Święta są wyjątkowym czasem - określenie to nie omija również pana Murraya. Znany w Hogsmeade, nieco ekscentryczny staruszek, specjalnie dekoruje i wyposaża sklep podczas tego okresu. Mieszczący się w niepozornym budynku - jest znacznie większy, niż sprawia wrażenie z zewnątrz. Można tutaj zakupić zarówno specjalne, wiążące się z Bożym Narodzeniem akcesoria, jak i zestawy przedmiotów skomponowanych w prezent; co złośliwsi, odnajdą również wspaniałe wobec podarowania swoim wrogom przedmioty.
Prezenty
ZIMOWY PIERŚCIEŃ [80G] - niewyróżniający się niczym, srebrny pierścień, który dzięki nałożonemu nań zaklęciu, sprawia, że nie odczuwasz zimna. Twoje włosy jednak stają się śnieżnobiałe. Do wykorzystania w trzech wątkach.
CZAPKA MIKOŁAJA [20G] - inspirowana mugolskim trendem czapka doskonale wpasuje się w gust miłośnika roznosiciela prezentów! Założona na głowę, powoduje wyrośnięcie białej i gęstej brody; broda znika natychmiast po zdjęciu czapki.
CZAPKA ELFA [20G] - inspirowana mugolskim trendem czapka doskonale wpasuje się w gust miłośnika małych pomocników! Założona na głowę, powoduje zmianę uszu w szpiczaste i wydłużone; efekt ten znika natychmiast po zdjęciu czapki.
POROŻE RENIFERA [20G] - urocza opaska z porożem renifera, idealna dla miłośników kultury mugolskiej. Założona na głowę, powoduje zmianę uszu w typowo kojarzone z owym zwierzęciem oraz wyrośnięcie ogona; efekt znika natychmiast po zdjęciu czapki.
ŚWIĄTECZNY SWETER [25G] - może być kojarzony z babcinym wyrobem, w którym wstyd jest wychodzić z domu - niemniej, nic bardziej mylnego! Ten świetny sweter, posiada wzór z choinką mieniącą się od barw dekoracji; po założeniu, wydziergane bombki i światełka prawdziwie świecą dzięki zastosowaniu magii.
ŚWIĄTECZNA BIELIZNA [10G] - różne, dowolne wzory. Posiada funkcję ocieplającą; idealna na mniej lub bardziej mądry wymyślny prezent.
BRELOK-PŁATEK ŚNIEGU [5G] - wygląda jak najprawdziwszy, utkany z lodu; w dotyku jest chłodny, chociaż nigdy nie topnieje.
BOMBKI-PAMIĄTKI [10G] - magiczne ozdoby, dekorujące choinkę. Ukazują na swej powierzchni najlepsze wspomnienia osób, które znajdują się przy nich.
RÓŻNOKOLOROWE BOMBKI [5G] - magiczne ozdoby, dekorujące choinkę. Co jakiś czas, samoistnie zmieniają barwy.
WIECZNIE MODNY SZALIK [30G] - ten szalik specjalnie dostosowuje się do reszty twych ubrań; zmienia kolor, aby dopełnić kreację.
SAMONAGRZEWAJĄCY KUBEK [15G] - wystygająca herbata nie będzie dłużej problemem; kubek ten, sam utrzymuje ciepłą temperaturę. Występuje w wielu zimowych wzorach.
SPECJALNA EDYCJA FENIKSOWYCH [5G] - znane ze swojego intensywnego zapachu, tym razem Feniksowe - w wyjątkowej, świątecznej edycji - będą roztaczać aromatyczną mgiełkę korzennych przypraw!
CZEKOLADKI Z FELIX FELICIS [20G] - zawierają nieznaczną ilość płynnego szczęścia - wystarczającą jednak, aby uczynić dzień bardziej znośnym!
CZEKOLADKI Z AMORTENCJĄ [15G] - zawierają nieznaczną ilość amortencji. Kto wie, może będą przydatne przy usidlaniu swojego obiektu westchnień?
BUTELKA MIODU BUNGBARRELA Z KOLEKCJONERSKIM KUBKIEM [5G]
BUTELKA OGNISTEJ WHISKY Z KOLEKCJONERSKĄ SZKLANKĄ [5G]
JEDNORAZOWY BON (50%) NA ZAKUPY W DOWOLNYM SKLEPIE [25G] - jaki będzie to sklep - musi zostać sprecyzowane przez wręczającego prezent.
PŁYTA Z PRZEBOJAMI ŚWIĄTECZNYMI DONA LOCKHARTO [10G]
PŁYTA Z PRZEBOJAMI ŚWIĄTECZNYMI FELIX FELICIS [10G]
"DOBRE SŁOWO NA KAŻDY DZIEŃ ROKU" PIÓRA PAULUSA CURDILLA [10G] - przez jednych uznawany za filozofa współczesnych czasów, przez innych za najzwyklejsze, idiotyczne błądzenie w sprawach oczywistości - zależnie od gustu, sprawdzi się albo jako fascynująca lektura albo w ramach podpórki i środka na uciążliwą bezsenność.
"SZKARŁATNY ŚNIEG" PIÓRA AMELII SILVER [10G] - młoda, obiecująca pisarka, mająca za sobą wspaniały debiut, właśnie wydała kryminał dziejący się w skutym od zimna grudniu. Idealna pozycja dla miłośników gatunku.
WRZESZCZĄCY KALENDARZ [15G] - przypomina o nadchodzących zdarzeniach, które zostały na jego karty wpisane; głośno i natarczywie. Wspaniały towarzysz zapominalskich.
ZESTAWY
Kosztują taniej niż kupowane osobno przedmioty. Uwaga! Mogą zostać wykorzystane wyłącznie w ramach prezentu dla drugiej postaci.
ZESTAW ASTRONOMA [150G] - zawiera wykres gwiazd i lunaskop.
ZESTAW ARTYSTY [150G] - zawiera czarodziejskie kredki i zestaw pędzli.
ZESTAW ALCHEMIKA [170G] - zawiera srebrny kociołek i amulet "kamienia filozoficznego".
ZESTAW GRACZA QUIDDITCHA [80G] - zawiera sportowe ochraniacze oraz kompas miotlarski.
ZESTAW SZEFA KUCHNI [100G] - zawiera rękawice kuchenne oraz wagę kuchenną.
ZESTAW PRZYSZŁEGO AURORA [200G] - zawiera czujnik tajności oraz beret uroków.
ZESTAW OPIEKUNA ZWIERZĄT [50G] - zawiera dowolny model smoka i amulet Uroborosa.
Dla złośliwych
PIÓRO GŁUPCA [50G] - wszystko, co zostanie napisane na papierze, bezboleśnie ląduje na czole użytkującej osoby, jest również bardzo trudne do zmycia.
PREZENT Z ŁAJNOBOMBĄ [10G] - klasyczny prezent dla wrogów wszelakiej maści. Po uniesieniu wieczka natychmiastowo wybucha, obarcza trudnym do zmycia smrodem.
FAŁSZYWY WYJEC [10G] - wyjec wygłaszający losowe kłamstwa na temat danej osoby, tuż po odpieczętowaniu koperty.
TRANSMUTACYJNY PSIKUS [80G] - po otwarciu pudełka, rzucony zostaje urok. Druga osoba przemieniona zostaje w zwierzę; nie może się sama odmienić, musi liczyć na pomoc! W przypadku, kiedy się tak nie stanie, efekt będzie się utrzymywał przez równą dobę.
efekt jest losowy, rzuć kością:
1 - pies
2 - kot
3 - żaba
4 - wąż
5 - gołąb
6 - szczur
CZEKOLADKI-WYMIOTKI [20G] - powodują niemal natychmiastową reakcję; efekt zatrucia pokarmowego i uporczywych mdłości utrzymuje się jeszcze przez kilka godzin.
