Mieszkańcy Hogsmeade również postarali się o spełnienie tradycji, dekorującej centrum magicznej wioski. Szczególnie imponująco przygotowana, wysoka choinka wygląda po zmroku, kiedy jej bombki oraz światełka mienią się feerią rozmaitych odcieni. Choinka postawiona została w samym sercu głównego placu; spostrzega oraz mija ją każdy, udający się na zakupy bądź najzwyklejszy spacer.
______________________
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Pokiwała głową słysząc odpowiedź Huntera. Rozumiała bardzo dobrze, czym były poświęcenia związane z tym, czym zajmowały się ich rodziny. Czasem przyjemności trzeba było odłożyć w kąt i zająć interesem, by nie stracić tego, na co tak ciężko pracowało wiele pokoleń. -Przynajmniej gromadka będzie razem w zamku. - Rodzeństwo Huntera nie było znane Irv aż tak dobrze jak on. W końcu różnica wieku robiła już swoje i to właśnie z najstarszym Dearem dogadywała się najlepiej. Zawsze jednak chętnie przystanęła by zamienić z nimi parę słów, gdy mijali się na korytarzu. -Wracam. A w zasadzie to obchodzimy święta w naszym brytyjskim domu w Windsorze. Matka ściągnęła całą rodzinę. Nawet zgraję z Hogwartu zmusiła żeby w tym roku spędzili święta z nami. - Powiedziała tonem, który sugerował, że Ruda się naprawdę cieszyła. Nic tak nie poprawiało jej humoru jak spędzenie urodzin z całą rodziną. No, prawie całą. -W końcu nauczyli mnie bronić dobrego imienia rodu! - Zażartowała szczęśliwa, że jednak Hunter docenił jej czyn mimo, że sama była z niego średnio dumna. -Jak najbardziej! Dzwonię do Ministerstwa, żeby szykowali Order Merlina. - Odpowiedziała w tym samym tonie. Spotkanie Huntera przed śniadaniem graniczyło z cudem, a to że pojawiał się na pierwszych lekcjach naprawdę zasługiwało na jakieś wyróżnienie. -Taki to pożyje. Nawet szkoła układa plan pod jego zachcianki. - Pokręciła wesoło głową, a rude loki opadły jej na twarz. Zdmuchnęła kilka pukli z oczu z dość marnym efektem, bo te za chwilę znów postanowiły zasłonić jej wizję. -Jesteś niemożliwy. - Powiedziała tylko, po czym zauważyła ze zdziwieniem, że magiczny klej przestał działać i może już spokojnie zabrać rękę spoczywającą na boku ślizgona. -Wybacz Skarbie, koniec tych czułości na dzisiaj. - Uwolnioną dłonią poprawiła sobie czapkę. - Muszę przyznać, że robisz za dobry kaloryfer. - Jedną stronę ciała miała zdecydowanie bardziej ugrzaną, co stanowiło dość ciekawy kontrast. Nawet nie narzekałaby gdyby chwilowo przykleiła się do niego drugą stroną. Tylko po to by wyrównać temperaturę organizmu.
+
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Wydawał się wyjątkowo nieskoncentrowany. Albo skupiony na jakiejś kwestii za bardzo. Burzowe spojrzenie opadało bezwiednie na przestrzeni przed nim. Wydawało się jeszcze bardziej zmącone niż zwykle. Nie tyle zamglone, co… chaotyczne. Tak. Porywiste. Zdawało się, że wyrwanie go z tego stanu może wiele kosztować rozmówcę. Ale nie Perpetuę. Ona była zawsze bezkarna. Powlókł się za nią, nie mogąc nawet schować twarzy w materiale chusty, aby nie popsuć kompozycji. Dlatego stawiając czoła chłodowi, postawił kołnierz płaszcza na storc. W końcu przystanął obok złotowłosej, gubiąc spojrzenie w jej gęstych lokach. Na chwilę, zanim nie zgubił go w spojrzeniu i uśmiechu. Kącik ust drgnął mu ledwie dostrzegalnie, a on sam mruknął miękko: — Wiem, Perpetua… już mówiłaś. Stanął z boku, obserwując jej profil. Wpatrzona przed siebie widocznie też nad czymś rozważała. Caine w tym czasie lokując spojrzenie na jej licu, zdejmował z wolna jedną rękawiczkę, a później drugą. Aby w końcu obie, ciepłe dłonie, przyłożyć do jej policzków. Nieprzerwawszy przy tym poważnego wyrazu spojrzenia. Odbijającego, tak samo, jak oczy Perpetuy, światełka lampek. — Jest coś o co ty chciałabyś go zapytać — odpowiedział na jej słowa, nie będąc samym pewien, czy jakieś istotne pytania, zajmowały teraz jego głowę. Poza jednym. — Perpetua… Gładząc kciukiem jej policzek, sam poruszył się w miejscu, w końcu stając na przeciwko niej. Sam nie mógł sobie znaleźć miejsca, tym bardziej, że ona wierciła się nerwowo od początku spotkania. — Nie jestem romantykiem, Perpetua. Prawdopodobnie powinienem to zrobić inaczej. Za pierwszym razem wyszło mi to lepiej. Mam jedno pytanie. Cofnął dłonie, wysuwając jej palce z kieszeni płaszcza. Odezwał się jego perfekcjonizm. W najmniej oczekiwanym momencie. Wciągając rękawiczki na jej smukłe palce, zamruczał pod nosem coś o “kurwskiej pogodzie”. Tylko prawdopodobnie nie użył tego sformułowania, ale mimo to, właśnie taki padł przekaz. — To jakie byłoby twoje pytanie?
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Z zadziwiającym chłodem - a raczej odroczoną w czasie reakcją - przyjęła dotyk Caine'a na swoich policzkach. Spięła się na moment, by dopiero po chwili zmięknąć i tak jak zwykle, jak zawsze ufnie ułożyć się w jego dłoniach - i w tym akurat momencie czerpać z ich ciepła, mimo igieł mrozu topniejącego pod jego palcami. Czuła się tak, jakby do policzków przyłożył jej gorące kompresy - nie mogła się jedynie zdecydować, czy przynoszą one aktualnie więcej ulgi czy zaniepokojenia jej stanem. Bynajmniej, niedotyczącym temperatury ciała. Na szczęście rozmawiali - w jakimś momencie, w końcu przełamali te cholerne niedopowiedzenia i rozmawiali. Shercliffe jednak niezmiennie, jak to miał w zwyczaju - kierował jej własne pytanie do niej samej. Naturalnie chyba wyczuwając, że zadając pytania jemu - przedstawiała niejako własne pragnienia. Mogła się tylko uśmiechnąć z rozczuleniem na ten retoryczny zabieg. — Jest wiele rzeczy o jakie chciałabym zapytać — doprecyzowała, przekrzywiając nieco głowę i przyglądając się mężczyźnie spod przymrużonych powiek. Badała jego twarz i targający nim chaos. Tak bardzo niepasujący do jego marmurowych rys, które na co dzień po cichu podziwiała. Zabawne było to, że tylko ona dostrzegała jego rozbicie - nawet jeśli bardzo próbował je ukrywać. A jednocześnie była ślepa na wiele rzeczy. — Co ma romantyzm do starej wrony, Caine? Pytałeś już kiedyś jasnowidza o coś, co chcesz zapytać teraz? — Próbowała dotrzeć do sensu jego zmierzwionej wypowiedzi, marszcząc śmiesznie brwi w wyrazie niezrozumienia. Mróz znów ogarnął jej policzki, kiedy mężczyzna wycofał dłonie, wyłuskując jej własne z kieszeni. Nie rozumiała - przynajmniej dopóki nie włożył jej na dłonie własnych rękawiczek. Roześmiała się wtedy perliście - tak, Caine w każdym geście miał jakiś plan. Może dlatego dopiero uczył się dotykać ją bezwiednie. Pieszczotliwie sięgnęła do jego policzka - w miękkim, ciepłym geście przebiegając urękawiczonym palcem bo jego żuchwie. Nawet przez materiał rękawiczek czując bijący od niego chłód. Poczuła dziwny ucisk w piersiach - dłoń oparła o klapę jego płaszcza, jasne oczy na krótki moment ściemniały, błądząc gdzieś po wzorach na jego chuście. Widocznie zmartwiała na jego pytanie - zastanawiając się nad swoim. Rozważając opcje i ich priorytet - jakby rzeczywiście odpowiedź starej wrony była wyrocznią. — Musisz przyznać, że mamy trochę niewiadomych — zaczęła cicho, bez jakiejkolwiek pretensji w głosie, choć z pewnym... smutkiem? — Mogłabym zadać dużo pytań, ale... Nie pytałaby o siebie bezpośrednio - znała swoją ścieżkę zawodową, doskonale zdawała sobie sprawę ze swojego życia uczuciowego. Żadne pytanie dotyczące bezpośrednio jej - nie przyniosłoby nowych odpowiedzi. Wiedziała wszystko. Odsunęła się od historyka na kilka kroków, znów obracając się do niego tyłem - zadzierając głowę i wpatrując się w skrzące się w świetle latani płatki śniegu. Słodko-gorzki uśmiech błąkał jej się po ustach. — Czy Caine Shercliffe będzie szczęśliwy z Perpetuą Whitehorn? — rzuciła bezpośrednio, kołysząc się na piętach - i rzucając mężczyźnie spojrzenie przez ramię, między złotymi lokami. Parsknęła krótko, trochę z rozbawienia, trochę z... czymś niekreślonym. — Większość moich pytań dotyczy Ciebie. Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to deklamacyjnie, bo nie w moim zamiarze leży nacisk. Po prostu... Westchnęła krótko, ciężko, przerywając i kręcąc głową. — Chodźmy dalej. Rozgrzejesz się, wejdziemy gdzieś na herbatę... — Starała się omijać ciężkie tematy w rozmowach z Cainem przez ostatni czas - ulotność i łapanie chwil szło im zdecydowanie lepiej.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Podłożył pod siebie łajnobombę. Ewidentnie. Teraz to widział. Nie tak miała się potoczyć ta rozmowa. Powinien to wiedzieć już, jak spytała. Podskórnie może nawet miał tego świadomość, ale liczył, że kobieta nawiąże w inny sposób do tego ODPOWIEDNIEGO tematu. Zamiast tego… słuchał Perpetuy w skupieniu, już teraz spodziewając się puenty, do której zmierzała, a która miała popsuć jego plany. Chciał ją nawet uciszyć. Zrobił ku realizacji tego planu krok w jej stronę, ale na jeden jego krok, przypadło kilka jej, kiedy odsunęła się od niego. Machinalnie podążył spojrzeniem za jej zadartym podbródkiem w górę. Mogło się wydawawać, że nie był czujny, kiedy chłonął jej profil i odpowiadał mechanicznie: — Nie. W istocie, zachował większe skupienie niż sam się teraz po sobie spodziewał. Choć woląc nie czekać na reakcję Perpetuy, czy opcjonalny wili gniew, zrobił krok w jej stronę, zaraz tłumacząc swoją odpowiedź. — Ale z Perpetuą Shercliffe bardzo możliwe. Przystanął za nią, dosłownie oddychając na jej kark, kiedy przechylił głowę, żeby na nią spojrzeć. Nie lubił kiedy to robiła. Unikała jego wzroku. Jeszcze moment temu miała dobry humor. Udawała? Caine też miał swoje limity. Nie tak chciał poruszyć ten temat, ale skoro już w ten sposób go zaczął, dodał łagodnie, blisko jej ucha: — To było pytanie. Chociaż nie ułożył go w ten sposób, miał jednak swoją tendencję do stwierdzeń, a Perpetua zręcznie lawirowała pomiędzy jego zamiarami, więc powinna już była do tego czasu domyślić się, jakie znamiona to pytanie nosiło. Jeśli nie zrozumiała… podejrzewał, że ten dzień skończy się na rozgrzewającej herbacie. Dlatego, żeby mieć pewność, żę zrozumie go lepiej, dodał, unosząc twarz w górę, do nieboskłonu. — Sięgnij do prawej kieszeni płaszcza, pani Whitehorn. Tam czekał na nią zawinięty w satynowy materiał pierścionek.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Ostatnie co chciała mu niweczyć to plany - gdyby wierzyła, że jakiekolwiek miał. Bynajmniej nie chodziło tu o brak wiary w Niego, a raczej usilne NIEoczekiwanie na nic. Dawała mu czas - i przestrzeń - tak jak prosił, choć to ją czas zdawał się gonić. Dotychczas spokojnie żyła swoim rytmem, aktualnie będąc przyparta do muru. Bo doskonale przecież wiedziała, że naciskiem nic nie zdziała - ba! - nic naciskiem zdziałać nie chciała! Miała być wolnym wyborem, nie koniecznością. A tym bardziej nie powinnością. Coś na chwilę w niej zamarło, kiedy usłyszała jego krótką, konkretną odpowiedź. Nie zdążyło nawet zaboleć - bo dosłyszała w jego tonie niedopowiedzenie, które zaraz (martwiąc się chyba jej kulawą interpretacją) sprostował. Dopowiedział w taki sposób, że poczuła jak wszystkie te tańczące wokół niej płatki śniegu, zatrzymały się w miejscu, w równie pełnym niedowierzenia, cichym oczekiwaniu. To było pytanie. Powoli, bardzo powoli, flegmatycznie wręcz, obróciła się w jego stronę - a jasne, rozedrgane tęczówki próbowały odnaleźć jego wzrok. Chcąc znaleźć jakąś pewność, potwierdzenie - albo właśnie kpinę, choć niski, ciepły ton głosu Caine'a na nic takiego nie wskazywał. I znalazła tę pewność, tam gdzie jej wskazywał - a której kompletnie nie poczuła, kiedy zręcznie podrzucał zawiniątko w jej kieszeń. Posłusznie sięgnęła do płaszcza - starając się nie spodziewać niczego, choć intuicyjnie wyczuwając wagę tego przedmiotu. Malutkiego symbolu. Pytania. Jej palce, otulone w materiał rękawiczek od razu odnalazły to, co odszukać miały. — Caine... — Głos jej się złamał, kiedy spojrzenie spoczęło na wręczonym jej podstępem pierścionku. Był bogaty, lśnił w świetle latarni i choinkowych lampek, pięknie rozpraszając światło - nie to jednak ją urzekło. Był srebrny - ale osadzony na śnieżnobiałej, ceramicznej obwolutce. Nie mogło być inaczej - przecież miała uczulenie na srebro i złoto... A takiego modelu nie dostanie się od ręki - nawet jeśli jest się Shercliffem. Wzruszenie ścisnęło ją za gardło - dynamicznie uniosła głowę, chcąc wyłapać spojrzenie Caine'a, a przez jej twarz przebiegło... mnóstwo wyrazów i uczuć. Od zaskoczenia i niedowierzenie, przez radość i zdecydowanie, aż po... zwątpienie. Chciała zachować klasę, uśmiechnąć się szeroko - może rzucić mu się na szyję, tak jak to miała przecież w zwyczaju, zwieńczając swój entuzjazm pocałunkiem - takim, od którego zapomnieliby oboje o 'kurewskiej pogodzie'. Chciała godnie, z przekąsem poprosić o prawidłową formułę pytania - chociaż ten jeden raz, forsując go jednak do tradycyjnej powinności. Tymczasem, rozklejona zupełnie, zalana niewytłumaczalną ulgą ale i przygnieciona brzemieniem, zwyczajnie poruszona: poczuła jak na rzęsach zbierają jej się ciężkie łzy. Szczęścia - choć nie traciły przez to na balaście. — Czy teraz... jest to później? — spytała, wibrującym od przejęcia głosem.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Pośpieszył. Miał poczekać na lepsze okoliczności, ale szukał odpowiednich już od kilku tygodni. Nie zdążyła jeszcze rozgrzać swoich dłoni, on rozpoczął wątek jakoś od końca. W głowie miał przygotowaną przemowę, ale czuł większą presję niż na sali sądowej. Zwykle krasomówczy charakter teraz okazał się za słaby, żeby powiedzieć więcej. W ciszy wpatrywał się w reakcję jej ciała, a później mimikę, ciepło w jej oczach, rozedrgane usta i wsłuchiwał się w taki sam ton. Drżący. — Teraz jest później — przyznał w końcu, a chociaż nie wydawał się bardzo nerwowy, raczej stoicko spokojny, chociaż jego oczy zdradzały zupełnie co innego, naprawdę czuł napięcie. Niski szept zabrzmiał bardziej gardłowo. Odchrząknął, poprawiając chustę lewą ręką, kiedy prawą ułożył w talii Perpetuy, przyciągając ją odrobinę bliżej siebie. On dalej nie klęknął, a ona dalej nie udzieliła mu odpowiedzi. Więc chyba oboje byli siebie warci… Wpatrywał się w nią, bo chociaż próbował się przekonywać, że Perpetua patrzy na niego inaczej, nie wiedział, czy jest gotowa na ten krok. Drżenie w jej głosie mogło oznaczać tak samo zgodę, jak i opór przed odmową, żeby nie sprawić mu przykrości. Dlatego lekko zmarszczył brwi, dzieląc się pewnym spostrzeżeniem. — Perpetua, czuję się jak przed niepewnym wyrokiem w Wizengamocie. A musiała wiedzieć, że Caine rzadko kiedy nie był pewien wyniku rozpraw. Wyprostował się, chwytając ją za ramiona i pochylił ku niej twarz, szukając odpowiedzi w jej tęczówkach oczu. — Nie żebym miał w tym większe doświadczenie od Ciebie, ale tu zwykle pada odpowiedź. Nie poganiał, ale nie mógł podjąć dalszych kroków bez jej odpowiedzi. Powinien odebrać pierścionek czy założyć go jej na palec? — Tak? Nie? Później? Zakpił nawet sam z siebie, chociaż tym razem później brzmiało bardzo niepoprawnie. — Czekamy na błogosławieństwo Twoich przyjaciół? Mamy błogosławieństwo Alexandra, jedno Ci wystarczy? I moich rodziców. Od dwudziestu lat. Na szczęście ich błogosławieństwo nie miało terminu ważności.