C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Odsunięty od reszty dom z ciemną elewacją otacza stary płot, który wygląda, jakby miał się rozpaść pod wpływem najdelikatniejszego wiatru. Zaraz za jego linią rozpościera się łąka otaczająca budynek – Valeria umyślnie nie strzyże trawników, pozwalając dzikim kwiatom i roślinom wkradać się na swoje podwórko. Na pierwszy rzut oka dom wydaje się przez to zaniedbany, ale wystarczy przejść kawałek wzdłuż ogrodzenia, żeby zobaczyć wyraźnie dopilnowany ogródek kwiatowo-warzywny znajdujący się na jego tyłach.
parter
Salon
Zawsze pachnący białą szałwią i paloną sosnową żywicą pokój pomimo ciemnego wnętrza jest przytulny – może to kwestia roślin wypełniających wszystkie jego zakamarki, może suszonych kwiatów wyeksponowanych na ścianie, a może kominka, wokół którego zorganizowana jest przestrzeń. Na okrągłym stole przez większość czasu zastać można kryształową kulę w towarzystwie kryształów i książek, z których większość jest otwarta albo założona przypadkowymi przedmiotami, których nigdy wcześniej nie wyobrażałeś sobie w roli zakładki, jak sztućce, mniejsze książki albo ogarki świec. Miejsce w kącie zajmuje mały stolik z gramofonem, a umieszczona obok niego kanapa rozkłada się w łóżko do dyspozycji gości.
oranżeria
Z salonu przejść można prosto do oranżerii. To tutaj Valeria wypija rano kawę i podejmuje trudne decyzje. Jest to również miejsce medytacji. Niemal każdy mebel w tym pomieszczeniu służy do przytrzymywania roślin. W kredensie w kącie znaleźć można akcesoria przydatne do opieki nad nimi.
kuchnia
To najlepiej zorganizowane pomieszczenie w całym domu, ale i tu przecieka esencja chaosu Albescu – talerze i kubki to zbieranina przedstawicieli różnych zastaw, nie znajdzie się wśród nich ani jedna para. W powietrzu unosi się zapach świeżych ziół. Znaleźć tu można bogatą kolekcję herbat i dużo mniejsza ziarnistej kawy z różnych zakątków świata, eksponowana w szklanych słojach.
piętro
sypialnia
Zacienione, pachnące kadzidłem pomieszczenie, tak jak prawie wszystkie inne zakątki tego domu, wypełniają książki, tu jednak dla odmiany znaleźć można przeważnie te fabularne, zamiast naukowych pozycji. Jeśli Valeria nie spodziewa się gości, łóżko jest najprawdopodobniej niezaścielone, a liczne poduszki porozrzucane po podłodze. Na jego ramie wisi łapacz snów. Oprócz tego w pomieszczeniu panuje stan, który nazwać by można było "ładnym chaosem" – chociaż nic nie jest tutaj zorganizowane, to nie można też nazwać tego bałaganem. Po prawej stronie od wejścia znajduje się biurko z krzesłem, a na nim akcesoria wróżbiarskie, w których przeważają karty tarota.
łazienka
Ostatnio zmieniony przez Valeria Albescu dnia Wto 16 Lut - 21:59, w całości zmieniany 1 raz
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Od czasów Celtyckiej Nocy żyło mu się beztrosko. Dni leniwie przepływały między palcami, a Dragos powoli zaczął odzyskiwać jakąkolwiek wolę i chęci do życia, odnajdując w sobie nieznane dotąd pokłady siły. Na samo wspomnienie wieczoru w Dolinie Godryka, kąciki ust mimowolnie unosiły się ku górze, a serce zaczynało szybciej bić. To, co się wtedy wydarzyło, stanowiło główne źródło ciepła w jego życiu (zapomniał jak to jest czuć przyjemne łaskotanie w okolicach żołądka). Ale jeszcze nie miał tyle odwagi, by się z tym wszystkim zmierzyć i to przeanalizować, toteż zajmował głowę najdrobniejszymi pierdołami – byleby nie myśleć. Wiedział, że nadejdzie odpowiedni moment na rozmowę (oby jak najpóźniej) i przyznanie się przed samym sobą co to oznaczało. A przynajmniej tak sobie wmawiał, spychając szalejące wewnątrz uczucia poza główną mapę pompującą krew. Po dość intensywnym dniu w pracy wypełnionym łataniem zepsutych kładek i pomostów, z ulgą powrócił do swojego mieszkania, wciąż zawalonego remontowymi akcesoriami. Powoli miejsce to zaczynało nabierać charakteru oraz jawić się w jego sercu jako dom. Pierwszy od kilku lat; dreszcz podniecenia przebiegał mu przez kręgosłup, gdy napełniała go świadomość, że zaczyna sobie wszystko układać. Niedbale rzucił kurtkę na kanapę i od razu ruszył do wciąż niezagospodarowanego pokoju, który podświadomie robił z myślą o Loreen. Reszta popołudnia upłynęła mu na układaniu paneli w rytm piosenek z płyty, którą jakiś czas temu zakupił w antykwariacie, gdy szukał dodatków do domu (w życiu się nie spodziewał, że będzie tak zaaferowany wypełnianiem pustej przestrzeni). Dopiero późnym wieczorem pozwolił sobie na zasłużony odpoczynek w postaci jebnięcia się na kanapę z drinkiem. Nie zdążył się dobrze usadowić, a malutka, sędziwa sowa zapukała w szybę, domagając się przejęcia korespondencji. Zdziwiony podniósł się z sofy i odebrał od niej świstek papieru, nie rozpoznając ani ptaka ani charakteru pisma – mało kto wiedział o nowym adresie, toteż nieufnie spojrzał na kartkę i zaczął przeglądać jej treść. Krzyk ugrzęzł w gardle, a krew w żyłach zastygła. Z każdym kolejny słowem, które czytał, robiło mu się coraz bardziej słabo. Z każdym kolejnym słowem tracił grunt pod nogami. Z każdym kolejnym słowem ulatywała z niego wola walki i motywacja do czegokolwiek. Miał wrażenie, że dosłownie wszystko stanęło w miejscu – czas, jego procesy myślowe, serce. Wyrazy wirowały mu przed oczami i miał problem ze złapaniem oddechu; nie miałby nic przeciwko, gdyby po prostu udusił się i tak jak Rose był martwy. Skamieniał na moment (sam nie wiedział ile to trwało, równie dobrze mógłby tak stać kilka dni i nie zauważyłby różnicy), utrzymując równowagę tylko dzięki oparciu się o parapet. Jego kant boleśnie wbijał mu się w plecy, ale w żaden sposób tego nie odczuwał. Jakby nagle całe ciało zostało pozbawione receptorów czucia. A może tak było od zaginięcia Lor (samo wspomnienie jej imienia było niczym wbicie w obolałe dłonie miliona rozżarzonych noży) i dopiero teraz ten fakt zarejestrował? Przez te siedemnaście lat życia utwierdzał się w przekonaniu, że informacja, która wynikała z listu, jest prawdopodobna (minęło zbyt wiele czasu) i jeśli takową usłyszy to poczuje w pewnym stopniu ulgę, bo przynajmniej będzie cokolwiek w i e d z i a ł. Niejeden raz w jego głowie pojawiła się myśl (za którą się przeklinał), że tak byłoby łatwiej – miałby wreszcie sposobność przejść żałobę, a nie tkwić w martwym oczekiwaniu na coś, co nigdy nie nadejdzie. Teraz natomiast powtarzał jak mantrę, że to tylko żart. Nikt nie miał na tyle twardego szkieletu, aby przyjąć taki cios z godnością. Niepewność była jednak łatwiejsza do przetrawienia niż informacje, które otrzymał w liście. Milion obrazów przelatywało mu przez głowę. Począwszy od tych pierwszych wspomnień wspólnych zabaw i nauki życia (był najdumniejszym bratem na świecie, gdy objawiła się u niej magia albo gdy po raz pierwszy jej się coś udawało), kończąc na tych ostatnich, oblepionych gęstą mgłą wyparcia (gdy kroczyli razem po szkolnych korytarzach, szczęśliwi, bo odbębnili pracę domową ze starożytnych run i mieli całe popołudnie dla s i e b i e). Śmiech Rose rozbrzmiewał echem w pamięci niczym najpiękniejsza melodia, przeplatany słowami nie żyje, które niczym sztylet przebijały jego obumarłe serce. Oddałby wszystko, żeby raz jeszcze usłyszeć ten słodki głos w wersji „na żywo”. Żeby mieć jakąkolwiek szansę na pożegnanie i powiedzenie jej ile dla niego znaczy(ła). Ile dała mu jej obecność i ta nierozerwalna więź, którą zdążyli stworzyć przez trzynaście lat. Ostatecznie nie miał nawet sposobności rozsypania po rodzinnej Transylwanii gwiezdnego pyłu, który po sobie zostawiła. Teraz nie miał nic. Stado uczuć staranowało mu wnętrze, niszcząc wszystko to, co do tej pory sobie poukładał. Upływające minuty (i alkohol z butelki, którą coraz chwiejniej przykładał do zagryzionych do krwi warg) oraz kolejne zerknięcia na treść listu stopniowo wprawiały go w marazm i spychały na samo dno (jeszcze rano mógłby przysiąc, że już tam jest, obecnie nie miało to żadnego porównania). Wszystkie ruchy wykonywał automatycznie, bez udziału świadomości – stracił rachubę czasu, beznamiętnie wpatrując się w ścianę i uparcie zaciskając drżące palce na szyjce Ognistej. Pustkę jednak powoli zaczynała wypełniać niewyobrażalna złość, bulgocząca jak kocioł wypełniony trującym jadem, szukająca ujścia. Kilka miesięcy temu pogodził się, że Loreen może nie żyć. Ale Valeria otworzyła w nim wrota, strzegące mocno wypieranej nadziei. I nie mógł nie przyznać sobie w myślach racji, że powinna wciąć za to odpowiedzialność. Krótkie spojrzenie na amulet, który mu dała (kolejne drgawki przeszły mu po kręgosłupie na sam widok tych przeklętych inicjałów), było wystarczającym bodźcem, aby napisać jej wiadomość. Nie wiedział co zamierzał Albescu powiedzieć albo zrobić. Wszystko wydawało mu się niewystarczająco bolesne, przeszywające na wskroś i wypalające do cna. Nic nie było nawet w jednym procencie porównywalne do jego straty. Nawet jeśli się przyjaźniły, nigdy nie było między nimi bliźniaczej nici porozumienia. I już nigdy nie będzie. Zapewniała go, że musi wierzyć i uparcie szukać dalej, a wszystko się naprostuje. Zapewniała, że niebawem będzie dobrze. Zapewniała, że ta dobra karma wróci. Niejeden raz dawała do zrozumienia, iż nie jest sam – dlaczego więc czuł się zupełnie na odwrót? A po drugie, dlaczego karmiła go kłamstwami i tuliła do snu opowieściami o walce, którą należy podjąć, kiedy sama uciekała w najgorsze z możliwych kłamstw? Jaki miała cel w napędzaniu jego serca złudą i jakąkolwiek perspektywą? Czy naprawdę była aż tak naiwna i.. Westchnął ciężko, próbując pozbyć się tych wszystkich wątpliwości i nieznanych dotąd emocji. Przetarł zmęczone oczy i przełknął gulę rosnącą w przełyku. Już dawno oduczył organizm płaczu jako reakcji obronnej. Miał wystarczająco wiele okazji w życiu, aby wytrenować układanie rysów twarzy w zastygłą maskę. Zdradzały go jedynie głębokie cienie pod oczami i spojrzenie pozbawione tej płonącej iskry, która wbrew wszystkiemu błyszczała w szaroniebieskich tęczówkach. Nie tym razem i nie dzisiaj; prawdopodobnie już nigdy więcej. Zanim się teleportował do Doliny Godryka, w ostatnich przebłyskach świadomości narzucił na siebie bluzę, w której kieszeń wrzucił zmięty list, różdżkę i amulet, a następnie podjął pijacką próbę użycia globu zaginionych. Wpatrywał się w globus dobrych kilka minut, ale obyło się bez zaskoczenia – Loreen Fawley była nieuchwytna. I martwa. Z trudem powstrzymał mdłości i przeniósł się pod mieszkanie kobiety. Czas mijał, a on sterczał pod domem Valerii, odpalając papierosa od papierosa, nie zwróciwszy nawet uwagi na krwawiące ramię (ból, który go przeszywał, traktował jako informację, że wciąż ma, niestety, żywe ciało), częściowo rozszczepione w trakcie teleportacji. Robił się coraz bardziej znużony, ale rozsadzająca go od środka bezradność i żal nie pozwalały mu stracić czujności nawet na sekundę. Miał jeszcze jedną batalię do stoczenia zanim się rozpadnie. A Valeria Albescu powinna rozpaść się razem z nim, nie w poczuciu jedności (o które jeszcze niedawno tak bardzo zabiegał i wydawało mu się, że są w stanie je wspólnie stworzyć, zwłaszcza po Celtyckiej Nocy), a ze zwykłej, ludzkiej zemsty i bezsilności. Na trzask aportacji zareagował jedynie zobojętniałym spojrzeniem na kobietę (która niczego nieświadoma zmierzała w jego kierunku), wbiciem peta butem w ziemię i odpaleniem kolejnego papierosa zdezelowaną smoczą zapalniczką. Widok smoka tylko spotęgował ból i dzieliły go już sekundy od czynów, których konsekwencje obejmowały bilet w jedną stronę do Azkabanu. Schował dłoń w kieszeni, kurczowo ściskając różdżkę.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Odkładała w czasie ten moment najdłużej, jak się dało – ale obraz, który widziała jakiś czas temu powracał do niej w najmniej spodziewanych momentach, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. Odłamki roztrzaskanej szklanej kuli wrzynały się w mózg, zielone światło paliło w oczy. Twarz Vladyslavy unosiła się nad tym wszystkim jak widmo. Valeria od zawsze miała problem, żeby się z nią porozumieć. Kiedy osiągnęła wiek dorosły, Vlada zaczęła wreszcie rozmawiać z nią jak z równą sobie – ale chociaż Albescu potrafiła docenić jej rozległą wiedzę wróżbiarską i stale uczyła się od niej czegoś nowego, to ciągle coś zgrzytało. I nie chodziło tylko o to, że Vlada nie podzielała jej podejścia do większości kwestii dotyczących stylu pracy wróżbity czy też wykorzystania daru jasnowidzenia. Coś innego było na rzeczy. Ciągle dobrze pamietała momenty z dzieciństwa, w których Vladyslava zwyczajnie ją przerażała – ale powody były tak ulotne i nieokreślone, że mimo upływu lat i wzrastającego doświadczenia w sprawach intuicji, Valeria wyrzucała ten obraz z głowy. To była jedyna rodzina, jaka jej jeszcze została – ta część łaknąca bliskości kogoś, kto rozumie dar, kto go lepiej zna, a przy okazji zna też Albescu, nie pozwalała do końca przyswoić scenariusza, w którym okazałoby się, że te obawy były w pełni uzasadnione. Zdawało jej się teraz, że tamta wizja zbliżała się do niej wielkimi krokami przez całe dotychczasowe życie. Mniej więcej w tym samym momencie, w którym Albescu pokazano twarz babci w wizji, ta opuściła bez uprzedzenia swój dom w Dolinie Godryka, wysyłając wnuczce jedynie zdawkowy list – pojechała do Rumunii, miała tam coś do załatwienia. Tylko tyle. I ani słowa od tamtej pory. I tak nie miała zamiaru pytać jej o to, co zobaczyła – intuicja głośno sprzeciwiła się tej przelotnej myśli, ale nawet i bez tego alarmu Valeria nie brała pod uwagę podobnego kroku. Musiała działać mądrze w tej kwestii. Nie wiedziała od czego zacząć – i bała się tego, co znajdzie. Próbowała wywołać wizję – prosiła Akaszę o jakąś dodatkową poszlakę, cokolwiek, czego mogłaby się złapać, od czego mogłaby się odbić, ale kapryśny dar pozostawał obojętny na jej starania. Tylko tyle miała – rozbita kula i zielone światło. A pośród tego Vlada. Nie mogła powiedzieć, żeby kiedykolwiek darzyła babcię szczególnym zaufaniem – ale nigdy nie spodziewała się ujrzeć jej w takim zestawieniu, w wizji wywołanej atmosferą nieprzychylności i niepokoju. Nie mogła na razie liczyć na to, że podpowiedź napłynie z eteru, umości się pośród szeptów i obrazów, pozwoli się złapać jeśli nie w słowa, to chociaż w myśl – ale nie mogła usiedzieć na miejscu i po prostu czekać na rozwój wypadków. Tego wieczora przelała się w niej czara zniecierpliwienia, gdy po raz setny ta sama sekwencja obrazów zasłoniła drobny druk czytanej książki. Ból promieniował od zmęczonych oczu wgłąb czaszki, nie pozwalając się skoncentrować na tańczących literach. Podjęła szybką decyzję – wstała, napisała list zapowiadający swoją wizytę, po czym narzuciła na głowę kaptur. Vlada miała znajomości w wielu miejscach – Valeria postanowiła zacząć poszukiwania od tych na Śmiertelnym Nokturnie. Nie zapuszczała się często w tamte okolice – i tak samo bezradna, jak czuła się, wkraczając na tę ulicę, czuła się w drodze powrotnej – z pustymi rękami, z samymi „nie wiem” w odpowiedzi na jej pytania. Jakie sprawy miała do załatwienia Vlada? Gdzie dokładnie była? Czy dało się z nią skontaktować? Kiedy wróci? „Nie wiem.” Coś kłującego pod mostkiem podpowiadało: to nieprawda. Vladyslava po prostu nie chciała zostać przez nią znaleziona. Dlaczego? Czy już wiedziała, że Valeria zobaczyła coś, czego nie powinna oglądać? Gdy wróciła do swojego gabinetu, czekał na nią list od Dragosa. Uśmiechnęła się, widząc jego sowę. W całym zgiełku dotyczącym babci myśl o wydarzeniach z Celtyckiej Nocy trzymała ją przy zdrowych zmysłach, dając przynajmniej jeden powód do wygięcia ust ku górze, napełniając od nowa elektrycznością pożyczoną dotykiem Fawleya. Samo wspomnienie rozgrzewało ją od środka. Przynajmniej między nimi w końcu coś się układało. Prawda? Uśmiech jej zrzedł, kiedy tylko dotknęła opuszkami palców pergaminu – zalała ją fala szalejących emocji, nie własnych. Rozpacz, żal i wściekłość, które znalazły odzwierciedlenie w napisanych dłonią Dragosa słowach. Zbladła. Jeszcze nie widziała co – ale musiało wydarzyć się coś bardzo złego. Nie miała pojęcia, jak dawno temu przyleciała sowa – na pewno minęło więcej czasu, niż pięć minut. Valeria nie zwlekała. Zbiegła z wieży, a gdy tylko znalazła się za murami Hogwartu, teleportowała się pod swój dom. Dopiero wtedy odrzuciła kaptur skrywający jej twarz w półmroku. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, żeby coś przewróciło jej się w żołądku. Jeśli coś się układało – to najwyraźniej runęło, zanim konstrukcja zdążyła nabrać jakikolwiek kształt. Valeria spięła wszystkie mięśnie, przygotowując się na to, co mogło nadejść. Szkarłat rozlewający się na ramieniu Fawleya zwrócił jej uwagę. Gwałtownie nabrała powietrza w płuca. – Oh dracu. – Ojczysty wulgaryzm wymalował jej usta, gdy szybkim krokiem przemierzała odległość do drzwi, pod którymi stał Dragos. Kątem oka dostrzegła kupkę petów na swoim podwórku (w normalnych warunkach zbeształaby go za to, ale to nie był odpowiedni moment) – musiał być tu już od jakiegoś czasu. Kiedy się zbliżyła, uderzył ją zapach alkoholu. Z rozmachem otworzyła drzwi. – Do środka – zarządziła twardo, próbując zignorować wrogość w jego postawie. Zaraz i tak powie jej, o co chodzi, zapewne dobitnie, ale w tym momencie interesowało ją bardziej jego zranione ramię, któremu chciała przyjrzeć się w dobrym świetle. Nie czekając na jego ruch, sama wparowała do wnętrza. Zapaliła światło i odwróciła się, żeby jeszcze raz spojrzeć na jego rękę. Rozszczepił się. – Czyś ty zgłupiał, żeby teleportować się w takim stanie? Siadaj – rozkazała mu znowu tonem nieznoszącego sprzeciwu generała. Nie czekała, aby sprawdzić, czy jej posłuchał. Zostawiła go w salonie, kierując się do kuchni, w której trzymała apteczkę. Przez chwilę szukała odpowiedniego eliksiru. W końcu złapała fiolkę Szkiele-Wzro i wróciła z nią do głównego pomieszczenia. Wyciągnęła ją w stronę Dragosa. – Wypij to – powiedziała. Dopiero teraz uważniej przyjrzała się jego twarzy. Nie było w niej śladu po czymkolwiek, co dowodziłoby tego, co wydarzyło się między nimi podczas Celtyckiej Nocy. Nie było śladu po błysku w jego oku, nie mówiąc już o tym, że patrzył na nią wrogo, zdystansowany, schowany w sobie. Poczuła ukłucie w piersi. Co się wydarzyło? Wyglądał, jakby chciał ją zabić. Ale przecież nie widzieli się przez cały ten czas, nie miała nawet okazji zrobić czegokolwiek, co mogłoby go aż tak urazić, doprowadzić do takiego stanu. Dlaczego czuła się pod jego spojrzeniem, jakby była winna? Co takiego jej zarzuci? Przygotowywała się w duchu na jego atak, chociaż jednocześnie czuła, że to nie było starcie, na które kiedykolwiek będzie gotowa. Niepewność dodatkowo rozszczelniała tę zbroję, którą próbowała przywdziać. Serce łomotało jej w piersi, jakby próbowało się wyrwać, uniknąć zostania roztłuczonym obcasem na nikły pył. Wybuch nastąpi za trzy, dwa, jeden.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Mierzył ją wzrokiem i uważnie obserwował każdy krok; była gorsza niż ten przeklęty rogogon węgierski pozbawiający go matczynej miłości. Przywróciła jego sercu naturalny rytm, przewracała wnętrzności w żołądku i otworzyła wszystkie kufry, w których pozamykał każdą pojedynczą traumę. Jeszcze kilka godzin temu był jej za to wdzięczny – teraz czuł tylko złość. Gęstą, pulsującą, rozrywającą od środka złość. Gdy odrzuciła kaptur i dostrzegł twarz Valerii, skąpaną w świetle ulicznej latarni, coś w nim pękło. Rysy jej twarzy zawsze były tym elementem w jego życiu, który budził w nim siłę (wniosek ten niedawno powodował migotanie przedsionków, obecnie miał ochotę zapaść się pod ziemię). Dzisiaj już tylko burzyły tamę, oddzielającą wyschnięte spojówki od łez, które zaszkliły się w oczach. Zamrugał kilkukrotnie, próbując ukryć rzekomą oznakę słabości; tak jak zadeptywał wcześniej wypalone papierosy, tak wbijał butem w ziemię ostatnie pozytywne uczucia, które żywił względem kobiety. I nic nie było w stanie tego zmienić. Przekleństwo w rodzimym języku przywróciło go do pionu – automatycznie się wyprostował, po raz kolejny dręcząc obolałe płuca nikotynowym wdechem. Czekał aż podejdzie bliżej, żeby siła rażenia (zaklęcia albo spojrzenia) powaliła ją na kolana, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Nie zdążył jednak zareagować. Valeria szybkim ruchem otworzyła drzwi i zarządziła wejście do środka. Z przyzwyczajenia wypełnił rozkaz, apatycznie przekraczając próg jej mieszkania. Wydawało mu się, że przebywał w towarzystwie Albescu na tyle często, iż zdążył się przyzwyczaić do zapachu kadzideł (zwłaszcza tych różanych). Przeliczył jednak swoje możliwości – kolana się pod nim ugięły, gdy jego styraną głowę zalała kolejna fala wspomnień. Rose z miną chojraka stała obok miotły pożyczonej od niego, przekonując samą siebie na głos, iż kolejna próba latania po rodzinnym ogródku to świetny pomysł. Zachęcał ją swym spojrzeniem i dopingował głośno, że to najwyższa pora nauczyć się pokonywać własny strach. Nie musiał długo czekać na reakcję bliźniaczki, która po kilku głębokich wdechach wsiadła na miotłę i rozpoczęła okrążenie – ku glorii i chwale, niesiona niewyczerpanymi pokładami odwagi i jego wsparcia. Przerwanie tej retrospekcji kosztowało go więcej sił niż się spodziewał; chwiejnym krokiem poszedł za Valerią do salonu, starając się wstrzymywać oddech. Był na skraju wytrzymałości, gdy ociężale opadł na kanapę. Wszystkie ruchy ograniczał do minimum, bo ból odbijał się echem w czaszce. Z trudem powstrzymywał krzyk – spowodowany nie tyle rozszczepionym ramieniem, co paradoksem sytuacji. Siedział w domu osoby, którą jednocześnie nienawidził i.. Nawet w myślach nie potrafił się otwarcie przyznać co ich relacja dla niego oznaczała. Kolejna fala goryczy ścisnęła mu trzewia. Wpatrzony w kominek, próbował wyregulować oddech i opanować drżenie całego ciała. Potrzebował jej troski, jednocześnie powtarzając w głowie wszystkie klątwy, które znał. Kiedyś sądził, że starcie ze smokiem to najtrudniejsza rzecz z jaką się zmierzy. Nie przewidział nigdy, iż przyjdzie mu walczyć ze sobą, swoimi uczuciami i stratą, niosącą ze sobą konsekwencje, na które nie był przygotowany. Konsekwencje, które paliły bardziej niż ziejący lawą długoróg rumuński. Przeniósł zrezygnowany wzrok na Valerię, sterczącą przed nim z fiolką z nieznaną zawartością. Podniósł zdrowe ramię i zabrał od niej eliksir. Gdy ich palce zetknęły się ze sobą, gwałtownie zabrał dłoń. Dotyk kobiety był niczym kwas, ścierający linie papilarne i resztki zdrowego rozsądku. – Mam nadzieję, że to wywar żywej śmierci – luźna prośba opuściła jego usta, po czym bez większego zastanowienia wychylił fiolkę. I że też go wypijesz, dodał w myślach. Miał nadzieję, że to ostatnia rzecz, jaką robi w życiu. Nie chciał już zemsty i sprawiedliwości – pragnął wiecznego spokoju i odnalezienia Loreen w innym wszechświecie. Serce ścisnęło mu się od natrętnej koncepcji, że może jej już nigdy nie znaleźć, nawet w usłanym gwiazdami niebie. Ogień zaczął wypełniać mu przełyk, a poczucie duszenia się narastało. Torsje przebiegły zmęczone ciało, gdy kaszel, spowodowany miksturą, wykańczał półmartwy organizm. Eliksir krążył po krwiobiegu, powodując ból i rekonwalescencję rozszarpanego ramienia. Posłał jej mordercze spojrzenie, bo choć naprawdę miał nadzieję, że zawartością fiolki była trucizna, nie zrobił jeszcze tego, po co tu przyszedł. Nie zniszczył jej. Stała przed nim wyprostowana, przybierając obronną pozę (mimo wszystko naznaczoną dumą i pewnością siebie). Chciał ją roztrzaskać, tak jak treść listu roztrzaskała jego życie. Żadne słowa nie umiały jednak opuścić bladych ust Dragosa, który powoli zaczynał się dusić od nadmiaru niewypowiedzianych. Miał opóźnioną reakcję – dopiero po kilku sekundach zorientował się, że skulił się w sobie, chowając dłonie w rękawach bluzy. Nie wiedział ile tak siedział i czy Valeria coś do niego w tym czasie mówiła; jeśli tak to jej uwagi odbijały się od jego pancerza, nie przebijając się przez powłokę świadomości. Brakowało mu nie tyle odwagi, co siły na zmierzenie się z tym, co przygotowywał na to spotkanie. Wyciągnął z kieszeni zmięty kawałek pergaminu. Sam widok listu powodował kolejne fale bólu, ale nie mógł się przed nią rozkleić. Drżącym ruchem podał kobiecie kartkę z nadzieją, że zapisane na nim informacje ją zabiją. Tak jak zabiły jego. Nie czekając na jej reakcję wstał i podszedł do okna, chcąc zwiększyć między nimi dystans. Otworzył je, próbując zaczerpnąć świeżego powietrza. Wdech. I wydech.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
– Opamiętaj się – powiedziała na jego słowa, wciąż używając tego samego rozkazującego tonu. Wykonał wszystkie poprzednie polecenia bez słowa – była wręcz zaskoczona, że poddał się jej opiece bez sprzeciwu. Aż... nie przypominał siebie. Szczerze mówiąc, Valeria już wolała, żeby rozpoczął swoją szarżę, zamiast tylko mordować ją spojrzeniem – pewnie jeszcze to odszczeka, ale miałaby przynajmniej sygnał świadczący o tym, że to wciąż był Dragos. Póki co – widziała tylko jego cień, dlatego miała nadzieję, że i to polecenie wykona – ale jednocześnie nie liczyła na to, że zachowa zimną krew. Kłębiące się w nim emocje zdawały się wyciekać przez tęczówki i roznosić po pomieszczeniu gęstą, zawiesistą aurą utrudniającą spokojne oddychanie. Aż czuła, jak jej dłonie wpadają w rezonans z tą niemą siłą, drżąc nerwowo. Tylko dwa razy widziała go w podobnym stanie – tuż po zaginięciu Rose i na pogrzebie Oany. Na chwilę zamarła, kiedy logika podsunęła pierwszą teorię; sama myśl ją zmroziła. Quentin...?, zapytała cicho w myślach, nie będąc nawet w stanie dokończyć zdania. Ale Akasza nie musiał się odzywać – puzzel nie pasował do układanki. Bo skąd wtedy ta cała wściekłość kryjąca się za lustrami jego oczu, ewidentnie ukierunkowana na Valerię? Żyje, potwierdził głos w jej głowie. Im dłużej Dragos zwlekał z jakimkolwiek ruchem, tym więcej nerwowości wkradało się do jej gestów. W końcu jednak postanowił ją oświecić; chwyciła wygnieciony pergamin i natychmiast zamarła, rozpoznając charakter pisma babci. Dreszcz przeszedł jej po plecach. Nic dziwnego, że to akurat dzisiaj Valeria nie mogła uwolnić się od obrazów przedstawiających Negrescu. Ale w jakiej sprawie Vlada chciałaby kontaktować się z Dragosem? I co takiego mogła mu napisać, co doprowadziłoby go do takiego stanu? Vlada, w co ty pogrywasz? Jej wzrok z trudem przedzierał się przez tekst. Z każdym kolejnym słowem było jej coraz bardziej niedobrze. Odwróciła się plecami do Dragosa, gdy przeczytała o przedsięwzięciu popartym jedynie argumentami tęsknoty i ślepej wiary. Zbladła przy poszukiwana nie żyje, a przy zbyt wiele zamętu wprowadzają do wizji jej własne emocje, które sprawiają, że widzi w nich jedynie to, co chce zobaczyć, jej ręce zaczęły drżeć tak, że ledwo udało jej się doczytać do końca. Zgniotła pergamin, gorączkowo zaciskając na nim dłoń w pięść. W pierwszym odruchu miała ochotę wrzucić go do kominka, zobaczyć jak czernieje i rozwiewa się w pył – ale to nie wymazałoby jego treści już zakotwiczonej w głowie Fawleya. – I uwierzyłeś jej – a nie mnie, zawisło w powietrzu. Rozczarowanie drżało w głosie. Po tym wszystkim, po całym tym trudzie, który włożyła w to, żeby chociaż trochę zaufał jej i jej umiejętnościom – i po Celtyckiej Nocy – tak łatwo uwierzył Vladzie. Tak łatwo odrzucił wszystko, co zdążył za zachętą Valerii w sobie odbudować. Tak chętnie wskoczył prosto w rozpacz, głową do przodu, bez żadnej asekuracji. Tak chętnie ją znienawidził. Vladyslava była doskonałą manipulantką. Kłamstwo, które uplotła, trafiało dokładnie tam, gdzie powinno trafić, podkreślając każdą słabość Valerii, uwydatniając je w tej historii tak, żeby pozbawić ją jakiejkolwiek wiarygodności. Zapełniła każdy jeszcze brakujący kontekst tej układanki ciemną, lepką mazią obłudy. Celnie namierzyła każdą wątpliwość, podsycając ich żar. Albescu widziała, z jakiego powodu to kłamstwo było łatwe do połknięcia, ale i tak świadomość, że akurat on – człowiek, który znał ją lepiej, niż ktokolwiek inny – zrobił to bez mrugnięcia okiem, zapiekła ją dotkliwie. Gdyby tylko opowiedziała mu o wizji, która zmiażdżyła te niewielkie pokłady zaufania, którymi darzyła babcię... ale kiedy miała mu o tym powiedzieć? Czy chciałby jej w ogóle słuchać, gdyby choć jeszcze jeden raz wypowiedziała przy nim słowo "wizja"? Babciu, jaki masz w tym cel? Tego nie rozumiała najbardziej. Dlaczego Vladyslava próbowała stanąć na drodze w odnalezieniu Rose? Kryształowa kula pęka w drobny mak. Przez chwilę Valeria trwała w bezruchu, zaciskając mocno powieki. Kanty zgniecionego pergaminu wrzynały się w dłoń, palce zbielały od wysiłku. Jeśli Vladyslava spodziewała się, że po czymś takim Albescu wycofa się, złoży broń i pozwoli Dragosowi żyć w przekonaniu, że jego siostra już nigdy nie wróci, że po prostu się podda – myliła się. Grubo się myliła. Nie miała zamiaru tak po prostu zrezygnować – nawet jeśli miałoby to ją kosztować życie, odebrane rękami, których czuły dotyk jeszcze pamiętało jej ciało. Chociaż właściwie – właśnie przez to wspomnienie – zdawało jej się, że życie wcale nie byłoby najdotkliwszą stratą, jaka mogła czekać ją w tej potyczce. Gdy w końcu odwróciła się w jego stronę, jej oczy płonęły determinacją. – Moja babcia nie jest kimś godnym zaufania – powiedziała cicho, ale dobitnie. W jej głosie drzemała cicha furia, skoncentrowana na słowie "babcia". Kobieta, z którą dzieliła krew. Po tym, co przeczytała, już nie była w stanie nazwać jej rodziną.