Choinka życzeń znajduje się oczywiście na centralnym placu świątecznej wioski. Jest to ogromne, puszyste drzewo, pokryte dziesiątkami, setkami, a może i tysiącami kokardek i bombek, mieniących się różnymi kolorami w świetle magicznych, lewitujących świec. Choinka nazywana jest choinką życzeń, gdyż w koszach pod nią znajdują się otwierane bombki, do których można włożyć karteczkę ze swoim świątecznym życzeniem. Jak takie małe krasnoludy zawieszają bombki tak wysoko? Ależ to banalnie proste, wystarczy podejść z ozdobą w ręku do drzewka, a podrywa się ona w powietrze i sama zawiesza w najładniejszym dla siebie miejscu.
Być może faktycznie nie potrzebowała powodów do tego, żeby spotykać się z Larkinem, ale jednocześnie nie była w stanie sama tego dostrzec. Nie wydawało jej się, żeby byli przyjaciółmi, żeby miała prawo faktycznie odciągać go od jego zadań, od pracy, od wszystkiego, co robił. Miał zapewne innych znajomych, o wiele mu bliższych, którzy nie prowadzili go nieustannie do dyskusji na tematy, które nie miały aż tak wielkiego znaczenia, jak mogłoby się wydawać, którzy nie skupiali się na głupotach, jakich nie dało się tak naprawdę w żaden sposób wyjaśnić. Victoria nie sądziła, żeby faktycznie była dla młodego mężczyzny kimś niesamowitym, a mając w pamięci, jak o niej mówił, była przekonana, że ich znajomość była jedynie czysto formalna. Dlatego też jego zapewnienie, że nie potrzebowała powodu, żeby do niego pisać, wydawało jej się nieco dziwne. Zapewne było całkiem normalne, ale z jakiegoś powodu Brandon nie do końca umiała to wstawić we własne, doskonale sobie znane ramy, w których nie potrafiła się w tej chwili w ogóle poruszać. Przełamała to nieco, kiedy się spotkali, a ona zgodnie z obietnicą zaczęła mu opowiadać o tym, nad czym obecnie pracowała, jak jej szło, gdzie napotykała problemy. Bo to, że nie radziła sobie dobrze, było niestety aż nazbyt oczywiste. Nie próbowała sobie jednak tego wyrzucać, nie koncentrowała się w pełni na tym, że nie wszystko było takie, jakby chciała, żeby było. Miała ostatecznie w pamięci, że dopiero niektórych rzeczy się uczyła i naprawdę nie była w stanie osiągnąć sukcesów tam, gdzie inni trenowali od lat, gdzie odnosili już znaczne sukcesy i wiedzieli, z czym to wszystko się wiązało. Oczywiście, chciała osiągnąć sukces, w miarę możliwości jak najszybciej, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę wiele rzeczy robionych pospiesznie nie miało szans na to, by zostać uznanych za choćby najbardziej marny sukces. Potrzebowała jednak czasu, by w pełni zdać sobie z tego sprawę, by ostatecznie się z tym pogodzić i przyznać, że w wielu wcześniejszych decyzjach się myliła, że robiła coś nie tak, jak powinna. - Zanudzam cię – powiedziała w końcu, uśmiechając się lekko, zdając sobie sprawę z tego, że trafili właściwie do samego centrum wioski, gdzie dostrzegła wysoką, wspaniałą choinkę. Prezentowała się naprawdę elegancko w tej zimowej aurze, choć jednocześnie było w niej coś, co powodowało, że Victoria zastanawiała się, jak właściwie okoliczni mieszkańcy radzili sobie z zawieszaniem tutaj ozdób i pilnowaniem tego drzewka. Rozejrzała się, jakby zamierzała znaleźć odpowiedź na to pytanie, a później podeszła nieco bliżej do choinki, nie spiesząc się zbytnio, po prostu przypatrując się jej, najwyraźniej analizując wszystkie wątpliwości, jakie nieoczekiwanie pojawiły się w jej głowie.
Ucieszył go list od Victorii, a także propozycja spaceru. Zdążył zauważyć, że zawsze, gdy do niego pisała, zdawała się mieć jakiś powód, zupełnie, jakby potrzebowała pretekstu, aby się odezwać. Pamiętał jej reakcję, gdy pojawił się w jej domu i podejrzewał, że w odczuciu dziewczyny nie byli sobie na tyle bliscy, żeby traktować się, jak przyjaciele. Zupełnie inaczej Larkin spoglądał na to, co było między nimi, ale wiedział, że musi grać tymi kartami, które mu wręczyła. Starał się, gdy tylko mógł, pokazywać, że ważna była dla niego ich relacja i że naprawdę nie musiała się przejmować sprawami, które nie miały większego znaczenia, jak powód, żeby się odezwać. Niestety Victoria była, jaka była i choć zdecydowanie różniła się od perfekcyjnej prefekt z czasu, gdy jeszcze on chodził do Hogwartu, tak wiedział, że nie powinien liczyć na list od niej z prostym “stęskniłam się, może wyjdziemy gdzieś razem?”. Jednak dokładnie tak odebrał jej listy, uśmiechając się lekko, gdy w końcu przyszło do spotkania się. Słuchał uważnie wszystkiego, co mówiła Victoria, odnotowując w pamięci, z czym miała problem, zamierzając po wysłuchaniu jej zasugerować wyjścia, które sam spróbowałby zastosować. Nie chciał jej jednak przerywać, zamiast tego obserwował ją ukradkiem, dostrzegając pionową zmarszczkę między brwiami, gdy coś wyjątkowo nie dawało jej spokoju czy spojrzenie pełne irytacji. Przyglądał się jej, dostrzegając wiele nowych barw w jej osobie, na co nie potrafił się nie uśmiechać. Jego włosy rozjaśniły się znów, przechodząc w blond z różowymi pasmami, których nie był w pełni świadom. - Bynajmniej - zaprzeczył, po czym zgodnie z własnym założeniem, podał dziewczynie kilka możliwych rozwiązań dla problemów z drewnem, samemu również podchodząc bliżej choinki. Była piękna, choć ilość ozdób zdecydowanie przewyższała tę, którą on byłby w stanie zawiesić na drzewku. Miał wrażenie, że nie ma gałązki, która nie była przystrojona i był pewien, że wielu stwierdziłoby, że jest przesadzona. - Skąd pomysł, że zanudzasz mnie, gdy mówisz o swojej pracy? Albo ten, że wyjście z tobą na spacer do tej wioski mogłoby być dla mnie nudne - zapytał, podchodząc bliżej Victorii, wpatrując się w nią uważnie, wyraźnie chcąc usłyszeć odpowiedź.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Ostatnio zmieniony przez Larkin J. Swansea dnia Nie Gru 18 2022, 20:52, w całości zmieniany 1 raz
Victoria spojrzała na niego nieco zdziwiona, kiedy zaczął wyjaśniać jej niektóre kwestie, dochodząc do wniosku, że kiedy dyskutowali o pracy, o tym, co z nią związane, o możliwych rozwiązaniach, potrafili dojść do porozumienia. Owszem, były chwile, kiedy się denerwowała, kiedy nie umiała się skoncentrować na tym, o czym mówili, mając poczucie, że coś wiedziała lepiej, ale jednocześnie słuchała z chęcią jego rad, jego uwag i sugestii, które pozwalały jej na zmiany własnych przyzwyczajeń, na to, żeby poszła jeszcze krok dalej i zrobiła coś więcej, żeby nauczyła się czegoś, czego nie wiedziała. Nic zatem dziwnego, że nie przerywała mu, kiedy mówił, aczkolwiek uważnie obserwowała choinkę, zastanawiając się jednocześnie nad jej fenomenem, zastanawiając się nad tym, po co było tutaj tak wiele ozdób, starając się również pojąć, jak drzewo było w stanie je wszystkie utrzymać. Była w tym zapewne jakaś magia, ale nie rozumiała jej, nie była w stanie jej dostrzec i odkryć, i to właśnie powodowało, że marszczyła lekko brwi. - Będę musiała poprosić cię, żebyś niektóre z tych rad dla mnie spisał - powiedziała prosto, gdy skończył mówić, a później przeszła kilka kolejnych kroków, okrążając drzewo, podziwiając je z każdej możliwej strony. Widać było jednak po niej, że piękno nie oddziaływało na nią tak samo, jak na innych ludzi i chociaż doceniała klimat, jaki tutaj panował, chociaż doceniała to, jak wyglądała cała okolica, nie zachwycała się nią w taki sposób, jak zwykli robić to inni. Było w niej coś oschłego, coś tak prostego, że nie umiała tego w żaden inny sposób wyrazić, coś, co było trudne do nazwania. - Bo nie zostałeś stworzony do tego, żeby wędrować pośród idealnych ram - stwierdziła prosto, wspominając, że zdecydowanie w jej oczach był człowiekiem, który nie lubił tkwić w miejscu, który lubił rzeczy niespotykane i niekoniecznie musiał koncentrować się nieustannie na poważnych dyskusjach, które z reguły nie zmieniały nic w jego życiu. Victoria miała świadomość tego, że nie należała do niesamowicie ciekawych osób, była po prostu w swoich zachowaniach nudna i jedynie czasami zdarzało jej się to wszystko przełamać, wyjść ze schematu, w jakim trwała. Nie widziała jednak potrzeby gonienia nie wiadomo dokąd i po co właściwie, skoro tak naprawdę lubiła łamigłówki, skoro kochała niekończące się dysputy. Lubiła jednak również wyzwania, ale nie zawsze uważała, żeby właściwe było rzucenie jakiegoś komuś prosto w twarz. Ostatnie, czego potrzebowała, to jakiejś obrazy, czy chęci prawdziwej walki, która, jak się okazywało, nie wychodziła jej zazwyczaj zbyt dobrze. - Lubisz rozrywkę, więc wychodzę z założenia, że raczej nudzisz się, kiedy nieustannie ze mną rozmawiasz. Owszem, wiem, że przynależeliśmy do tego samego domu i nie zamierzam odmawiać ci inteligencji, ale widzę również, że nie jesteś kimś, kto chciałby się zajmować czymś, co jest sztywno określone. Jestem pewna, że wolałbyś obrzucać się śnieżkami albo sprawdzać, jak dobrze poszłoby ci rzeźbienie w lodzie - dodała jeszcze, ostatecznie zatrzymując się, kiedy dostrzegła ozdoby leżące przy choince i zmarszczyła na to lekko brwi.