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Trzeba było przyznać jedno - ich relacja była... Kompletnie, absolutnie i absurdalnie niepoukładana tak jak tylko mogła być. Oboje byli mistrzami w zaczynaniu wszystkiego od końca - albo nie od tej strony od której powinni. Oboje zwichrowani przez życie i swoje doświadczenia, a pomimo tego... Oboje razem. W końcu - jakimś cudem. Byli siebie warci, zdecydowanie. Stojąc tak na trzaskającym mrozie, patrząc na siebie nawzajem - z uczuciem, które zwalczali, ignorowali i zapominali przez tyle lat. Będąc w końcu w miejscu, w momencie, który winien mieć miejsce właściwie już dawno. Wbrew wszelkiej logice i ich przyciąganiu - miał on miejsce dopiero teraz. — Ale czy jesteś pewien, że... — chcesz mnie za żonę? Że prosisz o rękę zapracowaną, nademocjonalną półwilę? Że chcesz ze mną spędzić resztę życia? Że jestem z Tobą do końca szczera? Że to nie poczucie obowiązku lub powinności Tobą kieruje? Mogłaby zakończyć to pytanie na milion sposobów, wyrażając jeszcze więcej swoich nagromadzonych wątpliwości, które przewijały się w jej jasnych oczach. Nie dokończyła jednak pytania, przerwała je wpół - zdając sobie z czegoś sprawę. Jeśli Caine prosił ją o rękę - musiał to dokładnie przemyśleć. W końcu... to był cały on. I jeśli miał jakiekolwiek wątpliwości - to nie co do słuszności podjętych kroków, a jedynie... odnośnie jej reakcji. A i tak podjął ryzyko - stojąc z nią twarzą w twarz, zaglądając prosto w oczy, szukając odpowiedzi. Z jej ściśniętego gardła zaczął wydobywać się dźwięk - najpierw przypominający preludium do szlochu - po chwili jednak przekształcił się w chichot. Nerwowy. Urywany. Pełen ulgi - okraszony łzami, które zaczęły spływać po zarumienionych policzkach, a które złotowłosa starła szybko wierzchem dłoni. Uśmiechnęła się pięknie - najpiękniej jak tylko potrafiła. — Czekaliśmy na Ciebie, Caine — powiedziała po prostu, zbywając jego nerwową kąśliwość swoją własną - uroczo roześmianą. Rozczulała ją jego niepewność - jakby naprawdę sądził, że mogłaby go odrzucić. A choć być może powinna dla jego komfortu - tak nie mogła, nie chciała. Zacisnęła drobną dłoń na pierścionku. — Tak, na Godryka, przecież wiesz, że tak! — już miała stanąć na palcach, by odpowiednio podkreślić swoje słowa i zgodę - jedną ręką już wkradła się za jego kołnierz, wsuwając ciepłą dłoń na kark - ale zastygła w połowie drogi. Zawadiackie ogniki - które już dawno nie tańczyły w jej oczach - wywijały teraz radosne piruety. — Powiedz to, Shercliffe— mruknęła nisko, a barwa jej głosu otarła się o te niskie, aksamitne nuty. Trochę niebezpieczne, jawnie prowokacyjne. — Chociaż raz — dodała, przechodząc płynnie w błagalny ton.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Gdyby wiedział, że zaraz będzie zdejmował rękawiczki z miękkiej skórki z jej dłoni, wcale by je na nie nie wsuwał. Zupełnie nie tak to zaplanował. Oświadczyny w śniegu, przed świąteczną choinką. W miejscu zupełnie wyrwanym z kontekstu, w chwili absolutnie nieprzewidzianej. Pobłażanie Perpetuy było urzekające. Fakt, że nie przeszkadzało jej ani miejsce, ani okoliczności, ani nawet brak romantycznej nuty tych zaręczyn. Wpatrywał się w jej rozognione oczy i... już wiedział. Kiedy tylko pierwsze zaskoczenie i niepewność ustąpiło w jej oczach miejsce na radość. Już znał odpowiedź. Odetchnął bezgłośnie, przysuwając się bliżej perpetuowej piersi, czując jej bicie serca prawie tak samo intensywnie, jak swoje własne. Zagarniając włosy za jej ucho, wpatrywał się intensywnie w błękitne oczy. Drugą dłonią już zsuwał rękawiczkę z jej smukłych palców. Materiał prześlizgnął się po jej skórze gładko, lądując w kieszeni jego płaszcza. Kiedy zdjął jej dłoń ze swojego karku, poczuł jednocześnie brak tego przyjemnego ciężaru na szyi i nutkę może nawet ekscytacji, kiedy wsuwał pierścionek na jej palec. Idealnie dopasowany. Niemal sam był pod wrażeniem swojego wyczucia. Ale bardziej, pod urokiem jej słów, kiedy z rezygnacją pochylił się nad jej uchem, absolutnie bezbronny wobec jej tonu. Kupiła go już przy jego nazwisku. Nie musiała prosić dłużej. Już wtedy był gotów, jak teraz, pochylić się nad jej uchem, odgarniając złote loki i zerkając za jej ramię, otulając ją ramieniem, powiedzieć: — Pani Shercliffe. Nie to, co chciała, żeby powiedział. Ale miękko, z rozczuleniem wypowiedziane słowa wprost do jej ucha było tylko zapowiedzią do kolejnych dwóch. Najpierw, uniósł wzrok ku niebu, czując oddaną jej przewagę, ale mimo to, z ciepłem, nie z rezygnacją, szepnął: "kocham Cię". Zanim elegancko wycofał się w tył, a potem ich oboje w cień innych drzewek, które nie rzucały się w oczy tak, jak mieniąca się wieloma kolorami choinka. Dopiero wtedy przyłożył dłoń do perpetuowego, rumianego policzka, opierając jej ramiona o konar drzewa, a drugą jej dłoń unosząc do ust, żeby musnąć jej wierzch. — Będę dzisiaj przed tobą klękał. Obiecuję. Tylko nie teraz. Kącik ust drgnął mu ledwie co. Oboje wiedzieli, jaką jedną więcej obietnicę jej dzisiaj złożył.
- W Hogu czujemy się jak w domu - zażartował, nawiązując do spędzenia świąt w szkole. Nie przeszkadzało mu to zupełnie, bo raz, że nie lubił szczególnie celebrować gwiazdki, a dwa - wiedział, że obowiązki czasami są ważniejsze niż tradycje. -Wow, to będzie w takim razie wielka impreza. Jeszcze zatęsknisz za zamkiem, zobaczysz - rzucił pół żartem pół serio, bo wiedział, że zbyt wiele kontaktu z rodziną w krótkim czasie, też nie jest dobrym pomysłem, bo zwyczajnie człowieka zaczynają wkurzać. Ale cóż, jak to mówią home sweet home. Zaśmiał się, słysząc jej kolejne słowa, bo w rzeczy samej taka obrona mu się podobała w tym przypadku. Sam by Avreyowi przywalił, gdyby zobaczył takie zachowanie względem kogokolwiek. Kiedy zmienili temat na porę wstawania, od razu zrobiło się luźniej i przyjemniej w rozmowie. - Ma się te znajomości - odparł rozbawiony, poruszając sugestywnie brwiami. - Ooo, już mnie nie lubisz? - spytał po chwili, kiedy odsunęła się od niego i zdjęła z niego rękę. Zaśmiał się ponownie, a następnie zlustrował ją wzrokiem, słysząc jej kolejne słowa. - Cóż, już nie powiecie, że do niczego się nie przydajemy - odpowiedział, śmiejąc się, mając na myśli oczywiście kobiety i ich narzekanie na bezużyteczność facetów. Spacerowali jeszcze po okolicy kilkanaście minut, po czym stwierdzili, że pora wracać. Choinka była naprawdę majestatyczna i robiła wielkie wrażenie, ale niestety chłodne powietrze dodało im rumieńców na twarzach i w rzeczy samej nieco zmarzli. Herbatka w pokoju wspólnym była dobrym pomysłem.