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Opamiętaj się. Cały się spiął, z trudem powstrzymując krzyk i pięści lecące w jej stronę. Nie tak to chciał załatwić, nie tak chciał ją zniszczyć. Takie wyjście byłoby zbyt proste i szybkie. Cały ból, który w sobie chował, cierpienie i żal miało się odbić od niej z dokładną precyzją i zawrotną prędkością, pozbawiając jej płuc tlenu, a spojrzenia jakichkolwiek wątpliwości – wszystko, co między nimi zaczęło kiełkować, zostało spalone. Bezpowrotnie. Nie mógł się powstrzymać i obrócił się przez ramię, obserwując jej reakcję na treść listu. Gdy Valeria odwróciła się do niego plecami, zaczynał mieć bardzo nieprzyjemne przeczucie, że to, co zaraz nastąpi, zdecydowanie nie będzie się pokrywało z tym, jak to sobie wszystko wyobrażał. Zadrżał, gdy zmięła pergamin i wyciągnęła dłoń w kierunku kominka. Paradoksalnie, list ten jawił się w jego głowie jako najcenniejsza rzecz. Pochyłe słowa odciśnięte na pożółkłej kartce (przesiąkniętej zapachem ciężkiego piżma i dymu papierosowego) stanowiły dla niego jedyne źródło informacji o stanie siostry. A przez te siedemnaście lat nie uzbierał ich zbyt wiele – strzępki dywagacji, niepewne tropy sprawdzane po kilkanaście razy, ścieżki prowadzące donikąd. - Tobie też wierzyłem – przypomniał cicho, z trudem kontrolując głos, tak samo drżący jak jej. – Wszystkie mechanizmy obronne podpowiadały mi, że to błąd. Ale ja uparcie, na przekór sobie, zaufałem ci, że – urwał na chwilę, powstrzymując torsje ogarniające wyczerpane ciało. Zaufałem ci, że będzie dobrze. – razem – niemal wypluł to słowo – sprowadzimy ją do domu – knykcie zbielały mu od gorączkowego zaciskania dłoni w pięść. – Że sprowadzimy ją tutaj – poprawił się szybko, bo pojęcie dom bardzo prędko uległo przewartościowaniu w ostatnich godzinach. Wbijał spojrzenie w jej plecy, wymuszając na niej obrócenie się. Chciał dostrzec w oczach Valerii ból, taki sam, który odczuł on po przeczytaniu listu. Spodziewał się każdej emocji tańczącej w jej tęczówkach, ale nie… Determinacji? Zjeżył się cały, bo fakt, iż słowa nabazgrane na pergaminie nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia (a tak to z jego perspektywy wyglądało), dobitnie dawał mu do zrozumienia, że Albescu nigdy tak naprawdę nie chciała odnaleźć Rose. Albo że doskonale wiedziała, że jego bliźniaczka nie żyje i karmiła go złudną nadzieją, mając w tym jakiś chory cel. Puścił bezradnie ręce wzdłuż ciała, bo dzisiaj stracił dwie najważniejsze osoby w swoim życiu. Ciche parsknięcie opuściło jego usta, gdy uzmysłowił sobie, że umiejscowił kobietę tak wysoko, a w zamian nie dostał nic. Kolejne zdanie podszyte kłamstwem, zwalające całą winę na babcię, która nie miała w tym momencie możliwości sprostowania słów wnuczki. - Najwidoczniej to u was rodzinne – odwzajemnił jej spojrzenie z równie dużą determinacją. Zrobiło mu się niedobrze, gdy obserwował twarz Valerii, która jeszcze rano była powodem, dla którego wstał z łóżka, cicho pogwizdując. Nie spodziewał się, że ich relacja się tak rozwinie – i jak szybko przeszli od spierdalaj do pocałunku (przejechał palcem po wargach, które piekły na samo wspomnienie Celtyckiej Nocy), aż do etapu zgiń. Musiał wyjść. Między nimi nie było już tej przyjemnie łaskoczącej elektryczności; teraz powietrze gęstniało od nadmiaru zwątpienia, rezygnacji, z burzą wiszącą nad Doliną Godryka. Bez słowa skierował swoje kroki przed jej dom, drżącą ręką odpalając kolejnego papierosa. Czuł się tak żałośnie mały i zmęczony. Nie miał sił przykładać filtra do ust, papieros wydawał mu się cholernie ciężki, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Obecność Valerii, niegdyś tak kojąca rozedrgane organy, teraz boleśnie zalewała jego wnętrze lawą. Twarz obleczona dymem. Serce ścisnęło mu się na wspomnienie ich pierwszego po latach spotkania pod Dziurawym Kotłem. – Już mnie z nią nie pomylisz – rzucił w eter, gdy usłyszał za sobą jej kroki.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Pokręciła głową na jego słowa. Jej twarz zastygła w wyrazie dziwnej zadumy, w czasie gdy umysł kalkulował, analizując wszystkie fakty. Wynik tych działań niemal zgiął ją w pół. – Nigdy nie wierzyłeś mi tak naprawdę – powiedziała powoli. Aż cofnęła się o krok, jakby odrzucona siłą tej rewelacji, stopniowo pożerającej jej wnętrzności. Valeria poczuła się pusta – zupełnie wydrążona od wewnątrz. Determinacja w jej spojrzeniu nie gasła – ale zmieszała się z rozpaczą. Niebezpieczne połączenie. Zaśmiała się krótko, ale nie było w jej śmiechu wesołości. – Gdybyś naprawdę mi wierzył, gdybyś naprawdę we mnie wierzył, to przyszedłbyś tu z pytaniami, a nie oskarżeniami – powiedziała powoli, rozwiązując dalej to równanie, które ułożył przed nią Dragos. – Gdybyś naprawdę mi wierzył, to nie uwierzyłbyś kobiecie, którą widziałeś, ile, może trzy razy w życiu? Nie masz najbledszego pojęcia, kim jest, jaka jest moja babcia. – Rozgoryczenie wybrzmiało w jej głosie. Okazywało się, że sama nie miała o tym zbyt dobrego pojęcia, chociaż nawet gdyby nie ostrzeżenie, które otrzymała jakiś czas temu, wiedziała wystarczająco, żeby wiarygodność listu była zerowa. To u was rodzinne. Jego słowa odbijały się echem w jej głowie. Wszystko w jej wnętrzu buntowało się na to porównanie – krew Negrescu paliła ją w żyłach jak jeszcze nigdy. W istocie bywały takie momenty, w których Vladyslava i Valeria były do siebie bardzo podobne – Albescu nigdy nie przyznawała tego chętnie, ale pod tym względem zwłaszcza chciała różnić się od swojej babci. I różniła się. Wiedziała to. Dlaczego nie wiedział tego Dragos? – Zawsze widziałeś we mnie to, co akurat chciałeś zobaczyć. A to, co nie pasowało ci do tego obrazu, omijałeś spojrzeniem. – To była jedyna odpowiedź na to pytanie, jaką w tym momencie potrafiła znaleźć. Zwłaszcza, że czuła tak już wcześniej – ile w końcu razy widziała niechęć w jego oczach, gdy tylko wspominała coś na temat swojego daru? Po prostu nie chciała tego widzieć, upierając się sama przed sobą, że coś się tu zaczyna, że jeśli pozwoli temu zapuścić korzenie, może jego spojrzenie kiedyś się zmieni – z lekceważenia albo strachu na... na co? Na co liczyłaś, Valeria? Z momentem, w którym wypowiedziała te palące w przełyku słowa, coś w niej pękło. Nie odwróciła od niego wzroku, chociaż oczy jej się zeszkliły. Nie czuła już potrzeby, żeby ukrywać przed nim swoją słabość – to było aż głupie i naiwne, patrząc z perspektywy czasu, jak bardzo starała mu się kiedyś zaimponować siłą i niezłomnością, chociaż jeszcze wtedy nie chciała przyznać się sama przed sobą, że taka intencja wkradała się w jej wybory. Zaczęła w niej rosnąć wściekłość zranionej kobiety. – Nie zawsze mówiłam wszystko, co trzeba i kiedy trzeba, ale ani razu cię nie okłamałam, Dragos. Ani razu. Za to ty... – urwała na moment, bo w jej oczach zebrało się wystarczająco wilgoci, by z każdego stoczyła się jedna łza. Ale zignorowała to, nawet nie wyciągnęła dłoni, by wytrzeć twarz. Było jej wszystko jedno. A jeśli miał mieć z tego satysfakcję? Niech ma. Niech ma chociaż tę jedną rzecz, skoro całą resztę postanowił wyrzucić. – Za to ty pozwoliłeś mi myśleć, że naprawdę mnie widzisz – dokończyła, wbijając wzrok gdzieś w bok, bezwiednie unosząc dłoń do swoich ust. Czuła się teraz, jakby każdy pocałunek, który na nich złożył, był najobrzydliwszym kłamstwem, jakie jej kiedykolwiek powiedziano. Kiedy wyszedł, w pierwszej chwili pomyślała, że wraca do siebie, że skończył ich rozmowę w połowie. Dopiero po sekundzie coś ją tknęło. Mimo wszystko – znów przemówiła przez nią troska. – Jak Merlina kocham, jeśli znowu spróbujesz się teleportować w tym stanie, to ci kurwa... – urwała, widząc go na ganku z odpalonym papierosem, zatrzymując się w pół kroku. Czyli jednak nie spieprzał przed nią jak tchórz? Przywołane przez niego wspomnienie zapiekło. – Nie, nie pomylę. Nie jesteście do siebie aż tak podobni, jak myślałam, bo – nie mów tego, Valeria, ostrzegała samą siebie w myślach – ona nie poddałaby się tak łatwo, gdyby chodziło o ciebie. Powiedziała to. I natychmiast poczuła wstyd, bo chociaż właśnie tak pamietała Rose – nie powiedziała niczego, w co by nie wierzyła – to powiedziała to po to, żeby go zranić.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Atak nadszedł znienacka. Tak naprawdę. Zabolało go to bardziej niż się spodziewał. Zawsze reagował impulsywnie i negująco na jakiekolwiek oznaki związane z wróżbiarstwem. Zawsze uparcie się przed nimi bronił – zarówno anty-postawą, wykrzywieniem ust w ironicznym uśmiechu, jak i lekceważącymi słowami. Pokazywał jej aż zbyt dobitnie jak bardzo źle jest nastawiony do tej dziedziny magii. Skąd więc mogła wiedzieć, że stopniowo zmieniał o niej zdanie, pokornie przyjmując wizje Valerii i analizując je o wiele dłużej niż robiłby to ktoś, niemający żadnego zaufania do jasnowidzów. Ale ufał jej w stu procentach; niekoniecznie się z tym zgadzał, jednak na swój sposób szanował. Nie miał okazji się z nią tym podzielić, jednocześnie dając jej do zrozumienia, że bardzo powoli wraca na dobry tor w swoim życiu. Dzięki niej. Rozczarowanie przebijało się przez szaroniebieskie tęczówki Fawleya, niepotrafiącego tego ukryć. Było mu już wszystko jedno. Zadrżał, widząc wybuchową mieszankę w spojrzeniu Albescu. Armagedon w gabinecie zaczął się podobnie, ale miał niejasne wrażenie, że dzisiaj będzie o wiele, wiele gorzej. Że oboje wbiją sobie noże tam, gdzie boli najbardziej. Że zetrą się w pył; jak gdyby nigdy nic między nimi się nie wydarzyło. A co się wydarzyło, Dragos? Gdybyś naprawdę we mnie wierzył. Wziął głęboki wdech, wciąż powstrzymując jad zbierający się w ustach, wycelowany w Valerię. W kogo miał wierzyć, jak nie w nią? W siebie? Zaśmiał się w duchu. Należał do tej grupy osób, które pomimo wszystkiego, zawsze stawiały na pierwszym miejscu siebie i swoje umiejętności. Które choćby się waliło i paliło – znajdą w sobie pokłady siły, wstaną i z wysoko podniesioną głową pójdą dalej. Należał. Ostatnie tygodnie pokazały mu jak wiele wątpliwości skrywa jego wątły szkielet i całą wiarę przelał na nią. Był w tym momencie bardzo wdzięczny, że postanowił zachować to dla siebie. Nie tylko Valeria kalkulowała wszystko w głowie. Przez umysł Dragosa przelatywało mnóstwo myśli; rozbijał na najdrobniejsze atomy i cząsteczki jej słowa, ważył je i układał fakty, które do niego docierały. – Mam w takim razie jedno pytanie, Val – zaczął, starając się zabrzmieć jak najbardziej obojętnie. Gdyby tylko pozwolił sobie na podniesienie tonu, skończyłoby się to wrzaskiem. – Jaki cel w tym wszystkim ma kobieta, która widziała mnie trzy razy w życiu? Nie widzę żadnych powodów, dla których miałaby mnie okłamać. Za to ty – zasilił płuca dodatkową porcją tlenu – ty masz ich bardzo dużo – powiedział, zanim zdążył się zastanowić nad tym, jak wybrzmi owa wypowiedź. Po co to robisz, durniu? Poruszył temat (choć nie chciał), który tłukł się w jego głowie od momentu, kiedy zaczął kalkulować powody kobiety. I nasuwał mu się tylko jeden – robiła to po to, aby mieć go blisko. I jego spojrzenie nadawało dokładnie ten komunikat. Działał coraz bardziej pochopnie, jakby automatycznie i pozbawiony wolnej woli. Wracał do tego, co się wydarzyło po zaginięciu Rose, a później śmierci matki. Nawet nie próbował nad tym zapanować, choć dysponował odpowiednimi zasobami. Zapadał się w wewnętrznej żałobie, ignorując podszepty tej części siebie, odpowiedzialnej za coś więcej niż pustą egzystencję. Tak było łatwiej. Omijałeś spojrzeniem. Nie mógł się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Nie dlatego, że nie umiał zaakceptować jej w całości, taka jaka była – robił to po to, aby mieć przed oczami obraz Valerii nieskażonej czymś, co powodowało u niego przewrót żołądka. Po to, aby rozgoryczenie nie zniekształcało mu kobiety (wspomnieniem zaginionej siostry. Teraz martwej). Coraz bardziej kręciło mu się w głowie; rachunki, które wykonywał, kosztowały go więcej niż był w stanie udźwignąć. Dlaczego dopiero w takich okolicznościach uświadamiał sobie co się właściwie między nimi działo? Czas przeszły tych rozmyślań był jednak niczym strumień Aquamenti – umiejscowił Dragosa w odpowiedniej pozycji: obronnej i b e z p i e c z n e j. Jej łzy łamały mu serce. Widok rozbitej i pustej Vlaerii pulsował złowrogo pod skórą, ale to nie był wystarczający sygnał, aby się wycofać. To nie był nawet zalążek komunikatu, aby wprost przyznać jak bardzo go to bolało. Mogła to jednak wychwycić w skrzywionej postawie i mętnym oceanie cierpienia w oczach. Pytanie tylko - czy chciała to zobaczyć? I odpowiednio zinterpretować? Zaśmiał się głośno, w ramach komentarza na ani razu cię nie okłamałam. Jakie to było bezczelne kłamstwo. Jak długo Valeria zamierzała jeszcze z nim pogrywać? Jak długo planowała go katować fałszem i obłudą, siejąc w jego wnętrzu ziarno niepewności? Pokręcił mocno głową, uparcie milcząc. Nie znalazł odpowiedniego komentarza na te słowa. Nie znalazł w sobie nic wartościowego, czym mógłby się z nią podzielić. A jeszcze niedawno planował jej tyle opowiedzieć. Przetransferować wszystkie smutki i złe emocje – bo wiedział, że ona go zrozumie i pomoże mu się z tym zmierzyć. Teraz nie miał wątpliwości, że został z bagażem emocji sam. Ogarniało go obrzydzenie na samą myśl współdzielenia z Valerią jakichkolwiek uczuć, strachu i niestabilności, która od dłuższego czasu gościła w jego wnętrzu. I odwrotnie - był także gotów przyjąć jej wszystkie niewypowiedziane. B y ł. Katował płuca kolejną dawką gryzącego dymu, która w teorii miała choć odrobinę ukoić żal i odciągnąć myśli od tego, co przeczytał. Nie spodziewał się, iż Albescu po prostu na to nie zareaguje. I że pójdzie za nim (zignorował przejaw jej troski), wbijając mu sztylet w plecy. Zachłysnął się; nie wiedział czy to przez nikotynę czy przez to, co powiedziała. Obrócił się gwałtownie, stojąc z nią twarzą w twarz. Zacisnął szczękę, wstrzymując jeszcze chwilę wybuch. Zmniejszył dystans między nimi; oddzielało ich tylko kilka warstw bawełny. Uniósł jej podbródek (dłonią, w której trzymał żarzącego się papierosa), zmuszając ją do spojrzenia prosto w swoje oczy. Trafiła w punkt. Trafiła tam, gdzie nikt inny z taką precyzją nie wbiłby mu szpilki. Trafiła dokładnie w epicentrum burzy. I dobrze o tym wiedziała. – Nie przestałem cię widzieć aż do teraz – nawiązał do tego, co przed chwilą oznajmiła, tchórzliwie odwracając wzrok. - To ty, Valerio, właśnie tym zdaniem sprawiłaś, iż przestałaś dla mnie jakkolwiek istnieć. Pstryknął palcami, odrzucając papierosa na bok, wciąż podtrzymując jej brodę i taksując ją spojrzeniem odzwierciedlającym to, co właśnie powiedział. – Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna – dodał cicho z rozżaleniem, zanim zdążyć to przeanalizować.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
