C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Niewielki domek położony mocniej na uboczu. Otacza go dość spory ogród, pełen drzew oraz... zwierzaków. Niekoniecznie tych należących do Neirina (chociaż biegające pomiędzy krzakami pufki rzucają się w oczy), ale też dzikich. Rozstawione są karmniki dla ptaków, przygotowane poidełka dla jeży. Sam dom ma cztery pokoje, z których jeden pełni rolę salonu, drugi pokoju dla gości, a ostałe dwa są sypialniami. W jednej głównie śpią węże, w drugiej Liam z Neirinem.
Autor
Wiadomość
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
No dobra... naprawdę nie powinna zachowywać się w podobny sposób względem kogoś, od kogo oczekiwała pomocy w tym momencie, ale serio nie widziała innej możliwości podjęcia działań! Nie znała przecież Neirina zbyt dobrze i liczyła się z tym, że raczej na pewno odprawi ją z kwitkiem, kiedy tylko stanie u progu jego drzwi. Ze zniecierpliwieniem odliczała w myślach sekundy oczekiwania na to, aż ktoś jej otworzy, sięgając do kieszeni wolną dłonią, aby wyjąć różdżkę. W jej głowie już rodziły się różnorakie zaklęcia, które mogłaby w tym konkretnym momencie zastosować. Od tych prostych jak Bombarda, po te bardziej skomplikowane, byle tylko spotkać się z Neirinem. Jedna czy dwie iskry niespodziewanie wystrzeliły z jej różdżki, ale nie były one nawet zalążkami jakiegoś konkretnego zaklęcia. Chyba po prostu pokazywały zniecierpliwienie dziewczyny. W końcu, po zdecydowanie zbyt długim w jej odczuciu czasie, drzwi uchyliły się, a ona zobaczyła przed sobą dosyć potężnego Rudzielca, który przecież był w tym momencie jej jedyną opcją ratunku dla tego biednego nieśmiałka. Tylko, kiedy zobaczyła go na progu, jakoś cała werwa z niej uleciała. W momencie zaczęła zastanawiać się nad tym, czy aby na pewno dobrze się zachowała. Przecież nie potrzebne były te wszystkie bluźnierstwa na "prawie wejściu" oraz dosyć natarczywe walenie w drzwi. Jakby delikatnie zapadła się w sobie. - Cześć - burknęła, wchodząc do środka i rozglądając się czujnie dookoła. To chyba było normalnym zachowaniem, w szczególności w momencie, kiedy było się w jakimś miejscu po raz pierwszy. Dopiero, kiedy padło pytanie ze strony puchona, jakby przypomniała sobie konkretny cel swojej podróży do Doliny Godryka. Dreszcz wstrząsnął jej ciałem delikatnie, po czym sięgnęła dłonią w kierunku kieszeni koszuli. Bardzo ostrożnie złapała skrytego tam nieśmiałka, który wyglądał coraz gorzej. Przerażenie wstąpiło na jej twarz, kiedy zrozumiała, że stan Laylii diametralnie pogorszył się w tak krótkim czasie. Wyciągnęła dłoń z nieśmiałkiem leżącym na niej w stronę chłopaka. - Neirin bardzo cię przepraszam za to najście, ale nie zrobiłabym tego, gdyby nie chodziło o nią - powiedziała na wydechu, nawet nie rejestrując faktu, że na samym końcu głos się jej troszeczkę załamał. Westchnęła jednak głęboko, próbując się w ten sposób uspokoić. Najlepszym na to sposobem byłby papieros, ale nie zamierzała tego robić w obecności tak chorego stworzonka. - Błagam cię, pomóż jej. Zapłacę ile tylko będzie trzeba, byle by z tego wyszła. Nie mogę pozwolić, żeby coś się jej stało - dodała po chwili, pewniejszym głosem. Naprawdę była gotowa zrobić wszystko, byle tylko nieśmiałek z tego wyszedł. A wiedziała, że prawdopodobnie Neirin to jej jedyna nadzieja w tym momencie.