//zt x2
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Gdyby wiedziała, że ten rok finalnie skończy się dla niej tak, a nie inaczej - nie przejmowałaby się tak przez ostatnie tygodnie. Spałaby normalnie, nie sięgała po żadne eliksiry, nie wybudzałaby się w środku nocy tylko po to, żeby spoglądać w okno i zadręczać się kolejnymi pytaniami. Jednocześnie, w obliczu dzisiejszego dnia - była wdzięczna za swoją niepewność. Właśnie dzięki niej, moment w którym Caine wsunął pierścionek na jej palec był tak... wyjątkowy. Znaczący. I naprawdę w głębokim poważaniu miała, że oświadczał jej się na zaśnieżonej alejce, pod świąteczną choinką - w otoczeniu zupełnie obcych ludzi. Nagle zasnuty śniegiem świat nabrał intensywnych barw - dla niej zamknął się on jednak w pełnych ciepła burzowych oczach i niskim, miękkim tonie. Zawsze przecież takich powściągliwych, pozornie chłodnych - dla niektórych wręcz oceniających. Pani Shercliffe, kocham Cię. Oh, ileż ona na to czekała... A dostała nawet więcej aniżeli sobie wymarzyła. Poczuła lekkość w klatce piersiowej, jakby dopiero teraz mogła wziąć głębszy oddech - słowa wypowiadane do jej ucha, puszczały się rozkosznymi dreszczami po całym jej ciele. Chłonęła ton głosu Caine'a, jego czuły dotyk każdą najmniejszą komóreczką swojego ciała. Chciała zatrzymać i zapamiętać ten moment takim jaki był - a był przecież idealny. Mimo wszystko. Z rozanielonym uśmiechem słuchała jego kolejnej obietnicy - a jasne oczy puściły rozbawione iskry, dostrzegając ten cień uśmiechu na caine'owych ustach. Do słodkiej błogości, dołączyła gorąca iskra pożądania, której nie chciała gasić. Cholera, teraz chciała ją rozdmuchać. — Trzymam za słowo... — mruknęła powściągliwie. Choć nie musiała, bo doskonale wiedziała, że Shercliffe nie rzucał słów na wiatr. Zwłaszcza takich. Właściwie to... żadnych. W tym momencie zdała sobie sprawę, jak naprawdę kocha stojącego przed nią mężczyznę. Tak po prostu: każdą jego wadę i zaletę; jego przeszłość, teraźniejszość i - jak teraz mogła spokojnie stwierdzić - ich przyszłość. — Państwo Shercliffe — mruknęła pod nosem, pozwalając by frywolny chichot wkradł się między jej słowa i gesty. Znów promieniała, całą sobą - z bliska musiała migotać bardziej niż choinka, od której odeszli w cienie drzew. Rozemocjonowana, siała swój urok, ciepło otulając nim sylwetkę narzeczonego. Urok Perpetuy Whitehorn, nie wili. — Wiesz jak uszczęśliwić kobietę — droczyła się - choć w istocie, mówiła prawdę. W tej chwili była naprawdę, cholernie szczęśliwa - była pewna, że wypicie Felix Felicis nie umywa się do tego uczucia. Bo to było namacalne szczęście. Kciukiem gładząc gładką, ceramiczną obwolutkę pierścionka zaręczynowego - ucałowała wnętrze dłoni Caine'a, którą ujął jej policzek. Kilka razy. Nim znów wtuliła w nią ufnie twarz. — Śpisz dzisiaj u mnie, czy ja u Ciebie? — To było naprawdę ważne pytanie, nie tylko w kontekście złożonych obietnic.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Trwał w tej chwili stoicko, mogło się wydawać, ale Perpetua mogła wyczytać w jego spojrzeniu mieszankę codziennej surowości i powagi z rozczuleniem i rozmiękczeniem tą chwilą. Za tą fasadą sztywnej postawy i dynamicznych ruchów kryła się zwykła radość. Uśmiechnął się nawet, choć krótko i zaraz ukrył gest nakryciem ustami jej warg. Jej były chłodne od temperatury i rozedrgane, jak jej iskrzące spojrzenie. Jego pewne i przywłaszczające. Składali sobie właśnie obietnicę i właśnie tak chciał ją przypieczętować. Nawet jeśli nie wykroczył w stanowczym geście ponad ulotną namiętność, teraz wiedział, że na nią będą mieli dużo czasu. Nie musiał ich z niczym popędzać. Nie musiał się chwytać chwili. Nie musiał, ten jeden raz, ze zniecierpliwieniem przyciągać jej do siebie, jakby obawiał się, że zaraz jej drobne ciałko umknie mu pomiędzy palcami. Dlatego musiał czuć jego uśmiech na swoich wargach. Nawet jeśli chwilę potem go nie było, kiedy odsunął się o krok, odgarniając niesforne kosmyki włosów z twarzy. Najpierw jej, a dopiero potem swojej własnej. — U mnie — zdecydował momentalnie. — Nie po to jesteśmy dorośli, żeby miał się hamować irytującym współlokatorem zza ściany. Nie musiał używać nazwiska Huxleya, żeby było wiadomo o kim mówił. Jednak pomimo treści, w słowach nie było goryczy, bo nawet Huxley nie mógł mu popsuć tej chwili. — Pomyślałabyś 20 lat temu? Że ta słodko uwodzicielska Whitehorn, która mogłaby mieć kogokolwiek chce, skończy jako przyszła Shercliffe? On... nie. Zawsze miał ich znajomość raczej za swoją niecodzienność, a jej zabawę.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Rozpływała się, nie pod pocałunkiem - choć on także miał w jej rozanielonym stanie swój słuszny udział - a przez uśmiech Shercliffe'a. Uśmiech tak potężny, że nie był w stanie go powstrzymać. Serce radośnie jej trzepotało - bo nie dość, że w istocie, wyłapała go spojrzeniem na krótki moment (kolejny warty zapamiętania, kolejny do kolekcji), to czuła go teraz na swoich ustach. To była kolejna słodka obietnica, na którą chętnie przystała - będzie otrzymywała jeszcze wiele takich uśmiechów. Teraz była tego pewna - a ta właśnie pewność, niosła za sobą deklarację stałości. Razem z pierścionkiem na jej serdecznym palcu. Uśmiechnęła się z pewnym rozbawieniem, ale i rozczuleniem na szybką odpowiedź Caine'a. Musiała jednak przyznać mu rację - sama w tym momencie nie miałaby ochoty na jakiekolwiek inne towarzystwo niż samego Shercliffe'a. Nikt inny też raczej nie chciałby mieć ich dwójki dzisiaj za ścianą... — U Ciebie — zgodziła się, choć w istocie, nawet nie musiała. Właściwie to uśmiechała się na samą myśl intencjonalnego ignorowania drugiej sypialni w rezydencji Caine'a - która była tam właściwie jedynie proforma. — Nie, nie pomyślałabym — odpowiedziała, zgodnie z prawdą. — Jeszcze rok temu bym o tym nie pomyślała. W końcu byłam pewna, że... — parsknęła krótko śmiechem, opierając czoło o tors ukochanego. — ... jesteś w stosunku do mnie perfekcyjnie obojętny. Ba! Że Ci przeszkadzam samą swoją obecnością. Życiowy paradoks.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
— Cóż... — zaczął enigmatycznie, przyciągając ją do swojego boku, żeby jeszcze musnąć ustami czubek jej głowy, zanim ruszyli spod drzewek drogą powrotną z centrum miasteczka. — Na pewno nie ułatwiasz mi skupienia w pracy. Co prawda, to prawda. W jakimś stopniu fakt, że uczyli w jednych murach Hogwartu, był nieporozumieniem. Jak realnie mógł poświęcać 100% swojej uwagi młodzieży, kiedy wystarczyło, że raz minął Perpetuę na korytarzu i jego koncentracja spadała co najmniej o 50%? Pokręcił głową do własnych myśli. To był kolejny z tych paradoksów. Jakim cudem oboje po 20 latach pracy w innych zawodach w jednym roku wylądowali razem w Hogwarcie? — Historia naprawdę toczy dziwne koła... — mruknął do siebie w zastanowieniu.
Caine i Perpetua z tematu
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Święta zbliżały się coraz większymi krokami, a pracy wcale im nie ubywało. Musieli odłożyć na bok część swoich planów, o innych powinni zdecydowanie podyskutować, ale chwilowo, najzwyczajniej w świecie, potrzebowali spokoju. Wydarzenia związane z wyjazdem do Avalonu wciąż jeszcze się za nimi ciągnęły, choć w zdecydowanie mniejszym stopniu, choć obaj starali się do nich nie wracać, to co jakiś czas zdawały się odbijać im czkawką. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Josh wciąż jeszcze nie był w stanie przebywać w obecności ich zwierząt, a trzymanie ich na zewnątrz, gdy zaczynała się zima, nie było najlepszym rozwiązaniem. Trudno było również powiedzieć, jak można było się pozbyć tej przypadłości. Wszystko wskazywało na to, że po prostu musiała minąć, tak samo, jak Chris musiał odzyskać wspomnienia, jak musiał przestać bać się własnego cienia, jak musiał wiele innych rzeczy. Wszystko zgodnie z wolą bóstw i prastarej magii, o której istnieniu właściwie nie mieli pojęcia. Nie było jednak sensu w zastanawianiu się nad tym wszystkim akurat teraz. Było zbyt ładnie, by siedzieli w domu, przestał padać deszcz, zaczęło śnieżyć i wszystko wskazywało na to, że mogą spędzić całkiem przyjemnie czas, więc Christopher oderwał Josha od jego zajęć i dość bezczelnie wyciągnął go po prostu na spacer. Nie miał żadnego konkretnego celu, ale również nie sądził, żeby musieli go tego dnia mieć, nie kiedy chcieli po prostu wypocząć, kiedy chcieli po prostu zająć się czymkolwiek, zapominając o zadaniach domowych, lekcjach i innych zajęciach. Kiedy chcieli zapomnieć o problemach studentów i uczniów, kiedy chcieli zapomnieć o pytaniach, jakie czasami za nimi wędrowały bez większej przyczyny. - Kiedy wrócimy, powinniśmy zdecydowanie napić się herbaty - stwierdził swobodnie, gdy znaleźli się w centrum miasteczka, dość wyraźnie podkreślając ostatnie słowo, a w kącikach jego ust pojawił się lekki, ledwie dostrzegalny uśmiech. Ciekaw był, czy Josh zrozumie, co miał w tej chwili na myśli, do jakiego wspomnienia nawiązywał, wiedząc doskonale, że było nieco idiotyczne i na pewno żenujące, a jednak, w obecnej sytuacji, stosunkowo miłe. Miał również świadomość, że nie potrzebowali obecnie czegoś podobnego, żeby naprawdę chcieć spędzać czas obok siebie, ale to nie oznaczało, że nie zamierzał nieco starszego mężczyzny zaczepiać albo drażnić, licząc na jego reakcję. Chris uniósł lekko brwi, dostrzegając przystrojoną choinkę, a później uśmiechnął się pod nosem. Nie miał ostatnio czasu, żeby wybrać się do centrum wioski, zdziwił się więc, że dookoła było już pełno dekoracji, że dało się wyczuć świąteczny, przyjemny klimat, że dało się odczuć, że zbliżała się chwila przerwy, kiedy nikt nie myślał o poważnych sprawach. Zaraz też zerknął na swojego męża, stwierdzając, że chyba powinni pomyśleć o jakichś ozdobach do własnego domu, dodając, że jego siostra domagała się w ostatnim czasie zaproszenia na herbatę, robiąc to w sposób zdecydowanie mało taktowny. - Pomyślałem, że moglibyśmy zaprosić ich wszystkich - dodał, unosząc lekko brwi, mając świadomość, że to może okazać się dla Josha nieco skomplikowane. Stał się członkiem jego rodziny, wszyscy przyjęli go ciepło, dzieci Neila go uwielbiały, ale nadchodziły właśnie święta i Chris obawiał się, że taki rodzinny najazd może okazać się dla starszego mężczyzny niezbyt miły. Nie wiedział, czy ten chciał spotkać się ze swoim ojcem, bo nie rozmawiali na ten temat, ale mimo to zielarz był w stanie zrozumieć, że coś, co było dla niego naturalne, niekoniecznie musiało być takie dla jego męża.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wystarczyło mu milczenie w towarzystwie nudziarzy, z którymi musiał się obchodzić na co dzień. Przy Maximilianie wolał nadrobić zaległości. Niestety, tego popołudnia los znów postanowił pokrzyżować ich plany, a luźna pogawędka przy grzańcu okazała się wygórowanym, nierealnym życzeniem. Meksykanin próbował załagodzić sytuację, ale wyczuwając że ciało Felixa osuwa się bezwładnie po ścianie, chwycił nastolatka, by uchronić go przed upadkiem. – Mierda. – Warknął pod nosem, wszak nie pierwszy raz musiał ukochanego uspokajać lub cucić, ale akurat dzisiaj bolało go to podwójnie. Widział przecież wcześniej źrenice chłopaka, który wcale nie wyglądał na naćpanego. Cóż, na razie nie miał czasu zastanawiać się nad przyczynami ataku. Ot, poklepał chłopaka lekko po policzku, żeby wybudzić go z nieprzyjaznego transu, a potem złapał jego ciało, żeby przenieść się wraz z nim w samo centrum wioski. Nie odstępował partnera nawet na krok, sadzając go obok siebie na drewnianej ławce. Nie miał zamiaru ryzykować, dlatego poprosił przechodzącą nieopodal kobiecinę, by kupiła im dwie gorące, malinowe herbaty, przekazując jej garść brzęczących cicho galeonów, a potem powrócił do Maximiliana, przytulając go swoim ramieniem. Zerkał uważnie na jego ledwie przytomną twarzyczkę, zdejmując z szyi szalik, który transmutował w ciepły pledowy koc. Na wszelki wypadek postanowił okryć nim niezbyt kontaktującego partnera, którego głowę w międzyczasie zdążył ułożyć na swoich kolanach. – Dobrze się czujesz? – Zapytał wreszcie zatroskanym tonem, jakby zupełnie zapomniał o tym, że jeszcze nie tak dawno temu, na skutek halucynacji, chłopak zdemolował cały pub. Nie liczyły się dla niego straty finansowe, o wiele ważniejsze było zdrowie i samopoczucie bliskiej osoby. – Chyba jednak nie powinniśmy mieć kominka. – Pozwolił sobie jednak zaraz zażartować, dla rozładowania atmosfery, w razie gdyby do Felixa dotarło co takiego rzeczywiście się wydarzyło.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał bladego pojęcia, co się stało, gdy nagle powoli zaczęły wracać do niego zmysły. Był przekonany, że nie żyje, ale każdy kolejny hałas, czy zapach tylko utwierdzały go w przekonaniu, że niestety nie wyzionął ducha, a za to znajduje się gdzieś w towarzystwie Paco. W końcu, nastolatek pozwolił sobie otworzyć oczy, na co od razu jęknął, gdy uderzyły go jasne promienie palących się wokół świateł. Trząsł się jak pojebany i wciąż do końca nie kumał, co się wokół dzieje, gdy Paco prowadził go z dala od lokalu, by ostatecznie usiąść razem na ławce. Max bez cienia oporu dał mu położyć swoją głowę na kolanach i zwinął się w kłębek, opatulony transmutowanym w koc szalikiem. -Nie. - Przyznał szczerze, wpatrując się tępo przed siebie. -Przepraszam, to... Chyba stres. - Próbował raczej przekonać bardziej samego siebie niż partnera, że to, co się stało, nie było niczym, czym powinni się martwić, ale widać było po jego postawie, że wcale w to nie wierzył. Wiedział bardzo dobrze, że po tak długim nadużywaniu wszelakich substancji, jego mózg mógł najnormalniej w świecie popaść w psychozę i szczerze strasznie się tego obawiał. Tak, w tej chwili zdawał sobie sprawę, że to wszystko było tylko wyjątkowo bolesną i przerażającą wizją. -Czy mnie już aż tak popierdoliło? - Zapytał, przekręcając lekko głowę na kolanach Paco, by spojrzeć mężczyźnie w twarz. Bez względu na to, jak mogło to brzmieć, nastolatek naprawdę poważnie martwił się o stan swojej psychiki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie tak wyobrażał sobie popołudniową pogawędkę z Maximilianem przy grzańcu, jednak nie pierwszy raz w życiu los postanowił pokrzyżować im plany. Nie wracał myślami do wydarzeń z pubu, starając się po prostu jak najlepiej zadbać o młodszego partnera, chociaż smutno było patrzeć na niewinną, zmarzniętą twarz chłopaka, którą już chyba nawet nie do końca świadomie gładził delikatnie opuszkami palców. Nie miał pojęcia, co dokładnie rozbudziło w nim nagły atak paniki, a z tego względu cholernie się o ukochanego martwił. Mimo to przywdział na usta łagodny uśmiech, nie chcąc dać po sobie poznać, że momentami czuje się zupełnie bezradny. Nie mógł tego zrobić, skoro pragnął dodać Felixowi siły, nawet jeśli szczera odpowiedź i tępe, nieobecne spojrzenie szmaragdowych ślepiów wbijały w jego serce bolesne szpile. - Nie przepraszaj. – Przypomniał mu, unosząc nieco wyżej kącik ust. Poprawił również osuwający się z chłopięcych ramion koc, żeby do nawiedzających Maximiliana omamów nie dołączyło jeszcze przeziębienie. – Przepraszam, że tak zareagowałem. Pomyślałem, że to zadziała. – Nie był pewien czy przeprasza go za mocniejsze szarpnięcie za poły kurtki, za pocałunek, czy pchnięcie na niby to płonącą ścianę, może po części za wszystko; w końcu pragnął uczynić dla niego znacznie więcej. – Nie, cariño… to świat jest popierdolony, a nie ty. – Odpowiedział stanowczo, raz jeszcze dotykając kciukiem ust młodszego kochanka, zanim pomógł mu się podnieść i oprzeć o swój bark. Wreszcie skinął również nadchodzącej kobiecie głową w podziękowaniu, odbierając od niej dwa kubki z gorącą, malinową herbatę, z których jeden od razu przekazał Felixowi. – Napij się, dobrze ci zrobi. – Zaproponował, kupując sobie odrobinę cennego czasu, żeby przemyśleć jak zainicjować niezbyt wygodny temat. – Wiem, że jesteś trzeźwy. – Przyglądał się przecież jego źrenicom. – Postaraj się nie martwić na zapas, dobrze? Nie znamy przyczyn, może to jakiś pojebany flashback. – Stwierdził, że najpierw uspokoi ewidentnie zaniepokojonego i rozczarowanego partnera, dopiero później przechodząc do środków, które jego zdaniem musieli podjąć. – Ale dobrze byłoby to sprawdzić, żeby mieć pewność. Mógłbym pójść z tobą do uzdrowiciela… – Zasugerował ostrożnie, znając podejście Maximiliana do czarodziejów w białych kitlach. Sam wolał omijać ich szerokim łukiem, ale w tej sytuacji przeprowadzenie podstawowych badań uważał za przejaw zdrowego rozsądku.