Wpatrywał się przez chwilę w Victorię, nie wiedząc, jak powinien zareagować. Nie wiedział, czy próbowała go obrazić, czy zaniżała swoją wartość, czy chciała mu powiedzieć, że nie wierzy w żadne jego słowo, czy też to miała być ich ostatnia rozmowa w jej odczuciu. Nie wiedział, czy naprawdę za jej słowami kryło się drugie dno, czy po prostu nie powiedziała wszystkiego, co myślała. Przeciągnął dłonią po swojej twarzy, starając się ugasić irytację, którą mimowolnie poczuł po jej pierwszych słowach. Próbował zrozumieć, co miała na myśli, o co jej chodziło, nie szukając żadnych ukrytych prawd. W końcu parsknął śmiechem, zaczynając bawić się swoimi rękawiczkami, próbując dobrać odpowiednio słowa, mając świadomość, że jedno źle wypowiedziane może kosztować ich kolejną kłótnię, której nie chciał. - Czy w takim razie mam rozumieć, że również nie wierzysz w to, co ci powtarzam? Jak to, że lubię czytać listy od ciebie, że lubię spędzać z tobą czas i prowadzić nasze dyskusje - zapytał, spoglądając na dziewczynę z nieco smutnym uśmiechem, nim pokręcił głową na znak, że nie oczekuje odpowiedzi na te słowa. Właściwie nie powinien się dziwić, biorąc pod uwagę ich liczne rozmowy i tak wyraźną barierę, która znikała jedynie wtedy, gdy wspólnie pracowali, kiedy pochylali się nad zagadnieniami związanymi z drewnem, rzeźbieniem. - Oczywiście, że lubię przebywać pośród ludzi, na imprezach, ale wiesz, co wtedy głównie robię? Obserwuję ludzi, ich mimikę, gesty, które później przekładam na szkice i finalnie na rzeźby. Nie przeczę, że nie miałbym ochoty sprawdzić się teraz w rzeźbieniu w lodzie, czy może spróbować innej szalonej atrakcji, ale nie oznacza to, że nudzę się w twoim towarzystwie - zgodził się częściowo z jej słowami, podchodząc również do ozdób, aby wybrać jedną z bombek, której przyglądał się, a jednak nie widział jej misternego zdobienia. Myślami odbiegał do czasu, gdy Victoria wyjechała do Francji, kiedy dowiedział się od Zoe, że być może nie będzie wracać. - Nie zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego pisałem do ciebie listy, gdy byłaś w Beauxbatons? - spytał, spoglądając na nią nieco pytająco. - Brakowało mi naszych sprzeczek, brakowało mi twojej obecności i z każdym kolejnym listem i wymianą zdań na tak odmiennym poziomie od tego, jak rozmawiam z innymi, cieszyły mnie bardziej. W tej chwili, gdy widzę, że potrafimy w podobnym tonie rozmawiać, stojąc twarzą w twarz, nie wiem, jak mogły wystarczać mi listy. Nie zrezygnowałbym z tej rozmowy na rzecz bitwy na śnieżki - zapewnił ją cicho, nie odrywając od niej spojrzenia, zastanawiając się, czy dziewczyna usłyszy tak naprawdę wszystko, co próbował jej przekazać, czy jedynie część, resztę negując.
- To bardziej złożona kwestia - powiedziała, nie patrząc na niego, obserwując ozdoby i choinkę, jakby robiła wszystko, żeby po prostu zorientować się, jakim cudem te znajdowały się na drzewku. Była przekonana, że należało wykorzystać jakieś zaklęcie lewitujące, ale to nie tłumaczyło powodu, dla którego choinka wyglądała tak pięknie, dlaczego było w niej coś takiego, czego nawet nie umiała opisać. Jakaś gracja, elegancja, jaką trudno było dostrzec w innych miejscach, coś, co po prostu przyciągało uwagę i być może, ale tylko być może, właśnie o coś podobnego chodziło Larkinowi, kiedy dyskutowali na temat podziwiania sztuki. - Uważam, że raz na jakiś czas potrzebujesz intelektualnej rozrywki, a to jestem w stanie ci zapewnić, rozmawiając z tobą na temat koszuli, czy kawałka drewna, zdradzając ci swoje tajemnice, czy pozostawiając pewne sprawy otwartymi. Jest jednak czas na wszystko, a biorąc pod uwagę twoje zachowanie, które pamiętam jeszcze ze szkolnych murów, nie lubisz spędzać całego dnia na podobnych dysputach. Ty i Lei jesteście do siebie podobni, jesteście wolnymi duchami, musicie zawsze gdzieś mknąć, musicie mieć jakąś inspirację, która was napędza i szczerze wątpię w to, żeby faktycznie czymś podobnym mogły być rozważania na temat kawałka tkaniny - wyjaśniła ostatecznie, spoglądając na niego, kiedy zaczął się jej tłumaczyć. Musiała przyznać, że jego pierwsze słowa były nieco zaskakujące, bo do tej pory sądziła, że Larkin nie tylko czuje się wśród ludzi, jak ryba w wodzie, ale przede wszystkim spotyka się z nimi po to, żeby faktycznie przyjemnie spędzić czas. Że bawią go zabawy, jakie można spotkać na imprezach, że nie ma najmniejszych oporów przed piciem kolejnych drinków i robieniem mnóstwa innych rzeczy, o jakich jej się nawet nie śniło. Widać jednak w każdej chwili było w nim coś z artysty, który nieustannie poszukiwał inspiracji i być może miała faktycznie rację, wyrażając swoje zdanie na temat podobieństwa pomiędzy nim a jego siostrą, które zaczęła dostrzegać dopiero z czasem. Zaraz jednak uśmiechnęła się lekko pod nosem, a później ona również sięgnął po ozdobę, przekręcając ją w palcach. - Właśnie sam sobie odpowiedziałeś. Uwielbiałeś się ze mną sprzeczać, wyprowadzać mnie z równowagi i sprawdzać, gdzie są granice mojego bycia perfekcyjną i idealną. Nie miałeś już możliwości zaczepiania mnie na szkolnych korytarzach, brakowało ci tych kłótni, tego testowania mojej cierpliwości, więc uznałeś, że równie dobrze możesz zacząć kłócić się ze mną za pośrednictwem papieru. Muszę przyznać, że robisz to tak inteligentnie, że trudno jest z tobą wygrać - wyjaśniła, unosząc na niego ponownie spojrzenie, po czym przekrzywiła nieznacznie głowę, zastanawiając się, o co dokładnie chodziło mu w tej chwili. Ponieważ jednak nie rozumiała ukrytych znaczeń, nie dostrzegała niuansów, które dla innych byłyby wręcz oczywiste, przyjęła jedynie jego uwagę i skinęła głową. Skoro tak uważał, skoro naprawdę tak twierdził, nie mogła nieustannie zapierać się i przedstawiać swojego toku rozumowania, jako jego własnego. Kiedy zaś doszła do takiej konkluzji, spojrzała ponownie na choinkę. - O to ci chodziło, gdy mówiłeś o podziwianiu piękna?