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Zwykle tak bywa. Ludzie są odważni i skorzy do bitki, kiedy nie stoją z nim twarzą w twarz. Animusz w większości opada, gdy pojawi się osobiście. Pomijając jego gabaryty, ilość blizn raczej utwierdza w przekonaniu, iż nie ucieka przed bólem, a rozbity nos nie jest mu straszny. Podrapał się po wspomnianym, zamykając za nią drzwi. Dom wyglądał dość wyjątkowo. Przede wszystkim wnętrze było obszerniejsze niż sugerowałby kształt budynku, co raczej nie było niespotykane u czarodziejów. W salonie widać było dwie woliery - jedną większą i drugą mniejszą. Tę bardziej obszerniejszą zamieszkiwały dwa kruki, obecnie spokojnie jedzące orzechy przy uchylonych drzwiczkach. Poza miskami miały tam też kilka drążków i zabawek, wyglądających jak dla przeciętnego kilkulatka a nie ptaka. W drugiej wolierze radośnie pluskał się znikacz, czekanie na posiłek wykorzystując, aby się obmyć. Ta była znacznie bardziej zagospodarowana, mająca wiele roślinek i mniej zabawek. W kącie salonu umieszczono kojec, w jakim podskakiwały pufki, popiskując i nie mogąc się doczekać karmienia. Między nimi zdawało się, że śpi coś jeszcze, ale ilość futra kompletnie przysłaniała tajemnicze stworzenie. W gruncie rzeczy, pomieszczenie raczej nie nadawało się do przyjmowania gości. Ograniczono się tylko do jednej sofy oraz stoliczka. Cóż, i tak nie miewał gości zbyt często. A tak, to mógł wypuścić pufki, aby pochodziły po salonie czy pozwolić krukom polatać. Nic dziwnego, że nie było tam nic, co zwierzaki mogą zniszczyć lub co może zagrozić ich zdrowiu. Węże i inne gady miały swoje terraria na górze, zatem tych Laura nie mogła podejrzeć. Miała jednak całkiem dobry pogląd na kuchnię, w której kilka worków z karmą, ziarnami, suszonymi owocami czy wszelkimi innymi witaminami rzucono pod kąt, by później ogarnąć. Stał tam też skrzat, chwilowo bezrobotny, acz miski i miarki sugerowały, że był w trakcie nakładania jedzenia dla jakiegoś większego stworzenia. Uśmiechnął się blado i trochę nieśmiało pomachał do Gryfonki. Z jednego z worków bezczelnie podjadała karmę najprawdziwsza lunaballa. Słysząc poruszenie w przedpokoju, uniosła pyszczek, cały brudny od okruszków. Na widok obcej twarzy spłoszyła się lekko i schowała pod stół. Chłopak podszedł do dziewczyny, nie przejmując się tym rozglądaniem. Nie uważał tego za bezczelne nawet, jakby weszła sobie do jego sypialni i sprawdziła, czy segreguje skarpetki kolorami. (Kiedyś tak, ale teraz Liam z nim nie mieszka, więc ma trochę bałaganu w szufladzie z bielizną.) Zamiast tego skupił się na jej słowach, kompletnie zapominając o tym, że był w trakcie instruowania skrzata odnośnie diet jego zwierząt. Zostawiony sam sobie, humanoid nie wiedział, co zrobić... Więc dalej czekał na rozkazy, podchodząc ostrożnie do wyjścia z kuchni i słuchając. Chciał lepiej poznać Neirina, a to była całkiem dobra okazja. Rudzielec wyciągnął ręce, robiąc z nich miseczkę. Poczekał, aż Lara posadzi na niej nieśmiałka i póki co bez słowa zabrał go do kuchni, mijając skrzata i worki. Usiadł przy stole, nieopodal okna. Wpadało tutaj dużo światła, dzięki czemu mógł dobrze obejrzeć malucha. Chwilowo nie sadzał go na blacie, trzymając wciąż na lewej dłoni na wysokości oczu. Palcami prawej ręki unosił ostrożnie listki lub obracał łagodnie stworzonko. Parokrotnie odsuwał dłoń