– Vlada nie robi nic, w czym nie ma interesu. Możesz być pewien, że to – podniosła rękę, w której wciąż ściskała list – nie jest za darmo. A skoro nie prosi o galeony za swoje usługi, to znaczy, że dostaje coś innego. – Na samą myśl o tym przeszedł ją dreszcz. Miała ochotę opowiadać dalej o sposobach Vlady – uświadomić go, jak tragicznym błędem było ufanie jej słowom, pokazać mu wszystkie zbierane od jedenastego roku życia poszlaki jej winy, które przez lata tak namiętnie ignorowała, aż do momentu, w którym została zmuszona do skonfrontowania się z prawdziwym obliczem swojej babci – schowanym za obrazami, listami, skrytym w cieniu, ale wyraźniejszym, niż to, w które spoglądała do tej pory w jej obecności. Ale jaka to była cena, jaki cel miała w tym wszystkim Vlada? Dobre pytanie. Naprawdę chciałaby móc na nie odpowiedzieć – i może byłoby to możliwe, gdyby natychmiast zajęła się interpretacją swojej wizji, zamiast pozwalać sobie na ten moment beztroski, który doprowadził do wydarzeń na Celtyckiej Nocy. Może ona nigdy nie powinna była się wydarzyć? Kolejne dobre pytanie, pomyślała. To głębokie przekonanie o tym, że nie będzie jej żałować, nagle zachwiało się w posadach, gdy Dragos wypowiedział następne słowa. Wyłapała w jego spojrzeniu więcej, niż wolałaby tam zobaczyć. I część niej nie była w stanie znieść tego, co tam dostrzegła – chociaż Fawley sięgał głęboko tą sugestią, ona schowała się jeszcze głębiej, pozostawiając go w towarzystwie Valerii, która była w stanie to znieść. Tej, która spojrzała na niego twardo, która nie była pewna, czy w ogóle powinno było miedzy nimi dojść do tego, do czego doszło, która pojawiła się na wycie alarmów zapowiadających rychły upadek wszystkiego, czego jeszcze niedawno chwytała się z taką pewnością i zaufaniem dla myśli, że to było dobre. Przepaść między nimi rosła z sekundy na sekundę – a zapędzona w róg Albescu nie mogła pozwolić sobie po raz kolejny na przemierzanie tej odległości na cienkiej jak włos linie, która tym razem chyba nie utrzymałaby ciężaru wszystkiego, co zostało niepostrzeżenie wrzucone na jej barki. O ile w ogóle utrzymałaby równowagę – już teraz stała w pionie tylko dzięki pompowanej do żył adrenalinie i cichej wściekłości rozsadzającej od środka żebra. Gdyby nie one – osunęłaby się bezwładnie w tę nicość, która ich dzieliła. Jedynym sposobem na przeżycie było odsunięcie się od krawędzi. Jedynym sposobem na przeżycie było odsunięcie się od człowieka, do którego od kilku miesięcy usilnie próbowała dotrzeć. – Jakie, twoim zdaniem, miałabym mieć powody? – zapytała powoli, wyraźnie i z uwagą wypowiadając każde słowo. Wiedziała, jaka jest odpowiedź. Ale spojrzała na niego wyzywająco. Powiedz to, zdawała się mówić. Jakby prosiła go o pociągnięcie za spust. Prosiła go tym samym o ostateczny powód, dla którego będzie mogła odwrócić się i odejść znad tej przepaści. Nie mogła zmusić się do wykonania tego obrotu, bazując jedynie na swoich domysłach – bo wiedziała, że prędzej czy później zawaha się z myślą, że może źle to odczytała. Nie chciała pozostawiać pola dla wątpliwości, do tęsknych mrzonek. Nie chciała mieć złudzeń – dlatego chciała to od niego usłyszeć – chociaż ta schowana pod ochronną barierą część niej pozbawiona głosu nawet teraz miała nadzieję, że Dragos wycofa się z tego, co pomyślał, co zobaczyła w jego spojrzeniu. Jego śmiech odbił się echem po pomieszczeniu – a może tylko odbijał się echem w jej głowie, tnąc, szarpiąc, dewastując wszystkie jej wnętrzności? Kąciki jej ust zadrżały, ale wściekłość wysuszyła kąciki oczu. Valeria jeszcze mocniej zacisnęła dłonie w pięści – nie poczuła nawet bólu, zostawiajac krwawe półksiężyce na wnętrzu swoich dłoni. Najgorsza w tym wszystkim była zupełna bezsilność wobec tej sytuacji. Wiedziała, że nie było nic, co mogłaby powiedzieć, żeby zmienić jego zdanie – chociaż nie zrobiła też nic, żeby zasłużyć na tę wrogość, żeby ściągnąć na siebie jego gniew. Inaczej było w przypadku ich kłótni w gabinecie, kiedy zdawała sobie dokładnie sprawę z tego, gdzie dokładnie popełniła błąd. Teraz miała wrażenie, że nieumyślnie przeniosła się do jakiejś równoległej rzeczywistości, w której istniała jakaś inna Valeria. To z nią zdawał się rozmawiać Fawley, nie z Albescu, która przed nim stała. Jak mógł utrzymywać, że jej kiedykolwiek wierzył? Co to była za wiara, skoro zdołało ją zachwiać kilka słów? Sama myśl o tym sprawiała, że niewidzialna ręka zaciskała się na jej bijącym panicznie sercu. A nie mogła przestać o tym myśleć – ciśnienie wzrastało, w końcu musiała dać temu upust w jakikolwiek sposób. I zanim zdążyła wymyślić lepszy sposób – słowa padły. Mógł zobaczyć w jej twarzy, że natychmiast ich pożałowała – o ile chciał. Najwyraźniej niewiele go to obchodziło. Cofnęła się o kilka kroków, kiedy zaczął zbliżać się w jej stronę, próbując zachować dystans miedzy nimi. Aż nazbyt dobrze znała jego ulubiony oręż. Natrafiła plecami na ścianę – już nie miała dokąd uciec przed jego palącym dotykiem. Gdyby ktoś obserwował ich z daleka, mógłby sądzić, że widzi wyraz zażyłości – tymczasem Dragos tym gestem w odwecie wbijał szpilki w najwrażliwsze fragmenty jej duszy. Była bliska ugięcia się, przeprosiny już formowały się na języku – ale jego słowa zdusiły ten odruch, podsycając żar, który wybuchł płomieniem palącym wszystko napotkane na swojej drodze. Zanim zorientowała się, co robi, jego głowa odleciała na bok, a ją zapiekło wnętrze dłoni – ale nie aż tak bardzo jak jego słowa. Cała się trzęsła. I zupełnie straciła panowanie nad swoją wściekłością. Tym razem to ona skróciła dzielącą ich odległość, zbliżając twarz do jego twarzy – niemal stykali się nosami. – Skoro w taki sposób traktujesz ludzi, których widzisz, to tym lepiej dla mnie – wycedziła drżącym głosem. A potem odepchnęła go mocno; owiało ją chłodne, wieczorne powietrze. – Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny – powtórzyła za nim. Nie miała zamiaru tego kontynuować – po części dlatego, że nie mogła już na niego patrzeć, a po części z obawy o to, co jeszcze mogłaby zrobić i powiedzieć, a co usłyszeć w zamian – więc zniknęła we wnętrzu swojego domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie kłopotała się zamykaniem ich – nie sądziła, żeby Dragos podążył za nią. Wróciła do salonu, stanęła bezradnie na środku i z przekonaniem, że bezpośrednie zagrożenie minęło, wyszła ze swojej kryjówki – chociaż była w zbyt wielkim szoku, żeby się rozpłakać, po pomieszczeniu odbił się jej cichy szloch, tłumiony wciąż piekącą dłonią.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
To, co Valeria mówiła o Vladzie, zasiało w nim ziarno niepewności. Przez bardzo krótką chwilę chciał się wycofać i z godnością przerwać to, co zaczął. Znała ją lepiej niż on. Wiedziała więcej na temat swojej babki, on w zasadzie wymienił z nią tylko kilka krótkich zdań, będąc jeszcze nic nieświadomym dzieckiem. Przypomniał sobie jednak jakim zaufaniem wszyscy darzyli Vladę – Valeria, Loreen, jego ojciec. Dlaczego miałby się ugiąć i podważać jej słowa? Widok listu zatrzymał tę lawinę myśli (a może i zaczął?) i utwierdził go w przekonaniu, że nie powinien zawracać. Chociaż tę jedną sprawę doprowadzi do końca (czym jest koniec, Dragos? Czy martwa siostra nie jest dla ciebie wystarczającym końcem?). – Zapłaciłem największą cenę po przeczytaniu tego – atakował ją spojrzeniem, które smutniało z każdą kolejną sekundą. – Nie wydaje mi się, abym był w stanie jej się na coś przydać – zacisnął dłonie w pięść, aby cokolwiek poczuć i odwrócić uwagę od zbierającego się w jego wnętrzu cyklonu. – Jeszcze niedawno wszyscy jej ufaliście – ty, Ro.. – urwał, nie potrafiąc wymówić imienia bliźniaczki. – Moi rodzice. A teraz nagle zmieniasz zdanie i chcesz, abym ufał tobie? Dlaczego? – nie umiał powstrzymać ironicznego uśmiechu, który prowokował Valerię do powiedzenia czegoś więcej. Skąd miał wiedzieć o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi? – Co Vlada dostaje w zamian? I co ty tracisz?, dodał w myślach. Zastygł, gdy przyszpiliła go wzrokiem, naznaczonym niezłomnością i tą niekończącą się siłą, którą tak u niej cenił. Dzisiaj była przekleństwem, bo musiał starać się bardziej, żeby ją złamać. Pytanie, jakie mu zadała, odbijało się echem w jego głowie. Stawiała go pod ścianą, wymuszając powiedzenie czegoś, czego bardzo nie chciał dopuścić do świadomości. Wymówienie tego na głos sprawi, iż stanie się to bardziej realne. A wibrująca myśl, że ich wszystkie zbliżenia to tylko jej plan, którego sensu on nie potrafi pojąć, uginała mu kolana i wwiercała się nieznośnie w kruchy pancerz. Czy tego żałował? Czy żałował jakiejkolwiek sekundy, którą jej poświęcił? Czy cofnąłby teraz te odruchy czułości, które automatycznie kierowały jego dłonie na jej blade policzka? Czy naraziłby ponownie swoje życie, żeby upewnić się, że z nią wszystko w porządku? Ścisk w klatce piersiowej był dla niego wystarczającą odpowiedzią. Ale nie na tyle silną, aby przebić się przez bańkę cierpienia, w którą wsadziła go Vladyslava. - Bo… – zrobił krótką pauzę, dając sobie ostatnią szansę na złożenie broni - tylko ona nas łączyła – pociągnął za spust, precyzyjnie mierząc w Valerię tym jedynym powodem, który wszystko tłumaczył i scalał w logiczną całość. Wypuścił powoli powietrze, ponieważ pozbył się nieznośnego ciężaru. Dlaczego więc wciąż czuł się taki przygnieciony, a jego oczy pozostawały smutne? Pulsujący ból jedynie podsycił ogień, który płonął nie tylko na skórze policzka, ale w całym wnętrzu Fawleya. Włożył dłoń w kieszeń i zacisnął ją z całej siły na różdżce (dźwięk strzelających stawów zagłuszył głos rozsądku, cichutko dobiegający z głowy), ale nie zdążył jej wyjąć, bo tym razem Valeria przekroczyła dzielącą ich odległość. Dobijała go swoją bliskością, kadzidłami i każdym kolejnym słowem. To nie ma już żadnego znaczenia, zdawało się mówić jego spojrzenie i ciało. A może nigdy nie miało? Nie zdążył nic powiedzieć; jej odejście zapiekło bardziej niż policzek. Posądzała go o tchórzostwo, a tymczasem sama uciekła, chowając się w swojej norze. Jego obolała ręka poszybowała w kierunku ognia na twarzy, który po sobie pozostawiła. I już prawie się deportował, kiedy przypomniał sobie o liście. Musiał go odzyskać. Musiał mieć namacalny dowód na to, że jego życie się rozpadło. Musiał tam wrócić. Wparował do środka, niczym tornado przemierzając korytarz i kierując swe kroki do salonu. Jej cichy szloch kazał mu się zatrzymać przy drzwiach. Patrzył na nią zmęczony; oparł się o framugę, ledwo utrzymując się w pionie. Przez te kilka sekund, w trakcie których do Valerii docierał fakt, że się nie wycofał, przez jego głowę przechodziło milion myśli. Czy zawsze ich spotkanie musi się kończyć tym, że oboje są rozsypani? Zbieranie tych wszystkich kawałków siebie zajmowało im wieki, a mimo to dalej brnęli w otchłań, karmiąc się wzajemnie jadem i bólem, serwowanym na porcelanowym talerzu niedomówień. Dzisiaj jednak Dragos nie miał możliwości roztrzaskać się w drobny pył – zrobił to kilka godzin temu, gdy po raz pierwszy przeczytał list. List. - Oddaj mi go – wyciągnął dłoń przed siebie, powoli zbliżając się do kobiety. – Oddaj mi go – powtórzył – i już nigdy więcej nie będziemy musieli rozmawiać. Czy naprawdę tego chcesz? Serce waliło mu jak oszalałe, ale całym sobą starał się sprawiać wrażenie zobojętniałego i odpornego na jej obecność; zdradzało go tylko delikatne drżenie palców. Czuł, że jeśli spędzi przy niej jeszcze kilka minut więcej to jego szkielet (który przez trzydzieści lat wzmacniał niekończącymi się pokładami odwagi i wewnętrznej siły) runie. I po raz pierwszy w życiu nie będzie miał w sobie wystarczająco dużo motywacji, aby go posklejać. Stał przed nią, czekając jak na skazanie. Fanatycznie wpatrywał się w list, który był jego osobistą relikwią i punktem odniesienia. Nie umiał natomiast spojrzeć na Valerię, która w rękach trzymała nie tylko coś, czego bardzo pragnął, ale i przycisk do zdetonowania bomby.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Walczyła sama ze sobą, ze stopą wyciągniętą w pół kroku nad liną. Miotała się we własnych myślach i emocjach, słuchając Dragosa. Cała praca nad sobą, jaką wykonała przez ostatnie lata zdawała się przy nim nie mieć żadnego znaczenia. Tak długo walczyła o odzyskanie balansu i spokoju – a on niwelował wszystkie jej starania i nawet nie musiał próbować. Sięgał swoją obecnością tak głęboko do jej wnętrza, że czuła się, jakby pochłaniała to rozgoryczenie i walkę, którą ze sobą nosił – a może po prostu działał jak lustro, w którym odbijało się jej własne zmaganie, którego na codzień próbowała nie widzieć? – a potem one pochłaniały ją, kładły dłoń na jej trzecim oku, zaślepiając ją na to, co powinna, a czego nie powinna robić. Myśl o Vladzie przywoływała resztki rozsądku, które jeszcze w sobie miała – jeśli miała mierzyć się ze swoją babcią, potrzebowała go. – Największy błąd, jaki popełniasz, to niedocenienie swojej własnej siły i wpływu. I właśnie dzięki temu pozwalasz Vladzie ich użyć – powiedziała gorzko – tym bardziej dlatego, że nie wiedziała, do czego tak naprawdę Negrescu tej siły chciała użyć. Wiedziała jedno – działało. Cokolwiek zamierzała, czegokolwiek próbowała dokonać jej babcia, wygrywała. A Valeria nie miała pojęcia, co zrobić, żeby przynajmniej się z nią zrównać w tym wyścigu. Zrobiło się jej słabo, gdy uświadomiła sobie, co właśnie powiedział Dragos. Wszyscy jej ufaliście. Przecież to Vladyslava była osobą, która nawigowała poszukiwania Rose. To do niej Fawleyowie zgłosili się po pomoc w odnalezieniu córki. Realizacja przemknęła szokiem przez twarz Valerii. – Wszyscy popełniliśmy błąd. – Na chwilę zapomniała o oddychaniu. Płuca krzyczały o tlen przeszywającym bólem, który rozchodził się falą na resztę jej organów. Roztrzaskana szklana kula. Odetchnęła gwałtownie i spojrzała na Dragosa z zagadkowym wyrazem twarzy. Dlaczego chcesz, abym ufał tobie? Naprawdę musisz pytać? Przez chwilę zbierała odpowiednie słowa, odrzucając w pierwszej kolejności jedno: "wizja". (Ta konieczność znowu rozeszła się w niej bólem poczucia odrzucenia.) – Ufaliśmy jej umiejętnościom. Bez dwóch zdań jest jednym z najlepszych wróżbitów, jakich znam. Ale jej intencje... – Rozterka odmalowała się na jej twarzy. Błysk zielonego światła. Kręciło jej się w głowie. – Vladyslava nie jest dobrym człowiekiem. – Nawet teraz wypowiedzenie tego na głos wiele ją kosztowało. Spojrzała gdzieś w bok, wciąż głupio próbując przed nim ukryć rozległość szkód wyrządzonych tą pomyłką – znów zadziałał automat wyuczony latami praktyki. Co Vlada dostaje w zamian? – Jeszcze nie wiem – wyszeptała – i jak na zawołanie jej oczy wywróciły się gwałtownie do tyłu. Musiała złapać się krzesła, żeby zachować równowagę.
Vladyslava uśmiecha się upiornie, zaglądając w kryształową kulę ściskaną w dłoniach. – I nikt nigdy się nie dowie – mówi, a potem ciska kulą o kamienną podłogę, roztrzaskując ją w proch.