Larkin słuchał jej i miał ochotę jęknąć z rozpaczą, gdy tylko zaczęło do niego docierać, że dziewczyna naprawdę nie rozumiała jego zachowania, a do tego odbierała jego słowa zupełnie inaczej, niż chciał. Tak, jakby dopasowywała je do jakiegoś obrazu, który sobie stworzyła w przeszłości i wszystko, co było inne od jej założeń, jedynie odrzucała, albo znajdowała dla tego inne wyjaśnienie. Nie potrafił z tym walczyć, a jednocześnie miał świadomość, że nie mógł jej powiedzieć wprost, że jest nią zainteresowany, a wcześniej zachowywał się po prostu jak gówniarz. Gdyby tylko to zrobił, z pewnością skończyły się wspólne chwile poświęcone na rozmowie o drewnie, czy nawet wyjścia na spacery. - Tak, początkowo tylko o to chodziło, ale powiedz mi, naprawdę każde nasze spotkanie teraz odbierasz jak walkę? Jako moją próbę wyprowadzenia ciebie z równowagi, sprowokowania do zrobienia czegoś? - spytał poważnie, obracając trzymaną bombką w dłoni, wpatrując się w Victorię. - Jeśli tak jest, to przepraszam. Chcę cię po prostu poznać bardziej, licząc na to, że kiedyś słowo przyjaciel będzie bardziej do mnie pasować niż rywal - dodał, odwracając w końcu spojrzenie od dziewczyny, starając się nie skupiać nad tym, dlaczego czuł się tak przybity nagle. Jasne i różowe pasma włosów zmieniły znów barwę, ciemniejąc mocniej od jego naturalnego koloru, ale nie zdawał sobie z tego w pełni sprawy. Nie próbował nawet skupiać się na tym, nie mając zamiaru ukrywać niczego przed Victorią. Zmarszczył nieznacznie brwi na jej pytanie o podziwianie piękna, przyglądając się krytycznie choince. Nie wiedział początkowo, o co mogło chodzić dziewczynie, ale po chwili uśmiechnął się lekko, kiwając wolno głową. Podszedł bliżej drzewka, a bombka, którą trzymał, sama wzniosła się wyżej, aby znaleźć dla siebie najlepsze miejsce. Mężczyzna uśmiechnął się na to lekko, cofając się, aż nie stanął znów obok Victorii. - Jeśli zastanawiałaś się nad tym, jakim cudem krasnoludy potrafią zawiesić tak wysoko ozdoby i dlaczego jeszcze gałęzie nie opadły pod ciężarem bombek, to tak. Dokładnie o to mi chodziło - potwierdził jej pytanie, spoglądając na nią z ukosa. - Dla mnie jest to zwyczajnie piękna choinka, której ilość ozdób o dziwo nie przeszkadza, nie sprawia wrażenia kiczowatej, a eleganckiej. Mogę na nią patrzeć i powoli skupiać się na świątecznym nastroju, w jaki wprawia jej widok, żeby odejść stąd bogatszy o nowe doświadczenie piękna. Jak to wygląda dla ciebie, moja droga panno Brandon?
Problem polegał na tym, że Victoria miała naprawdę problem z rozumieniem uczuć innych ludzi. Próbowała, starała się, ale mimo to zawsze zachowywała spokój w najtrudniejszych sytuacjach, nie dawała się wtedy ponosić emocjom, myślała chłodno i logicznie, zapominając o tym, że ludzie mogą cierpieć. Że mogą kochać, mogą nienawidzić, że po prostu odsunąć na bok rozwagę i pozwolą na to, żeby to właśnie te wszystkie niespodziewane uczucia niosły ich w miejsca, jakich nie znali, jakich nawet się nie spodziewali. Dlatego też nie była w stanie pojąć, o co dokładnie chodzi Larkinowi. W wielu sytuacjach mówił dla niej zagadkami, przedstawiał jej sprawy, które nie miały dla niej żadnego logicznego wyjaśnienia, kluczył za bardzo, a ona zestawiała jego zachowania z tym, co o nim już wiedziała. To również było błędne, ale nie posiadała mapy, po której mogłaby się poruszać, wzoru, jaki faktycznie mógłby dać jej zrozumienie i to powodowało, że często się mijali, że robili rzeczy, które irytowały tę drugą stronę, bo próbowali wędrować w przeciwne strony, kiedy trzymali tę samą linę. - Nie, nie uważam, żeby dotyczyło to każdego naszego spotkania, ale sam musisz przyznać, że właściwie zawsze się spieramy. Odnoszę jednak wrażenie, że wcale ci to nie przeszkadza - powiedziała prosto, a później uniosła lekko brwi, przez chwilę wpatrując się w niego w milczeniu, wyraźnie zastanawiając się nad jego kolejnymi słowami, najwyraźniej po raz pierwszy zaczynając rozumieć, o co mu chodziło. Nigdy nie brała pod uwagę, że mężczyzna mógłby chcieć się z nią zaprzyjaźnić, postrzegała ich rozmowy i spotkania jako interesujące, ale nie zastanawiała się nad tym, dokąd miałyby prowadzić, co miały zmieniać, co miałyby oznaczać. Po prostu były, stając się dla niej coraz mocniej intrygujące, coraz mocniej pociągające, choć przecież nie wiedziała dlaczego. Musiała jednak przyznać, że ich rozmowa w czasie wspólnego obiadu była dla niej co najmniej intrygująca i sprawiła jej wiele przyjemności, jednak nie doszukiwała się w tym czegoś, co mogło się wiązać z przyjaźnią. Przyjęła na wiarę jego stwierdzenie, a później w milczeniu, z lekko rozchylonymi wargami, wpatrywała się w bombkę, która sama poszybowała w górę. Widać było, iż mocno ją to zastanawiało, że na krótką chwilę wprawiło ją to mimo wszystko w konsternację, powodując, że zaczęła się nad tym naprawdę poważnie zastanawiać. Ostatecznie spojrzała na trzymaną ozdobę, przekręcając ją w palcach, nie będąc pewną, czy mogła powtórzyć tę sztukę, która właśnie udała się Larkinowi. - To magiczna zagadka - stwierdziła, uśmiechając się sama do siebie. - Jest w niej coś z ekscentrycznej elegancji, ale nie może być inaczej, skoro każdy może ją ozdobić. Pytaniem pozostaje jedynie, jak to jest możliwe i co powoduje, że bombki faktycznie unoszą się w górę - wyjaśniła, mając świadomość, jak w tej chwili brzmiała, ale nie mogła nic poradzić na to, że jej umysł postrzegał to wszystko tak płytko.
Widział, jak dziewczyna mu się przygląda i zdał sobie sprawę, że pierwszy raz powiedział wprost, o co mu chodzi. Najwyraźniej to naprawdę był klucz do właściwej komunikacji z Victorią - bycie szczerym, bezpośrednim i mówienie jasnymi zdaniami. Było to zabawne z jednej strony, irytujące z drugiej, ale jednocześnie Larkin miał wrażenie, że nie powinno go to dziwić, że przecież to wie. Dokładnie z tego powodu unikał powiedzenia wprost, że jest nią szczerze zainteresowany. - Każda sprzeczka uczy mnie czegoś innego na twój temat, sprawia, że poznaję lepiej ciebie, twoje spojrzenie na świat, spojrzenie na mnie i na to, czym się zajmujemy. Nie odbieram tych sporów jako kłótni, jako wyznacznika, że nie potrafimy ze sobą rozmawiać i nie powinniśmy nawet próbować, jak niektórzy mogliby stwierdzić. Wręcz przeciwnie. Cieszą mnie takie rozmowy, jak ta przy obiedzie, ale nawet te, gdy tracę przez ciebie opanowanie. Po prostu lubię spędzać czas w twoim towarzystwie - wyznał szczerze, powoli dochodząc do wniosku, że jak tak dalej pójdzie, Victoria będzie wiedzieć wszystko, co potrzebne, aby mieć świadomość jego uczucia, ale był przekonany, że i tak tej zagadki nie rozwiąże sama. Nie wiedział dlaczego, ale powoli nabierał przekonania, że dziewczyna naprawdę nie rozumiała uczuć. Z pewnością cudzych i miał nadzieję, że tylko cudzych, nie również swoich własnych. Problem z empatią mógł rodzić wiele trudności w kontaktach z innymi i być może to było trzonem lodowej zbroi, jaką miała wcześniej jako prefekt. Nie wiedział, jak w dalszym ciągu wyglądała jej postawa prefekta, zakładając, że wróciła na wcześniejsze stanowisko. Wszystko to straciło jednak znaczenie, gdy dostrzegł jak wpatruje się z zafascynowaniem w choinkę z nieznacznie rozchylonymi wargami, jak uśmiecha się do swoich myśli, odpowiadając na jego pytanie. W tej chwili była jeszcze piękniejsza niż zwykle, gdy zdradzała, co krąży po jej głowie, gdy nie starała się zachować powagi. Pomimo krążących wokół nich, niezbyt natrętnych jemioł, Larkin miał ochotę pocałować Victorię - delikatnie, w skroń, czując się nagle rozczulony jej zachowaniem. W jednej chwili jego włosy z brązu zmieniły kolor na pastelowy róż, a on musiał w myślach odliczać do dziesięciu, starając się zachować spokój. - Może to choinka przyciąga je na właściwe sobie miejsca? Trochę jak carpe retractum, choć z pewnością połączone z innymi zaklęciami, skoro każda ozdoba ma swoje miejsce - zaproponował odrobinę niższym głosem, więc odchrząknął, próbując przywrócić samego siebie do porządku, wiedząc, że znów dawał się ponieść emocjom.