tylko po to, aby rozprostować i zgiąć palce. Nieśmiałki są delikatne, a blizny nie poprawiają zdolności manualnych. Koniec końców zrobił z kawałka materiału małe legowisko i posadził Laylię na blacie. - Unieś mu po kolei wszystkie listki. Obejrzymy je od dołu - spojrzał na Gryfonkę i czekał. Ma mniejsze dłonie. Zapewne sprawniejsze. A Neirin zostawił różdżkę w salonie. Wolał zatem poprosić Laurę o pomoc, zamiast biegać i jej szukać. Jeszcze nie nawykł do tego, że może poprosić skrzata o przyniesienie patyczka. - Te plamki i przebarwienia są niepokojące - wyjaśnił jej, acz więcej powie dopiero, jak dziewczyna doń dołączy i będzie wiedziała, na co patrzeć.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Nie wiedzieć czemu, była po prostu święcie przekonana o tym, że za chwilę zostanie zwyzywana od najgorszych, że Neirin dosyć dosadnie jej powie, co sądzi o tak nieproszonych i perfidnych gościach, którzy ośmielali się grozić gospodarzowi. Tymczasem stało się coś kompletnie innego, a nie mogła wiedzieć, że dla Neirina tak emocjonalne reakcje jak jej, są kompletnie nie do pomyślenia. Zamiast oczekiwanego efektu, nie dość, że wpuścił ją do środka swojego sanktuarium, to jeszcze zaoferował pomoc. Dlatego właśnie Lara z dozą fascynacji, frustracji i cholera wie, czego jeszcze, rozglądała się po tym przedziwnym wnętrzu. Nie umknął jej uwadze żaden odbiegający od normy szczegół, którego zapewne nie ujrzała by w normalnym domu czarodziejów. Już wcześniej wiedziała, że Neirin jest, cóż, delikatnie mówiąc, osobliwym typem, ale nie sądziła, że aż tak. I właśnie teraz, widząc te wszystkie zwierzęta, z pewnością zadowolone z tego, w jakich rękach się znalazły, ucieszyła się bardzo ze swojego pomysłu, aby przyjść właśnie do niego z prośbą o pomoc dla swojej Layli. Nieśmiało kiwnęła głową w stronę skrzata, który krzątał się wokół nich, nie do końca pewien, co powinien teraz robić. Sama też nie wiedziała, co powinna. Po prostu ofiarowała życie swojej towarzyszki w ręce tego puchona. Dosłownie, bo kiedy tylko wyciągnął dłoń w jej stronę, delikatnie położyła na niej nieśmiałka. Bezwiednie podążyła za nim do kuchni gdzie zobaczyła... Nie, to nie mogła być... Ale przecież, to była lunaballa. Lara zamrugała kilka razy, aby upewnić się, że wzrok jej nie mami. Wiedziała, że w Dolinie Godryka można spotkać te istoty, w końcu niedawno sama po to się tutaj udała. Ale nie sądziła, że jedną nich posiada sobie Neirin, a na tyle, na ile mogła się już domyślić, to zapewne nie jedyna, jaką mogłaby tutaj zobaczyć, gdyby tylko trochę się rozejrzeć. Bezwiednie podążyła za nim do kuchni. Cisza dłużyła jej się niemiłosiernie, ale nie przerywała jej wiedząc, jak ważne musiało być dla niego skupienie. Zresztą, puchon wyglądał, jakby był kompletnie w swoim świecie, z dala od poczciwych śmiertelników jej pokroju. Dlatego obserwowała tylko jego ruchy, nawet nie wiedząc, w którym momencie ze zdenerwowania zaczęła przygryzać swoje wargi. Dopiero słonawy smak krwi wyczuwalny na języku przywrócił ją do świata normalności i otrząsnęła się z dziwnego letargu, w którym się pogrążyła. Dopiero wtedy zauważyła różnorakie, dziwne blizny, zdobiące choćby jego dłonie, ale w żaden sposób ich nie skomentowała. W tym momencie ufała mu bezgranicznie, więc od razu przystąpiła do pomocy, kiedy tylko o nią poprosił. Delikatnie podnosiła