WINO NARCYZA [50G] - wytrawne, wspaniale aromatyczne wino posiada również dodatek tajemniczego eliksiru… Po jego wypiciu, dana osoba kompletnie zakocha się w sobie! Przez kilka godzin, dosłownie nie będzie potrafiła odejść od lustra, stanie się niebywale nieznośna i będzie zrażać do siebie innych.
Mimo tego, że wraz z grudniem zazwyczaj nadchodził świąteczny nawał pracy w Ministerstwie Magii, Nimue zdecydowała się wygospodarować chwilę na kupno odpowiednich prezentów bliskim. Tym razem zdecydowała się jedynie na małe, niezobowiązujące upominki, kierując kroki do nowo-otwartego sklepu, o jakim miała okazję usłyszeć od współpracowników. Ach, raczej nowo-udekorowanego, biorąc pod uwagę staż sklepikarza, który ze swoich celebracji nadchodzącego święta był już powszechnie znany - a mimo wszystko z jakiegoś powodu umknął jej wcześniejszej uwadze.
Musiała zatem to zmienić.
Przechadzając się samodzielnie między półkami - i kilkakrotnie dziękując za oferowaną pomoc sprzedawcy -, Nimue raz po raz sięgała po przedmioty, które skradały jej uwagę i po krótkim zastanowieniu pakowała je do swojego magicznie powiększającego się koszyka, nie licząc w głowie nawet, ile galeonów przyjdzie jej wydać na wszystkie błyskotki. Gadżet kojarzący się jej z charakterystycznym członkiem rodziny czy znajomym w mgnieniu oka znajdował swoje miejsce na liście jej zakupów, po prostu, a późniejszy rachunek był jedynie wisienką na torcie. Nie po to zarabiała własne pieniądze, prywatne galeony, by w tak specyficznym miesiącu oszczędzać na każdym kroku.
Finalnie opuściła sklep z kilkoma bibelotami; dla siebie, przy okazji, zakupiła brelok płatek śniegu, samonagrzewający kubek i wiecznie modny szalik.
Ceremonie nabywania prezentów były niepodważalnie wpisane w ulotność grudnia; odrywające się kartki z symbolicznego, szczupłego już kalendarza - przypominały nagminnie o zbliżającej się jakże rodzinnej uroczystości o obowiązku wysyłania podarków najrozmaitszym osobom - uznanym, w wewnętrznym poczuciu za bardzo ważne. Niezbyt przepadał i niepodatny był na chłonięcie zimowo-świątecznego klimatu; posiadał jednak szacunek do garści osób; nieszczodrze obdarowywał ludzi sympatią. Wobec owych - stosunkowo nielicznych, można powiedzieć wyjątków odczuwał odpowiedzialność, pragnął im ofiarować cokolwiek niewpisanego w mdłą tuzinkowość - nie zwracał zbytnio uwagi na galeony. W obliczu tego wszystkiego, Daniel Bergmann przekroczył próg sklepu w Hogsmeade; Murray był jednym z najlepszych dostawców czarodziejskich prezentów, o adekwatnej cenie przy uwzględnieniu jakości. Bergmann, wobec tego lawirował pomiędzy półkami, zanim odnalazł przykuwające spojrzenie szczegóły, drobne podarki albo unikatowe przedmioty. Należało coś kupić dla Sida. Znał jasnowidza (zbyt) dobrze - wręcz doskonale, aczkolwiek dobór odpowiedniego prezentu zdawał się, z każdym rokiem coraz to większym wyzwaniem, obarczonym przedarciem mas dylematów. Zerkał na różne, przydatne podczas wróżenia rzeczy, przeglądał książki - kiedy, został jakby przez pięść uderzony widokiem kilka stoisk dalej cholera jasna, najlepszego przyjaciela, tytułowego odbiorcy świątecznego podarku. Głowę zalała mężczyźnie gromada pytań - kiedy przyszedł? czy widział? Merlinienieproszę czy widział? przewidział, intuicyjnie wyczuł? Sprawnie, z godną pozazdroszczenia gracją obrócił się i udawał zaciekawienie rzeczami - o ironio - z ugrupowania tych dla złośliwców (jakże to było doń adekwatne).
Bardzo, niesamowicie liczył aby pozostał niedostrzeżony przez Younga.
Sid uwielbiał Murraya, uwielbiał jego sklep i naprawdę uwielbiał zimowe Święta! Zmrok zapadał coraz wcześniej, ulice rozświetlały się kolorowo, a śnieg zdawał się zawierać drobinki brylantów. Ludzie zakładali wspaniałe futrzane stroje, spawające, że ich ciała stawały się jeszcze pilniej strzeżonymi sekretami. Oczywiście Sid zdawał sobie sprawę z naiwności podobnych zachwytów - z ubaśniawania rzeczywistości, nie mógł jednak się oprzeć wrażeniu, że istotnie w grudniu wszystko stawało się jeszcze bardziej magiczne. Miał listę znajomych - nie miał listy prezentów. Brakowało mu jeszcze czegoś dla mamy, znajomej z Londynu oraz Daniela. Szukał inspiracji, odnalazł natomiast ostatniego z wymienionych. Przyjaciel najwyraźniej go nie zauważył, stał przecież tyłem. Bez zastanowienia ruszył w stronę stoiska ze złośliwymi upominkami, gdzie tenże bardzo się nad czymś głowił. - Wszystko widzę! Wszystko wiem! - zaskoczył go, na pewno! Wyskoczył znienacka zza wysokich półek. Niech sobie Daniel nie myśli, że bezkarnie będzie wybierał między jedną zemstą a drugą. Nieładnie! Dla czystej przyzwoitości należało mu pogrozić za podobne dziecinady. Gdy pierwsze emocje minęły, Sid nie mógł powstrzymać śmiechu. - Kto ci zalazł za skórę tak bardzo, żeby wysyłać mu konia trojańskiego? - Rzucił okiem na wymyślne przedmioty. - W tym roku Murray naprawdę zaszalał - Sid miał nadzieję na równie ciekawe propozycje, jeśli chodzi o te bardziej praktyczne cudeńka.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget miała już wszystko, czego było jej potrzeba. Sklepik Murray'a jak zwykle jej nie zawiódł i udało jej się zdobyć w nim każdą, nawet najmniejszą pierdołę, którą chciała posłać znajomym i bliskiej rodzinie w prezencie. Pojawiła się jednak osobna okazja - Basil zaprosił ją do siebie. Dziewczynie strasznie głupio byłoby pojawić się w progu jego mieszkania bez żadnego upominku, wobec czego ponownie udała się na przechadzkę zaśnieżonymi uliczkami wioski. Witryny sklepowe były pięknie przyozdobione i Puchonce aż się oczy świeciły od wszystkich tych lampek, gdy spoglądała na coraz to nową, rozważając wejście i zrobienie zakupów. Pozostała jednak wierna Murray'owi - szczególnie że wpadła na pomysł kupienia butelki miodu pitnego, którą tam widziała. Nie dość, że była pięknie zapakowana, to jeszcze kiedyś słyszała, jak jeden z klientów chwalił sobie smak trunku. Skoro decyzja zapadła, wkroczyła do sklepiku i od razu chwyciła w dłoń butelkę. Zapłaciła i wyszła, kierując kroki prosto do mieszkania, by się wyszykować do spotkania. Cholera, była tak zdenerwowana, że tylko cudem nie otworzyła miodu, by dodać sobie odwagi...
