszliśmy od uśmiechania się do sławy? - Puchon sądził, że mało kto obecnie chce być sławny czy bogaty. Albo nawet jeśli każdy taki chce być to ma obecnie na głowie tyle przyziemnych problemów, iż jego zmartwienia przechodzą na zupełnie inny plan. Jak zapłacić za połamaną różdżkę? Kto utrzyma moje mieszkanie? Czy w tym miesiącu śpię z dziurą w oknie, czy głoduje? Takie sprawy nie pozwalały starać się o zostanie milionerem. One nie spełniały podstawowych, ludzkich potrzeb. Śnieży posąg przybrał już formę, która dzieliła go niewiele od ukończenia. To tez zwykł być etap wackowych podbojów, w którym się nudził a ukończenie pracy chciało się ciągnąc w nieskończoność. Skończenie ostatnie etapu ciągnęło się niczym odkładane w nieskończoność praktyki na studiach a to nawet nie był etap ostatnich sznytów wobec bałwana. Do tego było panom wręcz sporo, co również nie wspierało motywacji Puchona. Chodził jedynie obok dwóch śnieżnych kul ustawionych jedna na drugą i mruczał coś pod swoim wąsem. - Wysokie wibracje przyciągają wysokie wibracje - wzruszył ramionami, bo tylko tyle mógł mu powiedzieć. Dla niego to działało. Dla niego też działało placebo. Na kimś innym nie zadziała - trudno. - Zawsze się bałem magicznych zwierząt, to godna pasja - godna, bo Wacek nie chciał nikogo obrazić. Po prostu była to rzecz tak wielce daleka od jego zainteresowań, że nawet z grzeczności nie chciał kontynuować tematu. Nie umiałby. Poczułby się nazbyt spłoszony. - Oczywiście, że będzie za duża - wyznał szczerze. - Ale czy to stanowi problem? Nie dowiemy się dopóki nie sprawdzimy - zdecydował, żeby wspólnymi siłami wsadził głowę na szczyt kreującego się bałwaniszcza.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei drgnął, słysząc słowa młodszego mężczyzny, zdając sobie sprawę, że tym razem pozwolił sobie nieco za bardzo odbiec od tematu. Uśmiechnął się przepraszająco, przesuwając knykciami po grzbiecie nosa, czując się zwyczajnie skrępowany swoim nagłym wyskokiem. Czuł, że powinien to jakkolwiek wytłumaczyć, skoro już myślami uciekł w sobie znane rejony, tak jak nowo poznany wytłumaczył swoje nawiązania do literatury. - Temat przypomniał mi, najwyraźniej trochę za bardzo, otoczenie mojej rodziny. Tam niemal wszyscy skupiają się na osiągnięciu sukcesu, na biegu ku niemu, przez co czasem przypominają lalki sterowane przez niewidocznego czarodzieja. Mi udało się na trochę wyrwać z tego środowiska, ale niesmak wciąż pozostał – powiedział szczerze, wierząc, że teraz Wacław zrozumie lepiej jego odpowiedź, choć jednocześnie miał wrażenie, że ich rozmowa była co najmniej abstrakcyjna. Rozmawiali o czymś tak codziennym i niecodziennym jednocześnie, że sam nie miał pewności, czy rozumiał wszystkie słowa nowego znajomego. Kończył tworzyć kulę, która teoretycznie miała być głową, obserwując ukradkiem Wacława, zastanawiając się, co też kłębiło się w jego głowie, że tak krążył wokół bałwana. Czy zastanawiał się, co jeszcze należało wykonać? Jeśli tak, to z pewnością czekało ich jeszcze wiele pracy, ponieważ nawet trzy kule stojące na sobie nie były jeszcze bałwanem. Nie wiedział również, jak miałby zareagować na nazwanie jego zainteresowania magicznymi stworzeniami godnym, więc jedynie skinął lekko głową, nie kontynuując tematu. - W takim razie sprawdźmy… Zawsze można mu zrobić ze śniegu niby szalik, który podtrzyma głowę – zaśmiał się, nim wspólnie spróbowali ułożyć ostatnią z kul. Środkowa zdawała się nie wytrzymać, nieco popękała, gdy górna osiadła na niej mocniej, ale Longwei od razu zaczął ją oklepywać, starając się pomóc jej wytrzymać. – Wygląda jak auror, który nie wie jak się zamaskować – zauważył, a dla zobrazowania, sam uniósł wyżej swoje ramiona, próbując schować w nich głowę, jakby nie posiadał karku. – Mam nadzieję, że nie uznasz go za zniszczonego. Ja muszę jednak iść dalej, miło było poznać – pożegnał się, gdy tylko zorientował się, jak wiele czasu minęło i że zdecydowanie powinien wracać do domu, po czym z cichym trzaskiem teleportował się do mieszkania. +