każdy kolejny listek do góry, błagając wszystkie bóstwa o to, aby robiła to dobrze i nie pogorszyła jeszcze stanu jej małej przyjaciółki. Nie wiedziała, czy teraz już może cokolwiek powiedzieć, ale wolała nie ryzykować. Obserwowała go, kiedy dokładnie badał każdy fragment nieśmiałkowego ciałka, próbując z jego mimiki wyczytać, jak tragicznie jest. Ale ta była wręcz jak wyciosana z kamienia i Lara zaczęła podejrzewać, że nawet meteor spadający teraz na jego dom, nie zniwelowałby tego spokoju na niej wymalowanego. - Ale wyjdzie z tego? - zapytała niemalże od razu, kiedy wspomniał o plamkach, na które i ona wcześniej już zwróciła uwagę, kompletnie nie wiedząc, co mogą oznaczać. Nie mogła wytrzymać dłużej i po prostu musiała się odezwać ponownie. - Skąd ty to wszystko wiesz? Z tego co widzę, to nie tylko na nieśmiałkach się znasz - było to raczej oczywistym stwierdzeniem faktu, ale w tym momencie nie znała go na tyle, aby móc sobie pozwolić na mniej oczywiste teksty.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Póki faktycznie nie wyciągała w jego stronę różdżki, nie strzelała zaklęciami ani nie pomalowała najbliższej ściany krwią rudzielca, nie miał powodu do złości. Ciężko w ogóle powiedzieć, czy byłby zły nawet za bezpośredni atak. Możliwe, że zebrałby się po owym i więcej temat by nie istniał. Ale agresja w stronę jego zwierząt... Tego już nie potrafiłby zignorować. Są dla niego wszystkim. Niemniej tak, jak on umie zadbać sam o własnych futerkowych czy pierzastych przyjaciół, nie każdy jest do tego zdolny. Nie wolno winić kogoś za to, że się troszczy. To by było okrutne. Faktycznie był w swoim świecie. Miał tendencję porzucać absolutnie wszystko na rzecz pracy, od jedzenia po sen. Starał się zatem zawsze kończyć wszystko do określonej godziny. Stały rytm i porządek dnia, brak zaniedbania. Musi wstać o 5, bo do 6 nakarmić każdego i na 7 być w pracy. Nie może pozwalać sobie na nadgodziny, bo potem trzeba zrobić zakupy i wrócić do domu przed 16. Ugotować sobie obiad, przygotować posiłek dla zwierząt... I tak dalej. I tak w kółko. W pewien sposób nieludzkie trzymanie się harmonogramu, które jednak było lekarstwem na jego koncentrację. Inaczej by przepadał, robiąc jedno wiele godzin, nie przejmując się upływającym czasem. Wymyślił ten system już dawno - kontrolowanego skupienia, dawkowanej koncentracji. Sprawdza się bardzo dobrze. Niemniej teraz nie zwracał nawet uwagi na lunaballę pod nogami, na skrzata wciąż rozglądającego się po kuchni, na zestresowaną dziewczynę. Jedynie oglądał liski nieśmiałka, które dla niego unosiła, bezmyślnie masując wnętrza swoich dłoni. Kiedy odezwała się, drgnął minimalnie, jakby nie spodziewał się, że Gryfonka cokolwiek skieruje do rudzielca. Pokiwał głową, zanim wstał, nie mówiąc zbytnio nic więcej. Otworzył jedną z szuflad i dostał z niej eliksir wiggenowy oraz zwykłe mugolskie tabletki. W małym moździerzu rozdrobnił lek na proszek, zalewając go za chwilę eliksirem. Dostał także watę i małą pęsetę. - To grzyby. Pleśnie. Jeśli nie zostaną do końca wyleczone, mogą wracać, ilekroć spadnie odporność. Czy na jesień, czy zimą. Wtedy nieśmiałki są wyjątkowo podatne na choroby. Tak samo w deszczowe lato. To dość delikatne, ale bardzo wdzięczne stworzonka. Wrócił do stołu, siadając na poprzednim miejscu. Kiedy go nie było, lunaballa nie