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Solberg też niekoniecznie tak chciał spędzić ten dzień, ale po raz kolejny życie wybrało za nich, nie mając zamiaru przejmować się ich preferencjami. Każdy moment radości zdawało się, że musieli przypłacić pięcioma chwilami niewyobrażalnego bólu i choć Max powoli się do tego przyzwyczajał, tak wciąż nie mógł powiedzieć, że jest mu z tym faktem łatwo. -Nie musisz. Sam nie wiem, co bym zrobił na Twoim miejscu. - Chciał go uspokoić i dać znak, że nie ma mu niczego za złe. Jakby nie patrzeć, to przecież ostatecznie nie była wina Paco i to właśnie mężczyzna siedział tu teraz z nim i próbował doprowadzić do porządku. Westchnął tylko, nie do końca wiedząc, czy może przyjąć odpowiedź Moralesa za prawidłową, po czym powoli usiadł, opierając niewiarygodnie ciężką głowę na ramieniu partnera. Przyjął bez słowa podaną mu herbatę i zamoczył usta w gorącym napoju, rozkoszując się jego działaniem na rozdygotany i zmarznięty organizm. Ponownie spojrzał na Paco, gdy ten wspomniał o stanie trzeźwości nastolatka. Nie, żeby Max chciał to przed nim ukryć, ale też przecież nie rozmawiali o tym otwarcie od kiedy wybuchła cała ta afera z Coonem. Jeszcze nie. -Ciężko, jak nie wiesz, co się dzieje. - Przyznał szczerze, choć wcale nie było to dla niego łatwe. Najchętniej zapewniłby, że oczywiście nie będzie się martwił i uciął temat, ale nie miał teraz siły na podobne gierki. Poza tym, naprawdę wystraszył się tych halucynacji i czy tego chciał, czy nie, chyba naprawdę potrzebował pomocy. -A co mi oni poradzą? Mogę już teraz Ci powiedzieć, jaka padnie diagnoza. - Starał się wybronić, choć jednocześnie też nie odmawiał. Po prostu pokazywał, że nie widzi sensu w wizycie u jakiegokolwiek uzdrowiciela, bo wszyscy oni są dość ograniczeni umysłowo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco nie zamierzał się poddawać, niezależnie od tego jak wiele bólu musiałby jeszcze znosić, wszak gdyby się go obawiał, dawno przestałby nazywać Maximiliana swoim partnerem. Nie uciekał, nie chciał też opuszczać chłopaka w chwilach słabości, ale nawet jeżeli nie pierwszy raz znaleźli się w podobnie trudnej sytuacji, nie godził się na określanie ich położenia mianem przyzwyczajenia. Nie dlatego, że tracił cierpliwość. Po prostu wiedział, że muszą coś zmienić i w końcu ruszyć dalej. Wreszcie chciał naprawdę pomóc swojemu ukochanemu wszystko poukładać, a nie zostawiać na jego sercu kolejne, krwawiące rany. Pragnął dla niego tego, co najlepsze, a skoro sam nie umiał wyleczyć niektórych przypadłości, musiał przynajmniej postarać się przekonać nastolatka do wyciągnięcia dłoni do kogoś, kto znał się na uzdrawianiu lepiej od nich. Paco umoczył usta w herbacie, chwilę później obejmując wtulonego w niego Felixa ramieniem, żebym chociaż tym ciepłym gestem dodać mu otuchy i pokazać, że nie zostawi go z problemami samego. – Wiem. – Westchnął głęboko, bo przecież doskonale wiedział, że to nie jest łatwe. Sam też przestraszył się nie na żarty i jedyne o czym myślał, to czy tego rodzaju omamy mogą się w niedalekiej przyszłości powtórzyć. W głębi duszy miał nadzieję, że to jednorazowy incydent. – Spójrz na mnie. Będę przy tobie, ok? – Mruknął pocieszająco, ze spokojem wpatrując się w szmaragdowe ślepia, wierząc że w ten sposób zdoła choćby odrobinę tego spokoju przelać na Maximiliana. – Możesz… ale zamiast tego możemy też przyznać, że nie zawsze sobie radzimy, a skoro najwyraźniej nas to przerasta, to co stoi na przeszkodzie, żeby spróbować? – Postanowił odbić piłeczkę, logicznie argumentując potencjalne korzyści, jakie może dać im ta jedna, głupia wizyta. Przypomniał sobie jednak zaraz, że dysponuje o wiele bardziej przekonującym orężem i że przede wszystkim powinien przemówić nie do rozsądku nastolatka, a do jego uczuć. – Martwię się o ciebie. Chciałbym, żebyśmy obaj nauczyli się jak sobie z tym radzić. – Świadomie ominął takie słowa jak ataki, narkotyki i inne o pejoratywnym znaczeniu, koncentrując się w pełni nie na przyczynach, ale na celu samym w sobie.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
To, jak wiele razy zdarzało mu się wymiotować z bólu, którego eliksiry nie potrafiły czasem złagodzić, było jedynie jego tajemnicą. Starał się nie pokazywać po sobie, jak źle się czuł, wiedząc, że nie mogli kazać zwierzętom przebywać na mrozie. Nie chciał tego, więc nie oponował, kiedy Mędrka wpuszczała je do środka i starał się wykonywać wszystkie czynności, jak wcześniej. Jednak część z ich podopiecznych zdawała się chcieć mu pomóc w cierpieniu i przychodziła bliżej, co oczywiście miało odwrotny efekt. Nie raz pełen wściekłości na swój stan, wychodził z domu, ale nawet latanie na miotle nie pomagało tak, jak po prostu obecność męża, który z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, jak Josh się czuł. Gdyby było inaczej, raczej nie byliby właśnie na spacerze, za co miotlarz był mu wdzięczny. Joshua rozglądał się wokół nich, dostrzegając, że wiele domów zaczynało być przystrojonych na zbliżające się święta i mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy i oni zamierzali rzucić odpowiednie zaklęcia na podwórko. Podejrzewał, że mogliby nawet kupić jakieś mugolskie ozdoby, na które wystarczyłoby rzucić parę prostych zaklęć, aby zaskoczyć sąsiadów, a samym po prostu cieszyć się urokiem świetlnych reniferów, czy innych figurek. Chciał nawet o to zapytać, gdy tylko Chris się odezwał, wywołując śmiech Josha tym prostym wspomnieniem, śmiech połączony z nieznacznym zażenowaniem. - Nigdy mi tego nie zapomnisz, co? - zapytał, przeciągając dłonią po karku, kręcąc przy tym głową, nim złapał męża za dłoń, uznając, że to będzie wystarczająca kara za przypominanie tak krępujących wspomnień - konieczność chodzenia za rękę przy innych osobach. Jednocześnie wierzył, że chociaż do tego mężczyzna zdołał już przywyknąć, a w okolicznościach, w jakich się znajdowali, nie chciał iść po prostu obok niego. - Jeśli chcesz napić się herbaty, można znaleźć zaprawioną afrodisią - stwierdził w końcu, spoglądając na męża z szerokim, pewnym siebie uśmiechem. Nie potrzebował już żadnych dodatków amortencji, aby zachowywać się jak zakochany idiota, ale nie odmówiłby sprawdzeniu o wiele ciekawszego eliksiru, a nie pamiętał, żeby jakikolwiek inny kwiat miał podobne działanie do afrodisii. Owszem, to także nie było im potrzebne, ale nie miałby nic przeciwko sprawdzeniu działania. Kiedy zatrzymali się przy choince i Chris wspomniał o ozdobach do domu, Josh nie mógł znów nie zaśmiać się cicho, przyznając, że niewiele wcześniej sam o tym myślał. Tak naprawdę wcześniej nigdy nie czuł potrzeby ozdabiania domu i gdyby miał powiedzieć, kiedy ostatni raz miał choćby stroik, czy girlandę nie wiedziałby co powiedzieć. Podejrzewał, że jego babcia jakoś stroiła dom, ale nie był w stanie powiedzieć, jak, więc być może było to jedynie jego założenie. Teraz, będąc z Chrisem, wszystko się zmieniało. Nawet czas, który spędzili w Australii, był odmienny od tego, co było teraz i w końcu chciał przeżyć święta w pełni, nie tylko pod względem radości z bycia z bliskimi, ale również wszelkich pomniejszych radości. - Wszystkich? - odpowiedział zaskoczony, słysząc o podchodach, jakie robiła siostra Chrisa, czując się nagle nieco dziwnie. Myślał do tej pory o świętach we dwoje z ewentualnym odwiedzeniem rodziny, ale w tym momencie zdał sobie sprawę, że jego mężowi mogło brakować jego licznej rodziny, częstszej możliwości rozmów z nimi, które z pewnością wyglądały inaczej od chwili, gdy zielarz postanowił być w pełni sobą. Nic więc dziwnego, że ostatecznie Josh uśmiechnął się ciepło, skinąwszy głową. - Jeśli tylko jakoś ich pomieścimy, to nie widzę problemu. Możemy spróbować rzucić kilka zaklęć na salon, żeby na pewno każdy miał tam miejsce dla siebie - dodał, przesuwając kciukiem po dłoni męża. Miał wrażenie, że usłyszał kroki tuż za nimi, więc obejrzał się, ale nie było przy nich nikogo, więc jedynie zmarszczył brwi, odwracając się znów do męża, uznając, że miał po prostu omamy słuchowe.