Victoria miała wrażenie, że z każdym rokiem radziła sobie coraz gorzej z rozumieniem innych ludzi. W pewnym sensie zamykała się w sobie, nie chcąc zwracać na siebie nadmiernej uwagi, odcinała się od innych, nie czując zbyt wielkiej potrzeby zawierania bliższych znajomości z kimś, kto jej nie odpowiadał, drażnił ją albo w jakiś inny sposób wywoływał u niej dyskomfort. Była zdecydowanie daleka od tego, żeby robić coś na siłę, bo tak wypadało, choć nadal zdarzało jej się ulegać dziwnym, nie do końca logicznym impulsom, to zaś niezmiennie ją denerwowało. Wiedziała, jak to się skończyło, gdy z jakiegoś powodu postanowiła spróbować związać się z Filinem i naprawdę nie miała ochoty na podobne przygody raz jeszcze. To była z jej strony głupota, tak samo, jak umawianie się ze Skylerem, które obecnie brzmiało dla niej w sposób wręcz idiotyczny. Nie nadawała się do tego, nie mówiąc nawet o tym, że nie czuła się z tym jakoś szczególnie dobrze, miło wspominając jedynie krótkie urywki, krótkie chwile, wiedząc, że to nie było coś dla niej. Nie dla niej było również kluczenie dookoła tematu, bo nigdy nie była w stanie odgadnąć, co się pod tym wszystkim kryło. - Więc uważasz to zaś konstruktywnego? - zapytała, choć brzmiała, jakby tak naprawdę znała odpowiedź, jakby w tym jednym wypadku miała pełną świadomość tego, że faktycznie ma rację. Jednocześnie jednak kłóciło się to z jego wcześniejszym stanowiskiem, z tym, jak ją nazywał, co z jakiegoś powodu nie tyle ją drażniło, ile zwyczajnie bolało, ale miała prawdziwy problem z tym, żeby dobrze nazwać to uczucie, jakie gdzieś w niej tkwiło. - Nie zaprzeczysz jednak, że bawiło cię, kiedy postanowiłam wybrać się na cmentarz albo kiedy wybraliśmy się na spacer w środku nocy. To potwierdza z kolei, że zwyczajne rozmowy mogą być dla ciebie jednak zbyt nudne, zbyt częste, zbyt powszednie - dodała jeszcze z namysłem. Widać było, że i tę sprawę rozkładała na czynniki pierwsze, krok po kroku, analizując ją dokładnie tak samo, jak wszystkie inne problemy, jakie zostały kiedykolwiek postawione na jej drodze. Było w tym coś dziwnego, zapewne coś złego, ale Victoria nie umiała zachowywać się inaczej. Kiedy napotykała na coś, czego nie rozumiała, musiała zrobić wszystko, żeby sprobować to sobie wytłumaczyć i dokładnie tak było w tej chwili. Dodatkowo spostrzegła zmianę koloru włosów Larkina i odwróciła się w jego stronę od choinki. - Nie sądzę, żeby pozwolono mi to zbadać. Nie mówiąc o tym, że zapewne jest to jakaś tajemnica, której nikt mi nie zdradzi. Pozostaje mi jedynie spróbować sprawdzić coś podobnego w domu - stwierdziła, przekręcając wciąż w palcach trzymaną ozdobę, podświadomie bawiąc się nią i zajmując w tej chwili czymś ręce, kiedy miała przemożną ochotę rzucić na choinkę kilka zaklęć, jakie mogłyby ujawnić jej naturę tej magii, jaka miała miejsce na jej oczach. Widać było jednak, że chwilowo więcej uwagi poświęcała temu, co działo się z Larkinem, starając się to w pełni pojąć, a jednocześnie nie chcąc wyjść na zbyt impertynencką. - Dlaczego? - zapytała w końcu. - Czasami zmieniają się, jakbyś był kalejdoskopem.
Spojrzał zaraz na Victorię z nieco zadowolonym uśmiechem na twarzy, a jego spojrzenie błyszczało wesoło na wspomnienie tych bardziej szalonych chwil. Tańczenie na cmentarzu, chodzenie boso, wędrówka do ciemnej groty późnym wieczorem… Wszystko to zajmowało szczególne miejsce nie tylko w jego pamięci, ale i sercu. - Dowodzi również, że potrafimy dobrze się bawić we własnym towarzystwie, nie przestając rozmawiać… - zauważył, mając ochotę roześmiać się, że dziewczyna zdawała się tego nie dostrzegać, skupiając tylko na tym, co według niej było nudne. - Jesteś interesującą kobietą, Victorio i nie umniejszaj sobie, twierdząc, że rozmowy z tobą są nudne. Nawet pozorna zwyczajność może być intrygująca - dodał miękko, nim podszedł do choinki, a ozdoba sama znalazła dla siebie miejsce na górze choinki. Jej analiza wszystkiego, co było magiczne, doszukiwanie się, jakiej kombinacji zaklęć użyto, aby osiągnąć konkretny efekt. Larkin obserwował ją z mieszaniną rozbawienia i rozczulenia, nie potrafiąc nad sobą w pełni zapanować, ale też prawdą było, że nie czuł zmian koloru włosów. Byłby w stanie wyczuć, że zmieniły długość, jednak nie barwę, przez co nie wiedział, dlaczego nagle dziewczyna odwróciła się całkowicie w jego stronę, dlaczego przyglądała mu się z uwagą. - Może nie pozwolą ci zbadać największej choinki w swojej wiosce, ale jestem pewien, że mogłabyś spróbować odtworzyć ją u siebie w domu, czy warsztacie - powiedział spokojnie, starając się nie pozwolić, żeby jej badawcze spojrzenie rozkojarzyło go. Chciał jakkolwiek spróbować jej doradzić, coś podpowiedzieć, ale zaraz znieruchomiał, unosząc nieznacznie brwi. Uniósł dłoń, skupiając się, żeby wydłużyć swoje włosy, a gdy dostrzegł tak wyraźną różnicę w kolorze, wpierw parsknął śmiechem, aby zaraz przesunąć dłonią po brodzie, pozwalając włosom wrócić do krótszej fryzury. - Emocje wpływają na ich kolor. Wiem, że w dzieciństwie robiły się wściekle żółte ze strachu, ale pozostałe kolory… Nie bardzo mam okazję je oglądać, bo to wymaga lustra - odpowiedział spokojnie, patrząc na Victorię, mając nadzieję, że kolor włosów wrócił już do normy. - Nie potrafiłem nauczyć się panowania nad metamorfomagią, więc uczyłem się panować nad emocjami. Efekt jest taki, że gdy nagle przepełniają mnie różne emocje, gdy nie potrafię ich wyciszyć, zmienia się ich kolor, ale nie wiem, na jaki - wyjaśnił, rozkładając ręce na boki. Był ciekaw, czy dziewczyna zacznie zwracać na nie większą uwagę i będą zdolni stwierdzić, który kolor odpowiada za które emocje. Przynajmniej on będzie zdolny, jeśli tylko dowie się, jaką barwę przybrały jego włosy, ponieważ nie sądził, żeby był gotów mówić o wszystkim, co czuł Victorii. Nie, kiedy istniało ryzyko, że dziewczyna mu ucieknie, jak teraz, gdy był pewien, że pastelowy róż musiał być powiązany z jego zadurzeniem w niej.
- To już zależy od człowieka, z którym się rozmawia - zauważyła jedynie, po czym odwróciła się od Larkina, nie mając ochoty nic więcej mu tłumaczyć. Musiała jednak przyznać, że do tej pory opierała się faktycznie na swoich wcześniejszych przekonaniach oraz obserwacjach, które zapewne zdążyły się zmienić w trakcie mijających lat. W istocie widziała, że Swansea lubił z nią rozmawiać, dzielił się z nią nawet rzeczami, o jakich zapewne nie mówiło się zbyt wielkiej grupie osób, choć to wciąż ją dziwiło. Dawał jej z jakiegoś powodu broń do ręki, pozwalał jej na to, żeby była w stanie zadać mu cios, gdy uzna to za właściwe, ale wiązało się to akurat ze wzajemnością, gdyż sama postąpiła podobnie. Nie umiała jednak za nic w świecie odczytać jego intencji, nie widziała w nich logiki, głównie za sprawą ich wcześniejszych sprzeczek, które mogły ciągnąć się w nieskończoność. Skoro jednak oboje dojrzeli, skoro dostrzegali coś interesującego w prowadzonych rozmowach, była w stanie przyjąć jego stanowisko, dopasowując je do tego, co wiedziała do tej pory. Pewne rzeczy nie zmieniały się nigdy, inne się zmieniały, zależnie od tego, co się dookoła nich działo, więc musiała przyjąć to do wiadomości, przyznając również, że ani trochę jej to nie wadziło. Spojrzała na niego, kiedy wspomniał o możliwościach, jakie się przed nią roztaczały i ostatecznie uśmiechnęła się lekko, mając pewność, że faktycznie spróbuje odtworzyć tę sztuczkę, dla własnej przyjemności. Dla spokoju ducha, bo była pewna, że po prostu nie będzie w stanie o tym zapomnieć. Zapewne właśnie dlatego na próbę wypuściła ozdobę z rąk, by spojrzeć za nią, gdy wzniosła się w górę, jakby była pewna, że po mugolsku była przyczepiona na jakiejś niewidocznej żyłce. Skoncentrowała się na tej sztuce na dłuższą chwilę i dopiero później zorientowała się, że coś się nieznacznie zmieniło. Od dawna ciekawiło ją, dlaczego włosy Larkina przybierały najróżniejsze barwy, ale nigdy wcześniej nie zwróciła na to uwagi, nie mając ochoty się z nim ponownie kłócić, ani uchodzić za nadmiernie wścibską, wychodząc z założenia, że zapewne sam nie chciał o tym mówić. - To musi być uciążliwe w twojej pracy - zauważyła. - Albo kiedy rozmawiasz z ludźmi, których tak naprawdę nie lubisz - dodała, zerkając ponownie na jego włosy, zastanawiając się mimowolnie, co oznaczał ich kolor. Było to jednak coś zdecydowanie nielogicznego, zbyt skomplikowanego i opierającego się o emocje, by mogła włożyć to w jakiegokolwiek logiczne ramy, więc musiała dać sobie spokój z tą analizą, wiedząc, że do niczego ostatecznie nie doprowadzi. Dlatego też pokręciła lekko głową i zapytała go, czy chciałby się jeszcze rozejrzeć po wiosce, czy może był tutaj już wcześniej i widział wszystko, co chciał.