/zt
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Nie była może pijana, ale odrobinkę wstawiona bez wątpienia. Policzki czerwieniły się Fire bardziej niżby wypadało nawet przy mocnym, wieczornym mrozie, a przez nosek mogła przypominać renifera Rudolfa. Chód miała prosty, niemal swobodny, podobnie zresztą było z jej niekiedy przeciążonym umysłem. Zazwyczaj stawiała kroki znacznie sztywniej, ale i tak jeśli nawet ktoś rozpoznawał rudowłosą to nie zwracał na nią większej uwagi. Dear znacznie lepiej znana była wśród mieszkańców Doliny Godryka. Hogsmeade odwiedzała stosunkowo rzadko, ale zjawiła się tu, kiedy rozniosły się wieści o tym szczególnym sklepiku. Większość towaru rozkupiono, pozostałości nosiły ślady przecen. Przez chwilę kroczyła wśród półek, przyglądając się po kolei co ciekawszym świecidełkom. Nie miała w domu żadnej choinki ani innego rodzaju ozdób. Dom Liama Deara pozostawał taki jak zawsze, bez znamion świadczących o tym, że ktoś w nim przebywa podczas tegorocznych świąt. Wyróżniał się na tym tle od wesoło upstrzonych dzielnic, ale Fire wyjątkowo mało to obchodziło. Ogólnie przez kilka dobrych dni odpuściła sobie przejmowanie się wieloma sprawami. Wino pomagało w odepchnięciu natrętnych myśli. Do gustu dziewczyny bardzo przypadł dział dla złośliwców. Wiedziała, że prezenty nie utracą wartości, kiedy świateczna atmosfera wyparuje, a nadal byłyby bardzo użyteczne, przy odpowiedniej okazji... Do koszyka zgarnęła fałszywego wyjca, czknęła, wzięła dwa pudełka transmutacyjnych psikusów, pióro głupca i dwie paczuszki czekoladek-wymiotek. Z jakiegoś powodu rozbawiła ją też nieco ta świąteczna bielizna, więc również wzięła jeden egzemplarz. Przypomniała sobie wtedy, że wypada też kupić coś względnie normalnego, więc wśród samonagrzewających się kubków dostrzegła jeden wyjątkowy. Sprzedawca wydawał się zadowolony z tego, że po czasie jego towar nadal szybko schodził. Fire przeczesała palcami włosy, czując że trochę alkoholu zdążyło już z niej wyparować. Podobnie jak ślady łagodności w błękitnych oczach. Wydała pieniądze z dwudziestogaleonowym napiwkiem (kto powiedział, że obchodziło ją jak wiele pieniędzy jej zostanie?) po czym wyszła z naręczem zakupów.
Serce odbyło rytuał przyspieszonego bicia; popadał już w paranoję. Żart? Prawda, przejawiająca się z okrucieństwem? Miał przeogromną nadzieję, że trzecie oko nie przewiduje prezentów - podświadomie, przymyka swoją źrenicę na przytaczane sprawy, nie chcąc - całkowicie rujnować - biednym wróżbitom szczęścia z niespodziewanych podarków. Nie mógł okazać strachu. Musiał - kontynuować rozmowę. Żadnych, choćby śladowych wykroczeń, mogących wzbudzić w nim kreatury podejrzeń. - Przygotowuję odwet - odpowiedział, z cieniem delikatnego uśmiechu, wkraczającego mu na oblicze. - W i e m, że niektórzy wyślą mi prezent dokładnie z tej kategorii. - dodał. Zawód nauczyciela był wyjątkowo niewdzięczny - wiele osób, żywiło urazę do nadmienianej profesji wyłącznie z racji wymagań. Doszedł do wniosku - być może, udało się jemu wybrnąć. Sprawnie, zwinnie, prześlizgnąć się wzdłuż tematów. Cholera, Sid. Przyszedłeś o niewłaściwej porze. - Szukasz czegoś szczególnego? - zagaił. Próbował skupić się raczej na sprawie tyczącej się przyjaciela, niźli wyłącznie na własnej. Tak było bezpieczniej. W takiej strategii - był w stanie przetrwać.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
- Idziesz? - krzyczę do idącego za mną Huntera, po którym widać gołym okiem, że nie ma kompletnie ochoty na nic związane ze świętami. Oczywiście doskonale o tym wiem. W końcu dlatego między innymi wybrałam go do wspólnego podróżowania po prezentach! Nie mówiłam mu oczywiście o co chodzi, wcześniej oznajmiając, tylko, że musze iść na jakieś zakupy. Widzę podejrzliwe spojrzenie mojego towarzysza, kiedy jesteśmy już pod sklepem, dlatego łapię go za rękę, ściskając mocno, żeby nie mógł mi się przypadkiem wymknąć. - Choooodź, mordo - jęczę, po czym ciągnę siłą do sklepu. Zaciskam nadal dłoń na przedramieniu przyjaciela, bo jestem przekonana, że gdyby mógł popchnąłby mnie na szafkę i uciekł, kiedy tylko by mógł. Szykowała się naprawdę przednia zabawa. Ściągam z głowy czapkę, a moje cienkie włosy skołtuniły się na głowie, odgarniam je niezdarnie i rozpinam swoja wielka, czerwoną kurtkę. - No dobra Hunter, każdy musi kupić jakieś prezenty świąteczne, nawet ty... A jeśli nie musisz... chuj ci w dupę ja muszę i będziesz moim tragarzem - oznajmiam klaszcząc głośno i rzucając ostre spojrzenie przyjacielowi, by pokazać co myślę o ewentualnej uciecze. - No dobra, mon ami, komu coś kupujesz? I komu ja? - rzucam na początek, rozglądając się po rozkosznie radosnym i świątecznym sklepie. Moje pytanie nie jest retoryczne, dlatego wracam spojrzeniem do przyjaciela oczekując odpowiedzi.