O czym? Nie dowie się o c z y m?, krzyczała w myślach. Powoli przeniosła wzrok na Dragosa, obraz powoli nabierał ostrości. Miała jeszcze większy zamęt w głowie, niż do tej pory. I nie miała pojęcia, co mu powiedzieć – Negrescu zadbała o to, żeby zetrzeć w proch wiarygodność Albescu w jego oczach. Nawet gdyby wiedziała, co to wszystko znaczyło – uwierzyłby jej, czy nie? Wciąż zaciskając dłoń na oparciu krzesła, zamknęła na chwilę oczy, znów pogrążona w wewnętrznej walce, znów zastanawiając się, czy warto próbować wejść na linę. Przed oczami stanęła jej nagle twarz Andreia – wyraz, jaki przybierała za każdym razem, kiedy mała Valeria opowiadała mu o swoich widzeniach. Poczuła gorzki smak otępiających pigułek, gardło zapiekło w echu dawno wybrzmiałego krzyku, gula rosnąca w gardle zdławiła wszystkie szukające ujścia słowa, rozsądek topniał z sekundy na sekundę, w myślach cofała zawieszoną nad przepaścią nogę. A potem – chociaż szukała powodu, by odwrócić się od tego widoku – Dragos zepchnął ją prosto w tę nicość. Tylko ona nas łączyła. Myślała, że jest gotowa, żeby usłyszeć te słowa – nie była. Uczucie spadania było obezwładniające. Nie była w stanie nic powiedzieć, poruszyć jakimkolwiek mięśniem, przez chwilę tylko patrzyła na Fawleya – nie była pewna, jak długo po prostu patrzyła, zanim nie odwróciła wzroku. W czasie gdy ona spadała, żal przebrany za wściekłość przejął nad nią kontrolę. Dopiero później, gdy stała znów pośrodku swojego salonu, powoli docierało do niej, co przed chwilą się wydarzyło. Gdyby nie piekąca dłoń, pomyślałaby, że to tylko koszmar. Co najlepszego zrobiłam? Nie straciła w ten sposób kontroli od lat. Była przekonana, że to był etap, który miała za sobą, że już nigdy nie pozwoli przejąć nad sobą władzy destrukcyjnym emocjom – a tymczasem wróciło to do niej jak bumerang, który, odrzucony, nabrał jeszcze większego impetu. Nigdy wcześniej nikogo nie uderzyła – teraz czuła się, jakby ten cios przy okazji zadała sama sobie. Vlada wygrywa, pomyślała znowu, a zaraz później niemal zgięła się w pół, uświadamiając sobie: jeszcze nigdy nie przypominała swojej babci bardziej, niż w tamtej chwili, pozwalając swojej dłoni być niesioną czystym żalem. Czy taki właśnie był cel Negrescu? Kiedy uświadomiła sobie, że Dragos wparował za nią do domu, zamilkła gwałtownie. Słuchała go wciąż odwrócona plecami. List. Wciąż zaciskała na nim dłoń. I nie miała zamiaru oddawać go Fawleyowi – z dwóch powodów. Po pierwsze – chciała wykorzystać go w próbie wywołania wizji. Po drugie – miałaby pozwolić mu czytać bez końca kłamstwa Vladyslavy, nauczyć się na pamięć tego, czego Negrescu próbowała go nauczyć? Pogrążyć się w świecie namalowanym jej piórem, w którym Rose nie żyła, w którym nie było żadnej nadziei? Niedoczekanie. Vlada wygrywała, ale Valeria nie miała zamiaru się jeszcze poddawać. Działała instynktownie. Sięgnęła zaciśniętymi rękami do kieszeni. W jednej z nich wciąż spoczywał kawałek pergaminu, który wcześniej tego dnia wysłał jej Dragos (miała wrażenie, że czytała jego treść w poprzednim życiu, a nie niecałą godzinę temu). Zgniotła go, odwracając się w stronę Fawleya z zacięciem na twarzy, a potem – nie spuszczając z niego wzroku – uniosła dłoń zaciśniętą na podmienionym pergaminie, jakby miała zamiar podejść i wręczyć mu to, o co prosił – ale zamiast to zrobić, wrzuciła list do kominka. Nie mogła wymazać go z jego wspomnień, odwrócić jego niszczycielskiej siły, tak samo jak nie mogła cofnąć się w czasie i przeprowadzić tego spotkania inaczej, ale patrzenie, jak zajmuje się ogniem, przynosiło prawie taką samą satysfakcję, jakby faktycznie płonęły słowa Vlady. Zdawała sobie sprawę z tego, że w kontekście wszystkich wydarzeń i wypowiedzianych tego wieczoru słów ten gest wyglądał jak kolejny atak – Valeria mogła tylko mieć nadzieję, że przyjdzie kiedyś moment, w którym to znaczenie się zatrze, ujawniając jej prawdziwe intencje. Że kiedyś i Dragos będzie w stanie zobaczyć – popełniała dziś jeden błąd za drugim, ale to – to nim nie było. Mogła tylko mieć nadzieję. Patrząc w płomienie, uświadomiła sobie, że chociaż na chwilę straciła ten obraz, wraz z Fawleyem pogrążając się w świecie kreślonym babciną dłonią, wciąż ją miała. Może nawet było to ostatnie, co jeszcze jej zostało. Spojrzała na niego ze smutkiem. Nie mogła powiedzieć teraz nic, co poprawiłoby tę sytuację – więc milczała.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Czy widział jej niepokój? Czy dostrzegał to zawahanie, krążące gdzieś w eterze między nimi, uwieszające ją nad liną, która ich dzieliła? Nie do końca. Wyczuwał za to tę rozterkę, niemal czuł jej smak na koniuszku własnego języka; gorzkość uniemożliwiała mu przełknięcie palącej winy. Miał wrażenie, że utknął w gęstym bagnie, nie mogąc ruszyć naprzód – a tak bardzo chciał (wyciągnąć do niej ręce i wyłowić ją z tego rozgoryczenia). Pomimo tego, gdzieś głęboko, tkwiło w nim jakieś nieznośnie przekonanie, że tym razem powinien zignorować jej wyraz twarzy i zaufać własnej intuicji. Tyle razy ulegałeś i zawsze na tym traciłeś. O d p u ś ć. Cofnął się o krok, gdy usłyszał, że nie docenia własnej siły. Ze wszystkich nielicznych zalet to właśnie wewnętrzna moc była tym, czego jego świadomość nie wypierała. Jedyny atrybut, który dumnie dzierżył w dłoni, okazał się lichą chorągiewką, powiewającą na wietrze zwanym Negrescu (gdyby miał siłę, to splunąłby na ziemię, na samo brzmienie tego nazwiska). Spodziewał się wszystkiego – że będzie ona spalona przez własną nieuważność czy niedopatrzenie lub odda ją jedynej osobie, która na nią zasługiwała - Loreen (której wieczna nieobecność została wyraźnie zaznaczona przez babcię Valerii). Ale na pewno nie odebrana przez rodzinę, której d a r u nie potrafił zaakceptować i zrozumieć; dziś miał pewność, że wyrozumiałość nigdy nie nadejdzie. Dlatego tak bardzo zabolała go forma my. Nigdy, kurwa, nie ufał tej upiornej wiedźmie. To okoliczności zmusiły go do powierzenia wszystkich tajemnic jasnowidzom, którzy żerowali na rodzinnym cierpieniu. To sytuacja wymusiła na nim spowiadanie się z każdego najdrobniejszego szczegółu, którego odłamki boleśnie raniły chłopięce wnętrze, uparcie wzbraniające się przed obdarzeniem zaufaniem kogoś, kogo wzrok sięgał daleko ponad horyzont. Choć bardzo nie chciał to przekazał dalej swoje obawy i lęki, które ogarnęły go w noc zaginięcia siostry. Musiał. Dla dobra sprawy musiał wyzbyć się wszelkich uprzedzeń. Teraz robił dokładnie to samo, ślepo wierząc Vladzie – co innego mu pozostało? I naprawdę musiał pytać o powód tak oczywisty, że jednocześnie niewidoczny. - Nie my, Valerio. Wy – wyraźnie, po raz kolejny (ile jeszcze razy miał to robić, żeby w końcu zrozumiała?), podkreślił swoje zdystansowanie i brak wiary w umiejętności wróżbitów. W jej zdolności. – To wy cały czas wmawialiście sobie, że idziecie dobrym tropem. Tak właściwie nic się nie zmieniało, nic nie zdziałaliśmy. Nic nie zdziałaliś-cie. Potrząsnął głową. Uświadomił sobie, że my od dawna nie ma prawa bytu. O ile kiedykolwiek w ogóle miało, a jeśli tak, to najwyraźniej niesłusznie w to wierzył. Spojrzał zrezygnowany w czubek butów. Tak jak to robił mając trzynaście lat – gryzący brak zrozumienia ukrywał przez wzrokiem innych. Od zawsze miał poczucie, że ból, który palił jego trzewia, był formą wykraczającą poza wyobraźnię otaczających go osób. Przez długi czas myślał, że Valeria to wszystko rozumie i podziela. Że w tej sprawie ich myśli biegną tym samym torem. Otóż, kurwa, nie. Jak zwykle się mylił, obdarzając zaufaniem (świadomość, że obdarzył ją czymś więcej niż zaufaniem wykręcało jego żołądek) nieodpowiednią osobę. Po raz pierwszy jego rachunki okazały się błędne, zniekształcone przez zbędne uczucia i sentyment. Na szczęście to spotkanie jasno ukierunkowało tor ich znajomości – nie zostało z niej nic wartościowego. Nadmiar powietrza w klatce piersiowej zaczął się powoli ulatniać, gdy widział jej wywrócone powieki. Tak bardzo nie chciał tego widzieć. Tak bardzo nie chciał widzieć jej w tym stanie – nie mógł już jej pomóc. Znał to spojrzenie aż za dobrze. Doskonale wiedział co to wszystko oznacza. Jego ciało automatycznie wyrywało się w kierunku Valerii, żeby ją podtrzymać (w jego ramionach byłaby bezpieczna), jednak wraz z tym odruchem w głowie pojawiły się słowa poszukiwana nie żyje. Zaczął się dusić, gdy skrzyżowali swe spojrzenia, a to jej tak bardzo oczekiwało zrozumienia i akceptacji. Nie potrafił jej tego dać. Nie umiał podejść do tego z szacunkiem, bo za każdym razem, gdy Valeria była targana przez wizję, wszystko kończyło się źle. Każda sytuacja nią naznaczona miała finał w postaci kolejnego podziału i wyjaśnienia, które go nie satysfakcjonowało. Podejrzewał, że i tym razem byłoby podobnie, toteż nie chciał spytać co takiego zobaczyła. Nie sądził, aby ta wiedza jakkolwiek pomogła, a postawa Valerii sugerowała, że będzie tylko gorzej. Musiał to przemilczeć. Wbrew sobie zacisnąć pięści i ujarzmić ciekawość, chowając ją przed wzrokiem Albescu. Zachowanie obojętności to jedyne, na co mógł się teraz zdobyć. Na jej dar oraz bliskość, palącą bardziej niż oddech rogogona węgierskiego. Odsunął się nieznacznie, jakby próbował wyjść z pola rażenia. Zwykle był gotów złapać ją w ramiona i trzymać blisko siebie, mocno przyciskając do klatki piersiowej, jednocześnie zapewniając czułym szeptem, iż jest przy niej. W ostatniej chwili powstrzymał impuls, chowając dłonie w rękawach bluzy. Nie zniósłby prawdy. Po tych wszystkich słowach, które padły z ich ust, nie potrafił tego zrobić. Oddalał się coraz bardziej, akcentując dzielącą ich odległość. Jej dotyk by go zabił; nie dałby rady udźwignąć takiego ciężaru. Poszedł jej śladem i również przymknął powieki, aby choć na krótką chwilę odseparować się od całej tej sytuacji. Oddech stopniowo się wyrównywał, a krążący w żyłach ból malał – po kilku sekundach poczuł się gotowy, aby zmierzyć się z jej spojrzeniem. Ponownie się mylił. Twarz Valerii wyrażała wiele emocji, ale nie potrafił żadnej z nich odczytać poprawnie. Patrzyła na niego zagubiona, szukająca wsparcia, a jednocześnie tak rozczarowana i zrezygnowana. Wiem, co czujesz, chciał wykrzyczeć, ale strach i niepewność ściskały mu gardło, uniemożliwiając podjęcie odpowiedniego działania. Milczał; cisza, która między nimi zapadła, była bardzo wymowna. I dobrze zdawał sobie sprawę, że dla każdego z nich miała zupełnie inne znaczenie.
Drżąca dłoń wyciągnięta w jej kierunku zamarła, gdy zorientował się, co zrobiła Albescu. Zaufał jej, a ona to wykorzystała. Zdusił w sobie krzyk rozpaczy; z przerażeniem obserwował płonący list. Ogień trawił nie tylko kawałek pergaminu, ale i całe jego ciało – w bardzo szybkim tempie zajął resztki zdrowego rozsądku i trafił w miejsce, w którym zlokalizowana była cała złość i żal. Zdetonowała bombę. Szybkim krokiem przemierzył dzielącą ich przestrzeń; ze zdziwieniem zarejestrował, że stojąc tak blisko nie czuł już ani zapachu kadzideł ani elektryczności, która zwykle rozchodziła się prądem po kręgosłupie. Nie czuł nic, co mogłoby go powstrzymać przed decyzjami, jakich potem by żałował. Ale w tamtym momencie przepowiadanie skutków było ostatnim problemem, jakim zawracałby sobie głowę. W jego oczach błyszczało szaleństwo, maskujące to najgorsze rozczarowanie. Popełnił w życiu wiele błędów, ale ten bolał go najbardziej. Nie wiedział kiedy wyjął różdżkę i kurczowo trzymał ją przy mostku Valerii. Jej milczenie i zacięty wzrok tylko napędzały spiralę wkurwienia. Był gotowy ją zabić. W Dragosie nie było już nic z tej dawnej czułości, którą ją obdarzał – prędzej udusiłby ją gołymi rękami niż przyznał, że w przeciągu ostatniego miesiąca zaczęły w nim kiełkować nieznane dotąd uczucia. Nie musiał się jednak o to martwić – list wrzucony do kominka stanowił dla niego jasny sygnał, że nie miało to żadnego znaczenia. – Spaliłaś teraz coś więcej niż ten jebany list. Czy wszystko, co w moim życiu jest cenne, musi zostać zabrane przez ogień? Znienacka uderzyła go myśl, że przyjście tutaj w celu zniszczenia jej było zbędne – zrobi to sama. Udławi się własną trucizną i kłamstwami, które codziennie serwowała innym bez mrugnięcia okiem. Na całe szczęście, on już się do tego grona nie zaliczał. I tylko to powstrzymało go przed użyciem różdżki. Opuścił dłoń, uparcie walcząc z potokiem słów, którymi chciał ją zalać. Ale czy to cokolwiek by zmieniło? Obrócił się (gdyby teraz postanowiła trzasnąć go jakąś klątwą, wyświadczyłaby mu przysługę) i wyszedł z domu, zostawiając za sobą coś więcej niż tylko zgliszcza pergaminu, który niecałą godzinę temu spopielił cały jego świat.
/zt
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Miał cholerną rację. Valeria splotła ramiona na piersi w obronnym geście, z pochyloną głową wspominając ten kosztowny błąd – zaufanie skierowane w stronę Negrescu i nieuzasadniona pewność, że babcina dłoń chwytająca desperacko wyciągnięte w jej stronę ręce błagające o pomoc prowadzi ich we właściwe miejsca, że jej kroki są podszyte zrozumieniem i empatią, a nie egoistycznymi pobudkami. Zaślepieni strachem przed utraceniem Loreen na zawsze, szukali pomocy po omacku. Skąd mogli wiedzieć, że Vladyslava najprawdopodobniej tylko na to czekała, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak wykorzystać ich desperację przeciwko nim? Wtedy to Dragos jako jedyny wiedział, że nie powinni jej ufać. Teraz najwyraźniej role się odwróciły. – Każdy jasnowidz to tylko człowiek, a to że więcej jest dla nas widoczne wcale nie znaczy, że będziemy rzadziej popełniać błędy – szczera pokora brzmiała w jej głosie, ale trudno było jej spojrzeć na Dragosa. Bo nie mówiła o Negrescu – mówiła w tym momencie przede wszystkim o sobie. Mówiła zarówno o pochopnym zaufaniu Vladyslavie, jak i o tych fragmentach listu babci, które były w taki czy inny sposób prawdą – to przede wszystkim dzięki jej obecności kilka kłamstw wdawało się tak doskonale wpasowywać na miejsce puenty zawartej tam historii. Nie mogła wiedzieć – jeszcze nie – czy popełniła błąd w interpretacji swoich wizji o Rose – ale wiedziała, że ona żyje, co do tego nie miała wątpliwości. Z tą myślą zebrała się na odwagę, żeby spojrzeć Dragosowi w oczy, puszczając ręce luźno wzdłuż ciała. – Ale błędy jasnowidza z dobrymi intencjami nie dorównują szkodom, które może wyrządzić jasnowidz o złych intencjach. Nie powtarzaj naszego błędu – zdecydowany głos cichł w tej prośbie, w której drugie skrzypce grała bolesna świadomość ceny za ten błąd zapłaconej. Siedemnaście lat. Zacisnęła mocno zęby na samą tę myśl – tak jak i na myśl o tym, że być może jeśli Dragos naprawdę uwierzył Negrescu i zupełnie się podda, kolejne lata dołączą do tego rachunku. Nie mogła tego znieść. Serce bolało ją na myśl o tym, jak ten czas by dla niego smakował – dla niej także, ale w tym momencie myślała o tym, jak mogłaby uchronić jego, nie siebie. Rozważała przez cały czas wejście na linę, po której i tak od dawna stąpała. Dokładnie od momentu ich spotkania pod Dziurawym Kotłem. Przez cały czas trwania tej rozmowy próbowała tego nie widzieć – a zatrzymanie się w trakcie tego ostrożnego balansowania było kolejnym z jej błędów. Była taka spostrzegawcza i przenikliwa, kiedy chodziło o innych, a dopiero kiedy zapadła między nimi głucha cisza, docierało do niej, dlaczego w ogóle znalazła się nad przepaścią – że zaprowadziło ją tu więcej, niż lojalność wobec Loreen i jej rodziny, więcej, niż poczucie misji, więcej, niż sądziła, że czuje do Dragosa. Przyłapawszy się na tej myśli, miała ochotę znowu pogrążyć się w nieświadomości, zaprzeczyć temu, wymazać dla własnego bezpieczeństwa. Ale nie potrafiła. Tak samo jak nie potrafiła znieść jego obojętności, powoli nabierającej konturów po tym, jak została wyrwana do wizji. Już wolała tę wrogość, którą serwował jej wcześniej – nawet ona nie była aż tak gorzka, jak ten krok w tył, który wykonał. Nigdy nie była dobra w odnajdywaniu się wśród ludzi – ale jeszcze nigdy nie poczuła się bardziej samotna, jak w tym momencie. Cisza była jak balast, przez który spadała w otchłań jeszcze szybciej.
Nie poruszyła się nawet o milimetr, kiedy przytknął różdżkę do jej mostka, a przerażenie na jej twarzy wcale nie łączyło się z obawą o to, co zamierza zrobić – nie, przerażało ją to, co zobaczyła w jego spojrzeniu. Ciche myśli zasługuję na to i nie mogłam postąpić inaczej walczyły ze sobą w jej głowie. W pierwszym odruchu otworzyła usta, mając ochotę zalać go tłumaczeniami – ale nie istniały żadne słowa, które mogłyby zmienić perspektywę, z jakiej się temu wszystkiemu przyglądał. Myśl przeskakiwała za myślą jak krople wody w strumieniu, podobnie nieuchwytne, wartkie i niestety dopiero teraz – bezlitośnie chłodne. Czuła się słabo z myślą o tym, jak tragicznie poradziła sobie w obliczu kryzysu, ze wspomnieniem natychmiast pożałowanych słów, które wypowiedziała przed domem. Jego różdżka wbijała się boleśnie w jej mostek przy każdym oddechu. Ostatkiem sił zdobyła się na cichy szept, słowo, którego przemilczenia żałowałaby jeszcze bardziej. – Przepraszam. – Nie przepraszała za spopielenie listu – bo akurat na to nie potrafiła patrzeć jak na zły wybór. Przepraszała za to, że w swoim szale zdobyła się na umyślną próbę wbicia szpilki prosto w najwrażliwsze miejsce. Wcale nie spodziewała się wybaczenia, nie oczekiwała go. Gdy obrócił się i wyszedł, musiała zmusić się do pozostania w miejscu, zdusić w sobie ochotę, by wybiec za nim, próbować wszystko naprawić. Teraz tylko przedłużyłaby czas trwania eksplozji. Czy w ogóle dało się cokolwiek jeszcze naprawić? To pytanie wyssało z niej ostatnie resztki energii. Chwiejnym krokiem podeszła do kanapy i opadła ciężko na miejsce, które jeszcze jakiś czas temu zajmował Dragos. Nie miała nawet siły, żeby trzymać się w pionie, nie mówiąc o wspięciu się po schodach. Cisza panująca w domu wydawała się dziwnie nierealna, tak samo jak ostatnia godzina. Nie miała pojęcia, jak długo siedziała bez ruchu z twarzą schowaną w dłoniach.