Zawsze, kiedy był przekonany, że nic juz nie zachwieje jego pewnością siebie w stosunku do niego samego, Victoria mówiła, albo robiła coś, co sprawiało, że zaczynał się zastanawiać, gdzie popełnił błąd i czy jej słowa odnosiły się do niego. Dokładnie tak samo było po jej ostatnich słowach, nim skupiła się w pełni na choince. Nie wiedział, czy chodziło o niego, czy był to jakiś przytyk, czy może wskazanie, że dla Victorii nie zawsze ich rozmowy były równie interesujące, co dla niego, czy może myślami uciekła do innych osób. Choć miał wiele pytań z tym związanych, nie powiedział nic więcej, rozumiejąc, że dla dziewczyny temat został zakończony. Rozmowa przeszła gładko na choinkę i zaklęcia, którymi została obłożona. Przez moment jeszcze Larkin zastanwiał się, czy na pewno były to zaklęcia im znane. Ostatecznie byli w wiosce krasnoludów, którzy również posługiwali się magią, choć w zupełnie inny sposób. Nie widział żadnego krasnoluda, który machałby różdżką, więc równie dobrze choinka mogła zostać zaklęta w inny sposób. Jednak Swansea był świadom, jak niewiele sam potrafił z dziedziny zaklęć, więc wolał nic więcej nie sugerować ponad to, co sam zaproponował. Dla niego drzewko wyglądało tak, jakby rzucało samo carpre retractum na każdą ozdobę, która znajdowała się w określonej odległości. To jednak nie tłumaczyło, dlaczego wszystkie bombki trafiały w idealne miejsca, będąc doskonale widoczne z dołu, nie tworząc jednocześnie żadnego wzoru. Uśmiechnął się lekko do Victorii, słysząc jej słowa, zastanawiając się, co tak naprawdę myślała odnośnie tego, że w pracy wyglądał zupełnie inaczej, ale nie chciał o to teraz pytać. Być może kiedyś się dowie, albo wcale, ale w tym momencie co innego było ważniejsze - wrażenie, że powinien zapewnić ją, że nie przechodził przemian przy niej, dlatego że z jakiegoś powodu za nią nie przepadał. Coś w jej słowach obudziło w nim obawę, że może mieć takie zdanie o jego problemach z kontrolowaniem przemian przy niej i wolał od razu rozwiać wszelkie niepewności. - W pracy nie mam za dużego kontaktu z klientami. Jeśli chodzi o rozmowy, zadziwiające, ale trudniej utrzymać właściwy wygląd przy osobach, na których mi zależy. Jeśli za kimś nie przepadam, zwykle z nim nie rozmawiam - odpowiedział spokojnie, przyglądając się jej uważnie, mimowolnie przypominając sobie chwile, gdy czuł, że nie panuje nad swoim wyglądem, gdy był pewien, że kolor włosów jest najmniejszym problemem. Jednak nie był to dzień, kiedy wszystko, co wiązało się z tymi zmianami, miało być ujawnione. Uśmiechnął się nieznacznie do Victorii, gdy zaproponowała kontynuowanie spaceru, zgadzając się na niego. - Byłem u tutejszego kowala, próbując swoich sił w tworzeniu uchwytów do różdżek i brałem udział w wyścigu saneczkowym. Widziałem jednak, że jest jeszcze wiele miejsc w tutejszej wiosce, które z przyjemnością zobaczę - przyznał, nie zagłębiając się w szczegóły poprzednich dwóch spotkań, choć jednocześnie zastanawiał się, dlaczego poprzednim razem jemioła sprawiała, że miał ochotę kogoś pocałować, a teraz po prostu latała za nimi, nie robiąc nic ponad. Zamiast jednak wspomnieć o możliwym działaniu gałązek, wskazał gestem, aby szli dalej, skoro mieli zamiar jeszcze trochę się przejść.
Taki piękny wieczór aż się prosił o zignorowanie piętrzących się zadań domowych do sprawdzenia, zwłaszcza, że uczniowie się tym nie przejmowali, więc dlaczego Marie miałaby. Ona jeszcze czas na swoją pracę znajdzie, dzisiaj przypadł wieczór na szukanie na to weny w pobliskiej wiosce. Mary ubrała się ciepło, rzucając jeszcze na dłonie i stopy zaklęcie ogrzewające, bo zawsze jej palce odpadały z mrozu, jak z niej taki chudzielec i ruszyła do Hogsmeade, do świątecznej wioski, kupując po drodze grzane piwo z goździkami i kierując się do choinki życzeń, w której działanie może nie bardzo wierzyła, ale uważała za bardzo urocze, wypisywanie na małym fragmencie pergaminu marzeń. Ilekroć w życiu widziała spadającą gwiazdę to też myślała o życzeniu, zawsze tym samym, a na ile się to sprawdzało to już inna bajka. Przez chwilę stała, sącząc swoje piwo i obserwując światełka na drzewku i ludzi w różnym wieku, wieszających bombki, aż podeszła do stoiska, biorąc jedną z bombek i pióro samozadowalające. Na takim mrozie grzańce szybko stygną, więc dopiła, odkładając ceramiczny kubek w jedną ze śnieżnych zasp. Uniosła do ust palec, wpatrując się w pusty pergamin, zastanawiając się jakiej durnej rzeczy sobie życzyć, czy wpisać standardowe zdrowie dla rodziny, czy magitermomix. A może zupełnie coś w innym tonie, wycieczkę kajakiem po Stanach, ale na to musiałaby wziąć dobry rok wolnego w pracy i może przede wszystkim - nauczyć się takim kajakiem pływać. A to był całkiem dobry trop, więc uniosła pergamin wyżej na dłoni, skrobiąc na nim trochę krzywo swoje życzenie, nie stawiając jeszcze kropki. Spojrzała znowu na choinkę. A może zezwoli sobie na zachłanność i napisze tych życzeń - na wszelki wypadek - kilka? Zwinęła usta w ciup. Piwa by się człowiek napił. Jeszcze jednego grzanego.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Całkiem lubiłem szukanie prezentów. Lubiłem się starać dla przyjaciół i znajomych, a ponieważ mój niesamowicie lukratywny zawód (syn) był bardzo dochodowy, nie musiałem nigdy się hamować przy wyborze podarunków. Wioska krasnoludków była przezabawna w mojej opinii. Lali z którą szedłem również się bardzo podobało. Nakupowałem jej górę przedświątecznych prezentów, więc teraz dziewczynka w wózku próbowała dobrać się do jakiegoś prezentu przeznaczonego z pewnością dla kogoś starszego. A ja jako rozsądny opiekun, zamiast tego pilnować zamawiam sobie piwko. Podjeżdżamy z wózkiem pod choinkę gdzie dopiero odbieram od swojej chrześnicy to co próbuje właśnie rozwalić. Rozglądamy się wokół i mija dosłownie chwila, a obok nas pojawia się Camael, który odbiera swoją córkę, strofuje mnie za picie przy niej piwa, zamiast dziękować za opiekę i wraca wraz z dzieckiem do domu. Ja zaś orientuję się, że stoję sobie pod choinką obok Mary, z którą lekcji miałem niewiele, za to wiele jej narzekałem na swój los jednego pijanego wieczoru. Uśmiecham się pięknie i radośnie, macham jej ręką na przywitanie, zerkam na to co porabia, a potem ogarniam po innych ludziach wokół, że to musi być jakaś tradycja. - Co tu trzeba zrobić? - zagaduję Mary i poprawiam różową czapkę na głowie, po czym już wciskam niezbyt grzecznie nauczycielce swoje grzańca, żeby samemu móc podejść do stanowiska, by wziąć pióro, bombkę i zapisać życzenie. Ale ledwo chcę zacząć już nie wiem co wybrać, więc nie mogąc się zdecydować, odbieram swoje piwko i patrzę z zastanowieniem na Mary. - Myślisz, że jest gwarancja spełnienia chociaż jednego życzenia? Nie wiem jak poważnie podejść do sytuacji. Co ty piszesz? - pytam i próbuję zerknąć co takiego napisała Mary. - Co pani pisze... - poprawiam się niepewnie, bo wiem że kiedy razem piliśmy odrzuciłem formalności, ale teraz może sobie tego nie życzy. Marszczę brwi, bo głupio mi to brzmi, szczególnie że zakładałem że jest w wieku Cama i jego żony, której imienia nie wolno wymawiać.
