Siedziała w aucie czekając, a wcale nie chciała czekać, bo pracowała w klinice na tyle długo, że wiedziała doskonale jak każda chwila się liczyła. Była zdenerwowana, ale nie na brata, bo przecież wiedziała, że na pewno wyrwała go ze snu i musiał coś na siebie chociaż zarzucić – mieli październik. Jej nerwy wynikały ze zmartwienia o stan psiska, które kochała nad życie, z którym spędziła całe dzieciństwo, a na studiach wzięła do siebie z rodzinnego domu, by żył sobie w tym jej małym stadzie przybłęd. Odwrócona bokiem na siedzeniu, głaskała uspokajająco łeb Ducha, który przestał tak intensywnie wymiotować za sprawą rzuconego przez nią zaklęcia uśmierzającego nudności. Wiedziała, że to chwilowy zabieg, ale jeśli mogła mu ulżyć choć na te kilkanaście minut, to było to tego warte.
Drzwi od strony pasażera się otworzyły i do środka wgramolił się Ryan, a Rubs uśmiechnęła się do niego dosyć posępnie. Była wykończona, co odznaczało się na pewno cieniami pod oczami i ziewaniem. Jej brat też nie wyglądał najlepiej, ale była to całkowicie je wina. Wiedziała, że wyciągnęła go z łóżka, ale nie czuła żadnej skruchy. Wiedziała, że Ryan kochał tego psa tak samo jak ona i cała ich reszta, a jednak na pewno był łatwiej obudzić jego. Obudziłaby całe Hogsmeade, zanim dobudziłaby Tomasza, więc wybór był całkiem łatwy.
—
Nie wiem, okropnie wymiotuje, nie ma apetytu i sił, ledwo się podnosi, okropnie się martwię, zapobiegłam wymiotom na jakiś czas, ale… — pokręciła głową —
Ja nie umiem jeszcze tak diagnozować, boję się sama podjąć decyzję, no i w domu nie mam tylu eliksirów i w ogóle — zacisnęła usta w wąską linię —
Bo jakbym pogorszyła stan, to sobie tego nie wybaczę — powiedziała szczerze i właśnie to przechyliło szalę decyzji o klinice. Kiwnęła głową na znak, że poprowadzi i poprosiła, by zwracał uwagę na Ducha, gdyby znów miał zacząć wymiotować albo dostać jakichś drgawek.
Podjechała pod klinikę dla zwierząt, w której pracowała i wyskoczyła niemal z samochodu, otwierając tylne drzwi i prosząc brata by pomógł jej stabilnie przelewitować fogsa.
—
Wiesz co, wejdziemy od tyłu, już wysłałam Violet patronusa, że się pojawimy — była dosyć rzeczowa, nie wpadała w ten typowy dla siebie słowotok, nie mówiła, żeby mówić, podciągała za to nosem, będąc naprawdę blisko płaczu.
Poprowadziła ich na tyły kliniki i weszła do środka. Od progu uderzyła w nią znajoma woń i mocne światło, a zaraz potem już słyszała pospieszne kroki niziutkiej czarownicy o intensywnie niebieskich włosach.
—
Ruby! Wchodźcie, wchodźcie, to musi być Duch — powiedziała zwierzęca uzdrowicielka, zaskakująco szybko się przemieszczając wgłąb kliniki jak na swoje niewielkie rozmiary.
—
Nie wiem, Violet co się dzieje, od siedemnastej wymiotuje, wymioty są fioletowe… To mój brat — przedstawiła Ryana i nawet nie zauważyła, że Violet trochę za dużo na niego się gapi, za to zaczęła grzebać w swojej torbie —
To cała dokumentacja, w 2014 był kastrowany, szczepienia ma aktualne, ostatnie wyniki krwi sprzed pięciu miesięcy powinny być gdzieś na początku — podała kobiecie teczkę podpisaną imieniem fogsa, miała taką na każdego swojego zwierzaka. Jak widać każde z Maguire’ów zakładało jakieś teczki.