/eot
+
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Mnóstwo myśli, wypełnionych niepokojem, przelewało się przez jego głowę, kiedy na następny dzień, po ich zderzeniu na wieży, przemierzał szkolne korytarze. Nie umiał jej znaleźć w gabinecie ani klasie wróżbiarstwa, kręcił się w pobliżu pokoju nauczycielskiego, ale Valeria zapadła się pod ziemię. Dlatego gdy tylko skończył dzisiejszą pracę, wrócił do mieszkania tylko na chwilę, aby się ogarnąć i sprawdzić czy z Rose wszystko w porządku, a następnie teleportował się do Doliny Godryka, tuż pod dom Albescu. Serce podchodziło mu do gardła. Nie tylko z powodu wczorajszego wieczoru, ale i rozmowy, która w związku z tym na nich czekała, niezależnie czy byli na nią gotowi czy nie. Musiał w końcu poruszyć ten temat, dowiedzieć się co to oznacza, a przede wszystkim jak jej pomóc i czego ona od niego w takowych sytuacjach oczekuje. Bo był równie zagubiony jak ona, aczkolwiek mógł sobie tylko wyobrazić spustoszenie, jakie sieją w jej umyśle te wizje, przepełnione jedną wielką niewiadomą. Sam kroczył po niepewnym gruncie – nie miał pomysłu co w takich momentach robić, jak reagować, co o tym myśleć. A chciał. Pragnął być dla niej wsparciem, przystanią, do której zawsze może zawitać, niezależnie od okoliczności. Zapukał do drzwi, a gdy na ten gest odpowiedziała mu złowroga cisza, niewiele się zastanawiając, przekroczył próg. Drzwi były otwarte. Cholernie się bał, iż coś jej się stało. Ostrożnie stawiając kroki, rozglądał się po wnętrzu, poszukując w nim jakichkolwiek oznak Valerii albo wskazówek gdzie jest lub co jej się mogło wydarzyć. Ostatnimi czasy igrali z siłami i osobami, które przewyższały ich umiejętności i gdyby tylko chciały, bez problemu mogłyby ich zmieść w pył. A on po raz kolejny zawiódłby bliską osobę i nie zapewniłby jej ochrony w odpowiednim momencie. Z coraz większym strachem i szaleństwem wymalowanym w tęczówkach, przeszukiwał pomieszczenia domu. I kiedy odnalazł ją w oranżerii, apatycznie snującą się po sporej przestrzeni, odetchnął z ulgą. Że jest cała i zdrowa. A jednocześnie węzeł, czule obejmujący jego gardło, zacisnął się na widok twarzy kobiety. Była zaniepokojona, rozedrgana i niespokojna. Stanął w progu i oparł się o framugę, czekając aż uzmysłowi sobie, iż ktoś jeszcze jest w środku. Nie chciał jej wystraszyć. Subtelnie chrząknął, a gdy dotarło do niej, że nie jest sama, w kilku krokach znalazł się tuż obok. Delikatny uśmiech rozświetlał jego twarz – i choć daleko mu było do beztroski i radości – wyciągnął w jej kierunku dłoń. Nie był w stanie zrobić nic więcej. Przez kilka sekund stali w milczeniu. Nie miał zielonego pojęcia jak zacząć temat i co zrobić, jakich słów użyć, aby przekazać jej wszystkie swoje obawy i myśli. – Jak się czujesz? – spytał najpierw, z troską pocierając jej policzek i uważnie obserwując to, co pokazywały oczy kobiety. – Szukałem cię dzisiaj po całej szkole – dodał, może nie tyle się usprawiedliwiając, co dając jej do zrozumienia, że mu zależało. I że o niej myślał. Dopiero teraz omiótł spojrzeniem oranżerię, dostrzegając w rogu kamienną misę. Uniósł pytająco brwi, a elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Dotarło do niego co to jest, bo myślodsiewni używała Oana, chcąc poukładać wszelakie poszlaki związane z Loreen. Odszedł od Valerii i ostrożnie musnął przedmiot, z trudem powstrzymując wszystkie dziecięce retrospekcje, nasączone tęsknotą i bólem po stracie siostry. Teraz nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo ta była bezpieczna w jego mieszkaniu. Ale obecność myślodsiewni oznaczała, iż Albescu się z czymś boryka, że mierzy się z chaotycznymi myślami i chciał wiedzieć o co chodziło. – Czego w niej szukasz? – spytał cicho, ponownie kierując spojrzenie na kobietę. A potem, podążając za instynktem, wrócił do miejsca, w którym stała, bo nie mógł znieść odległości, jaka ich dzieliła. Być najbliżej. I zgodnie z tą refleksją, towarzyszącą mu od wydarzeń z kaplicy, nachylił się nad Valerią, nadrabiając pominięte wcześniej powitanie i dając upust swej tęsknocie, rozsadzającej go od środka.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Obrazy z ostatniej wizji ociekały ironią. Tak jak i w niej, tak i dzisiaj nieprzerwanie chodziła w kółko, ani trochę nie zbliżając się do poznania prawdy. Może nawet bała się ją poznać. Może to dlatego wyciągnęła kamienną misę i zamiast zanieść ją do stołu na środku oranżerii, zostawiła na szczycie kredensu. Może dlatego zamierała już niezliczoną ilość razy z różdżką wiszącą przy skroni, szukając w myślach wspomnienia, do którego mogłaby sięgnąć i natrafiając na pustkę. Może nie była w stanie znaleźć odpowiednich pytań, jeśli coś w niej broniło się przed usłyszeniem odpowiedzi. Okoliczności tamtych widzeń dodatkowo wyssały z niej energię. Była nieostrożna. Pozwoliła niewypowiedzianemu przejąć nad sobą kontrolę. Miała szczęście, że zjawił się tam Dragos – chociaż jednocześnie żołądek ściskał jej się na samą myśl, że widział ją w tym stanie. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że doświadczył jej takiej już wcześniej, w gabinecie – i chociaż mu ufała, nie mogła kontrolować swoich uczuć. Obawy o to, że będzie przez to patrzył na nią inaczej. Naprawdę mu ufała – ale jednak wspomnienia każdego razu, kiedy tuż po tym, jak się do siebie zbliżali, coś drastycznie się psuło, wciąż były w niej żywe. Starała się nie myśleć o tym w ten sposób, ale odwlekała moment rozmowy. Wiedziała, że musi mu wyjaśnić, co takiego się wydarzyło. To przypominało jej o tym, że było bardzo wiele rzeczy, które musiała – chciała – mu o sobie powiedzieć. Nie wiedziała tylko, czy kiedykolwiek znajdzie odpowiednie słowa. Szukała ich w sobie już od momentu ich rozmowy w kaplicy. Jeszcze niedawno miała wrażenie, że już prawie je chwyta – ale wczorajsza utrata kontroli oddaliła je znów w najciemniejszy kąt jej umysłu. Potarła mocno skronie, wykończona sprintem myśli. Nie mogła nawet medytować. Za każdym razem, gdy próbowała, przed oczami stawała jej twarz Vasylii siedzącej przy stole w jadalni jej rodzinnego domu w Tulsie, jej spokojne spojrzenie skierowane na Vladę – i stąd myśli znowu zrywały się do biegu. Pozostawało jej tylko biegać po oranżerii do ich rytmu. Dopóki chrząknięcie nie wyrwało jej z transu. Wzdrygnęła się lekko w zaskoczeniu, kierując wzrok ku progowi pomieszczenia. Natychmiast gdy zobaczyła twarz Dragosa, rozluźniły się cały dzień spięte mięśnie karku i szczęki. Poczuła się, jakby jakiś ciężar został zdjęty z jej ramion, chociaż była nim tylko jej własna aura. Chwyciła jego dłoń, splatając ich palce i ściskając ją mocno. Odetchnęła głęboko – pierwszy raz tego dnia – spoglądając na niego z wdzięcznością. Jej wcześniejsze obawy wydawały się zupełnie abstrakcyjne, kiedy trzymała jego rękę i widziała zmartwione spojrzenie. Było jej głupio, że zaszyła się tu bez słowa, każąc mu zastanawiać się, co się z nią dzieje. Cieszyła się, że przyszedł – i że ciągle patrzył na nią tak samo. – Teraz znacznie lepiej – powiedziała szczerze, wtulając twarz w jego dłoń. Nie potrafiła opisać swojego stanu sprzed chwili. Kłębiło się w niej tyle emocji, że musiałaby je wymieniać chyba do jutra, ale większość z nich i tak ulotniła się, gdy tylko poczuła ciepło jego dłoni. – Nie byłam w stanie prowadzić dzisiaj zajęć albo wypełniać papierków – powiedziała. Na początku – kiedy w wizji zobaczyła, że Vlada ma coś do ukrycia – w rutynie swojej pracy odnajdywała ukojenie, ale im dalej w las, tym trudniej było skupić się na mechanicznych czynnościach, a uczniowie wymagali stuprocentowej uwagi, której obecnie zaoferować nie mogła. Potrzebowała przynajmniej dnia lub dwóch, żeby pozbierać myśli po ostatniej wizji – z której treści rozumiała tyle, że nie ma najbledszego pojęcia, jakie wydarzenia z przeszłości i w jaki sposób wpływały na to, co obecnie działo się w jej życiu. Zauważyła spojrzenie Dragosa; puściła jego rękę, pozwalając mu podejść do myślodsiewni i przyjrzeć się jej z bliska. – Sama chciałabym wiedzieć – odpowiedziała na jego pytanie, parskając cicho pod nosem, jakby właśnie powiedziała głupi żart. W zasadzie czuła się, jakby właśnie tak było – tylko ten żart najpierw opowiedział jej dar, a jego podmiotem była ona sama. Kiedy Dragos znów pokonał dzielącą ich odległość, uniosła twarz, automatycznie wyciągając rękę, żeby położyć ją na jego policzku. Udawanie, że nic ich nie łączy, było męczące, tak jak i to, że nawet pracując w tym samym miejscu, nie widywali się tak często, jak by tego chciała. Przysunęła się o kolejne pół kroku w jego kierunku, chłonąc ciepło jego ciała i wkładając w pocałunek wszystkie te emocje, które na codzień musiała ukrywać. Kiedy się odsunęła, jej oczy świeciły realizacją. Wizja sama w sobie informowała ją o tym, że prawda była odległa. Więc może to wcale nie jej szukała w myślodsiewni, może wcale nie z powodu wizji wyciągnęła ją rano z szafki? Swój zamiar ukrywała przed sobą cały dzień, ale nagle wszystko miało więcej sensu. Zabrała dłoń z twarzy Fawleya, ale tylko po to, żeby chwycić jego dłoń. – Dragos… – zaczęła, na chwilę spuszczając wzrok w poszukiwaniu odpowiednich słów, ale nie trwało to długo, zanim znowu nie zwróciła na niego wzroku; coraz więcej zdecydowania kryło się za jej spojrzeniem. – Wiem, że pewnie masz pytania. I chcę na nie odpowiedzieć, ale nie wiem, czy potrafię. – Zagryzła wargę, mocniej zaciskając palce na jego dłoni. – Nie wiem, czy potrafię… słowami. Ale… chciałabym ci pokazać. – Skierowała na chwilę wzrok w stronę myślodsiewni. – Jeśli ty też chcesz – dodała po chwili zawahania. To, co miała do pokazania, nie należało do najmilszych widoków i podejrzewała, że Dragos dobrze o tym wiedział albo przynajmniej się domyślał. A ona nie chciała zmuszać go do oglądania czegoś, na co nie był gotowy.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Nie umknęła mu reakcja Valerii na jego widok. Chyba po raz pierwszy tak otwarcie cieszyli się, że się widzą, nie licząc jej wizyty po wakacyjnej podróży (o której na razie nie umiał myśleć, bo wydarzenia z tego wieczoru wciąż wypalały mu wszystkie styki). Teraz znacznie lepiej. Usta ugięły się pod wpływem szerokiego uśmiechu, jaki automatycznie rozświetlił jego twarz. – Może to i lepiej, że zostałaś dzisiaj w domu. Czuł ulgę, że chociaż tutaj nie muszą ukrywać się ze swoją zażyłością. Że mogą otwarcie ją sobie okazać, bez stresu, iż zobaczy to ktoś niepowołany. Nie obchodziło go w tej kwestii zdanie innych, bo gdyby tylko o to chodziło, nie powstrzymywałby się na szkolnych korytarzach. Ale miało to wpływ na ich karierę – a w zasadzie to jej, bo już od dłuższego czasu myślał o rzuceniu swojej posady; jego serce bardzo powoli, acz intensywnie, zaczynało wyrywać się do rezerwatu. Z uważnością wpatrywał się w jej oczy. Nie chciał, aby cokolwiek mu umknęło; starał się wyłapywać najdrobniejsze sygnały, żeby ją jak najlepiej zrozumieć. I ta wiedza była niezbędna, jeśli planował być dla niej wsparciem, niezależnie od sytuacji. Gdy na chwilę spuściła wzrok, ścisnął mocniej dłoń Valerii, a potem pogładził jej wierzch kciukiem. Cierpliwie czekał aż znajdzie odpowiednie słowa. A kiedy ten moment nastąpił, zerknął na miejsce, w które się wpatrywała. Myślodsiewnia. W przeciwieństwie do niej – nie wahał się. Miał świadomość co go czeka za kilka minut. Że obrazy i wspomnienia, jakie pokaże mu Albescu, będą dalekie od przyjemnych czy beztroskich. Skoro nie potrafiła ich opisać, kwalifikowały się jako te najgorsze i najtrudniejsze, zaciskające gardło i powodujące drżenie (które teraz maniakalnie próbował przed nią ukryć). Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał głęboko w oczy kobiety. – Jeśli jesteś na to gotowa, Val. Bo jeżeli chodzi o mnie to chcę, pomoże mi to cię lepiej zrozumieć i poukładać niektóre kwestie w głowie – wyjaśnił, wpatrując się w nią z troską. - I chcę też, żebyś wiedziała, że czegokolwiek mi nie pokażesz, to niczego to nie zmieni – powiedział po chwili. – Między nami. Niczego nie był pewny, jak właśnie tego. I chociaż nie padły do tej pory jeszcze żadne większe deklaracje to oboje zdawali sobie sprawę, że coś jest na rzeczy, a lawina uczuć, która ruszyła kilka miesięcy temu (a może i nawet lat, bo coraz częściej dopuszczał do siebie fakty, iż Valeria nigdy nie była dla niego obojętna), była nie do powstrzymania. I bardzo chciał, aby kobieta zdawała sobie z tego sprawę. Tym bardziej, iż jeszcze niedawno potrafił ją swoją postawą i słowami zranić na wskroś, jawnie demonstrując niechęć i niezrozumienie. – Wiesz o tym, prawda? – spytał, potrzebując tego zapewnienia. Pocałował ją czule w czoło i złapał za rękę, ciągnąc delikatnie w stronę kamiennej misy. – Jeszcze jedno – dodał. – Naprawdę doceniam, że chcesz się tym ze mną podzielić – uśmiechnął się. Oparł się o kredens, czekając na jej kolejny krok. Jednocześnie czuł jak narastająca niepewność i strach nieprzyjemnie zaciskają dłonie na jego szyi.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Uważnie wpatrywała się w jego oczy. Jej usta same wygięły się w uśmiechu. Położyła dłonie na jego piersi i oparła czoło o jego czoło. – Wiem – powiedziała. Widziała to w jego spojrzeniu. Zresztą – jeśli to wszystko, przez co przeszli w tym roku, nie zdołało zasiać między nimi niezgody i niechęci, nie sądziła, aby te wspomnienia mogły tego dokonać. Przeciwnie – czuła, że podzielenie się z nim tym wszystkim mogło jedynie jeszcze bardziej skrócić dzielący ich dystans zbudowany z przemilczeń, niedopowiedzeń i niewiadomych. Pozwoliła pociągnąć się w stronę kamiennej misy, i chociaż z każdym krokiem miała wrażenie zwiększającego się ciężaru, nie miała zamiaru się wycofać. Sięgnęła po różdżkę odrobinę drżącą dłonią i spoglądając na Dragosa, zbliżyła ją do skroni. Już sam wyraz jej spojrzenia, gdy przywoływała w myślach odpowiednią mieszankę wspomnień, mógł posłużyć za wskazówkę a propo tego, co za chwilę będą oglądać. Strąciła srebrne skrawki swoich wspomnień do myślodsiewni i skinęła głową do Dragosa, dając mu znać, żeby ruszył przodem. Gdy ten zniknął z przestrzeni oranżerii, sama zanurzyła twarz w połyskującej cieczy.