Słysząc zakupy, Hunter krzywił się najbardziej jak umiał, żeby tylko wywinąć się od tego pomysłu, nawet jeśli nie wiedział, że chodzi o przedświąteczne nabycie prezentów pod choinkę. Gdyby wiedział, pewnie przykleiłby się Zlepem do stołu w Wielkiej Sali, żeby tylko Fredka nie mogła go stamtąd wyciągnąć i zawlec do magicznej wioski, gdzie było piekło. Wszędzie kolorowe światełka, latające wróżki sypiące w ludzi brokatem, świąteczne melodie puszczane na każdym rogu. Gorszy od grudniowego klimatu był tylko ten walentynkowy... - Nie idę, nie chcę... - marudził, niczym zgryźliwy skrzat, który mógł dokonać wreszcie wyboru, bo dostał wreszcie którąś część garderoby. A Hunt przeklinał w tym momencie Puchonkę, za to, że będzie musiał spędzić następne kilka godzin na doradzaniu jej w zakupach, bo się księżniczce zachciało rozpierdolić fure galeonów. Widząc szyld i wystawę sklepu, pod którym stanęli nie zdążył nawet jęknąć przeciągle, jak to miał w zwyczaju, bo Moses już wciągnęła go przez drzwi do pomieszczenia pachnącego cynamonem, choinką i jakimś innym świątecznym gównem. Miała racje, najchętniej by ją wepchnął w którąś z uroczych alejek i zwiał, ale była cwana i trzymała się go wyjątkowo usilnie. - Kuuurwa, do świąt jeszcze tyle czasu, a Ty mnie tu ciągasz... - zaczął jojczeć, kiedy dziewczyna powiedziała coś o tym, że on też musi kupić prezenty i że musi być jej giermkiem. - Mam Ci nosić klamoty? Dobra, ale nie zmuszaj mnie, żebym wybierał świąteczne ozdoby, bo się porzygam - już i tak mi niedobrze, jak patrzę wokoło - dodał w myślach, rozglądając się z wyraźnym niezadowoleniem po sklepie. Rozkosznie radosne... Na jej pytanie, westchnął tylko, a kiedy spojrzała na niego pytająco, podszedł do jednej z półek i widząc ciekawą bieliznę. - Masz takie? Jak nie to Ci kupie, Elfie - zerknął na nią wymownie, oglądając figi, które jego zdaniem były przypałowe, ale też urocze. Raczej by ich na niej nie zobaczył, ale przynajmniej mógł sobie wyobrazić.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Nie byłam jakimś niesamowitym fanem świąt. W mojej licznej rodzinie przechodziły zwykle w atmosferze stosunkowo przyjemnej, ale podszyte wiecznym brakiem pieniędzy, brakiem osoby z pięknym darem do wróżenia, brakiem smaczniejszych potraw i ogólnie... szczypaniem się za sakiewki z udawaniem, że wszystko jest w porządku. Dlatego nie wytworzyłam do nich takiej miłości jak niektórzy, ale równocześnie i tak lubiłam święta. I co roku odrobinę dręczyłam Huntera odrobinę świątecznym nastrojem tylko po to, żeby się przypierdolić. No oczywiście oprócz tamtego, kiedy mnie nie było. W końcu siłą ściągam Huntera do sklepu mimo jego dość silnego oporu, ale przecież wiedziałam, że nie zacznie robić cyrków za dużych na ulicach. Od tego bardziej byłabym ja, on musiał zachować jakąś powagę, bo jeszcze jakaś atrakcyjna dziewczyna (nie licząc mnie ofc) byłaby w sklepie. Całe szczęście, że nie jestem legimilimentą tylko wróżbitką, bo jakbym słyszała, że nawet w myślach nazywa mnie księżniczką, zbierałby , pewnością zęby z podłogi. - No to będziesz miał to z głowy, do chuja, zrobisz zakupy i tyle... - mówię i wywracam oczami na jego lamenty, chociaż przecież dobrze wiedziałam, że tak to się skończy. - Hunter, czy ty mnie słyszysz? Robię ci przysługę, nie żadne jebane świąteczne ozdoby, tylko PREZENTY kupujemy. Pomogę ci z twoimi wszystkimi przyjaciółkami... - nie kończę, bo oto pokazujesz mi jakieś elfowe gacie, na co krzywię się lekko. - Ty oblechu. Masz - mówię i wciskam mu w ręce z pięć par tych majtasów. - Kup hurtowo i porozdawaj przyjaciółkom. Jeśli do ferii zdobędziesz... trzy zdjęcia lasek w tych gaciach dam ci 100 galeonów. Jak nie to ty mi tyle dajesz. Uważam, że proponuję bardzo uczciwy zakład, na który pytająco unoszę brwi. Po tych zabawnych zakładach muszę jednak pomyśleć poważnie nad tym komu coś chcę kupić. - Dobra ja muszę na pewno coś dla Brooks... nie mam pojęcia co... dla Ciebie chuju nic nie kupię... dla Violki oczywko i jakieś słodycze dla innych - mówię rozglądając się po całym sklepie. Biorę czekoladki z amortencją i macham nimi do Huntera. - To będzie dla ciebie, żeby ci ułatwić zakład, zboczeńcu - mówię rozbawiona i faktycznie wrzucam je do koszyka. Zatrzymuję się przy bombkach pamiątkach i swetrach świątecznych, gdzie z widocznym wahaniem myślę nad wrzuceniem ich do koszyka.
To nie, Deara chyba zawsze święta wkurzały, ale nie było czemu się dziwić, bo ten nastrój był tak przytłaczający, że od samej myśli na temat świecących girlandów robiło mu się niedobrze. Niektórzy lubili dostawać i dawać prezenty, a u niego zawsze wiązało się to z przymusem, dlatego nie widział w tym sensu. Dodatkowo, czuł, że wszyscy są mili tylko dlatego, że jest Gwiazdka, a cały rok jeden na drugiego warczał. Co za hipokryzja... To prawda, publicznie nie był w stanie robic scen, bo przecież był poważnym czarodziejem, który nie dał sobie w kasze dmuchać, a co dopiero miały go przerazić jakieś zakupy? Dlatego Freds wiedziała jak do niego podejść, żeby koniec końców wszedł do tego durnego sklepu, gdzie aż roiło się od pierdół pod choinke. - No dobra, już dobra, kumam - odburknął, kiedy przemierzali pierwsze regały, na których spostrzegł mnóstwo szpargałów, z których z pewnością ucieszyłaby się sama Puchonka. Dlatego wybrał przecudne majtasy i podstawił jej pod nos. Słysząc propozycje zakładu prychnął, szybko kalkulując to sobie w głowie. - Pierdole taki interes. Bo jak wygram to wyskam tylko 50galeonów, jak przegram strace 150, a Ty nie robiąc nic masz w kieszeni 100. Chujowo. - skomentował, uznając, że znacznie zabawniej byloby gdyby ona tez brała w tym udział. Może wtedy by się zastanowił, a tak... - Tej pałkarce Kruków? O tu masz! - wskazał jej przy samej ladzie niewielki kartonik ozdobiony fikuśną wstążeczką. - Daj jej bon. Moim zdaniem to najlepszy prezent jak już, przynajmniej przydatny, nie to co po niektóre - dodał, lustrując wzrokiem z kolei stos płyt z przebojami świątecznymi jakiegoś odpicowanego typa, uśmiechającego się durnowato. Przechodząc dalej, zatrzymali się przy jakichś ciuchach i oczywiście Fredke musialy zainteresowac również magiczne bańki. - Cholera, miało nie być ozdób. To już lepsze to - sięgnął po czapkę elfa, żeby chwilę później założyć ją na łeb i poczuć jak wydłużają mu się uszy, formując jednocześnie w charakterystyczny dla tych istot ksztalt. Uśmiechnął się uroczo do Puchonki i spytał: - Jak wyglądam? Moge iść tak na podryw?
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Faktycznie, ludzie często przesadzali ze świątecznym nastrojem, ale w mojej opinii odrobinę ciepła świątecznego tylko by mu pomogła, gdyby tylko pozwolił na to sobie. Jednak Dear lubił budować jakiś nieprzystępny mur marudzenia po jednej stronie, ładne, niewiele znaczące dziewczyny z drugiej. Przyzwyczajona jestem do tego, ale nie miałabym nic przeciwko, żeby czasem opuścił gardę na te przyziemne rzeczy, bo póki co zwykle to robił kiedy byliśmy sami w naszej palarni przy kominku. Chodzę po sklepie, przeglądając najróżniejsze rzeczy, kiedy to Hunter postanawia w swoim stylu stroić sobie żarty z jakiejś bielizny, a ja proponuję bardzo rozsądny zakład, który jednak wcale nie przemawia do Deara, więc krzywię się niezadowolona na te jego jęki. - Ale z Ciebie jebany Arystotels - czy on zajmował się obliczeniami? Cóż miejmy nadzieję, że tak... - No wymyśl jakąś kontrofertę, nie tak frajerzysz - proponuję, szturchając ziomka łokciem i nadal wpychając mu w ręce jeszcze więcej par tych elfich gaci z wesołym uśmiechem. Jednak koniec żartów i czas kupować prezenty. Na propozycję bonu prycham, kręcąc z niezadowoleniem głową. - To tak... bezosobowe - jęczę z niezadowoleniem, oddając mu je z powrotem i idąc ku swetrom i bombkom. Czytam ich opis i marszczę brwi na to jak personalne są poniekąd nie wiedząc czy jest to dobry prezent dla kogokolwiek. Wyciągam jedną z nich ku Hunterowi. - Co widzisz? - zagaduję nie przejmując się akurat jego prywatnością. Śmieję się oczywiście na cały głos kiedy ten zakłada jakaś zmieniającą mu uszy czapkę. Natychmiast sięgam po rogi renifera, które tworzą mi urocze uszki i ogon. - To ja idę tak - oznajmiam i widzę gdzieś za Hunterem uciekającego piernika, więc podbiegam, by złapać skurczybyka i schować do kieszeni, ale ten mi gdzieś spierdala. Kiedy wracam do Deara, nie mogę się powstrzymać od świątecznych tańców w rytm muzyki sklepowej i aż ze zdumienia patrzę się na swoje nogi kiedy stoją normalnie.