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przekonanie Maxa do lekarzy było naprawdę ciężkim wyzwaniem. Po pierwsze chłopak nie przepadał za szukaniem pomocy gdziekolwiek i nie był do tego przyzwyczajony, a po drugie był praktycznie pewien tego, co usłyszy i że mimo wszystko, magiczni panowie w kitlach nie będą w stanie go wyleczyć. Do tego dochodziła też niechęć Maxa ogólnie do magii i jej ingerencji w jego życie. Jednym słowem, Paco nie miał łatwego zadania. Nastolatek korzystał z bliskości, jaką dawał mu teraz Paco. Skłamałby mówiąc, że jej nie potrzebował. Ten atak był zdecydowanie inny niż wszystkie poprzednie, jakich doświadczył, a co za tym szło, był też dużo bardziej przerażający. Felix modlił się w duchu o to, by był to jednorazowy przypadek, choć niestety obawiał się, że wieloletnie nadużywanie substancji mogło w końcu odcisnąć na nim mocniejsze piętno. -Dzięki... - Powiedział szczerze, zgodnie z prośbą patrząc na swojego partnera, choć ten wcale nie musiał o to prosić. Max naprawdę doceniał to wszystko, co Paco dla niego robił i mimo czego wciąż przy nim trwał, choć problemów im nie brakowało, a ciężkie myśli nie raz zajmowały nastoletni umysł. -Po prostu nie widzę sensu w traceniu na to czasu, skoro i tak chuja to da. - Odpowiedział zgodnie z tym, co myślał i czuł, choć też rozumiał punkt widzenia Moralesa. -Wiem. Tylko czy to pomoże? Nie mówię, że sami coś wymyślimy, bo idzie nam jak widać, ale... Nie jestem pewien, czy uzdrowiciele to dobry kierunek. - Nie chciał go oszukiwać, choć Paco pewnie doskonale już wiedział, jaki stosunek do tego wszystkiego ma Max. Po prostu rozmawiali i popijali sobie herbatkę, a nastolatek próbował jakoś uspokoić swoje rozdygotane ciało. -Nie tak miał się potoczyć ten wieczór. - Mruknął bardziej chyba do siebie, po czym jeszcze bardziej wtulił się w Moralesa, szukając ciepła i bliskości, której tak bardzo mu brakowało.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie miał łatwego zadania, ale nie należał też do grona tych, którzy ulegaliby pod ciężarem wyzwań, zwłaszcza jeżeli dotyczyły one zdrowia czy samopoczucia jego ukochanego. Gdyby tylko poznał skuteczny środek, pozwalający wyleczyć wszystkie traumy Maximiliana, zrobiłby wszystko, dosłownie wszystko, żeby wyciągnąć po niego swoje łapy. Na razie jednak pozostawał bezsilny, a jedyne co mógł zaoferować nastolatkowi to kubek gorącej, malinowej herbaty i ciepłe objęcie swoich ramion. Po prostu ofiarować mu siebie, acz jakkolwiek smutno by to nie wybrzmiało, czuł że to nie wystarcza. Mimo przykrych, bolesnych przemyśleń, zdołał się jednak posilić o tak zbawienny i niezbędny im w niesprzyjających okolicznościach uśmiech. Popołudnie może nie ułożyło się tak jak zaplanowali, ale jednak naprawdę cieszył się, że może spędzić je z Felixem, i wcale nie potrzebował do tego jego podziękowań. Zrobił to, co musiał; koszty nie miały żadnego znaczenia. – Więcej wiary, cariño… – Mruknął, nawet nie tyle odnosząc się do kompetencji uzdrowicieli, co raczej wytrwałości chłopaka, którego los co chwila kopał mocno w tyłek. – Eres fuerte como la mierda. Lo sabes, ¿no? – Wyszeptał również stanowczo w swym ojczystym języku, pośrednio prosząc nastolatka o to, żeby się nie poddawał, nawet jeżeli przyjdzie mu jeszcze znosić kolejne ciosy. – Możemy też pogadać z Chrisem. Wiem, że w warzeniu mikstur nie masz sobie równych, ale nie samymi eliksirami człowiek żyje. Kto wie, może podpowiedziałby nam jakieś magiczne zioła… – Poza kontaktem z czarodziejami w białych kitlach zaproponował również spotkanie z kimś, kogo jego ukochany darzył zdecydowanie większym zaufaniem. Przede wszystkim jednak przytulił chłopaka mocniej, czując jak ten łaknie jego bliskości. Skoro nie miał szans w walce z demonami, które na dobre rozgościły się w jego umyśle, pewnym objęciem pragnął przekonać go chociaż, jest tutaj i że nigdzie się nie wybiera. – Wiem, nie szkodzi. Ważne, że jesteś cały i... że jesteśmy razem. – Westchnął cicho, zerkając na oświetloną choinkę stojącą w samym centrum placu, która wraz ze wschodzącym zmierzchem i sypiącym coraz intensywniej śniegiem, nabrała jeszcze większego uroku.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Solberg akurat powoli zaczynał się poddawać widząc, że po tak wielu wysiłkach, wciąż nie potrafi stanąć na nogi. Ważne było więc dla niego, że miał obok siebie kogoś takiego jak Paco, czy inni bliscy, którzy dodawali mu sił w tej naprawdę nierównej walce z własnymi słabościami. Bliskość partnera w tej chwili wyrażała wszystko to, czego Max mógł potrzebować i zdecydowanie nie było mu potrzebne ni grama więcej. -No estoy muy seguro. - Mruknął zgodnie z własnymi odczuciami, bo choć kiedyś bez zastanowienia by przytaknął i wierzył we własną siłę, tak teraz jakoś niezbyt było mu z tym po drodze. -Wolałbym nie. W sensie... Eliksiry i zioła nie brzmią jak dobre rozwiązanie dla mnie. Bez względu na to, jaką Chris, czy ktokolwiek inny może mieć wiedzę. - Wyjaśnił od razu, bo przecież to nie tak, że Walsh nie wiedział o problemach nastolatka i Max chciał ten stan rzeczy utrzymać. Co prawda chłopak wolał nie rozmawiać o tym z każdym, kogo napotka, ale nie był to w tej chwili główny argument. -A co jeśli to nie było jednorazowe? Co jeśli tak już będzie... Zawsze? - Zapytał, odwracając wzrok i wypowiadając na głos największą obawę, jaką posiadał. Nie wiedział nic o chorobach, jakie dotykały czarodziejów, ale zdecydowanie wierzył, że w końcu przyszło mu zapłacić za swój dotychczasowy sposób bycia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris poprawił szalik, zaciskając jednocześnie nieco mocniej dłoń na dłoni Josha, spoglądając na niego w górę, a w kącikach jego ust ponownie zagościł uśmiech. Nie zdarzało się często, żeby starszy mężczyzna był zawstydzony, żeby był zażenowany swoją postawą, dlatego też zielarz lubił mu się wtedy przyglądać, dostrzegając w tym nie tylko coś zabawnego, ale również uroczego, w sposób, którego nie był w stanie dokładnie określić. Być może chodziło o to, że nie często miał okazję do podobnych obserwacji, najczęściej znajdując się na miejscu Josha, a może chodziło po prostu o te drobne złośliwości, jakie jednak lubił, jakie wymierzał w swojego męża, dostrzegając, że stopniowo ten daje się w nie coraz mocniej wciągać. Na nowo, dokładnie tak, jak przed tym, co wydarzyło się w Avalonie. - Nie, nigdy - przyznał, a jego jasne oczy błysnęły rozbawieniem, wyraźnie wskazując na to, że zamierzał wypominać Joshowi tamto wydarzenie aż do skończenia świata. Było to na swój sposób zabawne, ale uroku nabrało, dopiero kiedy obaj zaczęli wykazywać się dystansem do tamtych wydarzeń, kiedy w pełni sobie zaufali i doszli do wniosku, że łączy ich coś więcej, niż przyjaźń. Nic zatem dziwnego, że Chris uśmiechnął się teraz niczym chochlik, by zaraz odwrócić spojrzenie ku choince. - Cóż, dobrze się składa, bo w domu mamy całą fiolkę. Nie miał nic przeciwko temu, żeby sięgnąć po eliksir, nie widział w tym niczego dziwnego, zdrożnego, czy Merlin raczy wiedzieć czego, co jedynie wskazywało na to, iż pewne zahamowania zostawiał poza drzwiami własnego domu. Uważał również, że coś podobnego mogło okazać się po prostu interesującą, nieco zabawną przygodą, której nie chciał mimo wszystko wykluczać. Wszystko jednak zależało od Josha i tego, czy naprawdę był skłonny dać się porwać kolejnemu wariactwu, czy jednak wolałby na chwilę się zatrzymać, mając zdecydowanie zbyt wiele przygód, które nadal się za nimi ciągnęły. Chris nie chciał go w nic pakować, nie chciał do niczego zmuszać, mając świadomość, że ten ciężko ostatnio radził sobie w domu. A jednocześnie nie chciał odesłać ich zwierząt do kogoś, kto mógł się nimi przez jakiś czas zająć, a przynajmniej do takiego wniosku doszedł zielarz, po ich wcześniejszych rozmowach. - Wszystkich - powtórzył, nie odrywając spojrzenia od choinki, zastanawiając się wyraźnie nad tym, o czym właśnie rozmawiali. Miał świadomość, że ich rodziny bardzo się różniły, że wiele ich dzieliło, ale cieszył się, że jego własna zaakceptowała Josha, że nawet jego rodzice złamali się ostatecznie, wyrywając się spod klątwy, jaka trwała nad nimi przez większość ich małżeństwa. Śmierć babki okazała się czymś dobrym, czymś, co pozwoliło im wszystkim wrócić na właściwe tory i otwarcie, bez ukrywania niektórych rzeczy, mówić o tym, co się z nimi działo, mówić o tym, co czuli, czego pragnęli i czego oczekiwali. - Wytrzymasz z Shannon? Od kiedy skończyła studia, zrobiła się jeszcze bardziej bezczelna, Neil twierdzi, że jeszcze trochę, a zostanie jakimś rzecznikiem Ministra - zapytał, spoglądając uważnie na swojego męża, zastanawiając się wyraźnie nad tym, jak ten zapatrywał się faktycznie na podobne spędzenia czasu, czy w ogóle był skłonny do czegoś podobnego, czy jednak wolałby, gdyby zostali całkiem sami, żeby mogli robić dokładnie to, czego chcieli. Był jednak pewien, że jego rodzina liczyła na coś innego, pytając go o to, co powinni sprezentować Joshowi na święta, nie zamierzając zostawiać go z niczym.