Znajdowali się w salonie jej rodzinnego domu. Mała Val klęczała przed kominkiem, przekładając w dłoniach talię kart. Za nią, w fotelu, siedziała wysoka, ciemnowłosa kobieta. Podobieństwo było nie do przeoczenia. Vasylia cierpliwie splatała ze sobą pasma włosów córki, z namaszczeniem i precyzją budując skomplikowany splot. Słychać było tylko trzask ognia w kominku i cichy szmer tasowanych kart. – Mamă – powiedziała cicho Valeria. Ta dorosła, której palce natychmiast odnalazły dłoń Dragosa. Nie mówiła do niego. Wydawała się zahipnotyzowana rozgrywającą się sceną. Wiedziała, że matka nie może jej usłyszeć, ale to do niej się zwracała. Przed kominkiem Vasylia wpięła ostatnią wsuwkę we włosy małej Val. Poprawiła jeszcze ułożenie warkocza, przygładziła krótkie włosy przy linii twarzy córki. – Co widzisz? – zapytała, kładąc rękę na ciasno zaczesanych włosach na czubku głowy dziewczynki. Z sekundy na sekundę na twarzy Val odmalowywał się coraz większy wysiłek, w oczach natomiast – strach. Milczała. Vasylia zamknęła oczy pochylając głowę, jakby miała zaraz zasnąć. – Valeria – powiedziała łagodnie. Zmęczona, ale niesamowicie spokojna. – Nigdy nie zapominaj. Val skinęła głową. Matka nie musiała kończyć. To jedno zdanie, które Vasylia czasami powtarzała sama do siebie po dłuższej chwili głębokiego zamyślenia i które przypominała wielokrotnie, Val miała głęboko wyryte w pamięci. – W zamian za wzrok sięgający ponad horyzont, krzepnie nam w gardłach każde niewypowiedziane – powiedziała bez zająknięcia. Wzięła obie karty w palce – Wisielca i Rydwan. – Będziemy się toczyć z górki. Bardzo, bardzo szybko. – Odwróciła się w stronę Vasylii. Była na skraju płaczu. – Mamă, nie chcę tak. – Głos ledwo wydobywał się przez jej ściśnięte gardło, a gdy Vasylia kiwnęła na nią palcem, wspięła się na kolana matki. – Rodzinna klątwa płynie w żyłach Negrescu razem z darem jasnowidzenia – powiedziała dorosła Valeria, automatycznie i nieświadomie przechodząc na rumuński. Mówienie o tym w ojczystym języku było łatwiejsze; to w nim uczyła się o historii swojej rodziny. Tłumaczenie na angielski słów wyrytych w odmętach pamięci wymagałoby od niej koncentracji, a ta skupiona była wciąż na rozgrywającej się przed nimi scenie. Na małej Val zatopionej w ciepłym, matczynym uścisku. – Dla każdego z nas wygląda trochę inaczej. – Mówiła cicho, z zadumą, bezwidnie sunąc kciukiem po dłonie Dragosa. Scena się zmieniła; wciąż wstali w salonie, tym razem pustym. Ogień w kominku była zgaszony. Szare światło niezdarnie przedzierało się przez zaciągnięte zasłony. Valeria odwróciła się, ciągnąc za sobą Dragosa. Mała Val stała oddalona na kilka kroków od łuku prowadzącego do kuchni i jadalni. Na pierwszy rzut oka wydawała się spokojna i skoncentrowana. Dopiero po chwili uwagę zwracały zaciśnięte mocno dłonie i to, że była wyprostowana jak struna, pełna napięcia. Wpatrywała się uporczywie w jedno miejsce znajdujące się za przejściem. Z perspektywy, z której stali, wydać było tylko odziane w czarne rajstopy, sztywne nogi. Valera zacisnęła mocniej palce na dłoni Dragosa. Mała Val nie ruszyła się nawet o milimetr, gdy wyminęła ją męska sylwetka ojczyma. Andrei rzucił się na ziemię, wołając swoją żonę po imieniu. Nie odpowiadał mu żaden głos. – Val, dzwoń na pogotowie – powiedział Andrei. Dopiero teraz Val się poruszyła; sięgnęła do masywnego, czarnego aparatu telefonicznego i wykręciła na tarczy numer alarmowy. W tle słychać było łkanie dobiegające zza przejścia, ale siedmioletnia Albescu jak dotąd nie okazała żadnej emocji. – Halo? – powiedziała cicho do operatora. – Moja mama już się nie obudzi. – Wykrzywiła się lekko, chociaż jak na siedmiolatkę zawiadamiającą służby o śmierci marki, wydawała się nienaturalnie spokojna. Może dlatego, że ta śmierć nie do końca była dla niej zaskoczeniem – że nawet nie musiała przyglądać się Vasylii z bliska, żeby wiedzieć, że nie było już nic, co mogliby dla niej zrobić ratownicy. – Miała tylko trzydzieści trzy lata. Nadal nie wiem, co się stało – powiedziała. Nawet jako siedmiolatce trudno było uwierzyć w to, co usłyszeli od koronera. – Powiedzieli nam, że umarła z przyczyn naturalnych. – Dorosła Valeria była jeszcze bardziej spokojna. W zamyśleniu gładziła kciukiem wierzch dłoni Fawleya, z oczami zwróconymi na swoją młodszą wersję, ale na jej twarzy malowała się najwyżej zaduma. To wspomnienie było jednak tym, z którym zdążyła się już względnie pogodzić. Ale gdy scena zaczęła zmieniać się po raz kolejny, i jej wyraz twarzy się zmienił. Ta następna nie była już czymś, na czego ponowne przeżycie czuła się gotowa.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Gdy tylko otrzymał potwierdzenie, na jakie czekał, odetchnął z ulgą. Wyraz, który usłyszał, wzmacniany jej uśmiechem, był ważny z perspektywy tego, co planował powiedzieć Valerii w najbliższym czasie. Odwzajemnił ten gest i pogładził ją po policzku. Cieszył się, że pomimo wszelkich niedogodności, jakie napotkali na swej drodze ostatnio, potrafili normalnie rozmawiać i otworzyć się na siebie, etapami odsłaniając uczucia, gnieżdżące się w sercu od dawna. Przyglądał się jak kobieta szuka odpowiedniego wspomnienia, a następnie umieszcza je w myślodsiewni. Wziął głęboki wdech i zanurzył twarz w kamiennej misie, nie wiedząc co tam zobaczy. Stopniowo obraz nabierał ostrych kształtów, a on powoli przyzwyczajał wzrok do zupełnie innej rzeczywistości, nasączonej dziecięcym poczuciem bezpieczeństwa, ale i niepewnością. Rozglądał się zaciekawiony po pomieszczeniu, w którym się znalazł; miał wrażenie, że każdy szczegół jest istotny. Wręcz czuł ciepło rozpalonego kominka, a błogi spokój rozchodził się po jego ciele – dlaczego więc paradoksalnie w żyłach krążył mu strach i napięcie? Kąciki ust zadrżały i delikatnie uniosły się ku górze, kiedy ujrzał w rogu salonu malutką Valerię. Tasowała karty tarota z takim samym zaangażowaniem jak kilka dni temu – identycznie ściągała brwi w skupieniu i marszczyła czoło w specyficzny sposób. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na kobietę siedzącą w fotelu – podobieństwo między nimi było uderzające. Najpierw dotarło do niego, że to jej matka, a kilka sekund później zarejestrował lekki uścisk dłoni i rumuńskie słowo, którego tak dawno nie używał. Zerknął na nią z ukosa. Czule pogładził wierzch jej drobnej ręki i wrócił spojrzeniem do sceny, jaka rozgrywała się tuż obok. Podszedł bliżej. I co prawda, miał problem ze zrozumieniem znaczenia kart (żałował, że nie słuchał wesołego szczebiotu Loreen, która codziennie ślęczała nad talią z ojcem i uczyła się interpretacji) oraz lęku młodej Valerii, ale doskonale zdawał sobie sprawę z ciężaru, jaki odczuwała Albescu. On też tak nie chciał. Podświadomie wiedział, iż to, co przed chwilą zobaczył, nie było dobrym znakiem – i Val to bezlitośnie potwierdziła. Początkowo przyjął to w miarę spokojnie, bo nie do końca skojarzył fakty. Ale potem uświadomił sobie, że w niej też płynie krew Negrescu, podobnie jak i to, że posiadała dar (a może i przekleństwo) jasnowidzenia. Zapadł się w sobie, zaciskając wargi do krwi. Klątwa, jakakolwiek by nie była, zawsze niosła ze sobą nieprzyjemnie skutki. Jak to wygląda dla ciebie?, chciał zapytać, ale nie potrafił wydusić z siebie ani jednego wyrazu. I chwilę później nastąpiła zmiana scenerii – otoczenie ogarnął półmrok, a resztki optymizmu i ciepłych barw rozmyły się w powietrzu. Bał się tego, co zobaczy dalej. Mimo to, dzielnie poszedł za nią, ignorując przeczucie rychło nadchodzącej katastrofy. Czuł jak traci grunt pod nogami i gdyby nie to, że wciąż trzymali się za ręce, runąłby na ziemię. Jej postawa jasno sugerowała, iż zaraz będzie jeszcze gorzej, o ile to w ogóle możliwe. Nieruchome nogi, wystające zza framugi, były bardzo wymowne. Już raz to przeżywał. Już kiedyś widział coś podobnego, a jego głowa wypierała ten obraz, nie potrafiąc sobie z nim poradzić, nawet te kilka lat później. Już był świadkiem takiej sytuacji. Oczy mu się zaszkliły, rozmywając obraz. Zamrugał kilkukrotnie, bo wspomnienia, które w sobie dusił, nie były teraz istotne. Zaskakiwał go spokój, jakim wykazywała się siedmioletnia Valeria. Nie płakała, nie krzyczała, nie panikowała. Tkwiła nieruchomo, aby po jakimś czasie, zgodnie z poleceniem ojca, sięgnąć po telefon i zakomunikować, że jej matka nie żyje. Dragos przełknął nerwowo ślinę, przerażony tym wszystkim – wiedział, iż nie mógł nic zrobić. Podobnie jak ona wtedy. Podobnie jak on wtedy, w rezerwacie. Gdy usłyszał, że Vasylia miała w tamtej chwili trzydzieści trzy lata, zrobiło mu się słabo. Nic nie miało znaczenia – liczyła się tylko Valeria, stojąca tuż obok, niewiele młodsza od swojej matki w dniu śmierci. I świadomość, że prawdopodobnie zostało jej kilka miesięcy, uniemożliwiała mu normalne oddychanie. Chciał krzyczeć i wyklinać los. Zanim się ogarnął, Albescu zaserwowała mu następne wspomnienie. Po tysiąckroć gorsze.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Ukazał się przed nimi obdrapany korytarz. Sinożółta farba była złuszczona i w niektórych miejscach płatami odchodziła ze ścian, krusząc się wraz z tynkiem. Linoleum miało nieokreślony, trochę niebieski kolor, ale było tak stare i brudne, że można było się domyślać, iż niegdyś prezentowało się zupełnie inaczej. Dobrze pamiętała, jak pachniało to miejsce – dusznością, i dziwną mieszanką sterylności i stęchlizny. – Nigdy nie powiedziała nam, że jest czarownicą. Mi, że jestem czarownicą. – Valeria wciąż mówiła o swojej matce. – Nigdy mi nawet nie powiedziała, że człowiek, z którym mnie wychowywała, nie jest moim biologicznym ojcem. Nie powiedziała mi nic o moim pochodzeniu. Dwuskrzydłowe drzwi usytuowane za ich plecami otworzyły się z głośnym skowytem. Andrei z zafrasowaną miną prowadził zdezorientowaną Val, trzymając rękę na jej karku. Była trochę starsza, niż w poprzednim wspomnieniu. Wyższa, z życiem trochę mocniej odciśniętym w spojrzeniu i na twarzy. Wpatrywała się z wahaniem w Andreia. Za jej spojrzeniem mnożyły się niewypowiedziane pytania, niezrozumienie i wyparcie. Albescu nie chciała szczerze przyznać się przed samą sobą, że ojczym zwyczajnie obawiał się jej zdolności – obawiał się jej. Teraz widziała tę obawę w geście, jakim ją obejmował i w spojrzeniu, którym wodził wzrokiem po korytarzu w poszukiwaniu pracownika. Wtedy nie chciała tego widzieć – a więc nie potrafiła przewidzieć, do podjęcia jakich kroków ten lęk go skłoni. W ich stronę podeszła przysadzista pielęgniarka. Miała androgyniczną twarz pozbawioną wyrazu, puste spojrzenie i zdecydowane ruchy. Andrei uniósł na nią wzrok z wyraźną ulgą, zaciskając palce na ramieniu Val, która próbowała nieufnie cofnąć się o krok. Wyczuwała zbliżającą się pułapkę. Nie wiedziała jednak, że już za późno na ucieczkę. Ojczym uścisnął dłoń pielęgniarki, z którą najwyraźniej już się znał. Chwilę później dołączył do nich niski lekarz w okularach, z dłońmi splecionymi za plecami i równie beznamiętnym wyrazem twarzy. – Valeria, tak? Jestem doktor Stoian – przedstawił się, wyciągając dłoń w stronę dziesięciolatki, ale ta, zamiast ją uścisnąć, wtuliła się w bok ojczyma. – Tată, możemy iść do domu? – zapytała go cicho, ciągnąc za jego koszulę. Andrei spojrzał błagalnie na lekarza, przez którego twarz na chwilę przebiegła irytacja, zanim nie zastygła w poprzednim beznamiętnym wyrazie. – Pójdziesz teraz ze mną, pokażę ci coś, a twój tata niedługo wróci – powiedział, chwytając za drugie ramię Val, która szarpnęła się niechętnie. Andrei cofnął się o kilka kroków, a gdy Valeria spojrzała w jego stronę, doktor Stoian złapał jej przedramię. Pielęgniarka sięgnęła po drugie. – Tată! – krzyknęła rozpaczliwie, próbując bezskutecznie oswobodzić się z uścisku i obrócić, żeby spojrzeć na ojca. – Tată, powiedz im, że nie jestem szalona! Tată! TATĂ! Andrei wpatrywał się w scenę zupełnie bezradnie. Nie wykonał żadnego kroku, nie ruszył z odsieczą. Rozdzierające wrzaski Val niosły się echem po korytarzu. Inna pielęgniarka podbiegła truchtem pomóc doktorowi i koleżance w uspokojeniu nowej pacjentki, która wciąż próbowała wyrwać się z ich uścisku i pobiec do ojca. To na niego patrzyła dorosła Valeria. Jej podbródek drżał. – Nigdy nie zdążyłam mu powiedzieć, że mu wybaczyłam. Druga pielęgniarka w wyciągniętej ręce trzymała strzykawkę. Wspomnienie rozmyło się, zniekształcone środkiem uspokajającym, a chwilę później scena się zmieniła. Drewniane krzesło stało pod zakratowanym, wąskim oknem. Siedząca na nim Val wyglądała jak szmaciana lalka, porzucona przez rozgrymaszone dziecko. Siedziała zgarbiona, skupiając wzrok na niebie, chmurach, słońcu. Jej twarz miała jednak tak samo beznamiętny wyraz, co ta doktora Stoiana siedzącego kilka metrów dalej z podkładką i długopisem na podorędziu. Przed chwilą zadał jej jakieś pytanie, ale Val zdawała się nie zwracać na niego uwagi. – Valeria, jeśli chcesz wrócić do domu, musisz z nami współpracować. Rozmawialiśmy o tym, pamiętasz? Val bezwiednie skinęła głową, powoli, mechanicznie. – A więc czy wciąż słyszysz głosy? Zawahała się, zanim zaprzeczyła ruchem głowy. Wahanie nie uszło uwadze doktora, a ona dobrze o tym wiedziała, dlatego w końcu otworzyła usta. – Cień nie istnieje, czarna pani nie przyjdzie, nikt nie przyjdzie. Cień nigdy nie istniał, wymyśliłam go. Nikt nie przyjdzie. – Jej głos brzmiał obco, matowo. Recytowała zdania, które zapamiętała jako te mogące wykupić jej przepustkę na wolność. Chociaż jeszcze nigdy faktycznie pomocne się nie okazały, czuła, że musi je powtarzać. Wtedy jeszcze nie wiedziała, dlaczego sekundę później jej gałki oczne wywróciły się do tyłu. Pokój zniknął. Byli tylko oni, dziesięcioletnia Val, i cienista sylwetka bez twarzy szczerząca się do niej nicością. Val zaczęła płakać, zasłaniając sobie oczy. Valeria nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak mocno zaciskała palce na dłoni Dragosa. – Im bardziej mnie nie ma, tym bardziej jestem. – Głos, który się rozległ, należał do Val, ale to nie ona się nim posługiwała. Brzmiał odrobinę bardziej metalicznie i wydobywał się z nicości. Cień krok po kroku zbliżał się w kierunku dziewczynki. Gdy przemówił znowu, tym razem jego głos brzmiał inaczej – był głosem Vasylii. – A im bardziej jestem, tym bardziej cię nie ma. – Chichot zdawał się dobiegać zewsząd, ale gdy znów znaleźli się w pokoju, jeszcze przez ułamek sekundy wydobywał się z ust małej Val z twarzą wykrzywioną złowieszczym uśmiechem, przytrzymywanej przez przysadzistą pielęgniarkę. Za chwilę jednak uśmiech zastąpiła dezorientacja, a Val wciągnęła gwałtownie powietrze, mrugając zawzięcie, by móc objąć powoli wracającym wzrokiem scenę, w której się znalazła – przewrócone krzesła, podkładkę leżącą gdzieś pod ścianą i doktora Stoiana trzymającego się za bok twarzy, z krwią rozmazaną na policzku. Siwowłosa pielęgniarka niosła kłąb białego materiału. – Nie… – głos ledwo wydobywał się z Val, która nie wiedziała, czy próbować się szarpać, żeby uniknąć tego, co wiedziała, że się zbliża, czy wręcz przeciwnie, stać spokojnie i próbować tym samym udowodnić, że już nie stanowi zagrożenia. – Już nic nie zrobię, już mi lepiej, nie, proszę. – Słowa powoli zmieniały się łkanie, ale nikt jej nie słuchał. Nie zważając na jej błagania, siwowłosa pielęgniarka zapięła na niej katan bezpieczeństwa.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Obraz całkowicie się zmienił, a oniemiały Dragos obserwował jak przytulne pomieszczenie zamienia się w ponurą spelunę, jaką po chwili okazał się zdezelowany korytarz szpitala psychiatrycznego. Jego twarz oprócz smutku, odzwierciedlała także zaszokowanie i niepokój. Budynek, w którym się znaleźli, nie wróżył nic dobrego. W milczeniu przeczesywał otoczenie czujnym wzrokiem, chcąc wyłapać jak najwięcej szczegółów, móc dopasować je do wszystkich faktów, jakie znał. Kolejne puzzle tej zawiłej układanki wskakiwały na swoje miejsce. Zdziwiony spojrzał na Valerię – nie wiedział, że była wychowywana przez ojczyma, nie znał skomplikowanej struktury jej systemu rodzinnego ani nie poznał matki, bo w zasadzie nigdy o niej nie wspominała (dopiero teraz to do niego dotarło). Jego sytuacja kompletnie inna - od urodzenia miał świadomość, iż jest czarodziejem, był uczony kontroli mocy i zdobywał wiedzę dotyczącą magicznego świata. Ona miała to utrudnione od samego początku i nie potrafił sobie wyobrazić jak ciężko musiało jej być, zwłaszcza będąc jasnowidzem. Nie umiał zrozumieć dlaczego Vasylia postąpiła właśnie w taki sposób i przemilczała wszystkie najważniejsze fakty, nie przekazała córce najistotniejszych informacji, pozostawiając ją samej sobie. Ale nie miał też prawa oceniać wyborów, które podjęła. Zwłaszcza, że wciąż majaczyła mu z tyłu niewygodna myśl o rodzinnej klątwie. Było mu najzwyczajniej przykro, że Valeria od zawsze kroczyła zawiłą dróżką, pod górkę, z przemilczaną prawdą i niewyjaśnionym darem. Trochę czuł jakby obserwował scenę, w której właściciel oddaje psa do schroniska, bo nie spełniał on jego oczekiwań i zachowywał się inaczej. Mierzył Andreia nienawistnym wzrokiem, a następnie lekarza, nie wykazującego się żadną empatią czy chociażby krztyną zrozumienia. Fawleyowi było coraz bardziej słabo, ale jednocześnie odczuwał wdzięczność za to, że los oszczędził mu podobnych doświadczeń (chociaż czy w zasadzie mieli jakiekolwiek podstawy, aby porównywać własne przeżycia?). Uciekaj, Val, chciał krzyknąć, ale nieznana siła ściskała go twardo za gardło, utrudniając mu oddychanie i wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Jedyne, co mógł, to dalej biernie oglądać ten teatrzyk. Krzyk Valerii odbijał się echem w jego głowie. Chyba nigdy w życiu nie był tak bezradny jak teraz, oglądając wspomnienie Albescu. Jakim cudem umiała udźwignąć to brzemię, nie pokazując na co dzień przez jakie piekło przeszła? Wstyd przepalał mu wszystkie styki, bo przez ostatnie miesiące zachowywał się podobnie, ostentacyjnie pokazując jej, że jest szalona. A nie była. Była silniejsza niż każdy, kogo poznał w swoim życiu. Tak bardzo pragnął jej pomóc – młodszej i obecnej Valerii – zdjąć ten ciężar i zapewnić, że już wszystko jest w porządku. Ale nie wiedział jak. Kolejne słowa rozdarły jego serce. – Myślę, że on o tym wiedział – uśmiechnął się blado, ściskając delikatnie jej dłoń. Dobroduszność kobiety nie miała granic i zdecydowanie nie zasługiwała na to, przez co musiała przejść. Widok otumanionej lekami Valerii sprawiał, że zapadał się w sobie, tak bardzo bezradny i niemogący nic zrobić. Wszystko stopniowo nabierało sensu – smutek w niebieskich oczach, gdy nie potrafił zaakceptować jej daru, dystansowanie się, kiedy tak uparcie skupiał się jedynie swoich problemach. Nie zasługiwał na nią i jej obecność w swoim życiu. Czuł frustrację i żal; nawet nie zauważył, że boleśnie zaciska dłonie w pięści, a jego uwaga ulatuje, skupiając się jedynie na negatywnych emocjach, jakie żywił w stosunku do ludzi, którzy traktowali ją jak szaleńca. Dopiero paznokcie Albescu wbijane w jego skórę przywróciły go do rzeczywistości. Zamrugał kilkukrotnie, a po plecach przeszedł mu dreszcz, gdy obserwował jak dziewczynka przemawia obcym głosem, a następnie śmieje się szyderczo.