Jego zdaniem to ciepło, które wydaje się towarzyszyć tym świętom było sztuczne. Więc nie uważał, że coś go omijało, że coś tracił. Przecież podobny klimat można stworzyć sobie w dowolny dzień, kiedy się tylko chce i będzie on bardziej autentyczny, od przymusowego spędzenia czasu z rodziną przy jednym stole wraz wymianą bezużytecznych prezentów. Był takim Grinchem jeśli chodziło o Gwiazdkę. Zawsze był szczery, wiec dlaczego i teraz miał nie oznajmić jej wielce kulturalnie, że nie ma ochoty na taki zakład, skoro mu się on nie podobał w żaden sposób. Nigdy nie wchodzi w nic, co dla niego nie miało sensu - to jedna z wielu lekcji, które dał mu ojciec, którego praca polegała przede wszystkim kontraktach z innymi czarodziejami. - Co poradzę na to, że mi musi się to kalkulować. Jestem synem biznesmana, zapomniałaś? - mruknął do niej rozbawiony - Hmm, dobra. Zróbmy prawdziwą konkurencję. Kto złapie więcej pierników... - zaczął wskazując za okno, na pędzące chodnikiem świąteczne ciastko -... podczas śniadania po Wielkiej Sali, szukając ich w... tym! - wziął do ręki kolejną szmatkę, która okazała się być świąteczną piżamą. Uniósł brew, posyłając jej pytające spojrzenie. Ta perspektywa wydawała mu się dużo ciekawsza, niż zakład, który tak naprawdę dotyczył tylko jego. Kiedy uznała, że jego propozycja prezentu dla Brooks jest do bani, wywrócił tylko oczami i zmuszony był szukać dalej. Do czego to doszło, że doradza jej kupno prezentów... W pewnym momencie dostrzegł zabawny kalendarz, oczywiście, ze świątecznym motywem, który według opisu producenta miał wrzeszczeć i przypominać właścicielowi o ważnych wydarzeniach. Wiedział, komu coś takiego mogło się przydać. A przynajmniej nieźle ją wkurzy. Włożył kalendarz pod pachę, uznając, że skoro już tu jest, to warto mieć te zakupy świąteczne już z głowy. Wtedy Fred podstawiła mu pod nos jakąś bańkę, pytając co ona przedstawia. - Ciebie, rzygającą w moim dormie. Ej, fajne to! Jak to działa? - dopytywał się, a faktycznie nagiął trochę prawdę, bo obraz pękającej ze śmiechu Fredki, przy okazji jednej z ich schadzek przy kominku był dla niego zbyt nudny do opowiadania - wolał trochę podkoloryzować. Zaśmiał się, widząc jej minę, po czym szturchnął ją lekko w ramię i chwycił elfią czapkę, a Puchonka przymierzyła poroże renifera. Parsknął śmiechem na ten widok, choć pewnie sam nie wyglądał lepiej. - Ale będziemy mieć branie. - rzucił tylko, szczerząc się dalej. Przechodząc obok słodyczy, zauważył regał z czekoladkami i oprócz tych, które ponoć Moses wzięła dla niego zobaczył jeszcze drugą wersję z Felix Felicis. Zastanawiając się przez chwilę, ostatecznie chwycił także jedno opakowanie, z myślą o Callahan, z którą co prawda dawno się nie widział, ale już jakiś czas temu uznał, że musi to zmienić. Teraz miał pretekst. -[b] Komu tam jeszcze czegoś potrzebujesz? -[b] spytał jej, bo on sam był szybki w zapach, wiec niech straci, ale pomoże jej, żeby jak najszybciej wybyli z tego sklepu.
Zbliżał się okres świąt, więc Julius postanowił wyprawić się do sklepu, by kupić trochę rzeczy, które mógłby powysyłać do znajomych w ramach zadośćuczynienia za brak kontaktowania się z nimi w ostatnim czasie. Do osób, które miały otrzymać paczki z niespodziankami w środku należał oczywiście Max i Felinius. Wiedział, że Ślizgonowi przydałoby się coś na poprawę humoru, dlatego też, po wejściu do środka zaczął rozglądać się za czymś, co mogło wywołać uśmiech na jego twarzy. Oczywistym dla niego wyborem, w pierwszej kolejności były czekoladki z Felix Felicis, które służyły do poprawy humoru oraz butelka whisky, coby mogła go rozgrzać przy kominku w pokoju wspólnym Slytherinu. Gdy miał już zacząć szukać czegoś, w delikatnie innym stylu dla Puchona, kątem oka dostrzegł zestaw bombek-pamiątek, które pozwoliłyby Solbergowi powracać do przyjemnych wspomnień za każdym razem, gdy znajdował się w ich pobliżu. Po spakowaniu ostatniej rzeczy dla Ślizgona, ruszył szybkim krokiem do alejki, gdzie znajdowały się fikuśne rzeczy, którym mógłby zrobić niespodziankę, już nie tak miłą, Felkowi. Nie mógł zdecydować się na jedną konkretną rzecz, ale po konsultacji z innymi osobami robiącymi tam zakupy, wybrał transmutacyjny psikus. Po opłaceniu zakupów szybko udał się z powrotem do zamku.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wreszcie nadszedł ten czas - święta, Wigilia, prezenty, wolne. Wszystkim właśnie z tym się kojarzyły. Dla Marie nie był to zbyt dobry czas. Przede wszystkim wszechobecna atmosfera radości i święta spędzane z rodziną zawsze pogarszały jej humor. Bo przecież ona już nie da rady spędzić żadnych świąt z rodzicami. Dziewczyna przystanęła na chwilę i wzięła głęboki wdech. "Nie powinnam o tym myśleć. Zajmij się czymkolwiek... Na przykład światełkami pozawieszanymi na witrynach sklepów". Niestety nic to nie dało. Ponure myśli przybiły się z powrotem do jej głowy. Każdego roku po wieczerzy wigilijnej albo w świąteczny poranek razem z babcią i Nathalie za pomocą proszku Fiuuu przenosiły się do Francji, aby odwiedzić grób rodziców, ale to przecież zupełnie coś innego.
Drugim powodem dlaczego dziewczyna nie lubiła świąt była zbliżająca się rocznica śmierci rodziców. Wiązało się to z kolejną podróżą do Francji i odwiedzaniem grobów rodziców. Ale nie to najbardziej ją przerażało. Zgodnie z jedną z tradycji rodzin arystokratycznych, co roku było urządzane przyjęcie na cześć jej rodziców. Wspominanie ich za życia, przyjmowanie ton kondolencji i konieczność przeprowadzania kulturalnych rozmów o rodzicach z ciotecznymi babkami, czy kuzynami V stopnia. Musiała być wtedy szczególnie silna, zwłaszcza dla siostry, a przecież ona też bardzo silnie to wszystko przeżywała.