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Miotlarz spojrzał na męża z mieszaniną zawstydzenia wspomnieniami ich początków, gdy zrobił z siebie idiotę, dając Chrisowi herbatę, której właściwości nawet nie sprawdził oraz ekscytacji, gdy dotarło do niego, jaki skarb mężczyzna krył w ich domu. Afrodisia miała o wiele ciekawsze działanie niż amortencja i w ich przypadku, Josh nie widział powodu, dla którego nie mieliby jej wykorzystać dla wspólnej zabawy. Zaśmiał się cicho, pozwalając speszeniu minąć i bez skrępowania objął swojego męża, stając za jego plecami, żeby wspólnie mogli patrzeć na choinkę. - W takim razie liczę na ciepłą herbatę w domu… A jeśli coś zostanie, możemy dodać do kilku ciastek, żeby grać niemal w ruletkę przez następne dni, losując ciastka ze słoika - zaproponował cicho, mówiąc prosto do ucha Chrisa, cudem powstrzymując się przed większym zaczepianiem go. W końcu złożył krótki pocałunek na jego policzku, puszczając go i stając obok. Nie miałby nic przeciwko wspólnej zabawie, kolejnym szaleństwom, jakby byli nastolatkami, o ile robili to wspólnie, w zaciszu domowym. Choć ostatnio ciężko było znaleźć miejsce, gdzie nie znajdował się choć jeden z ich pupili, Josh nie zamierzał z niczego rezygnować. Wiedział również, że zabawa z eliksirami może być ryzykowna, ale zakładał, że jego mąż nie miał afrodisi z niesprawdzonego źródła. Był więc gotów pozwolić, aby nowe, o wiele przyjemniejsze wspomnienia, zakryły te żenujące z ich początków. Zdecydowanie też większym szaleństwem od łóżkowych zabaw po zwiększeniu popędu była świąteczna kolacja z całą rodziną O’Connor. Josh był im wdzięczny za ciepłe przyjęcie, choć o jego istnieniu dowiedzieli się w raczej przykrym dla wszystkich dniu. Mimo to nikt nie spoglądał na niego krzywo, nie odczuwał wrogości ze strony któregokolwiek z członków rodziny i to sprawiało, że z każdą kolejną wizytą w ich domu, czy przypadkowymi spotkaniami, Josh czuł się pewniej. Czuł się naprawdę akceptowany, co pozwalało mu stanąć na nogi i z ufnością spoglądać w przyszłość, w to, że i jego związek nie skończy się tak, jak jego rodziców. Wiedział, że jego lęki mogą wydawać się błahe, ale mierzył się z nimi przez wiele lat i ciężko było ot tak się ich pozbyć. - Wszystkich z twojej rodziny - zaznaczył, zaciskając mocniej palce na dłoni Chrisa, nie chcąc brzmieć gorzko. - Wytrzymam z nimi na spokojnie. Skoro codziennie musimy mierzyć się z różnymi dzieciakami, skoro miałem takiego, co próbował zwinąć mi kilka galeonów, to myślę że poradzę sobie nawet z Shannon - dodał jeszcze, swobodniej, uśmiechając się szeroko. Zaraz też przyznał, że chciałby się zobaczyć z najmłodszymi z tej rodziny, licząc na to, że będzie mieć kogo zarazić pasją do latania. Tak naprawdę lubił wszystkie spotkania z nimi i nie uważał, że powinni się jakoś obawiać, choć rzeczywiście tak pełnego domu nie miał nigdy. Podejrzewał, że będzie taka chwila, gdy będzie szukał miejsca dla siebie, żeby na chwilę być samemu, wziąć kolejny eliksir przeciwbólowy, bo z pewnością zwierzęta będą również szukać cichego miejsca. - Nie zamierzam zapraszać Audrey. Dobrze wiedzieć, że gdzieś tam jest moja siostra, ale nie sądzę, żeby na siłę budowana relacja była dobra. W naszych odczuciach oboje jesteśmy jedynakami i chyba będzie najlepiej, jeśli tak zostanie. Jeśli chodzi o ojca… Nie wiem, czy chcę sobie psuć humor przed świętami, ale możemy w styczniu wybrać się do niego. Przedstawić mu ciebie, zobaczyć, co się stanie i najwyżej zapomnieć - wyrzucił w końcu z siebie, nie próbując nawet ukrywać swojego żalu za szerokim uśmiechem. Nie można było jednak powiedzieć, żeby był z tego powodu przesadnie smutny. Podejrzewał, że coś się skończyło i mógł przyznać rację swojemu mężowi, gdy przyrównał Keitha do swojej babki. Wiedział, że nigdy nie spełni oczekiwań ojca, a dalsze udawanie kogoś innego było krzywdzące i w końcu nadeszła pora, aby z tym skończyć. Miotlarz spojrzał na męża, uśmiechając się do niego ciepło, nim pociągnął nieznacznie, zachęcając do tego, aby obeszli choinkę dookoła, zamiast stać w miejscu i stopniowo marznąć.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher wiedział doskonale, że Josh naprawdę jest nieco zagubiony, nieco zawstydzony, całą ich rozmową, ale uśmiechnął się do niego lekko, by zaraz ukryć się na chwilę w szaliku, zdając sobie sprawę z tego, że mężczyzna dał się wciągnąć w jego propozycję. W tę szaloną zaczepkę, jaka przyszła mu do głowy, w stosunku do której nie miał żadnych oporów, która po prostu mu się podobała i uważał, że mógł za nią spokojnie podążyć, bez większego problemu. Nie miał powodów do tego, żeby się w jakiś sposób ograniczać, zdał sobie już sprawę z tego, że mógł być tym, kim chciał być, że mógł być po prostu sobą, niezależnie od wszystkiego, co się dookoła niego działo. Dlatego też bez najmniejszego nawet skrępowania przystał na propozycję Josha, dodając jedynie, że w takim wypadku powinni starannie ukryć te ciasta, bo wolałby, żeby przypadkiem nie wpadły w ręce ich gości. Oparł się nawet na chwilę o Josha, nie przejmując się zupełnie tym, czy inni zwracali na nich uwagę, czy nie, uznając, że naprawdę powinien cieszyć się tym, co miał, że naprawdę powinien być sobą, a nie udawać, nie kryć się po kątach, nie próbować dostosować się do jakichś cudzych wyobrażeń. - Próbował cię okraść? – zapytał Christopher, kiedy ruszyli dalej w drogę, marszcząc lekko brwi i spoglądając uważnie na Josha, wyraźnie czekając na to, co ten miał na ten temat do powiedzenia. Była to mimo wszystko dość istotna kwestia, której nie mogli w żaden sposób pominąć, a on zdecydowanie chciał przekonać się, z jakim problemem musiał mierzyć się jego mąż. Nie wiedział, czy to było tak poważne, jak zabrzmiało, czy był to jedynie niezbyt mądry wybryk któregoś z młodszych uczniów, być może jakiś zakład, czy coś podobnego. - Może lepiej przypomnę ci, że moja siostra potrafi zadawać bardzo niedyskretne pytania – powiedział jeszcze, zerkając ponownie w stronę choinki, będąc pewnym, że Shannon nie powstrzyma się przed sugestywnymi uwagami. Była już dorosła, skończyła studia, a mimo to zachowywała się, jakby była nadal rozkapryszonym dzieciakiem i czasami Christopher zastanawiał się, jak jego siostra odnajdywała się w dorosłości, w jaką właśnie wkroczyła, zerwana ze smyczy, gotowa do tego, żeby zawojować dosłownie cały świat, bez zwracania na cokolwiek uwagi. Była z nich najbardziej szalona, najbardziej niezależna i wszystko wskazywało na to, że nie zamierzała się nigdy zatrzymywać, co miało swoje dobre i złe strony. Zaraz jednak porzucił te rozważania, koncentrując się ponownie na swoim mężu, nie przejmując się w ogóle padającym śniegiem. - Jeśli tylko dobrze się z tym czujesz, to niech tak będzie. Teraz przynajmniej znasz prawdę, a ostatni jej kawałek poznasz, kiedy wybierzemy się do twojego ojca – odparł, zaciskając mocniej palce na jego dłoni, zgadzając się od razu, żeby przełożyli to spotkanie na nowy rok, domyślając się już teraz, jaki będzie jego wynik i wcale nie czuł się z tego powodu dobrze. Nie znosił kłótni, nie znosił się irytować, ale też nie zamierzał nikomu krzywdzić Josha, a już na pewno komuś, kto miał dla jego męża tak wielkie znaczenie. Pewne rzeczy należało jednak zamknąć, zakończyć i już nigdy do nich nie wracać, należało je uciąć i ruszyć w końcu przed siebie, bez obciążeń. On sam potrzebował na to wiele czasu, więc wiedział, że Joshowi również nie jest wcale tak łatwo wyrwać się spod tych wszystkich odczuć. - A teraz powiedz, co chciałbyś dostać w prezencie? – zapytał, nachylając się do niego i uśmiechając się do niego przebiegle, chcąc odwrócić jego myśli od mniej przyjemnych tematów, które przyjął takimi, jakie były, wierząc, że Josh wie, co robi.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you