Wyjął twarz z myślodsiewni, nie potrafiąc dłużej znieść tego wszystkiego. Potrzebował chwili przerwy, oddechu i paru minut na uspokojenie rozszalałych myśli, niespokojnie krążących po głowie. Potarł dłońmi skronie, przywołując się do względnego porządku. Na kilka sekund ukrył twarz w kołysce utworzonej z rąk, aby za chwilę przenieść wzrok na Valerię. Utkwił w niej przenikliwe stalowe spojrzenie, kiedy tylko wyłoniła się z kamiennej misy. Nie powstrzymywał swego ciała zbyt długo – automatycznie zamknął ją w szczelnym uścisku, wtulając nos w czarne kosmyki kobiety. – Przepraszam, że byłem taki sam jak oni i próbowałem ci wmówić, że wszystko sobie wymyśliłaś. Ja… nie wiedziałem, nie chciałem, nie wiem, nie dociera to do mnie, przepraszam, Val – wyszeptał, obejmując ją coraz mocniej. Żadne słowa nie były w stanie odzwierciedlić jak było mu przykro i głupio. – Ten głos – słyszałem go już kilka razy. Do kogo należy? – odsunął się odrobinę, chcąc spojrzeć jej w oczy. Mogła bez problemu wyczytać z jego spojrzenia ten mętlik, chęć pomocy i uczucie, rozgrzewające stal okalającą źrenice, zwężone pod wpływem negatywnych emocji.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Pokręciła ledwo zauważalnie głową na jego słowa, chociaż uścisk dłoni był pokrzepiający niezależnie od tego, że uważała, że Dragos mylił się z tym stwierdzeniem. Andrei nie wiedział. I sam nigdy sobie nie wybaczył. Widziała to za każdym razem, kiedy na niego patrzyła. Początkowo myślała, że unika jej spojrzenia, bo dalej się jej boi – dopiero odkąd zaczęła używać myślodsiewni, zaczęła wychwytywać w jego oczach ogromne poczucie winy. Początkowo, gdy Dragos zniknął ze wspomnienia, zamarła w obawie – niezależnie od tego, co mówił jej rozsądek i o czym sama go zapewniała, swoje robiły lata powtarzania sobie, że klątwa i jej skutki to zbyt wiele do udźwignięcia dla kogokolwiek. Na chwilę jej ciało sparaliżowała panika, ale nie trwało to długo – i gdy tylko ją opanowała, sama opuściła wspomnienie. Silny uścisk, w którym została zamknięta w następnej chwili, umocnił ją w przekonaniu, że jej przeszłość – i teraźniejszość – nie stanie się kolejną dzielącą ich przepaścią. Odwzajemniła gest, zaciskając powieki. – Nie mogłeś wiedzieć – powiedziała łagodnie prosto do ucha Dragosa. – Zresztą… paradoksalnie… to mi pomogło – odsunęła się odrobinę, żeby móc na niego spojrzeć. Wbrew wszystkiemu, uśmiechała się lekko. – Mój ojciec nie wiedział, że mu wybaczyłam. Umarł, zanim byłam w stanie to zrobić – zaczęła z wahaniem, z namysłem dobierając słowa – jak zwykle w sytuacjach, w których jakikolwiek ludzki język zdawał się zupełnie niewystarczający do opisania tego, co próbowała opisać. – Chciałam mu wybaczyć, od lat. Chciałam mieć z nim normalną relację, ale sama ta chęć nie wystarczała, żeby zniknął żal, który siedział gdzieś głęboko we mnie. Unikałam wracania myślami do… wszystkiego, co się wydarzyło. I byłam przekonana, że dzięki temu to nie ma władzy nad moim życiem. – Odetchnęła głęboko. Jej uśmiech zbladł, gdy o tym mówiła. Tęsknota odbijała się w jej spojrzeniu. – Ale miało. Zorientowałam się, że tak jest, dopiero kiedy pojawiłeś się ty i zmusiłeś do tego, żebym wreszcie się z tym zmierzyła. Tylko dlatego byłam w stanie naprawdę się tego żalu pozbyć. Tylko dlatego, że wybaczyłam tobie, mogłam wybaczyć też jemu – dokończyła szeptem, wyciągając palce do jego twarzy, z namysłem wodząc opuszkami po linii jego szczęki. – Fiecare nor are un contur argintiu* – Zaśmiała się cicho, chociaż jego następne pytanie starło uśmiech z jej twarzy. – Kilka? – zapytała, zdezorientowana. Miała świadomość tylko jednego przypadku, którego Dragos był świadkiem – tego dzień wcześniej, na wieży. Sam fakt, że nawet nie wiedziała, kiedy i gdzie indziej taka sytuacja miała miejsce, odbił się na jej twarzy zgrozą. – Nie wiem. Nie do końca – powiedziała w końcu, wzdychając głęboko. Nigdy nie zadała sobie takiego pytania. Jedyne, czego próbowała dowiedzieć się o swojej klątwie, to skąd się wzięła i jak się jej pozbyć. Odpowiedzi, niestety, znalazła tylko na pierwsze z tych pytań. – Nie do końca wiem, jak to wygląda z zewnątrz, kiedy to się dzieje. Mało kto przekazał mi, co… zostało powiedziane. – „Powiedziałam” nie chciało przejść jej przez gardło. Jej głos był cichy. Jeśli już zdawała sobie sprawę z tego, że to się wydarzyło, to tylko przez reakcję, którą wywoływało to w świadkach zajścia. Nie było w tym miejsca na tłumaczenie, do którego i tak nie była zdolna. Zamknęła na chwilę powieki, musząc zebrać wszystkie swoje siły, żeby móc w ogóle podejmować ten temat. Nigdy wcześniej z nikim o tym nie rozmawiała. Odkąd pamietała, jedyną osobą, z którą dzieliła to brzemię, była Vlada – tylko dlatego, że dotyczyło ono i jej. Nawet biorąc tę okoliczność pod uwagę, nie była szczególnie pomocna w oswajaniu go. Jedynym sposobem radzenia sobie z tym wszystkim był rygor wypełniania powinności, które klątwa zakładała – niezależnie od tego, jak bardzo nieodpowiednia była sytuacja i jak wiele problemów by o nie stwarzało, Valeria zawsze starała się jak najszybciej przekazać przepowiednię adresatowi – bo wszystko było lepsze, niż utrata kontroli. – Głos niby jest mój, ale moja świadomość jest wtedy gdzieś indziej. To nie ja go używam, tylko… cień. A kiedy przemawia do mnie, zawsze używa innego. Takiego, który już gdzieś słyszałam.
*Każda chmura ma srebrny kontur – czyli rumuńskie „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Obejmował ją mocno, a czas zastygł – nie wiedział ile tak stali. Zadrżał, czując ciepły oddech Valerii przy uchu. Odwzajemnił jej spojrzenie, wciąż jednak nie wypuszczając kobiety z objęć. Po tym, co usłyszał i zobaczył, nie miał zamiaru się oddalać – ani teraz ani kiedykolwiek w przyszłości. Chciał być najbliżej. Ostrożnie spijał każde słowo z jej warg; całym sobą chłonął wyjaśnienia, przyswajał kolejne zdania, układał je w głowie, jednocześnie lustrując ją szaroniebieskimi tęczówkami, w których czaiła się troska i zrozumienie. Tak doskonale rozumiał wypieranie i unikanie myślenia o tym, co najgorsze, żeby tylko mieć choć namiastkę poczucia kontroli. Żeby jakkolwiek funkcjonować i nie ugiąć się pod naporem wspomnień i obezwładniającego żalu, ściskającego serce i gardło. Miał wrażenie, że jego skóra topnieje pod wpływem dotyku Valerii, a kiedy usłyszał rumuńskie przysłowie, automatycznie się uśmiechnął – ale nie na długo. Wyraźnie skonfundowany, pogładził ją po ramieniu. – Pierwszy raz w gabinecie – wyjaśnił, z trudem wracając do tamtego wieczoru. Przełknął nerwowo ślinę. – Pytałaś… Głos pytał co jest dla mnie większą tragedią – wilk naruszający mój spokój czy powrót Rose – powoli przypominał sobie jej słowa. – A potem była wyliczanka. Kocha czy nie kocha, jakbyś zrywała płatki kwiatu – podświadomie czuł, że wtedy, podczas tej wizji, obrywała płatki róży. Wzdrygnął się, ale trwało to zaledwie kilka sekund. Rose była już bezpieczna. – Wczoraj, na wieży, głos powiedział, że masz wizję i kazał mu spierdalać – kącik jego ust delikatnie drgnął. Na chwilę spuścił wzrok; bijące serce rozsadzało mu klatkę piersiową, bo słowa od dawna krążące po głowie, szukały ujścia. Gdy ponownie na nią spojrzał – nie miał już żadnych złudzeń. Wiedział, że stoi przy najważniejszej osobie w swoim życiu. – Val, prawdopodobnie nigdy nie znajdę bardziej odpowiedniego momentu, a może wybrałem najgorszy z możliwych. Westchnął, próbując ułożyć swe myśli i przywołać do porządku rozedrgane ciało. Uśmiechnął się delikatnie, ale oczy wciąż pozostawały śmiertelnie poważne – to, co zamierzał jej powiedzieć, wypowiadał po raz pierwszy. I chciał, żeby miała świadomość, iż robi to z pełnym przekonaniem. – Za każdym razem jak odkrywałaś przede mną kolejne karty albo, jak to zwykliśmy nazywać, robiliśmy niespodziewane zwroty akcji, utwierdzałem się w przekonaniu, że twoja obecność w moim życiu nie jest przypadkowa. Nigdy nie była. Pamiętasz jak patrolowaliśmy korytarze w Ardeal? To nie było tylko zwykłe zrządzenie losu czy zbieg okoliczności. Już wtedy to czułem. To nie ona – nawet się nie skrzywił na wspomnienie siostry, bo to nie ona była w tym najważniejsza – nas łączyła, a to, co jest między nami – dodał ostrożnie, badając reakcję Valerii. Jej nieprzenikniona twarz tłumiła pokłady odwagi, tak niezbędne, aby mówić dalej. - Niczego w życiu nie jestem tak pewny jak tego, że chcę mieć cię przy sobie, bo razem jesteśmy w stanie pokonać wszystko. Że jesteś kobietą mojego życia. Przy tobie czuję się kompletny i spokojny – stopniowo ściszał ton głosu, aby ukryć jego drżenie. – Chciałbym być dla ciebie w każdym tego słowa znaczeniu. Móc chronić przed całym złem tego świata. Iść dalej już razem, bez tych niedopowiedzeń czy niedomówień – ścisnął jej dłoń. Im więcej mówił, tym lżejszy się czuł. I chociaż strach przed odrzuceniem – nie przywykł do mówienia o swoich uczuciach wprost – próbował go powstrzymać, lawina ruszyła. - Kocham cię, Val – ostatnie słowa wypowiadał szeptem, opierając swoje czoło o jej, przymykając powieki. I zrób z tym co chcesz, tylko pozwól mi być tuż obok; daj mi możliwość wtulania nosa w kołyskę twego obojczyka. Wplatania palców we włosy na karku. Budzenia się przy tobie każdego następnego dnia. Trzymania cię za rękę. Otulania ciepłem twojej szyi. Zgódź się na kolejne zwroty akcji.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
W gabinecie?, miała ochotę powtórzyć za nim głupio, przez chwilę przeszukując w myślach najbardziej niedawne wspomnienia, zanim wiosenny wieczór pojawił się w jej myślach. Wzdrygnęła się lekko na samo wspomnienie, wtulając się mocniej w Fawleya. Zagryzła wargę, a jej spojrzenie błądziło gdzieś nieobecne, świadcząc o tym, że Valeria jest pogrążona w jakiejś głębokiej analizie, że usilnie czegoś szuka. – Może jest w tym jakaś zasada – powiedziała w zamyśleniu. W jej głosie wybrzmiewała niepewność, bo – świadomość tego wrzynała się boleśnie w jej umysł – żeby to zbadać, musiałaby stworzyć odpowiednie warunki. Co jeśli to był jedyny sposób, żeby rozwiązać równanie i, o ile to w ogóle było możliwe, pozbyć się rodzinnej klątwy? W tym momencie, pieczołowicie stwarzając dla siebie bezpieczne, pozbawione cieni warunki, jej wiedza na temat tego dziedzictwa była bliska zeru. Czy przed chwilą nie mówiła, jak pomocne jest konfrontowanie się z tym, czego się skrzętnie unika? Chyba nie była gotowa na ten tok rozumowania. Dragos skutecznie jednak odwrócił jej uwagę od kłębiących się w niej myśli. Coś w jego tonie sprawiło, że wszystko inne przestało istnieć. Wpatrywała się w niego wyczekująco, czując jak zaraża ją obecne w nim napięcie. Szukała w jego twarzy podpowiedzi co do tego, co chciał jej powiedzieć, ale rosnące emocje utrudniały interpretację. Intuicja podpowiadała jednak, że to coś niesamowicie ważnego, a każde jego kolejne słowo tylko to potwierdzało. Była tak zaabsorbowana tym, do czego zmierzał, że nawet nie pomyślała o tym, żeby poprawić go w rozumieniu „zrządzeń losu” i „zbiegów okoliczności”, a serce biło jej niecierpliwie w piersi. A kiedy w końcu dotarł do konkluzji, miała wrażenie, że czuje, jak spomiędzy jej łopatek wyrastają skrzydła. Dragos mnie kocha. Dragos mnie kocha. Dragos mnie kocha. To dziwne, że nie wybuchła od środka. Dopiero po chwili dotarła do niej jego niepewność i drżenie, które wydawały jej się dziwne – bo zawsze miała wrażenie, że Dragos jest w stanie zobaczyć jak na dłoni to, co sama do niego czuła. Nawet jeśli nie nazywała tych uczuć, nie potrafiła ich ukryć. Były w jej spojrzeniu i w jej wyborach. Ale jednak fakty nazwane po imieniu były o tyle prawdziwsze – przekonała się o tym silnie, słysząc jego słowa. – Dragos – powiedziała drżącym z emocji głosem, czule ujmując jego twarz w dłonie i czekając, aż znowu na nią spojrzy. Chciała, żeby zobaczył szeroki uśmiech, który wywołał swoimi słowami. Żeby widział wylewające się z jej oczu emocje, kiedy będzie mu dawała swoją odpowiedź. Żeby nie miał najmniejszych wątpliwości co do jej uczuć. – Gdybym mogła zmienić swoją przeszłość, mieć normalnie życie, ale kosztem tej chwili – zaczęła – bez mrugnięcia okiem wybrałabym ciebie. Przeżyłabym to wszystko jeszcze raz, żeby tylko móc być tutaj, teraz, z tobą. – Zaśmiała się cicho, takie to było oczywiste. Jakby wcale nie mówiła o wracaniu do koszmaru. To nie miało teraz znaczenia. Nic nie miało, oprócz rozsadzającego ją od środka szczęścia i ciepłej obecności Fawleya. Wszystkie cierpienia, kryzysy, upadki i rany były warte dotarcia do tego momentu. I była sobie wdzięczna, że nigdy się nie poddała, że cierpliwe i uparcie wstawała i parła do przodu, chociaż czasami wydawało jej się, że to było ponad jej siły. – Przez moje warunki – męczyło ją manewrowanie między „darem” i „przekleństwem” – czasami nie potrafię stwierdzić, kiedy coś przestaje być potencjałem, a staje się faktem. Ale mam wrażenie, że zawsze tak było, że zawsze cię kochałam, odkąd pamiętam. Zanim jeszcze wiedziałam, że właśnie tak się nazywa to uczucie. – Zaśmiała się znowu, nie potrafiąc zatamować tego niepojętego szczęścia. Nie sądziła, że wypowiedzenie tego na głos przyniesie jej aż taką ulgę. – Kocham cię – powtórzyła. Dla siebie – rozkoszując się tą ulgą, i dla niego – w razie gdyby nie dotarło to do niego za pierwszym razem. A potem sięgnęła do jego ust, żeby przekazywać mu to dalej, do utraty tchu, każdym dostępnym sposobem.