Z takimi myślami zawitała do sklepu Murraya, by rozejrzeć się za prezentami dla babci i Nathalie. Chciała, aby siostrze w każde święta udało się oderwać od rozmyślań o rodzicach i móc cieszyć się świętami i wieczerzą wigilijną. Chciała, chociaż trochę stworzyć atmosferę normalnej rodziny spędzającej normalne święta.
Nie miała co prawda żadnego pomysłu na prezenty, ale słyszała, że w tym sklepie znajdzie się wszystko. Dlatego też wchodząc do wnętrza sklepu miała nadzieję na szybkie i udane zakupy. Jednak świąteczna atmosfera panująca w sklepie sprawiła, że stanęła w wejściu jak sparaliżowana. Wszędzie, dosłownie wszędzie, znajdowały się światełka, girlandy, choineczki i mnóstwo innych dekoracji świątecznych. Przy ladach sklepowych i w alejkach stali uczniowie, starsze małżeństwa, a także rodziny z dziećmi. Momentalnie sprawiło to, że dziewczyna przeniosła się do swojego rodzinnego dworu we Francji, w którym spędziła pierwsze lata życia. Tam też zawsze w okresie świątecznym panowała taka atmosfera. Słychać było świąteczne piosenki i kolędy, śmiech Marie i jej rodzeństwa lepiących bałwana, a wszędzie unosił się zapach pysznych potraw przygotowywanych przez jej mamę. Nawet ona, zazwyczaj surowa i sztywna, zawsze dawała się ponieść magii świąt. Tata zawsze przyjeżdżał z choinką, którą potem dekorowali całą rodziną. Co wieczór siadali przy ogromnym kominku z kubkami ciepłej czekolady, śpiewali kolędy, rozmawiali, grali w gry, a jej brat często dawał pokazy swoich magicznych zdolności. Nie mogło się to równać z atmosferą świąteczną jaką próbowała tworzyć w domu babci. Była choinka, kolędy, bogato zastawiony stół i prezenty, ale było też czuć atmosferę przygnębienia, smutku, a brak rodziców dało się niemal namacalnie wyczuć.
- Mogę w jakiś sposób panience pomóc? - z wspomnień wyrwał Marie, szorstki głos starszego właściciela sklepu. - Eeee... Nie dziękuję, ale chyba się dzisiaj na nic nie zdecyduję - odpowiedziała powstrzymując łzy, po czym szybko wybiegła ze sklepu, potrącając przy tym jakiegoś ucznia, który właśnie wchodził do sklepu. Biegła przed siebie. Byle dalej od tego miejsca i wspomnień. Po kilku minutach biegu Marie przystanęła i usiadła na ławce. Nie potrafiła powstrzymać już łez. Udawała silną, ale w środku nigdy nie mogła się pogodzić z wypadkiem i tragedią jaka spotkała jej rodzinę. Udawała oschłą, a w rzeczywistości była bardzo wrażliwą dziewczyną potrzebującą pocieszania, przytulania i którą bardzo łatwo zranić.
z/t
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Święta. Wspaniały czas radości, rodzinnych spotkań, kupowania i obdarowywania się prezentami. Biały puch rozpościerający się za oknem, pachnąca choinka i wspaniałe, świąteczne dania. Wszyscy uwielbiali ten okres i cieszyli się nim jak tylko mogli, a on z kolei szczerze go nienawidził. A w zasadzie może o tyle nie co nienawidził, co zdecydowanie był to dla niego okres jak każdy inny. Dzień wolny od pracy, pełen odpoczynku, relaksu i sterty książek do przeczytania – bo jak zwykle jak miał w zwyczaju nie oddawał ich na czas zbierając baty od bibliotekarki. Nic się nie zmieniło. Wyjście z domu i pójście na te całe świąteczne zakupy wydarzyło się tylko i wyłącznie dlatego, że poprosił go o to Joshua. I to nie była kwestia tego, że nie potrafił mu odmówić, bo był w tym doskonały, ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że nieco więcej chciał przebywać z bliskimi mu ludźmi, patrzeć na nich i po prostu spędzać z nimi czas. I nie miało to znaczenia w jakich okolicznościach, nawet jeśli chodziło o tak głupią okazję jak Święta. Kto wie co jeszcze wydarzy się w tej przeklętej szkole, na wycieczce czy nawet w jego własnym domu. Ostatnie wydarzenia z pewnością nie wyglądały obiecująco, a kto wiedział czy nie zapowiadały się jeszcze gorzej w nadchodzących dniach. Czekał na nauczyciela miotlarstwa w Hogsmeade, co prawda nie na głównej alejce, a bliżej tych pobocznych, paląc fajki jedna za drugą i zastanawiając się, skąd biorą się w nich aż takie pokłady radości. Najwyraźniej potrzebowali oni tego okresu w tych niepewnych czasach, aby móc na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Jemu było w zupełności wszystko jedno. Rozpoznał wśród przechodzących ludzi kilku swoich uczniów i studentów, może nawet mignął mu jakiś profesor, ale niespecjalnie wyrywał się do przywitań i small talku. Omiótł jasnym spojrzeniem okolicę i zerknął na dopalonego peta w swojej dłoni, który wkrótce zajął się ogniem i zniknął, tak jak leżał. Pozostało mu czekać na Walsha i spróbować nie zajarać kolejnej fajki, bo się zadusi.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Prawdę mówiąc, gdyby Alex odmówił mu pójścia na wspólne świąteczne zakupy, przyniósłby zakupy do niego. Jeszcze nie wiedział, jak miałby to zrobić, ale szykował plan awaryjny. Szczęśliwie nie musiał stawać na głowie, bo Alex zgodził się bez większysz problemów. Co jedna utrata wzroku może zrobić z człowiekiem. I niemal utrata ukochanej. No i prawie utrata przyjaciela. Zakładał, że mężczyzna o tym wiedział, choć sam niespecjalnie się tym chwalił. Teraz nie było na to czasu, a i zdarzenie miało miejsce tak dawno temu, że o wiele ważniejsze były rozmyślania o nowej obróżce dla Alexa Juniora, którego zabrał ze sobą na zakupy, oraz Borsuka. Fruzja nie nadawała się na takie wypady, bo w końcu kto normalny chodzi z lelkiem wróżebnikiem na ramieniu do sklepu. Owszem, Josh byłby w stanie to zrobić, ale zachowywał resztki rozumu, choć właściwie rozbijało się o to, że jakoś musiał wciskać na głowę przyjaciela najróżniejsze czapki i opaski. - Aleeeeeex! - krzyknął, posyłając w stronę przyjaciela niewielką śnieżkę. Oba puszki skakały mu w kieszeni kurki na piersi, co jakiś czas wysuwając się tak, że można było je dostrzec. Podszedł w kilku krokach do przyjaciela i zwyczajowo, ignorując jego niechęć do dotykania, zarzucił rękę na jego ramiona, aby w ten sposób ścisnąć go nieco na powitanie. - Wciąż czekam, aż powiesz mi, że jestem najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziałeś - rzucił ze śmiechem, puszczając go i wskazując głową na sklep, w którym zamierzał kupić prezenty i nawet wiedział, co, a przynajmniej dla jednej osoby. Nie zamierzał robić prezentów wszystkim, których znał, a jedynie dla tych najbliższych, a więc dla dwóch osób. Dla dwóch. Dwóch. To chyba było smutne, ale Josh w tej chwili nie przejmował się tym, uśmiechając się od ucha do ucha, ukazując dołeczki w policzkach i rozglądając się po artykułach w poszukiwaniu tego jedynego dla towarzyszącego mu Grincha. - Dobra, to spowiadaj się. Dlaczego nie chcesz się oświadczyć? Święta to idealny, choć trochę oklepany moment, a myślę, że byłoby warto - zaczął, łapiąc za pierwsze z brzegu rogi renifera i wkładając je sobie na głowę, aby tak spojrzeć na przyjaciela i po chwili spróbować wcisnąć je na jego głowę.