Kiedy Marie mruży oczy światełka choinki rozmazują się w poziome refleksy, nachodzą na siebie, przez chwilę może się skupić na nich, ignorując ludzi wokół i przez chwilę zapamiętuje cały ten układ świateł, jak lecących w szybkim tempie gwiazd, zapamiętuje, żeby odtworzyć je zanim zaśnie, życząc sobie, żeby jej się przyśniły, żeby ją przez sny poniosły. Może o tym powinna napisać? Może nie życzyć sobie niczego wielkiego, chwili wytchnienia i lekkości. I byłaby zatonęła w tych rozważaniach, gdyby nie zmaterializował się obok Hariel i powietrze pachnie sosną, ale przecież równie dobrze może to być ta choinka. Prawda? Zerka na niego kątem oka, z brodą wciąż uniesioną w resztkach zadumy, jego różowa czapka nie pasuje zupełnie do tego klimatu, którym zaczęła się otulać. Burzy ten moment skradającego się do głowy gorącego alkoholu, którego porcję uczeń wciska Mary w dłoń. Parska, w końcu, musząc odpowiedzieć. - To, co wszędzie. Co chcesz. - Wyciąga dłoń do niego z tym piwem, co już zdążyło kusząco zapachnieć, a niechby się napiła chociaż łyk, może by nie zauważył. Tylko czy to wypada tak uczniom podpijać grzańca, to mało pedagogiczne, pomijając fakt, że niegrzeczne. Na poprawę formy zwracania się do niej Marie ręką macha i wyciąga z kieszonki paczkę papierosów, odpalając jednego. - Zastanawiam się. Waham się między czymś wydumanym, czego można życzyć innym z okazji nowego roku, a życzeniem, które sobie sama spełnię, to bezpieczna opcja. - Zapach sosny miesza się w powietrzu z palonym tytoniem, a siwy dym gubi się wśród parujących na zimnie oddechów, chociaż cięższy jest i mniej ulotny. Marie przechyla głowę spoglądając na Hariela i znowu oczy mruży lekko, ale Whitelight nie rozmazuje się jak światełka. Pamięta te spoufalanie się, ale na ten moment nie miało ono już żadnego znaczenia, zwłaszcza, że pamięć ta jest podziurawiona i nie wiadomo już, które ze zwierzeń było prawdziwe, a które było tylko wnioskiem Marie, który we wspomnieniu wplotła w jego usta. I już wie, co napisać. - Jeszcze jednego grzańca, z miodem. - Kiwa głową, jakby to on mógł jej życzenie spełnić, a czemu nie, nie od dziś znane jest podlizywanie się belfrom, nawet, jeśli tego tutaj akurat nie uczy.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Teoretycznie Max wiedział, że nie może zachowywać się, jakby do końca go popierdoliło. To była jednak świadomość, jaką po prostu próbował sobie przyswoić, a nie coś realnego, nie coś naprawdę naturalnego, co niemalże w niego wrosło, czy coś podobnego. Wiedział, jak się uśmiechać, żeby inni dawali mu spokój, wiedział, jak udawać, że nic go nie dręczy, ale tym razem było całkiem inaczej i za chuja nie umiał sobie z tym poradzić. Rozmowa z Longweiem również nie pomogła, więc musiał wybrać się gdzieś dalej, znaleźć się w miejscu, które będzie pojebane, oderwane od złych wspomnień, od tego, co się wydarzyło w czasie sylwestra, od tego, co go bolało. Musiał po prostu połazić gdzieś, gdzie teoretycznie mógł się dobrze bawić, gdzie mógł nie myśleć, ale cały problem polegał na tym, że cały czas myślał i zaczynało go to po prostu wkurwiać. Nie umiał skupić się na niczym innym, ciągle wracał do obrazu, jaki rozbijał się w jego pojebanym łbie, więc swoje plany dotyczące kursu, czy choćby nauki, musiał nieco od siebie odsunąć, bo inaczej nic by z tego nie wyszło. I tak podejrzewał, że będzie miał problemy, ale teraz musiał przede wszystkim jakimś cudem wmówić sobie, że naprawdę niektóre rzeczy nie były jego winą. Właśnie dlatego kręcił się po wiosce, bez większego namysłu, po prostu spacerując, po prostu patrząc na to, co go otaczało, ale nie skupiał się na niczym. Wyglądał pewnie niezbyt wyjściowo, zmęczony, z podkrążonymi oczami, bo nieustannie myślał o tym, co się wydarzyło. Było w tym coś jeszcze, coś dodatkowego, świadomość, że tak naprawdę coś zmieniło się w jego wizjach, zupełnie, jakby uległy przemianie, kiedy on postanowił przestać się bronić. Teraz poddał się całkowicie tej myśli, tej wizji, całej przyszłości, a ta okazała się boleśnie realna, boleśnie dokładna i namacalna. Dlatego też Max był pewien, że coś kryło się za tą tabliczką, tym syrenim ogonem i dymem, z jakim się wtedy zmierzył, tylko za chuja pana nie wiedział co. Do tego nie umiał przekonać samego siebie, że syreny mogą żyć w rezerwacie i kręcił się wokół tematu jak popierdolony. Tak jak teraz, łażąc dookoła choinki.
Święta w wydaniu austriackim nie były najbardziej czarujące. Krampus nie był urokliwą postacią, a kiedy dowiedział się, że jego warsztat magicznie pojawił się na terenie świątecznych atrakcji - aż nim wzdrygnęło. Wiele rodzin wciąż używało tego dziada jako straszaka na niegrzeczne dzieci. W związku z tym skierował kroki w stronę wioski krasnoludów, ciekaw atrakcji przygotowanych przez te - z reguły przecież nieufne i nietowarzyskie - istoty. W pewnym stopniu napawał się sam swoją obecnością. Nie dość, że wystawał ponad tłum to jeszcze ponad budynki i wszystko w okolicy, w związku z czym już z daleka dostrzegł choinkę, która swoim urokiem go oczarowała. Puszysta, jakby była żywa, miał ochotę zanurzyć dłonie w jej gęstym igliwiu, więc to tam zwrócił się by rozpocząć zwiedzanie. Jak miało się okazać - była to atrakcja spełniająca życzenia, na co uśmiechnął się łagodnie, bo przecież to absurdalne, ale miał życzenie. To samo, co już od kilku miesięcy. Ukucnął koło kosza z bombkami życzeń i zaczął wybierać, która spodoba mu się najbardziej, w końcu, skoro to ma być taka magia, to chyba i ozdoba powinna być magicznie wyjątkowa. W ogóle nie skupiał się na otoczeniu, zamyślony nad tym, czy lepiej wziąć tę w czarne koty czy w gwiazdy i planety, a może tę ozdobioną kartami tarota? - i to był błąd, bo kiedy spróbował się podnieść, wychylając zza kosza, wpadł na, a może właściwie został staranowany, przez jednego z uczniów, kręcących się niespokojnie wokół drzewka. Upadł na tyłek a jego piękna, wybrana, granatowa bombka w lśniące złotem gwiazdozbiory, poturlała się w śniegu. - Eia..! - wyrwało mu się po niemiecku, podnosząc zaskoczony wzrok na swojego oprawcę.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Tego, że wejdzie w jednego z profesorów, Max się autentycznie nie spodziewał. Był zamyślony, to prawda, zapierdalał przed siebie, starając się zapanować nad rozbieganymi myślami, starając się zrozumieć, dokąd właściwie zmierzał, ale nie przewidział, że może być aż tak nieobecny, żeby zachować się, jak skończony cham. Faktem było, że sprawiał wrażenie nie tylko roztargnionego, ale również nieco szalonego, więc pewnie, gdy Atlas na niego spojrzał, mógł dostrzec całkowicie zagubionego dzieciaka, który próbował być dorosły, tylko nie do końca mu to wychodziło. Zamrugał, spoglądając na mężczyznę, zdając sobie sprawę z tego, co właściwie zrobił, a później automatycznie wyciągnął w jego stronę rękę, zamierzając pomóc mu się podnieść. Skoro już naprawdę narozrabiał i trochę spierdolił, to powinien po sobie posprzątać, a nie zachowywać się jak skończony kretyn i sterczeć tak, wpatrując się w profesora. Przez chwilę jedynie zastanawiał się, czy to spotkanie nie było znowu jakimś wynikiem jego jebanego przeczucia, ale doszedł do wniosku, że nawet jeśli to los go tutaj sprowadził, to nie miał o tym pojęcia. - Przepraszam, mam nadzieję, że pana nie zabiłem - stwierdził, jednocześnie czując, jak go niemalże język świerzbił, żeby natychmiast zadać pytania, jakie krążyły od sylwestra po jego głowie. Mógł zapytać kogoś innego, mógł po prostu sięgnąć po podręczniki, ale jednocześnie wiedział, że potrzebował kogoś, kto będzie mógł udzielić mu dokładnych, jak najbardziej precyzyjnych odpowiedzi, a nie tylko czegoś powierzchownego. Potrzebował wiedzy, która zaprowadzi go wprost do właściwego rozwiązania, do miejsca, które będzie dla niego odpowiedzią na to, co dostrzegł, co da mu źródło wiedzy, jakiej do tej pory nie posiadał. - Co może zranić syrenę? - zapytał, nim się powstrzymał, przypominając sobie dokładnie widok tego syreniego ogona, bo nie mogła to być nawet gigantyczna ryba, tego był pewien, oglądał dostatecznie dużo rysunków, by wiedzieć, że sprawa musiała dotyczyć syreny albo trytona, czegoś tych gabarytów, nie innych. Wysuszony, poraniony ogon. Nie był pewien, co mogłoby doprowadzić takie stworzenie do takiego stanu i potrzebował odpowiedzi na to pytanie, potrzebował wyjaśnienia, czym dokładnie było to gówno.