wiedziała, czy może uciec, czy nie. Nie zauważyła nawet, jak wtula się w nogi Gryfonki, wyglądając nieśmiało spod blatu. - Pracuję jako asystent uzdrowiciela zwierzęcego. Nie wiedziałaś? - Spytał, robiąc z waty kuleczkę. Złapał prowizoryczny wacik pęsetą i zamoczył w płynie na dnie moździerza. Skąd zatem w jego domu, szukając pomocy, jak nie pchana ową wiedzą? Interesujące. - Przemyj mu delikatnie te małe plamki na górnym liściu. Jeśli będą się zmywać, to znaczy, że dobry lek. Jeśli nie, będziemy szukać innego - podał dziewczynie pęsetkę z nasączonym wacikiem.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Lara nawet nie próbowała ogarnąć swoim marnym umysłem tego, co tutaj aktualnie się działo. Było to dla niej w pewien sposób kompletnie niewyobrażalne i nie do pojęcia. Liczba zwierząt, które otaczały na co dzień Neirina musiała wykraczać poza jej najśmielsze oczekiwania i widać było jak na dłoni, że chłopak czuł się z tym wszystkim po prostu fantastycznie. A przynajmniej nie sprawiał wrażenia kompletnie zdegustowanego życiem, jakie notabene sam dla siebie zapewne wybrał. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak wiele pracy i poświęcenia kosztowało go to wszystko, z czym ona miała styczność tylko przez te kilka marnych chwil. Ona za chwilę wyjdzie a on znów pozostanie z tym wszystkim sam. Jeśli nie kochał tego, co robił, to w przeciwnym wypadku musiał być bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwym ze względu na ilość obowiązków, która na niego spadła. Skupiał się on jednak na jej nieśmiałku, więc i ona postanowiła to w tym momencie zrobić. Jego pojedyncze kiwnięcie głową przywróciło jej oddech, którego od dłuższego czasu nawet nie wiedziała, że nie kontroluje. Westchnęła głośno i przeciągle czując, jak niewidzialny kamień spada z jej klatki piersiowej, zmniejszając ucisk. Najważniejsze było w tym momencie dla niej zdrowie jej małej podopiecznej. Cała reszta nie miała żadnego znaczenia. Była gotowa zrobić wszystko, byle tylko Layla wyszła z tego cała i zdrowa. Obserwowała dalsze poczynania Neirina, dokładnie skupiając się na wszystkim. Miała nadzieję, że nigdy więcej podobna wiedza nie będzie jej potrzebna, ale skoro miała już ku temu okazję, należało przygotować się odpowiednio na ewentualne najgorsze. Nie chciałaby ponownie grozić chłopakowi, że wywarzy jego drzwi, jeśli nie okaże się chętny do pomocy jej zwierzątku. - Czyli należy uważać na to, aby dokładnie pozbyć się pleśni z jej listków i nic nie powinno ją ponownie zaatakować? – nie omieszkała zapytać, kiedy chłopak skończył fachowo wyjaśniać jej swoje podejrzenia. Nie śmiała poddawać je w jakiekolwiek wątpliwości, to on tutaj był specjalistą. Lunaballa trąciła ją lekko swoim pyszczkiem, a ona jakby odruchowo sięgnęła dłonią w jej stronę, aby pogłaskać zwierzątko. Kiedy jednak to zrobiła, uciekło ono, byle dalej od nieznanej ręki, która ośmieliła się chcieć ją dotykać. Speszona gryfonka spojrzała w kierunku Neirina, mając ogromną nadzieję, że nie będzie on miał jej tego za złe. – Wybacz, nie wiedziałam, że ją wystraszę – kiwnęła głową w kierunku uciekającej lunaballi, uśmiechając się niezręcznie. Przekrzywiła delikatnie głowę, kiedy wspomniał jej o tym, że jest zwierzęcym uzdrowicielem. - Nie, nie miałam pojęcia. Wiedziałam, że jesteś dobry i znasz się na zwierzętach, ale nie, że aż tak – nie dopowiedziała głośno, że miała szczęście, że w tym momencie na niego trafiła. Na kogoś, kto tak się znał i jak widać, sprawiało mu to ogromną przyjemność. A potem wręczył jej pęsetę, nasączoną przygotowaną przez niego miksturą. Niepewnie chwyciła ją w dłoń, nie do końca wiedząc, jak się w ogóle zabrać do tego, czego od niej oczekiwał. Dłoń drżała jej zauważalnie, ale nie mogła nic na to poradzić. Niepewnie zbliżyła nasączony wacik w kierunku pierwszego, chorego listka. Delikatnie przystawiła go do zielonej struktury i zaczęła pocierać. Widząc, że Layla nie krzywi się jakoś mocno na podjęte przez nią działania, nabrała zdecydowanie większej śmiałości i szybko oczyściła cały listek z pleśni, która się nań znajdowała. - Wydaje mi się, że jest lepiej – stwierdziła po chwili, oddalając się na tyle, aby rudzielec mógł rzucić okiem na jej dzieło. On tu był fachowcem.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Pozwolił jej działać, jedynie przyglądając się. Czyszczenie liści z pleśni nie wymagało specjalistycznej wiedzy, ale z pewnością dokładności i precyzji. Wierzył, że dziewczyna pokona stres i dokładnie zajmie się swoim nieśmiałkiem. Nie zostawił Gryfonki zresztą samej, obserwując parę chwil poczynania oraz ich efekty. Ciężko było określić, czy działania Lary go zadowalały, twarz pozostała taka sama. Dopiero, kiedy pochylił się, by spojrzeć z bliska na listek, skomentował. - I tak, i nie. Nie wymyjesz wszystkiego dokładnie. Zawsze zostanie odrobina niewidoczna gołym okiem. Dlatego jak skończysz, rozcieńczymy pozostały eliksir, by mogła się w nim wymoczyć - wyprostował się na krześle, zdając się zadowolonym z pracy dziewczyny. - Niektóre nieśmiałki nie lubią zimnej wody, więc jak będzie bardzo marudzić, to podgrzejemy delikatnie. Na razie bardzo dobrze ci idzie - ocenił beznamiętnie. Można było wątpić w szczerość czy konieczność owej swoistej pochwały. Niemniej po prostu taki był - bardzo mało wylewny. O ile w ogóle. Zerknął na lunaballę, teraz chowającą się za jego krzesłem. Trochę bała się uciekać do pokoju, czując się pewniej przy rudzielcu. - Nie przejmuj się, jest bardzo nieśmiała. Potrzebuje czasu, by zaufać - wstał, następnie kucnął. Wziął stworzenie na ręce i wyniósł do salonu. Do ostatniej chwili wychylała się ponad ramieniem Neirina, patrząc na Larę. W międzyczasie do dziewczyny zbliżył się skrzat. Przyniósł kilka świeżych wacików, kładąc je na blacie. Nie odchodził jednak zbyt szybko, zatrzymując się i patrząc parę sekund na nieśmiałka. Umiał zajmować się najpopularniejszymi zwierzętami magicznymi, ale brakło mu wiedzy specjalistycznej. Musi się paru rzeczy nauczyć, jeśli ma dobrze służyć rudzielcowi. Nie śmiał jednak zadawać pytań. Wycofał się pod ścianę, kiedy tylko Neirin wrócił z salonu. - Pleśnie bardzo trudno zwalczyć. Wystarczy, że poczuje się gorzej i choroba może wrócić. Przez najbliższy tydzień trzeba będzie codziennie robić jej kąpiele z eliksirów oraz wzmacniać całościowo. Przygotuję ci witaminy. Jak już wyzdrowieje, zostanie tylko pilnować ogólnego stanu zdrowia. Wiesz, jak się dba o nieśmiałki? - Można było oburzyć się na to pytanie. Jakby poddawał w wątpliwość kompetencje Laury, która wybrała sobie takie, a nie inne zwierzątko. Po prawdzie jednak, spytał neutralnie. Nie każdy zna szczegóły. Co robić, jak robić. Jak często dawać witaminy, jak zaaranżować terrarium. Pokiwał wolno głową. - Zatem już wiesz. Jeśli nie zastaniesz mnie w domu, możesz szukać w klinice w Londynie lub wysłać mi patronusa. Jak będę mógł, to pomogę od razu - zapewnił. Nie zawsze może rzucić wszystko w przysłowiową cholerę i lecieć na złamanie karku... Ale w 9 na 10 przypadków tak by uczynił. O ile akurat by nie miał innego pacjenta.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