Oczekiwanie bynajmniej go nie męczyło, aczkolwiek musiał przyznać, że Josh mógłby się pospieszyć ze swoim przybyciem. Zważywszy, że każda minuta zwłoki coraz bardziej odwodziła Alexandra od pomysłu jakichkolwiek świątecznych zakupów. Nie oszukujmy się, ale kto jak kto ale Voralberg nie był akurat zbyt imprezowym typem nawet jeśli chodziło o dość tradycyjne okoliczności, tak więc jeżeli już się zgodził, aby z nim iść to wypadało się jednak nie spóźniać na tak nieoczekiwaną okoliczność. Dopalając papierosa – czy on przed chwilą nie uznał, że już mu wystarczy jak na te kilka minut? – zerknął na zbliżającego się do niego, nieco zbyt entuzjastycznie, przyjaciela i zatrzymał śnieżkę zaklęciem, odbijając ją w kierunku miotlarza. Jakoś nieszczególnie się dziwił tej szczęśliwości, w końcu był to Joshua we własnej osobie, niemniej jednak chyba wolałby, aby mimo wszystko nie witał go tak ostentacyjnie wśród bożonarodzeniowego jarmarku, nie mówiąc już o przytulasach. Tych po prostu nie lubił. Nawet od niego, choć te akurat tolerował. - Dlaczego miałbym to powiedzieć? – uniósł jedną brew do góry, analizując to co przed chwilą powiedział jego przyjaciel i absolutnie nie rozumiejąc przekazanego mu w tej wypowiedzi przesłania czy też żartu. Cóż, typowy Alex był typowy i to coraz częściej. Przez chwilę przeszło mu przez myśl to, czy w istocie profesor miotlarstwa był najprzystojniejszym ze znanych mu mężczyzn, ale nie miał zielonego pojęcia. Czy powinien to wiedzieć? Czy w tym był jakiś ukryty podtekst? Lepiej może nie będzie się przyznawał, a już tym bardziej nie będzie dalej wnikał. Było to dla niego zdecydowanie bezpieczniejsze rozwiązanie niż brnięcie w to. - Czekaj, co? – zatrzymał się na chwilę, starając się uniknąć reniferowych rogów jak ognia i czujnie obserwując mężczyznę. – A może jakieś „miło Cię widzieć” albo „jak dobrze, że jednak nie zginęliśmy w tym teatrze” – przechylił głowę patrząc na niego z wyrzutem, że musiał dowiadywać się najpierw od osób trzecich, że w ogóle był incydent w teatrze, że była tam Éléonore, a później od niej że był też tam Joshua. Jakby tam zginęli, to by ich wskrzesił i zabił jeszcze raz dla zasady. Już abstrahując od tego, że nie miał wzroku, to raczej oczekiwał, że jednak by wezwali go na pomoc. Nigdy nie poczuł się tak beznadziejnie nieprzydatny jak wtedy. - Poza tym trochę? Chyba nie ma bardziej oklepanego momentu na oświadczyny, poza tym daj mi spokój nie mam zamiaru się nikomu oświadczać. – mruknął, wkładając dłonie w kieszenie i rozglądając się z nikłą ciekawością po sklepie. - Poza tym Ty nie powinieneś się zająć swoim 'związkiem'? - Czy mogliby stąd iśc? Było tu zdecydowanie zbyt dużo radości, a jeszcze więcej świątecznej, przesadzonej słodyczy. Spojrzał na Josha. Dlaczego miał wrażenie, że ten nie miał zamiaru zakończyć tego wątku? JEGO wątku?
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
- Świąteczną bieliznę, najlepiej w kolorze butelkowej zieleni. Odpadają wszelakie babcine wzory, tyłek który będzie ją nosił najlepsze jeszcze ma przed sobą. - Specjalną edycję feniksowych - dwie sztuki. - Butelkę miodu.
Świąteczny asortyment w Hogsmeade zawsze przyciągał Darrena jak ćmę do ognia. Nie dlatego że był fanem zakupów czy przymierzania czapek mikołajów, ale lubił wysyłać świąteczne drobiazgi rodzinie i znajomym. Darren trzymał w ręku właśnie paczkę bombek-pamiątek - które nawet z opakowania pokazywały Shawowi minione święta sprzed paru lat - kiedy kątem oka zauważył znajomą postać. Co prawda, w Hogsmeade nie było to nic dziwnego, gdyż uczniowie i studenci Hogwartu wprost oblegali tutejsze sklepy i lokale, szczególnie w tym grudniowym okresie. Jednak nie dość że z akurat tą osobą rozmawiał całkiem dawno, to cała szkoła wciąż huczała od plotek na temat tego, co spotkało brata Olivii Callahan w ciemnych zakątkach Zakazanego Lasu. Krukon odłożył paczkę bombek - zdążył dojrzeć jeszcze nawet wspomnienie kolejnego klienta który po nie sięgnął, jakiś wiekowy czarodziej przypominał sobie mianowicie rozpakowywanie Srebrnej Strzały, a więc modelu miotły którego świetność przeminęła dobrych parę dekad temu - i zaczął przeciskać się przez tłum w jej kierunku. - Olivia! Hej, Olivia! - prawie krzyknął będąc jeszcze kilkanaście metrów dalej, mijając stoisko z grzańcami i piernikami po jednej, i wóz z ogrzewaczami-mini replikami smoków z drugiej - Wesołych! - dodał zasapanym głosem stając już przed nią i poprawiając przy okazji czapkę z włóczki, której pompon opadł mu właśnie na czoło.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Święta były jedynym przejawem normalności w życiu Olivii, które od kilku tygodni stanowiło pasmo nieszczęść i nieprzyjemnych konfrontacji, dlatego do wioski postanowiła wybrać się sama, by kupić rodzeństwu coś pod choinkę. Nie do końca miała głowę do zakupów, z tego powodu choć mijała witryny sklepowe już dziesiąty raz nie przekroczyła progu żadnego ze sklepów, kiedy inni taszczyli ze sobą po kilka toreb. Magia świąt chociaż działała, wydawała się mieć na dziewczynę dużo mniejszy wpływ niż pozostałych, a niebieskie tęczówki wciąż były dziwnie zamyślone i smutne, nawet jeśli próbowała maskować to uśmiechem. Słysząc swoje imię instynktownie rozejrzała się na boki próbując zlokalizować źródło, kiedy z tłumu wyrósł przed nią Darren. - Oo - powiedziała wyraźnie zaskoczona jego widokiem, zwłaszcza że ostatnio rozmawiali sporo czasu temu - Wesołych - odparła, siląc się na uśmiech, który ostatnio przychodził jej z wielkim trudem - Fajna czapka - dodała, machinalnie poprawiając swoją, by bardziej opuścić jej materiał na czoło. - Kupiłeś już wszystkie prezenty? - zapytała, dostrzegając w jego dłoniach opakowanie.