Rzadko w życiu zdarzało mu się spoglądać na kogoś z dołu. Przy jego wzroście to naprawdę niebywałe, a że nie lubił ani biurek ani szkolnych ławek, to nawet w ramach zajęć teoretycznych zazwyczaj przechadzał się obserwując swoich uczniów. Dlatego też teraz, siedząc w zaspie śniegowej i patrząc na gryfona (którego poznał po szaliku) nie był w stanie zgadnąć z kim rozmawia. To nie tak, że byłą to całkowicie wina nieuwagi Brewera, Atlas również bez żadnej zapowiedzi wychylił się zza kosza jak chochlik i w zasadzie dostał za swoje - przyzwyczajony jednak był, że ludzie zawsze go zauważali z wyprzedzeniem, więc już nie skupiał się na ostrożności w swoich ruchach tylko stawiał na to, że świat się - oczywiście - dostosuje. Zaśmiał się perliście na to rzucone pytanie, unosząc brwi i łapiąc jego rękę, by wesprzeć się, wstając, po czym wyjął z kieszeni różdżkę, którą zmiótł z siebie śnieg. - Wydaje mi się, że jeszcze żyję. - -powiedział rozbawiony tą formą pytania. Szybkim accio! przywołał swoją zgubioną bombkę i z uwagą przyjrzał jej się z bliska, by upewnić, że nie została uszkodzona tym wypadkiem- Nic się nie stało, panie Brewer. - zapewnił go - Wydaje się pan czymś zafrasowany, czy może mogę doradzić? - zapytał lekkim tonem, zakładając, że może chłopca intryguje choinka, albo nie może zdecydować się na jedno życzenie. Cóż innego mogłoby zaprzątać młodą głowę. Kiedy Max wspomniał o syrenach, Atlas zwrócił ku niemu jasne spojrzenie. Wpatrywał się w niego z niebywałą uwagą, ogromnym zainteresowaniem, jakby ten nagle zaczął mówić o czymś niesamowitym, a jednak to po prostu Atlasowy sposób skupiania się na swoich rozmówcach. - To samo, co każde inne zwierze. - odpowiedział prosto - Syreny to nie smoki, możesz je zranić zaklęciem, harpunem, trucizną, musisz mi nakreślić, o co dokładnie chodzi. - pogładził swoją bombkę, otrzepując ją ze śniegu-Planujesz polowanie na syreny? - starał się nie zabrzmieć z pretensją ani w żaden sposób oceniająco. Chciał być neutralny i wyrazić jedynie ciekawość względem zainteresowań swojego studenta.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max naprawdę nie miał pojęcia, jak mogło stać się to, co się stało. Wyglądało jednak na to, że życie ostatnimi czasy go nie rozpieszczało i rozbijał się wszędzie, gdzie to możliwe, popełniając coraz to bardziej zjebane błędy, źle odczytując to, co inni chcieli mu przekazać i gubiąc się we własnych emocjach. Nic zatem dziwnego, że patrząc na Atlasa, sprawiał wrażenie, jakby nie do końca wiedział, co się właśnie wydarzyło, chociaż jednocześnie miał pełną świadomość tego, że naprawdę staranował profesora, że zachował się, jak skończony cham i prostak, którym był. To jednak nie miało żadnego znaczenia, bo mimo wszystko uznał, że to najlepsza chwila na to, żeby wykorzystać okazję, jaka się nadarzyła. Mógł oczywiście łazić za mężczyzną po Hogwarcie, ale skoro już w niego wdepnął i to dosłownie, to zamierzał uczepić się go jak rzep psiego ogona i po prostu wykorzystać tę okazję. - To dobrze. Gównianie byłoby się z tego tłumaczyć - stwierdził bardzo inteligentnie, nim pomógł wstać starszemu mężczyźnie, by już po chwili zadać mu dręczące go pytanie, które pozornie nie miało żadnego sensu i nie wiązało się dosłownie absolutnie z niczym. Było oderwane od tego, co ich otaczało, oderwane od tego, co się stało, ale Max nie umiał się powstrzymać. Poza tym miał wrażenie, że siedział na jebanej beczce prochu i po prostu wszystko było skłonne za chwilę eksplodować, jebnąć, wylecieć w powietrze, a on poszybowałby wraz z tym gównem, gdzieś w powietrze, gdzieś w dal. - Nie. Raczej planuję jedną uratować, jeśli mi się to uda. Jak wyglądają takie obrażenia? I jak można byłoby je zadać? Będą różne, jeśli zrobi to smok, a inne, jakby to był, bo ja wiem, hipogryf? Da się to rozpoznać? I ile czasu potrzeba, żeby, bo ja wiem, taka syrena zaczęła wysychać? - wypalił od razu, marszcząc dość mocno brwi, wiedząc, że nie jest w stanie zbyt dobrze sprecyzować tego, o co mu chodziło, ale też nie zamierzał w tej chwili kłamać. Musiał przyznać, o co chodziło, bo był prawie pewien, że w innym wypadku profesor nic mu nie powie albo odeśle go do zamku, albo chuj wie, co zrobi.
Spojrzał na niego łagodnie, z uprzejmym wyrazem twarzy, ale przecież nie będzie chłopcu tłumaczył, że nie stanowił dla niego wyzwania gabarytowo i raczej od upadku w śnieg trudno byłoby mu umrzeć. Pokiwał głową, chcąc zapewnić, że nie ma się z czego tłumaczyć. - Rzeczywiście gównianie. - zaśmiał się cicho. Pewną niedogodnością wychodzenia w miejsca publiczne zawsze było potencjalne prawdopodobieństwo spotkania ludzi, którzy będą chcieli z nami rozmawiać. Atlas zawsze chętnie obserwował i słuchał swoich studentów, choć bez wątpienia, jak każdy normalny człowiek, poza pracą wolałby być Atlasem, a nie nauczycielem opieki nad magicznymi stworzeniami. Jego łagodny wyraz twarzy jednak nie zmienił się nawet na chwilę, kiedy wysłuchiwał co właściwie Brewer miał na myśli. - O proszę. - mruknął pod nosem, zaskoczony całokształtem precyzyjnej, a jednocześnie niezwykle chaotycznej wypowiedzi Brewera.- Dość zaskakująca seria pytań jak na okoliczności. - bąknął lekko rozbawiony i wziął jeden z pergaminów, lewitujących koło choinki, by zapisać na nim swoje życzenie. Odchrząknął lekko, stawiając piękny zawijas na końcu literki "m" wieńczącej jego życzenie zaklęte w jednym słowie i schował kartkę do bombki. - Hmm... Panie Brewer, to bardzo obrazowe pytania przyznam. Jeśli chodzi o trucizny, to oczywiście zależy jakie. Jeśli o rany kłute od harpunów, widział pan kiedyś połów wielorybów? Rozerwana tkanka o postrzępionych krawędziach, duża i szybka utrata krwi, uszkodzone organy wewnętrzne. Smoki i syreny na całe szczęście żyją w dość odległych od siebie terenach. Ślady ataku smoka zazwyczaj wiążą się z osmoleniem, bądź spopieleniem ofiary, smoki rzadko żywią się surowym mięsem. Hipogryfy zasadniczo nie podjęłyby walki ze stworzeniem takich rozmiarów jak syrena, nawet, gdybyśmy podjęli to założenie, że udało by się im funkcjonować w bliskiej od siebie odległości. Chyba, że w obronie własnej bądź swojego honoru. - kontynuował wywód, podnosząc rękę i wypuszczając bombkę przy gałązkach, by ta pofrunęła w górę i zniknęła w gąszczu ozdób- Ataki hipogryfów są bardzo precyzyjne, ich szpony są niezwykle ostre, jak brzytwy, cięcia gładkie, głębokie. Jeśli atakują dziobem, przypomina to rany jakie mógł pan zaobserwować na myszach czy królikach, którymi karmi pan swoją sowę. Budowa hypogryfiego dzioba jest bardzo podobna, poza różnicą, oczywiście w gabarycie. - przeniósł spojrzenie na gryfona i zamilkł na chwilę- Syreny umierają bez wody. Czy mogę wiedzieć skąd te wszystkie pytania?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Faktem było, że Max był sporo niższy od Atlasa, że zapewne nie mógłby mu tak naprawdę nic zrobić, ale jednocześnie nie należał do ułomków i potrafił wyrządzić innym krzywdę, kiedy tylko tego chciał albo potrzebował. Wolał jednak nie zostawać buchorożcem, kiedy nie było to do niczego potrzebne, więc mimo wszystko cieszył się, że nie zjebał teraz sprawy i nie załatwił profesora w sposób, który zmuszałby go do jego natychmiastowego leczenia, czy czegoś podobnego. Co prawda dla Gryfona nie byłoby to wielką przeszkodą, skoro był aspirującym uzdrowicielem, gotowym do tego, żeby w każdej sytuacji nieść innym pomoc, ale prawda była taka, że w obecnej sytuacji jego myśli były zdecydowanie gdzie indziej. I chociaż widział, że swoim potokiem słów i durnych pytań niewątpliwie zbił profesora z pantałyku, chwilowo się tym nie przejmował, po prostu chłonąc jego wypowiedzi, marszcząc kilkakrotnie brwi, kiedy coś zaczynało mu się zgadzać albo kręcąc głową, kiedy coś się nie zgadzało. Przeklął cicho, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że to, czego szukał, może okazać się bardziej skomplikowane, niż mu się wydawało, ale mimo wszystko nie zamierzał się poddawać. Miał już nawet zadać kolejne, pytania, bardziej szczegółowe, kiedy to Atlas postanowił postawić go pod murem i Gryfon idiotycznie odchrząknął. - Ja... Nie wiem, czy pan wie, ale jestem jasnowidzem - powiedział w końcu, nieco matowo, bo z jakiegoś powodu przyznawanie tego nadal przychodziło mu z trudem, jakby faktycznie nie był to dar, ale całkiem pojebane przekleństwo, jakby to było jedno wielkie gówno, z którym nie był w stanie w żaden sposób sobie po prostu poradzić. Uniósł rękę, żeby przeczesać palcami włosy, a potem wzruszył lekko ramionami. - To coś, co widziałem i mam pewność, że z jakiegoś powodu jest niesamowicie ważne. Tylko jeszcze nie wiem dlaczego, ale chcę się dowiedzieć - przyznał. Przez chwilę poruszał wargami, jakby powtarzał sobie słowa wypowiedziane wcześniej przez Atlasa, a potem odchrząknął ponownie, zerkając na choinkę, aczkolwiek nic nie wskazywało na to, że miał ochotę składać jakieś życzenia. Być może w ogóle w nie nie wierzył, w ich spełnienie, w to, że takie coś było możliwe, być może nie zakładał, że los postanowi go wysłuchać, a może uważał, że po prostu było to śmieszne. Istniała również szansa, że po prostu jego uwaga była skoncentrowana w zupełnie innym miejscu. - Czy smok spali syrenę, kiedy ją zaatakuje? Czy to zależy od jego wielkości? Miejsca, gdzie ona się znajduje? I jak długo taka syrena jest w stanie wytrzymać bez wody? Albo czy gdyby została podpalona... to, czy jej ogon miałby problemy z absorbowaniem wody? - zapytał, zdając sobie sprawę z tego, jak niesamowicie absurdalnie musiał w tej chwili brzmieć.