To było dla Lary naprawdę stresujące; nie co dzień było się pod obserwacją tak czujnego oka, jak to, którym dysponował Neirin. Teraz, wiedząc, jakie zaplecze wiedzy posiadał chłopak, było jej jeszcze ciężej. Nie chciała się przed nim zbłaźnić. Najgorszym co by teraz mogło dla niej być, to jego stwierdzenie, że kompletnie nie nadaje się na opiekunkę Layli i prędzej czy później swojego nieśmiałka zabije. A przecież nie podjęła decyzji o zakupie stworzonka bezmyślnie i kompletnie nierozważnie. Zastanawiała się nad tym długi czas, tylko po prostu nie przypuszczała, że tak szybko przyjdzie jej zmierzyć się z pierwszymi przeciwnościami. Ale starała się. Skrupulatnie, listek po listku, czyściła je z warstw grzyba, który ośmielił się na nich zalęgnąć. Pochwała z jego ust spowodowała, że uśmiechnęła się szeroko. Jakby dotarło do niej, że w chwili obecnej, największy kryzys został już zażegnany i jej zwierzątko prawdopodobnie będzie żyć jeszcze długo i szczęśliwie. Słysząc wzmiankę o zimnej wodzie prychnęła głośno, co jej nieśmiałek skwitował rzuceniem oburzonego spojrzenia w jej stronę. - Layla i zimna woda? Proszę cię. To stworzenie uwielbia ciepłą temperaturę. Jest wszędzie tam, gdzie tylko może być ciepło - skwitowała, kiedy chłopak zaczął wynosić swoją Lunaballe do salonu. Zaintrygowana przyglądała się stworzeniu jeszcze przez chwilę, po czym przypomniała sobie o zadaniu, którego się podjęła, więc czym prędzej wróciła do czyszczenia kolejnych nieśmiałkowych listków. Podniosła swój wzrok na skrzata, który przyniósł jej kolejne waciki. Uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku. - Dziękuję - powiedziała tylko, upuszczając na blat brudny już wacik, po czym chwyciła w pęsetę nowy, przyniesiony przez skrzata. Namoczyła go ponownie w przygotowanym przez rudzielca roztworze i wróciła do przerwanej pracy. Kiedy wrócił do kuchni, z uwagą przysłuchiwała się jego kolejnym wytycznym odnośnie nieśmiałków, kończąc swoje zadanie. Pytanie zadane przez Neirina na koniec wywołało pewnego rodzaju konsternacje w głowie Lary, ale nie mówiła o tym głośno. Wiedziała o ogólnych zasadach, które powinny wystarczyć, aby dobrze zajmować się Laylą, ale problem polegał na tym, że ten nieśmiałek był... naprawdę wyjątkowym okazem. - Jakąś podstawową wiedzę posiadam. Problem polega na tym, że w przypadku Layli, żadne stereotypy się nie sprawdzają - zerknęła wymownie w kierunku swojego nieśmiałka, jakby to była jej wina. - Nie ma mowy o siedzeniu w terrarium, bo tam jest paskudnie i za zimno. Najlepiej czuje się w mojej kieszeni, kiedy mam na sobie koszulę. Jak dasz jej jaja korników, to najprawdopodobniej cię nimi obrzuci, za to cholernie się ucieszy z marchewki. Nie wiem, wegetarianka z niej, czy co... - naprawdę już nie wiedziała, w jaki sposób powinna postępować względem swojej małej podopiecznej. Chyba tylko i wyłącznie metoda prób i błędów miała tutaj jakikolwiek sens.