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Dopiero jestem w trakcie - powiedział z zakłopotanym nieco uśmiechem Darren. Rzeczywiście, część dzisiejszych zakupów chciał przeznaczyć na rodzinne prezenty - a obecność Olivii w sklepie Murraya była wspaniałym zbiegiem okoliczności. Z jednej strony mógł delikatnie - na tyle, na ile był w stanie - wybadać w jakim stanie była dziewczyna, choć zakładał że oczywiście w niezbyt dobrym. Z drugiej - Olivia spadała mu wręcz jak z nieba w sprawie właśnie prezentów. - Właściwie, to nie odmówiłbym pomocy z wyborem prezentu dla młodszej siostry - oznajmił Gryfonce, zerkając na półkę z czapkami elfów w różnych rozmiarach. Liselotte w czymś takim? Prędzej nałożyłaby mu to na głowę i urwała uszy - Szczególnie, że jest w twoim wieku - dodał. Odwrócił głowę w kierunku wieszaka z rękawiczkami zmieniającymi barwy oraz grubość w zależności od pogody i nastroju - drobiazg na pierwszy rzut oka całkiem przyjemny, jednak ostatecznie zbyt jaskrawy. - Jak się trzymasz? - spytał, sięgając po czapkę, do której dołączona była kolekcja wymiennych pomponów. To może wezmę dla siebie - Mam nadzieję, że nikt cię za bardzo nie męczy pytaniami o brata - stwierdził. Słyszał ile osób rozmawia w szkole o sytuacji Boyda i Zakazanym Lesie - a Olivia była zapewne pierwszym celem pytań co śmielszych plotkarzy, oprócz oczywiście samych zainteresowanych.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
W przypadku Oliv kupowanie prezentów miało nieco odmienny charakteru, od tego w jaki sposób rozumiało to większość ludzi; zamiast kupować gotowe rzeczy, które często przekraczały jej roczny budżet, wolała za niewielką sumę galeonów nabyć różnego rodzaju drobiazgi, z których tworzyła własnoręcznie cuda. Często udawało jej się natrafić na skarby, których najczęściej szukała w małych sklepikach z dala od głównych ulic. W tym roku postanowiła jednak zajrzeć do wychwalanych przez wszystkich sklepu Murraya i kupić chociaż dla Boyda bardziej wyjątkowy prezent. Co prawda żadne z rodzeństwa nigdy nie narzekało na to, co otworzyło, jednak te święta były inne. - A na jakim etapie jest twoja młodsza siostra? - zapytała od razu, wiedząc jak to jest z młodszym pokoleniem, które w jej domu stanowiło większość. Ona sama też miała różnie etapy, w których fascynowało ją co innego, było to naturalne, choć w gust małych dziewczynek ciężej było trafić niż chłopców. Spojrzała na chłopaka zaskoczona, kiedy wspomniał, że jego siostra jest w jej wiek, po czym szczerze się zaśmiała - W takim razie kupmy jej jakąś sukienkę albo kosmetyki, bo w tym wieku większość interesuje się tym, jak podobać się chłopcom - oznajmiła, chociaż nie do końca było to prawdą, bo ważne było też wiele innych rzeczy. Niemniej to był ten wiek w którym zaliczało się pierwsze randki czy pocałunki. Temat Boyda wciąż był dla niej ciężki, dlatego westchnęła, choć na jej ustach widniał delikatny uśmiech, bo po raz pierwszy zmartwił się tym, że jest wciąż męczona pytaniami o brata. - Jest już dobrze, chociaż na początku było ciężko - przyznała szczerze, bo początkowo nie potrafiła odnaleźć się w nowej rzeczywistości, którą ją zwyczajnie przytłaczała. - A co słychać u ciebie? - zapytała, co wydawało jej się naturalnym, że chciała wiedzieć - w końcu nie mieli okazji rozmawiać od dłuższego czasu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Propozycja kupna kosmetyków brzmiała jeszcze całkiem rozsądnie - szczególnie że miał pod ręką Olivię. Ale sukienka? Darren był pewny, że nie dość że wybrałby zły rozmiar, to jeszcze z powodu wyglądu czy kroju całego stroju Lis urwałaby mu głowę. - Kosmetyki brzmią okej - mruknął nieco zrezygnowany i podążył za Gryfonką, której postanowił właśnie prawdopodobnie powierzyć swoje życie w jej ręce. Kiedy prefekt upewnił się, że u Olivii wszystko jest "w porządku" - choć był prawie pewien że tylko tak mówiło, jak bardzo "w porządku" mogło być kiedy miesiąc temu coś ujebało jej bratu rękę w środku Zakazanego Lasu - postanowił nie drążyć już tematu około-Boydowego. Był pewien że wystarczająco duża ilość osób ją o to dręczyła mniej lub bardziej jawnie, jeśli oczywiście Olivia nie dręczyła się tym sama. - U mnie słychać aż za dużo - powiedział zmęczonym tonem, zatrzymując się na chwilę po stoiskiem z grzanym winem i zamawiając dwa kubki, z których jeden wręczył Gryfonce - W pracy tempo nie zwalnia od września, w Hogwarcie zresztą też, dodatkowo trzeba pilnować żeby po nocach dzieciaki trafiły na mnie, nie na Craine'a... - jęknął i pociągnął łyk gorącego, parującego obficie napoju - Jak idą przygotowania do egzaminów semestralnych? - spytał, po czym zmarszczył czoło - Chwila, owutemy masz w tym roku czy w następnym? - dodał z zakłopotanym nieco uśmiechem, chowając twarz za obłokiem pary.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia niestety nie miała szczęścia poznać siostry Darrena, z którym również nie łączyły ją zbyt bliskie relacje. Niestety brak świadomości, co lubiła młodsza przedstawicielka rodziny Shaw zmuszał Gryfonkę do działania po omacku, jedynym plusem był fakt, że były w podobnym wieku. - W takim razie kosmetyki - zgodziła się z szerokim uśmiechem - Najlepsze są te naturalne, z dodatkiem eliksirów. Mają świetne działanie, chociaż trzeba uważać, kiedyś kupiłam takie z dodatkiem amortencji i miało to swoje skutki uboczne, dlatego lepiej czytajmy skład - podzieliła się z chłopakiem swoim małym doświadczeniem, chociaż jej kosmetyczka ograniczała się jedynie do maskary, tak kochała wszelkiego rodzaju balsamy, odżywki, żÉlé i inne mazidła. Callahan zdecydowanie należała do dziewczyn które przykładały wagę do swojego wyglądu, chociaż nie robiła tego przesadnie. Od czasu do czasu lubiła wziąć długą kąpiel, a następnie poświęci sobie kilka godzin, ot tak dla relaksu, który w ostatnim czasie był jej bardzo potrzebny. Ucieszyła się, że Darren nie drąży tematu Boyda i całego wypadku w zakazanym lesie. Była mu za to wdzięczna, chociaż głośno tego nie przyznała, obdarzając go jedynie pełnym wdzięczności uśmiechem. Kiedy zaczął mówić o sobie nie umiała powstrzymać rozbawienia. - Craine taki zły? - zapytała, wyraźnie zainteresowana tematem mężczyzny, do którego ona sama pochodziła z rezerwą. Przyjętym od chłopaka kubkiem z winem, ogrzewała dłonie, dopiero kiedy para z niego uciekająca nieco osłabła upiła niewielki łyk. - Nie, na szczęście owumety czekają mnie za rok, ale już się nimi stresuje - przyznała krzywiąc się - Czy one są naprawdę takie przerażające? - zapytała, wiedząc, że Krukon ma to już za sobą.