Przyglądał się gryfonowi z nieodgadnioną miną, zachowując jednak łagodność twarzy i ciepłe spojrzenie, jakim charakteryzował się na co dzień. Zawsze był skupiony na swoich rozmówcach, wydawał się jednak rzeczywiście bardziej niż zwykle poświęcać uwagę temu niezręcznemu wyznaniu, które padło z Maxowych ust. Przez chwilę milczał, jakby w zamyśleniu, uśmiechnął się jednak po chwili i skinął głową. - Panie Brewer. Max. To... niezwykła zdolność. Od czasów dawnej starożytności postrzegana jako wyjątkowy dar. Nie musisz się tego wstydzić. - powiedział cicho, podchodząc do niego, bo nie chciał, by ktokolwiek inny przysłuchiwał się ich rozmowie, skoro temat wydawał się być dla gryfona trudny- Nasze geny są niezależne od nas. - powiedział spokojnie, po czym posłał mu miękki uśmiech człowieka, który przecież wiedział o czym mówi- To, co od nas zależy, to czy je zaakceptujemy, czy będziemy się od nich separować, ukrywać je, wstydzić się ich... - dodał nieco ciszej. Zamyślił się wzdychając głęboko i zmarszczył brwi, pocierając lekko brodę. - Rozumiem. To wizja... - trudno było mu znaleźć biologiczne wytłumaczenia dla wizji jasnowidza, która przecież mogła być całkowicie abstrakcyjna i wcale niekoniecznie związana z dosłowną rzeczywistością. Znał jasnowidzów czytających z karmazynowych wstęg układających się na niebie, czytał o wróżbitkach, którym śniły się ułożone we wzory kości, więc czy tym razem można było zakładać, że wizja Maximiliana mogła być dosłowna? Niezależnie od jego wątpliwości i zastanowień, widział, że student jest głęboko zafrasowany swoim problemem, nie zamierzał więc go w tym zostawiać samego. - Tak. Smoczy ogień niszczy praktycznie wszystkie tkanki. Zakładając atak smoka na syrenę w zbiorniku wodnym, jeśli będzie on wystarczająco głęboki, jest szansa na jej przeżycie, jednak gdyby była blisko powierzchni wody, cóż. Nawet żmijoząb peruwiański, uważany za najmniejszą ze znanych nam ras smoków, mogą zionąc ogniem stanowić poważne zagrożenie. - rozpoczął, choć zaraz na myśl przyszedł mu niedawno poznany czarodziej, specjalizujący się w dziedzinie smokologii- Jeśli syrena byłaby poza wodą przez zbyt długi czas, jej skóra, tak jak i ogon, z pewnością uszkodziłyby się w stopniu, w którym potrzebne byłoby specjalistyczne leczenie, nim mogłaby wrócić do warunków cieków naturalnych. - starał się dzielić wiedzą, ale nie miał pojęcia, czy to, co mówił, przynosiło Maxowi jakąkolwiek pociechę- Może jakbyś mi opowiedział tę wizję...? - napomknął, szukając wyjaśnień.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Rozmowa na temat daru jakim został obdarzony, nigdy nie była dla niego prosta, a od czasu, kiedy dowiedział się, skąd właściwie mu się wziął, była o wiele cięższa. Miał świadomość, z kim dokładnie był powiązany, wiedział, jakie to było ciężkie i wiedział, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Miał świadomość, że znajdował się w niezłym pierdolniku, z którego trudno było się tak naprawdę wydostać i wiedział, że nigdy, w żaden sposób, nie zostawi za sobą swojego daru. Nauczył się już z nim żyć, przyjmował go, pozwalał na to, żeby przyszłość po prostu do niego przychodziła, żeby po prostu wędrowała przez jego umysł, objawiając mu obrazy, które tworzyły całość albo pozostawały całkowicie puste i głuche, chociaż nie wiedział, dlaczego tak się działo. Teraz zaś nabrały nie tylko na intensywności, ale i na wyrazistości, stając się nagle jakby bardziej przejrzyste, jakby było w nich coś, co rozumiał, chociaż jednocześnie miał wciąż względem tego więcej pytań, niż posiadał odpowiedzi. Nie oznaczało to jednak, że miał ochotę rozmawiać z profesorem na ten temat. Do tej pory zaufał jedynie Joshowi, a i to przyszło mu ze sporym trudem, więc cofnął się mimo wszystko, niemalże jeżąc się, w ten sposób pokazując, że absolutnie nie miał ochoty na drążenie tego tematu. Było, jak było i tego zamierzał się trzymać, nie chcąc teraz brodzić w bagnie związanym z własnymi przewidzeniami. - Nie ma w niej tak naprawdę nic więcej. To, co dotyczy tej syreny, to właściwie obraz poranionego, suchego, jakby zwęglonego ogona. Dlatego chcę wiedzieć, co mogłoby ją zaatakować i czy to faktycznie mogłyby być smoki. Może to nic wielkiego, ale jednak... Smoki chyba nie atakują tak sobie, bo im się nudzi, albo coś takiego, prawda? Nie bawią się ofiarą, jak jakiś kot? - odparł, wzruszając lekko ramionami, bo gdyby nawet chciał, nie umiałby wyjaśnić, co dokładnie widział, nie wspominając już zupełnie, że Max cały czas próbował zrozumieć, kim był w wizji, jaka została mu zesłana, ale to było już jego zmartwienie. - To, co widzę... Jest bardzo dokładne. Widzę obrazy, które później jakoś się spełniają. Więc jeśli widzę ranną syrenę, to jestem pewien, że... ją znajdę tam, gdzie powinienem. Tylko nie rozumiem jeszcze dlaczego.
Na to groźne stroszenie piór i jeżenie się z nerwem w oku, na Atlasowej twarzy zatlił się cień pobłażliwości. Zawsze fascynowało go to, że ludzie potrafili przychodzić, prosząc o pomoc, jednocześnie stawiając warunki tej pomocy. Przechylił lekko głowę, zastanawiając się nawet przez chwilę, czy to właśnie nie było domeną reprezentowanego przez Maximiliana domu, arogancja, ale choć oceniał go bez litości, wciąż zachowywał ciepły i uprzejmy uśmiech, kiwając lekko głową, by dać sygnał, że rozumie niechęć ucznia do rozmawiania o swoim darze. Jednocześnie nie mógł udusić w sobie odczucia lekkiej irytacji, którą ukrywał za łagodnym spojrzeniem, w końcu to nie on, a Brewer, szukał w nim wsparcia i pomocy. - To zależy, panie Brewer. Niegdyś smoki były wykorzystywane do wojen czarodziejów, choć może nie w tych okolicach. - przez myśl przeszły mu jakieś wspomnienia związane z Camelotem, ale nie był historykiem i chyba wykłady na ten temat zepchnął na tyle daleko, by nie potrafić wygrzebać niczego sensownego z pamięci- Z tego co pan mówi, rzeczywiście, zwęglenie mogłoby być działaniem smoczego ognia. Albo jakiegokolwiek innego pożaru, gdyby syrena wystawiona była na wpływ ognia. Trudno jednak spodziewać się syreny, wylegującej na plaży w środku zimy, czekającej, aż dosięgnie ją pożar, prawda? - być może zabrzmiał odrobinę bardziej pobłażliwie niż planował, odchrząknął więc- Mógłby to być wypadek, albo czyjś zamach na syrenią kolonię? Kto wie, z czym może wiązać się pana bardzo dokładna i dosłownie spełniająca się wizja. - zamyślił się pocierając lekko podbródek- Wybiera się pan gdzieś... nad wodę? W okolice zamieszkiwane przez syreny? Planuje pan odwiedzić wzgórza smoków z jakąś syreną? - strzelał w ciemno, a każda jedna z tych propozycji wydawała mu się równie idiotyczna co poprzednia. Machnął jednak zaraz ręką, bo przecież przypomniało mu się, że uczniowi nie zależało na pomocy z kwestią jego daru tylko na informacjach dotyczących jego dziedziny nauczania. Mianowicie magicznych stworzeń. - Wracając, tak. Smoczy ogień może spalić syrenę, tak samo, jak spaliłby dzika, buchorożca czy mnie. Syrena wystawiona na działanie ognia spaliłaby się i zwęgliła, jak każda tkanka, która nie jest w jakiś magiczny sposób zabezpieczona przed temperaturą. Jakiego kształtu był to ogon? Może nam to pomóc określić pochodzenie syreny, bądź czy to była syrena czy tryton. - dodał, skoro wizja była tak bardzo dokładna, może zawierała takie detale.